Marcin Celmer Przypadkowa podróż 1. Gospoda była położona w lesie, przy dwóch głównych traktach handlowych. Pierwszym z nich była rzeka, którą mieszkańcy różnie nazywali. Drugi z tych szlaków był szlakiem lądowym biegnącym od miasta Silver Gate na wschodzie do Almeyr na zachodzie. Była to najkrótsza, ale zarazem najniebezpieczniejsza droga łącząca oba miasta, jednak większość kupców, handlarzy, łowców nagród decydowało się na nią ze względu na czas podróży. Można było oczywiście wybrać drogę przez północne pola, znacznie bezpieczniejszą ale i o wiele dłuższą, co nie było na rękę większości osób próbujących zarobić nieco złotych koron, a w tym biznesie liczył się każdy dzień. Gospodę otaczał nieprzerwany na ponad pięćdziesiąt mil z każdej strony las. Od strony północnej stała stajnia, a od wchodu i zachodu otaczała ją drewniana palisada. W lasach czaiło się wielu grabieżców czekających tylko na słabiej ochraniany konwój, aby zaatakować, zabrać co cenniejsze i zniknąć w leśnej gęstwinie. Zapadał zmrok. W gospodzie jak na tą porę roku ale także i dnia było spokojnie. Jej wnętrze rozświetlały pochodnie umieszczone na ścianach i w mniejszym stopniu świece na stolikach. Przyjezdni powoli kończyli posiłek. Można było spotkać tu wiele osób o różnym pochodzeniu i jeszcze różniejszych profesjach. Przy barze siedział krasnolud z północy oraz poszukiwacz przygód, człowiek oczywiście. Niedaleko przy stoliku siedziało dwóch mężczyzn. Jak łatwo można było zauważyć jeden był jeńcem drugiego. Jeniec zarówno ręce jak i nogi zakute miał w kajdany i siedział pod ścianą patrząc jak jego aktualny kurator spożywał posiłek. Tym kuratorem był także człowiek i sądząc po wyglądzie łowca nagród. W ciemnym kącie znajdowała się przy stole jeszcze jedna postać. Postać była elfem, dość wysokim o średniej wadze. Jej zielone, błyszczące oczy można było zauważyć z drugiego końca karczmy, nawet przy panującym w niej mroku. Ten Elf był magiem, a dokładniej to uczniem czarodzieja. Aby stać się prawdziwym magiem musi udowodnić gildii, iż posiadł odpowiednią wiedzę, co wcale nie było takie proste. Pochodził z północnych lasów i sądził, iż tą wiedzę nabędzie na południu. Wydarzenia w niedalekiej przyszłości pokażą, iż się nie mylił... Do karczmy weszło dwóch osiłków o potężnej budowie ciała. Stanęli w przejściu rozglądając się dookoła. Po chwili podeszli do karczmarza stojącego akurat za barem. Gwar panujący w izbie ucichł i wszystkie oczy skierowany były na te dwie postaci. Wszystkie z wyjątkiem dwóch. Krasnolud i poszukiwacz przygód cały czas siedzieli przy barze prosząc o coraz większe ilości złotego napoju. Język plątał im się coraz bardziej a z zachowaniem równowagi nie było najlepiej. Chwieli się na stołkach coraz bardziej i w różne kierunki. Osiłkizauważyły nie do końca kontaktujących klientów i stwierdziły, iż nie powinni mieć problemu z ich obrabowaniem. Jeden z nich stanął obok krasnoluda, a drugi zachodził człowieka od tyłu. - Połóż kolego sakiewkę na stół - wymamrotał basem osiłek, wbijając jednocześnie nóż przed krasnoluda. Człowiek spojrzał na niego i parsknął śmiechem, nie wiedząc o drugiej postaci stojącej za nim. Krasnolud spojrzał się na osiłka, posyłając mu ironiczne spojrzenie po czym nic sobie z niego nie robiąc wrócił do spijania resztki złotego napoju, która pozostała w kuflu. - Skoro tak chcecie... - wybełkotał osiłek i dał znak głową drugiemu, który momentalnie złapał od tyłu człowieka w potężnym uścisku ciągnąc go na podłogę. Krasnolud zauważył to kątem oka i odruchowo sięgnął po topór znajdujący się na plecach. W warunkach normalnych czyli w stanie trzeźwym zdążyłby nie tylko sięgnąć po topór ale i zadać cios śmiertelny swojemu przeciwnikowi jednak teraz poczuł na twarzy miażdżący cios wroga zanim zdążył go dotknąć. Zarówno krasnolud jak i człowiek leżeli na podłodze okładani przez osiłków. Zielone oczy elfa skierowały się napastników. Nadal siedział w ciemnym kącie. Korzystając z tej przewagi szybkim ruchem sięgnął do woreczka przypiętego przy pasie w zanurzył w nim rękę. Wyjął zaciśniętą pięść i wstając od stolika zaczął mamrotać pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa, po czym szybko i bezszelestnie podszedł do osiłka okładającego pięściami człowieka i klepnął go po ramieniu. - Dość! - krzyknął. Zaskoczony pachoł przestał, odwrócił się w stronę elfa. - Bo co? - spytał śmiejąc się. - Co ty mi możesz zrobić? Pobijesz mnie? - Zarechotał jeszcze głośniej. - Pobić to może nie, ale coś innego... - rzucił elf. Podniósł rękę na wysokość głowy nic się niespodziewającego człowieka, otworzył dłoń i dmuchnął pyłem osiłkowi w twarz. Wielki mężczyzna padł bezwładny na ziemię i ku zdziwieniu wszystkich osób spał jak niemowlę i nawet zaczął chrapać. Zaraz po tym elf przygotował się na zrobienie uniku gdyż spodziewał się ciosu drugiego mięśniaka okładającego przed chwilą krasnoluda, a teraz pędzącego w jego stronę. Wtem jednak osiłek zaplątał się w sieć i padł na ziemię, stękając z powodu kilku wybitych zębów. Za nim stał łowca nagród z sznurem w ręku gotowy do związania mięśniaków. Elf pomógł wstać poszukiwaczowi przygód. Człowiek był nieco wstrząśnięty lecz plątanie się języka ustąpiło. Zupełnie inaczej zachowywał się krasnolud, który po chwili leżenia bez ruchu na podłodze, zerwał się na nogi i wymachując toporem na lewo i prawo rzucił się na związującego akurat osiłka, łowcę nagród. Krasnolud strącił przy okazji kufle stojące na barze i rozbił dwa krzesła zanim łowca kopnął go w brzuch , co skończyło się wylądowaniem na stole ale i zarazem częściowym ochłonięciem krasnoluda. - Gotrek! Uspokój się! - krzyknął zawadiaka podbiegając do przyjaciela. - Już po walce. - Gdzie oni są, gdzie?! - wrzeszczał nadal jeszcze w bitewnej furii Gotrek. - Zaraz im łby porozwalam! - w jego głosie nadal było słychać działanie dużej ilości złotego trunku. - Ci dwaj panowie nam pomogli - powiedział ze spokojem w głosie człowiek. - Pomo... ikkk... gli? Jordi! Prze... ikkk... cież my nie pot... ikkk... rzebujemy po... ikkk... po... ikkk... ikkk... mocy... - czkając, krasnolud powoli zsunął się na podłogę i zasnął. Gospodarz wraz z dwoma służącymi zanieśli śpiącego krasnoluda do pokoju. W tym czasie Jordi zamówił dzban miodu oraz mięso dla siebie i swoich nowych przyjaciół. - Przepraszam, ale się nie przedstawiłem - przypomniał sobie zawadiaka. - Jestem Jordi, poszukiwacz przygód. A was jak zwą? - zapytał. - Ja jestem Yezdigert - odpowiedział elf. - Yezdigert? Dziwne imię... - wybełkotał łowca nagród mając pełne usta. - Czym się trudnisz? Ta twoja sztuczka była naprawdę fajna... - Jestem magiem. - powiedział elf, robiąc duży łyk miodu z kufla. - A dokładniej to uczniem czarodzieja. Magiem zostanę jak zdobędę odpowiednią wiedzę i udowodnię to w gildii magów. A ciebie jak zwą? - Mnie? Atremis con Verris - odpowiedział łowca. - Jak? - zachłysnął się miodem uczeń czarodzieja. - Atremis con Verris. Jestem łowcą nagród. -Tyle zauważyłem - rzekł Jordi. - Masz tyle wyposażenia, że mógłbyś całą armię goblinów wyłapać. Aha... - Jordi zmienił temat - ...ten krasnolud to Gotrek Gurrisson. Przepraszam was za jego zachowanie ale on tak zawsze. - zawadiaka machnął ręką i wskazał na pusty dzban dając znak gospodarzowi do napełnienia go. - Jak widzi kogoś nieznajomego to zawsze twierdzi, iż pomoc jest mu niepotrzebna... - ...ale podczas walki chowa się za czyjeś plecy? - dokończył za niego Atremis. - Nie, niezupełnie. Może jest marudny i nie zawsze jest chętny do walki ale jak już wpadnie w szał bitewny... - Widzieliśmy - przerwał mu tym razem Yezdigert. - Jadło było super, ale jutro czeka mnie długa droga przez tutejsze lasy i muszę odpocząć. - powiedział elf lekko ziewając. - A gdzie się udajesz? - spytał Jordi. - Na południe. Do Altdorfu, poszukać pracy i wiedzy. - Żartujesz?! Ja z Gotrekiem jesteśmy najemnikami i też tam podążamy. Słyszeliśmy, że są fajne robótki za dobrą kasę... - No to wszyscy idziemy do tego miasta - przerwał Jordiemu Atremis. - Muszę odeskortować tam tego cholernego więźnia... - urwał łowca nagród - ...tylko, iż nie uśmiecha mnie się przedzieranie przez te lasy, zwłaszcza jeszcze z nim na karku - powiedziawszy to pokazał ręką na człowieka w kajdanach siedzącego stolik dalej. - No to może wynajmiemy łódź??? - łowca nagród wpadł