11351
Szczegóły |
Tytuł |
11351 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11351 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11351 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11351 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henryk sienkiewicz
Szkice w�glem
Rozdzia� I
W KT�RYM ZABIERAMY ZNAJOMO�� Z BOHATERAMI I ZACZYNAMY SI� SPODZIEWA�, �E COS
WI�CEJ NAST�PI
We wsi Barania G�owa w kancelarii w�jta gminy cicho by�o jak makiem sia�.
W�jt gminy, niem�ody ju� w�o�cianin nazwiskiem Franciszek Burak, siedzia�
przy stole i z nat�on� uwag� gryzmoli� co� na papierze; pisarz za� gminny,
m�ody i pe�en nadziei pan Zo�zikiewicz, sta� pod oknem i op�dza� si� od
much.
Much by�o w kancelarii jak w oborze. Wszystkie �ciany popstrzone od nich
straci�y sw�j dawny kolor. R�wnie� popstrzone by�o szk�o na obrazie wisz�cym
nad sto�em, papier, piecz�cie, krucyfiks i urz�dowe ksi�gi w�jtowskie.
Muchy �azi�y i po w�jcie, tak jakby po jakim zwyczajnym sobie �awniku, ale
szczeg�lniej n�ci�a je wy-pomadowana, woniej�ca go�dzikami g�owa pana
Zo�zikiewicza... Nad t�. g�ow� unosi� si� ich ca�y r�j; siada�y na rozdziale
w�os�w, tworz�c �ywe, ruchome, czarne plamy. Pan Zo�zikiewicz podnosi� od
czasu do czasu ostro�nie r�k�, a potem spuszcza� j� nagle: da-wa� si�
s�ysze� p�ask d�oni o g�ow�, r�j wzbija� si� brz�cz�c w powietrze, a pan
Zo�zikiewicz schyliwszy czupryn� wybiera� palcami trupy z w�os�w i rzuca� je
na ziemi�.
Godzina by�a czwarta po po�udniu, w ca�ej wiosce panowa�a cisza, bo ludzie
wyszli na robot�; za oknem tylko, kancelarii czocha�a si� o �cian� krowa i
od czasu do czasu ukazywa�a przez okno sapi�ce nozdrza, ze �lin� wisz�c� u
pyska.
Czasem zarzuca�a ci�ki �eb na grzbiet, broni�c si� tak�e od much, przy czym
rogiem zawadza�a o �cian�. W�wczas pan Zo�zikiewicz wygl�da� przez okno i
wo�a�:
- A hej! A �eby ci�...
Potem przegl�da� si� w lusterku wisz�cym tu� ko�o okna i poprawia� w�osy.
Na koniec przerwa� milczenie w�jt.
- Panie Zo�zikiewicz - rzek� z mazurska - niech ino pan napisze ten
"rapurt", bo mi� jako� niesk�adne. Przecie pan je pisarz.
Ale pan Zo�zikiewicz by� w z�ym humorze, a jak tylko by� w z�ym humorze,
w�jt musia� sam wszystko robi�.
- To i c�, �em pisarz? - odpar� z lekcewa�eniem. - Pisarz jest od tego,
�eby pisywa� do naczelnika i do komisarza; a do w�jta, takiego jak wy, to wy
sobie sami piszcie.
Potem doda� z majestatyczn� pogard�:
- Albo to dla mnie w�jt to co? Ch�op, i basta! Zr�b ch�opa, czym chcesz... a
ch�op zawsze b�dzie ch�opem.
Potem poprawi� w�osy i zn�w spojrza� w lusterko. W�jt jednak czu� si�
dotkni�ty i odrzek�:
- Patrzcie no si�! A niby ja to z "koniusarzem" nie pi�em arbaty? "
- Wielka mi rzecz herbata! - odpar� niedbale Zo�zikiewicz. - A mo�e jeszcze
bez araku?
- A nieprawda, bo z barakiem.
- To niech b�dzie z arakiem, a ja dlatego raportu nie b�d� pisa�.
W�jt ozwa� si� gniewliwie:
- Kiej� pan taki delikatny fizyk, to czemu by�o prosi� si� na pisarza?
- A was si� kto prosi�? Ja tylko po znajomo�ci z naczelnikiem...
- Wielga znajomo��, a jak tu przyjadzie, to pan ani pary z g�by...
- Burak! Burak! ostrzegam, �e wy jako� nadto roz-puszczacie j�zyk. Mnie ju�
wasze ch�opy ko�ci� w gardle stoj�, razem z waszym pisarstwem. Cz�owiek z
edukacj� tylko mi�dzy wami ordynarnieje. Jak si� rozgniewam, tak rzuc�
pisarstwo i was do diab�a.
- Ba! i c� pan b�dzie robi�?
- Co? Albo to mi krokwie gry�� bez pisarstwa? Cz�owiek z edukacj� da sobie
rady. Ju� wy si� o cz�owieka z edukacj� nie b�jcie. Jeszcze wczoraj rewizor
Sto�bicki do mnie powiada: "Ej ty, Zo�zikiewicz! z ciebie by�by czort, nie
podrewizor, bo ty wiesz, jak trawa ro�nie." Powiedzcie g�upiemu. Mnie plun��
na wasze pisarstwo. Cz�owiek z edukacj�...
- O wa! to si� jeszcze �wiat nie sko�czy.
- �wiat si� nie sko�czy, ale wy b�dziecie kwacza w ma�nicy macza� i kwaczem
w ksi�gach pisa�. B�dzie wam ciep�o, a� przez aksamit dr�g poczujecie.
W�jt pocz�� si� drapa� w g�ow�.
- Kiej bo pan to zara na zadnie nogi.
- A to nie rozpuszczajcie g�by...
- Ju�ci, bo ju�ci.
I znowu nasta�a cisza, tylko pi�ro w�jtowskie zwolna skrzypia�o po papierze.
Na koniec w�jt wyprostowa� si�, obtar� pi�ro o sukman� i rzek�:
- Ano! z pomoc� bo�� sko�czy�em.
- Przeczytajcie�, co�cie nagwazdali.
- Co mia�em ta gwazda�. Wypisa�em akuratnie wszy�ko, co potrzeba.
- Przeczytajcie, m�wi�.
W�jt wzi�� papier w obie r�ce i zacz�� czyta�:
"Do w�jta gminy Wrzeci�dza. W imi� Ojca i Syna, i Ducha �wi�tego. Amen.
Naczelnik koze�, �eby spisy wojskowe by�y dycht po Matce Bozkiej, a tu u
waju mentryki w parafii u dobrodzieja i te� nasze ch�opaki chodz� do waju na
bandos�, rozumita, �eby by�y wypisane i bando�niki te� przys�a� przed Matk�
Bo�ka, jak sko�czone o�mna�cie lat, bo jak tego nie uczyni�a, to dostanieta
po �bie, czego sobie i wam �ycz�. Amen."
Poczciwy w�jt co niedziela s�ysza�, jak proboszcz ko�czy� w ten spos�b
kazanie, zako�czenie wi�c takie zdawa�o mu si� r�wnie koniecznym, jak i
odpowiadaj�cym wszelkim wymaganiom przyzwoitego stylu, a tymczasem
Zo�zikiewicz zacz�� si� �mia�...
- To tak? - spyta�.
- A to niech pan napisze lepiej.
- Pewno, �e napisz�, bo mi wstyd za ca�� Barani� G�ow�.
To rzek�szy, Zo�zikiewicz siad�, wzi�� pi�ro w r�k�, zatoczy� nim kilka k�
jakby dla nabrania rozp�du i pocz�� szybko pisa�.
Wkr�tce zawiadomienie by�o gotowe; w�wczas autor poprawi� w�osy i czyta�, co
nast�puje:
"W�jt gminy Barania G�owa do w�jta gminy Wrzeci�dza!
Tak jak spisy wojskowe, z polecenia w�adzy wy�szej, maj� by� gotowe na dzie�
ten i ten, roku tego a tego, tak zawiadamia si� w�jta gminy Wrzeci�dza,
a�eby metryki w�o�cian baraniog�owskich, nachodz�ce si� w kancelarii
parafialnej, z takowej kancelarii wy-j�� i do gminy Barania G�owa w samym
skorym czasie nades�a�. W�o�cian za� gminy Barania G�owa, znajduj�cych si�
na roboci�nie we Wrzeci�dzy, na ten�e dzie� przystawi�."
W�jt chciwym uchem �owi� te d�wi�ki, a twarz jego wyra�a�a przej�cie si� i
niemal religijne skupienie ducha. Jak�e to wszystko wyda�o, mu si� pi�knym,
uroczystym, jak na wskro� urz�dowym. Oto, na przyk�ad, cho�by ten pocz�tek:
"Tak jak spisy wojskowe" etc. W�jt uwielbia� to: "Tak jak", ale si� go
wyuczy� nigdy nie m�g�, a raczej zacz�� wprawdzie umia�, ale dalej ani rusz!
