Ksiądz Mieczysław Maliński:Faustyna - znaczy szczęśliwa . Projekt okładkiJadwiga Mączka Pot. na4. str. okładkiDanuta Węgiel ŁamanieRyszardBasterPiotr Poniedziałek Copyright by Mieczysław MalińskiISBN 83-240-Ó212-X. WIOSNA 1914 soku Obudziła się nagle. A właściwiezostała obudzona, wyrwana z zaświatów. To tata śpiewał. Jak codzień, jak zawsze jakąś pieśń. Dzisiaj - Kiedy rannewstają wrze- Jeszcze by pospala. Nie miałazamiarujuż wstawać. Nawet nie przeciągać się jak kot. Jeszcze trwać w ciepłej pościeli, zanurzona w niej aż pouszy, zwinięta w kłębuszek, a tata niech śpiewa. Niechciała tegośpiewu traktować jak pobudki, jak ogłoszenia, że czas na wstawanie. Do mycia, do śniadania, do pracy. Dopola, do życia. Szanowała ten śpiew. To modlitwa taty. Ichciała, żeby to była również jejmodlitwa. "Wobec tego niechtata śpiewa. Niech sięmodli. I ja się będę modlić jego modlitwą". - Tobie ziemia, Tobiemorze, Tobie śpiewa żywioł wszelki. I nagle jakby dopiero teraz się obudziła. Jużbyła trzeźwa, przytomna. Uderzyły ją te słowa. Czymorzepotrafi śpiewać? Czy ziemia potrafi śpiewać? Po raz pierwszy zaskoczyły ją te wersety. I tonie tylko morze i ziemia,alewszystko: "żywiołwszelki". Ażzatrzymała się, spłoszona i przestraszona rozumieniem tych słów. Ale nie da się inaczej przetlu. maczyć tego sformułowania. Jeszcze szukata wyjścia, innej drogi, ale nie znajdowała. A więc to takjest? "Jeszcze tak nie myślałam, jeszcze tak nie rozumiałam świata. A więc światmożebyć wdzięczny Boguza stworzenie? Świat może wiedziećo tym,że został stworzony przez Boga? Ze może cieszyć sięz istnienia? " I nagle wybuchła radością. Ależ taki Ależ taki To nie tylko pieśńjest pełna radości, ale cały świat jestprzepełniony radością. Ileż razy sama siętemu przyglądała. Jak potrafią być szczęśliwe malutkie pisklęta,które dopiero co wygrzebały się ze skorupy jaja. Jak szczęśliwy jest wiatr, chmury, niebo, ptaki. Nietylko kaczeńce,które szczególnie lubiła, ale zwyczajna trawa. Ta, którą się depce, którą krowy skubią. Przelatywały przez nią myśli jak błyskawica. A tata śpiewał dalej: - A człowiek, który bez miary obsypany Twymi dary, coś go stworzył i ocalił, a czemuż by Cięnie chwalił. Zerwała się, odgarnęła pościel, wyskoczyła z niejjak zając. Pobiegła boso do kuchni, rzuciła się mamie na szyję, wycałowała jej policzkii ręce. - Co ty wyrabiasz, dziecko moje? - mamazaskoczona broniła się. A Helenka rzuciłasię z tym samym do taty. -Dziękujęwami Dziękujęwami - Za co znowu? - tatabył jak zwykle konkretny. - Z? to, że żyję. Za życie wam dziękuję. - To dopiero teraz sobie przypomniałaś? - tata prawie że miał pretensje. - A właśnie dopiero teraz. Przez to śpiewanietaty. - No to ubieraj się, bo jesteś w samej koszulinie. -Wcale mi nie zimno. Ale już się zabieram domycia. Lałado miednicy wodę z wiadra, wzięła do rękimydło. - W takiej zimnej wodzie - matka upomniała ją- chceszsię myć? Zaraz ci doleję ciepłej. Już sięnawet zagotowała wgarnku. Mamazdjęła przy pomocy ścierki - żeby się niepoparzyć - ciężki żeliwny kocioł i dolewała do zimnej wody w miednicy. Tak jak zawsze,dopieromycie przyprowadzałoHelkę do przytomności. Jeszcze włosy zaczesać,upleść w dwa warkocze zpomocą mamy. - Rosną ci te włosy a rosną. Trzebaby je przyciąć. - Jeszczenie, jeszcze nie prosila- Trzeba, bo wnet będziesz mogła je przysiąść. No a teraz dopacierza. Uklękła, jak zwykle, przyswoim łóżku, nad którym namakatce wisiał krzyżyk. Zaczęłajak co dzień,jak zwykle od Ojcze nasz, Zdrowaś Mario, potemWierzę w Boga Ojca i Dziesięcioro Przykazań Bożych,i Aniele Boży. Ani się spostrzegła, żepowtarza temodlitwy mechanicznie, a myślami trwa przy Boguz pieśni Kiedy ranne, że towarzyszy morzu, ziemii wszelakiemu żywiołowi, który chwali Boga. Ze onateż jest jednym ze stworzeń Bożych. Żeteż - jakwszystkie żywioły rozumie dar istnienia, którymzostałaobdarzona,i Bogudziękuje za niego. Dopiero się opamiętała, gdy przyszło do modlitwy własnej, z głowy. Więc prosiła Boga, by przyjąłdo swojego nieba zmarłych zjej rodziny, zwłaszczaKazię i Bronię, które zmarły w niemowlęctwie i sąna pewno już w niebie, ale należy im się modlitwa,żeby wstawiały się do Boga za całą rodzinę. Jeszczeprosiła o błogosławieństwo dła mamy, taty, Józi,Gieni, Natałki, Staszka. Jeszcze by przedłużyła pacierz, ale mama jąupomniała: - Skończjużwreszcie, botrzeba śniadanie rychtować. Wobec tego przeżegnała się szerokim krzyżem i wstała zklęczek. -A co dzisiaj będzie, mamo, na śniadanie? - zapytała. - Żurek z ziemniakami? Amoże zacierka z mlekiem? -To drugie. Dawno już zacierki nie było. - Bardzo lubię zacierkę, wolę niż żur. Choć żur też lubię. - Możesz mi pomóc w skubaniu zacierki? Będzie szybciej, bo już czas na śniadanie. Patrzyła,jakmamakładzie stolnicę na stół, jak wysypuje z torby piramidkę mąki,na szczycie robipalcem miejscena jajko,jak zgrabnie rozbija je, jakdolewa wody i zarabia ciasto. Patrzyła na ruchymatczyne- szybkie, trafne, pewne. Ciasto powstałow mig. Teraz tylko skubanie zacierki. Przyłączyłysięobie starsze siostry - Józia i Gienia. NajmłodszaNatalka też chciała uczestniczyćw tej pysznej zabawie. JA też ja też- - dopominała się. R. me ^^S1" "toln. Helcia jejdoradziła: - Przynieś sobie stołeczek, to wtedy potrafisz. Urywały nawzór mamy każda kęs ciasta, maczały palce w mące, żeby się nie lepiły do ciasta. Mama przykazywała: - żeby nie za grube, żebynie za drobne. Musząbyć jakw sam raz. Górki zacierkiprzed każdą z nich rosły w oczach. Prześcigały się - która więcej. - Już wystarczy- mama wkońcu zadecydowała. - A teraz na wodę. Niech sięciasto zagotuje. Mleko już ugotowałam. I śniadanie gotowe. Przygotuj miskę. Wyciągnijłyżki i możemy zaczynać. Tato wszedł do izby, akurat gdy już wszystkobyło gotowe. Gdyna środku stołu dymiła miskaz zacierką, a "rebiata", jak tata żartobliwie nazywał swojedzieci, z łyżkami wrękach była gotowadozaczynaniaposiłku. - Tatazawsze wyczuje, kiedy dobrejedzenie jestgotowe na stole. Nigdy się na jedzenie nie spóźni -mama dogadała, uśmiechając siępod nosem. - A toźle? Jaki kto do roboty, taki do jedzenia. Przeżegnał się szerokim znakiem krzyża - za jegoprzykładem wszyscy przy stolerównież się przeżegnali- i pierwszy sięgnął łyżką do miski. - No to smacznego. Widzę,że dzisiaj mlekajakna lekarstwo. Za to odzacierkiaż gęsto. Widaćpotrzeba wam sił do roboty. - Jak zawsze przy sobocie- mama potwierdziła. -Kto dzisiajco robi? Która ma co do wykonali nią? -Józia tegopilnuje, bo najstarsza. Ona wyzna8 cza, co przypada na kogo - objaśniała mama. 11. - Gienia oporządza krowy i wyrzuca gnój. Ja wyprowadzam krowy napastwisko - Józia recytowałajak wiersz w szkole. - Helcia szoruje podłogi, na niąkolej. Jak skończy, przyjdzie mnie zamienić przy krowach, a ja idę do Świnie do sklepu. Potem pomagammamie w gotowaniu obiadu. Aha, a Gienia obieraziemniaki. I pomaga przykołysaniu Staszka. - A ja? - Natalka dopominała się o przydział. - Ty idziesz z Helą. Będziesz pomagała jej paść krowy. - Józia zawsze sobie wybiera najlżejszą robotę - poskarżyła sięGienia- a nam zostawia najgorszą. -Wcale, wcale, Helenka,prawda że ty lubisz szorować podłogę? - A żebyś wiedziała, że lubię. -No, to sprzątajcie ze stołu i zabierajcie się do roboty. Hela już rozsuwała sprzęty, które się dało, na boki, dowiadra wlała ciepłąwodę, szare mydłow jednąrękę,szmata w drugąrękę. Zmyła płat podłogi,a potem szczotką ryżową szorowała aż do białości. Właściwie nie do białości. Deski podłogowemiały ciepły słoneczny kolor. I taki chciała odzyskaćspodbrudu, jaki ludzie nanieśli w ciągu tygodnia. Lubiła tę robotę, choć wiedziała, że tosyzyfowapraca - jak ktośkiedyś to nazwał - że tylko przezkrótki czas podłoga będzie tak jasna jak słońce, żejuż w niedzielę zaniosą ją błotem czy kurzem. Utaplana w brudnej wodzie jedną rękąszorowała, drugąpodpierała się, klęcząc. Czasem trzeba byłodwoma rękomaprzycisnąć szczotkę, żeby usunąć jakąś upartą plamę. 12 Tak sobie myślała przy tym o pierwszej swojejspowiedzi, do której się przygotowywała. "Tak jakta podłoga, tak imoje sumienie powinno być oczyszczone do białości. To nic, żepotem sięprzybrudzi,ale gdyby nie szorować, to warstwa brudu by narosła tak, żepotem byłobyniemożliwe się go doczyścić". - No jużdosyć, dosyć - usłyszała głos mamy, -Heluś, bowydrapiesz deski na drugą stronę. Zmywaj do czysta i kończ. Trzebazmienić Józię. Musiiść na zakupy. Wykręciła szmatę możliwie jak najsilniej, ściągała wodę, wycierała deski. Kolana ją bolały, dźwigała się z trudem do pozycji pionowej. - Już, mamo, już. Wycieram jedo sucha i zarazbędę gotowa. Wylała brudną wodę szerokim rzutem na trawnik. Wróciła, umyła ręce ubrudzone po łokcie, zmieniła sukienkę. Ocierałatwarz mokrąod potu, poprawiała włosy. - Tylko nie wychodź taka rozgrzana na pole. Jeszcze się przeziębisz. - E, nicmi nie będzie. -Weźpled. Albo szal. Możecię owiać. - Wezmę pled. Idobrze, że posłuchała. Na dworze słońce świeciło, ale wiatrbył chłodny. Nawet otuliła się szczelnie, żeby jej nie przewiało. Szła szybko, nawet podbiegała, żeby nie zmarznąć. Nieoczekiwanie posłyszała za plecamidrobnetuptanie. Odwróciła się. To Natalka. Teraz z rozpędu wpadła wjejramiona. 13. - A ty dokąd? -A ja do ciebie. Jak bylo mówione - odpowiedziała Natalka, cała rozczerwieniona z biegu. - Noto idziemy. Ujęła jej drobną gorącą łapkę w swoją dłoń i ruszyły w stronę Józi, którą już było widać zza krzaków. - No,wreszcie jesteście-przywitała je Józiazła jak chrzan. - Doczekać się nie mogłam na was. Tylko nie wiem, Helka, czy sobie poradzisz z krowami. Niespokojne jak rzadko. Zwłaszcza twoja Krasula. Gzy tną jak wściekle. Pogodasię zmieni. - Poradzimy sobie, poradzimy - Helenka uspokajała. - Ja mam na nie sposób. - A jaki - Józiazdziwiła się- ty masz sposób? -Śpiewampiosenki. One to lubią. - Pleciesz. -Spróbuj kiedyś, to się przekonasz. - Innym razem. Ale przecież tyanisłuchu, ani głosu dobregonie masz. - Alelubię śpiewać. -Fałszujesz. - Trochę, może być. -Lecę. Przecieżtyle mam do załatwienia. Już jej nie było. Zostały wedwójkę. - A nie mówiłaś o tym śpiewaniu - powiedziała Natalkaz wyrzutem. - Że tyśpiewasz dla krów. - Ja sobie śpiewam -zaśmiała się. - Jakby nie było trzeba krowom, to ja bym i tak śpiewała. - Noto śpiewaj. -A co chcesz? - To,co ty lubisz najbardziej. 14 - Ja lubięrozmaite piosenki. Aledzisiaj śpiewajmy: - Poszłabymja na kraj świata. No razem, jeszcze raz: - Poszłabym ja nakraj światajakten wiatr, co w polu lata,jak ten wiatr, cochmury pędzi,białe chmury, sznur łabędzi. Hej, hej, hej sokoły,omijajcież góry, doły,'dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,mój stepowy skowroneczku. - A czym ty będziesz, jak urośniesz całkiemduża? - nieoczekiwanie spytałaNatalka, - Czyja ci wiem. Nie wiem. - Ale powiedz, cochciałabyś robić Natalkaupierałasię. -Mogęci tyle powiedzieć, żeciągniemnie świat. Chciałabym wiele miast zwiedzić, wieluludzi poznać. Być w Krakowie,zobaczyć Wawel. Byćw Warszawie. No bo do Łodzi to nie sztuka, to blisko. Zresztą,będzietak, jak Bóg da. - To ty nie lubisz domu? - Natalka zaskoczyła jąznowu. - O, wprost przeciwnie. Do domu będę zawszewracała. - No to zaśpiewaj jeszcze jakąś piosenkę, którąlubisz. -Kochasz ty dom, rodzinnydom,Cow letnią noc, skroś srebrnej mgly, 15. Szumem swych lip, wtórzy twym snomA ciszą swą koi twe tzy? Kochasz ty dom, ten stary dach,Co prawi baśń o dawnych dniach,Omszałych wrót rodzinny próg,Co wita cię z cierniowych dróg? O, jeśli kochasz, jeśli chceszŻyćpod tym dachem, chlebjeść zbóż,Sercem ojczystych progów strzeż,Serce w ojczystych ścianach zlóż! Popołudnie było już całkiem poświęcone niedzieli. Tylko jeszcze jakieś przepierki. - Ale nie w balii - mama dyrygowała - nie z pralką, ale w cebrzyku. I tylko w rękach. - A zdąży wyschnąć do wieczora? - Gieniamiała wątpliwości. - Zawiesisz nasznurze przed domem, dosłońca, to schnie w oczach. A potem doreszty wyschnie przy prasowaniu. Uwijały się jak wukropie. Rozgadane,roześmiane, żartujące, ale robotapaliła im się w rękach. Każda dbała nie tylkoo swoje rzeczy,ale i o wszystkich. - A buty? - mama poganiała. -Buty poczyszczone? A taty cholewy? Kto wyglansuje je do połysku? Zdawało się, żeto idzie powoli, ale przecieżroboty ubywało. - Kiedysię wreszcie wykąpiemy? -Pod wieczór, jak będziecie z wszystkim gotowe. Przyprasowaniu Helka pilnowała dusz. Lubiłato robić. Zaczepiała haczykiem o dziuręw duszy, 16 otwierała drzwiczki do pieca i wsuwała ją w żar. Jeszcze haczykiem zagarniaławęgiel i patrzyła ażsię dusza rozgrzewała do czerwoności. Wtedy znowu haczykiem wyciągała ją i wkładała do żelazka,wcześniej opróżnionego z wystygłej już duszy wyrzuconej na łopatkę. Trzeba byłoto bardzo ostrożnie robić- żeby utrzymać rozpaloną duszę na haczyku,żeby zgrabnie wrzucić do żelazka,zamknąćwieczko na zasuwkę. Trzebabyło uważać, żeby nieupuścić duszy na ziemię albo żeby się samejnie sparzyć. Lubiła tę precyzyjną robotę. - Zgrabnieto robisz -usłyszała pochwałę zustmamy. Do wieczora wszystko już było gotowe. Każdamiałastosik wypranej i wyprasowanej bieliznydziennej i nocnej, łącznie z pończochami. Mama wciąż doglądała szabaśnika. Tampiekłosię ciasto. Jak zwyczaj kazał, na niedzielę musi byćjakieś ciasto. Przyjemny zapach rozchodził siępocałym domu. - Aha, żebym nie zapomniała. Którajutro ranopasie? - matka zwróciła się do Józi. - Gienia. Bo Helka ma katechizm. Jak wróciz kościoła po katechizmie, tozmieni Gienię przykrowach. - Toja znowu nie pójdę do kościoła- Gienia płaczącymgłosem zaprotestowała. -Jak zdążysz, tomożeszpo południu iść na nieszpory. -A ja idę jużna Godzinki. Tylko żebym nie zaspała - Helka upominała sama siebie. - A teraz dokąpieli. 17. Balia wywędrowata błyskawicznie na środekkuchni, już wlewały ciepłą wodę, prawie że gorącą. Szaremydło do garści i po kolei- od najmłodszegodo najstarszej. Po dwoje na początku,a potem jużpokolei pojedynczo. Najmłodsze mama myła osobiście, starszeradziły sobie same. Upominane narzekaniem mamy; - Ale że też nie możecie nic zrobić w spokoju. Kąpaćsięspokojnie! Tylko wodę rozchlapujecie po całej kuchni. Wreszcie były wszystkie wymyte, wyszorowane, wyubierane w pachnącą bieliznę. - Teraz sprzątać wszystko ze stołu i nakrywać do kolacji. Tato zaraz przyjdzie. Mówiłam, że najedzenie on się nigdynie spóźnia. Ale tym razem przepowiednia się nie sprawdziła. Tato się spóźniał. Po prostu nie przyszedł, choć już byłnajwyższy czas. Choć dzieci się coraz bardziej niecierpliwiły. Choćmama się coraz bardziej niepokoiła, że - nie dajBoże- coś się stało. Natalka pochlipywaławkącie. Helcia podeszła do niej, wzięła ją na kolana, przytuliła do siebie, głaskała po włoskach: - Ależ przyjdzie tatuś, nie martwsię. Coś gozaszło. Wreszcie przyszedł, bardzo zdenerwowany i zgnębiony. -Wojna idzie - oświadczył na wstępie. - Taksię tego zawsze balem. Taktego nie chciałem. Ale niemożna się dłużej okłamywać. Wszystko wskazuje na to, że idzie ku wojnie. Helenka patrzyła szerokootwartymi oczami na tatę. Takiego go chyba nigdy nie widziała. Była za18 skoczona, ale jeszcze nie przerażona. Nie rozumiała tego słowa: "wojna". Niezdawała sobie sprawy. co to znaczy, alecałą sobąbyła wyczulonana to, cosię dzieje w ojcu,w jegoduszy. - A więc idzie wojna - powtórzył ojciec. -JezusieMaryjo. To wyszeptała matka. - Stasieńku, mężu mój naj milej szy, jakeśna taką myśl przyszedł? - Nie musiałem nic sam wymyślać. W Turku sąjużkacapy. Żołnierze moskiewscy - poprawił się. - Ale to może tylko tak- zaoponowała matka. -Mówiłemci, że idę do roboty do Ługowskich. To mądrzy ludzie iświatowi. Od nich się tego wszystkiego dowiedziałem. - Ale zlitujsię, jaka wojna? Kto z kim, kto przeciw komu,kto się będzie o co bił? Przecież jak wojna, tomusi być o coś. Przynajmniejja tak rozumuję. - Tyś się spytała nojpierw, ktoprzeciw komu. Na mój głupirozum mogę ci tyleodpowiedzieć: jak jestjeden cysorz, to jest spokój naświecie. Unrządzii syćka musą go słuchać. Jak jest dwóch cysorzy,toniedobrze, bo kużdy będzie chciał, żebyjego byłona górze, będzie chcioł być nojważniejszy. Alejakjest trzech, to musi być bitka. Wcześniej czy później, alebyć musi. A ilu momy cysorzy? - Maszrację. Jest trzech. Pruski, austriacki, no i car trzeci. -No iteraz kto jest nojwożniejszy? - Aja ci wiem? - matkaszczerze odpowiedziała. - Kużdy chce byćnojważniejszy. 19. Hela wiedziała, że jak tatuś jest spokojny, wtedymówi piękną mową, ale gdy jest zdenerwowany, tonie panuje nad językiem i wtrąca co chwilę jakieśsłowo z gwary - tutejsze i zasłyszane. - Noto kto się z kim będzie bił? -Najprędzej Rusek z Prusakiem. -O co? Oziemię. - Mało to Ruscy mają ziemi? Zagarnęli na wschodzie wszystko, aż po Chińczyków i Japońców. - Jak masz dużo, tochceszmieć więcej. -Ja bym nie chciała, ale pozwoliła każdemu żyć w spokoju. -A jak wojna wybuchnie? - To wtedy, gdy ludzie stracą rozum i pycha ich rozeprze. Ukarzą sięsamiza to, że nam Polskęrozebrali i międzysiebie podzielili, jak szaty Jezusa pod krzyżem. Tylko co będzie z nami? - No, to jest pytanie dla mnie - tu ojciec spoważniał do głębi. - Tobiechodzi o naszpolski naród. Czy tak? - O nasz polski naród i o nasze życie. Przecież my tu pod Ruskimi. Ale Prusaki są niedaleko. Ileżkilometrówdo granicy? Całkiem niedużo. Jak sięrozpęta, to się rozpętana naszych ziemiach. Mogązwalić chałupęi mogą spalić chałupę,możemy zginąć od pożaru albo od pocisków. Gdzie się schować? Gór nie ma, gdzie by uciekać, ani lasu, gdzie by się schować. Są lasy, ale jakie to lasy. - Jutro, przyniedzieli, po południu zejdą się chłopy na obradowanie. -Gdzie się zejdą? 20 - Tu, do naszej chałupy. -Zaprosiłeś ich? - A zaprosiłem. Szanują mnie, to przyjdą. Przygotuj stół. Trzeba będzie jakiejś gorzałki, kawałekkiełbasy do przegryzienia. No i ciasto, żebyś się niezawstydziła jako gospodyni. A teraz dajcie co zjeść. I spać. Na kolację byłokwaśne mleko z ziemniakami. Najlepszejedzenie, przynajmniej dla niej -dla Helci. Ale tym razem nicnie smakowało. Jadła kolacjęjak trawę. Jadłajakby nie jadła- Podczas wieczerzytrwało milczenie. Każdy myślał otym, cozostało powiedziane. TylkoStaszekgaworzył w kołysce. Na koniec ojciec, który pierwszy odłożył łyżkę, powtórzył: - No a teraz spać. Helka tylko przypomniała: - Wy śpijcie, dopóki potraficie, ale ja bym wcześnie poszła do kościoła. -Dobrze - ojciec odpowiedział i wstał od stołu. Noc była niespokojna. Helenkanie mogła zasnąć. Prześladowały jąsłowa ojca. A nawet nie taksłowa,ale tenstrach taty, to zdenerwowanie,to przejęcie. Wciąż wracała do tego - że nigdy jeszczetakiego taty przestraszonego nie widziała. Był zawszemocny,pewnysiebie. Dawał sobie radę w każdej sytuacji. Nie bał. siężadnej trudności. A teraz był wystraszony jak dziecko. Zdawało się jej, że zaspała. Zerwała się z łóżkana równe nogi, podbiegła podzegar- i kamień spadłJej z serca: jeszcze było czasu a czasu. Ale i tak, nie 21. wiadomo dlaczego, wszystko zaczęło jej lecieć z rąk. Była cała roztrzęsiona. Może dlatego, że starała sięzachowywać tak, żeby nikogo nie zbudzić. Ani pluśnięciem wody, ani krokami po podłodze chodziłana palcach jak myszka. Wreszcie była gotowa do wyjścia. Jak najciszejotworzyładrzwi ze skobelka, a i tak stuknęły. Delikatnie zamknęła za sobąi wyszła na pole. Byłochłodno. Wiat lekki wiatr. Szłaszybko, żeby się rozgrzać. Czasami podbiegała. I zdążyła. Nawet była za wczas. Otworzyła ciężkie dźwierze kościelne. Weszła downętrza. Włożyłarękę do kropielnicy, przeżegnała się starannie przedwejściem do kruchty. Weszła do nawy. Było jeszczeciemno. Przygłównym ołtarzu migotała ciemnoczerwonawieczna lampka oliwna. Ogarnęła ją cisza, wypełnionązapachem starego kadzidła i wosku świec. Nic sięniedziało. W ławach tkwiły już jakieś ludzkie postacie. Po lewejstroniekobiety - zchustkami na głowach, ciemnymiu kobiet starszych i jasnymi u młodszych. Poprawej, jak zwyczaj kazał, siedzielimężczyźni. Tu i ówdzie połyskiwały łysiny. Miałaswój kąt w kościele, swoje miejsce. Po rozmaitych próbach wreszcie, mniej lub więcej udanych,upatrzone dokładniei wybrane. I ulubione. Szła jak po sznurku. Bala się, jak zwykle,że ktoś jejjuż to miejsce zajął. Ale nie. Było wolne. Czekało nanią. W bocznej nawie, przed figurą MatkiBoskiejz Lourdes. Uradowanauklękła. I tak już została zeschyloną głową przez dłuższą chwilę. Było jej dobrze wtej ciszy. Tej ciszy wydawały się nie naruszać 22 kroki wciąż przychodzących ludzi, którzy powoliwypełniali wnętrze kościoła. W którymś momencie pomyślała,że tak będzie w niebie. Będzie bardzo cicho. I Pan Bóg będzie w tejciszy. Ale w tej ciszy wciąż się coś działo. Trwało życie. Można było wychwycićstukaniew konfesjonale spowiadającego księdza, zamykającego spowiedźkolejnego penitentą. Możnabyło dosłyszeć szept modlitwy różańcowej. Nawet czasem szelest przesuwanych paciorków różańca. Czasem jakieś głębokie westchnienie, czasem jakiś żałosnyskowyt wyrywający się z piersi. Przymknęła oczy. Teraz słyszała stukot swojegoserca, przyspieszony szybkim marszem. "I tak będzieiv niebie, że moje serce będzie biłotylko z miłości doBoga". Ażzawstydziła się tego stwierdzenia. Nagle w tę ciszę wtargnął dźwięk dzwonu. Tylko to nie była sygnaturka - szybka i wrzaskliwa. Tobyłdzwon. O głębokim, spiżowym głosie,silny a łagodny, głośny a przyjemny. Dzwon na "wpół do". Podniosłagłowę i słuchała go. Otwartymi oczami,całą sobą. -Równocześnie zauważyła, że gdy dzwon zacząłbić, zafalowały postacie tkwiące w ławkach. Jeszcze nic więcej się niedziało, ale to było na pewnoprzygotowaniedo działania. Bo gdy tylko ucichłdźwięk dzwonu,zabrzmiał głos przewodniczki,tkwiącej gdzieś w pierwszych rzędach ław: - Zacznijcie,wargi nasze, chwalić Pannę Świętą,zacznijcie opowiadać cześć Jej niepojętą. Ale tuż zaraz przyłączyłysię głosy reszty kobiet,a i mężczyzn, tak że za chwilę kościół napełnił się 23. zgodnym chórem wysokich kobiecych głosów, którym towarzyszył jakby nieśmiało, z ukrycia bas głosów męskich. Jak onakochałaten śpiew. Myśląc o niedzielnej Mszy świętej, myślała przede wszystkim o Godzinkach. I tak sama włączyła się w to śpiewanie. Alewłaściwie siebiejakby niesłyszała, a słyszała tylkoten chór, niewspomagany przez organy. Brzmiałchór głosów ludzkich czy anielskich, jasny, radosny,zwiastujący światudobrą nowinę, radosną nowinęo tajemnicach Bożych i ludzkich. Wyrwał się ostry alt przewodniczki: - Wybrał Ją Bóg i wywyższył ponad wszystko. Odpowiedział jej chór głosów całego kościoła: - I wziął Jąna mieszkanie doprzybytku swego. Znów zabrzmiało wezwanie przewodniczki; - Pani, wysłuchaj modlitwy nasze. -A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie - odpowiedział kościół. I wtedy potoczyła się modlitwa, której Helena najbardziej wyczekiwała: - Módlmy się. Święta Maryjo, Królowo niebieska, Matko Pana naszego Jezusa ^hrystusa i Paniświata, która nikogo nie opuszczasz i nikim nie gardzisz, wejrzyj na nas, Pani nasza, łaskawym okiem miłosierdzia swego. Była cała w tej modlitwie. Chociaż milczała. Chociaż nie śpiewała, a przecież czuła się tak, jakbyto ona wyśpiewywałakażde zdanie, każde słowo, całą prośbę. Była wpatrzona w bielejącą w mroku figuręMatkiBożej z Lourdes. Tak jakby to nieBernadetta, ale ona, Helena, widziałana własne 24 oczyNiepokalaną. Jakby to Ona, Maryja, ukazałasię jejteraz, wtej chwili,na tym miejscu. Wpatrzona w postać Matki Boskiejani się opamiętała, jakGodzinki dobiegły końca: - Z pokłonem. Panno Święta, ofiarujem Tobiete Godzinki ku większej czci Twojej ozdobie. Skończyły się jak w sam raz. Bo kościelnyakuratwyszedł na środek kościoła, odpiąwszy wcześniejsznur, teraz stojącna baczność, wydzwaniał sygnaturką na "za pięć", zwołującspóźnialskich, jak itychgospodarzy i parobków, którzy na cmentarzu przykościelnym kurzyli papierosy. A teraz, na to wezwanie, wchodzili tłumnie pod chór, otrzepując butyz prochu przy wejściu. Kościelnyrozświecił ołtarz wszystkimi świecami,jakie tam stały, a już za chwilę zabrzmiał dzwoneczek przy drzwiach z zakrystii. Pojawili się w nichministranci w czerwonych pelerynkach. Na końcuorszaku szedł ksiądz proboszcz. Helenka obserwowała wszystko to jakby z odległości, tkwiąc jeszcze w pięknie godzinkowychmelodii. Oprzytomniała dopiero, gdy ksiądz proboszcz zaczął Mszę świętą, wyraźnie i głośno wypowiadając: - In nomine Patris et Filii, et Spiritu Sancti. Introibo ad altare Dei. - Ad Deum, qui laetificat iuyentutem meam. Helenka czekała na kazanie. Lubiłakazania księdza proboszcza. Mówił prawdziwie do ludzi. Aleczekała na dzisiejsze w sposób szczególny, spodziewając się, że możeksiądz coś powie o tym, co namgrozi, a co się nazywa "wojna". 25. Ksiądz, skończywszy Lekcję, odszedł od ołtarzana bok. Organista rozpoczął śpiew: -Duchu Święty. Kościół podjął ten śpiew: - Przyjdź, prosimy. Twojej łaski nam trzeba. Ksiądz zdjął ornat, został tylko w albie i stulęi szedł już do ambony. Ludzie rozstępowali się zszacunkiem, a onwyszedłpo schodkach na górę, otworzył drzwiczki, znalazł się na kazalnicy. Akuratśpiewdobiegł końca. Ksiądz zaczął czytać Ewangelię. Czytałgłośno,powoli,wyraźnie. Nawet za wyraźnie,jak na gust Helenki. Potemucałował kartę, z którejczytał, zamknął uroczyście księgę i zamiast pozdrowić ludzi słowami:"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", zapytał ich: - Zrozumieliście, co przeczytałem? Odczekał chwilę, domagając się odpowiedzi, alegdy się nie doczekał, zapytał raz jeszcze: - Zrozumieliście? Znowu wyczekiwał. Tym razem poderwało się kilka głosów z kościoła: - Tak, tak. -A więc zrozumieliście, boczytałem po polsku. Dowas idla was, Polaków. W szkole uczą dzieci porosyjsku. Wurzędach rozmawiająz wami po rosyjsku. Bo jesteśmy pod panowaniemrosyjskim. Alemy w domach i w kościele mówimy po polsku. Nadrodze, gdy się spotykamy, pozdrawiamy się po polsku. Bo jesteśmy jednąpolską rodziną. Ale rodzinato nie tylkowspólna mowa. To również współpraca, współdziałanie, pomocokazywana sobie nawzajem. Wtedy gdy dobrze i wtedy gdy źle. Troska, żeby 26 nie byłogłodnego wśród nas. I gdyby ktoś chciał nasskłócić, żebyśmy się nie dali,żeby była zgoda między nami. Tak jakw rodzinie. Helena słuchała tychsłów z takimnapięciem, żeaż ją bolało w karku. Starała się zrozumieć, o co księdzu chodzi. I dopiero teraz doszłodoniej, że mówiło wojnie, że zabezpieczał przed wojną, że zaradzałniebezpieczeństwu, jakie wojna niesie. Ksiądz mówił dalej, wyjaśniałi tłumaczył, ale byłooczywiste,że to, cona początku zostało powiedziane, stanowiło istotękazania. Po Mszyświętej miał być katechizm - czyli przygotowanie do spowiedzi i do Komuniiświętej. Helenka wyszła z kościoła, stanęłaobok drzwi i przyglądała się. Dolatywały do niej urywki rozmów. Ludzie powoli wysypywali się na dziedziniec kościelny. Jeszcze nie rozchodzilisię do domów. Nikomuwniedzielę się nie spieszy. Przystawali w grupachpo dwoje, troje, czworo, żeby się nagwarzyć, dowiedzieć, usłyszeć, zobaczyć, nacieszyć się. Mieniły się wszelkimi kolorami spódnice, chusty,pledy. Czerwieniały korale na białych bluzkach, błyszczały wysoko sznurowane buty u kobiet, naglancwyczyszczone cholewy u mężczyzn. Gęby wygolone,czasem sumiaste wąsy, czupryny wyczesane. Warkocze uplecione -u dziewcząt aż do samegopasa, alei u kobiet zawinięte w wianki. Dolatywały do niejwciąż jakieś głośniej wypowiedziane zdania. - Co u ciebie,kumotrze? Co u was w chałupie? - Jaksię dzieci chowają? Nikt nie zachorzał? 27 - Jak się miewa Katarzyna? Nie wydobrzalajeszcze? Bo jej dzisiaj w kościele nie widziałam. A to wszystko pytania z serdecznością, w atmosferze ciepła, dobroci, w świątecznym nastroju. Ale to były pytania iodpowiedzi jak zazwyczaj,jak wkażdą niedzielę. W końcu jednak dochodzilido treścikazania, do słów, które padły z ambony,wypowiedzianych przez proboszcza. - Że sięteż niebał tak powiedzieć. -A cóż takiego? Powiedział prawdę. - Ale zawsze taki się znajdzie, co doniesie. -Powiedział tylko, żejesteśmy pod władzą rosyjską. Do buntów nie nawoływał. - Ale zawsze to jest polityka. A jak polityka, to rzecz niebezpieczna. Helenka wciąż stała jak zauroczona. Od czasu doczasu dygała przed znajomymigospodyniamii gospodarzami. Ażzobaczyła swoją matkęchrzestną,Mariannę Szczepaniakową. Podbiegła się przywitać, - Ty idziesz do domu, czy pozostajesz na katechizmie? - chrzestnają zapytała. Tak, mamy na plebani! za chwilękatechizm. - Bo ty w tym roku przystępujesz do PierwszejSpowiedzi i Komunii świętej, nieprawda? -Jużkoleżankii koledzy zbierają sięprzed plebanią - wskazała na grupę dzieci, stojących przedwejściem na schody. - No to leć, Pobiegła w stronę plebanii. Usłyszałajuż z daleka: - A, jest i ta piegowata z Głogowca! - któraś z dziewczątwykrzyknęła. 28 - Wstydziłabyś się jej dokuczać. I to przed katechizmem zganiła ją któraś inna. - A właśnieże ona mi siępodoba ztymi rudymiwłosami - stanął w jej obronie jakiś chłopiec. -Gdzie ona marudewłosy, to taktylko w słońcu mienią się. -A właśnieże rude. Jak wiewiórka. A ja lubięwiewiórki. Uśmiechnęła się do nichcałą buzią. - Mówcie, co chcecie, a ja jestem ruda i do tegopiegowata. Mam piegi jak kukuiczejaja - roześmiałasięw głos, ujęła swoje wtosy obiema rękami i przytuliła do twarzy. - Taką mnie chciał Pan Bóg. To takamuszę być. A ja jeszczejedno wam powiem. Niemam słuchu i nie mam głosu do śpiewania. Ale zato bardzolubię słuchać śpiewu ptaków i ludzi. Takądziwną mnie Pan Bóg stworzył. - Chodźcie,chodźcie do salki - usłyszała zaplecami głos księdza Pawłowskiego, który zagarniał jei prowadził do izby. Wsalce było napalone. Ławkiporządnie ustawione. Na stole złocił się na wiklinowym talerzu stoskukiełek. W izbie unosił się zapach pieczywa. - Kukiełki będą, jak zwykle, na drogę. A terazdonauki. Oczym mówiliśmy przed tygodniem? I cozadane byłodo domu? Kto mi odpowie? Ksiądz przepytywał, dzieci recytowały wyuczone z katechizmu formułki -jedne lepiej,drugie gorzej. Helcia nie lubiła tych przepytywali,tego egzaminowania. Czekała niecierpliwie aż się to skończy i ksiądz zacznie nowy temat, który wkatechizmienazywał się: O modlitwie. "Tylko czy ksiądz go nie 29. pominie? " - zapytywała siebie. Ale nie. Ksiądz zapowiedział: Dzisiaj chcę wam mówić o modlitwie. Powiedzcie mi, jak myślicie, po co ludzie się modlą. No, kto pierwszy? Dzieci zaskoczone zamilkły. Ksiądz rozglądałsię pilnie po twarzach dzieci, ale przeważnie spuszczały glówki i spuszczały oczy i chyba intensywniemyślały. Bo wreszcie chłopiec spodpieca, ten sam, co lubił wiewiórki, powiedział: - Bo chcemy Pana Boga o coś prosić. -Dobrze - ksiądzpochwalił. - A o co prosić? -O pogodę wystrzelił ten sam chłopiec. - A co jeszcze? - ksiądz nie ustępował. Jakaś dziewczynka z pierwszejławki podniosła rękę,wstała i powiedziała: - O zdrowiedla babci. -Modlitwy są tylko po to, by prosić? - ksiądz nie dawał zawygraną. - Ai dziękować - powiedział ten sam chłopiec spodpieca. - Za urodzaje- wyrecytowałjak na dożynkach. -1tylko tyle? Ale nikt nie miał pomysłu na ciągdalszy. Helenkasłuchała tego dialogu i była zaniepokojona. Słuchała księdzai słuchała dzieci, ale nie byłaprzekonana, żeto cała prawda omodlitwie. Miała wsobie jakieś inne przekonanie,tylko nie umiała go sformułować. Aż się sama dziwiła, że nieumie nazwać tego, co codziennie praktykowałarano i wieczór. 30 Słuchała więc jednym uchem tego,co ksiądzmówiteraz o przepraszaniu Pana Bogazaswoje grzechy. I że toteż jest modlitwa,że spowiedź święta teżjestpewną formą modlitwy. Równocześnie stawiałasobie pytanie: "Czyżbym całe życie dotychczasowezaprzepaściła? Przecież codziennie odmawiam pacierz rano i wieczorem. I staramsię go odmawiaćdokładnie. Nie po to, żeby prosić albo dziękować. Czyżby to nie była modlitwa? ". I nagle, prawiewbrewsobie, wykrzyczała pytanie skierowane do księdza: - A co to jest modlitwa? Tł salce zapadła cisza. Twarze wszystkich dziecizwróciły się w stronę Helenki jak słoneczniki kusłońcu. Ksiądzproboszcz był również zaskoczonytym pytaniem, tak ostro wykrzyczanym. Zamilkł nachwilę, apotem odpowiedział najpoważniej na świecie, patrząc na Helenkę: - Modlitwa to jestzjednoczenie z Bogiem. Zapanowałacisza jeszcze głębsza niż przedtem. Wszyscy zdawalisobie sprawę, żezostało powiedziane cośbardzo ważnego. - Upodobnienie się do Boga, który-jestPrawdąi Miłością - dodał ksiądz po chwili. - Drogą do tegojest rozmowa z Bogiem. Jako prośba, jako dziękczynienie, jako przeproszenie czy uwielbienie. - To można z PanemBogiem rozmawiać? - Helenkazapytała, patrząc w oczy księdza. - Tak - ksiądz potwierdził. -Jak z człowiekiem? - chciała wszystko wiedziećdokładnie, dokładniuteńko. Nie wiadomo dlaczego, a może i wiadomodlatego, stanął jejprzed oczami dwunastoletni Jezus 31. wypytujący w świątyni uczonych w Piśmie. A tymczasemksiądz znowu z całą powagą odpowiedział; - Tak. Człowiek może rozmawiaćz PanemBogiem jak z człowiekiem. ZdumienieHeleny rosło: - I może usłyszeć Boga? -Tak, może usłyszeć Boga. Ale nie uszami. Tylko duszą. Tak jak może Go zobaczyć, ale nie oczami, tylko duszą. Pomyślcie o tym, co do was mówię,i zapamiętajcie. A w domu przeczytajciei nauczciesię na pamięć tego, co jest w katechizmie napisaneod numeru 215 do 219. Ateraz każdy po kukiełcei do domu, na obiad niedzielny. Wyszła prawieostatnia. Wzięła kukiełkę. Ale nieposzła z grupą dziecirozświergotąnych tak, jakby sięnic nie stało. Dlaniej się stało bardzo dużo. Zdecydowanie wróciła do kościoła. Szła, prawieskradającsię, na palcach. Szła jak do tajemnicy, jak ztajemnicą. Jak z odnalezionym kluczemdo pałacu Króla. A ten klucz nazywałsię: rozmowa. Czy się sprawdzi? Czyto wogóle jest możliwe usłyszeć Boga? Przetaczały się przez jejgłowę pytania jak gradowe chmury po niebie. "Może to papieżrozmawia tak z PanemBogiem jak z człowiekiem? Może święci Pańscy? Może zakonnicy i zakonnice? Może nawet ksiądzproboszcz! Ale żeby Pan Bóg ze mną rozmawiał, z takądziewczynką małą, która nawet nie była u PierwszejSpowiedzi i Komunii świętej? " Oba skrzydła bramy kościelnej były otwarte naoścież, jakby jeszcze żegnały te tłumy, które przedchwilą wychodziły z kościoła. Stanęła u progu. W kościelebyło prawie pusto. Prawie, bo jeszcze tu 32 i ówdziektoś tkwił w ławkach. Kościół byłinny niżwtedy, gdy wchodziła do niego o rannejporze. Rozsłonecznionyplamami światła wpadającymidownętrza przez okno. Zaczęła iść na drewnianychnogach prosto przed główny ołtarz. "Gdzie inaczej,gdzie inaczej, gdzie lepiej? Tylko tu". Szła ze spuszczonymioczami, powoli,poważnie, jak na posłuchanie do samegoKróla. Już była blisko ołtarza. Uznała, że dalejnie należy, że za blisko nie wypada. Już wystarczy. Większej bliskościnie jestgodną. Uklękła izamknęła oczy. Jeszczew głowie jej szumiało od pytań, niepewności, rozmaitych wątpliwości. Ale jużklęczała. Jużmiała spuszczone oczy. Już był uczyniony przez niąpierwszy jakiś sensownyruch. Tylko coteraz? Jak zacząć? Co powiedzieć? Tkwiła jak pod ścianą, która jest nie do przeskoczenia. Nagle jak błyskpojawiłosię słowo najtrafniejsze: Ojcze. Przystanęła wewnętrznie ze zdumienia,że tak łatwo, że tak trafnie, że tak dogłębniemożepowiedzieć to słowo. Stwierdziła, że nie potrzebujenic więcej mówić, żeto słowo wystarcza,mieściw sobie Tego, dla któregotu przyszła. Wpatrywałasię wto słowo, wsłuchiwała sięw jego brzmienie. Nawet nie starała się go zrozumieć. Byłotak bardzo przeźroczyste, takie jasne, takpełne światła,takie ciepłe, pachnącejak bochenchleba wysuniętyz pieca chlebowego - że tylko przyłożyć do twarzy,POCZUĆ jego szorstkość. Czuła Go, byław Nim, OnJą ogarniał,napełniał. Była w Niego wtopiona, byłaJego własnością. Należała do Niego. Poczuła siętakaszczęśliwa. Tak bardzo, że chwilami brakowało jej 33. tchu. Takjej się tiuklo serce, że myślała, iż rozsadzi jej klatkę piersiową. Niewiedziała, jak dtugo to trwato - czy chwilkę,czy wieki cale. Straciła poczucie czasu. Jakiś zegarbil swoje godziny, jacyś ludzie przechodzili obok niej,ale ona tego nie słyszała, nie widziała, nie czuta. Nagle poczuła czyjąś rękę na plecach. Wzdrygnęłasię. Odwróciła się gwałtownie. To była Natalka. - Wreszcie cię znalazłam - szeptała jej prosto doucha. A to ja się domyśliłam, że ty w kościele jesteś. Mama i tata cię szukają, bo czas wracać dodomu. - Idę już, idę. Dźwigała się z największym trudem z kolan, które, zdawało się, wrosły jej w posadzkę. Poczuła, jakją bolą od klęczenia. Ale już wstała, juższla, już maszerowała przez kościół, trzymając Natalkę za rękę. Nie spieszyła się, choć ta jąciągnęła do przodu. Chciała zyskać na czasie, żeby przyjść do siebie, żebysię mogła uśmiechać normalnie, mówić normalnie,żeby nikt nie zauważył, co ją spotkało. Przed kościołem czekała na nierodzina. Bałasię, że zacznie się narzekanie, a tymczasem nie. Mama tylko powiedziała: - Dzieci głodne, ciągną na obiad. Dopiero teraz przypomniałasobie, że makukiełkę nienapoczętą. Łamałapo kawałeczku i wszystkich obdzielała, tłumacząc: - To nie jedzenie, aleniech będzie. Apotem szła, trzymając Natalkę za rękę, dłońwdłoń, i cieszyła się, że jejmłodsza siostrzyczka jesttaka gaduła,że może cały czassarna milczeć, a Natalka mówi i mówi, mówi i mówi. Prawie nie do 34 chodziły doniej rozmowy starszychsióstr. Cała byłapogrążona w zachwycie ze spotkania z Bogiem. "Ale czy to była rozmowa? " - zadała sobiesamapytanie. Właściwieoprócz tego jednego słowa, jakietak nagle zaistniało w jej świadomości, nie zostałonic więcej powiedziane. Ani Pan Bóg niepowiedział,ani ona. Aleczy można to tak określić,że nicnie zostało powiedziane? Że to nie była rozmowa? Ależzostało powiedziane wszystko, calemorze. Tylko bezsłów. Których zresztą nie było potrzeba. RozumiałaPana Boga i On ją na pewno rozumiał, Zeszło się więcej gospodarzy niż można się byłotego spodziewać. Niby prawie rodzina. Bo to najpierwkrewni ojca ze Świnie, po drugie krewni mamyz Mniewa,a po trzecie nie krewni, aleprzecież prawie powinowaci, bo ojcowie chrzestni Józi, Geni,Natalki,Staszka. Wśródnich Helcia na pierwszymmiejscustawiała swojego chrzestnego, Marcina Ługowskiego. A do tegoprzyszedł Kasprzak zza płota,jeszcze Bereziński, Lewandowski, Dąbrowski,a przede wszystkim pannauczyciel Łazińskize Świnie, przez ludzi szanowany dla swojego rozumu. Napoczątku miało się to wszystkoodbyć w izbie,ale szybko się okazało, że się nie pomieszczą. A ponieważ byłasłoneczna pogoda, tato zadecydował: - Przenieśmy się przed chałupę. Wynieśli więc ławę jedną i drugą,wynieśli stółi zydle, krzesła z drugiejizby. Na stółprzywędrował serowiec, upieczony przezornie przez mamęnadużej brytfannie. Tak że wyglądało nato, że dlawszystkichstarczy, a może nawet zostanie. 35. Zaczęło się to niefrasobliwie: - Jak tam uwas, sąsiedzi? Siadali, gdzie kto chciał, albo zostawali na nogach. Palili fajki,papierosy. Wszystko odbywało sięw atmosferze niedzielnego popołudnia, że to tak tylko chcieli się spotkać, aby pogadać, bo dawno niebyło okazji po temu, ale wyczuć można było podskórną troskę o jutro. Ba, nawet strach przedtym nowym,którego pomruki zdawało się słyszeć na własne uszy. Ale było wnich również oczekiwanie na lepszą przyszłość. Lepszą od tych ubogich, szarych dni,pełnychutrudzenia, pod obcą, wrażąwładzą. Matka stawiała szklanki z herbatą, niepokojącsię, czy wystarczy jej szklanek dla wszystkich. - No to do rzeczy - ojciec zabrał głos, podkręciłwąsadla dodania sobie animuszu. - Zeszliśmy siępo to, abypowiedzieć, co każdy wie. Ja muszę sięprzyznać,że chętnie usłyszęto, cowy powiecie. Wystarsiode mnie wiekiem, ale iwy młodsi, a przecież w świecie obeznani, z rozmaitymi mądrymiludźmispotykający się, czytającygazety i książki,na co mnieani czasu, ani sił nie starcza. - No, skromnyś tyjak zwykle - mitygował goŁugowski. -1 nie lubiszsię wynosić nadinnych. Aleroztropność twoją znamy nie od dziś. Bo i ty też ludzi zdążyłeśspotkaćniejednych, z racjichociażbyswojej ciesielskiej roboty, która cię prowadzi totu,totam. I to, żeś nas zebrał, też świadczy o twojejmądrości, bo wyczuwasz, jak niedźwiedź w borze,że zbliża się jakieś niebezpieczeństwo. Terazi mytopotwierdzamy, przynajmniej ja, że idzie ku wojnie. A jak tak, to jest o czympogadać. 36 - Anoidzie- odezwał się Lewandowski. - Prusaki się na gwałtzbroją. Anglicy wciążpowiększająswoją flotę okrętów wojennych. Rosjanie powoli, alenieustępliwie powołują nowe roczniki do służbywojskowej. - No, jakmówicie o zbrojeniach, toi o Francuzachnie zapominajcie - upomniał ich Dąbrowski. -To,co oni budująwzdłuż granicy z Niemcami, tegoświat nie widział. Bunkryz betonu i stali,naszpikowane armatami najnowszych typów. A i Austriacynie zasypiają gruszekw popiele- dorzucił Bereziński. - Cispecjalizują się w organizacjachparamilitarnych. Niby to kluby sportowe,stowarzyszenia gimnastyczne, a tak naprawdę towojskowe szkolenie młodzieży. Helenka słuchała wszystkich tych wypowiedziz najwyższąuwagą, stojącz boku, jakzając na straży. I stałaby tak nie wiadomo jak długo, tylko zerwał ją okrzykmamy dobiegający z izby: - Helenka! A gdzie ty się podziewasz! Agdzieśty się zawieruszyła? Pobiegła do kuchni. Marna kończyła gotowaćdrugi garnek wody. - Trzeba esencję przygotować, ludziom podać. Aty byś tak tylko stalą, patrzyła i słuchała. Wobec tego pomagała mamie jak tylkomogłanajlepiej,drżącymi rękami z niecierpliwości, że tamsię dzieją wielkie rzeczy, a ona tu przy garnkach. - Co tak się trzęsiesz, jakbyci zimno było? -A nic, to nic. - No touważaj, bo jeszcze wodę wylejesz i opaT'^ys^ siebiealbo kogo. Wynoś esencję, wynoś wodę 37. w dzbankach. Nalewaj uważnie, żeby ludziom niezrobić krzywdy. Jak trzeba, to dokrajsernika. No to spełniałate wszystkie polecenia, skupiona, żeby je wykonać jak najlepiej. Zgarnęła ścierką okruszyny na dłoń, sprzątnęłazestołuto,co było do sprzątnięcia, odniosła do kuchni, żeby wymyć w cebrzyku talerzyki i szklanki. Ażwreszcie mogła wrócić znowu i słuchać. Ale umknęła jej duża część dyskusji. Znowu ojciecbył przy głosie: - My już krzynępowiedzieli, jeszcze będziemymówić, ale prosimy pana Łazińskiego,ażeby jakoczłowiek uczonypowiedział, co naten temat myśli. Pan jeszcze do tego czasu nie powiedział ani słowa,a my czekamy na pańskie zdanie. Zabrał głoszaproszony: - Ja słucham pilnie tego,co mówicie. Szanuję każdą wypowiedź. Tak jakszanuję każdego z was. O tymdobrze wiecie. Spróbuję zebrać to, codotąd zostałopowiedziane, i uporządkować. I wyciągnąć wnioski. Tuprzerwał na chwilę. - Po pierwsze, gdy wojna albo jeżeli wojna, tokto przeciwko komu. Słyszeliśmy: Rosja przeciwPrusom czy odwrotnie. Ale trzeba jeszczewcześniejzadaćpytanie: Co się stało? Czymusi być wojna? Zrobił przerwę. Było cicho jak makiem siał. - I tu powiedzmy sobiecałkiem uczciwie - mówił dalej - została naruszona równowaga w Europie. Wojnagrozi z powodu naruszenia równowagi. A jaka to była równowaga? DopókiistniałaPolska, Korona zPogonią, trwaław Europierównowaga. I doszło do tragedii. Nie tylko do tra38 gedii Polski,ale tragedii Europy. Gdy rozebranoPolskę, równowaga zostałazachwiana. Skutki dałysię odczuć choćby wwojnie pomiędzy Prusamia Francją w 1870 roku. Teraz niby jest pokój, alerównowaga jest pozorna. Dopowiedzmy sobie jeszcze jedno. Przypuśćmy,że dojdzie do wojny Prusz Rosją. A co z resztąEuropy? Czy ona będzie patrzyć na to obojętnie? Czydla niej będzie obojętne,kto wygra? Tu przerwał na chwilę, ale zdawało się, że wszyscy bojąsię drgnąć, abynie przerwaćpanu Łazińskiemttjego myśli. Czekali najego następne słowa. I on podjął dalszy wątek: -Europa niemoże dopuścić do zwycięstwa Berlina nadMoskwą. Bo dojdzie do zdominowaniaEuropy przez Niemcy. Innymi słowy,poczuje sięzagrożona przede wszystkim Francja i Wielka Brytania. A więconi będą wspomagali Rosję albo nawet wypowiedzą wojnę Prusom. Jeżeli zwyciężyRosja, to ona obejmiewładzęnad Europą. Na tonie zechce przystaćWiedeń, czyli Austro-Węgry. I one przystąpiądo wojny w obronie Prus. Ktoś uzupełnił zdławionym głosem: - A więc to będzie wojna ogólnoeuropejska. Takiej dotąd w historiinie było. Pan Łaziński,odpowiadając, powiedział: - No to dodajmy jeszcze to, że Stany Zjednoczone też nie zgodzą się na zwycięstwo Prusi Austrii. Nie zgodzą się na to, żeby Prusy i Austria zdominowały Europę. I staną wobronieLondynu iParyża. Znowu odezwał się tamtengłos: - No to w takim razie mamy wojnę ogólnoświatową. 39 - Dobrze mówicie, że to będzie wojna ogólnoświatowa, bo trudno sobie wyobrazić, żeby nie byływciągnięte do wojny kolonie: angielskie, francuskie,holenderskie, belgijskie, no i niemieckie. Ktoś sięznowu wyrwał: -W głowie sięnie mieści. Pan Łazinski podjął ten temat,mówiąc: -1 ja uważamto za czyste szaleństwo. Itakpowiedzmysobie: jeżeli my zgromadzeni w dzisiejszepopołudnie tak to widzimy, too ileż wyraźniej musząto widzieć wielcy politycy Berlina, Moskwy czyWiednia, Paryża czy Londynu, nie mówiąc o Waszyngtonie. Ta wizja jest przerażająca. I uważam,że żaden o zdrowych zmysłach polityk, wódz, król,cesarzczy prezydent nie odważy się wydać rozkazu rozpoczęcia wojny. Helenka wysłuchała tego przemówienia jakby jakiegoksiędza z ambony. Rozumiała każdesłowoi czuła grozę sytuacji. Po plecach wędrowały jejchmary ciarek i włosy na głowie zdawały sięjeżyć. Choć pan Łazinski skończył, cisza wciąż trwała. Alenie można było jej przeciągaćbez końca. Trzebabyłocoś powiedzieć. "Niech ktoś coś powie, że jest wyjście z sytuacji". Niespodziewanieodezwałsiętata: - Moja kobieta, bo przecież w domu rozmawialiśmy nie razna ten temat, moja kobietapowiedziała,że jakby wybuchła ta wojna, to ona będzie karą,jakąsobie ludzie zgotowaliza to, że rozebrali Polskę. Nikt się nie uśmiechnął nawetz jakimś pobłażaniem ani również nie było takiego uśmiechu natwarzyŁazińskiego. Wprost przeciwnie, powiedział z największą powagą: 40 - Ja się z tym zgadzam. To jestmniej więcej tosamo, co ja przed chwilą powiedziałem,tylko innymi słowami. Została naruszona równowagaw Europie i ta wojna, jeżeli wybuchnie, będzie potwierdzeniem błędu, jakiego dokonano,rozdrapując Polskę. Dopowiedzmy jeszcze jedno. Wtedy nikt nieprzyszedł nam z pomocą. Ani Francja, ani WielkaBrytania. Anitym bardziej Stany Zjednoczone. A moglisię sprzeciwić,i to za tanie pieniądze. A teraz zapłacą krocie. yyskoczył ktoś zpytaniem: - A gdybyprzyszło do wojny, to jakie pan widzirozwiązanie, kto zwycięży, Rosja czy Prusy? -Rosja to kolos na glinianych nogach. O tymwszyscy przekonali się w jej wojnie z Japończykami. Zwłaszcza w bitwie pod Cuszimą. Mają dużoludzi, ale nie tak wyszkolonychjak Prusacy. Pytacie, kto będziezwycięzcą. Ja spytam, kto będzie przegranym. Otóż uważam, że Rosjaczy Prusy nie będązwycięzcą, ale cała Europa, całyświat będzie przegranym. - A co będziez Polską? - ktoś zagadnął. Łazinski powtórzył stanowczo: - Polskamusi powstać. I nie dlatego, że my chcemy albo nie chcemy. Owszem, to też. Powinniśmychcieć. Ale to oni też musząchcieć. Onimuszą sobiez tego zdawać sprawę, że jeżeli ma zapanowaćprawdziwy pokój w Europie, prawdziwa stabilizacja, to musi na kartach Europyzaistnieć Polska. Niewolnobyło z mapy Europy wykreślić państwa,które miało kilkusetletnią historię. Trzeba oddaćEuroPieto, co zostało zniszczone. PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA Aż przyszedł dlaHelenki oczekiwany dzieńPierwszej Komunii Świętej. Poprzedzilają, dzieńwcześniej, pierwsza spowiedź. Przygotowywałasię do niej starannie. Już od przedpołudnia. Jakoś doszła do przekonania, że przy rachunku sumienia pomogą jej najlepiej domownicy. Wobectego dopytywała się po kolei wszystkich w domu,jakie wyrządziła przykrości ojcu, mamie, starszymsiostrom - Józi i Gieni, młodszemu rodzeństwu -Natalce, nawet Staszkowi, choć on sam jeszczenie umiał mówić, miał przecież dopiero półtora roku. Najpierw dwie starszesiostryrzuciły się na nią, wypominając jej, jakie przewinieniapopełniła wobec nich. Zdawało się, żebędzietego, a będzie. Alejak się prędko zaczęło, tak się prędko skończyło. Potem już tylko oganiali się od niej bezkońca jak od natrętnej muchy: -A dajże ty nam święty spokój. To twoja spowiedź, siebie pytaj. Aż wreszcie skończyła. Doszła do przekonania, że już więcej nic nie wydusi ze swojej pamięciani42 z pamięci domowników. I dała spokój z wypytywaniem się, tymbardziej, że ksiądz bez końca wkładałim w głowę,iż najważniejszy jest żal za grzechy i naniego należy położyćcały nacisk. A więc choć, ku jej wielkiemuzmartwieniu, niewielesię grzechów zebrało, spisałaje rysikiem natabliczce, potem przepisała na czysto na kartce papieru ołówkiem - chemicznym, żeby było ważnie. Kartkęzłożyła na ćwiartki, uklękła przy stole, zamknęła oczy, ujęła głowę w swojedłonie i starała się skupić doaktu żalu. Alez tym było trudniej. W domu panował zwyczajny rozgardiasz. Natalka o coś się awanturowała. Mama pośredniczyła, Staszek płakał niewiadomoo co. W końcu zrezygnowała. Odłożyła żal zagrzechy na kościół,po południu. W kościele kręciły się jużdzieci, choć jeszczebyło daleko do wyznaczonej godziny na spowiedź. Weszła do ławki. Jeszcze na początku przeszkadzały jejszepty dzieci, przygotowujących się takjakonado spowiedzi. Czasem nawet wystrzeliłstłumiony wybuch śmiechu. Ale toszybkoodpły"ęło, odeszło, stało się dla niej niezauważalne. Coraz bardziej rosła w niej cisza. Przyszły skądśsłowaksiędza, że żal doskonały jest wtedy, gdy nieżałuje się za grzechy ze strachu przedkarą, aledlatego,żeśmy obrazili najlepszego Boga. Powrócą jej na pamięć modlitwa, w której odkryła slowo . Ojcze". I znowu-jakwtedy - poczuła się otoczona Bogiem, zatopiona w Nim, objęta przez niego. Ogarnęła ją tamta czułość a zarazem radość. Trwała jakby w płomieniu,jakby w świetle 43 -",. bez końca. Nie czuła nawet łez szczęścia, które zaczęły płynąć z jej oczu, aż usłyszała nad sobąpytanie: - Tyjuż byłaś dospowiedzi? To był ksiądznachylony nad nią. - Nie,jeszcze nie - odpowiedziała na wpół przytomnie,jąkając się. -No to chodź. Zachwilę zaczynająsię nieszpory - ksiądzmówił półgłosem. Podniosłagłowę. Ze zdziwieniem stwierdziła, żeludzi naszło się a naszło. Wobec tego ruszyła nasztywnych nogach do konfesjonału. Ksiądz jużwszedł tam i zakładał stułę. Helenka zgodnie z wyuczonym rytuałem przeżegnała się i powiedziała: - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Apotem zaczęławyszeptywaćswoje grzechy,trzymając niepotrzebną kartkę w dłoni. Niepotrzebną, bo i tak było za ciemno, żeby cośprzeczytać,A zresztą, przecież umiała swoje grzechy na pamięć. Potem ksiądz mówił cos do niej przez kratki,czegonie bardzo słyszała,a przynajmniej nie bardzo rozumiała. Potem rozgrzeszenie po łacinie, z któregozrozumiałatylko: - Ego te absolvo a peccatis tuisinnomine Patri etFilii, et Spińtu Sancti. Iusłyszała stukanie na znakzakończonego obrzędu. Jeszcze tylko powrót do ławki, aby podziękowaćBogu, bardziej - aby przyjść do równowagi. Nawetnie otworzyła książeczki, żeby coś z niej odczytać,aletak z głębi sercapoczęły płynąć słowa: "Przebaczyłeś mi, Boże. Wcale się nie dziwię. Przecież mnie 44 kochasz iwiesz, że ja Cię kocham i chcę Cię jeszczebardziej kochać, z Twoją pomocą". Zadzwonił dzwonek przy zakrystii, wyszli ministranci, poprzedzając księdza ubranego w kapę. Przyklęknięcie i ksiądz zaśpiewał: - Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu. -Panie,pospieszku ratunkowi mojemu organista odpowiedział wraz zezgromadzonymi ludźmi. A potem rozpocząłsię śpiew psalmów. Znanych,a nieznanych. Słuchała ich jakby innymiuszami. Na nowo odkrywane, na nowo rozumiane. Opowiadające jej przeżycia, jej sprawy przedkładaneBogu, którywciąż w niej jaśniał. Zwłaszcza czekała na drugi psalm, sto dziesiąty: "Całym Cię sercem chwalićbędę. Panie". To był jej ulubiony werset. Miała takie swoje wersety, które w sposóbszczególny jejodpowiadały. "Pan dobrotliwy, Panto miłosierny,karmi i hojnie bogaci lud wierny". Znowuzagubiła sięw czasie, w tych słyszanychmodlitwach, w tych śpiewanych melodiach - ażdo samego nieba zatopiona, zapatrzona. Obudziłją głos księdza proboszcza: - Trochę się zdrzemnęłaś. Będę już kościół zamykał. Znowuzaskoczona rozejrzała się. Kościół byłpusty, światławygaszone. Tylko wieczna lampkamrugała swoim ciemnoczerwonym płomykiem. Ksiądzjeszcze dał jej czas, utknąłna chwilę w zakrystii, w końcu pojawił się przy niej, pogłaskałjąPO głowie i powiedział: - Wracaj do domu,bo już późno. Mogą się niepokoićo ciebie. 45. No to wstała. No to wracała. Naszczęście samotnie. Szła, jeszcze wciąż nie zdając sobie do końcasprawy, co się wydarzyło, ale czuła, że jeszcze bardziej kocha Boga niż wtedy, gdy szła do kościoła. W domunie usłyszała nawet awantury, jakiej sięspodziewała. Tylko mama jakby na wszelki wypadek rzuciła w jej stronę uwagę: - A gdzie się tyle czasu podziewałaś? Ludzie znieszporów dawno wrócili i już są chyba po kolacji. - A to co? - zapytała, wskazując nabiałą sukienkęwiszącą na drzwiach. - Co się takdziwnie pytasz? Przecież to sukienka na twojejutrzejsze święto. Szyta była na Józię. Potem była w niej, jak pamiętasz, Gienia, a za paręlat pójdzie w niej Natalka, jakPanBóg da doczekać. Tylko martwimy się, że będzie naciebie trochęza duża. Tyś drobniejsza niżJózia. - Tonic. Ale dziękuję wam, żeście mi ją wyprały i wyprasowały. -Skromna ona jest,bo skromna. Tym bardziej,że jaksłyszę, Marianna ma sukienkęprzystanąz Ameryki i będzie wyglądała jak lalka, jak mówiąpowsi. Albo jak księżniczka. -A jabędęjej damą dworu - uśmiechnęła siędo mamy. Dokościoła szła. jak zwykle, boso, trzymając butywyczyszczone w rękach. Dopiero gdyweszłanacmentarzprzykościelny, wytarła stopy otrawę. Wciągnęła skarpetki i wsadziła buty. I była gotowa. Podeszła pod głównąbramę, a tam stał już wianuszekdzieci, które takjak onamiały przystąpić do Pierw46 szej Komunii Świętej. Dziewczynki, ubrane na biało,miały wrękach lilijki. A chłopcy - jak którzy- a tona biało, a tona granatowo, ale każdy trzymał świecę. Wśrodku wianuszka paradowała MariannaLewandowska w swojej amerykańskiej sukience całejw koronkach, jakoś bufiastej. Mówiła,tłumacząc się: - Ksiądz proboszcz nie chciałsię zgodzić, żebym była ubrana w tę sukienkę, ale mama się rozpłakała i powiedziała, że nie może takiegodespektu wyrządzić rodzinie z Ameryki. Aż wreszcieksiądzsię zgodził. " -A czemu się nie godził? Przecież ładna - zapytała któraś z dziewczynek. - Mówił, że dzieci zamiastmyśleć o Panu Jezusie, będą myślałyo mojej sukience. "Ja nie będę myślała" - wyszeptałaHelcia dosiebie. Ale tobył gorzki szept. Sukienka jej siębardzo podobała. - Wchodzimy do kościoła- zakomenderowałksiądz, który wyszedł po dzieci z zakrystii. - Jakmówiłem,ustawcie się przed balaskami przy głównym ołtarzu- objaśniał. -Chłopcy po prawej stronie, dziewczynki po lewej. Za chwilęzaczęła się Msza święta. Kościół byłnabity ludźmijak rzadko kiedy. Nawet parobki, którzy najchętniej stali przed kościołem, na cmentarzuprzykościelnym pod lipami, weszli pod chór i odczasu doczasu, podnoszącsię na palce, wyciągali szyje i wgapiali się w to niecodzienne widowisko,które działo się przed ołtarzem. Helenka wszystko to czuła. Czuła na sobiezwłaszcza wzrok całej rodziny istarała sięuwolnić 47. od tego nacisku. Chciała pobożnie uczestniczyć poraz pierwszy w pełni we Mszy świętej - tak jak tonazywał ksiądz proboszcz i tak jak ona uznała to określenie za najtrafniejsze. Nie rozumiałaministrantury odmawianej po łacinie. Ale śpiewała wraz z chórem: Boże, lud Twój czcią przejęty wszechmocność dziel Twoich głosi. Nie rozumiałateż hymnu "Gloria in excelsisDeo", któryksiądz zaśpiewał. Ale to nic. Śpiewałaz chórem - "Chwała nawysokości Bogu, ana ziemi pokój ludziom dobrej woli". Aż Msza święta dobrnęła do Ewangelii. WtedyHelena swoim sposobem zamknęła oczy i przeważnie widziała Jezusa na brzegu Jeziora Galilejskiego,jaknauczazgromadzone tłumy, a teraz widziała, żesiedzi przy stole wraz z uczniami w czasie OstatniejWieczerzy i mówi: "Jeden z was mnie wyda". I onawie, że te słowa odnoszą się nie tylko do Judasza,ale do każdego. Również do niej, do Helenki. Zew każdymczłowiekujest ta sama słabość, którabyła w Judaszu. Isłuchała, i widziała, co dalej się dzieje. Jak wszyscy uczniowie wykrzykują: "Czy to ja, Mistrzu? ".Jak Piotr zapewnia: "Choćbysię Ciebie wszyscy zaparli, jasięCiebie nie zaprę". A zaprze się jeszcze tej samejnocy. Alei ona, Helenka, dzisiaj też zapewniaJezusa: "Chociażby się Ciebie wszyscy zaparli, ja się Ciebienie zaprę", wiedząc,że jest słabym człowiekiem,takim jak Piotr. "Ale nie,ale nie chcę. ChcęzawszeCię kochać". 48 A tymczasem już ksiądz mówił kazanie, a onawciąż jeszcze w Wieczerniku razem z apostołamizapewnia Jezusa, żeGo nie wyda. Ksiądz skończyłkazanie, odwrócił siędoołtarza isprawował Ofiarowanie. A chórśpiewał: Zrąk kapłańskich przyjmij, Panie, tę ofiarę chleba,wina. Potem jużtylko czekała na Podniesienie. Na słowa Jezusa; "To jest Ciało moje". Pamiętała dobrze,co ksiądz mówił na katechezie. Te słowa oznaczają: To jestemJa z moim życiem imoją nauką. Słowa"To jest Krew moja"oznaczają: To jestem Ja z mojąśmiercią męczeńską. Wobec tego przyjmowała Go do swojego serca,takiego, jaki był obecny. Chciała, żeby był i nie odchodził. A wreszcie nastąpił akt przyjęcia Jezusa w Komunii świętej. Tłumaczyłasobie; "Przecież przyjmowałam tylerazy Jezusa do swojej duszy, uczestnicząc we Mszyświętej. Przecież przyjęłam Cię już dziś, słuchającEwangelii, jak równieżw czasie Podniesienia". Uspokajała swoje rozedrgane serce, . które trzepotało sięjak ptakna uwięzi. Mówiła sobie, żeby sięnie rozpłakać ze szczęścia: "Przecież to dla Ciebie nie jestnic nadzwyczajnego spotkać się z małą Helenką jakz tyloma dziećmina świecie". Ale nie mogławybronić sięprzed tym przeświadczeniem, że On chce tegopotkania,że za nią tęskni, że chce jej miłości, jejddania się, że chce być z nią złączony. I tak się stało. Nie pomogły tamte uspokajania^i, tłumaczenia samej sobie. Rozryczała się jak dzie49 ^^jgjj^. ciak. Cale szczęście, że organy grały, że ludzie śpiewali. Jej szloch zginął,wtopił się w uroczystość. Niktnie zwrócił uwagi najej ramiona wstrząsane spazmami płaczu, na jej ręce przy twarzy, na jej łzyprzepływające przez palce. Tylko Marianna,ta w tejamerykańskiej sukience,spostrzegła, że zniąsię cośdzieje,nachyliła się izapytała ją szeptem: Może ci niedobrze? Możechcesz wyjść na dwór? Ale Helenkapokręciła tylko głową przecząco i odczekała, aż płacz przeszedł w chlipanie. Wybuch woJNyŚWIATOWEJ To było dokładnie 28 czerwca 1914roku. Tata wrócił z robotywcześniej, niż się ktokolwiektego spodziewał. Wrócił, bonie mógł wytrzymać,żebytegonie powiedzieć rodzinie, żeby się nie podzielić z kimś najbliższymna świecie, żeby nie wykrzyczeć swojego oburzenia: - Ukatrupili austriackiego arcyksięcia. Następcę tronu FranciszkaFerdynanda, - Matko Boska! Kto? Gdzie? -matka wykrzyknęła. - W Sarajewie. Jakisi Serb. - No i co? -1 ztego jest wojna. - Z tego? - matka nie rozumiała. - Bo cysorz Austro-Węgier chce przeproszenia. Wypisoł ultimatum. Jak nie, to mobilizacja. A wtedy jużkrok do wypowiedzenia wojny. - Gdzieśsię tegowszystkiego dowiedział? -W mieście. - Od kogo? Z gazety. Zpopołudniowego nadzwyczajnegoWydania gazety. I kto by się tego spodziewoł, że nie 51. Prusy ani Rosja, ale Austria. I toprzeciw Serbom. Czego się tknąć, to już grozi wojną. Mama,jak to mama, mitygowała męża: - Czym ty się takdenerwujesz? -Jak to czym? Wojna wisi na włosku, a ty tego nie widzis? - Bo ty zawszemusisz sobie wszystko przybierać do głowy. Zawszeprzypuszczasznajgorsze. - A myślis, że Serbowie ustąpią? -Pewnie, żeustąpią. O to wojnę rozpoczynać? Przeproszą i zapomni się o sprawie. Helenka tegopragnęła, coi mama. Ale bata się,że tym razem rację będzie miał tata. Wobec tego trzeba ratowaćsytuację. Gdy uklęknęła do wieczornego pacierza, poczuła Boga błyskawicznie. Zwróciła sięku Niemu - z prośbą, z błaganiem. Tak żarliwym jak nigdydotąd: "Niedopuść, żeby doszło do wojny. Niech Serbowie przeproszą, niech Austriacy ustąpią". "Przecież tam też jestem, lchcę pokoju na ziemi. Ale czy zechcą usłuchać głosu mojego? Proszęponad wszystko. Tylko nie mogę nikogo przymuszać. Każdy ma wolną wolę". "Ale ja proszę, błagamCię". Noc przespała spokojnie. Odrana czekała nanowe wiadomości. Choć najchętniej poleciałaby naskrzydłach do cesarza, błagając o rozwagę. Tymczasem wypadkipotoczyły się nie po jej myśli. 