14449

Szczegóły
Tytuł 14449
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14449 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14449 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14449 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ksiądz Mieczysław Maliński:Faustyna - znaczy szczęśliwa . Projekt okładkiJadwiga Mączka Pot. na4. str. okładkiDanuta Węgiel ŁamanieRyszardBasterPiotr Poniedziałek Copyright by Mieczysław MalińskiISBN 83-240-Ó212-X. WIOSNA 1914 soku Obudziła się nagle. A właściwiezostała obudzona, wyrwana z zaświatów. To tata śpiewał. Jak codzień, jak zawsze jakąś pieśń. Dzisiaj - Kiedy rannewstają wrze- Jeszcze by pospala. Nie miałazamiarujuż wstawać. Nawet nie przeciągać się jak kot. Jeszcze trwać w ciepłej pościeli, zanurzona w niej aż pouszy, zwinięta w kłębuszek, a tata niech śpiewa. Niechciała tegośpiewu traktować jak pobudki, jak ogłoszenia, że czas na wstawanie. Do mycia, do śniadania, do pracy. Dopola, do życia. Szanowała ten śpiew. To modlitwa taty. Ichciała, żeby to była również jejmodlitwa. "Wobec tego niechtata śpiewa. Niech sięmodli. I ja się będę modlić jego modlitwą". - Tobie ziemia, Tobiemorze, Tobie śpiewa żywioł wszelki. I nagle jakby dopiero teraz się obudziła. Jużbyła trzeźwa, przytomna. Uderzyły ją te słowa. Czymorzepotrafi śpiewać? Czy ziemia potrafi śpiewać? Po raz pierwszy zaskoczyły ją te wersety. I tonie tylko morze i ziemia,alewszystko: "żywiołwszelki". Ażzatrzymała się, spłoszona i przestraszona rozumieniem tych słów. Ale nie da się inaczej przetlu. maczyć tego sformułowania. Jeszcze szukata wyjścia, innej drogi, ale nie znajdowała. A więc to takjest? "Jeszcze tak nie myślałam, jeszcze tak nie rozumiałam świata. A więc światmożebyć wdzięczny Boguza stworzenie? Świat może wiedziećo tym,że został stworzony przez Boga? Ze może cieszyć sięz istnienia? " I nagle wybuchła radością. Ależ taki Ależ taki To nie tylko pieśńjest pełna radości, ale cały świat jestprzepełniony radością. Ileż razy sama siętemu przyglądała. Jak potrafią być szczęśliwe malutkie pisklęta,które dopiero co wygrzebały się ze skorupy jaja. Jak szczęśliwy jest wiatr, chmury, niebo, ptaki. Nietylko kaczeńce,które szczególnie lubiła, ale zwyczajna trawa. Ta, którą się depce, którą krowy skubią. Przelatywały przez nią myśli jak błyskawica. A tata śpiewał dalej: - A człowiek, który bez miary obsypany Twymi dary, coś go stworzył i ocalił, a czemuż by Cięnie chwalił. Zerwała się, odgarnęła pościel, wyskoczyła z niejjak zając. Pobiegła boso do kuchni, rzuciła się mamie na szyję, wycałowała jej policzkii ręce. - Co ty wyrabiasz, dziecko moje? - mamazaskoczona broniła się. A Helenka rzuciłasię z tym samym do taty. -Dziękujęwami Dziękujęwami - Za co znowu? - tatabył jak zwykle konkretny. - Z? to, że żyję. Za życie wam dziękuję. - To dopiero teraz sobie przypomniałaś? - tata prawie że miał pretensje. - A właśnie dopiero teraz. Przez to śpiewanietaty. - No to ubieraj się, bo jesteś w samej koszulinie. -Wcale mi nie zimno. Ale już się zabieram domycia. Lałado miednicy wodę z wiadra, wzięła do rękimydło. - W takiej zimnej wodzie - matka upomniała ją- chceszsię myć? Zaraz ci doleję ciepłej. Już sięnawet zagotowała wgarnku. Mamazdjęła przy pomocy ścierki - żeby się niepoparzyć - ciężki żeliwny kocioł i dolewała do zimnej wody w miednicy. Tak jak zawsze,dopieromycie przyprowadzałoHelkę do przytomności. Jeszcze włosy zaczesać,upleść w dwa warkocze zpomocą mamy. - Rosną ci te włosy a rosną. Trzebaby je przyciąć. - Jeszczenie, jeszcze nie prosila- Trzeba, bo wnet będziesz mogła je przysiąść. No a teraz dopacierza. Uklękła, jak zwykle, przyswoim łóżku, nad którym namakatce wisiał krzyżyk. Zaczęłajak co dzień,jak zwykle od Ojcze nasz, Zdrowaś Mario, potemWierzę w Boga Ojca i Dziesięcioro Przykazań Bożych,i Aniele Boży. Ani się spostrzegła, żepowtarza temodlitwy mechanicznie, a myślami trwa przy Boguz pieśni Kiedy ranne, że towarzyszy morzu, ziemii wszelakiemu żywiołowi, który chwali Boga. Ze onateż jest jednym ze stworzeń Bożych. Żeteż - jakwszystkie żywioły rozumie dar istnienia, którymzostałaobdarzona,i Bogudziękuje za niego. Dopiero się opamiętała, gdy przyszło do modlitwy własnej, z głowy. Więc prosiła Boga, by przyjąłdo swojego nieba zmarłych zjej rodziny, zwłaszczaKazię i Bronię, które zmarły w niemowlęctwie i sąna pewno już w niebie, ale należy im się modlitwa,żeby wstawiały się do Boga za całą rodzinę. Jeszczeprosiła o błogosławieństwo dła mamy, taty, Józi,Gieni, Natałki, Staszka. Jeszcze by przedłużyła pacierz, ale mama jąupomniała: - Skończjużwreszcie, botrzeba śniadanie rychtować. Wobec tego przeżegnała się szerokim krzyżem i wstała zklęczek. -A co dzisiaj będzie, mamo, na śniadanie? - zapytała. - Żurek z ziemniakami? Amoże zacierka z mlekiem? -To drugie. Dawno już zacierki nie było. - Bardzo lubię zacierkę, wolę niż żur. Choć żur też lubię. - Możesz mi pomóc w skubaniu zacierki? Będzie szybciej, bo już czas na śniadanie. Patrzyła,jakmamakładzie stolnicę na stół, jak wysypuje z torby piramidkę mąki,na szczycie robipalcem miejscena jajko,jak zgrabnie rozbija je, jakdolewa wody i zarabia ciasto. Patrzyła na ruchymatczyne- szybkie, trafne, pewne. Ciasto powstałow mig. Teraz tylko skubanie zacierki. Przyłączyłysięobie starsze siostry - Józia i Gienia. NajmłodszaNatalka też chciała uczestniczyćw tej pysznej zabawie. JA też ja też- - dopominała się. R. me ^^S1" "toln. Helcia jejdoradziła: - Przynieś sobie stołeczek, to wtedy potrafisz. Urywały nawzór mamy każda kęs ciasta, maczały palce w mące, żeby się nie lepiły do ciasta. Mama przykazywała: - żeby nie za grube, żebynie za drobne. Musząbyć jakw sam raz. Górki zacierkiprzed każdą z nich rosły w oczach. Prześcigały się - która więcej. - Już wystarczy- mama wkońcu zadecydowała. - A teraz na wodę. Niech sięciasto zagotuje. Mleko już ugotowałam. I śniadanie gotowe. Przygotuj miskę. Wyciągnijłyżki i możemy zaczynać. Tato wszedł do izby, akurat gdy już wszystkobyło gotowe. Gdyna środku stołu dymiła miskaz zacierką, a "rebiata", jak tata żartobliwie nazywał swojedzieci, z łyżkami wrękach była gotowadozaczynaniaposiłku. - Tatazawsze wyczuje, kiedy dobrejedzenie jestgotowe na stole. Nigdy się na jedzenie nie spóźni -mama dogadała, uśmiechając siępod nosem. - A toźle? Jaki kto do roboty, taki do jedzenia. Przeżegnał się szerokim znakiem krzyża - za jegoprzykładem wszyscy przy stolerównież się przeżegnali- i pierwszy sięgnął łyżką do miski. - No to smacznego. Widzę,że dzisiaj mlekajakna lekarstwo. Za to odzacierkiaż gęsto. Widaćpotrzeba wam sił do roboty. - Jak zawsze przy sobocie- mama potwierdziła. -Kto dzisiajco robi? Która ma co do wykonali nią? -Józia tegopilnuje, bo najstarsza. Ona wyzna8 cza, co przypada na kogo - objaśniała mama. 11. - Gienia oporządza krowy i wyrzuca gnój. Ja wyprowadzam krowy napastwisko - Józia recytowałajak wiersz w szkole. - Helcia szoruje podłogi, na niąkolej. Jak skończy, przyjdzie mnie zamienić przy krowach, a ja idę do Świnie do sklepu. Potem pomagammamie w gotowaniu obiadu. Aha, a Gienia obieraziemniaki. I pomaga przykołysaniu Staszka. - A ja? - Natalka dopominała się o przydział. - Ty idziesz z Helą. Będziesz pomagała jej paść krowy. - Józia zawsze sobie wybiera najlżejszą robotę - poskarżyła sięGienia- a nam zostawia najgorszą. -Wcale, wcale, Helenka,prawda że ty lubisz szorować podłogę? - A żebyś wiedziała, że lubię. -No, to sprzątajcie ze stołu i zabierajcie się do roboty. Hela już rozsuwała sprzęty, które się dało, na boki, dowiadra wlała ciepłąwodę, szare mydłow jednąrękę,szmata w drugąrękę. Zmyła płat podłogi,a potem szczotką ryżową szorowała aż do białości. Właściwie nie do białości. Deski podłogowemiały ciepły słoneczny kolor. I taki chciała odzyskaćspodbrudu, jaki ludzie nanieśli w ciągu tygodnia. Lubiła tę robotę, choć wiedziała, że tosyzyfowapraca - jak ktośkiedyś to nazwał - że tylko przezkrótki czas podłoga będzie tak jasna jak słońce, żejuż w niedzielę zaniosą ją błotem czy kurzem. Utaplana w brudnej wodzie jedną rękąszorowała, drugąpodpierała się, klęcząc. Czasem trzeba byłodwoma rękomaprzycisnąć szczotkę, żeby usunąć jakąś upartą plamę. 12 Tak sobie myślała przy tym o pierwszej swojejspowiedzi, do której się przygotowywała. "Tak jakta podłoga, tak imoje sumienie powinno być oczyszczone do białości. To nic, żepotem sięprzybrudzi,ale gdyby nie szorować, to warstwa brudu by narosła tak, żepotem byłobyniemożliwe się go doczyścić". - No jużdosyć, dosyć - usłyszała głos mamy, -Heluś, bowydrapiesz deski na drugą stronę. Zmywaj do czysta i kończ. Trzebazmienić Józię. Musiiść na zakupy. Wykręciła szmatę możliwie jak najsilniej, ściągała wodę, wycierała deski. Kolana ją bolały, dźwigała się z trudem do pozycji pionowej. - Już, mamo, już. Wycieram jedo sucha i zarazbędę gotowa. Wylała brudną wodę szerokim rzutem na trawnik. Wróciła, umyła ręce ubrudzone po łokcie, zmieniła sukienkę. Ocierałatwarz mokrąod potu, poprawiała włosy. - Tylko nie wychodź taka rozgrzana na pole. Jeszcze się przeziębisz. - E, nicmi nie będzie. -Weźpled. Albo szal. Możecię owiać. - Wezmę pled. Idobrze, że posłuchała. Na dworze słońce świeciło, ale wiatrbył chłodny. Nawet otuliła się szczelnie, żeby jej nie przewiało. Szła szybko, nawet podbiegała, żeby nie zmarznąć. Nieoczekiwanie posłyszała za plecamidrobnetuptanie. Odwróciła się. To Natalka. Teraz z rozpędu wpadła wjejramiona. 13. - A ty dokąd? -A ja do ciebie. Jak bylo mówione - odpowiedziała Natalka, cała rozczerwieniona z biegu. - Noto idziemy. Ujęła jej drobną gorącą łapkę w swoją dłoń i ruszyły w stronę Józi, którą już było widać zza krzaków. - No,wreszcie jesteście-przywitała je Józiazła jak chrzan. - Doczekać się nie mogłam na was. Tylko nie wiem, Helka, czy sobie poradzisz z krowami. Niespokojne jak rzadko. Zwłaszcza twoja Krasula. Gzy tną jak wściekle. Pogodasię zmieni. - Poradzimy sobie, poradzimy - Helenka uspokajała. - Ja mam na nie sposób. - A jaki - Józiazdziwiła się- ty masz sposób? -Śpiewampiosenki. One to lubią. - Pleciesz. -Spróbuj kiedyś, to się przekonasz. - Innym razem. Ale przecież tyanisłuchu, ani głosu dobregonie masz. - Alelubię śpiewać. -Fałszujesz. - Trochę, może być. -Lecę. Przecieżtyle mam do załatwienia. Już jej nie było. Zostały wedwójkę. - A nie mówiłaś o tym śpiewaniu - powiedziała Natalkaz wyrzutem. - Że tyśpiewasz dla krów. - Ja sobie śpiewam -zaśmiała się. - Jakby nie było trzeba krowom, to ja bym i tak śpiewała. - Noto śpiewaj. -A co chcesz? - To,co ty lubisz najbardziej. 14 - Ja lubięrozmaite piosenki. Aledzisiaj śpiewajmy: - Poszłabymja na kraj świata. No razem, jeszcze raz: - Poszłabym ja nakraj światajakten wiatr, co w polu lata,jak ten wiatr, cochmury pędzi,białe chmury, sznur łabędzi. Hej, hej, hej sokoły,omijajcież góry, doły,'dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,mój stepowy skowroneczku. - A czym ty będziesz, jak urośniesz całkiemduża? - nieoczekiwanie spytałaNatalka, - Czyja ci wiem. Nie wiem. - Ale powiedz, cochciałabyś robić Natalkaupierałasię. -Mogęci tyle powiedzieć, żeciągniemnie świat. Chciałabym wiele miast zwiedzić, wieluludzi poznać. Być w Krakowie,zobaczyć Wawel. Byćw Warszawie. No bo do Łodzi to nie sztuka, to blisko. Zresztą,będzietak, jak Bóg da. - To ty nie lubisz domu? - Natalka zaskoczyła jąznowu. - O, wprost przeciwnie. Do domu będę zawszewracała. - No to zaśpiewaj jeszcze jakąś piosenkę, którąlubisz. -Kochasz ty dom, rodzinnydom,Cow letnią noc, skroś srebrnej