A u Zo�zikiewicza p�yn�o to jak woda, �e na-wet i w kancelarii w powiecie
lepiej nie pisali. Potem tylko ukopci� piecz�tk�, kropn�� ni� o papier,
a�eby st� trzasn��, i ot co!
- No, ju�ci, co g�owa, to g�owa - rzek� w�jt.
- Ba - rzek� udobruchany Zo�zikiewicz - przecie� pisarz to jest ten, co
ksi��ki pisze.
- A to pan i ksi��ki pisze?
- Pytacie, jakby�cie nie wiedzili, a ksi�gi kancelaryjne kt� pisze?
- Prawda - rzek� w�jt. I po chwili doda�:
- Spisy p�jd� piorunem.
- Wy o to patrzcie, �eby si� pozby� ze wsi ladac�w
- Boga� ich si� tam pozb�dzie!
- A ja wam m�wi�, �e naczelnik skar�y� si�, �e w Baraniej G�owie lud
niedobry. Wci��, powiada, pij�. Burak, powiada, ludzi nie pilnuje, wi�c si�
te� na nim skrupi.
- Ba! dy� ja wiem - odrzek� w�jt - �e si� wszywko na mnie krupi. Jak Rozalka
Kowalicha zleg�a, s�d kaza� jej da� dwadzie�cia pi�� dlatego tylko, �eby na
drugi raz pami�ta�a, �e to, powiada, dziewce nie�adne. Kto kaza�? Ja? Nie
ja, jeno s�d. A mnie do tego co? Niechta sobie i wszystkie zlegn�. S�d
kaza�, a potem na mnie.
W tym miejscu krowa z �oskotem uderzy�a o �cian�, �e a� si� kancelaria
zatrz�s�a. W�jt zawo�a� g�osem pe�nym goryczy:
- A hej, �eby ci� wciorna�ci! Pisarz, kt�ry przez ten czas siad� na stole,
pocz�� zn�w przegl�da� si� w lusterku.
- Dobrze wam tak - rzek� - czemu si� nie pilnujecie. Z tym piciem b�dzie tak
samo. Jedna parszywa owca wszystkim dowodzi i ludzi ci�ga do karczmy.
- Pewnikiem, �e nie wiadomo, a co do picia: jenszy si� te� potrzebuje napi�,
jak si� napracuje w polu.
- A ja wam m�wi� tylko to, jednego Rzepy si� po-zby� i wszystko b�dzie
dobrze.
- C�e mu ta �eb urw�?
- �ba mu nie urwiecie, ale teraz spisy wojskowe. Ot zapisa� by go w list�,
niechby poci�gn�� los, i basta.
- Tocz� on �eniaty i ch�opaka ma ju� rocznego.
- A kto by tam wiedzia�. On by na skarg� nie poszed�, a poszed�by, to by go
i nie chcieli s�ucha�, W czasie branki nikt nie ma czasu.
- Oj panie pisarzu! panie pisarzu! musi panu nie o pija�stwo chodzi, ino o
Rzepow�, a to ty�o obraza boska.
- A wam co do tego. Wy patrzcie ot, �e i wasz syn ma dziewi�tna�cie lat i �e
tako� musi losowa�.
- Wiem ci ja o tym, ale ja go nie dam. Jak nie b�dzie mo�na inaczej, to i
wykupi�.
- O! kiedy�cie taki bogacz...
- Ma tam Pan B�g u mnie troch� koprowiny, nie-wiela tego jest, ale mo�e i
wstrzyma.
- O�mset rubli koprowin� b�dziecie p�aci�.
- A kiej powiadam, �e zap�ac�, to cho� i koprowin� zap�ac�, a potem, byle
Pan B�g pozwoli� zosta� w�jtem, to przy Jego najwy�szej pomocy, mo�e mi si�
to ta w jakie dwa roki powr�ci�.
- Powr�ci si� albo i nie powr�ci. Ja te� potrzebuj� i wszystkiego wam nie
oddam. Cz�owiek z edukacj� zawsze ma wi�ksze wydatki ni� drugi prosty; a
jak-by�my Rzep� zapisali na miejsce waszego syna, to i dla was by�aby
oszcz�dno��... o�mset rubli na drodze nie znale��.
W�jt pomy�la� chwil�. Nadzieja zaoszcz�dzenia tak znacznej sumy pocz�a go
�echta� i u�miecha� mu si� przyjemnie.
- Ba! - rzek� w ko�cu - zawdyk to nieprzezpieczna rzecz.
- Ju� to nie na waszej g�owie.
- Tego to ja si� i boj�, �e pa�sk� g�ow� si� zrobi, a na mojej si� skrupi.
- Jak sobie chcecie, to p�a�cie o�mset rubli...
- Nie powiadam, �eby mi ta nie by�o �al...
- A! skoro my�licie, �e si� wam wr�ci, to czeg� �a�owa�? Ale wy na swoje
w�jtostwo to tak bardzo nie liczcie. Jeszcze na was wszystkiego nie wiedz�,
ale �e-by tylko wiedzieli to, co ja wiem...
- Dy� pan kancelaryjnego wi�cej bierze jak ja.
- Nie o kancelaryjnym te� m�wi�, ale troch� o dawniejszych czasach...
- A nie boj� si�! Co mi kazali, tom robi�.
- No! b�dziecie si� t�umaczy� gdzie indziej. To rzek�szy, pan pisarz wzi��
za zielon� kortow� w kraty czapk� i wyszed� z kancelarii. S�o�ce ju� by�o
bardzo nisko; ludzie wracali z pola. Wi�c naprz�d pan pisarz spotka� pi�ciu
kosiarzy z kosami na plecach, kt�rzy pok�onili mu si� m�wi�c: "pochwalony";
ale pan pisarz kiwn�� im tylko wypomadowan� g�ow�, a zasi�: "na wieki" nie
odpowiedzia�, bo s�dzi�, �e cz�owiekowi z edukacj� to nie wypada. �e pan
Zo�zikiewicz mia� edukacj�, to o tym wiedzieli wszyscy, a w�tpi� mogli chyba
ludzie z�o�liwi i w og�le �le my�l�cy, kt�rym ka�da osobisto��, wyrastaj�ca
g�ow� nad zwyk�y poziom, zaraz sol� w oku siedzi i spa� spokojnie nie daje.
Gdyby�my mieli, jak si� nale�y, biografie wszystkich naszych znakomitych
ludzi, w biografii tego niepospolitego cz�owieka czytaliby�my, �e pierwsze
nauki pobiera� w Os�owicach, sto�ecznym mie�cie powiatu os�owickiego, w
kt�rym to powiecie le�a�a i Barania G�owa. W siedmnastym roku �ycia doszed�
ju� m�odociany Zo�zikiewicz do klasy drugiej, a by�by r�wnie� wcze�nie
doszed� i wy�ej, gdyby nie to, �e nagle nasta�y burzliwe czasy, kt�re raz na
zawsze przerwa�y jego �ci�le naukow� karier�. Uniesiony zwyk�ym m�odo�ci
zapa�em, pan Zo�zikiewicz, kt�rego zreszt� jeszcze poprzednio prze�ladowa�a
niesprawiedliwo�� profesor�w, stan�� na czele �ywiej czuj�cych koleg�w,
wyprawi� koci� muzyk� swym prze�ladowcom, podar� ksi��ki, po�ama� li-nie,
pi�ra i porzuciwszy Minerw� wst�pi� na now� drog�. Id�c po tej nowej drodze
doszed� a� do pisarstwa gminnego, a jak to ju� s�yszeli�my, marzy� nawet o
podrewizorstwie.
Jednak�e i na pisarstwie wiod�o mu si� nie�le.
Gruntowna wiedza zawsze potrafi obudzi� dla siebie szacunek, �e za�, jak
wspomnia�em, sympatyczny m�j bohater wiedzia� co� o ka�dym prawie z
mieszka�c�w powiatu os�owickiego, wszyscy wi�c byli dla� z szacunkiem,
pomieszanym z pewn� ostro�no�ci�, a�eby si� w czym� tak niepospolitej
osobisto�ci nie narazi�. K�ania�y mu si� wi�c i osoby z inteligencji,
k�aniali si� i ch�opi, zdejmuj�c ju� z daleka czapki i m�wi�c "pochwalony!".
Tu widz� jednak, �e musz� ja�niej czytelnikowi wyt�umaczy�, dlaczego pan
Zo�zikiewicz nie odpowiada� na "pochwalony" zwyk�ym: "na wieki wiek�w".
Wspomnia�em ju�, �e s�dzi�, i� cz�owiekowi z edukacj� to nie wypada; ale
by�y jeszcze i inne przyczyny. Umys�y na wskro� samodzielne bywaj� zwykle
�mia�e i radykalne. Ot� p. Zo�zikiewicz doszed� do przekonania, �e "dusza
to para, i basta". Przy tym pan pisarz czyta� teraz w�a�nie wydawnictwo
warszawskiego ksi�garza pana Breslaucra, pod tytu�em: Izabela hiszpa�ska,
czyli tajemnice dworu madryckiego. Znakomity ten pod ka�dym wzgl�dem romans
tak mu si� podoba� i przejmowa� go tak dalece, �e w swoim czasie zamierza�
nawet rzuci� wszystko i jecha� do Hiszpanii: "Uda�o si� Marforemu, my�la�
sobie, dlaczeg� i mnie nie mia�oby si� uda�?" By�by mo�e na-wet i pojecha�,
bo zreszt� by� teraz zdania, �e "w tym g�upim kraju tylko si� cz�owiek
marnuje", ale wstrzymywa�y go, na szcz�cie, inne okoliczno�ci, o kt�rych ta
epopeja p�niej m�wi� b�dzie.
