4547
Szczegóły |
Tytuł |
4547 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4547 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4547 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4547 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wiktor �wikiewicz�Ballada o przekle�stwie
Ballada o przekle�stwie
MOTTO
Porz�dek i prawid�owo�� w zjawiskach, kt�re nazywamy przyrod�, wprowadzamy sami, to znaczy wprowadza je natura naszego umyslu.
IMMANUEL KANT
"Prawomy�lno��jest nie�wiadomo�ci�"
(ER1C BLAIK)
PROLOG
Pierwszy ich wypatrzy� Holoko. Wrzasn�� i z zewn�trznego pancerza zlecia� prosto w tub�. Za�omota�y kamienie. Jakby ju� podkutymi buciorami dudnili w sztolniach prowadz�cych tutaj z powierzchni Hidalgo.
Ponury Ignotus znieruchomia� przy swoim warsztacie. Powoli od�o�y� Harpun Zdalnie Sterowany. Od roku biedzi� si� nad doskona�o�ci� szlifu. Tymczasem podatno�� na odkszta�cenia zacz�a przejawia� jego w�asna cierpliwo��. Spode �ba popatrzy� na Pra-Matk�.
� Umie liczy�? � zapyta�.
Chwil� niespokojnie wierci�a si� na inkubatorze. Unios�a si� nieco. Potem r�k� wetkn�a pod bufiasty, gwiazdkami wyszywany fartuch. Przymkn�a �lepawe oczy i odliczaj�c porusza�a ustami. Zakwili�o tam, zapiszcza�o. Si�gn�a g��biej. A� poczerwienia�a. Wreszcie wydoby�a obie r�ce i od pasa w d� wyg�adzi�a pokrowiec inkubatora.
� Zapodzia� si� � powiedzia�a. � Jeden.
� I doskonale wiemy kt�ry? � sapn��.
� Oczywi�cie � przyzna�a Pra-Matka.
� P�jdzie do centryfugi. Zatrzepota�a powiekami.
� Przecie� moja wina! � zawo�a�a.
� A to swoj� drog� � zgodzi� si� Ignotus. Ci�ko podni�s� si� za swoim warsztatem. Dopi�� pas. Na ramiona zarzuci� star� kurtk�. Potem pocz�apa� do g��wnego korytarza. W przej�ciu wymin�� Teskliw�, taszcz�c� gluty do karmnika. Za ni� Tristis d�wiga� kanister z r�ow�
glej�.
� Cz�owiek si� narobi, �eby to wykarmi�. Ani rusz! � po swojemu gdera�a Teskliw�. � Cho�by si� to, niena�arte, zad�awi�o glutem! Ty dok�d? Wracaj, p�ki ch�odne! Ignotus machn�� r�k�.
Jeszcze kilka rozwidle� do gniazd zasiedlonych przez inne klany. Zrobi�o si� ch�odno i para mu bucha�a z g�by.
Mroczno tu by�o. I zapyli�o si� od tego czasu, kiedy ostatni raz odwiedzi� biednego Luke. Pod stropem jasnymi kapturkami p�czkowa�o kilka ma�ych glut�w. Przynajmniej nie trzeba maca� r�kami po �cianach. Zatrzyma� si� jednak i przys�ucha� uwa�nie. Co� mu szele�ci�o, be�kota�o w p�mrocznej odnodze. Po�a�owa�, �e nie zabra� ze sob� Harpuna. Mo�na wypr�bowa�, zanim b�dzie okazja skoczy� do gard�a parszywym konungom. Ale to nie by� truchlak. Nawet nie bzykuny ani glejowate �r�de�ko tryskaj�ce z rury. Ju� mu si� wydawa�o, �e rozr�nia s�owa:
,,...Niech mu oczy pozamyka
Authos, autho-os!
Ani r�ki, ani nogi
Cyfra pra�y, dusza pali � aortoo..."
Zbli�y� si� na palcach. Zobaczy�, jak co� pl�sa w mroku, potrz�sa kud�ami i drepcze przed zatrza�ni�tym w�azem. I pod�piewuje cicho:
�... Tobie patia programowa
Tobie noxio � lobotomia
Ani utok, ani szatra
Co by chocia� reszta chcia�a
Bay�ochl�bay
Gloy�och.i�gloy!
Troch� duszy, troch� cia�a..."
Nagle wyci�gn�� r�k� i �jak capnie z g�ry! Za kark! Tylko
mu si� zakr�ci�a pod r�k�. Zapiszcza�a ze strachu. W bok
skoczy�a. Stamt�d �ypn�a r�owymi oczami.
� Czego?! � warkn��. � Won posz�a! Znowu skuli?
Drepcze, drepcze, wydeptuje � ani kogo ruszy, ani
przyho�ubi. Tfu! Posz�a won! Won, R�oucha!
Tupn�� ze z�o�ci. Zagrzmia�o pod metalicznym sklepieniem.
Jednocze�nie chrupn�o mu pod stop�. Pochyli� si�. Co� tam
si� wala�o, na p� rozkruszone, na p� zdepni�te, z mi�kkim
odciskiem obcasa. Gliniany ulepiec. Uj�� to w palce. Po�o�y�
na d�oni. Przemy�lnie uformowany, guzowaty �eb
z wytrzeszczonymi oczami i wytkni�tym j�zorem �
brunatny, jakby mu krew uderzy�a do twarzy i tak zakrzep�a,
kiedy go nadepn��. Jedn� r�k� i nog� odkruszy�. W dw�ch
miejscach tkwi�y wbite w tu��w srebrne pr�ciki � jakby
szpilki wetkni�te w glinian�, na kszta�t cz�owieka
uformowan� poduszeczk�.
Ignotus zatrz�s� si� z gniewu. Trzymanym w r�ku truche�kiem
r�bn�� o ziemi�. I jeszcze dobi� obcasem. Od wstrz�su z g�ry posypa�o si� pr�chno starych glut�w. Spojrza�a na niego sm�tnymi oczami. Pisn�a. Zakr�ci�a si� � ca�a rumiana, z turkocz�cymi wst��eczkami przy warkoczykach. Widzia� w rzadkim �wietle, jak umyka do swojej przytulni. Blaszany �omot goni� za ni�, a� si� Ignotus spostrzeg�, �e sam niewiele widzi od tych przytup�w. Bach! Bach! Zakr�ci�o mu w nosie i kichn�� pot�nie. Jakby odkurzy� truchlaka. Ledwie r�k� zmaca� klamk� w�azu. Napar� ramieniem i polecia� do przodu. Za sob� szybko drzwi zatrzasn�� i opar� si� o nie plecami. Jeszcze odkaszln��, splun��, przetar� oczy zapr�szone rdz� i siw� plemni�. Wreszcie si� otrz�sn��.
� Hej! � powiedzia�.
�uka krz�ta� si� dalej. Przewraca� swoje papierki, co� po nich maza� fosforycznym pisakiem. Ostatnimi czasy do reszty zdziwacza�. W�osy mu z czo�a odjecha�y na kark, jakby ogromny �eb wycisn�o spod zmierzwionej peruki. Nigdy sobie nie pozwoli� wstawi� sprawniejszych oczu, wi�c dalej na jego nosie tkwi�y archaiczne okularki. Oczy mu ta�czy�y za wypuk�ymi soczewkami. Nosem w�szy� po kartkach. Uty� znowu. Koszul� mia� pop�kan� na grzbiecie. Nosem co rusz si�ka� w r�kaw. I tylko chichota� po staremu, jakby za m�odu da� sobie wszczepi� mechaniczn� �askotk�, kt�ra teraz przymila�a si� gdzie� pod si�dmym �ebrem. Weso�o mu tutaj, pomy�la� Ignotus- Potrafi dogl�da� cyferek. Przynajmniej raz dziennie m�g�by zmieni� Pra-Matk�. Ta ledwie daje rad� z drobiazgiem. �uka zawsze mia� do nich dobre podej�cie. Poza tym same do niego ci�gn�. Jak bzykuny do s�odkiego mamid�a. A� nie spos�b trzyma� ich w inkubatorze.
� Hej! � powt�rzy� Ignotus. - Sp�oszy�em twoj� Gudrun. Jeszcze jej nie przesz�o?
�uka ruszy� perkatym nosem. R�k� pomacha� przy uchu. Mo�e si� op�dza� przed glejowym bzykunem. Dalej szepta� . do siebie, pomrukiwa�, wzdycha�. Co� mu strzeli�o spod pisaka, kt�rym gryzmoli� po kartkach. Zawirowa�o � mo�e wypad�o z r�kawa. Zawsze by� z niego kuglarz. Teraz si� zaczai�. Nosem pobieg� po kartce za tym czym� po�yskliwym i szybkim. Si�gn�� jedn� �apk� i pochwyci� zr�cznie. W palcach przytrzyma�. Popatrzy� z lubo�ci�. Mlasn��. Westchn��, jak do szczeg�lnie smakowitego gluta. Jeszcze r�kawem przetar� pere�k� dla lepszego po�ysku. Chuchn��. Znowu potar�. Potem zerwa� si� raptownie, zakr�ci� po�ami koszuli i wyfrun�� na �rodek Dyspozytorni.