52 To było dokładnie 29 lipca. - Mobilizacja! - z tym tata wpadł do domu, gdyprzybiegł znowu przed czasem z roboty. - Cosię stało, RanyBoskie? - wykrzyknęła mama. Ojciec zdyszany zatrzymał się na środku kuchniizacząłtłumaczyć: - Pamiętosz, godołem ci, że z tego może być wojna. -Ale mieli przeprosić. - to i przeprosili. Ale jakosi tak napisali, że tonie wystarczyło Wiedniowi. 28 lipca Austro-Węgrywypowiedziały Serbii wojnę. A na to Rosja zarządziła mobilizację. -1co teraz? - Trzeba będzie się zgłosić do asenterunku, dokomendy powiatowej. Aw głosie taty wyczuć możnabyło strach. Najwyraźniej bal się, że mobilizacja i jego zagarnie. W kolejny dzień, a więc pierwszego sierpnia,tatanie poszedł do roboty. Chciał przygotować domnaczas jegonieobecności. Chodził koło domostwa, zaglądał w każdy kąt, porządkował, wyrzucał, palił,sprzątał, narzekał, był nerwowy, uparty, smutny, jakoś gorzki i czuły. Żegnał się zkrowami, zkoniem. Przykazywał, objaśniał, upominał, żeby zapamiętaćjego polecenia. Czasem otarł łzę, która pojawiłasięa Jego policzkach. Na drugi dzień, zanim jeszcze słońce wzeszło,dopiero co szarzało, targnął ciszą izbyhuk uderzeń 53. w okno. Ktoś się dobijał. Ale zanim ojciec wyskoczył w bieliźnie do drzwi, ten ktoś rzucił tylko jedno słowo: - Wojna! - i pognał do następnej chałupy. Dom zerwał sięna równe nogi. Wszyscy wyskakiwali zposłań. Jakieś bezładne okrzyki, chaotyczneszukanie przyodziewku. Nie wiadomo co pierwsze -myć się, ubierać się czy palić w piecu. To wszystkonaraz. Jakby już, jakby teraz piorun stanął w progu. Pierwsza oprzytomniała mama: - Kto tobył? - zapytała. Poznała po głosie: - ChybaKasperczak. -Staszek, ubierz się -rozkazywała mężowi -i idź donich, a ja przez ten czas przygotuję śniadanie. Idź. Nawet niepatrzyła nato, czy zostało jej polecenie spełnione. Zwróciła się do najstarszej: - Józka, co się gapisz? Myć się, ubierać się, pacierz mówić i pomagać miprzy robieniu śniadania. Gienia, Hela, Natalka,do roboty. - Jakiej roboty? wymamrotała Gienia-Jak to jakiej? Zrobić porządek koło siebie. Posprzątać po nocy, zaścielić łóżko. Co się głupiopytasz? Mama najwyraźniej chciała uspokoić dom. Niedopuścić do paniki. Stąd ten surowy ton i polecenia,by każdy zajął się swoją pracą. Wciąż gderała: - Wojna nie wojna, trzeba jeść, trzeba się też myć,trzebapacierz mówić. Trzebarobić swoje. Po chwili tata byl z powrotem wdomu. Jakbyuspokojony, choć przerażony. Pewny swego, choćniepewny przyszłości. 54 - 30 lipca Prusy zażądały,żeby Rosja odwołałamobilizację. Moskwa odpowiedziała "nie" i wczoraj Prusy wypowiedziały wojnę. -No i co dalej? - No i ci nie czekalina nic. Animinuty. Tylko wczoraj weszli do Królestwa. Rosyjskie wojska cofająsię. Kasperczaknocą uciekł i nad ranem tu przybył. - Jezusie Maryjo! - matka miała tylko tyle naodpowiedź. Tata byłdalej przy głosiei rozkazywał: -.Aiie wychodzić zchałupy. Krowyzostają w stajni. Z koniem nikajsię nie ruszę. Nikogo nieznajomego nie wpuszczać. - A jakprzyjdą żołnierze? - zapytała mama. - O jakik żołnierzach mówisz? -A czyja ci wiem? Najpierw chyba ruskie, a potem prusackie. - Przed żołnierzami sięnie uchronisz. Jak imnieotworzysz, to wywalą drzwi. - A jak będą rabować? -Gdy się sprzeciwisz, zastrzelą albo chałupęspalą. A więc siedzieli w chałupie i odmawiali różaniec. Ale wszyscy byliubrani, umyci, dom był wysprzątany. Tylko nie gotowali obiadu, żeby dym nie szedłz komina. - Po co ściągać na łeb nie wiadomo kogo. Trzebasiedziećjakmyszpod miotłą. Tak było przez cały dzieńaż do wieczora. Nie""zali sięz domu. Tylko tyle, żewyglądali przezotaio, czy jakieśwojsko nieidzie jak ze wschodu,to ruskie, jak z zachodu, to pruskie. Ale ani jedni, 55. ani drudzy nie pokazywali się. W ogóle było we wsipusto. Jakby wszystkich wybito. Jakbyjakaś zarazaprzeszła przez wieś i wszystkich wytłukta. Jakbywszyscy wywędrowali. Nic się nie działo. Tylko czasem jakieś chłopię niewytrzymało i wyskoczyłoprzez okno, rzuciło się w maliny, potem przez płotdo sąsiadów, spytać czy wszyscy żyją, czy nic się niestało. Ale jeszcze na wieczór nie zapalali lampy. Zjedli zimną kolację -kwaśne mleko z zimnymi ziemniakami. Po ciemku kładli sięspać. W nocy długo nie mogli zasnąć. Nadsłuchiwalikażdego szmeru - czy tonie skradające się kroki,każdego trzaśnięcia - czy to niewystrzał. Zasypialiumęczeni, żeby znowuzrywać sięi wypatrywaćw ciemności. A może to wszystkozłuda? Amoże to wszystko nieprawda? Ale zło objawiło się. - Łuna! - wykrzyknęła matka. - Gdzie? - tata podbiegł do okna. Zanim podążały dzieci. Wstawała na horyzoncie. Najpierw cienką, krwawą nitką, która intensywnie promieniowała czerwienią, corazintensywniej, potem rosła w górę, jak jakiśpotwór, żyjąca, poszarpanagejzerami wybuchów. Wpatrywali się w to zjawisko bez końca, nie mówiąc ani słowa. A ona wypełzała, rozszerzała się nacoraz większy obszar granatowego nieba,jakby chciała pochłonąć swym upiornym, rozlewającym się pożarem cały świat, sięgnąć aż po ich wieś, po ich dom. Trzebasię było wsłuchać, to wtedymożna byłodosluchać sięgłębokich pomruków - jakby zbliżającej sięczy oddalającejsię burzy. 56 - Cicho -ojciec chciał zgasić szepty, którychprzecież nie było. - To artyleria. Ale bardzo daleko. Do nas dzisiaj nie dojdą. - Oby Bóg dał,żebynigdy nie doszli. -A teraz spać - ojciec zarządził. Płynął dzień zadniem, ale tu u nich, za górami,za lasami,w przysiółku - jak to mówiono - zapomnianym od Boga i od ludzi nic się nie działo. Tędynie wiodły żadneważne trakty. Nie było żadnychwiększychwsi czy miasteczek, żadnych linii kolejowych. Takjak przedtem nie widzieliżadnych żołnierzy rosyjskich, tak i teraz nie było pruskich. Ale to może byłogorzej niż gdyby znajdowali sięna froncie. Tkwili za ścianą wielkichwydarzeń, ludzkich tragedii, śmierciludzi niewinnych,starców i dzieci. Tu śniły się ciała porozrywane pociskami, spaloneżywcem, przygniecione palącymi się dachami, stropami,śnilisię ludzie żyjący pod ustawicznym ogniem artylerii, gdy domysą równane z ziemią, a kto jeszczeprzy życiu, jak jakieś zwierzę zakopuje się byle głębiej. Helka to widziała. Byłaprzy zabijanych, okaleczalych. Leżała włóżku z głową wtuloną w poduszkę alboz poduszką zaciągniętą nagłowę i modliła się: - Boże,ulituj się nad tymi ludźmi. Wybacz wojnęopętanymzłością, nienawiścią, głupotą. Wybacztym, którzy wydają rozkazy i tym małym, którzy dają5ię wciągnąć w nienawiść. Przecież słyszysz, ja CięProszę. Twój Synmnie nauczył tego: "Proście,a otrzymacie". Wobec tego proszę Cię. Nadsłuchiwała i usłyszała odpowiedź, jakbyecho w lesie: 57. "Słyszę cię, wysłuchuję cię. Módl się. Proś. Tegoty potrzebujesz, żebyś była przy mnie. Tego ja potrzebuję, bo kocham cię. Tylko wiedz o tym, że jawciążjestem przy każdym człowieku. I takjak tymnie prosisz o miłość, tak japroszę każdego o miłość, o litość, o miłosierdzie. Bo jestem miłością. Takjak tego uczy mój Syn Jezus". Słuchała głosu Bożego. Zasypiała uspokojonaBogiem, choć przerażona ludźmi. Uciszona Bogiem,choć bojącasię ludzi. Uszczęśliwiona Bogiem, choćspłakana ludźmi. Jeszcze w następną noc straszyły ichłuny. Alew kolejne nocemalały, bladly, przygasały, potemzanikły całkowicie. W którąś niedzielę po sumie zobaczyła, że przedsołectwem stoi grupa ludzi icoś czytają, co jest przylepione na tablicy ogłoszeń. To był manifest wielkiego księcia rosyjskiego. Czytała razem zinnymi: "1914 sierpień14, Petersburg Polacy! Wybiła godzina, wktórej przekazaneWarn marzenie ojców i dziadów waszych ziścićsię może. Przed półtora wiekiem żywe ciało Polski rozszarpano na kawały, ale dusza jej nie umarła, żyła onanadzieją, że nadejdzie godzina zmartwychwstaniadla Narodu Polskiego i dla pojednania się braterskiego z Wielką Rosją. Wojsko rosyjskie niesie wam błogą wieśćowegopojednania. Niechaj się zatrą granice rozcinającena części Naród Polski. 58 Niech Naród Polskipołączy się w jedno ciało podberłemCesarza Rosyjskiego. Pod berłemtym odrodzi się Polska, swobodnaw swojej wierze, językui samorządzie. Jednego tylko Rosja spodziewa się po Was: takiego samego poszanowania praw ludów, z którymi związały Was dzieje. Z sercem otwartym, z ręką po bratersku wyciągniętą, kroczy na Wasze spotkanie Wielka Rosja. Wierzy ona, iż nie zardzewiał miecz, który poraziłwroga pod Grunwaldem. " Od brzegówOceanu Spokojnego do MórzPółnocnych ciągną hufcerosyjskie. Zorza nowego życia dla Was wschodzi. Niech zajaśnieje natej jutrzni znamię Krzyża,godło męki i zmartwychwstania ludów. Zwierzchni Wódz Naczelny Jenerał-adiutant Mikołaj Mikołajewicz" Czytałai starała się zrozumieć, o co to chodzi. Ale nie rozumiała. "Skąd się ten plakat wziął? Ktogoprzylepił i po co? Na kpinę? Nobo jak inaczej? "Usłyszała, jak ktośz czytającychpowiedział trochędo siebie, trochę do ludzi stojących obok; Szkoda, żetegomanifestu nie wydał arcyksią2? sto lattemu. Może wtedy by mi było łatwiej uwierzyć. Ktoś inny dodał: - Obiecanki cacanki, agłupiemuradość - splunął na ziemię, a potem plwocinę piętą zakręcił jakPeta i odszedł. Trzeci dorzucił: 59. - Ciekawe tylko, jaki manifest ogłoszą Prusacy,gdy na dobre u nas się rozgoszczą. Utarł sięjuż taki zwyczaj, że w niedzielę po kościele, czyli jak to chętniej określano: po sumie, schodzili się ludzie do ich domu, a właściwie, jak to mówiło się na wsi: do Stanisława Kowalskiego. A zaczęło się wszystko od bitwypod Tannenbergiem. Od klęski armii rosyjskiej w bitwie z Prusakami. Właśnie wokolicy tej wsi. - Nic o tym nie wiem,kiedy tosię stało? - powiedział tata. -Ale co będziemy tu stalipod kościołem, chodźcie do mnie, usiądziemy, kobieta da codo zjedzenia,pogadamy. I takteżzrobili. Ale zanim doszlido domu, jużpo drodze wypytywaniom nie było końca. - A co dopiero, między 26a 30 sierpnia. -Kto prowadził ruskich? - Samsonow. Generał Samsonow. - A Prusaków? -Hindenburg z Ludendorffemodpowiadał pannauczyciel Łazińskijak z nut. - Ilu zginęło? -Dwa miliony żołnierzy ruskich wzięli Prusacydo niewoli. - Tonie przegrana bitwa. To katastrofa. - Ito w pobliżu Grunwaldu. -Niemcymówią, że Tannenberg tozapłataza Grunwald. - Jedna przegrana bitwa to jeszcze nie przegrana wojna. -Pożyjemy, zobaczymy. 60 Przychodzili gospodarze, żeby dowiedzieć się, cosłychać. Ale nie tylko gospodarze. Równieżgospodynie - te co bardziej rezolutnei ciekawe sprawświatowych, żeby się dowiedzieć, co dzieje się naświecie iw kraju. Tak się to już utarło, że prawie zawsze - gdytylko mógł - przychodził pan nauczyciel ŁazińskizeŚwinie. A byłoo czym rozmawiać. Działo sięa działo. Na frontachi poza frontami, przy zielonych stolikach polityków, w salonach cesarzyiw głównych komendach wojskowych. Pisały o tymgazety, które, jak się niejeden raz okazywało, trzebabyło umieć czytać, a po drugie komentować. No to mówili to, czego się dowiedzieli, i deliberowali nad tym. A Helenka pilnowała, żeby wtedy być w domu,żeby nie uronićżadnego ważnego słowa, nieprzeoczyć żadnego ważnego faktu, nie pominąć nic. Znajwyższym napięciem słuchała relacji o walkachna zachodnim froncie. O linii Maginota, która miałabronić Francję przedniemiecką agresją, a którąPrusacy po prostuobeszli,wchodzącdo Francjiwbezczelny sposób przez Belgię. Igdy zdawało się,że droga do Paryżastoi otworem, powstrzymała ichbohaterska obronaFrancuzów nad Marną. Ale wszystkierozmowywcześniejczy późniejZmierzałydo spraw polskich. Te ludzie najbardziej skrzętnie obserwowali, wychwytywali, cieszyli się"bo martwili się. Najbardziej rozsierdził ich ten"tanifest księcia Mikołaja. I choć od niego upłynęło"ochę czasu, powracali do jego treści. Dał imdo"łysienia i dopiekł do żywego. 61. - Uni, psiekrwie, przyznali się do tego, że to polskie ziemie i że polski naród je zamieszkuje. A przedtem to był "kraj przywiślański". - Bo teraz wiedzą,że w mundury carskie sąubrani również Polacy i od nas równieżzależy zwycięstwo albo przegrana tej wojny. I chcą nas kupićobietnicami. - Bo Prusaki i Austriaki nie chciały zostać w tyle i komendy wojskowe podobne manifesty do rosyjskiego wydają. I obiecują gruszki na wierzbie, żestworzą niepodległe państwo polskie. - Ale to palcem na wodzie pisane. -W żadnym z tych manifestów nie było ani jednego słowao granicach, o obszarze, jaki Polskabędzie zajmowała. - A do tegowszystko podlanesosem katolickim,oni,Ruscy, którzy prawosławie uszami nawet bynam chcieli wlać, teraz sątolerancyjni. -Co, panie nauczycielu, na ten temat powiecie? Czekali zawsze na mądre, rozważne zdanie pananauczyciela. - Tu nie ma mądrego. Bo dojść do odzyskania niepodległości Polski trzeba w oparciu o kogoś. O któreśz tych mocarstw. Ale które? To musi być mocarstwo,które ustąpi zeswojegoi zgodzi się na to,że zaistniejePolska niepodległa. A któresię na to zgodzi? - Trzeba się jednego trzymać. Tak, żeby mu sięprzysłużyć. - No ale na kogo postawić, na Rosję, na Prusyczy na Austrię? Po pierwsze, jak zgadnąć,który wygra. A po drugie,który dotrzyma obietnicy iodbuduje państwo polskie. 62 - Ja od początku obserwuję Józefa Piłsudskiego-znowu zabrał głos nauczyciel. -Niech pan o tymchłystku nawet nie wspomina. To nieodpowiedzialny człowiek. Mianował siękomendantem legionów,na mocy tego, że jest delegatem rządu polskiego wWarszawie, którego nigdynie było i nie ma - wyszarpnął ze siebie Dąbrowski. - Wiem o tym wszystkim. I jeszcze oparu innychrzeczach. Nazywam to szamotaniną. Jak węgorzw sieci. Aleto węgorz. - Przecież opowiedział się po stronie Prusaków. -Austriaków, jeżeli mówić ściśle. - Na początku ruszył z tak zwaną Pierwszą Brygadą Kadrową, żeby rozpętać powstanie antyrosyjskie. Alez kim? Ze studentami, którzynieśli siodłana głowach, spodziewając się, że osiodłają zdobytekonie. Mają za wyposażenie stare karabiny, którychjuż nikt w wojsku nie używa. - Aledotarli do Kielc. -Które zamknęłyokna na ichwidok. A zresztąprzegonili ich rosyjscy żołnierze i tak się skończyłakampania. - A właśnie - nauczycielwrócił dogłosu. - Aleto, co u niego podziwiam, to to, że niedajeza wygraną. Inadal gromadził i gromadzi młodzież legionową. - Walcząc z Moskalami. -Bo uważaich za największegowroga Polski. - Aw Warszawie siedzi Dmowski i robi antypruską politykę, opowiadając się za Rosją. I gdy pułkikozackie przeciągały ulicami Warszawy, idąc na front,mieszkańcy naszej stolicy powitali ich kwiatami. 63. - Tak - potwierdził nauczyciel. - Towszystkoprawda. Ale tragiczna prawda. Szukamy na wszystkie strony oparcia, pomocy przy odbudowie naszejpaństwowości. 'WPod pRusk/\ wtftdzĄ Życiewracało na utarte tory,choć pod nowąwładzą -władzą pruską, która o sobie dawała znać. - Przyszło do ciebie zawiadomienie, Stasiu -powiedziałamama do taty, gdy wrócił z roboty. -Co tam piszą? - tatanerwowo zareagował. - Piszą, że masz się stawić do asenterunku. -Nie podMoskalem, topod Prusakiem będę stużyl - tata wziął papier drżącądłonią. Mamago pocieszyła: - Ty jesteś, na szczęście, z 1875roku,już za stary na wojsko. -No to po coprzyszło wezwanie? - To dla porządku. Ty znasz trochę Prusaków: Ordnung muss sein usiłowała obrócić to wszystkow żart. - Ja z tatą pojadędo powiatu- Helenka się zdeklarowała. -A ty po co? - A pojadę, może sięprzydam na co. Choćby naprzypilnowanie konia. - Odwiozę tatę do powiatu sama - mamaoświadczyła. - Gdzie by tyli szmat drogi szedł pieszo. Zresztąprzysiadzie się na wóz jeszcze chyba kilka osób. 65. I tak się stało. Ale Helenka znalazła też miejscedla siebie. W powiecie było jak wczasie jarmarku. Rynekpełen furmanek. Przed powiatem ludzie jak na jakimś zbiegowisku. Mężczyźni z kobietamiw rozmaitym wieku. Kobiety, dziewczęta odprowadzałyswoich mężów, narzeczonych. Przed drzwiami wejściowymi do urzędu stał jużogonek, do którego dołączyłtata. Porządku pilnowali żołnierze w hełmach, zkarabinami w ręku, które trzymali nie od parady - coraz zadawali szturchańce kolbami. Patrzyła na to razem z mamą. W którymś momencie usłyszałajej westchnienie: - Jak bydło na rzeź. Helenka tylko na moment odwróciła głowę i wtedy się stało. Usłyszała okrzyk taty: - Co ty mibędziesz rozkazowa}! Odpowiedź padła zestrony żołnierza po niemiecku: - Maul halten! Tata obruszony odkrzyknął: - Tylko nie Maul, ja nie mam gęby - ipodniósłrękę wgórę. Żołnierz zareagował natychmiast: zarepetowałkarabin i przystawił lufę do piersitaty. Na szczęściektóryśz Kasprzaków,stojąc obok, objął tatę obiema rękamiwpół i powstrzymał go,bo mogło dojśćdo wszystkiego. Najwidoczniej żołnierz również sięopamiętał, bo opuścił lufę i odszedł. Teraz już Helenka, która podbiegła całkiem blisko, postanowiła nie opuszczać taty i towarzyszyła mudo drzwi, a potem patrzyła na niego przez 66 otwarte okno. Słyszała prawie wszystko. Urzędnikw wojskowym mundurze zadawał pytania poniemiecku, tłumacztłumaczył. Przyszła kolej natatę. - Name? -Po co się pyta, ma napisane na kartce - odpowiedział tata. - Odpowiadać! - urzędnik wrzasnął po polsku. - Kowalski. -Yomame. - Stanisław. -Geboren wo? - Swinice. -Wann, Jahrgang? - 1875. -Ledig? - Żonaty. -Kinder? - Pięcioro. -Genug, frei. Wracalifurmanką w milczeniu. Szczęśliwi, żetak się skończyło, ale upokorzeni i skrzywdzeniw swojej ludzkiej godności. - My jeszczepod Prusakiem niejedno przeżyjemy. Wytnie nam niejeden numer- ojciecpowiedział,zsiadając z wozu. - Obyś był fałszywymprorokiem. Oby twojeproroctwo się nie sprawdziło. Ale tata miał trafniejsze przeczucie. Przyszedłnakaz, żeby dzwony kościelne oddać na przetopienie. Jak to się mówiło: na armaty. 67. - Jakie Ruskie były, takie były, ale żeby dzwonyz kościoła zabierać, to pomysł szatański. -Takim sposobem do zwycięstwa nie dojdą. Ale tonie był ostatni pruski pomysł. - Wszystko, co z żelaza, musi być oddane na celewojenne - oświadczyłojciec, wchodząc do izby. -To obębniononajarmarku. - Nie rozumiem - mama zapytała. - Coto znaczy: wszystko co z żelaza? - Ano wszystko - potwierdził tata. - Jak są sztachety w płocienie drewniane, ale żelazne,mają byćwyjęte i oddane. Nawetklamki, nawetgarnki żeliwne, wszystko. - Czyste wariactwo! - wykrzyknęła marna, Jeżeli nie mają żelaza,to po co zaczynali wojnę. - Jak słyszę, to tylkou nas, w Królestwie takieprzepisy obowiązują. Ludzie mówią, że Prusaki spodziewają się, że Ruskie tuwrócą. I dlatego chcą nasograbić ze wszystkiego,co można tylko wywieźć. Ale nawet nie to było najtrudniejsze do wykonania. Przyszłynieludzkie kontrybucje, nakazyoddawania krów, świń. Nie tylko. Należało oddawać zboże -pszenicę, owies i żyto. Również ziemniaki. I w takichilościach, że to przekraczałomożliwości gospoda-rstw. - Nawet jakby tu był czamoziem - narzekał ojciec -albo less lubelski, to i tak bym nie po-trafiłwydolić. A na naszej piaszczystej glebierod^si sięjedna trzecia tego, co tam. - Jeszcze ziemniaki idą -mama korygow-ala -ale pszenicaw żadnym wypadku,żyto zbiedą . Wszelkie narzekaniena nic sięnie zdało. Tfzebabyło oddawać tyle,ile wyznaczono. 68 Nie było rady. Helenkamodliła sięo urodzaje,o słonecznąpogodę w czasieżniw, odeszcz na wiosnę, o lekką zimę. "Poratuj biednych ludzi. Posłałeśswojego Syna, aby pokazać, jaki jesteśdobry. I Onuzdrawiał, karmił, pocieszał. Ja wiem, że wszystkomożesz. Nie daj zginąć naszemu narodowi". Ale byłocoraz ciężej- Przyszedł niedostatek, a nawet głód. Najgorzej było na przednówku. Wtedywyszukiwano po najskrytszych kątach, czyjeszczejest poutykane, przyszparowane zboże na czarniejszg godzinę. I gdy się udało znaleźć choć odrobinę,wybuchała radość wdomu, że będzie można choćby podpłomyki na blasze upiec. Ale najpierw trzebabyłozemleć na żarnach ten odkryty skarb. Rwałysię do żaren wszystkie: -Ja, ja, ja! Uspokajała je matka, wkraczając zmatczynąsprawiedliwością: - Będzie po kolei: Józia, Gienia, Helcia, Natalka. -A ja? -Staszek się dopominał zpłaczem. - A ty jak urośniesz. Alebywało,że przeszukiwanie domu na nic sięzdawało. Wtedy ratunkiem była lebioda - jeżeli jużzdążyła się pojawić na polach. Wyszukiwali ją,rosnącą w niespodziewanych miejscach. A potem byłaz niej zupa. Trochę narzekali, że bez smaku, ale możnabyło nią głód zaspokoić. Czasemratunek nieślikrewni alboznajomki. I pojawiał się w izbie na stoleworek, a przynajmniej woreczek, a w nim najprawdziwsza złota pszenica alboprzynajmniej żyto. - To spod serca. Bo dzieci potrzebują. Niech wamrosną. 69. Helenka prawie że "puszczała do Boga oko"porozumiewawczo: - Dziękuję Ci za tę niespodziankę. Zawsze mampewność,że o nas pamiętasz. Helkę męczylo nie tylkoto biedowanie, ale wojna. Najchętniej schowałaby się w mysi kąt i pozostała tylko z Panem Bogiem. Nie była w stanie myśleć ożolnierzachkryjących się w rozpadlinach,umocnieniach ziemnych czy betonowych, strzelających do siebie. A musiała. Nie umiała się wyzbyćtych myśli. O kobietach i dzieciach zabijanych albokaleczonychprzez pociski, wybuchy, pożary. Z jednej strony chciała wszystko wiedzieć. Wszystkoo tym, co się dzieje. A z drugiej strony niemogła sobie poradzić z tym morzemcierpień,o którychdonosiły komunikaty. A więc najchętniej skuliłabysię i zmalała. I zagrzebałaby się jak ten jeż w listowiu, aby przeczekać. Bo kiedyś to okropieństwo wojnymusi się skończyć. Przecież ludzie nie są tak beznadziejnie głupii tak bezbrzeżnie źli, żeby bez końca się mordować. Ale nie była jeżem ani wiewiórką, ani nietoperzem, ani misiem, który przesypiaciężkązimę. Więcinstynktem samoobronnym wczepiłasię w codziennośćdomową, w rytmroku, jakim biegła przyrodai liturgia Kościoła. Nie chciała żyć od komunikatudo komunikatu z frontu. Niechciała żyć informacjami wojskowymi. O tym, ilekilometrów przesunęły się działania wojenne na terenie wroga. Alboile kilometrów "wycofały się nasze wojskana z góryupatrzone pozycje". Ilu padło żołnierzy nieprzyjacielskich, a ilu swoich - czytaj: pruskich. Niechcia70 ta słuchać o czołgach, o trujących gazach,o arma^tach, karabinach maszynowych, o samolotach wojskowych ibombach zrzucanych pr2" P"016^. Chciała wejść - i wchodziła - w normalność,jakądawała jej codzienna praca domowa. Tym bardziej,że kochała dom i pracę. Gdy przyszły sianokosy na wiosnę czy żniwa w IĘ. cię, cieszyła się wszystkim. Szła za ojcem, który pięknie, szerokimi aspokojnymi ruchami, prowadził kosę. Zbierałaza nim pokosy. Patrzyła;troską, jak się po. szerzą plama potuna jego koszuli- Cieszyły ją Przerwy, kiedy ojciec zatykał kosisk" w ziemi' ^'erałsię osełką doostrzenia. Lubiła ten ostry świst. Albowtedy,gdy ojciec przy pomocyinloteczka ikowadełkaprzystępował do klepania przytęp1011^ ^0':''/ Lubiła, gdy w południe przerywali pracę i odmawiali Aniol Pańsh, wtedy przychodziła Józia czyGienia albo nawet matka i przynosiła w dwojaczkachkwaśne mleko. Siadali pod lasem, w chłodnym cieniu. Rozgrzanymioczami patrzyła namarn^ jakodwija białąchustę! wyjmuje z nteJ kromki clilgba,smaruje grubo masłem i podaje najpierw spracowanemu taciePod wieczórczekała ichjeszcze jedna pracsi. Wtedy wszyscy,kto żył w domu, zbieralizżęte,jeszczenie całkiem wyschłe, ale już podeschnięte zboże, wiązali powrósłami w snopki i ustawiali w mendle. - A dlaczego się mówi "mendle"? -Bopo piętnaściesnopków - usłyszała chłopskąodpowiedź. Na koniec, gdy zboże wyschło do imentu - jaktato nazywał - pomagała przy zwózce do stodoły. 71. Cieszyła ją ta praca na roli. Zatopiona w ciszypól, lak i lasów czuła się blisko Boga. To byi jej drugi kościół,a może nawet ipierwszy, gdzie rozmawiała z Nim na sposób stworzenia ze Stwórcą. ZeStwórcą,który stworzył wszystko z miłości. Zapominała o Prusakach ikontyngentach, o wojnachtoczonych w jakimś szatańskim zapamiętaniu czyobłędzie. Tu się czułakochana i kochająca. A potemświętowali dożynki na Matkę BoskąZielną. Panu Bogu podziękować zazbiór}'. W kościele uroczystość. Ksiądz Pawłowski z pięknym kazaniem, dziewczęta w najbardziej kolorowych spódnicach, w białych bluzkach, niosły symboliczny bochen chleba. Na swójsposób kochała jesień, kiedy żółkły klony, czerwieniałybuki i brązowiały kasztany. Kochała jesień, choćta wymagała wiele wysiłku. - Kopać ziemniaki, to łatwo powiedzieć, ale niełatwo wykonywać - pouczała mama. - Trzeba najpierwrozbić krzak kopaczką, wyciągnąć zeschłe badyle z ziemii te ziemniaki, które się uda. Otrzepaćje, a potemprzekopać ziemię tam, gdzie dotąd królowały badyle. I wybrać wszystkie, ale to wszystkieziemniaki. I nieprzeciąć żadnego anigo nawet nie uszkodzić. Tak to starałasię wykonywać. Pochylona nadziemią, zgięta w pół, odczasu do czasu musiała sięwyprostować, odgiąć pochylone plecy, otrzeć potzczoła i znowu zabierać się do kopania. Ale wieczorami, gdy słońce zaszło izmrok ogarnął ziemię, przychodził czas naognisko. Ściągali 72 w jedno miejscebadyle, podpalali,ogień się chwycił wysuszonych liścii łodyg, dym szedł w góręalbowiatr nim zamiatał to tam, to siam. Obsiadali ognisko wokoło i ci, co pracowali przy wykopkach, jakrównież chłopcy i dziewczęta z sąsiedztwa. I śpiewali. Stare i nowe piosenki - cokto umiał, czegosię ostatnio nauczył, co posłyszał. - Czerwony pas. -Ale, ale - Romek przerwał - to już znamy napamięć, a kto umie "Pierwszą Kadrową"? No kto? Myślał chyba, żebędzie jedyny,ale odezwały sięgłosy,nieliczne, ale przecież: -1 ja,ija. - No to śpiewamy. -Radujesię serce, raduje się dusza, Gdy Pierwsza Kadrowa na wojenkę rusza. Oj da, oj dadana, kompanio kochana. Nie masz to jak Pierwsza, nie masz, nie! Oj da, oj da dana, kompanio kochana. Nie masz to jak Pierwsza, nie masz, nie! Chociaż do Warszawy mamy długą drogę,Przecież jednak dojdziem, byleby iść w nogę. Oj da, oj da dana, kompanio kochana. Nie masz to jak Pierwsza, nie masz, nie! Oj da, oj da dana, kompanio kochana. Nie masz to jak Pierwsza, nie masz, nie! A więc piersi naprzód, podniesiona głowaBośmyprzecież PierwszaKompania Kadrowa! 73. Oj da, oj da dana, kompanio kochana. Nie masz to jak Pierwsza, nie masz, nie! Oj da, oj da dana, kompanio kochana. Nie masz to jak Pierwsza, nie masz, nie! Mogła tak siedzieć godzinami,patrząc w ogień,słysząc trzask iskier i ten śpiew. Siedziałaby tak dorana, gdyby ich niepopędzono: - Już popiołu nagromadziło siędośći prawie,można wrzucać ziemniaki. Wobectego rozgarniali patykami żar i wrzucalido niego ziemniaki. Potem wygrzebywali jeż dogasającegoogniska. Parzyli sobie dłonie. Przerzucaliupieczone ziemniaki z ręki do ręki,aż dało się jebez bólu rozlamać i jeść białe parujące wnętrze, które jej smakowało jak nic na świecie. Ale jesienią jeszcze czekała dom inna zabawa,która sięnazywała kiszenie kapusty. Przygotowanegłówki kapusty,pokrajanena mniejsze kawałki,wkładało się do szatkownicy pożyczonej od sąsiadów iszatkowałamama albo Józia z Gienią, a nawet czasem pozwalano i jej, Helence. Ale nie obyłosię bez upominania: - Tylko uważaj, boś ty taka roztrzepana, żebyśsobie nie ucięła palca. Coraz uszatkowaną porcję wrzucano do beczki,a w niej szalała Natalka - choć młodsza,to cięższaod Helenki i przepadała za ugniataniem kapusty. Oczywiście wcześniej musiała długo szorować nogi,żeby były czyściutkie, i dopiero wtedy mogła wchodzić do beczki. Cały dom wiedział, jak ta kwaśnakapusta będzie potrzebna w zimie, a zwłaszcza na 74 wiosnę, gdy już niebędzie nic do jedzenia albo prawie nic, wtedy kapusta z ziemniakami będziejedynym ratunkiem- Mamo,można dołożyć kilka jabłek? - A można. Nawet trzeba. Wobec tego jeszcze wrzucały do beczki jabłka, którebędą smakowaćw zimie jak największyrarytas. - Tylko nie zapominajcie przesypywać kminkiemdla smaku i solą. Aż beczka była pełna. Tak że Natalka zdawałasię sięgać głową sufitu. Na koniec kładły na wierzchu deseczki,przygniatały ciężkim kamieniemi niech się kisi. W październiku Helenka cieszyła się dodatkowo różańcem. Bo gdy pogoda, to kopanie. Gdy słota, to różaniec całej rodziny przed ołtarzykiemurychtowanym naczas października w kącie izby. A różaniec byłdla niej szczególną modlitwą. Niemusiała rozumieć, co mówi, tylko trwać przed Bogiem. Nauczyła się tego, nie pamiętała, czy ksiądzna kazaniu, czy mama, czy kiedyś w rozmowie ktośprzekazał jej tę mądrość. Sama niewiedziała,odkogo ją zapożyczyła. Teraz najważniejsze było, że tobyła jej modlitwa. Kochała monotonię odmawianych"Ojczenaszów" i "Zdrowasiek", która pozwalała jejna przebywanie z Bogiempoprzeztajemnice życiaJezusai Marii. Przewodniczyła w tej modlitwie matka. Z rzadka ojciec. To wtedy, gdy nie było robotyalbo gdywracał wcześniej. Ona, Helcia, wrazz siostrami stanowiły chórek, odmawiającydrugą połowę "Ojczenaszów" i "Zdrowasiek". 75. W ostatnie dnie października tradycyjnie ofiarowywano tę modlitwę za zmarłych z rodzinymamy i ojca. Teraz, kiedy trwała wojna, równieżza tych, którzy zginęli tak nafroncie, jaki pozafrontem. Zwłaszcza znajomi ikrewni ze wsi. Boprzecież coraz to przychodziły zawiadomienia, żeten i ów zginął "na polu chwały", coraz w którymśz domów wybuchały płacze i lamenty. Z niedzielnych rozmów dosłuchalasię, że na frontach wróżnych mundurach walczy około2 milionów Polaków. - Z tego jedna czwartapolegnie - dopowiadałponurym głosem panŁaziński. Nigdy nie myślała, że aż tylu ludzi ma polskinaród, że z niego pochodzita dwumilionowa armiażołnierzy. - I to żeby walczyli za sprawę polską,ale za sprawępruską, ruską czy austriacką przelewają niepotrzebnie krew - złościł się ojciec. -Może niepotrzebnie,alemoże i trochę potrzebnie - mitygował ojcapan Łaziński. - Zauważononas. Staliśmy się "sprawą". - Może pan towytłumaczyć? - dopominał sięojciec. - Tyle się nauczyli, że gdysię wojnaskończy, musipowstać niezawisłaPolska - mówił dobitniepanŁaziński. Kiedyśna spotkanie niedzielne przyniósł wycinek z gazetyz wstrząsającym wierszem EdwardaSłońskiego, napisanymjeszcze wewrześniu 1914roku. 76 "Ta, co nie zginęła" Rozdzielił nas, mój bracie zły los i trzyma straż w dwóchwrogich sobie szańcach patrzymy śmierci w twarz. W okopach pełnych jękuwsłuchani w armathuk,stoimyna wprost siebie -' ja- wróg twój, ty - mój wróg! Las płacze, ziemia płacze,światcały w ogniu drży. W dwóch wrogich sobie szańcachstoimy ja i ty. Zaledwie wczesnym rankiemarmaty zaczną grać,ty świstem kułmorderczymo sobie dajesz znać. Na naszeniskie szańceszrapnelówrzucaszgradi wołasz mnie i mówisz: - To ja, twój brat. twój brat! Las płacze, ziemia płacze, w pożarach stoi świat, aty wciąż mówisz do mnie: - To ja, twój brat. twój brat! 77. O, nie myśl o mnie, braciew śmiertelny idąc bóji w ogniu moich strzałów,jak rycerz, mężnie stój! A gdy mnie z dala ujrzysz,od razu bierz na celi dopolskiego sercamoskiewskąkulą strzel. Bo wciąż na jawiewidzęi co noc misię śni,ŻE TA,CO NIE ZGINĘŁA,wyrośnie z naszejkrwi. Helenka od polowy już płakała,a na koniec zdawałojej się, że serce rozleci się z żalu. Pan Łazinskipogłaskał ją po głowie i powiedział zmienionym głosem: - Taki nasz polski los. Ale nie martw się. Polskapowstanie. - Ale kiedy powstanie? - odpowiedziała chlipiąc,przez łzy. - Jak tylko się wojna skończy, z pewnością zasiądą przy stole obrad zwycięzcy i wytyczą nowegranice państw. -A jak zwyciężąPrusy? -Wtamtym roku, a więc w 1916, w Pszczyniena Śląskuobradował kajzer z cesarzemFranciszkiem Józefem. I zgodzili się,w deklaracji dwóchcesarzy zpiątego listopada, że powinna powstaćPolska niepodległa. 78 - A jak Prusy przegrają? -Słuszne pytanie - pochwaliłją nauczyciel. -W listopadzie 1916 roku w rozmowie z Ignacym Paderewskim obecny prezydent Stanów ZjednoczonychWoodrow Wilson oświadczył, że powinna powstaćniepodległa Polska. A więc nie jest takzłe znami. Ale na szczęściepo listopadzie przychodził grudzień, czyliAdwent. A jakAdwent, to iroraty w kościele o godzinie szóstej rano. Zaś przed południemi popołudniu młocka w stodole, a wieczorami zabawki na drzewko. Taki był program na grudniowyczas, jakamen w pacierzu. I tym żyła Helenka i cały dom. Rano,jeszcze po ciemku, do kościoła, z latarnią w ręku. - Nie codzienniety, nie codziennie, bo twoje siostry byłyby pokrzywdzone, a butów tyle nie ma dlawszystkich. Bo kochała te Msze święte maryjne, te pieśni; - Spuśćcienamna ziemskie niwy Zbawcę z niebios, obłoki. I to czekanie na Jezusa narodzenie, które nakładało się na czekanie na pokój, na koniec wojny. A potem do domuna postne śniadaniei młocka. Tatawyrychtował dla córek małe cepy, akuratnie dlanich: na ich wzrosti na ich siły. I nauczył starszecórki młócić. Ato wcalenie takie łatwe. I nie najtrudniejsze było to, żeby bijak całą swoją długościąuderzał wrozłożone na polepie stodoły kłosy zboża. Ale żeby zgrać cztery cepy, zgrać uderzenia -raz, raz, raz, raz. Raztaty,raz Józi, razGieni,razHelci. 79. Na polu było zimno i wiał wiatr. Wstodole byłozimno,ale już po chwili Helcia czulą, jak spod jejwtosów na czoło zaczyna płynąć pot. Najpierwwstydziła się,żebyocierać goz twarzy, przerywać młockę, wyłączaćsię z rytmu. Ale po chwili jużsię niedało. Potzalewał jej oczy,prawie przestawała cokolwiek widzieć. Cofnęła się, oparła swoje cepy na ramieniu, ocierała pot, ciężko dysząc. Tata jakby tegonie zauważył. Nie przerywał młocki. Starsze siostrytak samo jak tata się zachowały. Helka po chwili odpoczynku znowuwłączyła się w rytm młócenia. Alepowróciły dotego tematuprzy kolacji. - Bo młodsza,to się szybciej męczy - stanęławjej obronie matka. -Młodsza, młodsza -narzekałaJózka. - Ileż tammłodsza. Opółtora roku od Gieni. A o dwa i półodemnie. Jaka tam różnica. - Aledrobniejsza od was, szczuplejsza. -E tam. Nie chce jej się pracować. - Najbardziejnadaje się do pasienia krów, bo tożadna robota - potwierdziła Gienia. -A żebyś wiedziała,lubię paść krowyi one mnielubią -Helka jakzwykle rezolutnie odparła zarzut. - Lubią cię jak psi dziada w ciasnejulicy - zakpiła Józia. -Masz szczęście, żemama madociebie słabośćiwciąż cię broni - poparła Józię Gienia. - I tata też, nic tylko"moja Helusia". -A ja najego miejscu bym ci tyłek skroiła pasem. - Za co? - zdziwiła się. - Dla zdrowia, żeby rozum ci powrócił na właściwe miejsce. 80 Jeszcze może by niejedno usłyszała z ustsióstr,ale tata poderwał sięod stołu i zarządził: - Dość tego gadania. Brać się do roboty. Wobectego, gdy posprzątały ze stołu,pomyłygarnki wcebrzyku, zabierały się doroboty, na którąwszystkie co do jednej czekały z radością, nawetz małym Staszkiem, który na swój sposób także pomagał, A więc pudła z komórki na stół. A z pudełzeszłoroczne skarby. Były mocno nadszarpnięte nietylko wielomiesięcznym tkwieniem w bezczynności,ale przy tamtegorocznym zdejmowaniu zdrzewkadoznały rozmaitych uszkodzeń. Trzeba było sztukować łańcuchy zrobione z kolorowego papieru, pogniecione wyprostować. Porozbijanepajace z wydmuszek wymienić nowymi wydmuszkami, jeżykomuzupełnić kolce ze szpilek, ozdobić koralikami, orzechom powbijać patyczki z niteczkami, pozłocićorzechy poztótką, poprzywiązywaćniteczki dojabłek. Tak by robili nawet chyba do północy, aż tata wyganiał ich do łóżek: - Jutro też jest dzień. Trzebasię wyspać. - A co pójdzie na szczyt choinki? Takto już byłoco roku: anioł, gwiazdaczyszpikulec. Helenka,jak co roku, głosowała za aniołem. Ale przeważnie była wmniejszości. Może z przekory czy żeby jej dokuczyć, Józia i Gieniabyłaza gwiazdą. Staśzaszpikulcem. Odkąd pamiętała, zawsze przy przygotowywaniuzabawek na drzewko albo -jak to Józia nazywała pomiastowemu - choinkowych ozdóbek, zawsze kusiłoją,żeby już śpiewać kolędy. Nawet próbowała. Ale zakażdym razem upominała ją mama: 81. -Jeszcze nie czas na kolędy. Teraz, w Adwencie, nie godzi się ich śpiewać. A i siostry na nią burczały: -Coteż jej sięzachciewa. Ona wszystko zawszemusi inaczej. No to tłumaczyła: - Przecież zabawki są dla Pana Jezusanarodzonego. Jak dla Niego, tomożna Mu pośpiewać. Gdy już leżała w łóżku i gdy nie mogła zasnąć,najchętniej szeroko otwartymi oczami wpatrywałasię w czerń nocy i po chwili widziała deszcz kolorowych koralików, zbiegających gdzieś z samej góryna dół, choć nie do jej dłoni, ale wciąż na dół - "jakanieli znieba? "-nato,żeby przygotować Jezusowimiejsce. Ale jakie miejsce, gdzie miejsce, co to znaczy "miejsce". Na to żeby w naszych sercach. W sercach naszych, oczywiście. "Serce moje powinno byćczystym żtóbeczkiem, żeby przyjąć mogło jak najgodniej Jezusa narodzonego". No to przygotowywałasię na przyjęcie Jezusa. Zwłaszcza opiekowała się Mietkiem, który się urodził, gdypierwszy rok wojny dobiegał końca. Zwłaszcza Mietkiem,bo nikt się tego nielubił podejmować, bo był nieznośny. Bez końcapłakał. I to niewiadomo o co. No to mama Helce polecała uspokajanie najmłodszego. I Helka przejmowała tę opiekę, mówiącsobie: "To tak ma być,jakbym zajmowała się małym Jezuskiem". Gdy niepomagało kołysanie kołyski, kolebanie, wtedymiała ostatecznysposób: brała go na ręce i huśtała go, i chodziłaz nim po izbie, i śpiewała mu kołysanki: - Aaa, kotki dwa, szare bure obydwa, 82 nic nie będąrobiły, tylko Mięcia bawiły. Aleto była faktycznie za krótka kołysanka, żebyuśpić niespokojnego braciszka. Wobec tego powtarzała ją bez końca, aż doznudzenia. A gdyi to niepomogło,miała inną z kolei do dyspozycji: - Uśnijże mi uśnij, siwe oczka stuśnij,siwe, siwiuteńkie, moje malusieńkie. Iznowu, jak poprzednią kołysankę, gdy nie udawało się jejuśpićbraciszka, powtarzała ją bez końca,aż Józia zezłoszczonana to jej śpiewanie przerwała: - No skończjuż wreszcie! Przestań! Fałszujesz,żejuż uszy bolą od tego śpiewania. - Ciiicho. Nie krzycz, bo Mietekzasnął. - Toz pewnościądlatego, że miał dość tego twojegowycia. -Tak czy owak, pomogło. Liczy się skutek. W nocyprzyśnił się jej Jezusek w żłóbku. Podobnybył doMietka, tylko wcale nie płakał, ale uśmiechałsię do niej całą buzią, wyciągał rączki ku niej. Wobectego wzięła Go w ramiona i przytuliła do siebie z czułością. Był tak wyraźny,że się przebudziła. I choć jużprzebudzona,w dalszym ciągu widziała DziecięJezus i miała odczucie, że ma Je w swoich rękach. Jak co roku, nie mogła się doczekać Wigilii. W sam ten dzień panowało wdomu istne urwaniegłowy, żeby z wszystkim zdążyć i znikim sięniepokłócić. -Bo inaczej będziesz siękłóciła całyrok - upominała mama. Żeby żur, żeby grzyby, żeby śliwki suszone, żebyłazanki, żeby pierogi z kapustą, żeby uszka, żebyl wszyscy byli wymyci, wykąpani, wyszorowani, żeby 83. izba wysprzątana, żeby opłatki na talerzu, żeby stółbiałym obrusem przykryty, żeby do tego w stajniświąteczny porządek. - Boto święto również bydła - tata pouczał. Żeby drzewko ubrać. I to wszystko zdążyćprzedpierwszągwiazdką, kiedy trzeba zaczynać. I udawało się. I zdążyli na czas ze wszystkim. I wkrótce po tym, gdypojawiła się pierwsza gwiazda, wszyscy byli przy stole, odświętnie ubrani. Ażtata przeżegnał się i odmówiliwspólnie Ojcze nasi,a potem zaczęło się to najważniejsze: łamanie sięopłatkiem. Tak jak co roku, a przecież na nowo i inaczej. Tatą wziąłopłatek z talerza, podszedłnajpierwdo mamy i kryjąc wzruszenie, podkręciwszy wąsa,zawołał tubalnym głosem: - No,matka, niech ciBóg błogosławi, a ja ci życzę, żebyś miaładobrego męża, a mąż miał dobrą żonę. Iprzygarnąłdo piersi mamę, która zdążyłajużsię rozpłakaći szeptała coś tacie,szlochając. Patrzyli na tę scenęwszyscy, z małym Stasiemwłącznie. Mietek na szczęście spał. A potem tatai mama podchodzili do każdego dziecka, składającindywidualne życzenia. Mam^a, tuląc Helenkę do serca, wyszeptała: - Życzę ci, żeby PanBógpomógł ci znaleźć drogę w życiu. AHelenka, jak zwykle szczera,odpowiedziała: - Żebyś, mamusiu, nie miała żadnych przykrościz mojego powodu. Potem było duże jedzenie, az kolei śpiewaniekolęd przydrzewku obwieszonymzapalonymiświeczkami. 84 - Tylko ostrożnie ze świeczkami, żeby się niezapaliła choinkatata ostrzegał. Śpiewano aż do wyjścia na Pasterkę. Kto wychodził, to wychodził, ale ktoś musiał zostać przy Staszku, choć ten awanturował się, że on też na Pasterkę,nie mówiąc o Mietku, którego trzeba było doglądać. A w kościele tłum. Ażdziw, skąd się tych ludzityle nabrało. Jak zaczęli śpiewać "Bóg się rodzi, moctruchleje", to zdawało się, że dachpodniesie sięw górę,że ściany kościoła się rozlecą. Potem przyszedi^czas na Ewangelię ikazanie. Helenka zamknęła oczy. Zobaczyła Jezuska w ichwłasnej stajni, złożonego wichżłobie na sianie, między ich bydlętami. I ona, Helcia, pasterka, klęczy przy Jezusiei adoruje Go. Nie może napatrzyć się, nacieszyć się. Radość, wzruszenie zdajesię przepełniać ją. A Jezusek-tenzesnu-uśmiechasiędoniej. Tak jak doświętego Antoniego, któregofigurkabrązowa stoiw bocznym ołtarzu. Przyprowadziło ją do przytomności dopiero słowo "Polska". Ksiądz proboszcz chyba już od dłuższej chwili mówił kazanie. I teraz byłprzy narodzinach Polski. - Tak jak Jezus rodzi się w stajni, w zimnie iniewygodzie, wśród obcych, tak iPolska ma niełatwo. Wkościelezapanowała ciszajak makiemsiał. Zdawało się, że ludzie wstrzymali oddech, żeby nieuronić nic z tego, co byłomówione. - Ale tak jak przy Jezusie stała Jego Matka, świętyJózef, pasterze imędrcy, tak rodzącasię Polska maprzysobie mężów onajwyższymautorytecie, mądrych, światłych i nieskazitelnych. Takich jak IgnacyPaderewski, Henryk Sienkiewicz. A za nimi rze85. sze ludzi prostych, takich jak my tu zgromadzeni w tym kościele. Helence zdawało się, że ludziejakby odetchnęli z ulgą,jakby poczulisięjedną rodziną. Potwierdzały to śpiewane kolędy. Po Bożym Narodzeniu było zaraz "z górki" . Jeszcze przytrzymywało ten zjazd święto Trzech Króli. Wtedy okadzano cały dom kadzidłem poświęconymwkościele. Do szopki wkładałosię figurki TrzechMędrców - tak jak inne wyciętych laubzegą z dyktyi pomalowanych kolorowymi farbkami. Jeszcze poTrzech Królach śpiewali kolędy, takjak przedTrzema Królami,wieczorempokolacji,przy zapalonych świeczkach na choince. Ale już niedługo tego było. Zjeżdżanie odbywało się w przyspieszonymtempie. Na spotkanie Wielkiego Postu. A przecież Helenka chciała, by Boże Narodzenietrwało wciąż. Liczyła dni dzielące ją odŚrody Popielcowej. Wiedziała, że tata będzie śpiewał ranoGorzkie żale. Codzienniejedną część. A po skończeniutrzeciej znowu od początku pierwszą. Jeszcze tkwiła w niebiańskich ogrodach - jakzwykła była nazywać swoje sny. Jeszcze pławiłasięw powietrzu przesyconym słońcem. Jeszczesłyszała śpiew ptaków,aniołów czy chóru z parafialnegokościoła śpiewającego w czasiesumy. Ale już coś czyktoś uparcie wyrywał ją ztego błogostanu, sprowadzał na silę na ziemię. Uparciemiażdżył jejtamtąrzeczywistość,druzgotal horyzonty, fałszował dźwięki. Mętniały kolory, ogarniała ją szarość i czerń. Jeszcze wyrywała się do tamtych jasności, broniła się 86 przed nocą i szarościami, czepiała się krzewów, łodyg i kwiatów, ale jej w dłoniach schły, wyślizgiwałysię, opadały płatki. Już miałaotwarte oczy, alejeszczenie dotarła do nichczerń nocy,która wypełniała izbę. Niechciała jej. Chciała wrócić do swoich niebiańskich ogrodów. Zaciskała szczelnie powieki, na głowęwtłoczyła poduszkę, żeby zostaćw swoim prawdziwym świecie, który był jej własnymświatem. Ale już go nie było. Usiłowała przywrócićtamte kształty, barwy, dosłyszeć tamte śpiewy. Alejuż nie yogla ich odnaleźć, nie potrafiła sobie przypomnieć, jak to było, choć przecież co dopiero, przedmomentem, przed chwilą były tak realne i rzeczywiste jak nic bardziej na świecie. Zamiast tego napotykała pod powiekami, którewciąż miała zaciśnięte,czerń nocy. Chcąc nie chcąc, musiała się poddać, przyznać siędo porażki, do tego, żeponiosłaklęskę. W uszach huczał jej śpiew. Jaki śpiew? Ktoto śpiewa? Czy jeszcze jakiś zagubiony anioł? Myślała intensywnie, z wysiłkiem, z trudem zbierająclogicznąodpowiedź. A to był jak co dzień,jak zwykle w tym czasie roku, śpiew ojca. Zwykł był śpiewać, odkąd pamięcią wstecz sięgała. Zaczął przed chwilą,jak zwykle: - Gorzkie żale, przybywajcie, serca naszeprzenikajcie. Teraz jużbył przy: - Jezu, na modlitwie w Ogrójcustrumieniem potu krwawego oblany. Słuchała tego hymnu z rosnącym coraz bardziejprzejęciem, które ją ogarniało od stóp do głów. Także aż ciarki jązaczęły przechodzić. Zwinęła się pod 87 . pierzyną, skuliła się tak, że kolanami prawie dotykała brody. Słuchała, cała zamienionaw słuch, boprzecieżznała tenśpiew, umiała na pamięć Gorzkieiale od zawsze. A przecież za każdym razemprzeżywała to tak, jakby je słyszała po razpierwszy. Jakby zostaławyrwanaz tej izby, w której sięznajdowała, i przeniesiona do Ogrójca, gdziesięJezusmodli zlany krwawym potem. Albo może jeszczeinaczej:Jezus z całym Ogrodem naraz znalazł sięw tej izbie. Nawet sama nie wiedziała, jakby to mogło się stać. Nie chciała zastanawiać się nadtym,bo wtedy kręciło się jej w głowie od tego zastanawiania. Najważniejsze, że widziała Jezusa. Jegopostać klęczącą na ziemi, opartą rękamio białywystęp skalny. Jeszcze chwila, a byłaprzy Nim. Widziała całkiem z bliska przepięknąJego twarz. Pogrążoną w modlitwie. Była przyNim. Współuczestniczyła w Jegocierpieniu. Było jej tak żal Jezusa,że chwilami zdawało się jej, że serce jej pęknie odtego żalu, od tego współczucia iwspółcierpienia. Jużłzy płynęły jej spod zamkniętychkurczowopowiek,szloch płaczu wstrząsał nią całą. Usłyszała naglesłowa matki, którymi zwracała się do ojca: - Nie śpiewaj tak głośno. Przelękła się, żeojciec skończy śpiewać, niechciała,żeby to zostało przerwane,tak jak jejpoprzedni sen. Już wiedziałanawet, czego się boi. Zemama może powtórnie sięodezwać. Ale się jakośnie odzywała. Widocznie podkładała do pieca. Rzeczywiście, trzasnęłydrzwiczki metalowe. Tak, to teraznastąpi. I faktycznie odezwał się głos matczyny,skierowany do ojca: 88 1 - Dzieci pobudzisz. Ito nie pomogło. Ojciecśpiewał w dalszym ciągu. Tak, niech śpiewa. Wytrącona na moment z tamtej rzeczywistości, powracała wiedziona śpiewemojca. Już tato byłprzy drugiej pieśni: - Jezu, całowaniem zdradliwymprzez niegodnegoJudasza wydany. Widziała to bardzodokładnie. Widziała ciemnośćOgrodu. Widziała, jak w ciemności Ogrodu Oliwnego pojawiająsię światła pochodni. Słyszała narastający tupot nóg żołnierzy,okrążających Jezusa. I teraz nastąpi to najgorsze. Na które czekała zawsze z przerażeniem. Coś, czego najbardziej niechciała, a co wiedziała, żemusi nastąpić, i staniesię. Choćza każdym razem prosiła Boga, żeby dotego nie doszło,żeby Jezusukrył się wśród krzewów,żeby Judasz z żołnierzami nie natknął się na Niego,żeby Go nie znaleźli, żeby żył dalej. Żeby chodziłwśród zbóż, nauczał na górze albosiedząc w łodzina Jeziorze Genezaret,żeby zachodził do Betanii,gdzie czekały zawszena Niego Maria z Martą i Łazarzem, żeby pił wodę źródlaną, spożywał pachnący chleb. Uzdrawiał chorych, wskrzeszał umarłych,pocieszał strapionych inieszczęśliwych. Spał podwygwieżdżonym niebem,cieszył się życiem. Alewiedziała, że to jej marzenie sięnie spełni, że Judasz Gonie przeoczy. Już to widzi,jużto dobrzewidzi -twarz Judasza, jego wypatrująceoczy w blasku pochodni. Tak, teraz już Go odkrył. Już zwycięstwona jego ustach. Helena słyszy jego słowa: "Bądźpozdrowiony, Mistrzu". A tymisłowamijej serce zostało przebite jakgdyby okrutną włócznią. Poczuła 89. boleśnie ten fatsz, to kłamstwo. "Jak onmożeJezusanazywać m6j Mistrzu? A w ogóle za co ta zdradaJezusa? Jaką krzywdęJezus mu wyrządził? " Wciążtrwała przytymtragicznym wydarzeniu. Jakby niesłyszała, że tato jużdalej zawędrował z pieśnią, żeJezus już stoi na sądzie przed najwyższymi kapłanami, Annaszem i Kajfaszem, że tato już śpiewa: - Bądźpozdrowiony, bądź pochwalony,dla nas zelżony i uwielbiony,bądź uwielbiony, bądźwysławiony,Boże nieskończony. Jeszcze teraz tylko rozmowa duszy z Matką Bolesną. Słuchała jej, tkwiąc przy Jezusie,sądzonymprzez Annasza i Kajfasza. Ale poprzez pieśń tatyprzebijało pytanie Annasza: "Poprzysięgam Cię,przez Boga żywego, żebyś nam powiedział, czy Tyjesteś Chrystus, SynBoży? ". Wiedziała, że Jezuspotwierdzi,że Jezuspowie: "Tyś powiedział". Jakbardzo tego nie chciała. Bo zdawała sobie ztegosprawę, co się za momentstanie - że Jezus zostanie uderzony w twarz. A potem będą na Niego plući bić Go pięściami po twarzy. Atego nie mogłaznieść. Na tonie mogła patrzeć. Bozdawało jejsię, że nie wytrzyma i umrze z bólu. Ale była dumna, że tak się zachowałprzy spotkaniu z Judaszem,żenie zaparł się przedAnnaszem i Kajfaszem, żepowiedział konsekwentnie: "Tak, Ja jestem SynemBożym". Że temu,który Go uderzył, odpowiedział: "Jeżeli skłamałem, to udowodnij. A jeżeli nie, toza co mnie bijesz". Tato skończył śpiewanie. Jeszcze przez jakiś czasleżała bez sił, nie będącw stanie ruszyć ani ręką, 90 ani nogą. Dopiero po chwili wygrzebała się spodpierzyny, ocierając oczy z tez. Wreszcie dotknęłazimnej podłogi gołymi stopami, obciągnęła koszulę, żeby choćtrochę się ochronić przed zimnem panującym w izbie. Zataczając się, szła jak nieprzytomna do kuchnirozjaśnionej światłem lampy naftowej. Powiedziała wreszciena wpół przytomna: - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus,dzień dobry, mamo. Chociażsłyszała te słowa jak nie swoje, wypowiedzianedrewnianymi ustami. Taty już nie było. Mama stała przy kuchni, pilnującgarnków. Podblachą, rozpaloną na środku aż do czerwoności, buzował ogień. Pocałowałamamę w rękę. - A co ty znowutaka spłakana? Śniłoci się cozłego? - To nic- odpowiedziała mechanicznie. -A to wszystko z pewnością przez to śpiewanieojca. Powinnaś braćprzykład z twoich starszychsióstr. One sobie z tego nic nie robią, w dalszym ciągu śpiąjaksusły. - Jaśpiewam - włączyłsię tata, który w tymmomencie wszedł do kuchni - bo tepanny trzebabudzić do roboty. A wy byście tylko spałya spały. A kiedy myć się, akiedy ubierać się,a kiedy jeśćśniadanie, akiedy do pola? -Co ty takiprędki? - matka stała w obronie córek. -Jeszcze ciemnanoc, a ty do roboty je gonisz. - Już nienoc, już nie noc, już szarzeje. A zanimzwleką się z łóżek, zanim się ogarną, zmówią pacierz, zjedząśniadanie, będzie już słońcena niebie. A zresztą, niemacie ochoty do roboty,to się nie 91. spieszcie, ja muszę iść dzisiaj wcześniej, bo kawaidrogi przede mną. Mam robotę upowinowatych. Jakoś Wielki Post i Jezus cierpiący związał sięjej z cierpiącymi ludźmi uwikłanymi w wojnęświatową, a zwłaszcza z polskim narodem. ChoćWielki Post tonie był dla niejczas Męki Pańskiej. Mimo że w niedziele śpiewano wkościele Gorzkie żale, a w piątki odprawiano Drogę krzyżową,to przecieżo męce i śmierci Jezusa nie byłow Ewangeliach niedzielnych czytanych przez księdza proboszcza. WielkiPost to byłasama jasnośćJezusowej naukio mitości do Bogai miłości doludzi. Oczywiście, gromadziłysię wokół Niegociemne chmury nienawiści faryzeuszów. Otaczały Gocoraz ciemniejszym pierścieniem. Ale w Nimnie było strachu. Niebyło ucieczki. Ale sama światłość. A choć Jezus wiedział, do czego zmierzająfałszywi nauczyciele- że chcą Go zabić - wciążnapomykał, że jeślinawet Go zabiją, to On zmartwychwstanie. I tego napomykania o zmartwychwstaniuuchwyciła siękurczowo Helka, jak tonący wyciągniętej dłoni niosącej ratunek. I oceniała to odkrycie jakozrozumienie istotyżycia Jezusa. "Przecież na to Cię,Jezu, wskrzesił Bóg Twój i Ojciec, żeby potwierdzićto, czegoś nauczał, cośgłosił cale Twoje życie kazaniami i swoim życiem. Cierpiałeś, bośsię nie wyparł swojej nauki. Gdybyś się wyparł,daliby Ci spokój. Mógłbyś żyć sto lat". Dla Helenki zmartwychwstaniemiało jeszczeinnywymiar - zmartwychwstanie Polski. O tym nie92 raz rozmawiała przy pasieniu krówz chłopcamii dziewczętami. - Zapamiętałamto zdanie, które panŁazińskipowiedział. -A co on takiegopowiedział? - Gdyktoś, czy on sam, podał, że dwa milionyPolaków walczą w tej wojnie. -A to prawda, że aż dwa miliony naszych? - W różnych mundurach. W dodatku jedni przeciw drugim. Wtedy usłyszałam, że jedna trzecia z tejliczby zginie. - Aż tyle? -Aż tyle. A przecież nie mogą tak poprostu zginąć. Oczywiście, żyją nadal w Bogu. Ale ginęli zaPolskę. To nie może być śmierćnadarmo. Polskamusi zmartwychwstać. - Jak to zmartwychwstać? -Musipowrócić do życia taka, jakabyła przedrozbiorami. W ciągu Wielkiego Postu, gdytylko puścili jąz domu, szła wpiątkina Drogę krzyżową, a niedziele na Gorzkie żale. Ale już konsekwentnie pilnowałasię, żebynie zapłakać nad cierpiącym Jezusem -a wtym celu starała się nie zapomnieć o zmartwychwstaniu. Alenie zawsze jej sięto udawało. Tego również pilnowała,gdy przyszedł WielkiTydzień. Wtedy potrafiła zawsze jakoś uprosićrodziców, żebymogła brać udziałw nabożeństwach WielkiegoCzwartku, Wielkiego Piątku, Wielkiej Soboty. Zaczynało się tow Wielki Czwartek. Gdy na Gloria inexcelsis Deo rozdzwaniały sięwszystkie dzwony, dzwonki i dzwoneczki, tak że zdawało się, że 93. serca dzwonów się pourywają, a organy prawie żekościół rozsadzały. A potem ten zgiełk milkł - i nastawała cisza. Organy milczały, odzywałsię tylkosam organista. Dzwonki ministranckie zostały zastąpione przez kołatki. Msza święta wielkoczwartkowa kończyła sięodprowadzeniem Jezusa do ciemnicy Ksiądz proboszcz przenosił Najświętszy Sakrament do bocznego ołtarza ubranego w bieli. Alenajwiększe wrażenie zawsze robiłona niej otwarte puste tabernakulum głównego ołtarza, apotem ogałacanie z obrusów ołtarza głównego i bocznych i mycie. - Tak jak ciała zmarłego Jezusa - posłyszałaszept Gieni. A przecież jeszcze Jezus żyje. Tylko zamkniętyw ciemnicy. Czekana sąd u Piłata. Zbity, oplwany,ale żyje. Przeznaczony na śmierć, ale żyje. Trwała w ciemnicy razem z Jezusem i przepraszała Go za zniewagi i upokorzenia, jakich doznał. Wstydziła się za żołnierzy Wstydziła się za Annaszai Kajfasza, żetak podle potrafili się zachować. Wstydziła się za siebie iza ludzi, że nie potrafi kochaćJezusa, który za to cierpi,bo głosił nam prawdę, Bogu-Miłości. I cierpi dalej. Na skutek obojętności izapomnienialudzkiego. Wracała dodomu zdruzgotana. Patrzyła na światjak po trzęsieniu ziemi. Dziwiła się, że mamaprzygotowuje obiad, jak gdybynic się nie stało, że rozmawia z tatą o jakichśsprawach, że potrafi być nimiprzejęta, że siostry kłócą się o coś tam. Nawet nieusiłowała wnikać w to, o co imposzło. Dla niej światsię skończył - Jezus zamknięty w ciemnicy,przezna94 czony na śmierć. Opuszczony od uczniów, od przyjaciół, od wszystkich. Przemykała sięniepostrzeżona przez dom. Poruszałasię bezszelestnie po izbie. Uważała na to,aby nie zostałazagadnięta,aby nikt nie zwracał nanią uwagi, aby nikt niezapytał jej o nic. Schodziłakażdemu z drogi, aby nie znalazł pretekstu,by cośjej zlecić. Wciąż nie mogła się nadziwić,że przy stole wszyscy zachowują się jak zwykle. Rozmawiają,a nawet śmieją się. Patrzyła, słuchała. Nawet niezezgorszeniem, ale niemogłaich zachowaniazrozumieć. - Coś ty taka zamyślona? -Nic. - No powiedz. Dolega ci coś? Najlepiej zrobiłaby, gdyby zaczęła krzyczeć: "Dolega mi cierpienie Jezusa". Ale tylko skuliła się jeszcze bardziej w sobie i odpowiedziała: - Nie, wszystko w porządku. Apowinna wstać i powiedzieć: "Czyście zwariowali? Czy sobie niezdajecie sprawy z tego,co siędzieje? Jakmożecie tak się zachowywać? " - A może ktoś ci zrobił przykrość? -Nie - odpowiedziała. A chciałaby krzyczeć: "Jaką przykrość? O czymwy mówicie? Wyrządzono mnie i każdemu człowiekowi na tej ziemi nie przykrość,ale krzywdę. Najpiękniejszego Człowieka tej ziemi skazanonaśmierć. Najświętszego. Który nikomu krzywdy niezrobił. Za co? Zanic? Za wszystko dobro, które uczynił, które głosił? I wy się pytacie mnie, czy mi ktośprzykrości nie zrobił. Ato nie tylko tamci ludzie, ale 95. i my, dzisiejsi ludzie popełniliśmy i popełniamy największą zbrodnię - wojnę. Bo nie przyjęliśmy przesłania, z którym Jezus przyszedł naświat. Przecieżna naszychoczach trwa największa zbrodnia, jakąjest wojna światowa. I walczą ze sobą chrześcijanie. Ci, którzy przyrzekali na chrzcie, że będą żyćw miłości. I co z tego? " - A może jednak ktoś cidokuczył? Nopowiedz. - Nie, nie, nie- powtórzyła. Na szczęście obiad się skończył i mogła wstaćod stołu. Bo jeszcze moment, a wybuchnęlaby płaczem, z którego nie umiałabysię wytłumaczyć. Jeszcze tylko usłyszała za plecami: - Helenka dzisiaj faktycznie jakaś dziwna. -A to po raz pierwszy? - W tamtym roku, pamiętam, wWielkim Tygodniu też byłanieswoja. Niemogła długo zasnąć. Wcale się niestarała. Trwałaz Jezusem w ciemnicy. Nie chciała tracićczasu na spanie. Wolała być z Nim. Tak, ale ranozaspała. Gdysię obudziła, cały dombył na nogach. - Nie chcieliśmy cię budzić, bo wczoraj chybaźlesię czułaś. Ale dłuższy senwyszedł ci chyba nadobre. Pospiesznie się myta, ubierała, żeby zdążyć dostołuna bardzo postne śniadanie. Z postnegożuruz ziemniakami. - Ale na obiad będą za to pieczone ziemniakiw rurze, na blasze. -W mundurkach. - A jakie inaczej by miały być. 96 Po śniadaniu nie mogła siędoczekać, kiedy pójdą do kościoła. Gdy przyszli, kościółbył już pełny. Tak jakby od wczoraj ludzie wogóle nie wychodzilizniego. Rozpoczęły się obrzędy wielkopiątkowe. Przywarła do ściany czekała na adorację krzyża. Ecce lignumcrucis trzy razy śpiewany werset przez księdza przy głównym ołtarzu, z corazwyżej podniesionym krzyżem. Odpowiadał organista z niektórymi ludźmi: - Venite, adoremus. Potem krzyż został umieszczony nadywanikurozłożonym na posadzcekościelnej- Ludzie po kolei podchodzili, przyklękali, pochylali się i całowaliwizerunek rozpiętego na krzyżu ciała. Powoli, z szacunkiem przesuwali się środkiem kościołado przodu, potem rozchodzili się na boki. Podeszłai ona. Uklękła,rękami oparła się o posadzkę, pochyliła i pocałowała dłonie istopy Jezusa. Tak zwyczajnie, jak gdybynigdy nic. Prawie odruchowo. Jakby się nic nie stało. Jakbyzgadzałasięna to. Jakby akceptowała to drzewo, te gwoździe, tękoronę cierniową. "A właśnie że nie! Nie i jeszczeraz nie! Niezgadzam się. Wołam, że tak nie byłowolno. Ja protestuję! " Choć już była narównychnogach,żeby zrobić miejsceinnym ludziom, rozpłakała się. Potem,na koniecobrzędów, w krótkiej procesjiksiądz proboszcz przeniósł Najświętszy Sakramentdo grobu, przygotowanegow bocznym ołtarzu. Na obiadfaktycznie były upieczone ziemniaki,rozłamywalije gorące w dłoniach, solili i cieszylisiętym znakomitym postnym jedzeniem. 97. Uprosiła, aby mogta pójść do kościoła na trzecią godzinę. W kościele było cicho. Nie tylko onaprzyszła natę godzinę. Niebyło pełno, ale było sporo ludzi. Najważniejsze,że zdążyła. A zdawało sięjej, że nie zdąży. Stanęła wpobliżu swojegomiejsca, które było jużprzez kogoś zajęte. Oparła się o ścianę, zamknęła oczy. Nie musiaładługo czekać. Zobaczyła Jezusana krzyżu. Samątwarz. Niesłychanie piękną twarz. To nie była twarzczłowieka przegranegoani nawet cierpiącego. Tobyłaspokojna twarz, niepospolicie piękna. Zdziwiła się. Może zemdlał, nie czuje, nie cierpi. Byławciążwpatrzona w Jego zamknięte oczy. Czy zobaczydrgnieniepowiek. Głowa była nisko opuszczona napiersi. Może już umarł. Ach tak,już umarł. Zegar na wieży kościoła wybił godzinę trzecią. "To już jesteśw niebie. Już jesteś szczęśliwy. Dlatego masz taką piękną twarz. Dla Ciebie skończyłosię cierpienie. My cierpimy, że Ciebie nie będziemymieli w widzialnej postaci. Ale dla Ciebie zaczęłasię Twoja radość. A nasz smutek? Właściwie i naszaradość. Jeżeli Cię kochamy, to powinniśmy się cieszyć Twoim szczęściem. To jużjestradość wielkanocna, chociażjeszcze wisiszna krzyżu. Zachwilęukażesz się Marii Magdalenie, apostołom w Wieczerniku, ale to, co najważniejsze dla Ciebie, już się stało. Od chwili Twojej śmierci jesteś złączony z Ojcem". Trwała tak wpatrzona w twarz Jezusa, aż zbudził ją śpiew: - Któryś cierpiał za nas rany, Jezu Chryste, zmiłujsię nad nami. Wróciła do domu prawie radosna. 