mgly, 15. Szumem swych lip, wtórzy twym snomA ciszą swą koi twe tzy? Kochasz ty dom, ten stary dach,Co prawi baśń o dawnych dniach,Omszałych wrót rodzinny próg,Co wita cię z cierniowych dróg? O, jeśli kochasz, jeśli chceszŻyćpod tym dachem, chlebjeść zbóż,Sercem ojczystych progów strzeż,Serce w ojczystych ścianach zlóż! Popołudnie było już całkiem poświęcone niedzieli. Tylko jeszcze jakieś przepierki. - Ale nie w balii - mama dyrygowała - nie z pralką, ale w cebrzyku. I tylko w rękach. - A zdąży wyschnąć do wieczora? - Gieniamiała wątpliwości. - Zawiesisz nasznurze przed domem, dosłońca, to schnie w oczach. A potem doreszty wyschnie przy prasowaniu. Uwijały się jak wukropie. Rozgadane,roześmiane, żartujące, ale robotapaliła im się w rękach. Każda dbała nie tylkoo swoje rzeczy,ale i o wszystkich. - A buty? - mama poganiała. -Buty poczyszczone? A taty cholewy? Kto wyglansuje je do połysku? Zdawało się, żeto idzie powoli, ale przecieżroboty ubywało. - Kiedysię wreszcie wykąpiemy? -Pod wieczór, jak będziecie z wszystkim gotowe. Przyprasowaniu Helka pilnowała dusz. Lubiłato robić. Zaczepiała haczykiem o dziuręw duszy, 16 otwierała drzwiczki do pieca i wsuwała ją w żar. Jeszcze haczykiem zagarniaławęgiel i patrzyła ażsię dusza rozgrzewała do czerwoności. Wtedy znowu haczykiem wyciągała ją i wkładała do żelazka,wcześniej opróżnionego z wystygłej już duszy wyrzuconej na łopatkę. Trzeba byłoto bardzo ostrożnie robić- żeby utrzymać rozpaloną duszę na haczyku,żeby zgrabnie wrzucić do żelazka,zamknąćwieczko na zasuwkę. Trzebabyło uważać, żeby nieupuścić duszy na ziemię albo żeby się samejnie sparzyć. Lubiła tę precyzyjną robotę. - Zgrabnieto robisz -usłyszała pochwałę zustmamy. Do wieczora wszystko już było gotowe. Każdamiałastosik wypranej i wyprasowanej bieliznydziennej i nocnej, łącznie z pończochami. Mama wciąż doglądała szabaśnika. Tampiekłosię ciasto. Jak zwyczaj kazał, na niedzielę musi byćjakieś ciasto. Przyjemny zapach rozchodził siępocałym domu. - Aha, żebym nie zapomniała. Którajutro ranopasie? - matka zwróciła się do Józi. - Gienia. Bo Helka ma katechizm. Jak wróciz kościoła po katechizmie, tozmieni Gienię przykrowach. - Toja znowu nie pójdę do kościoła- Gienia płaczącymgłosem zaprotestowała. -Jak zdążysz, tomożeszpo południu iść na nieszpory. -A ja idę jużna Godzinki. Tylko żebym nie zaspała - Helka upominała sama siebie. - A teraz dokąpieli. 17. Balia wywędrowata błyskawicznie na środekkuchni, już wlewały ciepłą wodę, prawie że gorącą. Szaremydło do garści i po kolei- od najmłodszegodo najstarszej. Po dwoje na początku,a potem jużpokolei pojedynczo. Najmłodsze mama myła osobiście, starszeradziły sobie same. Upominane narzekaniem mamy; - Ale że też nie możecie nic zrobić w spokoju. Kąpaćsięspokojnie! Tylko wodę rozchlapujecie po całej kuchni. Wreszcie były wszystkie wymyte, wyszorowane, wyubierane w pachnącą bieliznę. - Teraz sprzątać wszystko ze stołu i nakrywać do kolacji. Tato zaraz przyjdzie. Mówiłam, że najedzenie on się nigdynie spóźnia. Ale tym razem przepowiednia się nie sprawdziła. Tato się spóźniał. Po prostu nie przyszedł, choć już byłnajwyższy czas. Choć dzieci się coraz bardziej niecierpliwiły. Choćmama się coraz bardziej niepokoiła, że - nie dajBoże- coś się stało. Natalka pochlipywaławkącie. Helcia podeszła do niej, wzięła ją na kolana, przytuliła do siebie, głaskała po włoskach: - Ależ przyjdzie tatuś, nie martwsię. Coś gozaszło. Wreszcie przyszedł, bardzo zdenerwowany i zgnębiony. -Wojna idzie - oświadczył na wstępie. - Taksię tego zawsze balem. Taktego nie chciałem. Ale niemożna się dłużej okłamywać. Wszystko wskazuje na to, że idzie ku wojnie. Helenka patrzyła szerokootwartymi oczami na tatę. Takiego go chyba nigdy nie widziała. Była za18 skoczona, ale jeszcze nie przerażona. Nie rozumiała tego słowa: "wojna". Niezdawała sobie sprawy. co to znaczy, alecałą sobąbyła wyczulonana to, cosię dzieje w ojcu,w jegoduszy. - A więc idzie wojna - powtórzył ojciec. -JezusieMaryjo. To wyszeptała matka. - Stasieńku, mężu mój naj milej szy, jakeśna taką myśl przyszedł? - Nie musiałem nic sam wymyślać. W Turku sąjużkacapy. Żołnierze moskiewscy - poprawił się. - Ale to może tylko tak- zaoponowała matka. -Mówiłemci, że idę do roboty do Ługowskich. To mądrzy ludzie iświatowi. Od nich się tego wszystkiego dowiedziałem. - Ale zlitujsię, jaka wojna? Kto z kim, kto przeciw komu,kto się będzie o co bił? Przecież jak wojna, tomusi być o coś. Przynajmniejja tak rozumuję. - Tyś się spytała nojpierw, ktoprzeciw komu. Na mój głupirozum mogę ci tyleodpowiedzieć: jak jestjeden cysorz, to jest spokój naświecie. Unrządzii syćka musą go słuchać. Jak jest dwóch cysorzy,toniedobrze, bo kużdy będzie chciał, żebyjego byłona górze, będzie chcioł być nojważniejszy. Alejakjest trzech, to musi być bitka. Wcześniej czy później, alebyć musi. A ilu momy cysorzy? - Maszrację. Jest trzech. Pruski, austriacki, no i car trzeci. -No iteraz kto jest nojwożniejszy? - Aja ci wiem? - matkaszczerze odpowiedziała. - Kużdy chce byćnojważniejszy. 19. Hela wiedziała, że jak tatuś jest spokojny, wtedymówi piękną mową, ale gdy jest zdenerwowany, tonie panuje nad językiem i wtrąca co chwilę jakieśsłowo z gwary - tutejsze i zasłyszane. - Noto kto się z kim będzie bił? -Najprędzej Rusek z Prusakiem. -O co? Oziemię. - Mało to Ruscy mają ziemi? Zagarnęli na wschodzie wszystko, aż po Chińczyków i Japońców. - Jak masz dużo, tochceszmieć więcej. -Ja bym nie chciała, ale pozwoliła każdemu żyć w spokoju. -A jak wojna wybuchnie? - To wtedy, gdy ludzie stracą rozum i pycha ich rozeprze. Ukarzą sięsamiza to, że nam Polskęrozebrali i międzysiebie podzielili, jak szaty Jezusa pod krzyżem. Tylko co będzie z nami? - No, to jest pytanie dla mnie - tu ojciec spoważniał do głębi. - Tobiechodzi o naszpolski naród. Czy tak? - O nasz polski naród i o nasze życie. Przecież my tu pod Ruskimi. Ale Prusaki są niedaleko. Ileżkilometrówdo granicy? Całkiem niedużo. Jak sięrozpęta, to się rozpętana naszych ziemiach. Mogązwalić chałupęi mogą spalić chałupę,możemy zginąć od pożaru albo od pocisków. Gdzie się schować? Gór nie ma, gdzie by uciekać, ani lasu, gdzie by się schować. Są lasy, ale jakie to lasy. - Jutro, przyniedzieli, po południu zejdą się chłopy na obradowanie. -Gdzie się zejdą? 