14503
Szczegóły |
Tytuł |
14503 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14503 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14503 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14503 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grażyna Bąkiewicz:Stan podgorączkowy.
Jest todruga część całości:O melba,Stan podgorączkowy,Będę u Klary.
Grażyna Bąkiewicz:Stan podgorączkowy.
Copyright Grażyna Bąkiewicz, 2003
Projekt okładkiMaciej Sadowski
Redaktor prowadzący serięJan Koźbiel
RedakcjaJan Koźbiel
Redakcja technicznaMałgorzata Kozub
KorektaJolanta Kucharska
ŁamanieEwaWójcik
ISBN 83-7469-100-X
Wydawca
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul.
Garażowa 7
Katarzynie i Joannie
Druk i oprawa
OPOLGRAF
Spółka Akcyjna
45-085Opole, ul.
Niedzialkowskiego 8-12.
Tata nigdy mi się nie śnił i nie miałam wątpliwości, że to jajestem winna.
Po drodze do domuukładałamplany na najbliższą godzinę.
Godzina to perspektywa w sam raz dla mnie; staram się nieprowokowaćprzyszłości planami, których i tak nie będzie mi sięchciało realizować.
Parę chwil temu przekonałamsię,że mojeprzypuszczeniaco do dalszych losów świata są błędne.
Znowumnie to zaskoczyło, chociaż nie powinno.
Zdecydowałam się wstąpić najpierwdo galerii, żeby pogapićsię na obraz Kossaka, jedyny cenny eksponat,wiszący ot,taksobie, na ścianie koto pieca, między o wiele ładniejszymi obrazkami Jaśka znad Potoku.
Gdybym miała wybierać, wolałabymJaśka.
Nie tylko ja, bo malunki Jaśka idą jak woda, a oKossakarzadko kto pyta.
Może ludzie nie wierzą, że jest prawdziwy.
Porozmawiamz Jakubkową,która siedzi w kącie zapiecem i dłubiew drewnie, pilnując jednocześnie interesu.
Opowiem jej jakąśdykteryjkę ze szkoły, bo taką mamy umowę.
Za Chrystusa, którego dostałamkilka lat temu, miałam przez miesiąc opowiadaćcoś,cokolwiek.
Tak się przyzwyczaiłam, że robię tonadal, choćumowa kupna-sprzedaży dawno została sfinalizowana.
W zamian ona poczęstujemnie porcją codziennego zatroskania i wizją makabrycznych następstw zdarzenia, z którego zdam relację.
W jej wyobrażeniu świat znajduje się o włos od przepaści i tylkopatrzeć, jak tam runie; kwestia tylko,czy ona tego aby doczeka.
Za skarby nie chciałabyumrzeć, zanimtonastąpi.
Uwielbiamsłuchać jej przepowiedni i patrzeć, jak manewrujekozikiem.
Jeśli postoi się odpowiednio długo, można zo.
baczyć, jak stwarzani są bogowie.
Wszystkie jej Chrystusysątakie same: każdy z bujną brodą, cierniową koroną, z łokciemwspartym na kolanie, a policzkiem opartym na dłoni i twarzątak posępną, że chce się go pocieszyć, powiedzieć, że wszystkobędzie dobrze.
W zetknięciu z wyrzeźbionym przez nią smutkiem własne zmartwienia robią sięmalutkie.
Ito jest to,czegomi potrzeba.
Skrzypnęłam drzwiamii już wiedziałam, że niczego z tego,co zaplanowałam,nie zrobię, bo Jakubkowa zamarła za stolikiem iwyglądała jak jednaze stojących wokół rzeźb.
Zawszekamienieje w obecności oglądaczy,a skamieniała staje się niewidoczna.
Czyha jak pająk namuchę.
Klienci często jej nie zauważają, a jak który staniena wprost,traktując ją jak eksponat, trafiana żywe,obserwujące oczy.
Odskakuje przerażony,aona śmieje się skrzekliwie i zaczyna prezentować swoje wyroby.
Taki przestraszony prawiezawsze coś kupi, jakby w ten sposób chciał uwolnić się od urokurzuconegoprzez czarownicę.
W galerii było sporo osób, ale mój wzrok przyciągnęładziewczyna w obcisłej koszulce, pod którą nie miała stanika.
Wodziła oczamipo ścianach,a japrzez moment czekałam, żewpadnie w zastawioną przez Jakubkowa sieć, ale ona intuicyjnie wyczuła pułapkę i ku memu rozczarowaniu powędrowaławzrokiem wyżej, na poziomie Kossaka.
Pomyślałam, że możechce goukraść.
Pod spodem miał alarm, w dodatku był ubezpieczony, mogła więcgobrać, jeślimiała ochotę.
Przeniosłamwzrok za oknoi zajęłam się obserwowaniem przechodniów:
grubych, chudych,nerwowych, poważnie kroczących, wyprostowanych, palących, powolnych, podnieconych, przygarbionych, zamyślonych, niskich, uśmiechniętych.
Niektórych znałam.
Czekałam, aż dziewczyna wyjdzie, aleona z uporemkrążyłaspojrzeniem po sali.
Czułam, jakjej wzrok wgryza sięw mojąszyję między kołnierzem bluzki a włosami.
W szybie widziałamjej odbicie, tkwiło akurat tam,gdzie było przejściedla pieszych,a Witek, nie odwracając nawet głowy, przechodził na czerwonym świetle.
Podziwiałam go za opanowanie, z jakimuniósł roz
capierzoną dłońi władczym gestemzatrzymał kilka samochodów.
Trąbiły na niego, a z czerwonego opla wyskoczył nawetkierowca i gdyby nie zbędne kilogramy, pewnie dosięgnąłbyWitka celnym kopem wtytek.
Chłopakwygiął sięi umknął,a kierowcy nie chciało się ponawiaćpróby, zwłaszcza żezmieniły się światła i jego samochód tarasował pas ruchu; ci zanim,nie wiedząc, o co chodzi, trąbili zniecierpliwieni.
Przez chwilępanował hałas, nim auta się rozjechały.
Miałabym do opowiedzenia kolejną historyjkę, ale obcą wmurowało.
Może przynajmniej coś kupi.
Zostawiłam ją i weszłam na zaplecze, mijająctabliczkęNieupoważnionym wstęp wzbroniony.
Czułam sięupoważniona.
Ostatecznie to galeria mojej mamy.
Mama siedziała w kantorku nadpożółkłym ze starości pergaminem, usiłując doprowadzić go dolepszego stanu.
Gdyweszłam, przykryła wszystko delikatnym muślinem i spojrzała namnie krzywo.
- Nie dałam rady wcześniej!
- zaczęłamdość raźnie, ale widząc jej chmurną twarz,zwolniłam tempo.
Nie było potrzebysię starać, bo itak nie uwierzy.
Pogratulowałam jej wduchuprzenikliwości,bo rzeczywiście nie zamierzałam mówić całejprawdy.
Zawsze po czymś poznaje, że bujam.
Dziwne, że ta jejzdolność nie dotyczy Filipa.
- W domuniema nikogo, a może dzwonił Filip!
Wjej głosie brzmiała pretensja, bez wątpienia skierowanadomnie.
Powinnam uśmiechnąćsię przepraszająco i powiedzieć, żejeśli dzwonił i nie zastał nikogo, to spróbuje jeszcze raz, ale nielubięsię powtarzać,a tę kwestię wygłosiłam w ciągu ostatnichtygodni wielokrotnie.
Wolałam więc przemilczeć i przyjąć na siebie nie swoją winę.