98 - A cóżciętak odmieniło? Wczoraj nadawałaśsię prosto do trumny, a dzisiaj jakbyś się naweselewybierała. - A żeś zgadła. -Nopewnie żem zgadła. Ale co wciebie dzisiajwstąpiło? Przecież, nie przymierzając, dziś jestWielki Piątek. - Właśnie dlatego. Jezus już jest w niebie. Józi jakbymowę odjęło. Dopiero po chwili wykrzyknęła, nie wiadomo dlaczego: - Myślałam,żeś mądrzejsza! - powiedziałanisfąd, ni z owad, obróciła się na pięcie i odeszła. W Wielką Sobotę prawie od wstania z łóżkaażdrżała z przejęcia i niecierpliwości, żeby wreszciepójść do kościoła. Przed głównym wejściem ministrancirozpalali ogień. Ksiądz wyszedł w kapie,poświęcił go po łacinie, zapalił od niego świece, stanąłu wejścia do ciemnego kościoła i zaśpiewał: - LumenChristi. Organista odśpiewał: - Deo gratias. Potemto samo w połowie drogi do ołtarza. I wreszcie,trzymając świecęwysoko nad głową, tak samo,tylko na najwyższym tonie,zaśpiewał po raz trzeci: - Lumen Christi. Teraz już w kościele było jasno od świec odpalonych od świecy księdza i Helenka rozumiałatęsymbolikę. A właściwie nie tyle rozumem, co całąsobą. To Jezus jest światłem w ciemności i ciepłemw zimnie. Potem byłśpiewany na piękną melodięExulteti poświęceniewody chrzcielnej. Wreszcie Msza świę99. ta, już z organami. Czekała na Ewangelię. Na Magdalenę, która idzie do grobu. Spotyka Jezusa, niepoznaje Go - dopiero gdy ją wezwał po imieniu. Nato czekała. Bo to ona, Helenka, idzie do grobu, bynamaścićJezusa zmartwychwstałego. Toonaspostrzega odwalony kamień, wchodzi do wnętrza,widzi, że jest pusto. Jest zaskoczona, zdumiona, przerażona. Wypada na zewnątrz. I wtedy pojawia sięw oddali Jezus. Ale niepoznaje Go. Bierze Go zaogrodnika. Przychodzi jej do głowy nieprawdopodobnamyśl czy podejrzenie,że tomoże on zabrałciało Jezusa. Cała drżąca z niepewności i niepokoju zwracasię do niego z pytaniem. I nagle z ustTego,któregowzięła za ogrodnika, padajej imię- wypowiedzianegłosem, który by rozpoznała na końcuświata. Jest nim uderzona jak piorunem,także powala ją na kolana. Helenka faktycznie klęka. I słyszy, że z jejust wyrywa się jedno słowo: -Rabbimi. Chciała jekrzyknąć, ale odruchowopowstrzymała się od tego, cala wpatrzona w postać Jezusaprzybliżającą się do niej coraz bardziej. Aż Jezusstanął takblisko, że prawie na wyciągnięcieręki. Widzi wyraźnie przepiękną Jego twarz, rozchyloneprzebite dłonie, ranę na piersi i przebite stopy. Alete rany nie są bolesne, nie zakrwawione. To raczejchwalebne pamiątki, blizny zwycięskie, świadectwobłogosławione. I to nachylenie postaci Jezusa w jejstronę - pełne przyjaźni. Itenuśmiech serdeczny. I ciepły wzrok. Trwałaby tak nie wiadomo dokąd,aż poczuła szturchnięcie w ramię i szept prostodoucha: 100 - Wstawaj, tojuż Wenę w Boga. Wstała na zdrętwiałe nogi, rozglądnęła siępokościele, przypomniałasobie,że ksiądz proboszczczytał Ewangelię. - A nie było dzisiajkazania? - spytała mamy. - A było, nawet długie. Tycałe przeklęczalaś. Gdy tylko potrafiła uzyskać zgodę rodziców, chodziła przez całą oktawę wielkanocną do kościoła naranną Mszę świętą. Chciała spotykać Jezusa ukazującego się swoim najbliższym. W kościele było pustawo. Przecież to dnie powszednie. W bocznymołtarzupachniał kwiatami wciążnierozebrany gróbJezusowy. Ksiądz czytał Ewangelię,a ona podprzymkniętymi oczami widziała Jezusa. Jak spotyka niewiasty, apostołów w Wieczerniku, nad JezioremGalilejskim czy uczniów idących do Emaus. I tak dochodziła do Niedzieli Białej, którą w jakiś sposób uznała za szczególnie swoją, a zarazem- wszystkich ludzi. Bo przecież to niedziela, kiedyJezusprzychodzi do Wieczernika zewzględu naTomasza. Staje przednimi mówi: "Dotknij mojerany na rękach, wyciągnij rękę i dotknij moją ranęwboku. I niebądź niewierny, ale wiemy". Ijeszczeto zdanie, na które dawniej takbardzo czekała: "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli". "Choćdo mnie to się już nieodnosi. Przynajmniejod pewnego czasu - samakorygowałasiebie- -Przecież jaCię widzę, Jezu. I to bardzo dokładnie". REWOLUCJA pAŹdziERNikoWA To było wtedy, gdy w niedzielne popołudnie,z końcem marca 1917 roku zeszli się jak zwykle ludzie, żeby pogadać. Przyszło nawet więcej niż zwyczajnie. Helenka wyczuwała zdenerwowanie ludzi,niepokój. Ale nikt nie zaczynał. Wszyscy czekali naStanisława. A tata się gdzieś zapodział. Gościebylitym zdziwieni, zaskoczeni, a nawet niektórzy dotknięci, że gospodarz nieobecny, a oni przyszli. Wreszcie się pojawił. Zaspieszonyi jakiś inny. Stanął z rękami w kieszeniach przed grupą ludzi zgromadzonych w ogrodzie i oświadczył: - Wreszcie momy,nacośmy cekali. W Piotrogrodzie momy rewolucję robotniczo-chtopską. Jak robotników i chłopów, to inasa. Bo my tyz chłopy. Nfechcą więcej wojny, chcą zgody i chcą przeprowadzićnowy porzundek, żeby chłopom i robotnikom lepiejsię działo. Polakomobiecują niepodległe państwo. Tata znowu mówiłdialektem, tak jak zawszewtedy, gdy był zdenerwowany. I nagle zwrócił sięz ostrym pytaniem do pana Łazińskiego: Ico ponna to? Ten,Jak zwykle nie spiesząc się, zaczął odpowiadać: 102 - Tak, to prawda, 15 marca car Mikołaj II abdykował. Władzę przejął RządTymczasowy. - To miotem racje ojciec wtrącił cy nie? -Aleto dopiero początek -pan nauczyciel spokojnie wyjaśnił. - Jeszcze nicnie wiadomo, co z tego będzie. - Już wiadomo, wiadomo - tatasię postawił. -Władzy nikt łatwo nieoddaje. Walki trwają. Zobaczymy, jak sięsprawy potoczą. - Nojwożniejsze, że nie ma tego diabelskiegocara. -Oby tylko ten drugi nie był taki jak pierwszy. Ale rozmowy nie kleiły się. Ludzie szybko rozeszli się do domów. Na odchodne pan Łaziński zagadnął ją nieoczekiwanie: -Aj a sobieciebie nie przypominamze szkoły. Czyżbyś uczęszczała do jakiejś innej? Helenkazaskoczona tym pytaniemzmieszała się,poczerwieniała na twarzy i powiedziałazawstydzona: - Ja nie chodzę do żadnej szkoły. -A czemuto? -zdziwił się pan Łaziński. - Nauczyłam się czytać, pisać i rachować w domu. -Ale szkołanie jest tylko na to, żeby się uczyćrachować, czytać i pisać - odpowiedział z cieniemwyrzutu pan nauczyciel. - Jeżeli chcesz, to porozmawiamna ten temat z twoim tatą. - Dobrze,tylko. - tu Helenka zawahała się. - Tylko co? - pan Łaziński zatrzymał się. - Tylko ja mam już dwanaście lat. To jakto będzie? Przecieżdo szkołyidą dzieciw wieku sześciuczysiedmiu lat? 103. - Nie musisz się niczego obawiać. To mała szkótka, trzyklasowa. Uczymy się razem. Nikt się nie zdziwi, gdy cię zobaczy. - To od pierwszego września? -Nie, możesz przyjść nawet jutro. I w ten sposób zaczęła sięnowa era w życiuHelenki. Pierwszy dzień, którywedług jej przewidywań miał być najtrudniejszy, wcale taki nie był. A nawet wprost przeciwnie, bo okazało się, żew szkolejest wiele znajomych dzieci. A to zsąsiedztwa, ale zwłaszcza z katechezy, która przygotowywała ich doPierwszej Komunii Świętej. Był również Romek, ten, który lubił rude wiewiórki. I Helenka odrazu sprawdziła się. Okazało się,że dobrze umieczytać i pisać. Odczytała bez zająknienia wskazanyfragment książki, wywołana dotablicy dała sobieradę z kredą i wykaligrafowała to,co było trzeba. Przekonałasię - co najważniejsze - że pan Łaziński miał rację. Szkoła to nie było tylko czytanie, pisanie i rachowanie. Szkołato język polski, historia, geografia, przyroda, śpiew. Każdy z tych przedmiotówotwierałprzed nią nowe światy- o których albo niewiedziała wcale, albo tylko jak przez mgłę czy z intuicji, przeczuć, domysłów. Terazmogła wiedzieć, wiedzieć i jeszcze raz wiedzieć lepiej i dokładniej. I otworzył jej się dostęp do biblioteki szkolnej. Zawsze lubiła czytać. Wyczytała już od dawnawszystko, co było w domu i u sąsiadów. Wyszperała, wygrzebała do ostatka,do imentu - jak to tatamówił. Teraz otworzyło się przednią morze. Teraz 104 można było brać oboma rękami i czytać. I wiedzieć. I znać po nazwisku. I wiedzieć, kto jestkto. Czytała przystole, ale za długo nigdy nie pozwalali, czytała przed domem i - najbezpieczniej - przykrowach. Czytała po cichu,czytałana głos, opowiadała o tym, co przeczytała. Obiecywaławszystkim,że gdydorośnie, to też będzie pisała. - A o czym byś ty chciała pisać? - spytałamama. - Tego jeszcze nie wiem -odpowiedziała ze śmiechem. Literatura była drogą do odkrycia nowego zaklętego świata, jakim była historia Polski. Dopieroteraz zrozumiała, co to znaczy Polska Piastów, Jagiellonów. Kochała Jadwigę, kochałaJagiełłę - zazjednoczenie tych dwóch obszarów: Koronyi Litwy. Tak jak kochała Piastów za zjednoczenie ziem. Cierpiała, gdypolskie ziemie tratowałynajazdy Tatarów. Cierpiała, gdy Polskę rozbierano w 1772, w 1793,w 1795. Zapłakiwala się po nocach, tak jej byłożaltej potwornej zbrodni, któraPolskę spotkała. Tak sięmodliła,żeby znowu przyszedł czas Polski niepodległej. Cierpiała z powodu Kulturkampfu, kasatyzakonów. Ubolewała,żenie zawsze mogła iść do szkoły. A bo to dzieckochore itrzebago popilnować i niema kto, a to śniegi butów za mało, bo Józia musiwyjść do miasta. -A to nie za dużo tej nauki? Ztego nie wyżyjesz. Z tego chleba nie będzie. Nie to nie. Zostawała w domu,kiedy faktycznienie wiadomo było, w coręce włożyć, tyle roboty czekało. Najchętniejwysyłano jądo krów, żeby pasła. 105. - Bo do tego najlepiej się nadajesz. Lubiła paść krowy. Najbardziej wolała być sama. Ale gdy przychodzili koledzy i koleżanki, nie sprzeciwiała się. Paśli wspólnie. Najbardziej zapamiętały w tymprzychodzeniu był ten Romek - ten spodpieca w czasie katechez przedkomunijnych, ten, który upierał się, że lubi wiewiórki. Prawie zawsze przynosiłcoś nowego. Albo jakieś ładne piórko, znalezione na łące, czasem grzyba, czasem jajko ptasie. Albo piosenkę. Albo przynajmniejrozmowę. - Lubię z tobą rozmawiać. Boś tytaka inna niżwszystkie dziewczyny- kiedyś jej wyznał. - Takanieodgadniona. Taka księżniczka z bajki. Śmiała się z takiego mówienia. Ale on nie dawał się zbić z tropu. - Dociebie i do mnie pasuje jedna piosenka. -A jaka topiosenka? -zaciekawiła się. - Mogę ci zaśpiewać. -No tośpiewaj. - Ty pójdziesz górą, ty pójdzieszgórą, a ja doliną,ty zakwitniesz różą, tyzakwitniesz różą,a ja kaliną. Ty będziesz panią, ty będziesz panią na wielkim dworze,ja będę księdzem, ja będę księdzem w cichym klasztorze. A gdy pomrzemy, a gdy pomrzemy, każemy sobiezłote litery, złote litery wyryć na grobie. -Toś całkiem trafił. Ja damą. Jaruda, chuda,piegowata i całkiem nieduża. Tak jakty z tym księdzem. Ty na księdza? Tyna żołnierza. - Mówisz? To ci odpowiem piosenką: Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, 106 że za tobą idą, że za tobąidąchłopcy malowani. Chłopcy malowani, sami wybierani, wojenko, wojenko,wojenko, wojenko, cóżeś tyza pani. Romekmiał piękny głos, przejęła się tym śpiewem aż do łezw oczach, co gdy Romekspostrzegł,przerwał. - Nie, nie chcę,żebyś szedł do wojska, nie chcę,żebyśginął. Dość naszych chłopców już zginęło. - A czym byś ty chciała być jak nie panią? -Ja? - poczuła się zaskoczona. - Szczerze? -Jakby inaczej? - No to ci powiem. Ja chciałabym być pustelniczką. - Co? Pustelniczką? A co byś ty robiła? - Modliłabymsię całymi dniami. -Cały dzień klęczeć, to kolana bolą. - Nie, ja bym była całyczas z Panem Bogiem. Abym robiła to, cotrzeba. - A co byś robiła? -Zbierałabym kwiatki na łące do kapliczek przydrożnych, borówki dla małych dzieci. Pielęgnowałabym chorych. Uczyłabym dzieci, jak kochać PanaBoga. - A z czego byś żyła? -Z tego, cobym uzbierała. - Borówkami nie wyżyjesz. Ani korzonkamijakświęci Pańscy. U nas nie ma takich korzonków. - Tym,co by mi ludzie dali. Nie potrzebuję dużo. Trochę mleka, trochę chleba. 107. - To ja wiem, co ja bym robił. To co i ty. Jabyłbym pustelnikiem. Pomagałbym ci zbierać grzyby nazupę i wszystko, co potrzeba. Co byś tylko chciała. W którąś niedzielę marca tataznowu sięgdzieśzawieruszył. Ale nieczekali naniego. Tyle było dodowiedzenia się, do dopytania. Wszystko dotyczyłotraktatu podpisanego 3 marca, oczywiście 1918roku, w Brześciu nad Bugiem. Przez Niemców i Rosję bolszewicką. A więc co dopiero przed kilkomadniami. Mama zniewzruszonym spokojem, jakby sięnic nie stało, podawała to, co sama przygotowała,to co przynieśli ludzie - bo taki to już zwyczaj sięutarl. Aż wreszcie pojawiłsię gospodarz. Nie witającsię z nikim, podszedł dopana Łazińskiego zwyciągniętą rękąi powiedział: - Przepraszam was, to wyście miotrecht. Te psiekrwiebolszewiki sprzedały nas Niemcom. Nie dośćbyło rozbiorówPolski, tomomyjesce jeden. Pan Łaziński nieco zaskoczony uścisnął dłoń tatyi odpowiedział: - Tak to jest z każdą rewolucją. Ci, co ją zaczynają,nie wiedzą, jaki będzie koniec ani nawet jakibędzie środek. Prośmytylko Boga, żeby nie doszłodo czegoś gorszego niż to, co się stało. - A może cośgorszego się zdarzyć? -Nie wiem, ale jednojestpewne, że tendencjewielkoruskie drzemiąw bolszewikach pod pokrywką komunistycznych haseł. Po Wielkanocy wszystkie niedzielne rozmowy,które przetaczały sięprzez ich dom, nabrały przy108 spieszenia. Już nawet nie ograniczały się do niedziel. Prawie niebyłodnia, żeby ktoś niewpadł z jakąśnowiną, a przynajmniej z jakimś zapytaniem, z jakąś troską oPolskę. Bo jak dotąd komunikatyniedawały spokoju, tak teraz zdawały się szaleć. Działosię a działo. Na morzach,na ziemi, w powietrzu. Na zachodzie, a zwłaszcza na wschodzie. Czekali na kolejne niedzielejak kania na deszcz. Gromadzilisię po kościele u Stanisława Kowalskiego wradości,że mają się o kogo oprzeć, z kim porozmawiać, usłyszećmądre zdanie, opinię, krytykę. Zwłaszcza czekali na wypowiedź pana Łazińskiego. - Co się dzieje? Niech pan mówi, co się dzieje? - Samiwidzicie, co się dzieje. To, czego się niktniespodziewał. Niemcy rozgromiły Rosję. Nawetzagrozili stolicy: Moskwie. - A na froncie zachodnimzwyciężają alianci. -Jeszcze nie tak bardzo. Ale to przyjdzie wkrótce. Z pomocą Amerykanów i Kanadyjczyków. -1co będzie dalej? - Niespodzianka dla nas. Tego nikt nie przypuszczał w najśmielszych marzeniach. - Że co? że co? - Pamiętacie, na początku wojny zastanawialiśmy się, kto z trzech cesarzyzwycięży, Prusy, Austria czy Rosja. Kto z tych, co Polskę rozebrał, będzie górą. Zastanawialiśmy się, po której stroniepowinniśmy się opowiedzieć, żeby odzyskać chociażpo częściniepodległość. I nagle okazujesię, że wszyscymogą być pokonani. Prawie na pewno. Powiedzmywięcej: napewno. Nie można sobie wymarzyć 109. korzystniejszej sytuacji dla Polski. Jestem człowiekiem wierzącym i mogę powiedzieć, że to wydarzenie tak nieoczekiwane jest cudem. Ale teraz ważnejest, abyśmy tej okazji nie zmarnowali. Pan Łaziński wciąż nie zawodził. Wciąż jego przewidywania okazywały sięsłuszne, ale to, czym ichterazzaskakiwał, tobyło ponad ich oczekiwania. - Wojna sięma ku końcowi. Już wszyscy mająjej dość. Przecież nie zapominajcie, że gdy się rozpoczynała, toprzypuszczano, że będzie trwała miesiąc, dwa, no, trzy. A trwa ponadtrzy lata, czwartyrokidzie. Już sił brakuje. W ludziach, w sprzęcie,w materiale. Iw psychiceludzkiej. Jeszcze chwilai to wszystko się rozpadnie. - Co to znaczy: rozpadnie się? -Żołnierze wyjdą z okopówi zamiast strzelać dosiebie, uścisną sobie ręce. Ludzie sątak stęsknienizapokojem,że są gotowi podać rękę nawet wrogowi. W końcu to są ludzie i czują bezsens tej wojny. Skończyła się motywacja. Nie wiedzą, za co się biją,po co siębiją. Dlaczego chcą zabić drugiego człowieka i dlaczego drugi człowiek chce zabić ich. - Skąd panu przyszłoto do głowy? -To minie przyszło do głowy, wystarczy spojrzeć nastronęrosyjską i zobaczyć,co się tamdzieje. Tam trwarewolucja, która zajeden z postulatówma koniec wojny. Oczywiście, tam się skomplikowało. Ale nam w tej chwili tylko o to chodzi. - A gdy zwyciężą alianci, to co będzie z Polską? -Już o tym mówiliśmy, aleprzypomnę, 8 styczniaw tym roku, to jest 1918, prezydent USA Wilsonw swoichczternastu punktach dotyczących celów 110 pokojowychpowiedział o "zjednoczonej,niepodległej iautonomicznej Polsce, z wolnym, nieograniczonym dostępem domorza". - Ale skąd nagle prezydent Stanów Zjednoczonych zainteresował się i zaangażował się w ten sposób wsprawy polskie. -Śmiem przypuszczać, że ten tekst, jak wszystkie inne akty polityczne prezydenta Stanów Zjednoczonych dotyczące Polski,zawdzięczamyIgnacemuPaderewskiemu. - A cóż ma ten muzykwspólnego z prezydentem? " - Paderewski to genialny pianista i kompozytor,ale równocześnie to człowiek cieszący się na Zachodzienieprawdopodobnym autorytetem. To ktoś nawzórwielkiegowizjonera, a nawet proroka. Przednim są otwarte wszystkie salony świata. Pałace, zamki. Każdy najwyższej rangi polityk czy nawet głowapaństwa, nie mówiąco magnatach czy najwyższejklasie arystokracji, chce go mieć za gościa. - Nie przypuszczałem - ktoś wyszeptał. -1 ten człowiek jestpoprostu wielkim patriotą. Jest wprost opętany Polską. Jakchcecie, to mogę wamjeszcze opowiedzieć anegdotę, którązasłyszałem. - Prosimy. -Razu pewnego Paderewski wracałw nocyw Waszyngtonie zkoncertu i polecił stangretowi,żeby podjechałdo Białego Domu. Ten zaskoczonyzapytał: "O tej porze? Do kogo? ". "Do prezydenta". "Terazw nocy? ". "Jedź, nie pytaj". Podjechali podokno sypialni, Paderewski laską zastukał w szybę. Ukazała siętwarz odźwiernego,Paderewski pole111. cił: "Powiedz prezydentowi, że mam bardzo ważną sprawę do zakomunikowania". "Ale prezydentjuż śpi". "To go zbudź". A wrozmowie Paderewskitłumaczył prezydentowi, że Polska musi być niepodległa. - No to jak takiego momy orędownika, to matkazabieroj się do sycia polskiej chorągwi - oświadczyłtata, zwracając się do żony. Pan Łaziński kontynuował: - Ale to nietylko Stany. Co dopiero, bo 2marca,w Jassy w Rumunii państwa alianckie dały gwarancję "odrodzenia Polski w jej historycznychi geograficznych granicach". - No to momysprawę załatwioną. -Alepozostaje jeden szkopuł panŁazińskibyłwciążprzy głosie. - Co to znaczy w jej historycznych granicach? - Jakto co to znaczy? Ma takbyći już. - Ale w jakich granicach? -Takichjak za Jagiellonów. - Powolutku, powolutku. Zachodnia granica jestdość łatwa do wytyczenia, choć ze Śląskiem będąkłopoty. Na południu jest dość jasno, Karpaty pomagają. Północna jest trudna. A wschodnia zupełna zagadka. Od rozbiorów dużo się zmieniło. Wtedy Polskabyła potężna i bogata. Pod jej płaszcz chroniłysię narody słabe i biedne. Teraz my samijesteśmy słabii biedni. Zaczęły się kształtować państwa. Na północy litewskie, łotewskie, estońskie, nawschodziebiałoruskie, ukraińskie. Wszystkie onewcale nie mają zamiaru prosić o stworzenie koalicji z państwem polskim. Dla naszego rządu to bę112 dziegłówny problem. Teraz wszystko od nas zależy. Jak myw tej sytuacji się zachowamy. Potrzeba człowieka,żebystanął na czele tego ruchu. - No jestPaderewski, Dmowski, Daszyński. -Ja wciąż ich nie widzę. Jawciąż wracam dotego człowieka, o którym mówiliśmy na początkuwojny. - Kogo pan ma na myśli? -Pilsudskiego. - Jego Niemcy zamknęli w Magdeburgu. -;No właśnie. A takiego nam potrzeba. POWSTANIE PAŃSTWA polskiEqo I nagle wszystko się stało. To "wszystko" zaczęłosię 18 lipca 1918 roku. Kiedy woj skaalianckie przełamałyfrontniemiecki i zaczęły zwycięską ofensywę. Ale dopiero w październiku nastąpił prawdziwy koniec wojny światowej. Wtedy to nafronciewschodnim austriaccy żołnierze po prostuporzucili broń i poszli do domu. Helenka nie dowierzała własnym uszom. Wydawały się jej te wiadomości nieprawdopodobne. A tymczasem wydarzenia zaczęły biec jak po sznurku. Jakby byłyprzez miesiące i lata ustalone, obmyślane. I to błyskawicznie. Wciągu kilku dniwszystkosię rozstrzygnęło. Oczywiście, potem byłożmudne dogrywanie rozpoczętej operacji. Formułowanie w odezwach, postanowieniach, oświadczeniach, rozporządzeniach, ustawachtego, co się stało. Ale na dobrąsprawę to już było nieważne. Takrelacjonował pan Łaziński- Po kolei. Tak jak się to działo, Pierwszy zgłosił sięCieszyn. 28 październikaKsięstwo Cieszyńskie ogłosiło niepodległość i wolęprzyłączenia się do Rzeczypospolitej Polskiej, której zresztą jeszcze nie było. 114 W tym samym dniu wyzwolił się Krakówod austriackich wojsk iurzędników. Bohaterem dnia stalsię porucznik Antoni Stawarz, który wkoszarach naPodgórzu poderwał do bezkrwawego powstaniaswoich żołnierzy. I tu na czele PolskiejKomisji Likwidacyjnej stanął uwielbiany przez wieś "król chłopów" - Wincenty Witos. 7 listopada w Lublinie socjaliści utworzyli Tymczasowy Rząd Ludowy, z Daszyńskim jako premierem. 10 listopada Józef Piłsudski został uwolnionyz więzienia magdeburskiego i przybył do Warszawy. 11listopada na wszystkich frontach ogłoszonozawieszenie broni. W tym samym dniu Piłsudski naprośbę Rady Regencyjnej objął urząd głównodowodzącego. Izaproponował dowództwu niemieckiemuWarszawy i Królestwa Polskiego, aby żołnierze złożyli broń, zanim dojdzie do powstania, i opuściliKrólestwo. I tak się stało. Wciągu trzech dni Królestwowraz z Warszawą zostało uwolnione od Niemców. 14 listopada Rada Regencyjna oddała swą władzę Piłsudskiemu. Wiadomości spadały na Helenkę jak lawina - alenie kamieni, tylko kwiatów. Na początku nie dowierzała. Poprostu w głowie się jej nie mieściło, żetojest możliwe. Czekała napotwierdzenie, usiłowałasprawdzać. Potem się jej zdawało, że to wszystkonieprawda, że to sen. Bo towszystkobyło za łatwe,za proste. Ale kolejne dni upewniały ją,że to niesen, że to jawa. I nie mogłapomieścić się ze swoimszczęściem, żyta jak w transie. Gdy w domu już było tyle harmideru, że nie można było wytrzymać, biegła do kościoła, gdziew nie115. dziele odprawiano modły dziękczynne, ale w dniepowszednie było cicho, przytulnie i pustawo. Mogłatrwać przedBogiemw dziękczynieniu zato, żeobdarzył naródpolski taką radością. Tylko żebytakdalej, żeby tak dalej - powtarzała - żeby ludzie niezniszczyli, żeby jedni nie chcieli przedobrzyć, a drudzy zepsuć. Niechta fala powodzenia trwajak najdłużej. Bo kiedyś ona też musi się skończyć. Już nadstawiała grzbiet nauderzenie. Jużnawet wiedziała,skądpojawią się przeszkody. Granice państwa polskiego, zwłaszcza granica wschodnia. WOJNA z ROSJĄ bolszEwickĄ I stajosię. Na spotkaniuniedzielnym pan Łazińskioświadczył: - Trwają walki o Lwów. Walczy nawet młodzież. - Ale oco chodzi? -To najbardziej polskie miasto na terenach ukraińskich. Szukamy odpowiedzi, czy to mabyćUkraina Zachodnia, czy Małopolska Wschodnia. A w rozmowach niedzielnych pojawiło się jakgwiazda wschodząca nazwisko atamana Semena Petlury - przyjaciela Piłsudskiego. I jego Ukraina niepodległa. Ale nie bolszewicka. Nienależąca do Kraju Rad. I znowu -jak wszystko dotąd - nagle spadławiadomość: Piłsudski idzie na Kijów. Posypały sięzarzuty: - Zupełneszaleństwo. Co on robi? Kogo on maw swoich szeregach? Jakie uzbrojenie? Hałas był w izbie taki, że Helenie zdawało się,że chałupa się rozleci. Wkrótce kolejna wiadomośćdotarła do nich:Piłsudski doszedł do Kijowa. Alenie został wsparty armią, którą miał przygotowaćPetlura. Nastąpiła kontrofensywa Armii Czerwonej. Załamanie frontu i odwrót armii polskiej. 117. Niespodziewanie to, o czym dyskutowali w niedzielne popołudnia, przyszło do nich. Po prostu pojawit się na ich wioskowej drodze samochód. I przystanął przed ich domem. Dla wytchnienia. Wysiedlipasażerowie. Rodzina ziemian ze wschodnich terenów Polski. Spod Równego czy coś podobnie. Helenka nie dosłyszała. Prosilio coś do zjedzenia. Zwłaszczao picie, bo upał był potężny. Mama wyniosła chleb, masło, z piwnicy kwaśne mleko. Napoczątku rozmowa się nie kleiła. Przybysze byli najwyraźniej bardzo zmęczeni. Wreszcie padłopytanie z ichstrony: - A wy kiedy wyjeżdżacie? Chybanie macie zamiaru tu zostawać? To pytanie padło jak grom z jasnego nieba, - Boże święty! - matka wykrzyknęła. -A dokąd wyjeżdżać? - Na zachód. -Gdzie na zachód? -Byle dalej. Dobrze, że tata był w domu. A możei źle. Bo zaczął się dopytywać: - To tak źle dzieje się na froncie? -Niema żadnego frontu. Polskie armierozbite nadrobne oddziały, które na własną rękę wycofują sięwpopłochu. Na nie poluje konnica Czerwonej Armiipod wodzą Michała Tuchaczewskiego. Nota bene liczącego sobie zaledwie 27 lat. Ten idzieod strony Berezyny. Budionny idzie na Lwów. Tylko tojuż nie "wyzwolenie" ziem rdzennie ukraińskichi białoruskich -kontynuował gość. - Jużczerwonoarmiejcy weszlinatereny ziem rdzennie polskich i idą dalej. 118 - No to o co chodzi? - zdziwił się tata. - Tuchaczewskiw rozkazie dziennym napisałzpoczątkiem lipca: "Po trupie białej Polski wiedziedroga do światowego pożaru". -A to miglanc -tata podsumował. -Przechera. Sprzedaje skórę na niedźwiedziu. - A więc to jużniejest wojna o Ukrainę i Białoruś, to już nawetnie jest wojnaprzeciwko Polsce -towojna o Europę, O wprowadzenie komunizmu wewszystkich państwach europejskich. I dodajmy coświęcej: pod komendą moskiewską. - Czy Zachód o tym wie? - spytał dośćnaiwnie tata. - Jak by mogli nie wiedzieć? Ale zachowująsiękarygodnie. Brytyjczycy odmówili Polsce pomocywojskowej, choćją obiecywali. Francuzi wstrzymali kredytymilitarne i nie przysłali posiłków żołnierskich, tylko takzwaną misję wojskową, czyli niewielką grupę obserwatorów. - A to psiekrwie. -Niemieccy dokerzy wGdańsku świadomieopóźniają dostawy wojskowe. To samo robią Czesi. - Może nie płacimy i przez to? - tata spytał znowu. - Nic podobnego. Płacimy żywą gotówką. - Co panprzewiduje? -Warszawa wkrótce zostaniezdobyta. To kwestia kilkunastu dni. Już wszystkie ambasady opuściły stolicę. Została tylkonuncjatura apostolskaStolicy Świętej z arcybiskupem Ratti. - To dlaczego nie zostaliście w waszych domach? -tata spytał nieoczekiwanie. - Pytacie, gospodarzu, chyba dlatego, że nie wiecie,co się dziejena terenachzagarniętych przez 119. bolszewików. Rabunki, gwałty, mordy. Istna Sodoma i Gomora. Sądy wojskowe. Wszyscy Polacy toburżuje. Nadają się tylko na to, żeby postawić podściankę i rozstrzelać. - Ale my, chłopi,niemusimy się bać, bomy nieburżuje- pocieszył się tata. -Chłopi to kułaki. Bo mają pole na własność. U nich to zabronione. Wszystkopaństwowe. Nie mówiąc o tym, że dla nichnie ma Boga. Kościoły naspalenie albona stajnie,magazyny. Na bądź co. - Boże święty! - wykrzyknęła matka. -Jak to jest możliwe? Tata jakby tego nie dostrzegł, zapytał: - A na co wy, szanowni państwo, liczycie, że uciekacie na zachód? -Liczymy,że Europa sięopamięta,gdy zobaczy, co się dziejew Polsce i w Warszawie. - Ale w Niemczech rewolucja. -Możei Niemcy przyjdą po rozum do głowy. Helenka już dłużej nie mogła słuchać. Wymknęła się z izby ipobiegła do kościoła,żeby się pomodlić. A właściwie już biegnąc, modliłasię: "Boże,ulituj się nad nami. Już tak bardzo jesteśmy zniszczeni przez wojnę. Odzyskaliśmy niepodległość. Niedaj, byśmy ją utracili. Okaż litość. Daj nam silę,byśmy się uratowali. Miej miłosierdzie dla nas". W kościele, gdy klęczała, jakiś wielki spokój spłynął na nią. Nawet samasię temu dziwiła. Myślała,że będzie prosić aż dopłaczu,że będzie wołaćaż dokrzyku. A przyszłoukojenie, uspokojenie. Iwysłyszała jakby słowa mówione do niej: "Nie bój się. Nieopuszczęani ciebie, ani narodu polskiego. Bo ko120 cham ciebie i Polskę. Niebój się, zaufaj mi. Wracajdo domu, bo tam jesteś potrzebna. Bo tam trzebawnieść pokój". Więc powróciła. Nawet nie biegła. Szła spokojna. W domu jakby nie zauważyli jej oddalenia się. Goście kończyli obiad, który mama podała. Gotowali się do drogi. Nieoczekiwanie dla wszystkichHelena zabrała głos: - A najlepiej, gdybyście państwo niejechali nigdzie. Zatrzymajcie się u nas albo gdzie indziej. Przeczekajcie, ażsię uspokoi, i wrócicie do swoich domów. Dopiero gdy minęło zaskoczenie, tata się odezwał: - Co ty, Helenka. Skąd typrzyszła na to, abypaństwu tak radzić? - Z pomocą Bożą obronimy Polskę - oświadczyłastanowczo. Znowu ich zaskoczyła. Po chwili niewygodnegomilczenia goście wybrnęli z sytuacji: - Oczekująnas nasi przyjaciele wPoznaniu. Stamtąd będziemy obserwowali, co się będzie dziaćdalej. I zadecydujemy,co robić. Gdy samochód odjechał i kurz na drodze opadł,gdy powrócili do izby,tata zasiadł poważnie za stołem i spytał żony: - Marianna, pakujemy się i wyjeżdżamy? -A niech Bóg broni. Dokąd byś chciał jechać? - Na zachód, tak jak oni. -Aleci państwo mają znajomych w Poznaniu. A my kogo mamy? -A to chcesz, żeby na twoich oczach spalili cichałupę i zgwałcili dziewczęta? -tata się zdenerwował. 121. - Co się tak pytasz niemądrze? Aleja nie chcęponiewierki. Najlepiejumówmy się tak, Stasiu. Jakpadnie Warszawa. Tata jej przerwał: - Słyszałaś, że to staniesię za kilka dni. -Pozwól, że skończę. Jak padnieWarszawa, tojedziemy. Dobrze? Kolejne dnie przynosiły nowości. KiedyśJóziawpadia do izby z wiadomością: - Helka, twój Romek uciekłz domu. Zostawił list,że idzie na pomoc Warszawie. Ale to był nie tylko Romek. Corazto któryśz młodych ludzi, którzy wrócili z wojska szczęśliwie do domu po zakończeniu wojny, z pozwoleniemrodziców albo i wbrew ich woli szedł bronić Warszawy. Poza tymniby nicsię nie działo. Alewyczućmożna było, że wieś przywarła do ziemii czekaław napięciuna to, co się dalej stanie. Wieczoramiw domach ludzie modlili się do Boga o ratunek. Zwłaszcza gdy zbliżało sięświęto MatkiBoskiejSiewnej, odprawiali nowennę przed Jej uroczystością,z prośbą o cud. W samo świętokościół był tak nabity, jak to sięzdarzało w największe odpusty. Ci, co się nie zmieścili wewnętrzu,oblegali kościół. Ksiądzproboszczwygłosił płomienne, natchnione kazanie,któreoparł nasłowach Jezusa: "Szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a będzie wam otworzone; proście,aotrzymacie". Na zakończenie Mszy świętej były Suplikacje: "Święty Boże, Święty Boże, Święty a Nieśmiertel122 ny, zmiłuj się nad nami". Potem zaintonowano"Boże, coś Polskę", która to pieśń zdawała sięniebiosa rozrywać. Helenka całe swe serce włożyła w ten śpiew. Śpiewała, płacząc. Zresztą nie tylko onapłakała. Najwyraźniejludziebyli świadomi tego, że ważą sięlosyPolski, losy Europy,losy świata. I znowu, takjak w tamtej samotnej modlitwie,poczuła wielkieuciszenie, które ją ogarnęło. Inie tylko ją. Ludziewracali do domu jakby uspokojeni. Jakby ogarnięcipłaszc-zem Bożej opieki. Ale gdy już noc zapadła, cała rodzina wyszłaprzed dom, patrzeć w stronę wschodnią, gdzie Warszawa- czy się niepojawi krwawa łuna. - Ale przecież gdyby sięnawetstolica paliła, tozadaleko, żeby można było łunę zobaczyć. - I tatazakonkludował: - Chodźmy spać. Będzie, jak Bóg da. Tak też zrobili,ale sennie nadchodził, Helenkależąc wciąż prosiła Boga ozmiłowanie. Powtarzałabez końca: - Miej miłosierdzie nad nami. Na drugi dzień jeszcze nic nie było wiadome. "Bitwa trwa" -szło od chałupy do chałupy. Ludzieprawie nie pracowali. Chodzili koło zagród jak zaczarowani. Jakby przymierzając się do odpowiedzina pytanie: Zostać czy uciekać? Na trzeci dzień, kiedy właśnie byli przyopóźnionym śniadaniu, dosłyszeli z daleka jakiś krzyk. Ktoś biegł drogąi coś krzyczał. Wszyscy przy stolezmartwieli. Nawet tata. Akurat prowadził łyżkę domiski i tak zastygł. Nadsłuchiwał całym sobą. Takjak reszta. Głos się zbliżał. Tatanie wytrzymał. Rzu123. cił łyżkę na stół, poderwał się z ławy, pobiegł dodrzwi, szarpnął, drzwi się otworzyły i wtedy izbęwypełnił krzyk wyraźny chłopca, przebiegającegoakurat przed ich domem: - Zwycięstwo" Tata wykonał taki ruch, jakby chciał chłopca zatrzymać, ale na nicby sięto nie zdało. Chłopiec gonie zauważył. Pobiegł dalej z twarzą czerwoną odwysiłku, z podniesioną wgórę ręką, w którejtrzymał gazetę. Niewątpliwie biegł ze Świnie, gdzie tę gazetę zdobył. Jeszcze nic więcej niewiedzieli, a wiedzieli jużwszystko. Rzucili się sobiew objęcia. Matka niepotrafiławykrztusić ani słowa, tylko tkała płacząc. Tata przetarł twarz rękawem, udając, że poprawiawąsa, i powiedział: - Bogu niech będą dzięki. Dodał: - Ale jak się to naszym udało, to dziw nad dziwy. Potemjuż nadchodziły coraz to nowe wiadomości - z gazet, ale te najcenniejsze to od chłopców,którzy brali udział w bitwiewarszawskiej. Najbardziej czekała na Romka. Bo też różnieo nimmówiono, że go widzieli totu, to tam,że zginął, że ranny, że nieprawda, bo żyje. Ażwreszcie sięzjawił, /mizerniały, ale jakoś dziwnie wydoroślały,No to siedzieli przy stole,a on opowiadał: - Piłsudskito genialnydowódca. Świetny strateg. Przegrupował wojsko. Zmęczonych odwrotamiwycofał, pozornie odsłonił Warszawę, główne siłyzgrupował napołudniu i stamtąd zaatakował. Tata: t24 - Od południa? I Warszawę odsłonił? -No właśnie, nikt się tego nie spodziewał, żeprzyjdzie stamtąd uderzenieNagle Romek przerwał, jak gdyby zorientowałsię, że mówi nie o rzeczach najważniejszych. I zaczął o ton wyższym głosem: - Ale ta bitwa to jednowielkie bohaterstwo. Szlina wroga młodzi ludzie, nawet i starzy, nawet młodzież szkolna na prędceprzećwiczona. Ten entuzjazm zwyciężył. Bezniego najlepsza strategia bynic nie pomogła. - A co z tym księdzem IgnacymSkorupką? - tatazapytał niespodziewanie. - To katechetaszkolny. Poszedł do walki wrazze swoją młodzieżą. W pierwszym szeregu. Tylko niez karabinem, az krzyżem w ręce. Zginął 15 sierpnia pod Ossowem, naprzedpolach Warszawy. To tamna północy piątaarmia poddowództwem generałaSikorskiego zatrzymała siły sowieckie i przeszła dokontrofensywy. 16sierpnia polska armia poddowództwem Piłsudskiego od południa przedarłasięnatyły Tuchaczewskiego,odcinając wszystkie połączenia; 18sierpnia został otoczony. Wzięto chybasto tysięcyRosjan do niewoli. Podobnie się stało z armią Budionnego 31 sierpnia,podZamościem. Podkoniec wrześniaArmia Czerwona zaczęłasię rozpadać. Mogliśmy iść do Moskwy bez przeszkód. - Do Moskwy? Bezprzeszkód? - Wtedy Lenin poprosił o pokój. Helenkasłuchała i zdawało jej się, że serce jejwyskoczy przez gardło. Oczami duszy widziała towszystko,co się tam działo. A tymczasem padały 125. nazwiska dowódców: Haller, Zeligowski, Rozwadowski, Rómel. Wszystko zlewało się w jedno wielkie słwo: Piłsudski. Nazwy miejscowości: Radzymin, Kock, Dęblin,Ptock składały się na drugie słowo ważne: Warszawa. Jeszcze siedzieli, jeszcze rozmawiali, ale to już był koniec spotkania. - Odprowadzisz mnie kawałek? - Romek spytał Helenkę. - Tak - przytaknęła. -No to wojna już skończona - Romek rozpoczął. - Co masz zamiar robić dalej? -Romek pytał. - Po comam mówić,wiesz dobrze, o czym marzę. -Więc chcesz być wciążpustelnicą? Skinęła głową. - Ale przecież powtarzam ci po raz setny: to nierealne. -To pójdę do klasztoru. - To nie jest to samo. -Anonie to samo. Ale nie ma nic lepszego. A co tybędziesz robił? - Ja będę czekał na ciebie. -Wiesz, że się nie doczekasz. - A może. Jateż chcę być pustelnikiem. Moglibyśmyrazem być pustelnikami. - To niemożliwe. -Może przekonasz sięw klasztorze, że lepszebędzie takie rozwiązanie, jakie ja proponuję, niż klasztor. - Muszę już wracać, robota w domu. -Odprowadzęcię. - Dobrze. 126 - Ale zanim pójdziesz do klasztoru, jakie maszplany? -Tatasłabuje, nie może już tyle pracować,codotąd. Trzeba pomóc. A pozatym, trzeba odrobićto, co na mnie rodzice łożyli. - Przecież pomagałaś i pomagasz na gospodarce. -Chodzi o pieniądze. - Co zrobisz? -Pójdę na służbę do miasta. Tak jak Józia iGienia. - Odkiedy? -Gdy mi znajdąmiejsce. ALEKSANDRÓW ŁÓDZKI1921. U RodziNy BpyszEwskich To był dom Bryszewskich. WAleksandrowie podŁodzią. Panią domu była Helena z Ługowskich. Czyli od sąsiadów zza plota. A więc niby bliska, boprzecież z Głogowca. Ale już chyba nic wniej niebyło z Głogowca. Prawie krewna, bosąsiadka zzapłotu. Ale z tego zostało tylko wspomnienie. A nawet wspomnienia nie było. Trzeba było robić wszystko, co w domu jest dozrobienia. A oprócz tego pomagać w piekarni, którą prowadzili państwo Bryszewscy. Helenka nienarzekała napracę. Była dotego przyzwyczajonaw Głogowcu. Tylko ten pośpiech i poganianie. A więc: "Helka to, Helka tamto, Helka skocz -do piekarni, do sklepu, na zakupy, Helka przynieś,odnieś, pozamiataj". Ale bywało i surowiej: "Niestój jak kołek w płocie. Cośsię takzagapiła? Róbcoś, a nie stercz tak bezczynnie. Obierajprędzej teziemniaki, bo inaczej będąna kolację, anienaobiad. Coś taka niezdara? Patrz, co robisz, a niegap sięjak cielę na malowane wrota. Ruszajsięszybciej". Reagowała na te nieraz dokuczliwe upomnieniaczy nawet niesprawiedliwe zarzuty po swojemu. 131. Albo tylko uśmiechem, albo jakimś mniej lub więcej dowcipnym powiedzeniem. Nie narzekała. Choć od rana do wieczora była nanogach. Bez chwili wytchnienia. Nawet nie mogłaspokojniezjeśćśniadania, obiadu ani kolacji. Siedziałajak na szpilkach, świadoma tego, że zarazpoderwieją okrzyk: "Helkal", który przerywał jej posiłekkolejnym poleceniem czy popędzeniem. Kładła siępóźnospać. I byłazrywana skoro świt zpościeli. Nie było odpoczynku nawetw niedzielę. Wystarczyło jej tylko czasu, ażeby pójść na Mszę świętą donajbliższego kościoła, i to było wszystko. Tęskniła za domem rodzinnym. Za wiatrem, załąkami, za lasami, za polami,za ciszą na pastwiskach. Nie mogła się przyzwyczaić do hałasu miejskiego, domiejskiego pośpiechu. "Po coś mnie, Boże mój, przysłał do miasta? Czytylko na to, żebym zarabiałapieniądze i posyłała jedo domudla mamy i dla taty? " "Żebyś zobaczyła,co to znaczy kochać w mieście. Jak trzeba być tutajmiłosiernym. Bo miłosierny nie tylko ja jestem dlaludzi, ale i ludziemuszą być miłosierni dla siebie". "Rozumiem, alemów dalej,mówwięcej". "Maszmiećmiłosierne oczy i miłosiernymi oczami patrzećna ludzi. Masz mieć miłosierne uszy i miłosiernymiuszamisłuchać ludzi. Maszmieć miłosierne ręceimiłosiernymi rękami pomagać ludziom. Masz miećmiłosiernenogi i miłosiernymi nogami docierać doludzi, którzy na ciebieczekają. Maszmieć miłosierne sercei miłosierniewspółczuć ludziom". Nikt alboprawie niktnie odwiedzał jej z Głogowca- ani z rodziny,ani nikt ze znajomych. "Cza132 su nie mają, zapracowani" - tłumaczyła ich przedsamą sobą. "Ale żeby tak bez słowa? I tak długo? Jak kamień w wodę"- dziwiłasię. O tym, żebyonamogła urwać się na dzień czy dwa do domu, odwiedzić rodziców, nie było mowy. Owszem, nawet kiedyś wprost oto poprosiła,ale spotkała ją kategoryczna odmowa: - A kto będzieza ciebie twoją robotę wykonywał? Jeżelimyślisz, że przyszłaś tutaj, by odpocząćpo pracyna wsi, to się grubo pomyliłaś. Płynęły tygodnie, miesiące -i cisza. Aż siędoczekała. Natknęła się na Romka, gdytenspacerowałprzed domem. Akurat był przy bramie, gdy onawypadła z niej, biegnąc do piekarni. Wyczuła, żew pierwszej chwili prawie jejnie poznał. Nawet niepowinna się dziwić. Miałana sobie biały fartuch,biały czepek nagłowie, rękawypodwinięte powyżejłokcia i białe ręce od mąki. - Romek! A ty skąd tutaj! Roześmiał się: - Wystalimnie do Aleksandrowa, żeby się przekonać, czy ty tu jesteś,bo słuch o tobiezaginął. Niepiszesz, nieodzywasz się. - Poczekaj, mam coś do załatwienia,ale zwolnię sięi będę za chwilę. Powiem, żetu jesteś -mówiła nieskładnie. I tyle jej było. Ale czekał cierpliwie. Niespieszyłsię. Za chwilę znowu się pojawiła. - Już mamytrochęczasu. Jak będą mnie potrzebowali, wiedzą, gdzie mnie szukać. 133. - Coś ty taka wystrojona jak panna mloda? -Nie żartuj. Pomagam w piekarni. Mówią nawet, że znam się nazarabianiu ciasta tak jak starypiekarz. - A znasz się? -Mama mnie nauczyła, to znam się. Mamabardzo dobrze piecze ciasta. Jak stary piekarz. Bylemiałaz czego. I byle miała na to czas-Ano właśnie. Ja i wtej sprawie do ciebie. - Aco, cośniedobrze wdomu? - zaniepokoiła się. - Nie, nic się nie stało. Tylkofaktycznie, ciebiebrakuje. - Kiedy tam byłeś? -Wczoraj. I mówiłem,że się wybieram do Aleksandrowa. Iże może z tobą się zobaczę. Prosili,żebyci przekazać, że cię bardzo w domu brak. A robotynie ubyio, a przybyło. Żebyś wracała. - Coś za coś. Przecież przysyłamcomiesiąc to,co zarobię, wszystko co do grosza. - A tak. O tym wspominali. Ale nie zawsze pieniądze sąnajważniejsze. W domu potrzeba twoichrąk do pracy. - Mama słabuje? -Nie, ale najmłodsza Wandzia chorowita. I matka do niej przywiązanajak sznurkiem. Ileż ona możemieć, kilka miesięcy zaledwie. - No tak,Lucynka mapięć lat, Mietek sześć, Staszek osiem. No,ten już możetrochę pomóc. Natalka jedenaście czy dwanaście, ale onarobotna niejest. Na tym litania siękończy. Gieniai Józia na służbie. Ale im w głowie nie jest, żeby wracaćdo domu. - Pozostajesz ty. 134 - Nie wiem, czy mniebędą chcieli puścić. -A tomusiszsię pytać? Odchodzisz i już. - No wiesz,tak nie można. Tu na mnie liczą. - Powiedz, że wrócisz. -No i co ztego? Gdy odejdę, ktoś mnie musizastąpić. Ja już weszłam wtrybytej maszyny. I siękręci. Ale rozumiem rodziców. Im potrzeba przedewszystkim pomóc. Dobrze. Jakoś to zrobię. Naraz zerwał ją krzyk: - Helka! Dość tego romansowania! Robota czeka! Nie stropiła się. Odkrzyknęłauśmiechnięta: - Robota nie zając, nie ucieknie! Już idę! Noisam widzisz - zwróciła się do Romka - jak to tujest. Ale pomyślę, jakto zrobić. I wracam do domu. Dom ważniejszy. Dziękuję, żeś mi to wszystko powiedział. No i żeś przyszedł. POWRÓT do GłoqowcA No i wróciła z Aleksandrowa do Głogowca. JakŻydzi z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej. Gdytylkozobaczyła z daleka pierwsze domy w Głogowcu, buchnęła się na klęczki w trawę i pocałowałają, dziękując Bogu, że może tu znowu wrócić. A dom stał jak dawniej. Możetrochę zmalał w porównaniu z kamienicami Aleksandrowa. Skurczyłsię, wrósł w ziemię. Okna jakoś zmniejszyły się. Alebył. A tymczasemjuż ją dzieci wypatrzyły. Już biegłyz otwartymi rękami do uścisku, krzycząc: - Helenka! Helusia! Już przykucnęła, żeby je wszystkie obłapić, przytulić, wycałować. Już rozsupływala węzełek, żebywyciągnąć łakocie, którymi teraz obdarowywaławyciągniętełapięta. Na koniec zadecydowała: - No to chodźmy przywitać tatę i mamę. -Tata wrobocie. - Mama zdrowa? Wszystkie naraz miały cośdo powiedzenia,przekrzykiwały się wzajemnie, szczebiotały, świergotały jak stado ptaków. Ale wysłyszalai takie zdanie; - Mama w domu przy kuchni. 136 Pojawiłasię wdrzwiach uśmiechnięta, ocierając ręce o zapaskę i przygarnęła ją do siebie, całując w policzki. Potem, trzymając za ramiona, odsunęła od siebie iprzyglądnęłasię bliżej: - Dobrze wyglądasz, choć trochę przychudłaś. Ale za to wyrosłaś. - Amama się nie zmieniła- odpowiedziała Helenka. - Jak byłapiękna, tak jest piękna. - A mynie mogliśmysię na ciebie doczekać. -A ja niemogłam się doczekać, kiedy tu znowuwrócę. - Najważniejsze, żejesteśmy razem. -A co w domu? - Po staremu. Tylko że robotyprzybyło, asiłubyło. - Jak Wandzia? -Słabiutka. Wciąż trzeba być przy niej. Ale, ale,na rozmowy czasu będzie dość. Najpierw musisz cośzjeść. No to siadaj, boś zmordowana z pewnościątą podróżą. Siadaj, odpoczywaj, zaraz ciprzygotujęcoś do zjedzenia. Do kolacji jeszcze czas, a tyś z pewnością obiadu nie zjadła. - Obiadu nie, ale ze sobąmiałamjakieś jedzenie. -Jak siętylkoochędożysz, to trzeba, żebyś zaszła do sąsiadów. Bardzo się o ciebie pytali. - Dobrze, dobrze, wszystko po kolei. Niech sięnajpierw wami nacieszę. No i tak się zaczął kierat domowy. Tennajmilszy z kieratów. Tylko zajęcia się przesunęły. Terazjuż ona,Helcia, była najstarsza z rodzeństwa. Przejęładawne funkcje Józi. Teraz Natalkapasła krowy, 137. a ona chodziła do sklepu i na załatwiania. Lubiła tenowezajęcia, zwłaszcza robienie sprawunkóww Świnicach, bo to dawało jej możliwość modlitwyw kościele. Ksiądzproboszcz to zauważył i kiedyśwdałsię z nią w rozmowę. - Nie widziałem cięchyba z półroku. -A tak, byłam wAleksandrowie na służbie. - Wiesz, co pomyślałem? No zgadnij, co sobiepomyślałem. - Ze wstąpiłam do zakonu. -No i zgadłaś. Ale zaraz się opamiętałem, że nazakon to jeszcze jesteś za młoda. Choć nie za dużo,może rok czydwa brakujeci, żebyś mogłabyćzakonnicą. A czy się pomyliłem? Jak chcesz, to mipowiedz,jak nie, to nie. - Janajchętniejto bym chciałabyć pustelnicą. -Pustelnicą? - ksiądz był zaskoczony aż dozdumienia. Aczemuż to tak? Przecież to niemożliwe. -1 ja z tegosobie zdaję sprawę. Ale tak to jest. - No, ale jak na razie to zostajesz w domu. -Tak. - To się będziemy jeszczemogli spotkać i o twoim problemie porozmawiać. Ale i rodzice pytali ją o dalsze plany. Kiedyśmama zwróciłasiędoniej z zapytaniem: - Coś nam się z ojcem zdaje, żewy z Romkiemmaciesię ku sobie. -No, to za dużopowiedziane. Owszem, lubię go. - Bo on przepada za tobą. Jakciebie nie było, toon u nas bezkońca przesiadywał. Wypytywałsięociebie, wychwalałcię ponadniebiosa. 138 - Tylko że nie miał za co. Mama samawie najlepiej, że nie mamnie za co chwalić. - A wręcz przeciwnie. Jak już jesteśmy w tymsłowie, to ci powiem,że tata z wszystkich dziecinajbardziej ciebie ceni i szanuje. - Tego nie wiedziałam i jestemmu bardzowdzięczna zato. Ale naprawdę nie zasługuję na takie pochwały. - Jakby co doczego, to tataciebie widzi na tymgospodarstwie po naszej śmierci. Ale, ale,jesteśmyprzyRomku. Kiedyś go wprost zagadnęłam: "Jak cisię tak Helenka podoba, to weź ją sobie za żonę". A on mina to: "Jabym ją chętnie wziął zażonę, aleonamnie niechce". Jest to prawda? - Tak, to prawda. -Ale mniesię widzi, że to bardzo dobry chłopiec. Robotny, zadziewuchami nie lata, nie pije, nieawanturnik. Ja drugiego takiego mądrego jak on niewidzę we wsi. Nadaje się na sołtysa albo nawet nawójta, albojeszcze na coś wyższego. - Jakeśmy przyszli na ten temat, to czas, żebymmamie powiedziała. Ja chcę być zakonnicą. - Aniechcię ręka boska broni! - matka wykrzyknęła zdumiona. -Gdzie ty i zakonnica. Ty dziecirodzić, do roboty w polu masz rękę, dom prowadzić masz głowę. Dzieci wychowywać -masz sercedo tego. Wybij sobie z głowy. - Widzi mama, ale ja niechcę byćżoną, rodzićdzieci, wychowywać je, być matką, być gospodynią. Kłopotać się o to, czy w polu rośnie,czy dość deszczu, czy niesucho, czy obrodzi czy nie obrodzi, czywystarczy do przednówka. Ja chcębyć tylko z Bogiem. Jemu służyć i ludziom. 139. - A co ty takie herezje opowiadasz. A czyż jaBogu nie służę przez to, że jestem żoną i matką, i gospodynią? Jak tyo mnie myślisz i o tychrzeszachprostych ludzi żyjących zgodnie z wolą Bożą? To niejest służba Bogu? Tonie jestmiłość Boga? Przecieżto Pan Bóg nas takimi stworzył i pełnienie Jego wolijest naszym uświęceniem. Czy ja dobrze mówię, czy się mylę? - Dobrze mama myśli. Ale takjak Pan Jezuswybrał apostołów iuczniów, takjest do dnia dzisiejszego. Onijuż niełowili ryb, nie orali, niesiali,tylko głosili słowo Boże. Prawdęo tym, że Bóg jest Miłością. - Teraz od tego są księża. By odprawiać Msześwięte, sprawować sakramenty. A po co kobiety, po cozakonnice? - Jak czytamy Ewangelię, tam jest napisane, żeJezusowi oprócz apostołów towarzyszyły kobiety. One też apostołowały. Naswójsposób głosiły słowoBoże. I po to są zakonnice. - Aleja niechcę, żebyś była zakonnicą. Niedoczekanie twoje, żebymsię na to zgodziła. Kto ci takie rzeczy naopowiadał. Pewniektoś wAleksandrowie. Bo tu nikogo takiego nie posądzam. Ani nawet księdza proboszcza. - Nie, mamo, żeby niebłądzić po omacku. Niktmnie nie namawiał. I nie dopiero w Aleksandrowie. Nadługo zanim tam pojechałam. Nie wierzyszmi? Spytaj Romka. Bo z nim na ten temat wiele razyrozmawiałam, jeszcze przy pasieniu krów. - Niech ci będzie. Ale w każdym razie jana tozezwolenia nie dam, ani też niedam pieniędzy. Bo 140 ty sobie tak nie myśl, że iść do klasztoru, tojuż tamczekają na ciebie z otwartymi rękami. Trzeba wnieśćposag, wiano. Komplety bielizny osobistej,komplety bielizny pościelowej, no i sumę pieniędzy. Przecieżklasztor to nie fabryka. Tam się nie pracujezarobkowo. A zczegoś trzeba żyć. Jakoś trzeba sięutrzymać. A więc oświadczam: my ani grosza ci niedamy na wiano. I na tym skończyła sięrozmowa. Do tegotematu nikt już nie odważył się podchodzić - ani Helka,ani rodzice. Helka tę rozmowę przeżyta bardzo boleśnie? Wypowiedzi mamy ją autentycznie bolały. Musiała przyznać, że nigdy dotądtak rozzłoszczonejmamy nie widziała, nigdy dotąd tak surowomama do niej nie przemawiała. I naglezmieniło się w domu. Helenka czuła,żedom odwrócił się plecami do niej. Jedna Natalkastarała się zachowywać naturalnie. Ale Helenkawyczuwała, żejej temat nie schodził na marginesspraw, żejest żywy, wciążaktualny. Ileż to razy przerywano rozmowę, gdy wchodziłado izby. Ileżto razyprzyłapywałaswych najdroższych rodziców na porozumiewawczychuśmiechach, na spojrzeniachwiele mówiących. Ciężko jej było w takiej atmosferze. Tym bardziej,że dzieci też wyczuły, że coś jest nie tak i zaczęły jątraktować jak obcą- Nie dopuszczałyjej do swoichtajemnic i tych tajemnic było coraz więcej, zamkniętych szczelnie przed Helenką. Natalka była w miarę wierna. A może nie takwierna, ale siedząca nadwóchstołkach. Wedle zasady: "Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek". Ale to przez nią przeciekały ja141. kies informacje, wiadomości, poczynania rodzicówwzględem jej osoby. - Wiesz, co za nowy pomysł ma tata? - Natalkamówiła szeptem, choć nie byłonikogo w pobliżu. - Jakiż to pomysł? - zdziwiła się Helenka. - Zęby cię wysłać do Łodzi. -Do Łodzi? - powtórzyła zupełnie zaskoczona. - Po co do Łodzi? -Bo to wielkie miasto,a nie taki grajdoł, jaktanasza wieś. Tata tak się wyraził -upewniałaHelenkę Natalka. - Alepo co doŁodzi? - dopytywała się Helenka. - Żebyś zobaczyła, jak ludzie żyją. -Tak samo żyją w Łodzijak w Aleksandrowie,jak u nas na wsi. - Nie, tam żyją inaczej. Tam ci przejdązamiarywstąpienia do klasztoru. - A,tu jest pies pogrzebany. -Tam zamieszkaszu Rapackich. - U tego kuzyna taty? -Tak, właśnie. - Alemy prawie się nie znamy. -Tata napisał do niegolist w tejsprawie. - Aż tak? -Aż tak. I zaprosił go, żeby do nas przyjechał,jak będzie miałczas. Helenka czuła, że również coś zmieniło sięw jejmodlitwach, że jej kontakty z Bogiem przybrały innycharakter. Nawet nie wiedziała, co się zmieniło i jakiprzybrały charakter. Ale już po pewnym czasie spostrzegłasię. DawniejBógbył "nasz", a teraz stał się"mój". Dawniej Jezusbył całej rodziny, całej wsi. 142 Wszystkich ludzi z nią związanych mniej lub więcej. Teraz ci wszyscyprzesunęli się w cień, a naplaniezostała ona - sama z Bogiemi z Jego Słowem: Jezusem. Poczułasię tak, jak ta ewangeliczna jawnogrzesznica, przyprowadzona przez tłumoburzonych ludzido Jezusa, aby On ją osądził. Tylko że jej przewinieniem była chęć wstąpienia do klasztoru. Poczuta swoją samotność. Dotąd włączona była w społeczność,w której tkwiła,z którą porozumiewała się bez żadnyc trudności, z którą cieszyłasię i smuciła, z którąpracowała. Terazta społecznośćspostrzegła, że ona -Helenka -jest inna, że chce ją zdradzić, chce od niejodejść. I oceniła to jako zdradę - ten wybór innegożycia. Jako decyzjędziwaczną. Nie rozumiała, że chcesię oblec w inne szaty, że chcewybraćinną społeczność - dziwną społeczność, która się nazywa: zakon. Zauważyła jeszcze jedno: dawniejczekałaz utęsknieniem na niedzielne spotkania po kościele u nichw domu. Była ciekawa tego, co się dzieje w świecie, w Polsce, aż do granicwytrzymałości. Teraz tespotkania przerzedziły się, nie bywałna nich takczęsto pan Łaziński. Już ich dom nie był tak tłumnie nawiedzany jak w czasie wojny. Choć nie brakowało ważnych i interesujących wydarzeń. A więcbrała w nichudział. Bywało nawet,że zabierała głos,pytając czy nawet wyrażając swoją opinię. Ale towszystko zeszło jakby na plan dalszy. Jakby za jakąśmgłę, jakby za muślinową ścianę. Przytłumione,wyciszone, nie takie krzykliwe, niew tych ostrychkolorach jak dawniej. Bóg stal się jakoś dopiero teraz rzeczywistościącentralną w jej zwyczajnym życiu. Tobyła rzeczywi143 i. stość jasna, ciepła, mądra, niosąca spokój, uciszenie. Ona ogniskowała wszystkie jej sprawy. Tak radosnejakbolesne. Ta Rzeczywistość stała się punktem odniesieniem dla wszystkiego, co dotychczasowe i conowe. I to nie była Rzeczywistość jakoś bezosobowa. Wprost przeciwnie, to był jej Bóg. Nawet nie Ktoś- pisany dużymiliterami. Tak by Gonigdy nie nazwala. To niebył Ktośpotężny, wszechmocny, wszędzie obecny, ale obcy. Tobył BógOjciec. Bliski. Najbliższy. Bliższy niż rodzice. Nawet bliższy niż ona dlasiebie samej. Którykocha. Którego miłości ona wciążdoświadcza. Z którym rozmawia, którego słyszy, doktóregosię zwraca, który jej odpowiada. Przyszedłlist z Łodzi, który przyniósł listonoszze Świnie. W liście było napisane, że kuzyn MichałRapacki dziękuje ojcu za zaproszenie i że przyjedzieza dwa tygodnie, w niedzielę. Tata to oświadczył po odczytaniu po cichu tegolistu i dodał: - Onchciałby, żebyś ty, Helka, poszła do nich,żebyśimtrochę pomagała w domu. A gdy trafi cisię jakaś inna robota,to możesz u nich itaieszkaći dochodzić tam, gdzie cię będą chcieli miećOdtąd było wszystko: - Czekaj, czekaj, niech najpierw pan Rapackiprzyjedzie. On cię nauczy rozumu. Tysobie go jeszcze popamiętasz. Jak ty sięchcesz pokazać przedpanemRapackim? Chałupabyła przygotowywana na jego przyjazd,jak nie przymierzającna święta wielkanocne. Łącznie z myciem okien. 144 Aż wreszcie przyjechał. Prawdziwy człowiekmiastowy. Spodnie wkantki, buty płytkie, żółte,cwikiery na nosie, gładko uczesany, łysiejący, z dużymi zatokami na czole, z krótkim wąsikiem. Niechciał, żeby mu mówić "pan". -Wujek. Najlepiej;wujekMichał. Albo: wujciuMichał. Obdarował wszystkie dzieci czekoladkami nadziewanymi, które miały duży napis niebieski: "Danusia". Był spokojny, uśmiechnięty, nie spieszył się. Przysłuchiwał się, przyglądał się. Chodził po obejściu za tatą,który go oprowadzał, bo chciałmuwszystko pokazać ze stodołą, stajnią, studnią, a nawet chlewikiem włącznie. Helenka od razu do niego nabrała zaufania, aleon nawet nią nie bardzosię interesował. Oprócztego, żegdzieś jeszcze napoczątku zagadnął ją: - To ty jesteś Helenka? -Tak- odpowiedziała. Nawetjeszcze chciała coś dodać, ale on jakbysię tym nie zainteresował. Wobec tego dała spokój. Dopiero przy stole po późnym obiedzie oświadczył: - A więc dobrze, jak Helenkazechce, może przyjeżdżać doŁodzi. Miejscajest dość, mieszkanie duże,może ci się spodoba. ŁÓDŹ1922. W RodziNiE RApAckich Iw ten sposób Helenka znalazła się w wielkimmieście Łodzi. Dawniej - a może dokładnie mówiąc; dotąd - miastem by} dla niej Aleksandrów. Przedtem - Świnice. Ale teraz przekonała się, że to jeszcze nie były miasta. Prawdziwym miastem była Łódź- zulicą Piotrkowskąi z katedrą. Pierwsze dni,pierwszy tydzień- zdaniem wujka - był przeznaczony na to, żeby się zapoznała z tym nowym światem, który się nazywał Łódź. Wszystkodla niej byłonowe. I kamienice, i ulice, i sklepy, i fabryki, ipozycja w domu, w którym zamieszkała. Bo była prawiekimś nakształt gościa czy członka rodziny. Odruchowo pytała: - W czym mogłabym pomóc, na co mogłabymsię przydać? Napotykała wciąż odpowiedź: Czuj się jak u siebie. Jesteś wswoim domu. Nikt doniczegojej nie zmuszał,niczego od niej : nie żądał, nie wymagał. Gdy chciałapomagać w gospodarstwie, przyjmowali jej pomoc jako coś naturalnego, A więc pomagała. W przygotowywaniu posiłków, w zmywaniu naczyń. Ale miała prawie natychmiast 149 odpowiedź w sensie zaproszenia jej na spacer, bypokazać cos nowego, czego dotąd nie widziała. Noto zgłaszała swoje chęci, gdy panidomu albo ktośinnyz rodziny szedł nazakupy. Po pierwsze, to lubiła, alepo drugie, cieszyła się, że się przydaje chociażby w noszeniu zakupów. I wszystko jakośjej się podobało. Miasto i ludziew mieście. Nie przerażał jej ruch uliczny ani hałas. Przewodnikiem po mieście był najczęściej wujMichał. Gdy wracał do domu po pracyalbo w niedzielę po południu, brał ją naspacer. Zresztą, jaksię okazało, również po to, żeby znią porozmawiać. I to lubiła najbardziej. W czasie jednego z takichspacerów spytał ją wprost: - Jak słyszę, chcesz wstąpić do klasztoru. -Tak - odpowiedziałanieco zaskoczona. - A czy rozmawiałaś na ten temat ze swoim spowiednikiem? Była zaskoczona po razwtóry: - Janie mam swojego spowiednika. Spowiadamsię u księdza proboszcza albo uksiędza, który się nadarzy. - Oczywiście,totwoja sprawa, ale ja bymci radził,żebyś znalazła sobie kierownikaduchowego. Księdza, do którego będzieszmiała zaufanie, u którego systematycznie będziesz się spowiadać, którycię pozna, którego ty też poznasz. - A wujek ma takiego księdza? -Jateż mam takiego. Taki spowiednik może cidoradzić we wszystkim. Możesz z nim porozmawiaćo wszystkich swoich sprawach. A zwłaszcza,gdymasz zamiar wstąpić do klasztoru. To jest zbyt waż-150 na decyzja, żeby ci wolno było podejmować ją bezkonsultacji z kimś kompetentnym. Zaczęła chodzić systematyczniedo katedry. Spodobała jej się. Od pierwszego wejrzenia. Chociażbyła taka czerwona, bo nieolynkowana. Chociaż takaduża. Ale było w niej cicho i przytulnie, modlitewnie. WychodziłyMsze świętejedna po drugiej - toprzy głównym ołtarzu, to przy bocznym. Msze świętebyły ciche, grane albo śpiewane. Organy piękniebrzmiaływ tym akustycznym wnętrzu. I jeszcze sampatron byłdla niej przyjazny. Bo katedra była podwezwaniem św. StanisławaKostki. Gdy wyczuwała, że nie będziew najbliższym czasie potrzebnaw domu, zgłaszała swoje wyjście: - Wychodzę na krótko do katedry. Iznikała. Najpierw dziękowała Bogu za Rapackich. Zatych dobrych ludzi, którzy ją przyjęli jak swoją. I zaŁódź: "Żeśmi, mójBoże, wymyślił takiprezent. Niezasłużyłam na niego, naten wielki, miejski, wspaniały świat. Wiem, że gdy ktoś kocha, to obdarowuje i nie pyta, czy zasłużenie, czy niezasłużenie. Aledziękowaćzawsze się godzi. Więc dziękuję Ci, Boże. Jeszcze chwilai zacznę się rozglądać zajakąś pracą. Jeszcze chwilai poszukam klasztoru,żebymmogła żyć wyłącznie dla Ciebie. Ale czekam na Twoją pomoc". Po kilkunastu dniachzaczęła się w tym przyjaznym domu czuć nieswojo. Zwierzyła się z tych niepokojów swojemu wujowi. - Już znammniej więcej wszystkienajpotrzebniejsze ścieżki w mieście. Zobaczyłam, copowin151 A. nam zobaczyć. I mam poczucie, że czas mitrężę. Czybywujek mógłmi znaleźć jakąś konkretną pracę, jakieś konkretne zajęcie? Wujek,jak zwykle, tak i tym pytaniem nie poczuł się zaskoczony i z uśmiechem odpowiedział: - Jeszczeniejednąścieżkę odkryjesz, która ciokaże się potrzebna,ale cię rozumiem. Rozejrzę się,czy nie byłoby jakiegoś zajęcia dlaciebie. Po paru dniach odpowiedział: - Niedaleko stąd, dosłownie na trzeciej ulicy,mieszkają wspólnie trzy tercjarki, potrzbują służącej. Trochę zdziwaczałe, no, ale spróbuj. Jak długowytrzymasz, towytrzymasz. Na razie idź tam, porozmawiaj, rozejrzyj się. Jak uznasz, że możesz zostać, to zostań. Jaknie, to wróć. Tutaj maszdom,możesz tu mieszkać. U TERCJAREk Poszła pod podany adres,odprowadzona przezwujka Michała. - Powodzenia życzę - usłyszała na pożegnaniez ust wujka i weszłado bramy. -Dziękuję. I do zobaczenia -odpowiedziała. Zapukała do drzwi, weszła. I zobaczyła coś, czego dotąd nigdy w życiu nie widziała. Mieszkanie zagracone do granic niemożliwości. Piętrzyły sięw bezładzie jakieś stare meble, szafy, kredensy, serwantki, stoły,fotele, biurka, łóżka, sofy, kanapy najrozmaitszego pochodzenia. A pomiędzy nimi - jakrównież nanich -sterty starychłachów, toboły,worki wyładowane niewiadomo czym. Ado tegociemno. Okna zasunięte ciężkimi zasłonami. Ciemność rozświecały słabe żarówki umieszczone nakońcach drutów zwisających z wysokiego sufitu. - Nie umie się przywitać? - usłyszała zkąta,z którego się nie spodziewała. Dopiero teraz zobaczyła klęczącąstarą kobietęna klęczniku, trzymającą różaniecw ręce, oświetloną światłem lampy z ciemnym abażurem. - NiechbędziepochwalonyJezus Chrystus-powiedziała Helenka. 