11424
Szczegóły |
Tytuł |
11424 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11424 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11424 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11424 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Igor Rosochowatski Tor
Przenie�li�my dzisiaj Wo�odi� Juriewa do innego wydzia�u i zamiast niego
postawili�my MLRP - maszyn� licz�c� o rozleg�ym profilu. Niegdy� uwa�ano, (lepiej by�oby,
gdyby i dzisiaj tak uwa�ano) �e na tym miejscu mo�e pracowa� tylko cz�owiek. Ale oto
zamienili�my Wo�odi� na maszyn� i nic si� na to nie poradzi. Potrzebna nam jest szybko�� i
precyzja, bez kt�rych nie do pomy�lenia s� prace nad zmian� w��kna nerwowego.
Szybko�� i precyzja - choroba naszego wieku. M�wi� �choroba� dlatego, �e �tworz�c�
cz�owieka przyroda nie przewidzia�a wielu rzeczy. Wyposa�y�a go w nerwy, kt�rymi impulsy
przemieszczaj� si� z pr�dko�ci� kilkudziesi�ciu metr�w na sekund�. Wystarcza�o to, �eby
natychmiast poczu� oparzenie i cofn�� r�k� lub zawczasu dostrzec bursztynowe oczy
drapie�nika. Kiedy jednak cz�owiek zajmuje si� procesami przebiegaj�cymi w milionowej
cz�ci sekundy... Lub kiedy wsiada do rakiety... Albo gdy musi jednocze�nie przyj�� tysi�c
informacji, tyle samo wydoby� z pami�ci i por�wna� je chocia�by w ci�gu godziny...
Za ka�dym razem, wycofuj�c si�, jak niegdy� m�wili wojskowi, �na z g�ry upatrzone
pozycje�, szepta�em maszynom z pogr�ka:
- Czekajcie, on jednak przyjdzie!
My�la�em przy tym o cz�owieku przysz�o�ci, kt�rego stworzymy nauczywszy si�
zmienia� struktur� w��kna nerwowego. B�dzie to Homo celeris ingenii - cz�owiek bystrego
umys�u, cz�owiek szybko my�l�cy, w�adca epoki wielkich pr�dko�ci. Cz�sto o nim marzy�em,
chcia�em do�y� i ujrze� go, zajrze� w jego oczy, zetkn�� si� z nim... B�dzie szlachetny i
doskona�y, a jego si�a - szczodra i dobra. �atwo i przyjemnie b�dzie z nim wsp�y� i
pracowa�, bo natychmiast b�dzie zna� nasz nastr�j i to, czego pragniemy, i co trzeba zrobi�
dla za�atwienia sprawy, i jak rozwi�za� trudny problem.
Jednak na pojawienie si� Homo celeris ingenii trzeba by�o jeszcze d�ugo czeka� - jak
mi si� w�wczas wydawa�o, a tymczasem oczekiwali�my w instytucie nowego dyrektora (w
ostatnim czasie zmieniali si� oni u nas co� nazbyt cz�sto).
Kruczow�osy, zuchwa�y Sasza Mitrofanow przygotowywa� si� do przeprowadzenia z
nim �rozmowy od serca� i wyja�nienia, co sob� reprezentuje. Ja natomiast chcia�em od razu
porozmawia� o tych sze�ciu tysi�cach, kt�re potrzebne s� na zakup ultrawir�wek. Luda mia�a
nadzieje, �e wyprosi urlop bezp�atny (oficjalnie - �eby pom�c chorej mamie, a w
rzeczywisto�ci - �eby by� ze swoim Grisz�).
Zjawi� si� r�wno pi�� minut przed dzwonkiem, k�apouchy, chudy, z k�dzierzaw�
czupryna, z zapadni�tymi surowymi oczyma, szybki i gwa�towny w ruchach. Saszy
Mitrofanowi, kt�ry pospieszy� si� z przeprowadzeniem �rozmowy od serca�, tak sucho rzuci�
�do widzenia�, �e ten od razu poszed� do swojego laboratorium i na korytarzu pok��ci� si� z
poczciwym Mich-Michem.
W gabinecie dyrektora spotka�a Mich-Micha nowa przykro��.
- Zabierzcie z korytarzy te wszystkie wytarte kanapy - powiedzia� dyrektor. - Poza
tymi dwiema, kt�re nazywacie problemow� i dyskusyjna.
- Zam�wi� zamiast nich nowe? - z w�a�ciw� sobie dobroduszno�ci� zapyta� Mich-
Mich.
Dyrektorowi niecierpliwie drgn�a szcz�ka.
- A co, na stoj�co niewygodnie kobietom plotkowa�? - zapyta� i odebra� Mich-
Michowi ch�� do jakichkolwiek pyta�.
By�o to pierwsze polecenie nowego szefa i okaza�o si�, �e wystarcza�o ono, �eby
dyrektora przesta�y lubi� maszynistki, sprz�taczki i laborantki, sp�dzaj�ce na kanapach
najlepsze godziny pracy.