Mam w głowieksięgę, założoną wielelattemu, gdziespisujęwszystkie niesprawiedliwości spadające na mniez powoduFilipa.
Traktuję je jak inwestycję;mam nadzieję, że kiedyś, jak zabraknie mi punktów na wejście do nieba, przedłożę wykaz jegowin, które już odpokutowałam.
Otrzymałam listępoleceń na resztę dnia i gniewny rozkaz,bym szybkim marszem skierowała się w stronę domu.
- Tak jest, panie generale!
Czasoprzestrzeń mamy jest zdecydowanie rozleglejsza odmojej; ona potrafi rozplanować działania na wiele godzin naprzód.
Z przykrością muszęwyznać, że tej wspaniałej cechyponiej nie odziedziczyłam.
Zanim wyszłam,zajrzałam do galerii.
Polowanie na muchytrwało.
Opowieść o tym, co mi się dzisiaj przydarzyło, będziemusiałapoczekać.
A godzinęwcześniej zaskoczyła mniekartka wywieszona nadrzwiach pracowni historycznejz listą osób zakwalifikowanychdo regionalnego konkursu.
Wśród trzech nazwisk nie znalazłam mojego.
Było za to takie, którego nie powinno tam być.
Ale było.
I jedno, co przyszło mi do głowy, to wejść i poprosićo wyjaśnienie.
Zacisnęłam palce w pięść itym prostym gestemopanowałamwzburzenie.
Ta umiejętność to jakaś wrodzonacecha.
Odziedziczonympo przodkach genom zawdzięczamkunszt w nieujawnianiu tego, co naprawdędziejesię we mnie.
Jedynym odzwierciedleniem uczuć jest gwałtowny skurczpalców, gotowych do odparowania ciosu.
Ale zaciśniętą dłońmożnaschować za plecy albodo kieszeni.
Miałam ochotę zadudnić pięściami wdrzwi,ale tylko grzeczniezapukałam.
Głos,który wewnątrz mnie był wściekłym wrzaskiem,na zewnątrzwydobył sięjako uprzejmy i co gorsza, ugrzeczniony.
Ani odrobiny napięcia, drżenia, szalejącej wewnątrzfurii.
Ot,potulnepytanie do kogoś ważniejszego.
- Byłby pan profesor uprzejmy wyjaśnić przyczyny odrzucenia mojego projektu?
Tyrałamnad nim jak wół.
Trzy miesiące.
Przeczytałam milion książek,zrobiłam na komputerze ruchomąmakietębitwy,wykazałam błędy, które popełnili dowódcy.
Zależało mi.
Chciałampokazać mamie, że nie jestemgorsza od Filipa.
Do diabła, naprawdę mi zależało!
Historyk nawet na mnienie spojrzał, tylko kiwnął palcem,żebym mówiła, co mam do powiedzenia.
Wydawało mi się dotąd, że w zasadzie lubię tegogościa.
A on powiedział, że w takimkonkursiew drużynie reprezentującej szkołę woli miećchłopców, na trzeciego wziął więc Olka.
10
- Alemoja praca jesto niebo lepsza niżjego!
-A skąd ty możesz o tym wiedzieć?
- Bo napisałam obie!
-Więc popełniłaś błąd idałaś mu lepszą.
- Niesądzę, żebyto był mój błąd- powiedziałam.
Ruchem głowy wskazał mi kierunekodwrotu.
To była jednaz takich chwil, które z człowiekarobią rewolwerowca.
Wyszłam,a drzwi zamknęły sięza mnąz hukiem.
Zamykałamje właściwie powoli idopiero w ostatniej chwili pociągnęłam mocniej.
Walnęły ostro.
Boże, nawet nie wiedziałam, że tak potrafię.
Echo obijałosię po korytarzach i wracało do mnie, a ja, zrękąwciąż uniesioną, wsłuchiwałam się w kanonadę.
Czekałam nareakcję, ale żadnanie nastąpiła.
Czyżby historyk poległ tam,w środku?
Powinnam może sprawdzić.
Postałam chwilę, a gdy fale dźwiękowe znalazły wyjście przezotwarte okna i poniosły echa katastrofy dalej w świat, machnęłam rękąi też odeszłam.
Rozsądnie byłoby wrócić, przeprosićizrzucić winę na przeciąg.
Ale nie zrobiłamtego.
Dopiero na ulicy rozprostowałam zaciśnięte palce.
Bolało,bopaznokcie wbiły się wciało.
Rozmyślałam mściwie o złożeniu odwołania.
Ale do kogo?
Do rzecznika praw ucznia?
Tojabyłam rzecznikiem.
Kiedy wyszłam z galerii, echo tamtej kanonady powróciłoi towarzyszyło midosamego domu.
Raz po raz wciągałam dopłuc haust powietrza,by zapanować nad uczuciem przykrości.
Uspokoiłam się dopiero, gdy dotarłam do dębów.
Nasz dom stoi w najwyższej części miasteczka i gdy przejdęjeszcze ze sto metrów i się odwrócę, będęje miałaprzed sobąw całejokazałości, usadowione na skraju rozległej doliny, nasporym wzniesieniu, osłonięte jeszcze wyższym wzniesieniemprzed północnymi wiatrami.
Niemuszę sięodwracać, mamtenobraz zakodowany w pamięci.
Gdy przyjechaliśmy tukilka lattemu, stawałamnakamieniu za trzecim dębemi chłonęłam tenniesamowity widok.
Niepodejrzewałam nawet, żeświat jest takwielki.
Mogłam stać godzinami itonąć w niezmierzoności.
Dotąd jestem przekonana, że tak wygląda raj.
Zbocza, zarówno
11.
pod, jak i nad nami, porasta gęsty sosnowy las; stąd wyglądajak mech.
Dnem doliny płynie strumień, a poobu jegostronachrozlokowały się bliźniaczo podobne wsie, które mogłyby połączyć się w jedną, ale nie chcą.
Pastwiska wypełniają zielenią dnodoliny.
Pasą się tam stada krów, a ich mleko daje pracę ludziomz miasteczka.
W tutejszej mleczami przerabiają je na masło, sery, śmietanę, porcjują do tekturowych kartonów i wywożąw dal.
Skrajem doliny biegną tory kolejowei pociągami, którekilka razy dziennie wstrząsają naszym domem, wyrobymleczneimłodziludzie wyruszają w świat.
Dla młodych nie ma tupracy, bo krowydają tyle mleka, ile dają, a młodzi nie chcą, by ichprzyszłość zależała od wydajności bydlęcych wymion.
Pakująsprane dżinsy, koszule, wsiadają do pociągu i raczej niewracają.
Gdzie jest ten świat,niewiele mnie obchodzi.
Mam go w telewizji, a i tak rzadko patrzę, bo za bardzo przypomina to, odczego uciekliśmy.
Tutaj dano mi szansę prowadzenia takiego życia, na jakie mam ochotę - niezbyt wymagająca szkoła, trochępracy, niezbyt uciążliwej, gapienie się przez lunetę na gwiazdyalbo na życie w dolinie, uprawianie dziwacznych roślin w ogródku, przesiadywanie w pubie Heleny, drobne przyjemności, łatwedo przeżycia smutki.
To miasteczkodało mipewność, że nafunkcjonowanie świata istnieje jakiś stały wzór, a gwiazdy, które oglądam przez lunetę, nigdzienie pędzą, tylko trwają nawyznaczonych miejscach wniebie, jakrodzynki w cieście, ludziezaś wieczorami siedzą na ławkachprzed domami, bo nibyco innego mieliby robić.
Niemusiałam szukaćklucza, bo drzwi jak zwykle niebyłyzamknięte.