Ow� skutkiem czytania owej Izabeli hiszpa�skiej, wydawanej periodycznie, ku
wi�kszej chwale naszej literatury, przez pana Breslauera, pan" Zo�zikiewicz
zapatrywa� si� bardzo sceptycznie na duchowie�stwo, a zatem i na wszystko,
co po�rednio lub bezpo�rednio z duchowie�stwem zwi�zane. Nie odpowiedzia�
wi�c kosiarzom, jako zwykle, "na wieki wiek�w", tylko szed� dalej... Idzie,
idzie, a� tu spotyka i dziewki z sierpami na ramionach, wracaj�ce od �niwa.
Przechodzi�y w�a�nie ko�o wielkiej ka�u�y, wi�c sz�y jedna za drug� g�siego,
podejmuj�c z ty�u kiecki i pokazuj�c burakowe nogi. Dopiero pan Zo�zikiewicz
powiada:
"Jak si� macie sikory!", i zatrzyma� si� na tej samej steczce, a co kt�ra
dziewczyna przechodzi, to on j� wp� i ca�usa, a potem j� w ka�u��, ale to
tylko tak, przez dowcip. Dziewki te� krzycza�y oj! oj! �miej�c si�, a� im
z�by trzonowe by�o wida�. A potem, kiedy ju� przesz�y, pan pisarz nie bez
pewnej przyjemno�ci us�ysza�, jak m�wi�y jedna do drugiej: "A ju�e to pi�kny
kawalir, ten nasz pisarz!" "I czerwony kiej jab�uszeczko." Trzecia za� m�wi:
"A g�owa to mu si� tak puszy, kieby r�a; jak ci� z�api wp�, to a� ci�
zamgli!" Pan pisarz poszed� dalej, pe�en dobrych my�li. Ale dalej zn�w, ko�o
cha�upy, us�ysza� rozmow� o sobie i zatrzyma� si� za p�otem. Za p�otem, z
drugiej strony, by� g�sty wi�niowy sad, w sadzie ule, a niedaleko u��w sta�y
dwie baby rozmawiaj�c. Jedna mia�a kartofle w podo�ku i obiera�a je
cygankiem, druga za� m�wi�a:
- Oj! moja Stachowa, tak si� boj�, �eby mi mego Franka w �o�nierze nie
wzieni, �e a� mi sk�ra cierpnie.
A Stachowa na to:
- Do pisarza by wam, do pisarza. Jak on nie zaradzi, to nikt nie zaradzi.
- A� czym�e, moja Stachowa, ja do niego p�jd�. Do niego z go�ymi r�kami nie
mo�na. W�jt je lepszy, przyniesiesz mu. czy bia�ych rak�w, czy mas�a, czy
lnu pod pach�, czy kur�, to wszystko we�mie nie wybredzaj�c. A pisarz ani
spojrzy. O! on strasznie ambitny. Jemu to ty�o chu�cin� rozwi�� i zara
rubla.
- Niedoczekanie wasze! - mrukn�� do siebie pisarz - �ebym ja od was jaja
albo kury bra�. C� to ja �apownik jestem czy co? A id� z twoj� kur� do
w�jta.
To pomy�lawszy rozsun�� ga��zie wi�niowe i ju� by�o chcia� na kobiety
zawo�a�, gdy nagle rozleg� si� z ty�u turkot bryczki. Pan pisarz odwr�ci�
si� i spojrza�. Na bryczce siedzia� m�ody akademik w czapce na bakier, z
papierosem w z�bach, powozi� za� �w Franek, o kt�rym baby rozmawia�y przed
chwil�.
Akademik wychyli� si� z bryki, dojrza� pana Zo�zikiewicza, kiwn�� r�k� i
zawo�a�:
- Jak si� masz, panie Zo�zikiewicz? Co tam s�ycha�? C�, zawsze pomadujesz
si� na dwa cale?
- S�uga pana dobrodzieja! - ozwa�, k�aniaj�c si� nisko, Zo�zikiewicz, ale
gdy bryka mign�a dalej, za-wo�a� w �lad za ni� z cicha:
- �eby� kark skr�ci�, nim dojedziesz.
Tego akademika pan pisarz nie cierpia�. By� to kuzyn pa�stwa Skorabiewskich;
kt�ry przyje�d�a� zawsze do nich na lato. Zo�zikiewicz nie tylko go nie
cierpia�, ale ba� si� go jak ognia, bo to by� drwiarz, frant wielki, a z
pana Zo�zikiewicza kpi� jak gdyby umy�l-nie, i on jeden w okolicy, co sobie
z niego nic nie robi�. Raz nawet wpad� na posiedzenie gminne i powie-dzia�
wyra�nie Zo�zikiewiczowi, �e g�upi; ch�opom za�, �e nie maj� potrzeby go
s�ucha�. By�by si� na nim pan Zo�zikiewicz ch�tnie pom�ci�, ale... c� mu
m�g� zrobi�? O innych to cho� co� wiedzia�, a o nim nawet nic nie wiedzia�.
Przyjazd tego akademika by� mu nie na r�k�, dla-tego poszed� dalej z
zachmurzonym czo�em i nie zatrzyma� si� a� dopiero przed jedn� cha�up�,
stoj�c� troch� opodal od-drogi. Gdy j� jednak ujrza�, czo�o jego wyja�ni�o
si� znowu. By�a to cha�upa mo�e biedniejsza jeszcze od innych, ale wygl�da�a
porz�dnie. Umieciono by�o przed ni� czysto, a podw�rko przytrz��ni�te
tatarakiem. Pod p�otem le�a�y szczapy drzewa, a w jednej z nich wspartej na
pie�ku stercza�a siekiera. Nieco dalej wida� by�o stodo�� z otwartymi
wierzejami, obok niej szop�, kt�ra by�a chlewkiem i obor� zarazem;, dalej
jeszcze ogrodzenie, w kt�rym ko� szczypa� traw�, przest�puj�c z nogi na
nog�. Przed chlewem �wieci�a wielka gnoj�wka, w kt�rej le�a�y dwie �winie.
Kaczki brodzi�y ko�o gnoj�wki. Blisko szczap, mi�dzy wi�rami, kogut
rozgrzebywa� ziemi�, a znalaz�szy ziarno lub czerwia, poczyna� krzycze�:
"kocz! kocz! kocz!" Kury zlatywa�y si� na to has�o na wy�cigi i dzioba�y
specja�, odbieraj�c go sobie wzajemnie.
Przed drzwiami cha�upy kobieta t�uk�a w m�dlicy konopie, �piewaj�c: "oj ta
dada! oj ta dada! da-da-na!" Ko�o niej le�a� z wyci�gni�tymi przednimi
nogami pies, k�api�c pyskiem za muchami, kt�re mu siada�y na rozerwanym
uchu.
Kobieta by�a m�oda, mo�e dwudziestoletnia i dziwnie urodziwa. Na g�owie
mia�a czepek zwyczajny babski, na sobie bia�� koszul� �ci�gni�t� czerwon�
tasiemk�. Kobieta zdrowa by�a jak rydz, szeroka w plecach i w biodrach,
smuk�a w stanie, gibka, s�owem: �ania.
Ale rysy mia�a drobne, g�ow� niewielk� i p�e� mo�e nawet i bladaw�, tylko
troch� oz�ocon� promienia-mi s�o�ca; oczy du�e, czarne, brwi jakby napisane,
ma�y, cienki nosek i usta jak wi�nia. �liczne ciemne w�osy wymyka�y si� jej
spod czepca.
Gdy pan pisarz si� zbli�y�, pies le��cy ko�o m�dlicy wsta�, schowa� ogon pod
siebie i pocz�� warcze�, b�yskaj�c od czasu do czasu k�ami, jakby si�
u�miecha�.
- Kruczek - zawo�a�a d�wi�cznym cienkim g�osem kobieta - nie b�dziesz ty
le�a�! �eby ci� robole!...
- Dobry wiecz�r, Rzepowa! - zacz�� pisarz.
- Dobry wiecz�r panu pisarzoju! - odrzek�a kobieta nie przestaj�c m�dli�.
- Wasz w domu?
- Na robocie w lesie.
- A to szkoda. Jest do niego interes z gminy. Interes z gminy to dla
prostych ludzi zawsze znaczy coi� niedobrego. Rzepowa przesta�a m�dli� i
spojrzawszy trwo�nie, spyta�a niespokojnie:
- No? c�e to takiego?