na pomysł. - Czemu nie, ale ja mam tylko 10 złotych koron. Ile ma kosztować taka impreza? - Zapytał Yezdigert. - Zaraz zobaczymy - rzekł Jordi. - Gospodarzu?! Można na chwilę? - w kierunku stolika zaczął podążać wysoki, mocno zbudowany człowiek o bujnej brodzie. - Ile kosztuje wynajęcie łodzi stąd do Altdorfu? - Mężczyzna pomyślał chwilę gładząc się po brodzie po czym dał odpowiedź. - 10 złotych koron od głowy. - To ja odpadam - powiedział momentalnie elf. - Oj, nie chrzań głupot. W Altdorfie dostanę dużą kasę za odstawienie jego to ci pożyczę na żarcie i spanie, dopóki nie znajdziemy roboty. - Atremis odwrócił się do gospodarza. - Bierzemy, jutro rano. - Proszę bardzo. Każę sługom przygotowywać łódź - powiedziawszy to oddalił się w kierunku drzwi prowadzących na przystań. - No to w takim razie chodźmy spać panowie - rzekł Jordi. * * * Cała grupa wstała następnego dnia w lepszym lub gorszym stanie. Najgorzej wyglądał Gotrek który nie dość, że narzekał na potworny ból głowy to jeszcze pamiętał co drugie wydarzenie z poprzedniego dnia, a w niektórych momentach "pamięć się nagle urywała". Największą niespodzianką było dla niego poznanie Yezdigerta i Atremisa. Zaraz po przebudzeniu się, spostrzegł jeszcze dwie nieznajome postaci w pokoju, po czym natychmiast sięgnął po topór i rzucił się na Atremisa i Yezdigerta. - Gotrek! Co ty wyczyniasz? Do reszty ci odbiło???!!! - krzyknął Jordi. - Jordi! Łap za miecz! Ci dwaj chcieli nas w nocy obrabować podczas snu! Zaraz ich ukarzę! - krzyczał Gotrek wymachując toporem na wszystkie strony rozwalając pobliskie stołki. - Stój! To ty nic nie pamiętasz??? - spytał zawadiaka. - A co mam pamiętać? - krasnolud lekko zwątpił w swoją słuszność. - Ci dwaj nam pomogli rozwalić tych osiłków - mówiąc to podszedł do krasnoluda i gestem kazał mu schować topór. - To są nasi nowi przyjaciele - rzekłszy to wskazał ręką na elfa i człowieka. - Ten elf to uczeń czarodzieja Yezdigert, a ten drugi to łowca nagród Atremis con Verris. Razem z nimi popłyniemy łodzią do Altdorfu. - Aaa... to przepraszam bardzo - krasnolud uśmiechnął się od ucha do ucha. - Jestem Gotrek Gurrisson - powiedziawszy to podszedł do elfa i łowcy podając im dłoń. - A można wiedzieć w jakim celu się tam udajecie? - zapytał. - Ja muszę odstawić więźnia tamtejszemu organowi sprawiedliwości, a Yezdigert na zarobek i po nowe umiejętności - odpowiedział mu Atremis. - Dobra koniec tych rozmów. Trzeba ruszać - przerwał konwersację Jordi i ręką wskazał wyjście. Atremis podszedł do więźnia w kajdanach siedzącego w roku pokoju. Aż dziw, że Gotrek go nie zauważył. Tak to jest jak się wypije za dużo. Jedne rzeczy się widzi źle a drugie jeszcze gorzej, zwłaszcza, iż źle jest wrogiem gorszego... Cała piątka podeszła do łodzi. Kapitan jej był już na pokładzie. Atremis z więźniem szedł jako pierwszy. Za nim podążał jak zwykle mamroczący coś pod nosem po elficku lub w jakimś tajemniczym języku magicznym Yezdigert. Grupę zamykali Gotrek i Jordi, przy czym ten pierwszy ciągle zamęczał pytaniami drugiego o szczegóły dotyczące poprzedniego dnia a zwłaszcza czasu walki. Jako, że człowiekowi się znudziło dziesięciokrotne powtarzanie wszystkiego zaczął się wkurzać i dawać odpowiedzi jednowyrazowe lub dwuwyrazowe w stylu "tak", "nie" i "nie wiem". Atremis silnym pchnięciem nakazał więźniowi wejście na pokład. Więzień ten miał w naturze (z resztą jak i każdy inny) częstsze lub rzadsze stawianie się, co miało miejsce i w tym przypadku. Atremis złapał więźnia jedną ręką za kark i silnie wepchnął go na pokład. Człowiek wylądował twarzą do pokładu potykając się o własne łańcuchy. Łowca silnym ruchem skierował go pod pokład, nie zwracając najmniejszej uwagi na kapitana, który przyglądał im się wręcz z zaciekawieniem. - Kapitanie - rzekł do marynarza Jordi i po chwili dodał - odpływamy. Gotrek odcumuj - dodał. Gotrek wyciągnął topór i przeciął obydwie liny trzymające łódź do pomostu przy gospodzie. Łódź zaczęła powoli lecz równomiernie poruszać się z prądem rzeki zostawiając w tyle gospodę. Dzieliły ich trzy dni drogi do Altdorfu. 2. Łódź przybiła do dużego nabrzeża. Za pierwszym rzutem oka można było poznać, iż jest to port bardzo dużego miasta. Kilkanaście pomostów "wyrastało" z ziemi i kierowało się ku środku zalewu portowego. Niektóre nawet osiągały długość połowy mili. Przy każdym z tych pomostów cumowało wiele łodzi, począwszy od małych łódeczek do dużych statków handlu śródlądowego. Cała czwórka po zapłaceniu należności kapitanowi łodzi szybko udała się do komendy głównej straży miejskiej aby Atremis mógł odebrać należną mu kwotę za więźnia. Kasa się przyda, gdyż wszyscy oprócz Atremisa nie śmierdzieli groszem albo mieli kilka szylingów w kieszeni. - To gdzie teraz idziemy? - spytał Gotrek. - Przydało by się coś zjeść, bo już rzygam rybami, ślimakami i wodorostami - dodał. Rzeczywiście aby wziąć jedzenie na tą łajbę nie pomyśleliśmy. Ale kto nie ma w głowie ten ma w nogach - stwierdził ironicznie Atremis. - No to idziemy do karczmy. Tylko nie myślcie, że jak mam 100 złotych koron to pójdziemy do jakiejś restauracji. Mam swoje sprawy i problemy na głowie. - Dobra, nie martw się. Jutro każdy pójdzie w swoją stronę, skoro masz swoje problemy - odpowiedział Jordi. Doszli grupą do rozwalającej się budy gdzieś w ciemnych zaułkach Altdorfu. Gospoda nie robiła zbyt dobrego wrażenia, lecz z powodów ekonomicznych nie mogli sobie pozwolić na nic lepszego. Karczma nosiła nazwę "Pod Zdechłym Szczurem", co aż zachęcało do spożycia posiłku wewnątrz, zrobionego pewnie z materiału identycznego jak nosiła nazwę ta rozwalona chałupa. - Świetnie - pomyślał Jordi. Reakcje innych również nie stwierdzały zadowolenia z przybycia do tego miejsca. Yezdigert przeklął po elficku a Gotrek tylko jęknął. Atremisowi i tak było bez różnicy coi gdzie je, gdyż przywyknął do jedzenia wszystkiego i wszędzie. Weszli grupą do rozwalającej się budy i usiedli przy stoliku blisko baru. Karczma świeciła pustkami czego można było się spodziewać. Tylko w rogu siedziało trzech mieszczan z czego dwóch spało a jeden pokazywał co jadł przed chwilą wszem i wobec. Zamówili osiem indyków i beczkę wina, czemu nie należy się dziwić, gdyż po takiej podróży chyba każdy zjadłby tyle ile aktualne waży... Po spożyciu posiłku, lekko podchmieleni wynajęli pokój czteroosobowy, za który i tak zapłacił Atremis, gdyż pozostała trójka nie miała grosza przy duszy. Należało znaleźć pracę i to jak najszybciej, gdyż tutaj straż miejska mocno tępiła włóczęgostwo. Następnego dnia rano, po spożyciu posiłku za który tradycyjnie już zapłacił Atremis, wszyscy stwierdzili, iż należy pozałatwiać swoje sprawy. Zgodnie podjęli decyzję iż należy poszukać pracy. Jordi upierał się aby szukać pracy u straży miejskiej jednak po usłyszeniu od gospodarza karczmy o pensji strażnika momentalnie zrezygnował. Gotrek i Atremis chcieli iść na główny plac miasta a Yezdigert do biblioteki aby dowiedzieć się o magach oferujących pracę. Jordi widząc, iż do biblioteki z Yezdigertem nie ma po co iść, skierował się na plac razem z krasnoludem i łowcą nagród. Główny plac miasta, jak zwykle w południe był pełny ludzi. Większość z nich to albo gapie albo złodzieje kręcący się wokół najbardziej bogatych. Większą część tego placu zmieniono w jedno wielkie targowisko. Można tu było kupić wszystko, począwszy od ubrania do niewolnika. Tablica z ogłoszeniami umieszczona była na grubym drzewie rosnącym po samym środku placu. Aby tam dotrzeć trzeba było się przepychać przez tłumy ludzi. Najgorzej było w wąskich uliczkach targowiska, gdzie to przy straganach kłócili się o każdego szylinga, wymachując rękami i trącając przechodzących obok ludzi. Jakby tego było jeszcze mało, to wszędzie panoszyli się mali złodzieje, których trzeba było odtrącać kopem aby się znowu nie kręcił przy sakwie. Tablica miała metr wysokości i była powieszona pół metra nad ziemią. Dokładniej to nie była jedna tablica tylko kilka powieszonych wokół drzewa. Każda dotyczyła innej dziedziny. Było kupno, sprzedaż, wynajem, praca, niewolnicy itp. Cała trójka podeszła do tej z pracą oczywiście i zaczęli się przyglądać ogłoszeniom. - Gotrek widzisz coś ciekawego? - zapytał Atremis. - Same obrazki - odpowiedział krasnolud. - To może przestań je oglądać tylko zacznij coś czytać - zaczął