Teraz dopiero Ignotus mia� okazj� rozejrze� si� nieco uwa�niej. W ciemnej niecce Dyspozytorni, zewsz�d otoczonej dymnomleczn� mozaik� ekran�w, w samym jej centrum wyr�s� czarny postument. Dawniej go tu nie by�o. P�tora kroku na p�tora i gdzie� do pasa wysoki. Pewnie mu Pochlebnik wytaszczy� rdze� w�glowy ze starych aktywizator�w bia�ka � pomy�la� Ignotus. Albo Bishop wyd�uba� rodzynek ze ska� Hidalga. Cokolwiek to by�o � co� na tym sta�o.
�uka zas�oni� sob�. Wzrostu nigdy mu nie dostawa�o, za to szeroko�ci starcza�o nie do takich za�mie�. Wreszcie przelecia� na drug� stron�. Tam przysiad� i od do�u zajrza� w szklany sze�cian. G�ba mu si� przy tym rozjecha�a na boki. Brwi skoczy�y do g�ry. Na twarzy malowa�y si� jednocze�nie b�ogo�� i zdumienie. Ignotus tymczasem wcale si� nie dziwi�, �e przedtem tylko czarny postument wpad� mu w oczy. Stoj�cy na nim sze�cian, niby-szklany, podobny by� do niezbyt ostrego, holowizyjnego widma.
Raptem �uka wydoby� zza ucha zatkni�ty tam szklany pr�cik. Nadzia� na niego kulk� zaciskan� dot�d mocno w drugiej r�ce. Potem czarodziejsk� pa�eczk� z namaszczeniem dotkn�� po�yskliwej ceg�y. Zako�ysa�a si� niespodziewanie. Wszystkie jej kraw�dzie falowa�y zgodnie, jakby lodowy brykiet waha� si� przed ostatecznym przeistoczeniem w wielgachn� kropl� wody. Trwa�o to tak d�ugo, a� �uka cofn�� sw�j pr�cik. W mig wszystko znowu si� zeszkli�o. Kraw�dzie tak si� wyostrzy�y, a� strach by�o tkn�� palcem. Prawdziwy kryszta� o kraw�dziach jak szable.
Kryszta� tak ogromny, �e �uka zmie�ci�by w nim sw�j �eb razem z uszami Gudrun R�ouchej. Na szklanym pr�ciku zabrak�o kulki-wydmuszki.
� Ej, �uka! � westchn�� Ignotus. � Do reszty ci si� zabe�ta�o. Aj, jak �al takiej g�owy. Nijak nie powiesz klonom, �e ten sam �uka dawa� wycisk parszywym konungom. Co my dzisiaj bez ciebie. Mo�emy klepa� i struga�. Podszed� bli�ej i zajrza� w kryszta�owy sze�cian. Niemal doskonale przezroczysta bry�a. Wida� na wylot, ale tylko wtedy, kiedy si� patrzy na wprost. Odchylone �cianki po�yskuj� jak lustra. W �rodku wi�cej tych kulek. Nie wi�kszych ni� paznokie�. Poza tym troch� drobiazgu � jakby gar�ci� sypn�� bia�ej kaszki ze sproszkowanych
brylant�w.
� Pokaza�by� to R�ouchej � powiedzia� Ignotus. �
Troch� by j� podnios�o na duchu. Zawsze to jaka� pociecha,
�e nie jeste� zupe�nie do niczego.
�uka popatrzy� na niego z niezbyt m�dr� min�. Pewnie
dopiero zauwa�y� go�cia. Szklanym pr�cikiem pod�uba�
w uchu. Raptem si� roze�mia�, jakby tam po�askota� szare
kom�rki.
� A prawda! � przypomnia� sobie Ignotus. � Przecie� ja do ciebie ze spraw�.
�uka do reszty si� rozpromieni�. A� mu si� w oczach zapali�y gwiazdki i na policzkach zaznaczy�y dwa �mieszki-do�eczki. Nachyli� si� konspiracyjnie. Nagle mi�dzy ich twarze wprowadzi� wskazuj�cy paluch. Przesun�� nim od podbr�dka w g�r�, wzd�u� nosa i mi�dzy oczami. Wreszcie ca�ym ramieniem strzeli� w zenit.
� W�a�nie � potwierdzi� Ignotus.
Gdzie� tam zachrobota�o w tubie.
�uka zakrz�tn�� si� �wawo. Najpierw skoczy� do k�ta,
wetkn�� paluch w �cian�. Co� zamrucza�o rozkosznie
i zatrzeszcza�o, jakby si� przeci�gn�o z porannym
ziewni�ciem. Czarny postument sp�yn�� pod posadzk�.
W ekranach kilka t�cz mrugn�o pos�usznie.
� Ech, �uka! � znowu westchn�� Ignotus. � �eby� tak mia� pouk�adane we w�asnej g�owie. Teraz z pod�ogi wy�oni� si� roz�o�ysty fotel. Unosi� si� coraz wy�ej. Naoko�o by� opasany pier�cieniem jakby porcelanowym, z mn�stwem przycisk�w i sensor�w. Z jednej strony prowadzi�y do niego szklane schodki. Mo�na tam by�o wle��, usadowi� si� wygodnie i czeka�, a� oko dotknie okularu jednocze�nie opuszczaj�cego si� z zakl�s�ej misy stropu. Czarna tarcza, stanowi�ca sp�d teleskopu ju� zjecha�a na wysoko�� nosa.
� Nie! Nie! � zaprotestowa� Ignotus. � Tam nie chc�
zagl�da�! Niech ich szlag! Tylko r�ka �wierzbi. Dawaj sam�
tub�.
Ignotus odetchn��, kiedy gniazdo G��wnego Stratega
z powrotem zapad�o si� pod posadzk�. Tymczasem centralna
cz�� stropu zacz�a si� odchyla� na magnetycznym zawiasie.
Wygl�da�o to jak ogromny w�az. Ignotus szcz�liwie odsun��
si� na bok, zanim co� posypa�o si� zza uchylonej p�yty.
Zobaczy� wewn�trzn� powierzchni� zwierciad�a.
R�wnocze�nie pod nogi grzmotn�y mu wi�ksze od�amki
ska�y i skruszonego pancerza. �uka a� pisn�� z uciechy.
Skoczy� do przodu i ju� podnosi� z pod�ogi co� cztero�ape,
umorusane, ubrane cudacznie.
U�ciskali si� rado�nie.
� Dosy�! � Ignotus przerwa� te poufa�o�ci. � A my porozmawiamy sobie. Patrz mi w oczy. Kiedy go �uka pu�ci�, Holoko klapn�� na siedzenie. Wygl�da� rozpaczliwie. Wszystkie kurze w tubie powyciera� w�osami. Krew mu ciek�a z policzka. Szykuj�c si� do tej eskapady namalowa� na twarzy wojenne barwy � teraz to wszystko rozmaza�o si� w t�czowe plamy. Na dodatek obcis�y skafander pokry�y brunatne zakwity sinic. Wszystko wskazywa�o, �e przesiedzia� na zewn�trz dobrych par� godzin. I jeszcze si� szczerzy�. I patrzy� bezczelnie ogromnymi oczami. Nawet nie wyplu� gi�tkiej rurki, po��czonej z walaj�cym si� opodal przyrdzewia�ym buk�aczkiem.
� Prosz� bardzo � �achn�� si� Ignotus. � Zaopatrzony w powietrze! Pewnie zaplanowa� zdobycie promiennik�w. Czego si� gapi? Baczno��!
Holoko zerwa� si� z kupki gruzu, kt�ry razem z nim zlecia� z powierzchni Hidalgo.
� Starszy Zwiadowca melduje si� na rozkaz! � wykrztusi�;
swoj� rurk� dalej �ciska� w z�bach.
� Ja ci poka�� Zwiadowc�! � wybuchn�� Ignotus. � Nizio�ek! Klon! Karakan taki! Ile razy m�wi�em, �eby nosa nie wytyka� z gniazda! Trzyma si� kiecki Pra-Matki! Jeszcze sobie zmajstrowa� przystawk� do oddychania. Czego trzyma w z�bach? Chce treningu? Co? A dobrze! Powiedzia�em � do centryfugi! A� odwiruje temperamencik. Ignotus by�by go z�apa� za ucho, kiedy �uka os�oni� klona w�asnym brzuchem.
� Ty czego? � warkn�� Ignotus.
Holoko prze�kn�� g�ow� pod ramieniem �uki.
