5008

Szczegóły
Tytuł 5008
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5008 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5008 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5008 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAIN MASSIN Poradnik dla grabie�cy grob�w Dwaj m�czy�ni stali na wzniesieniu g�ruj�cym nad stanowiskiem archeologicznym i sporym obozowiskiem, kt�re wyros�o wok� niego. Okolica by�a lekko pofa�dowana, doko�a rozci�ga�y si� pojedyncze kompleksy le�ne i du�e obszary p�l uprawnych. W oddali, na po�udnie od wzg�rza wida� by�o srebrn� wst�g� rzeki Tiszy. Na p�nocy ci�gn�y si� grunty orne, a po�r�d nich bieg�a jedyna droga prowadz�ca do i z tego miejsca. M�czy�ni skupiali ca�� uwag� w�a�nie na drodze; �ci�lej m�wi�c, obserwowali konw�j ci�ar�wek i autobus�w zbli�aj�cy si� do obozowiska. - Jeste� pewien, �e W�gr�w zadowalaj� nasze wyja�nienia. - Poindexter, chudy i �ylasty m�czyzna z przedwczesn� siwizn�, nie spojrza� na Willa, a to, co powiedzia�, by�o nie pytaniem, lecz stwierdzeniem. Ostrze�eniem. - Tak, panie pu�kowniku - odpowiedzia� ostro�nie Will. Cho� by� wy�szy i bardziej umi�niony od tamtego, zawsze mu ust�powa�. - Wydaje mi si�, �e W�grzy wierz�, i� chcemy tylko ods�oni� ob�z Attyli i pozosta�o�ci okolicznych osad. Drugi m�czyzna prychn�� prawie z pogard�. - Wydaje ci si�?! Ju� si� asekurujesz, Willu? Will poczerwienia� i by� rad, �e Poindexter na niego nie spojrza�. - Nie, prosz� pana. Nie ma powodu do obaw. Ustalili�my, kt�rzy z nich s� rz�dowymi szpiegami, i bardzo uwa�amy, kiedy s� blisko. Jestem pewien, �e w�adze nam wierz�. Wed�ug nich jeste�my prawdziwymi archeologami i chcemy tylko ods�oni� ostatnie obozowisko Attyli. Nawet zaproponowali, �e przy�l� nam specjalist�w do pomocy w badaniu tego, co ods�onimy. Poindexter za�mia� si� cicho, zn�w prawie z pogard�. - Powiedz im grzecznie, �eby si� odpieprzyli. Sami sobie poradzimy. Teraz poka� mi, co ma potwierdza� twoj� teori�. Will wzi�� g��boki oddech i wskaza� na odleg�e wzg�rze. - Tam, prosz� pana. Na tamtym wzg�rzu starodrzew jest wsz�dzie, tylko nie z tej strony, gdzie wydobywali kamie�. Kiedy po po�udniu jest dobre s�o�ce, nawet wida� bruzd� wyryt� w ziemi przez ska�y, kt�re ci�gn�li nad rzek�. - Zgadza si�, widzia�em twoje zdj�cia. - Poindexter skin�� nieznacznie g�ow�. Will o ma�o co nie westchn�� z ulg�. - Rozkopali�my ziemi� na wzg�rzu i jestem g��boko przekonany, �e mog� udowodni�, i� kamie� by� wydobywany w�a�nie tam. - Wystarczy, Willu. Nie wciskaj mi swoich racji na si��. Przyjmujemy twoj� teori�. Co jest nad rzek�? Will spojrza� ze z�o�ci� na plecy Poindextera, ale nie zmieni� tonu. - To by�o do�� sprytne, prosz� pana. Hunowie zniwelowali ma�y pag�rek i zabudowali zag��bienie. Potem odtworzyli pag�rek, �eby wygl�da� na nietkni�ty. Musieli�my wywo�a� wybuchami fale sejsmiczne i u�y� radaru do sondowania podziemia, ale teraz wiadomo prawie na pewno, �e pod ziemi� jest jaka� budowla. Naszym zdaniem w�a�nie tam pochowali Attyl�. Poindexter gwizdn�� cicho. - Masa roboty z czym� takim. Trzeba armii robotnik�w. Will skin�� g�ow�. - W tym czasie ujarzmili jakie� sze�� wsi. Wykorzystywali ich zapasy �ywno�ci i si�� robocz�, a potem zabijali wszystkich mieszka�c�w i r�wnali wioski z ziemi�. Pozosta�o�ci tych osad jeszcze tu s�, zaro�ni�te lasem. My�l�, �e po nast�pnym zasiedleniu tej okolicy rolnicy nie potrafili oczy�ci� gruntu z fundament�w i dlatego je zostawili. Resztki trzech osad wida� nawet st�d. - Will wskaza� zagajniki w po�owie drogi. Poindexter przyjrza� si� im uwa�nie. - Hmm - mrukn�� po chwili. - Nawet rzucaj� si� w oczy, je�li cz�owiek wie, czego szuka�. Mo�e W�grzy ju� o nich wiedz�. Wspomnij im o wioskach, ale udawaj, �e pozosta�o�ci odkry�e� przypadkiem. To powinno wystarczy�, �eby�my dalej byli dobrze widziani. Za�atw to w ci�gu nast�pnych trzech dni. Nie m�w nic o kamienio�omie; to by�oby ryzykowne. - A gdyby sami zacz�li bada� okolic�? Poindexter w ko�cu spojrza� na niego, przeszywaj�c go wzrokiem. - Odwied� ich od tego, Willu. Chc�, �eby W�grzy skoncentrowali si� na twoich poszukiwaniach i dali nam spokojnie wy�ledzi� gr�b Attyli. Nasz pracodawca p�aci ci bardzo du�e pieni�dze, �eby� wszystkiego dopilnowa�. Udowodnij, �e zas�ugujesz na jego pieni�dze i zaufanie. Will kiwn�� g�ow� z roztargnieniem, zbiera� w sobie odwag�, by przedstawi� swoj� pro�b�. - Panie pu�kowniku! Bardzo chcia�bym tam by�, kiedy ekipa b�dzie wchodzi� do grobowca. Gdyby pan mi to umo�liwi�, by�bym bardzo wdzi�czny. Poindexter pozwoli�, by na moment u�miech z�ama� lini� jego ust, po czym przeni�s� wzrok z powrotem na drog�, gdzie konw�j ci�ar�wek i autobus�w szybko zbli�a� si� do obozowiska. - No tak, sp�dzi�e� tu dwa lata na rozgrzebywaniu ziemi i starych legend. Wydaje mi si�, �e zas�u�y�e�, �eby by� na miejscu, kiedy wreszcie dobierzemy si� do ko�ci starego Huna. Zobacz�, co da si� zrobi�. - Dzi�kuj� panu. Poindexter zwr�ci� wzrok z powrotem w stron� obozowiska. - Za�atwi�em naszej ekipie rezerwowej noclegi w hotelu o p� godziny drogi st�d. Miejmy nadziej�, �e nie b�dziemy ich potrzebowa�. - Spochmurnia� jeszcze bardziej. - Zobaczmy, czy autobus wydostanie si� poza teren wykopalisk. - Umilk�, wpatruj�c si� w ob�z na dole. Konw�j w�a�nie zje�d�a� z drogi i ci�ar�wki i autobusy wtacza�y si� mi�dzy baraki i namioty w g�stych tumanach kurzu. Poindexter obserwowa� je bacznie, lecz tylko jego zaci�ni�ta pi�� zdradza�a napi�cie, jakie czu�. Korzystaj�c z zamieszania, pod os�on� kurzu, jeden z autobus�w od��czy� si� od konwoju, min�� obozowisko i pojecha� drog� w stron� rzeki. Poindexter omi�t� spojrzeniem ca�y ob�z, ale nie by�o �adnych oznak, �e autobus zosta� zauwa�ony. - Dobra nasza, Willu. - Na ustach pu�kownika zaigra� u�miech. - Wydostali si� poza obozowisko. Teraz mog� pojecha� nad rzek�. Zawiadamiaj mnie o rozwoju sytuacji. Dopilnuj, �eby W�grzy nie dowiedzieli si� niczego o tym, co robimy naprawd�. Dobrze zrobi�e�, �e rozpocz��e� wykopaliska w tym miejscu, �eby odwr�ci� ich uwag�. Utrzymaj to stanowisko jeszcze przez jaki� czas. Odwr�cili si� i przeszli do terenowej toyoty Willa. W�a�ciwie