- Nazywam si� Tor Wieniaminowicz - powiedzia� na naradzie kierownik�w
laboratori�w. - Pracownicy naukowi (zaakcentowa� to) mog� dla wygody nazywa� mnie, jak
poprzedniego dyrektora, inicja�ami TW lub po imieniu.
Wielu z nas poczu�o w�wczas do niego niech��. Nie powinien m�wi�, jak mamy go
nazywa�. Zawsze rozstrzygali�my to sami. Tak sta�o si� i teraz. Po naradzie nazwali�my go
�Tor�, a mi�dzy sob� - �Tor I�, dla podkre�lenia, �e nie utrzyma si� u nas d�ugo.
Lud�, kt�ra przysz�a prosi� o urlop bezp�atny, przyj�� �yczliwie, zapyta� o chor�
mam�. Na jego twarzy widoczne by�o wsp�czucie, ale dziewczynie wydawa�o si�, �e jej nie
s�ucha, poniewa� wzrokiem przegl�da� papiery na stole i od czasu do czasu robi� jakie�
notatki na marginesie. Luda denerwowa�a si�, pl�ta�a, milk�a i w�wczas kiwa� g�ow�: �prosz�
m�wi� dalej�.
�Po co m�wi�, je�eli on i tak nie s�ucha?� - z�o�ci�a si�.
- Mama pozosta�a zupe�nie sama, nie ma jej kto dogl�dn��. Nawet poda� wody -
�a�o�nie powiedzia�a dziewczyna, my�l�c o Griszy, kt�ry zat�skni� za ni� i �le p�omienne
listy.
- No tak, poza tym, jak powiedzia�a pani wcze�niej, musi ona wychowywa� pani
pi�tnastoletni� siostr� - zauwa�y� dyrektor, nie patrz�c na Lud�, i dziewczyna wyczu�a, �e on
ju� wszystko zrozumia� i �e nie ma sensu dalej k�ama�.
- Do widzenia - powiedzia�a czerwieni�c si� ze wstydu i z�o�ci.
Tak wiec Luda nie pojecha�a do Griszy, co uchroni�o j� zreszt� od wielu
nieprzyjemno�ci w przysz�o�ci, ale dyrektorowi tego nie wybaczy�a.
P�niej Tor I zas�yn�� tym, �e odzwyczai� Sasz� Mitrofanowa od zostawania po pracy
w laboratorium.
Kt�rego� razu mimochodem powiedzia� do Saszy:
- Je�eli b�dziesz pan wci�� pracowa�, to kiedy znajdzie pan czas na my�lenie?
Po powrocie ze wsi, gdzie na pr�no oczekiwa� Ludy, Grisza Ostapienko poszed� do
dyrektora z pro�b� o delegacj� do Odessy. Twarz Tora I wydawa�a si� dobrotliwa. Dos�ownie,
jakby za chwil� promienie s�o�ca, za�amuj�ce si� na szkle biurka, mia�y trysn�� w jego oczy,
zapalaj�c w nich weso�e iskierki. Ale �chwila� ta nie nast�pi�a...
Ostapienko opowiada� o ostatnich pracach w Instytucie Fi�atowa, z kt�rymi koniecznie
musi si� zaznajomi�.
Dyrektor ze zrozumieniem kiwa� g�ow�.
- B�dziemy mogli szybciej podj�� do�wiadczenia nad odtworzeniem inerwacji oka.
Dyrektor ponownie kiwn�� zach�caj�co g�ow�, a Ostapienko zamilk�. �Zdaje si�, �e
uwertura trwa�a dostatecznie d�ugo� - pomy�la�, czekaj�c, kiedy dyrektor wezwie Mich-
Micha, �eby zleci� delegowanie go nad morze, ku s�o�cu.
Tor I popatrzy� na niego badawczo, a potem powiedzia� bez cienia humoru:
- Poza tym nie�le te� zanurzy� si� w morzu. Od�wie�a umys�...
Ostapienko pr�bowa� co� m�wi�, zwiedziony powa�nym tonem dyrektora, nie
wiedz�c, jak przyj�� jego ostatnie s�owa. Tymczasem Tor I wezwa� Mich-Micha i zleci�
wystawienie Ostapience delegacji do Doniecka.
- Sfinks! - powiedzia� do siebie w korytarzu Grisza Ostapienko. - Bezduszny sfinks!
Musieli�my zapomnie� o �starych, dobrych czasach�. Gdzie� leniwie i pieszczotliwie
pluska�o sine morze, szumia�y sady, zaprasza�a rodzina do �odwiedzenia przy okazji�, ale
odt�d nikomu w Instytucie nie uda�o si� jecha� w delegacj� zgodnie - z �yczeniem. Teraz
je�dzili�my tylko tam, gdzie Tor I uwa�a� za konieczne (�eby by� do ko�ca uczciwym, trzeba
przyzna�, �e by�o to zawsze podyktowane potrzebami bada�).