� Tam! � upa�kanym paluchem wskaza� puste wn�trze tuby. �Widzia�em! Ignotus odruchowo spojrza� w g�r�. Zmrozi�o go w jednej chwili. Dno tuby by�o zakl�s�ym lustrem, �ciany doskonale czarne. W g�rze, w ognisku wi�kszego, na trzech metalowych nitkach wisia�o mniejsze lusterko. Teleskopem to by�o mo�e dla �uki. Karakany co rusz wpada�y w podst�pn� zapadni�. Tam w�a�nie, w kr�gu nieco szczerbatym, gdzie si� Holoko powin�a noga, gwiazdy jasno �wieci�y na prawie czarnym niebie. Atmosfera trzyma�a si� powierzchni Hidalgo warstw� nie grubsz� nad kilkana�cie metr�w. Tylko promienniki wystawa�y ponad t� rozrzedzon� mini-atmosfer�, kt�r� planetoida gubi�a pomimo sztucznej grawitacji.
� �uka! � szepn�� Ignotus. � Widzisz to samo?
Ledwie potrafi� oderwa� wzrok od miejsca, gdzie w osypisku
Mlecznej Drogi objawi� mu si� skafos konung�w, wyra�nie wi�kszy od starbolt�w, jakimi kiedykolwiek rozporz�dza�a Flota Strefy Systemu. Zdawa�o si�, �e nadlatuje prosto w otwart� gardziel tuby. Nawet �uka posinia� na twarzy. Got�w by� si� rozchlipa�.
� Zamykaj, �uka! Zamykaj! � j�kn�� Ignotus.
Potem za kark chwyci� Holoko, kt�ry got�w by� przesmykn��
si� do drzwi mi�dzy jego rozstawionymi nogami.
� Gdzie niesie? � sykn�� Ignotus. � Zostawi� �lady? Holoko gwa�townie potrz�sn�� g�ow�.
� Melduj�, zaciera�em �lady! � zapewni� gor�co. Ignotus poczu�, jak mu opadaj� r�ce.
� G�upi� � powiedzia�. � Jak ka�dy karakan. Tymczasem �uka docisn�� dolne zwierciad�o. Potem znowu wystawi� fotel, wdrapa� si� po schodkach i usadowi� przed okularem teleskopu.
� Chod�my � powiedzia� Ignotus. Holoko bez ponaglania znurkowa� w korytarzu wiod�cym do gniazda. Tu� za progiem pod stop� Ignotusa strzeli�y skorupki pozosta�e z ulepca Gudrun R�ouchej. Kiedy dotar� do g��wnego rozwidlenia, ju� tam warowa�y klony z klanu Tien-tsy i bia�ow�ose karakany Ljungberga. Pewnie ich skrzykn�� p�dz�cy przodem Holoko.
� Czego? � ponuro zapyta� Ignotus, kiedy nie zamierzali zej�� mu z drogi.
� ��cznicy melduj� gotowo��! � o�wiadczy� czarnow�osy, bystrooki p�drak, pewnie z klanu Tien-tsy.
� Diabli was! Te� si� urwali z inkubator�w? Powiedzcie swoim, je�li dadz� wam doj�� do g�osu przed trzepaniem ty�k�w, �e b�dzie wizytacja.
� Konung!! �j�kn�a pryszczata latoro�l Ljungberga.
� Rozkaz! � wrzasn�li ch�rem i tyle ich widzia�. Kiedy dotar� do swojego gniazda, wsz�dzie zapad�a grobowa cisza. Konung musia�by przy�o�y� ucho do pancernej tarczy planetoidy, �eby stwierdzi�, �e kto� jeszcze dycha we wn�trzu Hidalgo.
Ignotus przelotnie spojrza� na inkubator. Pod kloszem wala�o si� troch� rupieci � wszystko, co zosta�o z zabawek przynoszonych przez Bishopa. Klony siedzia�y wok� karmnika. Wystraszone jakie�. Tylko Holoko niecierpliwie wierci� si� na kolanach Pra-Matki. Obok przybra�cy, Teskliwa i Tristis, skrzy�owali na Ignotusie te same �a�obne spojrzenia. Bez s�owa podszed� do swojego warsztatu. Popatrzy� na niedoko�czony Harpun Zdalnie Sterowany. I nagle poczu� w sobie przyp�yw czarnej, gor�cej i gorzkiej
fali. Got�w by� rozp�aka� si� jak Teskliwa. Tylko si� wysmarka�. R�k� wytar� o spodnie i usiad� przy warsztacie. Palce jeszcze mu dr�a�y, kiedy uj�� brzeszczot oszlifowany do przezroczysto�ci. Zabawka � pomy�la�. W sam raz dla karakan�w, �eby z powietrza str�ca� bzy kuny. Ignotus sam czu� jedynie ogromn� �a�o��. I bezradno��.
� Zjedz co� � gderliwie odezwa�a si� Teskliwa.
Te� wygl�da�a na zrezygnowan�. Wielkim no�em zacz�a
p�ata� bia�kowe gluty. Po jednej porcji k�ad�a przed
ka�dym klonem. Bez zwyk�ej wrzaskliwo�ci ogl�da�y si� na
Ignotusa.
� Jedzcie beze mnie � powiedzia�. B�yskawicznie ka�dy chwyci� swoj� porcj�. Teraz prze�uwali zawzi�cie. Nawet T�stis i Teskliwa. Jakby im kto� m�g� wyrwa� ten ostatni w �yciu k�s. Tylko Pra-Matka spokojnie trzyma�a za jeden koniec porcj� Holoko � wyra�nie mia� zamiar po�kn�� ca�o�� i znowu gdzie� czmychn��. Ignotus zgarbi� si� i zacz�� szlifowa� Harpun. W jednym miejscu zbyt mocno przydusi�, a� si� od�upa�o kryszta�owe ostrze. Szpetnie zakl�� pod nosem. R�wnocze�nie us�ysza� �omot krok�w w korytarzu. Wzdrygn�� si�. Ale to tylko Bishop rud� brod� wetkn�� do gniazda.
� Mo�na? � zapyta� od progu.
Ci�ko w�adowa� si� do �rodka. Ogromny by�, przygarbiony, srebrzysty. Ignotus poczu�, �e go co� ch�odn� r�k� chwyta za serce. Bishop ubra� si� w prawdziwy, chocia� stary skafander. Teraz poczu� na sobie ich wzrok, gdy� przest�pi� z nogi na nog�, jakby si� zmiesza�.
� Zabra�em kogo� po drodze � powiedzia� gromowym basem. � S�ysz�: beczy w k�cie. My�la�em � karakan jaki�. Lepiej niech si� sama nie szw�da. Dajcie jej co� przegry��.
� Zapraszamy i ciebie � powiedzia�a Teskliwa. � Wystarczy.
� At! � machn�� r�k�. � Te� mi do jad�a! Okaza�o si�, �e drugie rami� ci�gle trzyma� za drzwiami. Teraz poci�gn�� co� jeszcze; szersze to od niego, chocia� o po�ow� ni�sze, pstrokate ca�e, roztrz�sione. Teskliwa a� si� poderwa�a z �awy � zawsze wniebowzi�ta, �eby si� u�ali� nad kim� jeszcze mniej udanym.
Chod�! Moja! No i czego chlipie? fartuchem otarh �zy na jednocze�nie rumianej i zmarszczonej buzi. � Przysi�d�, moja. Serdecznie prosimy... Gudrun R�oucha klapn�a na podsuni�ty sto�ek. Ubrana by�a kolorowo, ca�a w pstrokatych �atkach. Zupe�nie jak na �wi�to Perihelium. Nawet w setk� warkoczyk�w wplot�a
barwne wst��ki. Usztywnione tym sposobem stroszy�y si� we wszystkie strony. Niewiele spod nich by�o wida� twarzy. Uszy za to stercza�y po dawnemu � ogromne, ja�niej�ce r�owo�ci� naprawd� �wietlist�, niby mi�siste p�atki egzotycznego kwiatu wetkni�te we w�osy. Nawet Tristisowi nieco rozmrozi�o g�b�. Klony zachichota�y wok� karmnika. Tylko Teskliwa wczuwa�a si� w rol�.
� Biedna moja. Nie potrafi� doceni� twojego serduszka? � sama gotowa by�a rozp�aka� si�. � A ty na niego plu�, moja! Co, niby admira�? Tfu! Akurat jego upatrzy�a. Min�y czasy, kochanie�ka, kiedy by� z niego ch�op na schwa�. Uch! Zachcia�o im si� wojny! Teraz tylko szpera, do czego g�ow� pod��czy�, �eby wymy�le� co� jeszcze. Przez takich jak on...
� Milcz, g�upia! � szepn�� Tristis.
� A co! � pier� Teskliwej wezbra�a i znowu przywi�d�a, kiedy zerkn�a na Ignotusa; dalej ci�gn�a �ciszonym g�osem:
� Mogli sobie wyliczy�, �e trafi� na jakie� paskudztwo. Co nam teraz zosta�o? Siedzie� jak trusia na ostatnim ogryzku, kt�rego parszywym konungom nie chcia�o si� rusza�. Musimy tkwi� w tym bunkrze i zdycha�. Tyle nam zosta�o. A takim, jak �uka, to nawet wszystkich klepek zabrak�o. No, no, ju� dobrze. Niech nie chlipie. Z niego ju� �aden facet. Biedna moja! Sam by przygarn��, pocieszy� � mia�by co je�� i nie obrasta� brudem. G�upi! No, masz... Jedz, moja... A ty taka �liczna. Wyp�aczesz ocz�ta... Bishop zwali� si� na sto�ek obok warsztatu Ignotusa.