nie ma tutaj nic pr�cz przemieszczaj�cego si� �wiat�a, wolno mieni�cego si� barwami b��kitu, fioletu i fio�kowego r�u. Zimnymi kolorami oderwanymi od ciep�a i �ycia. Istoty �yj�ce i czuj�ce nie s� przystosowane do takiego ch�odu; gdyby kt�ra� z nich kiedykolwiek znalaz�a si� w tym miejscu, uzna�aby, �e nie ma w nim �ycia i nic si� w nim nie zmienia. Rzeczywi�cie nie ma w nim �ycia. Ale jest �wiadomo��. A w�a�ciwie... wiele �wiadomo�ci. Nie s� one �wiadome siebie nawzajem - ju� nie. One po prostu s�. I nie s�. A� nagle co� nimi wstrz�sa. Co� z ich przesz�o�ci, kt�ra ju� nic nie znaczy, naraz zaczyna co� znaczy�. Nie "znowu zaczyna co� znaczy�", bo tutaj nie ma �adnego "znowu". A jednak... Belinda Riggnet doda�a sobie odwagi, chwytaj�c za por�cze swojego w�zka inwalidzkiego, podczas gdy us�u�ne r�ce wynios�y j� z autobusu i postawi�y na ziemi. Rozlu�ni�a si� i cicho westchn�a z ulg�. Teren wykopalisk wytr�ci� j� z r�wnowagi. Nie znaczy�o to, �e mia�a co� przeciwko miejscu i otoczeniu - jedno i drugie przedstawia�o si� interesuj�co i obiecywa�o przyjemn� zmian� tempa �ycia. Jednak w miastach mia�a przynajmniej wi�cej udogodnie� dla w�zk�w inwalidzkich. Ludzie z ekipy, kt�ra jej towarzyszy�a, bardzo uwa�ali, ale Belinda i tak zwykle by�a niespokojna i zawsze obawia�a si�, �e kiedy� przypadkiem zrzuc� j� do krypty. Teraz, gdy jej w�zek sta� ju� bezpiecznie na ziemi, rozejrza�a si� wok�. Dobieg� j� warkot silnika i obr�ci�a w�zek w sam� por�, by zobaczy�, jak zakurzonym, wyboistym traktem nadje�d�a terenowy samoch�d i zatrzymuje si� obok autobusu. Gdy z pojazdu wy�oni�a si� szczup�a posta� Poindextera, Belinda musia�a st�umi� w sobie dreszcz. Co� w tym cz�owieku sprawia�o, �e czu�a si� nieswojo. Zreszt� nie tylko ona. Pu�kownik nigdy nie podnosi� g�osu i Belinda nigdy nie us�ysza�a od niego ostrych s��w, ale ludzie bali si� go. Toyota zawr�ci�a i po chwili znik�a z pola widzenia. Autobus pojecha� za ni� i ludzie Poindextera zostali w lesie sami. Belinda przybra�a oboj�tny wyraz twarzy, przygotowuj�c si� na badawcze spojrzenie Poindextera. Prawdopodobnie robi� to tylko z pobudek wynikaj�cych ze szkolenia wojskowego, ale zawsze najpierw przychodzi� j� przywita�, a dopiero potem zabiera� si� za inne sprawy. - Dzie� dobry, Belindo - powiedzia�, podchodz�c do niej. Nawet jego niedba�y krok kojarzy� si� jej z w�em gotowym do ataku. - Ciesz� si�, �e dotar�a� na miejsce bez k�opot�w. Nie martw si�, rozbijemy ob�z raz-dwa i zaraz b�dziesz mia�a wszystkie wygody jak w domu. - Dzi�kuj�, panie pu�kowniku. - Belinda cieszy�a si� w duchu, �e ju� nie zbiera si� jej na j�kanie, kiedy z nim rozmawia. - To urocze miejsce. Poindexter zmarszczy� brwi i rozejrza� si� dooko�a. - Tak, ma swoje dobre strony. Nie jest tak eksponowane, jak te wszystkie miejsca, gdzie zwykle nas wysy�aj�. Chyba b�dziemy mogli pracowa� mniej nerwowo. - Popatrzy� na ni�. - No dobrze, skoro u ciebie wszystko w porz�dku, to zajm� si� innymi sprawami. Ju� znale�li�my wej�cie do krypty i szykujemy dla ciebie specjalny podjazd. B�d� gotowa jutro. Przy�l� ci Hansa do pomocy. - Dzi�kuj�. - Zmusi�a si� do s�abego u�miechu, najlepszego, na jaki mog�a si� zdoby�. Jednak pu�kownik ju� go nie zobaczy�, bo ju� szed� w stron� Chalmersa, swojego asystenta. Belinda w��czy�a elektryczny nap�d silnikowy swojego w�zka inwalidzkiego i zacz�a przemieszcza� si� w kierunku obozu, forsuj�c silnik na mi�kkim pod�o�u. "Specjalny podjazd" by� nier�wn� �cie�k� wyryt� w stromym brzegu rzeki. Miejscami wy�o�ono j� deskami, by u�atwi� Belindzie przejazd, ale takie luksusy zawsze ograniczano do minimum. Prace wykopaliskowe Poindextera cechowa�a przede wszystkim niewidoczno��. Gdyby tereny rob�t zosta�y odkryte, pu�kownikowi i jego ludziom grozi�oby d�ugoletnie wi�zienie, dlatego miejsca te by�y zawsze bardzo starannie kamuflowane. Belinda przypomnia�a sobie o tym, kiedy Hans pcha� jej w�zek po wybojach, co chwila balansuj�c nim ryzykownie na dw�ch ko�ach. W ko�cu �cie�ka wyr�wna�a si� do linii poziomej, zaledwie dwa metry powy�ej rzeki. Hans przepchn�� w�zek do miejsca, gdzie kilku ludzi z ekipy usuwa�o w�a�nie b�oto i kamienie sprzed wej�cia do jaskini. Wewn�trz �wieci�o s�abe �wiat�o i Belinda us�ysza�a przyciszone g�osy Poindextera i Chalmersa. Otw�r by� ma�y, tote� potrzeba by�o kilku ludzi, by wcisn�� j� razem z w�zkiem do �rodka. W ciasnym wn�trzu jaskini ledwie mie�ci�o si� pi�� os�b. Pod�o�e i dolne partie �cian pokrywa� szlam naniesiony podczas wcze�niejszych wylew�w rzeki. Naprzeciw wej�cia dw�ch cz�onk�w ekipy poszerza�o ma�y otw�r. Poindexter przykucn�� obok Belindy. - To chyba jest przedsionek - wyja�ni�. - Dawniej by� tu ma�y otw�r odwadniaj�cy, �eby woda mia�a kt�r�dy wylatywa�, gdyby przes�czy�a si� do �rodka. Poza tym ta cz�� mia�a wygl�da� jak zwyczajna jaskinia. W g�rze s� dwie dziury - wskaza� spowite mrokiem miejsce nad ich g�owami - najprawdopodobniej do wentylacji. - Przerwa� na chwil�. Mi�nie �uchwy mu drga�y. - Otw�r, kt�ry teraz poszerzamy, zrobiono p�niej. - Kto� by� tu przed nami? Poindexter skin�� g�ow�. Belinda zamkn�a oczy, widz�c rzeczy niewidoczne dla niego. - To by�o dawno temu - zaszemra�a. Potem zadr�a�a i nagle otworzy�a oczy. - Co� si� sta�o. Poindexter popatrzy� uwa�nie na otw�r, a potem na Belind�. - Co takiego? - Nie wiem - zn�w zamkn�a oczy - ale sko�czy�o si� �mierci�. Mo�e niejedn�. Jeden z ludzi pracuj�cych przy otworze zakl�� i cz�� �ciany zwali�a si� na ziemi�. Teraz Belinda zauwa�y�a, �e �ciana sk�ada si� z du�ych, ciasno do siebie przylegaj�cych kamiennych p�yt. Na pierwszy rzut oka wygl�da�a jak prawdziwa lita ska�a, ale najwyra�niej kto� j� zbudowa�. Pu�kownik wsta� i przyciszonym g�osem wyda� rozkazy. Robotnicy po�piesznie wzi�li si� do uprz�tania wej�cia, a Poindexter i Chalmers weszli do �rodka z latarkami. Hans przepchn�� w�zek z Belind� za nimi. �wietliste pole, si�gaj�ce niesko�czono�ci, posuwa si� naprz�d. Tempo tego ruchu mo�na by nazwa� majestatycznym, ale wynika to raczej z bierno�ci ni� z og�ady. O�ywiona zbiorowa istno��, w kt�rej nie ma �ycia, przemieszcza si� miarowym, wahad�owym ruchem w ciemno�ci, jarz�c