153 A. - No, przynajmniej tyle na początek. Chcesięnająć na służącą? -Tak. - Kto ją tu przysłał? -Pan MichałRapacki. - Skąd go zna? -- To mójwujek. - A, jak tak, to dobrze. Znam go, to porządny katolik. Choćtrochę za bardzomodem. Skąd pochodzi? - Mójwujek? -Nie, ona. -Ja? -Tak. - Z Głogowca. -Ochrzczona? -Tak. - Do Pierwszej Komunii Świętej była? -Była. - Bierzmowana ? -Jeszcze nie. - To siętym zajmiemy. Do kościoła w niedzielechodzi? -Tak. - Komunię świętą przyjmuje? -Tak. - To się chwali. Chce tumieszkać czy dochodzić? - Jeżeliby tu było jakieś pomieszczenie dla mnie,to wolałabym tu mieszkać. -Niech wyjdzie na korytarz i niech idzie korytarzemdo końca. Ostatnie drzwi. To jest jej pokój. Poszła. Znalazła coś, co jej przypominałopierwszy pokój, tylko o wymiarach znacznie mniejszych. 154 Odgarnęłaciężką zasłonę. Blask światła prawie żeją oślepił. Rozglądnęła się. "Ostatecznie może być"- powiedziała do siebie. I prawie to samo powtórzyła po powrocie do pierwszego pokoju. - A co będzie należeć do moich obowiązków? -spytała. - Wszystko- My potrzebujemy jeść i żyć w jakimtakim porządku. I ona o toma zadbać, - My, toznaczy kto? - spytała ciekawie. - Ja i dwie moje siostry w Chrystusie. Terazichtunie ma, bo sąnaadoracji Jezusa wystawionegow Najświętszym Sakramencie. Jeszcze będzie nosiła obiady do innych dwóch naszych sióstr, które sąchore. Śmieszyło ją tozwracanie się do niej w trzeciejosobie. Nawet miałana końcu języka uwagę natentemat, ale się powstrzymała. Zresztą wszystko tuwydawało się jej sztuczne, obce, wprost nierealne. "Ale w końcu trzeba brać ludzi takich, jakimi są" -powiedziała sobie. - A czy ona ma jakieś życzenia? - usłyszała pytanie. - Chciałabymbyć codziennie na Mszy świętej. -Ona jest od roboty, a nieod modlenia się. Tomy sięmodlimy. Jej wystarczy Msza święta wniedzielę. Jeszcze jakieś życzenia? - Czy pani ma stałego spowiednika? Rozmówczynię to pytanie najwyraźniej oszołomiło, bo zapadła martwa cisza. - A co ją obchodzi, czyja mam spowiednika? -po chwili usłyszała pytanie. - Boja też chcę mieć spowiednika. 155 ^. - To jest spowiednik nasz, tercjarek. I ona niema prawa się wtrącać w nasze sprawy. Dla Helenki ta ostatnia część rozmowy byłaprawdziwym szokiem. Poczuła się obrażona, dotknięta do żywego, że została potraktowana jak przysłowiowy wół roboczy, który nie ma prawa mieć jakichkolwiek duchowych potrzeb. I wcale się na tym nieskończyło. Już pierwszepójście z obiadem do chorej i - jak to się okazało -starejtercjarki spowodowało wymówki: - A gdzie ona się podziała? Gdzie ona tyle czasubyła? Faktycznie, była dłużej niż sama przewidywała. Zresztą niesiedziała u chorej darmo. Okazało się,że niktdoniej nie przychodzi i trzeba jej pomóc. Popierwsze, przyprowadzićpokój do jakiegośporządku. Po drugie, przeprać jakieś drobnerzeczy. A potrzecie, wysłuchać jejużaleń, bo tego potrzebuje. I znowu usłyszała: -Ona mazanieść obiad i wracać jak najprędzej. Bo robota czeka. Na rozmowy nie ma czasu. Ona nieposzła tamna plotkowanie. Do rozmów jesteśmy my. I ta rozmowa potwierdziła, że trudno ^jej będziena dłuższą metęwytrzymać. I to nie chodziło naweto podeptaną jej godność człowieczą, o potraktowanie jej jak człowieka drugiej kategorii, aleo karykaturę chrześcijaństwa. Przecieżto są tercjarki,to znaczy osoby szczególnie poświęcone Bogu. Czyli szczególnie kochające Boga i bliźniego. Modliła się za nie. "Boże,otwórz im oczy, otwórzim serca. Niech zobaczą wdrugimczłowiekuCiebie. Niechpokochają Ciebie i ludzi". 156 Usłyszała odpowiedź: "Pukam do ich sumienia. Staram się, żeby mnie zobaczyły oczami swychdusz, żeby ich serca zabiły miłością kuMnie i kuludziom. Dlatego wysłałem do nich ciebie, żebyśim pomogła". To, co usłyszała,było dlaniej olśnieniem. Wobectego pomagała. Chociażbyw ten sposób, że przynosiła im kwiatki. Choć one onie nie proshły. Owszem, starakobieta upomniała ją: - Ona nic, tylko wyrzuca pieniądze. Nasze pieniądze. - Ja za swoje kupiłam, bo chcę, żeby paniom pachniały w domu i żeby cieszyły oczy. Przecież są piękne. Przynosiła im rozmaiteciekawe wiadomościpolityczne - o tyra,cow Polsce i na świecie. - Skąd onato wszystko wie? -Z gazet. - Za nasze pieniądze? -Gdzież bym śmiała. Za moje. - Czym ona się właściwie interesuje? -Wszystkim- mówiła trochę przekornie. - Po co jejto wiedzieć? Niech pilnuje, żeby jejnie okradli. I żeby tanio robiłazakupy. Anie zajmujesię głupstwami. Nie mogła ich pojąć, nie mogła zrozumieć. "Jakone mogąmnie traktować jak zwierzę pociągowe. A nawet gorzej. Przecież u nas wdomu każdezwierzę jestszanowane. Tak krowa jak koń". Niechciałaskarżyć się wujowi. Choć ją wypytywał. Nie tylkoogólnie, alei dopominał się o szczegóły. Wobec tegoz oporami, przymuszona, relacjonowała w oględnychsłowach swoje zajęcia u tercjarek. Zmartwił się. 157. - Nie wiedziałem, że są tak zdziecinniałe. Czyzmanierowane. Nie wiem, jak to określić. Alerozglądnę sięza innym zajęciem dla ciebie. Wytrzymajtamjeszcze trochę albo jak chcesz, to wróć do nas. - Nie, nic się nie dzieje -odpowiedziała. - Mogętamsiedzieć. Tylko muszę przyznać, żeżal mi tychstarych kobiet. Przecież marnują swoje życie. Aż kiedyśwujek przyniósł dobrą wiadomość: - Mam dla ciebie miejsce. Mita, dobra rodzinaSadowskich. Żona Marcjanna prowadzi mały sklepprzy Abramowskiego 29. Myślę, że ci tam będziedobrze. Z ciężkim sercem wymówiła pracę. Zostało toprzyjęte bez zdziwienia. Rozstanie było chłodne, takjak i przyjęcie. Ale Helence łzy popłynęły z oczu. Uważała, że poniosła osobistą porażkę, a nawet klęskę, że nie udało się jej przywrócić tych kobiet donormalnego myślenia i życia. U RodziNy SAdowskich Dom Sadowskich okazał się faktycznie dobrymmiejscem. Topo prostu była normalna rodzina, która potrzebowałapomocy w najprostszych zajęciachdomowych i która jej pomoc szanowałai była za niąwdzięczna. Do zajęć związanych z prowadzeniem gospodarstwa domowego dołączyła się pomocw sklepie, naco Helenka nie narzekała. Lubiła te zajęcia związane z zaopatrywaniem sklepu, a nawet chętnie zastępowała paniąMarcjannę przy obsłudze klientów, Jakoś tutaj na wszystko byłczas. Na Msze święte w dnie powszednie - choć niecodziennie, na rekolekcje wielkopostne, na odwiedzanie wujostwa,na modlitwę, naczytanie. Była zadowolona z tejpracy i serdecznieBogu za nią dziękowała: "Znowu niespodzianka zTwojej strony. Boże. Chcesz,żebym odpoczęła po tamtej służbie. Czy tak? A jakie maszdla mnie zadania do wykonania? Pytam,bo nie wiem. Jeżeli nie chcesz, to nie musisz mi odpowiadać. Może uważasz, że powinnamsię samadomyślić, sama trochę pogłówkować. Czyżby tochodziło o znalezienie spowiednika? A wiesz, że jużprzyglądałam siępo tej linii księżom, którzy spo159. wiadali w czasie rekolekcji wielkopostnych. Jedenmnie zainteresował. Starszy ksiądz z białą, czyli siwągrzywą włosów. Nawet chciałamiść od razu do niego do spowiedzi, ale był oblegany. Najdłuższe kolejki były przyjego konfesjonale. To sobie pomyślałam: Mogłabym poczekać, ale trzeba byłoby się spieszyć,żeby inni na mnie nie czekali, niecierpliwiąc się. A i on pewnie był zmęczony. Tym bardziej, żeto starszy człowiek. Aletak zrobię. Postaram się go odszukać ipójdę do niego do konfesjonału". I tak to zrobiła. Zębysięokreślić, powiedziałana wstępie, że jest na służbie tutaj wmieście, że jestjuż w drugimmiejscu. - Dlaczego w drugim? - ksiądz jej przerwał. - Bo mi wpierwszym było źle. -Dlaczego było źle? Opowiedziała wparu zdaniach dlaczego. Ksiądz jej przerwał: - To czemuwcześniej nie odeszłaś? -Bo mi Pan Jezus polecił, żebym została. - Pan Jezus? - zdziwił się ksiądz. - Tak. Powiedział, że na to mnie tam posłał, abymtym paniom pomogła pokochać Bbgai ludzi. - Pan Jezus ci takto powiedział? - ksiądz wciążnie dowierzał. -Tak. - Widziałaś Go? -Tak. - Jak wyglądał? -Był w cieniu, aletwarz Jego widziałamdokładnie. - Jakibył? 160 - Piękny, Najpiękniejszy. I dobry jak zawsze. - Toju-żnie pierwszy raz Go widziałaś? -O tak. - Od dawna? -Od dziecka. A na pewno od PierwszejKomunii Świętej. - A zPanem Bogiem też rozmawiasz? -Tak. - A widziałaś Go kiedyś? -Nie. Ale słyszałam Jego głos. - Jakie masz dalszeplany? - ksiądz zmienił temat. - Chciałabym wstąpić do zakonu. -Do jakiego? - Sama nie wiem. -Myślę, żenajodpowiedniejszy byłby dla ciebiejakiś zakon kontemplacyjny, klauzurowy. Ale wartonad tym się zastanowić. Najlepiej, żebyśpojechałado Warszawy. Tam jest mnogość klasztorów. Żebyśtamsię spróbowała dostać do któregoś z nich. Maszkogoś znajomego w Warszawie? Albo krewnego? - Nie, nikogo nie mam. -Ale może sobie jakoś poradzisz z pomocą Bożą. Bardzo jąta spowiedź uradowała. Ale pojawiły się znaki zapytania. Dokogo w Warszawie się udać? Gdzie zakotwiczyć? "A w ogóle, japrzecieżnie znam tego miasta". Ale wszystkie tewątpliwości odpędzała jak utrapione muchy. "Z pomocą Bożą wszystko sięułoży". Zwierzyła się swojej gospodyni, pani Marcjannie, ze swojego zamiaru wyjazdu do stolicy. Ta sięwyraźnie zmartwiła: 161. - Wiesz, że się spodziewam dzieciątka. Ale mojemaleństwo ma jakieś kłopoty. Lekarz mówi, że byćmoże, ostatnie miesiące będę musiała spędzićiv łóżku, żeby utrzymać ciążę. Dzieciak rwie się naświat, a jeszcze jest za malutki - tłumaczyłaz uśmiechem. - Nie, tonie, ja poczekam. -Bardzo byłabym rada. Ty jesteś w domu naszym bardzo pomocna. Już jesteś włożona w rytmnaszego życia domowego. Jużci nie trzeba mówić,co i jak,ty jużwszystko wiesz. Drugiej takiej nieznajdę. - Dobrze, dobrze, zostanę, dopóki będę potrzebna. Nie palisię. Kilka miesięcy wcześniej czy później nie gra roli. Ale faktycznie roboty nieubywało, a przybywało. Prognozy lekarskie okazały się, niestety, trafne -trzeba było panidomu polegiwać, a bywało, że nawet parę dni musiała pozostać w łóżku. Aż wreszcie trud okazał sięowocny. Urodził sięśliczny dzieciak, bez specjalnych kłopotów. Po kilku dniach szczęśliwa pani Marcjanna była już nanogach. Helenka była wolna. ' W tym właśnieczasie pojawiła sięNatalka. Przyjechała prostoz domu. Rzuciły sięsobie w objęcia,jakby się wieki niewidziały. Co w domu? - Po staremu. Dzieci rosną. Staszek już ma dwanaście lat, Mietekdziewięć, Lucynka osiem, Wandzia cztery. - Jak ten czas leci. -A jajuż mam prawie szesnaście. 162 - No proszę,proszę,to ty już całkiem dorosłapanna - zaśmiała się Helenka. -Właśnie, żebyś wiedziała. I przyjechałamdoŁodzi, aby się zabawić. - Zabawić? - zdumiała się Helenka. - A niby co? Nie wolno? Czyto grzech? - Ależskądże. -Znasz mnie, zawsze byłam wesoła. Nie urządzają tu gdzieś zabawy? - Jakiej zabawy? -Tanecznej, oczywiście. - A wiesz, rzeczywiście. Natablicyogłoszeń w katedrze wisi plakat, że w sobotę wieczorem, czy nawet już popołudniu, odbędzie się zabawa taneczna. - O właśnie, to jestto. Tylko gdzie? - Nie zwróciłamna to uwagi. Chyba w parku obok. - Pod gołym niebem? No to fantastycznie. Tojana to jak na lato. Gnieśćsięw sali na taką upalnąlipcową pogodętobez sensu. - Ale idź upewnić się, zobacz ten plakat, żebynie było pomyłek. Pod wieczór Natalka była z powrotem. - Zgadza się. To jutro. W parku Wenecja czy Słowackiego. Wpobliżu katedry. Idę wcześnie spać,żebym była dobrze wyspana. Zrobię się na bóstwo. A może maszjakąś modną kieckę, to mipożyczysz. Ajak nie, to sobie jeszcze jutro kupię. - Noto masz pstro w głowie. Wydawać pieniądzena sukienkę najedną zabawę? - Helkazaoponowała. Ostatecznie pracuję. Również na to, żeby sięzabawić. 163. - Lepiej pieniądze oddaj rodzicom. Bo wiesz, żez trudem wiążą koniec z końcem. - Pod warunkiem, że zobaczymy, co tymasz w tejtwojej szafie. Ale okazato się,że w tej szafie było co wybrać. A gdy na drugi dzieńNatalka przyszłapo Helenkę,ta o mało jej nie poznała. Włosy uczesane na gretkęi wymalowana. - A coś ty z siebie zrobiła? -Nie podobamci się? Twoja sukienka pasuje jakulał na mnie. Mogłabyś mi jąpodarować. Chętnieten prezent przyjmę. - Ależ oczywiście, weź ją sobie, jak ci się tak podoba. -A ty na co czekasz? Ubierajsię. - Ja już jestem ubrana. -Takchcesz iść? Nie wygłupiaj się. Pokaż, comasztam jeszczew tej szafie. Zaraz coś ci znajdę. Wreszcie wyszły. - A co wdomu? -Jak mówiłam, po staremu. Ja teraz zajęłamtwoje miejsce. Jateraz chodzę na zakupy. - Co z dziećmi? -Dzieci jak dzieci. Trochęzdrowe, trochę chorują. - A Wandeczka? -Jak Wandeczka. Takie skrzypiące koło. - A corodzice? -Mama zdrowa, tata niedomaga, ale ciągnie. Jedno, co sięnie zmieniło, i tu jest dobry,to ranneśpiewanie. A trzebaprzyznać, że ma głos wciąż znakomityi słuch bezbłędny. Nie chwaląc się, ja chybateżpo nimodziedziczyłam. 164 - Co tata teraz śpiewa? -Godzinki. Ale muszę ci powiedzieć, na mój gust,to najlepiej wychodzą mu Gorzkie iale w WielkimPoście. I nagle napamięć Helenki wróciłytamte Wielkie Posty spędzane wdomu rodzinnym. Jeszcze prawie noc i w tym wstającymdniu śpiew Gorzkich zali. I ona jeszcze wpościeli, nadsłuchująca a potemjużwidzącaJezusa umęczonego. Natalka wciąż paplała, mówiła, śmiałasię, wymachiwała rękami. Nieprzeszkadzało jej milczenieHelenki, nie dostrzegała tego, że ona, nieobecna, zupełnie jej nie słyszy,Helenka zareagowała dopiero na trącenie w ramię. - Ty, popatrz - mówiła Natalka zachwycona -ile ludzi w parku. I prawdziwa orkiestra. No no no,kto by się spodziewał, że księża sięznają natychsprawach. Ale jak dziewczęta są poubierane. No nono. A ty się gorszyłaś, że ja jestem ubrana nowomodnie. Ajacy chłopcy! Tych też nie brakuje. No tosiędzisiaj zabawimy - Natalka zatarła ręce. Cieszysz się? -Oczywiście. - No to idziemy. Natalkawzięła Helenkę podrękę i energiczniewkroczyła do parku. - No, uśmiechnij się - upomniała ją. - Wyprostuj się, boinaczej żaden z chłopców nawet nie popatrzy w twoją stronę, a co dopiero,żebycię poprosiłdo tańca. - Już jestemuśmiechnięta i wyprostowana - zażartowała,uśmiechającsię oducha do ucha i prostując ramiona aż do bólu łopatek. - A i tak nikt mnie 165. nie poprosi do tańca. A może póki co usiądziemyna tej ławce? Ale stało się przeciwnie. Jeszcze dobrze nie zdążyła przysiąść, a już została porwana do tańca przezRomka. W ostatniej chwilizobaczyła zdumione oczyNatalki, mówiące: "Coon w tej Helci widzi? ".A Helenka była tak zaskoczona, że nie wiedziała,co powiedzieć. Dopiero pochwili odezwała się: - Skąd się ty tutaj wziąłeś? -Przyjechałemz Natalką. Tylko prosiłem, żebyci nic nie mówiła. A Helenka już była w tańcu,już w wirowaniu,już zanurzona cała w muzyce. Słyszałaszept Romka, mówiony prawie wprost dojej ucha: - No i wreszcie cię spotkałem, ty moja pustelniczko. To słowo -jak jakieś magiczne zaklęcie, a zarazem jak tusz zimnej wody wyciszyło muzykę, uspokoiło wirowanie. Wrócił tamten świat. Z takąwyrazistością-jako jedyny prawdziwy, realny. Zobaczyła swojego Jezusaz Gorzkich iali - umęczonego,z przepiękną twarzą. Patrzył na nią z miłością, alejakby z wyrzutem. Mówił: "Dokąd mnie zwodzićbędziesz? ". Wysunęła się z ramion Romka i zataczając się jak pijana, zaczęła biec w stronęławki, przyktórej zostawiła Natalkę. Ale Romek już był przy niej: - Helenko,co się stało? Co się dzieje? Aleona bez słowaprzedzierała sięprzez wirującepary. Za nią biegł Romek, zaskoczony, na wpół przerażony. Natalką jeszcze stała przy ławce, na którą teraz runęła Helenka. Schowała twarz w dłonie i bezsłowa tak tkwiła, pochylona prawie doswoich kolan. 166 - Co się dzieje? - usłyszała okrzyk Natalki. - Pojęcia nie mam. Wszystkobyłozwyczajnie. Ażnagle uciekła. Helenka, co ci jest? Powiedz,możepotrzebny lekarz. - Nie, nie, dziękuję. Głowamnie rozbolała. - Ale tak nagle? Przecieżnic nie mówiłaś - Natalką usiłowała coś zrozumieć. - Nie skarżyłaśsię. - Nie przeszkadzajcie sobie. Zostawcie mnie. Idźcie siębawić - Helenka mówiła nieskładnie, żebyich uspokoić. - Idźcie tańczyć. - Przecież nie zostawimy cię taktutaj, nie wiedząc, co ci jest. -Ja tu chwilę posiedzę. Przejdzie mito. Wreszcie odeszli. Bez słowa, prawie na palcach. A ona chciała zatrzymać pod powiekami swojegoJezusai byłanajszczęśliwszymczłowiekiem naświecie. Nie chciała Go utracić. Podniosła się jak zaczarowana z ławki i prawie po omacku, prawie na oślepdobrnęła do katedry. Och, jak bardzo chciała, żebybyła jeszcze otwarta. Na szczęście nie zamknięto jejjeszcze. Choć już zmierzchało się. WybóR życiA zAkoNNEqo Weszła do prawie pustego wnętrza i tak znalazła się w najbardziej właściwym miejscu dla stanuduszy, jaki przeżywała. Było cicho. Było pusto. Ale całą pustkęwypełniał jej Jezus, którego obecnośćwciąż czuła. Którego obecności nie chciała utracić ani na moment, alezatrzymać w tej intensywności,jaką odczuław pierwszej chwili. Już klęczała. Alewciąż uważała,że to jeszcze nie dość odpowiednia pozycja dotego,co się w niej dzieje, że należy zachować sięw sposób bardziej odpowiedni, by wyrazić Jezusowi miłość i swoje uwielbienie. Wobec tego położyłasiękrzyżem na posadzce i tak trwałA w radości,samanie wiedziała jak długo. Usłyszała głos: "Jedźdo Warszawy. Tam wstąpisz dozakonu". To był głos, który mówił do niej i tylko do niej,którego nikt nie miał prawa ani możliwości usłyszeć. Jeszcze nierozumiała dokładnie tego, cozostało do niej powiedziane. Ale przyjęła to jak darnajwiększy. Nagle poczuładotknięcie. Tym razem całkiemfizyczne. 168 - Panienko, panienko - dobiegł do niej głos. - Jajuż muszę zamykaćkościół. Czy panienka mnie słyszy? Proszę wstać. Wstawała powoli, zmarznięta na kość. Dopieroteraz odczuła, że posadzka kościelna jest tak zimna. Ale to jej nie przeszkadzało, tylko tyle, że byłaniezdarna przy wstawaniu. Tylko tyle, żekorzystałaz pomocy kościelnego, który pomógłjej dźwigać sięnarówne nogi. Gdy wróciła do domu, było już całkiem ciemno. Pani Marcjannaprzywitała ją jak zjawęnie z tegoświata. - Dziewczyno, gdzieś ty była tyle czasu? -Przepraszam,że się nieopowiedziałam. - Nie masz za co przepraszać, ale tu wszyscyrozbijają się za tobą. Twoja siostra ztym Romkiembyli tu już dwa razy i obiecali, że znowu przyjdą. - Przepraszam,że sprawiłam tylekłopotu. Byłam w katedrze. - Do tego czasu? A tam było jakieś nabożeństwo? - Nie,ale katedra teraz już jest zamknięta. -Przyspałaś? - Można by to i tak nazwać. -Nie chcę wchodzić w twoje sprawy osobiste. Najważniejsze, że się znalazłaś iże nic złego ci sięnie stało. - Wprost przeciwnie. Samo dobro. - Niebędę ci zadawałaniemądrychpytań. -Nie będępani niepotrzebnymi sprawami zanudzała,tylko chciałam jednopowiedzieć: że tak jakjuż kiedyś powiedziałam, wstępuję do klasztoru. - Tak, pamiętam, mówiłaś mi już o tym. 169. - Ale pojadę w tym celu do Warszawy. -A tocoś nowego. Myślałam, że wstąpisz tutaj,w Łodzi. - Spróbujęw Warszawie. -Jak uważasz. Tylko, znasz tam kogoś? - Nie, ale może dam sobie jakoś radę. Rozległo się pukanie. - No to i twoi ludzie wrócili. Gospodyniotwarła szeroko drzwi. Do mieszkania wpadła zadyszana Natalka z Romkiem i widzącswoją siostrę, rzuciła się jej z okrzykiem na szyję: - Helenka! Jesteś! A my tak martwiliśmysięo ciebie. - Nicmi się nie stało. Nic. - Bo tak niespodziewanie nam zniknęlaś. I tylenamartwiliśmy sięo ciebie. Gdzieś się podziała? - Poszłam do katedry. -Do katedry? No, na to nie wpadliśmy,żeby ciętam szukać. - Boja jednak wstępuję do klasztoru. -A pamiętasz,co ci rodzice powiedzieli? Że zaskarby świata nie dadzą ci na to pozwolenia. - Może zmienią zdanie. -Znasztatę. On nie ustąpi. Chce, żebyś ty zostałana gospodarstwie. - No, pogadamy jeszcze kiedyś na ten temat. Terazjuż późno, trzebaiść spać. Nie mogła zasnąć. Już wiedziała wszystko. Byłataka szczęśliwa jak nigdy dotąd. Bo dotądporuszała się tylko wplanach, obietnicach,przyrzeczeniach,pomysłach, postanowieniach. Teraz już miała pewność. Bo pewność nadawała jej realizacja tegowszystkiego, o czym kiedyś marzyła. O czym marzy170 ła, co postanowiła. Terazjakoś poczuła się pełnymczłowiekiem. "Kto przyłoży rękędo pługa, niech sięnie odwraca wstecz". Czuła, że poświadczaswojąmiłość do Boga czynem. I to takim czynem. Rano przystąpiła do pakowania się. A zdawałosię jej, że nic niema. Dopiero przypakowaniu okazało się,że tego jest więcej niż przypuszczała. Zgarnęła to wszystko do pożyczonej od pani Marcjannywalizki i zaniosła do wujostwa, prosząc, aby przechowali jej skarby u siebie, zanim ktoś z domu ponie nie przyjedzie. - A coś sobie zostawiła? - zapytał wuj Rapacki,jak zwykle konkretnie. -Nic. - Powoli, powoli. Ja się wtym wszystkim nieorientuję zbyt dobrze, ale na ile znam się nageografii, zadarmo nieprzyjmują do klasztoru. Maszjakieś pieniądze na wiano? - Nie mam, odsyłałam rodzicom. -To może by coś z tego spieniężyć? Przynajmniejtesukienki. - Kto to weźmie, ile za to zapłaci. Nie ma sensu. A w domu się przydadzą. Jeżeli Pan Bóg chce miećmnie w klasztorze, to niechsięo tosam martwi powiedziałapół żartem, pół serio. - Na wszelki wypadekobiecuję pomoc - wujekoświadczył. - Adres znasz. Napisz,pomożemy. Czuła namacalnie, że zamyka swoje dotychczasowe świeckieżycie. Rozdała to, co miała, tak jakJezus uczył, i poszła za Jezusem. Przynajmniej taksię czuła. Wolna i radosna. Odprowadzana przeznikogo poszła nadworzeckolejowy. Kupiła bilet,wsiadła w pociąg iprzyjechała do Warszawy. IVWARSZAWA1924. PosZukiWANJE klftSZTORU Okazało się,że to było wszystko, na co ją byłostać. Ale tobyło zamało, żeby zostać zakonnicą. Tym bardziej, że zrobiłosię późne popołudnie, a onabyła sama w obcym mieście. "A tyś, Helenko,spodziewałasię, że na dworcubędzie na ciebiePan Jezus czekał i zabierze cię doswojej łodzi. Jak się wybierałaś do obcej Warszawy,należało wyjechać wczesnym pociągiem. I miałabyśdo dyspozycji cały dzień. To co teraz? Myśl,Helenko,logicznie"- upomniała się surowo. "Na hotel pieniędzy nie masz. Teraz albo do Łodziz powrotem, albogdzieś bliżej. Przenocować irano powrócić do stolicy. A w każdym razie poprosić o pomoc Matkę Jezusa, bo Onateż miałakłopoty ze znalezieniemswojego Syna. Niech mi doradzi, co mam zrobić". Za chwilęjuż wiedziała, że należy wsiąśćw pierwszy lepszy pociąg, wysiąść na najbliższej stacji podwarszawskiej, udać się do pierwszej parafiii poprosić proboszcza o darmowy nocleg. "Boś typrawie jak zakonnica". Tak jak wymyśliła, tak teżzrobiła. Proboszcz najpierw nie dowierzał, potem dziwiłsię,na koniec oświadczył: 175. - Wszystko to, co mówisz, jest nieprawdopodobne, ale kupy się trzyma. A najważniejsze,że dobrzeci zoczu patrzy. I polecił gospodyni, żeby przygotowała jej nocleg w składziku, Ta nie tylko jej przygotowała postanie, ale podałakolację, odprowadziła do izdebki, ostrzegła, żeby niezaprószyła ognia, życzyła dobrej nocy i odeszła. Helenka podziękowała Panu Bogu za dobrychludzi, których spotkała z Jegopomocą, i poszła spać. Przespała noc jak zabita. Obudziłasię wcześnierano, alejużwyspana. Jak się okazało, proboszczjuż poszedł do kościoła, bo odprawiało szóstej. Gospodyni też ranny ptaszek, poczęstowałaśniadaniem, spytała, czyma na bilet do Warszawy, życzyłapowodzenia. I tak Helenkaznalazła się znowu w Warszawie. Po wyjściu z dworca stwierdziła, że należy zacząćdzień Mszą świętą. Weszła dopierwszego najbliższego kościoła, który napotkałana drodze. Na tablicy było napisane, że jest to kościół podwezwaniem św. Jakuba. Usiadła w ławiei zaczęła od tłumaczenia. "Chyba nie narzekasz na^mnie, PanieBoże, za bardzo. Robię tak,jak tego sobie życzysz,tylko że mój mały rozumek nie ze wszystkimnadąża i nie zawsze rozumiem Twoją wolę. Terazmamkolejny kłopot: co mam dalej robić. A Ty tak chcesz,żebym wstąpiłado klasztoru. Choćja uważam, żelepiej byłoby, gdybym została pustelnicą. No, ale jaktakchcesz, to niech tak będzie". Msześwięte wychodziły jedna za drugą. Tak jakw łódzkiej katedrze- co godzinę albo nawet co pół 176 godziny, ciche, grane, śpiewane. Wreszcie opamiętała się: "Dość tego dobrego. Trzeba przystąpić dosprawy. Spytampo prostu tego starszegoksiędza. Chyba to jest proboszcz. Niech mi pomoże znaleźćklasztor". Weszła do zakrystii, powiedziała, o cochodzi. Okazało się, że dobrze trafiła, że to był proboszcz,że nazywałsięJakub Dąbrowski i był zaskoczony tym, co mu przedstawiła, ale odpowiedział,że to nie jest takie proste wstąpić do klasztoru, że tomusi jakiś czas potrwać. A tak wogóle, najpierwtrzeba taki klasztor znaleźć, który ją zechce przyjąć. Potemklasztorpoprosi o referencje, czyli oopinię proboszcza z jej parafii, czylizeŚwinie. Helenka słuchała tych wywodów z niezachwianą ufnością,że jakieś wyjście musi się dla niej znaleźć. Zapytała: - No to co ja mamzrobić? Co ksiądzproboszczradzi? - Zróbmy tak: gdy już jesteś wWarszawie, tozakotwicz się jako pomoc domowa w jakiejś rodzinie i spróbujpozałatwiać wszystkie sprawy. Ale powtarzam, najpierw znajdź jakiś dom zakonny, którybędzie ci odpowiadałi który będzie miałochotęprzyjąć ciebie. - Dobrze. Ale skąd wziąćrodzinę, u której będępracowała? - Otóż dobrze się złożyło, bo przed paru dniamizgłosił się do mnie pan Libszyc, zapytując mnie, czynie miałbym jakiejś uczciwej dziewczyny, którachciałaby pracować jakopomoc domowa u niegow domu. Dam ci list,zgłoś się do nich, może cięprzyjmą. Gdyby cię nie przyjęli, daj znać. 177. - Gdzie ci państwo mieszkają? -No właśnie, tu jest jeden szkopuł. Tonie jestwWarszawie, alew Ostrówku. Powiat Radzymin,gminaKlembów. Ja tamkiedyś byłem proboszczem. Stąd ich znam. Błogosławiłem ich małżeństwo,chrzciłem ich dzieci. To bardzo zacna rodzina. Przedstaw im swoje zamiary. Oni często są w Warszawie na zakupy albo winnych sprawach. Możeszsię z nimi zabrać izatroszczyć o swoje sprawy. Tak zdecydowała zrobić, jak proboszczradził. Choć klasztor zdawał się odsuwać w niewiadomądal. Alenie miałainnej alternatywy. "Tak widaćchcesz,Boże, niech tak będzie". Podziękowała za radę, za listpolecający i wróciła do kościoła. "Uff, ale mam Ci dużo do powiedzenia. Po pierwsze, dziękujęCi,żeś mnie postał do tegoproboszcza. Podrugie, dziękuję, żeś mi polecił tę rodzinę w Ostrówku. Nie wiem,dlaczego mnie tamchcesz posłać, ale tosię wyjaśni wcześniej czy później. Tylko powiedz, czy nienależy wykorzystaćjeszcze ten dzień dzisiejszyi spróbować znaleźć jakiśklasztor. Zrobię, jak Tychcesz, ale myślę, że to rozsądnypomysł. Z Ostrówka wracać do YSfarszawy i szukać klasztoru - to już skomplikowane. Może tu w pobliżumieszkają jakieśsiostry. Spytam kościelnego,nie będę zawracała głowy księdzu proboszczowi". Poszła do zakrystii i zapytała. - Tak,jest tu jedenklasztor. Jak panienkawyjdzie z kościoła, to naprawo,potem druga czy trzecia na lewo i tam proszępytać. Poszła. Nie było to całkiemproste znaleźć tenklasztor według objaśnienia staruszka, ale znalazła. 178 Pociągnęła za sznurek, otworzyło się okienkow drzwiach. - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus -usłyszała z ust furtianki. -Szukamklasztoru, który mnie przyjmie. Drzwi się otworzyły. - Proszę wejść. Tu do rozmównicy. Zarazpoproszę siostrę asystentkę. Przyszła. - W czym mogłybyśmy pomóc? Powiedziała. - A co dotąd, dziecko, robiłaś? -Byłamw Łodzina służbie w paru miejscach. - To przepraszam, ale my takich, które pracowały jakosłużące, nie przyjmujemy. Poczuła się jak uderzonaw twarz. Właściwie powinna natychmiast odejść. Ale wykrztusiła jeszcze: - Dlaczego? - domagając sięjakiegoś ludzkiegopotraktowania czy też przynajmniej wytłumaczenia. - Mamy to w regule. Siostra asystentka już podniosła się ze stołka,już byłaprzy drzwiach, już je otwierała. Helenkaz trudem nadążała, mającserce wgardle. Wyjąkałajeszcze: - Przepraszam. Bo nie stać jej było na pożegnanie słowami"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Szłaulicą jak nieprzytomna. "Tak, Boże, chciałeś. Chciałeś, żebym była potraktowanajak nie człowiek, tylko jak zwierzę. Dobrze. Chciałeś,żebym poczuła,co to znaczy być wzgardzonąze względuna Ciebie. Dobrze. Ale w takim razie jak mogę spełnić Twoją 179. wolę i wstąpić do klasztoru? A mówiłam Ci jużtylerazy, że najlepiej, gdybym została pustelnicą. ATyuparcie chcesz mnie mieć w klasztorze. Ale klasztor mnienie chce mieć". Chociaż tu opamiętała się: "Twój Syn poucza: Szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, abędzie wam otworzone; proście, a otrzymacie. Dobrze. Na tym jednym klasztorze świat się niekończy. A więcszukamydalej, pukamy w inne drzwi,prosimy innesiostry". Ale to "dalej" było podobnealbo nawet takiesamo. Wychodziły doniej siostry asystentki, matki przełożone, mistrzynie nowicjatu albo jakieśprzypadkowe siostry, przyglądały się jej sukienczynie, oglądały jej piegowatą buzię, rude włosysplecione w gruby warkocz i cały jej majątek, jakipozostał po przekazaniu reszty wujostwu - małytlumoczek, który trzymała w ręce. Każda z nichzadawała jej pytania. Zestaw był podobny: gdziesię urodziła, jakie szkoły skończyła, gdzie pracowała, od kiedy powzięła zamiar wstąpienia doklasztoru,czy ma wiano, ile pieniędzymoże złożyć w ofierze. Jeszcze były drobnezapytaniaodnośnie rodziny- ile rodzeństwa, odnośnie proboszcza - czy może ma ze sobą jego rekomendację, aleto już nie byłoważne. Tak sobie marzyła coraz bardziej wyraźnie, żetrzeba by było założyć nowy zakon, gdzie będziezupełnie inaczej. Gdzie każdy będzie miał przystęp,możliwość pozostania- na krócej czy nadłużej,żejedynym warunkiem będzie: prawdziwa chęć byciaz Bogiem isłużenia ludziom. I więcej nic. Ale nasuwało się pytanie całkiem realne: skąd wziąć taki 180 dom? Wybudować? Kupić? Za co? Jak utrzymać takidom? A na to już nie miała głowy. Ale tymczasem zrobiło się już późne popołudnie. Była zmęczona, zniechęcona i głodna. "Już chybana dzisiaj, mójBoże, wystarczy. Albojeszcze jednafurta". Była na roguŻytniej i Żelaznej. ZgromadzenieRodziny Marii. "Nazwa brzmi zachęcająco. Spróbujmy". Zadzwoniła. I znowu niewypał. "No to koniec na dzisiaj" - powiedziała sobie. Furtianka naodchodne powiedziała ni z tego, ni z owego, jakbyusprawiedliwiając odmowę: - My jesteśmy jednochórowe. Alepodejdź jeszcze kawałek. Tam w głębi ulicy Żytniej jest klasztorMiłosierdzia. Może tam cię przyjmą. Sióstr MatkiBożej Miłosierdzia- poprawiła się. - Dobrze. Itylko z sympatii dla furtianki zdecydowała sięna tę ostatnią furtę. Tak rzeczywiście byłowypisane na tablicy: "Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia". Zadzwoniła. I znowu po kolei odbyło się jakgdzie indziej: furtianka, rozmównica, mistrzyni nowicjatu, przepytywanie. - Spytam matkę generalną. Matkę Leonardę Cielecką, która jest akuratnie w naszym domu -oświadczyła mistrzyni. Odeszła. Po chwili stuknęły drzwi, zobaczyłakątem oka,żepojawiła sięw drzwiach jakaś zakonnica. Przyglądała się chwilę, jak gdyby wahałasię, czywejść, czy nie wchodzić, wreszcie wycofała się, drzwicicho zamykając. Ale po chwili jeszcze raz zostały 181. otwarte i energicznym krokiem weszła ta sama zakonnica. Helenka wstata, dygnęła i zapytała: - Czy siostra jest właśniematką generalną? -Nazywam się Michaela Moraczewska. Jestemprzełożoną tego domu. Przyszłam, bo jak słyszę,chcesz być przyjęta. -Tak. - Ale na ile zostałam zorientowana przez poprzednią twoją rozmówczynię, siostrę MałgorzatęGimbutt, ty nie masz żadnych funduszy na wyprawkę. Jak słyszę,będziesz pracowała w Ostrówku,u państwaLibszyców. Myślę, że w przeciągu rokuuskładasz potrzebną ilość pieniędzy. Umówmysiętak: co miesiąc będziesz składała u nas swoje wynagrodzenie, a po roku cię przyjmę. Helenka słuchała tych słów jak anielskich śpiewów. Prawienie dowierzała, że to słyszy. - Zgoda? - siostraMichaela zakończyła swojąpropozycję. - Bardzo siostrze dziękuję. -No to teraz chodźmy do kaplicy, spytać PanaBoga, czy dobrze to wszystkowymyśliłyśmy, i prosić Go o błogosławieństwo -zaproponowała siostraMichaela. Klęczała w przytulnej kapliczce obok siostryMichaeli i dziękowała Bogu za ten dar przyjęcia dozgromadzenia. "Toś się nadroczył. Aleśmniewreszcie doprowadził do portu. Postawiłeś na swoim. I cieszę się, że mogę spełnićTwoją wolę. Ale choćmnieczeka jeszcze rok przygotowania, to przecieżjuż czuję sięsiostrązakonną. A więc Tobie szczególnie poświęcona, do Ciebie należąca". W OsTRÓwku u Libszyców Potem był już Ostrewek. Istny raj naziemi. Dużydom wlasach, otoczony ogrodem. Dom pełen ludzi,ale^w którym każdy miałswoje miejsce i czułsię u siebie. I tyle dzieci. Bo pięcioro dzieci gospodarzy i szóste w drodze, i dwójka siostry gospodarza domu. - Tylko czy sobie poradzisz z tąhałastrą? - jakpan Libszycżartobliwie nazywał gromadkę dzieci. - Jestem przyzwyczajona. U nas wdomu też jestdużo dzieci. Ja zresztą bardzo lubię dzieci. I, jak szybko się okazało, dzieci również pokochały Helenkę. Wprost przepadały za nią. Była dlanich jak starsza siostra, jak powiernica ich tajemnici sekretów, jaknajlepszy przyjaciel - który poradziwe wszystkich kłopotach, doradca w rozwiązywaniutrudnych problemów i najlepszy towarzysz zabaw. - Hulała, hulała,gąski moje, hulała hulała do domu, opowiem wam troski moje, lecz nie mówcienikomu. Zaganiajcierączkami gąski, zaganiajcie. Szeroko, szeroko, bo wam się rozbiegną. W górę ina boki,wgórę i na boki. 183. Hulała, hulała, gąski moje, hulała hulała do domu. Głośniej. Bo one gęgają i nie słysząwas. dodomu,opowiem wam troski moje, lecz niemówcie nikomu. - A teraz koło młyńskie! - usłyszała okrzyk jakiegoś maleństwa. - Dobrze, będzie koło młyńskie. Bo my już w domu, gąski zamknięte, poszły spać, a my możemypodokazywać. Noto śpiewamy. Robimy koło, trzymamy się za ręce i kręcimy koło,kręcimy koto: - Koło młyńskie za cztery ryńskie. Koło nam się połamało,cztery ryńskiekosztowało,a my wszyscy bęc. To bęc było najważniejsze. Klapnięciepupąw wysoką trawę. Tak żeby zabolało. - Jeszczeraz - któreś poprosiło. -Dobrze, jeszcze raz. "Koło młyńskie. " Aleteraz szybko. "Za czteryryńskie". Szybciej. "Koło nam się połamało, czteryryńskie kosztowało, a my wszyscy bęc". - Jeszcze raz! -Ale oczywiście, tylko teraz jeszcze szybciej. Szybciej, szybciej. Śpiewamy, szybciej: "Kolo młyńskie. " Zanim było"bęc", zanim piosenka została skończona,dzieci się już poprzewracały same. No tojak już w tej trawie siedziały, tosię zarykiwały ześmiechu,zaśmiewały sięprawie do nieprzytomności. Siedziałybydłużej, ale już poderwała jepiosenką; 184 - A teraz: -Mam chusteczkę haftowaną, co ma cztery rogi,Kogo kocham, kogo lubię, rzucę mu pod nogi. Tej nie kocham,tej nie lubię,tejnie pocałuję,A chusteczkęhaftowaną tobie podaruję. Ktodo środka? Kto ma chusteczkęhaftowaną? - Ja! Ja! Ja! - Noto my śpiewamy, a ty idziesz w kręgu dookoła. I liczysz: "Mam chusteczkę haftowaną. " - A teraz ja! -Dobrze, na ciebie wypadło,teraz ty. No, liczysz,a my Śpiewamy. Zabawa by tak trwała w nieskończoność, tylkopani Aldona Libszyc pojawiłasię w drzwiach i zawołała: - Kolacjagotowa, prosimy! -Mamo, jeszcze chwilkę, jeszcze chwilkę. Jeszcze hopajsiupaj. - Dobrze, ostatnie hopaj siupaji na kolację. -No to śpiewamy: - Hopaj siupaj, hopaj siupaj, hopajsiupaj dana,hopaj siupaj dana, hopaj siupaj dana,wczoraj spałam na podłodze, dziś na wiązce siana,żeby była zmiana. Hopaj siup. - Koniec! Idziemy na kolację ispać. A najpierwprzyprowadzić się do porządku,ręce umyć, włoskizaczesać i dostołu. Gdy już dzieci były w łóżkach -po kolacji, pomyciach, po przebieraniach w nocne koszulki i pidżamy, gdy już miały zasobą naopowiadano bajki,gdy już na dobranoc zostały przez Helenkę wycałowane, wyprzytulane, wygłaskane, siadła Helenka 185 . z panią Aldoną na ławie pod ścianą domu i w gasnącym dniu rozmawiały. -Ty masz ale rękędo dzieci. Tobie matkąbyć,dzieci rodzić i wychowywać,a nie iśćdo jakiegośklasztoru i talent zmarnować. - Ale ja mam jeszcze parę innych talentów -odpowiedziała żartobliwie. -Albojeżeli już, to do zakonu, który zajmuje sięwychowywaniem dzieci osieroconych. A nie doMagdalenek. - Jakich Magdalenek? - zapytała zdumiona. - Tak nazywają ludzie zgromadzenie, do którego się zgłosiłaś. -A dlaczego tak? - Czemu siętak dziwnie pytasz? Nie wiesz, żetotwoje zgromadzenie zajmuje sięresocjalizacją takzwanych upadłych dziewcząt? - Naprawdę? Nie wiedziałam. - Toco ty, dziewczyno, kupujesz kota w worku? -A to mi wszystko jedno. - Ze ci też nie powiedziano. -O tym wcześniej czy później dowiem się. - Możesiostry uważały, że tyto wszystko dobrzewiesz. -No chyba tak. A kto założył to zgromadzenie? - To jest zgromadzenie założone przez Francuzkę, Teresę Rondeau. W mieście Laval. - Kiedy? -1818. Nawiasem mówiąc, patronką tegozgromadzenia jestMatka Boża Miłosierdzia, której święto jest obchodzone 5 sierpnia. - Ja nie znam takiego święta, 186 - Bo to jest ich takie zakonne święto. -A wPolsce jak się znalazły? -W1862 roku trzy panie, Ewa Potocka, TeklaiAntonina Kłobukowskie, zresztą matkai córka,przybyły do Polski, spędziwszy nowicjat pod kierunkiem pani Teresy Rondeau. Bo zachwyciły się jejideą. Przystały do niej, wróciły do Polski i założyłytakie same domy. A mówiąc ściśle, podobne domydo tamtych. - Jaka między nimi różnica? -Tamtemają charakter domów pokuty, czy pokutujących, a polskie mają kierunek rehabilitacyjno-wychowawczy. Tamte utrzymują sięz darowizn,polskiestarają się być samowystarczalne. Chcą zarabiać na siebie ogrodownictwem jarzynowym,kwiatowym, hafciarstwem, szyciem, introligatorstwem. Zresztą nieprzypadkowo. Bo lansują tezęwychowywania przez pracę. I równocześnie uczenie zawodu. - A skąd to wszystko pani wie? -Zainteresowałam siętym zgromadzeniem. Gdyusłyszałam od ciebie, że chcesz do niego wstąpić. Będąc w Warszawie, zaszłam na Żytnią izasięgnęłam języka. Jak widzisz, zależy mi natobie. Bo widzę, żejesteś bardzo inteligentna, a równocześniejesteśczłowiekiem prawym i nie chciałabym, żebyśsięzmarnowała. - Askąd się biorą te dziewczęta? -Zgłaszają się same,gdy się opamiętają. Gdy chcąsię ratować z prostytucji, zawoduzłodziejskiego czyz alkoholizmu. Gdychcą ukończyć jakieś szkoły, które przerwały albo którychjeszcze nie rozpoczęły. 187. - Dobrowolnie przychodzą? -Tak, dobrowolnie. I dobrowolnie odchodzą, gdyjuż uznają, że są przygotowane do normalnego życia. - A uciekają? -Sąi takie. Alestosunkoworzadko. Nikt ichnie trzyma na siię. Mogąodejść,gdy im sięto życienie spodoba. Czyli wszystkona zasadzie dobrowolności. Helenka słuchała tych informacji, ale równocześnie czulą, jakwzbiera w niej fala wdzięczności. "Boże, nawet nieprzypuszczałam, żeś mi przygotowałtaką niespodziankę. Ja w swoichnajśmielszychoczekiwaniachnie potrafiłabymwymyślić sobie takiego zgromadzenia". Tymczasem słuchała, jak paniLibszyc mówiła dalej; - A tak nawiasem mówiąc,jeden z tychdomówpowstał w Lisieux. ŚwiętaTeresa odDzieciątka Jezus brała to pod uwagę, że jeżelinie zostanie przyjęta do karmelitanek, to wstąpi do tego zgromadzenia. - A jak jest zorganizowanytaki dom? -Ten system polega na ciekawejkoncepcji. Dziewczęta są podzielone na klasy. Na czele każdejgrupy stoi siostra nazywana matką klasy. Ażebystworzyć atmosferę przypominającą domrodzinny. - No świetnie. -Tylko ty nie masz się zczego cieszyć za bardzo. Bo tujest pies pogrzebany. - Wjakim sensie? -Ty nie pójdziesz do tej pracy z dziewczętami. Ty nie będziesz miała żadnego kontaktu z nimi. Niebędziesz nigdy matką klasy. 188 - A dlaczego? -Bonie masz żadnego wykształcenia. Ani wyższego, ani średniego, ani nawet podstawowego. Nadajesz się genialnie do dzieci. Ale do dziewcząt,i todo takich dziewcząt, w żadnym wypadku. - Toco ja tam będę robiła? -Będzieszsiostrą koadiutorką. Wyłącznie pracafizyczna. Kuchnia, pranie, sprzątanie, ogród. Praca fizyczna odrana do wieczora. Nie wierzyła. "Przecież to jest klasztor. A więcgłównym celem jest modlitwa. Nawet gdy będęw kuckni, to moim najważniejszym miejscem jestkaplica czy kościół. W kuchni,w maglu czy prasowalni". I żyta w euforii. Liczyłamiesiące, tygodnie, dniedzielące ją od wyznaczonego terminu,to znaczy od 1 sierpnia 1925 roku. POSTU IAT I doczekała się. I wszystkowskazywało na to, żeznalazła się w niebie. Iprzytulna kaplica. I jej celka. Taka śmieszna. Bo wjednej izbie, podzielonejna czteryczęściprześcieradłami czy parawanami,i w każdej takiej przegrodzie łóżko, stolik, krzesełko, umywaleczka, wiaderko - ubóstwo jak marzenie. Ale ubóstwo czyste, funkcjonalne. Refektarz. Wspólny stół. A miejsce pracy - kuchnia. Przywitał ją wykrzyknik, do którego była przyzwyczajona: - Patrzcie, mamy wreszcie rudą! - wykrzyknęłaktóraś z postulantek. - I piegowatą - dorzuciła ze śmiechem. -Ale żeś nowa, to musisz zaczynać od początku. - Toznaczy? -Od obierania ziemniaków. - Bardzo to lubię. W domu często to robiłam. - Ale to nie dom. To klasztor. Z internatem dladziewcząt. - Jak tak, tosama nie dam rady. Ale wy mipomożecie. I zaczęło się klasztorne życie postulantki. Ranopacierze, rozmyślanie, Msza święta - piękna, ale krót- 190 ka. I to wszystko. Jeszczew czasie pracy śpiewaneGodzinkidoNajświętszejMarii Panny. I wieczornepacierze połączone z błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem. Dzień wypełniała trudna, mozolna praca w kuchni, która pochłaniała wszystkiesiły, całą uwagę. A więc nie tylkowysiłek fizyczny,ale iumysłowy. Jeszcze starała się ratować. Prosiłasiostrę kucharkę o zezwolenieopuszczenia kuchninachwilę. Na początku uzyskiwała zezwolenie. - Idź, ale prędko wracaj, bo jesteś potrzebna doroboty. Widzisz, że już wnet pora obiadu, a my z robotą dopiero w połowie. Ale wreszciesiostra kucharka opamiętałasię: - Adokąd ty tak często wychodzisz? Może tyjesteś chora? - Nie, ona idzie za każdym razem do kaplicyi tamsiedzi. -To tywychodziszdo kaplicy? - tu zwróciła sięz pytaniem. -A, jak tak, to dosyć tego dobrego. Coty sobie wyobrażasz? Po coś tu się znalazła? Zębysiedzieć w kaplicy? A kto tu robotę za ciebie wykona? Inne siostry? A tyjaśnie pani, tak? O, niedoczekanietwoje. Tojest twój obowiązek i ztego będzieszsię spowiadać. Helenkamilczała, przysłuchującsię wypowiedzisiostry kucharki. Żadna 2 postulantek nie stanęła w jejobronie. I taktrzeba było zrezygnować z wypraw dokaplicy. Płakała przed Panem Bogiem. "Po cośmnietuumieścił? Czyteż ja się przesłyszałam,pomyliłam? To czemuś mnienie upomniał, nie ostrzegł? Przecieżchciałeś, żebym była zakonnicą. Ja chciałam byćpustelnicą. Noi co teraz? Taki kłopot. Przecież na 191. pewno nie chcesz, żebym cale życie obierała ziemniaki". Bóg milczał, to ją jeszcze bardziej zaniepokoiło. "Dlaczego nie mówisz do mnie? Przecież się nieobraziłeś? Przecieżzawsze chcę robić to, czegoTysobie życzysz. Powiedz coś, proszę". Bóg milczał. Po trzech tygodniach Helenka doszła do przekonania, że eksperyment się nie udał. Więcej czasuw ciągudnia miała na modlitwę u państwa Libszyców, nie mówiąco domu rodzinnym. "Po prostupomyliłam adres". Obwiniała siebie - że przez zwyczajne roztrzepanie nie sprawdziła,do jakiego zgromadzenia wchodzi i czego będą od niej oczekiwać. Zdecydowała się. "Spotkam się z matką przełożonąi powiem jej, że odchodzę. Przeproszę za zamieszanie, wytłumaczę, że tomoja wina, ale ja sobie inaczej wyobrażałam klasztor". Ale matka się zawieruszyła. Tak jak w tej zabawie dziecinnej: "Gdzie mydło? -Tam się migło". - Co dopiero tu była. Chyba poszła do szkoły. Ale wnet przyjdzie, bo ma iść do miasta. - Szukasz matki? Już wyszła na miasto. Alewrócinaobiad. Po obiedzie będzie najłatwiej do uchwycenia. Alena obiedzie byligoście. Potem matka ich oprowadzała po klasztorze i pointernacie. Potem znowu coś iznowu coś. - Na kolacji niebyła, bo zaprosili ją goście, którzy u nas byli na obiedzie. Itakdo samejnocy. A Helenka ledwo wytrzymywała to napięcie. Już chciała tejrozmowy, bo chciałazamknąć ten nieudany okres swojego życia, a tu trzebabyło jeszczejedną noc spędzić wtym niepokoju192 Leżała, ale nie mogła zasnąć. "Powiedz mi, Boże,wyraźnie, czego sobie życzysz ode mnie? Jaka jestTwoja wola? " Jakoś uznała,że nie godzi się prosićBoga, tak po prostu leżąc w łóżku. Po cichutku wstała, żeby nie obudzić sióstr, ipołożyła się na ziemikrzyżem,prosząc o światło. I nagle zobaczyła twarzJezusa. Jak zwykle zachwycająco piękną. Alesmutną. Z kroplami krwi i łez. Patrzyła jak urzeczona. Zachwycona, ale zarazem przestraszona. Pytanie samo jej się pojawiło na ustach: "KtoCi,Jezu, wyrządził taką boleść? " Usłyszała odpowiedź: "Ty mi wyrządzisz boleść, jeżeliwystąpisz z tegozakonu. Tucięwezwałem, anie gdzie indziej". Poczuła się jak uderzona piorunem ze zdumienia. "A więc to tak? Ty chcesz, żebym całe życie obierałaziemniaki? Jeżeli to jest Twoja wola, to niech się takstanie. To przepraszam, Jezu, przepraszam za mojegrymaszenie. Przepraszam, ale nie wiedziałam, corobić. Teraz już wiem, nie ruszę się krokiem stąd. Dziękuję, dziękuję, jeszcze raz dziękuję. KochamCię, Jezu, ibędę Ciękochała całe życie". Zasnęła uszczęśliwiona. Ale dopiero na drugi dzień, w czasie porannego rozmyślania, zaczęłarozumieć to przesłanie, któreotrzymała w nocy. A właściwietrzeba byłoby inaczej to nazwać. Zaczęła sobie uświadamiać wagętego objawienia, którym Bógjąobdarzył. Otworzyła sięprzed oczamijej duszyprawda o pracy - jakświatło słoneczne, gdy otwierała drzwi w ciemnejstodole i wpadało słońce wraz z zapachem pola. Była corazbardziej nią zauroczona - aż dozawrotugłowy, aż do zachwytu podsamoniebo. Praca ludz193. ka mieniła się przed nią jak promień światła w kropli rosy, wiszący na nitce pajęczyny. Tak migotałoprzed jej oczami to przesłanie. Punktem odniesienia było wciąż to samo: jej obieranie ziemniakóww kuchni klasztornej. I to jest czynność święta! -prawie że chciałakrzyczeć. Nie potrzeba jej uświęcać śpiewemGodzinek czy odmawianiem różańca,czy aktami strzelistymi. Owszem, one powinny służyć traktowaniu pracy po Bożemu. - Nie godzi się śpiewać? Obraża sięw ten sposób Pana Boga czy Matkę Najświętszą? - jakaś siostranie zrozumiała z tegonic i przerwała obieranie, patrząc na Helenkę okrągłymi ze zdziwieniaoczami. - To nieo to chodzi. To nie oto chodzi Helence- pomogła jakaś trzecia obierająca. - Helenka mówi,żeobieranieziemniaków, jak zresztą każda robotaw kuchniczynie w kuchni, na polu, w pralni czyprasowalni, przy maglu, w warsztacie, jest święta. Dobrze mówię, Helenko? - Tak,dokładnie tak. -Dlaczego? Że w ten sposób służymy bliźniemu? Czytak? - spytała kolejna postulantka. - Również i tak. O tym będzie potem - potwierdziła Helenka. - Ale jej chodzi o to, że praca sama jest święta. Tylkoże ja nie wiem, na jakiej podstawie ona tomówi. Skąd bierze się świętość pracy. - Bo myśmy są dziećmi Boga Stwórcy - odpowiedziała Helenka po prostu. - Tak jakOn stwarzałi stwarza, tak i my stwarzamy. My razem z Nimstwarzamy. Razem z Nim mamy być twórczy. 194 - E, pleciesz. Jakmożesz być twórcza, obierającziemniaki. - A właśnie żemożesz. Obierzyna ma być cienka. Nie można pozostawiać czarnych punktów. Trzeba jewydłubać. Trzebadobrze ująć ziemniak i obracaćzgrabnie. I tak dalej,i takdalej. Ita zasada twórczości obowiązuje w każdym działaniu. Abyje udoskonalać, czynić coraz bardziej mądrym, inteligentnym,sprawnym. Ta zasada obowiązuje w każdej działalności. Czy to jest nauczycielka, czyto jest przełożona,wychowawczym. I gdy tak pracujemy, wtedy jesteśmyzjednoczeni z Bogiem Stwórcą. Wtedyjesteśmy przedłużeniem Jego ręki stwórczej. Chociaż boję się takichsłówjak "ręka Boga", bo przecieżBóg jest Duchem. - To PanBóg nie ma ręki? - spytała któraśzdziewcząt. - A cisza ma rękę, a pokój ma rękę, awolnośćma rękę? Totrudnotakmyśleć, ale trzeba się wystrzegać tego, co wprowadzaw błąd. - A skąd ty to wszystkowiesz? -Trochę od rodziców, trochę odludzi, trochę odksiędza,trochę od Pana Boga, odPana Jezusa. - To Pan Jezus ci mówi o takich sprawach? -A też mówił. Nawetwczoraj wieczorem. Zrobiło się cicho w kuchni. Tylko ogień pod blachą buzował, żadna się nie zaśmiała ani nieodważyła się spytać. Dopiero po chwili któraś spytała: -Skąd tyjesteś? - Z Giogowca. -A gdzie to jest? - Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc - zaśmiałasię. - A tak naprawdę, to nawet nie wieś, tylko ot, 195 A. taki przysiółek. Niemamy nawet kościoła. Parafiajest wSwinicach. - Świnice? Co to za nazwa? - Od świni. Teżstworzenie Boże. - To co wy tamjecie? Ziemniakii kapustę. - A żebyś wiedziała, tylko oprócz tego jeszczeparę innych dobrych rzeczy. Choćby zacierkę namleku albo żur. - A co to jest żur? -Białybarszcz. - A zacierka? -Jeżeli tego jeszcze nigdy nie jadłaś,to cię ominęła wielka frajda. Mogę wam kiedyś ją zrobić. Jeżeli siostra kucharka się na to zgodzi. -Ty mi nie zawracaj głowy jakimś wiejskim jedzeniem. Jasięspytam, czy potrafisz zrobić tort dlaksiędza biskupa,który będzie naszym gościem -ucięła siostra kucharka. - Z miłą chęcią. -Słowo? - Słowo. Ale gdy wam przyjdzie ochota na zacierkę albo na francuskie ciasto, tomi powiedzcie. - Toty masz pojęcie o francuskimcieście? - siostra kucharkasię zdumiała. - Jestem prawie specjalistką od rozciągania ciasta. Przynajmniej byłam, gdy pracowałam w piekarni w Aleksandrowie. W południe, wczasie rachunku sumieniaprzepraszała Pana Boga za to, że sięza bardzo chwaliłaprzed siostrami swoimi umiejętnościami kucharskimi. Ale na drugi dzieńznowu przy obieraniu ziemniaków któraś zpostulantek wróciła do tematu: 196 - Skoromamy całe życie obierać ziemniaki, wróćdo niedokończonego tematu miłości bliźniego. -To bardzo proste, wydaje się. Wydaje się, żeszkoda o tym mówić. Ale masz rację, trzebado tegowracać wciąż. I to z pomocą Ewangelii. "Byłemgłodny,a daliście mi jeść. Cokolwiek uczyniliściejednemu z braci najmniejszych, mnieście uczynili". To jest gwarancja. To jest fundament. Tak głęboki,jak głęboka jest studnia,do której wrzucamy kamyki nie słyszymy, kiedy uderzy w lustro wody. - Dlaczego tak mówisz? -No bo zastanówmy się nad znaczeniem tychsłów: "Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci najmniejszych, mnieście uczynili". Tojest wstrząsające stwierdzenie. To można słyszeć jak najwyższąnagrodę, ale i jak najgroźniejsze ostrzeżenie. Mytupracując w kuchni, gdybyśmy narzekały nanaszesiostry, którezajmują się wychowaniem dziewcząt,a my tylko obieramy ziemniaki, gotujemy zupę, pieczemy ciasto, to by świadczyło, że nic nie zrozumiałyśmy z tego, co Pan Jezus naucza. I jesteśmy nietylko złymi zakonnicami, ale w ogóle nie jesteśmychrześcijankami. - Kiedyś tozrozumiała? -Jakoś od zawsze, ale szczególnie dzisiaj wnocy. Czy wczoraj. Sama nie wiem, którato była godzina, czyprzed północą,czy po północy. - No,dosyć tegokazania - siostra kucharka wyraźnie nie lubiłaHelenki. - Do roboty. Bo trzebaprzygotować obiad. Alena kolejny dzień Helenka została skierowana niedo obierania ziemniaków, ale do zarabiania 197. ciasta na makaron do rosołu. Siostra kucharkabardzo pilnie przyglądała się, jak sobie Helenka poradzi. Ku jej zaskoczeniu Helenka zachowała się takjak stara kucharka: - Dla ilu osób potrzebujemymakaronu? Dla całego domu. I toHelencewystarczyło, żeby wysypać odpowiedniąilość mąki na stolnicę, ale nie na jednymstosie, tylko na trzech stosach. Do tego jaja, woda,sól. I zarabiać. Iugniatać. I zarabiać, iugniatać. Ażutworzyłysię trzy kule ciasta nieza wolnego, nie zatwardego, ale takiegojak w sam raz. Potem wałeki wałkowanie,podsypując mąką, żeby się ciasto nieprzychwyciło ani dowatka, ani do stolnicy. Potempokroićnożem na paseczki makaronowe- niezawąskie, nie za szerokie, jak w sam raztakie. Egzamin pierwszy byłzdany na piątkę. - Będą zciebie ludzie - usłyszała w nagrodę odswojej przełożonej kuchennej. "Jesteś, Boże,ze mniezadowolony? Wszystkasłużba w Aleksandrowie wpiekarni przydaje się tutaj jakznalazł. Dziękuję Ci. Przygotowałeś mnie dotych zadań, jakie mi wyznaczasz tu w klasztorze,żeby mi tylko sił starczyło. Ale Ty o to zadbasz". Aż przyszedłdzień, kiedy matka przełożonazwróciła siędo niej po rannej Mszy świętejz poleceniem: - Mamy dom na wsi pod Warszawą, w Skolimowie. Tam udadzą się naszedwie siostrywychowawczynie na rekonwalescencję poprzebytej chorobie. Pojedziesz z nimi. Będziesz imprzygotowywaćpo198 siłki i służyć im swoją pomocą. Nie będzie tego dużonaciebie, bo jak słyszę, radzisz sobie znakomiciew kuchni. A więc trochę ity odpocznieszna świeżym powietrzu. 4SkoliMów Skolimów był powrotem na wieś. Stęskniła sięza dalekimi horyzontami, za wiejską ciszą, za wygwieżdżonym niebem w nocy, za wiatrem, za kolorami jesieni, za gasnącą zielenią, za zapachem ognisk,jakie palili chłopcy i dziewczęta na pobliskich polach,za sznurami ptactwa odlatującymi na południe. Faktycznie, miała więcej czasu. Zabrała się dopisania. Tym razem już bardzo obszernego listudodomu. Informowała, gdzie jest, pisała, co robi, żezadowolona z pobytu w klasztorze, przesyłała pozdrowienia,ale nie prosiła już ozałatwienie opiniio niej u księdza proboszcza. Wysyłała z Warszawyparę krótkichlistów, wktórych przepraszała rodziców, że wstąpiła do klasztoru pomimo ich sprzeciwu. Ale nie otrzymywała żadnej odpowiedzi. Czyżby tak głęboko poczulisię urażeni, że odeszła wbrewich woli, że nieprzyjechała,by ich prosićo błogosławieństwo przed wstąpieniem do klasztoru? Możeprzyjmą teraz to przeproszenie i odezwą się? Skarżyła sięBogu. Przepraszała Go, że postąpiła możezbyt pochopnie,że trzebabyło pojechaćz Łodzi do rodziców i jeszcze raz poprosić o zgodę. Ale i tłumaczyła Mu:"To na nicby się nie zdało. 200 Mogłoby tylko doprowadzić do wybuchugniewu,wielkiej awantury". A więc już nie prosiła, by postarali się o świadectwo moralności u proboszcza wŚwinicach. Po prostunapisała samado niego, przedstawiając sprawę. Dopiero gdy się uporała ze swoimi prywatnymisprawami, zwróciła uwagę na siostry profesorki. Były spokojne, zrównoważone, nie grymasiły, nienarzekały ani na posiłki, jakie im Helenka przyrządzała, ani na opiekę, którą ich otaczała. Dużo czytały. Po pierwsze, książki które z sobą przywiozły,ale po drugie gazety, które im Helenka codziennieprzynosiła zkiosku. Aż w którymś dniu jedna z nichzapytała ją: - A gdzie ty, Helenko, spożywasz posiłki? -W kuchni, proszę siostry. - Tam chyba jest ci niewygodnie. Jeżeli chcesz,możesz usiąść przy naszym stole i z nami wspólniesięposilać. - Dziękuję za zaproszenie. Chętnie zniego skorzystam. Okazało się przy tej okazji,że jedna ze sióstr, tastarsza, ma kłopoty ze wzrokiem i unika czytaniagazet, zdając się narelację towarzyszki. - We wczorajszejgazecie była krótka recenzjaz książki Adolfa Hitlera:Mein Kampf. PrzywódcyNazional-Soiialistische-Deutsche-Arbeiter-Partei. - On mi się od początku nie podobał - wtrąciłanie czekając starsza siostra. - Ten bezczelny kapral. - Jeżeli to prawda, co ten recenzent wyczytał z tejksiążki, to zgroza wieje. Bo świadczy o tym,że autor to wariat albo niebezpieczny fanatyk, jakiego 201. świat nie widział. Nie daj Boże, żeby taki doszedłdo władzy, bo wtedy możemy się spodziewać wszystkiego najgorszego. Przyznam szczerze, że najchętniej bym przeczytała ją w oryginale. Bo ta recenzjato dzwon na trwogę. - Acóżon w tej książce wypisał? -Podzieliłludzi na Herrenvolk i Sklavenvolk: naród panów i niewolników. Pierwsi tonordycy: blondyniz wysokim czołem i podłużną czaszką. Onigórują nad innymi nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Inteligencją,charakterem, prawością. Należądo niej Germanie, awięc Niemcy, poniekąd Anglicy, Holendrzy. A do drugich Słowianie. - A gdzie umieszcza Francuzów,Włochów? -Torasa pośrednia między tymi dwoma. Alecharakterystyczne jak traktuje Żydów i Cyganów. - A gdzie ich umieszcza? -W kategorii robactwa, które trzeba w pierwszym rzędzie wyttuc. Światem mają rządzić Niemcy, a Słowianie pracować jakoniewolnicy. - Jeżeliw tejksiążce rzeczywiście to jestnapisane,co siostra wymieniła, to nie trzebasię Hitlera bać. Odkrył karty i okazało się, że w nich nic nie ma. A nawet wprost przeciwnie,jest stek bzduri bredni, na którenie trzeba szukać w odpowiedzi żadnych naukowych argumentów. Gołym okiem widać, że to pomylenie z poplątaniem. Sprawdza się na nim łacińskieprzysłowie: Si tacuisses, philosophum vidisses,"Gdybyś milczał, możemógłby cięktoś uznać za filozofa,ale żeś usta otworzył, toś się okazał durniem". - Wszystko toprawda. Ale istnieje jeszcze drugaprawda. A jest nią kontekst. Niemcynie pogodziły 202 się z klęską wojny światowej. Topopierwsze. Podrugie, Niemcy przeżywają wielki kryzys gospodarczy,wielkie bezrobocie. Stąd niezadowolenie z obecnych rządów. Wszystko to sprawia, że są skłonniuwierzyć w każdą brednię, byle tylko im obiecywała powrót do dawnej potęgi albo jeszcze większąświetność. - A więc siostra liczy się z tym, że Hitleri jegopartia możeprzyjść do władzy? -Tak. I gdy oni dojdądo władzy,topierwszymkrajem,na który uderzą, jest Polska. - Ale^ak? Przecież traktat wersalski z 26 czerwca 1919 roku ograniczaim liczbę żołnierzy do stutysięcy, zakazuje posiadaniasamolotów wojskowychi tak dalej. - Ale po tym, cośmy dotąd słyszeli o Hitlerze, onani myśli przestrzegać tych postanowień. Wprostprzeciwnie. Mówi, że jego naród potrzebuje doprawidłowegorozwoju większej przestrzeni życiowej. Jak onto nazywa - Lebensraum. I tu daje niedwuznacznie do zrozumienia, że chodzi otereny należące do Polski. Pomorze Zachodnie, Śląski Poznańskie. - Ale dosyć na dziśtych zmartwień. Już czas,chodźmy na poobiednią drzemkę, bo tak namlekarz polecił. Siostry odeszły, Helenka została, aby posprzątaći pozmywać. Ale była prawienieprzytomna. Czulą,żemłodsza siostra, ostrzegająca przed Hitlerem, marację. A ta przepowiadała to, czego Helenka bała sięnajbardziej, drugą wojnę światową. Nie chciała, żebynaródpolski, tak umęczony ostatnią wojną, teraz 203. dźwigający się z gruzów, został znowu zmiażdżonyprzez działania wojenne. Wszystko leciało jej z rąk. Trzęsły się jej dłonie. Z trudem mogłautrzymać talerzei szklanki. "Boże, nie dopuść, oszczędź. Miej miłosierdzie nad nami. Co dopiero skończyła się wojnaimiałaby następna wybuchnąć? " Wiedziała, że nikogo nie będzie w kaplicy, gdysię więc uporała ze sprzątaniem poobiednim, poszła tam, położyła się krzyżem na podłodze i znowuzaczęła prosić: "O miłosierdzie dla narodu naszegoproszę Cię. Wysłuchaj, proszę Cię, zlituj się nadnami, proszę". Leżała takpogrążona w obecnościBożej, aż przyszło na nią uciszenie, uspokojenie. Czekałana kolację. Gdy przygotowywała ją, byłaciekawa czy siostry profesorki powrócą do tematuomawianego przy obiedzie. - Jak drzemka popołudniowa? -Nie zmrużyłam oka. Anina chwilę. PrzeztegoHitlera. A siostra przynajmniej wyspała się? -1ja też nie mogłam jakoś zasnąć. Alez powoduinnego szaleńca, który się coraz wyraźniej rysuje na arenie międzynarodowej, a państwu naszemuwyraźniezagraża. - A ojakim to szaleńcu siostra myśli? -O naszym sąsiedzie nawschodzie, o JózefieStalinie. - Faktycznie, to niebezpieczny człowiek. Ale czyszaleniec? Ja miałabym wątpliwości. Tookrutnypolityk, który idziedo władzy po trupach. Nawetswoich przyjaciół. - Można to itak nazwać. DopókiżyiLenin, toten się jeszcze z nim liczył, ale gdy Lenin umarł 204 ^ w tamtym roku, teraz Stalin idzie dowładzy jakburza. Trocki był pierwszym, który został wyeliminowany przez niego. A potem poszli następni, jegopotencjalni rywale. Ale, niestety,tenże Stalin makompleks Polski. On wciąż nie może nam darowaćzwycięstwa pod Warszawą w1920 roku. - Faktycznie,on w tej bitwie uczestniczył. Alepowinien się nauczyć respektu dla Piłsudskiego. - Tylko że jego ideą jest podbój świata. Na raziepodbójEuropy. Klęska pod Warszawą byłazahamowaniem jego programu podbojuEuropy przezkomunizm. I tegonie może nam darować. - Ale czy ja wiem, czy jemu chodzi tak bardzoo komunizm. Mniesię zdaje, żepod tą międzynarodową rewolucją komunistyczną kryje się stary imperializm wielkoruski i tyle. Na razie się zbroją. I jakbędą szli na Europę, to pierwszympaństwem na tejdrodze jest znowu Polska. - Ale przecież niejesteśmysamotni. Przecież takHitler jak Stalin stanowi zagrożenie nie tylko dlaPolski, ale dla całego świata, a przynajmniej dla całejEuropy. - Mówi tosiostra, uważając że nam ktokolwiekruszyz pomocą? To będzie tak samo jak z rozbiorem Polski. Nikt się nie ruszy. Ani Francja,ani WielkaBrytania. Anijedni, ani drudzy. Każde z tych przyjaciół Polski dbao własną skórę,a losy Polski są muobojętne. - Zębynie powracać do rozbiorówPolski - dorzuciła starsza siostra - to powiedzmy sobie, w 1920roku było podobnie. Tak Wielka Brytania,jak Francja odmówiły militarnej pomocy Kiedyszła na Eu205 A. ropę zawierucha Czerwonej Armii, Wielka Brytania odmówiła nam pomocy, Francja przysłała grupę oficerów w charakterze obserwatorów. I tyle. - Ale gdy Hitler opanuje Polskę,pójdziena resztęEuropy. -W toniktnie chce wierzyć. Powtórzy się historia z wojną światową. Ta będzie druga. Helenka chciała zapytać o sytuację obecnąPolski. O świadomość zagrożenia, jakie wisi nad Polską, o stangospodarczy, o to, czy są szansę na odparcie tego zagrożenia, o stan militarny. Miała tysiąc pytań, któredomagały się odpowiedzi. A czuła, że ma ogromnebraki. To nie tamte czasy w domu rodzinnym ze spotkaniami niedzielnymi, w których takwielką rolę odgrywał panŁaziński. Teraz w niejziała pustka,którąpragnęławypełnić, i to jak najszybciej. I jużmiałapierwsze pytanie na końcu języka, gdyusłyszała: - Chodźmy do kaplicy na wieczorne pacierze, bojutro też trzeba żyć. Ale nie chciała dać za wygraną. Naładowanapytaniami poszła spać,choć długozasnąć nie mogła. Tym bardziej, że musiała Panu Bogu podziękować. "A więc, Bożemóji Panie,Stworzycielu i Ojcze, jak potrafię, tak Ci dziękuję za ten Skolimów. Za siostry profesorki. Za możliwość przysłuchiwania się ichrozmowom. Żeś mnie znowu przynagliłdo zainteresowania się życiem mojego narodu i państwa. DziękujęCi, dziękuję. I proszę, prowadź mniedalejtak jak dotąd. Rób mi prezenty, niespodzianki,zaskoczenia. Z góryza nie dziękuję". Pan Bóg nieodpowiadał, ale czuła, że się uśmiecha przyjaźnie. Już przyśniadaniu zapytała uprzejmie: 206 - Czy wielebne siostry pozwolą, że o coś spytam? -A prosimy bardzo, - Czy wielebne siostrywidzą jakąś szansęratunku dla Polski? -O, jak widzę,to zainteresowałaś się tym, co nasniepokoi. Zacznijmy od sytuacji gospodarczej,bo tajest podstawą. Na obszarach, które należą do Niemiec, w czasie tej wojny nie stanęła stopa obcegożołnierza. Trochę inaczej, gdychodzi o Rosję, alew niewielkim stopniu, biorąc pod uwagę ogrom, jaki zajmuje Rosja. Operacje wojenne toczyły się na terenachPolski. Walec wojenny przetaczałsię parokrotnieprzez naszeziemie, niszczącniejednokrotnie doszczętnie wszystko, a co nie zostało zniszczone, tozostało zagrabione przez wojska wycofujące się. Totakw skrócie, po pierwsze. Po drugie, podstawowymproblemem, jaki stał przed Polską po 1920 roku byłaintegracja tak ludności, jak instytucjispołecznych. Trzeba byłostopić się w jedno, w jedennaród. Przecież na początkubyło pięćregionów: Wielkopolska,Górny Śląsk, Śląsk Cieszyński, Galicja i wreszcietereny litewskie z Wilnem. W obiegubyło pięć walut. Funkcjonowałyodrębne systemy administracyjne. Nawet w wojsku używano czterech języków. W sądach- trzech kodeksów prawnych. Itak dalej. To pochłonęło mnóstwo energii. I pochłania dalej. Jak równieżpieniędzy,żeby to ujednolicić. Podsumowując: jesteśmy państwem biednym. I to państwemm stołu fieri,w procesie stawania się. Stądniepokoje i strajki. - Ale przecieżmamy wybitnych polityków, ekonomistów, społeczników, którzy mogą nas wyprowadzić z tej trudnejsytuacji. 