przyciskać Gurrissona łowca. - Sam se czytaj! - krzyknął Gotrek. - Co sam se czytaj! - Atremis zaczął wrzeszczeć. - Spokojnie panowie - Jordi uspokajał sytuację. - Atremis, przeczytaj ogłoszenia, gdyż Gotrek nie umie czytać, z resztą tak jak ja... - tłumaczył lekko zmieszany Jordi. - Jak to nie umiecie czytać?! Przecież przyszedłem tu z wami, bo myślałem, że umiecie... - rzekł zdezorientowany łowca nagród. - To ty też nie umiesz?! Myśleliśmy, że to ty umiesz... - Spokój, panowie. Nastąpiło nieporozumienie - przerwał podnoszącemu głos Gotrekowi Jordi. - Trzeba wybrnąć z tej sytuacji. Może kogoś poprosimy o przeczytanie??? - Nikogo prosić się nie będę - rzekł stanowczo Atremis. - A gdzie jest ten cholerny mag??? - Poszedł do biblio... - Jordi urwał w połowie zdania. - No jasne przecież on umie czytać. Idziemy po niego. - A gdzie jest?? - zapytał krasnolud. - Mówił chyba coś, iż idzie sprawdzić jakieś ogłoszenia dla magów. Czyli musi być w gildii magów! Idziemy - powiedział Atremis i nie oglądając się na resztę zaczął podążać w kierunku z którego przyszli. * * * Yezdigert siedział przy stoliku w kącie sali, przeglądając aktualne ogłoszenia magów, czarodziejów, iluzjonistów i elementalistów, kiedy to wpadły do czytelni mieszczącej się w gildii, trzy w żadnym wypadku nie przypominające czarodziejów postacie. Krasnolud i człowiek przekrzykiwali się jeden przez drugiego na temat swoich racji, a drugi człowiek idący za nimi zakrywał rękoma uczy, mając już dość krzyków, wyzwisk i wypominania sobie nawzajem błędów. Trójka podeszła do maga siedzącego przy stoliku. Za ich plecami wszyscy czarodzieje z właścicielem gildii na czele podnieśli głowy znad stolików w sąsiedniej sali dziwnie się przyglądając tym trzem osobom. Yezdigert poznając znajome głosy podniósł głowę. Widząc, iż nie wiedzieli lub nie zamierzali dostosować się do zasad ogólnie panujących w czytelni o zachowaniu ciszy, wyjął z kieszeni woskową kulkę i gniotąc ją w ręku wymamrota pod nosem coś dla nich niezrozumiałego. W tym samym momencie przeźroczysta bańka pojawiła się nad dłonią czarodzieja i zaczęła się rozszerzać we wszystkie strony, obejmując powoli cztery postaci. Gotrek i Atremis byli zbyt zajęci udowadnianiem swojej racji drugiemu a Jordi już na nic nie zwracał uwagi. Dopiero po tym jak bańka objęła wszystkich elf znów coś wymamrotał pod nosem po czym krzyknął: - Cisza! Co to ma być! - wszyscy dopiero zwrócili na niego swoją uwagę. - Nie wiecie, że tu należy zachowywać się CICHO!!!! - Wypowiadając ostatni wyraz tak krzyknął, aż wszyscy podskoczyli. - Skoro tak mówisz to po co krzyczysz? - zdziwił się Atremis. - Bo rozpostarłem "strefę ciszy" abyście nie przeszkadzali innym. - Jaką znowu strefę ciszy??? - zapytał krasnolud. - To nie moja wina, że byliście zbyt zajęci aby zauważyć, iż objąłem was przeźroczystą bańką. Żaden dźwięk z zewnątrz się do niej nie przedostaje ani żaden nie może się wydostać na zewnątrz - wyjaśnił elf. - A teraz o co chodzi? - Rozumiesz, poszliśmy na główny plac miasta aby poczytać ogłoszenia... - zaczął Gotrek. - ...i się okazało, że nikt z nas nie umie czytać - dokończył Atremis. - To nie mogliście nikogo poprosić??? - zdziwił się uczeń czarodzieja. - Nie, bo Atremis był zbyt dumny aby to zrobić - podsumował krasnolud. - Gdybyś powiedział, że nie umiesz czytać nie byłoby tego problemu - zaczął podnosić głos łowca nagród. - Gdybyś, gdybyś, to ty mogłeś o tym powiedzieć... - Gotrek zaczął krzyczeć. - ...CISZA! - krzyknął Yezdigert. - Czy wy musicie się cały czas kłócić? Jordi a ty co powiesz? - zapytał człowieka elf. - Ja już mam dość wszystkiego - stwierdził człowiek wciąż trzymając uszy zasłonięte rękoma. - Chyba będzie najlepiej jak pójdziesz z nami... - stwierdził. - Widzę, że chyba tak - mówiąc to mag wstał i popchnął w kierunku wyjścia Gotreka i Atremisa. - Już wychodzić, zanim jeszcze większego wstydu mi narobicie - rzekł mag wyrzucając do kosza resztkę roztopionego wosku. W tym momencie bańka prysła. * * * - Czytaj wszystko po kolei - powiedział Gotrek do Yezdigerta. Mag podszedł jeszcze bliżej tablicy i zaczął się rozglądać po całej jej szerokości szukając w miarę ciekawej oferty. Pozostała trójka stała za nim zniecierpliwiona czekając aż elf zacznie czytać. - Jaka praca dokładnie was interesuje? - zapytał mag. - Każda - odparł bez namysłu Gotrek. - Każda? Pilnowanie kurcząt też? - zapytał ironicznie Yezdigert. - Nie rób sobie z nas jaj, dobrze? - powiedział nieco zniecierpliwiony Jordi. - No ale co wam przeczytać? Są tu ochrony osób i mienia, szukanie osób lub przedmiotów... ooo... chwila... coś widzę... - mag przez chwilę zamilkł. - Widzę coś ciekawego. - No to czytaj na wszystkich bogów - pogonił go Atremis. - Jest tu napisane: "Dobrze płatna praca, dla grupy najemników o doświadczeniu bitewnym i poszukiwawczym. Eksploracja dawnych ruin w celu znalezienia magicznego przedmiotu. Zapewniony sprzęt do wspinaczki oraz wyżywienie. Ulica Przedmiejska 21". - Hmm... całkiem, całkiem. Można zobaczyć co proponują - rzekł Atremis. - Eee tam. Będę łaził po jakiś murkach w poszukiwaniu jaszczurek i kamieni - stwierdził z ironią Gotrek - Tobie to zawsze coś nie pasuje - w głosie Atremisa dało się wyczuć znudzenie marudzeniem krasnoluda. - Cisza! - wręcz rozkazał Jordi. - Yezdi czytaj dalej. - Może to: "Poszukiwani najemnicy z pełnym wyposażeniem do ochrony karawany. Celem podróży jest Middenheim. Dobrze płatne!" - O! Już lepiej - stwierdził krasnolud, co Atremis podsumował "wywróceniem oczami". - Niestety nic więcej ciekawego nie widzę. Wszystko albo słabo płatne, nieciekawe, lub jest już po terminie. - To co bierzemy? - spytał Jordi. - Te ruiny - zaproponował Atremis. - Może być ciekawie. - Ten znowu z tymi kamieniami. Ochrona jest lepsza - stwierdził krasnolud. - A co masz takiego ciekawego w tej ochronie? Robota jak każda inna - zaczął sprzeczać się z nim łowca nagród. - Panowie! Może weźmiemy to i to? Co o tym myślisz Yezdi? - spytał Jordi uspokajając sytuację. - Mnie to rybka co wybierzecie, ja wam tylko czytam - stwierdził elf. - To nie dla mnie robota - dodał. - To nie idziesz z nami? - spytał zdziwiony Jordi. - Znajdę tu coś na miejscu - rzekł Yezdigert. - Chociaż... - po chwili zastanowienia dokończył - ...może coś znajdę w tych ruinach ciekawego... - elf się chwilę zawahał po czym powiedział - No dobra. - No to co wybieramy? - przypomniał Jordi. - Ruiny - stwierdził Atremis. - Ochronę - rzekł Gotrek. - Panowie. Ruiny są zgodnie z tym co jest tu napisane za dwa tygodnie w Middenheim a karawana wyjeżdża jutro. Dłużej niż półtora tygodnia jechać nie będziemy, więc można jedno i drugie. - No dobra - odpowiedzieli zgodnie łowca i krasnolud. - No to idziemy zaklepać pracę - rzekł Jordi wskazując ręką ulicę Przedmiejską. * * * Biuro właściciela karawany nie było w żadnym stopniu nadzwyczajne. Mieściło się w zwyczajnym domu bez zbędnego przepychu. Kolory na napisie zawieszonym nad drzwiami wejściowymi miał wyblakłeod słońca, a niektóre litery szyldu powykrzywiały się od strzał, bełtów i innych pocisków. W środku stało biurko przy którym siedział człowiek wyglądający na jakieś czterdzieści lat. Przy drzwiach stał drugi człowiek, kompletnie łysy mający może pięć lat mniej od swojego poprzednika. - Wejdźcie śmiało - powiedział człowiek siedzący za biurkiem. - W czym wam mogę pomóc? - My w sprawie ogłoszenia do ochrony karawany - rzekł Jordi. - Czy jest jeszcze aktualne? - Oczywiście. Proszę, usiądźcie - mężczyzna wskazał ręką ławkę stojącą przy biurku. - Jestem Claus Wagner a ten mężczyzna przy drzwiach to mój osobisty ochroniarz Otto. - Tak, tak ale co z tą pracą? - spytał zniecierpliwiony Gotrek? - No więc, jak już wiecie praca polega na ochronie karawany, wiozącej bardzo drogi materiał dla tamtejszego bogatego baronostwa. Karawana będzie się składać z czterech wozów. Każdym wozem będzie powoził uzbrojony woźnica. Oprócz tego - ciągnął dalej Claus - będę jechał ja i dwóch ochroniarzy, w tym Otto. Oczywiście nie wszyscy będą jechać w lub na wozach. Dwóch z was, jeśli weźmiecie tą robotę, dostanie konie. - A co z zapłatą? - zapytał Atremis. - Ach... zapłata... zapomniałem o najważniejszym - Claus klepnął się ręką w czoło. - Sto pięćdziesiąt złotych koron od osoby. Więc jak? - zapytał. Cała czwórka spojrzała się na