si� fioletowym �wiat�em. Jako ca�o�� stanowi mniej ni� suma jej element�w. Jeden z tych element�w zatrzyma� si� i ju� nie jest �lepo podporz�dkowany og�owi. Zmieni� barw� i ju� nie pulsuje tak samo jak zbiorowisko. Jarzy si� �agodnie bladym �wiat�em w kolorze czerwieni. Belinda poprosi�a Hansa, �eby przystan�� i poczeka�, a� jej wzrok oswoi si� z ciemno�ci�. Ekipa by�a ju� w �rodku i bezkszta�tn� ciemno�� przeszywa�y �wiat�a latarek, omiataj�ce �ciany, pod�o�e i strop. Belinda odnios�a wra�enie, �e strop jest zrobiony z d�ugich, ciemnych kamiennych p�yt, a pod�og� pokrywaj� szkliwione kafle. Pod �cianami sta�y kamienne coko�y, po cztery z ka�dej strony. Na coko�ach spoczywa�y starannie u�o�one ludzkie szcz�tki. Przez �rodek komory przebiega� ci�g filar�w, podtrzymuj�cych kamienn� krokiew, na kt�rej wspiera�y si� belki stropu. Niekt�re s�upy wyrasta�y z du�ej sadzawki, zajmuj�cej �rodek wn�trza. Mi�dzy sadzawk� a coko�ami z trudem mie�ci�y si� dwie osoby. Zamkn�a oczy. ...najpierw ustawili �ciany, betonuj�c wielkie kamienne bloki... ...setki zaprz�gni�tych do pracy niewolnik�w o b��dnym wzroku, umieraj�cych ze strachu o swoje rodziny... ...niscy smag��osk�rzy �o�nierze z batami w d�oniach, mru��cy oczy od jaskrawego blasku... ...wielkie p�yty dachowe spadaj�ce z hukiem na krokiew, odcinaj�ce �wiat�o... Otworzy�a oczy, w jednej chwili uspokojona ciemno�ci�. Cz�� ekipy przyci�gn�a generator, ustawi�a reflektory szerokostrumieniowe i zmontowa�a system wentylacyjny. Kiedy �wiat�a rozproszy�y mrok, Belinda zobaczy�a, �e �ciany i strop s� otynkowane i pokryte malowid�ami. Tylko �e malowid�a by�y zasnute sadz� i popio�em. - Jasna cholera - wyszepta� Chalmers, wpatruj�c si� w �lady spalenizny na ca�ej powierzchni muru. - Pali�o si� tu jak diabli. Belinda rozejrza�a si� dooko�a uwa�niej. Na ziemi le�a�o jakie� dziesi�� cia� - a raczej to, co z nich zosta�o po po�arze. Wi�kszo�� by�a zw�glona do ko�ci, a metalowe guziki od strawionych ogniem ubra� zmieni�y si� w ma�e grudki. Chalmers odwr�ci� rozsypuj�cy si� szkielet. Ko�ciotrup le�a� twarz� do ziemi, tak �e prz�d cz�ciowo ocala� od ognia. Mia� resztki munduru, teraz szarego, par� mosi�nych guzik�w i szabl�. - Huzar - powiedzia� Chalmers. - W�gierski oficer kawalerii. Koniec poprzedniego wieku, jak mi si� zdaje. - Tak - potwierdzi� Poindexter z drugiego ko�ca komory. Sta� przed niedu�ym otworem w �cianie. - Pr�bowali przebi� si� do nast�pnej komory, zrobili t� dziur�... a potem? - Popatrzy� przez otw�r. - Tam jest nast�pna �ciana. Zamyka pust� przestrze� mi�dzy t� cz�ci� a nast�pn�. Zdaje si�, �e mia�a zatrzymywa� wod�. Belinda zamkn�a oczy. ...pochodnie p�on�ce w ciemno�ci... ...sw�d dymu i kwa�ny zapach potu, pobijak wt�acza d�uto w ska��... ...woda tryska z dziury, ale J�nos dalej wali pobijakiem... ...woda wlewa si� do sadzawki, wypieraj�c z niej ciemny p�yn... ...M�ty�s traci r�wnowag� na �liskiej powierzchni i upuszcza pochodni�... - Ropa! - wykrzykn�li r�wnocze�nie Belinda i Poindexter. Pu�kownik kl�cza�, patrz�c w sadzawk�, ale zastyg� w bezruchu, utkwiwszy wzrok w Belindzie, czekaj�c na jej potwierdzenie: on tylko zgadywa�, ona mog�a to zobaczy�. - W sadzawce jest ropa naftowa - powiedzia�a Belinda. - My�l�, �e w�a�nie to jest pu�apka. Woda wylewa si� spomi�dzy kom�r i wype�nia sadzawk�. - A ropa rozlewa si� naoko�o - uzupe�ni� Poindexter, wstaj�c i omiataj�c wzrokiem brzegi sadzawki. - Mo�e jeden z nich po�lizgn�� si� i upu�ci� pochodni�, a mo�e w powietrzu by�o tyle opar�w ropy, �e zwyczajnie si� zapali�y. Belinda pokr�ci�a g�ow�. - Jeden upu�ci� pochodni�, w�a�nie tak. Nic wi�cej nie widzia�am. Poindexter podszed� szybko i �cisn�� jej rami�. - Brawo. Odpocznij chwil�. Chcesz wyj�� na par� minut? - Tak. - Wzdrygn�a si� i zamkn�a oczy. - Co� si� szykuje. Samotne �wiat�o, nieruchome, lecz pulsuj�ce rozdra�nieniem. Niedobrze! Co� powa�nie wstrz�sa rozbudzon� �wiadomo�ci�, pogr��on� wcze�niej w spokojnym zapomnieniu. Ja�� gubi nierytm ta�ca, traci spok�j bierno�ci. Zosta�a w tyle i dziwi si�, �e nie jest oboj�tna. Dziwi si� nawet, �e jest zdolna do zdziwienia. �wiat�o ma kolor gniewnej czerwieni, odzwierciedlaj�cej nastr�j �wiadomo�ci. Nast�pnego ranka Poindexter przygl�da� si� Belindzie, kiedy cierpliwie czeka�a przed jaskini�, s�uchaj�c furkotu wentylator�w, wymieniaj�cych powietrze w nast�pnej komorze, do kt�rej mieli wej��. Odk�d w Australii pozyska� j� do wsp�pracy, wci�� by� pod wra�eniem pozornego spokoju, jaki zachowywa�a w ka�dej sytuacji. Kiedy inni wpadali w panik�, ona umia�a nad sob� zapanowa� i obserwowa�a, analizowa�a i wyci�ga�a wnioski. Tak jak teraz, gdy siedz�c nad sam� rzek� i niczym si� nie rozpraszaj�c, koncentrowa�a si� na tym, co j� czeka�o. By� mo�e przyczyn� jej opanowania by�a zdolno�� widzenia rzeczy, kt�rych on nie m�g� zobaczy�, ale Poindexter w�tpi�, �eby w tym tkwi�o sedno sprawy. Jego zdaniem by�a spokojna i zr�wnowa�ona z natury. Niezale�nie od swych zdolno�ci by�aby bardzo warto�ciowym pracownikiem. Wolno pokr�ci� g�ow�, zaskoczony t� my�l� - przez te wszystkie lata pracy w terenie, tak w wojsku, jak i z obecn� ekip�, nigdy nie pomy�la� ani nie powiedzia� czego� takiego o kobiecie. Mia� zamiar zaprosi� j� po zako�czeniu prac do swojego domu w Windsorze. Wiedzia�, �e Charmaine b�dzie zaintrygowana t� czarn� dziewczyn�. Us�ysza� elektroniczny �wiergot i szybko si�gn�� do kieszeni po telefon kom�rkowy. - Dzie� dobry panu. - Will m�wi� ostro�nie, wiedz�c, �e prawdopodobnie pods�uchuj� ich rz�dowe uszy. - Mam sensacyjne nowiny. - Dzie� dobry, Willu. - Chocia� Poindexter w�tpi�, �eby W�grzy zdo�ali zlokalizowa� �r�d�o jego sygna�u, zamierza� ze swojej strony prowadzi� rozmow� uprzejmie, lecz zwi�le i rzeczowo. W�adze musia�y my�le�, �e Will sk�ada sprawozdanie komu� w Londynie. - M�w�e, co znalaz�e�. - Natrafili�my na pozosta�o�ci osady, mo�e dw�ch. Zdaje si�, �e Hunowie zr�wnali to miejsce z ziemi� za panowania Attyli... W tym akurat nie by�o nic nowego i Poindexter po�a�owa�, �e Will nie odczeka� jeszcze jednego dnia, zanim podj�� ryzyko kontaktu. - Wcze�niej musia�a tam by� osada rzymska. Znale�li�my plac, �wi�tyni�, fort