207 i. - Tak, ale są to ludzie spod trzech zaborów. Musząsię ze sobą dogadać. A to niejest takie proste. - A komendantJózef Piłsudski? -Onskrył się w swoim dworeczku. - Czemu nie zestal prezydentem? -Owszem, chcieli go. Ale on tego nieprzyjął. - Dlaczego? -Uznał, że konstytucja uchwalona ograniczyłazbytnio władzę prezydencką i on byłby na tym stanowisku wyłącznie figurantem. A w końcuwycofałsię zupełnie z życia politycznego. - Kiedy? -29 marca 1923 roku. - Dlaczego? -Gdy 28 marca powstał nowy rządendecji naspółkę z PSL-em "Piast" z premierem Witosemnaczele, przyjechał do Ministerstwa Spraw Wojskowych i na ręce generała Aleksandra Ossowskiegozłożył rezygnację z stanowiska szefa Sztabu Generalnego i w ogóle z wojska. - Nie wiem, czy się nie mylę - dodała starszasiostra - ale mnie się zdaje, że on nie powiedziałjeszcze ostatniego słowa. On się przygląda temu,cosiędzieje, igdy uzna, że trzeba się włączyć, to sięwłączy. Żałowała, że ten Skolimów tak szybko sięskończył,że trzeba było wracać do Warszawy. Dobrzejej zrobił pobyt na wsi. Nie wiedziała, czy prędkobędzie okazja wyrwać się ze stolicy. Chciała jak najdłużej przechować w sobie ciszę tego miejsca, szumopadłych liści podnogami, szarugi jesienne, mgły 208 snujące się nad polami, pierwsze chłody, pierwszeszrony, pierwszy śnieg. Kochała tękameralną atmosferę. To jej odpowiadało nade wszystko. Ale najbardziej była wdzięczna Panu Bogu, że ją obdarzył towarzystwem mądrych idobrych sióstr profesorek. "Dziękuję Ci, Boże, za ich mądrość, którą mnie obdarowałeś". ^. v KRAKÓW1926. 1 KlASZTOR W ŁAgiEWNikAch KlasztornaŻytniej przyjął ją z radością. Postulantki zaklaskały na jejwidok i ruszyły, aby ją przywitać. Alk i z płaczem. - Cosię dzieje? -Masz jechać do Krakowa. - Do Krakowa? -Tak, do Krakowa. A wszystko chyba dlatego,że już tam dotarła sławao tobie. - Jaka znowu sława? -Że jesteś dobrą kucharką i nadajeszsię najlepiej do tej roboty. "Jak piłeczkę traktują mnie, to tam, totu. Dobrze, mój Boże, dobrze, rób ze mną, co uważasz. Jeżeli chcesz mniew Krakowie, dobrze, niech będęw królewskim Krakowie". - Czemu się uśmiechasz? -To śmiech przez łzy. Łzy, że was opuszczam,a radość, że do Krakowa. Zawsze marzyłam o tym,żeby zobaczyć Kraków. A teraz go nie tylko zobaczę, ale będę tam mieszkać. - Masz tam nowicjat odbyć. -No proszę. Czy to nie jest powód do wielkiejradości? Pójdę sobie na Wawel,na Rynek Główny, 213. do Barbakanu, do Smoczej Jamy, na Kopiec Kościuszki. - Ty sobie nie obiecuj zbytniospacerów. Czekana ciebie tam robota. - Nie kracz jakwrona, po co Helenkę straszysz? Amożejej się uda i będzie miała wszystko, czegopragnie, - Uda cisię,uda - pocieszały Helenkę koleżanki. -A może mnie poślą na zakupyna RynekKrakowski, bo wiem, że tam we wtorek i w piątek jestco tydzień jarmark. Ale nawet gdy sięnieuda, tobędę duchem bliskokościoła Mariackiego. Siedziała w wagonie kolejowym z towarzyszącąjej socjuszką, widziała przez okno ośnieżone krajobrazy, pola, lasy pokryte śniegiem, miasteczka i wsie. Do przedziału wchodzili ludzie i wychodzili. Corazktoś pozdrowił siostry zakonne: - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Czasem ktoś zagadał przyjaźnie. Siedziała ibyła przepełniona radością. Czasemażprzymykała powieki,żeby się nie zdradzać zeszczęściem, które w niej pulsowało. "Aleś mi, Boże,wymyślił znowu niespodziankę, żeby mnie wysłać doKrakowa. Skąd takipomysł? Skądwiedziałeś, że taktęskniłam zawsze za tym miastem? Głupio mówię,przepraszam, przecież Ty wszystko wiesz. Ale wybacz,że ja tak po dziecinnemu zTobą rozmawiam. Bo przecież jestem Twoim dzieckiem. A więc będęw Krakowie". Prawieże niewierzyła, żeto się staje. - A dokądto siostrzyczki w takizimowy czas? -usłyszałapytanie. - Do Krakowa. 214 - A skąd to? -Z Warszawy. - Tak z Królestwa do Galicji? - zapytywała sięciekawska. -A czemu taksiostrzyczka dziwnie ubrana? - Bo ja jeszcze jestem postulantka. Jadę do Krakowa, gdzie będę zaczynać nowicjat. - To znaczy, że siostrajeszcze może się rozmyślić? -Mogę, ale się nie rozmyślę. - "Niemów hop,pókinie przeskoczysz", jakprzysłowie mówi. -A ja wolę mówić "hop" dwa razy, przed skokiem i po skoku. Kraków przyjął ją styczniowym śniegiemi mrozem, Niebyło mowy ożadnych spacerach ani zwiedzaniach. Była za to ciężka robota. Tak ciężka, jaknigdy dotąd. Przepowiednie postulantek warszawskichsię nie sprawdziły. Nie było żadnych propozycji, aby zajęła się prowadzeniem kuchni. Zostałaprzeznaczona znowu donajcięższejroboty - doziemniaków. Obieranie, gotowanie. Ale zbliżałsię koniec postulatu. - Myślisz, że cię dopuszczą do nowicjatu? -A jak ty uważasz? odpowiedziała Helenka. -Nie wiem, ale niektóre mówią,że się nie nadajesz. - Poczekajmy. Jeżeli matka przełożona wraz z radąuznaza słuszne, żeby mnie przyjąć, to taka jestwola Boża. Jeżelinie, to nie. Drgnienie serca. "A co będzie, jeżeli usłyszę: nie? Co będzie, mójBoże? " - pytałaciekawa. Ale Pan Bógmilczał. Helenkawyczuwała, żesię uśmiecha do niejprzyjaźnie. Jakby chciał powiedzieć: To już moje 215. zmartwienie, zaufaj mi. Wątpliwościmiała nie bezpowodu. "Przecież niektóre siostry faktycznie mówiąo mnie, żem cudaczka, żem histeryczka. A nawet niektóre są przekonane, żem wariatka. Bo mam zwidy. Bo mi się zdaje, że rozmawiam z Panem Bogiem, żewidzę Jezusa. Aprzecież, Boże, to nie są zwidy. Mniesię nie zdaje, że Cię słyszę. Przecież jaCię naprawdęsłyszę, jak mówisz domnie. A przecież, Jezu, to niesą zwidy. Ja Ciebie widzę naprawdę". Ale wreszcierozwiały się niepewności. Matka przełożona wezwałają do siebie i oświadczyła: - Zgodnie z decyzją rady naszego zgromadzeniatwój czas postulatu został oceniony pozytywnie. Jesteś przyjęta donowicjatu. Może odegrało jakąś rolę zdanie,które miałao niejmistrzyni nowicjatu, siostra Joanna Bartkiewicz, która oświadczyła: "Helenka jest bardzo ściśle połączona z Panem Jezusem". Możepomogła jej w tym względzie opinia siostry Krescencji Bogdanik -jej anioła opiekuńczego- która wprowadzała ją w arkany życia zakonnego. Ta powiedziała:"Nie trzeba jej niczegodwa razypowtarzać". Ale niewątpliwie głos decydujący należał domatki Michaeli Moraczewskiej, którabyła Helencebardzo życzliwa. A więc kamień z sercaspadł. -Zawiadom rodziców i rodzinę. Może ktoś będzie chciał przyjechać na twoje obłóczyny. - A kiedy się to odbędzie? -30kwietnia. Oczywiście wtymroku, czyliw 1926 -dodała półżartem. Obtoczymy Napisała dorodziców, zapraszając. Nie spodziewała sięnawet, że odpowiedzą. Odpisali. Tylko prosili, żeby Wyszczególniła, jak się tam dostać, jak siętam jedzie, gdzie to są te Łagiewniki. Nie chciaławierzyć własnym oczom. Nieposiadała się zradości. Wypisała kolejnydługi list, w którym byłowszystko dokładniewytłumaczone jak trzeba jechać. Pozostawało jej tylko czekać. I dziękować Bogu. "Jak Tyś to. Boże, potrafił spowodować, żerodzicesię nie tylkopogodzili, ale nawet zdecydowali sięprzyjechać. Tyli szmat drogi. Jeszcze tata to tata. Przyzwyczajony do jazdy. Ale mama? Siedzi jak takwoka w gnieździe i nigdzie się nie rusza". Ale PanBógmilczał. Helenka czuła, że się do niej uśmiechapoprzyjacielsku. Aż przyjechali. Inatychmiast zagadka sięwyjaśniła. Obok mamy i taty, górując wzrostem, szedłRomek. To zresztą od razu na początku stwierdzilirodzice; - Gdyby nieon,to ani by nam do głowy nie przyszło, żeby jechać. To on główny winowajca. "Jedźcie,jedźcie", powtarzał. Aleśmy się bronili: "Jak jechać? 217. Czy to my wiemy, gdzie to jest? ". I tak od słowa dosłowadoszliśmy do tego, że on z nami pojedzie. Bojemu to nie pierwszyzna. To światowy człowiek. - Jak to światowy? - Helenka się zdziwiła. - Tak to, bo jest sołtysem. I musi być światowy. A tak po prawdzie, to należy mu się wójtostwo. I anichybi tak się wnet stanie. - To gratulacje. -A gratuluj, gratuluj, bo wart tego. Nie ma drugiego takiego we wsi. Mądry,rozważny,sprawiedliwy, pomaga każdemu, dlakażdegoma czas. Nie pije,nie włóczy się, niesiedzi w karczmie, pilnuje gospodarstwa. Tylko trochęmruk. I takludzie mówią,że tylko jednegomupotrzeba: kobity. Ale to jestdonaprawienia. - A może nie ma z kim? -Ależ dziewuchyzanim oglądają się, że hej. Może wybierać jak w ulęgaikach. Mówi, że samsobie daje radę na gospodarce. Niepotrzebna mu żadna kobieta. Ale my tak sobie tu gadu gadu, a niepytamy Helenki o sprawę najważniejszą - wrócił dotematu ojciec. - To jak? Obłóczyny to jużpoczątektwojego zakonnego życia, bo dotąd to jeszcze byłapróba, tak? -Tak. - Masz pewność, że chcesz być zakonnicą? -Tak. - A powiedz nam, dziecko drogie, co masz ważnego tu do spełnienia? Cotu ważnego wykonujesz,że cię takciągnie do tego klasztoru? - Jestem w kuchni. Jako pomoc kuchenna. Przeważnieobieram ziemniaki. 218 Jesteś w kuchni? -Tak. -No a co dalej? - Będzieto, do czego mnie skierują przełożeni. -A do czegomogą cię skierować przełożeni, jakmyślisz? Bo to na czas próby kuchnia,no to możebyć, ale jak dalej? - Ogród, pralnia, magiel, kuchnia. Zapanowała cisza. Wreszcie ojciec wyjąkał: - Gospodarska córka do obierania ziemniaków? Wstyd. Wstał, szarpnął wąsa iposzedł dookna. Widać,że dotknęło go to do żywego. - Córeczko, co ty takmówisz? - matka włączyłasię. -Przecież nie na to się jest zakonnicą, żeby obierać ziemniaki. - Tak czy owakktoś to musi zrobić. Samiściemnie tegouczyli, że żadna pracanie hańbi. Tymbardziej,jeżeli się to robi dla sióstr pracujących naddziewczętami i dla samych dziewcząt. W tym momencie tataoderwałsię od okna i powiedział: -A toniechby te dziewuchy sobie ziemniaki obierały, prały, maglowały, prasowały, pracowały jakoogrodniczki, wreszcie jako pomoc kuchenna, niechobierają ziemniaki. - Owszem, one też pomagają. Ale pozatym mająjeszcze szkołę. Przecież się uczą. W szkołach powszechnych, zawodowych, w gimnazjum. Ale to trzeba powiedzieć, ja nie wstępuję do klasztoru, żeby byćmatką przełożoną, siostrąprofesorką czy siostrą ekonomką, czy nawet siostrą kucharką. Ja wstępuję do 219. zakonu, bo nie mogę być pustelnicą. Pamiętacie, żewam mówiłam tyle razy: chcę być pustelnicą. - Toś ty takmówiłatylko naniby. -To nie było na niby, to było naprawdę. Romekmoże poświadczyć. - Tak, poświadczam, chociaż zciężkim sercem. -To wolelibyście, żebym była pustelnicą? - Zpewnością nie. -No to jestem w zakonie. Ale jako pustelnica. Mogętu robić, co mi tylko polecą. Najważniejsze,żebym byłaz Panem Bogiem. Bliziutko, bliziutko. Codziennie na Mszy świętej, codziennie do Komunii świętej, codziennie modlić się rano, w południei wieczór. Dużo PanaBoga, jak najwięcej. Równieżprzy pracy. To jest dlamnie klasztor. Aletata był wyraźnie nieprzekonany. - Gospodarską córką jesteś i powinnaś zostać nagospodarstwie. Ale nie było czasu na długierozhowory. Trzebasię było przygotowywać do obtóczyn. Przyjmującym donowicjatu miałbyćarcybiskupkrakowski książę Adam Sapieha. On też miałpoświęcić habity. Ale może to było tylko marzenie matkiprzełożonej bardziejniż faktyczna możliwość. Przybył zamiast niego jego biskup pomocniczy, ksiądzStanisław Rospond. Jak to nazywano: jegosufragan. Pięknie odprawiał Mszę świętą w klasztornejkaplicy, pobożnie modlił się z siostrami, poświęciłim habity. Helenkapatrzyła, słuchała, uczestniczyła i modliła się po swojemu: "Boże mój i Stwórco, czyniętak, jak Ty chciałeśi chcesz. Skierowałeś mnie dotego zgromadzenia. 220 Teraz spełniam Twoją wolę. Wstępuję w jego szeregi. Będę jednąz wielu. Ale tak jakkażdajestem i będę szczególnie przezCiebie kochana. I chcę odwzajemniać Twoją miłość swoją miłością. Chcę byćwpatrzona wTwoją nieskończoną piękność, mądrość, miłość. Chcętrwać przy Tobie jaknajwierniejsza Twoja służebnica. Nie chcę Cię zdradzićnajmniejszą niewiernością. Anipychą, ani niecierpliwością, ani przyzwyczajeniem do jakichś rzeczyczywygody". Tata był ztegoszczególnie zadowolony, że prowadził leobrzędy biskup Rospond: - Nobo gdzież to taki arystokrata, książę. Tenprzynajmniej, jaksłyszę, chłopz chłopa. Dobrzemówię? - Tak. Ale, po pierwsze, książę Sapieha to człowiek, który ma wyczucie dospraw ludzi pokrzywdzonych. Dośćsiętu nasłuchałam najego temat,ileto zrobił w czasie wojny,aby ratować uchodźców,biednych, głodnych, chorych. Chociażby to sanatorium, które wybudował w Zakopanem dla dziecichorych na gruźlicę. - Ale Rospond to chłopski syn. Dobrze mówię? - A, jeżeli chodzi o księdza biskupa Rosponda,to tak. On pochodzi ze wsi Liszki. Jakieś piętnaściekilometrówna zachód od Krakowa. Wieś ta słynieze znakomitych kiełbas. - A to się chwali. Widzisz, Helenka, chłopy teżmają głowę nie od parady. - Ale ja już nie będę nazywana Helenką. -No to taki dziwny klasztorny zwyczaj westchnęła mama zżałością. - A jakie imię chcą ci dać? 221. - Faustyna. -Ładnie brzmi, ale jakoś nie po polsku. - Bo i nie polskieimię. To imię rzymskie. - Aco toznaczy? -Szczęśliwa. - Masz to zasłużenie. Tyś zawsze taka była i obyci się nadal sprawdzało. Tego ci życzę. Tegoci wszyscy dzisiajżyczymy, jak tu jesteśmy. - Dziękuję. I ja jestem szczęśliwa, że będę sięnazywała Szczęśliwa - zażartowała. -Alena mnieczas. Idę ubrać się w poświęconyhabiti potemprzyjdę do was. - No, a teraz ty, Helenka, ściągaj postulanckieokrycie i wkładaj prawdziwy poświęcony habit. Razdwa, bo tu zimno. Wkładałana siebie poświęconą suknię. Trzęsły jej się ręce z pośpiechu i chyba z przejęcia. Botego wszystkiego jakna jeden dzień jużbyło zadużo. Zaplątała się - gdzie przód, agdzie tył, szukała w ciemnościachotworu na głowę. I naglew tym zawirowaniu, zamieszaniu, wrozgardiaszuprzestała słyszećgłosy sióstr. "A więc to już habitzakonny. Nie sukniapustelniczki. To koniec moich marzeń dziewczęcych, aby pozostać w samotności, tylko sam na sam z Bogiem. Teraz wybieram życie klasztorne, czyli społeczne. Tylkoczyja naprawdę tego chciałam i chcę? " Zatraciłasięjej granicapomiędzy realnością a nierealnością,świadomością i nieświadomością. Poczuła słabośćwnogach, a właściwie zdawałosię jej, jakby nógnie miała, i słabość w rękach, jakby je straciła. I taciemność - choć jużgłowa tkwiław otworze suk222 ni. I nagle jużleciała - w dół czy w górę - zrzeczywistości, z tego światapełnego kłopotów, dyskusji,zmartwień, najrozmaitszych potrzeb, krzyków. I ostatniamyśl, jak wykrzyknik: "Umieram". "Jak dobrze" - prawie że westchnęła, wyzwolonaz wszystkiego cozbędne, co balastem, co obciążeniem. W jasność, w lekkość. Już słyszałajakbyz zaświatów okrzyki: - Trzymaj ją, bo leci! -Zemdlała! -Wody! Prędzej. Na twarz. Więcej. - To woda? -Kolońska. - Nie, potrzeba zwyczajnej wody. -Już jest. - Budzi się. Otwiera oczy. - Ale zbladła. -Całeszczęście. Helenko. Helenko! Widziszmnie? Poznajesz? - Gdzie jestem? - spytała, nie orientującsię w niczym. - W klasztorze. W czasie obłóczyn. - Obłóczyn? Jakich obtóczyn? - dźwigała się zestołu, na którym się znalazła. - W święty habit. -A,już wiem. Już wszystko wiem. Jaka szkoda. - Czego szkoda? -Dobrze, wszystko dobrze. Przepraszam za kłopot. Przepraszam. Chciałam na skróty do nieba -mówiła trochę do siebie, trochę do sióstr ją otaczających, już żartując, uśmiechając się do sióstr, dosiostry mistrzyni. 223. - Ale jesteś w habicie. -Dziękuję. - Usiądź. Odpocznij, bojesteś osłabiona. Zarazwracamy do kaplicy na błogosławieństwo. NOWICJAT 12 maja podczas zmywanianaczyń poobiednichzdawało jej się, że oknami kuchni wstrząsnął hukarmat. Patem tych armatnich wystrzałów było więcej i bez końca. Towarzyszyły im strzały karabinowe ikarabinówmaszynowych. Zlewały się w jednąpotworną lawinę. "Gdzie to? Co to? " Otrząsnęła sięjak ze snu. W kuchni trwał zwyczajny hałas ludzi, garnków, talerzy, sztućców i płynącej wody. "Boże, co to było? Przed czym mnieostrzegasz? Coś mi chcesz przekazać. Jakaś bitwa,jakaś wojna? " Usłyszała jakby wyraźny głos:"Módlsię o pokójw Polsce". Przed wieczornym nabożeństwem w kaplicymatka przełożona zwróciła się do sióstr: - Módlmy się o pokój w Warszawie. Dziś popołudniu marszałek Józef Piłsudski dokonał zamachustanu. Wsparty przez zbuntowane pułki legionistówzajął Pragę. Na moście Poniatowskiegospotkał sięz prezydentem Stanisławem Wojciechowskim. Postawił żądania. Ten nie ustąpił i rozpoczęły się walki. Módlmy się o pokój. Dla Helenkistało się wszystkojasne. I to popołudniowe widzenie, i rozmowa prowadzonaprzez 225. siostry profesorki w Skolimowie. A więcmiała racjęstarsza siostra profesorka, która twierdziła, żechoć marszałek wycofał się do Sulejówka, ale to nieznaczy, że nie powróci do życia politycznego. Prawie całą noc nie spala. Modliła się. Prosiłao pokój. "Przecież jesteśmytakim umęczonym narodem. Nie dopuść do tego, ażeby lała się polskakrew. Ażeby bratprzeciwkobratu występował". Przed Mszą świętą poranną, po rozmyślaniu, znowu tasama intencja o pokój. W ciągu dnia przez kuchnię przetaczały się, jakzwykle,wszystkienajnowszewiadomości, plotki,opinie, komentarze. Helenkawychwytywała je jakkrople wody na pustyni. Mówionoo zażartych walkach na ulicy Starego Miasta. O niepotrzebnym przelewaniu polskiej krwi. Oprzewadzewojskrządowych. Ale równocześnie o strajku kolejarzy, którzy utrudniali dostawy dla wojsk rządowych. - Noto kto zwycięży? Jak myślicie? - Jeszcze nic nie wiadomo. Wieczoremznowu matka powtórzyła intencję: - Módlmy się opokój. Bo walki wciąż trwają. Helenka płakałaprzed Bogiem: "Tyś mnie nauczył, że choć jesteś wszechmocny, to przecież szanujesz wolną wolę, którą obdarzyłeś człowieka. Aleproszę Cię, zróbcoś. Pomóż ludziom,aby byli mądrymi idobrymi. Pomóżim być tolerancyjnymi. Proszę". Słyszała, jak do niej mówi: "Nie bój się. Módlsię oto, bo ludzie potrzebują modlitwy. Ty wiesz, żejestem miłosierny. Mimo grzechów, głupoty i złościludzkiej kochamich, pomagam im, by wychodzilizbłędów i nienawiści". Zawsze po takiej rozmowieuspokajała się. I tym razem zasnęła spokojnie. 226 Ale walki trwały pełne trzy dni. Potem wreszcienastał upragniony pokój. Porozumienie, sprzątanie,porządkowanie. W kuchni dowiedziała się reszty. -A ilu zginęło żołnierzy? - Ponad trzystu. I tysiące rannych. -1co dalej? - Powstał nowy rząd. Z profesorem KazimierzemBardem z Uniwersytetu Lwowskiego na czele. - A Piłsudskioczywiście prezydentem? -Nie, znowu się wycofał. Prezydentem zostałIgnacy Mościcki. Rząd za hasło sobie obrał słowo"sanacja": uzdrowienie. Dyskusjetrwały, argumenty i kontrargumentyprzetaczały sięprzez kuchnię, ale ona już nato niezwracała uwagi. Modliła się zazabitych, modliła sięza rannych. "Dzięki, Boże, składam,że walkinierozszerzyły się pocałym kraju, tylkoograniczyły siędoWarszawy". Spodziewała się, że gdy rozpocznie nowicjat,zostanie przesunięta do innych zajęć. Tymczasemtak się nie stało. Została w kuchnijak dotąd i przytej samej robocie -przy ziemniakach. Ale okazało się, że już jej siły są za słabe, za małedo tego, żeby dźwignąć gar naładowany ziemniakami, postawić nablasze kuchennej. Ażsię samatymzdziwiła i zaniepokoiła:"Co sięze mną dzieje? ". Niemiała zwyczaju sięgać po termometr,ale takie miaławrażenie, że od pewnegoczasu ma stale podwyższoną temperaturę. "Ale przecież grypynie mam, bo bymnie łamało w kościach. Ani anginy, bo mnie gardło 227. nie boli". Faktycznie, czasem pokaszliwała, chociażnie miała kataru, i szybko się pociła, co dotąd nie występowało nawet przy większym wysiłku. Ale jak niekaszleć, kiedy łaskocze w gardle. Skąd więc ta słabość? "Możeza mało jem? I dlatego opadłam z sił? " Coraz bardziej niedawała sobie radyz dźwiganiem ciężkich garów. Wzięła się nasposób - wnosiłagarnekpusty na blachę w kuchni, potemdo niego wlewała wodęi dosypywała ziemniaków. Robiłato dyskretnie, żeby nie zauważyła tejoperacji siostra kucharka. Gorzej było po ugotowaniu, gdy ziemniaki byty już gotowe dozdjęcia z blachy na dół. Usiłowała odlaćwodę jeszczeprawie gotującą się. Ale to już podpadłosiostrze kucharce. - Acóżto siostra wyrabia? - wykrzyknęła. -Chce się siostra poparzyć? I będzie nowy kłopot. Trzeba znieść garnek taki, jaki jest, z blachy i załatwione. - Ale ja nie potrafię go udźwignąć. -Jakiż to francuski piesek zrobił sięz siostry, żenagle siostra niepotrafi dźwigać garnka. Młodadziewczyna zewsi. - No, jakoś osłabłam. -E, niech się siostra nie wykręcai nieopowiada takich dyrdymałów. Alechociaż siostra kucharka nie przyjęła jejwytłumaczenia, to Helenka zauważyła, że wyznacza już inne siostry do gotowania ziemniaków. Jąpozostawiła przy obieraniu. Zbliżało się lato. W kuchni robiło się coraz bardziej gorąco. Helenka przy swojejrobocie zalewałasię potem. Wciąż czuła mokry placek bielizny na 228 plecach. Czasem zdawało się jej, że jest na granicyomdlenia. A tymczasem robotynie ubywało. Przed czerwcową uroczystością SercaJezusa,która przypada woktawie Bożego Ciała, siostraprzełożona zwróciła się do niej z poleceniem: - Siostra uda się z paroma innymi nowicjuszkamido Jezuitów na Kopernika,aby uczestniczyćw nabożeństwie i procesjiku czciSerca Jezusa. -Dobrze, proszę matki. - Jak siostra wie, nasze zgromadzenie jest związane z zakonemjezuitów. Matka założycielka znalazła w nirń^pomoc. Ale inasza duchowość jest oparta na duchowości świętego Ignacego Loyoli. Zobaczyła po raz pierwszy bazylikę oo. Jezuitów. Przepiękny kościół, niedawno poświęcony, z czerwonego granitu, z urzekającymi rzeźbami Karola Hukana. Ogromne wnętrze szczelnie wypełnione ludźmi. Kazanie na tematświętej Marii Małgorzaty Alacouque. Że urodzona 22 lipca w 1647 roku w Burgundii, żewstąpiła do zgromadzenia sióstr wizytek w 1671, żemistyczka, że apostołka przekazująca prawdę o miłości Bożej, że wzywająca do kultu Serca Jezusowegow duchu zadośćuczynienia Jezusowi za grzechy własne i innych, że oprócz podstawowego objawienia byłynastępne - wzywające do przyjmowania Komuniiświętej w każdy pierwszy piątek miesiąca, i jeszczenastępne - do ustanowienia osobnego liturgicznegoświęta. Ibyło wiele innych,w których widziała MatkęNajświętszą. Że Maria Małgorzata zmarła w1690roku. A wreszcie, że wielką rolęw historii jej życia odegrali jezuiccy spowiednicy, zwłaszcza ojciecKlaudiuszLa Colonbiere. 229. Helenka, w miarę jak kaznodzieja rozwijał temat, była coraz bardziej zachwycona osobą świętej. Poczuła jakby jakieśpokrewieństwo duchowe. Kaznodzieja wciąż pięknie przemawiał, a ona corazmniej go słyszała,coraz bliżej byłatej prostej jakdziecko świętej. I to rosło w niejjak falaprzypływumorza. Już czuła się zaprzyjaźniona z nią. Jakby sięznały od zawsze, a przynajmniej oddziecka. Jużwidziała ją. Już mówiła do niej po imieniu. "Małgosiu,ależ tak, masz rację. Ja to samo czuję. JaJezusateż widziałam wiele razy. On jest piękniejszy niżmógłby Go ktoś sobie wyobrazić. A to, że nas kocha,jest takieoczywiste, jakoczywiste jestsłońce,które świeci naniebie. PrzecieżjestSłowem BogaStwórcy, który nas stwarza z miłości. I kochać Go tosama radość. Jakże się cieszę, że tyle dowiedziałamsię o Tobie. Jak się cieszę, że mogłam się z tobą dzisiaj spotkać. Tylko jedno ci powiem: żegdybyśżyła obecniena świecie, tak jak ja, chyba jużinaczej byśgłosiłaprawdę o miłości Boga i miłości Jezusa, Jego Syna. Bo dzisiejsza ludzkość jest bardzo poraniona. Przeżyliśmy wojnę światową. Ci ludzie, którzyteraz żyją,to sąinni ludzie niż ci, do których tysię zwracałaś. To twoje prorokowanie itakie ukazywanie miłościBoga byłona pewnotrafnena twoje czasy, wycelowane do tamtych ludzi. Miałaś,Małgosiu, na pewno znakomite wyczucie swoich czasów. Ale dzisiajludzie czego innego potrzebują. Po tej wojnie mywszyscyczujemy, że mamy dłonie poplamione krwiąbratnią. Czujemy piętno Kaina na swoich czołach. W rękachniesiemy judaszowe srebrniki. My wiemy, 230 że nie zasłużyliśmy na miłość. My potrzebujemyBożej litości, miłosierdzia. Myszukamy Boga pochylonego nad nami ze współczuciem. I takiej miłości Jego Synaku nam". Zobaczyłauśmiech serdeczny natwarzy świętejMałgorzaty i usłyszała jej głos: "Na pewnowtedyżyli inniludzie ibyli inaczej ukształtowani. Alew gruncie rzeczy człowiek jest zawsze jakoś takisam. Dlatego też sądzę, że prawdao zadośćuczynieniuBożej miłości możebyć także dzisiaj przyjmowana. Choć nie w tym stopniu jak wtedy". Nagle^Helenka usłyszałaszept socjuszki: - Siostry jużwracają do klasztoru. Niech siostraidzie z nami. Otwarła oczy. Spostrzegła ze zdumieniem, żeklęczy w ławie. Rozglądnęłasię. Brat kościelny gasił świece na ołtarzu. Kościół był już prawie pusty. - Idę już, idę. Nie chciała się zdradzić, że niepostrzeżenie uciekłojej kazanie w końcowejczęści. Msza święta, nabożeństwoz procesją. Nie wiedziała, skąd się znalazła w ławie kościelnej. Przecież nie miała takiegozwyczaju. Ale już szła, starając się iść normalnie,choć wciąż nie czuła zdrętwiałych kolan. Wyszły nazewnątrz. - Pospieszmy się, naszenowicjuszki już sąw przedzie. -Dobrze już,dobrze. Schodziła ostrożnie po schodach, bojącsię,żebyz nich niespaść. Starała się przyspieszyć, ale niebardzo mogła. Nogi jak z ołowiu, bezwładne,niechciałyjej słuchać. Zatoczyła się. 231. - Niechże siostra uważa, bo gotowa się przewrócić. Trzymała się wszystkimi sitami. Jak tylko mogła, starała się iść równym krokiem. Całą uwagęskupiła na tym, bysię nie zataczać, choć kręciło się jej wgłowie. Nagle pojawiła sięsiostra mistrzyni. - Jakieś kłopoty? -Nie, tylko jestem trochęzmęczona. - To my idziemy doklasztoru. A wy nie musiciesię spieszyć. Kiedy przyjdziecie,wtedy przyjdziecie. Dowlokła się z trudem do Plant. Marzyłatylko o tym, żeby tutaj sięznaleźć. -Ja muszę przysiąść. Socjuszkastropiła się: - Jakże to "przysiąść"? Gdzie przysiąść? - Tu na trawniku. -Gdzie na trawniku, przecież to nie wypada. - Ale ja nie mogę iść dalej,upadnę. Usiadła,a właściwie prawie runęła jak podcięta. Położyłagłowę na kolana iwydychała zmęczenie. Socjuszka stała obok niej, wyraźnie coraz bardziejskonfundowana. Jak słup soli -"czyli jak żonaLota"- przebiegło Helence przez głowę. Po chwilizaczęło się uspokajać w niej wewnętrzne rozedrganie,"Boże mój, co Ty wyrabiasz ze mną? Stałam siędziwowiskiem dla ludzi. I możetrochę zgorszeniemdla siostry socjuszki". Podniosła głowę. Zauważyłaprzechodniów, którzy mijając je, rzucali zdziwione,zaniepokojone spojrzenia w ichkierunku. "No bokto to widział, żeby zakonnica w habicie nowicjuszkisiedziała na trawniku na Plantach. Zrób coś,uko232 chanyBoże. Dodaj mi siły, żebym nie kompromitowała Kościoła katolickiego". - Możebyśmy jużposzłydalej? - niecierpliwiłasię towarzyszka. - Jeszcze chwilka, proszę. Już zabieramy sięw drogę. Jużmi trochę lepiej. I znowu ukryła twarz między kolanami. Narazjak przez sen usłyszała: -Prrr. Podniosłagłowę. Jakiś wóz przystanął. Mężczyznaz lejcami w rękach i z batem, zwrócony ku nim,pytał: \ - A cóż to? Siostrzyczce słabo? Może podwieźć? Słuchała tego zaproszenia jak daru prosto z nieba izaczęła sięrozjaśniać: "Mój Boże, jakiś Ty jestdowcipny- Znowu kolejna niespodzianka. A tom słaba,a to nieoczekiwana pomoc". - Dokąd to siostrzyczki? - kontynuował woźnica. -Ja wracam z moją kobietą z odpustu u Jezuitów do domu, do Myślenic. Podniosła głowę jeszcze wyżej: - Dziękujemy! - odkrzyknęła. -Chętnie skorzystamy zzaproszenia. My do Łagiewnik. - Ato po drodze. Siadajcie, ja pomogę. - Dziękujemy za pomoc. -Ale to nie bryczka. Tu żadna wygoda. Jeszczenie dorobiliśmy się, nie stać nas na nią. Ale czymchata bogata, tym rada. Helenka gramoliła się na wóz z pomocąwciążstropionej socjuszki. - A trochę siostra osłabła, jak się domyślam włączyła się kobieta na wozie. 233. -Tak, trochę. Już siedziała, już ruszyli. - Wio, maluśkie. Nie ma się co dziwić przy dzisiejszym upale. Może wy również wracacie z odpustu u Jezuitów? - Anotak. -No to my z jednej parafii. I wtensposób znalazły się w klasztorze. Została wezwana do matkiprzełożonej. - A cóż się dzieje? Siostra zasłabła, jak słyszę? - Trochę, ale już po wszystkim. -No to dobrze, bozaniepokoiłam się. A jakuroczystość u Jezuitów? - Uważam, że byłobardzo pięknie. Kazanie o tym, jak to postanie świętej Marii Małgorzaty byłoodkrywcze na owe czasy. Ale. - zawahała się, czy dalej mówić. - Proszę, proszę, mów dalej. -My potrzebujemy innego spojrzenia na miłośćBoga. Dla współczesnego człowieka zadośćuczynienie Panu Jezusowi za grzechy jest w pewien sposób obce. - A co siostra ma na myśli? -Myjesteśmy wszyscy skażeni nienawiścią. I jeżeli się od tego nie wyzwolimy, zmierzamy do następnejwojny światowej. - Co też siostratakierzeczy przepowiada. -Proszę popatrzyć, co się dzieje: faszyzm włoski,nacjonalizm niemiecki, imperializm komunistycznyw Rosji Sowieckiej. Wszyscy odwróceniod Boga. Wszystkozbudowane nanienawiści i na pogardzie. 234 - A jaki siostra widzi ratunek? -Trzeba uwierzyćw miłosierdzie Boże. Zobaczyć, że Bógjest dla nas miłosierny. A potem samemu być miłosiernym dla siebie i dla bliźnich. Zresztą to samopowiedziałam świętejMarii Małgorzacie. - Jak to siostra "powiedziała"? - matkaprzełożona była prawie przerażona. - Zobaczyłam ją w czasie nabożeństwa i powiedziałam jej to, co teraz mówię do matkiprzełożonej. Ona mi na to wyjaśniła,że i teraz są dusze, które zadośćuczynienie rozumiejąi rozumieć będą. Aleja uważam, że do szerokich mastrafić może prędzej miłosierdzie Boże. - Czy siostra o tym rozmawiałaze swoim spowiednikiem? -O tym jeszcze nie,ale o poprzednich przeżyciach tak. - A tych objawień byłodużo? -Wciąż je mam. - A comówią na tospowiednicy, jeśli wolnospytać? -Przeważniemilczą. Tak jakby mnie nie usłyszeli. Niektórzywyrażają wątpliwości, że to mi siętylko tak zdaje. Niektórzy zbywająmnie nawet jakimś pobłażliwym słowem. Przepraszam matkęprzełożoną, ale ja tych przeżyć nie nazywam objawieniami. To po prostu modlitwa. - Nie w każdej modlitwie słyszymyPana Boga. Tak jaknie w każdej widzimy Pana Jezusa. - Tak, aletosprawa intensywnościmodlitwy. Przecież Bóg jest Duchem, ale i my mamy duszę. 235. I możemy Boga na sposób duchowy słyszeć. Przepraszam matkę za takie mówienie. - Ale jest jeszczejedna sprawa - odparła matka. -Jeżeli modlitwa to rozmowa, wtakim razie potrzeba zgody obu stron: ja chcę mówić z Bogiem,ale pozostaje pytanie, czy On chce mówić ze mną. - Jest miłością,dlatego zawsze chcemówić ze mną. -Ale nie przeżywała siostra takiej sytuacji, że jachcę mówićz Bogiem, a tymczasemOnjakby sięukrył przed nami? Nieczujemy Go, nietylko nie słyszymy Go? Helenka skinęłagłową: - Tak zpewnością to jest. Ale jak dotąd tegonie doświadczyłam. Nie wiedziała, że to był ostatni promień zachodzącego słońca,że zarazzacznie się ściemniać. I jeszcze chwila,a zapadnie noc. Gdyby się nawetznalazł taki, kto by jejto powiedział, kto by ostrzegłprzed tym,co się stanie, nie uwierzyłaby mu. Odpowiedziałaby, że toniemożliwe, że to nigdy się niestanie. Nigdy, przenigdy. A stało się. Nastałaciemność. I Helenka znalazła się sama w środkunocy. Bez żadnego oparcia. Bez żadnejpomocy. W zupełnej samotności. Poczuta się jak dziecko zagubionew ciemnym lesie,które próbuje iść po omacku, alesamonie wie,w którą stronę. I wciążnadziewasięna krzaki, rozbija się odrzewa. Stało się coś, czegosobie w prostocie swojej duszy niewyobrażała, że to sięstaćmoże. Modlitwy poranne odmawiaław kaplicy ustami,ale zupełnie obojętnym sercem. A jej myśli błądziłybezkarnie po bezdrożach. Poranne rozmyślanie 236 przesiadywała jak kołek w płocie. Czuła się jak w obcym ciele. Czułasię jak obca w społeczności zakonnej. Coraz zadawała sobie pytanie: "Co ja tu robię? Skąd się tu wzięłam? Przecież to wszystkozupełnienie ma sensu". Gdy przyszedł czas spowiedzi tygodniowej, najpierw oświadczyła, że do żadnej spowiedzi nie pójdzie, bo nie jest w staniedo niej sięprzygotować. O jakimś żaluza grzechy nie ma mowy. Bo żebyżałować, to trzeba najpierw spotkać Tego, przed kimma żałować. Tego kogoś, ktojest Bogiem. A ona Gonieczuje. On poprostu jest nieobecny. Ale weszłado kaplicy, bo wszystkienowicjuszki wchodziły. Siedziała nieobecna wławce, aż któraś z koleżanek trąciła ją, mówiąc: - Teraz twoja kolej. Wobec tego poszła. Uklękła przy kratkach bez słowa. Spowiednik odczekał chwilę, potem odezwał się: - Mów, słucham ciebie. Odpowiedziała drewnianymi ustami: - Ja nie przyszłam do spowiedzi. Ja nie potrafięsię spowiadać. - Dlaczego? Co się dzieje? - We mnie jest ciemno, pusto. Nicnie widzę. Nicnieczuję. Nic nie słyszę. Nieumiem z Nim rozmawiać. Wierzyć misię nie chce, że wszystko, co byłodotąd, to było naprawdę. Wydaje mi się, żeto tylkomi się zdawało, że to jedna wielka złuda, w którejtkwiłam jak w bajkowym kolorowym śnie. A tymczasem tobyła obraza Boga. Jedno wielkie bluźnierstwo. Uważam się zaniegodną, by uczestniczyć weMszy świętej, a każda Komunia święta przyjmowa237. na przeze mnie jest świętokradztwem. Dlatego zdecydowałam się nie przychodzić na Mszę świętą,a przynajmniej nie przyjmować Komunii świętej. - Proszętakich decyzji nie podejmować na własną rękę. Proszę zawszesprawę przedstawić spowiednikowi i dostosować się do jegowskazówek. A co się stało? -Ja nie jestem sobiew stanie odpowiedzieć na pytanie, co się stało. W jakiej mierze jestem winnaza ten stan,w którym się znajduję. Nie wiem, comamrobić, żeby było tak jak dawniej? - Czy popełniłaś, dziecko, jakiśgrzech wyraźny, któryzburzył twojądotychczasową przyjaźń z Bogiem? -Nie,ale ja cała jestem niegodna przyjaźni z Bogiem. - Czy cicośdolega? Czy jesteś fizycznie zdrowa? Pytam, bo jesteśmy jednością: ciało i dusza. I kiedychora dusza,to może to mieć związek z jakąś chorobą ciała. Nie dolega ci coś? Odpowiedz. Jestem od pewnego czasu słabsza. Jakby misił ubyłoi ubywa nadal. - Mierzysz sobie gorączkę? -Nie. - Masz jakieś szczególne objawy chorobowe? -Kaszlę czasem. Pocę się łatwo. - Udaj się, proszę, do siostry mistrzyni i poinformuj ją otym. Proś,aby cię posłała do lekarza. Mówię to nie w formierozkazu, ale proszęo to. Czyod dawnautrzymuje się tentwójstan depresji? - Od kilku miesięcy. -Jest lepiej czy gorzej? - Myślę, że jestznacznie gorzej. 238 Obierałajakco dzień w kuchni ziemniaki. Nieobecna, zgnębiona, przygnieciona tym stanem,z którego nie widziała możliwości wyjścia. Czułasię jak w studni. "Tylko że tam jest otwór i widaćniebo. A tu nawet tego nie mam". Nie wiedziała,czy to poniedziałek, czy sobota, czy to wiosna, czyjeszcze zima. Otępiała. Jak automat wykonywałacodzienną robotę. W Wielki Piątek uprosiła u matkiprzełożonejzezwolenie,aby pójść na Wawel o godzinie trzeciejpo południu pod Czarny Krucyfiks królowej Jadwigi. Nasłuchała sięo nim jeszcze w domu rodzinnym. Matka opierała się. Tłumaczyła: - Może siostrasobie zaszkodzić. Pamięta siostra,jak to było z powrotem od Jezuitów na Serce Jezusa. - Ale teraz już na tylewydobrzałam, że chybadam radę bez podwody. -No to jak siostrze tak na tym zależy,proszęspróbować, ale potem na mnienie narzekać, gdysię wyprawa nie powiedzie. Jakoś doszła, choć w nie najlepszej formie. Ale sięudałobyć wkatedrze nawet z półgodzinnym zapasem. Socjuszka pochodząca z Krakowa wyjaśniała jej: - Widzi siostra te kości, które tu wiszą przy wejściu? Będą wisiały do końca świata. Jak się urwąi spadną,to wtedy będzie koniec świata. W tej drugiejwieży znajduje się dzwon Zygmunta, Bata się, że socjuszka będzie jązasypywała nadal informacjami. Alenie, wnętrze katedry zrobiłoswoje. Ogarnąłje półmrok i cisza. Zamilkła. Jeszcze szepnęła: 239. - Krzyż jest w nawie obiegowej. Skierowały sięna prawo. Szły oboksarkofagów królewskich. - Tu Kazimierz Jagiellończyk - szepnęła do Helenki. -TuKazimierz Wielki. Naprawo kaplica Zygmuntowska. I na tymskończyła. Już natrafiały najpierw na pojedynczychludzi,potem weszły w rzadki tłum, wreszcie utknęły w zwartym tłumie. Helenka nie wiedziała, co będzie się działo. Czy będzie odprawiane jakieś nabożeństwo, czy będąśpiewane wspólnie śpiewy wielkopostne - chociażby Gortkie iale. Na razie na to nie wyglądało. Nawet nikt niezapalał świec ołtarzowych. Wpatrywałasię coraz intensywniej. Wzrok jej jużprzyzwyczaiłsię do mroku. Dostrzegła na ciemnej ścianie ołtarza czarny krzyż. Na nim rozpięty czarny korpusciała Jezusa. Trwałacisza. Naraz pojawiło się w niejpytanie; "Po co ludzie tu przyszli? ". I jeszcze jednouzupełniające: "Po co ja tu przyszłam? Czekam, jakinni, na godzinę trzecią- rocznicę śmierci Jezusanakrzyżu? " Nie, rocznica to źle jej zabrzmiało. "Tonie żadna rocznica. To coświęcej. Czekamy na moment konaniaJezusa skazanego za to, że nauczał, że Bóg jestMiłością". Niespodziewanie przeszła z "On" na "Ty". Nieprzypadkiem. Bo to inaczej zabrzmiało,bo toinnamelodiauczuciowa. "Poniosłeś śmierć z miłościkuludziom - ku mnie. Ponosisz śmierć jeszcze dziś. Jeszcze tu cierpisz na krzyżu, w naszych kościołach,kapliczkach przydrożnych, w domach mieszkal240 nych, wwarsztatach pracy. Ale jużeś się namopatrzył, już nie reagujemy prawidłowo. A nawet niereagujemy wcale. Nie zdajemy sobie sprawy, żeś Typoniósł śmierć z miłości ku nam. Bośsię ulitowałnad nami. Boś nam chciał okazać Boże miłosierdzie. Bo nie chciałeś i bo nie chcesz, byśmy żyliw błędzie, w wyobrażaniu sobie Bogajako gromowładnego Jowisza albo Boga Izraela, troszczącegosię wyłącznie o Żydów, a gardzącego poganami". Stała już bliskopod krzyżem, wysunięta przedJego Matkę, przed Marię,żonę Kleofasa, przed Marię Magdalenę. Widziałapodnoszącąsię w spazmatycznych oddechach klatkę piersiową Jezusa. Zbliżyła się jeszcze bardziej - jeszcze bliżej, jeszczewyżej. Znajdowała się na wysokości Jego głowy. Patrzyłanaprzepiękną twarz,której piękna nie naruszyłystrużki potu i krwi. Żałość najczulsza, serdecznośćnajtkliwsza zawładnęły jej sercem ażdobólu. Nagle ciszę kościelną rozerwał dźwięk zegara,wybijającegogodzinętrzecią. Oderwała na ten moment oczy od Jezusa, szukając w górze dzwonu. I gdy wróciła zespojrzeniem na Jego twarz, już byłopo wszystkim - głowa zwisała bezwładnie. Piersizastygły bez ruchu. Tylko ostatniekrople potu i krwispływały po twarzy. "Skonał" - stwierdziła. Jakbyjejkamień spadł z serca. Uspokoiła się. Podobniejak to było w kościele parafialnym w Świnicach. Była spokojna, nawetszczęśliwa. "Już jesteś uOjca. Już Cię nic nie boli. Już nie cierpisz. Jużjesteś szczęśliwy. To, coś chciał nam powiedzieć, powiedziałeś. I nam wciąż mówisz. Byleśmy chcieli Cię słyszeć. A ja na to mam być zakonnicą, by to wiedzieć, by 241. wszystkim głosić, co Ty powiedziałeś. Już mogęwracać. Jużjestem o siebie spokojna". - Wracamy - zwróciła się do socjuszki. Skierowały się ku wyjściu. Widziała,że nie tylkoone wracają. Powoli tłumsię przerzedzał. Bez pośpiechu,w skupieniu. Ludzie, chyba podobnie uspokojeni jak ona, wychodzili z katedry. "Teraz mogęskładać śluby czasowe". - Co siostra mówiła? - spytała towarzyszka. - Tylko tyle, że za kilkadni będziemy mieliuroczystości składania ślubów czasowych. Będziemyprzyrzekaćgłoszenieludziom prawdy o Bogu-Miłości. - Nie, nie, nie, będziemy składać trzy śluby: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa - poprawiła ją towarzyszka. -No tak, ale to środek docelu. Ale celem jest apostolstwo Bożej miłości ku ludziom. I tak się stało. ŚlubyCZASOWE 30 kwietnia składała śluby czasowe przed tymsamym biskupem pomocniczym, księdzemStanisławem Rospondem. Składała je "na rozum". Wewnątrzbyła pusta i sucha jak dzban stojący w kącie, odstawiony i zapomniany. Jasność Wielkiego Piątku zgasła w niej zupełnie. Nie było w niej najmniejszegopromieniaradości. Po uroczystościach, na drugi dzień, wróciła dokuchni do swojej zwyczajnej roboty jak nieobecna,otępiała, niemająca żadnej nadziei, że cokolwiekmoże się w niej zmienić. Nagle w zwyczajne głosy kuchni wtargną} gwar. Grupadziewcząt szkolnych weszła do wnętrza. Jedna z nich,zwracając się do siostry kucharki, zapytała: - W czym, siostro, mamypomóc? -Pomóżciesiostrze Faustynie. Obierzcie ziemniaki. Bo siostry nowicjuszki poszłydo miasta. Grupa dziewcząt obsiadła Helenkęjak stadowróbli i zabrały się do obierania. Jakiś czas jeszczeświergotały o bieżących sprawach, potem zamilkły. Któraśwestchnęła: 243 ,-.. - I wciąż obieranie tych zimniorów. Jakby tylkoone były na świecie. Druga uzupełniła: - Ależ tu smutno. Jak wgrobie rodzinnym. - Toby nie było nawet najgorsze, ale że tak tunudno, że aż słabo się robi. -I do tegopiegowata siostra. Tunastąpił wybuch śmiechu. To Helenkę jakbyprzyprowadziło do przytomności. Jak ostroga wymierzona w ciałokonia. Wypaliła: - A przy tymcałkiem ruda,tylko tego nie widać, bo pod czepkiem. I jeszcze dorzuciła, uśmiechając się całą buzią: -A poza tym lubię śpiewać, tylkonie mam słuchu i fałszuję. I naglewyciągnięta ręka dziewczyny: -To prosimy, żeby siostra coś nam zaśpiewała. - Mogę, ale ostrzegałam, będęfałszować. Chyba że mi pomożecie. Trzy,cztery: - U prząśniczki siedzą jak aniot dzieweczki,przędą sobie, przędącieniutkie niteczki. Kręć się, kręć wrzeciono, wić się tobie wić,ta pamięta dłużej, czyja dłuższa nić. Poszedł do Królewca młodzieniec zwiciną,łzami się zalewał, żegnając dziewczynę. - A teraz refren razem - zakomenderowała. Posłuchały. Zaczęły nieśmiało, ale potem się rozśpiewały: - Kręć się wrzeciono, wić siętobie wić,ta pamiętadłużej, czyja dłuższa nić. Inny się młodzieniec posuwa z ubocza 244 i innemurada dziewczyna ochocza. -1 teraz znowu refren razem. Zaśpiewały całkiem odważnie: - Kręć siękręć wrzeciono, pękła wątła nić,wstydem dziewczę płonie. Wstydź się, dziewczę,wstydź. - Ale to starodawne. Nie znasiostra czegoś nowszego? - Może być coś nowszego. Masz samochód o złotych błotnikach. Masztygrysa podkolor płaszczyka. Masz sukienek pełne szafy i bucików kilka par, ajednak -czegości brak. Masz pieniędzy jak żadna dziewczyna,masz samochódjak stąd do Berlina,masz już wszystko, co mieć można -przynajmniej mówią tak -a jednak - czegoś ci brak. Nagle dziś, właśnie dziś, przed godziną,pod twym oknem stanął chłopiec z dziewczyną. Ona nic niemówiła, tak jak w słońce patrzyła,a on do niej powiedział: "Miła". - O, tojuż coś nowego. -A ja myślałam, że siostrazaśpiewa nam jakąśreligijną pieśń, a siostra całkiem świecką zaśpiewała. - A to źle? -Dobrze, dobrze, ale ja się zdziwiłam,że siostra śpiewa nam piosenki omiłości. - A przecież my wierzymy, że Bóg jest miłością. 245 . A, to co innego miłość ludzka i miłość Boża. - Nie bardzo co innego. Przecież Bóg świat stworzył zmiłości iwszystko, co jest, opiera się na miłości - mówiła to tak swobodnie, tak naturalnie, żesama się nie mogła temu nadziwić. Słuchałasiebie,jakby to mówił ktoś zupełnie inny. - Człowiek bezmiłości jest jak ułomny, jak kaleka. Miłość dotyczydzieckai miłość dotyczy dorosłego człowieka, i miłośćdotyczy starego człowieka. Mogę wam jeszczezaśpiewać kołysankę. - Syneczku mały, już zasnął nawet twójpluszowy miś, aty wieczór caływciąż bajeksłuchałbyś. Syneczku miły, już bajkom spokój trzeba dać,bajki się skończyły, bajki poszły spać. Usnął głupi Jaś wraz z swym bratem złym,śpi królewna i jej paź wzłotymzamku swym,Śpią już wszystkie krasnoludki, las uśpiony śpiiKapturekśpi malutki, babcia śpi i wilk. Zbójców zmorzyłsen ikrólewna śpi,wzłotej trumnie leży hen,o łóżeczku śni. A jutrorano, bajeczki zbudząsię ze snui z radością wstaną, by dzieciom służyć znów. Iprzyjdą nieraz, przynosząc z sobącudówmoc,ale jużnie teraz, bo dziś późna noc. - A skądsiostra zna tyle piosenek? Chociażby tękołysankę. - Nas w domu było ośmioro. -Ośmioro? Ja byłam sama. Siostra była najstarsza? - Ja trzecia z rzędu. Miałam piątkęna głowie. A gdy byłam na służbie, też miałam parę maleństwpod opieką, teżbyłamprzy dzieciach. 246 - To siostra lubi dzieci? -Szalenie. Przepadam za dziećmi. - To czemusiostra poszła doklasztoru? -Bo kto by wam śpiewał piosenki? Kto bywamobierał ziemniaki? - Siostra niech nie żartuje. -Już nie żartuję. Ja chciałam być pustelnicą. Byćtylko z Bogiem na pustyni. - Na jakiejpustyni? -No właśnie, nie ma unas pustyni. Dlatego wstąpiłam do klasztoru. - To niech jeszczesiostra zaśpiewa jakąś piosenkę. Alenie kołysankę, tylko coś o miłości. - To będzie kołysanka dla dorosłych. -Więc śpij,kochanie, jeśligwiazdkę z nieba chcesz - dostaniesz. Czego pragniesz, daj mi znać, ja ciwszystko mogę dać, więc dlaczegonie chcesz spać? Więcśpij, bo właśnie księżyc ziewnął, a za chwilę zaśnie. A gdy rano przyjdzie świt, księżycowibędzie wstyd, że on zasnął, a nie ty. Aaa, kotki dwa,szarobure obydwa. Aaa,kotki dwa, szarobureszarobure obydwa. Więc śpij, bo nocą, kiedy gwiazdki się na niebie złocą, wszystkie dzieci, nawet złe, pogrążonesą we śnie, a ty jedna tylko nie. 247. - Dosyć tego śpiewania - odezwała się siostrakucharka. - Ziemniaków wystarczy na dziś. Aż nadto. Wywracajcie do internatu. A siostra powinna sięwstydzić, że śpiewa jakieś miłosne piosenki. Atu Wielki Post. Dziewczęta poderwały się jak stadko spłoszonych wróbli. - Dziękujemy siostrze zarozmowę i śpiewanie. -Idźcie już,idźcie - poganiała siostra kucharka. - Jak tylko będziemymogły, to znowu chętnie sięzgłosimy na obieranie ziemniaków i na śpiewanie. Odeszły, zostawiając za sobą powiewwiosny,radości, przyjaźni. Helencejakby słońcewstało. Jeszcze nieśmiało, jeszcze nie dowierzając, że tomożliwe, podniosła oczy na Pana Boga. Był przyniej. Jeszcze przełamując strach, niepewność, żetomożliwe, powiedziała: "Ojcze". Poczuła, że usłyszałto wezwanie. "A może Ty wciąż byłeśprzy mnie. Tylko mnie,głupiej sroce, zdawało się, żeś się przedemną skrył. To moja wyłączniewina. Trzeba Cię,Boże, było szukać w ludziach. Tak jak dzisiaj Ciebieznalazłam w tych dziewczynach". I nagleolśnienie: "Toś Ty mi je dzisiaj podesłał. Niech Ci będą dzięki za tendar". Zaparę dni znowu przyszły na obieranie ziemniaków. - Co dzisiaj siostra nam będzie śpiewała? -Dzisiaj niebędzie śpiewów. Przeszkadzamy w pracy. -Ale jak to? - Nie madyskusji. Dzisiaj będzie opowiadanie. - Jakie opowiadanie? 248 - O czym opowiadanie? -Będę wam opowiadała książki, które czytałam. A czytałam zapamiętale. Wy na pewno też maciewiele książekprzeczytanych. Wobectego najpierwsię was zapytam, czy może nazwisko Maria Rodziewiczówna coś wam mówi? Ta urodzona w 1864roku. Napisała szereg powieści. Ja najbardziej lubię Dewajtis i Lato leśnych ludzi z1920 roku. - Aja znam Dewajtis. -Czytałaś? - Nie, słyszałam o Dewajtisie,żebardzo dobraksiążka. ^ - Albomoże weźmiemy kogoś innego. Sienkiewicza czy Żeromskiego. - Nie, zostańmy przy Dewajtisie. Niechsiostraopowiada. Tak jak to siostra umie, ciekawie i obrazowo. Ustawiłyzydelki w wianuszek i Helenka zaczęła opowiadać, nie przerywając obierania. Czasem,żeby lepiej słyszeć, przytulały się jedna do drugiej,prawie że głowami dotykając siebie. A ona opowiadała. Tak im czas zleciał przy tym obieraniu, żenawet sięnie spostrzegły, jak było południe. Pobiegłydo swoich dalszych zajęć. Helenka otarła pot z czoła. Była prawie mokra zezmęczenia, ale szczęśliwa. W nagrodę usłyszała od siostrykucharki pochwałę: - Ale siostra ma dryg do dziewcząt. Jak starawychowawczyni. Jeszcze jakiś czas pracowała w Krakowie, tak jakdotąd -w kuchni. Ale czekała na dziewczęta, które 249. coraz przychodziły do pomocy. Ale,jak wyczuwała,również i one czekały na spotkania z nią, żeby pogadać. Bo to były i śpiewania, iopowiadania książek, ale również -i coraz częściej - przychodziły,by im odpowiedziała na dręczące pytania, których,jak twierdziły, nie śmiaiy przedłożyć matce klasowej - bo się wstydziły, bo były zbyt intymne. Tobyłypytania, ale to były również zwierzenia. Z dawnychprzygód życiowych, z doświadczeń, z rozterek,z problemów. Ale i tych, które aktualnieżycie niosło. Czasem te wyznania odbywały się przy koleżankach, a czasem w cztery oczy. Była dla nich prawdziwie jak siostra. Starsza czasem zaledwie o kilkalat, a nawet tylkoo parę lat. Doszły wiadomości o tychrozmowach przyobieraniu ziemniaków do uszu matki generalnej, którąod parulat była MichaelaMoraczewska. I onazażyczyła sobie, by Helenkaprzyjechała doWarszawyi pokazała,jak toona robi. Na Żytnią. - Sprawdzimy, czy to fenomen czysto krakowski, czy da się przenieść winne warunki, czy zaistnieje w innych warunkach. W kuclHNi NA ZyTNiEJ Żytnia była krótko. Zaledwie kilka miesięcy. Chociaż chcieliHelenkę zatrzymać, jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na długo. A właściwie na bardzodługo. Oczywiście dziewczęta internatowe. Zwiedziały się już wcześniej o tej piegowatej siostrzeFaustynie. Wieści przepłynęły pocztą pantoflową, alelotem błyskawicy, z Krakowa do klasztoru warszawskiego. Obsiadły ją już w pierwszym dniu. Wyczułyją instynktem dzieci-sierot, że to prawdziwa siostramiłosierdzia- albo miłosierna. Przylgnęły do niej,przytuliły się całym sercem. I ona odpowiadała immiłością za miłość,uśmiechem zauśmiech, smutkiem za smutek, łzami za łzy. Z tym, że dziewczętanie zdawały sobie sprawy, ani ona, że wprowadzajązaburzenie porządku wstruktury takich instytucji,jakimi są klasztor, internat, szkoła. A może było inaczej. Zdawały sobie z tego sprawę, ale potrzeba miłości była silniejsza niż wszystko tamto. Dziewczyny chciały ją mieć na własność. Za wszelkącenę. Onechciały wszystekjejczas,wszystkie jej siły,wszystkiejej rozmowy, wszystkie jej myśli, całą ją,całe jejserce. Sprawdzało się powiedzenie, że miłość jest zaborcza, że miłość jest okrutna,że miłość 253. jest bezwzględna. Matka przełożona stanęła w obronie Helenki. Podjęła walkę. Najpierw zwołałaradęsióstr. Przedstawiła sprawę. - Należy to ukrócić - siostra asystentka zdecydowała jednym pociągnięciem załatwić sprawę. -Zabronić siostrzeFaustynie kontaktowania sięz dziewczętami. - Proszę siostry, ale czy tonie za surowe pociągnięcie? - sprzeciwiła się siostra ekonomka. -Przecież siostraFaustynanic złego nie robi. - Nie trzyma się swoich obowiązków. -Ależprzeciwnie,jak słyszę, wypełnia swojezadania akuratnie. A że rozmawia, choćby przyobieraniuziemniaków. - Aleona rozmawia z nimi również w czasieswojej rekreacji. -I w tymnie widzęnic zdrożnego. - A może by- zaczęłapowoli kolejnaradna -dokonać prostego zabiegu. Przesunąć siostrę Faustynę z drugiego chóru do pierwszego. Ze statusu siostry koadiutorki do statusu siostry matki klasowej? - Ale cóż siostra opowiada. Tegodotąd nie bywało. Takie przesunięcie jest niedopuszczalne. - I jauważam, że tostwarza niebezpieczny precedens. -Cona to powiedzą matki profesorki. Ona zaledwie ma za sobą dwie i pół klasy szkoły powszechnej. - Ale jest wybitnieinteligentna, jest bardzo oczytana. Matkageneralna, która dotąd przysłuchiwała siętej dyskusji bez słowa, teraz zabrała głos: 254 - Zdaje mi się,że na tej drodze nie zajdziemyzbytdaleko. Proponujęinne rozwiązanie. Przeniesiemy siostrę Faustynę do innego klasztoru. - Do jakiego? Historia się powtórzy. - Mam tu akurat na biurku prośbę ze strony wielebnej matkiprzełożonejz Wilna. -Co tam się dzieje? - Prosio siostrę, która by zastąpiła tę, która maodbywać trzecią probację. -Od kiedy do kiedy? - Od końca lutego 1929 do połowy czerwca. Awięc następny rok. - Wydaje się, że Wilnoto najlepsze miejsce dlanaszej Paustynki. Koniec świata, mały klasztorek,dobra atmosfera, świeże powietrze, bo to za miastem. Dobrzejej to wszystko zrobi. A do czerwcawszystko się wyciszy i pomyślimy, co dalej. I taksię stało. Helenkapojechała do Wilna. WypożyczoNA do WINA Nie bez żalu. Z jej strony,ale przede wszystkimze strony dziewcząt. Zapłakiwaty się. Ttumaczyta: - Ślubowałam posłuszeństwo. I trzeba być konsekwentną. - Ale po co to Wilno? Czy niebyio innej siostry,żeby tam posiać? - Czy musiały nam zabrać akuratsiostrę? -Ja podejrzewam złośliwość- No to proszę, nie podejrzewajcie. Tylko dobrąwolę. Po długiej i uciążliwej podróży znalazła sięwWilnie. Powitały jąsiostry z wylewnością wschodnią. I z takąsamą gościnnością. Autentycznieucieszyły się z jej przyjazdu. Wyszły po nią na dworzec. - Nas tylko osiemnaście. Teraz będzie dziewiętnaście. Wsadziły ją na furmankę i zawiozły do klasztoru. I tu kolejne zaskoczenie, a nawetbezbrzeżnezdumienie. Nie było żadnego prawdziwego klasztoru, żadnego gmaszyska takiego jak w Krakowie. Albochociaż porządnej kamienicy - tak jak w Warszawie. Ale chałupiny porozrzucane w ogrodzie. Ażplasnęła dłońmi: "Ależ mi niespodziankęprzygoto256 wałeś, mój Boże! " Prymitywna każdymkroku. Aleprymitywczyściutki, zadbany, w najlepszym wiejskim stylu. I do tego przedobra przełożona,siostraIrena Krzyżanowska, która od razuprzytuliła ją,mówiąc: - Faustynko, bardzo dużo dobrych rzeczy sięnasłuchałam o tobie. Bogu dziękuję, że mogę cięgościć w naszym klasztorze. Dziękowała Boguza ten dar - dar wileńskiegoklasztoru. Choć jej było tęsknodo dziewcząt, z którymi się pożegnała. Serdecznie się więc doBoga zanimiwstawiała. Parę miesięcy minęło, jak zbicza strzelił. Przyszedł czas odjazdu. Wracała wypoczęta, mówiąc: "Boże, ateraz ciekawa jestem, jaką niespodziankęprzygotowałeś mina Żytniej". WARSZAWA - Cpochów Na Żytnią wpadła, ale nie dłużej niż po to, abypowiedzieć "dzień dobry". Iusłyszeć: - Siostra ma obediencję na Hetmańską44,dokuchni. Itak znalazła się na Grochowie. W miejscu pełnymniespodzianek. Bo tak tobywa w domu, któryjest dopiero na etapie organizacji. Była nie tylkowkuchni, nie tylko do obierania ziemniaków, aledowszystkiego, co na bieżącą chwilę było do zrobienia. Kiedy tow ogólnym rozgardiaszu trzeba byćna każdym miejscu - z własnym pomysłem, z własnąinicjatywą. Wtedysprawdza sięczłowiek - ktojest kto. Wtedy nie liczy się, czy tojest wychowanka,czy siostra pierwszego chóru, czy tylkokoadiutorka, ale liczysię mądrość, pomysłowość, zmysłpraktyczny, wytrzymałość, opanowanie, śmiałośćw decyzji. I dziewczęta szybko odkryły tę siostrępiegowatą o imieniu Faustyna - o której przecieżnieraz słyszały z ustswoich koleżanek z Żytniej -na to, żebyją uznać za swoją. Powoli stabilizowałosię życie klasztorne i internatowe na Hetmańskiej. Kiedyjuż ustalono, dokądsięga internat,a gdzie się zaczyna klasztor i klau258 zura, dziewczęta wciąż nie chciały się pogodzićz tymi granicami. Nie bardzo chciały być posłusznedzwonkom obwieszczającym ciszę nocną czy ranne wstawanie, śniadanie czykolację. A gdy nawetuznały,że te dzwonki pomagająwspólnemu życiu,to niezgodziły się na przerwanie kontaktu zpiegowatą Faustyna. Izaczęło się obleganie Faustyny. Matka przełożona doszłado przekonania, żetrzeba wprowadzić porządek równieżi wtej dziedzinie. Po skończonym śniadaniu wyszła z refektarza pierwsza. Jak się tego spodziewała, w przedsionku zobaczyła grupę dziewcząt. - A wy już pośniadaniu? -Mywcześniej jemy. - To czemu nie w szkole? -My na popołudnie. - Apo coście przyszły do klasztoru? -My do siostry Faustyny. - Apo cóż to? -Chcemy porozmawiać. - To nie lepiej przy obieraniu ziemniaków? -Siostrakucharka powiedziała, że dzisiaj nasnie potrzebuje. - Siostra Faustyna ma swoje obowiązki w kuchni. -My nie będziemy jej przeszkadzać. Pomożemynawet. - Nie może wam całego czasu swojego poświęcać. -Całego oczywiście nie, aleprosimy o więcej. - Siostra musi odmówić pacierze, odprawić rozmyślanie, uczestniczyć we Mszy świętej, modlić sięna różańcu, iść na adorację Najświętszego Sakramentu. 