- Dlaczego u was wszystkojest pootwierane?
- Mojego brata irytuje taka niefrasobliwość.
-Nie wiecie, na jakim świecieżyjecie?
Obie z mamą wzruszamy ramionami, bo to jedyna rozsądnaodpowiedź na jegopretensje.
Nasz światjest trochę inny niż jego.
Nie ma w nim aż tylu bandytów,byśmy musiały się barykadować.
Jedyny, jakipodchodzi pod tę kategorię, to Wiesioz końca ulicy.
Kradnieubrania suszące się na sznurkach, amy
12
o tym wiemy i gdy coś zginie, idziemy prosto do niego.
Czasamioddaje, jeślinie zdąży wymienić mokrychskarpetek na piwo.
Filip przesiąkłwielkim miastemi narastającym szaleństwemświata, więc jego pierwszą kwestią po powrocie do domu jestniezmiennie ta o niezaryglowanych drzwiach.
Już dawno jej niewygłosił i mama czuje się porzucona.
Rozumiem ją, bo i mniejest przykro, żeona dla niego jest mniejważnaod czegoś tam,co znalazł w tym swoim świecie.
Filip nigdy nieprzywykł doprowincji, na którąprzywlokta nas mama.
Gdy tylko mógł,spakowałdo plecaka dżinsy, wsiadł do pociągui ugrzązł w mieście na dobre.
Nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia, gdy wyjeżdżał.
Odważyłam się nawet powiedzieć to przy mamie na głos.
Zaśmialisię oboje jak z marnego dowcipu, a Filip uznał, że wsumie todobrze, boniemusi walczyćz poczuciem winy, że zostawia nassame.
Wątpię, by miał takiepoczucie, ale mama straciłaresztęczasu na przekonywanie go, że nie powinien się nami martwić,bo damy sobie doskonale radę.
Myślę, że w tensposób chciałasama sobiewpoić przeświadczenie, że Filip myślio kimkolwiekpoza sobą.
Mnie jegodecyzja o studiach w odległym mieścieucieszyła.
Gdy pociąg odjechał, z ulgąwróciłam doprzerwanychzajęć.
A wnastępnych miesiącach nie pamiętałam nawet, że miałam kiedyś brata.
Nie zastanawiałam się, jak odbiera to mama.
Jeśli tęskniła, tonie okazywała tego.
Nie sądzę, by było jej ciężejniż innym matkom z naszego miasteczka.
Stąd wcześniej czypóźniej wyjeżdżają wszyscy synowie i prawie wszystkie córki.
A jednak odkąd nas opuścił, straciła serce dotego miejsca.
Pojechałaby zanim,gdyby tylko dał dozrozumienia, że jest mutampotrzebna.
Nie była, i czuła się tym głęboko zraniona.
Czuje siętak nadal, ale stara sięokryć swoje rozżalenieintensywnąpracą: prowadzi galerię, organizujewystawy, jeździ po krajuw poszukiwaniu eksponatów, nad którymi potem ślęczy, by doprowadzić je do pierwotnegostanu.
Dla mnie jejodczucia sąażnazbyt widoczne, lecz cieszę się, że brak jej odwagi, by przyznaćsię do nich nawet sobie.
Na moje szczęście frustracja z powoduFilipa nie jest uczuciem, które ją przygnębia.
Raczej złości,a zjej złościąłatwiej sobie radzęniż zdepresją.
Po kilku latach
13
A..
rozdzielenia zaczyna powoli przyzwyczajać się do myśli, że niczmienić się nie da.
Czekam, aż pęknie łącząca ich pępowinai wtedy wszyscy zaznamy ukojenia.
Zwyczajem mamy zerknęłam do skrzynki na listy,by sprawdzić, czy nie bieleje coś wewnątrz.
Nie bielało.
Znów od ponadmiesiąca nie miałyśmy od Filipa wiadomości.
Nie,żeby mi natym specjalnie zależało, ale mógłby gnojek zadzwonićod czasudo czasu.
Zaoszczędziłby miw ten sposób niektórych przykrości.
Ominęłam ruchomy stopień i stanęłam na ganku, wsłuchując się w skrzypienie gontów.
Starałam się przeniknąćprzez nie,by usłyszećwewnątrz siebiezłość i pragnienie odwetu.
Nasłuchiwałam.
Nic jednak poza rozżaleniem nie słyszałam.
Noiz dala docierały dźwiękimuzyki, ale przytłumione,nie do rozpoznania.
Coś jakbySting, alenie byłam do końca przekonana,bo szumiał wiatr i roztrącałdźwięki, szatkowałje i sklejał w byle jakiej kolejności.
W domu panowałacisza, ale nie taka jakzwykle; dziś była lepka, wilgotna, przyklejająca się do ściani spływająca ponich jak kisiel.
Wzdrygnęłam się z obrzydzeniemi ulżyłam sobie niezłą wiązanką.
I tak długo się wstrzymywałam.
W kuchni znalazłam ciepły jeszcze obiadi listę czynności dowykonania.
Przede wszystkim miałam wydrukować zaproszenia i odnieść je Helenie.
Koniecznie jeszcze dzisiaj!
Jakbym niemiała corobić!
Wypracowanie czekało już od zeszłego tygodniana jakieś logiczne zakończenie.
I obiecałam Ludwikowi, żewpadnę na chwilę do urzędu, żeby odkurzyć, posprzątać biuroi przepisać kilka dokumentów.
Kot łaził zamną, ocierał się o nogii dopominał zainteresowania.
Dałam mukawałekmięsa i to byłbłąd, bo jemu chodziło o miłość, a nieo jedzenie.
Odrzucił je ze wstrętem.
Spadało,więc rzucałdalej.
Za trzecim razem przykleilo się dościany.
Odebrałam mu,a on się obraził iwyniósł do pokoju, by tam zrobićbałagan.
Nazwałyśmy go Syf, boto jedyne określeniena pobojowisko,jakie posobie zostawia, gdy poczuje siędotknięty.
Często siętakczuje.
Dałam kotu czas na wyładowanie frustracji i włączyłam telewizor, by zjeść obiad w czyimś towarzystwie.
Trafiłam na wiado14
mości.
Wysłuchałamdalszego ciągu tysiącletniej historii swojegopaństwa.
Państwa, w którym osiemdziesięcioletni staruszekłapie złodzieja i przekazuje policji, aprokurator po godzinie wypuszcza bandytę, bo bandzior też człowiek i ma prawo do wolności.
Twarz bandyty ukryli za migoczącymi kwadracikami,staruszka pokazali w całej okazałości, łącznie znazwiskiem iadresem.
Nie zapamiętałam, cojadłam, ale utkwiło mi w pamięcirozgoryczenie starego człowieka.
Zrobiło mi się smutno.
Nacisnęłamczarny kwadracik i w ten prosty sposób zatrzasnęłamoknona świat.
Zerwał się wiatr,firanka wydęła mi się nad głową iwyfrunęła na zewnątrz.
Wstałam iwyjrzałam.
Stok Pieniawy wypełniałcałą przestrzeń.
Gdyby poprzestać na oglądaniu świata z tegomiejsca, możnaby wysnuć wniosek, że nie istnieje nicpoza tągórą.
Wychyliłam się bardziej i jakzwykle ogarnęło mnie zdumienie, że zanią jest następna, a dalej jeszcze inne, a nadwszystkimi chmury, a pod nimi dolina z dwiema wsiamii rozdzielającym je strumieniem.
Gdyby chciało mi się wejść na parapet, chwycić framugi i wychylić na długość ramienia,mogłabym zobaczyć z jednej strony wodospad, z drugiej dachymiasteczka.