legionist�w i... - Will znowu przerwa�. Na twarzy Poindextera odbi�o si� zniecierpliwienie. - Tam jest stara �a�nia, prosz� pana. Zanim j� zasypali, wcze�niej j� przerobili. Znale�li�my te�, hm, par� du�ych ceramicznych s�oj�w i mamy dow�d, �e te s�oje by�y podgrzewane do bardzo wysokiej temperatury. W�a�nie w �a�ni. Najpierw przerobili �a�ni�, �eby by�a hermetyczna, a p�niej podgrzewali co� w tych s�ojach. - Tak? - Poindexter nadal oszcz�dza� s�owa, ale by� ju� bez reszty zaabsorbowany. - Tak, prosz� pana. W�grzy s� bardzo podekscytowani. Wi�kszo�� s�oj�w jest w �rodku pokryta grub� warstw� soli. - Czego? - Soli, prosz� pana. Oni rozpuszczali du�e ilo�ci soli. - Dlaczego? - Poindexter naprawd� chcia� dowiedzie� si� wi�cej, ale wola� nie rozmawia� zbyt d�ugo przez telefon. - Nie wiemy, prosz� pana - brzmia�a ostro�na odpowied� Willa. - W�gierscy specjali�ci uwa�aj�, �e s�l by�a potrzebna do wyja�owienia gleby po zburzeniu osady. �eby p�niej nikt nie chcia� si� tam osiedla�. - Interesuj�ce - mrukn�� Poindexter. To odgrywanie komedii by�o irytuj�ce; musia� spotka� si� z Willem osobi�cie. - Staraj si� tak dalej, Willu. I nie zapomnij podzi�kowa� W�grom za pomoc. Jutro z�� mi nast�pne sprawozdanie. Roz��czy� si� i zacz�� spacerowa� brzegiem rzeki. Przyjrza� si�, jak Hans za pomoc� odkurzacza usuwa powietrze z plastykowej torby do przechowywania znalezionych przedmiot�w. W torbie znajdowa�y si� oddzielnie zapiecz�towane i pooznaczane znaleziska z pierwszej komory: szabla w�gierskiego oficera i troch� ko�ci. Hans wsun�� torb� do zasobnika w kszta�cie torpedy. Potem wpu�ci� do �rodka dok�adnie tyle wody, ile by�o trzeba, �eby zasobnik utrzymywa� si� na g��boko�ci dw�ch metr�w pod powierzchni�, po czym pu�ci� go z pr�dem. Kiedy znikn��, Hans wzi�� do r�ki odbiornik radiowy i nadstawi� ucha; cichy pisk upewni� Poindextera, �e transponder zasobnika dzia�a bez zarzutu. Mniej wi�cej po dw�ch dniach mieli go przej�� ludzie pu�kownika w Serbii. - Nie jest �le - odezwa� si� Chalmers, a Poindexter odwr�ci� si� w jego stron�. Chalmers sta� przed wylotem instalacji rurowej wyci�gaj�cej powietrze z nast�pnej komory. Uni�s� analizator, kt�rym w�a�nie zbada� pr�bk� powietrza. - Powietrze w �rodku jest zupe�nie czyste. Mo�emy zacz��, kiedy tylko zechcesz. - W porz�dku. Pu�kownik podszed� do wylotu jaskini. Obejrza� si� i zobaczy�, �e reszta jego ludzi zbli�a si� do niego w milczeniu, gotowa do dzia�ania. Podni�s� g�os, �eby wszyscy go us�yszeli: - No, panowie, czas zarobi� na wyp�at�. Ich twarze rozja�ni�y si� w u�miechu. Poindexter przekroczy� elastyczne przewody wentylacyjne i gi�tki izolowany przew�d elektryczny i poprowadzi� ekip� do �rodka. Zbli�y� si� do generatora i w��czy� o�wietlenie. Paru ludzi podesz�o do otworu prowadz�cego do nast�pnej komory, ci�gn�c ze sob� elektryczne m�oty pneumatyczne. Hans wjecha� z Belind� za nimi. Pu�kownik zatrzyma� na niej wzrok na kilka chwil. Wygl�da�a na zdenerwowan�, najwyra�niej czuj�c co�, o czym on nie m�g� wiedzie�. Kiedy m�oty pneumatyczne zacz�y pracowa�, wzdrygn�a si� i nadal nie mog�a si� uspokoi�. Poindexter nigdy nie widzia� u niej wi�kszego napi�cia. Nagle wyrzuci�a przed siebie r�ce z zaci�ni�tymi pi�ciami, skrzy�owa�a nadgarstki i krzykn�a: - Nie! B�l, kt�ry nim targn��, by� r�wnie ostry, jak gwa�towny; Poindexter zacisn�� powieki i wstrzyma� oddech. M�oty ucich�y. Gdy pu�kownik otworzy� oczy, zobaczy�, �e wszyscy inni te� skulili si� z b�lu. Wszyscy z wyj�tkiem Belindy. Kobieta siedzia�a sztywno na w�zku. Oczy mia�a szeroko rozwarte. O�wietlenie szerokostrumieniowe wype�nia�o ca�� komor�, ale Belinda widzia�a jeszcze inne �wiat�o. By�o czerwone i wydobywa�o si� ze �cian, pod�o�a i stropu, jak gdyby ska�a p�on�a �ywym ogniem. Nie mia�o to sensu i Belinda obawia�a si�, �e to jej wzrok p�ata figle, reaguj�c w ten spos�b na zmian� z jaskrawego s�o�ca na �wiat�o sztuczne. Przymuszaj�c si� do opanowania, obserwowa�a ekip� wype�niaj�c� swoje zadanie i u�wiadomi�a sobie, �e skupia uwag� na Chalmersie, kt�ry w�a�nie nadzorowa� badanie zw�ok na coko�ach. Nag�y �oskot m�ot�w pneumatycznych sprawi�, �e si� wzdrygn�a, ale przerazi� j� dopiero gwa�towny rozb�ysk czerwonego �wiat�a, kt�re znienacka przy�mi�o sztuczne o�wietlenie. W komorze pojawi�y si� szybko wiruj�ce, �wietliste czerwone plamki, ��cz�ce si� w jedn� ca�o�� po�rodku wn�trza. W powietrzu zawis�a czerwona kula, wydobywaj�ca z siebie gniewne brz�czenie. Nagle z kuli wystrzeli�y we wszystkich obecnych czerwone macki. Belinda zd��y�a wznie�� zaci�ni�te pi�ci i krzykn�� "Nie!" i �wietlista pika p�dz�ca w jej stron� rozsypa�a si� z hukiem p�kaj�cych ska�. Na granicy widzenia Belinda dostrzeg�a dwa cienie, po jednym w ka�dym k�cie komory. Kry�y si� w mroku. By�y to na pewno sylwetki ludzkie, a ka�da mia�a w r�ce w��czni� i sta�a na jednej nodze, wspieraj�c na wyprostowanym kolanie stop� drugiej nogi. Belinda r�k� da�a im znak, by sta�y spokojnie. Czerwona sfera zrobi�a obr�t w jej stron� i Belinda poj�a, �e obiekt j� lustruje. Usi�uj�c nie robi� gwa�townych ruch�w, w��czy�a silnik swojego w�zka i podjecha�a do Chalmersa. Kl�cza�, j�cz�c cicho i trzymaj�c si� za g�ow�. Najostro�niej, jak si� da�o, odci�gn�a go od zw�ok, kt�re bada�, po czym odjecha�a do wyj�cia i odwr�ci�a si� z powrotem twarz� do �wiat�a. Kula nadal pulsowa�a, cho� jej brz�czenie by�o teraz przyt�umione. Smugi, kt�re ��czy�y j� z cz�onkami ekipy, powoli zblad�y i znik�y. Belinda mgli�cie u�wiadomi�a sobie, �e m�czy�ni chwiejnie wstaj�. - Co si� dzieje? - us�ysza�a g�os Poindextera, s�aby i niepewny. Pokr�ci�a g�ow� i utkwi�a wzrok w kuli. Poczu�a na sobie skupion� uwag� ci�kiego spojrzenia, przyt�oczonego brzemieniem lat. Ledwie oddychaj�c, czeka�a. Cie� kuli nabra� intensywno�ci, a brz�czenie przesz�o w warkot. Obiekt rzuci� si� w stron� Belindy z zaskakuj�c� szybko�ci� i kobieta ledwie zd��y�a zacisn�� pi�ci i si�� woli zatrzyma� go w odleg�o�ci zaledwie metra od siebie. Poczu�a rosn�cy nap�r obcej ja�ni gotuj�cej si� do ataku, a potem na jej barier� run�a lawina mocy. Dwa cienie m�czyzn skoczy�y naprz�d i do��czy�y do Belindy, u�yczaj�c