A zatem, rozumiecie ju�, �e wielu - od portiera do sekretarza naukowego - �ywi�o do
niego jednakowe uczucia i je�eli mimo to uchowa� si� on na swoim miejscu, to nie � powodu
p�omiennej mi�o�ci kolektywu.
Nasz szacunek zdoby� on zupe�nie nieoczekiwanie.
Ka�dego miesi�ca urz�dzali�my b�yskawiczny turniej szachowy. Zwyci�zca musia�
zagra� z MLRP. W ten spos�b odgrywali�my si� na nim, poniewa� gdyby nawet mistrz
�wiata gra� z MLRP, to by�oby to podobne do jednoczesnej gry jednego przeciw milionowi
precyzyjnych szachist�w.
Tym razem zwyci�zc� zosta� Sasza Mitrofanow. Obj�� on ostatnim, uroczystym
spojrzeniem przygn�bione twarze przeciwnik�w, potem spojrza� na MLRP, beznadziejnie
westchn�� i jego twarz wyci�gn�a si�.
Przegra� w dziewi�tnastym posuni�ciu.
Nawet �ofiary� Saszy nie radowa�y si� jego pora�k�. W ogrywaniu ka�dego z naszych
mistrz�w przez MLRP by�a �elazna prawid�owo�� i jednocze�nie co� poni�aj�cego dla nas
wszystkich. I wiedz�c, �e to niemo�liwe, marzyli�my �eby MLRP przegra�a chocia� jeden
raz, i to nie w wyniku uszkodzenia.
Sasza Mitrofanow wsta� z wymuszonym u�miechem z krzes�a i roz�o�y� r�ce. Kto�
za�artowa�, kto� zacz�� opowiada� dowcip. W tym momencie do szachownicy podszed� Tor I.
Zanim zd��yli�my si� zdziwi�, wykona� pierwsze posuni�cie. MLRP odpowiedzia�a.
Rozgrywano gambit kr�lewski.
Po wymianie hetman�w Tor I przeszed� do ataku na skrzydle kr�lewskim. Z pocz�tku
traci� na ka�dy ruch oko�o dziesi�ciu sekund, potem - pi��, potem jedn�, potem - cz�ci
sekundy. By�o to niebywa�e tempo.
Pocz�tkowo my�la�em, �e on po prostu �artuje, �e przesuwa figury jak popad�o, �eby
wybi� maszyn� z uderzenia. Przecie� w ci�gu u�amka sekundy nie m�g� przemy�le�
posuni�cia. Potem rozleg�o si� �wiszcz�ce buczenie. Oznacza�o to, �e MLRP pracuje pod
nadmiernym obci��eniem. Kiedy jednak maszyna nie wytrzyma�a zaproponowanego tempa i
zacz�a si� myli�, ja i wszyscy pozostali zrozumieli�my, �e w jaki� niepoj�ty spos�b nasz
dyrektor wykonuje posuni�cia przemy�lane i odwa�ne. Bil maszyn� jej w�asn� brania.
- Mat - powiedzia� Tor I nie podnosz�c g�osu i wszyscy ujrzeli�my, jak na bocznej
tablicy MLRP po raz pierwszy w jej ca�ej historii zapali�a si� czerwona lampka - znak
przegranej.
Krzyczeli�my w uniesieniu jak dzikusy. Kilka os�b podbieg�o do dyrektora, wzi�o go
na r�ce i zacz�o podrzuca�. Tor I wzlatywa� wysoko nad naszymi g�owami, ale na jego
twarzy nie by�o ani rado�ci, ani triumfu. Rysowa�a si� na niej troska. Najprawdopodobniej
obmy�la� on w tym czasie plan prac na jutro. Kiedy podrzucano go wy�ej, obserwowa�
otoczenie i u�miecha� si� zmieszany. Kt�ra� z laborantek pokaza�a maszynie j�zyk.
Nieomal ju� pojednali�my si� z nim, byli�my gotowi powa�a� go i zachwyca� si� jego
niezwyk�ymi zdolno�ciami. Min�y zaledwie trzy dni i niech�� wybuch�a z now� si��.
Wala Szonczuk by�a s�usznie uwa�ana za najpi�kniejsz� i najdumniejsz� kobiet�
Instytutu. Ja uwa�a�em j� tak�e za najbardziej tajemnicz�. W przekonaniu tym utwierdzi�a
mnie ona dostatecznie podczas uroczystego wieczoru przed Pierwszym Majem.
Sta�em z Wala, kiedy do sali szybkim krokiem wszed� Tor I, prowadz�c pod r�k�
zdyszanego Mich-Micha i co� mu wyja�niaj�c. Widzia�em, jak Wala drgn�a, nieznacznie si�
skuli�a, dos�ownie nagle si� zmniejszy�a, sta�a si� bezbronna. Podtrzymywa�a rozmow� ze
mn� w spos�b roztargniony i bez sensu, a kiedy og�oszono bia�y walc, rzuci�a si� przez ca��
sal� ku Torowi I.
- Prosz� do ta�ca, TW!