Od jakiegoś czasu już tegonierobię, bojestem zaciężka,a framuga trzeszczeniem daje do zrozumienia, że możenie wytrzymać.
Cofnęłam się i Pieniawa ponownie wypełniłaokno, zasłaniając resztę świata.
I dobrze.
W pokoju zastałam to, czego się spodziewałam: porozrzucane gazety, obrus ściągniętyze stołu, poduszki z fotelizawleczone aż pod kominek.
-Co z ciebie za Syf!
- wypowiedziałam zwyczajową formułkę i kot, wreszcie zadowolony, wskoczył na krzesło, żeby znaleźć sięw zasięgu mojej ręki.
Głaskałam miękkie futerko, onwyginałgrzbiet, mruczał, prężył ogon i w tensposób rytuałowistało sięzadość.
Od tego powinnam była zacząć.
Obyłobysiębez kociej awantury i sprzątania.
Zahaczyłam wzrokiem ozdjęcie Filipa.
Mimowolnie zaczęłam myśleć o tamtym dniu sprzed roku,gdy zjawił sięw domupo wielomiesięcznej nieobecności.
Przyjrzałam się fotografii.
i stłumiłam narastające uczucie niechęci, tak jak wówczas, gdyrozwali} się na kanapie, a sok z grejpfruta spływał mu po dłonii skapywał na kanapę.
Przyłapałam się na tym, że cieszy mniemyśl, że przyjechałtylko na trzy dni.
Zganiłam się zato i skupiłam na szukaniu jakiejś kwestii do nawiązaniarozmowy.
Mamaz wysiłkiem przeglądała wydarzenia zostatnich trzystu dniw poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zainteresować ukochanegosynka.
Opowiedziała muo wszystkim,co nam wydawało sięważne.
Brak zainteresowania z jego strony powodował, że skracałaopowieści i słuchając jej,sama się dziwiłam, jak mało sięw naszym życiu działo.
Pospolitość i nuda.
Filip słuchałnieuważnie, nie wysilając się, by komentować jej relacje bodaj kiwaniem głowy.
Z jego twarzy nie schodził uśmiech pobłażania dlanaszych małomiasteczkowychproblemów.
Wkurzał mnie,alebez słowa przyglądałam się jego znudzonej minie i rosnącej plamie z grejpfruta.
Musiałam regularnieprzypominać sobie, żeirytacją jest wyłączniemoją reakcją na Filipa.
Mama widziw nim skrytego, wrażliwego i mądrego chłopca, który znalazłwłasnądrogę życiową.
Ja mam chyba inaczej skonstruowaneoczy, bo dostrzegam jedynieupartego, pewnego siebie gnojka.
Niewierzę w tę jego mądrość.
Gdy po roku studiów porzuciłwymarzone prawo i przeniósł się na archiwistykę, wszyscy bylizdziwieni, ale pewni,że wie, co robi.
Mama oczywiście zaakceptowała jego wybór, aleja nie mogłam pozbyć się wrażenia, żetkwi w tym wszystkim jakieś kłamstwo.
Musiał być jednak na tejarchiwistyce niezły, bodostał stypendium i wyjechał na studiado Austrii.
Tam zapomniał o całym świecie, a przynajmniejo nas.
Zrobiłam te zaproszenia, włączyłam drukarkę i znów stanęłam przy oknie.
Z mojego widać całe miasto.
Skierowałam lunetę na dachy, zajrzałam do Wilków,ale Julkanie było, przejechałam więc wzdłuż Nowej i na ławcepod fontanną zobaczyłamtamtądziewczynę z galerii.
Sutki jej niemal prześwitywały przezkoszulkę.
Siedziałaprzygarbiona, jakby zmęczona tym siedzeniem.
Przyglądałam się jej chwilę,ale trwała nieporuszona, pochłonięta całkowicie ignorowaniem mijającego czasu.
Tylko jej
16
usta poruszały się nieustannie.
To nie był ruch szczęk przeżuwających gumę.
Wyglądało,jakbymówiła do siebie.
Pewnieczuła potrzebę podzielenia się z kimś swoimi przemyśleniamii tym kimśbyła ona sama.
Zostawiłam ją i skierowałam lunetęw lewo, na starszą część miasteczka.
Wygląda jak dekoracja dofilmu o którymś zpoprzednichwieków.
Na wybrukowane kocimiłbami uliczki rzadko zapuszczają się samochody, toteż prawo ich użytkowania przejęły dziecii gołębie.
Zapadnięte dachy,uschniętedrzewa wogrodach i starzy ludzie wysiadujący na ławeczkachdo późnego wieczora świadczą,że czas znalazł tu sobie przystań,byodpocząć od szaleńczego biegu.
Przysypywałulice kurzem mijających dni i rozsnuwał nad wszystkim mgłęwnadziei, że niktnie przypomni sobie o tych ludziach, żyjącychpowoli, ignorujących ponaglenia sączące się z odbiorników masowego rażenia.
Dzieci bawiące się na brukowanych ulicach sądla mnie dowodem, żeświat jest jeszcze gdzieniegdzie, aprzynajmniej tutaj, normalny.
Powiedziałam tokiedyś Filipowi, a on tylkoprychnął.
"Nie bądź naiwna!
Wszędziesą teraz bandyci.
Tutaj też.
Lepiej w to uwierz!
".
Sprostowałam, że to nie kwestianaiwności, ale nadziei.
"Nie bądź głupia!
" - burknął ze złością,a ja skuliłam sięwsobie i trwałam w takiej pozycji, póki byłw pobliżu.
Nieodmiennie od lat odbieram jego ataki jak należną mi karę.
Drukarka warknęła, że kończy robotę, aż po plecach przebiegł mi dreszcz.
Przeniosłam jeszcze lunetę na werandę Walickich.
Od kilkudni wystawiali nadwór pudło pełne psiaczków, małychjamniczków z cienkimi ogonkami.
Patrzyłam przez chwilę, jak gramoląsię nieporadnie.
Czarny wyrwał się na wolność, ale sukaprzytrzymała go za kark i ułożyłana końcu kolejki do ssania.
Miałamochotę wyciągnąć rękę ipogłaskać maleństwo, alebyło za daleko.
Drukarka ucichła.
Skończyłam pakowanie, równy stosik kopert włożyłamdotorby i dopiero wtedy wystawiłam głowę przez okno, by sprawdzić, czy już pada.
Po południu niebo zaciągnęło się burymichmurami, kolejneich zwały nadciągały z zachodu.
Deszcz jed17.
nak nie spadł.
Chmuryprzerzedziły się, od czasu do czasu wychodziło słońce, oświetlając wierzchołki drzew.
Z głową wystawioną za okno obserwowałam przesuwającąsię wolnolinię cienia.
Za dwie, trzy godziny podpełznie pod ganek.
Poczułamchłód, zamknęłam starannie okno.
Uznałam, żekurtka jednaknie będziemi potrzebna.
Wyszłam przed domi zaciągnęłam się powietrzem.
Pachniało wędzonką.
Dopiero naulicy uzmysłowiłam sobie, że nie zamknęłam drzwi na klucz.
Zawahałam się, ale nie zawróciłam.
Nie możnapowiedzieć, by u Heleny wrzało.
Kilku młodzików z gimnazjum napychato grającą szafę złotówkami, pomocnik piekarza posilał się przed nocną zmianą, a przy kontuarzesiedział majster z mleczarni i gapił się bezrozumnie w okno.
Stałprzed nim niedopity kieliszek - albo nie mógł dzisiaj pić, albonie miał pieniędzy na więcej.