siebie po czym odparła jednogłośnie: - Bierzemy - odpowiedzieli. - Kiedy karawana wyrusza? - spytał Gotrek. - Ach... no tak... Jutro o świcie przy północnej bramie miasta - odparł Claus. * * * Drugie biuro nie było lepsze od biura Wagnera. Dzieliło ich jedynie urządzenie wnętrza, gdyż w tym na ścianach znajdowała się masa pamiątek z wszystkich zakątków świata. Cała masa magicznych przedmiotów, liczne trofea wiszące na ścianach mówiły, iż człowiek szperający właśnie w książkach przy swojej biblioteczce przeżył i widział niemało. - Przepraszam, czy to pana biuro? - zapytał Yezdigert po wejściu widząc, iż najprawdopodobniej właściciel tego biura ich nie zauważył. - Tak, moje. W czym mogę pomóc? - mężczyzna natychmiast się odwrócił w chwili usłyszenia głosu elfa. - Zobaczyliśmy pana ogłoszenie na tablicy w centrum miasta i jesteśmy nim zainteresowani - rzekł uczeń czarodzieja. - Wy? - człowiek spojrzał na nich podejrzliwie i każdego obejrzał bardzo uważnie. - No dobrze. Podejdźcie bliżej, nie mam zamiaru krzyczeć. Jestem Jan de Beur - przedstawił i po chwili dodał - No więc już wiecie, iż wyprawa będzie w celu eksploracji starych ruin. Ruiny te leżą na wschód od Middenheim, w górach. Zapewniam wam sprzęt do wspinaczki i wyżywienie. Oprócz tego dostaniecie po 100 złotych koron od osoby oraz wszystko co tam znajdziecie za wyjątkiem jednego magicznego przedmiotu - ciągnął dalej de Beur. - Nie będę wam go opisywał ani objaśniał na czym polega jego działanie gdyż nie ma na to czasu. Wystarczy tyle, iż go rozpoznam bez problemu, a cała reszta którą znajdziecie jest wasza. Więc jak? - Ale jeszcze kiedy ta wyprawa ma się odbyć? - zapytał Jordi. - Za dwa może trzy tygodnie. Wyruszamy z Middenheim, więc tam bądźcie. Ja was znajdę. - W takim bądź za dwa tygodnie w Middenheim - powiedział Atremis kierując się powoli w kierunku wyjścia. - Mam rozumieć, iż wchodzicie w to? - zapytał. - Jeśli przeżyjemy... - odpowiedzieli wychodząc. 3. Wieże strażnicze na murach Altdorfu oddalały cię coraz bardziej. Cztery wozy powoli toczyły się w północnym kierunku zostawiając dwa cienkie, ciągłe ślady od kół oraz pomiędzy nimi odciski końskich kopyt. Obok wozów jechały dwie osoby konno, jedna na początku a druga na końcu karawany. Na początku jechał łowca nagród a zamykał ją Jordi - poszukiwacz przygód. Dzięki takiemu ustawieniu, uszy wszystkich podróżujących mogły odpocząć od ciągłych sprzeczek Atremisa z Gotrekiem, gdyż ten drugi jechał na ostatnim wozie. Zarówno Jordi jak i Yezdigert mieli dłuższą chwilę wolnego pomiędzy ich kolejnymi sprzeczkami. Karawana składała się z czterech wozów. Na każdym z nich oprócz uzbrojonego w miecz i kuszę woźnicy jechała druga osoba. W pierwszym wozie jechał Yezdigert, a obok wozu na koniu podążał Atremis. Każdemu wyznaczono pewne zadanie. Atremis jakby przewodził grupie, jadąc przy pierwszym wozie lub bezpośrednio przed nim aby wypatrywać ewentualnych niebezpieczeństw i w porę informować resztę karawany. Yezdigert znajdował się na pierwszym wozie ze względu na elficki dar widzenia w ciemności. Przy świetle księżyca widział na odległość 30 metrów tak jak w dzień. Na drugim wozie siedział Claus Wagner wraz ze swoim osobistym ochroniarzem Ottem, aby mieć całą karawanę w zasięgu wzroku i aby mógł wydawać rozkazy nie krzycząc z całej siły. W trzecim wozie siedział druid o imieniu Caderly, w czwartym Gotrek (również ze względu na dar widzenia w nocy) a całość zamykał jadący na koniu Jordi. Podróż wyglądała na spokojną... * * * Mijał czwarty dzień drogi. Karawana wjechała w jeden z wielu lasów rosnących pomiędzy Altdorfem a Middenheim. W powietrzu wyczuwalna była obawa przed jakąś zasadzką, którą zorganizować w lesie nie było trudno.Atremis mocno zwolnił, czekając aż drugi wóz znajdzie się na jego wysokości. - Czy coś się stało? - zapytał łowcę Claus. - Nie, nic. Dręczy mnie tylko jedna sprawa - odpowiedział. - A mianowicie? - Ten Caderly, kto to jest? - zapytał Atremis. - Wydaje się jakiś dziwny. - Jaki dziwny?- Claus zdawał się nie rozumieć pytania. - No, siedzi tylko w tym wozie, i to jeszcze w środku. Nie pogada, tylko memła w gębie jakieś ziółka - odpowiedział lekko zirytowany Atremis. - Można mu zaufać? - Jasne. Przecież nie brałbym go, jeśli bym mu nie ufał - w głosie Wagnera dało się wyczuć spokój i pewność. - A jak się bije? - Atremis wciąż drążył nurtujący go temat. - Nie wiem jak się bije ale wiem, iż świetnie leczy... - wtem woźnica z pierwszego wozu krzyknął: - Stać! - Co się stało??!! - zapytał Claus. - Powalone drzewo zatarasowało przejazd - odpowiedział. Karawana w tym momencie znajdowała się na zakręcie, więc Claus musiał się mocno wychylić aby je zobaczyć. Siedzący na trzecim i czwartym wozie nie widzieli nic. Wtem wyszedł z lewej strony lasu na wysokości pierwszego wozu człowiek z kuszą wycelowaną w Yezdigerta. W tym samym momencie drugie drzewo przewaliło się za wozami odcinając drogę ucieczki. - Proszę, karawana! - powiedział lekko się śmiejąc. - Oddajcie pieniądze i towar to nic się wam nie stanie - dodał. Atremis popędził konia i zatrzymał się przy prawej stronie wozu na którym siedział Yezdigert. Zszedł z konia, przywiązał lejce do koła i napiął kuszę. Wiedział, iż wóz w całości go zasłonił, co dawało mu pewną przewagę. Jordi usłyszał rozmowy z przodu karawany. Podjechał bliżej na wysokość jej środka. Przez rzadko posadzone drzewa ujrzał mężczyznę na skraju lasu trzymającego kuszę. "Może go stąd ustrzelę..." - pomyślał i napiął kuszę. Jednak nic z tego. Z lasu na całej długości karawany wyszło sześciu ludzi z prawej strony. Dwóch schowanych za pierwszym powalonym drzewem wyszło z ukrycia, trzymając napięte kusze, a jeszcze dwóch wyłoniło się z prawej strony. - To jak będzie z okupem? - zapytał się ironicznie szef bandy złodziei. - Chyba nic z tego - odpowiedział Yezdigert widząc kątem oka Atremisa, który zdając sobie sprawę z dwóch przeciwników przed sobą nadal chciał wykorzystać przewagę nad szefem bandy. - Jesteście pewni? Ja bym postąpił inaczej... - stwierdził złodziej. - A ja nie! - mówiąc to Atremis wyskoczył zza wozu strzelając w szefa bandy. Niestety bełt z kuszy przeleciał tuż obok głowy. Złodziej nie pozostał dłużny, strzelił z identyczną celnością jak Atremis, z tą tylko różnicą, iż łowca nagród strzelał w ruchu, kiedy to celowanie nie jest rzeczą łatwą, a szef bandy nie trafił nie z powodu złego cela, lecz Atremis zrobił unik, co uratowało mu życie. Yezdigert korzystając z okazji nieuwagi złodzieja, skoczył na niego z nożem, który był jego jedyną naturalną bronią i częściej używał go do obcinania gałęzi niż mordowania ludzi. Złodziej zupełnie nieświadomy ataku nic już nie zdążył zrobić widząc lecącego na niego elfa. Mag wymierzył dokładnie i trafił nożem w samo serce, zagłębiając ostrze na całą długość. Zaczęła się regularna bitwa. Atremis schował kuszę i z wyciągniętym mieczem czekał na dwóch zbliżających się od północy napastników. Woźnica na pierwszym wozie nie zamierzał długo czekać i natychmiast wyjął swoją kuszę, co skończyło się padnięciem trupem złodzieja próbującego zajść Atremisa od tyłu. Gotrek widząc dwóch napastników zeskoczył z wozu momentalnie wyjmując swój dwuręczny, obustronny topór. Z ironicznym uśmieszkiem przeciwstawił się obydwu na raz. Szybko stwierdził, iż nie byli dobrymi szermierzami. Nie potrafili wykorzystać przewagi liczebnej. Pierwszego ciął przez głowę biorąc duży zamach. Tą bronią w rękach krasnoluda, taki cios jest praktycznie nie do zablokowania. Skończyło się to oddzieleniem głowy od ciała. Po tym ciosie szybko odskoczył do tyłu widząc nacierającego drugiego oprawcę, który wykonał mocny sztych. Wtedy to ostrze znalazło się w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się głowa krasnoluda. Gotrek wykorzystując chwilę zanim jego przeciwnik wziął zamach, kopnął go w krocze a następnie szybko ciął w głowę. Kolejne ciało zostało bez głowy... Jordi siedząc na koniu z kuszą w ręku miał dużą przewagę. Ponad połowa oprawców, która wyszła z lasu z lewej strony nie zauważyła go, co skończyło się bełtem w plecach jednego z nich. Jordi odwrócił głowę zauważając kątem oka jednego z przeciwników nacierającego na niczego niespodziewającego się Gotreka. Szybko przeładował kuszę i strzelił. Niestety strzelcem wyborowym to on nie był. Bełt utkwił