5018
Szczegóły |
Tytuł |
5018 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5018 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5018 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5018 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marcin Je�ewski
Bunt Anio��w
Oto wielki Smok
I ogon jego zami�t� trzeci� cz�� gwiazd niebieskich i str�ci� je na ziemi�
(...)
I wybuch�a walka w niebie: Micha� i anio�owie jego stoczyli b�j ze smokiem.
I walczy� smok i anio�owie jego
Lecz nie przem�g� i nie by�o ju� dla nich miejsca w niebie.
I zrzucony zosta� ogromny smok, w�� starodawny, zwany diab�em i szatanem,
kt�ry zwodzi ca�y �wiat;
zrzucony zosta� na ziemi�, zrzuceni te� zostali z nim jego anio�owie.
I us�ysza�em dono�ny g�os w niebie, m�wi�cy:
Teraz nasta�o zbawienie i moc i panowanie Boga naszego
Apokalipsa �w. Jana
- Pssst...
Ciemno�� odrobin� si� rozchyli�a ukazuj�c zarys ukrytej postaci.
- Chod� - wyszepta�a sylwetka - Nie st�j tak na widoku.
Nowoprzyby�y z oci�ganiem zanurzy� si� w mrok. Czyja� ciep�a d�o� chwyci�a go
pod rami� i pokierowa�a w coraz g��bszych ciemno�ciach. Po chwili natrafili na
przeszkod�. Ciche skrzypni�cie i mogli i�� dalej. Gdzie� z przodu b�ysn�o s�abe
�wiat�o pochodni po czym znikn�o pozostawiaj�c po sobie s�ab�, chwiejn�
po�wiat�. Chwil� p�niej zbli�yli si� do poruszanej s�abym ci�giem powietrza
kotary. Przewodnik wyci�gn�� r�k� i ods�oni� wej�cie do przestronnej izby
o�wietlonej migotliwym blaskiem pochodni osadzonych w metalowych uchwytach.
Pe�zaj�ce po okopconych, nagich �cianach cienie i g��boka czarno-czerwona barwa
starych cegie� sprawi�y, �e przybysz zapragn�� si� cofn�� i uciec. Niestety by�o
ju� za p�no. Spojrzenia zgromadzonych przy pod�u�nym stole postaci spocz�y na
nim i oceniaj�c �widrowa�y, jakby chcia�y pozna� wszystkie jego sekrety.
- A wi�c przyszed�e� Asmodaju - poderwa� si� z miejsca wysoki, ubrany w
jaskrawoczerwon� tunik� m�czyzna siedz�cy po drugiej stronie izby - Ciesz� si�,
�e si� zdecydowa�e�. Barakel - wskaza� drugiego z przyby�ych - w�tpi�.
- Przyszed�em - westchn�� chudy jak szczapa m�czyzna z bujn�, siw� grzyw�.
Nadal nie wiedzia� czy przyj�cie zaproszenia by�o dobrym pomys�em.
- Usi�d� wi�c przy stole - tamten wskaza� wolne miejsce, odczeka� a� go�� zajmie
miejsce, po czym sam usiad� uwa�aj�c przy tym by nie przygnie�� swoich
wspania�ych, �nie�nobia�ych skrzyde� - Przybyli ju� chyba wszyscy - zawaha� si�
rozgl�daj�c wok�.
- Nie ma Uriela, Lucyferze - odezwa� si� kto� - Chyba...
- Uriel nie przyjdzie - przerwa� mu tamten.
- Mo�e...
- Nie przyjdzie - tym razem by�o to wypowiedziane bardzo dobitnie.
- Ale... - Zimne spojrzenie Lucyfera zdusi�o dalsz� cz�� zdania.
- �mier� zago�ci�a w�r�d Wybra�c�w Pana - mimo, �e s�owa Asmodaja by�y zaledwie
szeptem, dotar�y do wszystkich. - Nic ju� nie b�dzie takie jak przedtem... -
urwa�, gdy Objawienie opu�ci�o go r�wnie nagle jak przedtem nasz�o.
Przez chwil� panowa�a cisza. Zgromadzeni przy stole Anio�owie wpatrywali si� w
Asmodaja, nie rozumiej�c s��w, jakie przed chwil� us�yszeli. Cisza coraz
bardziej si� przeci�ga�a.
- �mier� - nie wytrzyma� w ko�cu kto� przerywaj�c pe�ne napi�cia milczenie. - Co
to znaczy? - teraz ju� wszyscy chcieli wiedzie�.
- Spytajcie Lucyfera.
Jak na komend� obr�cili si� w stron� ubranego na czerwono Anio�a, kt�ry z
nieodgadnionym wyrazem twarzy siedzia� wpatruj�c si� w �cian�.
- Uriel nie przyjdzie - powt�rzy� cicho. - Nie przyjdzie - a po policzku
potoczy�a mu si� samotna �za.
* * *
Ponad dwadzie�cia Anio��w zebra�o si� nad cia�em. To nie by� Uriel. Nie m�g�
by�. Ten pomi�ty, zakrwawiony korpus nie m�g� by� jednym z Wybra�c�w. Pi�kna,
zastyg�a w wyrazie przera�enia twarz by�a jakby karykatur� pe�nych blasku i
�ycia oblicz Anio��w.
Nikt nie m�g� zrozumie� co si� wydarzy�o. Po raz pierwszy mieli do czynienia z
czym� takim i nie bardzo potrafili obj�� to swoimi nawyk�ymi do �ycia rozumami.
Zostali przecie� stworzeni by �y�.
- Zbawienie odesz�o - odezwa� si� w ko�cu Akatriel, jak zwykle pojawiaj�c si�
nie wiadomo sk�d ani kiedy.
Poruszenie jakie zapanowa�o po tych s�owach w milcz�cym dot�d t�umie a� nazbyt
dobitnie m�wi�o, �e zgromadzeni nadal nie mog� poj�� natury nowego zjawiska a
s�owa Pos�a�ca Pana niewiele im wyja�nia�y. "Odesz�o? Jak? Dlaczego? Kiedy
wr�ci?" szeptali mi�dzy sob�.
