14159
Szczegóły |
Tytuł |
14159 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14159 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14159 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14159 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
O. Władysław Kluz OCO
OJCIEC JAN XXIII
Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy
Kraków 1978
W tekście wykorzystano fragmenty dziennika duszy Jana XXIII w przekładzie
polskim s. Józefy Ledóchowskiej ursz. SJK (Jan XXIII, Dziennik Duszy,
Kraków 1965)
Bądźcie doskonali, jako i Ojciec wasz Niebieski doskonały jest (Mt 5,48).
Jezus rzekł uczniom swoim: Jako mnie posłał Ojciec i ja was posyłam (J 20,
21).
Jezus rzekł: Nikt nie przychodzi do Ojca jeno przeze mnie. Gdybyście mnie
byli poznali, poznalibyście zaiste i Ojca mego, ale już niezadługo Go
poznacie, a nawet jużeście Go widzieli. Rzecze mu Filip: Panie, pokaż nam
Ojca, a wystarczy nam. Rzekł mu Jezus: Tak długo jestem z wami, a nie
poznaliście mnie? Filipie, kto widzi mnie, widzi i Ojca. Jakże wiec możesz
mówić: Pokaż nam Ojca? Nie wierzycie, że ja jestem w Ojcu a Ojciec we mnie?
Słowa, które do was mówię, nie od samego siebie mówię, ale Ojciec, który
przebywa we mnie, On działa. Nie wierzycie, że ja jestem w Ojcu, a Ojciec
we mnie? Choćby dla samych uczynków - wierzcie! (J 14, 6-11).
SPIS RZECZY
1. Był człowiek posłany od Boga
2. Wstęp
3. Kimże, mniemasz, będzie to dziecię?
4. Biedne uszy
5. Bergamoi
6. Czystość
7. Panie, cierpieć i być wzgardzonym dla Ciebie!
8. Trzeba skończyć z komediami
9. Pozwolić wróblom ćwierkać
10. Rok Święty 1900
11. Nie jedzcie tak dużo!
12. Żołnierz
13. Na śmierć i życie
14. Wśród mocnej ciszy
15. Na czym polega prawdziwa wielkość?
16. O Leonie, Leonie!
17. Prawdziwa wolność
18. Tak przemija chwała świata
19. Jednego tylko potrzeba
20. Kim będę w przyszłości?
21. Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję!
22. Dyskrecja
23. Dobro musi być czynione dobrze
24. O powrót braci odłączonych
25. Kraków
26. Rok 1914
27. Pisarz i żołnierz
28. Ojciec duchowny seminarium
29. Monsignore
30.Awans czy wygnanie?
31. Przede wszystkim kapłan
32. Nic lepszego nad znoszenie krzyża
33. Krzywe linie polityki ludzkiej
34. Zapalona świeca w oknie
35. Podróże apostolskie
36. Trzeba po prostu robić, co się da
37. Miserere!
38. Chleba! Chleba! Chleba!
39. Przełom.
40. Róże
41. Miotany falami - de tanie
42. Pierworodna córa Kościoła
43. Jesteśmy w Paryżu nie dla zabawy
44. Lojalny, miłujący pokój ksiądz
45. Nowy Obywatel Wenecji
46. Uszanujmy odłamki zdruzgotanego naczynia
47. Kiedy nie wydaje się dekretu biskupiego?
48. Potrzeba mi spocząć nieco
49. Habemus Papam!
50. Otwieramy serce i ramiona dla wszystkich
51Jestem tak "młodym papieżem"
52. ... jak pierwszy kwiat wczesnej wiosny
53. Bez własnej zasługi
54. Biskup Rzymu
55. Gdy się ma osiemdziesiąt lat życia
56. Niczego się nie traci przez pokój
57. Polonia orans
58. U stóp świętej góry
59. Godzina Soboru
60. Krzyk trwogi
61. Pokój na ziemi
62. Pożegnanie
63. Jam jest zmartwychwstanie i życie
64. Do widzenia!
1. BYŁ CZŁOWIEK POSŁANY OD BOGA
-Fragmenty wspomnień o papieżu Janie XXIII ks. kard. Stefana Wyszyńskiego,
Prymasa Polski.
