4757

Szczegóły
Tytuł 4757
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4757 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4757 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4757 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marcin Celmer Przypadkowa podr� 1. Gospoda by�a po�o�ona w lesie, przy dw�ch g��wnych traktach handlowych. Pierwszym z nich by�a rzeka, kt�r� mieszka�cy r�nie nazywali. Drugi z tych szlak�w by� szlakiem l�dowym biegn�cym od miasta Silver Gate na wschodzie do Almeyr na zachodzie. By�a to najkr�tsza, ale zarazem najniebezpieczniejsza droga ��cz�ca oba miasta, jednak wi�kszo�� kupc�w, handlarzy, �owc�w nagr�d decydowa�o si� na ni� ze wzgl�du na czas podr�y. Mo�na by�o oczywi�cie wybra� drog� przez p�nocne pola, znacznie bezpieczniejsz� ale i o wiele d�u�sz�, co nie by�o na r�k� wi�kszo�ci os�b pr�buj�cych zarobi� nieco z�otych koron, a w tym biznesie liczy� si� ka�dy dzie�. Gospod� otacza� nieprzerwany na ponad pi��dziesi�t mil z ka�dej strony las. Od strony p�nocnej sta�a stajnia, a od wchodu i zachodu otacza�a j� drewniana palisada. W lasach czai�o si� wielu grabie�c�w czekaj�cych tylko na s�abiej ochraniany konw�j, aby zaatakowa�, zabra� co cenniejsze i znikn�� w le�nej g�stwinie. Zapada� zmrok. W gospodzie jak na t� por� roku ale tak�e i dnia by�o spokojnie. Jej wn�trze roz�wietla�y pochodnie umieszczone na �cianach i w mniejszym stopniu �wiece na stolikach. Przyjezdni powoli ko�czyli posi�ek. Mo�na by�o spotka� tu wiele os�b o r�nym pochodzeniu i jeszcze r�niejszych profesjach. Przy barze siedzia� krasnolud z p�nocy oraz poszukiwacz przyg�d, cz�owiek oczywi�cie. Niedaleko przy stoliku siedzia�o dw�ch m�czyzn. Jak �atwo mo�na by�o zauwa�y� jeden by� je�cem drugiego. Jeniec zar�wno r�ce jak i nogi zakute mia� w kajdany i siedzia� pod �cian� patrz�c jak jego aktualny kurator spo�ywa� posi�ek. Tym kuratorem by� tak�e cz�owiek i s�dz�c po wygl�dzie �owca nagr�d. W ciemnym k�cie znajdowa�a si� przy stole jeszcze jedna posta�. Posta� by�a elfem, do�� wysokim o �redniej wadze. Jej zielone, b�yszcz�ce oczy mo�na by�o zauwa�y� z drugiego ko�ca karczmy, nawet przy panuj�cym w niej mroku. Ten Elf by� magiem, a dok�adniej to uczniem czarodzieja. Aby sta� si� prawdziwym magiem musi udowodni� gildii, i� posiad� odpowiedni� wiedz�, co wcale nie by�o takie proste. Pochodzi� z p�nocnych las�w i s�dzi�, i� t� wiedz� nab�dzie na po�udniu. Wydarzenia w niedalekiej przysz�o�ci poka��, i� si� nie myli�... Do karczmy wesz�o dw�ch osi�k�w o pot�nej budowie cia�a. Stan�li w przej�ciu rozgl�daj�c si� dooko�a. Po chwili podeszli do karczmarza stoj�cego akurat za barem. Gwar panuj�cy w izbie ucich� i wszystkie oczy skierowany by�y na te dwie postaci. Wszystkie z wyj�tkiem dw�ch. Krasnolud i poszukiwacz przyg�d ca�y czas siedzieli przy barze prosz�c o coraz wi�ksze ilo�ci z�otego napoju. J�zyk pl�ta� im si� coraz bardziej a z zachowaniem r�wnowagi nie by�o najlepiej. Chwieli si� na sto�kach coraz bardziej i w r�ne kierunki. Osi�kizauwa�y�y nie do ko�ca kontaktuj�cych klient�w i stwierdzi�y, i� nie powinni mie� problemu z ich obrabowaniem. Jeden z nich stan�� obok krasnoluda, a drugi zachodzi� cz�owieka od ty�u. - Po�� kolego sakiewk� na st� - wymamrota� basem osi�ek, wbijaj�c jednocze�nie n� przed krasnoluda. Cz�owiek spojrza� na niego i parskn�� �miechem, nie wiedz�c o drugiej postaci stoj�cej za nim. Krasnolud spojrza� si� na osi�ka, posy�aj�c mu ironiczne spojrzenie po czym nic sobie z niego nie robi�c wr�ci� do spijania resztki z�otego napoju, kt�ra pozosta�a w kuflu. - Skoro tak chcecie... - wybe�kota� osi�ek i da� znak g�ow� drugiemu, kt�ry momentalnie z�apa� od ty�u cz�owieka w pot�nym u�cisku ci�gn�c go na pod�og�. Krasnolud zauwa�y� to k�tem oka i odruchowo si�gn�� po top�r znajduj�cy si� na plecach. W warunkach normalnych czyli w stanie trze�wym zd��y�by nie tylko si�gn�� po top�r ale i zada� cios �miertelny swojemu przeciwnikowi jednak teraz poczu� na twarzy mia�d��cy cios wroga zanim zd��y� go dotkn��. Zar�wno krasnolud jak i cz�owiek le�eli na pod�odze ok�adani przez osi�k�w. Zielone oczy elfa skierowa�y si� napastnik�w. Nadal siedzia� w ciemnym k�cie. Korzystaj�c z tej przewagi szybkim ruchem si�gn�� do woreczka przypi�tego przy pasie w zanurzy� w nim r�k�. Wyj�� zaci�ni�t� pi�� i wstaj�c od stolika zacz�� mamrota� pod nosem jakie� niezrozumia�e s�owa, po czym szybko i bezszelestnie podszed� do osi�ka ok�adaj�cego pi�ciami cz�owieka i klepn�� go po ramieniu. - Do��! - krzykn��. Zaskoczony pacho� przesta�, odwr�ci� si� w stron� elfa. - Bo co? - spyta� �miej�c si�. - Co ty mi mo�esz zrobi�? Pobijesz mnie? - Zarechota� jeszcze g�o�niej. - Pobi� to mo�e nie, ale co� innego... - rzuci� elf. Podni�s� r�k� na wysoko�� g�owy nic si� niespodziewaj�cego cz�owieka, otworzy� d�o� i dmuchn�� py�em osi�kowi w twarz. Wielki m�czyzna pad� bezw�adny na ziemi� i ku zdziwieniu wszystkich os�b spa� jak niemowl� i nawet zacz�� chrapa�. Zaraz po tym elf przygotowa� si� na zrobienie uniku gdy� spodziewa� si� ciosu drugiego mi�niaka ok�adaj�cego przed chwil� krasnoluda, a teraz p�dz�cego w jego stron�. Wtem jednak osi�ek zapl�ta� si� w sie� i pad� na ziemi�, st�kaj�c z powodu kilku wybitych z�b�w. Za nim sta� �owca nagr�d z sznurem w r�ku gotowy do zwi�zania mi�niak�w. Elf pom�g� wsta� poszukiwaczowi przyg�d. Cz�owiek by� nieco wstrz��ni�ty lecz pl�tanie si� j�zyka ust�pi�o. Zupe�nie inaczej zachowywa� si� krasnolud, kt�ry po chwili le�enia bez ruchu na pod�odze, zerwa� si� na nogi i wymachuj�c toporem na lewo i prawo rzuci� si� na zwi�zuj�cego akurat osi�ka, �owc� nagr�d. Krasnolud str�ci� przy okazji kufle stoj�ce na barze i rozbi� dwa krzes�a zanim �owca kopn�� go w brzuch , co sko�czy�o si� wyl�dowaniem na stole ale i zarazem cz�ciowym och�oni�ciem krasnoluda. - Gotrek! Uspok�j si�! - krzykn�� zawadiaka podbiegaj�c do przyjaciela. - Ju� po walce. - Gdzie oni s�, gdzie?! - wrzeszcza� nadal jeszcze w bitewnej furii Gotrek. - Zaraz im �by porozwalam! - w jego g�osie nadal by�o s�ycha� dzia�anie du�ej ilo�ci z�otego trunku. - Ci dwaj panowie nam pomogli - powiedzia� ze spokojem w