- Nie wr�ci - odwa�y� si� zabra� g�os najstarszy ze zgromadzonych, siwow�osy
staruszek o ognistym spojrzeniu i rozbieganych r�kach - Uriel umar�.
To tylko powi�kszy�o zamieszanie i nasili�o szepty.
- Aniele M�dro�ci - spyta� kto� spo�r�d t�umu, najwidoczniej odwa�niejszy od
innych - Co to znaczy UMAR�?
- Nie wiem - odpar� Zagzagel nadaj�c swej pobru�d�onej twarzy wyraz zm�czenia,
maj�cy zniech�ci� do zadawania pyta� - Jeszcze nie zg��bi�em tego zjawiska -
doda� niejasno. Jeszcze przez moment poduma� nad cia�em po czym oddali� si�.
- Co to znaczy UMAR�? - tym razem z braku innego obiektu pytanie skierowano do
Akatriela, Anio�a Obwieszcze� i Objawiciela Boskich Tajemnic, stoj�cego na czele
Niebia�skiego Ministerstwa Informacji.
- Nie wiem - nawet on nie m�g� im pom�c - My�l�, �e nawet Pan tego nie wie -
odwa�y� si� na szczero�� - Jeszcze - doda� szybko nie chc�c by zaliczono go do
W�tpi�cych.
Szepty, kt�re ucich�y w oczekiwaniu na jego odpowied� wybuch�y ze zdwojon� moc�.
Atmosfera coraz bardziej si� zag�szcza�a.
- Zawo�ajmy Rafaela - zaproponowa� kto� z t�umu - On go uzdrowi.
- Tym razem Rafael nie pomo�e - uci�� temat Akatriel rozk�adaj�c r�wnocze�nie
skrzyd�a. Kilkoma pot�nymi zamachami uni�s� si� a� pod sklepienie olbrzymiej
sali.
- Czasami zdarza�o si�, �e kt�ry� z Anio��w dozna� jakiego� wypadku, z�ama�
skrzyd�o czy skaleczy� si�. Wtedy pojawia� si� Rafael i w kilka chwil leczy�
kontuzj�. Jednak tym razem by�o inaczej. Akatriel nie wiedzia� dlaczego, ale
czu� �e Uzdrowiciel nic tu nie poradzi. Tak ju� dzia�a� jego Dar. By� Anio�em
Obwieszcze�. Zawsze dowiadywa� si� o wszystkim jako pierwszy i przekazywa� to
innym. Nie oznacza�o to jednak, �e musia� rozumie� to co przekazuje. Od tego
byli inni. Jak chocia�by Zagzagel - Anio� M�dro�ci.
Szybuj�cy dot�d bez celu Akatriel nagle zmieni� kierunek lotu. "Dlaczego
wcze�niej o tym nie pomy�la�?". Razjel. On m�g� co� wiedzie�.
Przy�pieszy� kieruj�c si� r�wnocze�nie w stron� komnat mieszkalnych. Chcia�
dotrze� tam jako pierwszy. W ko�cu, gdy inni och�on�, te� zapragn� pozna� natur�
nowego zjawiska. A kt� m�g� je wyja�ni� jak nie Pan Tajemnic.
* * *
Nast�pnego dnia nadal nic nie by�o wiadomo. Nawet Razjel nie potrafi� niczego
wyja�ni�. Zagzagel gdzie� si� zaszy� pr�buj�c "zg��bi�" nowe do�wiadczenie, a
Metatron, Niebia�ski Kanclerz, zamkn�� kancelari� z powodu nadmiaru petent�w, z
kt�rymi nie potrafi� sobie poradzi�.
Oko�o po�udnia gruchn�a wie��, �e Stw�rca wzywa Anio��w przed swoje Oblicze.
Nikt nie wiedzia� sk�d si� wzi�a ta pog�oska, ale - jak to z plotkami bywa - od
razu zacz�a �y� w�asnym �yciem. Mo�e i by�o w niej nieco prawdy, ale gdyby
zliczy� wszystkich, kt�rych jakoby wezwa� Pan, Niebo by opustosza�o.
Zreszt� wkr�tce sprawa si� wyja�ni�a. Stw�rca rzeczywi�cie wezwa� kilku spo�r�d
Wybranych. W miar� jak poznawano ich imiona coraz wyra�niej spo�eczno�� anielska
zaczyna�a rozumie� powag� sytuacji.
Na pierwszy ogie� poszli Zagzagel, Rafael, Razjel, Metatron i Radueriel jako
Boski Protokolant. W tym sk�adzie radzili kilka godzin, po czym do��czy� do nich
Micha�, a nied�ugo potem Gabriel i Lucyfer. Wszystko to �wiadczy�o, �e sprawa
naprawd� musia�a by� powa�na. Niebo nie pami�ta�o sytuacji by B�g wezwa� na raz
a� tylu Anio��w.
Zreszt� powag� sytuacji czu� by�o nawet w samym powietrzu. Tak zwykle pe�ne
�ycia sale pa�ac�w, wype�nione krz�taj�cymi si� wsz�dzie Anio�ami, teraz by�y
puste i ciche. Tylko od czasu do czasu pod �cianami przemyka�a przygarbiona i
milcz�ca sylwetka, kt�ra zaraz znika�a pozostawiaj�c po sobie tylko echo
trzepotu skrzyde�.
Oko�o p�nocy do obraduj�cych do��czy�y jeszcze dwie pary bli�ni�t - Irin i
Kadiszin, tworz�cy wsp�lnie S�d Najwy�szy w Niebie, a wkr�tce potem wezwanie
poczu� Anafiel, w�dz Anio��w S�du. Co� takiego zdarzy�o si� po raz pierwszy.
