4730
Szczegóły |
Tytuł |
4730 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4730 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4730 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4730 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAZIMIERZ BRODZI�SKI
WIES�AW
Sielanka krakowska
I
Z �on� Stanis�aw wychodzi z komory,
Wnosi do izby dwa pieni�ne wory,
Czterysta z�otych u�o�y� na �awie
I tak powiada: �Zgarniej to, Wies�awie!
Jed� do Krakowa, a za te talary
Kup mi dwa konie i wybierz do pary.
Syn m�j jedyny na wojnie zabity,
Mnie schyla niemoc i wiek nieu�yty,
Nie mam z chudob� poufa� si� komu,
Ty praw� r�k� jeste� w moim domu,
A skoro pomr�, ty� rodziny g�owa.
Je�li, daj Bo�e! c�rka si� uchowa -
Ma lat dwana�cie, niesk�po urody -
Mo�esz jej czeka�, same� jeszcze m�ody�.
�Tak jest, dla ciebie - Bronis�awa powie
Strzeg� tej c�rki jakby oka w g�owie.
A c� dro�szego mie� mo�esz od matki?
Jedne� to moje przed grobem dostatki�.
Bronika matk� obj�a za szyj�
I wstyd rumiany na jej piersi kryje,
Lecz pusty u�miech zwraca na Wies�awa.
A dalij smutna rzek�a Bronis�awa:
�Mia�am ja drug�, lito�ciwy Bo�e!
Oko si� za ni� przep�aka�: nie mo�e;
Zaledwie pi�ty kwitn�� owoc sadu,
Gdy mi znikn�a jako cie� bez �ladu.
Ju� to dwunastym li�ciem wiatr pomiata,
Jak my�li matki zatruwa jej strata.
Gdy Moskwa polskie dobija�a plemi�,
W pustkach wsie sta�y a od�ogiem ziemie;
Ok�lnych las�w i wiosek po�ary
Gniewu Bo�ego zwiastowa�y kary;
Z wiatrem, co strzechy i konary wali�,
Do nas wr�g przyby� i wiosk� zapali�.
Dzie� to by� s�du; - �r�d p�aczu i gwaru,
W�r�d ciemnej nocy, wichr�w i po�aru,
Razem rolnicy ku obronie bie��,
Razem si� wojsko ci�nie za grabie��;
W tej walce z dymem znik�a nasza strzecha;
Wtedy mi c�rka, jedyna pociecha,
Znik�a bez �ladu. Przez d�ugie ja czasy
Chodzi�am za ni� na wioski i lasy;
Ale jak kamie� do Wis�y rzucony
Znikn�a wiecznie, g�uche wszystkie strony,
Co dzie� do k�os�w przychodz� oracze,
A ja dzieci�cia nigdy nie zobacz�.
Na �wiat szeroki pr�no rzuca� oko,
�wiat nie pocieszy i niebo wysoko.
Niech wola Boska b�dzie, Boska chwa�a.
Ciebiem ja za nie, synu! wychowa�a,
Bo gdzie sierota przyj�ta pod strzech�,
Tam z niebem bli�szy B�g zsy�a pociech�.
Mo�e te� moje utracone dzieci�
Podobnie k�dy� na szerokim �wiecie
Lito�� znalaz�o; �yje gdzie u matki
Pomi�dzy w�asne policzone dziatki.
W takiej ja my�li, po ojc�w twych stracie,
Ciebie ma�ego wychowa�am w chacie.
Lito�� za lito��. - Niebieska opieka
Tajnie nagradza uczynki cz�owieka.
A je�li ziemia strawi�a jej ko�ci,
Swobodna dusza w krainach przysz�o�ci
Igra weso�o przy niebieskiej matce
I �ask� nieba zwabia naszej chatce�.
Tu Bronis�awa zala�a si� �zami.
Rade �zy p�yn� za matki my�lami;
P�aka�a zaraz i c�rka przy boku,
Lecz �zy, m�skiemu nieprzystojne oku,
Kryj�c Stanis�aw, karci smutek �ony:
�Jaki los w niebie komu naznaczony,
Pr�no si� troska�; B�g siedz�c wysoko
Nad ca�ym �wiatem opatrzne ma oko,
Wszakci On ojcem na wieki i wsz�dzie,
Co pod Nim by�o, pod Nim jest i b�dzie;
Lepsze nad smutek ufanie pobo�ne.
Id�! Wies�awowi przygotuj nadro�ne.
Ty wyjd� o �wicie, a chro� si� przygody,
Bo zawsze wiele ufa sobie m�ody;
Przynie� twej przysz�ej podarunek z drogi!�
I wyszed� z chaty przenikniony ca�y,
�e takich ojc�w niebiosa mu da�y.