jej swojej si�y. Stopniowo nap�r os�ab�, ale lustrowanie nie usta�o. Czym jeste�? Pytanie, przesycone ci�k� awersj�, uformowa�o si� w jej umy�le. Belinda wzi�a g��boki oddech. - To by�o twoje cia�o? - spyta�a, wskazuj�c na szkielet obok Chalmersa. Nie by�o odpowiedzi. Wyczu�a g��bokie pragnienie nieobecno�ci, oderwania si� na dobre od rzeczywisto�ci. Id�cie st�d. Tym razem my�l by�a stonowana i zosta�a wprowadzona do jej �wiadomo�ci tak �agodnie, �e wydawa�a si� jej w�asn�. - Kim jeste�? - spyta�a. Do�wiadcza uczu� i proces�w my�lowych, i... �ycia. Mgli�cie zdaje sobie spraw� z minionych wiek�w bezcelowego ta�ca bez choreografii. Teraz poddaje si� wezwaniu do odzyskania dawnej �wiadomo�ci, kt�rej nie szuka ani nie pragnie, i odczuwa g��bok� uraz� z powodu wtargni�cia obcych istnie� w spokojny �wiat zapomnienia. Gdzie� blisko, niemal w zasi�gu dotyku, �wiat�a dalej wiruj� w ta�cu. Pragnie do nich do��czy�. Pragnie? Oto uczucie nie do�wiadczane od wiek�w. Nie chce go do�wiadcza� r�wnie� teraz. Ale jest co�, co ka�e wraca�. Nader niech�tnie pozwala si� ponie�� ku pe�nej �wiadomo�ci. Czerwona kula rozb�ys�a, po czym rozszerzy�a si� i wyd�u�y�a, stopniowo przyjmuj�c rozpoznawalne kszta�ty ludzkie. Czerwony kolor zmatowia�, przeszed� w ��ty i Belinda zobaczy�a przed sob� m�czyzn�. Najwyra�niej nie by� to Hun, cho� jego ubi�r zdecydowanie przypomina� str�j Huna. Posta� popatrzy�a na Belind� b�yszcz�cymi oczami, krzywi�c wargi z odrazy. Nie chcia�em wraca�. Cierpi� tu m�ki. S�owa zn�w wyros�y Belindzie w g�owie, formuj�c pos�ane jej uczucia. - Kim by�e�? - spyta�a, staraj�c si� m�wi� spokojnie. Istota spojrza�a na ni� z ukosa, daj�c wyraz swojemu rozdra�nieniu. Przesta� ze mn� rozmawia�! Nie chc� poufa�o�ci rozmowy. Opu��cie to miejsce, �ebym m�g� wr�ci� na spoczynek. - Kto� tu jest, pu�kowniku. - Belinda podnios�a wzrok. Poindexter podszed� po�piesznie. - Co si� dzieje? Belinda zm�czonym ruchem przetar�a oczy. - Tutaj jest... m�czyzna. On, hm, wyszed� ze �cian. - Potrz�sn�a g�ow�, nie wierz�c w to, co m�wi, i spojrza�a na pu�kownika. - Chce, �eby�my st�d poszli. Poindexter popatrzy� badawczo na Belind�, wyra�nie staraj�c si� stwierdzi�, czy kobieta jest przy zdrowych zmys�ach. - Naprawd�? - mrukn��. - A powiedzia� dlaczego? Belinda skuli�a si� nieznacznie. - W�a�ciwie on wcale nie chce rozmawia�... To znaczy nie chce o tym ze mn� dyskutowa�. My�l�, �e wola�by by� tam, sk�d przyszed�. Poindexter zmru�y� oczy. - Denerwuje si�, tak? Aj, aj, aj. Powiedz mu, �e postaramy si� odej�� st�d jak najszybciej. Wyno�cie si� z mojego grobowca. ��te oczy prze�widrowa�y Poindextera, ale rozkaz by� skierowany do Belindy. - Twojego grobowca? - wysycza�a Belinda. - Czy ty jeste�... by�e� Attyl�? Poindexter wyprostowa� si�, gdy to us�ysza�, i jeszcze bardziej przymkn�� powieki. Oczy postaci rozszerzy�y si� z oburzenia, kt�re raptownie przesz�o w gniew. Nie! G�upia! Nic nie zm�ci�o ciszy, ale Belinda wzdrygn�a si�, jakby rozleg� si� wrzask. G�upia! Ja zbudowa�em ten grobowiec. To jest m�j grobowiec, bo beze mnie by go nie by�o. Ale sam jestem niczym. Istota przysun�a si� bli�ej i nachyli�a si�, a� Belinda odnios�a wra�enie, �e czuje ch��d �mierci. Nie myl mnie z moim panem Attyl�. Jestem niczym. - Wybacz - szepn�a Belinda, podnosz�c d�o� w �agodz�cym ge�cie. - Nie chcia�am ci� urazi�. Wybacz. Ku jej zdziwieniu, posta� skin�a g�ow�. Potem wyprostowa�a si� i oddali�a w stron� szkieletu badanego wcze�niej przez Chalmersa. Tak, to by�em ja. Istota odwr�ci�a si� do Belindy. Kobieta by�a niemal pewna, �e z tej odleg�o�ci widzi w b�yszcz�cych oczach �zy. Nikt, kto tu pracowa�, nie m�g� zosta� przy �yciu. Nie chcieli, �eby ktokolwiek z �ywych umia� znale�� grobowiec mojego pana. Powiedzieli mi, �e b�d� mia� honorowe miejsce, i dotrzymali s�owa. - On by� budowniczym tego grobowca - powiedzia�a Berlinda do Poindextera. - To jego zw�oki, tam, ko�o Chalmersa. Poindexter przygl�da� jej si� przez chwil�, usi�uj�c co� postanowi�. - Doskonale - odezwa� si� w ko�cu. - Uznaj� to. Wi�c... on by� budowniczym. Domy�lam si�, �e nie jest sk�onny pom�c nam wykopa� starego Huna? Belind� przeszy� b�l ostry jak skalpel. Z j�kiem zamkn�a oczy i us�ysza�a, jak reszta ekipy pada na ziemi�. Ryzykuj�c spojrzenie przez mg�� b�lu, ujrza�a, �e posta� budowniczego, z r�kami wypr�onymi z w�ciek�o�ci, przesuwa si� od coko�u do coko�u, lustruj�c roz�o�one na nich szcz�tki. Furia bucha�a z niego jak �ar z pustynnej drogi. Dwaj widmowi pomocnicy Belindy stan�li w jej obronie i b�l urwa� si� jak szarpni�ta wst��ka. Pozostali cz�onkowie ekipy zacz�li dochodzi� do siebie. Gurdo, gdzie jeste�? Synu Shaitana! Gdzie jest tw�j trup? Ostro�nie, pami�taj�c o parali�uj�cym b�lu, Belinda si�gn�a my�l� przed siebie i dotkn�a aury budowniczego, czuj�c zdrad�, zniewag� i... ...dym wij�cy si� z ogniska... ...mroczne wn�trze namiotu Gurdy, wzrok wpatrzony w szamana graj�cego cicho na b�bnie... ... - Jeste� niczym, Greku. Ale po�o�ymy ci� w honorowym miejscu, je�li zbudujesz ten grobowiec... ... - Wszyscy tu umrzemy. B�d� z wami, kiedy b�dziecie przekracza� rzek�... ... - Bogowie step�w ��daj�, �eby�my umarli dla Chana... Belinda przerwa�a kontakt. Budowniczy zwr�ci� na ni� p�on�ce oczy. Zginiecie tu. Wszyscy. Belinda wyprostowa�a plecy. - M�wi, �e je�li st�d nie odejdziemy, wszyscy zginiemy. - Na pewno tak m�wi - szepn�� Poindexter. Nie po to po�wi�ci�em temu sze�� lat swojego �ycia, �eby teraz odda� to grabie�com. B�d�cie pewni: nie znajdziecie tu nic pr�cz w�asnej �mierci. Belinda popatrzy�a budowniczemu prosto w oczy. Podj�� wyzwanie, ruszaj�c do ataku. Machn�a r�k� i dwa cienie z oci�ganiem zesz�y z drogi, pozwalaj�c mu zbli�y� si� do niej na odleg�o�� wyci�gni�tej r�ki. Uderzy� w ni� strumie� w�ciek�o�ci i nienawi�ci, ale nawet nie drgn�a. Stopniowo si�a ataku os�ab�a i Belinda wzi�a g��boki oddech. - Nie jeste� w tym zbyt dobry, prawda? - G�os jej dr�a�, ale jako� zdo�a�a rozci�gn�� usta w u�miechu. Wyraz gniewu powoli znika z jego twarzy. W ko�cu popatrzy� jej w oczy i pozwoli� nawi�za� kontakt. Kim jeste�? Jej najwcze�niejsze wspomnienia sk�ada�y si� z rozproszonych