20 - Tu, do naszej chałupy. -Zaprosiłeś ich? - A zaprosiłem. Szanują mnie, to przyjdą. Przygotuj stół. Trzeba będzie jakiejś gorzałki, kawałekkiełbasy do przegryzienia. No i ciasto, żebyś się niezawstydziła jako gospodyni. A teraz dajcie co zjeść. I spać. Na kolację byłokwaśne mleko z ziemniakami. Najlepszejedzenie, przynajmniej dla niej -dla Helci. Ale tym razem nicnie smakowało. Jadła kolacjęjak trawę. Jadłajakby nie jadła- Podczas wieczerzytrwało milczenie. Każdy myślał otym, cozostało powiedziane. TylkoStaszekgaworzył w kołysce. Na koniec ojciec, który pierwszy odłożył łyżkę, powtórzył: - No a teraz spać. Helka tylko przypomniała: - Wy śpijcie, dopóki potraficie, ale ja bym wcześnie poszła do kościoła. -Dobrze - ojciec odpowiedział i wstał od stołu. Noc była niespokojna. Helenkanie mogła zasnąć. Prześladowały jąsłowa ojca. A nawet nie taksłowa,ale tenstrach taty, to zdenerwowanie,to przejęcie. Wciąż wracała do tego - że nigdy jeszczetakiego taty przestraszonego nie widziała. Był zawszemocny,pewnysiebie. Dawał sobie radę w każdej sytuacji. Nie bał. siężadnej trudności. A teraz był wystraszony jak dziecko. Zdawało się jej, że zaspała. Zerwała się z łóżkana równe nogi, podbiegła podzegar- i kamień spadłJej z serca: jeszcze było czasu a czasu. Ale i tak, nie 21. wiadomo dlaczego, wszystko zaczęło jej lecieć z rąk. Była cała roztrzęsiona. Może dlatego, że starała sięzachowywać tak, żeby nikogo nie zbudzić. Ani pluśnięciem wody, ani krokami po podłodze chodziłana palcach jak myszka. Wreszcie była gotowa do wyjścia. Jak najciszejotworzyładrzwi ze skobelka, a i tak stuknęły. Delikatnie zamknęła za sobąi wyszła na pole. Byłochłodno. Wiat lekki wiatr. Szłaszybko, żeby się rozgrzać. Czasami podbiegała. I zdążyła. Nawet była za wczas. Otworzyła ciężkie dźwierze kościelne. Weszła downętrza. Włożyłarękę do kropielnicy, przeżegnała się starannie przedwejściem do kruchty. Weszła do nawy. Było jeszczeciemno. Przygłównym ołtarzu migotała ciemnoczerwonawieczna lampka oliwna. Ogarnęła ją cisza, wypełnionązapachem starego kadzidła i wosku świec. Nic sięniedziało. W ławach tkwiły już jakieś ludzkie postacie. Po lewejstroniekobiety - zchustkami na głowach, ciemnymiu kobiet starszych i jasnymi u młodszych. Poprawej, jak zwyczaj kazał, siedzielimężczyźni. Tu i ówdzie połyskiwały łysiny. Miałaswój kąt w kościele, swoje miejsce. Po rozmaitych próbach wreszcie, mniej lub więcej udanych,upatrzone dokładniei wybrane. I ulubione. Szła jak po sznurku. Bala się, jak zwykle,że ktoś jejjuż to miejsce zajął. Ale nie. Było wolne. Czekało nanią. W bocznej nawie, przed figurą MatkiBoskiejz Lourdes. Uradowanauklękła. I tak już została zeschyloną głową przez dłuższą chwilę. Było jej dobrze wtej ciszy. Tej ciszy wydawały się nie naruszać 22 kroki wciąż przychodzących ludzi, którzy powoliwypełniali wnętrze kościoła. W którymś momencie pomyślała,że tak będzie w niebie. Będzie bardzo cicho. I Pan Bóg będzie w tejciszy. Ale w tej ciszy wciąż się coś działo. Trwało życie. Można było wychwycićstukaniew konfesjonale spowiadającego księdza, zamykającego spowiedźkolejnego penitentą. Możnabyło dosłyszeć szept modlitwy różańcowej. Nawet czasem szelest przesuwanych paciorków różańca. Czasem jakieś głębokie westchnienie, czasem jakiś żałosnyskowyt wyrywający się z piersi. Przymknęła oczy. Teraz słyszała stukot swojegoserca, przyspieszony szybkim marszem. "I tak będzieiv niebie, że moje serce będzie biłotylko z miłości doBoga". Ażzawstydziła się tego stwierdzenia. Nagle w tę ciszę wtargnął dźwięk dzwonu. Tylko to nie była sygnaturka - szybka i wrzaskliwa. Tobyłdzwon. O głębokim, spiżowym głosie,silny a łagodny, głośny a przyjemny. Dzwon na "wpół do". Podniosłagłowę i słuchała go. Otwartymi oczami,całą sobą. -Równocześnie zauważyła, że gdy dzwon zacząłbić, zafalowały postacie tkwiące w ławkach. Jeszcze nic więcej się niedziało, ale to było na pewnoprzygotowaniedo działania. Bo gdy tylko ucichłdźwięk dzwonu,zabrzmiał głos przewodniczki,tkwiącej gdzieś w pierwszych rzędach ław: - Zacznijcie,wargi nasze, chwalić Pannę Świętą,zacznijcie opowiadać cześć Jej niepojętą. Ale tuż zaraz przyłączyłysię głosy reszty kobiet,a i mężczyzn, tak że za chwilę kościół napełnił się 23. zgodnym chórem wysokich kobiecych głosów, którym towarzyszył jakby nieśmiało, z ukrycia bas głosów męskich. Jak onakochałaten śpiew. Myśląc o niedzielnej Mszy świętej, myślała przede wszystkim o Godzinkach. I tak sama włączyła się w to śpiewanie. Alewłaściwie siebiejakby niesłyszała, a słyszała tylkoten chór, niewspomagany przez organy. Brzmiałchór głosów ludzkich czy anielskich, jasny, radosny,zwiastujący światudobrą nowinę, radosną nowinęo tajemnicach Bożych i ludzkich. Wyrwał się ostry alt przewodniczki: - Wybrał Ją Bóg i wywyższył ponad wszystko. Odpowiedział jej chór głosów całego kościoła: - I wziął Jąna mieszkanie doprzybytku swego. Znów zabrzmiało wezwanie przewodniczki; - Pani, wysłuchaj modlitwy nasze. -A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie - odpowiedział kościół. I wtedy potoczyła się modlitwa, której Helena najbardziej wyczekiwała: - Módlmy się. Święta Maryjo, Królowo niebieska, Matko Pana naszego