�TW�!... Sprzeda�a nas nazywaj�c go tak, jak nam niegdy� proponowa�. Patrzy�a na
niego rozpromienionym, wyra�nie zachwyconym wzrokiem. Ods�oni�a si� przed nim tak
gwa�townie, jak nurt rzeki na zakr�cie. By�o nam przykro patrze� w tej chwili na Wal�.
Patrzyli�my na dyrektora.
W jego twarzy co� drgn�o. W ch�odnych, opanowanych oczach pojawi�y si� dwie
g��bie z czyst� b��kitn� wod�. Jakby delikatne dziewcz�ce paluszki zapuka�y w t� nie
wiadomo dlaczego zamkni�t� dusz� i w drzwiach na chwil� ukaza� si� cz�owiek. Wyjrza� i
schowa� si�. Drzwi zatrzasn�y si� - jak mask� wci�gn�� na swoj� twarz opanowanie.
Wzruszy� ramionami.
- S�abo ta�cz�.
- Niekiedy ludzie ta�cz�, �eby porozmawia�.
Wala by�a zbyt otwarta. Ujawnia�a si� jej pewno�� siebie. Nigdy �aden z m�czyzn jej
niczego nie odmawia�.
Tor I zachowa� si� w najmniej oczekiwany spos�b...
- O czym rozmawia�? - powiedzia� lekcewa��co. - Je�eli chce si� pani wyt�umaczy� z
niedbalstwa w ostatniej pracy, to na pr�no. Polecenie upomnienia ju� odda�em.
M�wi� g�o�no i nie martwi� si�, �e wszyscy s�ysz� jego s�owa. P�niej zwr�ci� si� do
wsp�towarzysza, kontynuuj�c przerwan� przez Wal� rozmow�.
Wala szybko przesz�a przez ca�� sal� do drzwi. Na pewno tak chodz� ranni.
Poszed�em za ni� i zawo�a�em. Popatrzy�a na mnie, jakby nie poznaj�c. To, co zasz�o, dla
innej by�oby po prostu gorzkimi chwilami obrazy, a dla Wali stanowi�o okrutn� lekcj�.
Pobieg�a schodami nie patrz�c pod nogi. Ba�em si�, �e za chwil� si� potknie i upadnie.
Dogoni�em j� przy samych drzwiach. W�o�y�em w sw�j glos wszystko, co czu�em w
tej minucie.
- Wala, nie trzeba z jego powodu... To zepsuty egoista. Wszyscy jeste�my za tob�.
Popatrzy�a ze z�o�ci� na mnie:
- Jest lepszy od wszystkich. M�drzejszy i uczciwszy od was.
Pozostawa�a sob�. Zrozumia�em, �e nie ma na to rady. Zrozumia�em tak�e, �e nigdy
tego Torowi nie wybacz�.
Od tego wieczoru przesta�em dostrzega� dyrektora. Przychodzi�em tylko na jego
wezwanie. Wyra�nie odpowiada�em w spos�b oficjalny. Podobnie post�powali moi
przyjaciele.
Tor I nie zwraca� jednak na to uwagi. Zachowywa� si� wobec wszystkich i Wali tak,
jakby nic nie zasz�o, nadal wtr�ca� si� do wszystkich drobiazg�w.
W naszym Instytucie od dawna panowa�a tradycja, �e wczesn� wiosn� zakochani
rycerze wr�czali dziewcz�tom mimoz�, a one, nie pozbawione pychy, stawia�y bukiety w
laboratoriach, tak �e silny zapach przenika� nawet na korytarze. Tor I poleci� zast�pi� mimoz�
pierwiosnkami i poczciwy Mich-Mich najpierw pozna� b�ogos�awi�ce go staruszki
sprzedaj�ce pierwiosnki, a potem, przepraszaj�c tysi�ce razy, zacz�� wykonywa� polecenie
dyrektora w laboratoriach - zmieni� kwiaty w wazonach. Tutaj, zamiast dobrych �ycze�,
spotka� si� ze zjadliwymi �artami typu:
- Jaki udzia� ze sprzedanych pierwiosnk�w ma dyrektor?
Lub niewinnym g�osem:
- Czy prawd� jest, �e od silnych zapach�w dyrektor ma b�le g�owy?
Spo�r�d wszystkich najbardziej stara� si�
Sasza Mitrofanow.
Trwa�o to dop�ty, dop�ki dyrektor nie wyja�ni�:
- Fitoncydy mimozy wp�ywaj� na niekt�re do�wiadczenia.
W tym momencie Sasza zrozumia�, dlaczego dwa dni temu nieoczekiwanie nie uda�o
si� sprawdzone do�wiadczenie z zaka�eniem �winek morskich gryp�.