259. - A nie mogłaby matka przełożona zwolnić jaz niektórych modlitw? Przecież ich sporo, a nawet dużo. - Ale zrozumcie, onesąźródłem mądrości imilości człowieka. -Ale musi być ażtak dużo? - Musi i już. SiostraFaustyna jest zakonnicą i powinna żyć zgodnie z regułą zakonu. A tak nawiasemmówiąc, od rozmów macie waszą matkę klasową. - A nie wolno nam zwrócićsię do innej siostry? -tuwyskoczyładziewczyna, która dotąd ani razunie zabrała głosu. Matka poczuła się zaatakowana,ale odpowiedziała w miarę spokojnie: - Wolno, ale tak,żeby jej nie odciągać od jejobowiązków. Dziewczyna nie ustąpiła: - A co jest celem tego zgromadzenia? - spytałabezczelnie. - Resocjalizacja dziewcząt - odpowiedziała matka, ledwie panując nad wzburzeniem. -Jeżeli tak, to czemu utrudniacie nam kontaktyz siostrą,która się dotego najbardziej nadaje -dziewczyna mówiła twardo i nieustęplrwie. - To jest klasztor. I tu panuje porządek. SiostraFaustyna jest siostrą koadiutorką, czyli drugiegochóru, do prac służebnych. O tym wiedziała, składając śluby. Tego chciała i to będzie nadal wykonywała. Jeżeli jej sięto nie spodoba, może zawszewystąpić ze zgromadzeniai nieprzystąpić dodrugichślubów czasowych. - Nie rozumiemy się -dziewczyna oświadczyłalekko podniesionym głosem. - Przepraszam,ale 260 matka chyba udaje, że nie rozumie, o co nam chodzi? Bo nie wierzę, żeby matka tego nie rozumiała. Wobec tego nie mamy o czymrozmawiać. Aleoświadczamstanowczo, że mamy prawo rozmawiaćz siostrą Faustyna i tyle - tu wstała i wyszła. Za nią poszła reszta dziewcząt. Matka zwołałaradę. Przedstawiła sprawęFaustyny. Wysłuchała opinii. Były rozmaite. Przeważała jedna: - Nie możemy dopuścić, żeby dziewczętarządziły. Bo to oznacza anarchię. Jedyna rada, to poprosić matkę generalną, żeby sobie ją wzięła. My tu naGrochowie mamy jej dość i prawie. I tak się stało. Matka generalna zgodziła się napowrót Faustynyna Żytniąze śmiechem: - A chciałyście ją, a chciałyście ją, a teraz jużwam się odniechciało. -Chcemy mieć spokójw klasztorze iw internacie. Helenkao tymwszystkim dowiedziała się nakońcu. To wszystko działo się za jej plecami. Choć w czasie rozmyślania zobaczyła Jezusa uśmiechniętego, jak przytula dziecido swojego serca i mówi: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie zabraniajcieim tego". A zwracając się doniej, powiedział: "Spotka cię przykrość ztego powodu, ale niemartw się, jestem z tobą". Została wyrwana z kuchniz poleceniem, by stawiłasię u matki przełożonej. Ta oświadczyłakrótko; - Siostra wraca do domu generalnego na Żytnią. Więc wróciła i zdawało się jej, że sprawa została zamknięta. Zabrała siędoswojej roboty w kuchni. Przyszła siostra kucharka: 261. - Matka przełożona wzywa, siostrę do siebie. Zastałaprzełożoną zbulwersowaną, z wypiekami na twarzy. Powiedziała; - W rozmównicy czekają na siostrę dziewczętaz Hetmańskiej. -Domnie? - Gorzej. Nie do siostry. Przyszły do mnie. Możeto złe słowo, ależądają, bymprzyjęła je do internatu na Żytnią. Bo na Grochów więcej nie wrócą. - Dlaczego? -Czemu się siostra pyta? Przecież siostra wie,że to o nią chodzi. - Nie, skąd bym wiedziała? -Wszystko jedno. Teraz siostra już wie. Chcą byćtutaj, botutaj jest siostra. Chcąbyć z siostrą w kontakcie, jak mówią. - I co mamzrobić? -Nowłaśnie. Nie możemy dopuścićdo tego,żeby dziewczęta z jednego domu przechodziły dodrugiego dla jakiegoś widzimisię. - Coim mam powiedzieć? Co matka chce, żebym im powiedziała? - To, co siostra uważa. Ale na pewno w tym duchu, żeby wracały na Hetmańską. Może im siostrapowiedzieć, że to jest bezsensu, bo i tak siostra niezagrzeje miejsca na Żytniej, ale zostanie przesunięta na inną placówkę. - Dokąd? Jeśli wolno mi spytać. - To nieważne dokąd, ale napewno nie zostaniesiostra w Warszawie. Poszła. Powiedziała,żeby się nie wygłupiały. Wreszcie popłakały się wszystkie jak bobry - z mi262 łości, zrozstania,ze smutku. Ale potem przyszedłczas na "męską rozmowę",w której powtórzyła to, co usłyszała od matki. - Ale będę owaszawsze pamiętała. Będęsię zawami modliła. Proszę o wzajemność. I będępisała. Podam adres. I będziemy szły razem przez życie. Ażdo śmierci. I pośmierci spotkamy się razem w niebie. Dobrze już,dobrze. To wracajcie na Grochów. Zgłosiła się do matki, - Siostra uda się do Kiekrza pod Poznań. Tamtejsza siostra kucharka zachorowała. Myślę, żesiostra potrafi ją zastąpić. - Dziękuję za zaufanie. Kiedy mamjechać? - Jak najprędzej. A najlepiej jutro. 4Kiekpz Faktycznie w Kiekrzu była bardzo przydatna. Naszczęścienie był to zbyt dużyklasztor. I niewielkiinternat. Ale napracowała się bardzood świtu donocy, żeby przygotować śniadanie, obiad, kolację. Tyleże jej pracanigdy nie przeszkadzała. Najważniejsze, że była dobra atmosfera. Serdeczność i zrozumienie dla jej pracy. I trochę wdzięczności. "Czywięcej czegoś potrzebuję,Bożemój? Przecież wiem,że Ty jesteś w dobroci, we wdzięczności, w serdeczności. Szkoda mi tylko,że nie mogę więcej imdać,bo sil mam coraz mniej". W drodze powrotnej z Kiekrzado Warszawy, gdywsiadałado pociągu z siostrą socjus'zką, zobaczyłaz niepokojem, że pociąg był pełen ludzi, a i na dworcu czekała spora grupa. Z trudem wcisnęłysię downętrza, ale nieznalazły żadnego miejscaw przedziale. Stały więc jakiś czas na korytarzu,aż ktośuprzejmy zwolnił miejsce i zaprosił je doprzedziału: - Niech wielebne siostry usiądą, ja z chłopcemwkrótce wysiadamy. Broniłysię, ale w końcu przystały, tym bardziejże dzień był upalny,w wagonie duszno i Helenka 264 hałasie, żemożezrobić się jej słabo albo nawet możezemdleć. A więc siedziały wbite wswoje miejsca. Helenkazauważyła,że mężczyzna siedzący przyoknie pilnie się im przygląda. Czuła podświadomie,że chce znimi nawiązać kontakt i tylko czeka nadarzającej się okazji. Ale tej okazji na razie nie miał. Dopiero w którymś momencie, gdy podniosła się,by wyjąć z walizeczki leżącej na półce książkę, panpoderwał się i pomógł jej zdjąć, a potem umieścićwalizeczkęna swoim miejscu. I zanim Helenka zdążyła otworzyć książkę, zapytał: - Siostry może do Warszawy? -Tak. - Bo i jado Warszawy. A właściwie równieżz Warszawy. Bo uważam się za warszawiaka. Uśmiechnąłsię do własnego dowcipui mówiłdalej: - Ale jaw Warszawie nie spotkałem sióstr w takich habitach jak wasze. Jakie tozgromadzenie czynawet może zakon? - Zgromadzenie Matki Bożej Miłosierdzia. -No, pięknie to brzmi. A czym się zajmujecie? - Resocjalizacją dziewcząt. -No, to się chwali. Takie zgromadzenie jest potrzebne. To rozumiem. Gdzie macie w Warszawieswój dom? - Jeden na Żytniej, jeden naHetmańskiej. -Też pięknie. Ja się tak pytam, choć jestemw gruncie rzeczy niewierzący. Ale szanuję i doceniamznaczenie chrześcijaństwa. Uważam, że chrześcijaństwo jestnajbardziej wiarygodną, logiczną,etyczną i co by jeszcze wymienić ideologią, potrzeb265. na tak poszczególnemu człowiekowi, jak społeczeństwu i ludzkości. - Jeżeli pan jest o tym przekonany- odpowiedziała Helenka - to trudno mówić, że pan jest niewierzący. -Nieważne. Ale ja nie o tymchciałem mówić. Tylko owaszymtak zwanym apostołowaniu. No bojak głosicie prawdy ewangeliczne? Ksiądz wniedzielena Mszymówi kazanie, lepsze czygorsze, przeważnie gorsze, czasem okropne i na tym sprawa siękończy. - Są jeszcze książkio tematyce religijnej. -Dobrze. Jaką książkę siostrama w ręce, jeśliwolno spytać? - Rekolekcje świętego Ignacego Loyoli. -I bardzo dobrze. Ale ta książka w żadnej mierze nie należydo literatury popularnej. Niejest dlaszerokich mas. A tymczasem potrzebatakich książek, takich tygodników,takich miesięczników, takich gazet. - Jest "Rycerz Niepokalanej" - wymieniła siostra- ojca Maksymiliana Kolbego. -Trafiła siostra w samo sedno sprawy. Ale, popierwsze, jednajaskółka wiosny nie czyni. A podrugie, poziom tego miesięcznika jestskandaliczny. - Ale nakładstale wzrasta. -Dla świętej zgody: jest to krok w dobrym kierunku. Ależycie was wciążwyprzedza. A tymczasem ludzkość idzie w stronę kultury obrazkowej. Fotografia, film. Taka GretaGarbojest lepiejznananiż Jezus Chrystus. Możetu przesadzam, ale nie takbardzo. Jej filmy szwedzkie, choćby takie jak Gosta 266 Berling z 1923 roku, a zwłaszcza amerykańskie,choćby ostatni Boska kobieta w reżyserii Sjóstromaz 1928 roku obiegły cały świat. Dawniej Kościół byłzawsze w czołówce środków przekazu. A terazjakby się spóźnił naostatni pociąg. Ajuż o pomstę donieba wołają współczesne kościoły. Zwłaszcza takzwane święte obrazy - dzieła domorosłych pacykarzy, zamiast żeby zatrudnić profesjonalistów. ZNOWU w WARSZAWIE Po powrocie do klasztoru na Żytnią wracaław myślach do tej interesującej rozmowy. Ale corazbardziej z dystansem, coraz bardziej ze zdziwieniemi z zapytaniem do Pana Boga: "Dlaczegoś mi ofiarował to spotkanie? Dlaczegoś mnie wciągnął w tęrozmowę? Czy coś chceszode mnie? Czymniechcesz zmusić do myślenia w tym kierunku? Powiedz wyraźnie, jaka jest Twoja wola. Wiesz, że spełnięwszystko, czego tylko sobie życzysz". Ale PanBóg, którego obecność wyraźnie czuła,milczałuśmiechnięty. Równocześniemiała nieprzezwyciężoną potrzebę opowiedzenia o tej rozmowie komuś, podyskutowania z kimś. Zdecydowała się na rozwiązanienajprostsze: siostra mistrzyni. To było już pod wieczór, po kolacji, podczas rekreacji. Trwałapogoda bez deszczu iwiatru. Prawie wszystkiesiostry wyszły do ogródka, żeby spacerować czyusiąść naławce irozmawiać. Helenkaopuściła nieważne szczegóły i skupiła się na meritum sprawy: - Co szczególniemnie uderzyło i co zapamiętałam najwyraźniej, to sprawa malarstwa religijnego, 268 że to powinna być prawdziwa sztuka, wykonanaprzez profesjonalistów. - Zgoda, to na pewno. Przez profesjonalistów. Ja również nie uznaję takiego sposobu działania, żenagle jakaś mniej lub więcej pobożna siostra zakonnadochodzi do przekonania, że powinna namalować obraz religijny. Siostra, która nie ma zielonegopojęcia o malarstwie albo ma pojęcieczysto teoretyczne,no bo ostatni raz malowała bohomazyw szkolepodstawowej. I nagle zabiera się do malowania. Iwychodzą na światło dzienne bohomazy,tylko pobożne. - Zresztą to samo chyba dotyczy i pisania. -Oczywiście. Ale zostańmy jużprzy obrazach. A więc profesjonaliści. Tylkoco to znaczy? O jakiego typu obraz chodzi? - Oczywiście o religijny. -Ale może tobyć sztuka dekoracyjna. - Coto znaczy? -Jak sama nazwawskazuje: zdobnicza. - Nona przykład? -Na przykład wymalować kościół, żeby byłoładnie. - Ale gdy chodzi o kościół, to za mało: żeby byłoładnie. -O, właśnie. - Czy można się dołączyć? jakaś siostra podeszła z zapytaniem. - Bo słyszę, że jakiś ważny tematjest poruszany. - Oczywiście,bardzo proszę. A więc jest tak: malowanie kościoła musi pomagać modlitwie. Albo powiedzmy wyraźniej: kościół musi się mo" 269. dlić malowidłami. Nawet gdy to nie będzie żadnafiguratywna kompozycja, ale kwiaty, krzewy, liście. Nawetgdy to będzie kompozycja abstrakcyjna. Ona musibyćpomocnaw modlitwie. Onamusisię modlić. - Dlaczego siostra tak śmiesznie powiedziała: ona musi się modlić. - Awłaśnie. Powiem jeszcze śmieszniej: malarzmusi się tym malowaniemmodlić. Jego malowaniema być wyrazem jego modlitwy. Wyrazem wiary. - Nie będziemy przeszkadzać, jeżeli będziemysłuchały? -Nie,nie, proszę bardzo. Tylko wtedy będzie tomiało efekt, tylko wtedy osiągnie cel, skutek. - A jak jestmalarz niewierzący i wygra konkursna malowanie kościoła? -Jeżelijest genialny i potrafisię wczuć w zadanie, któregosię podjął, to może mu się to udać. Mówię z teoretycznego punktu widzenia. Ale nietylko, jak anegdota chce, rzeźbiarz-ateista, którywyrzeźbił wRzymie postać świętego StanisławaKostki, nawrócił się. Takczy owak na pewno musibyć w malarzu jakieś pragnienie Bog"a, jakieś widzenie Jego piękna. Jego pokoju. - Alemy wciąż jesteśmy w malarstwie dekoracyjnym. A jakie jestinne malarstwo religijne? - Ikona. -Ikona? A co to jest ikona, jak nie obraz religijny przedstawiający Jezusa czyświętych? - Nieprzeszkadzajciesobie, my chciałyśmy teżposłuchać. - Ikona, czyli obecność. Tak bym to nazwała. 270 - Co to znaczy "obecność"? -Spróbuję wytłumaczyć. Człowiekczyni tak,jakim jest. Człowiek wyraża siebie przez wszystko,co robi. To obowiązuje, to odnosi siędo wszystkichludzi, ale zwłaszcza do artystów. Artysta daje siebiedziełem, które tworzy. A malarz ikon to przeważniemnich,który zanim zabierze się do malowania, dużosię modli, rozmyśla, czyta Pismoświęte. Ipotemmaluje to,co zobaczył. - Co to znaczy "zobaczył"? -Nieoczami ciała, ale oczami duszy. I to, cozobaczył, przenosi na deskę. Ikonato wyraz jegowiary, miłości, nadziei, przestrachu czy zachwytuBogiem, który nas kocha. Często malarzikony zamieszcza na obrazie jakieś słowo,krótkie zdanie,którym określa to, co namalował. A więcprzemawia nie tylko samym pięknem,ale i słowem artykułowanym. Imy, widzowie religijni, stajemy i patrzymy. Poprzez obrazsięgamy do świata duchowego,który był wmalarzu - do jego wiary, do Boga, któryprzez wiaręw nim zamieszkał. Naraz siostra mistrzyni zwróciła się do kółeczka sióstr, jakiezdążyło się utworzyć: - Była któraśz sióstr wcerkwi? -Ja jestem ze Lwowa. Byłam w cerkwi greckokatolickiej. - No to siostrawidziała ikonostas. -Co to jest ikonostas? - spytała jedna z sióstr. - To jest ścianaoddzielająca ołtarz od nawy. I natej ścianie zawieszone są ikony. Iwarto przyglądnąć się, jak się zachowują ludzie przychodzący docerkwi. Stają,patrzą, wpatrują się,całują, dotyka271. ją. Tak jakby to była osoba, a nie jej podobizna namalowana. Jakby to byłsakrament, który niesieBoga w liturgicznej postaci. Helenka powiedziała do siebie: "Szkoda, żenieumiem malować, wymalowałabym najpiękniejsząikonę świata". A w klasztorze otrzymała nową funkcję: starszejw kuchni, czyli siostry kucharki. Tojuż nie było obieranie ziemniaków, przy którym potrafiła myśleć,modlić się albo nawet rozmawiać z dziewczętami. Teraz byłakapitanem statku, który nazywał się kuchnia. I naswoich barkachniosła odpowiedzialnośćza wszystko, co do instytucji kuchni należało. Awięcżeby,po pierwsze, zdążyć z wszystkim na czas i żebywszystkim bardzo, aleto bardzo smakowało,a poza tym, o co w szczególności dbała: żeby było pożywne. Nie miała anichwili dladziewcząt. Kierownictwo kuchni i praca w kuchni pochłonęły wszystekjej czas. Ale one, gdytylko ichobowiązki na topozwalały, pojawiały się i tak w kuchni. Pytały, czymogą choć chwilę pozostać. Były wyrozumiałe i cierpliwe, pomagały jej w miarę potrzeb iw miarę swoich możliwości. Byłyna każde wezwanie gotowe dostartu. I faktycznie, korzystała z ich pomocy. Tymbardziej, że za każdym razem widziała ichradośći wdzięczność - że je dostrzega, że je traktuje poważnie, żemogą być z nią w codziennym jejtrudzie. Czasem musiały się zadowolić tylko tym, że wolnoim być razem z niąw kuchni i patrzeć na nią i słuchać jej głosu. Ale gdy tylkopojawiła się jakaś luka, 272 przerwa,przestój w pracy, czekały na to, jak kaniana deszcz. - A teraz my - upominały się o swojeprawo. -No, to oczym rozmawiamy? - O wszystkim. Tak dawno nie wymieniałyśmyzesobą ani słowa. - No, rzeczywiście dawno. Bo ostatni raz tobyłowczoraj. - Ale ile tego było. Tylko chwila. To się nie liczy. - Lepszy rydz niż nic. No to słucham. To rzucały się nanią jak wróble nawysypane okruszyny. Każda chciałaswoją sprawę przedstawić. - Nie wszystkie naraz - upominała. -Ale przecież musimy zdać siostrze sprawozdanie, cośmy przez ten czas zrobiły. Bo siostra naszobowiązała, żeby zdać relację. - Było tak,jak obiecałyście, czynie było? -Ależ było, było. Zdarzało się też i inaczej. Przychodziła jedna o jakiejś niemożliwej porze na rozmowę indywidualną. Wtedy Helenkąjuż wiedziała, że nie ma żartów, alejakaś bardzo ważna sprawa w życiu tegodorastającego dziecka, że zgubiło drogę,że jest na rozstajui trzeba mu poświęcić czas, uwagę i cierpliwość. I niema wytłumaczenia, że późno iobowiązki, i że tyleroboty czeka. Wiedziała, że wszystkotrzeba odłożyći porozmawiać. Helenka widziała tylko to przestraszone czy rozbeczane, zbuntowane czy wściekłedziecko, które jest najeżone jakfuczący jeż, jak podrażniony ptak. Słuchała, słuchała, słuchała. Głaskała,wypłakiwała się razem z dziewczyną, pocieszała,pouczała, tłumaczyła. 273. Temu wszystkiemu przyglądała się z daleka matka generalna Michaela. Rozumiała znakomicie sytuację. I serce jej cierpło,bo wiedziała,że musipomócFaustynie tą pomocą najokrutniejszą, jaką było przeniesienie. Próbowała na wszystkiesposoby znaleźćwyjście. Ale też musiała uwzględniać atmosferę warszawskiego klasztoru naŻytniej, a nawet całego zgromadzenia, obserwującego pilnie ten fenomen, którynazywał się: siostra Faustyna - "siostra dziwaczka"albo "wariatka", jak niektóre siostry określały, "siostra charakterna", która wie, czego chce, a chce byćprawdziwie zakonnicą i oddać się Bogu całym sercem. Alerównocześniesiostra, która ma dar głębokiej modlitwy mistycznej - jakniektóreto nazywały,a inne, że "historyczka, któraudaje, że ma zwidy",koadiutórkaod obierania ziemniaków, teraz od kuchni, która jest oblegana przez dziewczęta tak, że mogąjej tego pozazdrościć najlepsze matki klasowe, nietylko wykształcone na studiach pedagogicznych,alemające autentyczny talent do tej pracy. Co zrobić z tąsiostrą, która ma siłymotyla, a wykonuje pracę tytaniczną, je jak kanarek, śpi jak zającpod miedzą, dlajednych jest powodem zgorszenia, dla innych zazdrości, dla jednychkpin, dla innych podziwu. "Ale gaśniemi w oczach. Jeżeli jajej nie osłonię, tosięspalijak wiecheć słomy". Wezwała ją do siebie. -Jak sobie przypominam, siostra pracowała,będąc jeszcze w życiu świeckim,jako piekarzw Aleksandrowie Łódzkim i sprzedawca w sklepiepiekarniczym. - Tak to było. Z tym, że trzeba było wykonywaćwszystko, co trzeba w małym warsztacie. 274 - O właśnie, takiczłowiek nam jest potrzebnyw Płocku. Prowadzimy tam piekarnię, a przy niejsklep zpieczywem. Chciałabym, żeby siostra poprowadziła ten zakład. - Tak, oczywiście. Jestem gotowa. - Z tym, że ewentualnie trzeba będzie miećkontrolę nad kuchnią. A na tym zna się siostra znakomicie,jak zdążyłam się przekonać - tu uśmiechnęłasię doniej. - Dobrze,proszę matki generalnej. -Zdaję sobie sprawę ztego, że siostra jest związana znaszym warszawskim środowiskiem, ale uważam, żetak trzebazrobić, jakproponuję. Będzie tammiała siostra miłąprzełożoną, matkę RóżęKłobukowską. Doświadczony człowiek imiły w kontakcie. - Kiedy mam jechać? -Jak najprędzej. Bo tam sobie nie radzą. Aha,jeszcze jedno. W pobliżu Płocka, w odległości jakichś ośmiu kilometrów, znajduje się nasz folwark,Biała. Przynależy do klasztoru w Płocku. Słyszałachybasiostra o tym. - Owszem, tak. -Bo tak na odchodne chciałam się dowiedzieć: jaksię siostra czuje zdrowotnie? - Dziękuję, dobrze. -Pytam, bo zauważyłam, że siostra coś zmizerniała. Czy siostra się dostatecznie odżywia? Bo siostry się skarżą, że siostra mało je. - Trochę mam boleści w przewodzie pokarmowym. -I gdzie? - Jakoś w jelitach. 275 - Proszę się udać z tym do naszego lekarza. Właśniew Białej jest zorganizowany dom wypoczynkowy dla sióstr. Proszę pod posłuszeństwem korzystaćz tego ośrodka, gdy siostra będzie odczuwać jakieśboleści czy tylko nawet zmęczenie. - Dobrze, proszę matki. -Powiadomię o tym wszystkim matkę Różę. - Bardzo dziękujęmatce generalnej, że troszczysię omojezdrowie. I w wypadku mojego złego samopoczucia będę korzystała z możliwości Białej. Powiadomiła o tym lojalnie zaprzyjaźnionedziewczęta. Reakcja byłaniestety taka, jak się tegospodziewała. - No to siostrze przyłożyli. -Alei po równo nam także. -Aja czułam, że tosię wcześniejczy późniejskończy. Było nam zadobrze. - Aleznowu wrócę - pocieszała Helenka. - Napewno. - Tylko kiedy? Gdy nas już niebędzie. - Wrócę na pewno na trzecią probację. Za dwalata. - OBoże, dopieroza dwa lata. -Ale w końcu Płockto nie zaświaty. Znajdziemy tam siostrę. - A może faktycznie ten Płock to rozwiązanie. Odpocznie siostra trochę od nas. To dobrze siostrzezrobi. BAdANiE [EkARskiE Pojechała do Płocka. Siedząc już w pociągu, modliła się: "Ciekawa jestem, dlaczego mnie, Boże, zabrałeś z Warszawy. No bardzo jestem ciekawa. I ciekawa jestem,dlaczego mnie kierujesz doPłocka. Co tam przygotowałeś. Jaką mam niespodziankę. Jakie zadanie przede mnąstawiasz". Dosłyszała, żesiostrasocjuszka coś do niej mówi. I to już chyba od dłuższego czasu. Zreflektowałasięi słuchała. - Płock to teraz małe miasto. Przynajmniej w porównaniu z Warszawą. I mało ważne. Ale przecieżtobyła stolica Polski. Od roku 1079 do 1138. ZaWładysławaHermana i Bolesława Krzywoustego. Są jeszcze budowle gotyckie. Choćby wieża przykatedrze. Katedra bardzo piękna, renesansowa. Pierwszakatedrarenesansowa w Polsce. Przepiękna Wisła w dole. Bo Płock położony na wysokiejskarpie. - Skąd siostra to wie? -Bo jajestem zPłocka. Totaki mój patriotyzmlokalny. I my bardzo na siostrę wszyscy czekamy. Dużo o siostrzesię mówi. Nawetw Płocku. - O, tociekawe. Co można o mnie mówić? 279. Po Warszawie Płock ukazał się Helence jakomiejsce spokoju, ciszy i wypoczynku. Przynajmniejtak na pierwszy rzut oka. Zachwyciła się przepięknym położeniem miasta - na skarpiepiętrzącej sięnad Wista - urokliwym starym centrum z gotyckąwieżą i faktycznie prześliczną katedrą. Ale najważniejszy był klasztor. Niewielki, przyjazny. Siostry powitały jąjak eksperta piekarza! eksperta od handlu. Śmiała się do nich, tlumacząc: - Umiemtyle, ile umiem. I chętnie będę dalej się uczyła od starszych sióstr. Zabrała się do roboty, której, jak się okazało,było więcej niż przypuszczała. Ale nie krzywdowała sobie. Tylko coraz bardziej przeszkadzałjej brak sił. I jeszcze poczucie, że gdy się przeciągnęła z robotą,to przychodzi na skrajomdlenia. Zaczynało się jejsłabo robić w nogach, czuląociężałość, zataczałasię,kręciło się jej przed oczami. I te bólew jelitach. Zwłaszcza po jedzeniu. Dlatego jadła mało. Na pociechę dodawała: "Tylkoczęściej, żeby nie tracić sil". Ale przy sprzedawaniuuśmiechaj się, siostrodroga - tłumaczyła w sklepie. - My nietylko sprzedajemy chleb, ale dzielimy się z ludźmi Bogiem samym. Sprzedawanie to też apostolstwo. Nie tylkozarobek. Bezmiłości sprzedawanie nie jest warte funta kłaków. "Och,żeby nie te bóle. Ile tu możnabyłoby jeszcze zrobić". Poszła do lekarza, zgodnie z poleceniem matkigeneralnej. MatkaRóża oczywiście zgodziła się nato. Lekarz podokładnym badaniu nie znalazł nic. 280 - To niestrawność. Proszę brać środkina przeczyszczenie. - Ale one wzmagają moje bóle. -Tak,ale potem powinno być wszystko dobrze. Aha. Alejeżelinie przechodzą, jak siostra mówi, toja muszę podejrzewać, że niestety siostrama nerwicę wegetatywną. Trzeba dodać, żesiostra jestbardzo wrażliwa. Siostra się za bardzo przejmujewszystkim. - Ale chyba na to nie ma lekarstwa. -Wobec tegozróbmytak. Siostry mają ośrodekwypoczynkowy w Białej. Proszę się tam udać na dwatygodnie. Przez te dwa tygodnie proszę dużo spać,chodzićna spacery,nie myśleć o przykrych rzeczach, nie wspominać takich, które się wydarzyły. Ja siostrze przepisujęmieszankę. Jest tam Waleriana, wyciągi z ziół uspokajających. Ona pomoże siostrzespać. Nietylko pomoże siostrze spać, alewpłynie na uspokojenie nerwicy. I powtarzam: proszęspać,ile tylko siostrazapragnie. Rano, gdy się siostra zbudzi, nieod razu proszę wstawać,ale wyle"żeć się do woli. Po obiedzie też proszę się położyć. Ot,taka sjesta włoska. Po dwóch tygodniach proszęzgłosić się domnie dokontroli. Opowie mi siostra,czy dostosowałasię siostrado moich zaleceń. Wyszła od lekarza prawie wstrząśnięta. Byłaprzekonana, że diagnoza jest błędna. Ale nie miałażadnych kontrargumentów. Niebyłowyjścia. Trzeba się było poddać tym zaleceniom, które usłyszała. Modliłasię do Boga; "Coja mam robić? Przecież tonie żadna nerwica. Wtedy bolałobymnie zawsze. A to boli mnie, gdycoś jem". Usłyszała odpowiedź: 281. "Jeżeli tak uważasz, że to biedna diagnoza, idź dodrugiego lekarza. Na jednym świat sięniekończy. Zresztą takie dwa tygodnie odpoczynku w każdymrazie dobrzeci zrobi. Na pewno jesteś przemęczona warszawskim trybem życia". Zgłosiła się do matki Róży zorzeczeniem lekarskim. Matka przełożona przyjęłajej relację ztroską i współczuciem. -Jak trzeba, to trza. Taksię mówi. Proszędostosować się do poleceń lekarskich i udać się do Białejna dwa tygodnie. Zawiadomię tamtejszesiostry. Byleta kuracja prawdziwie pomogła. Z tym że siostry tubędziebardzo brakować. 2BiAła W Białej zastała warunki wprost idealne do tego,żeby odpocząć. Odludzie, zieleń, cisza, na uboczu,dalekotl szosy. Ośrodek przestronny, zamieszkanytylko przezparę kuracjuszek, szukających podobnie jak ona spokoju. Tylko wspólne posiłki w refektarzu, ale też wyciszone. Poza Mszą świętą nie byłowspólnych modlitw. Kaplica piękna, zawsze ze świeżymikwiatami - miejsce najczęściej przez Helenkęnawiedzane. A poza tym - spacery. Wpola albodopobliskiego lasu. Przez pierwsze dni wysypiała się, jakby chciałaodrobić wszystkie zarwane noce, nieprzespane, krótkie. Szłaspać z kuramii wstawaładopiero na Mszęświętą. Po południu - zgodnie z poleceniemlekarza- robiła teżdrzemkę. Początkowo bała się, żeprzeztę nowość nie będzie mogła spać w nocy. Ale gdzietam - spałapo południu i spała wnocy. Dopiero po kilku dniachpowoli zaczęła wracaćdo normy. Ale i taknie zrywała się od razu po obudzeniu, gdy chciało się jej leżeć. Przezuchylone oknowpadały do pokojujesienne podmuchy wiatru i zapach łąk, śpiew ptaków i orkiestra świerszczy. Patrzyła po ścianach na biało wymalowanych. 283. "Gdzieś mnie, mój Boże, umieścił. Jak pokierowałeśmną przez te pięć lat. Jaką drogę przebyłamod wstąpieniado klasztoru aż do dziś. Jak to sięstało, że chciałeś, żebymznalazła się w tym zgromadzeniu, a nie w żadnym innym. Ty,który jesteś Miłosierdziem" . W pobliżu, ale zpewnością wysoko na niebie zawisnął ptak i jego śpiew wypełniłcały pokój. "Taka była Twoja wola. A moje przeznaczenie,żebym Cię zobaczyła w tajemnicy miłosierdzia. Tylko powiedz mi, czy naprawdępełnię Twojąwolę". Usłyszała odpowiedź: "Świadczą o tym dziewczęta, które tak potrzebują przebywania ztobą. Typromieniujesz na nie moim miłosierdziem, którestałosię już twoim, I na tym powinna polegać odnowa całej ludzkości". "Ale jak to może się stać? " -zdziwiła się Helenka. "Z twoją pomocą - któraś doświadczyła, doświadczasz i doświadczać będzieszmojego miłosierdzia". "Ale jakmam to robić? " "Tojuż twoja rzecz. Twoja pomysłowość, twojainicjatywa". "Ale pomóż mi. Naucz mnie, jak torobić. Jaspełnię wszystkie Twoje polecenia. Ty wiesz,że Cibezgranicznie zaufałam, ufam i ufać będę. Bowiem, że mnie kochasz". Ale PanBóg milczał. Nie podałjej żadnej konkretnej rady. Zerwała się z łóżka. Ubrała się. Poszłaswoją ulubioną dróżką napola. Chłodny wiatr orzeźwił ją jeszcze bardziej. "Boże mój, wzywasz mniedo pełnienia misji, a ja jestem niezdolna do Twoich wielkichzadań. Na totrzeba orla. A przynajmniej mewy. Anie mnie, która jestem najwyżej wróblem. Wiesz, że Cię kocham, 284 Miłosierdzie odwieczne. Wiem, że Tyś stworzył całyświat i stwarzaszgo na każdą chwilę. Wiem,że zeswojego miłosierdzia dałeś nam Słowo swoje -Jezusa Chrystusa. Wiem, że trzeba Ci zaufać, że tegooczekujesz, i ufamTobie. I co jeszcze chcesz? " "Zębyludzie-w tę samą prawdęwierzyli, w którą ty wierzysz, żeby ludzie kochali mnie tak, jak ty mnie kochasz, żeby ludzie tak ufali, jak ty mi ufasz". "Alejak to zrobić? Czy wiarę da się wytłumaczyć? Czydo ufności dasię człowieka namówić? " Po powrocie doPłockazgłosiła się do lekarza. - Jak siostrze poszło? Proszę opowiedzieć,No to opowiadała. Lekarzzdjął okulary, czyściłje skrupulatnie, słuchał i coraz wykrzykiwał: - Dobrze! Dobrze, że siostra posłuchała. Dobrze,że siostra tak postępowała, jak prosiłem. A co z boleściami? - Boleści zelżały jakby, ale nie żeby ustały. -No hola,hola. Siostra jest w gorącej wodziekąpana. Nie takod razuprzyjdzie wyzdrowienie. Nerwica układu wegetatywnego to sprawa na długie leczenie. Ja znajduję siostrę w znacznielepszymstanie niżprzed wyjazdem do Białej. Tylko żeby tegonie zepsuć, co siostra uzyskała. Czy zgodzisię siostra, że pomówię z matką przełożoną? - A na jaki temat, jeśli wolno spytać? -Czy by niedało się siostry przenieść do Białej. - Boję się, że to niemożliwe. -Zobaczymy,zobaczymy. Jeżeli nie na stałe, tona rok czy pół roku, czy kilka miesięcy. Tam też siostry pracują. A co siostra robi tutaj wPłocku? 285. - Piekarnia, sprzedaż w sklepie i kuchnia. -No to wobectego do Białej na kucharkę. Tampotrzeba dobrejkucharki, a nawet bardzo potrzeba. Ale chwileczka, siostra pracuje w klasztornejkuchni tu w Płocku? W tej kiszce łączącej furtęz klasztorem? -Tak. - Jak tam może siostrapracować na tym przeciągu? Nie tylko przeciągu powietrza, ale przeciągu ludzi,którzy w ferworze maszerują tam i z powrotem ze swoimi klarnetami, przepychają się pomiędzy piecem, siostrą kucharką, obierającymiziemniaki i jarzyny? Czyto tam? -Tak. - W tym rozgardiaszu! Siostra wytrzymywała? Rozbawiła ją ta wyliczanka, - Tak, wytrzymywałam. -Ja nie pozwolę. - Paniedoktorze, tylko matka generalna możecoś takiego powiedzieć. -Ale ja jestem ważniejszy niż matka generalna. Ja odpowiadam za zdrowie siostry. Codoktor naopowiadał matce generalnej i czymjej groził, tego Helenka nigdy się nie dowiedziała. Ale skutek był. Przynajmniej połowiczny czy częściowy. Została wycofana z pracy w kuchni, ograniczonado piekarni isklepu piekarniczego. Nie dość natym. Matka przełożonaoświadczyła: - Będzie siostra dzieliła swój pobyt w Płockumiędzy Płock i Białą. W czasie sezonu, gdy ludziwięcej i w czasie świąt takichjak Boże Narodzenie 286 czy Wielkanoc będzie siostra w Płocku. A w sezonieogórkowym siostra powróci do Białej. Alena pociechę jeszcze poinformuję siostrę, że dostosowaliśmysiędo uwag lekarza. Kuchnia będzieprzeniesionaw inne miejsce. Korzystniejsze dla pracującychw niej sióstr. I tak się stało. Zresztą dla Helenki było to mimowszystko sprawą marginalną. Tym, coją prawdziwie interesowało, to było wypełnić polecenie głoszeniaBożego Miłosierdzia. Prosiła oświatło, o pomoc. Tłumaczyła i przepraszała za swojąnieporadność, niewiedzę, brak pomysłu, brakinicjatywy. PanBóg milczał i na pewnosięuśmiechał serdecznie,jakby zapowiadał, że daodpowiedź. I zobaczyła Jezusa. Zapamiętaładokładnie. PoltCENiE MftloWANiA ObRAZU To było wPłocku. Wceli,wieczorem. W lutym. Dwudziestego drugiego. W 1931 roku. Był dzień jak co dzień. Przyszłado swojej celizmordowana po całodziennej bieganinie. I wtedywszedł przez drzwi zamknięte-jak w Wieczerniku. Był jak zawszeolśniewającopiękny. W długiej białej szacie. Podniósł rękę prawą, jakby chciał ją pobłogosławić. Lewą ręką odsunął szatę napiersi iz uchylenia szaty wytrysnęły dwa wielkie promienie - jeden czerwony, drugi biały. Helenka zamarła. Stała jak zaczarowana. Nieprzytomna ze szczęścia. Serce jej biło,jakby chciało sięwyrwać z piersi. Czuła, żeobecność Jezusaprzenikają, ogarnia, obejmuje. Tak totrwało chwilę. Chciała uklęknąć nie mogła. Chciałacoś powiedzieć- nie była w stanie wydobyć głosu. Czułana sobie kochający wzrok Jezusa. Bała się, że odejdzie, nie powiedziawszyani słowa, że zniknie taknagle, jak się nagle pojawił. Ale zobaczyła, że ustajegodrgnęły i zaczął mówić do niej: "Wymaluj obraz, którywidzisz. Z podpisem: Jezu,ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicywaszej, a potem na całym świecie. Obiecuję, że du288 sza, któraczcić będzie ten obraz, nie zginie. Obiecuję takżejuż tu na ziemi zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinę śmierci. Ja sambronić jej będę jako swojej chwały". I zniknął jejz oczu tak, jak zniknął sprzed oczuapostołów w Wieczerniku. Kiedy oprzytomniała,uklękła, potem położyła się krzyżem w miejscu, naktórymstał Jezusjeszcze przed momentem,i rozpłakała się jak dziecko z radości, wdzięczności, miłości. Musiała komuś opowiedzieć, cosię wydarzyło. Nie mo^ia tego nie powiedzieć. Ale komu? Oczywiście matce przełożonej. Pobiegła, zapukała, weszła. Zanim zdążyła jeszcze usta otworzyć, zaskoczyła jąmatka Róża: - Co się stało? Czemu siostra taka rozczerwieniona i spłakana? Zrobił ktoś siostrze jakąś krzywdę? - Nie, żadnej krzywdy, tylko najwyższą radość. -Jaką radość? Kto? - Jezus mi się ukazał. -Jezus sięsiostrze ukazał? Znowu? Bo mnie słuchy dochodziły, że siostrachwali się, że Jezus sięsiostrze ukazuje. Siostra przełożona mówiła zimnym tonem, opanowanym głosem. - Tak, ukazywał się. Ale tak jak przed chwiląjeszczenigdy. - A cóż nadzwyczajnego było tym razem? Opowiedziała. Jąkając się, przerywając, poprawiając. - Proszęzwrócić się do swojego spowiednika -siostra przełożona ucięła tę relacjękrótko. 289 A. Uklękła przy konfesjonale. - Przepraszam księdza, ale dzisiaj przychodzęna polecenie matki przełożonej. -A mianowicie? - Pan Jezus mi się objawiłi polecił, bym wymalowała obraztaki, jak go widzę. -To siostrazobaczyła Pana Jezusa? -Tak. - Dokładnie? Przez dłuższą chwilę? -Tak. Zauważyła drobny odruch spowiednika -jakbysię niecoodchylił w głąbkonfesjonału. - Kiedy to się wydarzyło? -Wczoraj. - Gdzie? -W mojej celi. Powiedział dokładnie tak, jak przytoczyłam. - A czy dotąd siostrze sięPan Jezusukazywał? -Wielokrotnie. - Rozmawiał z siostrą? -Tak. Rozmawiał. - Zlecał podobne zadania? Na podobieństwowczorajszego? - Nie, nigdy. -A jaksiostra rozumie to polecenie? - Nie wiem, jak je rozumieć, bo przecież ja nie umiemmalować. Ksiądz zamilkł,jakby się namyślał. Po chwili odpowiedział: - Trudno mi wyrokować, ale nasuwa mi sięjedno. Tosię tyczy duszy twojej. Maluj obraz Bożyw duszy swojej. 290 Przeprosiłai odeszła doławki. Gdy uklękła, abypodziękować PanuBogu za rozmowę ze spowiednikiem, usłyszała w swojej duszy znajomy głos: "Mójobraz w duszy twojej jest. Ja pragnę, aby było Miłosierdzia święto. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, byłuroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Ta niedziela ma byćświętemMiłosierdzia". Nieodważyła się powrócić do konfesjonału, żebyto opowiedzieć księdzu. Poszła do matki przełożonej. Zrelacjonowała, jak tylko potrafiła najwierniej,rozmowę z księdzem spowiednikiem. I późniejsze słowaJezusa, komentujące wypowiedź spowiednika. MatkaRóża była jeszcze bardziej oficjalna. Powiedziała: - Niech Jezus wyraźnie da poznaćswoją wolęprzez jakiś znak. Helenkanie zrozumiała: - Jaki znak, proszę matkiprzełożonej? -Jakiśwyraźny znak,który by zaświadczył, żeto, co siostra widziałai słyszała, to nie były jakieśzwidy, majaki, ale żeto byłprawdziwy Pan Jezus. Wróciła do kaplicy. "Słyszałeś, Jezu. Matka przełożona chce znaku. Jaki znak możeszzrobić, żebyprzekonać matkę przełożoną? " Usłyszała znowu tensamgłos: "Dam poznać przełożonym przez łaski,których udzielę przez ten obraz". "A może, Jezu,wolno mi Cię prosić, żebyśmnie zwolniłz tegopolecenia? Nie rozkazuj mi malować Twojego obrazu. Bo widzisz, ile kłopotówz tego powodu zaczynasięrobić". "Na sądzieostatecznym będziesz musiałazdać sprawozdanie z wielkiej liczby ludzi,którychdoprowadzisz do zbawienia przeznabożeństwo doMiłosierdzia mojego". PRZEtoiONE A ObRAZ Tymczasem matka KłobuKowska doszła do przekonania, że sprawa siostry Faustyny przerosła ją. Tym bardziej, że spodziewała się, że na tym się nieskończy. Będzie miałaciąg dalszy. Uznała, że należy zawiadomić o tym wszystkim matkę generalnąi poddać się jejrozstrzygnięciom. Pojechała do Warszawy na Żytnią. Zgłosiła siędo matki Michaeli,przedstawiła sprawę. Opisała wszystko możliwienajdokładniej, nie pomijając żadnegoszczegółu. Powstrzymała sięod własnego komentarza. I zakończyła, mówiąc: - Proszę o radę, względnie polecenie, jak postępować dalej. -Dziękuję,że mi to siostraopowiedziała. Uważam faktycznie, że to zbyt ważna sprawa, aby można ją było zlekceważyć. Siostrę Faustynę pilnie obserwuję od pierwszej chwilijejwkroczenia w murynaszego klasztoru. Szanujęją za głęboką wiarę, z jaką podchodzi do swoich obowiązków zakonnych. Za szczerąmiłość względem sióstr i naszych wychowanek. Choć przyznam się, że przyjmowałam jejopowiadania o mistycznych przeżyciach z dystansem. Słuchałam o jej rozmowach z Panem Bogiem, 292 o radach, jakichjej udzielał, o poleceniach, jakiejejdawał, orazo wizjach, których doświadczała. Zwłaszcza o wizjach Jezusa. Cieszyłamsię, że nie robi z tego żadnych sensacji, ale traktuje je w sposób naturalny: jako formę modlitwy, która przecież jest rozmową z Panem Bogiem, Matka generalna przerwała swój przydługi wywód, ażeby przejść donastępnej kwestii. - Alew tym wypadku - wtrąciła siostra Róża -mamy coś innego. -Siostra mi z ust wyjęła to, co chcę powiedzieć. Dotąd było wszystko w murachklasztornych. Dotąd to było sprawąnaszego zgromadzenia. Ale wtymwypadku sprawa nabiera charakteru publicznego. Przynajmniej chce nabrać. -1 czy nam wolno dopuścić do tego, żeby sięupubliczniia? - Ja przyznam się, że nielubię żadnych nowostek w Kościele. Boję się tego. Dośćjestnabożeństw,obrzędów, kultów, nowenn doświętych Pańskich,bractw, arcybractw, zakonów, zgromadzeń, trzecichzakonów, tercjarek, bigoterii,dewotów, dewotek,i tak dalej, i tak dalej, w których można się z powodzeniem zagubić. -A ja się boję, żebyśmy się nie stałypośmiewiskiem. - O to mnie także chodzi. O biskupów, teologów,o inne zgromadzenia i klasztory. Bo jaką to rewelację siostra Faustyna chcegłosić? - No właśnie. -Na ile potrafię - matka generalna spoważniała - poskładać to wszystko, co zdążyłam od niej 293. wysłuchać, na ile potrafię to zrekapitulować, odcedzić, odlać wodę wielomówstwa i przyglądnąć się,co z tego zostanie jako treść, to jest nią prawdao tym, że Bóg jest nieskończenie miłosierny. To popierwsze. Podrugie, że miłosierdzieujawnił w sposób szczególny wstworzeniu świata i ujawnia w aktualnej miłoścido świata i dokażdego stworzenia. Po trzecie, że ukazał miłosierdzie swoje wOsobieJezusa Chrystusa jako swoje Słowo. Po czwarte,oczekuje od człowieka bezgranicznej ufności. - Matka to piękniej powiedziała, niż by potrafiła to opowiedziećsiostra Faustyna. -No bo starałam sięją zrozumieć. Ale powiedzmy sobie uczciwie: to nie jest nic nowego. Prawdę tęzawiera sama Ewangelia święta. I w Kościele była taprawda ustawicznie głoszona. Dość wymienić Katarzynę zeSieny w dziele Księga Opatrzności. Albobliższą nam świętą Marię Małgorzatę Alacoque. - Czyli to, co siostra Faustyna mówi, tojest powtórzenie tamtej dawnej prawdy, tylkoinnym językiem. -Gdybyśmy mimowszystkopróbowaływystąpić z miłosierdziem Bożym jako posianiem do świata, to natychmiast narażamysię jezuitom, zresztąnaszym opiekunom, którzyupomną się o swoje prawa, czyli o nabożeństwo do Serca Jezusowego. - I powiedzą, że to konkurencja, że to zamachna ich specjalność. -Nowłaśnie, po co się nam narażać. A już niechcęmówić, co by było, gdybyśmy wystąpiły, takjaksiostraFaustyna chce, o ogłoszenie pierwszej niedzieli po Wielkanocy świętem Miłosierdzia Bożego. 294 - Tegosię domaga Faustyna czy, jak ona twierdzi, Jezus, który się jej objawił. -Tak, alewtedy spytają nas biskupii teologowie,izakony,i zgromadzenia, kimże jest ta siostra Faustyna. - Gdyby z tym wystąpiła któraś z matek z pierwszego chóru, po wyższychstudiach, zdużym stażemzakonnym. -O właśnie, to chciałampowiedzieć. SiostraFaustyna ma dopiero dwadzieścia pięć lat. Z czegow zgromadzeniu jestdopiero pięćlat. - W czasie których zajmowała się przeważnieobieraniem ziemniaków. -Nowłaśnie. I w szkołach spędziła wszystkiegodwa i pół roku. Awięc jak byśmy wyglądały przedświatemz taką naszą prorokinią czy nawet tylko apostołką. Ja nie przeczę,jest zakonnicą pobożną, posłuszną, umartwioną. Można się poważyć nawet naokreślenie: świątobliwą. Ale to nic nie znaczy. Owszem, nie mam nic przeciwko temu, żeby zrobiła trzecią probacjęi przystąpiła do ślubów wieczystych. - Ale tojedno z drugim nie ma nic wspólnego. -A więc jako konkluzja: żadnewychodzenie nazewnątrz, żaden rozgłos - zamknęła sprawę matkageneralna. - Mnie się też zdaje, że ta sprawa umrześmiercią naturalną. -Tylkona to trzeba naszej cierpliwości. I przedewszystkimnie robić z tego żadnej tragedii ani jakiejkolwieksensacji. - Na razie siostra Faustynajest zaplątana, i śmiemprzypuszczać - na długo, poleceniem Jezusa, żeby 295. wymalowała Jego obraz - uśmiechnęła się z pobłażaniem matka Róża. - No i ja jestem ciekawa, jak się ztym upora. -Śmiemtwierdzić,że nie upora się wcale. I toją zaabsorbuje jakiś czas, zmęczy, 'zmartwi. Przecież nie umie malować. I się rozmyśli. - Przekona się, żesię pomyliła,że to jej własnywymysł, że sama się wpędziła w ślepy zaułek. -Po prostuprzekona się, że to nieJezus do niejprzemawiał,tylkojej chora wyobraźnia. - Żal mi jej. Bo to się wcześniej czy później rozejdzie po zgromadzeniu i przylepi się jej na stałeprzezwisko: histeryczka. SpOTkANIE W BiAłEJ Helenka weszła do refektarza, żeby posprzątaćze stołu po śniadaniu. I zaskoczona zobaczyła siedzącą przed^pustym nakryciem jakąś siostrę. Tapodniosła głowę i twarz jej się rozjaśniłaaż dośmiechu: - Alem zaspała. Przepraszam, że takspóźnionaprzyszłam na śniadanie. - Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi. Zaraz przyniosę, co trzeba. Jeszcze wszystkociepłe, nic niewystygło. Będzie na pewno smakowało. Helenkaodpowiadała, zbierając równocześniezużyte filiżanki i talerzyki natacę. - Ale czy mnie oczynie mylą? To siostra Faustyna. - Tak, we własnej osobie - odpowiedziała zaskoczona. Idopiero teraz przyglądnęła się gościowi. - To przecież my się dobrzeznamy. Ze Skolimowa, gdziespędziłyśmy razem kilka tygodni. Alei Helenka zdążyła sobie przypomnieć dobrątwarz starej siostry profesorki. - Bardzo sięcieszę, że znowu spotykam matkęprofesorkę. Podeszłai serdecznie się z nią przywitała. 297. - A co z wielebną towarzyszką matki? Też przyjechała do nas do Białej? - spytała Helenka. - Nie, nie. Skolimów tak dobrze naniąpodziałał, że zdrowa jest jak ryba. Tylko ja, takie stare skrzypiące koło,potrzebuję znowutrochę odpoczynku. Ale cieszęsię, że siostra tu pracuje. Tosobie nierazpogadamy. Nawet teraz. - Już już, tylko przyniosę śniadanie. Przyniosłaco trzeba i usiadła na krześle. Profesorka powoli zabrała się do jedzenia i do mówienia. - Przecież upłynęło zaledwie paręlat od Skolimowa, a tak dużosię zdarzyło. I zmieniło. Wświecie, w Polsce, no i trochę w naszym zgromadzeniu. Właśnie, apropos naszego zgromadzenia. Doszły domnie słuchy, jakoby siostra widywała Pana Jezusai Matkę Boską i świętych w modlitwie. - Tak, to mi się zdarza - odpowiedziała Helenka. -No jednak to nie plotka,tylko prawda, skoromi to siostra mówi. Topo pierwsze. Ale po drugie,czy to prawda, że Pan Jezus polecił, by siostra Gowymalowała takiego,jakiego zobaczyła? I podpisała: "Jezu, ufam Tobie"? - To i ta najnowsza wiadomość dotarła już dowielebnej matki? -Aleboto tak idzie. Pocztą pantoflową. Matkaprzełożona opowie siostrze asystentce, siostra asystentka opowie zaprzyjaźnionej siostrze i tak od ustdo ust rozchodzi się informacja. Jedna coś doda,druga coś ujmie -jak to z plotką bywa. - A więc tak. Takie polecenie otrzymałam. - No to i ta sprawa załatwiona. Może jako uzupełniające pytanie: czy jest to prawda, że Jezus za298 pewnił siostrę, że kto ten obrazek będzie czcił, będzie zbawiony? - To mniej więcej tak było. -Co to znaczy "mniej więcej"? - Będzie zbawiony, jeżeli ten człowiek potraktuje ten akt jako w pełnireligijny. -Co siostra ma na myśli? - Choćby ten napis: "Jezu, ufam Tobie". To niemoże być powiedziane, odczytane czy nauczone napamięć. Ale przeżyte całą głębią swojego serca. Toznaczy, trzeba prawdziwie zawierzyć Bogu, że jestmiłosiernywzględem mnie, że jest przy mnie zawsze, wciąż, że mnie niesiew swoich objęciach, żemną kieruje, podsuwa mi dobre myśli, dobre pomysły, propozycje, że mnie upomina, prosi, tłumaczy,inspiruje, żebym była twórcza, pracowita, kochająca, radosna. To zdanie"Jezu, ufam Tobie"to skrótmyślowy,za którym musi stać autentyczne przeżycie człowieka. Helenka rozpaliła siętym mówieniem, bo nietylko mówiła, ale i gestykulowała. Stara profesorkapowoli jadła bulkęz masłem, popijała kawęiprzyglądała się jej, i słuchała. Gdy Helenka skończyła,wyczerpana mówieniem,zapadła cisza. Potem staranauczycielka odezwałasię: - Pomyliłam się. Przepraszam. Myślałam, że siostra jest jedną ze zwariowanych dewotek, które zapewniająwszystkich, że wystarczy napisać łańcuszek do świętego Antoniego, a on wszystko załatwi,spełni i zbawi. Przepraszam,siostra nie jest głupia. Siostra jest po prostu mądra. Będę dziękowała Bogu,że taką siostrę dał naszemu zgromadzeniu,Polsce 299. i światu. Ja wiem, że siostra mogłaby mi dużo jeszcze opowiedzieć na ten temat, ale ja też nie jestemcałkiem głupia. Mnie wystarczyło, że usłyszałam to,co siostra powiedziała. Przynajmniej na dzisiaj tomi wystarcza. A potem możemy sobie porozmawiać. VIIIWARSZAWA1952 Ś. WAIENÓÓW Trzeba było opuścić przyjazny Płock. Zbliżał siętermin ślubów wieczystych. Przygotowaniem donich miała być\ak zwana trzecia probacja, trwająca prawie pól roku. Miejscem wyznaczonym byłklasztor wWarszawie na Żytniej. Znalazła się znowu w znajomych kątach. I wpadta natychmiast w wir tamtejszego klasztornegożycia. - Jestwasniewiele, botylko pięć. Reszta zostałaumieszczonaw domu krakowskim. Czy siostraw tym roku odprawiała rekolekcje? - zapytała mistrzyni nowicjatu na wstępie. -Bo to konieczneprzed rozpoczęciem trzeciej probacji. A zaczynamytuż tuż. - Jeszcze nie -odpowiedziała Helenka. - Jakośnie było ani czasu, ani sposobności. - Przynajmniej trzydniowe -siostra mistrzyninapierała. - Naradzę sięz matką Michaelą, cozrobić. Podrzut serca. "A może Ty, dobry Boże, niechcesz, żebym przystępowała do ślubów wieczystych? " Ale już zachwilębyła wezwana do matkigeneralnej. 303. - Tak się dobrze składa, że od jutra zaczynająsię rekolekcje ośmiodniowe w WalendowieJakby kamień z serca spadł. -O, jak się cieszę. Dziękuję matce. - Akurat chce w nich uczestniczyć matka Waleria. No, bo okazja jest wyjątkowa. Będzieprowadził rekolekcje znanyjezuita, profesor Edmund Elter, wykładowca na Uniwersytecie Gregoriańskimw Rzymie. Więc pojedziecie razem, już dzisiaj. Zadwie godziny będziecie namiejscu. Słuchała matki,ale równocześnie słyszała jakbygłosBoga: "To będąbardzo ważne rekolekcje dlaciebie, dla całego twojego życia. To, co usłyszysz,będzie odpowiedzią na twoje wątpliwości irozterki, jak i na zarzuty, które wciążsłyszysz zestronyinnych sióstr". Alejużodpowiadała: - Dziękuję matce generalnej za troskę iza pamięć o mnie. Ifaktycznie, były to rekolekcje nadzwyczajne. Mówione jakby innym językiem. To nawet niechodziło o to, że ojciec profesor miał wyjątkowo krótkie konferencje, ależe przemawiał jakoś po ludzkui po Bożemu. Traktował siostry jak dojrzałych ludzi. Mówił bezprzesadnej emfazy, bez słodkiej czułostkowości, a po prostujak brat, który dzieli się tym,co sam przeżył, doświadczył, przekonał się, co wiena pewno, niezbicie. Wreszcie pod koniec rekolekcji, w przedostatnimdniu, zasiadł wkonfesjonale. Helenkanie śmiała udaćsię do niego - za wielki, za mądry, żeby zniżyć się dojej prościutkich spraw. Ale stwierdziła ze zdziwie304 niem, że - może z tego samego powodu - jakoś żadna z sióstr niekwapi się, aby u niego się spowiadać. NagleHelenka jakby pchnięta jakąś mocązdecydowała się, prawie wbrew swojej woli. Ani spostrzegła się, jak klęczała przy kratce konfesjonału. I już mówiła o wszystkim - o natchnieniach, o rozmowach z Bogiem, owidzeniach Jezusa,MatkiBożej i świętych. Jakby wytrysnęło w niejźródłoprawdy. Mówiła szybko o reakcji matek, generalnej,przełożonych, mistrzyni nowicjatu,zwyczajnychsióstr. Czy bała się,żecoś czy ktoś przeszkodzi jejspowiedzi? 2^ może sam ksiądzspowiednik każejej przestać? Czy teżodprawi, nie dawszy rozgrzeszenia? Ale jak prędko mówiła, tak prędko skończyła Sama nie pamiętając, cojuż powiedziała, co jeszcze powinna dopowiedzieć. Czekała na reakcję spowiednika. On zaś milczał, jakby oczekiwał dalszegociągu. W końcu zaczął mówić: Siostranie dowierza Panu Jezusowi. Dlatego,żetak łaskawie zsiostrą postępuje. Cóż, siostro,niech siostra będzie najzupełniej spokojna. Jezus jestMistrzemsiostry,a obcowanie siostry z Jezusem niejest ani histerią, animarzycielstwem, anizłudzeniem. Niechsiostra wie, że na dobrej jest drodze. Helenka słuchała tego, co spowiednikmówił, niewierząc własnym uszom. Czuła się tak, jakby przysłowiowe niebo otworzyło się nad jej głową. Jakbyto nie spowiednik przemawiałdo niej, ale jakby chóryanielskie śpiewały. A on wciąż mówił: - Proszę się starać o wierność tym łaskom. I niewolno siostrze usuwać się odnich. Do przełożonych 305. siostra nie potrzebuje mówić o tych łaskach wewnętrznych wcale. Tylko na wyraźny rozkaz PanaJezusa. I to proszę wpierw porozumieć się ze spowiednikiem. Ale jeżeli Pan Jezus żąda czegoś,cojest na zewnątrz, topo porozumieniu się ze spowiednikiem powinna siostra to spełnić, czego żądaPan, chociażby siostrę nie wiedzieć co kosztowaćmiało. On wciąż mówił,nie przerywając, spokojnymgłosem mądrego człowieka, który wie, co mówi, którybierze pełną odpowiedzialność za każde zdaniewypowiedziane, za każdą udzieloną radę. - A z drugiej strony siostra musi o wszystkimmówić spowiednikowi. Absolutnie innej drogi niema dlasiostry. Niech się siostra modli o kierownikaduchowego. Bo inaczej zmarnuje siostra te wielkiedary Boże. Jeszcze mówit. Tak jakby domyślał się, że onanie dowierzatemu, co słyszy: - Jeszcze raz powtarzam,że proszę być spokojną -na dobrej drodze siostrajest. Nie zważać nanic, ale zawsze byćwierną Panu Jezusowi, mniejsza o to, co kto o siostrze powie. Właśnie z takiminędznymi duszami tak Pan Jezus obcuje. I im sięsiostra więcej będzie uniżać, tym Pan Jezus więcejjeszcze będzie się łączył z siostrą. Skończył. Złożył ręce do odmówienia formułyrozgrzeszenia i zaczął mówić: - Dominus noster Jesus Christus le absolvat. Etego auctoritate ipsius te ahsolvo. Wreszcie znak krzyża świętego ze słowami: - In nomine Patri etFilii et Spiritus Sancti. Amen. 306 I trzy stuknięciaw deskę konfesjonału. Odeszła,a raczej odfrunęła. Bo była tak lekka, tak radosna,że tylko z trudempowstrzymywała się od tego, żebyze szczęścia nie rozpłakać się jak dziecko. Wobectego wyszła zkaplicy do ogrodu i ukryła się w swoim kącie. PoCZĄTEkTRZECiEJ pRobACJi Marzyła o tym, żeby ten czas trzeciej probacji -jak to w regule byio zasugerowane - miał kształtdrugiego nowicjatu, tylko na wyższym poziomie. "Boprzecież za mnąpięćlat corocznychślubów czasowych. A teraz mampodjąć decyzjęna cale życie". Marzyła o tym, żeby było dużo ciszy, dużo modlitwy, dużosamotności. Tak teżodczytała nową funkcję, do której zostaławyznaczona, a mianowicie: westiamia. A więc już niekuchnia, gdzie - co by nie powiedzieć - opróczpracydużo hałasu, nerwowości, rozmów, kontaktów z dostawcami. Atu miała pomagać głównej westiarce,czyli zajmować się habitami sióstr i ich bielizną. Alesię pomyliła. Przynajmniej co do odcięcia od świata. Po przyjeździe do Warszawy na Żytnią prawienatychmiast pojawiła się grupadziewcząt. Przywitały jązmartwione: - Tak czekałyśmy na siostrę. -Dobrze, że siostrawreszcie przyjechała. Helenka zaniepokoiła się: - Co się dzieje? -Magda chce popełnićsamobójstwo. Pilnujemyją, ale ile można ją upilnować. 308 - Z jakiego powodu? -Chłopiec puścił jaw trąbę. - Przyjdzie na pogadanie? -Obiecała, że jeżeli do siostry, to przyjdzie. A z żadną matką klasowąnie chce na te tematy rozmawiać. Przyszła szara,obojętna jak mur. Zdesperowana. I co najgorsze - zdecydowana. - Przyszłam, bonalegały dziewczęta. Ale niechsiostra nie oczekuje po tejrozmowie, że coś się możezmienić. Co postanowiłam,to zrobię. - Najpierw powiedz,co się stało. -Nic. Po prostuuwierzyłam w to, co mi mówił. I tyle. -A co mówił? - Ze mnie kocha do szaleństwa. I takie tam innetrele morele. Że weźmiemyślub, że będziemy mielidzieci i swój dom. - Kiedy to było? -W czasie wakacji. - Jak długo trwała znajomość? -Niecały miesiąc. - A przedtem go nie znałaś? -Skądże znowu. - Jak spotykaliściesię? Często? - Dwa, trzy razy w tygodniu. -Jak spędzaliście czas? - Zapraszał mnie do kina, chodziliśmy na spacer,parę razybyliśmy w kawiarni. Ale zapewniałmnie,że sięze mną ożeni. Na mur beton. - Ico było dalej? -Po wakacjach wróciłam do internatu. Były listy. Codziennie. Przynajmniejna początku. Potem 309. coraz rzadziej. Tłumaczył, że nie ma czasu. Aż wreszcie się przyznał, że zakochał się w Jadze, że ze mnązrywa, żebym sobie znalazła innego chłopaka. - Aty co? -A jago błagałam, żeby wrócił. Tłumaczyłam,że go kocham, że nie przestanę go kochać aż dośmierci. - Zasztaś w ciążę? -Nie, ależałuję, Bobym miała przynajmniej jegodziecko. Teraz chyba siostra się niedziwi, że niemam po co dalejżyć na świecie. Helenka już od dłuższej chwili czuła wewnętrznyparaliż. Nie miała w sobie żadnego światła. Byłabezradna. Argumentacja Magdy była druzgocąca. Logika i konsekwencja dziecka, które uważa, że marację. W jejsposobie myślenia samobójstwo byłouzasadnione. Skąd wziąć kontrargument? Co zrobić? Copowiedzieć? "Boże, powiedz, oświeć. Jakichsłów użyć, żeby to dziecko odwieść od tego rozpaczliwego kroku? " Chciało jej siępłakać, ale czuła, żetego nie wolno zrobić, żetu litość nic nie pomoże,że to nie metoda, że to nie sposób ratunku, że onazimna jak szkło. "Boże, pomóż". I nagły błysk światła. Już wiedziała. - Noto żegnaj - powiedziała i wstała z krzesła. -A dokąd siostra idzie? - Do kaplicy, żeby się pomodlić za głupią dziewczynę- To siostra uważa mnie za głupią? - Magda uniosła się ambicją. - No, powiem dokładniej, miałamcięza bardziejinteligentną. Rozczarowałaś mnie. 310 - Tylko tyle siostra ma do powiedzenia? -Myślałam, że to ci wystarczy. A jak niewystarczy, to mogę ci powiedzieć trochę więcej. Trzeba byćkompletnąkretynką, żeby po miesięcznejznajomości, a nawet trwającejniecały miesiąc, pospotykaniach się wkawiarni, kinie i na spacerze, podejmować decyzję dozgonnej wierności i budować takswoją przyszłość. Jak chcesz, to chodź ze mną dokaplicy i podziękuj Panu Bogu, że taksię to skończyło. Bo gdyby cito powiedział poślubie, tobybyłaprawdziwa tragedia. - To co ja mam teraz zrobić? -A tak w ogóle,to potraktuj to jakonauczkę naprzyszłość, żeby takich głupstw nie robić jak to. Oczywiście nie skończyło się to na jednej rozmowie. Niemniej,to co było potem, stanowiło rozszerzenie, pogłębienie stanowiska, które zajęła wtedy. I, jak się okazało,rozmowata i jej konkluzja stanowiła punkt wyjścia dla wszystkich dziewczątwtajemniczonychw tragedię Magdy. Pkóbft MftloWANiA ObRAZU Przebiegając od zajęcia do zajęcia, prawie żezderzyła się na korytarzu z matką mistrzynią. - O, dobrze,że siostrę spotykam. Chciałam o cośzapytać. Proszę wstąpić na chwilę do mnie. - Dobrze, proszę matki. -Jak słyszę, siostra miała wPłocku znowu jakieś widzenie. -Tak. - Podobno Pan Jezus ukazałsię siostrze. Czy to prawda? - Tak, totak było. -No tosię nie mylę. I podobno miał jeszcze powiedzieć, żebysiostraGo namalowała. - Faktycznie, otrzymałam takie polecenie od Pana Jezusa. -1 siostra spełniła to życzenie? - Przecieżja nie umiemmalować. -Ale jeżeli Pan Jezus polecił to wykonać, to siostra powinna to spełnić. Ja postarałam się o farby,pędzel i płótno. Niewielkie, bo niewielkie, ale jakna pierwszy raz to może wystarczy. I niech siostra maluje. Ale ja nie umiem. 312 - Jeżeli Pan Jezus w sposóbcudowny ukazuje sięsiostrze, tomoże uczyni i taki cud, że siostra namaluje Jego wizerunek siłami nadprzyrodzonymi. Helenka byłazażenowana. Było jej przykro. Nie była pewna, czy matka poważnietraktujeto,co mówi, czy też kpi z niej. Nie wiedziała,co sądzić o tej rozmowie. Czyto jest wystawianie jejna próbę, czy to jest poważna propozycjado wykonania. "Boże, jakto ocenić? Co mamrobić? "Ale Pan Bóg milczał. I zpewnością uśmiechałsiędobrotliwie- Wobec tego zadecydowała; "Tak czyowak, ja powinnam potraktowaćto, co matkamówi, poważnie". Zbierała tubki farb, pędzle. - A tu siostrajeszcze ma paletę - dołożyła jejmatka cienką deseczkę. -Dziękuję matce. Zrobię tak, jak matka mi poleca. Płótno rozpięte na drewnianych ramach wsadziia pod pachę iwyszła. W celi położyła je na stoliczku. Zajmowało prawie całyblat. Widziała gdzieśkiedyś autoportret malarza - jak trzymałpaletęw jednej ręce, a wdrugiej ręce pędzel. Na niej byłyplacki farb i miejscedo ich mieszania. Odkręciłazakrętki i zaczęła wygniatać po trosze farby jednąpo drugiej. Nie za dużo, nie zamało, jak w sam raz- przypomniała sobie powiedzenie mamy. No i teraz malować. Ale co? Najpierw były drzwi zamknięte. No to jakimś kolorem brązowym. Którym pędzlem? Spróbowała najcieńszym- Nie, tym prawieżenie widać. Spróbowałaśrednim. Wyszedł prostokątdrzwi. 313 ^. - Co tu tak śmierdzi olejną farbą? - usłyszała zzaprzepierzenia głos siostry sąsiadki. -Siostro Faustyno, coś ty wylała,że tak śmierdzi? - Matka mistrzyni poleciłami namalować Pana Jezusa. - No i siostra maluje? Możnazajrzeć? - Bardzo proszę. O, dałami farby i pędzle, - Umie siostra malować? -Kazała, no tomaluję. - A ja mogęzobaczyć? - odezwała się druga siostra sąsiadka. - A jakiegoPanaJezusachce siostra malować? -Takiego, którego zobaczyłam w Płocku. - No i cosiostra namalowała? -Na razie drzwi. Boprzyszedł przez drzwi, tak jak w Wieczerniku. - No,ale jak drzwi, to trzeba prostokąt zamalować na brązowo, bo to były brązowe drzwi, prawda? A nie tylkoobramowanie. - A cowam przyszło na takie głośne rozhowory? - usłyszała głos trzeciej sąsiadki. - Bo siostraFaustyna zamiast Pana Jezusa namalowała drzwi. -Pokażcie, chcę samazobaczyć. - No chodź, to sama zobaczysz. Prześcieradło się odchyliło, weszła trzecia siostrasąsiadka. - To są drzwisiostry celi w Płocku. -To niech siostra maluje teraz Pana Jezusa. - Ale najpierw trzeba wykończyć drzwi, przecieżone są cale brązowe. Nie tym pędzlem, tylko najgrubszym. 314 - No dobrze już. A teraz co? - WszedłPan Jezus. -Jaki był? - W białej sukni. -Noto siostra niech namaluje, tak szkicowo tylko, postać wbiałej sukni. - Gdzie? -Na drzwiach. Tofarby olejne, mogą iść jednanadrugą. Zaczęła malować białysłuppostaci. - Suknia do ziemi? -Do ziehii. - Przepasany w pasie? -Przepasany. - No to wcięcie. Co z rękami? - Agłowa? -Na razie tylko zaznaczyć, a potem trzeba będzie wykończyć. - Ramiona? -Jedna ręka podniesiona dobłogosławienia. - Kogoma błogosławić? -Cały świat. Ale mnie też. Każdą z nas. - A druga ręka? -Druga odchyla szatę napiersiach. - Dłonie będzie siostra potem wykańczała, narazie to ramię sięgające piersi. -I wtedy wytrysły dwa strumienie światła. - Jakiego koloru? -Jeden strumień biały, drugi czerwony. Helenka była coraz bardziej przejęta. Oczamiduszywciąż widziała Jezusa, wciąż była przy Nim,aleręka nieporadnie usiłowała nadążyć za gorąco315 -. ścią serca. Gdydotykała pędzlem miejsca, skąd światło wytrysło, przeszyto ją prawie że radosne cierpienie. Jakby dotykała własnego serca. Przypomniała jej się rozmowa na temat ikony. Bo czuta sięchyba tak jak ten mnich malujący ikonę. Tylko jemubyło łatwo. Był profesjonalistą, był malarzem, umiałmalować. Umiał przelewać na płótno to, co przeżywał w duszy. A onanie. - No, a teraz niechsię siostrazabiera do wykańczania detali - słyszała kolejne podganianie. - TwarzJezusa. - Miał włosy? -Tak, długie, spadające na ramiona. - Brodę? -Krótką. Tak że było widać szyję. - Ale na to potrzeba tylkonajcieńszy pędzel, boinaczej nic z tego nie będzie. Malowałatak, jakby była pochylona nad człowiekiem nadJezusem samym. Jakby Go wydobywała spod warstwyniebytu w istnienie, w życie. - Niech popatrzy na nas oczami. -I wargi. Iniech się uśmiechnie. - Delikatnie. -Więcej czerwonej farby. Nie potrafiła. Nie umiała. Niedała rady spodszkicowo zamarkowanegoplacka wydobyć tej twarzy - tej przepięknej twarzy, najpiękniejszej twarzyświata. Odgięłasię, żeby wyprostować choćby namoment przygarbioneplecy. Spojrzała na obrazz odległości. Nie, to nie to. To nie Jezus. Odłożyłapędzel. - Nie potrafię. 