Jezusa ^hrystusa i Paniświata, która nikogo nie opuszczasz i nikim nie gardzisz, wejrzyj na nas, Pani nasza, łaskawym okiem miłosierdzia swego. Była cała w tej modlitwie. Chociaż milczała. Chociaż nie śpiewała, a przecież czuła się tak, jakbyto ona wyśpiewywałakażde zdanie, każde słowo, całą prośbę. Była wpatrzona w bielejącą w mroku figuręMatkiBożej z Lourdes. Tak jakby to nieBernadetta, ale ona, Helena, widziałana własne 24 oczyNiepokalaną. Jakby to Ona, Maryja, ukazałasię jejteraz, wtej chwili,na tym miejscu. Wpatrzona w postać Matki Boskiejani się opamiętała, jakGodzinki dobiegły końca: - Z pokłonem. Panno Święta, ofiarujem Tobiete Godzinki ku większej czci Twojej ozdobie. Skończyły się jak w sam raz. Bo kościelnyakuratwyszedł na środek kościoła, odpiąwszy wcześniejsznur, teraz stojącna baczność, wydzwaniał sygnaturką na "za pięć", zwołującspóźnialskich, jak itychgospodarzy i parobków, którzy na cmentarzu przykościelnym kurzyli papierosy. A teraz, na to wezwanie, wchodzili tłumnie pod chór, otrzepując butyz prochu przy wejściu. Kościelnyrozświecił ołtarz wszystkimi świecami,jakie tam stały, a już za chwilę zabrzmiał dzwoneczek przy drzwiach z zakrystii. Pojawili się w nichministranci w czerwonych pelerynkach. Na końcuorszaku szedł ksiądz proboszcz. Helenka obserwowała wszystko to jakby z odległości, tkwiąc jeszcze w pięknie godzinkowychmelodii. Oprzytomniała dopiero, gdy ksiądz proboszcz zaczął Mszę świętą, wyraźnie i głośno wypowiadając: - In nomine Patris et Filii, et Spiritu Sancti. Introibo ad altare Dei. - Ad Deum, qui laetificat iuyentutem meam. Helenka czekała na kazanie. Lubiłakazania księdza proboszcza. Mówił prawdziwie do ludzi. Aleczekała na dzisiejsze w sposób szczególny, spodziewając się, że możeksiądz coś powie o tym, co namgrozi, a co się nazywa "wojna". 25. Ksiądz, skończywszy Lekcję, odszedł od ołtarzana bok. Organista rozpoczął śpiew: -Duchu Święty. Kościół podjął ten śpiew: - Przyjdź, prosimy. Twojej łaski nam trzeba. Ksiądz zdjął ornat, został tylko w albie i stulęi szedł już do ambony. Ludzie rozstępowali się zszacunkiem, a onwyszedłpo schodkach na górę, otworzył drzwiczki, znalazł się na kazalnicy. Akuratśpiewdobiegł końca. Ksiądz zaczął czytać Ewangelię. Czytałgłośno,powoli,wyraźnie. Nawet za wyraźnie,jak na gust Helenki. Potemucałował kartę, z którejczytał, zamknął uroczyście księgę i zamiast pozdrowić ludzi słowami:"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", zapytał ich: - Zrozumieliście, co przeczytałem? Odczekał chwilę, domagając się odpowiedzi, alegdy się nie doczekał, zapytał raz jeszcze: - Zrozumieliście? Znowu wyczekiwał. Tym razem poderwało się kilka głosów z kościoła: - Tak, tak. -A więc zrozumieliście, boczytałem po polsku. Dowas idla was, Polaków. W szkole uczą dzieci porosyjsku. Wurzędach rozmawiająz wami po rosyjsku. Bo jesteśmy pod panowaniemrosyjskim. Alemy w domach i w kościele mówimy po polsku. Nadrodze, gdy się spotykamy, pozdrawiamy się po polsku. Bo jesteśmy jednąpolską rodziną. Ale rodzinato nie tylkowspólna mowa. To również współpraca, współdziałanie, pomocokazywana sobie nawzajem. Wtedy gdy dobrze i wtedy gdy źle. Troska, żeby 26 nie byłogłodnego wśród nas. I gdyby ktoś chciał nasskłócić, żebyśmy się nie dali,żeby była zgoda między nami. Tak jakw rodzinie. Helena słuchała tychsłów z takimnapięciem, żeaż ją bolało w karku. Starała się zrozumieć, o co księdzu chodzi. I dopiero teraz doszłodoniej, że mówiło wojnie, że zabezpieczał przed wojną, że zaradzałniebezpieczeństwu, jakie wojna niesie. Ksiądz mówił dalej, wyjaśniałi tłumaczył, ale byłooczywiste,że to, cona początku zostało powiedziane, stanowiło istotękazania. Po Mszyświętej miał być katechizm - czyli przygotowanie do spowiedzi i do Komuniiświętej. Helenka wyszła z kościoła, stanęłaobok drzwi i przyglądała się. Dolatywały do niej urywki rozmów. Ludzie powoli wysypywali się na dziedziniec kościelny. Jeszcze nie rozchodzilisię do domów. Nikomuwniedzielę się nie spieszy. Przystawali w grupachpo dwoje, troje, czworo, żeby się nagwarzyć, dowiedzieć, usłyszeć, zobaczyć, nacieszyć się. Mieniły się wszelkimi kolorami spódnice, chusty,pledy. Czerwieniały korale na białych bluzkach, błyszczały wysoko sznurowane buty u kobiet, naglancwyczyszczone cholewy u mężczyzn. Gęby wygolone,czasem sumiaste wąsy, czupryny wyczesane. Warkocze uplecione -u dziewcząt aż do samegopasa, alei u kobiet zawinięte w wianki. Dolatywały do niejwciąż jakieś głośniej wypowiedziane zdania. - Co u ciebie,kumotrze? Co u was w chałupie? - Jaksię dzieci chowają? Nikt nie zachorzał? 27 - Jak się miewa Katarzyna? Nie wydobrzalajeszcze? Bo jej dzisiaj w kościele nie widziałam. A to wszystko pytania z serdecznością, w atmosferze ciepła, dobroci, w świątecznym nastroju. Ale to były pytania iodpowiedzi jak zazwyczaj,jak wkażdą niedzielę. W końcu jednak dochodzilido treścikazania, do słów, które padły z ambony,wypowiedzianych przez proboszcza. - Że sięteż niebał tak powiedzieć. -A cóż takiego? Powiedział prawdę. - Ale zawsze taki się znajdzie, co doniesie. -Powiedział tylko, żejesteśmy pod władzą rosyjską. Do buntów nie nawoływał. - Ale zawsze to jest polityka. A jak polityka, to rzecz niebezpieczna. Helenka wciąż stała jak zauroczona. Od czasu doczasu dygała przed znajomymigospodyniamii gospodarzami. Ażzobaczyła swoją matkęchrzestną,Mariannę Szczepaniakową. Podbiegła się przywitać, - Ty idziesz do domu, czy pozostajesz na katechizmie? - chrzestnają zapytała. Tak, mamy na plebani! za chwilękatechizm. - Bo ty w tym roku przystępujesz do PierwszejSpowiedzi i Komunii świętej, nieprawda? -Jużkoleżankii koledzy zbierają sięprzed plebanią - wskazała na grupę dzieci, stojących przedwejściem na schody. - No to leć, Pobiegła w stronę plebanii. Usłyszałajuż z daleka: - A, jest i ta piegowata z Głogowca! - któraś z dziewczątwykrzyknęła. 