Ostatecznie zrozumieli�my warto�� dyrektora na posiedzeniu rady naukowej. Referaty
z prac laboratori�w rozpocz�� Sasza Mitrofanow. Informowa� o obserwacjach nad
przemieszczaniem si� impulsu nerwowego we w��knach o r�nej �rednicy. Wiadomo na
przyk�ad, �e do d�ugich ramion o�miornicy dochodz� grubsze w��kna nerwowe, ni� do
kr�tkich. Im grubsze jest w��kno, tym szybciej przebiega w nim impuls. Dzi�ki temu sygna�
wys�any z m�zgu o�miornicy mo�e jednocze�nie dotrze� do ko�c�wek ramion kr�tkich i
d�ugich, co zapewnia jednoczesno�� ich reakcji.
Sasza opowiedzia� o serii delikatnych, b�yskotliwych do�wiadcze� wykonanych w
jego laboratorium, o tym, jak u�ci�lono zale�no�� mi�dzy grubo�ci� w��kna a pr�dko�ci�
impulsu, o przygotowaniach do nowych do�wiadcze�.
Dyrektor wys�ucha� referatu Saszy bardzo uwa�nie. Wydawa�o si�, �e pragnie
zapami�ta� ka�de s�owo, a nawet gorliwie je powtarza. Chwilami jednak jego spojrzenie
powoli gas�o, a k�ciki ust opada�y. P�niej jednak wraca� do rzeczywisto�ci i ponownie
nadawa� twarzy wyraz pe�en zainteresowania. Gdy Sasza zako�czy� referat, wszyscy
popatrzyli na dyrektora. Od tego, co powie Tor I, zale�y ostateczny pogl�d na jego temat.
W ciszy wyra�nie zabrzmia� beznami�tny g�os:
- Niech wypowiedz� si� pozostali.
S�ucha� ich tak samo, jak Sasz�, a potem wsta� i zada� Mitrofanowowi kilka pyta�:
- Jak� otoczk� maj� w��kna o r�nej grubo�ci i jaka jest zale�no�� mi�dzy grubo�ci�
otoczki a �rednic� w��kna? Czy uwzgl�dniano nasycenie r�nych fragment�w w��kna
mikroelementami? Dlaczego nie mieliby�cie stworzy� modelu nerwu z bia�ek syntetycznych i
stopniowo komplikowa� jego fragmenty?
Pytania te nie przekre�la�y prac wykonanych w laboratorium Mitrofanowa. Nie
pretendowa�y one nawet do tego, szczeg�lnie pod wzgl�dem formy. Tor I nakre�li� jednak
zupe�nie now� drog� bada� i gdyby laboratorium Mitrofanowa sz�o t� drog� od pocz�tku, to
prace trwa�yby kilkakrotnie kr�cej.
Od tego czasu zacz��em uwa�nie przypatrywa� si� dyrektorowi, uczy� si� od niego.
Zawsze interesowali mnie ludzie z niezwyk�ymi w�a�ciwo�ciami umys�owymi.
Dochodzi�o do tego zainteresowanie zawodowe. Sukces w mojej pracy pom�g�by nam
udoskonali� system nerwowy.
Przyroda na�o�y�a na nas nieprzekraczalne ograniczenia: nabywaj�c co� nowego
tracimy cz�� tego, co zdobyli�my wcze�niej. P�niejsze warstwy m�zgu nak�adaj� si� na
wcze�niejsze t�umi�c ich czynno��. Przyt�umione zostaj� instynkty, gasn� i �pokrywaj� si�
py�em� nie u�ywane o�rodki komunikacji. Ale jest to tylko po�owa z�a.
Fragmenty czo�owe nie zd��aj� z analiz� wszystkiego, co dociera do m�zgu: jak w
przytulnych zatokach stoj� zapomniane ca�e flotylle niezb�dnych wiadomo�ci, ko�ysz� si� jak
�odzie podwodne, staraj�c si� wyp�yn��, interesuj�ce pomys�y; gigantyczne idee, kt�rych
miejsca pobytu nie zaznaczono na mapach, rdzewiej� i staj� si� nieprzydatne.
Czy mo�emy to uzna� jako w�a�ciwe nam? Uzna� i pogodzi� si� z tym?
Przywykli�my uwa�a� organizm cz�owieka, a szczeg�lnie jego m�zg, za
ukoronowanie dzie�a tworzenia. Wielu przywyk�o tak�e do bardziej niebezpiecznej my�li, �e
nie mo�e by� niczego lepszego i doskonalszego. Tak jest wygodniej. Ale przecie� wygoda nie
by�a nigdy motorem post�pu.
W rzeczywisto�ci organizmy nasze s� bezw�adne, jak informacje dziedziczne, i nie
zawsze nad��aj� za zmianami �rodowiska. Impulsy w naszych nerwach przep�ywaj� diablo
powoli. Przyroda-matka nie ro�nie wraz z nami i nie nad��a za naszym rozwojem. Daje nam
ona obecnie to samo, co dwie�cie, i pi��set, i tysi�c lat wstecz. Dla nas jest to jednak za ma�o.
Wyro�li�my z pieluszek przewidzianych dla zwierz�t. Zacz�li�my samodzielne �ycie.