� Co majstrujesz? � zapyta�.
Ignotus wszystko zgarn�� do szuflady. G�upio mu by�o. Jak
takiemu powiedzie�: Zdalnie Sterowany Harpun!
� Co za czasy! � westchn�� Bishop. � Ty si� nie z�o��. Teskliwa ma racj�. Wszyscy my jak myszy pod miot��. By�em u �uki. Widzia�em. To naprawd� skafos konung�w. Holoko ich namierzy�? Dzielnego b�dziesz mia� syna.
� Swoich ucz dzielno�ci � warkn�� Ignotus. � M�j ma siedzie� w inkubatorze. A� doro�nie. Czort wie, ile zostawili �lad�w tacy jak on dzielni. Mo�na by�o zamkn�� na cztery spusty i udawa� trupa. A jeszcze pewniej � wszystkich w stare zamra�alniki i spu�ci� powietrze.
� Wiesz dobrze, �e to nic nie da � odpar� Bishop. � K-iedy tu byli ostatni raz, �adnemu nie chcia�o si� nawet zajrze� do �rodka. I tak doskonale wiedz�, �e nas szlag nie trafi� i jako� �yjemy. Pewnie wiedz�, ilu nas jest i co pozwala nam prze�y�.
� Sk�d niby maj� wiedzie�? � zapyta� Ignotus.
� A jak my�lisz, czemu zawsz� wiedzieli, gdzie warto zapu�ci� r�k�? Taki ich talent. Poza tym �atwo wyliczy� z trajektorii Hidalgo, �e dali�my sobie rad� z grawigeneratorami. Przynajmniej na tyle, �eby nam krew ciek�a zgodnie z ziemskim ci��eniem.
� Je�li dowiedzieli si�, �e dzia�a nam grawitacja, mog� si� zdecydowa� � zauwa�y� Ignotus.
� Na co? � Bishop uni�s� ry�e brwi.
� �eby i na tym postawi� krzy�yk.
� E! Co im zale�y.
Ignotus popatrzy� na Bishopa zdumionymi oczami.
� M�wisz, jakby� ich nie zna� � powiedzia�. � Dogada�e� si� z Pochlebnikiem?
� Dalej s�uchaj Teskliwej, sam zaczniesz gada� od rzeczy � rozgniewa� si� Bishop. � Przyszed�em do ciebie popyta�, co mamy teraz robi�? Trzeba si� naradzi�.
� Co tu jest do radzenia � Ignotus wzruszy� ramionami.
� Zwo�am starszych klan�w � powiedzia� Bishop.
� Zbierajcie si�. Rad�cie. Ubierajcie odkurzone mundurki. Nie mamy tu nic do gadania. B�dzie, jak oni zechc�. Bishop ci�ko podni�s� si� ze sto�ka.
� My�la�em, �e z tob� mo�na... � powiedzia� i machn��
r�k�. � Starzejemy si�, Ignotus.
Ignotus siedzia� zgarbiony, z pi�ciami z�o�onymi na pulpit
warsztatu.
� Kolejno mi�kn� nam karki � od progu powiedzia� Bishop. � Niby nikt od nas niczego nie chce, nikt si� specjalnie nie czepia, na reszt� z�b�w nie zak�ada kaga�ca. A jednak... starzejemy si�.
� Karakany � warkn�� za nim Ignotus.
� W nich nadzieja � w zamy�leniu powiedzia� Bishop, potem uwa�niej popatrzy� na Ignotusa. � A ty czego si� ich znowu czepiasz?
� Zbieraj si� z kim chcesz � niech�tnie powiedzia� Ignotus. � Nie obchodzi mnie, co uradzicie. Tylko klony pochowajcie w inkubatory. Nie musz� wiedzie�, na ile nas jeszcze sta�.
� Niech nie patrz�, jak si� starzy rozmieniaj� na drobne, chcia�e� powiedzie�? � cierpko u�miechn�� si� Bishop. Chwil� zastanawia� si� przed uchylonymi drzwiami. Wreszcie skin�� g�ow�. Zmi�� w gar�ci swoj� ry�� brod� i szarpn��, jakby mu gard�o opali� prawdziwy p�omie�.
Fakt � powiedzia�. � Te� zadbaj o swoje. Bywajcie. Drzwi trzasn�y za nim. Od razu pusto zrobi�o si� w gnie�dzie.
Nawet Teskliwa przycich�a. Tristis rozlewa� glej� z kanistra prosto w kubki. Pierwszy z posi�kiem uwin�� si� Holoko. Teraz zerka� na drzwi. Tam co� poskrobywa�o. Pewnie na dalsze �az�gi um�wi� si� z klonami Bishopa, Tien-tsy i Ljungberga. Dobrze przynajmniej, �e nie zadaje si� z pomiotem Pochlebnika.
� Wraca�! � warkn�� Ignotus, kiedy Holoko sprytnie zeskoczy� z kolan Pra-Matki i niby bokiem drepta� do drzwi, gdzie ju� ucich�y kroki Bishopa.
� Prosz� � wyb�ka� Holoko. � �uka da popatrze� przez tub�. To takie straszne... i ciekawe!
� Siedzie�! � uci�� Ignotus. � Znale�li Kumpla. Oj, �uka, �uka...
Raz jeszcze otworzy� szuflad� pod blatem warsztatu. Wyj�� p�aski brzeszczot. W po�owie Harpun b�yszcza� doskona�� g�adzizn�. Reszt� bocznej powierzchni pokrywa�y drobne wg��bienia od p�ytkich od�upa�. Na razie grot Zdalnie Sterowanego Harpuna wygl�da� na zwyczajny n� z obsydianu.
� Na co nam przysz�o � westchn�� Ignotus; bardziej przy tym wspomina� Luke, ni� si� u�ala� nad sob�. Tristis przyni�s� mu kubek z glej�.
� Wypij � zaproponowa�. � P�ki zimne.
� Dzi�kuj�.
Chwil� przygl�da� si�, jak Tristis wraca do boku Teskliwej. Pomy�la�, �e kiedy� by� z niego sensowny ch�opak. Wiadomo � z klanu Ljungberg�w. I jeszcze spokrewniony z klanem Deograciasa. Czy to moja wina, pomy�la� Ignotus, �e mam siostr�, kt�rej na imi� Teskliwa? Przy niej z Bishopa zosta�by wymoczek. Trudno si� dziwi�, �e Tristisa nie sta� na za�o�enie w�asnego klanu.
Klony przy karmniku zaczyna�y rozrabia�. Pokrajane gluty te� potrafi� na deser zrobi� niejedn� niespodziank�. Kt�ry� z brzd�c�w a� sykn��, kiedy mu w d�oniach wychuchany k�sek niespodziewanie sparzy� palce. Rzuci� ulepca na blat karmnika. Elastyczny p�at podskoczy� i oklap� po�rodku. Chwil� tak le�a�, a� kt�ry� z kubka chlapn�� na niego glej�. Zapachnia�o jakby przypieczonym mi�sem. Ignotus si�gn�� po kubek przyniesiony przez Tristisa. Poci�gn�� �yk. Smaczne. A� wargi parzy. Jeszcze troch� i m�g�by� tylko pow�cha�. Zapach ambrozji. To trzeba odda� Teskliwej � wie, gdzie zbiera� gluty i z czego wyciska� glej�. Tylko swojego Tristisa nie potrafi utuczy�.
Ignotus przechyli� kubek i wysiorba� do ko�ca. Przyjemne ciep�o zacz�o zst�powa� w ni�sze partie cia�a. Za godzin�
jeden taki �yk m�g�by przelecie� na wylot i zostawi� po sobie dodatkowy prze�yk o zw�glonych kraw�dziach. Gluty psuj� si� jeszcze pr�dzej. Klony w�a�nie skupi�y zafascynowane twarze wok� czego�, co �wieci�o jaskrawo. Kawa�ek przygryzionego gluta a� potrzaskiwa� iskrami. Za plecami Teskliwej Holoko zw�dzi� ostatni wi�kszy kawa�ek � zawsze co� trzyma�a na boku dla niespodziewanych go�ci. Potem r�owiej�cy p�at rzuci� przed Gudrun R�oucha.
� Ulepisz nam? � zapyta�.
Niespodziewanie ch�tnie si�gn�a po nadliczbow� porcj�
mi�siwa. Gudrun mia�a zr�czne r�ce. Tylko �uka tego nie
docenia�.
Teraz niepewnie gniot�a w palcach elastyczn� mas�.
� Zr�b nam Ucho! � zapiszcza� kt�ry� z m�odszych
klon�w.
Reszta zachichota�a. Uszy Gudrun jeszcze por�owia�y.