28 - Wstydziłabyś się jej dokuczać. I to przed katechizmem zganiła ją któraś inna. - A właśnieże ona mi siępodoba ztymi rudymiwłosami - stanął w jej obronie jakiś chłopiec. -Gdzie ona marudewłosy, to taktylko w słońcu mienią się. -A właśnieże rude. Jak wiewiórka. A ja lubięwiewiórki. Uśmiechnęła się do nichcałą buzią. - Mówcie, co chcecie, a ja jestem ruda i do tegopiegowata. Mam piegi jak kukuiczejaja - roześmiałasięw głos, ujęła swoje wtosy obiema rękami i przytuliła do twarzy. - Taką mnie chciał Pan Bóg. To takamuszę być. A ja jeszczejedno wam powiem. Niemam słuchu i nie mam głosu do śpiewania. Ale zato bardzolubię słuchać śpiewu ptaków i ludzi. Takądziwną mnie Pan Bóg stworzył. - Chodźcie,chodźcie do salki - usłyszała zaplecami głos księdza Pawłowskiego, który zagarniał jei prowadził do izby. Wsalce było napalone. Ławkiporządnie ustawione. Na stole złocił się na wiklinowym talerzu stoskukiełek. W izbie unosił się zapach pieczywa. - Kukiełki będą, jak zwykle, na drogę. A terazdonauki. Oczym mówiliśmy przed tygodniem? I cozadane byłodo domu? Kto mi odpowie? Ksiądz przepytywał, dzieci recytowały wyuczone z katechizmu formułki -jedne lepiej,drugie gorzej. Helcia nie lubiła tych przepytywali,tego egzaminowania. Czekała niecierpliwie aż się to skończy i ksiądz zacznie nowy temat, który wkatechizmienazywał się: O modlitwie. "Tylko czy ksiądz go nie 29. pominie? " - zapytywała siebie. Ale nie. Ksiądz zapowiedział: Dzisiaj chcę wam mówić o modlitwie. Powiedzcie mi, jak myślicie, po co ludzie się modlą. No, kto pierwszy? Dzieci zaskoczone zamilkły. Ksiądz rozglądałsię pilnie po twarzach dzieci, ale przeważnie spuszczały glówki i spuszczały oczy i chyba intensywniemyślały. Bo wreszcie chłopiec spodpieca, ten sam, co lubił wiewiórki, powiedział: - Bo chcemy Pana Boga o coś prosić. -Dobrze - ksiądzpochwalił. - A o co prosić? -O pogodę wystrzelił ten sam chłopiec. - A co jeszcze? - ksiądz nie ustępował. Jakaś dziewczynka z pierwszejławki podniosła rękę,wstała i powiedziała: - O zdrowiedla babci. -Modlitwy są tylko po to, by prosić? - ksiądz nie dawał zawygraną. - Ai dziękować - powiedział ten sam chłopiec spodpieca. - Za urodzaje- wyrecytowałjak na dożynkach. -1tylko tyle? Ale nikt nie miał pomysłu na ciągdalszy. Helenkasłuchała tego dialogu i była zaniepokojona. Słuchała księdzai słuchała dzieci, ale nie byłaprzekonana, żeto cała prawda omodlitwie. Miała wsobie jakieś inne przekonanie,tylko nie umiała go sformułować. Aż się sama dziwiła, że nieumie nazwać tego, co codziennie praktykowałarano i wieczór. 30 Słuchała więc jednym uchem tego,co ksiądzmówiteraz o przepraszaniu Pana Bogazaswoje grzechy. I że toteż jest modlitwa,że spowiedź święta teżjestpewną formą modlitwy. Równocześnie stawiałasobie pytanie: "Czyżbym całe życie dotychczasowezaprzepaściła? Przecież codziennie odmawiam pacierz rano i wieczorem. I staramsię go odmawiaćdokładnie. Nie po to, żeby prosić albo dziękować. Czyżby to nie była modlitwa? ". I nagle, prawiewbrewsobie, wykrzyczała pytanie skierowane do księdza: - A co to jest modlitwa? Tł salce zapadła cisza. Twarze wszystkich dziecizwróciły się w stronę Helenki jak słoneczniki kusłońcu. Ksiądzproboszcz był również zaskoczonytym pytaniem, tak ostro wykrzyczanym. Zamilkł nachwilę, apotem odpowiedział najpoważniej na świecie, patrząc na Helenkę: - Modlitwa to jestzjednoczenie z Bogiem. Zapanowałacisza jeszcze głębsza niż przedtem. Wszyscy zdawalisobie sprawę, żezostało powiedziane cośbardzo ważnego. - Upodobnienie się do Boga, który-jestPrawdąi Miłością - dodał ksiądz po chwili. - Drogą do tegojest rozmowa z Bogiem. Jako prośba, jako dziękczynienie, jako przeproszenie czy uwielbienie. - To można z PanemBogiem rozmawiać? - Helenkazapytała, patrząc w oczy księdza. - Tak - ksiądz potwierdził. -Jak z człowiekiem? - chciała wszystko wiedziećdokładnie, dokładniuteńko. Nie wiadomo dlaczego, a może i wiadomodlatego, stanął jejprzed oczami dwunastoletni Jezus 31. wypytujący w świątyni uczonych w Piśmie. A tymczasemksiądz znowu z całą powagą odpowiedział; - Tak. Człowiek może rozmawiaćz PanemBogiem jak z człowiekiem. ZdumienieHeleny rosło: - I może usłyszeć Boga? -Tak, może usłyszeć Boga. Ale nie uszami. Tylko duszą. Tak jak może Go zobaczyć, ale nie oczami, tylko duszą. Pomyślcie o tym, co do was mówię,i zapamiętajcie. A w domu przeczytajciei nauczciesię na pamięć tego, co jest w katechizmie napisaneod numeru 215 do 219. Ateraz każdy po kukiełcei do domu, na obiad niedzielny. Wyszła prawieostatnia. Wzięła kukiełkę. Ale nieposzła z grupą dziecirozświergotąnych tak, jakby sięnic nie stało. Dlaniej się stało bardzo dużo. Zdecydowanie wróciła do kościoła. Szła, prawieskradającsię, na palcach. Szła jak do tajemnicy, jak ztajemnicą. Jak z odnalezionym kluczemdo pałacu Króla. A ten klucz nazywałsię: rozmowa. Czy się sprawdzi? Czyto wogóle jest możliwe usłyszeć Boga? Przetaczały się przez jejgłowę pytania jak gradowe chmury po niebie. "Może to papieżrozmawia tak z PanemBogiem jak z człowiekiem? Może święci Pańscy? Może zakonnicy i zakonnice? Może nawet ksiądzproboszcz! Ale żeby Pan Bóg ze mną rozmawiał, z takądziewczynką małą, która nawet nie była u PierwszejSpowiedzi i Komunii świętej? " Oba skrzydła bramy kościelnej były otwarte naoścież, jakby jeszcze żegnały te tłumy, które przedchwilą wychodziły z kościoła. Stanęła u progu. W kościelebyło prawie pusto. Prawie, bo jeszcze tu 32 i ówdziektoś tkwił w ławkach. Kościół byłinny niżwtedy, gdy wchodziła do niego o rannejporze. Rozsłonecznionyplamami światła wpadającymidownętrza przez okno. Zaczęła iść na drewnianychnogach prosto