Helena przed reformą oświaty byłanauczycielką, ale obcięli godziny i przy pensji, jaką zaproponowali, musiałaby swoje dzieci karmić trawą,machnęławięc rękąna powołanie i zaczęła realizować się za kontuarem własnejknajpy.
Trzymarygor wśród gości i dlatego ma ich wielu.
Z trzech stolików zrobiło się siedem i gdyby chciała, mogłabydostawićkolejne, ale jej apetyt na forsę jest ograniczonyi zaspokajają go stali klienci.
Przychodzą tu, bo poza obiadem i piwemmogą liczyć namiłą rozmowę i dobrą radę w razie potrzeby.
Aluminiowy dzwonekzawieszony nad drzwiami oznajmiłmoje wejście.
Znalazłamgo kiedyś na łące,należał pewnie dokrowy, a teraz wisi tak, że każdeotwarciedrzwi zmusza wszystkie głowy do lekkiego skrętu i kiwnięcia przedpowrotem namiejsce.
To jest miłe, bo każdy czuje się zauważony i przywitanyRozejrzałam się i uznałam, że mogę sobie pozwolić naprzyjemność wywindowania tytka na wysokość barowegostołka.
Helena polerowała irchą dębowy blat.
Podniosła szklankę, żeby wymieść spod niejmikroskopijne pytki, i widząc mnie, machnęłazachęcająco.
18
- Chodź, chodź.
Napijesz się coli?
Rzeczywiście,chciałomi się pić.
Spojrzałam na zegareki uznałam, że mam jeszcze trochę czasu.
Lubię u niej przesiadywać i słuchaćjej rozmów zludźmi.
Zwierzają się z głęboko skrywanych spraw, ze strachów, któredźwigają w sobie, pod którymi się uginają, a nie umieją ichwyznać najbliższym.
Z mojej duszy Helena też wydłubywała drzazgi i chociaż ta największa nadal wniejtkwi, jestemwdzięczna,że rozprawiła się z drobniejszymi.
Miałam do mamy żal, że nieona to zrobiła.
Od śmierci taty zamieszkała na jednoosobowejplanecie, a my godziliśmy się na to jej oddalenie, bo sami też potrzebowaliśmy odrębności.
Pomyślałamo Filipie; czy spotkałw tym swoim mieście kogoś takiego jakHelena,ktodałby muszansę wyspowiadać się z ułomności,które tak starannie ukrywał.
Odkąd zabrakło taty,wszyscy trojeustaliliśmy wokół siebienieprzekraczalne granice.
Byliśmy tolerancyjni i jednocześnienieufni.
Mama odczasu do czasu podejmowała walkę o zmniejszenie tej starannie odmierzanej odległości, ale wystarczaładrobna porażka, niechętna mina któregoś z nas, a już rezygnowała i wycofywała się: Nie to nie!
Nie wtrącam się!
Rzadkomiałachęć przedzierać się przez mury, które wokół siebie budowaliśmy,
Ona i ja tak niewiele o sobie wiemy.
Obiezdajemysobie z tego sprawę i nieraz mamy ochotę dowiedziećsię więcej, ale w intonacji pytań od razu zauważamy pretensje, a nie zainteresowanie.
Jeżymy się i rezygnujemy, schodzimy do poziomułatwiejszych rozmówo tym, co w szkole, co zjemy na obiad,czybuty nie przeciekają.
Pytania o sprawy nieistotne dają nam codzienne złudzenie nawiązanej więzi.
Przyglądałam się Helenie, jak nalewa kolejne kufle piwa, jakmanewruje flaszkąwódki, jednym nalewając do pełna, innychodsyłając do narożnika.
W którymś momencie wyjęła z kieszeni telefon i odbyła krótką rozmowęz czyjąś żoną albo matką.
Włosy miała gładko zaczesane, związane w węzeł,tylko te krótkie wymykały się i luźno zwisały, a ona odruchowo zaczesywała je palcami za ucho albo wplatała międzyte dłuższe, a onei tak pochwili opadały swobodnie.
Oczymiała ciągle lekko
19.
przymrużone, jakby spoglądała na świat wybiórczo i nie dopuszczata do siebie wszystkiego, co działo się wokół.
Powinnanosić okulary, ale twierdziła,że za bardzoprzypomina w nichnauczycielkę, jakby ktoś nie wiedział, że nią była i w głębi duszypozostanie do końca życia.
Twierdziła, że tyle ile potrzebuje widzi, a reszta może sobietkwić za mgłą.
Przez to zmrużone spojrzenie sprawia wrażenie nieprzystępnej i dlatego ci, co jej nieznają, mają się na baczności.
Zabrakło kanapek, zawołała więc syna.
Witek niemal natychmiast zbiegł na dół, jakbyt kwił z uchem przy drzwiach iczekałna wezwanie.
Zająłsię kanapkami sprawnie i bez szemrania,miał dryg do tej roboty i Helena mogłaby spokojnie zostawićgona cały wieczórza kontuarem, ale goniła do nauki.
Postawiłatwardy warunek: najpierwmatura, potem knajpa.
Przed powrotem do swojego pokoju ogarnąłwzrokiem salę, uznał, że matkada sobie radę,skinął więc jej głową, że jest na górze i ona możeliczyć na jego pomoc w każdej chwili.
Poczułam w gardlekluchę.
Helena niewiedziała, że Witek chce wyjechać za granicę, jużmakontrakt, ale niewie, jak jejo tympowiedzieć.
Gorliwościąchciał zapracować na przyszłe przebaczenie.
Moim zdaniem powinien to robić całkiem inaczej.
Gdyby jej wcale nie pomagał,nauczyłabysię żyć bez jego łaskawości i łatwiej przyszłobyjej zaakceptować jego nieobecność.
Tak jak zrobił mój brat.
- Dzwonił Filip?
- spytała, bo po moim zamglonym spojrzeniu poznała, żecoś jest nie tak.
Sądziła, że chodzi o niego.
Ramiona mi drgnęły, zanim zdążyłam skłamać.
- Już jamu nagadam, jak się tu pojawi!
- Machnęła bojowościerą, ale tym razem naprawdę wzruszyłam ramionami.
- Przynajmniej wiecie, żesię uczy!
- przytaknęłaswoim myślom.
-A że zapomina zadzwonić domatki, no cóż, oni już tacy są!
Oderwał się odcycka i będzie sobie przypominał o niejdwudziestego szóstego maja albo wtedy, gdy mu braknie forsy!
Trzymajcie jakąś sumkęna takie okazje i cieszcie się, że to takizdolny chłopak.
Przynajmniej osiągnie coś w życiu.
Ambicjemojego nie sięgajądalej niż prowadzenie knajpy.
Rozmowy o zaletachFilipa nieodmiennie mnie przygnębiają.
Helenanie wie o wszystkim.
Nawet o swoimsynu wie nie20
wiele,a co dopieroo Filipie.
Bo z nauką Filipa poszło coś nietak.
Przerwał studia, o czym dowiedziałyśmy się z lakonicznejinformacji, jaka przyszła nadomowy adres, gdy był w Austrii.
Mama pojechała z kartką na uniwersytet,ale promotor nic niewiedział albo wiedział,ale nie chciał informować o tym matki.
W końcu Filip był dorosłymczłowiekiem, a mamie głupio byłoprzyznać,że tak niewiele wie o własnymsynu.
Zabrzęczał krowi dzwonek i w drzwiach pojawiłasię polowagłowy Julka.
Jedna noga przytrzymaładrzwi, a jedno oko zerknęło do środka.