Wies�aw obojgu kornie �cisn�� nogi
Ju� wonny wiecz�r u�miecha� si� ziemi,
II
Gdy wraca� Wies�aw z ko�mi kupionemi.
Z przydro�nej wioski rozlega si� granie,
S�ycha� weso�e pl�sy i �piewanie.
Parskaj�c konie bie�� po go�cie�cu,
Wida� dziewoje przy rucianym wie�cu,
Bij� dru�bowie w podk�wki ze stali,
A gdy w�drowca mile powitali,
Tak rzek� starosta, zarz�dca wesela:
�Dobrze to w ka�dym zyska� przyjaciela!
Witajcie� do nas, wy z proszowskiej ziemi!
Nie chciejcie gardzi� dary ubogiemi,
Po�yjcie z nami, czym tu gospodarzy
Wdzi�czna prac rola i dobry B�g darzy.
Napatrzycie si� krakowskim dziewojom,
Wymy�lnym ta�com i przecudnym strojom,
Wreszcie i w tany sun�� nie zaszkodzi,
Bo cho� strudzeni, widz�, �e�cie m�odzi�.
Na to Halina przyst�puje m�oda,
W ca�ym weselu najpierwsza uroda,
Wstydzi si�, wstydzi, jednak przed nim staje,
Ciasto z koszyka i owoc podaje:
�Obcy w�drowcze! ju�ci przyj�� trzeba
Naszych owoc�w i naszego chleba!�
A przy tym u�miech jakowy� uroczy
Zwr�ci� na siebie w�drownika oczy;
I zwr�ci� tyle, �e odt�d jedynie
Okiem i dusz� zosta� przy Halinie.
chodzi do izby na weso�e tany
Z kubkiem od dru�b�w Wies�aw powitany;
Potem starosta, zarz�dca wesela,
W te s�owa dru�bom porady udziela:
�Ju�ci pierwsze�stwo zostawcie obcemu,
Niech idzie w tany, niech te� po swojemu
Skrzypkom zanuci, dziewoj� wybierze;
Bo z obcym trzeba uczciwie i szczerze�.
W
I wybra� druhn�, kt�rej wdzi�k uroczy
Zwr�ci� na siebie w�drownika oczy;
Na prz�d wychodzi, przed muzyk� staje,
Halina w pl�sach r�k� mu podaje;
Za nim si� w ko�o m�odzie�cy zebrali,
Nuc� i bij� w podk�wki ze stali.
Wies�aw si� za pas uj�� r�k� praw�,
Zagasi� wszystkich powa�n� postaw�.
W skrzypce i basy sypn�� grosza hojnie,
Ojcom za sto�em sk�oni� si� przystojnie.
Halina pl�sa z min� uroczyst�,
W obur�cz szat� uj�wszy kwiecist�,
On tupn��, g�ow� nachyli� ku ziemi
�Niech�e ja lepiej nie �yj�,
Dziewcz�! skarby moje,
Je�li kiedy oczka czyje
Milsze mi nad twoje.
Patrzaj�e mi prosto w oczy,
Bo widzi B�g w niebie,
�e mi ledwo nie wyskoczy
Serduszko do ciebie!�
I zacz�� nuci� s�owy takowemi:
Bierze Halin� i tak woko�o,
A gdy ku skrzypkom znowu powr�ci,
Staje i w pl�sach tak dalej nuci:
Przodkuj�c dru�bom, ta�czy weso�o;
�Czemu� ja w proszowskiej ziemi
Ma�e zazna� dzieci�,
By�bym mi�dzy krakowskiem!
Najszcz�liwszy w �wiecie.
Krew, nie woda lud�mi w�ada,
Bo kt� sercem rz�dzi?
Cz�owiek pragnie i uk�ada,
A wszystko B�g s�dzi�.
Halina w pl�sach przed nim ucieka,
On w r�ce pleszc�c goni z daleka,
A gdy dogoni, z uj�t� wr�ci,
Staje i w pl�sach tak dalej nuci:
Nie uciekaj, ptaszku luby!
Moje sto tysi�cy!
Dogoni� ja mojej zguby
I nie puszcz� wi�cej!
Kr��y s�owik w szumnym lesie,
Ga��zek si� czepia,
A� dognany pi�rka niesie,
Gniazdeczko ulepi��.
Sam teraz w pl�sach przed druhn� stroni,
A ona za nim poskocznie goni,
I dogoniony, gdy znowu wr�ci,
Staje i w pl�sach tak przed ni� nuci:
�
�Gospodarzu! nie dasz wiary,
Jak konie op�ac�,
Wyda�em ja twe talary,
Moje serce strac�. -
Grajcie skrzypki! bo si� smuc�
W op�akanym stanie,
Z konikami ja powr�c�,
Serce si� zostanie�.
D�o� mu poda�a, a on woko�o
Przodkuj�c dru�bom ta�czy weso�o,
A gdy do nowej piosenki stanie,
Skrzypek drzymi�cy zako�czy� granie.