przed główny ołtarz. "Gdzie inaczej,gdzie inaczej, gdzie lepiej? Tylko tu". Szła ze spuszczonymioczami, powoli,poważnie, jak na posłuchanie do samegoKróla. Już była blisko ołtarza. Uznała, że dalejnie należy, że za blisko nie wypada. Już wystarczy. Większej bliskościnie jestgodną. Uklękła izamknęła oczy. Jeszczew głowie jej szumiało od pytań, niepewności, rozmaitych wątpliwości. Ale jużklęczała. Jużmiała spuszczone oczy. Już był uczyniony przez niąpierwszy jakiś sensownyruch. Tylko coteraz? Jak zacząć? Co powiedzieć? Tkwiła jak pod ścianą, która jest nie do przeskoczenia. Nagle jak błyskpojawiłosię słowo najtrafniejsze: Ojcze. Przystanęła wewnętrznie ze zdumienia,że tak łatwo, że tak trafnie, że tak dogłębniemożepowiedzieć to słowo. Stwierdziła, że nie potrzebujenic więcej mówić, żeto słowo wystarcza,mieściw sobie Tego, dla któregotu przyszła. Wpatrywałasię wto słowo, wsłuchiwała sięw jego brzmienie. Nawet nie starała się go zrozumieć. Byłotak bardzo przeźroczyste, takie jasne, takpełne światła,takie ciepłe, pachnącejak bochenchleba wysuniętyz pieca chlebowego - że tylko przyłożyć do twarzy,POCZUĆ jego szorstkość. Czuła Go, byław Nim, OnJą ogarniał,napełniał. Była w Niego wtopiona, byłaJego własnością. Należała do Niego. Poczuła siętakaszczęśliwa. Tak bardzo, że chwilami brakowało jej 33. tchu. Takjej się tiuklo serce, że myślała, iż rozsadzi jej klatkę piersiową. Niewiedziała, jak dtugo to trwato - czy chwilkę,czy wieki cale. Straciła poczucie czasu. Jakiś zegarbil swoje godziny, jacyś ludzie przechodzili obok niej,ale ona tego nie słyszała, nie widziała, nie czuta. Nagle poczuła czyjąś rękę na plecach. Wzdrygnęłasię. Odwróciła się gwałtownie. To była Natalka. - Wreszcie cię znalazłam - szeptała jej prosto doucha. A to ja się domyśliłam, że ty w kościele jesteś. Mama i tata cię szukają, bo czas wracać dodomu. - Idę już, idę. Dźwigała się z największym trudem z kolan, które, zdawało się, wrosły jej w posadzkę. Poczuła, jakją bolą od klęczenia. Ale już wstała, juższla, już maszerowała przez kościół, trzymając Natalkę za rękę. Nie spieszyła się, choć ta jąciągnęła do przodu. Chciała zyskać na czasie, żeby przyjść do siebie, żebysię mogła uśmiechać normalnie, mówić normalnie,żeby nikt nie zauważył, co ją spotkało. Przed kościołem czekała na nierodzina. Bałasię, że zacznie się narzekanie, a tymczasem nie. Mama tylko powiedziała: - Dzieci głodne, ciągną na obiad. Dopiero teraz przypomniałasobie, że makukiełkę nienapoczętą. Łamałapo kawałeczku i wszystkich obdzielała, tłumacząc: - To nie jedzenie, aleniech będzie. Apotem szła, trzymając Natalkę za rękę, dłońwdłoń, i cieszyła się, że jejmłodsza siostrzyczka jesttaka gaduła,że może cały czassarna milczeć, a Natalka mówi i mówi, mówi i mówi. Prawie nie do 34 chodziły doniej rozmowy starszychsióstr. Cała byłapogrążona w zachwycie ze spotkania z Bogiem. "Ale czy to była rozmowa? " - zadała sobiesamapytanie. Właściwieoprócz tego jednego słowa, jakietak nagle zaistniało w jej świadomości, nie zostałonic więcej powiedziane. Ani Pan Bóg niepowiedział,ani ona. Aleczy można to tak określić,że nicnie zostało powiedziane? Że to nie była rozmowa? Ależzostało powiedziane wszystko, calemorze. Tylko bezsłów. Których zresztą nie było potrzeba. RozumiałaPana Boga i On ją na pewno rozumiał, Zeszło się więcej gospodarzy niż można się byłotego spodziewać. Niby prawie rodzina. Bo to najpierwkrewni ojca ze Świnie, po drugie krewni mamyz Mniewa,a po trzecie nie krewni, aleprzecież prawie powinowaci, bo ojcowie chrzestni Józi, Geni,Natalki,Staszka. Wśródnich Helcia na pierwszymmiejscustawiała swojego chrzestnego, Marcina Ługowskiego. A do tegoprzyszedł Kasprzak zza płota,jeszcze Bereziński, Lewandowski, Dąbrowski,a przede wszystkim pannauczyciel Łazińskize Świnie, przez ludzi szanowany dla swojego rozumu. Napoczątku miało się to wszystkoodbyć w izbie,ale szybko się okazało, że się nie pomieszczą. A ponieważ byłasłoneczna pogoda, tato zadecydował: - Przenieśmy się przed chałupę. Wynieśli więc ławę jedną i drugą,wynieśli stółi zydle, krzesła z drugiejizby. Na stółprzywędrował serowiec, upieczony przezornie przez mamęnadużej brytfannie. Tak że wyglądało nato, że dlawszystkichstarczy, a może nawet zostanie. 35. Zaczęło się to niefrasobliwie: - Jak tam uwas, sąsiedzi? Siadali, gdzie kto chciał, albo zostawali na nogach. Palili fajki,papierosy. Wszystko odbywało sięw atmosferze niedzielnego popołudnia, że to tak tylko chcieli się spotkać, aby pogadać, bo dawno niebyło okazji po temu, ale wyczuć można było podskórną troskę o jutro. Ba, nawet strach przedtym nowym,którego pomruki zdawało się słyszeć na własne uszy. Ale było wnich również oczekiwanie na lepszą przyszłość. Lepszą od tych ubogich, szarych dni,pełnychutrudzenia, pod obcą, wrażąwładzą. Matka stawiała szklanki z herbatą, niepokojącsię, czy wystarczy jej szklanek dla wszystkich. - No to do rzeczy - ojciec zabrał głos, podkręciłwąsadla dodania sobie animuszu. - Zeszliśmy siępo to, abypowiedzieć, co każdy wie. Ja muszę sięprzyznać,że chętnie usłyszęto, cowy powiecie. Wystarsiode mnie wiekiem, ale iwy młodsi, a przecież w świecie obeznani, z rozmaitymi mądrymiludźmispotykający się, czytającygazety i książki,na co mnieani czasu, ani sił nie starcza. - No, skromnyś tyjak zwykle - mitygował goŁugowski. -1 nie lubiszsię wynosić nadinnych. Aleroztropność twoją znamy nie od dziś. Bo i ty też ludzi zdążyłeśspotkaćniejednych, z racjichociażbyswojej ciesielskiej roboty, która cię prowadzi totu,totam. I to, żeś nas zebrał, też świadczy o twojejmądrości, bo wyczuwasz, jak niedźwiedź w borze,że zbliża się jakieś niebezpieczeństwo. Terazi mytopotwierdzamy, przynajmniej ja, że idzie ku wojnie. A jak tak, to jest o czympogadać. 