Na stolicy Piotrowej zasiadł papież Jan XXIII . Gdy lud cały trwał jeszcze
w oczekiwaniu, w kaplicy Sykstyńskiej z ust nowego papieża padły krótkie
słowa: "Zwać się będę Janem". Niemal wszyscy obecni tam kardynałowie byli
tą decyzją zaskoczeni. Przyzwyczajeni przecież byliśmy do tego, że od
szeregu 'dziesiątek lat papieże przyjmowali, na ogół, imię Piusa. Jan
usprawiedliwił swój wybór, tłumacząc: Imię to nosił mój Ojciec, imieniem
tym oznaczona była ubożuchna świątynia, w której przyjąłem chrzest. Tyle
wspaniałych świątyń na całym świecie jest pod wezwaniem św. Jana. Ja
również oddaję się pod szczególną opiekę św. Jana Chrzciciela i św. Jana
Apostoła. Chcę być zaledwie głosem wołającego na puszczy: "Gotujcie drogę
Pańską" i chcę, podobnie jak Jan Ewangelista, spoczywać na piersi
Chrystusowej. Pragnę też doznać szczęścia, abym tak jak on mógł wziąć Matkę
Chrystusową do siebie i powiedzieć, że jest Ona Matką moją.
Weszliśmy więc w Kościele Bożym pod rządy papieża Jana. Zapewne, wiek i
długoletnia praca dla kościoła bardzo ciążą na obranym dziś Słudze sług
Bożych, ale Opatrzność Boża kieruje wszystkim. Właśnie temu człowiekowi,
który jest świadom swych słabych sił, Bóg daje tyle niezwykłej pokory i tak
ją uwypukla, jak gdyby chciał dać do zrozumienia całemu światu, że nie
człowiek jest dzisiaj najważniejszy, ale sam Bóg!
Ojciec Święty powiedział do mnie: - "Częstochowa, Częstochowa! Spraw, aby
wiele modlono się za mnie przed waszą Matką Bożą".
Odpowiedziałem: "Uczynię to, aby każdego dnia była msza święta w intencji
Waszej Świątobliwości przed obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej w
Częstochowie". - Jeszcze chwilę zatrzymał mnie Ojciec Święty przy sobie.
Później zauważyłem, siedząc w czasie tercji na wprost tronu papieskiego, że
Ojciec Święty kilkakrotnie spoglądał ku mnie okiem wielkiej życzliwości.
Pomijam liczne inne szczegóły, ale ten jeden notuję, że Ojciec Święty przez
cały niemal czas był bardzo skupiony, szeptał modlitwy, zachowywał się
niezwykle pokornie, co wzbudzało dlań wielką sympatię i brało za serce.
Wśród skomplikowanego ceremoniału obrzędu koronacyjnego zachował
cierpliwość, wyrozumiałość i skupienie.
Nie mogę zapomnieć swego wrażenia z koronacji papieża Jana. W poczuciu
odpowiedzialności przed Bogiem był jakby zgnieciony i zmaltretowany. Bo, po
ludzku sądząc, wiadomo: wiek, trud i praca - to wszystko żłobi w człowieku
swe bruzdy, odbiera życie i energię. Zdawałoby się, że nie pora zaczynać,
gdy trzeba raczej myśleć o zgonie! „ Po ludzku" wszyscy tak myśleliśmy, nie
wyłączając wybranego Papieża.
Ale tylko po ludzku! Po Bożemu wygląda to całkiem inaczej. Już te dwa lata
jego rządów ukazują, czego dokonał i jak olbrzymich podjął się zadań!
Świadczy o tym chociażby jeden zamiar: zwołania Soboru powszechnego, i
drugie dzieło, już dokonane: zwołanie pierwszego Synodu Diecezji Rzymskiej.
Pozornie człowiek bez sił, a tymczasem Rzym nie widział chyba dotąd na
tronie papieskim równie ruchliwego człowieka jak Jan XXIII. Obchodzi on
przecież przedmieścia Rzymu, jest w szpitalach i więzieniach, dociera do
zagubionych klasztorków, do uczelni i seminariów, tam, dokąd zazwyczaj
papieże nigdy nie chodzili, nawet młodsi od niego. Po ludzku - nie ma sił,
ale Bóg krzepi i daje wielką moc.
Jest niedziela Zielonych Świątek - nowe Zesłanie Ducha Miłości na Kościół.
Jeżeli na kogo w Kościele, to chyba najbardziej na tego, który jest
zastępcą Chrystusa na ziemi, na Ojca Świętego, Jana. W promieniach Ducha
Miłości odchodzi do Ojca Papież miłości i dobroci. Napływają wiadomości
radiowe, że zaczęła się agonia... Organizm, pomimo wieku i zniszczenia
chorobą, jest silny, serce bardzo mocne, więc agonia może być długa...