g�osie cz�owiek. - Pomo... ikkk... gli? Jordi! Prze... ikkk... cie� my nie pot... ikkk... rzebujemy po... ikkk... po... ikkk... ikkk... mocy... - czkaj�c, krasnolud powoli zsun�� si� na pod�og� i zasn��. Gospodarz wraz z dwoma s�u��cymi zanie�li �pi�cego krasnoluda do pokoju. W tym czasie Jordi zam�wi� dzban miodu oraz mi�so dla siebie i swoich nowych przyjaci�. - Przepraszam, ale si� nie przedstawi�em - przypomnia� sobie zawadiaka. - Jestem Jordi, poszukiwacz przyg�d. A was jak zw�? - zapyta�. - Ja jestem Yezdigert - odpowiedzia� elf. - Yezdigert? Dziwne imi�... - wybe�kota� �owca nagr�d maj�c pe�ne usta. - Czym si� trudnisz? Ta twoja sztuczka by�a naprawd� fajna... - Jestem magiem. - powiedzia� elf, robi�c du�y �yk miodu z kufla. - A dok�adniej to uczniem czarodzieja. Magiem zostan� jak zdob�d� odpowiedni� wiedz� i udowodni� to w gildii mag�w. A ciebie jak zw�? - Mnie? Atremis con Verris - odpowiedzia� �owca. - Jak? - zach�ysn�� si� miodem ucze� czarodzieja. - Atremis con Verris. Jestem �owc� nagr�d. -Tyle zauwa�y�em - rzek� Jordi. - Masz tyle wyposa�enia, �e m�g�by� ca�� armi� goblin�w wy�apa�. Aha... - Jordi zmieni� temat - ...ten krasnolud to Gotrek Gurrisson. Przepraszam was za jego zachowanie ale on tak zawsze. - zawadiaka machn�� r�k� i wskaza� na pusty dzban daj�c znak gospodarzowi do nape�nienia go. - Jak widzi kogo� nieznajomego to zawsze twierdzi, i� pomoc jest mu niepotrzebna... - ...ale podczas walki chowa si� za czyje� plecy? - doko�czy� za niego Atremis. - Nie, niezupe�nie. Mo�e jest marudny i nie zawsze jest ch�tny do walki ale jak ju� wpadnie w sza� bitewny... - Widzieli�my - przerwa� mu tym razem Yezdigert. - Jad�o by�o super, ale jutro czeka mnie d�uga droga przez tutejsze lasy i musz� odpocz��. - powiedzia� elf lekko ziewaj�c. - A gdzie si� udajesz? - spyta� Jordi. - Na po�udnie. Do Altdorfu, poszuka� pracy i wiedzy. - �artujesz?! Ja z Gotrekiem jeste�my najemnikami i te� tam pod��amy. S�yszeli�my, �e s� fajne rob�tki za dobr� kas�... - No to wszyscy idziemy do tego miasta - przerwa� Jordiemu Atremis. - Musz� odeskortowa� tam tego cholernego wi�nia... - urwa� �owca nagr�d - ...tylko, i� nie u�miecha mnie si� przedzieranie przez te lasy, zw�aszcza jeszcze z nim na karku - powiedziawszy to pokaza� r�k� na cz�owieka w kajdanach siedz�cego stolik dalej. - No to mo�e wynajmiemy ��d�??? - �owca nagr�d wpad� na pomys�. - Czemu nie, ale ja mam tylko 10 z�otych koron. Ile ma kosztowa� taka impreza? - Zapyta� Yezdigert. - Zaraz zobaczymy - rzek� Jordi. - Gospodarzu?! Mo�na na chwil�? - w kierunku stolika zacz�� pod��a� wysoki, mocno zbudowany cz�owiek o bujnej brodzie. - Ile kosztuje wynaj�cie �odzi st�d do Altdorfu? - M�czyzna pomy�la� chwil� g�adz�c si� po brodzie po czym da� odpowied�. - 10 z�otych koron od g�owy. - To ja odpadam - powiedzia� momentalnie elf. - Oj, nie chrza� g�upot. W Altdorfie dostan� du�� kas� za odstawienie jego to ci po�ycz� na �arcie i spanie, dop�ki nie znajdziemy roboty. - Atremis odwr�ci� si� do gospodarza. - Bierzemy, jutro rano. - Prosz� bardzo. Ka�� s�ugom przygotowywa� ��d� - powiedziawszy to oddali� si� w kierunku drzwi prowadz�cych na przysta�. - No to w takim razie chod�my spa� panowie - rzek� Jordi. * * * Ca�a grupa wsta�a nast�pnego dnia w lepszym lub gorszym stanie. Najgorzej wygl�da� Gotrek kt�ry nie do��, �e narzeka� na potworny b�l g�owy to jeszcze pami�ta� co drugie wydarzenie z poprzedniego dnia, a w niekt�rych momentach "pami�� si� nagle urywa�a". Najwi�ksz� niespodziank� by�o dla niego poznanie Yezdigerta i Atremisa. Zaraz po przebudzeniu si�, spostrzeg� jeszcze dwie nieznajome postaci w pokoju, po czym natychmiast si�gn�� po top�r i rzuci� si� na Atremisa i Yezdigerta. - Gotrek! Co ty wyczyniasz? Do reszty ci odbi�o???!!! - krzykn�� Jordi. - Jordi! �ap za miecz! Ci dwaj chcieli nas w nocy obrabowa� podczas snu! Zaraz ich ukarz�! - krzycza� Gotrek wymachuj�c toporem na wszystkie strony rozwalaj�c pobliskie sto�ki. - St�j! To ty nic nie pami�tasz??? - spyta� zawadiaka. - A co mam pami�ta�? - krasnolud lekko zw�tpi� w swoj� s�uszno��. - Ci dwaj nam pomogli rozwali� tych osi�k�w - m�wi�c to podszed� do krasnoluda i gestem kaza� mu schowa� top�r. - To s� nasi nowi przyjaciele - rzek�szy to wskaza� r�k� na elfa i cz�owieka. - Ten elf to ucze� czarodzieja Yezdigert, a ten drugi to �owca nagr�d Atremis con Verris. Razem z nimi pop�yniemy �odzi� do Altdorfu. - Aaa... to przepraszam bardzo - krasnolud u�miechn�� si� od ucha do ucha. - Jestem Gotrek Gurrisson - powiedziawszy to podszed� do elfa i �owcy podaj�c im d�o�. - A mo�na wiedzie� w jakim celu si� tam udajecie? - zapyta�. - Ja musz� odstawi� wi�nia tamtejszemu organowi sprawiedliwo�ci, a Yezdigert na zarobek i po nowe umiej�tno�ci - odpowiedzia� mu Atremis. - Dobra koniec tych rozm�w. Trzeba rusza� - przerwa� konwersacj� Jordi i r�k� wskaza� wyj�cie. Atremis podszed� do wi�nia w kajdanach siedz�cego w roku pokoju. A� dziw, �e Gotrek go nie zauwa�y�. Tak to jest jak si� wypije za du�o. Jedne rzeczy si� widzi �le a drugie jeszcze gorzej, zw�aszcza, i� �le jest wrogiem gorszego... Ca�a pi�tka podesz�a do �odzi. Kapitan jej by� ju� na pok�adzie. Atremis z wi�niem szed� jako pierwszy. Za nim pod��a� jak zwykle mamrocz�cy co� pod nosem po elficku lub w jakim� tajemniczym j�zyku magicznym Yezdigert. Grup� zamykali Gotrek i Jordi, przy czym ten pierwszy ci�gle zam�cza� pytaniami drugiego o szczeg�y dotycz�ce poprzedniego dnia a zw�aszcza czasu walki. Jako, �e cz�owiekowi si� znudzi�o dziesi�ciokrotne powtarzanie wszystkiego zacz�� si� wkurza� i dawa� odpowiedzi jednowyrazowe lub dwuwyrazowe w stylu "tak", "nie" i "nie wiem". Atremis silnym pchni�ciem nakaza� wi�niowi wej�cie na pok�ad. Wi�zie� ten mia� w naturze (z reszt� jak i ka�dy inny) cz�stsze lub rzadsze stawianie si�, co mia�o miejsce i w tym przypadku. Atremis z�apa� wi�nia jedn� r�k� za kark i silnie wepchn�� go na pok�ad. Cz�owiek wyl�dowa� twarz� do pok�adu potykaj�c si� o w�asne �a�cuchy. �owca silnym ruchem skierowa� go pod pok�ad, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na kapitana, kt�ry przygl�da� im si� wr�cz z zaciekawieniem. - Kapitanie - rzek� do marynarza Jordi i po chwili doda� - odp�ywamy. Gotrek odcumuj - doda�. Gotrek wyci�gn�� top�r i przeci�� obydwie liny trzymaj�ce ��d� do pomostu przy gospodzie. ��d� zacz�a powoli lecz r�wnomiernie porusza� si� z pr�dem rzeki zostawiaj�c w tyle gospod�. Dzieli�y ich trzy dni drogi do Altdorfu. 