316 - No cóż ty? Niechcesz dalej malować? - Nie potrafię. On był, On jestprzepiękny. - No to próbuj. -Nie. Może któraś z was. Ja będę mówiła jakwyglądał. Noweź, proszę,pędzel do ręki. - Ależ skądże. Ja się nie podejmuję. Janie widziałam Go. - No to ty. -Nie, ja na pewno nie- Nie miałam w życiu pędzla w ręku. - No to nicz tego. Patrzyła^zrozpaczona na ten bohomaz, którypowstał,na płótno jakbypochlapane rozmaitymikolorami, na malunek,który był podobny do wszystkiego, tylko nie do Jezusa. Po paru godzinach znowuprzypadkiem spotkała na korytarzu matkę mistrzynię. - No i co? Udałosię? Zdarzył się cud? Namalowała siostra Jezusa? - Ja nie umiem malować - spuściła głowę. -A może tego pierwszego cudu też nie było? Może siostrawcale nie widziała Jezusa, tylko siostrze się zdawało? Niech się siostra zastanowi, bojest nad czym pomyśleć. WANclEClkA - Siostra jest proszona do rozmównicy - zakomunikowała siostra furtianka. -Kto przyszedł, jeśli wolno spytać? - zapytała Helenka. - Jakaś dziewczynka. Mówi, że jest rodzoną siostrą HelenyKowalskiej. - Mojasiostra? Któraż to może być? - zapytałabardziej siebie niżfurtianki. -Dziewczynka? To chyba Wandeczka. Ale jakim sposobem? Te pytaniaprzelatywaly jejprzez głowę, gdy zasuwała szufladę trzęsącymi się z przejęcia rękami. "Boże drogi, miej nas w swojej opiece". Biegła korytarzem dofurty. "Jakimsposobem się tutaj znalazta. Coś się stało? Jakieś nieszczęście? Czyżbymama,czy ojciec? Nieszczęśliwy wypadek? Mama coś faktycznie ostatnio chorowała". W rozmównicy siedziała przy stole Wandeczka,usmotrana, rozczochrana, z opuszczoną jednąskarpetką aż do samej kostki, w sweterku i w jakiejś sukienczynie. To wszystkozlustrowała w mgnieniuoka. Wandeczka, zobaczywszyją, natychmiast rzuciła się w jej ramiona, płacząc w głos. - Już myślałam, że cię nieznajdę. 318 - Aleś znalazła, bo jesteś dzielną dziewczynką. Tak, oczywiście. Głaskała po zmierzwionych włosach,tuliła doserca, całowała po buzi, po oczkach. - A co się stało? - spytaławreszcie, przygotowana na najgorsze. - Uciekłam z domu. -Ty uciekłaśz domu. Kiedy to? -Wczoraj. "Boże, niech Ci będą dzięki, że nicgorszego sięnie stało. NiechCi będą dzięki, że dziecko dotarłoszczęśliwieyio mnie". A Wandeczka, skuczącjak małę psiątko, opowiadała: -Zostawiłam krowy na łące i uciekłam do ciebie. Niech sobie rządzą sami,skoro tacy mądrzy. Oczywiście Lucyna iStaszek. - Jak to "oni rządzą w domu"? A tata i mama? - Mama i tata już nie mają nicdo gadania. Tylkooni są ważni. A ja sięw ogóle nie liczę. "Dziecii ryby nie mają głosu" powtarzają mi w kółko. A jawcale niejestem już dzieckiem. Mam trzynaścielat. - Jak to "tata i mama nie mają nic do gadania"? -Helenkachciała uporządkować rozmowę. - Mama choruje,tata ją dogląda. Na nic innegonie ma czasu. Teraz Staszek jest cały gospodarz. Mówi: "Skończyłem dwadzieścia jeden lat i jestemdorosły". A Lucyna mówi, że ona ma jużosiemnaście lat. Wobec tego mamjejsłuchać. A wcale nieprawda, bo ma dopiero siedemnaście. I znowu zaczęła płakać. 319. - No już dobrze, dobrze - tuliła ją do siebie. -Pogadamy, ale za chwilę. Teraz trzeba coś zjeść. Boto już popołudnie, a tyś z pewnością obiadu nie jadła. Tylko najpierw pójdziemy do łazienki, umyjemysię,uczeszemy i wtedy do refektarza na obiad. Patrzyła, jak Wandeczka pochłania z apetytemobiad, a równocześnie tłumaczyła łagodnie, jak tylko umiała: - A nie pomyślałaś o tym, jak sięzmartwi tata imama, gdy zobaczą, że cię nie ma? - A niechby się zmartwili Lucyna i Staszek. Niech się zmartwią. Choćby oto, że nie ma kto krówpaść. A niech sobie samipasą, jak tacy mądrzy. - Nie mów tak,to twoja siostra i twój brat. Czasem ci dokuczą, ale przecieżkochają cię. Też niemają lekko. Trzeba im pomóc. Ktoś musikrowy paść. Jak byłam w domu, to było dla mnie najmilsze zajęcie. A wiesz,żeśpiewałamkrowom? Ione to lubiły. - A coś śpiewała? -A miałam tych piosenek, a miałam. - To zaśpiewaj. -Chcesz? -Tak. - Raz królewna jasnowłosa śliczny miała sen,że wplatała białe róże w swoich włosów len. Iprzyszedł dońkrólewicz, na skrzypcach począł grać,"I chodź, królewno, ze mną konwalie białe rwać. Pójdź,pójdź, pójdź, pójdź, konwalie białe rwać". Chociaż Józia i Gienia śmiały się ze mnie, że fał szuję. 320 W - Ślicznie śpiewasz. Chociaż może troszkę fałszujesz. Ja też umiemrozmaitepiosenki, ale dotądnie śpiewałamkrowom. - Dokładnie biorąc, to ja śpiewałam sobie ikrowom. Spróbuj tak. - Dobrze, spróbuję. -Ale ja nie tylko krowom śpiewałam. Tobie teżśpiewałam. I śpiewaliśmy wszyscy wdomu. -Aco? - Panie Janie,panie Janie,rano wstań, rano wstań, wszystkie dzwony biją, wszystkie dzwony biją,bim bom bam, bimbom bąm. - A teraz, jak ja będęśpiewała "rano wstań", toty zaczynasz "panie Janie". -A,to już wiem, oco ci chodzi. Teraz będziemyśpiewaćrazem. - Jakiś pan na furcie czeka na siostrę - powiedziała furtianka przez uchylone drzwi. -Co za pan? - zdziwiła się Helenka. - Mówi, że jestz Głogowca. Helenkazauważyła, że Wanda sięzjeżyła. - A któż to może być? Już idę. To ty kończ obiad,a ja nachwilę cię przeproszę. "Kto to możebyć? " zadawała sobie pytanie, idącszybkodo furty. Weszła i zdumiała się. Przy okniestał Romek. - Romek, a skądty tutaj? - wykrzyknęła, widzącswojego starego przyjaciela. - Jestem w poszukiwaniu zguby. -No toś zgadł idealnie. Nie mogłeś lepiej. Ktocito podsunął? 321. - Tak sobie pomyślałem: gdybym to ja uciekałna miejscu Wandeczki, to do kogo bym uciekł? Oczywiściedo ciebie. A powiem ci prawdę, żegdy niemogę wytrzymać wrobocie i najchętniej bymgdzieśuciekł, to zawsze uciekam do ciebie - powiedział,uśmiechając się. - No to chodźmy do refektarza, bo tam Wandeczkajest przy obiedzie. Weszli,ale Wandeczki nie było. Na stole niedokończony obiad i odsunięte krzesło, na którym przedchwilą siedziała Wandeczka. - Wandeczka, gdzieś ty się podziała. No popatrz,Romku, tylko na chwilę odeszłam i już sięgdzieśzawieruszyła. Helenka bezradnie rozglądała się po wszystkichkątach. Wreszcie poruszyła się kotara iodezwał sięgłos: - Jakby to był Staszek,to bym nie wyszła. Alepana Romkabardzo lubię. Tak jakcała wieś. A nawet bardziej. Bo jak mówią na wsi: Takiegowójtajak świat światem to drugiego nie ma. - No towracamy do Głogowca, Wandeczko,prawda? -Zaraz zaraz, najpierw coś zjesz, napijesz się,przynajmniej kawy, potem możecie wracać. Śluby wieczysTE Na składanie ślubów wieczystych Helenka udała się wraz z czterematowarzyszkami do Krakowa. Dawno tu ftie była. Ucieszyła się więc tym wyjazdem. Ale i samym faktem, żeśluby będzie składaćw mieście, z którym ją tak wiele łączy. W Łagiewnikach czekała na nie duża grupasióstr, któretutaj odbywały trzeciąprobację. Przywitały się, jakbysięwszystkieznały od dziecka. Śluby poprzedziły ośmiodniowe rekolekcje. Zakończyły się spowiedzią. Spowiednik, ojciec Andrasz, jakby wyczuł niepokój, który nurtował Helenkę, bo pod koniec dośćnieoczekiwanie zadałjejpytanie: - Czy ma siostra jakąś sprawę niezałatwioną,o którąsię siostra obwinia alboktóra siostrzeciąży? Dopiero ponaglona tym pytaniem otworzyła się. Zaczęłaopowiadać historię z nienamalowanym obrazem. Zakończyła prośbą, żeby spowiednik zwolnił ją z obowiązku namalowaniatego obrazu i z tychwewnętrznych natchnień. Tymczasem usłyszałaodpowiedź zaskakującą: - Nie zwalniam siostry z niczego i nie wolno sięsiostrze uchylać od wewnętrznych natchnień. 323. Helenka słuchała tych oświadczeń i zdawało jejsię, że śni, że klęczy w konfesjonale w Walendowiei za kratkami jest ojciec Elter. To byłten sam ton,ten sam charakter wypowiedzi. Z wszystkich spowiedników, jakich miała dotąd, cidwaj i te dwiespowiedzi różniły sięod innych w sposób zasadniczy, a w wydźwięku były podobne do siebie jak dwiekrople wody. - O wszystkimmusi siostra mówić spowiednikowi. Koniecznie. Absolutnie koniecznie. Bo inaczejzejdzie siostra na manowce. Pomimo tych wielkichłask Bożych. Chwilowo się siostra u mnie spowiada. Ale niech siostra wie,że musi mieć stałego spowiednika i kierownika duszy. Skończył. Z jednej strony radość, a z drugiej stronyrozczarowanie. Zdawało jej się, że otrzymałatwo zezwolenie, o które prosiła, a tymczasem wróciła do punktu wyjścia. Ale niemiała wątpliwości,że to była wola Boża,że przez tego księdza przemawiał Onsamjej umiłowany Bóg miłosierny. Tylkoskąd wziąć stałego spowiednika. Zamknęła oczyz całej siły i prosiła gorąco, jak tylko potrafiła: "Proszę Cię, Miłosierdzie Nieskończone, znajdź mistałego spowiednika. To nie moja zachcianka. Toojciec Andrasz na to nalega. Proszę". Otworzyła oczyi zobaczyła, że zza ołtarza wychodzi ksiądz o masywnej sylwetcei charakterystycznej surowej twarzy i zmierza w stronę opustoszałego konfesjonału. "To on" - usłyszała wewnętrznygłos. Odczekałachwilę. A potem, zdenerwowana do niemożliwości,podeszła dokonfesjonału. Zajrzałado wnętrza. Nikogo niebyło. 324 W następny dzień, świętejKatarzyny Sieneńskiej,składała śluby wieczyste wraz z wszystkimi swoimikoleżankami, które przeszłytrzecią probację. Byłajakw transie. Traktowała ten akt jako świętość szczególną. Bo stanowił ondla niej liturgiczne zjednoczenie się z Bogiem. "Ito tak wymyśliłeś dla mnie,że teśluby składamCi wroku jubileuszowym 1933". Szczególne wrażenie zrobiły na niej słowa księdza biskupa Stanisława Rosponda przy wręczaniuświecy i pierścienia: - Przyjm tę świecę do ręki na znak niebieskiegooświeceniai rozpalonej miłości. Apodającobrączkę, mówił; - Zaślubiam cię Jezusowi Chrystusowi, SynowiOjca Najwyższego, który niech cię nieskażoną zachowa. Przyjm tenpierścień na znak wiecznegoprzymierza, jakie z Chrystusem, Oblubieńcem dziewic zawierasz. Niech ci będzie pierścieniem wiary,znakiem DuchaŚwiętego, abyś się nazywała oblubienicą Chrystusa. A jeżelibędziesz Mu wiernie służyć, abyś była na wieki koronowana. Pouroczystościachpragnęła ochłonąć wsamotności, żeby w ciszy mogła dorosnąć do tych 'wielkichsłów, które słyszała, które powtarzała za swoim przewodnikiem, z którymi zwracał się do nich, składających śluby, ksiądz biskup - w imieniu własnym,w imieniu Kościoła i w imieniu Boga samego. Tymczasem godzina za godziną, dzień za dniemklasztorpustoszał. Siostry profeskiotrzymywałyobediencjew rozmaitych miejscach i wyjeżdżały 325. Ona trwata. Jakby o niej zapomniano. Matkaprzełożona - "żebyś czasu nie mitrężyła" - poleciła jejpracę w ogrodzie przyklasztornym. I to Helencenadzwyczajnie odpowiadało. Byłypogodne ciepledni majowe, toteż wszystkiegodziny spędzaław ogrodzie. W którymś kolejnym dniu wezwała ją matkageneralna i powiedziała: -Namyślałam się, dokąd,na jaką placówkę, dojakiejpracy siostrę najlepiej byłoby skierować. Wiele przemawiaza tym, żeby siostra została tu, w Łagiewnikach, w naszym Józefowie. Zwłaszcza że natrafiłasiostra na ojca Andrasza,który mógłby podjąć się kierownictwa duchowego siostry. Ale sąi przeciwwskazania. Wobec tego potrzebujemy czasudo namysłu. - Dobrze, proszę matki generalnej. Awięc czekała nato, dokąd zostanie posłana. Do jakiej funkcji zostanie przeznaczona. Ale na razie nicsię nie działo. I za to byłaBogu wdzięczna. "Jakże Ci nie dziękować, żeś mi dał ten czas, abymmogła być z Tobą". Przed południem z regułybyłasama, okopywała, plewiła, sadziła. Po południu i pod wieczór pojawiały się dziewczęta do pomocy, ale przede wszystkim do pogadania. Kiedyś rzuciła tak jakby od niechcenia pytanie: - A co z Magdą? -Warszawską? Niedoszłą samobójczynią? -Tak. - W porządku. Przyszła do siebie. - Napiszcie,że pamiętam o niej i modlę się za nią, 326 Czas płynął gdzieś za jejhoryzontem, aona byłaszczęśliwa. Znowu w polu, znowu w powietrzu, znowu przy ziemi, znowu z przyrodą - tak jak w domu,tak jak o tym marzyła, by być pustelniczką. Przynajmniej do południa. Ściśle biorąc, do obiadu. Kiedyś przy stole doszło do niej,że jejprzyszłośćwaha sięmiędzy Rabką a Wilnem. Ale to siępojawiło niespodzianie iznowu gdzieś utonęło, wypchnięteważniejszymi sprawami. A ona w dalszym ciągu jakgrudka ziemi tkwiła pomiędzy grządkami, skulonanad robotą. Ibyła, jak zawsze, szczęśliwa. Napisała doWandeczki: "To jeszcze nie dzień imienin Twoich, bo te przypadają23 czerwca. Ale piszę,bom się stęskniła zaTobą. Modlę się za Ciebie codziennie. Nie narzekaj". Pod koniec maja znowu wezwała ją matka generalna. - Dostałamlist z klasztoru wileńskiego. Prosząmnie usilnie o jakąś siostrę do ogrodu. I to jak najrychlej. Nie mam nikogo, kto by siędo tego nadawał, oprócz siostry. Proszę tam jechać. - Bardzo się cieszę. -Wiem, że siostra tam już była, żetam już siostra pracowała. I onebyły zadowolonez tego. Tamtejszamatka przełożona wychwalałasiostrę podniebiosy. i , jak pamiętam, siostrzeten klasztor również odpowiadał. - Aodnośnie kierownictwa duchowego? -Może tam kogoś siostra znajdzie. I pojechała. Wcześniej pożegnała się z klasztorem,z dziewczętami, które znowu uderzyły wpłacz: - Stamtąd to już siostranie wróci. 327. "v - Wrócę, na pewno wrócę. Obiecuję. - Tak, obiecuję, obiecuję. Co siostra ma do obiecywania, jak siostra nie rozporządza swoim losem, - Ale właśnie dlatego, że Pan Bóg to robi,mogęobiecać wam,że wrócę. ix WILNO19? A. POWRÓT Nadszedt 27 maja - dzień wyjazdu do Wilna. Helenka wyszła ostatni raz do ogrodu, żeby się z nimpożegnać. Było pusto, chłodno, choćsłońce świeciło. Odwróciła się, spojrzała na klasztor. Przypomniałsięjej czas nowicjatu. "To mój świat. Szkoda,żemuszę goopuścić". Zapiekły ją łzy w oczach. Zwróciłatwarz do ogrodu i zobaczyła Go - Jezus stal naklombie. Taki jak w Płocku. Choćinny. Bez gestubłogosławieństwa, bez promieni bijących z serca. Ale jak wtedy, jak zawsze, przepiękny. Powiedział: "Nie płacz. Ja jestem z tobą zawsze". I gdy otarłaoczyz łez, już Go nie było. Otrzymała zezwolenie, aby mogła zatrzymać sięw Częstochowie. Przenocowała. Rano przed piątąposzła na Jasną Górę. Byłozimno,ale powietrzejak kryształ. Widoczność znakomita. Nie spodziewała się, że trzeba iść tak pod górę, że wieża takawysoka, że klasztor tak rozległy, że bazylika takogromna, że kaplica taka przytulna. - Musi siostra być naodsłonięciu obrazu. To robitakie wrażenie, że ludzie plączą - przygotowywałyją siostry częstochowskie. 331. W kaplicy było sporo ludzi, ale nie żadne tłumy. Trwało oczekiwanie. Z uderzeniem zegara, gdysrebrna płyta drgnęła i powoli zaczęła posuwać sięku górze, faktycznie trąby zagrały i triumfalna muzyka wypełniła wnętrze kaplicy. Ale Helenka wpatrzona w wyłaniający się obrazprawie jej nie słyszała. Ukazało sięnajpierw Dzieciątko Jezus, potem twarz Matki. Nie spodziewała się, że to takiwielkiobraz,że postać Marii taka hieratyczna,a naturalna, że twarz taka poważna, a równocześnie bliska, że wyraz jej taki uduchowiony, a zarazem swojski, że taka królewska, a taka wieśniacza, że takaBogiem przejrzysta, a przy tym po ludzku zatroskana, że święta - i matczyna. Klęczała zapatrzona wwizerunek, a i jakoś uczestnicząca we Mszach świętych, które chyba co półgodziny, a czasem cogodzinę, wychodziły. Przesuwały się obok niej grupyz różnych stron Polski. Często ubrane w stroje ludowe. Z rozmaitych warstwspołecznych,zrzeszeń, zawodów. Słyszała - aniesłyszała kazań do nich kierowanych. Obudziła jąręka położonana ramieniu i głos wyszeptany: - Matka przełożona prosi na śniadanie. -A któraż to godzina? - Jedenasta. -Już jedenasta? - Zbliża się pora odjazdu pociągu do Wilna. Została przyjęta przez siostry wileńskie jak swoja. Powitały ją niejak nową, ale jak taką, która nakrótko była zmuszona opuścić swójklasztor. 332 - Tak sięcieszymy, że siostraznowu z nami. -Siostra Justyna wyszorowała nawetpodłogę usiostry w celi na tę okoliczność. - Ile nas jest? -Byłoosiemnaście, teraz dziewiętnaście. - Ta sama matka przełożona? -Ta sama,Irena Krzyżanowska. - O, jaka dobra wiadomość. Ilewychowanek? - Prawie osiemdziesiąt, ale jak się dowiedzą, żesiostra przyjechała, to będzie drugie tyle. -Pracy więc nie brakuje. -1 niech będziejak najwięcej. - Najważniejsze, że jest zapał. -Jest tyle, że możemy parę klasztorów obdzielić - żartowały. Ksi/\dz MichAt Sopoćko I prawie tuż zaraz niespodzianka. W dniu wyznaczonym na spowiedź. Zobaczyła księdza. Tegosamego, którego ujrzała w widzeniu w Krakowie. Równocześnieusłyszała w sobie głos Boga: "Otowiemy sługa mój, on ci dopomoże spełnić wolę mojątu na ziemi". To był dla niej takiwstrząs,że wyszłaz kaplicy. Musiała ochłonąć. Udała się do zakrystii. - Kto to jest? - spytała siostry zakrystianki. - O kogo siostrze chodzi? -Ten ksiądz w konfesjonale po prawej stronie. - Tonasz spowiednik. Zresztąod niedawna. - Jak się nazywa? -Ksiądz profesor Michał Sopoćko. - Skąd on jest? -Z Litwy. - Chcę o nim jaknajwięcej wiedzieć. -Mogę siostrze opowiadać o nim bez końca. Bojateż z tamtych stron. Urodzony w 1888 roku w Juszewszczyźnie. - W jakimseminarium sięuczył? -Wstąpił do seminarium w Wilnie. - W którym roku wyświęcony? -W 1914. 334 " - Gdzie pracował? -Wikaryw Taboryszkach. Już tamsię okazałwielkim patriotą. Zyskał popularność wśródludzi. Niemcy postanowili go aresztować. -1 faktycznie aresztowali? - Nie. Został uprzedzony i wyjechał do Warszawy. Tam kontynuował studia uniwersyteckie na teologii. Poza tym podjąłstudia w Instytucie Pedagogicznym. W czasiewojny bolszewickiej zgłosił siędo wojska jako kapelan. - A po wojnie? -W l924^roku mianowany kierownikiem RejonuDuszpasterstwa Wojskowego. W1927 powołanyna ojcaduchownego w Seminarium Wileńskim,przezarcybiskupa Romualda Jałbrzykowskiego. Od 1928roku profesor teologii pastoralnej. Toby było tyle. - No i w dalszym ciągu jest w Seminarium Duchownym? -Nie, w tamtym roku skończył obowiązki wSeminarium Duchownym i koncentruje się nawykładach uniwersyteckich. A czemu siostra się nim takinteresuje? - Bo on ma być moim ojcem duchownym. -Jużsiostra z nim rozmawiała na ten temat? - Nie, jeszcze nie. Jak przyjdzieczas, to się ono tym dowie. Ale Helenka, gdy przyjrzała się księdzu Sopoćce, straciła odwagę, aby powiedzieć mu to, coczulą. Onbył dla niej zbyt surowy, poważny, jakoś kategoryczny,obcy, zajętyswoimi sprawami. TymczasemBóg nalegał. Wobec tego nie ma dyskusji. "Wszystko powiem, co mi tylko leży nasercu". 335. Podeszła do konfesjonału. Zobaczyła przez kratkę znany jej surowy profil. Poczęła -jak zwykle -od bieżących spraw, które wydarzyły się od ostatniej spowiedzi. Potem chciała poruszyć problemy,które jej ciążą. I nicz tego. Jakby słowa uwięzlyjejw gardle. - To wszystko? - zapytał spowiednik. Nawet nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie. Skinęła tylko głową. Ksiądznie zauważył. Powtórzyłpytanie: - Wszystko? - i spojrzał w jej kierunku. Znowu to samoskinięcie głową. Wtedy ksiądzzaczął mówić coś, czego nie rozumiała. Odstukal. Koniec. Odchodziła rozczarowana. "A miał to być takitrzeci spowiednik. Pierwszy Elter, drugi Andraszi ten trzeci- A tymczasem nic ztego. Pomyliłam się. Nie zrozumiałam słów Bożych". Alenie miała spokoju. I nagle przyszło upomnienie: "Dałem ci go wpierw poznać, nim cię tutaj przełożeni przysłali; jak będziesz postępować ze spowiednikiem, tak ja będę postępować z tobą. Jeżelibędziesz się ukrywać przed nim, to i ja ukryję sięprzed tobą". Nie było wyjścia. Z całą determinacją,na jaką tylko mogła się zdobyć, przystąpiła do kolejnej spowiedzi. Zaczęła nietypowo, zupełniebrutalnie: - Znam ojca od dawna. Spojrzał naniąciekawie, ale nie widać ponimbyło, żeby ją rozpoznawał. - Ojciec z woli Boga ma być moimspowiednikiem i głosićświatu prawdę o miłosierdziu Bożym. 336 Zobaczyła, że ksiądz Profesor jest wyraźnie poruszony. Ale zareagował szybko: - Pospowiedzi, po rozgrzeszeniu proszę przyjśćdo zakrystii na krótkąrozmowę. Helenka nie była tym zaskoczonai tak zrobiła,jakjej spowiednik polecił, - Nie znam siostry, ale zrozumiałem. Siostrachce mieć mnie za stałego spowiednika. Tak, to prawda. - Stawiam warunek. Pójdzie siostra do dowolnego psychologa albo psychiatry i podda się siostrabadaniom^ Z wynikami siostra do mnie się zgłosi. - Dobrze. Oczywiście. Zrobię tak, jaksobieksiądz Profesor życzy. Tylko jeszcze moje pytanie. Czy może ksiądz mógłby mi kogoś podsunąć? - Owszem. Proszę udać się do pani doktorMarii Maciejewskiej. Jest mi znana, mamdo niej pełnezaufanie. Dok-TOR MARIA MACiEJEWskA - pSyChiATRA Poszła. Gabinet - nie gabinet, raczej salon. Panidoktor jak nie pani doktor, bo nie w kitlu, ale w gustownym odzieniu. - Co siostrze dolega? -Bóle brzucha, przewodu pokarmowego. - Była siostrana badaniach? -Doktor w Płockupostawił diagnozę, że jest tonerwicawegetatywna. Ale jamam wątpliwościw tym względzie. - Dlaczego? -Bo mnie boli wtedy, kiedy jem. - Przepisał jakieś lekarstwa? -Mieszankę na uspokojenie. - Pomaga? ^ - Tylko naspanie, ale na nic więcej. -Temperaturę siostra mierzy? - Nie, ale gdy mierzę, to mam stany podgorączkowe. -Trzeba byzrobić badanie na opad krwi. Tak zwane OB. Aleja niejestemod tego. I niepo to siostra domnie przyszła. Choć, nie powiem, to jestrównież ważne w moim obszarze zainteresowań. Czy zauważa siostra u siebie jakieś objawy, które odbiegają od normy? 338 - Kaszlę, pocę się, szybko się męczę. -Robiła siostra rentgena ptuc? -Nie. - A trzeba by było. Tosą rzeczy ważne, choćdlamnie marginalne. Jak siostraśpi? - Dość dobrze. -A jakz jedzeniem? - Boję się jeść, bomnie boli. -Tośmyjuż brali. Potem zeszła na sprawy rodziny,rodzeństwa,ich stanu zdrowotnego, ewentualnych chorób psychicznych w rodzinie. Z kolei pytania dotyczyłyszkoły, zainteresowań. Wreszcie sprawykraju polityczne,gospodarcze, kościelne, ocena życiaklasztornego, reguły, przełożonych. Pani doktorcoraz bardziej prowokowała pytaniami do mówienia, do wywnętrzania się, do otworzenia się, dozwierzeń. Zmuszała do obrony, do zajęcia stanowiska, do zdeklarowania się, opowiedzenia siępojakiejś stronie. Rozmawiała jak równyz równym. Jakby niedoktor z pacjentem, ito zakonnym,jakim była Helenka, ale jakby z koleżanką, z którą się niewidziałaod lat, może nawet z przyjaciółką. W jakiś sposóbumiejętnie potrafiła zrywać hamulce, jakie narzuciła reguła, przepisy zakonne,zwyczaje, schematy. Szturchała, wprost dokuczała. Ironizowała, kpiła,żartowała, śmiała się,była zmartwiona. Od czasu do czasu Helenka zadawała sobie pytanie: "Po co ona o to mnie pyta? Oco jejwłaściwiechodzi? Skąd takie zainteresowania? Po co jej ta ciekawość? ". Przyszła chwila na herbatę, ciasteczka. 339. Zdawało się, że już koniec, ale i ta okazja była wykorzystana do stawiania nowych pytań. Po kilku godzinach Helenka czuła sięjak prześwietlona na dziesiątą stronę. Na koniec pani doktor oświadczyła: - Już nie mam więcej pytań. Przepraszam,że siostrę tak wymaglowałam. Ale to taki mój sposóbbadania. - Jamyślałamw końcu, że to nie badanie, ale żeto luźna rozmowa na tematy, które panią doktorinteresują. Co u nas w domu, cou nas we wsi, co unas wparafii, jak u nas przebiegła wojna. Zaśmiała się: - No to mi się udało. -Czywypisze mipani diagnozę,o którą prosiłksiądz Profesor? - Ja mu przekażę ustnie swojąopinięna tematsiostry. Jaksiostra ciekawa, tomogę powiedziećw paru zdaniach, jaka jest moja opinia o siostrze. - Bardzo proszę. -Jest siostra bardzointeligentna. Samodzielnawmyśleniu. Bardzo spostrzegawcza. Nastawionakrytycznie do schematów, przyzwyczajeń, pustychform. Jest siostra człowiekiem o dużej wrażliwości,a nawet nadwrażliwa. O głębokiej intuicji. Ma siostra zdolność analizy, alei syntezy. I to błyskawicznej. Umiesiostra się przerzucić zjednego sposobumyślenia na drugi. Ma siostra wyczucie dobrejpoezji, dobrej literatury, ale i muzyki. - No, ale gdy chodzio moje choroby? -Nie stwierdziłam żadnych odchyleń psychicznych, nienormalności, kompleksów. Jest siostra normalna, psychicznie zdrowa. ISTOTA chRZESCIJAŃSTWA - Jestem po rozmowie z panią doktorMariąMaciejewską - oświadczyłksiądz Profesor Helence. - Wyraziłasię o siostrze pozytywnie. Anawetw superlatywach. Wobec tego czekam na to,co siostra mi ma do zakomunikowania. Siostra wspomniała, że powinienem podjąćsięjakiejś misji. Choć ksiądz swoją wypowiedź potraktował nawpół żartobliwie, Helenka zaczęła najpoważniejw świecie: - Pan Bóg przez swego Syna domaga się, byśmy,my chrześcijanie, prawdziwie uwierzyli w Niego. -A jak tego dokonać? -spyta} zaciekawiony. - Temu ma służyć prawda o Jego miłosierdziu. Albo, lepiej powiedziawszy, prawda o tym, że OnjestMiłosierdziem. Ojciec Profesor nie dał sięprzekonaćzasadniczym tonem Helenki i w dalszymciągu mówił nawpół żartem: - Innymi słowy,siostra twierdzi, że chrześcijanie mają się nawrócić na chrześcijaństwo. -Mniej więcej tak. - A jak siostra doszłado takiegoprzekonania? 341. - Proszę tylko wziąć pod uwagę przeciętnegopolskiego chrześcijanina. Co on myśli oPanu Bogu. Że gdzieś zachmurami siedzi naswoim tronie,w otoczeniu aniołów śpiewających Mu: "Święty,Święty, Święty Pan Bóg Zastępów". Amy na tymziemskim padole męczymy się z przeciwnościamilosu. I zanosimy modły do Niego, żeby pomógł namżyć, żeby ulżył namw cierpieniu. Agdy On łaskawienachyli się nadnami i usłyszy naszebłagania,uzna, że powinien pomóc, to ruszy palcem,a wtedyskapnie na nas jakaś kropla ochłody. - No,to bardzo surowo siostra ocenianaszychprzeciętnych chrześcijan. Czuła, że ksiądz Profesor w dalszym ciągu nietraktuje jej poważnie. Nawetsięz tym nie krył. Pobłażliwy uśmieszek czaiłsię w jego ustach. "Byle niedać się tylko zbić zpantaiyku" - podświadomie sobie powtarzała. I dalej, nierezygnującz tego, copowiedziała, mówiła: - Przeważnie jest znacznie gorzej. A z rzadkabywa lepiej. - A więc o co siostrze chodzi? -Powtarzam: aby ludzienaprawdę wierzyliw prawdziwego Boga. - No to ktoto jest, zdaniem siostry, prawdziwyBóg? Helenkaczuła się jak na egzaminie. Starała sięwszystkimi sitami mówić logicznie, obiektywnie,formułować zdania precyzyjnie. A równocześnieczuła Bożą obecność w swojej duszy, w swoim rozmówcy iwokół siebie. Czuta się zanurzonaw Bogu. Jakośw centrum istnienia. I w źródle miłości. 342 "Jakże Ci dziękuję, że mogę mówić o Tobie, że odnalazłeś mi właściwego człowieka. Tylkowybacz,że mówię tak niezgrabnie". I tłumaczyła: - Prawdziwy Bóg, to miłość, która daje siebie. Bóg stworzył świat dlatego,że jest Miłością. Ale tuukazuje sięnasze błędne rozumowanie. - Dlaczego błędne? - ksiądz Profes or znowu zaciekawił się. -My kładziemy akcent na słowo "stworzył",a idzie "w cieńwyraz "z miłości". Jest jeszczedrugibłąd w naszym myśleniu otym akciestwórczym. - Jakiż to znowu? -Używamy wciąż czasu przeszłego: "stworzył". Jakby kiedyś, gdzieś, na początku dokonał aktustwórczego i na tym koniec. A tymczasem obowiązuje nas czas teraźniejszy: stwarza. Ipunkt trzeci. - A mianowicie? Słucham, słucham. - Stwarzaz nami. Albo lepiej: stwarza zcałymstworzeniem. Zostańmy zresztą na razie przy sformułowaniu:stwarza z nami. Bo nas wyposażyłw wolną wolę. Wobec tego ostatecznie my decydujemy. On jest z nami, pomaga, podsuwa, inspiruje,ukazuje, poddaje, ostrzega, upomina, grozi, ale niegwałci naszej wolności. Ostateczna decyzja należydo nas. Dlatego można powiedzieć: jesteśmy wspólstwórcami, wspólstworzycielami. Czuła i widziała, że ksiądz Profesor powoli zmienianastawienie do niej. Odbierała intuicyjnie, żesłuchajej uważnie. Jeszcze zdużym dystansem, aleocenia jej wypowiedzi pozytywnie. - A jak z tą wiarą naszą? - ksiądzProfesor spytał. -Jak ona powinnawyglądać? 343. - Trzeba sobie zdawać z tego sprawę, co poprzednio zostało powiedziane i bezgranicznie Boguzaufać. Bo wiara to nie jestwiedza o tym, że Bógjest. Ale jestto zjednoczenie z Bogiem,który jestMiłosierdziem. - Dlaczego siostra nie używa słowa "Miłością",tylko "Miłosierdziem"? -Bo w moimodczuciusłowo "miłość" ma charakter zbyt ogólny. Toprawie jakby jeden zprzymiotów Boskich. A "miłosierdzie" jest uszczegółowieniem, wycelowaniem na mnie Jego uwagi, troski. Uwzględnieniem, że jestem człowiekiem, który potrzebuje stałejJego opieki i pomocy, troski, nawetlitości. - No, a co jestodpowiedzią na ten fakt? -Nasze bezgraniczne zaufanie do Boga. Którytak właśnie jest ku nam nachylony. Tylko tonie mabyć jakaś ufność ogólna, ale bardzo konkretna. - Co to znaczy? -To,co się dzieje w moimżyciu, jest przez Niego zaaranżowane, przygotowane. - Wszystko? -Wszystko. Łącznie z chorobą,z nieszczęściem,z radością, z sukcesem, z osiągnięciami. Wszystkojest przewidziane przez Niego. - Po co tyle męki? -Przeznaczone na to, bym dorosłado pełni megoczłowieczeństwa. Czyli do świętości. Dla mojegodobra. - Świętość siostra nazywa pełnią człowieczeństwa i pełnię człowieczeństwa świętością? -Tak. 344 - No, to odważnie. -Nie ma innej sensownej odpowiedzi. I takiegoczłowieka wierzącego potrzebuje świat,a zwłaszczaPolska. - Jak to siostra rozumie? -Każdy akt religijny to zjednoczenie się z Bogiem. Czy to modlitwa, czy Msza święta, akt strzelisty czy nabożeństwo. Gdyjest prawdziwie przeżyty,łączymniez Bogiem. Z Tym, który jest mądrością,wolnością,odwagą, miłością. Wten sposób ogromnieje we mnie mądrość, pokój, przebaczenie, pracowitość, radość, sensowność mego życia. I takmoże dojść do odnowyPolski i świata. Nastała przerwa. KsiądzProfesor przestał zadawaćpytania. Helenka też milczała. Czekałana ocenę. Wreszcie po dłuższej chwili ksiądz Michał zaczął mówić: - Muszę siostrze się przyznać, że siostra mnieprzekonała. Na początku myślałem, że to jeszczejednazwariowana bigotka. A tu widzę autentycznąreligijność chrześcijańską ito dobrze nazwaną. Miłosierdzie Boże. Helenka poczuła, że musi i to dopowiedzieć: - I kolejnym dziełem miłosierdzia Bożego obokstworzenia świata jest Jezus - Słowo Boże, w którym Bóg najpełniej się wyraził. -Zgadzam sięi z tym. I to oceniamjako teologicznie trafione. Ale przejdę do konkretów. Co ja mamdoroboty? Jaką rolę siostra mi wyznacza? - ksiądzProfesor znowu wrócił do tonu żartobliwego. - Nie ja, tylko Pan BógksiędzuProfesorowi wyznacza zadanie, aby o miłosierdziu Bożym pisać, 345. szerzyć, propagować. Równieżaby ksiądz Profesorpostara} się o to, żeby niedziela Przewodnia byłaustanowiona świętem Miłosierdzia Bożego. - No, to jak na mnie jednego, to dosyć sporo. PiSANiE DzJENNiCzkft. Wszystko zaczęło się od tego,że Helenka odkryław księdzu Sopoćce prawdziwego swojego ojca duchownego, a zarazem stałego spowiednika. I chciałamu przekazać wszystko, "co jej w duszygrało". Skutki byłykonkretne. Przedłużające się w nieskończonośćjej spowiedzi, zniecierpliwiony ogonek sióstr czekających na swojąkolejkę. I zaburzenia w programie dnia. Benedykcja powinna się rozpocząć o zwykłej porze a tu sznur niewyspowiadanych sióstr. To i pomysł przedobrej i wyrozumiałej matki przełożonej: Przenieśćkonfesjonał na czas spowiedzi do rozmównicy. - Czyste fanaberie. Kto to widział, żeby spowiadać siostry w rozmównicy - skomentowała siostrazakrystianka. Ale i ksiądz Profesormiał tego dość. - Ja nie mamczasu na takie długie spowiedzi. -Jeżeli ksiądz Profesor mabyć moim kierownikiem duchownym, to sądzę, że Ksiądz powinienwiedzieć,co się ze mną dzieje, anawet co się zemną działo. - Spowiedź niejest od tego, żeby wysłuchiwaćwszystkich przeżyć, nawet mistycznych. Ja mamrównież inne obowiązki. 347. No i męska decyzja: - Niech sobie siostra sprawi zeszyt i spisujewszystkie swoje duchowe przeżycia. -Jaki zeszyt? - Taki zwyczajny, jakdzieci używająw szkole. -I co mam w nim pisać? - To,co siostrachce mi powiedzieć naspowiedzi, a co dosakramentu pokuty ex definitione nienależy, bo to nie są siostry grzechy. -To rozumiem. A po co mam to pisać? - Dlamnie. Ja jestem adresatem siostry wynurzeń. - Jak to zrobić? - Helenka chciała wszystko wiedzieć dokładnie. - Pisać codziennie. -Codziennie? - Codziennie czy nie codziennie. Jak siostrabędzie czulą, że powinnamnie o czymśpoinformować, tosiostranapisze. - I mam przynieść to Księdzu? -Jaod czasu do czasupoproszę o wypożyczenie tego zeszytu i poczytam sobie. - Dobrze. -Względnie,gdysiostra uzna, żecoś jest bardzopilne, to siostra, nieczekając, przyniesie mi ten zeszyt iwręczy mi, żebym natychmiast to przeczytał. No i tak zrobiła. Kupiła zeszyt, taki jak dziecimają dopisania swoich wypracowań, zaopatrzyłasię w pióroi atrament i przystąpiła do pracy. "Ale trzeba jakoś zatytułować. Jakmam zatytułować? A możetak: Miłosierdzie Boże w duszy mojej. Dobre to zbyt nie jest, ale niemam lepszego tytułu". 348 I zdecydowałapisać kaligraficznie. Najpiękniejjak umie. "Bo to przecieżma być o Tobie, Boże, którego spotykam na modlitwie w szczególnysposób, ale który jesteś we mniebezprzerwy i któregoczuję i noszę w sobie jak skarb najdroższy. Przecież mam pisać owszystkich rozmowach, które prowadzę z Tobą. To, co jamówię do Ciebie i to,co Ty mówisz do mnie. I jeszczemam pisać o Tobie, SynuBory', a mój Przyjacielu, JezusieChrystusie, który misię tyle razy ukazałeś". Już usiadła, już wzięła pióro w rękę, jużzamaczała, już się ns chyliła, aby postawić pierwszą literkę - i okazało się, żenie wie, co napisać. A była takaprzepełniona Bogiem. Azdawało się jej, że tonicprostszego, jak pisać o Bogu. "Ale jak pisać? Jakująćw słowa to, co nie jestdo ujęcia? Jak opisać to,co nie jestdo opisania? Jakwyrazićsłowami ludzkimi to, co jest wyrażonesłowami Bożymi? Czy można natchnienie opowiedzieć? A przecież z tych natchnień składają sięprzede wszystkim nasze kontakty". Dopiero terazsobieuświadomiła skalę trudności. Ogrom zadania, przed którym stanęła. "Jak napisać Twoje piękno? Jaknapisać Twojąmądrość? Jak napisać Twoją miłość kuludziom,również ku mnie niegodnej. Na to potrzeba bypoety. I to poety najwyższego lotu. Anawet czytaki bysprostał temu wyzwaniu? Wciąż siedziałanad otwartym zeszytem, wisiałapióremnad pustą kartką. "Możewyśpiewać byłoby łatwiej. Ale nie słowami, tylko melodią. Może wymalować by ktośpotra349. fii? Tylko czy da się wymalować Twoją ciszę? Czyda sięwymalować Twoje ciepło? Czy da się wymalować Twoje miłosierdzie? A mniepozostaje pióro,atrament i zeszyt w linijki. Ale będę pisała, boś mirozkazał. To nic, że to spowiednik mi polecił. Typrzezniego działasz. Kazałeś mi być posłusznąspowiednikowi, noto muszę pisać". - A co to siostra pisze? Przepisykuchennenadobrą zupę? Poczuła się jak przyłapana na gorącym uczynku. Zamknęła energicznie zeszyt. - E, nic takiego. -Niech siostra pokaże- droczyła się zHelenką. - To tajemnica. -Tajemnica kucharska? - Tajemnica kucharki. Nikt jej tego nie doradzał, aleczuła, że nie wolnojej się zdradzać z tym pisaniem przed nikim. - Tylko jeżeli mam coś o siostrze wiedzieć, toproszę pisać nie tylkoo przeżyciachbieżących, alesięgnąć pamięcią wstecz. -Aż do lat przed wstąpieniem do klasztoru? - Tak,a nawet proszę napisaćo domu rodzinnymw latachdziecięcych. Notopisala. botojuż było łatwiej. Tylko naprawdę nie miała kiedy. Program dnia klasztornego jestprecyzyjnie zaplanowany od rannego dzwonka nawstawanie aż powieczorne kładzenie się do łóżka. Nie ma wyznaczonego czasu na pisanie. A równocześnie trzeba było spełniać żądanie spowiednika. Wobec tego wykorzystywała każdą wolną chwilkę. Nawet urywała się z ogrodu czyz kuchni, gdy uzna350 ta, żemoże na to sobie pozwolić. I biegła do swojejprzegródki, I pisała. Siedząc na ziemi albo klęczącprzyszafce, naktórej kładła zeszyt. Bywało,że brakłojejporządnego pióra i gryzmoliła jak kura pazurem. Ale wszystko jakoś szło. Dochwili, gdy ksiądzSopoćko wyjechał do Egiptu na kilka tygodni. Brakło opiekuna, a nadeszływątpliwości. Przeglądałato, co dotychczas napisała, strona po stronie czarnerówniusieńkie linijkispisanych wspomnień. I usłyszała siebie, anioła czy szatana:"Chwaliszsię. Pycha cię rozpiera, jaka jesteś wybrana przezBoga. Taka świątobliwa. Takapchająca się naołtarze. Tak pięknie się modlisz. Takaś mądra. Mądrzejsza od Józi i Gieni, nawet od mamy i taty. Imponujeszksiędzu proboszczowi. A do tego obmawiasz -nie wstyd ci? -swoich chlebodawców w AleksandrowieŁódzkim. Wyśmiewasz się z dewotek w Łodzi. Wynosisz się nadpanią Libszycową. Pan Jezusci się pokazał na zabawie w Łodzi. A jakże. Bógposyła swojego Syna,abyś ty wstąpiła do klasztoru. Tego brakowało. A ksiądz Sopoćko będzie tobą zachwycony. Imoże opublikujew książce twoje wyznania. Będą drugie Dzieje duszy. A tyświęta jakświęta Teresa od Dzieciątka Jezus z Lisieux". Wpadła w taką rozpacz, że porwała zeszyt iwsadziłado pieca. Wszystko, coz takim trudem zapisała, poszło z dymem. Patrzyła obojętnie,jak płoniejej zeszyt, jak kartka po kartce przewraca się w ogniui zamieniasię w popiół. Po powrocie z Egiptu ksiądz Sopoćko poprosiłją o zeszyt. 351. - Nie było mnie kilka tygodni. Zobaczymy, co sięw tym czasie wydarzyto. I jak się siostra wywiązałazeswoich obowiązków pisania dziennika. - Nie mam go. -Jak to "nie mam"? Siostra go komuś pożyczyła? -Nie. - A gdzie jest? -Spaliłam. - Siostra spaliładziennik? Siostra sobie ze mnieżartuje. - Nie żartuję. Naprawdę. Spaliłam. Nie widziała jeszcze dotąd księdza Profesoraw gniewie. Teraz zobaczyła. Zamilkł, zbladł, ścisnąłszczęki, potem zrobił kilka energicznych spacerówpo rozmównicy tam i z powrotem, wreszcie stanąłprzed Helenką i zapytał: - Dlaczego to siostra zrobiła? -Anioł mi rozkazał. Albo wyrzuty sumienia -poprawiłasię. - A prosiłem,żeby wszystkie sprawy, których siostra się podejmuje, uzgadniaćze spowiednikiem. Takustaliliśmy? -Tak. - To dlaczego siostra nie spełniła obietnicy? -To może szatan mi podsunął takie myśli. - Za pokutę siostra postarasię odtworzyć to, cosiostra spaliła. -A sprawy bieżące pominąć? - Nie, trzeba jedno i drugie pisać. I niech siostra wie,że wyrządziła mi siostra dużą przykrość. MAlowANJE ObRAZU - A co z namalowaniem Obrazu? - spytał ksiądzSopoćko. - No właśnie. \o tez zadanie dla księdza Profesora. - To może siostrę zaskoczę,ale przyszło mi dogłowy, żeby poprosić mojego znajomego, sąsiadaprawie, Eugeniusza Kazimirowskiego,o to, żebynamalował taki obraz. -Malarz? - Ale nieszczególny. -Profesjonalny malarz? -Tak. - Człowiek religijny? -Właśnie. O tym chciałem powiedzieć. To człowiek wierzący i praktykujący. Można by się z nimdogadać. -Na jaki temat? - Wynagrodzenia oczywiście. Jak to święty Paweł pisze: za pracę należy się płaca. Aleto ja jużbiorę na siebie. - Bo to ma być ikona,a nie jakiś obrazek. -Pogadamy na ten tematjeszcze. Wspólniez panemEugeniuszem. 353. - Kiedy? -A siostrze się spieszy? -1to bardzo. - Noto zróbmy tak. Ja z nim dzisiaj się spotkam. I umówięgo na jutro po południu, bo przedpołudniem mam wykład. Najlepiej może tu wklasztorze. Na takie wstępne ustalenie. A potem zobaczymy. Dziękowała w czasie modlitw wieczornych i potem, w łóżku: "Wszystko jest tak, jak to wymyśliłeś. I Wilno, iksiądz Sopoćko, iKazimirowski. Idzie takjak pomaśle. Gladziutko. Ale muszę Cipowiedzieć,żeś mnie wytrzymał. I to paręłat. Namęczyłam się,a namęczyłam. Namyślałamsię, anamyślałam. Narozmawiałam się, a narozmawiałam. Nasłuchałamsię, a nasłuchałam. Chciałeś, żebymmimo wszystkoCi ufała? Tak jak Abraham, odktórego zażądałeś, byCi oddał syna. No przepraszam, że tak głupio mówię. Janie Abraham, a Obrazto nie Izaak. Ale przyznasz,trochę sytuacja jest podobna. I nie zarzuciłamTwojego polecenia. Iwciąż chodziłam koło tego Obrazu jak zaczarowana. I wyszło na Twoje. Ktoś mikiedyś powiedział: Nie mówhop,póki nie przeskoczysza. A jawtedy odpowiedziałam,że ja wolę dwarazy mówić hop, dwa razy się cieszyć - przedprzeskoczeniem i po przeskoczeniu. Ijuż się cieszę na tenObraz. Chociaż go jeszczenie ma. A gdy już będzie,to będę się cieszyła podwójnie". Trochęsię bata tego spotkaniaz Kazimirowskim. W gruncierzeczy bała się tego malowania. Przecieżod tego człowieka będzie zależało bardzo dużo. Jakion jest? Wciąż zadawała sobie to pytanie. Przecież 354 malarze, jak wszyscy artyści, są tacy różni. "Czypotrafię mu wytłumaczyć? Czy on potrafi zrozumieć,o co mi chodzi? Czyon przejmieode mnie tenobraz,który mam w duszy? Czy potrafi namalowaćCiebie, Jezu? Najpiękniejszego Człowieka świata? Jaka szkoda, żeś mnie nie nauczył malować. A może nawet trzeba byłozachowaćten okropnybohomaz, który napaćkałam w Warszawie. Może on niebył takinajgorszy. Ale go zniszczyłam. Niemaoczym mówić". Czekała niecierpliwie na to spotkanie. Przyszedł z księdzem Sopoćko. Szczupły, drobny, na razie milczący, o wyrazistej twarzy i dużychoczach. Konkretny: - Co mam namalować? -To ksiądz Profesor nie objaśnił pana? - Oświadczył, że o wszystkim poinformuje mniesiostra. -Proszę, żebypannamalował postać Jezusa idącego i błogosławiącego. - Postać? 'wykrzyknął artysta zdziwiony. - Tak, postać. -Może tylko popiersie, tak do pasa. - Nie, całąpostać. -Jeżeli ma być cała postać, to lepiej by było usadowić Jezusa na tronie, z gestem błogosławieństwa. Tak częstoukazują Jezusa wschodnie ikony. - Nie, Jezus ma być idący. Helenka mówiła to wszystko - i cierpiała. "Jakjamogę być taka bezczelnai powierzać Ciebie w obce ręce. W ręce człowieka, który Ciebienigdy niewidział". Atymczasem malarzmówił: 355. - W całej ikonografii kościelnej nigdy Pan Jezusnie był tak przedstawiany. -Tak mi się ukazał - wykrztusiłaz trudem Helenka. - Itakmi polecił,byGo namalować. - Jezus siostrze się ukazał? - zapytał malarzwyraźnie wstrząśnięty. -I polecił siostrze, abybyłtak namalowany? - mówił już ściszonym głosem. Helenka byłacała mokraz napięcia. Otarłapotz czoła. - Tak, proszę pana. -A to przepraszam, nie wiedziałem. Będzie tak,jak siostra sobie życzy. Jezus będzie namalowany,jak idzie i błogosławi. - Dziękuję - wyszeptała. -Tym samymrozpoczynamy nową epokę w malarstwie kościelnym -uśmiechnął się blado. -i to ma być ikona. Itakjakikona podpisana. "Jezu, ufam Tobie". Ludzie patrzący na Obraz powinniodczuwać obecność Jezusa, którego pan ukaże w tym Obrazie. - Jeszcze nie malowałem nigdy w życiu ikony,to specjalnośćmnichów prawosławnych. -To może być specjalność każdego człowieka,który zobaczy w sobie Boga i chce Go ludziom przekazać. - Siostra zadużo wymaga ode mnie. -Jeżeli pan się na to nie zgadza, to bardzo przepraszam. - Ja tylko powiedziałem, że nigdytego nie robiłem w życiu. Alemogę spróbować. Z pomocą siostry i księdzaProfesora. - A więc zgoda, tak? 356 - Tak. Jaki format? - pan Eugeniusz przeszedłdo konkretów. - Duży. -Naturalnej postaci? Jeden na jeden? - dopytywał się uparcie. - Myślę, że możenie aż tak duży. Ale duży. - Rozejrzę się po pracowni, jakie mam blejtramy. A jak nie, totrzeba będziezamówić u stolarza. Mam takiego. Potem naciągnę płótno, zagruntuję. Jak grunt wyschnie, damznać. Zresztą będę informował na bieżąco. - To już^byłoby wszystko? - ksiądz Profesor zapytał. - Tylko jeszcze pytanie: Gdzie malujemy? Mojapracownia jest pracownią letnią. Terazw zimie jesttam nie do wytrzymania. A siostrze, jak słyszę, sięspieszy. Co siostra radzi? - Co ksiądzProfesor radzi? - odpowiedziała. - Odpowiedź jest krótka: albo u mnie, albow klasztorze u siostry. -Matka przełożona jest mi bardzo przyjaznaizrobi wszystko, żeby nam pomóc, ale jakoś niewidzę pomieszczenia, gdzie można byłoby się zmieścić z malowaniem. - Ja mieszkam Na Rosie- włączył się ksiądzProfesor. U sióstr wizytek. One są bardzo mi oddane. Spróbuję porozmawiać z matką przełożoną. Może coś znajdzie. - Dobrze. Wobec tego zabieramysię do roboty. Powolido Helenki spływały dobre wiadomości. Najpierwod księdza Michała Sopocki: 357 ^. - Siostry wizytki bez żadnych oporów zgodziłysię oddać na czas zimowy jedno ze swoich gospodarczych pomieszczeń na pracownię malarską dlapana Kazimirowskiego. ,Z kolei przyszławiadomość odsamego mistrza: - Blejtram nowy, zrobiony przez stolarza, porządny, z klinami,płótno naciągnięte, zagruntowane, osuszone. Możemy zaczynać. ZaczęliMszą świętą odprawioną przez księdzaProfesora w pięknej kaplicy sióstr wizytek. Celebrans nawet wygłosił krótkie kazanie na temat dzieła, które ma powstać. - To ma być ikona. A jeśli ikona, to wyraz przeżyć wierzącego twórcy. Jego wiary, nadziei i miłości. Jak równieżnaszej, bomy jakoś uczestniczymyw tym dziele. Podniosły nastrój udzielił sięwszystkim. Tymbardziej, że siostry wizytki, choć tkwiłyjakosiostryklauzurowe za kratą, uświetniły tę uroczystość delikatnym śpiewem chóralnym. Helenka modliła się gorąco: "Boże, pobłogosławto dzieło, które ma powstać zgodnie z Twoją wolą. Niech będzie prawdziwie Twoje. Nie musi być najpiękniejsze. Bo przecież i tak nikt nie potrafi wymalować piękności duchowej Twojego Syna. Ależeby ta ikona przekazywała Twoją miłość ku ludziomipobudzałakażdego,kto na nią spojrzy, do zawierzenia Tobie swojego życia". Potem było śniadanie przygotowane przez siostry w rozmównicy, w obecności matki przełożonej,która towarzyszyła im, siedząc za kratą. 358 I zaczęło się malowanie. Niespodziewanie dla wszystkich okazało się, żemalarz ma swojewymagania. - Muszę mieć modela. -Jak tomodela? - zdumiała się Helenka. - Kogoś, kto mibędzie pozował. -Przecież toma być Pan Jezus. - A więc zamiast Pana Jezusa. Helenka przeżyłakolejny szok. - Ale pan ma malować Jezusa, nie modela - powtórzyła. -Pan Jezus miał ludzką postać -ripostowałmalarz. - Miał czynie miał? - No miał. -Więc o co chodzi? Kto może mi pozować? Kogosiostraproponuje? - Jeżeli już ktoś być musi, tochyba nadaje się dotego tylko ksiądz Profesor - Helenka zadecydowała. - Czy mogę o to prosić? - Mniena modela! - wykrzyknął Ksiądz. - Czy zgodzi się ksiądz Profesor spełnić mojąprośbę? - powtórzyła pytanie Helenka z błaganiemw oczach. - No dobrze. Co ja mam z siostrą za korowody. Prawdziwienie ma końca. - Dziękuję. Bardzo dziękuję. A teraz proszę,niech ksiądz Profesor stanie tam, gdzie panEugeniusz wskaże, i pozuje. - Ale w jakiej sukni był PanJezus? W czarnej? -zwrócił się malarzz pytaniem do Helenki. - W białej szacie. -Noto Ksiądz musi byćteż w białejszacie. Proszę się ubraćna biało. 359. - Niech mi ktoś przyniesie albę - ksiądz Profesor zwrócił się z prośbą do Helenki. - Zresztąsamsobie przyniosę z zakrystii. Pobiegł jak chłopiec. Za chwilę był już z powrotem. Ubrał sięw albę. Przewiązałsię cingulum -białym sznurem - i stanął w wyznaczonym miejscu. - Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę pozowałw charakterze Pana Jezusa przy malowaniuobrazu, to bym na pewno nie uwierzył. -A to dobrze czy to źle? -zapytała Helenkauśmiechając się. - Miło czy niemiło? -1tak, i siak. Przecież zdaję sobie sprawę,żejestemniegodny, aby wykonywać taką funkcję. Az drugiej strony. A,po co o tym myśleć. Jak siępowiedziało "a", to trzeba powiedzieć i "b". - Zmartwychwstały Jezus idzie. Ukazuje sięMariiMagdalenie, któraprzyszła dogrobu, aby Gonamaścić. Ukazujesię apostołom w Wieczerniku, doktórych przychodzi przez zamknięte drzwi. Na rękach i na nogach ma ślady gwoździ. Helenka mówiła półgłosem. Ksiądzi malarzodczuli, że to chwila szczególna. I zamilkli. Aonamówiła dalej: - Ukazuje się każdemu, ktostanie przed tymobrazem i popatrzy naniego, i powtórzy to, co nanim napisane: "Jezu, ufam Tobie", z wiarą, z nadzieją i miłością. Przerwała. Ale milczenie trwało. Po chwili kontynuowała: - Je^us jest w drodze. Oczy ma spuszczone. Alenas spotyka. Uśmiecha się. Zatrzymuje się, aby naspobłogosławić. A drugą ręką rozsuwa szatę na pier360 siach i stamtąd wytryska strumień światła czerwonego i białego. Na podobieństwo krwi i wody, którawypłynęła z boku Jezusa przebitegonakrzyżuwłócznią żołnierza. Biały strumień w prawo, czerwony w lewo. Za zezwoleniem matki przełożonej przychodziła do pracowni Kazimirowskiego co dwa tygodnie. Towymógł na niej malarz. Chodziło mu o konsultacje, o radę, o odpowiedzina jego pytania. Zdawało się,żeObraz zostanie ukończony błyskawicznie. Tymczasem zaczęło się ślimaczyć. PanKazimirowski zrezygnował z konsultacji. Chorowałczy wykręcał się. Wyjeżdżał zmiasta w sprawachrodzinnych, a może wcale nie wyjeżdżał. Helenkacoraz bardziej się niepokoiła. Wreszcie zapytała księdzaSopoćkę: - Co się dzieje? Dlaczego pan Kazimirowski niekończy? Ksiądz Sopoćko odparł z troską: - Przerósł go temat. Nie daje rady. Przeceniłswoje możliwości. Nie jest zadowolony z tego, cozrobił. Ciągle poprawia. Na mójgust te poprawkinie wnoszą nic lepszego,a nawet pogarszają stanpoprzedni. Będę musiał wydrzeć mu ten Obrazi zmusić go, żeby niesiedział nad nim bez końca. I takzrobił. W czerwcu dał znać Helence, że Obraz jest w jego mieszkaniu. Helenka przyszła, spojrzała- ibyła zdruzgotana. Serce wniej zamarło. "To nie mój Jezus. Niepodobnyani ani. Możeodrobinę,może troszkę. Ale gdzie ta Jegopiękność? Gdzie ten Jego wdzięk? Gdzie taJego silą. Jego moc? 361. Gdzie ten Jego urok? Nic z tego nie zostało. Możenawet nie nic, ale bardzo niewiele". - No, jak się siostrze podoba? Bo coś mi się zdaje, że nieszczególnie. - Pan Eugeniusz na pewnochciał jak najlepieji zrobił to, co mógł. Na co go było stać. Ale to nietylko jego wina, jeżelitu o winie można wogólemówić. - A czyjaż jeszcze może byćtu wina, jeżeli tuo winie można w ogóle mówić - ksiądz Profesorzażartował. Najwidoczniej chciał rozładować napiętą atmosferę. - Przede wszystkim moja. Ja nie potrafiłamprzekazać czy opisać Jezusa takim,jaki mi się ukazałw Płocku. - Ja proponuję: nie szukajmy winnych. Bo i taknie znajdziemy. Cosię stało, to się już nieodstanie. Obraz skończony,trzeba go gdzieś powiesić. - Oczywiście w kościele. -Na to trzeba pozwolenia Kurii Arcybiskupiej. - Adlaczego aż tak wysoko? - zdumiałasięHelenka. - Ten Obraz jest nietypowy. Zresztą totłumaczyłsiostrze pan Kazimirowski. Musi się zebrać specjalnakomisja i zawyrokować, czy nadajesię do kościoła. - No to trzeba podjąć odpowiedniekroki. -Niedziałajmy w pośpiechu. Tym bardziej, żeotrzymałem nominację na rektorakościoła ŚwiętegoMichała przy klasztorze sióstr bernardynek. Gdytam się rozgoszczę, zacznę działać. Helenka, gdy powróciła do klasztoru, schowałasię w pustej o tej porze kaplicyi dopiero tu wybu362 chła płaczem. Łkała jak dziecko w bezsilnej rozpaczy. Była świadoma tego,że sprawa Obrazu to temat zamknięty inie maco do tego powracać. "Boże,i jak ludzie będą mogli się modlić przed takim Obrazem". Niespodziewanie usłyszała głos wewnętrzny: "WielkośćObrazu nie tkwiw doskonałości farbyani pędzla, lecz w łasce Bożej". KoRONkA do BożEqo MitosiERdziA To ją uspokoiło, ale tylko na chwilę. Bo dało domyślenia. Starałasię wejść w człowieka, który stanie przed tym Obrazem. Gdy zechcesię modlić, jakpowinien się modlić do Miłosierdzia Bożego. DoMiłosiernego Boga. Trzeba mu pomóc, żebyprzy tymObrazie został jaknajdłużej. Żeby wziął w siebieBoga, który się mu objawia za pośrednictwem tegoObrazu. A więc trzeba mu dać modlitwę prostą,a głęboką. Krótką, a długą. Łatwą do zapamiętania i bardzo teologiczną. "Kwadratura kota. Węzeł gordyjski. Postulatywzajemnie się wykluczające". I nagle olśnienie. Przypomniała jej się Koronka do Ran Pańskich, napisana przez Marię Martę Chambon, o której toKoronce kiedyś dowiedziała się podczas czytaniaduchownego. "Tylko to będzieKoronka do BogaMiłosiernego. Do Boga, który jest Miłosierdziem". Opuściły ją wszystkie smutki i zachwyciła siępomysłem. "Jezu, pomóż. Zróbmycoś wielkiego". "O co chcesz prosić Boga w tejmodlitwie? " "O to,by Bóg przebaczył ludziom grzechy, w których sięduszą". "Noto proś". "Ale jak się do Boga zwrócić? " "Imieniem, jakie jest ci najbliższe. No, przy364 pomnij sobie twojąPierwsząKomunię Świętą. Jakpowiedziałaś do Boga? " "Ojcze". "No to tak zacznij". "I co dalej? " "Dalej odpowiedz sobie na pytanie,kogo albo co Bógnajbardziej kocha". "Ciebie, Jezu: swoje Słowo, któryprzyszedłeś na świat, by nas nauczać, że Bóg jest Miłością". "A co było i co jest najbardziej dotkliwedla Boga? " "To,że odrzuciliśmyi wciąż odrzucamy Twoją naukę. Że Cię prześladujemy,zadajemy wszelkiego rodzaju cierpienia. Żewreszcie skazujemy Ciebie na śmierć. Tak to było i takto jest". "Noto terazwiesz, jak ułożyć modlitwę". I wtedy popłynęła modlitwa: "Ojcze Przedwieczny ofiaruję Ci Ciało iKrew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego a Pana naszego Jezusa Chrystusa za grzechy nasze i świata całego". To na dużych paciorkach, ana małych: "Dla Jegobolesnejmękimiej miłosierdzie dlanas". I to było wszystko, na cosię mogła zdobyć. Naglecośsię w niejzałamało. Sprawa dzienniczka, potemsprawa Obrazu i w końcu sprawa tej modlitwy wyczerpały wszystkie jej siły. Przez kilka miesięcy byłanapięta jak struna, równocześnie ciągnęła wszystkieobowiązki klasztorne. Zwłaszcza ogród, który zostałjejprzydzielony, a który pochłaniał masę czasu i energii. A biorąc pod uwagę fakt, że odżywiała się poniżej minimum swoichpotrzeb, skutki takiego trybużycia musiały wreszcie dać o sobie znać. "Jeszcze tylko skończę tęmodlitwę. Jeszczejąnapiszę". Ale już czuła się takjak balon, któryktośnagle nakłuł i powietrze z niego uchodzi. Dziwiłasię samej sobie, że potrafi jeszcze rano wstaćnadzwonek, że ją w ogóle zrywa ze snu. I że potrafi 365. się umyć, ubrać i że idzie, choć nie swoimi krokami, do kaplicy na modlitwę i rozmyślanie, że uczestniczy we Mszy świętej. Aleczęstojej się zdawało, że to nie ona, żetoktoś drugi, a nawet ktoś obcy wykonuje te czynności, a ona jestnieobecna. Albo obecnatylko rąbkiemswojejświadomości. A przecież rozmawiała - słyszała siebie rozmawiającą. Odpowiadała na pytania i, co więcej, zadawala pytania. Dziwiła sięsobie, że coś załatwiała,wychodziła, przychodziła. Ale jedynie, co było jej własne, to był ból wewnętrznościach. I teraz dołączył się ból w płucach. Jej byłasłabość. Jej był pot, który wciążjązalewał. Jej byłatemperatura, która ją spalała. Były momenty, które przywoływały ją do świadomości. Choćby sprawa Obrazu, który zostałzawieszony w ciemnym korytarzu klasztoru sióstr bernardynek. Przeciw czemuzaprotestowała. Były jeszcze- a właściwie przede wszystkim -jej rozmowy z Bogiem. I widzenia Jezusa, którymi ją Bóg obdarowywał. Polecenia,które jej dawał do wykonania i których się podejmowała, mobilizując resztę swoich sił. Aż wreszcie padła. Runęła jakpodcięty sierpemkłos zboża. Ten sierp jej się skojarzył, bo to właśniebył sierpień, kiedy sięobudziła. - Codzisiaj jest? - zapytała. - 12 sierpnia 1934roku - oświadczyła żartobliwie siostrainfirmerka. Helenka zdziwiła się; - Jestem w łóżku? W moim łóżku? - Nie, w infirmerii - usłyszała od siostry infirmerki. -Ale jestem w bieliźnie? 366 - Przebrałam siostrę, gdy siostrę tu przyprowadziły czy przyniosły. -Mnie przyprowadziły czy przyniosły? - Siostra zemdlała czy zasłabła na korytarzu. Trochę przyniosły,trochę przyprowadziły. - Kiedy? -Dzisiaj. I za chwilę przyjdzie ksiądz Sopoćkoz olejami świętymi. - To już umieram? -Alegdzie tam. To tylkomatka jest, jak zwykle,w gorącej wodzie kąpana. - Ona w gorącej wodzie kąpana? -Chociaż trzebaprzyznać, że siostra tak wygląda,że bardziej nadaje się do trumny niż do łóżka. Nie byław stanie dłużej trzymać otwartych powiek. Przymknęła je znowu. I znowu zapadła w sen-nie sen,w obecnośćBożą. Wciszę,pokój, wblade światło. Obudził ją delikatny dotyk na czole - w formiekrzyża - zapach oleju i szept księdza Profesora: - Pef istam sanctam unctionem. Otwarła oczy. Zobaczyła nad sobąsurową twarzksiędza Profesora, ubranego w komżę i stułę. W dalistolik przykryty obrusem, krzyżyk na nim stojącyi dwie palącesię świece. Wokół kilka klęczącychsióstr. Znowuzapadła w sen. Obudził ją przytłumiony gwar. Już było po obrzędzie liturgicznym. Siostry stały wokół matki przełożonej, Ireny Krzyżanowskiej. Usprawiedliwiała sięprzedKsiędzem: - Zasłabła. A przy tym zbladła, była jak papier. Tak sięprzelękłyśmy,że pozwoliłyśmy sobie posłaćpo księdza Profesora. 367. - Trzeba było posiać i po lekarza. -Ale myślę, że to nic poważnego. Zresztą sakrament napewno ją wzmocni. - Najpierw niech poleży, odpocznie parę dni. Tojej dobrze zrobi. U CHOREJ MATki w Głoqowcu Wyczerpanie jej było tak głębokie,że przytapywała się coraz częściej na tym, iż nie wie na przykład, dlaczego źtaajduje się w tym miejscu, z jakiego powodu tu przyszła, co ma dalej robić, co powiedzieć, co załatwiać, i dopiero coś, czasem ktośratował ją w ostatnim momencie z niezręcznej sytuacji. I w ten sposóbpotrafiławybrnąć, uniknąćjakiejś kompromitacji. Tak również wyglądało spotkanie u arcybiskupaJaibrzykowskiego. Toon na szczęście przypomniałjejo celu tego spotkania: - Siostra chyba chce założyć nowe zgromadzenie. Czy tak? - O,właśnie. -i podobno siostra chce wystąpić ze zgromadzenia sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. -Tak. - Więc odnośnie drugiego pomysłuoświadczam,proszę tego nawet nie przypuszczać do myśli,boinaczej byłoby to pokusą ciężką. Itak znalazła się na Żytniej dla niej nie wiadomo dlaczego - przed obliczem matki generalnej. - Czy to prawda, że mama siostry jest umierająca? 369. - Tak. Dostałam taki list - uświadomiła sobiedopiero wtedy, po co przyjechała do Warszawy. -Mama chce się ze mną zobaczyć przed śmierciąi pożegnać. Ku jejnieustającemu zdziwieniu ludzie, którzyz nią się spotykali, traktowali ją jak normalną - toznaczy jak zdrową, silną, myślącą, działającą, mającą wciąż nowe pomysły, inicjatywy. "A może tylkonie okazują mi tego? Wiedzą to, co jawiem - że jestem pusta jak dzban, żej estem słaba jak źdźbło trawy. A właściwie mnie jużnie ma. Jest tylko Bóg,który mnie niesiejak prorokaza włosprzez życie". Sama się temu dziwiła, że dobrnęła do Głogowca, że tam się znalazła. Niby Staszekpo nią wyjechał sankami,co przyjęła zkolejnymzdziwieniemi oprzytomnieniem. - Staszek, ledwo cię poznałam, tak się zmieniłeś. -To już lata, jak mnie nie widziałaś. Wyrosłem. Przecież ja jestem z roku 1912, a teraz mamy rok1935. - Jak słyszę, to ty gospodarzysz. -Nie ja. To tata. Tata w dalszym ciągu. Ja go tylko wyręczam tam, gdzie on niemoże wydolić. Siedziała obok niego na sankach,on trzymał lejce w jednej dłoni, bat wdrugiej. Był czasna spokojnąrozmowę. - A co z mamą? -Było źle. Sprowadziliśmy nawet księdza z Świnie, ażeby nałożył jejolejki,ale jak się dowiedziała,że przyjeżdżasz, topoprawiła się na zdrowiu. Resztę opowie ci mama. No i sama zobaczysz na własneoczy, jakjest. 370 - Heluś, córeczko moja powitała ją mama, ledwo weszłado izby. -Mateńkomoja - podbiegła do niej, przyklękłaprzy łóżku,całując jej dłoń. - Nie całuj mnie, nie całujmnie, ludzie patrzą. Ktoto widział, żeby zakonnica całowałaprostą kobietę. - Co się z mamądzieje? -Nic. Weszłamnatrochę do łóżka, a oni gwałtpodnieśli, że umieram. A mnie nie spieszno na drugi świat. Ze słówy nie odpuszczęani roku. Jutro niedziela. Zarządziłam, że jadę z tobą do kościoła. - Matuś moja, przecież co dopiero oleje święteotrzymałaś. I chcesz jechać do kościoła? - Muszę się ludziompokazać, jaką tomam córę. Po południuHelenka prawie że umierała. Terazdopiero zrozumiała,że to było szaleństwo przyjeżdżać tutaj wtakim stanie, w jakim się znajdowała. Naszło się ludzi, a naszło. Pełna izba, nie byłogdzie siedzieć, a nawet stać. Tym bardziej żeto zima,luty. Cośmówiła, gdzieśsiedziała za stołem,czegośsłuchała, odpowiadała na pytania. Rodzina, aprócztego sąsiedzi,znajomki, koledzy, koleżanki z latszkolnych i nietylko. Przypominali jej siebie. - No pamiętasz mnie przecież? Chodziłyśmy razem na katechizację przed Pierwszą Komunią Świętą - mówiładoniej zażywnakobieta. - A na ciebiewołaliśmy "rudzielec". Kręciłosię jej w głowie. Hałas rozsadzałjejczaszkę. Było duszno. Na koniec nie była w staniewydobyć z siebie już głosu. W ostatniej chwilipomysł, który jąuratował - prośba, z którą zwróciłasię do Staszka: 371. - Zaśpiewajcie, tak jak śpiewaliśmy przy ognisku. Żeby nie musiećrozmawiać, żeby nie musiećodpowiadać na pytania. Najchętniej chciałaby wyjśćz tej ciasnoty na zewnątrz, żeby się nie udusić. Alejak wyjść na taki mróz. Nagle usłyszałaznajomy głos,który by rozpoznała nawet na końcu świata: - Witaj, pustelnico. -Romek, przyszedłeś. Przyszedł tak zwyczajnie, jakby się widzieli ostatni raz wczoraj. Usiadł obok,na miejscu, które muktoś odstąpił. - Widzę, że z tobą coś nietęgo. Podawał jejchusteczkę. - Otrzyj twarz. Jesteś mokra. - Dziękuję - odszepnęła. -Jeszcze niech pośpiewają. Bo się zapalili do tegośpiewania. O,Mietek nawet na skrzypcach przygrywa. Ale jak skończą, to trzeba coś innego wymyślić. I tak zrobił. Po chwili wstał,podniósł rękę w górę: - Proszę ogłos. Zwolna wizbie uciszyło się. Wtedyprzemówił: - Przyszliśmy powitać Helenkę,przepraszam: siostrę Faustynę, odwiedziliśmy chorą jej mamę. I idziemy do domu. Bo siostra Faustyna musi popodróży odpocząć, a jej mamajest po prostu chora. Chodźmy spać. Tym bardziej, że jutro jest niedziela. Zaśpiewajmy nakoniec; "Wszystkie nasze dziennesprawy". I wracamy do domów. Gdy się dom opróżnił,zapytał ją: - No i co się z tobą dzieje? Bo,jak widzę, jest źle. - Mam bóle w przewodzie pokarmowym. Dotego ostatnio dołączyły się bóle płuc. 372 I - A jakz temperaturą? -Nie mierzę, ale czuję, żejest. - Kaszlesz? -Kaszlę. - Odpluwasz krwią? -Czasem w plwocinie widzę strużki krwi. Terazczęściej niż przedtem. - Byłaś z tym u lekarza? -Byłam. - Prześwietlał cię? -Nie. - Mam z tobą jechać do Wilna? -Nie mapotrzeby. - Pójdziesz do lekarza? -Jak tak nalegasz, to pójdę. 