Na to Halina, zap�oniona ca�a,
Mi�dzy te�cine za st� ucieka�a;
Wies�aw staro�cie i matkom si� k�ania,
S�ycha� woko�o pok�tne szemrania.
D�ugo si� Wies�aw go�cinnie weseli�,
Ju� si� te� dzionek nad g�rami bieli�,
Po�egna� wszystkich w zasmuconym stanie,
Wci�� maj�c w uszach i �piewy, i granie,
W sercu niepok�j, a my�li jedynie
Kr��� niewolne przy pi�knej Halinie.
III
Pospiesza� Wies�aw i lasem, i polem,
Ale si� osta� nie mo�e przed b�lem,
Bo gdy ch�� jedna raz serce osi�dzie,
Daremny namys� i rozs�dek b�dzie.
Przeto co my�la�, co czyni� przysta�o,
Stanowi wyzna� otwarcie i �mia�o.
Oczekiwany wjecha� do podw�rka.
Wybiegi Stanis�aw i matka, i c�rka;
G�aszcz� koniki i wi��� u p�otu,
Ciesz� si� wszyscy z pr�dkiego powrotu,
Z tanio�ci kupna i z konik�w radzi;
Sam je Stanis�aw do stajni prowadzi,
Rych�� wieczerz� rozkazuje matce.
Skoro milcz�cy Wies�aw usiad� w chatce,
Matka go z c�rk� o zdrowie pyta�y;
Milcz�c Bronice da� go�ciniec ma�y.
Przyby� te� razem i s�siad ciekawy,
Dobry do rady, dobry do zabawy,
Jan, co za sto�em niejednym ju� siada�,
Jak m�drze my�la�, tak i prawd� gada�;
Ale si� wszystkim dziwno wydawa�o,
�e Wies�aw smutny i m�wi tak ma�o.
Wszed� i gospodarz, do sto�u zasiedli,
Skromn� wieczerz� przy rozmowach jedli;
Matka za� oka nie spu�ci z Wies�awa,
Dziwn� w nim jak�� odmian� poznawa.
�Powiedz nam - m�wi - co tobie si� sta�o,
�e smutny siedzisz i m�wisz tak ma�o?
Milcz�cy zawsze sam sobie zaszkodzi,
Nigdy m�odemu skryto�� si� nie godzi�.
On spu�ci� oczy, wstydem si� zap�oni�,
Stanis�awowi do n�g si� uk�oni�
I zacz�� m�wi� s�owy takowymi:
�Prawda, �e szczerze trzeba ze starszymi,
Oni porywczej m�odo�ci wybacz�
I m�dr� rad� zawsze poda� racz�.
Czemu�em w domu nie zosta� na wieki,
Wdzi�czen �ask tylu i waszej opieki,
Przy waszym p�ugu chodzi�bym spokojny,
Anibym zazna� trudnej z sercem wojny.
Lecz darmo cz�owiek sam o sobie radzi,
Inaczej my�li B�g o swej czeladzi;
Pr�dki, bez wie�ci spada wyrok boski.
Na mojej drodze po�r�d jednej wioski
Pozna�em druhn�, kt�rej wdzi�k uroczy
Zabra� mi serce i zniewoli� oczy;
I tyle sprawi�, �e odt�d jedynie
Sercem i dusz� jestem przy Halinie.
Ojcowie moi ju� kr�luj� w niebie,
Wy�cie sierot� przyj�li do siebie,
Nie �a�owali ni trosk�w, ni chleba,
Uczyli pracy i boja�ni nieba.
Dzi� jedynaczk� c�rk� w swojej chacie
Dla mnie w zam�cie i z wianem chowacie;
Jeszcze - m�wicie - by�em dzieckiem ma�em,
Gdy j� w tych k�tach sobie ko�ysa�em.
Ni mi� niewdzi�czno��, ani harda dusza
Odkry� przed wami t� bole�� przymusza,
Ale mi rada niedo�cig�a w niebie
O Was ka�e smuci�, a zawstydzi� siebie.
Pu��cie� mi�, pu��cie z r�koma go�ymi;
Pracowa� b�d� pomi�dzy obcymi,
Bo bez Haliny nic ju� nie zarobi�,
Niezdatny ludziom i niemi�y sobie;
Pr�dko bym znalaz� koniec �yciu memu,
Pob�ogos�awi� chciejcie� ubogiemu;
Bo ten przed n�dz� nigdzie si� nie schroni,
Kogo przekle�stwo dobroczy�c�w goni. -
Sprawcie! B�g za to niech b�dzie nad wami!�
Tu Bronis�awa zala�a si� �zami,
Bronika- patrzy du�ymi oczyma,
Ciekawo�� tylko na jej ustach trzyma
U�miech pustoty; ale gdy ujrza�a,
�e tu i Wies�aw, i matka p�aka�a,
Wnet Bronis�aw� obj�a za szyj�
I �zy niewinne na jej �onie kryje.