Błagamy Matkę Najświętszą, której obraz kazał umierający Papież postawić
sobie na stole, w nogach łóżka, aby mógł na Nią w chwilach przytomności
patrzeć - o zwycięską moc w tej ostatniej walce, o zmniejszenie
cierpień, o radość serca, o Jej słodką obecność: "Bądź mu Dziewicą
Wspomożycielką! - Pomóż! Okaż się Matką..."
Modlę się za Jana. Jeszcze przed wybiciem godziny 21.00 pada wiadomość: Jan
XXIII nie żyje! Umarł Dobry Papież Jan. W dwa tygodnie po naszym pożegnaniu
w Rzymie. Wrażenie wstrząsające i bez miary bolesne, chociaż oddał życie za
pokój świata i Sobór. Krótki był jego pontyfikat, ale jakże pełen zasług i
znaczenia! Był to człowiek święty, Boży, zjednoczony z Chrystusem w każdej
chwili, pełen żywej, dziecięcej wprost wiary, czynnej realizacji tej wiary.
On po prostu - żył z wiary.
Długo trwamy IW milczeniu...
Jan XXIII promieniował mądrą dobrocią. Miałem wiele sposobności, by
spojrzeć na nią z bliska. Kilka lat kontaktów może niezbyt częstych, ale
jakże bliskich i zasadniczych.
Papież zjednywał swoim osobistym stosunkiem, jakże bezpośrednim i prostym.
Przemawiał wzrokiem i słowami. I więcej bodaj mówił dobrym spojrzeniem niż
słowami. Oddawał się całkowicie ludziom, którzy go odwiedzali. Umiał
słuchać i żywo interesować się sprawami, które były mu przedstawiane.
Trudne problemy, nie dające się dziś rozwiązać, przyjmował z pełnym
zrozumieniem. Umiał zachęcić do cierpliwości, obudzić ufność i tnadzieję na
przyszłość. Ten rozumny optymizm podnosił na duchu, zachęcał do
podejmowania nowych wysiłków, do nadprzyrodzonej cierpliwości. Ojciec
Święty pragnął usunąć z ludzkiego współżycia wszystko, co mogłoby
rozdzielać ludzi, chociaż miał zawsze na uwadze rzeczywiste trudności,
które dzielą. W wyjątkowych sytuacjach dawał temu wyraz, chociaż zawsze
niezwykle taktownie i życzliwie.
Jan XXIII był zdania, że nikomu, kto o to prosi, nie może odmawiać rozmowy.
Uważał się zawsze za przedstawiciela Chrystusa, który rozmawiał z każdym,
kto do Niego przychodził. Zawsze jednak łączył miłość pasterza z
roztropnością Głowy Kościoła. By zrozumieć niejedno posunięcie Papieża i
właściwie je ocenić, trzeba pamiętać o tym, że Jan XXIII zawsze uważał się
przede wszystkim za ojca i pasterza.
Wszystko, co radowało ludzi, znajdowało żywy oddźwięk w sercu Jana XXIII.
Umiał też włączać się w smutki i cierpienia ludzi udręczonych. I dlatego
znajdował wspólny język niemal z każdym, kto chciał to zrozumieć. Dlatego
obudził nadzieje całego świata, że można dojść do porozumienia w skłóconej
rodzinie ludzkiej, gdy obie strony kierują się duchem Prawdy, Wolności,
Sprawiedliwości, Miłości.
Jan XXIII był niezwykle wrażliwy na wszystko, co wyniósł z kontaktów z
Polską. Tę wrażliwość miał jeszcze z domu rodzinnego, gdzie często
opowiadano sobie o dalekim narodzie na północy, który walczy o swoją
wolność w sposób bohaterski. Żyła w jego rodzinnym domu tradycja głębokiej
czci dla tych Włochów, którzy biegli do Polski, by stanąć ramię przy
ramieniu z polskimi powstańcami w walce o wolność. W młodych latach czytał
dzieła Henryka Sienkiewicza, który wywołał w sercu młodego kapłana głęboki
podziw i szacunek dla kultury religijnej i narodowej Polski. Jak żywo
tkwiły te wspomnienia w duszy Papieża, świadczy fakt, że tak często do nich
wracał. Miałem możność kilka razy słuchać tych wspomnień, które radowały
Papieża.