Mo�emy by� z siebie dumni, poniewa� wytwory naszych r�k s� w wielu przypadkach
nowocze�niejsze od nas samych; stalowe d�wigi s� silniejsze od naszych mi�ni, ko�a i
skrzyd�a szybsze od n�g, automaty pewniejsze od nerw�w, a maszyna licz�ca dzia�a szybciej
od m�zgu. Oznacza to, �e mo�emy tworzy� lepiej od przyrody.
Nadszed� czas pracy nad w�asnymi organizmami.
Pr�buj� wyobrazi� sobie nowego cz�owieka B�dzie on my�la� stokrotnie szybciej i ju�
ta jedna w�a�ciwo�� uczyni go tysi�ckrotnie silniejszym. Dlatego pracuje masz Instytut.
Dlatego badamy �rednice nerw�w i udzia� w nich r�nych substancji. Jaki wi�c b�dzie nowy
cz�owiek? Jaki by�by nasz stosunek do niego, gdy pojawi si� w�r�d nas?
Mam ubog� fantazj� i nie mog� stworzy� jego wizerunku, wyobrazi� sobie jego
czyn�w. Przestaj� wia� fantazjowa� i zaczynam my�le� o pracy, o swoim laboratorium.
Zrobili�my niema�o. Jednak w badaniach wp�ywu niekt�rych mikroelement�w na
przewodno�� zabrn�li�my w �lepy zau�ek. Nasycenie w��kna kobaltem powodowa�o w
jednych przypadkach przyspieszenie impulsu, a w innych - jego spowolnienie. Nikiel
wp�ywa� zupe�nie inaczej, ni� przewidywa�a teoria i nasze przypuszczenia. Jedne
do�wiadczenia przeczy�y drugim.
Wreszcie zdecydowa�em si� poradzi� u dyrektora. Kilka razy chodzi�em do jego
gabinetu, ale zawsze nam przeszkadzano. Dlatego, �e chocia� tych, kt�rzy go nie lubili, by�o
sporo, ale nie brakowa�o te� tych, kt�rzy go szanowali. Poniewa� i jedni, i drudzy
potrzebowali jego rad, wi�c drzwi gabinetu dyrektorskiego nieomal nigdy si� nie zamyka�y.
Dziwi�em si�, jak zd��a� orientowa� si� we wszystkich zr�nicowanych problemach i
por�wnywa�em to do zawod�w z maszyn�.
Po ostatniej nieudanej wizycie Tor I zaproponowa�:
- Prosz� przyj�� dzisiaj do mnie do domu.
Przyznaj�, �e szed�em do niego z mieszanymi uczuciami, kt�re trudno by�o okre�li�:
ze sob� miesza�y si� niepok�j, ciekawo��, niech�� i zachwyt.
Drzwi otworzy�a mi starsza kobieta z �agodnym, zatroskanym obliczem. Na twarzach
takich wyraz troski nie bywa kr�tkotrwa�y, a k�adzie si� pi�tnem na ca�e �ycie.
Zapyta�em o dyrektora.
- Torij jest w swoim pokoju.
Tak wym�wi�a imi� �Torij�, �e zrozumia�em: to jego matka.
- Prosz� p�j�� do niego.
Przeszed�em korytarzykiem i zatrzyma�em si�. Za oszklonymi drzwiami ujrza�em
dyrektora. Siedzia� przy stole pod oknem, jedn� r�k� podpar� podbr�dek, a w drugiej trzyma�
odwr�cony kieliszek. Mia� skupiony i napi�ty wyraz twarzy. Nieco chrypliwie brzmia�o z
radioodbiornika: �pisarz kompanijny napisze pismo...�.
Tor I twardo opu�ci� kieliszek na st�, jakby przystawia� piecz��. Nast�pnie podni�s�
drugi odwr�cony kieliszek.
Zrobi�o mi si� nieswojo. Przez my�l przemkn�o przypuszczenie: zanikn�� si� w
pokoju i pije. Przez moment otar� si� o mnie ch��d cudzego osamotnienia. Dlaczego matka
nie uprzedzi�a go w takim razie o moim przybyciu?
Otworzy�em drzwi.
Dyrektor odwr�ci� si� i przyja�nie powiedzia�:
- A, to pan? Bardzo dobrze pan zrobi�, �e przyszed�.
Postawi� kieliszek na... szachownicy. W�wczas ujrza�em, �e to nie odwr�cony
kieliszek, a pionek. Tor I gra� w szachy przeciw sobie.
- Prosz� opowiada�, p�ki nikogo nie ma - zaproponowa� i usadowi� si� wygodniej,
przygotowuj�c si� do s�uchania. Ale ju� po minucie przerwa� mi pytaniem: - A czy zawsze
uwzgl�dnia pan stan systemu?