Stanis�aw milcz�c podpar� siw� g�ow�
I po ojcowsku rzek� s�owa takowe;
�Kiedy tw�j ojciec �egna� ziemskie �ycie,
Ciebie mi odda� jak za moje dzieci�;
Tak ci� te� kocham; i widzi B�g w niebie,
�e nic milszego nie mia�em nad ciebie.
A ty, niepomny, �e mi� staro�� gniecie,
Chcesz na przygody puszcza� si� po �wiecie,
Chcesz mi� opu�ci� za to, �em ci� chowa�,
�em tobie c�rk� i dom m�j hodowa�.
Nieszcz�cie wniesiesz do ka�dego domu,
Gdy mnie zostawisz �r�d �alu i sromu;
M�ody, niebaczn� wzi��e� przed si� drog�,
Ja ci� prze�egna�, ja pu�ci� nie mog�!�
Tu �ona p�acz�c wysz�a za pr�g chatki,
Bo czu�a razem srom i mi�o�� matki;
Za ni� Bronika z trwog� i �z� w oku,
Wies�aw twarz kryj�c sta� kornie na boku.
Jan z Stanis�awom sam milcz�cy siedzia�,
Gdy si� namy�li�, tak m�drze powiedzia�:
�Stary m�odemu wyrozumie� nie chce,
M�odego nowo�� i swoboda �echce,
Zwi�� go mi�o�ci� i obsyp go zbiorem,
On dalej patrzy, bo mu �wiat otworem;
Nieszcz�ciem jemu najmilsza niewola.
Tak i na wiosn� ptak okr��a pola,
P�ochy i dumny, ufny w si�� m�od�,
Rzeki i ska�y przebywa z swobod�,
A� mi�ym g�osem zwabiony - zostaje
I odt�d jedne zamieszkuje gaje,
Gdzie swoje szcz�cie i pok�j znachodzi;
Te prawa maj�, t� natur� m�odzi.
Za nic ju� wszystko, gdy na ca�e �ycie
Woln� mu teraz drog� zagrodzicie.
Nie w nim te� mo�e dla Broniki szcz�cie:
Z woli ma p�yn�� niewolne zam�cie;
Jako kwiat c�rka obcej r�ki czeka
I traf m�odzie�ca przyniesie z daleka;
Dlatego dajcie wolno�� Wies�awowi,
O swoim szcz�ciu sam niechaj stanowi!�
Na to Stanis�aw: �M�drze wy m�wicie,
Ale nie znacie, co to straci� dzi�ci�;
Dla czego ojciec w troskach �ycie trawi,
Czym si� lat wiele utroska, ubawi,
Z czym �y� nawyknie i pracowa� w domu,
To we�mie przybysz nie znany nikomu.
We�mie dobytek krwawo dochowany,
Go�e i g�uche zostawi im �ciany,
Gdzie zapomniani samotne Izy s�cz�,
Gdy c�rk� z obcym obowi�zki ��cz�;
Przeto ju� dawne by�y my�li moje,
Bym ich przy sobie po��czy� oboje,
A�eby matka kiedy�, po mej stracie,
Te�ciny w obcej nie s�u�y�a chacie;
Lecz my�li niczym, gdy B�g nie dozwoli;
Przeto, Wies�awie! oddaj� twej woli:
Uprosz� Jana, wezwiej jego rady,
Mo�e sam z tob� uda si� na zwiady,
Mo�e si� wszystko inaczej wy�wieci,
Co z wiatrem przysz�o, to z wiatrem przeleci.
Lecz je�li przysz�a serce tobie �wi�ci,
Je�li rodziny poznasz dobre ch�ci,
Upro� s�siada, niechaj zacznie swaty,
Jak syn synow� przywied� mi do chaty�.
IV
Kwiatami grz�da osuta,
Idzie Jan z t�sknym Wies�awom na zwiady,
Wies�aw daleko przed nim znaczy �lady,
Bo go i mi�o��, i m�odzie�cza si�a
Przez g�ry, do�y pr�dzej prowadzi�a.
A gdy przybyli, gdzie mieszka�a c�rka,
Tak� pie�� nuc� za p�otem podw�rka:
�
Kwitnie rozmaryn i ruta,
Na okienku wianek le�y,
Jest tu c�rka dla m�odzie�y.
Przyjdzie m�odzian z obcych b�oni,
Ojcu, matce si� pok�oni;
Zerwie panna swoje kwiaty,
Do te�ciowej p�jdzie chaty.
Raz ostatni, rozmaryny!
Uwie�czycie skro� dziewczyny;
Zielona ruto na grz�dzie!