obraz�w - by�o w�r�d nich rozpalone wn�trze samochodu, kt�rym wywieziono j� z Pustyni Simpsona, z domu w szkole misyjnej. Mia�a wtedy pi�� lat, a w jej czaszce i kr�gos�upie szala�o bakteryjne zapalenie opon m�zgowych. W latach siedemdziesi�tych dwudziestego wieku aborygenom wci�� jeszcze nie wolno by�o pokazywa� si� w Woomerze, wi�c musieli przewie�� j� po wyboistych pustynnych drogach a� do oddalonego o sze��set kilometr�w Port Augusta. W�wczas ju� umiera�a i ka�dy o tym wiedzia�. Jej rodzina nie mia�a do�� pieni�dzy, by zawie�� j� dalej, do Adelajdy, na leczenie na lepszym poziomie, a pa�stwo nie kwapi�o si� do pokrywania dodatkowych koszt�w. �miertelno�� w�r�d aboryge�skich dzieci zawsze by�a wysoka i Belinda mog�a najwy�ej liczy� na leczenie paliatywne. Pami�ta�a �zy na twarzy swojej matki i pochmurny nastr�j personelu piel�gniarskiego w dniu, w kt�rym - jak wiedzia�a - mia�a po�egna� si� z �yciem. Potem by�a ciemno��. Miliony ma�ych �wiate�ek, wolno pulsuj�cych barwami purpury i fioletu. Chcia�a do nich do��czy�. Gdzie� w tej przestrzeni jej totem Kangura zwr�ci� na ni� wzrok i spojrza�a mu w oczy. Krzykn�a z przera�enia, a oczy Ducha Kangura zw�zi�y si� gniewnie. Obudzi�a si� w szpitalnym ��ku. Jej matk� i ciotki zatka�o ze zdumienia, a w mroku przyczai�y si� dwa cienie. Belinda obliza�a spierzchni�te wargi i popatrzy�a na konstruktora grobowca. - W�a�ciwie nie wiem, dlaczego tu s� - szepn�a. - My�l�, �e maj� mnie ukara�, bo przestraszy�am si� swojego totemu. Budowniczy wydawa� si� zaskoczony. - Tak, wiem - przyzna�a. - To dziwne. Paradoks, ale ma sens. Broni� mnie, �ebym �y�a d�u�ej i wi�cej cierpia�a. Cierpia�a� ju� kiedy�? Na moment ogarn�a j� irracjonalna z�o��. - Halo, halo! - warkn�a, d�gaj�c palcem sw�j w�zek inwalidzki. Potem odetchn�a g��boko, t�umi�c rozdra�nienie. - Tak. Starszyzna uzna�a, �e prawdopodobnie jestem op�tana przez z�ego ducha. Wiele razy poddawali mnie egzorcyzmom. Nie umar�am, jak nale�a�o; nadal �y�am i to ich przera�a�o. Co gorsza, naprawd� widzia�am duchy. Nie tylko te dwa, ale i inne, a poza tym wiedzia�am... hm, wiedzia�am wi�cej, ni� w moim plemieniu wolno wiedzie� osobie p�ci �e�skiej. Do porozumiewania si� ze �wiatem duch�w maj� prawo tylko m�czy�ni. - Zamkn�a oczy i zadr�a�a. - Odrzucili mnie. Nasz szkolny nauczyciel zabra� mnie z powrotem do Port Pirie i odda� mnie na wychowanie bia�ej rodzinie. Bia�ej, bo �adni aborygeni, nawet z innego plemienia, nie chcieli mnie przyj��. Wychowa�am si� wi�c z dala od rodziny. Umia�am robi� dziwne rzeczy, ale w�a�ciwie nic mi to nie pomaga�o... - Zamilk�a i po chwili doda�a z krzywym u�miechem: - Dop�ki nie znalaz� mnie pu�kownik Poindexter. Teraz nadal robi� dziwne rzeczy i jestem doceniana. Rabujesz groby i sprawia ci to przyjemno��? Belinda przesta�a si� u�miecha� i przybra�a kamienny wyraz twarzy. - Twoja kolej - powiedzia�a. Mia�em dwana�cie lat, kiedy zobaczy�em piramidy w Gizie. Dowiedzieli�my si� - ja, m�j ojciec i czterej bracia - �e ods�oni�y je zimowe burze. Po�eglowali�my w g�r� Nilu z trzema barkami na holu, �eby w Gizie nape�ni� je kamieniem z pokrycia piramid i po powrocie do Aleksandrii przeznaczy� go na materia� budowlany. Widzisz, w delcie Nilu kamie� by� trudny do zdobycia. A gdyby tak mie� kamie� z grobowc�w staro�ytnych faraon�w! M�j ojciec mia� nadziej� na du�y zysk i jego oczekiwania si� spe�ni�y. Ale r�wnocze�nie utraci� mnie. Nie wierzy�em w�asnym oczom, kiedy zobaczy�em piramidy. By�y tak... ach, nie to jest wa�ne. Wa�ne jest to, �e od tamtej chwili moja wiedza o �yciu przesta�a mi wystarcza�. Obudzi� si� we mnie niespokojny duch i zapragn��em dowiedzie� si� wi�cej o �wiecie. Najpierw naj��em si� do pracy w Wielkiej Bibliotece w Aleksandrii. Sama Hypatia nauczy�a mnie czyta� i kopiowa� teksty z pergaminowych zwoj�w. Przez jaki� czas nauka wystarczaj�co g��boko zaprz�ta�a moj� uwag�. Wi�kszo�� zwoj�w rozsypywa�a si� ze staro�ci i nie mia�a �adnej warto�ci, ale czasem wpada� mi w r�ce jaki� rarytas - staro�ytny manuskrypt, opowie��, receptura. Niekt�re zwoje z wiedz� tajemn� tak samo mnie poch�ania�y. Zatrzyma�em wiele z nich nawet po zrobieniu kopii. To by�y dla mnie dobre czasy, ale nie trwa�y d�ugo. Jestem - by�em - Grekiem z pochodzenia i w ko�cu dosz�o do niezgody. Ko�ci� koptyjski obawia� si� Hypatii i zwoj�w zgromadzonych w Bibliotece. Przyw�dcy Ko�cio�a oskar�yli nas o przechowywanie ksi�g z wiedz� magiczn� i naukami diab�a. Powiedzieli, �e Hypatia dzia�a w przymierzu z Shaitanem, a potem j� zabili. Widzia�em, jak mot�och - Grecy jak ja - wywl�k� j� z lektyki i zmasakrowa� na ulicy. Przez nast�pne kilka lat t�umy wdziera�y si� do Biblioteki i niszczy�y wszystko, co zebrali�my i chronili�my. Lepiej by�o zniszczy� �wiadectwa innych prawd, ni� przyzna�, �e wyznawane prawdy mog� by� niedoskona�e. Nie mog�em tam zosta� i patrze� na t� profanacj�. Pr�bowa�em wyja�ni� ojcu, �e ju� nie potrafi� by� Alessandrosem z Aleksandrii. Obawiam si�, �e nie zrozumia�. On... nie, to tak�e nie jest wa�ne. Opu�ci�em Aleksandri� i nigdy tam nie wr�ci�em. Chcia�em przywr�ci� jak najwi�cej z tego, co m�j lud ukrad� �wiatu. Dwadzie�cia lat p�niej, kiedy mieszka�em pod Konstantynopolem, nadci�gn�y wojska Attyli i obleg�y miasto. Dosta�em si� w jasyr i sta�em si� niewolnikiem. Przez ten czas m�j pan Attyla wypytywa� mnie o wszystko, czego si� nauczy�em, i o miejsca, kt�re widzia�em. W przededniu zaniechania obl�enia po�o�y� mi miecz na karku i powiedzia�, �e odk�d zabra� mi �ycie, pozosta�o mu tylko przela� moj� krew, i pewnego dnia to uczyni. Chcia� jednak, �ebym przedtem zaprojektowa� dla niego grobowiec godny wielkiego wodza, taki jak te dla faraon�w. Kilka lat p�niej, kiedy Frankowie pokonali go pod Chalons, wys�a� mnie z powrotem do Panonii; mia�em zbudowa� mu grobowiec zabezpieczony przed intruzami. Gurda, jego szaman, przyjecha� ze mn�, by dopilnowa�, �ebym nie wybudowa� czego� barbarzy�skiego. Kiedy m�j pan Attyla wr�ci� spod bram Rzymu, Gurda kaza� mi si� pospieszy�, bo czu�, �e �mier� naszego pana jest ju� blisko. Zmar� w nast�pnym roku. Niejeden przybra� jego imi�, jednak �adnemu si� nie powiod�o