Pan pisarz tymczasem przeszed� wrota i stan�� ko�o niej.
- A dacie si� poca�owa�? to wam powiem.
- Ob�dzie si�! - odpar�a kobieta.
Ale pan pisarz ju� zdo�a� j� obj�� wp� i przygarn�� do siebie.
- Panie! b�d� krzyce� - wo�a�a Rzepowa wyrywaj�c si� silnie.
- Moja �liczna, Rzepowa... Marysiu!
- Paanie! to� to obraza boska! Panie! To m�wi�c wydziera�a si� coraz
silniej, ale pan Zo�zikiewicz by� tak�e mocny i nie puszcza�.
W tej chwili Kruczek przyszed� jej na pomoc. Zje�y� sier�� na karku i z
w�ciek�ym szczekaniem rzuci� si� na pana pisarza, a poniewa� pan pisarz
ubrany by� w kr�tk� marynark�, Kruczek wi�c schwyci� za nieos�oniony
marynark� kort, przej�� kort, chwyci� za nankin, przej�� nankin, schwyci� za
sk�r�, przej�� sk�r� i dopiero poczuwszy pe�no w pysku, pocz�� potrz�sa�
w�ciekle �bem i targa�.
- Jezus! Maria! - krzycza� pan pisarz, zapominaj�c o tym, �e nale�a� do
esprits forts.
Ale Kruczek pana pisarza nie puszcza�, dopiero gdy ten schwyciwszy polano
zacz�� nim zadawa� w ty� �lepe razy, Kruczek, otrzymawszy uderzenie w krzy�,
odskoczy� skoml�c �a�o�nie.
Po chwili jednak zn�w zacz�� doskakiwa�.
- We�cie tego psa! we�cie tego diab�a! - krzycza� pan pisarz machaj�c
rozpaczliwie polanem.
Kobieta zawo�a�a na psa i odp�dzi�a go za wrota. Potem oboje z pisarzem
spogl�dali na siebie w milczeniu.
- Oj dola moja! Co�e se pan do mnie upatrzy�? - zawo�a�a na koniec Rzepowa,
przestraszona tak krwawym obrotem sprawy.
- Pomsta na was! - krzykn�� pan pisarz. - Pomsta na was! Czekajcie! p�jdzie
Rzepa w so�daty. Chcia�em broni�... ale teraz... Przyjdziecie wy jeszcze do
mnie... Pomsta na was!...
Kobiecina a� poblad�a, jakby j� kto obuchem w g�ow� uderzy�, roz�o�y�a r�ce,
otwar�a usta, jakby chcia�a co� m�wi�. Ale tymczasem pan pisarz, podni�s�szy
z ziemi kortow� czapk� w zielone kraty, oddali� si� szybko, machaj�c jedn�
r�k� polanem, a drug� podtrzymuj�c rozdarte szpetnie korty i nankiny.
Rozdzia� II
NIEKT�RE INNE OSOBY I PRZYKRE WIDZENIA
W godzin� potem mo�e przyjecha� Rzepa z lasu z cie�l� �ukaszem, na dworskim
wozie. Rzepa ch�opisko by� ros�y jak topola, t�gi: prawdziwie od topora.
Je�dzi� on teraz codziennie do lasu, bo pan wszystek las, na kt�rym nie by�o
serwitut�w, sprzeda� �ydom, szed� wi�c wyr�b sosen. Rzepa zarobek mia�
dobry, bo l do roboty by� dobry. Jak, bywa�o, plunie w gar�cie, s chwyci za
top�r, a machnie, a st�knie, a uderzy: to a� sosna zadr�y, a wi�r na p�
�okcia si� od niej oderwie. W �adowaniu drzewa na fury tak�e by� pierwszy.
�ydy, co chodzi�y po lesie z miar� w r�ku i spogl�da�y na wierzcho�ki sosen,
jakby szukaj�c gniazd wronich, dziwowa�y si� jego. sile. Bogaty kupiec z
Os�owic, Dry�la, mawia� do niego:
- No, ty Rzepa! niech ciebie diabu� we�mie. Na! sie�� groszy na w�dk�...
nie, czekaj; na! pi�� groszy na w�dk�...
A Rzepa nic. Macha� tylko toporem, a� grzmia�o, a czasem, ot dla uciechy,
puszcza� g�os po lesie:
- Hop! hop!
G�os lecia� mi�dzy pnie, a potem wraca� echem.
I znowu nie by�o nic s�ycha�, pr�cz huku Rzepowego toporu; a czasem tak�e
sosny zagada�y mi�dzy ga��ziami szumem, zwyczajnie jak w lesie.
Czasem zn�w drwale �piewali, ale i do tego Rzepa by� pierwszy. Trzeba by�o
s�ysze�, jak hucza� z drwalami pie��, kt�rej ich sam nauczy�:
Co� tam w boru hukneno!
Buuuu! I okrutnie stukneno
Buuuu! A to komar z d�ba spad�
Buuuu! I stuk� sobie w plecach gnat
Buuuu! A tu mucha po�ciwa
Buuuu!
Leci ledwie co �ywa
Buuuu! I pyta si� komara
Buuuu! Czy nie trzeba doktora
Buuuu! Oj! nie trzeba doktora
Buuuu! Ani �adnej apteki
Buuuu! Jeno rydla, motyki
Buuuu!
W karczmie te� Rzepa pierwszy by� do wszystkiego, tylko �e siwuch� lubi�, a
skory by� do bitki, jak podpi�. Raz Damazemu, parobkowi dworskiemu, zrobi�
tak� dziur� we �bie, �e J�zwowa, gospodyni folwarczna, zaklina�a si�, �e mu
dusz� by�o przez ni� wida�. Innym razem, ale to ledwie mia� wtedy
.siedemna�cie lat, pobi� si� w karczmie z urlopnikami. Pan Skorabiewski,
kt�ry wtedy jeszcze by� w�jtem, sprowadzi� go do kancelarii, da� mu raz i
drugi w �eb, ale tylko dla pozoru, a potem, udobruchawszy si� zaraz, pyta�:
- Rzepa, b�j si� Boga! jak�e� ty z nimi poradzi�, przecie ich by�o siedmiu?
A Rzepa na to:
- A c�, ja�nie dziedzicu! no�yska maj� masierunkiem zerwane, to tylko com
si� kt�rego tknon, to on zaraz o ziem.
Pan Skorabiewski zatar� spraw�. On dawniej by� dziwnie �askaw na Rzep�. Baby
gada�y nawet jedna drugiej do ucha, �e Rzepa to jego syn: "To� zna� zaraz,
dodawa�y, �e fantazyj� ma psiajucha �lacheck�."
Ale to nie by�a prawda, cho� matk� Rzepy znali wszyscy, a ojca nikt. Sam
Rzepa siedzia� komornym na cha�upie i na trzech morgach, na kt�rych go te� i
uw�aszczenie zasta�o. Potem zacz�� gospodarowa� na swoim, a �e ch�op by�
gospodarny, wi�c sz�o mu jako tako. O�eni� si�, dosta� �on� tak�, �e lepszej
i ze �wiec� szuka�; wi�c by�oby si� pewno i bardzo dobrze wiod�o, �eby nie
to, �e w�dk� troch� zanadto lubi�.
Ale c� by�o na to poradzi�. Jak kto� do niego z wym�wk�, tak zaraz
odpowiada�:
- Pij�, to za swoje, a wam zasi�!
Nikogo si� we wsi nie ba�, przed jednym pisarzem mores zna�. Gdy zobaczy� z
daleka zielon� czapk�, zadarty nos i kozi� br�dk�, id�ce na wysokich nogach
zwolna po drodze, to si� za czapk� bra�. Na Rzep� pisarz te� wiedzia� jakie�
sprawki. Kazali Rzepie wozi� w czasie zawieruchy jakie� papiery, to i wozi�.
A jemu to co? Zreszt� on wtedy mia� pi�tna�cie lat i jeszcze za g�siami a za
�wi�mi chodzi�. Ale potem pomy�la�, �e jednak�e za owo wo�enie papier�w mo�e
by� odpowiedzialno��, wi�c si� pisarza ba�.
Taki to by� Rzepa.
Gdy wr�ci� tego dnia z boru do cha�upy, wypad�a do niego kobieta z p�aczem
wielkim i dalej�e wo�a�:
- Ju� ciebie, niebo��, nied�ugo moje oczy b�d� ogl�da�y; ju� ja ci nie b�d�
ni chust�w pra�a, ni je�� gotowa�a. P�jdziesz ty, nieboraku, na kraj �wiata.
A Rzepa si� zdziwi�.
- Czy� ty si�, kobieto - rzeknie - blekotu najad�a, czy ci� ta giez uk�si�?
- Ni ja si� blekotu najad�am, ni mnie giez uk�si�, jeno pisarz tu by� i
m�wi�, �e tobie ju� nijak od wojska si� nie wykr�ci�... Oj! p�jdziesz,
p�jdziesz na kraj �wiata!