Nikt ci� polewa� nie b�dzie.
Schludna chata, cho� uboga,
Za rz�dno�ci� pomoc Boga.
Skrzeczy sroka na jaworze
Panna stroi si� w komorze.
Otwierajcie�! przyszli go�cie!
I �yczliwie w dom zapro�cie;
Chocia� obcym, b�d�cie radzi:
Dobra nas tu ch�� prowadzi�.
yjrza�a oknem od k�dzieli matka,
Skrzyp�a zapora, otwar�a si� chatka,
Wszed� Jan s�dziwy, Wies�aw okaza�y
G�ow� wynios�� dosi�gn�! powa�y,
Jadwiga rzek�a: �Witajcie nam, go�cie!
Si�d�cie i z Bogiem dobr� wie�� przyno�cie!�
Z komory wysz�a Halina z rumie�cem,
Sk�oni�a g�ow� przed znanym m�odzie�cem,
A Jan powiedzia�: �Oj! widz�, �e godne
I starca drogi lica tak urodne�.
Kiedy Halina s�yszy tak� mow�,
Rumianych wdzi�k�w przyby�o po�ow�;
Koszyk podr�ny zdejmuje z m�odziana,
Bierze i lask� s�dziwego Jana.
Wnet czyst� �awk� do sto�u przynosi,
A matka go�ci do spoczynku prosi;
M�wi do ucha stydliwej Halinie:
�Niech si� roznieci ogie� na kominie,
Niech b�dzie rych�o wieczerza gotowa!�
W
Jan, gdy odpocz��, w te przem�wi� s�owa:
�Niech gospodyni przeto nie obra��,
Czyni�c, co dawny obyczaj nam ka�e;
Ojc�w zwyczaje - to� krewie�stwo nasze,
Przeto, Wies�awie! daj z koszyka flasz�,
A gospodyni kubka nam udzieli:
Miernie u�yty trunek rozweseli,
�mielszymi czyni ukrywane ch�ci
I tajno�� serca przed oczy wy�wi�ci,
Bo jak oblicze ogl�damy w zdroju,
Tak dusza wiernie wyda si� w napoju.
Pszcz�ki na ziemi pierwsze gospodynie,
One po ca�ej opatrznej krainie
Zbior�w szuka�y; ochronne przy zgodzie
Wzbudzi�y przemys� i w ludzkim narodzie.
A jak na wiosn� gospodarna pszczo�a,
Gdy si� sad bieli i wonniej� zio�a,
Niesie w ul siostrze uzbierane miody,
Tak niesie� m�odzian z rodzinnej zagrody
Kubek s�odyczy przy �yczliwej ch�ci
Tej, kt�rej serce niewolne po�wi�ci.
Bo r�wna pszczole jest mi�o�� wie�niacza,
S�odycz i zgod�, i prac� oznacza�.
Poda�a matka kubek na te s�owa;
Posz�a do serca wszystkim Jana mowa.
B�g go te� wielkim rozumem obdarzy�,
Ju� on niejedno krewie�stwo skojarzy�,
Starost� bywa� na ka�dym weselu
I chrzestnym ojcem zwi� go w domach wielu,
Przeto, .gdziekolwiek przyjdzie w odwiedziny,
Jest jakby w domu, u swojej rodziny.
W podany kubek nala� Wies�aw miodu:
�Przyjmij t� kropl� z obcego ogrodu,
Pi�kna Halino! jak tobie s�odyczy
Na ca�e �ycie serce moje �yczy�.
Na to Halina pytaj�cym okiem
Patrzy na matk�; odwr�cona bokiem,
Bia�e odzienie zarzuca na g�ow�,
Tak zas�oniona wype�nia po�ow�,
Po�ow� Wies�aw wype�ni� a� do dna;
A jako zorza za gajem pogodna
Kryj�c si� b�yszczy rumie�cem Halina.
Jan dziewos��by w te s�owa zaczyna:
�Kiedy tak c�rka ch�� �yczliw� dzieli,
Ju� do was, matko! m�wi� mi� o�mieli;
Gdzie m�odzie� idzie za serdeczn� w�adz�,
Niech j� z namys�em starsi doprowadz�;
M�odo�� nie widzi, przysz�o�ci nie bada,
Jako w kochaniu ufno�� w losie sk�ada,
A to odmienne, nieprzyjazne rzeczy!
Szcz�cie wi�c starsi musz� mie� na pieczy,
Wszystko przewidzie�, w szczero�ci pogada�,
A z reszt� ufno�� na Bogu zak�ada�.