� Spok�j! � rozkaza� Holoko. � Potrafisz konunga? Gudrun twierdz�co potrz�sn�a warkoczykami. Usadowi�a si� wygodniej. W obie r�ce uj�a kawa� gluta. Palce jej nagle zamigota�y. Wida� by�o, jak co� ro�nie mi�dzy jej r�kami, p�ynnie zmienia kszta�t, w�a�ciwie � szuka kszta�tu, wyd�u�a si�, rozwarstwia. Wreszcie drgn�o, jakby niezale�nie od palc�w Gudrun. A� Ignotus uni�s� si� ze swojej �awy. Gudrun te� popatrzy�a na niego. Wypu�ci�a z r�k ulepca. Zmiesza�a si�. Co� po swojemu zabe�kota�a. Zerwa�a si� raptem � ogromna bania na t�ustych �ydkach. Drzwi tylko raz klasn�y � jakby j� przeci�g porwa� za sob�. Zawsze z niej by�a wied�ma, pomy�la� Ignotus. �uka nie jest taki g�upi.
� Wraca�! � wrzasn�� i tu� przed drzwiami osadzi� Holoko. � Precz od drzwi! I zamknij! O tak. A teraz...
� Och! �j�kn�� Holoko. � Oni nied�ugo b�d� tutaj!
� Tam masz � powiedzia� Ignotus. � Zobacz, tam stoi tw�j konung. Dzi�kuj Bogu, je�li nie zobaczysz innego. Jeden Holoko wola�by zobaczy� �ywego konunga; reszta z fascynacj� ogl�da�a ulepca Gudrun R�ouchej. Sta� wysoki, strojny i jednocze�nie pokraczny tak� monstrualno�ci�, jakiej nie spos�b zapomnie�, je�li si� kiedykolwiek co� takiego zaobserwowa�o w naturze.
Jeden klon z niewiar� dotkn�� palcem figurki konunga. Sykn�� z b�lu i jeszcze go Teskliwa zdzieli�a po r�ku. Sama a� poblad�a i na konunga popatrywa�a wzrokiem jednocze�nie przera�onym i omdlewaj�cym. Konung ur�s� nieco. Gluty zawsze puchn� przed wej�ciem w ostatni� faz� przemiany
materii. Ten dopiero zaczyna� �wieci�. Pi�kny si� zrobi�, migotliwy, jakby po nim z wierzchu pe�ga�y z�ote p�omyki. Pier� wypi�� i roz�o�y� ramiona � got�w wszystkich obj�� braterskim u�ciskiem.
� On naprawd� te� �wieci? � zapyta� Holoko.
Znowu wgramoli� si� na kolana Pra-Matki. Tej te� si� nie
spieszy�o wraca� na inkubator. Ignotus zrozumia�, �e
bezwiednie pie�ci palcami brzeszczot Zdalnie Sterowanego
Harpuna. Got�w by� cisn�� nim, �eby rozchlasta� tamten
maszkaron, kt�remu reszta przygl�da�a si� w nabo�nym
skupieniu. Ledwie si� powstrzyma� przed g�o�nym
przekle�stwem. Niech si� karakany oswajaj�, pomy�la�. Czort
wie, co ich czeka.
Nawet nie zd��y� zmontowa� Zdalnego Sterowania do
swojego Harpuna.
� I taki gor�cy? � Holoko nie dawa� za wygran�.
� Gorzej, szkar�upniu, gorzej � skrzekliwie zaci�gn�a Pra-Matka. � Och! Biedna Gudrun mia�aby co opowiada�. Tylko si� jej ze szcz�tem pomiesza�o w g�owie. Trzymaj si�, synku, z dala od takiego... Gor�cy, powiadasz? I czy �wieci? To nic, synku. Gdyby tylko tyle, nie byliby�my dzisiaj sami na tym �wiecie.
� Opowiedz, opowiedz! � zapiszcza�y wszystkie klony. Jeden Holoko z palcem w g�bie zastanawia� si� chwil�.
� Opowiedz, jak Czterdziesta Trzecia Transgalaktyczna natkn�a si� na czerwonego olbrzyma � zaproponowa�.
� Opowiedz o Domu Na Jeziorze! � domaga� si� inny.
� Io Czarnym Statku!
� O niby-starboltach!
� O pierwszym konungu!
� Io Imperium Czerwonej Gwiazdy!
� O pierwszej Bitwie Podprzestrzennej!
� Io dziewi�tej!
� Dziewi�tej ju� nie b�dzie � �agodnie powiedzia�a Pra-Matka i such� r�k� pog�aska�a ich g��wki garn�ce si� do' niej.
� W takim razie opowiedz o obronie Oberona!
� Nie � zdecydowanie sprzeciwi� si� Holoko. � Zawsze obiecywa�a�, �e kiedy� zdradzisz nam tajemnic� admira�a Adaojamy. I kim dla niego by�a pi�kna Czikometa. Wszyscy zamilkli nagle. Klony w napi�ciu zatai�y oddech. Teskliwa a� g�ow� wci�gn�a mi�dzy ramiona. Gotowa by�a schroni� si� pod pach� Tristisa. Pra-Matka niespokojnie zerkn�a na Ignotusa. Ten podni�s� si� powoli. Uj�� brzeszczot Harpuna i przy�o�y� do d�oni. Czu� potrzeb�, �eby
si� zamachn�� i wreszcie dokona� pr�by � cisn�� Zdalnie Sterowanym Harpunem. To nic, �e wytoczy� tylko ostrze. Wi�cej nie zd��y. Przynajmniej to trzeba wypr�bowa� � nauczy� lotu i ci�cia powietrza.
Zabra� ze sob� Harpun i wyszed� z gniazda. Pra-Matka d�ugo patrzy�a za nim. Klony wierci�y si� niespokojnie.
� Masz racj�, Holoko � powiedzia�a wreszcie. � Mo�e to ostatnia okazja. Ale przedtem pognaj reszt� do ko�yski. Hop! Holoko te�! Kto podzi�kuje Teskliwej za dobry posi�ek? O tak! Ka�dy w oba policzki. I Tristisowi te� si� nale�y. Prawda? No, ju� dosy�. Dosy�! Dajcie im odetchn��! Do ko�yski!
Klony zatupota�y bosymi pi�tami. Wielki klosz inkubatora uni�s� si� na moment. Jeden za drugim w�lizn�y si� pod os�on�. Tam ju� nie zosta�o �ladu po zabawkach i innych rupieciach. Dno inkubatora pog��bi�o siedem bruzd � niby siedmioramienna rozgwiazda. Ka�dy p�atek przyj�� w siebie jednego klona. I zwin�� si� w przytuln� tulejk�. Tylko si�dmy czeka� rozprostowany. Holoko opar� r�ce na kloszu i raptem mocno docisn�� go do podstawy. Sapn�o mi�kko.
� Co to znaczy, Holoko? � zmarszczy�a si� Pra-Matka. � Dalej, do reszty.
� O nie � zaprotestowa�. � Nie b�dziemy si� znowu czarowa�. Zarzucisz fartuch, zrobisz noc i � cze��! Albo nas za�atwisz nasenn� fatamorgan�. �eby by�o pi�knie i spokojnie. Znam te sposoby. Dzisiaj kto� musi ci� przypilnowa�. Nie chc� spa�. Ja ich naprawd� widzia�em.
� To d�uga opowie�� � zmartwi�a si� Pra-Matka.
� Poza tym ma by�, wiesz: bez popularyzacji � u�miechn��
si� chytrze. � Dok�adnie tak, jak by�o.
Pra-Matka chwyci�a go za ucho, chocia� pr�bowa� si�
wywin��. Potarga�a go, ale nie za mocno. Potem u�miechn�a
si�.
� Oj ty, Holoko! � westchn�a. � Same z tob� k�opoty. Ale jak sko�cz�, p�jdziesz spa�?
Holoko chwil� rozwa�a� propozycj�. Jego mina �wiadczy�a dobitnie, �e oblicza� szans�: d�uga opowie�� � wszystko mo�e si� zmieni�. Na razie mo�na obieca�, byle star� Pra-Matk� poci�gn�� za j�zyk.
� S�owo klona! � zapewni� i odsalutowa�. Potem Pra-Matk� chwyci� za r�k� i poci�gn�� do inkubatora. Protestowa�a rozbawiona. Inne klony z inkubatora popiera�y go ch�ralnym piskiem. By�y pewne, �e przy okazji te� skorzystaj�. Wreszcie Holoko zmusi� j�, �eby przysiad�a na
szklanym kloszu. Pom�g� jej na wszystkie strony roz�o�y� metaliczne po�y fartucha � ciemnogranatowe, wyszywane fosforycznymi gwiazdami. Klony w �rodku troch� protestowa�y. Na co im noc, je�eli nie b�d� spa�y. Tylko im pokaza� j�zyk przez ostatni� szpar�. Ostatecznie zasun�� kurtyn�. Wyg�adzi� fa�dki. Wreszcie sam si� wgramoli� na kolana Pra-Matki. Pozwoli� si� obj��. Sam skuli� si� ch�tnie, u�o�y� wygodnie i bystrymi oczami zajrza� w twarz Pra-Matki.