Nawet podczas kryzysu zwi�zanego z Noem nie zwo�ywano najwy�szych niebia�skich
s�d�w.
Dwa dni p�niej przed oblicze Najwy�szego zosta� wezwany Akatriel. Jak zwykle
stan�� przed Panem zdj�ty nabo�n� czci� i trwog�. Przej�ty, nawet nie zauwa�y�
zgromadzonych Anio��w. Wpatrywa� si� w promie� �wiat�a tak jasny, �e a� bola�y
od niego oczy. Nie m�g� jednak oderwa� wzroku. Dozna� zaszczytu wejrzenia w
Oblicze Pana i czeka� teraz by wype�ni� swoj� rol�. Moment p�niej sp�yn�a na
niego �aska Objawienia, a nast�pnie - w drodze niezwyk�ego wyj�tku -
Zrozumienie. Natychmiast tego po�a�owa�. Zdj�ty przera�eniem oderwa� wzrok od
Oblicza i zataczaj�c si� zacz�� cofa�. Dopiero teraz, szale�czo rozgl�daj�c si�
w poszukiwaniu wyj�cia, spostrzeg� poblad�e i wymizerowane twarze pozosta�ych
Anio��w i od razu wiedzia�, �e oni r�wnie� doznali �aski Zrozumienia. Jednak oni
mieli �atwiej. Nie spoczywa� na nich obowi�zek zaniesienia Objawienia do reszty
Zast�p�w Pana. Wszyscy to rozumieli. Czuj�c na sobie ich pe�ne wsp�czucia
spojrzenia po raz pierwszy w �yciu Akatriel po�a�owa� posiadania Daru.
- ID� I PRZEKA� MOJE S�OWA - zabrzmia�o mu w umy�le i pchni�ty niewidzialn� r�k�
Pana potykaj�c si� o w�asne, nagle odmawiaj�ce pos�usze�stwa nogi, ruszy�
przekazywa� S�OWO.
Gdy tylko zamkn�y si� za nim drzwi komnaty, �wiat�o znik�o. Min�a d�u�sza
chwila nim Anio�owie przywykli do nowego o�wietlenia. W miejscu, gdzie przedtem
promienia�o Oblicze Pana sta�o teraz kilka postaci. Min�� jeszcze moment nim w
ko�cu jeden z Anio��w wyst�pi�, by przywita� nowoprzyby�ych.
- Jestem Metatron, Niebia�ski Kanclerz - odezwa� si� spokojnym, nieco
zmanierowanym g�osem, kt�ry jednak�e lekko si� jeszcze za�amywa� pod wp�ywem
niedawnych prze�y� - Witajcie w�r�d Zast�p�w Pana.
- Witaj - odpowiedzia�a mu jedna z postaci - Jestem Kamael...
- ...Sprawiedliwo�� Bo�a - doko�czy� za niego Metatron chc�c si� wykaza�
znajomo�ci� zamys��w Pana - Witaj. Ty i twoi towarzysze... - najmniejszym
grymasem nie zdradzi� si�, �e nie ma najmniejszego poj�cia kim s�.
- Ten oto - Kamael wskaza� na bladego m�odzie�ca nie�mia�o zerkaj�cego na
dostojne grono Wybra�c�w - to Suriel, Anio� �mierci. Pozostali to Anio�owie
Kary, kt�rzy podlegaj� tylko mnie - spojrza� na Metatrona znacz�co jakby chcia�
si� upewni�, �e Kanclerz dobrze to rozumie - Kusziel, Surowo�� Bo�a; Lahatiel,
P�omie� Bo�y; Szoftiel, S�dzia Bo�y; Makatiel, Plaga Bo�a; Hutriel, R�zga Bo�a;
Pusjel, Ogie� Bo�y i Rogzjel, Gniew Bo�y - przedstawi� ich - Naszym zadaniem
jest odnalezienie sprawcy tej... - zawaha� si� - ...�mierci i wymierzenie kary.
- Zostanie ci udzielona wszelka pomoc - zaofiarowa� si� Metatron.
- Taka jest Wola Pana - zgodzi� si� z nim Kamael, wzruszaj�c swymi pot�nymi
ramionami.
* * *
Mimo, �e zebrali si� ju� wszyscy, jako� nikt nie mia� ochoty zacz�� pierwszy.
Wydarzenia ostatnich dni odcisn�y na ka�dym wyra�ne pi�tno i zupe�nie zmieni�y
obraz �wiata do jakiego przywykli. �wiadomo��, �e jest si� �miertelnym
podzia�a�a na spiskowc�w jak zimny prysznic. Siedzieli przy stole nie patrz�c
sobie w oczy. Ka�dy gdzie� b��dzi� wzrokiem staraj�c si� patrze� wsz�dzie tylko
nie w oczy innego Anio�a.
- To nie ma sensu - Asmodeusz, szpakowaty, elegancki Anio� ubra� w ko�cu w s�owa
to, o czym my�leli wszyscy. Nawet on, zawsze pe�en �ycia i zwariowanych
pomys��w, siedzia� przybity ogl�daj�c w�asne paznokcie - To nie ma sensu -
powt�rzy� nadal nie podnosz�c wzroku.
- W�a�nie - popar� go wysoki, wynios�y Wybraniec, z uwag� ogl�daj�cy blat sto�u
- Powinni�my zrezygnowa�... To nie mia�o by� tak...tak... - zabrak�o mu s��w.
- Ju� jest za p�no Szemhazaju - nie pozwoli� mu sko�czy� Lucyfer.
- Dlaczego? - Szemhazaj roztargnionym ruchem odgarn�� z czo�a niesforny kosmyk
blond w�os�w - Dlaczego jest za p�no? - w ko�cu podni�s� wzrok i spojrza�
uwa�nie na Lucyfera.
- Bo sprowadzili�my do Nieba �mier� - odpowiedzia� mu Asmodaj.
- Nie my tylko Lucyfer...