Papież kochał Polskę i czekał na jej wolność. Toteż gdy nadeszła, radował
się wszystkim, co tę wolność tworzyło, umacniało i poszerzało. Bawił się
przypominaniem szczegółów ze swych podróży do Polski. Ileż zachował w
pamięci wspomnień z Krakowa, Częstochowy, Gniezna, Warszawy, Poznania i
tylu innych miast, które zwiedzał.
Najpotężniejsze wrażenie wywarła na duszy Jana XXIII Jasna Góra. Wyniósł z
pobytu w Częstochowie jakieś wewnętrzne osobiste więzy. "O Virginem Nigram,
quam habemus carissimam!" - mówił publicznie na Centralnej Komisjii
Przygotowawczej do Soboru (luty 1962) do zebranych kardynałów, arcybiskupów
i ekspertów. Wracał do Niej często, nie tylko wtedy, gdy po swoim wyborze
upiększył prywatną kaplicę w Castel Gandolfo, zwaną kaplicą polską, gdzie
czczony jest obraz Matki Bożej Częstochowskiej, której zwycięstwa głoszą
freski Jana Rosena rozmieszczone na ścianach kaplicy. Z wdzięcznością
przyjął obraz Matki Bożej Częstochowskiej, który umieścił w swej pracowni
prywatnej, a w którego obliczu oddał Bogu ducha, przyzywając pomocy Matki
Najświętszej.
Uważał, że Kościół w Polsce ma w Jasnej Górze wyjątkową pomoc dla duchowego
zjednoczenia narodu. Cieszył się, że Wielka Nowenna Narodu odbywa się pod
opieką Matki Bożej, że Bogurodzica Dziewica prowadzi Polskę "w wiary nowe
tysiąclecie".
Przy grobie papieża Jana XXIII.
Przybywamy tu nie dla zwyczaju, ale z pobudki serca, związanego w głęboki
sposób z osobą Człowieka, który przeszedł dobrze czyniąc i pozostawił
współczesnemu światu to, czego mu Najbardziej potrzeba.
Papież Jan nie był myślicielem, nie był wielkim teologiem, ale był
Człowiekiem, który żył duchem Ewangelii i prawdą Bożą na co dzień. Głęboko
chował ją w duszy, a równocześnie promieniowała ona przez jego oczy,
uśmiech i słowa, przez wielką życzliwość, którą okazywał każdemu
człowiekowi. Swoim życiem ukazał to, czego najbardziej potrzeba
dzisiejszemu światu. Wszedł w jego intencje, pragnienia, uczucia i
potrzeby. Dlatego zachwycił świat, zmęczony twardością, nieżyczliwością,
ostrością słów i gwałtownymi reakcjami. Człowiek ma już tego dość.
Przyszedł czas, gdy świat najbardziej pragnie ludzi łagodnych, pogodnych,
życzliwych, szanujących innych. Tego potrzeba współczesnemu człowiekowi i w
tym jest sprawdzian naszego chrześcijańskiego ducha. Tego ducha okazał
światu Jan XXIII przez swą prawdziwą, mądrą dobroć.
Nasza obecność tutaj jest świadectwem wielkiej i głębokiej czci dla
Człowieka, który wprawdzie odszedł, ale pozostał w naszych myślach i w
naszej miłości. Bóg, Dawca chwały, pozwoli wcześniej czy później, że
będziemy oglądać go na ołtarzach jako wzór najbardziej potrzebny
współczesnemu światu.
Stefan kardynał Wyszyński Prymas Polski
2. WSTĘP
Świat jest głodny autorytetu.
Ludzkość pragnie swego ojca.
Nasza współczesność przez cztery lata zaspokajała ten głód. Odnaleziono
ojca w osobie Jana XXIII.
Ten człowiek uśmiechnął się czarem swych niewinnych, dziecięcych oczu,
wyciągnął swe ojcowskie ramiona do wszystkich ludzi dobrej woli i powtórzył
za św. Pawłem: "Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w
Chrystusie, nie macie wielu ojców; ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem
was w Chrystusie Jezusie" (1 Kor 4, 15).
Cała ludzkość odczuła w Janie XXIII swego Ojca. Odwzajemniła się mu szczerą
miłością.
Niniejsza książka ma ułatwić odpowiedź na pytanie, w jaki sposób Angelo
Roncalli rozwijał w sobie ojcostwo duchowe przez całe życie; w jaki sposób
stawał się ojcem jako kapłan, biskup, patriarcha, papież?
I tutaj dochodzimy do paradoksalnego stwierdzenia: tym bardziej człowiek
staje się ojcem ludzkości, im bardziej staje się dzieckiem Bożym.