D�ugo tak trwali. Ona sprawia�a wra�enie, jakby si� z latam) zupe�nie oduczy�a oddycha�. Siwe w�osy mia�a, jak zawsze, zaczesane na ty� g�owy i spi�te w ogromny w�ze�. Jej twarz by�a sucha i stara. Trudno si� w tym by�o doszuka� minionej pi�kno�ci. Tylko oczy mia�a dobre, tak samo jak r�ce. Jedn� d�o� po�o�y�a na czole Holoko. Potem sama przymkn�a oczy. Jej twarz zrobi�a si� bia�a i przezroczysta. Siedzia�a nieruchomo, jakby skamienia�a. Teskliwa i Tristis cichcem wymkn�li si� z gniazda. Na blacie karmnika pozosta� ulepiec. Niby-maszkaron, niby-cz�owiek. Zar�owi� si� jeszcze mocniej. �wieci� mocnym �wiat�em, jakby si� wystroi� w szkar�atne, z�otem tkane szaty. Ju� p�on�� prawdziwym ogniem. Jego posta� jeszcze uros�a, a przecie� w migotliwym �wietle wydawa�a si� mniej realna, jakby widmowa. Pewnie dopiero teraz wzbudzi�aby groz�, gdyby potrafi�a przyci�gn�� do siebie czyje� jeszcze oczy.
Tymczasem twarz Holoko te� straci�a wszelkie kolory. Mo�e je wypali� tamten ogie�. Szkliste oczy klona wpatrywa�y si� w twarz Pra-Matki. Nic ju� nie widzia� poza ni�. Powieki powoli opad�y mu na oczy, lecz twarz nie odzyska�a spokoju. Wygl�da� tak, jakby ca�y czas by� zas�uchany, z napi�ciem w co� wpatrzony; ju� nie tylko oczami � ca�ym sob�. Szmery ucich�y pod kloszem. Noc tam zapad�a � najd�u�sza z nocy.
PIERWSZA PIE�� � O �R�DLE
Trzeciego dnia transferu docelowego kr��ownik uchwyci�
grawitacyjny kontakt z czerwonym olbrzymem. Synchromat
zarz�dzi� gotowo�� modu��w reanimacyjnych. Wreszcie
obudzi� za�og�.
Zebrali si� w nawigatomi.
Przed nimi rozwin�a si� komora ekran�w holowizyjnych.
Mieli wra�enie, jakby ich statek otworzy� si� naprzeciw ogromnej, czerwonej gwiazdy.
� Do diab�a! � zakl�� Short. � Nad�o jak balon! Gotowe nam trzasn�� w oczy.
� Nie jest to nierealne � zauwa�y� Blish.
� Lubisz straszy�? � u�miechn�� si� Short. � Czerwone olbrzymy to gwiezdne trupy. Sta� takiego, �eby w nas zion�� jakim� duchem? Roze�mia� si�, ubawiony gr� s��w.
� Czemu nie? � zapyta� Blish. � Czerwone olbrzymy powstaj� z niezbyt masywnych gwiazd, mniej wi�cej rz�du l ,5 masy S�o�ca. Trwanie ich w tej fazie jest bardzo kr�tkie w por�wnaniu z trwaniem gwiazd ewoluj�cych w g��wnym ci�gu. Rozdzia� ewolucji zostaje zamkni�ty wraz z tak zwanym �b�yskiem helowym", kiedy to w j�drze gwiazdy, gdzie ju� wypali� si� wod�r, rozpoczyna si� reakcja 3a;
przekszta�canie helu w w�giel. Po pewnym czasie j�dro czerwonego olbrzyma tylko z wierzchu pokrywaj� cienkie warstwy helu i nie wypalonego wodoru; wi�kszo�� masy � w wyniku helowych reakcji j�drowych � zostaje przekszta�cona w w�giel, tlen albo neon.
� Tu si� zaczyna �ywot bia�ego kar�a? � grzecznie zapyta� Short.
� Masz na my�li, �e ten czerwony olbrzym jest bliski eksplozji? � w��czy� si� do rozmowy Kenan. Dow�dca siedzia� w swoim fotelu, pod uniesionym teraz ko�pakiem tranzytywizatora, sprz�gaj�cego zmys�y pilota z Synchromatem.
� �wietnie! � zawo�a� Short. � Przecie� Iv ma si�dmy zmys�! Popatrzcie, jak w�szy! Pewnie jego wewn�trzny chronometr odmierza ostatnie sekundy przed fajerwerkiem!
Rzeczywi�cie, Iven Mahon wyszed� naprzeciw holowizyjnej projekcji. Przyj�� przy tym zabawn� postaw�, jakby chcia� w�asn� piersi� stawi� op�r tej p�on�cej kuli. Jednocze�nie oczami ch�on�� krwawe �wiat�o.
� Czerwony olbrzym nie eksploduje przed wej�ciem j�dra w faz� bia�ego kar�a � Blish pokr�ci� g�ow�. � Macie poj�cie, jaka jest budowa tego olbrzyma? Short roz�o�y� r�ce w ge�cie wyra�aj�cym niezrozumienie, �e kto� dopuszcza istnienie na tym padole rzeczy jemu niewiadomych. Z drugiej strony mog�o to oznacza�, �e mo�esz mu wszystko wcisn��, je�eli jeste� specjalist�.
� Wal � powiedzia�.
� Mogliby�my poprosi� Synchromat o lekcj� pogl�dow� �
zauwa�y} Blish. � Ale b�dzie kr�cej, jak sam to spopularyzuj�. Zgoda? A wi�c: ta gwiazda ma j�dro ogromnej g�sto�ci. Wod�r ju� si� tam wypali� i przekszta�ci� w hel. Temperatura si�ga 40 milion�w stopni, co nie wystarcza jednak na uruchomienie helowej reakcji j�drowej. Przy sta�ej temperaturze mamy wi�c do czynienia z j�drem izotermicznym, kt�rego wymiary si�gaj� najwy�ej 0,001 promienia ca�ej gwiazdy. W tej minimalnej obj�to�ci zawiera si� jedna czwarta ca�kowitej masy gwiazdy.
� Witaj, pierwszy szczeblu drabiny jakubowej � powiedzia� Short.�Co dalej?
� Wok� tego zdegenerowanego j�dra znajduje si� cienka otoczka, gdzie zachodz� reakcje termoj�drowe cyklu w�glowo-azotowego. Grubo�� tej warstwy jest mniejsza od promienia j�dra izotermicznego. Tutaj temperatura spada do 25 milion�w stopni. G�sto�� materii jest r�wnie� kilka tysi�cy razy mniejsza ni� w j�drze gwiazdy.
� Uf! � odsapn�� Short. � Mamy za sob� drugi szczebel.
� Dalej nast�puje warstwa przenoszenia energii przez promieniowanie � ci�gn�� Blish. � W tym miejscu odmierzamy dopiero 0,1 promienia ca�ej gwiazdy.
� Z g�owy trzeci szczebelek � Short kontynuowa� gimnastyk� j�zyka.
� Teraz dopiero zaczyna si� zasadnicza, obj�to�ciowo, warstwa czerwonego olbrzyma. Energia przenoszona jest t�dy dzi�ki konwekcji, czyli przez mieszanie gazu nagrzanego w pobli�u j�dra i och�adzanego przy powierzchni gwiazdy, gdzie zaczyna si� w�a�ciwe wypromieniowanie energii w przestrze� kosmiczn�.
� Pi�ty stopie� wtajemniczenia � podsumowa� Short. � Teraz b�dzie egzamin?
� W danej chwili interesuje nas wy��cznie zewn�trzna pow�oka czerwonego olbrzyma � nie zra�a� si� Blish;
przynajmniej Kenan s�ucha� go uwa�nie. � Powierzchniowa-temperatura czerwonego olbrzyma ledwie dochodzi do 3000�. �rednia g�sto�� ca�o�ci wynosi 0,0002 g/cm3, a wi�c jest dobre 10000 razy mniejsza od g�sto�ci ziemskiego powietrza! Pami�tajmy przy tym, �e wliczyli�my czwart� cz�� masy skoncentrowan� w j�drze, a wi�c realne wielko�ci b�d� jeszcze mniejsze. Prawdopodobnie przed odrzuceniem zewn�trznej pow�oki, czyli przed rozdzia�em czerwonego olbrzyma na bia�ego kar�a i zewn�trzn� mg�awic� planetarn�, �rednia g�sto�� mo�e obni�y� si� do 0,000009 g/cm3.
� Cyferki, cyferki! � parskn�� Short. � Spoza ich mgie�ki by�bym zapomnia�, �e nie mia�o by� �adnej eksplozji.