2. ��d� przybi�a do du�ego nabrze�a. Za pierwszym rzutem oka mo�na by�o pozna�, i� jest to port bardzo du�ego miasta. Kilkana�cie pomost�w "wyrasta�o" z ziemi i kierowa�o si� ku �rodku zalewu portowego. Niekt�re nawet osi�ga�y d�ugo�� po�owy mili. Przy ka�dym z tych pomost�w cumowa�o wiele �odzi, pocz�wszy od ma�ych ��deczek do du�ych statk�w handlu �r�dl�dowego. Ca�a czw�rka po zap�aceniu nale�no�ci kapitanowi �odzi szybko uda�a si� do komendy g��wnej stra�y miejskiej aby Atremis m�g� odebra� nale�n� mu kwot� za wi�nia. Kasa si� przyda, gdy� wszyscy opr�cz Atremisa nie �mierdzieli groszem albo mieli kilka szyling�w w kieszeni. - To gdzie teraz idziemy? - spyta� Gotrek. - Przyda�o by si� co� zje��, bo ju� rzygam rybami, �limakami i wodorostami - doda�. Rzeczywi�cie aby wzi�� jedzenie na t� �ajb� nie pomy�leli�my. Ale kto nie ma w g�owie ten ma w nogach - stwierdzi� ironicznie Atremis. - No to idziemy do karczmy. Tylko nie my�lcie, �e jak mam 100 z�otych koron to p�jdziemy do jakiej� restauracji. Mam swoje sprawy i problemy na g�owie. - Dobra, nie martw si�. Jutro ka�dy p�jdzie w swoj� stron�, skoro masz swoje problemy - odpowiedzia� Jordi. Doszli grup� do rozwalaj�cej si� budy gdzie� w ciemnych zau�kach Altdorfu. Gospoda nie robi�a zbyt dobrego wra�enia, lecz z powod�w ekonomicznych nie mogli sobie pozwoli� na nic lepszego. Karczma nosi�a nazw� "Pod Zdech�ym Szczurem", co a� zach�ca�o do spo�ycia posi�ku wewn�trz, zrobionego pewnie z materia�u identycznego jak nosi�a nazw� ta rozwalona cha�upa. - �wietnie - pomy�la� Jordi. Reakcje innych r�wnie� nie stwierdza�y zadowolenia z przybycia do tego miejsca. Yezdigert przekl�� po elficku a Gotrek tylko j�kn��. Atremisowi i tak by�o bez r�nicy coi gdzie je, gdy� przywykn�� do jedzenia wszystkiego i wsz�dzie. Weszli grup� do rozwalaj�cej si� budy i usiedli przy stoliku blisko baru. Karczma �wieci�a pustkami czego mo�na by�o si� spodziewa�. Tylko w rogu siedzia�o trzech mieszczan z czego dw�ch spa�o a jeden pokazywa� co jad� przed chwil� wszem i wobec. Zam�wili osiem indyk�w i beczk� wina, czemu nie nale�y si� dziwi�, gdy� po takiej podr�y chyba ka�dy zjad�by tyle ile aktualne wa�y... Po spo�yciu posi�ku, lekko podchmieleni wynaj�li pok�j czteroosobowy, za kt�ry i tak zap�aci� Atremis, gdy� pozosta�a tr�jka nie mia�a grosza przy duszy. Nale�a�o znale�� prac� i to jak najszybciej, gdy� tutaj stra� miejska mocno t�pi�a w��cz�gostwo. Nast�pnego dnia rano, po spo�yciu posi�ku za kt�ry tradycyjnie ju� zap�aci� Atremis, wszyscy stwierdzili, i� nale�y poza�atwia� swoje sprawy. Zgodnie podj�li decyzj� i� nale�y poszuka� pracy. Jordi upiera� si� aby szuka� pracy u stra�y miejskiej jednak po us�yszeniu od gospodarza karczmy o pensji stra�nika momentalnie zrezygnowa�. Gotrek i Atremis chcieli i�� na g��wny plac miasta a Yezdigert do biblioteki aby dowiedzie� si� o magach oferuj�cych prac�. Jordi widz�c, i� do biblioteki z Yezdigertem nie ma po co i��, skierowa� si� na plac razem z krasnoludem i �owc� nagr�d. G��wny plac miasta, jak zwykle w po�udnie by� pe�ny ludzi. Wi�kszo�� z nich to albo gapie albo z�odzieje kr�c�cy si� wok� najbardziej bogatych. Wi�ksz� cz�� tego placu zmieniono w jedno wielkie targowisko. Mo�na tu by�o kupi� wszystko, pocz�wszy od ubrania do niewolnika. Tablica z og�oszeniami umieszczona by�a na grubym drzewie rosn�cym po samym �rodku placu. Aby tam dotrze� trzeba by�o si� przepycha� przez t�umy ludzi. Najgorzej by�o w w�skich uliczkach targowiska, gdzie to przy straganach k��cili si� o ka�dego szylinga, wymachuj�c r�kami i tr�caj�c przechodz�cych obok ludzi. Jakby tego by�o jeszcze ma�o, to wsz�dzie panoszyli si� mali z�odzieje, kt�rych trzeba by�o odtr�ca� kopem aby si� znowu nie kr�ci� przy sakwie. Tablica mia�a metr wysoko�ci i by�a powieszona p� metra nad ziemi�. Dok�adniej to nie by�a jedna tablica tylko kilka powieszonych wok� drzewa. Ka�da dotyczy�a innej dziedziny. By�o kupno, sprzeda�, wynajem, praca, niewolnicy itp. Ca�a tr�jka podesz�a do tej z prac� oczywi�cie i zacz�li si� przygl�da� og�oszeniom. - Gotrek widzisz co� ciekawego? - zapyta� Atremis. - Same obrazki - odpowiedzia� krasnolud. - To mo�e przesta� je ogl�da� tylko zacznij co� czyta� - zacz�� przyciska� Gurrissona �owca. - Sam se czytaj! - krzykn�� Gotrek. - Co sam se czytaj! - Atremis zacz�� wrzeszcze�. - Spokojnie panowie - Jordi uspokaja� sytuacj�. - Atremis, przeczytaj og�oszenia, gdy� Gotrek nie umie czyta�, z reszt� tak jak ja... - t�umaczy� lekko zmieszany Jordi. - Jak to nie umiecie czyta�?! Przecie� przyszed�em tu z wami, bo my�la�em, �e umiecie... - rzek� zdezorientowany �owca nagr�d. - To ty te� nie umiesz?! My�leli�my, �e to ty umiesz... - Spok�j, panowie. Nast�pi�o nieporozumienie - przerwa� podnosz�cemu g�os Gotrekowi Jordi. - Trzeba wybrn�� z tej sytuacji. Mo�e kogo� poprosimy o przeczytanie??? - Nikogo prosi� si� nie b�d� - rzek� stanowczo Atremis. - A gdzie jest ten cholerny mag??? - Poszed� do biblio... - Jordi urwa� w po�owie zdania. - No jasne przecie� on umie czyta�. Idziemy po niego. - A gdzie jest?? - zapyta� krasnolud. - M�wi� chyba co�, i� idzie sprawdzi� jakie� og�oszenia dla mag�w. Czyli musi by� w gildii mag�w! Idziemy - powiedzia� Atremis i nie ogl�daj�c si� na reszt� zacz�� pod��a� w kierunku z kt�rego przyszli. * * * Yezdigert siedzia� przy stoliku w k�cie sali, przegl�daj�c aktualne og�oszenia mag�w, czarodziej�w, iluzjonist�w i elementalist�w, kiedy to wpad�y do czytelni mieszcz�cej si� w gildii, trzy w �adnym wypadku nie przypominaj�ce czarodziej�w postacie. Krasnolud i cz�owiek przekrzykiwali si� jeden przez drugiego na temat swoich racji, a drugi cz�owiek id�cy za nimi zakrywa� r�koma uczy, maj�c ju� do�� krzyk�w, wyzwisk i wypominania sobie nawzajem b��d�w. Tr�jka podesz�a do maga siedz�cego przy stoliku. Za ich plecami