Świat pragnie ludzi na miarę Jana XXIII.
Świat ich potrzebuje, aby być światem humanistycznym, a nie beznadziejną
pustynią bez prawdy i miłości.
Jan XXIII zachęca nas ze stron tej książki: "Proszę was przeto, bądźcie
naśladowcami moimi" (1 Kor 4, 16).
Wrocław 1976 r.
AUTOR
3. KIMŻE, MNIEMASZ, BĘDZIE TO DZIECIĘ?
Listopad, nawet we Włoszech, jest miesiącem przenikliwego zimna, pełnym
mgieł, wichru i deszczu.
Dzień 25 listopada 1881 roku w górzystej osadzie Sotto il Monte nie
wyróżniał się lepszą pogodą. Od rana padał beznadziejny deszcz, a porywisty
wiatr wciskał do nieszczelnych mieszkań powietrze, które wywoływało
dreszcze nawet u osób zdrowych.
Na Via Brusicio, w domu zamieszkałym przez cztery rodziny, rankiem w zimnym
pokoju Marianna Anna Mazzola Roncalli rodziła dziecko. Ostatni jęk rodzącej
połączył się z pierwszym triumfalnym krzykiem nowonarodzonego syna.
Sąsiadki szybko wykąpały chłopca, Obwinęły w prześcieradło i położyły obok
zmęczonej, ale szczęśliwej matki.
- Angelo, mój aniele... - szeptała czule matka do maleńkiego synka.
- Ale grubas z niego - zauważyła sąsiadka.
- Jakie ma duże, ciekawe, ale i piękne oczy - stwierdziła druga.
W tym momencie dziecko otworzyło usta i wydało doniosły krzyk.
- Co to za głos?! Chyba będzie organistą! - prorokowała sąsiadka.
Chłopiec potoczył oczyma po twarzach kobiet pochylonych nad nim. Zaprzeczył
ruchem głowy proroctwu i znowu wydał potężny głos.
- Na pewno będzie księdzem! - próbowała szczęścia druga sąsiadka.
Na czole dziecka pojawiła się zmarszczka niezadowolenia.
- On chyba zostanie biskupem!
Nagły krzyk dziecka nie znamionował aprobaty i tego zaszczytnego urzędu.
- Już wiem! - zawołała sąsiadka. - On będzie papieżem! Roześmiały się oczy
dziecka. Rączki szeroko rozpostarło, jakby w nich chciało pomieścić cały
świat.
- Tak, on będzie naprawdę papieżem! - z całym przekonaniem stwierdziła
sąsiadka.
Marianna uśmiechnęła się gorzko. Cicho szepnęła:
- Nie naśmiewajcie się z mojego dziecka. Niejedną goryczą nakarmią go
ludzie. Tym zaś będzie, kim go Bóg zechce mieć.
- To dlaczego tak krzyczy?
- Po prostu dziecko jest głodne. Chce jeść.
Po chwili drzwi się cicho otworzyły. W progu ukazały się trzy dziewczynki,
trzymające się za ręce: trzyletnia Maria Katarzyna, dwuletnia Terenia i
roczna Ancilla. Matka blado uśmiechnęła się do swoich córek:
- Chcecie zobaczyć z bliska swojego braciszka?
- Tak - chórem odpowiedziały dziewczynki.
- Tylko cichutko podejdźcie do łóżka, bo aniołek już śpi. Dziewczynki
przypatrywały się braciszkowi.
- Jaki on czerwony - szeptem zauważyła Terenia.
- Lala - orzekła Ancilla.
- Ależ nie lala - zaśmiała się Katarzyna. To prawdziwe bobo.
Terenia nie wiele się zastanawiając dotknęła paluszkiem pulchnego policzka
braciszka.
- Plawdziwy blacisek - z powagą wysepleniła dziewczynka. Kiedy dzieci
zajęte były oglądaniem chłopca, koło łóżka stanął ojciec. Pochylił się z
troską nad żoną. Spracowaną ręką pogłaskał jej ciemne włosy. Po chwili
powiedział z tkliwością:
- Marianno.
Tym jednym słowem wyraził tak wiele: miłość, wdzięczność, szacunek dla
swojej żony. Odwzajemniła się też jednym słowem:
- Janie...
Oczy dopowiedziały reszty. Po chwili zapytał się Jan:
- Kiedy zaniesiemy syna do chrztu?
- Dzisiaj po obiedzie - odpowiedziała żona.