Zerwa� si�, nieomal wyrwa� mi z r�k rentgenogramy, zacz�� chodzi� po pokoju z k�ta
w k�t i przem�wi� tak szybko, �e zlewa�y si� s�owa:
- Pyta pan, czym jest tutaj ta plama - �elazem czy niklem? Trzeba jednak uwzgl�dni�,
�e przedtem nerw znajdowa� si� w stanie d�ugotrwa�ego pobudzenia. B�dzie w�wczas jasne,
�e plama to kobalt. A tutaj ten z�bek, to �elazo, dlatego, �e w tej cz�ci mo�e, po pierwsze,
r�wnie� tak wygl�da� na ta�mie, po drugie, zawarto�� �elaza w tkankach zacz�a ju�
wzrasta�, po trzecie, zmieni�a si� funkcja, a po czwarte, przy zmianie funkcji i wzro�cie
zawarto�ci �elaza w tkance z�bek z takim nachyleniem mo�e oznacza� tylko �elazo.
Sta� przede mn� na palcach, rozstawiwszy d�ugie, silne nogi i lekko ko�ysa� si� z boku
na bok.
Wydawa�o mi si�, �e mog� da� dok�adn� definicj� geniusza. Geniusz to ten, kto mo�e
uwzgl�dni� i por�wna� fakty, kt�re innym wydaj� si� rozproszone. Pomy�la�em, �e spotka�o
mnie wielkie szcz�cie, �e mog� pracowa� razem z Torem. Boj�c si� ujawni� nieostro�nym
s�owem sw�j zachwyt, zacz��em m�wi� o potrzebach laboratorium, uzasadnia� konieczno��
zwr�cenia szczeg�lnej uwagi w�a�nie na nasze prace. Od tego wreszcie zale�y przysz�o��...
- Czyja? - zapyta� dyrektor, siad� na krze�le i� na jego ustach pojawi� si� kpi�cy
u�miech.
Nie zd��y�em dostrzec go w odpowiednim czasie.
- Wszystkich prac Instytutu... Tego, do czego zd��amy... - speszy�em si� pod jego
spojrzeniem. - Wszystkich ludzi...
- Zamiast �przysz�o�� m�g�by pan powiedzie� �losy�! Na przyk�ad, �od naszej pracy
zale�� losy ludzko�ci�.
W k�cikach ust nie czai�a si� ju� kpina. Wygi�a ona wargi i b�yszcza�a w oczach.
Zachowywa� si� tak, jakby nie wiedzia� o znaczeniu naszych prac lub nie przywi�zywa� do
nich wagi. Ale wi�cej nie m�g� ju� mnie oszuka�.
Wyszed�em od niego upojony wiar� we w�asne si�y. D�ugo nie mog�em zasn��.
S�ucha�em �piewu ptak�w za oknem, szelestu li�ci, g�os�w dzieci i pr�bowa�em wszystko to
uporz�dkowa�.
Potem przy�ni�y mi si� g�ry. W ich doliny sp�ywa�a mg�a, sinozielona jak las w porze
kwitnienia i ch�odna jak strumienie g�rskie...
Obudzi�em si� z uczuciem rado�ci. Noc� przeszed� deszcz, przemyte powietrze by�o
�wie�e, a przenikni�ty promieniami b��kit lekko o�lepia� i wydawa� si� wyj�tkowo od�wi�tny.
Kilkakrotnie po�wiczy�em hantlami, szybko si� umy�em i w biegu zjadaj�c kanapki,
wyszed�em z domu.
Szed�em machaj�c teczk� jak uczniak i wydawa�o mi si�, �e przysz�o�� to otwarta
ksi��ka, kt�r� mo�na przeczyta� bez b��d�w.
Lekko wbieg�em po stopniach g��wnego wej�cia, chwyci�em za uchwyt drzwi, kiedy
rozleg� si� pierwszy wybuch, za nim drugi i szczeg�lnie silny - trzeci, od kt�rego wylecia�y
szyby. Jakie� opalone papiery szybowa�y w powietrzu jak nietoperze. Podbieg� do mnie Sasza
Mitrofanow, chwyci� za r�kaw i gdzie� poci�gn��. Ujrzeli�my dwa purpurowe s�upy nad
korpusem, w kt�rym mie�ci�o si� laboratorium Saszy i reaktor. Z okien wydobywa� si� g�sty
dym. Na wskro� niego, jak w�e gwa�townie wystrzeliwa�y i cofa�y si� j�zyki p�omieni.
Nast�pi�a seria niezbyt g�o�nych wybuch�w, jakby strza��w z karabinu maszynowego.
�Ogie� obejmuje prob�wki z roztworami. Zbli�a si� do magazynu odczynnik�w -
my�la�em z przera�eniem. - A tam...�
O tym samym my�la� r�wnie� Sasza. Nie umawiaj�c si� rzucili�my si� ku
bulgoc�cemu otworowi wej�cia. By�o to szale�stwo. I tak nie zd��ymy, nie zagrodzimy drogi
ogniowi. Zginiemy! Ale nie my�leli�my o tym.
Mieli�my jeszcze kilka krok�w do wej�cia, a ju� nie by�o czym oddycha�. �ar nie do
wytrzymania parzy� twarz i r�ce. Z ty�u rozleg� si� krzyk:
- To ja jestem winna! Ja sama... Pu��cie mnie!