Dopiero on j� wypytywa�: jak, co, a ona mu opowiedzia�a wszystko, tylko o
ba�amuctwie pisarza zatai�a, bo si� ba�a, �eby Rzepa g�upstwa pisarzowi nie
powiedzia� albo czego Bo�e bro�! na niego si� nie porwa� i tym sprawy swojej
nie pogorszy�.
- Ty g�upia! - powiedzia� w ko�cu Rzepa - czego p�aczesz? Mnie do wojska nie
wezm�, bom wyszed� z lat; przy tym cha�up� mam, grunt mam, ciebie, g�upia,
mam, a i tego raka utrapionego tak�e.
To m�wi�c pokaza� na ko�ysk�, w kt�rej rak utrapiony, tj. t�gi roczny
ch�opak, wierzga� nogami i wrzeszcza�, �e a� uszy p�ka�y.
Kobieta pocz�a obciera� oczy fartuchem i rzek�a:
- Co ta wszystko znaczy! Albo to on nie wie o papierach, co� je wozi� z boru
do boru? Teraz Rzepa podrapa� si� w g�ow�.
- Ju�ci bo wie. Po chwili za� doda�:
- P�jd� ja z nim pogada�. Mo�e to nic strasznego.
- Id�, id�! - rzek�a kobieta - a we� ze sob� rubla. Do niego bez rubla nie
przyst�puj.
Rzepa wydoby� ze skrzyni rubla i poszed� do pana pisarza.
Pisarz by� kawaler, nie mia� wi�c osobnego domu, ale mieszka� w czworakach
stoj�cych nad stawem, czyli w tak zwanym murowanym. Tam w osobnej sieni mia�
dwie izby na sw�j u�ytek.
W pierwszej izbie nie by�o nic, tylko troch� s�omy, para kamasz�w, druga
by�a zara�am salonem i sypialni�. Sta�o tam ��ko nieza�cielane prawie
nigdy, na ��ku dwie poduszki bez poszewek, z kt�rych sypa�y si� pierze;
obok st�, na nim ka�amarz, pi�ra, ksi��ki kancelaryjne, kilkana�cie
zeszyt�w Izabeli hiszpa�skiej wydawnictwa pana Breslauera; dwa brudne
ko�nierzyki angielskie, s�oik pomady, gilzy do papieros�w i wreszcie �wieca
w blaszanym lichtarzu, z rudym knotem i muchami potopionymi w �oju ko�o
knota.
Przy oknie wisia�o spore lustro, naprzeciw za� okna mie�ci�a si� komoda,
obejmuj�ca nader wykwintn� tualet� pana pisarza: r�nych odcieni�w majtki,
kamizelki bajecznych kolor�w, krawaty, r�kawiczki, lakierki, a nawet i
cylinder, kt�rego pan pisarz u�ywa� wtedy, gdy wypad�o mu jecha� do
powiatowego miasta Os�owic.
Opr�cz tego, w chwili, o kt�rej mowa, na krze�le przy ��ku, spoczywa�y
korty i nankiny pana pisarza, sam za� pan pisarz le�a� w po�cieli i czyta�
zeszyt Izabeli hiszpa�skiej, wydawnictwa pana Breslauera.
Po�o�enie jego, to jest nie pana Breslauera, ale pana pisarza, by�o okropne,
tak nawet okropne, �e trzeba by mie� chyba styl Wiktora Hugo, �eby je
opisa�, jak by�o okropne.
Przede wszystkim w ranie czu� w�ciek�y b�l. Owo czytanie Izabeli, kt�re by�o
dla� zawsze najmilsz� pociech� i rozrywk�, teraz powi�ksza�o jeszcze nie
tylko b�l, ale i gorycz, jaka go trapi�a po owym wypadku z Kruczkiem.
Mia� troch� gor�czki i ledwo m�g� zebra� si� z my�lami. Czasem nawiedza�y go
straszne marzenia. Czyta� w�a�nie, jak m�ody Serrano przybywa do Eskurialu,
pokryty ranami po �wietnym zwyci�stwie nad Karlistami. M�oda Izabela
przyjmuje go wzruszona i blada. Mu�lin faluje �ywo na jej piersiach.
- Generale! ty� ranny? - pyta Serrana ze dr�eniem w g�osie.
Tu nieszcz�liwemu Zo�zikiewiczowi zdaje si�, �e istotnie jest Serranem.
- Oj! oj! jestem ranny! - powtarza przygn�bionym g�osem. - Kr�lowo,
przebacz! A �eby to najja�niejsze!...
- Spocznij, generale! Siadaj. Siadaj! Opowiedz mi swoje bohaterskie czyny.
- Opowiedzie� mog�, ale usi��� �adn� miar� - wo�a zdesperowany Serrano. -
Oj! Wybacz, kr�lowo. Ten przekl�ty Kruczek!... chcia�em powiedzie�: Don
Jose,.. Aj! aj! aj!
Tu b�l rozprasza marzenie. Serrano rozgl�da si�; �wieca pali si� na stole i
pryska, bo w�a�nie zacz�a si� pali� nasi�kni�ta �ojem mucha; inne muchy
�a�� po �cianach... A? Wi�c to czworaki, nie Eskurial? Kr�lowej Izabeli nie
ma? Tu pan Zo�zikiewicz przychodzi ca�kowicie do przytomno�ci, podnosi si�
na ��ku, macza chustk� w dzbanku z wod�, stoj�cym pod ��kiem, l zmienia
ok�ad.
Po czym zwraca si� do �ciany, zasypia, a raczej rozmarza si� w p�nie, w
p�jawie, i oczywi�cie jedzie znowu jakby ekstrapoczt� do Eskurialu.
- Mi�y Serrano! kochanku m�j! sama opatrz� twe rany - szepcze kr�lowa.
Serranowi w�osy na g�owie powstaj�. Czuje ca�� okropno�� swej. pozycji. Jak
tu nie pos�ucha� kr�lowej, a jak tu zarazem podda� si� interesuj�cemu
opatrunkowi? Zimny pot wyst�puje mu na czo�o, gdy nagle...
Nagle kr�lowa znika, drzwi otwieraj� si� z trzaskiem l staje w nich ni
mniej, ni wi�cej jak tylko Don Jose, zaci�ty wr�g Serrana.
- Czego tu chcesz? Kto� ty? - wo�a Serrano.
- To ja, Rzepa! - odpowiada ponuro Don Jose. Zo�zikiewicz budzi si� po raz
drugi; Eskurial staje si� zn�w murowa�cem; �wieca si� pali, mucha przy
knocie trzeszczy - i pryska b��kitnymi kropelkami; we drzwiach stoi Rzepa, a
za nim... pi�ro wypada mi z r�ki... przez p� odchylone drzwi wsadza �eb i
kark Kruczek.
Potw�r trzyma oczy utkwione w pana Zo�zikiewicza i zdaje si� u�miecha�.
Zimny pot naprawd� wyst�puje na skronie pana Zo�zikiewicza, a przez g�ow�
przelatuje mu my�l: Rzepa przyszed� po�ama� mi ko�ci, a Kruczek z drugiej
strony...
- Czego tu obaj chcecie? - wola wystraszonym g�osem.
Ale Rzepa k�adzie rubla na st� i odzywa si� pokornie:
- Jelemo�ny pisarzu! a to ja przyszed�em wedle... tej branki.
- Won! won! won! - krzyknie na to Zo�zikiewicz, w kt�rego nagle duch
wst�pi�.
I wpad�szy w w�ciek�o��, zrywa si� do Rzepy, ale w tej chwili w
karlistowskiej ranie zabola�o go srodze, pada wi�c znowu na poduszki,
wydaj�c tylko przyg�uszone j�ki:
- Oj, jej!
Rozdzia� III
ROZMY�LANIA I EUREKA
Rana ogni�a si�.
Widz�, jak pi�kne czytelniczki poczynaj� �zy roni� nad moim bohaterem, a
zatem, nim kt�ra z nich zemdleje, po�pieszam doda�, �e jednak bohater nie
umar� z tej rany. Przeznaczonym, mu by�o �y� jeszcze d�ugo. Zreszt� gdyby
umar�, z�ama�bym pi�ro i sko�czy� powie��, ale �e nie umar�, ci�gn� wi�c
dalej.