i wielu Hun�w wr�ci�o na stepy, ale Gurda i ja zostali�my, by doko�czy� grobowiec. Gurda wzi�� troch� mojej krwi i zmiesza� j� z zapraw�, szepcz�c zakl�cie. Potem powiedzia�, �e b�d� na zawsze zwi�zany z grobowcem mojego pana i powr�c�, �eby go chroni�. Dlatego ostrzegam ci�: odejd�cie, p�ki jeszcze mo�ecie. Poindexter przykl�kn�� i spojrza� Belindzie w oczy. Wzrok mia�a przytomny i czujny, jednak widzia�a co�, czego on nie m�g� zobaczy�, s�ysza�a co�, czego on nie s�ysza�. Machn�� jej r�k� przed oczami i nie dostrzeg� �adnej widocznej reakcji. Wsta� i obszed� j� dooko�a, pocieraj�c sobie kark. Nic nie wskazywa�o, �e go zauwa�y�a. Bardzo dziwne. Ale on i jego ludzie byli przyzwyczajeni do dziwnych rzeczy. W niekt�rych z tych staro�ytnych grobowc�w panowa�a niepokoj�ca atmosfera. Potrz�sn�� g�ow� i przebieg� wzrokiem po swoich ludziach. Skinieniem g�owy poleci� Jonesowi i Tellmanowi w��czy� m�oty pneumatyczne i zabra� si� z powrotem do pracy. Gdy rozleg�o si� zgrzytliwe staccato, przyjrza� si� Belindzie. Ani drgn�a, nawet nie zmru�y�a oczu. By�a bez reszty zaanga�owana w... cokolwiek to by�o. Nie do wiary: powiedzia�a, �e rozmawia z budowniczym grobowca. Jednym s�owem - z duchem. Bardzo, bardzo dziwne. Nigdy wcze�niej si� z tym nie spotkali. Niesamowite wra�enie, trzeba przyzna�. Wprawdzie Belinda umia�a wejrze� w wydarzenia sprzed wiek�w, ale nigdy nie spotkali si� z... Poindexter odp�dzi� od siebie t� my�l. Mia� za zadanie zbada� ten grobowiec, stawk� za� by�a jego reputacja. Jeszcze raz przyjrza� si� Belindzie, po czym da� znak pozosta�ym, by wr�cili do pracy. M�oty pneumatyczne zacz�y kruszy� granitow� �cian� wiod�c� do nast�pnej komory. Poindexter podszed� bli�ej i przyjrza� si� �cianie; by�a zrobiona z du�ych blok�w granitu. W miejscach ��czenia zamiast zaprawy murarskiej tkwi�a glina. Budowniczy postara� si�, by podw�jny mur mi�dzy komorami by� wodoszczelny. Ani jedna kropla wody nie przeciek�a do �rodka. Nic by si� nie dzia�o, dop�ki rabusie grob�w nie spr�bowaliby zburzy� �cian. Wtedy woda mia�a zala� komor�, wypchn�� rop� z sadzawki i... Grobowiec by� �mierteln� pu�apk� dla z�odziei. Poindexter podejrzewa�, �e b�d� musieli przebi� si� przez kilka takich kom�r, zanim znajd� zw�oki kr�la Hun�w. Bezu�yteczne pu�apki. U�miechn�� si� do siebie. Dawny budowniczy nie�le si� napracowa� i nie wiedzia�, �e kiedy� przegra z nowoczesn� technik�. Tym razem nie mia�o tu by� �adnego ognia, nie istnia�o wi�c niebezpiecze�stwo po�aru. Co wi�cej, ludzie Poindextera mieli wymienia� powietrze w ka�dej komorze jeszcze przed wej�ciem do �rodka, a na wszelki wypadek mo�na by�o nawet wypompowa� rop� z ka�dej sadzawki. Pu�kownik nie zamierza� ryzykowa�. No, mo�e troch�, ale w tym wypadku nie mia� wyboru. Wyszed� na zewn�trz i stan�� nad brzegiem rzeki. Wyj�� telefon kom�rkowy i wybra� numer Willa, maj�c nadziej�, �e zdo�a uzyska� informacje w kr�tkim czasie. Je�li W�grzy byli czujni, mogli zorientowa� si�, �e to telefon z W�gier, z miejsca oddalonego o niespe�na pi�� kilometr�w od terenu wykopalisk. Poindexter nie chcia� ryzykowa� w ten spos�b zbyt cz�sto; mo�e lepiej by�oby powiedzie� Willowi, �eby sam kontaktowa� si� co trzy lub cztery godziny. - Halo - odezwa� si� Will ostro�nie. Szybko oddycha� i Poindexter pomy�la�, �e mo�e to ze zdenerwowania. W tle by�o s�ycha� inne g�osy. Nale�a�o zachowa� ostro�no��: nawet je�li rozmowy nie nagrywano, szpiedzy mogli by� w zasi�gu g�osu. - Witam, Willu. - Pu�kownik stara� si� m�wi� cicho i spokojnie. - Chcia�bym si� dowiedzie�, jak id� nasze sprawy. - Dzie� dobry panu. - Czy to ulga zabrzmia�a w g�osie Willa? - Ciesz� si�, �e pan dzwoni. Zrobili�my post�py, wi�c na pewno zechce pan o tym pos�ucha�. - W tym by�o ostrze�enie. - Odkryli�my jeszcze inne przedmioty u�ywane w �a�ni. To du�e ceramiczne wazy, kt�re nape�niano sokiem z owoc�w. �ci�lej m�wi�c, sokiem z winogron. - Sok z winogron? - Poindexter prawie si� u�miechn��. Stare wygi z tych Hun�w. - Widzieli�my ju� kiedy� co� takiego, prawda? - Swego czasu jego ludzie znale�li par� minojskich statuetek, kt�re wygl�da�y na z�ocone. Minojscy rzemie�lnicy rozpuszczali czyste z�oto w kwasach z sok�w owocowych, a potem zanurzali o�owiane statuetki w roztworze, tak �e z�oto osadza�o si� na o�owiu. Wyrob�w tego typu by�o tylko kilka i grupa pu�kownika nigdy nie zawiadomi�a nikogo o swoich znaleziskach. - To nie ca�kiem to samo - powiedzia� Will. - W wazach powinien by� osad ze z�ota, ale nic tam nie by�o. Tylko �lady wy�arte przez kwas. Poindexter zmarszczy� brwi. - Jakie� �lady elektryczno�ci? - zapyta�. Jego ludzie odkryli kiedy� grobowiec fenickiego handlarza srebrem. Wewn�trz opr�cz typowych przedmiot�w znale�li ceramiczn� waz� wy�art� od �rodka. Handlarz rozgniata� w wazie pomara�cze i zanurza� w niej druty, uzyskuj�c w ten spos�b s�aby pr�d elektryczny, kt�rego u�ywa� do galwanicznego srebrzenia. - Owszem - przytakn�� Will - znale�li�my druty miedziane, prowadz�ce do paru ceramicznych s�oj�w. Poindexter jeszcze bardziej �ci�gn�� brwi. Zastanawiaj�ce odkrycie. Chcia� zada� jeszcze kilka pyta�, ale w g�osie Willa zasz�a zmiana: zabrzmia�a w nim nagl�ca nuta. - W�grzy s� bardzo podekscytowani. My�l�, �e skoro Hunowie tak bardzo si� tu zadomowili, to niedaleko mo�e by� gr�b Attyli. Maj� zamiar, hm, zacz�� szuka�... Pu�kownik zesztywnia�. - Rozumiem - mrukn��. To by�o potrzebne jak dziura w mo�cie. Legenda g�osi�a, �e Attyla zosta� pochowany w rzece Tiszy. By� to czysty absurd, ale nie mo�na by�o pozwoli�, �eby grupy poszukiwawcze kr�ci�y si� nad brzegiem rzeki. - No c�, �ycz� im powodzenia. Przy��czysz si� do nich? - Tak. Pomy�la�em, �e m�g�bym rozejrze� si� w tym lasku nad rzek�. Poindexter odetchn�� z ulg�. Je�li Will mia� zamiar udawa�, �e przeszukuje t� okolic�, mo�na by�o mie� nadziej�, �e w pobli�u nie b�dzie �adnych W�gr�w. - Powodzenia. Informuj mnie regularniej, powiedzmy co trzy godziny. - Oczywi�cie, prosz� pana - zgodzi� si� Will. - Powinienem by� wtedy nad rzek�. Pewnie zdam panu sprawozdanie prosto stamt�d. Dobrze si� z�o�y�o: Poindexter m�g� spotka� si� z Willem przed ko�cem dnia. - B�d� czeka� - powiedzia�. - �a�uj�, �e