- Niewa�ne KTO osobi�cie. Winni jeste�my wszyscy.
- Uriel chcia� nas zdradzi� - Lucyfer postanowi� si� usprawiedliwi�. - Dlatego
musieli�my go powstrzyma� - jego wzrok nagle utraci� wyraz gdy przypomnia� sobie
tamte chwile. - Pr�bowa�em mu to wyperswadowa�. Naprawd� pr�bowa�em... Jednak on
si� upar�. M�wi�, �e p�jdzie do Boga i wszystko mu wyjawi, �e... - g�os mu si�
na chwil� za�ama�. - Chwyci�em go za r�k� - podj�� po chwili opowie�� - i
wci�gn��em mi�dzy filary. Tam czeka� Samael... Chcieli�my go tylko nastraszy�...
�eby zachowa� tajemnic�. Jednak on zacz�� si� szarpa�. Pr�bowa� krzycze�...
Wtedy Samael uderzy� go. Najpierw raz, potem jeszcze raz... i jeszcze - na samo
wspomnienie tej sceny Lucyfer si� trz���. Dopiero po d�u�szej chwili podj��
opowie��. - W ko�cu Uriel znieruchomia�. Potem zobaczy�em krew. By�a wsz�dzie.
Na pod�odze, na ubraniu, na r�kach Samaela, na no�u - Lucyfer otwarcie zacz��
p�aka�. Zreszt� nie on jeden. Tylko Samael siedzia� nieporuszony wpatruj�c si�
we w�asne d�onie jakby szuka� na nich �lad�w krwi.
- Zdradzi�by nas - powiedzia� w ko�cu.
- A teraz ju� nie mamy wyj�cia - dopowiedzia� Asmodaj.
- Mamy. Mo�emy... - Szemhazaj si� zawaha�.
- Co mo�emy, Szemhazaju? - spyta� ostro Samael �widruj�c tamtego wzrokiem - Co?
P�j�� do Boga? - jad zawarty w tym pytaniu przywo�ywa� wspomnienie Uriela i tego
co go spotka�o, gdy pr�bowa� to zrobi� - I co mu powiesz? Mo�e to, �e razem z
Azazelem, Ezakielem i kilkoma innymi zst�pili�cie po�r�d �miertelnik�w by
posi��� ich c�ry?
Sk�d...? - Szemhazaj by� zszokowany wiadomo�ci�, �e kto� pozna� ich tajemnic� -
Jak...?
Niewa�ne. My�licie, �e wam to wybaczy?
Tak jak m�wi�em, teraz ju� nie mamy wyj�cia - uci�� dalsz� dyskusj� Asmodaj -
Chcemy czy nie, musimy brn�� dalej.
Tak� w�a�nie przysz�o�� widzia�e�? - zainteresowa� si� Lucyfer - Czy...
Odk�d umar� Uriel - przerwa� mu Asmodaj - Nie mog� dostrzec zbyt wiele. Wiem o
przysz�o�ci tyle, co i ty.
* * *
- Musimy wszystko przyspieszy� - przekonywa� Samael - Kamael i jego Anio�owie
Kary s� coraz bli�ej. Ostatnio zacz�li wypytywa� o W�tpi�cych. W ko�cu odkryj�
prawd�, a wtedy b�dzie ju� za p�no.
- Jeszcze nie jeste�my gotowi - nie poddawa� si� Lucyfer - Zaledwie trzecia
cz�� zast�p�w p�jdzie za nami je�li zaczniemy teraz. Powinni�my jeszcze
zaczeka�.
- Nie - g�os Samaela by� r�wnie twardy i nieprzejednany co zwykle - Powinni�my
uderzy� teraz gdy Pan ukry� si� w Si�dmym Niebie, a Anio�owie jeszcze nie doszli
do siebie po �mierci Uriela. Potem mo�e by� za p�no.
- Czas dzia�a na nasz� niekorzy�� - popar� go Szemhazaj - Czym d�u�ej czekamy
tym wi�ksze prawdopodobie�stwo, �e kto� si� wygada.
- W�a�nie. - Samael skorzysta� z pomocy kolegi, kt�ry odk�d przekona� si�, �e
jego wyprawy do �miertelnik�w nie s� ju� tajemnic�, sta� si� najzagorzalszym
chyba po Samuelu zwolennikiem buntu - To prawda, �e jest nas ma�o, ale na nasz�
korzy�� dzia�a zaskoczenie. Poza tym popr� nas najbitniejsi z Anio��w. W ko�cu
sam ich wyszkoli�e� Lucyferze.
- Owszem, ale nie wiadomo jak si� spisz� w prawdziwej walce.
- Nie przekonamy si� o ile nie spr�bujemy.
Spierali si� tak ju� od kilku godzin. Ca�y czas pada�y te same argumenty,
wychodz�ce z tych samych ust, ubrane tylko w nieco inne s�owa. Wszyscy zgadzali
si�, �e trzeba podj�� akcj�, a r�nica zda� powstawa�a, gdy pada�o pytanie:
Kiedy? Samael i kilku jego poplecznik�w, z Szemhazajem i Azazelem na czele,
optowali za wariantem natychmiastowym, za� Lucyfer i Asmodaj nalegali by jeszcze
poczeka� i wzmocni� si�. Ca�a reszta nie mia�a wyrobionego pogl�du popieraj�c to
stronnictwo, kt�re akurat przewa�a�o i czekaj�c by kto� podj�� decyzj� za nich.
�wita�o ju�, gdy postanowili odsun�� ostateczn� decyzj� do nast�pnego spotkania,
kt�re mia�o odby� si� za kilka dni. Aby nie wzbudza� niezdrowego
zainteresowania, kt�re mog�oby im tylko zaszkodzi�, opuszczali miejsce tajemnych
spotka� pojedynczo b�d� ma�ymi grupkami.