wszyscy czarodzieje z w�a�cicielem gildii na czele podnie�li g�owy znad stolik�w w s�siedniej sali dziwnie si� przygl�daj�c tym trzem osobom. Yezdigert poznaj�c znajome g�osy podni�s� g�ow�. Widz�c, i� nie wiedzieli lub nie zamierzali dostosowa� si� do zasad og�lnie panuj�cych w czytelni o zachowaniu ciszy, wyj�� z kieszeni woskow� kulk� i gniot�c j� w r�ku wymamrota pod nosem co� dla nich niezrozumia�ego. W tym samym momencie prze�roczysta ba�ka pojawi�a si� nad d�oni� czarodzieja i zacz�a si� rozszerza� we wszystkie strony, obejmuj�c powoli cztery postaci. Gotrek i Atremis byli zbyt zaj�ci udowadnianiem swojej racji drugiemu a Jordi ju� na nic nie zwraca� uwagi. Dopiero po tym jak ba�ka obj�a wszystkich elf zn�w co� wymamrota� pod nosem po czym krzykn��: - Cisza! Co to ma by�! - wszyscy dopiero zwr�cili na niego swoj� uwag�. - Nie wiecie, �e tu nale�y zachowywa� si� CICHO!!!! - Wypowiadaj�c ostatni wyraz tak krzykn��, a� wszyscy podskoczyli. - Skoro tak m�wisz to po co krzyczysz? - zdziwi� si� Atremis. - Bo rozpostar�em "stref� ciszy" aby�cie nie przeszkadzali innym. - Jak� znowu stref� ciszy??? - zapyta� krasnolud. - To nie moja wina, �e byli�cie zbyt zaj�ci aby zauwa�y�, i� obj��em was prze�roczyst� ba�k�. �aden d�wi�k z zewn�trz si� do niej nie przedostaje ani �aden nie mo�e si� wydosta� na zewn�trz - wyja�ni� elf. - A teraz o co chodzi? - Rozumiesz, poszli�my na g��wny plac miasta aby poczyta� og�oszenia... - zacz�� Gotrek. - ...i si� okaza�o, �e nikt z nas nie umie czyta� - doko�czy� Atremis. - To nie mogli�cie nikogo poprosi�??? - zdziwi� si� ucze� czarodzieja. - Nie, bo Atremis by� zbyt dumny aby to zrobi� - podsumowa� krasnolud. - Gdyby� powiedzia�, �e nie umiesz czyta� nie by�oby tego problemu - zacz�� podnosi� g�os �owca nagr�d. - Gdyby�, gdyby�, to ty mog�e� o tym powiedzie�... - Gotrek zacz�� krzycze�. - ...CISZA! - krzykn�� Yezdigert. - Czy wy musicie si� ca�y czas k��ci�? Jordi a ty co powiesz? - zapyta� cz�owieka elf. - Ja ju� mam do�� wszystkiego - stwierdzi� cz�owiek wci�� trzymaj�c uszy zas�oni�te r�koma. - Chyba b�dzie najlepiej jak p�jdziesz z nami... - stwierdzi�. - Widz�, �e chyba tak - m�wi�c to mag wsta� i popchn�� w kierunku wyj�cia Gotreka i Atremisa. - Ju� wychodzi�, zanim jeszcze wi�kszego wstydu mi narobicie - rzek� mag wyrzucaj�c do kosza resztk� roztopionego wosku. W tym momencie ba�ka prys�a. * * * - Czytaj wszystko po kolei - powiedzia� Gotrek do Yezdigerta. Mag podszed� jeszcze bli�ej tablicy i zacz�� si� rozgl�da� po ca�ej jej szeroko�ci szukaj�c w miar� ciekawej oferty. Pozosta�a tr�jka sta�a za nim zniecierpliwiona czekaj�c a� elf zacznie czyta�. - Jaka praca dok�adnie was interesuje? - zapyta� mag. - Ka�da - odpar� bez namys�u Gotrek. - Ka�da? Pilnowanie kurcz�t te�? - zapyta� ironicznie Yezdigert. - Nie r�b sobie z nas jaj, dobrze? - powiedzia� nieco zniecierpliwiony Jordi. - No ale co wam przeczyta�? S� tu ochrony os�b i mienia, szukanie os�b lub przedmiot�w... ooo... chwila... co� widz�... - mag przez chwil� zamilk�. - Widz� co� ciekawego. - No to czytaj na wszystkich bog�w - pogoni� go Atremis. - Jest tu napisane: "Dobrze p�atna praca, dla grupy najemnik�w o do�wiadczeniu bitewnym i poszukiwawczym. Eksploracja dawnych ruin w celu znalezienia magicznego przedmiotu. Zapewniony sprz�t do wspinaczki oraz wy�ywienie. Ulica Przedmiejska 21". - Hmm... ca�kiem, ca�kiem. Mo�na zobaczy� co proponuj� - rzek� Atremis. - Eee tam. B�d� �azi� po jaki� murkach w poszukiwaniu jaszczurek i kamieni - stwierdzi� z ironi� Gotrek - Tobie to zawsze co� nie pasuje - w g�osie Atremisa da�o si� wyczu� znudzenie marudzeniem krasnoluda. - Cisza! - wr�cz rozkaza� Jordi. - Yezdi czytaj dalej. - Mo�e to: "Poszukiwani najemnicy z pe�nym wyposa�eniem do ochrony karawany. Celem podr�y jest Middenheim. Dobrze p�atne!" - O! Ju� lepiej - stwierdzi� krasnolud, co Atremis podsumowa� "wywr�ceniem oczami". - Niestety nic wi�cej ciekawego nie widz�. Wszystko albo s�abo p�atne, nieciekawe, lub jest ju� po terminie. - To co bierzemy? - spyta� Jordi. - Te ruiny - zaproponowa� Atremis. - Mo�e by� ciekawie. - Ten znowu z tymi kamieniami. Ochrona jest lepsza - stwierdzi� krasnolud. - A co masz takiego ciekawego w tej ochronie? Robota jak ka�da inna - zacz�� sprzecza� si� z nim �owca nagr�d. - Panowie! Mo�e we�miemy to i to? Co o tym my�lisz Yezdi? - spyta� Jordi uspokajaj�c sytuacj�. - Mnie to rybka co wybierzecie, ja wam tylko czytam - stwierdzi� elf. - To nie dla mnie robota - doda�. - To nie idziesz z nami? - spyta� zdziwiony Jordi. - Znajd� tu co� na miejscu - rzek� Yezdigert. - Chocia�... - po chwili zastanowienia doko�czy� - ...mo�e co� znajd� w tych ruinach ciekawego... - elf si� chwil� zawaha� po czym powiedzia� - No dobra. - No to co wybieramy? - przypomnia� Jordi. - Ruiny - stwierdzi� Atremis. - Ochron� - rzek� Gotrek. - Panowie. Ruiny s� zgodnie z tym co jest tu napisane za dwa tygodnie w Middenheim a karawana wyje�d�a jutro. D�u�ej ni� p�tora tygodnia jecha� nie b�dziemy, wi�c mo�na jedno i drugie. - No dobra - odpowiedzieli zgodnie �owca i krasnolud. - No to idziemy zaklepa� prac� - rzek� Jordi wskazuj�c r�k� ulic� Przedmiejsk�. * * * Biuro w�a�ciciela karawany nie by�o w �adnym stopniu nadzwyczajne. Mie�ci�o si� w zwyczajnym domu bez zb�dnego przepychu. Kolory na napisie zawieszonym nad drzwiami wej�ciowymi mia� wyblak�eod s�o�ca, a niekt�re litery szyldu powykrzywia�y si� od strza�, be�t�w i innych pocisk�w. W �rodku sta�o biurko przy kt�rym siedzia� cz�owiek wygl�daj�cy na jakie� czterdzie�ci lat. Przy drzwiach sta� drugi cz�owiek, kompletnie �ysy maj�cy mo�e pi�� lat mniej od swojego poprzednika. - Wejd�cie �mia�o - powiedzia� cz�owiek siedz�cy za biurkiem. - W czym wam mog� pom�c? - My w sprawie og�oszenia do ochrony karawany - rzek� Jordi. - Czy jest jeszcze aktualne? - Oczywi�cie. Prosz�, usi�d�cie - m�czyzna wskaza� r�k� �awk� stoj�c� przy biurku. - Jestem Claus Wagner a ten m�czyzna przy drzwiach to m�j osobisty ochroniarz Otto. - Tak, tak ale co z t� prac�? - spyta� zniecierpliwiony Gotrek? - No wi�c, jak ju� wiecie praca polega na ochronie karawany, wioz�cej bardzo drogi