Ow� wi�c rana ogni�a si�, ale nadspodziewanie wysz�a na korzy�� kanclerzowi
z Baraniej G�owy, a sta�o si� to bardzo prostym sposobem: �ci�gn�a mu
humory z g�owy, wi�c zacz�� my�le� ja�niej i zaraz po-zna�, �e robi�
dotychczas same g�upstwa. Bo tylko prosz� pos�ucha�: kanclerz zagi�� sobie,
jak m�wi� w Warszawie, parol na Rzepow� i nie dziwi� si� mu, bo te� to by�a
kobieta, jakiej drugiej nie znale�� w ca�ym powiecie os�owickim, chcia� si�
wi�c pozby� Rzepy. Gdyby raz Rzep� wzi�li do wojska, kanclerz m�g�by sobie
powiedzie�: "hulaj dusza bez kontusza". Ale nie tak �atwo by�o zamiast
w�jtowego syna podsun�� Rzep�. Pisarz jest pot�g�: Zo�zikiewicz by� pot�g�
mi�dzy pisarzami, to jednak nieszcz�cie, �e w sprawie poboru nie by�
ostatni� instancj�. Tu przychodzi�o mie� do czynienia ze stra�� ziemsk�, z
komisj� wojskow�, z naczelnikiem powiatu, z naczelnikiem stra�y, kt�re to
wszystkie osobisto�ci bynajmniej nie by�y Interesowne, �eby zamiast Buraka
obdarzy� armi� i pa�stwo Rzep�. "Umie�ci� go w spisie wojskowym? i c�
dalej?" - pyta� siebie m�j sympatyczny bohater. Spisy sprawdz�, a �e metryki
musz� by� za��czone i �e Rzepie trudno tak�e zakneblowa� usta, dadz� wi�c
nosa, zrzuc� mo�e jeszcze z pisarstwa, i sko�czy�o si�.
Najwi�ksi ludzie pod wp�ywem nami�tno�ci robili g�upstwa, ale w tym w�a�nie
ich wielko��, �e poznawali si� na tym do�� wcze�nie. Zo�zikiewicz powiedzia�
sobie, �e obiecawszy Burakowi zaci�gn�� Rzep� na list� popisowych, uczyni�
pierwsze g�upstwo; poszed�szy do Rzepowej i napad�szy j� przy m�dlicy,
uczyni� drugie g�upstwo; przestraszywszy j� i m�a poborem, uczyni� trzecie
g�upstwo. O, chwilo szczytna! w kt�rej m�� prawdziwie wielki m�wi sobie:
jestem os�em! nadesz�a� w�wczas i dla Baraniej G�owy, zlecia�a� jakoby na
skrzyd�ach z tej krainy, gdzie wznios�e wspiera si� na szczytnym, bo
Zo�zikiewicz powiedzia� sobie wyra�nie: jestem os�em!
Czy� jednak mia� porzuci� plan teraz, kiedy obla� go ju� krwi� w�asnych...
(w zapale powiedzia�: w�asnych piersi), mia��eby porzuci� plan, gdy u�wi�ci�
go nowiutk� par� kortowych, za kt�r� nie zap�aci� jeszcze Srulowi, i par�
nankinowych, kt�r� sam nie wiedzia�, czy dwa razy mia� na sobie.
Nie i nigdy!
Przeciwnie, teraz gdy do projekt�w na Rzepow� przy��czy�a si� jeszcze ch��
zemsty nad obojgiem i nad Kruczkiem z nimi razem, Zo�zikiewicz przysi�g�
sobie, �e kpem b�dzie, je�eli Rzepie sad�a za sk�r� nie zaleje.
My�la� wi�c nad sposobami pierwszego dnia, zmieniaj�c ok�ady, my�la�
drugiego, zmieniaj�c ok�ady, my�la� trzeciego, zmieniaj�c ok�ady, i czy
wiecie, co wymy�li�? Oto nic nie wymy�li�!
Na czwarty dzie� przywi�z� mu st�jka z os�owickiej apteki diachylum;
Zo�zikiewicz rozsmarowa� na p�atek, przy�o�y� i - co za cudowne skutki tego
medicamentum! - prawie jednocze�nie wykrzykn��: "Znalaz�em!" Istotnie co�
znalaz�.
Rozdzia� IV
KT�RY BY MO�NA ZATYTU�OWA�: ZWIERZ W SIECI
W kilka dni potem, nie wiem dobrze, czy w pi��, czy w sze��, w alkierzu
karczmy baraniog�owskiej siedzia� w�jt Burak,- �awnik Gomu�a i m�ody Rzepa.
W�jt wzi�� za szklank�.
- Przestaliby�ta si� o to swarzy�, kiedy nie mata o co! - rzek� w�jt.
- A ja powiadam, �e Francuz nie da si� Prusakowi - m�wi Gomu�a uderzaj�c
pi�ci� o st�.
- Prusak, psia j ucha, chytry! - odpar� Rzepa.
- To co, �e chytry? Turek pomo�e Francuzowi, a Turek je namocniejszy.
- Co wy wieta. Namocniejszy jest Harubanda (Garibaldi)!
- Musi�ta wstali do g�ry... plecami. A wy�ta sk�d wyrwali Haruband�?
- Co go mia�em wyrywa�? A bo to ludzie nie gadali, �e p�ywa� po Wi�le ze
statkami i z moc� wielg�? Ino mu si� piwo w Warsiawie nie spodoba�o, bo
zwyczajny doma lepszego, to si� i wr�ci�.
- Nie blu�niliby�icie po pr�nicy, Ku�den �wab to je �yd.
- Przecie Harubanda nie �wab.
- Ino co?
- Ba? co? musi: cysarz, i basta!
- Oj, stra�nie�cie m�drzy!
- Wy�ta te� nie m�drzejsi.
- A kiej�ta tacy m�drzy, to powidzta, jak ta by�o na przezwisko pierwszemu
rodzicowi?
- Jak? ju�ci: - Jadam.
- No! to na krzestme imi�, ale na przezwisko?
- Czy ja wiem.
- A widzita? A ja wiem. Na przezwisko by�o mu: "Skruszy�a"
- Chyba�cie pypcia dostali.
- Nie wierzy�a, to pos�uchaj ta:
Gwiazdo morza, kt�ra�
Pana Mlekiem swojem wykarmi�a!
Ty� �mierci szczep, kt�ry wszczepi�
Pierwszy rodzic, skruszy�a.
- A co, czy nie Skruszy�a?
- No ju�ci prawda.
- Napiliby�ta si� lepiej - rzek� w�jt.
- Zdrowie wasze, kumie!
- Zdrowie wasze!
- Haim!
- Siulim!
- Daj Panie Bo�e szcz�cie!
Wypili wszyscy trzej, ale �e to by�o w czasie francusko-pruskiej wojny,
�awnik wi�c Gomu�a znowu wr�ci� do polityki.
- No! napijwa si� jeszcze - rzek� po chwili Burak.
- Daj Panie Bo�e szcz�cie!
- Panie Bo�e zap�a�!
- No, za wasze zdrowie!
Napili si� znowu, a �e pili arak, Rzepa wi�c uderzy� wypr�nion� szklank� o
st� i odrzek�:
- Ej! dobro� te� to, dobro�!
- Ano jeszcze? - rzek� Burak.
- Nalej ta!
Rzepa stawa� si� coraz czerwie�szy, Burak dolewa� mu ci�gle.
- A wy -rzek� wreszcie do Rzepy - to cho� korzec grochu zarzucita na plecy
jedn� r�k�, a baliby�ta si� p�j�� na wojn�?
- Co bym si� mia� ba�? Kiej si� bi�, to si� bi�. Gomu�a na to rzek�:
- Jenszy jest ma�y, a odwa�ny, jenszy wielgi i mocny, i boj�cy.
- A nieprawda! - rzek� Rzepa - ja ta nie jestem boj�cy.
Gomu�a za� na to:
- Kto was tam wie?
- A ja powiadam - odpar� Rzepa, pokazuj�c pi�� jak bochenek chleba - �e ino
bym was zajecha� w pacierze t� pi�ci�, to rozlecieliby�cie si� jak stara
beczka.
- A mo�e i nie.
- Chceta spr�bowa�?
- Dajta spok�j - wtr�ci� w�jt. - Bedzieta si� bili czy co? Ot napijwa si�
jeszcze.
Napili si� znowu, ale Burak i Gomu�a tylko �e umoczyli usta, Rzepa za� wypi�
ca�� szklank� araku, a� mu oko zbiela�o.
- Poca�ujta si� teraz - rzek� w�jt.
Rzepa a� si� rozp�aka� przy u�ciskach i poca�unkach, co by�o znakiem, �e ju�
podpi� dobrze; po czym zacz�� wyrzeka�, gorzko wspominaj�c graniaste ciel�,
kt�re dwa tygodnie temu zdech�o mu w nocy w oborze.
- Oj! jakiego to cielaka Pan B�g zabra� ode mnie! - wo�a� �a�o�nie.
- No, nie smu�ta si�! - rzek� Burak. - Do pisarza z urz�du przysz�o pisanie,
�e pono dworski las p�jdzie na gospodarzy.
Rzepa odpowiedzia� na to:
- I po sprawiedliwo�ci! Albo to pan las sia�? Ale potem zaraz zn�w zacz��
zawodzi�:
- Oj! co cielak by�, to cielak; jak ta krow� hukn�� �bem przy ssaniu, to a�
zadem pod belk� polecia�a.
- Pisarz m�wi�...
- Co mi ta pisarz! - przerwa� gniewnie Rzepa. - Pisarz dla mnie:
Tyle znaczy,
Co Ignacy...
- Nie pomstowaliby�cie! Napijwa si�! Napili si� jeszcze raz. Rzepa jako� si�
pocieszy� i siad� spokojnie na zydlu, a wtem drzwi si� otworzy�y i ukaza�y
si� w nich: zielona czapka, zadarty nos i kozia br�dka pisarza.