Pierwsze promienie s�o�ca nie�mia�o o�wietla�y z�ote dachy a b�yszcz�ce kopu�y
dumnie pr�y�y si� w blasku wstaj�cego dnia. Delikatna mgie�ka i skryte w
k��biastych chmurach szczyty strzelistych wie� przydawa�y niesamowitej i
majestatycznej atmosfery miastu. Ulice o tej porze by�y jeszcze ciche i puste,
ale ju� nied�ugo zape�ni� si� mia�y rzesz� zabieganych Anio��w wype�niaj�cych
polecenia Pana.
Miejsce, w kt�rym si� spotykali le�a�o na najni�szym poziomie kompleksu
pa�acowego zwanego Niebem. Takich poziom�w by�o siedem. Stanowi�y zwart�,
poprzetykan� gdzieniegdzie zieleni� ogrod�w i park�w, ca�o��. Kompleks mia�
kszta�t olbrzymiej, schodkowej wie�y, na szczycie kt�rej znajdowa�o si� Si�dme
Niebo - siedziba Boga. Tam wst�p, opr�cz samego Pana, mieli tylko nieliczni. I
to w�a�nie w tym widzia� szans� Lucyfer, gdy nakre�la� innym sw�j plan buntu.
Opanowanie Si�dmego Nieba i postawienie Zast�p�w Pana przed faktem dokonanym.
Pierwsze zal��ki buntu pojawi�y si�, gdy Gniew Boga zes�a� na ludzi Potop. Cz��
Anio��w uwa�a�a, �e to niesprawiedliwe by niszczy� ca�y rodzaj ludzki bez dania
mu szans na popraw�. Nie m�wi�c ju� o marnotrawstwie �rodk�w, kt�re mo�na by
przecie� spo�ytkowa� w inny spos�b.
To w�a�nie spo�r�d tych niezadowolonych zrodzi� si� ruch "W�tpi�cych".
Pocz�tkowo nic nie zapowiada�o, �e dojdzie do rewolucji. Ot, spotyka�o si� kilku
rozczarowanych, kt�rzy pozwalali sobie na W�tpliwo�ci. Dyskutowali i szukali
innych dr�g post�powania. Powoli zacz�li sobie jednak u�wiadamia�, �e Pan wcale
nie jest nieomylny i tak�e pope�nia b��dy. Nast�pnie zacz�li kwestionowa� sam�
�cie�k� Pana. St�d by� ju� tylko krok do buntu.
Pierwsze kroki W�tpi�cych, bo tak zacz�to ich nazywa�, by�y bardzo dyskretne,
aczkolwiek znacz�ce. Zdo�ali uratowa� rodzaj ludzki, wybieraj�c spo�r�d niego
niejakiego Noego i ostrzegaj�c go o kataklizmie. Ma�o brakowa�o a ingerencja w
wyroki boskie by si� wyda�a, bo Pan gdy si� dowiedzia�, �e nie wybi� wszystkich
ludzi wpad� we w�ciek�o�� i zarz�dzi� �ledztwo. Jak mog�o doj�� do tego, i� Jego
rozkaz wykonano tak niestarannie? Przez jaki� czas Niebo sta�o si� teatrem jego
gniewu. Na szcz�cie w ko�cu si� uspokoi� i postanowi� da� ludziom jeszcze jedn�
szans�. Odwo�a� te� �ledztwo w Niebie.
Wydarzenia te upewni�y W�tpi�cych, �e jednak to oni mieli racj� a B�g si� myli�.
Powoli, acz nieub�aganie ich umys�y dojrzewa�y do buntu. Gdy wi�c do spiskowc�w
do��czy� m�ody, pe�en zapa�u Anio� zwany Lucyferem, b�d�cy w dodatku Ulubie�cem
Pana, przygotowania z miejsca nabra�y rozp�du. A� dotar�y do tego punktu. Do
punktu, z kt�rego nie by�o ju� odwrotu.
* * *
- Dlaczego p�aczesz? - spyta� Fanuel. Przechadza� si� po ogrodzie rozmy�laj�c o
nieobecno�ci Pana, gdy dostrzeg� m�odego Anio�a siedz�cego na �awce, po�piesznie
wycieraj�cego za�zawione oczy.
- To nic - odpar� tamten niezbyt przekonuj�co pr�buj�c zbagatelizowa� spraw�.
- Powiedz. Czasami to pomaga - g�os Fanuela brzmia� bardzo koj�co - Te kilka
s��w pozwala oczy�ci� dusz�. Wiem co� o tym, w ko�cu jestem Anio�em Pokuty.
- Wiem, Fanuelu - m�ody Anio� w ko�cu odwa�y� si� podnie�� wzrok - Ale naprawd�
nie mog�... - umilk� nagle, a po jego delikatnej twarzy przemkn�� grymas b�lu,
kt�ry przemin�� zanim Fanuel zdo�a� o niego zapyta� - Zacz�o si�...
- Co si� zacz�o? - drugi Anio� nie bardzo wiedzia� o czym mowa.
- Pocz�tek Ko�ca - niejasno odpowiedzia� tamten podnosz�c si� z �awki i
rozk�adaj�c skrzyd�a. - Albo Koniec Pocz�tku - doda� jeszcze zupe�nie odmieniony
wst�puj�cym w niego Darem, po czym uni�s� si� w powietrze.
Fanuel patrzy� przez chwil� za oddalaj�cym si� m�odzie�cem nic nie rozumiej�c. W
ko�cu, mrucz�c pod nosem o "tej dzisiejszej m�odzie�y" ruszy� w stron� swojej
komnaty. Ostatnio dzia�o si� zdecydowanie zbyt wiele niepokoj�cych rzeczy,
kt�rych nie rozumia�. Id�c pustym korytarzem nie zauwa�y� w pierwszej chwili
plamek na zwykle kryszta�owo czystej pod�odze. W ko�cu jednak ta niecodzienna
osobliwo�� zwr�ci�a na siebie jego uwag�. Zdziwiony przykucn�� dotykaj�c palcem
czerwonej, lepkiej substancji. Gdzie� ju� takiego widzia�, ale nie by� pewien
gdzie. Po chwili ruszy� dalej marszcz�c brwi pr�buj�c przywo�a� co� z pami�ci.