materia� dla tamtejszego bogatego baronostwa. Karawana b�dzie si� sk�ada� z czterech woz�w. Ka�dym wozem b�dzie powozi� uzbrojony wo�nica. Opr�cz tego - ci�gn�� dalej Claus - b�d� jecha� ja i dw�ch ochroniarzy, w tym Otto. Oczywi�cie nie wszyscy b�d� jecha� w lub na wozach. Dw�ch z was, je�li we�miecie t� robot�, dostanie konie. - A co z zap�at�? - zapyta� Atremis. - Ach... zap�ata... zapomnia�em o najwa�niejszym - Claus klepn�� si� r�k� w czo�o. - Sto pi��dziesi�t z�otych koron od osoby. Wi�c jak? - zapyta�. Ca�a czw�rka spojrza�a si� na siebie po czym odpar�a jednog�o�nie: - Bierzemy - odpowiedzieli. - Kiedy karawana wyrusza? - spyta� Gotrek. - Ach... no tak... Jutro o �wicie przy p�nocnej bramie miasta - odpar� Claus. * * * Drugie biuro nie by�o lepsze od biura Wagnera. Dzieli�o ich jedynie urz�dzenie wn�trza, gdy� w tym na �cianach znajdowa�a si� masa pami�tek z wszystkich zak�tk�w �wiata. Ca�a masa magicznych przedmiot�w, liczne trofea wisz�ce na �cianach m�wi�y, i� cz�owiek szperaj�cy w�a�nie w ksi��kach przy swojej biblioteczce prze�y� i widzia� niema�o. - Przepraszam, czy to pana biuro? - zapyta� Yezdigert po wej�ciu widz�c, i� najprawdopodobniej w�a�ciciel tego biura ich nie zauwa�y�. - Tak, moje. W czym mog� pom�c? - m�czyzna natychmiast si� odwr�ci� w chwili us�yszenia g�osu elfa. - Zobaczyli�my pana og�oszenie na tablicy w centrum miasta i jeste�my nim zainteresowani - rzek� ucze� czarodzieja. - Wy? - cz�owiek spojrza� na nich podejrzliwie i ka�dego obejrza� bardzo uwa�nie. - No dobrze. Podejd�cie bli�ej, nie mam zamiaru krzycze�. Jestem Jan de Beur - przedstawi� i po chwili doda� - No wi�c ju� wiecie, i� wyprawa b�dzie w celu eksploracji starych ruin. Ruiny te le�� na wsch�d od Middenheim, w g�rach. Zapewniam wam sprz�t do wspinaczki i wy�ywienie. Opr�cz tego dostaniecie po 100 z�otych koron od osoby oraz wszystko co tam znajdziecie za wyj�tkiem jednego magicznego przedmiotu - ci�gn�� dalej de Beur. - Nie b�d� wam go opisywa� ani obja�nia� na czym polega jego dzia�anie gdy� nie ma na to czasu. Wystarczy tyle, i� go rozpoznam bez problemu, a ca�a reszta kt�r� znajdziecie jest wasza. Wi�c jak? - Ale jeszcze kiedy ta wyprawa ma si� odby�? - zapyta� Jordi. - Za dwa mo�e trzy tygodnie. Wyruszamy z Middenheim, wi�c tam b�d�cie. Ja was znajd�. - W takim b�d� za dwa tygodnie w Middenheim - powiedzia� Atremis kieruj�c si� powoli w kierunku wyj�cia. - Mam rozumie�, i� wchodzicie w to? - zapyta�. - Je�li prze�yjemy... - odpowiedzieli wychodz�c. 3. Wie�e stra�nicze na murach Altdorfu oddala�y ci� coraz bardziej. Cztery wozy powoli toczy�y si� w p�nocnym kierunku zostawiaj�c dwa cienkie, ci�g�e �lady od k� oraz pomi�dzy nimi odciski ko�skich kopyt. Obok woz�w jecha�y dwie osoby konno, jedna na pocz�tku a druga na ko�cu karawany. Na pocz�tku jecha� �owca nagr�d a zamyka� j� Jordi - poszukiwacz przyg�d. Dzi�ki takiemu ustawieniu, uszy wszystkich podr�uj�cych mog�y odpocz�� od ci�g�ych sprzeczek Atremisa z Gotrekiem, gdy� ten drugi jecha� na ostatnim wozie. Zar�wno Jordi jak i Yezdigert mieli d�u�sz� chwil� wolnego pomi�dzy ich kolejnymi sprzeczkami. Karawana sk�ada�a si� z czterech woz�w. Na ka�dym z nich opr�cz uzbrojonego w miecz i kusz� wo�nicy jecha�a druga osoba. W pierwszym wozie jecha� Yezdigert, a obok wozu na koniu pod��a� Atremis. Ka�demu wyznaczono pewne zadanie. Atremis jakby przewodzi� grupie, jad�c przy pierwszym wozie lub bezpo�rednio przed nim aby wypatrywa� ewentualnych niebezpiecze�stw i w por� informowa� reszt� karawany. Yezdigert znajdowa� si� na pierwszym wozie ze wzgl�du na elficki dar widzenia w ciemno�ci. Przy �wietle ksi�yca widzia� na odleg�o�� 30 metr�w tak jak w dzie�. Na drugim wozie siedzia� Claus Wagner wraz ze swoim osobistym ochroniarzem Ottem, aby mie� ca�� karawan� w zasi�gu wzroku i aby m�g� wydawa� rozkazy nie krzycz�c z ca�ej si�y. W trzecim wozie siedzia� druid o imieniu Caderly, w czwartym Gotrek (r�wnie� ze wzgl�du na dar widzenia w nocy) a ca�o�� zamyka� jad�cy na koniu Jordi. Podr� wygl�da�a na spokojn�... * * * Mija� czwarty dzie� drogi. Karawana wjecha�a w jeden z wielu las�w rosn�cych pomi�dzy Altdorfem a Middenheim. W powietrzu wyczuwalna by�a obawa przed jak�� zasadzk�, kt�r� zorganizowa� w lesie nie by�o trudno.Atremis mocno zwolni�, czekaj�c a� drugi w�z znajdzie si� na jego wysoko�ci. - Czy co� si� sta�o? - zapyta� �owc� Claus. - Nie, nic. Dr�czy mnie tylko jedna sprawa - odpowiedzia�. - A mianowicie? - Ten Caderly, kto to jest? - zapyta� Atremis. - Wydaje si� jaki� dziwny. - Jaki dziwny?- Claus zdawa� si� nie rozumie� pytania. - No, siedzi tylko w tym wozie, i to jeszcze w �rodku. Nie pogada, tylko mem�a w g�bie jakie� zi�ka - odpowiedzia� lekko zirytowany Atremis. - Mo�na mu zaufa�? - Jasne. Przecie� nie bra�bym go, je�li bym mu nie ufa� - w g�osie Wagnera da�o si� wyczu� spok�j i pewno��. - A jak si� bije? - Atremis wci�� dr��y� nurtuj�cy go temat. - Nie wiem jak si� bije ale wiem, i� �wietnie leczy... - wtem wo�nica z pierwszego wozu krzykn��: - Sta�! - Co si� sta�o??!! - zapyta� Claus. - Powalone drzewo zatarasowa�o przejazd - odpowiedzia�. Karawana w tym momencie znajdowa�a si� na zakr�cie, wi�c Claus musia� si� mocno wychyli� aby je zobaczy�. Siedz�cy na trzecim i czwartym wozie nie widzieli nic. Wtem wyszed� z lewej strony lasu na wysoko�ci pierwszego wozu cz�owiek z kusz� wycelowan� w Yezdigerta. W tym samym momencie drugie drzewo przewali�o si� za wozami odcinaj�c drog� ucieczki. - Prosz�, karawana! - powiedzia� lekko si� �miej�c. - Oddajcie pieni�dze i towar to nic si� wam nie stanie - doda�. Atremis pop�dzi� konia i zatrzyma� si� przy prawej stronie wozu na kt�rym siedzia� Yezdigert. Zszed� z konia, przywi�za� lejce do ko�a i napi�� kusz�. Wiedzia�, i� w�z w ca�o�ci go zas�oni�, co dawa�o mu pewn� przewag�. Jordi us�ysza� rozmowy z przodu karawany. Podjecha� bli�ej na wysoko�� jej �rodka. Przez rzadko posadzone drzewa ujrza� m�czyzn� na skraju lasu trzymaj�cego kusz�. "Mo�e go st�d ustrzel�..." - pomy�la� i napi�� kusz�. Jednak nic z tego. Z lasu na ca�ej d�ugo�ci karawany wysz�o sze�ciu ludzi z prawej strony. Dw�ch schowanych za