9 CRUŻliCA Wracała do Wilna na ostatnich nogach. Myślała, że niedojedzie. Opowiedziała przełożonej, matce Borgia, przebieg tej wyprawy. Przytoczyła rozmowę z Romkiem. - Znalazła siostra opiekuna. -To stary wypróbowany przyjacielod lat dziecinnych. - No to niech siostraidzie do tegorentgena, jaksiostra obiecała, choć te promienie są szkodliwe dla zdrowia. Na wizycie u lekarza ten niepytany zaproponował rentgen płuc. - Dlaczegosiostra z tymiobjawami tak późno się zgłosiła? - Myślałam, że samoprzejdzie. -Ale, jak siostra podaje, te bóle i inne objawychorobowe siostramiałaod kilku lat. - A co pan doktorstwierdza? -Szmery w płucach, i to bardzo wyraźne, skłoniły mnie dotego, żeby siostra zrobiła zdjęcie płuc. Siostraprzejdzie do drugiego pomieszczenia, tamjest rentgen. 374 Po dłuższej chwili,którą spędziła w poczekalniz siostrą socjuszką,została wezwana znowu dogabinetu lekarza. - Co zdjęcie wykazało? -Gruźlica bardzo zaawansowana po obu stronach. Powtarzam: i tow stadium bardzozaawansowanym. Powtarzam:zapóźno siostra się do naszgłosiła. Trzeba było przyjść, gdy tylko pojawiły siępodwyższonetemperatury, osłabienie, kaszel. Nierozumiem, że siostry nie przestraszyły ślady krwiw plwocinie. - Ale skąd-^gruźlica? - Helenka wciąż nie rozumiała powagi sytuacji. - Gruźlicaprzenosi się metodą kropelkową, pyłową, przez kontakt z zakażonym przedmiotem,przez zakażone pożywienie. Wywołana przez prątekKocha. - Kocha -powtórzyła, jakby tonazwisko usłyszała po raz pierwszyw życiu. -To uczony, który odkrył prątek w 1882 roku. Słuchała gostrzępem świadomości. Cała byłazdziwionaprzed Bogiem. "To tak chcesz, abym umierała? " Tymczasem lekarzprzyczepił na ekranie kliszęze zdjęciem jej płuc. - Proszę spojrzeć, te ciemne plamki to są właśnie nacieki gruźlicze. -Czy można się z gruźlicy wyleczyć? - W przedzialefarmakologicznym nie mamy, jakdotąd, takiego lekarstwa. Gdyby był zaatakowanytylko jeden płat płuca, najprościej byłoby usunąć gooperacyjnie. I my tak to robimy. Ale,jak siostra wi375. dzi, plamki są rozsiane po calych płucach. A więcw wypadku siostry ta drogajest niemożliwa. - To znaczy, że nie mam sposobu wyleczenia się? -Organizm sam walczy z prątkami. Trzeba mutylko w tym pomagać. Wzmacniać go. Świeże powietrze, odpowiednie odżywianie się, bardzo oszczędnytryb życia to zalecenia podstawowe. To zapewniz pewnością siostrze klasztor. Onzapewni siostrzeoptymalne warunki powrotu do zdrowia. - Ja panu doktorowi nie mówiłam, że od lat mamnarastające bóle brzucha. -O, to ważne, co siostra mówi. Bobyćmoże, żetojest teżgruźlicajelit. - Jak to możliwe? O tym nie słyszałam. - Gdy się prątek dostanie do krwiobiegu, atakuje wszystkie narządy. Również jelita. Organizm bronisię, produkuje przeciwciała. Ale gdy jest osłabiony,przegrywa. Czysiostra ma torsje? - Zdarzają się. Ostatnio coraz częściej. - To bardzo źlewyrokuje. Trzeba koniecznieprzebadać przewód pokarmowy. - A pandoktor tego nie możezrobić? -Tojuż nie ja. Ja jestemod płuc. Trzeba się udaćdo specjalisty. Do gastrologa. Gdywyszła z gabinetu, z poczekalni zagarnęłasocjuszkę. Ta zaraznaulicy ją zagadnęła: - No i co doktorsiostrze powiedział? -Gruźlicapłuc i prawdopodobnie gruźlica przewodu pokarmowego. - Gruźlica płuc? - socjuszka wyraźnie zwolniłai odrobinę odsunęła się od niej. -Gruźlica jest zaraźliwa, nieprawda? 376 - Tak, to prawda. -Co terazzrobią z siostrą? - Niech się martwią przełożeni. Ifaktyczniezmartwili się. Gdy zdała relacjęmatce Borgia, ta energicznie powstała z krzesła,wyraźnie zdenerwowana: - Tego jeszcze brakowało. Nie dość kłopotówmamy z siostrą, jeszcze i taki doszedł. Czysiostrawidziała naprawdę nacieki na zdjęciu? - Ja się na tym nieznam. Lekarz pokazywałplamki i mówił, że to ogniska zapalne czynne, niezwlóknione, niezwapnione. I mówił, że te bóle brzucha to nienerwica, tylko prawdopodobnie równieżgruźlica. Mówił z kolei,że powinnam się poddaćosobnemu badaniu na gastrologii. - No to mnie nic innego nie pozostaje, jak zawiadomićmatkę generalną. Zawiadomiła. Została zaproszona na rozmowęw Warszawie. Pojechała. Rozmawiały, obie zatroskane zarówno o los Faustyny, jak izgromadzenia. - Ja powtarzam - oświadczyłamatka generalna- nie można dopuścić do jakiegoś niepokoju czy teżjakiejś paniki. PanBóg obarczyłkrzyżem naszą Faustynę, jak i całe zgromadzenie, itrzeba ten krzyżprzyjąć. -Jeżelimatka generalna pozwoli, wypowiemswojezdanie w tej sprawie. Ja bym się nie obawiałajakiejśpaniki. Tylko oskarżania nas, przełożonych,o zaniedbania względem siostry Faustyny. - Ja tu siebie obwiniam, że nie dopilnowałam,aby siostra Faustyna była na czas przebadana i le377. czona. Ale obwiniam również wszystkie matki przełożone, pod których władzą siostra Faustyna się znajdowała. - Proszę matki generalnej, to się oczywiście i domnieodnosi. Przyznaję się, że zaniedbałam swojeobowiązki. Choć z drugiejstrony, muszę wyznaćmatce, że siostra Faustynatak zaabsorbowała mnieswoimistanami mistycznymi czy quasi-mistycznymi, że wszystko inne zeszło na dalszy plan. I prawieże wytworzyłosię wemnie takie przekonanie, że jejnic takiego nie możesię przydarzyć, skoro jest takbardzo z Bogiem złączona. - A tymczasem Pan Jezus był zjednoczony z Bogiem nieskończenie bardziej, a umarł na krzyżu. Niemówiąc o tym,że siostraFaustyna niejest aniołem,tylko człowiekiem, który może się zarazićgruźlicą. - Ale, proszę matkigeneralnej, zejdźmy na ziemię i pomyślmy, co należyzrobićdalej. -Właśnie. Ja też tak uważam, że po pierwsze,trzebasiostręFaustynę leczyć. Przeprowadzićwszystkie badania, które pomogą ustalić stan chorobowy. Po drugie, wysłać ją na wieś, bo na gruźlicęnajlepszym lekarstwem jest świeże powietrze i zdrowe wiejskie pożywienie. - Jeśli wolno spytać,dokąd matka chce ją przenieść? -Myślałam o Walendowie, względnie Derdach. Bo to autentyczna wieś. Arównocześnie leżą obokWarszawy,a więc są pod ręką szpitale, lekarze, specjaliści. - Kto jest teraz matką przełożoną w Walendowie, jeśli wolno spytać? -Matka Serafina Kukulska. 378 - Ach,wciąż jeszcze. -To przełożona energiczna, wymagająca solidnej pracy. - Słusznie, siostra Faustyna też musibyć czymśzajęta, żeby nie myślałatylko o swojej chorobie. -Jeżeli zaistniałyby jakieś trudności, to tuż oboksą Derdy. - Jeśliwolno matce coś zasugerować, tomyślę,że równie dobre byłyby Łagiewnikikrakowskie. Torównież wieś. A książę Lubomirski podarował namsporo ziemi. Jest tami ogromny park, i ogród. Świeżego powietrza też nie brakuje. No i jeszcze bliżej doszpitali i do lekarzy niż z Walendowa do Warszawy. - Ja bym chciała ją mieć w pobliżu Warszawy. -Będzie tak, jakmatka generalna zadecyduje. 10 WftlENdów w Roku 19? 6 Usłyszałatrzask otwieranych drzwi. Spojrzała. Siostra furtianka weszła doszklarni. - Matkaprzełożonawzywa siostrę do siebie. -Już idę. Dziękuję za wiadomość. Zastała matkę Borgia pogodną. Na jej widok wzięła zbiurka list ipowiedziała, łagodnie uśmiechnięta: - Przyszła wiadomość z Warszawyod matki generalnej. - Zrobiław tym momencie znaczącąprzerwę. -Siostra otrzymuje obediencję do Walendowa. - O, do Walendowa -wymknęło się Helencez ust. -Niemamzwyczaju pytać, czy ktośjest z decyzji przełożonych zadowolony, czy nie. Ale w drodze wyjątku zapytam. Czysiostrze ta decyzja siępodoba? - Przyjmuję w duchu posłuszeństwa. A gdy matka tak pyta, to powiem, że nie. - Dlaczego? -Tu zostawiam mojego kierownika duchowego,świątobliwego księdza Michała Sopoćkę. Tuzostawiam Obraz namalowany przez pana Kazimirskie380 go. Tu wreszcie - czy może powinnamwymienić napierwszym miejscu- zostawiam klasztor z siostrami, z którymi zdążyłam się serdecznie zaprzyjaźnić. - Ja też zdążyłamsię do siostry przyzwyczaići będzie nam na pewno siostry brakować w klasztorze. Alena pociechę powiem,że Walendów powinien siostrzedobrze zrobić. To prawdziwa wieś,a siostrze potrzeba świeżego powietrza. - Spodziewałam się rzepy, a tu widzę zwiędłąlebiodę - przywitała Helenkę matka Kukulska, która znana była z tego, że nie owija w bawełnę tego,co myśli. -Ale czasem zwiędła lebiodateżsię może na cośprzydać - Helenka uśmiechnęła się. - Gdy mówiłam o rzepie, to nie żartowałam. Tuw Walendowieciężka robota przy krowach, świniach,napolu, w ogrodzie, w kuchni. Potrzeba midziewczątze wsi,co znają taką robotę i nie bojąsięjej, a nawet ją lubią. - Ja też jestem ze wsi. Teżznamrobotę na gospodarstwie. Może się przydam. - Aledo czego takie chuchro może sięprzydać. Zresztą, pożyjemy, zobaczymy. I Helenka znowu się przeliczyła. Matka Kukulskamiała rację. Nie wystarczyły dobre, a nawetnajlepsze chęci. Brakowało siły do wyrzucania gnoju, do dojenia,donoszenia paszy, aby zadawaćbydłu. Zalewała się potem, zataczała się jak pijana. Łapczywiewdychała powietrze. Kaszlała. Czuła nasobie wzrok przełożonej. 381. - Dość tego powiedziała w którymś momencie matka Kukulska i wyjęła jej widły z rąk. -To robotanie na twoje siły. - Przecież niebędę z założonymi rękami stałai patrzyła, jak inne pracują - broniła się. -Może coś znajdę. Znalazła: - Robimy remont magazynu. Odsuszamy ściany, bo woda dostała siędo fundamentów i pokazałsię grzyb. Trzeba zeskrobać ściany, przygotować podpowtórne malowanie. Więc skrobała. Pyłsypał się, otaczał ją, wirowałwokół niej. Był wszędzie. Na fartuchu, na rękach,natwarzy. Oddychała nim. Kaszlała nim. Zachłystywała się nim. Wytrzymała doobiadu. Po obiedziezwróciła się do przełożonej; - Poprosiłabym o inną pracę, bo w tej nie daję rady. - Innej pracy nie mamdla siostry. To skrobała dalej. Do godzinytrzeciej. Wtedyprzerwała. Skuliła się wewnętrznie. UjrzałaJezusana krzyżu, umarłego, z tą najpiękniejszą twarząświata człowieka bezgranicznie szczęśliwego, który już jest w objęciach Boga. Potem dalej skrobała po kolacji. Wreszcie zupełnie nieprzytomna zezmęczenia tylko się umyła i runęła w łóżko, Obudziła się w środku nocy. Mokra, jakby zlanawiadrem wody. Zerwałją kaszel, dusiła się. Usiadła,żeby zaczerpnąćpowietrza. Czarne płatylatałyjej przed oczami. Jeszcze miała na tylesił, żeby przebrać się w suchą bieliznę. Zmieniła mokre przeście382 radto. Wreszciepołożyła się. Oddychała ciężko. Jużnie mogła zasnąć. Znowu zamknęła oczy. "Chcesz mnie. Boże, jużzabrać z tego świata? Dobrze. Ale żebyś nie miał domnie pretensji. Bo wszystkiego niezałatwiłam, cośmi zlecił. Poleciłeś mi, abym szanowała w każdymdniu trzecią godzinę po południu. Godzinę śmierciTwojego Syna nakrzyżu". Zatrzymała się nad tym,co powiedziała. "To powinna być ważna godzina w każdym naszym dniu. Bo to była ważnagodzina w Twoim,Jezu, życiu. Koniec Twojego ziemskiegobytowania i początekniebiańskiegobytowania. I dlatego Obraz, którypoleciłeś mi namalować, przedstawia Cię nie jakoumarłego na krzyżu, ale jako Zmartwychwstałego". Poczuła się zaskoczona tym odkryciem. "Czyżby,Jezu, na tym również polegała Twoja rewolucja? ". Zapadła w nieprzytomność. W Ciszę,w Pokój,w Boga samego. Pojakiejś chwili obudziła się. "O czym to ja myślałam? Aha, żeo trzeciej godzinie powinniśmyzatrzymać się. My. rozbiegani, powinniśmyprzystanąćprzy Tobie. Chociażby na moment". Zastanowiła się: "Jak najlepiej tego dokonać? Chociażby odmówić jeden dziesiątek Koronki do Miłosierdzia Bożego. Rozproszeni na sprawy ważne i błahe, powinniśmy skupić się przy Tobie, któryś przyszedł przezśmierćdo nowego życia, przez cierpieniedo radości, przez osamotnienie do swojego Ojca. Podoba Ci się,Jezu, że to mówię? Mimo że jestem słaba,potrafiłam to sformułować. Bo inasze 383. życie jest takie samo jak Twoje. I nasza droga prowadzi przez śmierć fizycznego ciała do piękna ciała uwielbionego. Przez cierpienie do radości. Przezsamotność do Boga, który nas kocha". Znowu straciła wątek. Tym razem myśli snułysię jej luźno, jak w jesieni napolu nitkibabiego lata- to tu, to tam zaczepiają się na gałęziach drzew czykrzewów, żeby zerwane wiatrem dalej lecieć. Przypomniał jejsię Wielki Piątek w Głogowcu. ZobaczyłaJózię i Gienię. Mówią do niej,tak blisko,że czujeich twarze przy swojej twarzy: "Dlaczego ty takawesoła? Zapomniałaś, że dzisiaj Wielki Piątek i PanJezusumarł na krzyżu? " "Nie, nie zapomniałam -słyszała siebie, jak odpowiada. - Cieszę się, że przestał cierpieć, że umarł. Ijest już znowu z swoimOjcem. Z Miłością. Złączony w radości". I widzizdziwione oczy obu sióstr, podenerwowanie Józi: "Myślałam, że jesteś mądrzejsza". Widok Głogowca gdzieś utonął. Pojawił się Jezus - z Płocka - z promieniami płynącymi zserca. "Uznałeś, żeludzkośćpotrzebuje Ciebie w innejpostaci - nie jako ukrzyżowanego, ale jako Zmartwychwstałego". Zaniepokoiła się, że mówi cośniedorzecznego. Poprawiła to: "Nie żebyś wypierał siękrzyża - na dłoniachmasz ślady przebiciagwoździ. Ale te rany nie spływają krwią, ale promieniują światłem, jaśnieją światłem. Tak będziei z nami. Naszezmęczenie życiem, nasze steranie trudami,służbąludziom, pracą zawodową". Nagle coś się jej przypomniało. Stanął przedjejoczami obraz: Żydówka przy beczce z rybami. "Gdzieśto wyczytałam. Ktoś to opowiadanie napi384 sal. Sienkiewicz? CzyPrus? Czy któryś inny z naszych wielkich pisarzy. Najpiękniejsze opowiadanieo niebie, jakie jest wpolskiej literaturze. To na targu się działo czy na jarmarku. Sprzedawałahandlarka ryby. To chyba tak było? I przychodziły biedne dzieci. Aona coraz obdarowywała je swoimi rybami. I tokażdy z niebian mógł widzieć w niej. Jakna filmie. Ją obdarowującą dzieci. Jej miłosierdzie,z jakimzwracałasię ku biednym. Ktoto napisał? Jak tobyło dokładnie? " Obrazy zlewały się jej, zachodziłyna siebie, przenikałysię nawzajem. Znikałyi znowu pojawiałysię. Słyszała jakieśgłosy. Czy to były głosy z jarmarku? Śpiewy. Z kaplicy? Nie wiedziała, czy to dawne, czy obecne. Poczuła dotyk na swoimnadgarstku. "Czy toaniołdotyka mnie, czy jakieś biedne dziecko? " - Siostro Faustyno,siostro Faustyno,przyniosłam obiad- O, obiad - wymamrotała, nie wiedząc sama,co mówi. -Tak, obiad. Proszę się zbudzić. - Przecież ja chyba nie śpię. - Usiłowała to wypowiedzieć, ale jej się to nie udało. - Proszę otworzyć oczy. Spróbowała dostosować się do polecenia, ale jejto szło z najwyższym trudem. Jakby powieki byłyobciążonemonetą. Przypomniało jej się zasłyszanekiedyś zdanie, żeRzymianie kładli nieboszczykowinapowieki grosz. Czy denar? Czyjakąś inną monetę? Wreszcieudałojej się uchylić jakby zlepione powieki i zobaczyła nachyloną twarz siostry kucharki. 385. - No, wreszcie. -Dlaczego siostra mówi "wreszcie"? - wymamlaia. Język nie chciał być posłuszny. Tkwił nieruchomo, niezdolny do precyzyjnego wyartykułowaniażadnego słowa. - Jak weszłam, to zdawało misię, że siostraumarła. Tym bardziej,że siostra ledwo oddycha. I puls prawie niewyczuwalny. -Ale przecieżżyję - starała się uśmiechnąć, alechyba zamiast uśmiechu pojawił się na jej ustachsztuczny grymas. - Boli coś siostrę? -Brzuch. - Jak siostra zje obiad, topowinno przejść. -Będzie jeszcze bardziejbolało - odpowiedziała drewnianym szeptem. - Trudno i darmo. Coś trzeba jeść - upierała sięsiostra kucharka. - Lepiej trochępocierpieć niżumrzeć zgłodu. - Czy ja wiem? - nie była przekonana. Wieczorem przyszła do niejmatka Kukulska. Usiadła przy łóżku. - Już lepiej? -Lepiej. - No to całe szczęście. Przepraszamsiostrę. Niedoczytałam listu matki generalnej. A ona napisałami, że siostra jest chora na gruźlicę. Czemusiostrami tego sama niepowiedziała? - Byłam przekonana, że matka to wie. -Ma siostra rację, powinnam to wiedzieć. Terazjuż wiem. Rozmawiałam telefonicznie z matką ge386 neralną. Uzgodniłyśmy, że siostra,jak wydobrzeje,przejdzie do Derd. Sądzę, że to jest miejsce właściwe dla siostry. Tam siostra odpocznie, tam nie majągospodarstwa, tamjest inna praca. Depdy Nie wiedziała, że może być takie miejsce na świecie. Oaza ciszy, zieleni, dobrych ludzi, wtopionychw ten cudowny świat przyrody. Wtopionych w takharmonijny sposób, że byli prawie niedostrzegalni. Choć matka Kukulska - której Derdy teżpodlegały - nie pozwoliła Helence na bezczynność. Poparodniowym odpoczynku poleciłajej przejąć obowiązki w kuchni. Helenka wypełniała je z radością. Nie omieszkała napisaćlistu do swojego kierownika duchownego, księdza Michała Sopocki. "Jaobecnie jestem w Derdach, to jeden kilometrod Walendowa. Przełożeni mnie tamprzeznaczylizaraz po świętach Wielkanocnych. Nasz domekderdowskijest naprawdę jak z bajki wyjęty. Wokoło otoczony lasem, nie ma w pobliżu żadnych zabudowań; cisza ispokój. Wszystko pomagado skupienia ducha, ptaszęta leśne przerywają tę ciszę i swymszczebiotem wielbią Stwórcę Swego. We wszystkim, comnie otacza, widzęBoga. Obowiązek mam tak mały, że raczej mi się wydaje odpoczynkiem,a nie obowiązkiem; doglądamkuchni ispiżarni. W tym obowiązku nie mam nąj388 mniejszej trudności,przygotowuję obiady na siedemsióstr i trzydzieści sześć dzieci szkolnych. Czasumamwyjątkowo dużo na wszystko: dwie godzinymam nakazane sypiać po południu. Ćwiczenia duchoweniektóreodprawiam w lesie, tak jakróżaniecczy inne, aprzy tym całą piersią wchłaniam czystei świeże powietrze. Czuję siębardzo dobrze na zdrowiu,czuję duże zasoby sił fizycznych. Na mszę św. chodzimydo Walendowa, bo tutaj msza święta jestbardzo rzadko. Najświętszy Sakrament jest stale. Ustóp Jezusa czerpię siły i odwagędo walki". W którymś kolejnym dniu powtórzyła się sytuacja żywcem wzięta z Białej. Gdy wyszła z kuchni,aby posprzątać pozakończonym śniadaniu, zobaczyła od tyłu siedzącą przystole jakąś zakonnicę,która zaczęła mówić: - Przepraszamsiostrę za spóźnienie na śniadanie, ale zaspałam - i zaskoczona zwróciła się doHelenki z pytaniem: - o, czy mnie oczy nie mylą? Czyżby to była siostra Faustyna? - Tak,we własnej osobie - odpowiedziała ześmiechem iserdecznie powitała siostrę profesorkęznaną jejzeSkolimowa i z Białej. -Góra z górą sięnie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawszesię może spotkać. - A jaksiostra profesorka donas dotarła? -Lekarz skierował moje skołatane serce naodpoczynek. Ale okazało się,że nie ma mnie gdzieumieścić. TakSkolimówjak Biaia pełne. No i władze zaproponowały, tytułem próby, Derdy. I przekonałam się, że trafiłam dobrze. Nie przypuszcza389. lam, że takie odludzie istnieje, i to tak niedaleko odWarszawy. A teraz, gdysiostrę spotkałam, nie mamwątpliwości,że dobrze trafiłam. - Już przynoszę śniadanie. Siadam obok i zamieniam się w słuch. Siostraprofesorka piła kawę i opowiadała: - A więc w Polscedzieje się, a dzieje. Zwłaszczadzięki temu, że mamyparu geniuszów. - O kim siostra myśli? -Przedewszystkim o ministrze i wicepremierzeEugeniuszu Kwiatkowskim, oczywiście. Zawszeo nim jaknajlepiej myślałam, a teraz myślę w superlatywach. - To tenod Gdyni? -Tak, właśnie. Tylko wtedy był jeszcze ministremprzemysłui handlu, od 1926 do 1930roku, ale od1935 jest wicepremierem i ministrem skarbu. Wszystko naprawdę idzie lepiej, a teraz wpadł nakolejnygenialnypomysł - budowy COP-u. - Co to takiego? -Centralny Okręg Przemysłowy. - Gdzie onma byćzlokalizowany? -W tak zwanym "trójkącie bezpieczeństwa",u zbiegu granic województw krakowskiego, kieleckiego i lwowskiego. - Ale przemysł to zawszeŚląsk? Zwłaszcza przemysł ciężki. -Tylko, niestety, tuż przy granicy niemieckiej. W raziekonfliktu zbrojnegobardzo łatwy do opanowania przez napastnika. -A czy naprawdę grozi nam wojna z Niemcami? 390 - Niestety, wszystko na to wskazuje. Oczywiście,jeżeli Hitler nadal pozostanie przy władzy. A on, jakdotąd, jest niezagrożony. Ale wtej trudnej sytuacjipotrzebny jest geniusz. I mamy go. - Któż to taki? -JózefBeck. Minister spraw zagranicznych odroku 1932. Świetniesię spisuje. - Tu przerwała, -Tylko, na mój gust, ma jedną zasadniczą wadę czysłabą stronę. Za bardzo wierzy w szczerość gwarancji i zapewnień państw sprzymierzonych. - To znaczy kogo? -Wielkiej ^Brytaniii Francji. No, ale to jak napoczątek wystarczy. Nagadałam się,a nagadałam. Idę na spacer. Zgodnie z zaleceniami lekarzy. x KRAKÓWI9? 6. DecyzJA NA NAJwyższyM szczeblu - Telefon z Krakowa do matki generalnej - zaanonsowała siostra sekretarka. -Kto dzwonie - Matka przełożona z Łagiewnik. Matka Moraczewska przejęła słuchawkę telefoniczną. - Tu matka Michaela. -Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus -usłyszała w słuchawceznany głos. - Mówi siostraIrena Krzyżanowska. - Co u was w Józefowie? -Wszystko dobrze. Z pomocąBożą i za wstawiennictwem naszego patronaświętego Józefa. - Jaką sprawęmatkama do mnie? -Chodzi mi o siostręFaustynę. Jak słyszę,zapadła na gruźlicę. I są z nią problemy. - Tak, to prawda, ale przeniosłam ją do Derd,gdzie czuje się dobrze. -Dzwonię,bo przyszło mi do głowy,że gdybysprawa zaostrzyła się i trzeba było stałej opieki lekarskiej, czy nawet umieszczenia tej siostry w szpitalu. Słyszy mnie matka? - Tak, słyszę. 395. - To mam propozycję, ażeby umieścić ją w sanatorium na Prądniku w Krakowie. -Niewiedziałam, że wKrakowie jest sanatorium. - To tak nazywamy w skrócie. Miejskie ZaktadySanitarne. - A niechże się zapytam -jeżeli już, to dlaczegotam, anie na przykład na Klinice uniwersyteckiejprzy Kopernika? -Ano właśnie, bo tam pracuje doktor Adam Silberg. - A któż to jestten doktor Silberg? -Wysokiej klasy specjalista od chorób płucnych. A przy tym ogromny talent. -Ma duże doświadczenie? Stary praktyk? - Otóżnie, stosunkowo młodylekarz, urodzonyw 1896. -To Niemiec? Botakie niemieckie nazwisko. - Nie, Żyd. Żyd zpochodzenia, bo przyjął chrzestświęty. - Ale czy zechce się zaopiekować siostrą Faustyną? -Spodziewałam się tego pytania ijuż zadzwoniłam do niego w tej sprawie. I tak jak się tego spodziewałam, zgodził się siostrę Faustynęprzebadać,wziąć jąw opiekę, a gdy zajdzie potrzeba, przyjmieją natychmiast na swój oddział. - Dziękujęmatce za inicjatywę. Rozpatrzymy tęsprawę, ale już mogę powiedzieć, że wszystko wskazuje na to, że przeniesiemysiostrę Faustynę do Józefowa. Matka Moraczewska odłożyłasłuchawkę. "No,no, trzeba się naradzić z matką Serafina". 396 ll Wtl - Proszę, niechsiostra połączymnie zWalendowem. -Kogo prosić? - Matkę Kukulską. Za chwilę było połączenie. Odezwał się głos; - Tu Kukulską. Ktotam na drugim końcu drutu? - Matkageneralna chce rozmawiać. -A, to z całym szacunkiem. Siostra sekretarka oddała słuchawkę matce generalnej. - Pochwalony JezusChrystus - odezwał się tubalny głos w słuchawce. - Słucham matki. - Matka Krzyżanowska chce przyjąć dosiebiesiostrę Faustynę. Ze względu na doktora Silberga,który się zdeklarował nią zająć. - Otym Silbergu słyszałam. To uczciwy człowiek. Dobry fachowiec. Do niego mam zaufanie. Chętniebym widziała siostrę Faustynęw jego szpitalu. Alenie na Józefowie. - A czemużto? -Coja będę matce wyjaśniała. Matka to wie lepiej niż ja. MatkaIrena, przełożona w Łagiewnikach, jest chimeryczna i humorzasta. Jak lubi, tolubi. Alejak przestanie lubić,to nie do wytrzymania. To taki człowiek,nic nie poradzimy. A Faustynato mimoza. Anie każdy lubi mimozy. Łatwo się znudzą. Zwłaszczagdy zaczynają chorować, niedomagać. I śmierdzą. Atak będzie. - Alepytam krótko: matka jest za Krakowem czyprzeciw? -W naszychDerdach Faustyna masiędobrze. Dopiero jest kilka dni, a jakby odżyła. Ja bymjej nieruszała. 397. - Ale matka wie, jak to z gruźlikami. Dzisiaj dobrze,a jutroumierają. Tym bardziej, żeto nie tylkopłuca, ale prawdopodobnie i jelita. A wtedy dochodzą straszne bóle, połączone z torsjami. Awięc jestmatka za czy przeciw? - Powiedziałam już dostatecznie jasno. Jestemprzeciwmatce Krzyżanowskiej, a za Silbergiem. - No to proszę przekazać siostrze Faustynie, żewolą mojąjest, by udała się do Krakowa na leczenie. DoktoR AdAM SilbERq Krakówprzywitał Helenkę bukietamirozkwitłychjabłoni. W "jej" ogrodzie, jak na zawołanie,rozkwitły wszystkie. - Co sięsiostra dziwi? Przecież za parę dni połowa maja. Najwyższy czas na jabłonie. Matka przełożona powiedziała: - A opowiadali, że siostra ciężko chora. A siostraporusza się jak dziewczynka. To i dobrze, bo czekana siostrę praca w ogrodzie. - Adoktor Silberg? -Z lekarzami najlepiej nie zaczynać. Bo jak sięzacznie, tokońca nie ma. Kiedy zajdzie potrzeba, tooczywiście. Witałastare kąty z rozrzewnieniem. Choć musiała przyznać, że odzwyczaiła się od tego Józefowa- ogromnegogmachu z czerwonejcegły. Tylko kościółek okazałsiętaki jak zawsze. Przytulny i swojski. I dziewczęta wierne. Zleciały sięjak wróble dowysypanego ziarna. - Wreszcie siostra przyjechała! -Obiecałam. Ale wróciłam chora. Abysię leczyć. - Jak to, przecież siostra pracuje wogrodzie. 399. - Póki mogę. -Dobrei to. - A co u was? -Siostrawie, że ta Magda, samobójczyni z Warszawy, wyszła za mąż? Trąbi dookoła,że to wszystko zawdzięczasiostrze. Spodziewa się dziecka. - Same widzicie, że niezasłużone pochwały. Boileż ja się zniąnarozmawiałam? Tyle co nic. - Aleserce sięliczy, które siostra jej okazała. -A któraś z was też się wybiera doołtarza? - Jest takich parę. Choćby tu obecna Joaśka. - Ale nauczyłam się od siostry na zimne dmuchać. -Czyli nauka nie poszła w las. - Nie poszła. Oj, nie poszła,nie poszła. Aleto,co mnie kosztuje, to mnie kosztuje. Aż przyszedł czas na chorobę. Na boleści. Natemperaturę. Na kłucia. Nakaszlenie. Na poceniesię. I na te najgorsze bóle brzucha. - Spróbujemy opanować chorobę za pomocąśrodków własnych. Niech się siostra położy w infirmerii na parędni. Zobaczymy, może to przejdzie. A jak nie, to wybierze się siostra do lekarza - zawyrokowałamatka przełożona. Awięcwyprawa na Prądnik. Bo nie pomogłyśrodki domowe. Dosanatorium, gdzie przyjmujedoktor Silberg. Rozgorączkowana, spocona czekała, aż przyjdzie. Była ciekawa, jaki jest. Takimiody,taki stawny. Może być zarozumiały. A okazał się uroczym, dobrym, prostymczłowie^ern. Przywitał ją, jakby się znali od dziecka. Po400 rozmawiał,przebadał,osłuchał, przyglądnął sięzdjęciom wykonanym wWilnie, które przyniosła zesobą. Wziął ją pod rentgen, żeby się przekonać, cosię zmieniło od tamtego czasu. - Czy były krwotoki? - zapytał. -Krew ustami? -Nie. - A odnośnie, jak to siostra mówi, bólów brzucha, czy było badanie przewodu pokarmowego zpomocą kontrastu? -Nie. - Czy badano kat? Czy znaleziono prątki? - Nie badano kału. -To jeszcze to nas czeka. Siostra jest na czczo? -Tak. - To za chwilę wypije siostra białą papkę. To jestten kontrast. Proszę sięnie bać, nie będzie bolało -zażartował. - Potem pójdziemy znowu pod rentgen,zobaczymy, czy są nadżerki. Zgadza się siostra naten plan? - Oczywiście. -I jeszcze jedno, czy siostra prątkuje, czy nieprątkuje? Innymi słowy, czy była badana siostryplwocina, czy nie? - Nie była badana. Doktor byłcały czas spokojny, mity, nie przyspieszał, nie straszył, nie pocieszał. Był rzeczowy,naturalny. Byłpo prostu ludzki. Nie robił tajemnic, informował, cobędzie robił, informował, co stwierdził, co przypuszcza. Na pytanie podawał,jakie sąwyniki badań. Wreszcie zakończył, mówiąc; - To by było wszystko. Ja siostrzedziękuję. Gdyotrzymam wszystkie wyniki, damznać. Wtedy będę 401. mógł coś odpowiedzialnego powiedzieć na tematstanu zdrowia siostry. A co w tej chwili pan doktor może powiedzieć? Stanptuc pogorszył się niecood ostatniegoprześwietlenia wWilnie. Są nadżerki w przewodziepokarmowym. I jest ich wiele. Ale nie jestem pewny, skąd pochodzą. A więc dzisiajmamy dziewiętnastego września. Sądzę,że będę w okolicy dwudziestego piątego gotowy. Dam znaćtelefonicznie,to wtedy się spotkamy. Pożegnała się i wyszła wraz z czekającą na niąsiostrą Chryzostomą. Po drodze wstąpiła dokościółka stojącego na podwórcuszpitala. Nachwilę. Pozwoli siostra? Oczywiście - odpowiedziała socjuszka. Przysiadła w ławce. Bo zdawało jej się, że niepotrafi już ani jednego kroku więcej postawić. Drżała z wyczerpania. A po drugie, chciała mieć jeszczeodrobinęsamotności, ciszy, tego sam na sam z Bogiem. Zapytała Go:"To już? " Usłyszała odpowiedź: "Jeszcze kilka kropel potrzeba, aby kielich był pełny" . "Jeszcze tylko kilkakropel" - powtórzyła. "Jakto dobrze,że Cię już wkrótce zobaczę, Jezu, twarząw twarz". Była najszczęśliwszym człowiekiem naświecie. Załata ją taka fala radości, jakadawno niebyła jej udziałem. Trwaław niej. Nie chciała jejopuszczać. Czas płynął, ale ona była poza czasem. Poza miejscem, poza światem. Obudził ją głos wyszeptany wprost do ucha: Miała byćchwila, a jesteśmy już tu prawie dwiegodziny. O, dwie godziny. Spóźnimysię na obiad. 402 - No to idziemy. Dźwignęła się z trudem na równe nogi. Zrobiłapierwszy krok - zachwiała się. - Niech się siostra na mnie oprze, bo inaczej niedojdziemy do dorożki- doradziła siostra Chryzostomą. -Dziękuję siostrze,dziękuję. Po kilku dniach była kolejna wizyta. Pojechałana Prądnikz matką przełożoną. Nie czekałyprawieanichwili. Weszły do gabinetu doktora Silberga. Zaproszoneiusiadły. Matka Krzyżanowska powiedziała: - Zamieniamy się w stuch. Doktor był spokojny, ale poważny. - To jest zaawansowana gruźlica płuc i jelit. -A jednak- jęknęła matka Irena. - Od czegosię to zaczęło, trudno powiedzieć. -Chyba od płuc -matka wyraziła swoje zdanie. - Mniena to wygląda, że zaczęło się od gruźlicyjelit. Choć byłbyto rzadkiwypadek. A dotego dołączyła się potem gruźlicapłuc i krtani. - I krtani? - matka prawie że wykrzyknęła. - Przy tym siostraprątkuje. -Tego się najbardziej obawiałam - mruknęłamatka. - Otóż w tym stanie rzeczy należysiostrę hospitalizować. A nawetumieścić w separatce. - Nie ulega wątpliwości, że tak - potwierdziłamatka. -Tylko że wnaszym szpitalu wszystkie łóżka sązajęte. Również separatki. 403. - Jaka szkoda. -Pozostaje umieścić siostrę w innym szpitalu. Albo czekać na miejsce tu na Prądniku, a tymczasem położyć siostrę w separatce klasztornej. - Oczywiście że coś takiego się znajdzie- zapewniała matka. -A gdy tylkozwolni się jakieś miejsce u nas,przejdzie siostra tutaj,na Prądnik. Nobardzo dziękujemy panu doktorowi zatęmożliwość - powiedziała matka zukontentowaniem. - A jaką przyszłość pandoktor rokuje naszejchorej? - Matka ma na myśli powrót do zdrowia? -Oczywiście. - To organizmpowinien uporać się z chorobą. My powinniśmy mu w tym pomagać. Powietrze,zdrowe pożywienie, słońce, w miarę oszczędny trybżycia. To wszystko staramy się zapewniać naszympacjentom. Tak nawiasem mówiąc, proponują mistanowisko dyrektora tego szpitala. - A,to gratulacje. -Wyraziłem zgodę i sprawa jest w toku. Ale topotrwa jakiś czas. Wtedy będziemi łatwiej cokolwiek przeprowadzić. SANATORIUM NA PRĄdNiku Weszła matka przełożona. - Siostro Faustyno, dzwonił doktor Silberg, że jestseparatka. Siostra może tam się udać,kiedy zechce. - Jak dobrze,że pan doktor pamiętał. Bo już sięniepokoiłam. -1 mniesię zdawało, że chyba zapomniał. Bokiedyż to byłyśmy uniego. Pod koniec września. A dziś mamydziewiąty grudnia. -Najważniejsze, że nie zawiódł. - Myślę, że niema na co dłużej czekać. Niechsiostra sięspakuje i jedzie. Tak też zrobiła. Z pomocą siostry Chryzostomy. Przywitały je siostry sercanki w stroju pielęgniarek. - Siostry tu pracują? -Od lat. I cieszymy się, że będziemy mogły byćsiostrze pomocne. - No to jaktak, to nic tu pomnie -oświadczyłasiostra Chryzostoma. - Wracam do Łagiewnik. - Myślę, że tak. Dziękuję siostrze za odwiezieniemnie. - Separatka nie najlepsza - tłumaczyła siostrasercanka, prowadząc Helenkę przez labirynt kory405. tarzy, schodów, pacjentów, pielęgniarek, salowych,lekarzy. - Alelepszej nie było. - Czemu siostra mówi, że nie najlepsza? -Bo w pobliżu oddziału dla mężczyzn. A cizawsze hałasują. Głośne rozmowy, radiona cały regulator. Wreszcie doszły. - To tu. Siostra otworzyła drzwi i znalazły się w małym,ale przecież miłym pomieszczeniu. - Proszę się rozgościć,przebrać i położyć. Japrzyjdę za jakiś czas. I wyszła. Helenka uklękła przy łóżku. "Dziękuję Ci, że tomi wynalazłeś. Dla mnie i tak to pałac. DziękujęCi,że oddałeś mnie w ręce sióstr poświęconych SercuTwojego Syna". "A ty rób wszystko, co radzić ci będądoktorzy i siostry" - usłyszała w odpowiedzi. Po południu przyszedł doktor Silberg. - Cieszę się, że wreszcie mogłem siostrę przyjąćw naszym szpitalu. -I ja się cieszęi dziękuję za tęseparatkę. - Potrzeba czegośsiostrze? -Dziękuję,mam wszystko. - W razie gdysiostra będzie miała jakieś życzenia, proszę mówić. Tona razie. Nie chcę dłużej przeszkadzać. - Nie przeszkadza pan doktor, w żadnym wypadku. -Życzę dobrego pobytuw naszymsanatorium. I szybkiego powrotu dozdrowia. Jeżeli nawet nieszybkiego, to jednak powrotu. 406 - Dziękuję zażyczenia. Doktor przychodził od czasudo czasu na krótszą lubdłuższąpogawędkę. Razu pewnego zapytałHelenkę: - Czyto prawda, że siostra rozmawiaz PanemBogiem? -Przepraszam bardzo, ale uważam, że każdyczłowiek rozmawia z Panem Bogiem. To prawda,że częstonie zdaje sobiez tego sprawy,że to PanBóg. Ludzie chętnie mówią na przykład o natchnieniach. Ale przecież Pan Bógwciąż jest znami i nadnami czuwa. A my, . możemysię zwracaćdo niegonie tylko w modlitwie oficjalnej. A On teżmówi donasnie tylkow czasiemodlitwy oficjalnej, ale kiedytylko zaistnieje taka potrzeba. Przecież jest Miłością. Stworzył nas zmiłości. I prowadzi nas przez życiepełen miłosierdzia względem nas. - Dlaczego siostra upiera się przy słowie "miłosierdzie", a nie "miłość"? -Bo "miłość" pasuje mi, gdy jest partnerstwo. Alegdy istnieje relacja: Bóg - człowiek, to wtedy"miłosierdzie"wydaje mi się odpowiedniejsze. Bomy nie jesteśmy partnerami Boga, ale tymi głupimi, słabymi zarozumialcami. A OnjestAbsolutem. Najwyższym Dobrem, Prawdą, Pięknem. Kocha nas. Będąc wyrozumiałym, przebaczającym, cierpliwym. - Mówi to siostra tak bardzo chora i tak cierpiąca. -Każdyma swoją drogę,którą mu Pan Bógwymyślił. Dlaczego taka, dowiemy się, gdy znajdziemy się po tamtej stronie rzeki. Ale wiemto jedno napewno, że taka droga jak moja jest najlepsza dlamnie z wszystkich możliwych. 407. - Po co tyle cierpienia? -Dlamojego wzrostu duchowego. Dla mojegobyć albo nie być człowiekiem. I tak jest zewszystkimi ludźmi. Każdyma swoją, najlepszą dla siebie,drogę. - Co siostra przez to cierpienie uzyskała? -Niepotrafięodpowiedzieć na to pytanie. Takjak żaden człowiek nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ma takie życie, a nie inne. Ale wiem,że to jest zrękimiłującego mnie Boga. I jak mogłabymGo przeklinać? Czujęprzecież Jego bliskość,Jego obecność, Jego miłość. - Czuje siostra Jego obecność? Jego miłość? - Czuję. Ale nie fizycznie, tylko duchowo. -Jak? - Jako pokój, ciszę, światło, mądrość, porządek,bliskość. -Widziała kiedyś siostra PanaBoga? - Bóg jest Duchem. Pokoju nie da się zobaczyćani ciszy, można tylko jej doświadczyć. A Jezus chodził między nami jako Człowiek. - A że spytam się przy okazji, podobno siostrazobaczyła Jezusa i poleciła namalować obraz według tego, co siostra widziała. Niechsiostrami powie naprawdę: czy siostra widziała Pana Jezusa? - I to nie raz. -I siostrauważa, że każdy człowiek może zobaczyć Pana Jezusa? - W większym czymniejszymnasileniu. Mniejlub bardziej wyraźnie. Nowy zftkoN Kiedyś doktor Silberg podczas swojej nieoficjalnej wizyty u niej zapytał: - Czy prawda jest, żesiostra chce założyć nowezgromadzenie? To był zły dzień Helenki. Całą noc przecierpiaław wielkichbólach. Od rana źle się czuła. Najchętniejby spała. A tu nagle takie pytanie. Nie było wyjścia, trzeba było odpowiedzieć. - Powinien powstaćtaki zakon, który by spełniłwszystkie postulaty miłosierdzia. Ożywiła się znowu. Była przytomna, obudzona,gotowa dosnucia dalekosiężnych planów. - To musi być społeczność kochająca się. Względemsiebie nawzajem przyjazna. - Co to znaczy? -Żadna tytułomania, żadne "mateczki", nawet"matki", żadne "przewielebne" ani nawet "wielebne",ale wszystkie będą równe sobie. Będą się zwracać dosiebie "siostro" i będą prawdziwymi siostrami, - Chociażby jednepochodziły z domów arystokratycznych, a drugie z domów chłopskich? Chociażby jedne skończyły studia wyższe, a drugie tylkoszkołę powszechną? 409. - Niezależnie od tego, jaką mają przeszłość zasobą, będą wobec siebie siostrami. A przełożonąpowinna zostaćta, która jest prawdziwie pokorna. Myślała coraz bardziej chaotycznie, ale szła dalej. - Przy przyjęciu do klasztoru posagczy brak posagu nie powinien odegrać żadnej roli. Ważnejest,aby kandydatka była normalna i szczerzepragnęłaoddaćsię Bogu. Aby nie chciała być jak najprędzejprzełożoną ani mistrzynią, ani ekonomką. Tylko zwyczajnąsiostrą,która chce żyć zjednoczona z Bogiem. Czuła,że siły ją opuszczają. Powtarzała się. Pojęcia się jej rozmywały, brak jej było precyzji. Niemniej widziała, że doktor słuchauważnie. - Klasztor nie możew niczym przypominać pałacu. Nie ma się odróżniać wystawnością od innychdomów wokół stojących. Posiłki muszą być proste. Jednakowe dla wszystkich sióstr. Bez wyjątku. Powinno być tak, że każda siostramusi pracować choćby miesiąc w kuchni. Przy ziemniakachi jarzynach,przy gotowaniu, zmywaniu,porządkowaniu. Nawetgdy jest przełożoną. Nie mogąbyć siostry przypisane na całe życie do kuchni czy infirmerii, czy przełożeństwa. Zanikało to,co powiedziała przed chwilą, tonęło gdzieś w głębi jej świadomości. - Siostra, gdyzachoruje, musi być poddana badaniom lekarskim istarannie pielęgnowana. -A, to jest ważne. W pełni przyznaję rację. - A więcklasztor nie z dwoma chórami. Wszystkie siostry mają te same prawa. Powinny być imprzydzielane funkcje według zdolności, wedługumiejętności. Siostryzewnętrzne, które będą pra410 cowały w klasztorach klauzurowych, nie muszą chodzić w habitach. - Słusznie. Habit może przeszkadzać w kontakcie zludźmiświeckimi. Może odcinać od reszty społeczeństwa. - A więc mogąbyćklasztory klauzurowe, aleoprócz tego mogą być takie, gdzie nie obowiązujeklauzura. Nagle nowa myśl powstała w niej, jak światłoprosto znieba. - Najlepiej, gdyby siostrybyły rozrzucone wśródzwyczajnych, ludzi. A więc powinny być klasztory -nie klasztory. Po prostu ludzie żyjący prawdą o miłosierdziu Bożym bez żadnej specjalnejreguły. - No, to rewelacja, co siostra mówi. Na to czekałem. - Jedyną regułą ma byćEwangelia. I rytm życiawedług roku liturgicznego, w którym spotykamySłowoBoże jako narodzonego w Betlejem, jako młodego człowieka przy Józefie cieśli, jako Nauczyciela na drogach Ziemi Świętej, wreszcie jako Zabitego i Zmartwychwstałego. Pozostając w świecie, powinni być złączeni z Bogiem miłosiernym, wktórymjest zanurzony cały wszechświat. I każdy człowiekprowadzony przez Boga. Żeby natej drodze upodabniał siędo Niego. Wreszcie zakończyła stwierdzeniem: - A najlepiej, gdyby taki ruch ogarnął całąludzkość. Doktor Silbergożywiłsię: - Ależoczywiście, siostra ma wpełni rację. Niespodziewałem się, że siostra jest taka genialna. A przynajmniej taka mądra i tak szeroko myśląca. -To nie ja, tonie ja. ToPan Bóg tak midyktuje. 411. - Ja przepraszam siostrę, że siostra musiała tylemówić. Na to nie powinienem pozwalać. Jaodchodzę, niech siostra stara sięzasnąć. Gdy tylko drzwi się zamknęły, usłyszała głos: "Tylko potrzebaci modlitwy, która by była modlitwą wszystkich ludzi, po to, aby pomagała wciążrealizować miłosierdzie". "Ale skąd wezmę taką modlitwę? " - odpowiedziała, już zmęczona do resztytymi zrywami. "Mówiłem ci kiedyśo tym, przypomnij sobie". Spięła się,wytężyławszystkie swoje siły, jakimi jeszcze dysponowała. Już znowu była przytomna, trzeźwa, bystra. Alenic jej nieprzychodziło do głowy. "Nie wiem. Ja nie pamiętam". "Aprzypomnij sobieo miłosiernych rękach, o miłosiernych nogach". "Ach, to mi kiedyś mówiłeś o tym. Maszrację,to możebyć najwspanialsza i zarazem najskuteczniejsza modlitwa dla wszystkichludzi dobrej woli". I popłynęła modlitwa,jakby ktoś jej dyktował: "Pragnę sięcała przemienićw miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie, oPanie; niech tennajwiększy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie Jego, przejdzie przez serce i duszę mojądo bliźnich. Dopomóżmi do tego, o Panie,aby oczy mojebyłymiłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła wedługzewnętrznych pozorów, ale upatrywałato, co pięknew duszach bliźnich, i przychodziła imz pomocą. Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bymskłaniała się do potrzebbliźnich, by uszy moje niebyły obojętne na bóle i jęki bliźnich. 412 Dopomóżmi. Panie, abyjęzyk mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, aledla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia. Dopomóżmi. Panie, aby ręcemojebyłymiłosierne ipełne dobrych uczynków, bym tylko umiałaczynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace. Dopomóżmi, aby nogi moje były miłosierne,abym zawsze spieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwemojeodpocznienie jest w usłużności bliźnim. Dopomóż mi,\ Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła zewszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomunie odmówię serca swego. Obcowaćbędę szczerze nawet z tymi, o których wiem,że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę sięw najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnychcierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój". Zemdlała. A może tylko zasnęła z wyczerpania. POWRÓT do klASZTORU Na drugi dzień chciała wstawać. Mowy nie ma. Wczoraj siostra umierała, a dzisiaj siostra chce wstawać. - Ale czuję się zdrowa. -Tak,w łóżku. O to nietrudno. Ale gdy siostrawstanie nanogi, to siostra poczuje, że się ledwieduch plącze w siostrze. - Mam wyrzuty sumienia - upierała się przyswoim - że się wyleguję w łóżku. -Ja mam też coś tu do powiedzenia. Mam czyniemam? - Oczywiście, że siostra ma ostatnie słowo. Aleja mówię to,co nie dajemi spokoju. - No to niech siostra spokojnie leży. Imusiała przyznać rację siostrze pielęgniarce. Bo gdy spróbowałausadowić się w tóżku w pozycjisiedzącej, już były problemy. Ale gdy zaryzykowałaspacer po swojejseparatce, o mało a skończyłobysię to katastrofą. Zakręciło się jej w głowiei faktycznie mało brakowało, żeby upadła. -1 byłabymupadła -zwierzała się siostrze pielęgniarce, gdy jej to relacjonowała. 414 - Choroba musi wybyć, jak to mówią górale. Imają rację. Jednak wróciłado klasztoru. - Ale na własne żądanie - zastrzegł się dyrektorSilberg. -Na własne żądanie - potwierdziła Helenka. - Przestrzegam, tojest wiosna, pora dla chorychna gruźlicębardzo niekorzystna. -Czuję się zdrowa. - Owszem, stan zdrowiasiostry wyraźnie się polepszył, ale zdrowasiostra jeszcze nie jest. Ja bymnajchętniej siostrę widział w sanatorium przeciwgruźliczym w Zakopanem. A przynajmniej w Rabce. - Nie, już dośćsię należałam. Tutajprzecież przyszłam w tamtym roku, bo w 1936, a teraz jest 1937- roześmiała się Helenka. - Pamiętam, pamiętam. To było 9 grudnia, jaksiostrę witaliśmy, a dzisiaj mamy 27 marca. Aleoszczędny tryb życia proszę. Zgoda? - Trochę pracy niezawadzi. -Nie ma zgody. O pracy nie chcę słyszeć. - Odrobinę, w ogrodzie. -Siostrze niewolno się kłócić. - Ale posprzeczać się trochę wolno. -Jak już się nasza siostra Faustyna tak upiera,niech pandoktor przystanie - stanęła po stronieHelenki matka przełożona, która jak dotąd uczestniczyła w tej rozmowie bez słowa. - A gdy znowu się rozchoruję, to mnie pan dyrektor przyjmie? -Z otwartymi rękami, ale i z wielką burą. 415. I kolejny raz przeliczyła się ze swoimi sitami. Helenka czuta, że nie jest zdrowa. Nawet nie tobyłonajgorsze, że odczuwała bóle we wnętrznościach,ale dokuczały jej zawroty głowy, poty i gorączka. Najbardziej z tego wszystkiego przykre i upokarzające byłytorsje, które czasem potrafiłyją trzymać parę godzin. Nadto deprymowały ją stany jakby utratyświadomości. Uciekała jej gdzieśrzeczywistość. Traciła kontrolę nad swoimi ruchami, żyta jakby w półśnie. Na wpółprzytomna. Nie było to zawsze tak samo, ale nasileniatych objawów doprowadzały ją do rozpaczy. "Jak Cimogę, Boże,służyć w takimstanie? Tym bardziej,że gdy weszła w tryby maszynyklasztornej, nie było mowy o taryfie ulgowej. Dostała ogród. I na tym się sprawa kończyła i zaczynała. Wobec tego ciągnęłaz zaciśniętymi zębami. Aż padła. - Pan dyrektor Silberg proponował Zakopane. Iewentualnie Rabkę. W Zakopanemnie mamydomu, ale w Rabce mamy, "Loretto",Niech siostratam spróbuje - zadecydowała matka przełożona. -Może siostrzedobrze to zrobi. Ale zrobiło to fatalnie. - To nie jest czas na leczenie sanatoryjne,ale naszpitalniane. Stan chorobyzaostrzył się do granickatastrofy. Siostra tu przyjechała 29lipca i po dziesięciu dniach jest coraz gorzej. Ja radzę wracać. Niema codłużej ryzykować - zawyrokował zaprzyjaźnionylekarz. A więcKraków. Ale nie do ogrodu. - Tam sobiesiostra już nie radzi. Niech siostraweźmie furtę, bo akurat furtianka nam choruje. 416 Przyjęła ten obowiązek na wpółprzytomna. Zresztą tak przyjęła, jakby przyjęła każdy inny. A niespodziewała się, jakiotrzymujeskarb. Gdy jej pokazano, co to znaczy furta, to się zachwyciła. Osobny domek, osobnypokoik do mieszkania, osobnepomieszczenie służbowe. "A więcjednak pustelnica. Czy to tak na koniecobdarowałeś mnie. Boże, za czymtęskniłam całeżycie? " Samotnia. Przychodzili do niej ludzie najczęściejpowsparcie. Biedni, pijacy,lumpy, szukający pracy,głodni, szukający pomocy, obtargani, proszący o ubranie. Nie odprawiała nikogoz niczym. Nawet szukających pracy umiała obdarować swoją dobrocią. - Trwasiostra jak ten latarnik na bezludnej wyspie. Jak stróż pilnujący spokoju mieszkańcówdomu. Jakżołnierz stojącyna warcie. - Jaki ja latarnik, skoro lampy nie mam? Jaki jażołnierz, który ma za broń uśmiech i dobre słowo? Jaki ja stróż, który w nocy śpi, aw dzień jest słabyjak mała mysz? Spotykała się z nędzą ludzką. Sama dobrze wiedziała, co to jest głód, bo zaznała go w ciągu wojny. I żaljej było Polski, że nie umie nakarmić głodnych. Iżal jejbyło głodnych, którzy narzekali naPolskę. - Siostrzyczka da mi na biletkolejowy do Kocmyrzowa. Bo mnie okradli na dworcu. - Dlaczego ty się uparłeś na ten Kocmyrzów? Jużeś mnieraznabrał. A teraz coś sobie pomyliłeś. Możesz dostać kromkę chleba z masłem. - E, siostra jest cwana, kutana cztery nogi, która mówi prawdęprosto z mostu. 417. Aż przyszedł jesienny dzień. Typowa plucha -zimno, wietrzno, deszczowo. Siedziała na furciezmarznięta, okutana w co tylko miała pod ręką i pisała swój Dzienniczek. Na taki czaspsa z kulawąnogą nie uświadczy. Nagle usłyszała głos: - Siostro. Podniosła oczy. Przed nią stał obtarganiec. Włosyw strąkach, przemoczonyna wylot, brudne ręce. - Może mi siostradać coś ciepłego do jedzenia? Głodnyjestem. I zmarznięty, Nie budził zaufania. Żądał, nie prosił. Ot, jedenztakich młodych gniewnych,którzy mają pretensjedo wszystkich o wszystko. Dopiero teraz spostrzegła,że jest bosy. "Jakieśbuty trzeba by mu znaleźć"- pomyślała. "Ale najpierw coś ciepłego do jedzenia. Trzeba się wykiklać z bambetli, wejść w deszcz, aby dostaćsię do kuchni. Tam powinna być zupa z obiadu. Możejeszcze ciepła. A jak nie,trzeba podgrzać". - Proszę chwilkę poczekać. Zawahałasię. "Może on specjalnie wysyła mniestąd, bochce cośukraść? Ale przecież nic takiegowartościowego tu nie ma. Ryzykujemy. Biegiem". Rzuciła się pędemprzez deszcz. Kuchnia. Garnek. Pokrywka. Jest. Niewiele, ale dla niego starczy. Najważniejsze,że jeszczeciepła. Chochla. Nabrałaod spodu, żeby gęstsza. Wlała do półlitrowegogarnuszka. Możnajeszcze zagęścić. Chleb. Gdzie chleb? W szafie. Jest. Ukrojona kromka. Wdrobić. Zamieszała. Przykryła spodkiem i biegiem z powrotem nafurtę. Może odszedł. Nie,jest. Jakby nawet trochęodtajał. Podała mu zuśmiechem, zdyszana. 418 - Proszę. Wziął, nicnie mówiąc. Zaczął pić, pomagającsobie łyżką. Nie patrzyła na niego, żeby go nie krępować. Podniosła oczy dopierowtedy, gdy usłyszała: - Dziękuję. Odebrała pusty garnuszek. On odwrócił się, skierował się ku wyjściu - i niespodziewanieodwróciłtwarz w jej stronę. Twarz najpiękniejszego Człowieka na świecie. To był Jezus. I usłyszała Jego słowa:"Chciałem doświadczyćtwojego miłosierdzia". Dpuqi pobyr w SANATORIUM NA PRĄdNiku Wytrzymała dokwietnia. Aż padła. Temperatura wyskoczyła do 40 stopni i nie chciała się obniżyćw żaden sposób. - Nie ma wyjścia - oświadczyła matkaprzełożona. - Trzeba oddać siostrę Faustynę do szpitala. -Niech siostrazadzwonido dyrektoraSilberga - poleciłasiostrze infirmerce - czyją przyjmie. - Oczywiście - powiedziałdyrektor - proszę jąprzywieźć. Akurat jestwolna pojedynka. Nawetwygodniejsza niż poprzednimrazem. Siostry sercanki wyszły do niej z kwiatami, gdyprzyjechała. - Zęby aż tak? - gorszyła się jej socjuszka, siostra Felicja. -Witają jak biskupa. - Bo siostrękochamy. Przekonałyśmy się za poprzednim jej pobytem u nas, jak jest dobra. Na drugi dzieńprzeszła serię badań. Wyniki byłyzłe. - Co jest złego? - spytała. - Wszystko. Trzeba będzie chyba zastosowaćodmę. Nacieki na płucach się powiększyły. I opad krwi jest bardzo wysoki. No,to siostra się doigrała. - Będzie bura? 420 - Obiecałem burę. Ale nie w takim stanie. - Tutaj szybko wydobrzeję. -Zawszetrzeba być dobrej myśli. Jedno jest pewne, że tak prędko siostry stąd nie wypuszczę. Powróciła do swojej separatki. Pomimo wszystkich narzekań dyrektora czuła się tutaj jak żeglarzw spokojnej przystani. Jak podróżny w oazie - powędrówce przez pustynię. Teraz dopierouwidoczniło się zmęczenie. Czasem nie była w stanie podnieść ręki,ciążyła jej jakkamień. - Leniwa się zrobiłam - narzekała do siostry pielęgniarki. Ale tak naprawdę, wiedziała, że jestosłabionado tego stopnia, że nie stać jej na żaden wysiłek. Opadło z niej napięcie, które stwarzały obowiązki. Rozluźniły się mięśnie. Odpoczywała, jak biegaczpo zakończonymmaratonie. Będę spała -- zapowiadała siostrze pielęgniarce. Ale nie mogła zasnąć. Myśli wolno przepływały,pojawiały się stare, przyjazne wspomnienia. Ogarniał jąspokój. Rosła świadomość obecności Tego, który był jej Początkiem i Celem, jej Stwórcąi Ojcem, jej Przyjacielem. Uświadamiała sobie corazwyraźniej, żeśmierćsięjuż zbliża. "Jakże mam dziękować Ci za to, żeśmnie stworzył i prowadził przez życie. Jakże Ci dziękować za to, żeś mi dał takie wspaniałe życie". Wpadała wpółsen, półdrzemkę, półrealno^ć,półrzeczywistość. Była wciąż na skraju marzeniai zwidów. Przybliżyła się jej wieś. Gfogowiec. Powracał czas jej dzieciństwa,dom, rodzice, rodzeństwo, 421. jej codzienna krzątanina. Czasem słyszała gdakanie kur, szczekanie psa, ryczenie krów, śpiew ptaków, słyszała siebie śpiewającą - czy też sama śpiewała. - Po nocnej rosie płyń dźwięczny głosie, niechaj sięecho rozszerzy, gdzie stara chatka, gdzie nasza matka krząta się koło wieczerzy. Jutro dzień święta, niwa nie zżęta, niechaj przez jutrodojrzewa. Niech wiatr swawolny, niech konik polny, niechaj skowronek tu śpiewa. Czuła zapach ogniskaalbo skoszonej trawy. Dolatywał do niej hałasdzieci szkolnych. Oddychaławielką przestrzenią pól za wsią. Widziała niebieskieniebo, kłębiastechmury płynące po nim. Nie zawsze rozróżniała, czy przychodzili do niejludzie prawdziwi, czy ze snów. - Stasieńku, braciszku. Przyjechałeś do mniez tak daleka. - Jak bym mógł nie przyjechać, gdy chorujesz. Choć przyznam,sam bym się nie odważył. Namówił mnie nasz wójt, Romek. Dopiero terazzobaczyła, jak zza Staszka wychylasię Romek. - Przyjechałeś. -Jak potrzeba, to zawsze jestemna wezwanie -tu uśmiechnął się tajemniczo. - Mogę cię o cośzapytać? - Pytaj, proszę. -Kim ty chcesz być? - Pustelnicą. 422 - Pustelnicą? Przecież to niemożliwe. - Wiem. -Mogę ci zaśpiewać. - Proszę. Izaśpiewał: - Ty pójdziesz górą, ty pójdzieszgórą, a ja doliną,ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą, a ja kaliną. Ty będziesz panią, ty będziesz panią na wielkim dworze, ja będę księdzem, ja będę księdzem wcichymklasztorze. - Ty Romet, księdzem? Ty prędzejdo wojskapójdziesz. - Nie, jak tybędziesz pustelnicą, to ja będę pustelnikiem. I będę się pojawiał wtedy, kiedybędziewielka potrzeba. - Terazjuż nie ma żadnej wielkiej potrzeby. Teraz niema nic do ratowania. Terazczekamna Boga. Weszła siostrapielęgniarka. Faustyna zwróciłasię do niej z pytaniem: - Czy byłdzisiaj u mnie mój brat? -Chyba był. Wciążjacyś ludziesię kręcą. - A był sam, czy w dwójkę? -Nie zauważyłam. Innym razem przyszła siostra profesorka: - Mamchwilęczasu, pomyślałam, porozmawiam z siostrą Faustynką. O czym? Zgadnie siostra? - Oczywiście o Polsce. -Tak. Jak wychować nasz naród, abybył mądrym, pracowitym, twórczym, zgodliwym narodem. - Przecież mówiłyśmy o tym; przez prawdziwąreligijność. Przez zjednoczenie się w modlitwie z Bo423. giem, który jest Mądrością, Twórczością, Miłosierdziem. Znowunie była pewna, czy tobyła prawdziwasiostra profesorka, czyjej się tylko zdawato. Znowuspytałasiostrępielęgniarkę: - Czy była dziś u mnie jakaś zakonnica? -Nie zwróciłam uwagi. Ale to nie było nawet najważniejsze. Najważniejsze,że miała ludzi przyjaznych - którzy ją rozumieli i których onarozumiała w oparciu o Boga. "Ciebie, Boże, wybrałamponad wszystko. Ponaddom rodzinny, ponad małżeństwo, ponadswoje dzieci. Jakże Ciza to dziękuję, że dopuściłeś mnie takblisko siebie, że mogę do Ciebie mówić,żeCiebiesłyszę i widziałam Twego Syna tyle razy. A właściwiewciąż Go widziałam. A to jako Dziecię narodzone, a to jako Nauczyciela, jako Zabitego, jakoZmartwychwstałego. I kazałeś mi, Jezu, malować Twój Obraz. I nieumiałamTwojejikony namalować. Aż pan Kazimirowski to zrobił. A ja płakałam i płaczę, że Obraznie jest podobny dotego,co widziałam. Takiprzepiękny jesteś, gdypatrzę teraz na Ciebie, a taki nieudolny Obraz. I jak nie tęsknić za niebem. I jak nie tęsknić zaTobą, Boże mój, i za Twoim Synem, Jezusem. Tęsknię iidę do Ciebie każdą sekundą mojego życia. I wiem na pewno,że jesteś na końcu tej ziemskiejdrogi,która jest początkiem drogi niebiańskiej". Spis TREŚCI I. GŁOGOWIEC 1914 . 1.Wiosna 1914 roku . 2. Pierwsza Komunia Święta . 3. Wybuch wojny światowej . 4.Pod pruską władzą . 5. Rewolucjąpaździernikowa . , 6. Powstanie państwa polskiego . 7.Wojna z Rosją bolszewicką . .U. ALEKSANDRÓW ŁÓDZKI 1921 1. Urodziny Bryszewskich . 2.Powrót doGłogowca . III. ŁÓDŹ 1922 . 1. Wrodzinie Rapackich . 2.U tercjarek . 3. U rodziny Sadowskich . 4.Wybór życia zakonnego. IV WARSZAWA 1924 . 1.Poszukiwanie klasztoru . 2. W Ostrówku u Libszyców . 3.Postulat . 4. Skolimów . V.KRAKÓW 1926 . 1. Klasztor wŁagiewnikach. 2.Obłóczyny. 3. Nowicjat . 4.Śluby czasowe . 425. VI. WARSZAWA 1928 . 251 1. W kuchni na Żytniej . 253 2. Wypożyczonado Wilna. 256 3. Warszawa - Grochów . 258 4. Kiekrz . 264 5. Znowu w Warszawie . 268 VII. PŁOCK1930 . 277 1. Badanie lekarskie. 279 2. Biała . 283 3. Polecenie malowania Obrazu . 288 4. Przełożone a Obraz . 292 5. Spotkanie w Białej. 297 VIII. WARSZAWA 1932. 30) 1. Walendów . 303 2. Początektrzeciej probacji . 308 3. Próba malowania Obrazu . 312 4.Wandeczka . 318 5. Śluby wieczyste. 323 IX. WILNO 1933 . 329 1. Powrót. 331 2. Ksiądz Michał Sopoćko . 334 3. DoktorMaria Maciejewska - psychiatra . 338 4. Istota chrześcijaństwa . 341 5. Pisanie Dzienniczka . 347 6. Malowanie Obrazu . 353 7. Koronka do Bożego Miłosierdzia . 364 8. U chorej matki w Głogowcu . 369 9. Gruźlica. 374 10. Walendów w roku1936 . 380 11.Derdy . 388 426 3933953994054094146. Drugi pobyt w sanatorium naPrądniku 420 X. KRAKÓW 1936. 1.Decyzjana najwyższym szczeblu 2. Doktor Adam Silberg. 3.Sanatorium na Prądniku . 4. Nowy zakon . 5.Powrót do klasztoru . Polecamy: siostra Faust/na MYŚLI WYSZUKANE wybórElżbieta Przybył Postać św. Faustyny i orędzie Miłosierdzia Bożego, które przekazała światu, budzą coraz większe zainteresowanie. Do sanktuarium w Łagiewnikach przybywają wierni ze wszystkich kontynentów, miliony ludzi na całym świecie uczyniłypłynące stąd przestanie częścią swego życiai swej pobożności. Wybór myśli Świętej - zgrupowanych w siedmiu rozdziałach: O sobie. Miłosierdzie Boże, Miłość, Cierpienie, Modlitwai ofiara, Milczenie i posłuszeństwo. Ku świętości- stanowić ma wprowadzeniew niektóreaspekty jej duchowości i dopomóc w lekturzecałościjej dzieła. Polecamy: ks. Mieczysta\vMaliński REKOLEKCJEKOSMICZNE Świat jest słowem Bożym. Ale jak świat odczytać, żeby Boga zrozumieć? I jak "odczytać" Boga,żeby zrozumieć świat? Rekolekcje kosmiczne,wychodząc od tych pytań, prowadzą czytelników w głąb spraw ludzkich: rodziny, życia codziennego, wiary. Ostatecznie więc, jak każdeprawdziwe rekolekcje, są "czytaniem" człowieka: zagubionego, szukającego sobie miejscaw świecie. Polecamy: ks. MieczysławMalińskiKAZANIANAJKRÓTSZE Niewielkie homilie ks. Mieczysława Malińskiego - popularne "ramki", drukowane w "Tygodniku Powszechnym" -jak zawsze odwołują się dofragmentów Ewangelii. "Ewangelia to bezkresnemorze, raz spokojne, raz wzburzone" -piszeAutor. "Tekst na pozór prosty, a w gruncie rzeczy zagadkowy. Realistyczny, apoetycki. Porywający, atrudny do przyjęcia. Ale czujemy, żemusimy podjąć wyzwanie, jakie nam stawia. Trzeba tylko przebić się przez całą jego poetykę,albo raczej trzeba pozwolić jejsię unieść. I wtedy będziemy mogli odkryć, choćby na jedenmoment, jej istotę: miłość". -od ,3Ajqop 2SEU,au 3Z . ZSKEAln X [ Zmarły przed sześcioma laty Henri J. M. Nouwento jeden ze współczesnychmistrzów chrześcijańskiej duchowości. Katolicki ksiądz,profesorYale i Harwardu, ceniony rekołekcjonista i autor szeregu bestsellerów zdecydowałsię w pewnym momencie na życie z ludźmi z umysłowymupośledzeniem we wspólnocie Arki. Kielich iycia to refleksja wyrosła z tychwłaśnie doświadczeń. Wykorzystująckielich jako metaforę, Nouwen rozważa trzy obrazy - jego uchwycenie,uniesienie i wypicie - jakosymbole trzech etapówduchowego rozwoju. Czy jesteś w stanie zaakceptować swoje życie, wziąć za nie odpowiedzialność i dzielić je z innymi - otogłówne pytanie, które stawia czytelnikom. rzyć i czegoś dokonać. W zderzeniuzpowszechnie pa-nującym stereotypemtwardego "macho" albo "mięczaka" taksiążka to prawdziwy skarb, który pomaga rozumieć męską naturę. Wswojejksiążce ojciec Anz-elm Griin przedstawiacharakter i osobowość 18 postaci biblijnych;dzięki ichpoznaniu mężczyźnimogą odkrywać siebie i docierać do siły,która w nich tkwi. Polecamy serdecznierównież kobietom! . 183, format 1. 30202, oprawa twarda,Edycjasw. Pawła Redaktor: Bp Edward Ozorowsld Słownik małżeństwairodziny Pierwszy w Polsce taki słownik zawierający w układzie alfaberycznym podstawowe wiadomości o małżeńsrwie i rodzinie w formie haseł rzeczowycho charakterze interdyscyplinarnym (teologia,filozofia, psychologia, pedagogika, medycyna, socjologia i prawo). Słownikodzwierciedla współczesny stan wiedzyo małżeństwie i rodzinie, posługując sięjęzykiem popularnonaukowym dostosowanym do szerokiego odbiorcy. Książka przygotowanazostała w InstytucieStudiów nad RodzinąATK. s. 513, format 165^240, Akademia TeologuKatolickiej,Fundacja Pomoc Rodzinie MarilynBurns Księga myślenia Jak rozwiązywać problemy, które SĄdwa razy większe od CiebieKsięgamyślenia to wspaniały przewodnik po ścieżkachi bezdrożach naszegoumysłu. Książka zawiera szereg zabawnych ćwiczeń,które pomagają otworzyćsię na twórcze myślenie. Nawet wtedy, -A\o:iG. ri ^ apoiqi32 in'ga iBinja : -f aiuRpA/^ Z. OOZ. ^0^-i'S '^"Z Az^nuA\Tp. M mi^isui A:Li-/33(ods.