Poczciwych ojc�w widzicie tu syna;
Chocia� pod ziemi� �pi jego rodzina,
Ma przecie ojc�w, co lito�ci� zdj�ci,
Maj�c kumostwa powinno�� w pami�ci,
Nie �a�owali dla sieroty chleba,
Uczyli pracy i boja�ni nieba;
Sprawia� si� godnie, �e go synem zowi�
I cz�� chudoby dla niego stanowi�;
Nie jest ci u nich gospodarstwo liche,
Praca sierpowa nie idzie pod wich�,
Co tydzie� wniesie, nie straci niedziela,
B�g te� rz�dno�ci pomocy udziela.
Czyst� pszenic� niesie czarna rola,
We�niste owce zabielaj� pola,
W schludnych stajenkach byde�ko si� chowa,
A [w] cztery konie je�d�� do Krakowa.
Z ich to por�ki ja do was przychodz�;
Pozna� si� Wies�aw z Halin� na drodze,
Jak pewno wiecie - i ojcom wyjawi�,
�e swoje serce w jej sercu zostawi�.
Na to Stanis�aw rzek� mu s�owem takiem:
�Lecz je�li mi�a serce tobie �wi�ci,
Je�li rodziny poznasz dobre ch�ci,
Uprosz� Jana, niechaj zacznie swaty,
Jak syn synow� przywied� mi do chaty�.
Te s�owa, matko! wiernie wam odnosz�
I w imi� ojc�w o c�rk� was prosz�.
Niechaj B�g dobre rodziny jednoczy.
Nie chc� m�odego wychwala� wam w oczy;
Cz�sto pochwa�a, cho� i s�uszna, szkodzi,
Bo lepiej, kiedy nie znaj� si� m�odzi,
Za wcze�nie ju� si� u celu by� mieni�,
Raz pochwaleni - przestrogi nie ceni�.
Cho� pracowity, cho� pos�uszny w domu,
Bywa� i Wies�aw szpakiem po kryjomu:
Zajecha� drog�, cho�by wojewodzie,
Rej nad muzyk� prowadzi� w gospodzie,
Z karczmy rozp�dza� cesarskie wojaki,
Wy�mia� w�drownym g�ralom chodaki -
To� by�y dot�d jego obyczaje.
M�odemu wszystko zar�wno si� zdaje,
Bo jak na wiosn� p�dzi potok w biegu,
Pieni si�, szumi i wylewa z brzegu,
A� dalej cicho p�ynie w swym korycie,
Tak m�odzian si�� udarzon obficie
Musi wyszumie�, a� w troskach stateczny,
Jak jab�o� z czasem traci kwiat zbyteczny.
Zawsze te� dobra i stateczna �ona
Reszt� wychowu w m�odzie�cu dokona,
Nauczy my�le�, jak dobytek zbiera�,
Jak si� na przysz�o�� niepewn� obziera�.
To wam powiadam o naszym Wies�awie,
Bom mu by� �wiadkiem od dzieci�stwa prawie�.
Bacznie Halina, stoj�ca na boku,
�ledzi�a prawdy w Wies�awowym oku;
Jan, m�wi�c prawd�, wiedzia�, �e nie rani�:
Dziewcz�ta lubi� b��dy, kt�re gani�.
Ale �za b�ys�a w �renicy m�odziana,
Potem si� nisko sk�oni� do n�g Jana,
Sk�oni� si� matce, milcz�c pe�en sromu;
I by�o d�ugie pomilczenie w domu.
Wtenczas Halinie tak�e �zy wytrys�y.
Jako na wiosn� nad brzegami Wis�y,
Gdy wonny deszczyk ob�oki wylej�,
Kwiaty zroszone b�yszcz� si� nadziej�,
A razem s�o�ce za g�rami �wieci,
Tak, gdy z otuch� �z� zroni�y dzieci,
Jan z matk� na nie podgl�dali z boku;
Mi�a pogoda ja�nia�a im w oku.
Rzewni�o matk� niespodziane szcz�cie,
Lecz nie Halinie bogate zam�cie,
Kt�ra sierota, bez ojca i matki;
Nie mia�a wiana ni rodzinnej chatki
W szczero�ci zatem, jak ka�e sumienie,
Takie Janowi czyni o�wiadczenie:
�Jest B�g widz�cy na niebieskim dworze,
Do�wiadcza ludzi w szcz�ciu i pokorze,
Czy kogo zni�y, czy w g�rze osadzi,
Patrzy, jak wsz�dzie cz�owiek sobie radzi.
Halina moja, co w ubogim bycie
Przepracowa�a dot�d ze mn� �ycie,
Nie wierzy s�o�cu, kt�re niespodzianie
Przed nasze teraz zab�ys�o mieszkanie.
Na stan jej niski wysoka jagoda,
Nie dla niej kmiecia r�ka i zagroda;
Bo nie ma ojc�w ani przyjacieli,
Co by o wianie dla niej pomy�leli.
Przeto, m�odzie�cze! niech ci� B�g po�wi�ci
Za dobre serce i �yczliwe ch�ci.