Rzepa, kt�ry czapk� mia� nasuni�t� na ty� g�owy, zrzuci� j� zaraz na ziemi�,
powsta� i wybe�kota�:
- Pochwalony.
- Jest tu w�jt? - spyta� pisarz.
- Jest! - odpowiedzia�y trzy g�osy.
Pisarz zbli�y� si�, zaraz te� podlecia� i Szmul arendarz z kieliszkiem
araku. Zo�zikiewicz pow�cha�, skrzywi� si� i siad� przy stole.
Chwil� panowa�o milczenie. Na koniec Gomu�a zacz��:
- Panie pisarzu?
- Czego?
- Czy to prawda wedle tego boru?
- Prawda. Musicie tylko podpisa� pro�b� ca�� gromad�.
- Ja tam nie b�d� podpisywa� - ozwa� si� Rzepa, kt�ry mia� wstr�t wsp�lny
wszystkim ch�opom do podpisywania swego nazwiska.
- Ciebie si� te� nikt nie b�dzie prosi�. Nie podpiszesz, to nic nie
dostaniesz. Twoja wola.
Rzepa zacz�� si� drapa� w g�ow�, pisarz za�, zwr�ciwszy si� do w�jta i do
�awnika, rzek� tonem urz�dowym:
- O lesie prawda, ale ka�dy musi ogrodzi� swoj� cz�� p�otem, �eby nie by�o
spor�w.
- To-ta p�ot b�dzie wi�cej kosztowa�, ni� las wart - wtr�ci� Rzepa.
Pisarz nie zwraca� na niego uwagi.
- Na koszta p�otu - m�wi� do w�jta i �awnika - rz�d przysy�a pieni�dze.
Jeszcze ka�dy na tym zarobi, bo wypada po pi��dziesi�t rubli na g�ow�.
Rzepie a� si� oczy zaiskrzy�y po pijanemu.
- A, jak tak, to podpisz�. A pieni�dze gdzie s�?
- S� u mnie - rzek� pisarz. - A to dokument.
To rzek�szy, wydoby� z�o�ony we czworo papier i odczyta� co�, czego ch�opi
wprawdzie nie rozumieli, ale radowali si� bardzo; gdyby jednak Rzepa by�
trze�wiejszy, dojrza�by, jak w�jt mruga� na �awnika.
Potem, o dziwo! pisarz wydobywszy pieni�dze rzek�.
- No! kt�ry pierwszy?
Podpisywali kolejno, gdy zasi� Rzepa wzi�� si� do pi�ra, Zo�zikiewicz usun��
dokument i rzek�:
- A mo�e nie chcesz? To wszystko dobrowolnie.
- Co nie mam chcie�? A pisarz na to:
- Szmul!
Szmul ukaza� si� we drzwiach.
- Ny? co pan pisarz chce?
- Chod� i ty za �wiadka, �e tu wszystko dobrowolnie.
A potem zn�w powiada do Rzepy:
- Mo�e nie chcesz?
Ale Rzepa ju� podpisa� i �yda usadzi� nie gorszego od Szmula, potem wzi��
pieni�dze od pisarza, ca�ych pi��dziesi�t rubli, i schowawszy je za pazuch�,
zawo�a�:
- A dajta no jeszcze haraku!
Szmul przyni�s�: wypili raz i drugi. Nast�pnie Rzepa wspar� pi�ci na
kolanach i pocz�� drzema�.
Kiwn�� si� raz, kiwn�� si� drugi raz, na koniec zwali� si� z zydla,
mrukn�wszy: "Bo�e! b�d� mi�o�ciw mnie grzesznemu!", i usn��.
Rzepowa nie przysz�a po niego, bo wiedzia�a, �e je�li si� upi�, to mo�e si�
jej co oberwa�. Tak i bywa�o. Na drugi dzie� Rzepa przeprasza� �on�, ca�owa�
j� po r�kach. Po trze�wemu nie da� jej nigdy z�ego s�owa, ale po pijanemu
czasem jej si� co obrywa�o.
Przespa� wi�c Rzepa w karczmie ca�� noc. Nazajutrz rozbudzi� si� o wschodzie
s�o�ca. Patrzy, wy�upia oczy, a� to nie jego cha�upa, ale karczma, i nie
alkierz, w kt�rym siedzia� wczoraj, ale - og�lna izba z szynkwasem.
- Imi� Ojca i Syna, i Ducha.
Patrzy jeszcze lepiej, s�o�ce ju� wschodzi i zagl�da przez ubarwione szyby
za szynkwas, a w oknie stoi Szmul, ubrany w �mierteln� koszul� i w cyce�e na
g�owie; stoi w oknie i kiwa si�, i modli si� g�o�no.
- Szmul! psiawiaro! - zawo�a� Rzepa. Ale Szmul nic. Kiwn�� si� naprz�d,
kiwn�� w ty� i modli� si� dalej.
Wi�c Rzepa zacz�� si� maca�, jak robi ka�dy ch�op przespawszy noc w
karczmie. Namaca� pieni�dze.
- Jezus Maryja! a to co?
Tymczasem Szmul przesta� si� modli� i zdj�wszy �mierteln� koszul� i cyce�e
poszed� je schowa� do alkierza, a potem wr�ci� wolnym, krokiem powa�ny i
spokojny.
- Szmul!
- Ny, czego chcesz?
- Co to ja mam za pieni�dze?
- Co, g�upi, nie wiesz? To� si� wczoraj z w�jtem zgodzi�e�, �e za jego syna
b�dziesz losowa�, i pieni�dze wzi��e�, i kontrakt podpisa�e�.
Dopiero ch�op zblad� jak �ciana: rzuci� czapk� o ziemi�, potem sam grzmotn��
si� o ni� i jak nie ryknie, a� si� szyby w karczmie zatrz�s�y.
- No, pasio� won, ty sa�dat! - rzek� flegmatycznie Szmul.
W p� godziny potem Rzepa zbli�a� si� do cha�upy.
Rzepowa, kt�ra w�a�nie gotowa�a straw�, us�yszawszy go, jak skrzypia�
wrotami, prosto od komina pobieg�a na jego spotkanie gniewna bardzo.
- Ty pijaku! - zacz�a.
Ale spojrzawszy na niego, a� si� sama przerazi�a, bo ledwo go pozna�a!
- A tobie co jest?
Rzepa wszed� do chaty i z pocz�tku ani s�owa nie m�g� przemowie, tylko siad�
na �awie i patrzy� w ziemi�. Ale kobieta zacz�a pyta� i dopyta�a wreszcie
wszystkiego. "Zaprzedali mnie" - rzek� w ko�cu. W�wczas ona z kolei uderzy�a
w lament wielki; on za ni�; dzieciak w ko�ysce zacz�� wrzeszcze�; Kruczek we
drzwiach wy� tak �a�o�nie, �e a� z innych cha�up powylatywa�y baby z �y�kami
w r�ku, pytaj�c jedna drugiej:
- Co si� tam u Rzep�w sta�o?
- Musia� j� bi� czy co?
A tymczasem Rzepowa lamentowa�a jeszcze bardziej ni� Rzepa, bo mi�owa�a ona
jego, nieboga, nad wszystko w �wiecie.
Rozdzia� V
W KT�RYM POZNAJEMY CIA�O PRAWODAWCZE BARANIEJ G�OWY I G��WNYCH JEGO
PRZYW�DC�W
Nazajutrz by�o posiedzenie s�du gminnego. �awnicy poschodzili si� z ca�ej
gminy, z wyj�tkiem pan�w, alias szlachty, z kt�rej jakkolwiek kilku w
powiecie by�o �awnikami, ale tych kilku, nie chc�c r�ni� si� od og�u,
trzyma�o si� polityki angielskiej, to jest zasady nieinterwencji, tak
zachwalanej przez znakomitego m�a stanu Johna Bright. Nie wy��cza�o to
jednak po�redniego wp�ywu "inteligencji" na losy gminne. Je�li bowiem kto� z
"inteligencji" mia� spraw�, w�wczas w wigili� posiedzenia zaprasza� pana
Zo�zikiewicza do siebie; przynoszono nast�pnie do pokoju przedstawiciela
inteligencji w�deczk�, podawano cygara i wtedy obgadywa�a si� rzecz z
�atwo�ci�. Potem nast�powa� obiad, na kt�ry zapraszano pana Zo�zikiewicza
uprzejmymi s�owami: "Ano siadaj, panie Zo�zikiewicz! siadaj!"
Pan Zo�zikiewicz te� siada�, a na drugi dzie� mawia� niedbale do w�jta:
"By�em wczoraj na obiedzie u Miedziszewskich, Skorabiewskich lub
O�cierzy�skich. Hm! c�rka w domu jest: rozumiem, co to znaczy!" Przy
obiedzie za� pan Zo�zikiewicz stara� si� zachowywa� dobre maniery, je��
rozmaite zagadkowe potrawy, tak jak uwa�a�, �e inni jedz�, i nie okazywa�
przy tym, jakoby ta poufa�o�� z dworem mia�a go zbytecznie cieszy�.