� I s�usznie � przyzna� Blish. � Odrzucenie zewn�trznej otoczki czerwonego olbrzyma nie nast�puje katastroficznie. Odbywa si� to powoli i bardzo p�ynnie. Po prostu zostaje naruszona wi� grawitacyjna zewn�trznych gazowych pow�ok czerwonego olbrzyma z j�drem gwiazdy na rzecz ci�nienia promieniowania od�rodkowego, kt�re odpycha rozrzedzone gazy. O tym, �e proces przebiega �agodnie, mo�e �wiadczy� wygl�d mg�awic planetarnych. Por�wnajmy to z gazowymi ob�okami odrzuconymi przez supernowe. Dla przyk�adu postrz�pione i skot�owane mg�awice ekspanduj�ce po eksplozjach gwiazd w rodzaju GK Persei czy supernowej w mg�awicy Krab. Tymczasem mg�awice planetarne samym kszta�tem dobitnie �wiadcz� o p�ynnym odej�ciu zewn�trznej otoczki gwiazdy-rodzicielki. We�my dla przyk�adu mg�awic� NGC 7293 w gwiazdozbiorze Lutni albo NGC 6853.
� Nie znam si� na astrofizyce � odezwa� si� Kenan. �
Tym niemniej co� mi w tym nie gra.
M�wi�c to ponurym wzrokiem patrzy� na Mahona.
� Jestem do dyspozycji � powiedzia� Blish.
� Ciekawa propozycja! � zarechota� Short. Jeden Iv Mahon nie odzywa� si�. Sta� naprzeciw ogromnej, czerwonej kuli. Holowizja zawsze dawa�a efekt roz�upania si� statku naprzeciw kosmicznej przestrzeni. Teraz ich kr��ownik znalaz� si� tak blisko gwiezdnej tarczy, a� ta zatraca�a swoje pierwotne wybrzuszenie, zdawa�a si� ich ogarnia� ze wszystkich stron.
� No wi�c? � przypomnia� o sobie Blish. Dow�dca zastanawia� si� intesywnie. Jednocze�nie nie przestawa� wodzi� wzrokiem od gwiazdy do Mahona, kt�ry sta� z uniesion�, skamienia�� twarz� i z r�kami skrzy�owanymi na piersi.
� Synchromat mia� wyra�ne dyspozycje � powoli
powiedzia� Kenan. � Powinien podprowadza� kr��ownik
wy��cznie w pobli�e gwiazd posiadaj�cych system
planetarny.
Short a� gwizdn�� przez z�by.
� Rozumiem � Blish zmarszczy� brwi.
� Jaki uk�ad planetarny? � parskn�� Short. � Jak
s�ysza�em, tutaj dopiero ma powsta� mg�awica
planetarna.
Blish pokr�ci� g�ow�.
� Mylisz poj�cia. Odziedziczyli�my niezr�czn� nazw�. Mg�awica planetarna nie ma nic wsp�lnego z tworzeniem si� planet. Ale Ken ma racj� � obejrza� si� na dow�dc�. � Pyta�e� Synchromat?
� Ledwie przetar�em oczy � odpar� Kenan.
� Mog� si� myli� � w zamy�leniu zacz�� Blish. � Ale jest jedna mo�liwo��. Podejrzewam, �e Synchromat mia� podstawy, �eby nas �ci�gn�� akurat tutaj.
� O tak! � potwierdzi� Short. � Ma przecie� zaprogramowane poczucie humoru.
� Ta gwiazda ma planety � powiedzia� Blish.
� Nic nie znale�li�my � zauwa�y� Kenan.
� �le szukamy.
� To znaczy?
� Synchromat dokonuje analizy grawitacyjnych anomalii'
systemu. Z nich dedukuje istnienie planet obracaj�cych si�
wraz z centraln� gwiazd� wok� wsp�lnego �rodka
ci�ko�ci.
Short zrobi� wielkie oczy.
� Tam?! � zawo�a�. � Nie dziwne, �e^i� Iv tak
zapatrzy�.
Palcem tkn�� brzuch gwiazdy obrzmia�y czerwon�
gor�czk�.
� Owszem � przyzna� Blish. � To nie wina Synchromatu, �e te planety znalaz�y si� poza barier� �wiat�a dost�pnego naszym oczom.
� Bzdura! � s�abo protestowa� Short. � We wn�trzu takiej gwiazdy ka�d� planet� dawno powinien trafi� szlag!
� Zale�y, pod jakim wzgl�dem. A ju� zupe�nie nie we wn�trzu �takiej" gwiazdy � powiedzia� Blish. � Wspomnia�em o g�sto�ci gazu stanowi�cego t� warstw� naszego czerwonego olbrzyma, kt�ra ogarn�a ewentualny system planetarny. W takim rozrzedzeniu materii masy planet nie tak �atwo wyhamowuj� sw�j bieg wok� wsp�lnego z j�drem �rodka ci�ko�ci. One ci�gle tam kr���. Ogarni�te po�arem, rozp�omienione w ogniu kule materii � p�yn� we wn�trzu czerwonego olbrzyma, mieszaj� w nim, same topniej�, ale wci�� jeszcze � by� mo�e � lec� dalej, nawet gdy ich orbity uleg�y pewnemu zachwianiu. Teraz ju� wszyscy: Mahon, Kenan, Blish i Short patrzyli prosto w ponur� tarcz� czerwonego olbrzyma. Short wzdrygn�� si�.
� Czuj� si�... � wyci�gn�� r�k� i powoli rozcapierzone palce zwin�� w pi��. � Jakby i mnie tak zdusi�o w gar�ci.
� To tylko rozmiary� powiedzia� Blish. � W�a�ciwa g�sto��...
� Ba! � westchn�� Short. � Ile ich jest, tych planet? Mo�e
na nich istnia�o �yde. Na ka�dej odmienne. Teraz ogarn�a je wsp�lna gor�czka. Wspania�y przyk�ad niwelowania odmienno�ci na kosmiczn� skal�. Pod znakiem ognia. Ile� tam planet, zjednoczonych w jedno Imperium Czerwonej Gwiazdy.
� Nad tym przynajmniej nie musimy si� rozczula� � cicho powiedzia� Blish. � Nawet, je�li tam kiedy� istnia�o �ycie. Zosta�y ogniste kule dr���ce wn�trze, jak ty to nazwa�e� � Imperium Czerwonej Gwiazdy. Teraz to tylko gwiezdna maszyna. Nic wi�cej. Short roze�mia� si� nerwowo.
� Pocieszasz mnie � powiedzia�. � Tym niemniej mam
uczucie, jakby to mnie kto� pot�n� stop� nadepn�� na
pier�.
Jeszcze si� �mia�, kiedy zatrzyma� wzrok na Mahonie. Ten
skurczy� si� jakby, ca�y zapad� w sobie. Twarz mu przy tym
zbiela�a i dygota� z r�kami wczepionymi w �o��dek. Nagle
zachwia� si�. By�by upad�, gdyby nie Blish, kt�ry go
powstrzyma� przed lotem twarz� na wprost monstrualnego
widma.
Short j�kn�� i te� sam siebie chwyci� za gard�o.
Kenan pochyli� si� nad Mahonem.
Ten le�a� na wznak i r�kami rwa� na sobie skafander. Przez
zaci�ni�te z�by nie wykrztusi� ani jednego s�owa. Jego oczy
zrobi�y si� nagle puste, jakby si� wszystko w nich zw�gli�o od
piekielnej gor�czki.
Short chwyci� Kenana za rami�.
� Pos�uchaj, Ken � wychrypia�. � Czujesz? Nie... Nie!
Nagle zrobi� zdziwion� min�. �zy mu zab�ys�y w oczach, by� znowu bezbronnym ch�opcem, kt�remu kto� � stokrotnie pot�niejszy � chce sprawi� b�l, jakby ju� mu si� sta�a jaka� niezas�u�ona i niepowetowana krzywda. Rozci�gni�ty na pod�odze Mahon drgn�� wzd�u� ca�ego cia�a i nogami uderzy� w posadzk�.
� Bo�e m�j, Ken! � Short odst�powa� przed czerwonym
obrz�kiem przestrzeni. � Precz! Precz st�d!
Kenan ju� skoczy� w stron� stanowiska dow�dcy. Ko�pak
sprz�enia z Synchromatem po�kn�� mu g�ow� a� do
ramion.
Mahon wi� si� na pod�odze, wierzga� nogami. Blish pr�bowa�
go przytrzyma�. Jemu te� oczy czernia�y. Short zatoczy� si�
w fotel nawigatora. Ustami rozpaczliwie �apa� powietrze. Nie
wiedzia�, nie pojmowa�, co si� z nim dzieje.
Kenan w sprz�eniu z Synchromatem zadygota� prawie jak
Iv Mahon. Czu� sob� ca�y statek. I rozpaczliwy wysi�ek � sw�j i ogromnego statku, kt�ry pr�bowa� wyrwa� si� z domeny Czerwonej Gwiazdy. Istniej� wi�zy twardsze od grawitacji � czu� wi�c, �e nigdy odt�d, cho�by zostawili za sob� przestrze� mierzon� tysi�cami lat biegu �wiat�a � nie uda im si� zerwa� tej p�powiny.