w nodze oprawcy, przez co stracił równowagę i chwiejąc się lekko drasnął mieczem krasnoluda w nogę. Krasnolud nie chcąc tracić czasu na obrót i cięcie, sprzedał złodziejowi najprostszego w świecie kopa w ryj. Pomijając fakt straty kilku zębów u i tak już szczerbatego rozbójnika, zły traf chciał iż wylądował pod kopytami jednego z koni zaprzężonych do ostatniego z wozów... Otto i Claus Wagner walczyli przy swoim wozie. Claus wszedł na wóz i ciął z miecza każdego, którego Otto mu podsunął lub, który próbował go z niego strącić. Wysokość półtora metra dawała mu znaczną przewagę. Otto ciął mieczem na lewo i prawo raniąc raz jednego raz drugiego przeciwnika. Jego miecz za każdym cięciem zagłębiał się w mięśnie nieszczęśnika, który akurat znalazł się w jego zasięgu. Wagnera zastanawiała jeden fakt gdzie się podziewał druid. - Caderly! Do cholery, walisz gruchę w tym wozie? - wrzasnął Claus tnąc kolejnego przeciwnika z miecza w twarz, zostawiając mu pamiątkę do końca życia. Druid słysząc głos Clausa wyjął kij i podszedł do skraju wozu z prawej strony. Myślał, że nikt nie zauważy jego nieobecności i nie będzie musiał walczyć w czym dobry nie był. Wóz był zakryty plandeką więc nikt podchodzący do niego od wschodniej strony nie był w stanie go zauważyć, nie zaglądając do środka. Jeden ze złodziei właśnie podszedł do wozu aby korzystając z chwili wytchnienia zajrzeć do środka. - A kuku! - powiedział druid wychylając się ze środka i trafiając kijem w nos przeciwnika. - Co jest do kur... - trzymając się za nos nie zdążył dokończyć otrzymawszy kolejny cios kijem tym razem w czoło. Złodziej padł na ziemię z czerwonym śladem po kiju na czole. - Wykończ go! - krzyknął Gotrek stojąc osiem metrów dalej widząc, iż druid nie wiedział co ma zrobić. Jednak druid stał nad nim dalej, co chwilę szturchając go kijem aby sprawdzić czy jeszcze żyje. Jordi podbiegł z mieczem w ręku do Caderlego i leżącego obok złodzieja. Zawadiaka widząc, iż Caderly stoi bezradnie nad przeciwnikiem, ciął szybko nieprzytomnego mieczem w szyję. - Co ty robisz???!!! Nie wiesz, że on mógł wstać i cię zabić??? - krzyknął na druida Jordi. - Nie jestem wojownikiem - odpowiedział spokojnie. - To po jaką cholerę nająłeś się do ochrony karawany??? - wrzeszczał Jordi. - Aby mieć kasę - stwierdził Caderly ciągle ze stoickim spokojem. - Aby mieć kasę to trzeba walczyć! - rzucił mu Jordi odchodząc. W tym czasie Atremis powalił jednego z przeciwników a dwóch co się uchowało przy życiu zaczęło uciekać w las. - Yezdi! Gonimy ich! - krzyknął do maga łowca. - Spoko - odpowiedział elf i puścił się z nożem w ręce we wschodnią część lasu. Łowca nagród nie zamierzał odpuścić i biegnąc za złodziejem wyciągnął sieć, po czym biorąc duży rozmach zarzucił ją na uciekającego skrajem lasu przeciwnika, zawiązała się wokół biegnącego złodzieja powodując utratę równowagi. Atremis podszedł do przeciwnika, skuł kajdankami i zaprowadził do towarzyszy. - Dorwałeś go? - zapytał widząc elfa wychodzącego z lasu. - Nie, drasnąłem nożem, ale zdołał uciec - odpowiedział uczeń czarodzieja. Reszta ludzi zaczęła powoli uprzątać pobojowisko. Jordi z Gotrekiem zaczęli rozbrajać trupy z bandy złodziei. Każdy miał przy sobie miecz, koszulkę kolczą i po 10 złotych koron. Druid zniknął w lesie zbierając zioła na opatrzenie rany krasnoluda. Claus z Ottem na uboczu rozmawiali o przydatności i wynagrodzeniu druida... - Jordi, chodź pomóc mi uprzątnąć to cholerne drzewo - krzyknął Atremis - Dlaczego ja? - odpowiedział zawadiaka. - A dlaczego nie? - w głosie łowcy można było wyczuć podenerwowanie. - Im wcześniej to zrobimy tym wcześniej wyjedziemy, nie? - No, w sumie - stwierdził po chwili zastanowienia Jordi. Razem wyprzęgli konie z dwóch pierwszych wozów, i przy ich pomocy i kilku kawałków sznura, szybko i zręcznie ściągnęli drzewo po czym ruszyli w dalszą podróż. * * * Dwa kolejne dni minęły bez większych niespodzianek, no może poza urwaniem koła w ostatnim wozie i przepędzeniem kilku dzików, które upatrzyły sobie środek drogi jako idealne miejsce do spożywaniakasztanów, spadających z gałęzi rozciągającej się nad drogą. Patrząc na ten fakt z drugiej strony, na kolację było smaczne mięso... Pierwszy tydzień podróży cała karawana miała zakończyć w przydrożnej karczmie. Karczma znajdowała się przy samej drodze na skraju lasu, który ciągnął się od początku drogi prowadzącej z Altdorfu do Middenheim. Claus prowadząc karawanę zawsze się zatrzymywał w tej gospodzie, gdyż znał dość dobrze właściciela, a on dawał mu korzystne rabaty. Jednak zaraz po przyjeździe Wagner zauważył, iż coś było nie tak jak powinno. Wkoło panowała cisza. Cisza wręcz grobowa. A przecież wcześniej, Wagner odwiedzał to miejsce, karczma tętniła życiem. Kupcy wymieniali się i handlowali towarami, wojownicy opowiadali o swoich wielkich wyczynach, magowie bawili się zaklęciami, a służące biegały od stolika do stolika jak z pieprzem, nie nadążając z realizacją zamówień. Claus i Otto zsiedli z wozu. Wagner machnięciem ręki nakazał reszcie pozostać na swoich miejscach. Po chwili dwójka mężczyzn zniknęła za masywnymi, popękanymi drzwiami. Atremis zsiadł z konia. Przywiązał uprząż do koła pierwszego wozu i zdejmując kuszę z pleców zaczął iść w kierunku stodoły stojącej jakieś dwadzieścia metrów od bocznych drzwi karczmy. W tym czasie Jordi zaczął kręcić się po okolicy mrucząc coś pod nosem o jak zwykle nieciekawym wyborze Gotreka, na co krasnolud odpowiadał zawsze jedną i tą samą reakcją - snem. To nietypowe zachowanie dziwiło wszystkich, a w szczególności maga. Yezdigert często przypatrywał się tej parze i nie mógł uwierzyć, iż gdy tylko zawadiaka próbował wyperswadować krasnoludowi jego zły a czasem wręcz tragiczny wybór, ten nic sobie z tego nie robiąc zasypiał jak dziecko. Mag często żartował, że gdy zabraknie mu many weźmie Jordiego i jego marudzeniem będzie usypiał wrogów. - Panowie! Chodźcie zobaczyć! - krzyknął ze stodoły łowca nagród. - Same trupy! - dodał. Jordi będąc na koniu i przeklinając coś pod nosem podjechał do stajni jako pierwszy. Elf klepnął krasnoluda w ramię, na co ten odpowiedział stęknięciem i przewrócił się na prawy bok nie otwierając oczu. Mag z natury nie był cierpliwy i szarpnął krasnoluda za długą siwą brodę w kierunku, z którego krzyczał Atremis. Gotrek i Yezdigert zaczęli biec, chociaż jeśli chodzi o krasnoluda to słowo "bieg" nie było najlepszym określeniem. Gotrek jeszcze zaspany przewracał się o każdy kamień czy wystający z ziemi korzeń. Wyglądało to niezwykle śmiesznie, pomijając fakt, iż przebiegnięcie stu metrów zajęło mu jakieś dwie minuty. - Same szkielety. Muszą tu już leżeć od jakiegoś czasu - stwierdził Atremis. Trzy kompletne szkielety znajdowały się w stajni. Dwa z nich leżały przy wejściu, po obu stronach, a trzeci w głębi stajni. Nie można było zauważyć jakichkolwiek śladów tkanek. Nie widać było również żadnych śladów walki w środku jak i na zewnątrz. Mag podszedł do kości leżących po prawej stronie wejścia. Przyklęknął i obejrzawszy dokładnie szkielet stwierdził: - Niekoniecznie. - Co niekoniecznie? - spytał Jordi. - Niekoniecznie leżą tu od jakiegoś czasu - stwierdził Yezdigert. - Muszą! Przecież nie ma nigdzie krwi ani wnętrzności. - Czytałem o pewnym rodzaju magii mogącym obdzierać delikwenta ze skóry, mięśni, ścięgien... - Nie wierzę w takie bajki. Pewnie zostali zarżnięci przez gobliny. Pełno jest ich w tych lasach - rzekł Atremis z niedowierzaniem. - Popatrz! Szkielety są kompletne. Nie brakuje żadnej kości. Nie ma śladów walki, nie ma śladów obrażeń na ciele. Mogli być albo otruci albo zabici magią. - Gadasz głupoty - Atremis wciąż nie wierzył w nieco filozoficzną wypowiedź maga. - To nie wynik jakiejś walki! Popatrz na trupy, a dokładniej na ich układ kości. Dobry miecz łamie kości bez problemu, a weź choćby topór Gotreka! Tym wielkim, obosiecznym, dwuręcznym kawałem stali możesz stuletnie drzewa ścinać, nie wspominając o ranach ciała.... Tę nieco jednostronną polemikę przerwał krzyk Clausa. - Ochrona! Do mnie! Po krótkiej chwili wszyscy znaleźli się pod drzwiami karczmy, gdzie stał już Claus i Otto. - Panowie. Czeka nas trudna noc. Wszyscy w karczmie są zabici. Zostały same szkielety. Coś ich zabiło. Najprawdopodobniej tego już tu nie ma, ale na wszelki wypadek należy zachować