pierwszym powalonym drzewem wysz�o z ukrycia, trzymaj�c napi�te kusze, a jeszcze dw�ch wy�oni�o si� z prawej strony. - To jak b�dzie z okupem? - zapyta� si� ironicznie szef bandy z�odziei. - Chyba nic z tego - odpowiedzia� Yezdigert widz�c k�tem oka Atremisa, kt�ry zdaj�c sobie spraw� z dw�ch przeciwnik�w przed sob� nadal chcia� wykorzysta� przewag� nad szefem bandy. - Jeste�cie pewni? Ja bym post�pi� inaczej... - stwierdzi� z�odziej. - A ja nie! - m�wi�c to Atremis wyskoczy� zza wozu strzelaj�c w szefa bandy. Niestety be�t z kuszy przelecia� tu� obok g�owy. Z�odziej nie pozosta� d�u�ny, strzeli� z identyczn� celno�ci� jak Atremis, z t� tylko r�nic�, i� �owca nagr�d strzela� w ruchu, kiedy to celowanie nie jest rzecz� �atw�, a szef bandy nie trafi� nie z powodu z�ego cela, lecz Atremis zrobi� unik, co uratowa�o mu �ycie. Yezdigert korzystaj�c z okazji nieuwagi z�odzieja, skoczy� na niego z no�em, kt�ry by� jego jedyn� naturaln� broni� i cz�ciej u�ywa� go do obcinania ga��zi ni� mordowania ludzi. Z�odziej zupe�nie nie�wiadomy ataku nic ju� nie zd��y� zrobi� widz�c lec�cego na niego elfa. Mag wymierzy� dok�adnie i trafi� no�em w samo serce, zag��biaj�c ostrze na ca�� d�ugo��. Zacz�a si� regularna bitwa. Atremis schowa� kusz� i z wyci�gni�tym mieczem czeka� na dw�ch zbli�aj�cych si� od p�nocy napastnik�w. Wo�nica na pierwszym wozie nie zamierza� d�ugo czeka� i natychmiast wyj�� swoj� kusz�, co sko�czy�o si� padni�ciem trupem z�odzieja pr�buj�cego zaj�� Atremisa od ty�u. Gotrek widz�c dw�ch napastnik�w zeskoczy� z wozu momentalnie wyjmuj�c sw�j dwur�czny, obustronny top�r. Z ironicznym u�mieszkiem przeciwstawi� si� obydwu na raz. Szybko stwierdzi�, i� nie byli dobrymi szermierzami. Nie potrafili wykorzysta� przewagi liczebnej. Pierwszego ci�� przez g�ow� bior�c du�y zamach. T� broni� w r�kach krasnoluda, taki cios jest praktycznie nie do zablokowania. Sko�czy�o si� to oddzieleniem g�owy od cia�a. Po tym ciosie szybko odskoczy� do ty�u widz�c nacieraj�cego drugiego oprawc�, kt�ry wykona� mocny sztych. Wtedy to ostrze znalaz�o si� w miejscu gdzie przed chwil� znajdowa�a si� g�owa krasnoluda. Gotrek wykorzystuj�c chwil� zanim jego przeciwnik wzi�� zamach, kopn�� go w krocze a nast�pnie szybko ci�� w g�ow�. Kolejne cia�o zosta�o bez g�owy... Jordi siedz�c na koniu z kusz� w r�ku mia� du�� przewag�. Ponad po�owa oprawc�w, kt�ra wysz�a z lasu z lewej strony nie zauwa�y�a go, co sko�czy�o si� be�tem w plecach jednego z nich. Jordi odwr�ci� g�ow� zauwa�aj�c k�tem oka jednego z przeciwnik�w nacieraj�cego na niczego niespodziewaj�cego si� Gotreka. Szybko prze�adowa� kusz� i strzeli�. Niestety strzelcem wyborowym to on nie by�. Be�t utkwi� w nodze oprawcy, przez co straci� r�wnowag� i chwiej�c si� lekko drasn�� mieczem krasnoluda w nog�. Krasnolud nie chc�c traci� czasu na obr�t i ci�cie, sprzeda� z�odziejowi najprostszego w �wiecie kopa w ryj. Pomijaj�c fakt straty kilku z�b�w u i tak ju� szczerbatego rozb�jnika, z�y traf chcia� i� wyl�dowa� pod kopytami jednego z koni zaprz�onych do ostatniego z woz�w... Otto i Claus Wagner walczyli przy swoim wozie. Claus wszed� na w�z i ci�� z miecza ka�dego, kt�rego Otto mu podsun�� lub, kt�ry pr�bowa� go z niego str�ci�. Wysoko�� p�tora metra dawa�a mu znaczn� przewag�. Otto ci�� mieczem na lewo i prawo rani�c raz jednego raz drugiego przeciwnika. Jego miecz za ka�dym ci�ciem zag��bia� si� w mi�nie nieszcz�nika, kt�ry akurat znalaz� si� w jego zasi�gu. Wagnera zastanawia�a jeden fakt gdzie si� podziewa� druid. - Caderly! Do cholery, walisz gruch� w tym wozie? - wrzasn�� Claus tn�c kolejnego przeciwnika z miecza w twarz, zostawiaj�c mu pami�tk� do ko�ca �ycia. Druid s�ysz�c g�os Clausa wyj�� kij i podszed� do skraju wozu z prawej strony. My�la�, �e nikt nie zauwa�y jego nieobecno�ci i nie b�dzie musia� walczy� w czym dobry nie by�. W�z by� zakryty plandek� wi�c nikt podchodz�cy do niego od wschodniej strony nie by� w stanie go zauwa�y�, nie zagl�daj�c do �rodka. Jeden ze z�odziei w�a�nie podszed� do wozu aby korzystaj�c z chwili wytchnienia zajrze� do �rodka. - A kuku! - powiedzia� druid wychylaj�c si� ze �rodka i trafiaj�c kijem w nos przeciwnika. - Co jest do kur... - trzymaj�c si� za nos nie zd��y� doko�czy� otrzymawszy kolejny cios kijem tym razem w czo�o. Z�odziej pad� na ziemi� z czerwonym �ladem po kiju na czole. - Wyko�cz go! - krzykn�� Gotrek stoj�c osiem metr�w dalej widz�c, i� druid nie wiedzia� co ma zrobi�. Jednak druid sta� nad nim dalej, co chwil� szturchaj�c go kijem aby sprawdzi� czy jeszcze �yje. Jordi podbieg� z mieczem w r�ku do Caderlego i le��cego obok z�odzieja. Zawadiaka widz�c, i� Caderly stoi bezradnie nad przeciwnikiem, ci�� szybko nieprzytomnego mieczem w szyj�. - Co ty robisz???!!! Nie wiesz, �e on m�g� wsta� i ci� zabi�??? - krzykn�� na druida Jordi. - Nie jestem wojownikiem - odpowiedzia� spokojnie. - To po jak� choler� naj��e� si� do ochrony karawany??? - wrzeszcza� Jordi. - Aby mie� kas� - stwierdzi� Caderly ci�gle ze stoickim spokojem. - Aby mie� kas� to trzeba walczy�! - rzuci� mu Jordi odchodz�c. W tym czasie Atremis powali� jednego z przeciwnik�w a dw�ch co si� uchowa�o przy �yciu zacz�o ucieka� w las. - Yezdi! Gonimy ich! - krzykn�� do maga �owca. - Spoko - odpowiedzia� elf i pu�ci� si� z no�em w r�ce we wschodni� cz�� lasu. �owca nagr�d nie zamierza� odpu�ci� i biegn�c za z�odziejem wyci�gn�� sie�, po czym bior�c du�y rozmach zarzuci� j� na uciekaj�cego skrajem lasu przeciwnika, zawi�za�a si� wok� biegn�cego z�odzieja powoduj�c utrat� r�wnowagi. Atremis podszed� do przeciwnika, sku� kajdankami i zaprowadzi� do towarzyszy. - Dorwa�e� go? - zapyta� widz�c elfa wychodz�cego z lasu. - Nie, drasn��em no�em, ale zdo�a� uciec - odpowiedzia� ucze� czarodzieja. Reszta ludzi zacz�a powoli uprz�ta� pobojowisko. Jordi z Gotrekiem zacz�li rozbraja� trupy z bandy z�odziei. Ka�dy mia� przy sobie miecz, koszulk� kolcz� i po 10 z�otych koron. Druid znikn�� w lesie zbieraj�c zio�a na opatrzenie rany krasnoluda. Claus z Ottem na uboczu rozmawiali o przydatno�ci i wynagrodzeniu druida... - Jordi, chod� pom�c mi uprz�tn�� to cholerne drzewo - krzykn�� Atremis - Dlaczego ja? - odpowiedzia� zawadiaka. - A dlaczego nie? - w g�osie �owcy mo�na by�o wyczu� podenerwowanie. - Im wcze�niej to zrobimy tym wcze�niej wyjedziemy, nie? - No, w sumie - stwierdzi� po chwili zastanowienia Jordi. Razem wyprz�gli konie z dw�ch pierwszych woz�w, i przy ich pomocy i kilku kawa�k�w sznura, szybko i zr�cznie �ci�gn�li drzewo po czym ruszyli w dalsz� podr�. * * * Dwa kolejne dni min�y bez wi�kszych niespodzianek, no mo�e poza urwaniem ko�a w ostatnim wozie i przep�dzeniem kilku dzik�w, kt�re upatrzy�y sobie �rodek drogi jako idealne miejsce do spo�ywaniakasztan�w, spadaj�cych z ga��zi rozci�gaj�cej si� nad drog�. Patrz�c na ten fakt z drugiej strony, na kolacj� by�o smaczne mi�so... Pierwszy tydzie� podr�y ca�a karawana mia�a zako�czy� w przydro�nej karczmie. Karczma znajdowa�a si� przy samej drodze na skraju lasu, kt�ry ci�gn�� si� od pocz�tku drogi prowadz�cej z Altdorfu do Middenheim. Claus prowadz�c karawan� zawsze si� zatrzymywa� w tej gospodzie, gdy� zna� do�� dobrze w�a�ciciela, a on dawa� mu korzystne rabaty. Jednak zaraz po przyje�dzie Wagner zauwa�y�, i� co� by�o nie tak jak powinno. Wko�o panowa�a cisza. Cisza wr�cz grobowa. A przecie� wcze�niej, Wagner odwiedza� to miejsce, karczma t�tni�a �yciem. Kupcy wymieniali si� i handlowali towarami, wojownicy opowiadali o swoich wielkich wyczynach, magowie bawili si� zakl�ciami, a s�u��ce biega�y od stolika do stolika jak z pieprzem, nie nad��aj�c z realizacj� zam�wie�. Claus i Otto zsiedli z wozu. Wagner machni�ciem r�ki nakaza� reszcie pozosta� na swoich miejscach. Po chwili dw�jka m�czyzn znikn�a za masywnymi, pop�kanymi drzwiami. Atremis zsiad� z konia. Przywi�za� uprz�� do ko�a pierwszego wozu i zdejmuj�c kusz� z plec�w zacz�� i�� w kierunku stodo�y stoj�cej jakie� dwadzie�cia metr�w od bocznych drzwi karczmy. W tym czasie Jordi zacz�� kr�ci� si� po okolicy mrucz�c co� pod nosem o jak zwykle nieciekawym wyborze Gotreka, na co krasnolud odpowiada� zawsze jedn� i t� sam� reakcj� - snem. To nietypowe zachowanie dziwi�o wszystkich, a w szczeg�lno�ci maga. Yezdigert cz�sto przypatrywa� si� tej parze i nie m�g� uwierzy�, i� gdy tylko zawadiaka pr�bowa� wyperswadowa� krasnoludowi jego z�y a czasem wr�cz tragiczny wyb�r, ten nic sobie z tego nie robi�c zasypia� jak dziecko. Mag cz�sto �artowa�, �e gdy zabraknie mu many we�mie Jordiego i jego marudzeniem b�dzie usypia� wrog�w. - Panowie! Chod�cie zobaczy�! - krzykn�� ze stodo�y �owca nagr�d. - Same trupy! - doda�. Jordi b�d�c na koniu i przeklinaj�c co� pod nosem podjecha� do stajni jako pierwszy. Elf klepn�� krasnoluda w rami�, na co ten odpowiedzia� st�kni�ciem i przewr�ci� si� na prawy bok nie otwieraj�c oczu. Mag z natury nie by� cierpliwy i szarpn�� krasnoluda za d�ug� siw� brod� w kierunku, z kt�rego krzycza� Atremis. Gotrek i Yezdigert zacz�li biec, chocia� je�li chodzi o krasnoluda to s�owo "bieg" nie by�o najlepszym okre�leniem. Gotrek jeszcze zaspany przewraca� si� o ka�dy kamie� czy wystaj�cy z ziemi korze�. Wygl�da�o to niezwykle �miesznie, pomijaj�c fakt, i� przebiegni�cie stu metr�w zaj�o mu jakie� dwie minuty. - Same szkielety. Musz� tu ju� le�e� od jakiego� czasu - stwierdzi� Atremis. Trzy kompletne szkielety znajdowa�y si� w stajni. Dwa z nich le�a�y przy wej�ciu, po obu stronach, a trzeci w g��bi stajni. Nie mo�na by�o zauwa�y� jakichkolwiek �lad�w tkanek. Nie wida� by�o r�wnie� �adnych �lad�w walki w �rodku jak i na zewn�trz. Mag podszed� do ko�ci le��cych po prawej stronie wej�cia. Przykl�kn�� i obejrzawszy dok�adnie szkielet stwierdzi�: - Niekoniecznie. - Co niekoniecznie? - spyta� Jordi. - Niekoniecznie le�� tu od jakiego� czasu - stwierdzi� Yezdigert. - Musz�! Przecie� nie ma nigdzie krwi ani wn�trzno�ci. - Czyta�em o pewnym rodzaju magii mog�cym obdziera� delikwenta ze sk�ry, mi�ni, �ci�gien... - Nie wierz� w takie bajki. Pewnie zostali zar�ni�ci przez gobliny. Pe�no jest ich w tych lasach - rzek� Atremis z niedowierzaniem. - Popatrz! Szkielety s� kompletne. Nie brakuje �adnej ko�ci. Nie ma �lad�w walki, nie ma �lad�w obra�e� na ciele. Mogli by� albo otruci albo zabici magi�. - Gadasz g�upoty - Atremis wci�� nie wierzy� w nieco filozoficzn� wypowied� maga. - To nie wynik jakiej� walki! Popatrz na trupy, a dok�adniej na ich uk�ad ko�ci. Dobry miecz �amie ko�ci bez problemu, a we� cho�by top�r Gotreka! Tym wielkim, obosiecznym, dwur�cznym kawa�em stali mo�esz stuletnie drzewa �cina�, nie wspominaj�c o ranach cia�a.... T� nieco jednostronn� polemik� przerwa� krzyk Clausa. - Ochrona! Do mnie! Po kr�tkiej chwili wszyscy znale�li si� pod drzwiami karczmy, gdzie sta� ju� Claus i Otto. - Panowie. Czeka nas trudna noc. Wszyscy w karczmie s� zabici. Zosta�y same szkielety. Co� ich zabi�o. Najprawdopodobniej tego ju� tu nie ma, ale na wszelki wypadek nale�y zachowa� ostro�no��. Musicie spa� z jednym okiem otwartym, gdy� teren jest za du�y aby pe�ni� warty. Ja z Ottem b�dziemy w g��wnym pomieszczeniu karczmy - zacz�� rozdziela� pozycje Claus. - Jordi, ty znasz si� na koniach, wi�c we�miesz wo�nic�w i udasz si� do stajni. Atremis zajmie si� ty�ami karczmy, Gotrek z Caderlym za pierwszym pi�trze, a Yezdigert na dachu... - urwa� Wagner. - A gdzie jest Caderly??? - zapyta� zdziwiony. - Chyba wiem gdzie jest ten zielarz - stwierdzi� krasnolud. - Zaraz go przyprowadz� - doda�. Pi�ciu m�czyzn stoj�cych przy budynku karczmy wymieni�o zdziwione spojrzenia. Nie wiedzieli o co chodzi krasnoludowi. Jednak on widzia� druida w akcji i wiedzia�, czego nale�y si� po nim spodziewa�. Gotrek podszed� spokojnym krokiem do trzeciego wozu. Przez chwil� nas�uchiwa�, po czym z�apa� za jedno ko�o. Krasnolud napi�� mi�nia i podni�s� ko�o na wysoko�� dobrego metra, po czym je opu�ci� i ponownie podni�s� krzycz�c przy tym: "Wstawaj leniu! Nie oci�gaj si�!". - Gotrek, co ty robisz? - spyta� zaskoczony post�powaniem krasnoluda Claus. Gotrek nie odpowiada� tylko dalej krzycza� i podrzuca� bok wozu. Na rezultat tego zachowania nie trzeba by�o d�ugo czeka�. Ju� po chwili wy�oni� si� z wn�trza wozu druid z mocno podkr��onymi oczami. - Co si� dzieje? To ju� wyspa� si� nie mo�na??? - w