Wiedzia�, �e to co� wa�nego ale nie potrafi� do tego dotrze�.
Sta� ju� przed drzwiami do komnaty, gdy w ko�cu wygrzeba� z zakamark�w pami�ci -
gdzie wcze�niej skrz�tnie ukry� to niemi�e wspomnienie - martwe cia�o Uriela. To
tam widzia� t� substancj�. Krew. Jego wzrok pow�drowa� w stron� palca, na kt�rym
wci�� widnia� czerwony, zaschni�ty ju� �lad. Po plecach przebieg�y mu ciarki,
gdy pr�bowa� wytrze� d�o� o �nie�nobia�� szat�. W tym momencie przypomnia� sobie
m�odzie�ca z ogrodu, kt�ry odlecia� z wst�puj�cym w niego Darem. Ju� pami�ta�
jego imi�. Suriel. A jego Darem by�a �mier�.
* * *
Lucyfer, Asmodaj, Abaddon, Belial i Ariok stali pochyleni nad planem nieba.
Niewielkie, b�yszcz�ce znaczki wolno poruszaj�ce si� gmatwanin� starannie
rozrysowanych uliczek oznacza�y si�y buntownik�w i wiernych Panu. Na razie
wszystko sz�o zgodnie z planem. Samael, wraz z doborowym oddzia�em Anio��w
zdo�ali zaj�� wszystkie bramy Czwartego Nieba odcinaj�c w ten spos�b g�rne
poziomy od lepiej zaludnionych dolnych. Adramelek, b�yskawicznym rajdem ruszy�
wy�ej i obecnie, wraz z Balberytem, kt�ry dopiero co w��czy� si� do walki,
zajmowali sal� za sal� w Niebie Sz�stym. Wkr�tce do��czy� do nich mieli Mefisto
z Szemhazajem prowadz�cy z g��wnymi si�ami buntownik�w akcj� pacyfikacyjn� w
g��wnych salach Nieba Pi�tego i Czwartego.
Niestety o wiele gorzej posz�o Arielowi i Belzebubowi. Pr�bowali oni pojma�
Micha�a, kt�ry zdo�a� jednak uj�� i powiadomi� o wydarzeniach Niebia�skiego
Kanclerza. W chwili obecnej Metatron wspierany przez Micha�a, Gabriela i
stra�nik�w Si�dmego Nieba - Zeburiala i Tutrbebiala, zaj�� jedyn� bram�
prowadz�c� do Fortecy Pana i ani my�la� si� podda�.
W ni�szych niebach tymczasem powoli zacz�to zdawa� sobie spraw�, �e na g�rze
jest co� nie tak. T�um, kt�ry zbiera� si� u bram Czwartego Nieba by� coraz
bardziej podenerwowany i tylko dyplomatyczne talenty Samaela powstrzymywa�y
Anio��w przed atakiem. Na szcz�cie Stw�rca tworz�c Niebo pomy�la� te� o jego
obronie i pomi�dzy kolejnymi Niebami mo�na by�o porusza� si� jedynie korzystaj�c
z Bram. Nie przewidzia� jednak, �e zagro�enie przyjdzie od wewn�trz. To by�
kolejny dow�d na to, �e nie by� Wszechwiedz�cy tak jak chcia�by to wszystkim
wm�wi�.
- Chod�my do g�ry - powiedzia� w ko�cu Lucyfer odrywaj�c si� od mapy. - Czas z
tym sko�czy�.
Szczerze m�wi�c nawet w naj�mielszych snach nie przypuszcza�, �e mo�e p�j�� tak
g�adko. Na dobr� spraw� dopiero w Si�dmym Niebie napotkali op�r. W chwili
obecnej w r�kach buntownik�w by�y trzy z siedmiu Nieb. Jednak czas dzia�a� na
ich niekorzy��. Im d�u�ej to trwa�o tym wi�ksze prawdopodobie�stwo, �e szala
zwyci�stwa przechyli si� na korzy�� przeciwnika. Dlatego nadszed� czas by
wykorzysta� ostatni atut w tej rozgrywce.
Kiedy zbli�yli si� do bramy Si�dmego Nieba ich oczom ukaza� si� widok licznej
rzeszy uzbrojonych w miecze Anio��w szturmuj�cych ci�kie, metalowe wrota. Z
dw�ch bli�niaczych wie� strzeg�cych wej�cia raz po raz wychyla�a si� jaka�
posta� posy�aj�ca b�yskawic� o�lepiaj�cego �wiat�a na atakuj�cych. Powietrze
rozrywane by�o przez wrzaski rannych i j�ki umieraj�cych. Nad polem walki unosi�
si� Anio� Suriel a jego przera�liwy skowyt s�ycha� by�o chyba nawet w Pierwszym
Niebie.
- Jak sytuacja? - pytanie Lucyfera skierowane by�o do osmalonego jak�� zab��kan�
b�yskawic� Ariela, kt�ry ulokowa� si� na niewielkim pag�rku sk�d mia� widok na
ca�e pole walki.
- Niedobrze. Atakujemy raz po raz ale nie mo�emy sforsowa� tej cholernej bramy -
odpar� tamten przekrzykuj�c gromy posy�ane przez obl�onych - Nasza bro� nawet
nie porysowa�a Wr�t. A jeszcze do tego to - wskaza� na uwijaj�cego si� jak w
ukropie i nadal wyj�cego Suriela.
Lucyfer spojrza� na niego pytaj�co.
- Nawet nie pytaj - uprzedzi� go Ariel - Pojawi� si� jak tylko zgin�� pierwszy z
naszych i od tej pory kr��y i wyje - zamilk� na chwil� gdy nad polem walki
przetoczy� si� kolejny przera�liwy grom pos�any z jednej z wie� - Mo�na
przywykn�� - doda� sarkastycznie unosz�c brwi.