nie pojecha�em z tob�. To bezczynne siedzenie w Londynie dzia�a mi na nerwy. Naprawd� chcia�bym zobaczy� co� z tego, co znale�li�cie. - Doskonale pana rozumiem. Will dobrze si� sprawia�; pu�kownik u�miechn�� si� szeroko. - No c�, pozostaje mi czeka� na twoje sprawozdanie. Do us�yszenia. - Poindexter roz��czy� si�. Szybko wszed� z powrotem do grobowca i przywo�a� Chalmersa. - Ci cholerni Madziarzy b�d� szuka� grobowca Attyli. - Chalmers zakl��. Pu�kownik ci�gn�� dalej: - Will postara si� utrzyma� ich z dala od nas, ale nie mam pewno�ci, �e mu si� uda. Zostaw Jonesa i Tellmanna z m�otami, zbierz wszystkich innych i przenie�cie ca�y ob�z do tej komory. W lesie wszystkie �lady po nas maj� by� zatarte. Aha, i lepiej wymy�l jaki� spos�b na zamaskowanie wej�cia do grobowca. Poindexter odprowadzi� wzrokiem ekip� wybiegaj�c� z Chalmersem na zewn�trz. Belinda nadal nie reagowa�a na otoczenie, g��boko pogr��ona w rozmowie z... czym�. Pu�kownik podszed� do Jonesa i Tellmanna i kaza� im przerwa� prac�. Dziura by�a ju� wystarczaj�co du�a, �eby m�g� przecisn�� si� do nast�pnej komory, wi�c opad� na kolana, wspar� si� na r�kach i ruszy� na czworakach mi�dzy podw�jny mur. Ciemno�� po drugiej stronie otworu by�a nieprzenikniona. Na moment g�ucha cisza tak bardzo go przyt�oczy�a, �e mia� trudno�ci z oddychaniem. Chwiejnie wstaj�c, z wdzi�czno�ci� spojrza� na trapezoidaln� plam� �wiat�a przes�czaj�cego si� przez otw�r. Zrobi� ostro�ny krok w bok i zn�w ogarn�a go ciemno��. Przyt�aczaj�ca. Przera�aj�ca. Grobowa. W�osy zje�y�y mu si� na karku i nagle pomy�la�, �e mo�e znale�� tu wi�cej, ni� si� spodziewa. Je�li Belinda rzeczywi�cie rozmawia�a z... Prze�kn�� �lin�. Je�li rzeczywi�cie rozmawia�a z inn� istot�? Czy�by grozi�y im moce nadprzyrodzone? Nagle w��czy�y si� m�oty pneumatyczne i Poindexter krzykn�� ze strachu. Opieraj�c si� z ulg� o �cian�, zapali� latark�. Komora wygl�da�a tak samo jak pierwsza: sadzawka ropy, coko�y i kolumny. Jednak ta komora by�a nietkni�ta. Tynk na �cianach pokrywa�y malowid�a mieni�ce si� bogactwem kolor�w i roj�ce si� od postaci. Na coko�ach le�a�y nie zw�oki, lecz przedmioty - siod�a, bro� sieczna, l�ni�ce szkatu�y, a nawet oprawione w sk�r� manuskrypty. Prawdopodobnie zrabowane, ale i tak godne uwagi. Przed przeciwleg�� �cian� sta�y dwa metalowe stojaki. Poindexter pomy�la�, �e pewnie ustawiono je tam ku przestrodze. Podszed� bli�ej i przyjrza� si� im uwa�niej. By�y to lite s�upy, ka�dy wysoki mniej wi�cej na metr, z g�r� soli na p�askim wierzchu. By�y zrobione ze z�ota. A przynajmniej tak wygl�da�y. Krzywi�c wargi w u�miechu, Poindexter po�o�y� jeden na boku, rozsypuj�c s�l po ziemi, i przejecha� no�em po podstawie. Przyjrza� si� bacznie naci�ciu i zrobi� nast�pne. To by�o lite z�oto, nie z�ota pow�oka. Zmarszczy� brwi. Do czego w takim razie u�ywali tych waz z kwasem z owoc�w? Belinda obliza�a wargi i uzmys�owi�a sobie, �e chce jej si� pi�. - Gurda ci� oszuka� - powiedzia�a, zdaj�c sobie spraw�, jak ochryple brzmi jej g�os. - Dopilnowa� budowy grobowca i z�o�y� ci� w ofierze, ale sam nie do��czy� do ciebie. Alessandros pochyli� g�ow� i Belinda poczu�a, jak wzbiera w nim fala wzburzenia. Zosta�o szybko st�umione. Na pewno mia� swoje powody. - Oczywi�cie. - W jej g�osie zabrzmia� sarkazm, kt�ry sprawi�, �e Alessandros wpi� w ni� oczy. Musia� przypilnowa� zniszczenia wiosek, kt�re podlega�y nam przez sze�� lat. Mo�e jest pochowany gdzie� obok, w zwyk�ym grobie. - Tak, na pewno tak jest. - Mia�a nadziej�, �e zabrzmia�o to protekcjonalnie. Alessandros zmru�y� oczy. Plugawicie to miejsce. Odejd�cie i zostawcie zmar�ych w spokoju. Odejd�cie, p�ki jeszcze mo�ecie. - Czy twoja matka da�a ci imi� po Aleksandrze Wielkim? - Belinda utkwi�a w nim wzrok, uwa�nie obserwuj�c jego reakcj�; wydawa� si� zbity z tropu tym pytaniem, ale po chwili jego twarz z�agodnia�a. - Oczywi�cie, �e tak - doda�a. - To by�o modne. Trzy lata temu znale�li�my jego grobowiec. Alessandros zareagowa� tak, jak chcia�a: otworzy� szeroko oczy i u�miechn�� si� nieznacznie. Jak wygl�da�? Co by�o w �rodku? Za�mia�a si� cicho. - Mam ci�. Teraz ju� wiesz, dlaczego to robimy. Grek zagapi� si� na ni� z otwartymi ustami, a potem zn�w si� u�miechn��. Potoczy� wzrokiem dooko�a i szybko z powrotem zwr�ci� na ni� oczy. Nie ma ju� wiele czasu, Belindo. Wszyscy musicie odej��. Rozejrza�a si� po wn�trzu. Woln� przestrze� zajmowa�y namioty, a w �cianie zia�a wielka dziura prowadz�ca do nast�pnej komory. Przez wy�om dobiega� �oskot m�ot�w pneumatycznych. Zmiany wprawi�y j� w os�upienie. Czy�by a� tak g��boko by�a poch�oni�ta rozmow�? Uruchomiwszy w�zek, podjecha�a do wyrwy w �cianie, klucz�c w�r�d rur i przewod�w wij�cych si� po ziemi, i przejecha�a do nast�pnej komory. Ca�a ekipa by�a ju� w �rodku i w�a�nie katalogowa�a liczne znaleziska. Hans i Sven pracowali m�otami pneumatycznymi, wybijaj�c dziur� w przeciwleg�ej �cianie. Poindexter bada� kijem dno sadzawki. - Chyba co� mam - zamrucza�, usi�uj�c wy�owi� co� z ropy. Na powierzchni ukaza�a si� l�ni�ca od ropy, szara bry�a, ale zaraz zanurzy�a si� z powrotem. - To wygl�da�o na beton - powiedzia� z u�miechem. - Zdaje si�, �e niewolnicy nie mieli specjalnej motywacji do utrzymywania porz�dku. Belinda spojrza�a przenikliwie na Alessandrosa. Obserwowa� Poindextera i u�miechn�� si�. Potem rozejrza� si� po coko�ach. Moje ksi��ki i zapiski, Belindo. Przepadn� razem z wami. Poindexter zauwa�y� Belind� i podszed� do niej �wawym krokiem. - Dobrze si� czujesz? Spr�bowa�a si� u�miechn��. - Tak, dzi�kuj�, pu�kowniku. Przepraszam, chyba naprawd� straci�am kontakt z otoczeniem. Tyle zrobili�cie, a ja nawet tego nie zauwa�y�am. Poindexter tylko skin�� g�ow�, przewiercaj�c j� wzrokiem. Po d�u�szej chwili powiedzia�: - Tak, pr�bowali�my ci� zbudzi�, ale najwyra�niej nic nie s�ysza�a�. - Belinda spu�ci�a oczy. - I co z tym... budowniczym? Dowiedzia�a� si� czego�? Nie podnios�a wzroku. - On m�wi, �e musimy odej��, bo inaczej wszyscy zginiemy. - Tak - mrukn�� oschle Poindexter. - Powtarza w k�ko to samo jak zepsuta p�yta. - Belinda spojrza�a na niego pytaj�co. - To okre�lenie z dawnych czas�w.