DRUGA PIE�� � O B�LU
Bonner by� partenogenist� Domu Na Jeziorze. Od kiedy zosta� sam, mia� du�o wolnego czasu. Tym brzemieniem got�w si� by� podzieli� z kimkolwiek. Brakowa�o ch�tnych. Najpierw jego zachwyt budzi�y za�mienia siedmiu s�o�c, potem podda� si� zwyczajnemu lenistwu, gdy� niepodobie�stwem by�o rozgry�� cykliczno�� ods�on, w kt�rych malachitowe za�mienia ust�powa�y miejsca koincydencji ��ci i b��kitu, dawa�y woln� r�k� karminowemu obrz�kowi nieba, to zn�w zezwala�y, �eby neutronowy karze� przeczesywa� przestrze� najtwardszym promieniowaniem.
Stroboskopowy efekt ultrafioletu przenikaj�cego p�aszcz atmosfery potrafi� powali� na ziemi� wszystko, co �yje, nawet dimorfodonty zwykle ko�uj�ce w powietrzu na b�oniastych skrzyd�ach. Nawet pnie drzew � niespodziewanie gi�tkie, niby maszty podczas potwornego sztormu. W takich chwilach chcia�o si� z kim� dzieli� nie tylko czas, ale i samego siebie, �eby co najmniej na dwoje roz�o�y� m�k� cia�a smaganego laserowym pejczem. W takich chwilach wszelkie kszta�ty rozsypywa�y si� w piaszczyst� szaro��. Potem trzeba by�o znowu po szyj� zanurza� si� w Jeziorze, nurkowa� g��biej, �eby ci�nienie wody zebra�o wok� szkieletu rozkojarzon� cielesno��. Drzewa z chrz�stem rozchyla�y zaskorupia�e ga��zie, �eby wodnej pary na�yka� si� sparzonymi li��mi. Czasami ca�e Jezioro wynosi�o si� w chmury, �eby zn�w zwolni� ich upust, by si� dope�ni� puchar dna i os�oni� szklane s�upy, na kt�rych wzniesiono platform� Domu Na Jeziorze.
Budowniczowie tej wyspy, nawet bez zwodzonych most�w, zostawili po sobie kilka automat�w remontowych i wraki maszyn budowlanych, z roku na rok rdzewiej�ce na dnie Jeziora.
Poza tym zosta� po nich Bonner. A przynajmniej oddycha� jeszcze i nie wyzby� si� pragnie�.
Na pocz�tku jego obecno�� by�a niezb�dna. Potem nast�pi� rozruch pierwszego i jedynego inkubatora. Wtedy m�g� si� tylko przygl�da�. Wreszcie urodzi�a si� Silla i znowu poczu� si� potrzebny. Niczego nie musia� dogl�da�, a przecie� przychodzi� codziennie i pochyla� si� nad ko�ysk�. Czasami przed jego wzrokiem rozchyla� si� bia�y oprz�d i m�g� do woli pie�ci� spojrzeniem jej r�owe cia�ko. U�miecha� si� do niej i wtedy wyci�ga�a do niego male�kie r�czki. T�uste paluszki z ochot� pakowa�a mu w oczy. Za du�o si� wtedy napatrzy�. Nazbyt mu utkwi� w pami�ci tamten pierwszy obraz � r�owy p�czek w bia�ych p�atkach, ca�y pachn�cy niewinno�ci� i rado�nie otwarty przed jego wzrokiem. Mo�e by�oby dla nich lepiej, gdyby jej nigdy nie widzia� takiej w�a�nie.
Ani si� spostrzeg�, kiedy wyros�a z ko�yski i m�g� z ni� wychodzi� na spacery. Oprowadza� j� po ca�ym Domu, chocia� najch�tniej bieg�a prosto do balustrady ograniczaj�cej platform�.
Mnemoniczny system Domu Na Jeziorze nauczy� j� wi�cej, ni� on, Bonner, potrafi�by przez ca�e �ycie; zdawa�o si� wi�c, �e powinna wiedzie� i rozumie� du�o wi�cej, a przecie�, pami�ta�, kiedy po raz pierwszy wysz�a na zewn�trz, popatrzy�a na niego nagle wielkimi oczami i zapyta�a zadzieraj�c g�ow�:
� Powiedz mi, co to jest nad nami: kolorowe takie?
O! Widzisz? Przed chwil� by�o b��kitne, teraz b�yszczy, jak
ze z�ota?
� To jest niebo � powiedzia� wtedy. � Niebo jest ogromne. Zawiera w sobie ca�� planet�. Poza nim s� gwiazdy. Najbli�ej tych siedem, kt�re zmieniaj� barwy dnia. Jeszcze dalej jest ca�y Wszech�wiat.
� A to, tam, tak si� srebrzy daleko? Tam ni�ej.
� To jest rzeka. Mo�e pocz�tek bierze u �r�d�a bij�cego z dna jeziora. Zwykle rzeki szukaj� uj�cia z g�r, potem p�yn� przez niziny, a� do jakiego� morza albo oceanu, kt�ry bywa wi�kszy od tego jeziora. Czasami jest taki prawie jak niebo.
� Och, to naprawd� �liczne! � zawo�a�a. � A tam, na brzegu. Szumi i pachnie czasami, kiedy wiatr powieje. Zielone takie. Czy to jest mi�kkie jak w�osy?
� To puszcza � wyja�nia� cierpliwie. � Wszystkie l�dy
porastaj� trawy i drzewa. Mi�kkie? Czasami. To, co
�ywe, �atwiej mi�knie w r�ku cz�owieka ni� zwyczajny
kamie�.
Wyci�gn�a r�k� i z zamkni�tymi oczami zdawa�a si�
opuszkami palc�w muska� to co� zielonego, dalekiego, tak delikatnego.
� Och! � powiedzia�a, kiedy odprowadza� j� do inkubatora. � Wyt�umacz mi, dlaczego, je�li ca�y �wiat jest taki pi�kny, taki wspania�y, dlaczego musz� mieszka� w czym�... takim?
To m�wi�c rozejrza�a si� po szklanych kru�gankach, zewsz�d ograniczonych lustrzan� p�aszczyzn� jeziora. Pomy�la� o budowniczych, kt�rzy z samozaparciem wznosili ten dom.
� To twoja ojczyzna � powiedzia�.
Sam got�w by� �miechem skwitowa� t� puent�.
� Kiedy� i ty mo�e tam dotrzesz. Albo kto�, komu przeka�esz swoj� ciekawo�� � wyja�ni� i doda�, kiedy ju� nie mog�a go s�ysze�: � Tylko mnie ju� nie b�dzie. Myli� si� wtedy. Myli� si� prawie zawsze. Innym razem podbieg�a do balustrady ograniczaj�cej platform� i zajrza�a tam, gdzie pod powierzchni� wody otwiera�a si� krystaliczna g��bia jeziora. Razem poszukiwali w niej srebrnych iskier, w kt�rych rozk�adzie uczy� j� rozpoznawa� konstelacje podobne do gwiazdozbior�w, jakich nie by�o jej dane dostrzec nawet z najwy�szych pi�ter Domu Na Jeziorze. Z powierzchni tej planety, pozbawionej nocy, nie mo�na by�o dostrzec prawdziwych gwiazd. Nieoczekiwanie, kiedy zagl�da� w przezroczyst� to� jeziora, sam zaczyna� wierzy�, �e potrafi rozpozna� tam, p�asko z�o�ony na dnie, ogromny dysk Galaktyki o ramionach rozkr�conych szeroko, zapuszczonych pod mu�y przybrze�ne, gdzie chmury kosmicznego py�u, miecione nad dnem jeziora, przygaszaj� poszczeg�lne gwiazdy i wida� tylko pasma rzadkiej fosforescencji.
Coraz cz�ciej, kiedy j� odprowadza� do inkubatora, odwraca� wzrok od szklanego s�oja, w kt�rym enzymatyczna k�piel zdejmowa�a z niej delikatn� os�on�, �eby si� mog�a przed nim ujawni� w pe�ni swojej nago�ci. Stara� si� nie zauwa�a�, jak zawrotne tempo przeistocze� zbli�a do niego. t� chwil�, kiedy nie potrafi d�u�ej ojcowsk� mi�o�ci� usprawiedliwia� si� przed samym sob�. Jeszcze mu ulg� przynosi� obraz trwale zakodowany w pami�ci; kiedy le�a�a przed nim male�ka, pyzata, u�miechaj�ca si� rado�nie i gaworz�ca, zanim � tak przera�aj�co szybko � nauczy�a si� uk�ada� s�owa. Po kilku dniach � zdania. Tamten obraz by� coraz smutniejszym echem, kt�re nak�ada�o si� na rzeczywisto�� pe�niej objawion� przed jego zdumionymi oczami, kiedy z dnia na dzie� �ledzi� p�czkowanie jej
r�owiutkich piersi, coraz bardziej spiczastych. Ju� zerka� tylko z ukosa, jakby kto� m�g� go przy�apa� na gor�cym uczynku, kiedy ukradkiem pochyla si� nad jej cia�em, coraz mniej dziewcz�cym. Wreszcie, w kolejnej ods�onie enzymatycznej k�pieli, wypatrzy� brzoskwiniow� omsza�o��, pierwsze znami� tej dojrza�o�ci, kt�ra pozwala�a jej uwolni� si� od inkubatora i da� �ycie sobie podobnym. Kiedy