ostrożność. Musicie spać z jednym okiem otwartym, gdyż teren jest za duży aby pełnić warty. Ja z Ottem będziemy w głównym pomieszczeniu karczmy - zaczął rozdzielać pozycje Claus. - Jordi, ty znasz się na koniach, więc weźmiesz woźniców i udasz się do stajni. Atremis zajmie się tyłami karczmy, Gotrek z Caderlym za pierwszym piętrze, a Yezdigert na dachu... - urwał Wagner. - A gdzie jest Caderly??? - zapytał zdziwiony. - Chyba wiem gdzie jest ten zielarz - stwierdził krasnolud. - Zaraz go przyprowadzę - dodał. Pięciu mężczyzn stojących przy budynku karczmy wymieniło zdziwione spojrzenia. Nie wiedzieli o co chodzi krasnoludowi. Jednak on widział druida w akcji i wiedział, czego należy się po nim spodziewać. Gotrek podszedł spokojnym krokiem do trzeciego wozu. Przez chwilę nasłuchiwał, po czym złapał za jedno koło. Krasnolud napiął mięśnia i podniósł koło na wysokość dobrego metra, po czym je opuścił i ponownie podniósł krzycząc przy tym: "Wstawaj leniu! Nie ociągaj się!". - Gotrek, co ty robisz? - spytał zaskoczony postępowaniem krasnoluda Claus. Gotrek nie odpowiadał tylko dalej krzyczał i podrzucał bok wozu. Na rezultat tego zachowania nie trzeba było długo czekać. Już po chwili wyłonił się z wnętrza wozu druid z mocno podkrążonymi oczami. - Co się dzieje? To już wyspać się nie można??? - w głosie druida można było wyczuć lekkie plątanie się języka. - Śmierdzi od ciebie jak z butelki po winie. - Prze... przecież ja nic nie piłem - zająknął się druid. - Tak, nic nie piłeś. Z ciebie to taki ochroniarz jak ze mnie czarodziej - rzekł ironicznie krasnolud, łapiąc człowieka za szmaty. - Przed nami ciężka noc, a ty śpisz jak dziecko. Lekko zataczającego się druida Gotrek przyprowadził pod karczmę. Na widok Wagnera Caderly wyprostował się, jednak nie był wstanie przestać się kołysać. - Połóż go pod drzwiami - pokazał ręką Claus. - Będziesz musiał sobie sam w nocy poradzić. - Nie ma problemu. Już nie raz dawałem sobie radę, więc i teraz nie zginę - rzekł krasnolud wprowadzając druida do wnętrza karczmy. - To wiecie panowie, co macie robić - mówiąc to Claus Wagner zniknął za drzwiami karczmy. * * * Nadszedł wieczór. Czterech woźniców wprowadziło konie do stajni, po czym wyczyścili je i sprawdzili kopyta. Jordi oraz Gotrek ustawili wozy przed stajnią w kształcie półkola, tworząc prowizoryczną zaporę. W razie ataku większych istot, jak na przykład ogrów, nie należało spodziewać się, że "zapora" wielewytrzyma, jednak dawała w pewnym stopniu osłonę przed wzrokiem ewentualnych napastników. Atremis siedział przy kuchennym oknie skierowanym na północ. Widział z niego las oraz część drogi do Middenheim. W takich sytuacjach nie mógł zasnąć i tym razem nie było inaczej. Starał się przynajmniej zdrzemnąć, ale oczy same mu się otwierały na choćby nawet najdrobniejszy szmer. Tyle tylko zyskał na tym posterunku, że mógł się najeść - w kuchni zostały zapasy suszonej żywności, która nadawała się do spożycia jeszcze przez przynajmniej pół roku. Nie mógł jednak ciągle jeść. Po napełnieniu żołądka wziął się za czyszczenie broni. Zajęcie to pozwalało mu na "zabicie" czasu w takich momentach jak ten. Najpierw rozłożył całą kuszę, a po jej gruntownym wyczyszczeniu z kurzu i ziaren piasku, wziął się za przegląd bełtów. W pewnym momencie usłyszał hałas. Odłożył kuszę na ziemię, a bełty oparł o ścianę. Sięgnął po miecz. Jego długie ostrze lśniło nawet nocą. Człowiek powoli podniósł miecz i po cichu wstał. Potrafił skradać się w każdym terenie, więc niemal bezszelestnie podszedł do drzwi, za którymi znajdował się korytarz z drzwiami do głównej izby karczmy.Atremis lekko uchylił drzwi, uważając aby nie skrzypnęły, ale nic nie zobaczył. Postanowił polegać na własnym słuchu i uderzyć w chwili, gdy tajemnicza postać będzie na wysokości drzwi. Popchnął mocniej drzwi barkiem. Otworzyły się natychmiast na oścież, w tej samej chwili przekroczył próg z mieczem w ręku. Zrobił błyskawiczny obrót dokoła własnej osi, wykonując cięcie na wysokości swojej głowy. - Na brodę Wielkiego Krasnoluda! - krzyknął Gotrek czując świst nad głową. - Człowieku! Rozluźnij się trochę, bo jeszcze kogoś zabijesz! - Co tu robisz?! Myślałem, że to jakiś złodziej! Mogłem cię zabić! - To już nie można butów wyczyścić??? - powiedział podniesionym głosem krasnolud rzucając ścierką o podłogę. - Musisz to robić teraz??? Z tobą zawsze były problemy! - Atremis ciągle krzyczał. - Problemy?! Ja ci dam problemy - Gotrek sięgnął po topór. - Panowie! Spokój! - Claus wyszedł z sąsiedniego pomieszczenia. - Chcecie, aby wszyscy w okolicy włącznie z wiewiórkami o nas wiedzieli??? Zajmijcie się sobą i koniec kłótni. Gotrek z toporem w ręku przeszedł obok łowcy nagród rzucając mu twarde spojrzenie. Claus miał rację, należało zachować spokój dla bezpieczeństwa wszystkich. Nadeszła noc, należało się przygotować. Kto wie co mogło ich czekać. * * * Księżyc świecił wysoko na niebie. Był w pełni. Nie wróżyło to nic dobrego. W takie noce działo się zawsze najwięcej. Yezdigert dobrze o tym wiedział. Wiele czytał o ciemnych mocach budzących się, gdy księżyc osiąga pełnię. W miastach w wieżach czarnoksięskich światło paliło się całą noc, a ciemne postacie na niebie i ziemi tuzinami opuszczały budynki czarnoksiężników. W lasach nie milkły szepty przyprawiające o dreszcze nawet największego wojownika. Odgłos spadających kamieni wyrwał maga ze stanu medytacji. Ten pośredni stan pomiędzy snem a jawą pozwalał mu na częściową regenerację sił, pozwalając także na szybką reakcję w razie niebezpieczeństwa. Tak też stało się tym razem. Siedział on skierowany w północną stronę. Przekręcił lekko głowę w lewo skąd dochodził dźwięk, kładąc jednocześnie rękę na mieczu. Posługiwanie się mieczem dla maga to zajęcie nieco dziwne, jednak w tej sytuacji, nie mając w swojej magicznej księdze ani jednego bitewnego czaru, musiał polegać tylko na tej umiejętności. Po chwili Yezdigert zauważył wyłaniającą się zza końca dachu najpierw czaszkę, a następnie cały szkielet z mieczem w kościstej ręce. Oczodoły świeciłyintensywnym, czerwonym kolorem. Rżenie koni obudziło Jordiego oraz czterech woźniców. Przez chwilę zawadiaka nie mógł zebrać myśli. Obok rozległ się krzyk woźnicy. W tym samym momencie Jordi poczuł nad głową świst miecza... Atremis odwrócił głowę w stronę drzwi. Z sąsiedniej izby dochodził głośny dźwięk szczęku broni. W tamtej izbie znajdowali się Otto i Claus. Łowca wstał i natychmiast chwycił kuszę. - Ochrona! Ochrona! - krzyczał Wagner. Atremis wiedział już co się dzieje. Podbiegł do drzwi. Chciał je otworzyć kopniakiem, jednak zapomniał, iż otwierają się do środka. Jego noga przeszła na wylot przez jedną z desek. Zaklął pod nosem, po czym wyciągnął nogę z impetem powodując złamanie i odpadnięcie dwóch kolejnych kawałków drewna. Przez powstałą dziurę zauważył szkielet stojący przed drzwiami z uniesionym w pozycji bojowej mieczem. - Na Wielką Brodę! Czy ty musisz tak chrapać?! - rzekł do śpiącego druida Gotrek. - Przecież tu nie można wytrzymać!!! Reakcja druida była nieco zabawna, gdyż jakby w odpowiedzi na jego słowa Caderly mruknął coś, a potem przekręcił się na bok w kierunku ściany. Prawie całą podłogę w pokoju na piętrze zajmował dywan. Nie był on żadnym wielkim dziełem sztuki, lecz krasnolud postanowił położyć zielarza na podłodze blisko drzwi, aby w razie czego druid miał mniej sprzątania. O wiele łatwiej jest zmyć podłogę niż czyścić dywan. Wino ciężko schodzi z dywanów. Rozbudzony i zdenerwowany chrapaniem kolegi Gotrek postanowił coś z tym zrobić - przy pomocy knebla spowodować, że druh będzie oddychał przez nos. Jednak gdy pochylił się nad śpiącym, drzwi od pokoju otworzyły się z hukiem. Trzy uzbrojone w miecze szkielety rzuciły się na zaskoczonego krasnoluda przewracając go na ziemię. Gotrek z przerażeniem zauważył, iż nie ma przy sobie swojego obosiecznego topora. Nie było czasu na jego poszukiwanie, zaraz mógł zginąć. Jeden ze szkieletów wziął zamach, aby wbić ostrze w ciało krasnoluda, dwa pozostałe przycisnęły go do podłogi, unieruchamiając ręce. Dla krasnoluda nie stanowiło to wielkiego problemu, lecz najpierw musiał uniknąć ostrza miecza. Szybkim kopniakiem powalił jeden szkielet, całkowicie roztrzaskując mu kości w okolicy kolana. Kościotrup ze stłumionym hukiem przewrócił się na ziemię. Teraz Gotrek