Skinęło Helenie, omiotło wnętrze w poszukiwaniu kogoś, ale tego, na kim mu zależało, nie było.
Ja nie byłamtym kimś.
Szkoda.
Po chwili drzwiotworzyłysię szerzej i wtłoczyłasię grupa hałaśliwców.
Był wśródnich Olek, ale z nim niechciałam rozmawiać, póki nie wymyślę, jakmu przedstawićswój punkt widzenia w sprawie udziałuw finałach.
Dopiłam colę,kiwnęłam Heleniei ruszyłam do domu.
I jeszcze raz tego wieczoru natknęłam się na dziewczynęz galerii.
Zobaczyłam ją wcześniej niż ona mnie.
Nie miała swetra i musiało być jej chłodno,bo zarys sterczących brodawekbył mocniejszy niż poprzednio.
Siedziałana ławce i wyraźnienakogoś czekała.
Przez moment obserwowałam ją.
Jej usta poruszały się nadal, jakbyprzygotowywała się do wygłoszenia jakiejś ważnej kwestii i nie chciała oniczym zapomnieć.
Możejednak zwyczajnie żuła gumę.
Jej twarz sprawiała wrażeniedziecinnej i jako taka powinna budzić zaufanie, ale niebudziła.
Chciałam ją wyminąć,ale wtedy wstała i podeszła szybkimkrokiem, niebudzącym wątpliwości.
Ręką dała do zrozumienia,że chodzi jej właśnieo mnie.
Zatrzymałam się i poczekałam.
Może spyta tylkoo dworzec.
O nic niespytała.
Bez żadnegowstępu wypowiedziała kwestię, którą trenowała przezcałe popołudnie:
- Właściwie przyjechałam tu tylko po to, by powiedzieć, żeFilip ma ten dokument, akt własnościparceli między Nowogrodzką a Wiejską.
To może mudać duże pieniądze albo kłopoty.
Myślę, że powinnaśo tym wiedzieć.
Powiedz mamie, możemu wytłumaczy, że to się nie opłaca.
21.
Gdyby nie imię Filipa, uznałabym, że to wariatka.
Uwagęprzyciągały jej oczy, czujne, rejestrujące każdy mój ruch.
Zadygotała z zimna, zęby zaklekotały o siebie, zabrzmiałoto jak seriaz karabinu maszynowego: ta, ta, ta, ta.
Powstrzymałam się przedprzyciśnięciem rąk do brzucha i osunięciem się na kolana.
Zrobiło mi się nieprzyjemnie, a ona wyczuła to i uśmiechnęła się,nareszcie zadowolona i wyluzowana.
W następnej sekundzie odwróciłasię i odeszła.
Stało się to tak prędko, że nie zdążyłamzareagować.
Powinnam biec zanią, przytrzymać za łokieć i spytać, o co jej chodzi, co zFilipem, dlaczego nie dzwoni, przecieżmama się martwi, ale ona przyspieszyła kroku, bo w dali słychaćbyło gwizd nadjeżdżającego pociągu.
Jeszcze mogłam ją dogonić,ale nie pobiegłam,nie wykonałamżadnego ruchu.
Odetchnęłamgłęboko i ruszyłamdo domu.
Nie miałam zamiarumyśleć o tejdziewczynie, ale jej słowa spowodowały, żeznowu zaczęłam myśleć oFilipie.
Odszukałyśmy go wtedy za granicą, wydając majątek na telefony, a on powiedziałlekko, żezostanie tam jakiś czas, bo masatysfakcjonującą pracę, a studia skończypo powrocie do Polski.
Ta informacja uspokoiłamamę, a przynajmniej byłaliną,którą mogła obwiązać się w pasie i trzymać się jej kurczowopodczas kolejnych miesięcy, gdy nie dawał znakużycia.
Miałam wyrzutysumienia, bo towłaściwie ja namówiłam gona ten wyjazd.
Czułam się bezpieczniej, gdy przebywaliśmy z dalaod siebie.
Mama nie była do końca przekonana, on też się wahał,przynajmniej takie sprawiałwrażenie, i to ja powiedziałam: Jedź!
Możesz nie mieć drugiejtakiej okazji!
Uczepił się moich słów i jużwtedy ichpożałowałam, bo wiedziałam,że gdywynikną jakieśproblemy,mama powie: To tygo namówiłaś!
I cokolwieksię wydarzy, on będziewolny od winy.
Po roku zjawiłsię niespodziewanie, bezuprzedzenia, wprawiając nas w radość pomieszaną ze złością.
U mamy więcej było radości, we mnie złości.
- Cześć!
Mam wolne trzy dni!
- oznajmił w progu, szczerzączęby wczymś, co w jego mniemaniumiało być radosnym uśmiechem, ale wypadło wystarczająco sztucznie, bym zesztywniała,nim cmoknęłam go w policzek.
Kozia bródkai okulary w czar22
nej oprawce tworzyły zaporę, zza której spoglądał obcy człowiek.
Tak jakby szczypta owłosienia iplastiku stworzyła ścianę,której wcześniej nie było.
Zgromiłamsię w duchu za brak entuzjazmui upchnęłam nagromadzonepretensje głęboko, aż poczułam ból w żołądku.
Przełknęłam ślinę i cmoknęłam gow drugi policzek.
Poklepałam serdecznie po plecach i oddałammamie.
Głęboko przyczaił sięirracjonalny żal, że pokrzyżowałmi plany na wieczóri że to przez niego drzewa za oknem szumią blaszanym szumem, a wiatr plączący się w firankach przyniósł zapowiedźwilgoci.
Pomyślałam, że będzie padać, i winąza pogorszenie pogody obciążyłam Filipa.
Rozglądał się ciekawiei zdałam sobie sprawę, że remont,który dla nasbył już historią, dla niego stanowił niespodziankę.
Tak długogo nie było.
Zatrzymywał wzrok na ścianach, meblach, obrazach i po raz wtóryuświadomiłam sobie, ile to czasu minęło.
Rok, odkąd wyjechał,pół roku od ostatniej wiadomości.
I teraz trzy dni.
- Witaj,synu!
- Radość mamy też była z czymś zmieszana.
-Spodziewałamsię,że kiedyś nasodwiedzisz!
Zaśmiał się, biorąc upomnienie za dowcip.
- Mogłeś chociaż zadzwonić, przygotowałabym obiad!
-Zjadłempo drodze.
Gnojek!
Nie zapytał, co u nas słychać, jak tam z kręgosłupem mamy,czy nadal pracuję u Ludwika, za co zrobiłyśmy remont, kto nampomógł; o nic nie spytał, tylkood razu poszedł na górę, do swojego pokoju.
Może był zmęczony podróżą, a możewcale go te sprawynie interesowały.
O kręgosłupie mamy mógł nie wiedzieć, tojedno mogłam mu więc darować.
Powinnam pewnie się cieszyć, żejeszcze pamiętał, jakmamna imię.
Mama wybiegła do sklepu pocoś bardziejwystawnegoniż wczorajszy ser.
Sądzę, że chciała zamaskować łzy upokorzenia.
Wybuchgniewu w tym momenciebyłbynie najlepszym wyjściem.
Jak wróci, będzie uszczęśliwionai już nie powie, co naprawdę otym wszystkim sądzi.
Układając pomidoryna kanapkach, rozmyślałam nad formą pytań, którechciałam zadać Filipowi.
Wszedł do kuchni,nim zdołałam się przygotować.
23.
- Dlaczego nie zatelefonowałeś przez cały ten czas?
Powinnam sformułować to pytanie delikatniej, tak, by tylkodać do zrozumienia, że jest nam przykro, że się martwiłyśmy.