- Skoro tak m�wisz - Lucyfer wcale nie by� tego taki pewien.
- Nie to mnie martwi - tamten nie przej�� si� w�tpliwo�ciami towarzysza - Sp�jrz
- wskaza� r�k�.
Pod nimi tymczasem rozpocz�� si� kolejny szturm. Obie strony zarzuci�y si�
lawin� o�lepiaj�cego i jak�e morderczego �wiat�a. Jednak�e ukryci za grubymi
murami obro�cy mieli si� o wiele lepiej ni� atakuj�cy, w�r�d kt�rych �mier�
zbiera�a krwawe �niwo. Trwa�o to jaki� kwadrans. W ko�cu atak si� za�ama� a
wycofuj�cy si� Anio�owie nawet nie pr�bowali zabra� z sob� martwych cia� swoich
niedawnych towarzyszy.
- To by�o do przewidzenia... - powiedzia� cicho Lucyfer.
- Wi�c trzeba to by�o przewidzie� - zdenerwowa� si� Ariel.
- To by�o do przewidzenia - powt�rzy� Lucyfer bynajmniej nie zra�ony - Nied�ugo
przyb�d� Szemhazaj i Adramelek. Opanowali ju� sytuacj� u siebie.
- To nic nie da. Te wrota s� nie do sforsowania. Musimy ich zam�czy�.
Lucyfer przez chwil� patrzy� na szar�uj�ce Anio�y i broni�ce dost�pu do Bramy
wie�e.
- Nie mamy a� tyle czasu - powiedzia� cicho - Odwo�aj atak - podj�� decyzj�.
- Co? - Ariel spojrza� na niego z niedowierzaniem - Odwo�a�?
- Tak. Porozmawiam z nimi - wskaza� na wie�e. - Mo�e zdo�am ich przekona�...
- Skoro tak m�wisz. - Ariel nie wygl�da� na przekonanego. Skin�� na stoj�cego w
pobli�u pos�a�ca, odczeka� a� si� zbli�y i przekaza� mu rozkazy.
Chwil� p�niej zast�py atakuj�cych cofn�y si�. Powoli zapada�a cisza. Wszyscy
wyczekiwali. Nawet Suriel przesta� si� wydziera� i wyczerpany odlecia� gdzie�
odpocz��.
- I co teraz - po d�u�szej chwili czekania nie wytrzyma� Ariel.
- Czekamy - g�os Lucyfera by� zupe�nie spokojny i wyprany z jakichkolwiek
emocji.
- Na co?
- Pos�a�em po Samaela. Chc� aby mi towarzyszy� - wyja�ni�.
- Samael? - zdziwi� si� Ariel, ale nie pyta� wi�cej.
Nied�ugo potem przyby� oczekiwany Anio�. Rozche�stana tunika i zburzone w�osy
by�y wyra�nym �wiadectwem, �e sytuacja na dole przedstawia�a si� coraz gorzej.
- Nie wiem czego ode mnie chcesz, ale lepiej szybko co� zr�bmy bo na dole
zaczyna robi� si� nieciekawie - wyrzuci� z siebie.
- Dlatego ci� wezwa�em. Chc� aby� mi towarzyszy�.
Samael nawet si� nie zdziwi�, �e to akurat jego wybra� Lucyfer na swego
towarzysza. "Zawsze by� pr�ny" pomy�la� Lucyfer "I dlatego go wybra�em".
Chwil� p�niej skierowali si� ku Wrotom. Olbrzymie, wykonane z br�zu wierzeje, z
wykutymi scenami Stworzenia �wiata, robi�y olbrzymie wra�enie na ka�dym kto je
przekracza�. To o nich my�la� ka�dy m�wi�c "wrota niebios".
- Chc� porozmawia� - zakrzykn�� Lucyfer, gdy zbli�yli si� do celu.
Przez chwil� nic si� nie dzia�o. Za ich plecami Anio�y wstrzyma�y oddechy
czekaj�c na dalszy rozw�j wypadk�w. W ko�cu jedno ze skrzyde� Bramy lekko si�
uchyli�o.
- Mo�ecie wej�� - zawo�a� kto�.
Ruszyli wolnym krokiem ku Si�dmemu Niebu. Przekroczyli wrota, kt�re zamkn�y si�
za nimi z g�o�nym hukiem. Po prawej stronie dostrzegli schody prowadz�ce do
jednej z wie�. Lucyfer natychmiast si� ku nim skierowa�. Wspinali si� przez
chwil�, a� dotarli do otwartych na o�cie� drzwi.
- Witaj, Lucyferze - Metatron jakby nie zauwa�y� drugiego go�cia - Widz�, �e ci
si� uda�o.
- Witajcie - nowo przyby�y skin�� na powitanie zgromadzonym Anio�om Metatronowi,
Micha�owi, Gabrielowi i Zagzagelowi - Czy...?
- Zeburial i Tutrbebial strzeg� drugiej wie�y - uspokoi� go Gabriel - Nie b�d�
nam przeszkadza�.
- A...? - Lucyfer wymownym gestem wskaza� na pa�ace Si�dmego Nieba.
Objawi� si� na samym pocz�tku i powiedzia�, �e wr�ci gdy to wszystko si�
sko�czy.
- A wi�c czas ju� z tym sko�czy�.
Samael zdezorientowany obserwowa� t� wymian� zda�. W ko�cu zda� sobie spraw�, �e
co� jest tu nie tak.
- Co tu si� dzie...
Ukryty do tej pory za drzwiami Anio� cicho zaszed� go od ty�u i uderzy� w g�ow�
ci�k� drewnian� pa�k� przerywaj�c tym samym pytanie. Samael pad� bez czucia na
pod�og�.
- Mi�o ci� widzie� w zdrowiu Urielu - u�miechn�� si� Lucyfer.