- Czy nie lepiej odłożyć to do jutra?
- W żadnym wypadku - żywo zareagowała Marianna. - Przypominasz
sobie, jak nasz proboszcz grzmiał ostatnio na ambonie, aby dzieci
natychmiast po urodzeniu przynosić do chrztu ze względu na wielką
śmiertelność. Po co mamy narażać się Bogu i co gorzej - uśmiechnęła się -
naszemu jegomościowi?
Po obiedzie Marianna z wielkim wysiłkiem wstała z łóżka, ubrała się,
obwinęła dziecko w ciepły koc i wraz z mężem i jego stryjem Sewerynem
skierowali kroki do kościoła parafialnego pod wezwaniem św. Jana.
Niestety, nie zastali księdza proboszcza.
- Pojechał jegomość do chorego, do wioski Terno - oznajmił przybyłym
kościelny. - Wnet przyjedzie. Poczekajcie w zakrystii.
To "wnet" okazało się czterema godzinami, długimi jak wieczność dla
przemarzniętych do kości parafian.
Wreszcie w drzwiach ukazał się proboszcz, ks. Francesco Rebuz-zini.
- Akurat teraz musieliście przyjść z dzieckiem do chrztu? - przywitał
pasterz niezbyt uprzejmie swoje owieczki.
- Ale, jegomościu... - próbowała się wytłumaczyć Marianna. Ksiądz przerwał
jej ostro:
- Żadne ale, jestem zmęczony i koniec. Przyjdźcie jutro. Zresztą widać, że
chłopak zdrowy jak ryba. Może poczekać!
Stryj nie wytrzymał. Chrząknął tak głośno i dwuznacznie, że ksiądz zmienił
zdanie:
- To już dobrze, dobrze. Ochrzczę tego małego poganina, ale tak, że ...
- ... że niby co? - stryj zapytał się rzeczowo.
- ... że chyba zostanie świętym - wymijająco odpowiedział proboszcz.
- To dobrze, jegomościu. Bo ja nie chcę być ojcem chrzestnym byle kogo.
Wkrótce woda chrzcielna zmywała główkę dziecka, a ksiądz wymawiał formułę
sakramentalną:
- Angele, Joseph, ego te baptizo in nomine Patris et Filii et Spiritus
Sancti.
Kiedy dusza dziecka odradzała się dla Boga, ono spokojnie spało.
Po ceremonii chrztu Marianna uklękła przed obrazem Madonny. Matka Matce
tyle miała do powiedzenia i do ofiarowania.
, - Madonno! Ofiaruję Ci swego syna. Opiekuj się nim, aby wyrósł na dobrego
człowieka. Słyszysz, Madonno, pragnę tylko> jednego, aby Angelo był dobrym
człowiekiem!
4. BIEDNE USZY
Rodzina Roncallich dzieliła czas na modlitwę i ciężką pracę. Codziennie -
latem czy zimą - skoro świt małżonkowie wraz z powiększającą się gromadką
dzieci uczęszczali na mszę św. Wieczorem rodzina zebrana wokół dużego
kuchennego stołu odmawiała różaniec. Po kolacji stryj-dziadek Zaverio
czytał i tłumaczył pięknym głosem Pismo św., rozmyślania z książki Ludwika
de Ponte lub życiorysy świętych. W niedziele wszyscy uczęszczali na sumę i
nieszpory.
Modlitwa dawała małżonkom siłę do pracy i niezwykłą cierpliwość. Marianna
raczej małomówna, zawsze jednak w odpowiednim czasie znajdowała dobre,
ciepłe słowo dla męża i dla dzieci. Jej wielkie opanowanie przy olbrzymiej
pracy imponowało dzieciom. Jan także odznaczał się spokojem, prawością, a
równocześnie serdecznością i pogodnym usposobieniem. Dzięki pracowitości i
oszczędności mógł pewnego dnia oświadczyć żonie:
- Marianno, koniec z dzierżawą!
Kiedy zdumiona żona podniosła na niego oczy, objął ją delikatnie i
powiedział:
- Teraz już jesteśmy panami na swoim. Kupiłem od hrabiego Morlani 27 akrów
ziemi i dom „Colombara".
Uradowana rodzina wkrótce przeprowadziła się do nowej własności. Dom był
wprawdzie stary, bo pochodził z XVIII wieku, ale zbudowany solidnie z
kamienia i pokryty żółtym tynkiem. Przede wszystkim był obszerny, bo liczył
aż osiemnaście pokoi; było to ważne dla powiększającej się rodziny.