miał szansę się uwolnić. Szkielety nie posiadały wielkiej siły. Jednym solidnym szarpnięciem uwolnił się z uścisku kościanych rąk i skoczył w kierunku łóżka. Topór leżał po jego prawej stronie. Jednym ruchem złapał śmiercionośną broń i rzucił się na przeciwników. Każda rozumna istota powinna się bać szarżującego krasnoluda, jednak szkielety do takich nie należały. Yezdigert stanął naprzeciwko kościanej postaci. Wyjął miecz, łapiąc go mocnym oburęcznym chwytem. Szermierka nie należała do jego mocnych stron, lecz teraz nie miał wyjścia. "Mógłbym go uśpić,lecz on prędzej by mnie zarżnął..." - pomyślał uczeń czarodzieja. Miał rację. Szkielet rzucił się na niego wykonując proste cięcie znad głowy. Elf ledwo zdołał je sparować. Brzęk metalu o metal rozległ się wpomieszczeniu. Mag szybko odskoczył w bok próbując cięcia na wysokości głowy. Kościan jednak zdołał zasłonić się swoim orężem, wykonując kolejny cios w kierunku elfa. Ten cios także sprawił wiele problemu elfickiemu magowi. Po raz kolejny miał problem z odparowaniem ciosu. Zdenerwował się. "Żaden kościsty gnojek nie będzie mnie próbował zabić" - pomyślał ze złością. Wykonał cięcie w prawą rękę szkieletu. Miecz przeciął rękę na wysokości łokcia. Kości wraz z mieczem wroga upadły na dach. Głuchy dźwięk kości połączył się z brzdękiem metalu. - I co teraz zrobisz??? - spytał ironicznie elf, po czym wykonał kolejne cięcie. Miecz przeszył kręgi szyjne. Czaszka potoczyła się po dachu. Jednak bezgłowy korpus, szedł w kierunku maga. - Na wielkich elfickich magików! Jak to zabić?! - krzyknął z przerażeniem elf. Posypały się kolejne cięcia. Jedno z nich odcięło resztę prawej ręki wraz z barkiem, kolejne zgruchotało obojczyk, a następne pozbawiło całkowicie lewej ręki. To nic nie dało. Mag postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Wziął duży zamach zza pleców i ciął z całych sił, celując w sam środek kręgosłupa. Szkielet rozpadł się bezwładnie na dwie części. Yezdi odetchnął. Wtem jednak usłyszał walkę w środku karczmy. Szybko pomknął do schodów prowadzących na pierwsze piętro. Tymczasem Jordi zerwał się na równe nogi. W końcu stajni zauważył jednego z woźniców. Był martwy. Miecz rozciął mu czaszkę. Nieco bliżej trzech mężczyzn walczyło z dwoma szkieletami, a nad nim stała trzecia koścista postać. Jordi odruchowo zadał cios mieczem w kości udowe. Kościan przewrócił się wprost na niego, rozcinając mięśnie prawego barku. Zawadiaka poczuł silny ból, a ciemnoczerwona krew splamiła ubranie. Człowiek ze wstrętem odepchnął wroga. Spostrzegł kątem oka, iż wróg nie ustaje i czołga się w jego stronę. Miał jednak nad nim przewagę - był szybszy. Pozbawiony nóg szkielet mógł co najwyżej zadawać ciosy na wysokości kolan człowieka i nie był zdolny do jakichkolwiek szybkich zwrotów. Zawadiaka mając doświadczenie bitewne, zaskoczył kościana od tyłu wbijając miecz w kręgosłup. Teraz mógł odetchnąć, ale odgłosy walki w głębi stajni przypomniały mu o dwóch pozostałych szkieletach. W chwili gdy zawadiaka podbiegł do walczących, jeden z woźniców zdołał przewrócić szkielet na ziemię. Jordi miał przewagę, kościotrupy nie zauważyły go. Podszedł więc szybko drugiego od tyłu i wpakował głębokim pchnięciem miecz w kręgosłup kościana. Szkielet padł na ziemię z głuchym hałasem. - Przebij mu kręgosłup! - krzyknął zawadiaka do drugiego woźnicy przymierzającego się do zadania ciosu. Ten tak właśnie postąpił. Kolejny wróg leżał bez ruchu. Wszyscy głęboko odetchnęli. Ale to jeszcze nie koniec. Jordi usłyszał krzyk Clausa... Atremis spojrzał przez dziurę w drzwiach. Koścista postać zauważyła go, jednak stała bezruchu. Wydawałoby się jakby oceniała zdolność walki łowcy nagród. Jednak on nie czekał, tylko pociągnął za spust. Wystrzelony z wielką prędkością bełt, utkwił w czole przeciwnika. Jednak fakt ten nie zrobił na kościotrupie wielkiego wrażenia. Atremis odrzucił kuszę i z mieczem w dłoni rzucił się na wroga wydając z siebie doniosły okrzyk. Szkielet zrobił unik i ciął rozpędzonego człowieka w udo. Con Verris jęknął. Stracił na chwilę równowagę i musiał podeprzeć się ręką. Zdenerwowany łowca stwierdził, iż nie ma sensu szarżować. Musi opanować nerwy. Szkielet popatrzył się na podnoszącego się człowieka. Jego oczy zdawały się mówić, iż to on wygra, jednak Atremis nie miał zamiaru się poddać. Łowca wstał i wyciągnął miecz przed siebie. Kościan zrobił to samo. Sytuacja sprawiała wrażenie, jakby odbywała się w tym miejscu jakaś honorowa walka. Zgrzyt broni rozległ się w korytarzu. Cios i unik, cios i blok - walczyli ze sobą jak rycerze na turnieju. Gotrek z furią uderzył na przeciwników. Szybkim lecz potężnym ciosem połamał żebra jednego z nich przecinając go w połowie. Dwie części szkieletu upadły na ziemię i z chrzęstem się rozsypały. Krasnolud używając siły rozpędu jakiej nabrał jego topór szybko uderzył zza głowy. Kościan nie zdążył zareagować na atak Gurrisona. Ostrze szybko roztrzaskało czaszkę i przecinało kolejne kręgi. Kości z trzaskiem pękały. W krótkiej chwili krasnolud poradził sobie z dwoma przeciwnikami. Został jeszcze trzeci, kulejący kościotrup. Gotrek nie miał z nim problemu. Solidnym kopniakiem przewrócił wroga i nogą przycisnął miecz do podłogi. Szkielet próbował ratować się machając drugą ręką jednak na nic się to zdało. Wojownik uśmiechnął się lekko i trzema szybkimi ciosami poćwiartował korpus kościana. Z korytarzu dobiegł odgłos kroków zbliżającej się postaci. Krasnolud szybkim ruchem przygotował się do odparcia ewentualnego ataku. Wtem do pokoju wszedł elf. - Wiesz co się dzieje??? - spytał zdyszany mag. - Przed chwilą napadła mnie trójka tych umarlaków - powiedział krasnolud opuszczając topór. - Ja też miałem przejścia z jednym na dachu. Gdzie reszta??? - Na dole... - Gotrek urwał w połowie zdania. - Tam jest Claus! Elf i krasnolud wybiegli z pokoju na piętrze. Udali się ku schodom prowadzącym na parter. Schody strasznie skrzypiały pod naciskiem dwóch pędzących postaci. Atremis obejrzał się za siebie. Sądził, iż inny szkielet chce go zajść od tyłu. Ta chwila dekoncentracji kosztowała go kolejną ranę. Tym razem umarlak ciął łowcę w pierś. Con Verris jednak w ostatniej chwili zdążył się uchylić i otrzymał jedynie lekkie draśnięcie. Człowiek widząc własną krew wpadł w szał, czego dotychczas usiłował uniknąć. Uderzył na wroga stosując proste cięcia. Po wejściu ostrza między żebra kościana człowiek pociągnął ostrze ku górze powodując połamanie kilku żeber. - Uderz w kręgosłup! - powiedział głos za plecami wojownika. Atremis szybko odwrócił głowę. Zauważył dwie postacie zbiegające po schodach. Gotrek, nie zwracając uwagi na łowcę, z rozpędu połamał drzwi do głównej izby karczmy. W środku bronili się Wagner i Otto. Bronili się ostatkiem sił, gdyż nacierało na nich sześć szkieletów. Krasnoludzki wojownik doskoczył do trzech trzymających Clausa w pułapce. Przygniotły go do ściany. Gurrison wziął duży zamach i przepołowił dwóch stojących obok siebie napastników. Łowca nagród kiwnięciem głowy podziękował magowi za radę i sam wbił miecz pomiędzy kręgi umarlaka. Kościan oparł się o ścianę i bezwładnie osunął na ziemię. Atremis szybko wyciągnął miecz z kości i razem z elfem wbiegł do pokoju. W tym czasie krasnolud walczył z trzecim szkieletem atakującym Clausa. Elf i łowca nagród doskoczyli do dwóch przeciwników walczących z ciężko rannym Ottem. Ochroniarz Clausa miał duże doświadczenie bitewnie i pomimo ciężkich ran był w stanie stawić silny opór atakującym. Yezdigert ciął jednego z nich silnym ciosem poniżej żeber. Atremis silnym kopem odrzucił szkielet od Otta i skoczywszy na niego wbił miecz centralnie w klatkę piersiową. Wyglądało to nieco jak na egzekucji. Z trzecim Otto nie miał już najmniejszego problemu. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Claus rozejrzał się dookoła. - A gdzie Caderly i Jordi??? - zapytał. - Ten pijak to śpi na pierwszym piętrze. Nawet moja walka z trzema śmierdzącymi umarlakami go nie obudziła - mówiąc to kopnął czaszkę jednego szkieletu w kąt. - A Jordi? - ponowił pytanie Wagner. Jakby na odpowiedź w drzwiach pojawił się Jordi. - Żyjecie??? - zwrócił się do ogółu. - Ledwo - odpowiedział Yezdigert. - Co ci się stało? - Trzy kościste gnojki zaatakowały nas w stajni. Jeden woźnica nie żyje. - Na pradawnych bogów! - zaklął Wagner. - Trzeba go pochować - stwierdził. - Jordi - zwrócił się do zawadiaki - niech trójka woźniców przygotuje karawanę do drogi. Wyruszamy zaraz po pochówku. Gotrek, wsadź Caderlego do wozu. Atremis z Yezdigertem wykopią grób, a ja opatrzę Otta... * * * Zaczął się jedenasty dzień drogi. Co najważniejsze ostatni dzień drogi. Jeśli Claus dobrze ocenił czas i odległość to wieczorem powinni przekroczyć bramy Middenheim. Wjechali w gęsty las. Jeszcze parę chwil temu rozciągały się wokół nich ogromne połacie przestrzeni porośniętej tylko trawą i zbożem. Odległość między drzewami wynosiła co najmniej połowę mili, a teraz drzewo rosło przy drzewie. Można w nim było łatwo przygotować pułapkę. Jednak miałoto też swoje dobre strony, szerokie i gęste korony drzew nie przepuszczały promieni słonecznych, mocno dających się we znaki podczas jazdy przez pola. Las obfitował również w ogromną ilość różnych ziół, dzięki czemu druid mógł zmienić opatrunek dochodzącemu powoli do siebie ochroniarzowi Clausa. Rany Jordiego i Atremisa prawie całkowicie się już zagoiły. - Panowie. Jeszcze tylko ten las i naszym oczom ukażą się mury Middenheim. - Ile jeszcze dzieli nas od miasta? - zapytał z końca karawany Gotrek. - Do wieczora zajedziemy - odpowiedział Wagner. - Czyli już jesteśmy bezpieczni - mruknął sam do siebie Jordi, jednak jego słowa usłyszeli wszyscy. - Pamiętaj! Nigdy nie chwal dnia przed zachodem! - rzucił przysłowiem Yezdigert. Wtem Gotrek usłyszał dziwne okrzyki dobiegające z tyłu. Mijali właśnie zakręt, więc nie mógł dostrzec kto za nimi jedzie. - Claus! - krzyknął krasnolud. - Ktoś za nami jedzie! - Atremis, przyśpiesz nieco! - nakazał jadącemu na przedzie karawany łowcy Wagner. Atremis popędził konia. Po śmierci jednego woźnicy Claus przejął rolę prowadzącego drugi wóz? gdyżOtto nie był w stanie prowadzić, a nikt z pozostałych ochroniarzy nie posiadał takiej sztuki. Cała karawana przyspieszyła. - Gobliny! Małe, zielone, śmierdzące gobliny! - krzyknął Gotrek. - Atremis! Powiedz woźnicy w ostatnim wozie, żeby zatrzymał się. Caderly zostanie ze mną. - Robi się - odpowiedział łowca. - Yezdi, wskakuj! - powiedział do maga. Mag stanął na wozie i przeskoczył na wierzchowca Atremisa. Con Verris zawrócił konia i będąc przy ostatnim wozie nakazał ręką woźnicy, aby go zatrzymał. Yezdigert w tym czasie szybko wyjął kuszę, na otwartej przestrzeni wolał używać kuszy niż miecza. - Jordi! Wagner kazał nam powstrzymać pościg. Najpierw kusze! Elf zsiadł z wierzchowca i przygotował kuszę do strzału. Przyklęknął przy brzegu traktu, niemal opierając się o drzewa. Gurrison zeskoczył z wozu. Sięgnął po topór. Krasnolud nie władał kuszą. Próbował się nauczyć, jednak po kilku próbach wrócił do swojej obosiecznej broni. - Gotrek! Widziałeś ilu ich jest??? - zapytał elf. - Trzy rzędy po trzech. Każdy na wilku - odpowiedział. - Goblińska rasa - zaklął pod nosem uczeń czarodzieja. - Zaczniemy strzelać jak się zbliżą na 50 kroków. Gobliny zbliżały się w ich kierunku. Krasnoluda denerwował fakt, iż stoją bezczynnie. On z chęcią popędził by w ich stronę wymachując toporem. Gobliny podeszły na odległość strzału z kuszy. Trzy bełty posłane w ich kierunku chybiły celu. Gotrek parsknął. Z kolejnych trzech posłanych jeden ugodził w rękę goblina a drugi zabił jednegowilka w drugim rzędzie. Na trzecią serię nie było już czasu. Strzelcy wyciągnęli miecze i przygotowali się na odparcie pierwszego ataku. Gobliny będąc w odległości pięciu metrów od ochroniarzy Wagnera zeskoczyły z wilków. Wilki popędziły naprzód rzucając się na konie. Próba Jordiego obrony mieczemspełzła na niczym. Dwa wilki chwyciły jego wierzchowca za nogi powodując przewrócenie się konia. Atremis widząc nacierającego wilka a za nim goblina popędził konia. Wilkowi nie udało się wyhamować. Spotkanie z końskimi kopytami okazało się dla niego zabójcze. Con Verris nie zwracając uwagi na "rozdeptanego" przez końskie kopyta wilka dalej jechał do przodu tnąc mieczem goblina znajdującego się akurat po jego prawej stronie. Za swoimi plecami usłyszał tylko głuchy jęk konającego stwora. Jordi ugodził wilka w łapę, zwierz straszliwie zaskowyczał. Drugi rzucił się jednak na krasnoluda. Gotrek zamachnął się toporem, ale wilk zdążył zatopić swoje kły w jego lewej nodze. Okrzyk bólu wydobył się z ust wojownika. Szybko kopnął wilka w brzuch. Ten zaskomlał i odskoczył w bok. Krasnolud nie miał czasu go dobić. Dwa kolejne gobliny rzuciły się na niego. Yezdigert przyjął pierwszy atak. Z prawej strony atakował go wilk a z lewej goblin. Musiał dokonać wyboru. Postanowił ciąć mieczem wilka, w ataku furii roztrzaskał pysk zwierzowi. Miał jednak pecha. Dzida goblina utkwiła w jego kolanie. Mały stworek zaczął się śmiać, kręcąc bronią na wszystkie strony,rozszarpując rannemu mięśnie. Yezdigert potknął się i przewrócił. Potworny ból nie pozwalał mu myśleć, a co dopiero walczyć. Łowca nagród ciął kolejnego śmierdzącego stwora. Po raz kolejny trafił - z szyi polała się krew. Wilk pomknął dalej sam. Inny z goblinów ugodził konia w nogę. Nie czekając na upadek wierzchowca, człowiek szybko zeń zeskoczył. Zielony stworek krzycząc coś niezrozumiałego skoczył na łowcę celując w niego dzidą. Człowiek był jednak szybszy. Przeturlał się pod brzuchem wierzchowca, zabijając przy okazji zaskoczonego tą woltą wilka. Szybkim ruchem sięgnął do pasa chwytając za arkan i zaszedł od tyłu osłupiałego goblina.Zielony stworek z pętlą na szyi zawył z bólu. Łowca zacisnął pętlę jeszcze bardziej. W tym czasie zawadiaka ściął jeszcze jednego wilka. Ostrze rozpruło zwierzęciu brzuch, padło na ziemię. Jordi podniósł wzrok. Jeszcze jeden dosiadający wilka goblin pędził w jego stronę. Zawadiaka nie zdążył zrobić uniku. Wilk skoczył na niego łapami, a goblin wbił dzidę w ramię człowieka. Mag podciągnął prawą nogę do klatki piersiowej i z całej siły kopnął goblina w brzuch. Stworek odleciał na bok z dziurą po elfickim bucie na środku torsu. Zwycięzca mógł chwilę odetchnąć, noga straszliwie go bolała. Miecz leżał obok niego. Gotrek leżał na ziemi. Dwa śmierdzące, zielone stworki przewróciły go na ziemię, godząc dzidami. Do tego wszystkiego dołączył się kopnięty wcześniej wilk, który znowu przeprowadzał atak. Krasnolud z przerażeniem stwierdził, iż zgubił topór. Musiał mu wylecieć z zakrwawionej dłoni, gdy starał się odciąć głowy nadbiegającym wrogom. W oddali rozległ się tętent kopyt, jednak w walce nikt nie zwrócił na niego uwagi. Krasnolud leżał prawie nieprzytomny na ziemi, Yezdigert zwijał się z bólu, Jordi próbował zrzucić z siebie oprawców a Atremis walczył z dwoma wilkami próbującymi zagryźć i jego konia i wierzchowca. Zza zakrętu wyłoniło się dziesięciu konnych z middenheimskimi znakami. Popędzili konie. Uderzyli szybko i dokładnie. Nie zsiadając z koni zabili cztery wilki i trzy gobliny. Jednego zielonego stwora zdołali pojmać, a ostatni wilk uciekł do lasu. Kapitan straży podjechał do ciężko dyszącego Atremisa. - Dzień dobry. Jestem kapitanem middenheimskiego patrolu straży miejskiej. Mieliście szczęście, że akurat nadjechaliśmy w trakcie waszej potyczki z goblinami. Zajmiemy się wami i odprowadzimy was do miasta. - Dziękuję. Dobrze was widzieć. Ale nie ja jestem najbardziej poszkodowany, proszę się najpierw zająć moimi przyjaciółmi. - Pan też jest ranny - stwierdził strażnik widząc ręce con Verrisa pogryzione przez wilki. - Ja przeżyję. Oni potrzebują jej bardziej niż ja. * * * Wagner wszedł do pokoju na pierwszym piętrze. W pokoju znajdowało się pięć łóżek. W pierwszym leżał Gotrek a w drugim Jordi, cali w opatrunkach i maściach przygotowanych przez Caderlego. Atremis z Yezdigertem spożywali sporego kurczaka popijając miodem, a druid przyrządzał przy oknie swoje cudowne maści. - Jak się czujecie? - spytał Wagner. - Jak po walce z wilkami - zażartował Gotrek z trudem odwracając nieco głowę. - Cieszę się, że czujecie się lepiej - stwierdził gość - a przynajmniej Gotrek. Widzę, że jest coraz weselszy. - Raczej marudniejszy - poprawił go Atremis. - Dzisiaj rano już się kłócili czyje miejsce jest lepsze - wyjaśnił Yezdigert. - Heheh! - zaśmiał się Claus. - Czyli nie jest tak źle. Przyniosłem wam zapłatę. Odwaliliście kawał dobrej roboty. Jak kiedyś będziecie bez pracy, to zajrzyjcie do mnie, tu albo w Altdorfie. - Jasne - odpowiedzieli chórem.