Wbrew zamiarom moje słowa zabrzmiały ostro.
Jegoodpowiedźbyła jeszcze gorsza.
- Nie miałem nastroju!
Może miał tobyć tylko żart, na którypowinnamodpowiedzieć równie lekko, ale słowazawisły między nami jak kamienie.
Byłam o krok od tego, by chwycić któryś z nich i cisnąćw niego.
Musiał to wyczuć, bo dodał:
- Byłemwściekle zapracowany!
-Przez rok?
- Rety!
To był rok?
Myślałem, że parę dni!
- I co porabiałeś przez tych parędni?
-Grzebałem w archiwach w poszukiwaniu skarbów.
Ci Austriacy nauczylimnie cudów!
Wbijałem do głowy setki niemieckich słów!
Nocami zaliczałempanienki albo upijałem sięz kumplami!
Chceszz drobniejszymi szczegółami?
Wzruszyłam ramionami, a on poszedł do pokoju i włączył telewizor.
Ciągle czekałam, alenie zadał żadnego z pytań, które pragnęłam usłyszeć.
Właściwie nie powinnam się temu dziwić.
Jużdawno minął czas, gdy byliśmy sobie bliscy Najpierw rozdzieliłonas tamto, a potem niezbyt już potrzebował czyjegoś towarzystwa.
Wolał swoje własne.
Zamykał sięw pokoju i kleił modele,czytał, zawsze ze słuchawkami na uszach.
Syczał,gdy uchylałamdrzwi, odmawiał, gdy proponowałam góry, karty czy cokolwiekinnego.
Było mi przykro, ale odmowę traktowałam ze zrozumieniem.
Miałprawo czuć do mnie żal.
Zresztą, ja też umiałam zająćsię czymś ciekawym.
Spędzaliśmyczasz dala od siebie,w osobnych pokojach, w osobnych światach.
Mamy też nie potrzebował,a ona zbyt późno zdała sobie sprawę, że idziemy przez życie odwróceni do siebie plecami i z każdym krokiem dalej nam do siebie.
Mamę niepokoiła tylko jednasprawa:
- A co z twoimistudiami?
Kiedyzamierzasz je skończyć?
- Lada moment!
- Wzruszeniem ramion bagatelizował jejniepokoje.
-Zostało mi tylko parę egzaminów imagisterka.
Wziąłem dziekankę.
Skończę tylko pracę, której się podjąłem,a potem ruszę z kopyta.
Będziesz ze mnie dumna!
- Co to za praca?
-Grzebaniew archiwach w poszukiwaniu skarbów!
Chyba obie - choć ja już to słyszałam - wyglądałyśmy namocno zdziwione, bo zaczął opowiadać o odszukiwaniu dokumentów, na które ma zamówienie,alepo minie mamy widziałam, że nie udało mu się jej przekonać.
Ja również miałam wrażenie, że kłamie.
Zawsze, gdy kłamał, zmieniał siętembrjego głosu; teraz też słyszałam ów ledwo uchwytny cieńfałszu.
- Co z tego masz?
- spytała.
- Pieniądze!
-Czy warto z tego powodu przedłużać studiai zwlekać z pisaniem pracy magisterskiej?
- Czy warto?
Żartujesz!
W ten sposób mamszansę na rozpoczęcie kariery!
Izarabiam forsę, jakiej od ciebie przecież niedostanę.
Póki jestdobra passa, będęz niej korzystał.
Zarobięmnóstwopieniędzy, a gdy będę miał na koncie wystarczającodużo zer, zajmę się studiami.
- Wystarczająco dużo, to znaczyile?
- wtrąciłam, bo byłamciekawa, jaka suma jest dla mojego brata zadowalająca.
- Milion dolarów!
- powiedział całkiem poważnie.
Zdębiałam.
Mogłam się tylko roześmiać, bo zupełnienie wiedziałam, jak zareagować.
Mamie nie chciało się nawetśmiać.
- Sądzisz,że grzebiąc w archiwach, możesz zarobić tyle pieniędzy?
-Może jeszcze więcej!
Samapowinnaśo tym wiedzieć!
-Uznał, że powiedział wystarczająco dużo; wstał,jak to on,w połowie rozmowy, wytarłusta wierzchem dłoni ioznajmił, żemusi iść do łazienki.
Zajęłam sięnapoczętą kanapką, starając się, by nie byłopomnie widać,że jestemprzestraszona, sama nie wiem czym.
Siedziałyśmy w milczeniu przy rozgrzebanymstole.
Nie chciałonamsię ruszyć, by posprzątać.
- A czy piszesz coś na podstawie tego, co wygrzebiesz w archiwach?
Mamie nie dawato to spokoju i gdy po półgodzinie Filip raczył się zjawić, wróciła do przerwanej rozmowy.
- A po cholerę?
Zasamo grzebanie dostaję wystarczającodużo.
Profesorowie rozmawiają ze mną, jeśli to masz na myśli,i podają mi rękę,chociaż niemam dyplomu.
Teraz masa ludziszuka potwierdzenia swoich praw do czegoś tam, a ja już jestemspecjalistą w tej dziedzinie.
Lata naukinie poszły na marne.
Możesz być ze mnie dumna!
-Ale dyplom.
- Zdążę!
Wzruszył ramionamii włączy} telewizor, dając do zrozumienia, żeaudiencjadobiegła końca.
Obserwowałam go i widziałam ten wyrazniby arogancji, ale bardziej niepewności.
Coś,czego wcześniej w nim nie było.
W trakcietej rozmowy czułamsię dziwacznie.
Nie widziałam w nim brata, tylko faceta przemawiającego z lekceważeniem do mojej mamy.
A jej widać jeszcze było mało, bopróbowała dalej.
Postanowiła iść dogalerii, byprzed zamknięciem zabezpieczyć, co było dozabezpieczenia.
Mogłabym bez problemu ją wyręczyć,ale wolałasię przejść - pewnie liczyła na towarzystwo Filipa,ale on poszperał w lodówce, znalazł serdelka i rozsiadł się przed telewizorem.
- Myślałam, że pójdziemy razem.
Zobaczyłbyś naszą galerię!
- powiedziała z prośbą w głosie.
Spojrzał na nią jak na zjawę nie z tego świata ipokręciłgłową.
- Nie, nigdzie się niewybieram, ale ty się niekrępuj i nie zawracaj sobiegłowy moją obecnością.
Zdążęwszystkozobaczyć.
Przykrość, jakiej doznała, odczułamw swoich wnętrznościach.
Nie ponowiła prośby.
Właściwie niebyłam na niego zła, bo taki właśnie jego obrazw sobie nosiłam.
Ale skoro przyjechałpo takdługiej nieobecności,mógłby spędzić tenczas z mamą,a nieze sobą samym.
Mógłby poopowiadać o Austrii, o swojej nauce, przejść sięz mamą po mieście, by wszyscy widzieli, jakiego przystojnegoma syna, sprawić jej trochę przyjemności; ktoś, kto przyjeżdżado domu raz na rok, musi być na to przygotowany Skoro jednak nie miał ochoty, trudno, niech gapi się w telewizor.
26
Nie dopuszczałam do siebie myśli, że Filip nas nie kocha.
Oczywiście kochał, tyle żetraktował to uczuciejak uciążliwyobowiązek.
Wystarczyło kilkachwil, bym przypomniała sobie,co spowodowało nasze oddalenie.
W mózgu ryła tunele obrzydliwa myśl, że gdyby niebył moim bratem, zrobiłabym wszystko, by spotykać go jak najrzadziej.