Teraz s�uchajcie o losie Haliny
I to do waszej odnie�cie rodziny:
Gdy si� los zawzi�� na polsk� Koron�,
Szed� m�j m�� z kos� na spoin� obron�
I ju� nie wr�ci�. - Obcy bez lito�ci
Grabili dwory, zapalali w�o�ci;
Dozna�, co trwoga, kto pomni te czasy.
Starce i matki pokry�y si� w lasy;
Ale i w lesie zaj�y si� sosny:
By�ci to widok straszny i �a�osny,
Gdy ta ostatnia gorza�a uchrona;
Na mil� wielka rozci�g�a si� �ona;
Dzieci i matki b��dzi�y t�umami.
Przy drodze na to patrzy�am ze �zami,
A�e mi dzieci� zast�pi�o drog�,
Do serca p�acz�c. Utulam, jak mog�,
Pytam o imi�, rodzin�, mieszkanie,
Ale daremna pro�ba i pytanie.
Dzieci� zaledwo zna�o swoje imi�,
M�wi�o tylko, �e w okropnym dymie
Nieznani ludzie wiedli je do lasu;
Wi�cej nic nie wiem a� do tego czasu.
Ja, matka niegdy�, pami�tna na Boga,
Wzi�am sierot�, cho� sama uboga.
U�y�am trosk�w, lecz by�a ich godna,
Wyros�a zdrowa, pracowna, urodna;
Obiedwie teraz pracujem na siebie,
W jednych �yjemy troskach i potrzebie.
Bez skiby ziemi, ja��wka, dwie kr�wek,
Kilka owieczek, ca�y nasz doch�wek.
Brzmi� tu wesela na ka�de odpusty;
Lecz to nie dla niej, nie dla niej zapusty,
Na kt�rych pannom kupuj� pier�cienie;
Tam gdzie stodo�y i bogate mienie,
Tam zalotnicy; nie zwabi m�odziana
Przybysza c�rka bez ojc�w i wiana.
Jak by�a dot�d niebieska opieka,
Tak przeznaczenia u Boga niech czeka.
Ufam, �e p�ki niemoc mi� nie strawi,
Ju� mi� Halina sam� nie zostawi�.
Na to Halinie �za z oczu wytryska,
Kl�ka przed matk� i kolana �ciska:
�O mi�a matko! ty� jest moje wiano;
Cho�by mi g�ry ze z�ota dawano,
Cho�bym mieszka�a w malowanym dworze,
Jedwabne szaty chowa�a w komorze,
To bym bez ciebie przep�aka�a �ycie�.
Tak si� �cisn�y lej�c �zy obficie.
A Jan milcz�cy bacznie rado�� chowa;
Wykra�� si� chcia�y niecierpliwe s�owa,
Bo dusza pe�n� by�a wa�nych my�li;
Na twarzy tylko wesele si� kry�li.
Chcia� m�wi� Wies�aw, ale go Jan bacznie
Ostrzeg� po cichu i tak m�wi� zacznie:
�Wa�ne mi, wa�ne zwiastuj� si� rzeczy,
Jest B�g, co ludzkie sprawy ma na pieczy.
Chwa�a mu wieczna! - Mi�a gospodyni
Niechaj z ufno�ci�, co powiem, uczyni,
Bo z serca idzie szczera moja rada.
Upro�cie koni z wozem u s�siada,
A t� �yczliwo�� hojnie mu wr�ciemy,
Bo wszyscy w drog� wybra� si� musiemy.
Szcz�cia sp�lnego wybi�a godzina,
Pozna Halin� Wies�awa rodzina�.
V
Wartko w�z tocz� parskaj�ce konie,
Mijaj� mostki i zg�rki, i b�onie.
Ca�a rodzina siedzi zadumana.
Weso�o�� tylko nie opuszcza Jana,
Bo rado�� w sercu utajon� �ywi,
�e dwie rodziny wrychle uszcz�liwi.
Przydro�ne lipy d�ugie �ciel� cienie,
Gore nad lasem niebieskie sklepienie
I rze�w� woni� tchnie wiecz�r pogodny.
Jest blisko drogi go�ciniec wygodny,
Tam ka�� stan��, bo cho� wioska bliska,
Jednak j� dziel� zaros�e stawiska.
Przeto, nim wok� jad�cy okr��y,
Pieszy �cie�kami trzykro� pierwej zd��y.
Id� wiec wszyscy �cie�kami weso�o,
A w�z py� wznosi okr��aj�c ko�o.
Dziwnie Haliny twarz si� uwesela,
Swawolna, wi�cej m�wi� si� o�miela.
Przebyli k�adki i zaczepne krzewy;
Z b�oni pastusze ozwa�y si� �piewy,
Kt�re jej bardzo do serca trafi�y;
Tak na weselu nuci� Wies�aw mi�y.