Tymczasem czas posuwał się nieubłaganie. Kiedy Angelo skończył sześć lat,
ojciec zaprowadził go do szkoły, znajdującej się w odległej o trzy
kilometry miejscowości Carvico. Sotto ii Monte nie miało własnej szkoły.
Cała "instytucja naukowa" zajmowała zaledwie jedną izbę, gdzie na trzy
zmiany czerpały naukę dzieci z całej okolicy. Dla trzech klas był zaledwie
jeden nauczyciel. Był nim ks. Pietro Nolis. Nie miał on łatwego życia wśród
żywiołu rozbrykanych chłopców od sześciu do jedenastu lat. Więcej czasu
tracił na uspokajanie uczniów niż na samą naukę.
Jam Roncalli podczas prezentacji syna oświadczył nauczycielowi:
- On jest zdolny. Jeśli nie będzie chciał się uczyć, proszę go bić!
Mijały, dni, tygodnie, miesiące...
Angelo odznaczał się nie tyle zdolnościami, co pilnością. Najwięcej
trudności miał jednak z gramatyką. Toteż nauczyciel korzystał obficie z
pełnomocnictwa ojcowskiego i targał za uszy małego ucznia, ile się dało.
Pewnego dnia po powrocie do domu Angelo przypatrywał się swemu odbiciu w
lustrze.
- Co się tak przypatrujesz sobie w lustrze? - zapytała się zdumiona
matka.
- Mamusiu, czy nie zauważyłaś, że mam uszy coraz dłuższe?
- Matka roześmiała się. Przytuliła synka do siebie. Pomasowała mu
delikatnie uszy i cicho powiedziała:
- Biedne uszy, coraz większe, ale i mądrości w główce coraz więcej...
W roku 1888 siedmioletni Angelo przyjął w Sotto ii Monte pierwszą Komunię
świętą.
Wieczorem tego dnia zapytała matka rozmodlonego chłopca:
- Czy dobrze wsłuchałeś się w głos Pana Jezusa, którego przyjąłeś dzisiaj
do swego serca?
- Tak, mamo.
Po chwili namysłu dodał:
- Usłyszałem bardzo wyraźnie głos Chrystusa: "Pójdź za mną!"
- A ty?
- Odpowiedziałem: "Idę, Panie!"
Kiedy dzieci już spały, Marianna zwierzała się mężowi:
- Tak mi się wydaje, że Pan Jezus chce, aby nasz Angelo był księdzem.
- A ja myślałem, że jako najstarszy syn odziedziczy po nas gospodarstwo.
Ale jeżeli Pan Bóg chce mu dać inne "gospodarstwo", niech się dzieje wola
Boża. O jedno się tylko martwię, jak podołamy go wykształcić. To dużo
kosztuje, a my...
- Zostawmy to Opatrzności Bożej. Więcej się martwię, czy potrafimy urobić
jego serce na wzór cichego i pokornego Serca Jezusa.
- Trzeba będzie podwoić nasze modlitwy i naszą osobistą pracę nad
uświęceniem własnych dusz.
13 lutego 1889 roku w Carvico otrzymał Angelo sakrament bierzmowania z rąk
biskupa Gaetano Camillo Guindaniego. Nowy rycerz Chrystusa prosił Ducha
Świętego szczególnie o dar męstwa w walce o dopięcie celu.
Po ukończeniu trzech klas w Carvico rozpoczął uczęszczać do następnej klasy
w Celano, miasteczku położonym w dolinie San Marino za Monte Giovanni,
oddalonym o sześć kilometrów od Sotto ii Monte. Droga prowadziła przez
liczne góry i pagórki, toteż można było teraz bez przesady powiedzieć, że
Angelo do szkoły i ze szkoły "szedł pod górę". W zimie mieszkał na stancji
w miasteczku, ale od wczesnej wiosny odbywał codziennie męczącą wędrówkę z
kolegą Pietro Donizettim. Na szczęście szlak szkolnych wędrówek przechodził
przez wioskę San Gregorio, gdzie na plebanii gospodynią była cioteczna
babka Angela. A że babcia miała dobre serce dla wnuczka, a ksiądz proboszcz
don Martinelli pełne zrozumienie dla apetytu młodych, chłopcom nie
brakowało kalorii w codziennej wspinaczce.
Wkrótce też Angelo poznał gorzki smak ludzkiej podłości. Oto w klasie
znaleziono papierosy, czego w szkole nigdy nie tolerowano.