g�osie druida mo�na by�o wyczu� lekkie pl�tanie si� j�zyka. - �mierdzi od ciebie jak z butelki po winie. - Prze... przecie� ja nic nie pi�em - zaj�kn�� si� druid. - Tak, nic nie pi�e�. Z ciebie to taki ochroniarz jak ze mnie czarodziej - rzek� ironicznie krasnolud, �api�c cz�owieka za szmaty. - Przed nami ci�ka noc, a ty �pisz jak dziecko. Lekko zataczaj�cego si� druida Gotrek przyprowadzi� pod karczm�. Na widok Wagnera Caderly wyprostowa� si�, jednak nie by� wstanie przesta� si� ko�ysa�. - Po�� go pod drzwiami - pokaza� r�k� Claus. - B�dziesz musia� sobie sam w nocy poradzi�. - Nie ma problemu. Ju� nie raz dawa�em sobie rad�, wi�c i teraz nie zgin� - rzek� krasnolud wprowadzaj�c druida do wn�trza karczmy. - To wiecie panowie, co macie robi� - m�wi�c to Claus Wagner znikn�� za drzwiami karczmy. * * * Nadszed� wiecz�r. Czterech wo�nic�w wprowadzi�o konie do stajni, po czym wyczy�cili je i sprawdzili kopyta. Jordi oraz Gotrek ustawili wozy przed stajni� w kszta�cie p�kola, tworz�c prowizoryczn� zapor�. W razie ataku wi�kszych istot, jak na przyk�ad ogr�w, nie nale�a�o spodziewa� si�, �e "zapora" wielewytrzyma, jednak dawa�a w pewnym stopniu os�on� przed wzrokiem ewentualnych napastnik�w. Atremis siedzia� przy kuchennym oknie skierowanym na p�noc. Widzia� z niego las oraz cz�� drogi do Middenheim. W takich sytuacjach nie m�g� zasn�� i tym razem nie by�o inaczej. Stara� si� przynajmniej zdrzemn��, ale oczy same mu si� otwiera�y na cho�by nawet najdrobniejszy szmer. Tyle tylko zyska� na tym posterunku, �e m�g� si� naje�� - w kuchni zosta�y zapasy suszonej �ywno�ci, kt�ra nadawa�a si� do spo�ycia jeszcze przez przynajmniej p� roku. Nie m�g� jednak ci�gle je��. Po nape�nieniu �o��dka wzi�� si� za czyszczenie broni. Zaj�cie to pozwala�o mu na "zabicie" czasu w takich momentach jak ten. Najpierw roz�o�y� ca�� kusz�, a po jej gruntownym wyczyszczeniu z kurzu i ziaren piasku, wzi�� si� za przegl�d be�t�w. W pewnym momencie us�ysza� ha�as. Od�o�y� kusz� na ziemi�, a be�ty opar� o �cian�. Si�gn�� po miecz. Jego d�ugie ostrze l�ni�o nawet noc�. Cz�owiek powoli podni�s� miecz i po cichu wsta�. Potrafi� skrada� si� w ka�dym terenie, wi�c niemal bezszelestnie podszed� do drzwi, za kt�rymi znajdowa� si� korytarz z drzwiami do g��wnej izby karczmy.Atremis lekko uchyli� drzwi, uwa�aj�c aby nie skrzypn�y, ale nic nie zobaczy�. Postanowi� polega� na w�asnym s�uchu i uderzy� w chwili, gdy tajemnicza posta� b�dzie na wysoko�ci drzwi. Popchn�� mocniej drzwi barkiem. Otworzy�y si� natychmiast na o�cie�, w tej samej chwili przekroczy� pr�g z mieczem w r�ku. Zrobi� b�yskawiczny obr�t doko�a w�asnej osi, wykonuj�c ci�cie na wysoko�ci swojej g�owy. - Na brod� Wielkiego Krasnoluda! - krzykn�� Gotrek czuj�c �wist nad g�ow�. - Cz�owieku! Rozlu�nij si� troch�, bo jeszcze kogo� zabijesz! - Co tu robisz?! My�la�em, �e to jaki� z�odziej! Mog�em ci� zabi�! - To ju� nie mo�na but�w wyczy�ci�??? - powiedzia� podniesionym g�osem krasnolud rzucaj�c �cierk� o pod�og�. - Musisz to robi� teraz??? Z tob� zawsze by�y problemy! - Atremis ci�gle krzycza�. - Problemy?! Ja ci dam problemy - Gotrek si�gn�� po top�r. - Panowie! Spok�j! - Claus wyszed� z s�siedniego pomieszczenia. - Chcecie, aby wszyscy w okolicy w��cznie z wiewi�rkami o nas wiedzieli??? Zajmijcie si� sob� i koniec k��tni. Gotrek z toporem w r�ku przeszed� obok �owcy nagr�d rzucaj�c mu twarde spojrzenie. Claus mia� racj�, nale�a�o zachowa� spok�j dla bezpiecze�stwa wszystkich. Nadesz�a noc, nale�a�o si� przygotowa�. Kto wie co mog�o ich czeka�. * * * Ksi�yc �wieci� wysoko na niebie. By� w pe�ni. Nie wr�y�o to nic dobrego. W takie noce dzia�o si� zawsze najwi�cej. Yezdigert dobrze o tym wiedzia�. Wiele czyta� o ciemnych mocach budz�cych si�, gdy ksi�yc osi�ga pe�ni�. W miastach w wie�ach czarnoksi�skich �wiat�o pali�o si� ca�� noc, a ciemne postacie na niebie i ziemi tuzinami opuszcza�y budynki czarnoksi�nik�w. W lasach nie milk�y szepty przyprawiaj�ce o dreszcze nawet najwi�kszego wojownika. Odg�os spadaj�cych kamieni wyrwa� maga ze stanu medytacji. Ten po�redni stan pomi�dzy snem a jaw� pozwala� mu na cz�ciow� regeneracj� si�, pozwalaj�c tak�e na szybk� reakcj� w razie niebezpiecze�stwa. Tak te� sta�o si� tym razem. Siedzia� on skierowany w p�nocn� stron�. Przekr�ci� lekko g�ow� w lewo sk�d dochodzi� d�wi�k, k�ad�c jednocze�nie r�k� na mieczu. Pos�ugiwanie si� mieczem dla maga to zaj�cie nieco dziwne, jednak w tej sytuacji, nie maj�c w swojej magicznej ksi�dze ani jednego bitewnego czaru, musia� polega� tylko na tej umiej�tno�ci. Po chwili Yezdigert zauwa�y� wy�aniaj�c� si� zza ko�ca dachu najpierw czaszk�, a nast�pnie ca�y szkielet z mieczem w ko�cistej r�ce. Oczodo�y �wieci�yintensywnym, czerwonym kolorem. R�enie koni obudzi�o Jordiego oraz czterech wo�nic�w. Przez chwil� zawadiaka nie m�g� zebra� my�li. Obok rozleg� si� krzyk wo�nicy. W tym samym momencie Jordi poczu� nad g�ow� �wist miecza... Atremis odwr�ci� g�ow� w stron� drzwi. Z s�siedniej izby dochodzi� g�o�ny d�wi�k szcz�ku broni. W tamtej izbie znajdowali si� Otto i Claus. �owca wsta� i natychmiast chwyci� kusz�. - Ochrona! Ochrona! - krzycza� Wagner. Atremis wiedzia� ju� co si� dzieje. Podbieg� do drzwi. Chcia� je otworzy� kopniakiem, jednak zapomnia�, i� otwieraj� si� do �rodka. Jego noga przesz�a na wylot przez jedn� z desek. Zakl�� pod nosem, po czym wyci�gn�� nog� z impetem powoduj�c z�amanie i odpadni�cie dw�ch kolejnych kawa�k�w drewna. Przez powsta�� dziur� zauwa�y� szkielet stoj�cy przed drzwiami z uniesionym w pozycji bojowej mieczem. - Na Wielk� Brod�! Czy ty musisz tak chrapa�?! - rzek� do �pi�cego druida Gotrek. - Przecie� tu nie mo�na wytrzyma�!!! Reakcja druida by�a nieco zabawna, gdy� jakby w odpowiedzi na jego s�owa Caderly mrukn�� co�, a potem przekr�ci� si� na bok w kierunku �ciany. Prawie ca�� pod�og� w pokoju na pi�trze zajmowa� dywan. Nie by� on �adnym wielkim dzie�em sztuki, lecz krasnolud postanowi� po�o�y� zielarza na pod�odze blisko drzwi, aby w razie czego druid mia� mniej sprz�tania. O wiele �atwiej jest zmy� pod�og� ni� czy�ci� dywan. Wino ci�ko schodzi z dywan�w. Rozbudzony i zdenerwowany ch