36 - Anoidzie- odezwał się Lewandowski. - Prusaki się na gwałtzbroją. Anglicy wciążpowiększająswoją flotę okrętów wojennych. Rosjanie powoli, alenieustępliwie powołują nowe roczniki do służbywojskowej. - No, jakmówicie o zbrojeniach, toi o Francuzachnie zapominajcie - upomniał ich Dąbrowski. -To,co oni budująwzdłuż granicy z Niemcami, tegoświat nie widział. Bunkryz betonu i stali,naszpikowane armatami najnowszych typów. A i Austriacynie zasypiają gruszekw popiele- dorzucił Bereziński. - Cispecjalizują się w organizacjachparamilitarnych. Niby to kluby sportowe,stowarzyszenia gimnastyczne, a tak naprawdę towojskowe szkolenie młodzieży. Helenka słuchała wszystkich tych wypowiedziz najwyższąuwagą, stojącz boku, jakzając na straży. I stałaby tak nie wiadomo jak długo, tylko zerwał ją okrzykmamy dobiegający z izby: - Helenka! A gdzie ty się podziewasz! Agdzieśty się zawieruszyła? Pobiegła do kuchni. Marna kończyła gotowaćdrugi garnek wody. - Trzeba esencję przygotować, ludziom podać. Aty byś tak tylko stalą, patrzyła i słuchała. Wobec tego pomagała mamie jak tylkomogłanajlepiej,drżącymi rękami z niecierpliwości, że tamsię dzieją wielkie rzeczy, a ona tu przy garnkach. - Co tak się trzęsiesz, jakbyci zimno było? -A nic, to nic. - No touważaj, bo jeszcze wodę wylejesz i opaT'^ys^ siebiealbo kogo. Wynoś esencję, wynoś wodę 37. w dzbankach. Nalewaj uważnie, żeby ludziom niezrobić krzywdy. Jak trzeba, to dokrajsernika. No to spełniałate wszystkie polecenia, skupiona, żeby je wykonać jak najlepiej. Zgarnęła ścierką okruszyny na dłoń, sprzątnęłazestołuto,co było do sprzątnięcia, odniosła do kuchni, żeby wymyć w cebrzyku talerzyki i szklanki. Ażwreszcie mogła wrócić znowu i słuchać. Ale umknęła jej duża część dyskusji. Znowu ojciecbył przy głosie: - My już krzynępowiedzieli, jeszcze będziemymówić, ale prosimy pana Łazińskiego,ażeby jakoczłowiek uczonypowiedział, co naten temat myśli. Pan jeszcze do tego czasu nie powiedział ani słowa,a my czekamy na pańskie zdanie. Zabrał głoszaproszony: - Ja słucham pilnie tego,co mówicie. Szanuję każdą wypowiedź. Tak jakszanuję każdego z was. O tymdobrze wiecie. Spróbuję zebrać to, codotąd zostałopowiedziane, i uporządkować. I wyciągnąć wnioski. Tuprzerwał na chwilę. - Po pierwsze, gdy wojna albo jeżeli wojna, tokto przeciwko komu. Słyszeliśmy: Rosja przeciwPrusom czy odwrotnie. Ale trzeba jeszczewcześniejzadaćpytanie: Co się stało? Czymusi być wojna? Zrobił przerwę. Było cicho jak makiem siał. - I tu powiedzmy sobiecałkiem uczciwie - mówił dalej - została naruszona równowaga w Europie. Wojnagrozi z powodu naruszenia równowagi. A jaka to była równowaga? DopókiistniałaPolska, Korona zPogonią, trwaław Europierównowaga. I doszło do tragedii. Nie tylko do tra38 gedii Polski,ale tragedii Europy. Gdy rozebranoPolskę, równowaga zostałazachwiana. Skutki dałysię odczuć choćby wwojnie pomiędzy Prusamia Francją w 1870 roku. Teraz niby jest pokój, alerównowaga jest pozorna. Dopowiedzmy sobie jeszcze jedno. Przypuśćmy,że dojdzie do wojny Prusz Rosją. A co z resztąEuropy? Czy ona będzie patrzyć na to obojętnie? Czydla niej będzie obojętne,kto wygra? Tu przerwał na chwilę, ale zdawało się, że wszyscy bojąsię drgnąć, abynie przerwaćpanu Łazińskiemttjego myśli. Czekali najego następne słowa. I on podjął dalszy wątek: -Europa niemoże dopuścić do zwycięstwa Berlina nadMoskwą. Bo dojdzie do zdominowaniaEuropy przez Niemcy. Innymi słowy,poczuje sięzagrożona przede wszystkim Francja i Wielka Brytania. A więconi będą wspomagali Rosję albo nawet wypowiedzą wojnę Prusom. Jeżeli zwyciężyRosja, to ona obejmiewładzęnad Europą. Na tonie zechce przystaćWiedeń, czyli Austro-Węgry. I one przystąpiądo wojny w obronie Prus. Ktoś uzupełnił zdławionym głosem: - A więc to będzie wojna ogólnoeuropejska. Takiej dotąd w historiinie było. Pan Łaziński,odpowiadając, powiedział: - No to dodajmy jeszcze to, że Stany Zjednoczone też nie zgodzą się na zwycięstwo Prusi Austrii. Nie zgodzą się na to, żeby Prusy i Austria zdominowały Europę. I staną wobronieLondynu iParyża. Znowu odezwał się tamtengłos: - No to w takim razie mamy wojnę ogólnoświatową. 39 - Dobrze mówicie, że to będzie wojna ogólnoświatowa, bo trudno sobie wyobrazić, żeby nie byływciągnięte do wojny kolonie: angielskie, francuskie,holenderskie, belgijskie, no i niemieckie. Ktoś sięznowu wyrwał: -W głowie sięnie mieści. Pan Łazinski podjął ten temat,mówiąc: -1 ja uważamto za czyste szaleństwo. Itakpowiedzmysobie: jeżeli my zgromadzeni w dzisiejszepopołudnie tak to widzimy, too ileż wyraźniej musząto widzieć wielcy politycy Berlina, Moskwy czyWiednia, Paryża czy Londynu, nie mówiąc o Waszyngtonie. Ta wizja jest przerażająca. I uważam,że żaden o zdrowych zmysłach polityk, wódz, król,cesarzczy prezydent nie odważy się wydać rozkazu rozpoczęcia wojny. Helenka wysłuchała tego przemówienia jakby jakiegoksiędza z ambony. Rozumiała każdesłowoi czuła grozę sytuacji. Po plecach wędrowały jejchmary ciarek i włosy na głowie zdawały sięjeżyć. Choć pan Łazinski skończył, cisza wciąż trwała. Alenie można było jej przeciągaćbez końca. Trzebabyłocoś powiedzieć. "Niech ktoś coś powie, że jest wyjście z sytuacji". Niespodziewanieodezwałsiętata: - Moja kobieta, bo przecież w domu rozmawialiśmy nie razna ten temat, moja kobietapowiedziała,że jakby wybuchła ta wojna, to ona będzie karą,jakąsobie ludzie zgotowaliza to, że rozebrali Polskę. Nikt się nie uśmiechnął nawetz jakimś pobłażaniem ani również nie było takiego uśmiechu natwarzyŁazińskiego. Wprost przeciwnie, powiedział z największą powagą: 40 - Ja się z tym zgadzam. To jestmniej więcej tosamo, co ja przed chwilą powiedziałem,tylko innymi słowami. Została naruszona równowagaw Europie i ta wojna, jeżeli wyb