Na jegowidokprzechodziłabym nadrugą stronę ulicy.
To smutne, gdy rodzeństwo nie ma w sobie dość siły, by pielęgnowaćuczucie, jakim darzyło się w dzieciństwie.
Wktórymśmomencie wypaliły się miłość i przywiązanie.
Pozostała tylkonadzieja, że kiedyś nasze drogi znowu się zejdą.
Gdy mama wyszła, stanęłammiędzy nima telewizorem.
Nieod razu mniezauważył.
Tkwiłgdzieś wewnątrz siebie.
Trwałochwilę, nim skojarzył, że skądś mnie zna.
- Zojka?
O co chodzi?
- Mama martwi się o ciebie, nie powinieneś jej tego robić!
-powiedziałam.
- Czego?
- Nastroszył się, jakbym zrobiła mu krzywdę tąuwagą.
Przekrzywiłamgłowęi popatrzyłam na niego uważnie.
Mimo oddalenia nigdy nie musieliśmy dużo mówić, by się rozumieć.
Po sekundzie nie wytrzymał i uciekłze wzrokiem.
- Dobra!
- mruknął.
-W sumie robię to dla niej!
-Co?
Pstryknąłpalcami ipokazał mi gest, który nic dla mnie nieznaczył.
A potem zaczął mówić:
- Zafascynowałymnie archiwa.
Leżą w nich niewielkie kartkipożółkłegoze starości papieru, które warte są miliony Są dowodem, że kamienica była własnością jakiegośgościa.
Gośćnie żyje, bo Niemcy albo komuniści pozbyli siękamienicznika.
Częstoteż sami Polacy, korzystając z powojennego zamieszania, przejmowali kamienicę na własność państwa najprostszym sposobem.
Ale żyją synowie, córki, wnuki, siostrzeńcy, kuzyni i dla nichtenkawałek papieru wart jest krocie!
Pierwszy znalazłem przypadkiem.
Przygotowywałem pracę i spędzałem nudne godziny w archiwum.
Nie wiem, czy zdajeszsobie sprawę, co to jest archiwum.
27.
To stosy papieru, butwiejące, cuchnące, zagrzybiate, niszczejące.
Ale one stanowią ślad świata,który minął, ich wertowanie to odkrywanie na nowo, odkrywanie świata zupełnie nieznanego.
Czytasz jakąś relację i odkrywasz, że podręczniki historiikłamią.
Wiele archiwówjest nieskatalogowanych,można znaleźć dokumenty z różnych okresów, wpadają wręce świstki, które budząS7oir Nawet w Archiwum Akt Nowych dokumenty albo fotokopie są pomieszane i nikt ich nie ogarnia.
Trzeba szukać po omacku, ale trafia się naprawdziwe skarby.
Nadająsię w sam raz, by jeopublikować iwywołać burzę, zrobićfilm, a może nawet zgarnąćjakąś nagrodę.
Można teżskorzystać z okazji i zarobić.
Chciałbym dużo zarobić, by kupić dla niej lepszy dom.
Powinnam powiedzieć, że jejniepotrzebny lepszy, zresztąkażdy będzie gównowart, jeżeli syn nie odezwie się miesiącami,alezdumionazarówno treścią, jaki długością nieoczekiwanejwypowiedzi, spytałamtylko:
-Jak?
Niezbyt mnie to w tym akurat momencie interesowało, aleFilipzmusił mnie do postawienia tego właśnie pytania.
Czułchyba potrzebę wyznaniami czegoś, co go dręczyło.
Przez chwilę zastanawiał się, czy możezdradzić ową tajemnicę, ale ostatecznie uznał, że zaryzykuje,niech tam.
- Zwyczajnie.
Trzeba odnaleźć spadkobierców albo kogoś,kto chceuchodzić zaspadkobiercę.
Nie wiedziałam, co na to powiedzieć.
Jaki związek mogłomieć to z mamą?
On też zamilkł, jakby to,cowyznał, zaspokoiło nagłą, ale tylko chwilową potrzebę zwierzeń.
Odczekałam jeszcze trochę i powiedziałam o kręgosłupiemamy Zmartwił się.
Trochę.
I też na chwilę.
- A ty, pracujesz jeszczeu Ludwika?
- zainteresował się nagle.
Kiwnęłam głową.
-I jak?
Podoba ci się?
Czułam sięzażenowana.
Nie mogłam opanować myśli, żewykpi mojąodpowiedź, jakakolwiek by była.
Nieinteresowałam gona tyle, by ciekawiło go, kim jestem i co robię.
Sprzątanie bałaganu na biurku,odkurzanie, wysypywanie petów niejest chyba zajęciem wymagającym specjalnych umiejętności
28
i nie ma potrzeby komentowania tego w kategoriach podobasię,nie podoba.
Jestformą dorobienia do kieszonkowego.
Dzięki Ludwikowi mammożliwość kupienia w pubie coli, bez konieczności wybtagiwaniaod mamy każdego grosza itłumaczenia się, na co wydałam majątek, który dopiero co mi dała.
- W porządku.
- Wzruszyłam ramionami.
- Na pewno?
Ton jego głosu był bez wyrazu,po prostuuprzejmy, bez śladu emocji.
Trudno mi było zorientować się,czy to ironia, czyprzyzwolenie.
Siedzieliśmy irozmawialiśmy rozdzieleni obrusem w biało-niebieską kratkę i czasem, który przeżyliśmy samotnie, z dalaod siebie.
Dziwnie obojętne były jego oczy.
Nicgo nie obchodziłam.
Starał się tylko, by tego nie było widać.
Byniktnie poznał sięna tej mistyfikacji.
Sporo wysiłku musiało gokosztować prowadzenie rozmowy, uśmiechanie się, wykonywanie zachęcających gestów, gdy jednocześnie w rzeczywistościmiał to wszystko gdzieś.
Nie wytrzymał obiecanych trzech dni.
Zaraz nazajutrz odebrałtelefon, po którym uśmiechnął się przepraszającoi wyjechał.
Obiecał, że za jakiś czas wpadnie albo zadzwoni.
Od czasu do czasu dotrzymuje słowa.
Gdy wracałam do domu, zacząłpadał deszcz.
Żałowałam, żenie wzięłam kurtki.
Pomyliłam się nawet co do pogody.
Chciałabym umieć przewidywać, co nastąpi.
Nie chodzimi o żadne wizje, ale o zwykłe skutki konkretnych działań.
Chciałabym żyćwśród ludzi, którzyniczym nie mogą mnie zaskoczyć.
Tymczasem mam wrażenie, żewszystko w moim życiu dzieje się naopak.
Żeby zapanować nad rozgoryczeniem,musiałam wrzasnąć, kopnąć coś lub zrobić komuś krzywdę; cokolwiek, bylezapomnieć o tym, comną owładnęło.
Podniosłam zostawionąprzez kogoś butelkę, zamachnęłam się iwrzuciłam do potoku.
Słuchając szumu wody, odniosłam wrażenie, że przebywamtutaj, a jednocześnie gdzieś daleko stąd.
I zapragnęłam,by tamtenświat przybliżył sięna tyle, bym mogłazacząć wszystko jeszczeraz.
Trwało to ułameksekundy.
Owionął mnie wiatr i pragnie29.
nie uleciało.
Przejechał pociąg, a ja odruchowo zerknęłam nazegarek.
Minuta spóźnienia.
Wychyliłam się za barierkę, by popatrzeć, jak reflektory białą smugą oświetlają fragment zboczai kamienie w potoku.
Drzewa wyłoniły się z mrokujakduchyi zaraz znikły.