- Ty si� do tego nie przyczyni�e� - odpar� tamten zjadliwie.
- Wiesz, �e to by�o konieczne - Lucyfer ani na chwil� nie przesta� si� u�miecha�
- Musieli�my sprowadzi� �mier� do Nieba.
- I wrobi� w to Samaela - g�os Zagzagela zabrzmia� jak skrzypni�cie.
- Owszem - zgodzi� si� Lucyfer - Samael musia� by� przekonany, �e ma krew na
r�kach, inaczej nigdy by�my nie zdo�ali przeprowadzi� naszych plan�w. A tak
wszystko potoczy�o si� tak jak chcieli�my.
- Tylko dlaczego to musia�em by� ja? - nie dawa� za wygran� Uriel.
- Przecie� nic ci si� nie sta�o. W ko�cu Gabriel jest Anio�em Zmartwychwstania.
- Mogli�cie mnie chocia� uprzedzi�.
- Wszystko musia�o wygl�da� autentycznie - wtr�ci� si� Gabriel.
- Mimo to nie podoba mi si� to - Uriel musia� mie� ostatnie s�owo.
- Wiem. Ale to by�o konieczne. Tak jak to co musimy zrobi� teraz.
Spojrzeli na Lucyfera niezdecydowani. Przez chwil� nikt si� nie odzywa� cho�
ka�dy my�la� o tym samym.
- Czy musimy Go zabija�? - nie wytrzyma� w ko�cu Uriel wypowiadaj�c na g�os to
co dr�czy�o wszystkich.
Tak - to Zagzagel by� tym, kt�ry mu odpowiedzia� - Widzia�e�. Ju� sobie nie
radzi. Wypali� si�. Podejmuje irracjonalne decyzje. Stworzy� �wiat ale nie
pozwala mu si� dalej rozwija�. I teraz tylko przeszkadza. To co robimy jest
konieczne - bardziej przekonywa� siebie ni� Uriela.
- Poza tym - doda� Lucyfer - Pozostawienie Go przy �yciu jest zbyt
niebezpieczne. Nie chcia�bym by si� kiedy� oswobodzi� i nas ukara�...
- Je�li chcemy przetrwa� musimy Go usun�� - wtr�ci� si� Metatron - Kt�rego� dnia
mo�e zechcie� si� nas pozby� tak jak to pr�bowa� zrobi� z lud�mi. I nie b�dzie
wtedy nikogo kto by si� za nami wstawi�.
- Wiem - westchn�� Uriel opuszczaj�c g�ow� - Ale �mier� jest taka
przygn�biaj�ca.
- Ale konieczna - uci�� dyskusj� Lucyfer kieruj�c si� ku drzwiom.
* * *
- Witaj Samaelu.
Spotkali si� na pustkowiu gdzie nikt nie m�g� ich zobaczy�. Tylko piasek m�g�by
kiedy� za�wiadczy�, �e kiedykolwiek tu byli.
- Witaj, Panie - za�mia� si� Samael. - Widz�, �e czas si� ciebie nie ima.
- Ty te� dobrze wygl�dasz.
- Zmusza mnie do tego moja nowa rola.
- Samael - westchn�� Pan - Szatan. Co za r�nica.
- �adna - zgodzi� si� tamten - Wiesz co� o tym, prawda? Jeste� taki, jakim ci�
postrzegaj�, a prawda jest zaledwie subiektywnym odczuciem.
- Sta�e� si� zgry�liwy.
- Dzi�ki tobie - nie pozosta� mu d�u�ny Samael - To dziwne jak �atwo mo�na
udawa� kogo�, kim si� wcale nie jest. Odrobina gry aktorskiej, troch� efekt�w
specjalnych i mo�na by� ka�dym. Nawet...
- Tak jak powiedzia�e�. Jeste�my tacy, jakimi nas widz�.
Milczeli przez chwil�.
- Nie czujesz wyrzut�w sumienia? - odezwa� si� znowu Samael. - Pozbawi�e� �wiat
Stw�rcy i zaj��e� jego miejsce.
- Czuj� smutek.
- To za ma�o. Stanowczo za ma�o.
- A czego by� chcia�? Zrobili�my to, co trzeba by�o zrobi�.
- Czy�by? - za�mia� si� Samael. - Pr�bujesz przekona� mnie czy siebie? Zrobi�e�
to, bo chcia�e� zaj�� Jego miejsce, a te ckliwe historyjki o po�wi�ceniu i o
tym, co trzeba by�o zrobi� zostaw dla tych, co w nie wierz�. JA do nich nie
nale�� - zamilk� na chwil�. - Przez jaki� czas pr�bowa�em powiedzie� prawd�,
lecz...
- Nazwano ci� Ojcem K�amstwa - wszed� mu w s�owo tamten. - Zwiod�e� nawet
Wybra�c�w Pana.
- Nikt nie chce zna� ca�ej prawdy. Ka�dy woli iluzj� ni� bolesn� rzeczywisto��.
- Taaaak - westchn�� Samael i znowu zamilkli. - Wiesz, to nawet zabawne - podj��
znowu temat - �e czasami nazywaj� mnie twoim imieniem.
- Sam o to zadba�em. Postara�em si� wymaza� z pami�ci wszelkie wspomnienia o
moim istnieniu.
Tym razem cisza trwa�a o wiele d�u�ej.
- Musz� ju� i��, Samaelu. Musimy jeszcze kiedy� si� spotka�. Porozmawia�. Nie
jestem wcale z�y - udawa�, �e nie zauwa�a ironicznego grymasu tamtego - Mo�na
mnie nazwa� ofiar� okoliczno�ci... Naprawd� musimy jeszcze kiedy� si� spotka�.
Rozwin�li skrzyd�a. Jeden mia� l�ni�ce i bia�e, drugi czarne i b�oniaste.
- Tak - westchn�� po raz ostatni Samael.- Musimy, Lucyferze.