A Jan uwa�nie pogl�da� jej w lica,
Czy jej nie b�dzie znan� okolica.
Wtem uroczy�cie od ko�cielnej wie�y
Dzwon na modlitw� g�os po rosie szerzy;
Pobo�nie wszyscy padli na kolana,
A twarz Haliny od zorzy oblana
Podobn� by�a do twarzy anio�a,
Ale t�sknocie wytrzyma� nie zdo�a,
Do dziwnych marze� g�os dzwonka j� sk�oni�
I nie zwa�an� �z� z oka jej zroni�.
A id�c dalej na zg�rku stan�li.
Ju� tylko wiosk� jedno b�onie dzieli,
Z kt�rego krzycz�c swawolne pacho�ki
Sp�dzaj� na most i kr�wki, i wo�ki.
Skrzypi� z r�l czarnych wracaj�ce p�ugi,
A ca�a wioska jako ogr�d d�ugi
W kwitn�cych sadach niskie strzechy kryje,
Z kt�rych dym kr�ty ku niebu si� wije.
A stary ko�ci� z blaszanymi szczyty
Ponad wsi� b�yszczy lipami zakryty.
Wie�a, z kt�rej dzwon o mil� donosi,
Ju� pogrzeb pi�tym pokoleniom g�osi.
Gdy tak na wszystkie pogl�daj� strony,
Jan si� zapyta� na lask� schylony:
�Jak ci si� zdaje to nasze siedlisko?
Chata Wies�awa ju� tu bardzo blisko�.
Ale Halina w jedn� patrzy stron�;
Bij�ce �ono, usta otworzone
Pozna� dawa�y wielkie zadumienie,
B�ogie si� w serce cisn�o spomnienie.
Nie mog�a m�wi�, bo w takowym stanie
Ka�dy jej oddech zajmowa�o �kanie.
Dalej przy miedzy naprzeciwko chaty
Stoi krzy� Pa�ski pochylony z laty,
Woko�o wierzby i zielona trawka;
Tam wiejskich dzieci niedzielna zabawka.
Tu ju� Halina pada na kolana,
W d�onie uderza i m�wi do Jana:
�Mocny m�j Bo�e! to� moja rodzina!
Gdzie moja matka, gdzie matka jedyna?
Je�li ju� w grobie, na gr�b jej p�j�� musz�,
Tu ut�sknion� niech wyzion� dusz�!
Tu si� bawia�am, tu zbiera�am kwiatki.
Ale nie widz� rodzicielskiej chatki,
Bo tu inaczej wszystko dawniej sta�o,
Nie tak, jak mi si� w pami�ci zjawia�o�.
Tu Jan o ziemi� kij i czapk� rzuci�,
Kl�kn�� i pod krzy� �zawe oko zwr�ci�;
�Tu najprz�d - rzecze - na kolana padaj,
Tu si� nie pytaj, ale dzi�ki sk�adaj,
Widzisz t� ziemi�, jak jest wydeptana,
Twoja to matka, matka �a�owana,
W mod�ach za tob� tak j� wykl�cza�a.
B�g nas do�wiadcza, Bogu zawsze chwa�a!
B�g lito�ciwy i ciebie ratowa�,
I ojc�w twoich przy zdrowiu zachowa�.
Wzmogli si� znowu po niszcz�cym boju
Z sierot� dziel�c owoce pokoju;
Chatk� i c�rk� stracili w potrzebie,
Dzi� w nowej chacie u�ciskaj� ciebie�.
Kl�k�a Halina, Wies�aw za Halin�,
A zamiast mod��w �zy z oczu im p�yn�,
�zy, kt�re czystsze od rosy widzieli,
Kt�re jak per�y liczyli anieli.
A kiedy wsta�a, ju� uczu� nie kryje,
�cis�a Wies�awa i Jana za szyje.
�piesz� w podw�rko, lecz ojc�w nie by�o,
Patrzy Halina, co si� odmieni�o.
Tak spodziewanych od pola czekali,
Aby Halinie wypoczynek dali.
u� te� Stanis�aw od ��k wraca z kos�,
J
Idzie i �ona, konicz kr�wkom nios�;
Naprz�d z b�awatem sz�a Bronika ma�a,
Go�ci w podw�rku ojc�w wskazywa�a.
Chcia� Jan, by Wies�aw naprzeciw pospieszy�,
A�eby matk� szcz�liw� ucieszy�.
Jak si� wita�a rodzina z��czona,
Jedno drugiemu oddaj�c do �ona,
Jakie pytania, dzi�ki, odpowiedzi,
Jako si� zbiegli ciekawi s�siedzi,
Jako Bronika starsz� siostr� �ciska,
Nie znaj�c straty, a czuj�c, co zyska -
Tego wam, moi mili towarzysze!
Jakobym pragn��, nigdy nie opisz�.