By� to cz�owiek pe�en taktu, kt�ry wsz�dzie umia� si� znale��; dlatego te�
nie tylko nie traci� w takich razach �mia�o�ci, ale wtr�ca� si� do rozmowy,
wspominaj�c przy tym "tego poczciwego komisarza" lub "tego wybornego sobie
naczelnika", z kt�rymi wczoraj lub onegdaj machn�� male�k� pulk� po kopiejce
punkt. S�owem, stara� si� okaza�, �e jest za pan brat z pierwszymi powagami
w os�owickim powiecie. Uwa�a� wprawdzie, �e w czasie jego opowiada� panie
dziwnie jako� patrzy�y w talerze, ale s�dzi�, �e to taka moda. Po obiedzie
dziwi�o go tak�e nieraz, �e szlachcic, nie czekaj�c, a� on si� �egna�
zacznie, klepa� go w �opatk� i m�wi�: "No to bywaj zdr�w, panie
Zo�zikiewicz!", ale zn�w s�dzi�, �e to w dobrych towarzystwach przyj�te.
Przy tym �ciskaj�c na po�egnanie r�k� gospodarza domu, uczuwa� w niej zawsze
co� szeleszcz�cego. W�wczas zgina� palce i drapi�c szlachcica w d�o�,
wygarnia� z niej to "co� szeleszcz�cego", nie zapominaj�c nigdy doda�: "A,
panie dobrodzieju! mi�dzy nami to niepotrzebne! a co do sprawy, mo�e pan
dobrodziej by� spokojny!"
Przy tak spr�ystym zarz�dzie i przy wrodzonych talentach pana
Zo�zikiewicza, sprawy gminne sz�yby zapewne jak najlepiej, gdyby nie jedno
nieszcz�cie, a mianowicie, �e pan Zo�zikiewicz w niekt�rych tylko sprawach
zabiera� g�os i t�umaczy� s�dowi, jak nale�y ze stanowiska prawnego na rzecz
si� zapatrywa�; reszt� za� spraw, zw�aszcza nie poprzedzonych niczym
szeleszcz�cym, pozostawia� samodzielnemu uznaniu s�du i podczas przebiegu
ich spokojnie siedzia�, ku wielkiemu zaniepokojeniu �awnik�w, kt�rzy w�wczas
czuli si� po prostu bez g�owy.
Ze szlachty, a wyra�aj�c si� �ci�lej, z pan�w, jeden, tylko pan Floss,
dzier�awca Ma�ych Post�powic, bywa� pocz�tkowo, jako �awnik, na s�dach
gminnych i twierdzi�, �e inteligencja powinna w nich bra� udzia�. Ale miano
mu to powszechnie za z�e. Szlachta twierdzi�a bowiem, �e pan Floss musi by�
" czerwony", czego zreszt� i samo nazwisko jego: Floss, dowodzi�o; ch�opi
za� w demokratycznym poczuciu w�asnej odr�bno�ci utrzymywali, �e nie wypada
siada� panu na jednej �awie z ch�opami, czego najlepszym dowodem jest, �e
"jensze panowie tego nie robi�". W og�le ch�opi mieli do zarzucenia panu
Flossowi to, �e nie jest panem z pan�w, �e za� nie lubi� go i pan
Zo�zikiewicz, bo pan Floss nie stara� si� niczym szeleszcz�cym zas�u�y� na
jego przyja��, a raz na posiedzeniu, jako �awnik, nakaza� mu nawet
milczenie, niech�� wi�c ku niemu by�a powszechna; skutkiem czego us�ysza�
pewnego pi�knego poranku, wobec ca�ej gminy, z ust siedz�cego obok �awnika,
co nast�puje: - "Albo to wielmo�ny pan - to pan? Pan O�cieszy�ski - to jest
pan, pan Skorabiewski - to jest pan, a wielmo�ny pan - to nie pan, ino
dorobiec." Us�yszawszy to pan Floss, kt�ry w�a�nie tak�e kupi� by� jako� w
owym czasie Kruch� Wol�, plun�� na wszystko i gmin� pozostawi� gminie, lak
jak w swoim czasie miasto pozostawiono miastu. Szlachta za� m�wi�a: "doigra�
si�", przy czym na obron� zasady nieinterwencji przytaczano jedno z
przys��w, stanowi�cych m�dro�� narod�w, kt�re mia�o dowodzi�, �e ch�opa
ulepszy� nie mo�na.
Gmina tedy, nie zak��cona udzia�em "inteligencji", radzi�a o w�asnych
sprawach bez pomocy powy�szego pierwiastku, a za po�rednictwem tylko
baraniog�owskiego rozumu, kt�ry przecie� dla Baraniej G�owy powinien by�
wystarcza�, na mocy tej�e zasady, na mocy kt�rej paryski rozum wystarcza dla
Pary�a. Zreszt� pewn� jest rzecz�, �e praktyczny rozs�dek albo inaczej tak
zwany: "zdrowy ch�opski rozum" wi�cej jest wart od ka�dej obco�ywio�owej
inteligencji, �e za� mieszka�cy kraju z urodzenia ju� �w "zdrowy rozum" na
�wiat przynosz�, to - zdaje mi si� - nie potrzebuje by� dowodzonym.
Okaza�o si� to tak�e zaraz w Baraniej G�owie, gdy na posiedzeniu, o kt�rym
mowa, odczytano zapytanie z urz�du, czy gmina nie zechce w�asnym kosztem, na
przestrzeni swych grunt�w, naprawi� go�ci�ca wiod�cego do Os�owic. Projekt
ten w og�le nadzwyczaj nie podoba� si� zgromadzonym potres conscripti, jeden
za� z miejscowych senator�w wyrazi� �wiat�y pogl�d, �e go�ci�ca nie ma
potrzeby naprawia�, bo mo�na je�dzi� przez ��k� pana Skorabiewskiego. Gdyby
pan Skorabiewski by� obecny na posiedzeniu, by�by zapewne znalaz� co� do
nadmienienia przeciwko temu pro publico bono, ale pana Skorabiewskiego nie
by�o i on bowiem trzyma� si� zasady nieinterwencji. Projekt wi�c by�by
przeszed� niezawodnie unanimitate, gdyby nie to, �e pan Zo�zikiewicz by�
poprzedniego dnia na obiedzie, podczas kt�rego opowiada� pannie Jadwidze
scen� uduszenia dw�ch genera��w hiszpa�skich w Madrycie, wyczytan� w Izabeli
hiszpa�skiej wydawnictwa pana Breslauera, po obiedzie za�, przy u�ci�ni�ciu
d�oni pana Skorabiewskiego, poczu� w r�ku co� szeleszcz�cego. Pan pisarz
tedy, zamiast zapisa� poprawk�, po�o�y� pi�ro, co oznacza�o zawsze, �e
pragnie g�os zabra�.
- Pan pisarz chce cosik powiedzie� - rozleg�y si� g�osy w zgromadzeniu.
- Ja chc� powiedzie�, �e�cie durnie - odpowiedzia� z flegm� pan pisarz.
Pot�ga prawdziwej parlamentarnej wymowy, cho�by w najtre�ciwszej zawarta
formie, tak jest wielka, �e po powy�szym or�dziu, oznaczaj�cym protest
przeciw poprawce i w og�le przeciw administracyjnej polityce cia�a
baraniog�owskiego, cia�o wymienione pocz�o spogl�da� po sobie z niepokojem
i drapa� si� w szlachetne organa my�lenia, co u tego cia�a by�o niezawodn�
oznak� g��bszego w rzecz wnikania. Wreszcie po d�ugiej chwili milczenia,
jeden z jego reprezentant�w ozwa� si� tonem zapytania:
- Abo co?
- Bo�cie durnie!
- Musi tak by�! - ozwa� si� jeden g�os.
- ��ka ��k� - doda� drugi.
- A na wiosn�, to nawet bez ni� nie przejecha� - zako�czy� trzeci.
Skutkiem tego poprawka, zalecaj�ca ��k� pana Skorabiewskiego, upad�a,
przyj�to projekt urz�dowy i zacz�� si� rozk�ad koszt�w naprawy go�ci�ca
wedle nades�anego kosztorysu. Sprawiedliwo�� do tego stopnia by�a ju�
wkorzeniona w umys�y cia�a prawodawczego baraniog�owskiego, �e nie uda�o si�
nikomu wykr�ci�, z wyj�tkiem samego w�jta i �awnika Gomu�y, kt�rzy natomiast
wzi�li na siebie ci�ar przypilnowania, a�eby wszystko sz�o jak najpr�dzej.
Nale�y jednak wyzna�, �e tak bezinteresowne po-�wi�cenie si� ze strony w�jta
i �awnika, jak ka�da cnota wychodz�ca poza obr�b pospolito�ci, obudzi�o
pewn� zazdro�� w innych �awnikach, a nawet wywo�a�o jeden g�os protestacji,
kt�ry ozwa� si� gniewliwi