Wala bieg�a prosto w ogie�.
Zd��y�em chwyci� j� za r�k�. Po twarzy Wali sp�ywa�y �zy pozostawiaj�c na
policzkach dwa ciemne pasy.
Znowu szarpn�a si� do wej�cia. Nie utrzyma�em jej, nie mia�em si�. Dok�d biegnie?
Ogie�...
Nie s�ysza�em, jak podjecha� samoch�d dyrektora. Tor I pojawi� si� nagl� na tle
szkar�atnej plamy obok Wali. Odrzuci� j� do ty�u, powiedzia� �przepraszam� i znikn�� w
buchaj�cym ogniu.
Teraz trzymali�my Wal� razem z Sasz�. Sta�a stosunkowo spokojnie, wyczerpawszy
wszystkie si�y. Powtarza�a przez �zy:
- Moja wina. Zapomnia�am sprz�tn�� saletr�. To ja...
Patrzy�em w miejsce, w kt�rym znikn�� Tor I, i przypomnia�em sobie jego s�owa:
�Cz�owiek ma prawo tylko do tych pomy�ek, za kt�re mo�e sam zap�aci�. Tylko sam�.
Zrobi� pierwsze odst�pstwo od swoich s��w. Co zmusi�o go do rzucenia si� w ogie�,
jaka si�a? Po�wi�cenie? Lito��? Nie pasuje to do niego. Wsp�czucie? Szlachetno�� i odwaga?
Dlaczego nie pobieg�em w�wczas za nim? Dr�czy to mnie do tej pory.
Po dw�ch, trzech minutach ujrzeli�my dyrektora. Wyszed� chwiej�c si�, odzie�
zwisa�a na nim w czarnych strz�pach. Zrobi� dwa kroki i upad�. Rzucili�my si� ku niemu.
Le�a� na boku skulony i patrzy� na nas.
- Nie ruszajcie - j�kn��, i patrz�c na Wal� tak, �e nie �mia�a odm�wi�, poleci�:
- Prosz� sprawdzi�, czy wy��czono gaz w centralnym korpusie! Pan - przeni�s� wzrok
na Sasz� - powie stra�akom, �eby zacz�li gasi� od prawego skrzyd�a.
Popatrzy� na mnie, ale wzrokiem biega�, jakby jeszcze kogo� szuka�:
- W lewej g�rnej szufladzie mojego biurka jest teczka. Matka j� panu wyda. S� tam
notatki z do�wiadcze�. Tak, zdo�a�em zmieni� tkanki nerwowe i przyspieszy� przebieg
impulsu o siedemdziesi�t sze�� razy. �rednica w��kna, nasycenie mikroelementami...
najwa�niejsze to kod. Kod sygna��w - wi�cej kr�tkich ni� d�ugich...
Jego stan si� pogarsza�. Twarz szarza�a, jakby pokrywa� j� popi�. Usta tak sp�ka�y, �e
�al by�o patrze�.
- Dowie si� pan, jak przeczyta... Prosz� tylko uwzgl�dni� moj� pomy�k�.
Przyspieszenie impulsu wp�ywa na przysadk� m�zgow� i inne gruczo�y. Sprawdzi�em to na
sobie. Dowie si� pan o tym z dziennika.
- Dlaczego pobieg� pan w ogie�? - krzykn��em. - Przecie� ka�dy z nas...
- Tam trzeba by�o szybko... Zbyt szybko dla normalnego cz�owieka.
Znaczy si�, zwyk�e obliczenie. Nie szlachetno��, nie po�wi�cenie... Nie uwierzy�em
mu i on zrozumia� to patrz�c na moj� twarz. Chcia� jeszcze co� powiedzie�, ale nie m�g�. Jego
rozbiegany wzrok zatrzyma� si� jak wahad�o zegara.
Sk�d� zjawili si� sanitariusze. Ostro�nie po�o�yli go na noszach. Nie j�cza� i nie rusza�
si�. Torij Wieniarninowicz umar� w drodze do szpitala.
Porz�dkuj� jego papiery. �ywio�owy charakter pisma, litery podobne do znak�w
stenograficznych. Stronice upstrzone kleksami. Bardzo du�o poprawek r�nokolorowymi
o��wkami: czerwony poprawia atrament, niebieski o��wek poprawia czerwony, zielony
poprawia niebieski, W ten spos�b oddziela� on prawdopodobnie p�niejsze poprawki od
wcze�niejszych. Zapisane karty sucho szeleszcz�, m�wi�c do mnie jego g�osem. Jako
pierwszy zdecydowa� si� przeprowadzi� na sobie do�wiadczenie, kt�re na razie
wykonywali�my na zwierz�tach - modelach. I je�li nie obawiamy si� goryczy, to musimy
stwierdzi�, �e by� on tym cz�owiekiem, o kt�rym marzyli�my - Homo celeris ingenii.
Przyszed� do nas z przysz�o�ci. Dlaczego by�o nam z nim tak trudno?...
Przet�umaczy� Ryszard Ciszewski