- Kto przyniósł papierosy do klasy? - zapytał nauczyciel.
Odpowiedziała cisza. Chłopcy pobladli i skurczyli się w ławkach. Wiedzieli,
że z nauczycielem w takich wypadkach nie ma żartów.
- Powtarzam pytanie: Kto przyniósł papierosy do klasy? Jeżeli nikt się nie
przyzna, cała klasa zostanie surowo ukarana.
Znowu zapanowała przejmująca cisza.
Nauczyciel uważnie toczył wzrokiem po przestraszonych twarzach uczniów.
Nagle jeden z nich podniósł palce.
- Toś ty przyniósł papierosy? - zapytał nauczyciel.
- Nie, to zrobił Angelo Roncalli.
Gdyby grom uderzył w pobliżu, nie zrobiłby takiego wrażenia na Angelu jak
to bezpodstawne oszczerstwo.
Nauczyciel podszedł do ławki, gdzie siedział Roncalli.
- Toś ty przyniósł papierosy? Angelo podniósł się wolno w ławce.
- Nie - odpowiedział cicho.
- Nie dość, żeś popełnił przestępstwo, to jeszcze kłamiesz? - irytował się
nauczyciel.
Angelo nisko spuścił głowę.
Po chwili nauczyciel wrócił za katedrę. Zaczął coś pisać. Po chwili wręczył
Roncalłemu list i powiedział:
- Zaniesiesz ten list swemu księdzu proboszczowi. Niech wie, jaką ma
czarną owieczkę. On ci odpowiednio "wynagrodzi" za wstyd, jaki
przyniosłeś swoim postępowaniem całej parafii.
Tego dnia Angelo sam wracał do domu. Szedł powoli. W jego sercu szalała
burza. Zastanawiał się: przecież ja tego nie zrobiłem; to mnie wyrządzono
krzywdę, rzucając na mnie bezpodstawne oszczerstwo i teraz ja mam sam
wręczyć na siebie oskarżenie, na które nie zasłużyłem? Przecież byłoby to
głupie i niesprawiedliwe.
Kiedy znalazł się Angelo na szczycie jednej z góry, wziął do ręki list i
powoli zaczął go targać na drobniutkie części. Po chwili rzucił strzępy
listu w dolinę. Wiatr poderwał kawałki papieru i rozniósł je daleko.
W najbliższą niedzielę proboszcz, ks. don Francesco, wezwał chłopca na
plebanię.
- Angelo - zapytał się rozgniewany ksiądz - gdzie jest list od nauczyciela
z Celano, który miałeś mi wręczyć?
Chłopcu ugięły się nogi. Nie odezwał się ani jednym słowem.
- Gdzie jest list? - w głosie wisiała groźba. Angelo jeszcze niżej spuścił
głowę.
W tym momencie proboszcz wymierzył mu silny policzek.
- A teraz wynoś mi się sprzed oczu! - rozkazał proboszcz. Chłopiec biegiem
wypadł z plebanii. Nie wiele zastanawiając się wpadł do pustego w tym
czasie kościoła. Ukląkł przed wielkim krzyżem. Objął swymi ramionami stopy
Chrystusa i dopiero teraz wybuchnął głośnym płaczem.
Po długiej chwili szloch ucichł, tylko ciało wrażliwego chłopca drgało
konwulsyjnie.
- Chryste - zaczął się modlić Angelo, ciężko wzdychając. - Ciebie
najniewinniejszego też policzkowano, pluto na Ciebie, biczowano, wreszcie
ukrzyżowano. A ty, Chryste, modliłeś się za katów: "Ojcze, przebacz
im, bo nie wiedzą co czynią". Naucz mnie Panie takiej postawy. Daj siłę, do
wypełnienia Twojego przykazania: "Miłujcie nieprzyjaciół waszych, czyńcie
dobrze tym, którzy was prześladują, módlcie się za potwarzających was...".
Angelo obtarł łzy rękawem. Ucałował serdecznie skrwawione stopy Chrystusa.
Podniósł się z klęczek. Powoli skierował się ku wyjściu.
Kiedy się znalazł w promieniach słońca zrozumiał, że odniósł pierwsze
wielkie zwycięstwo. Pokonał w sercu nienawiść.
5. BERGAMO
Uczęszczanie do szkoły podstawowej zakończyło się dla Angela niemal klęską.
Bo jakże inaczej można nazwać kompromitujące stopnie, jakie otrzymał: z
religii - dobry, z języka włoskiego, łaciny, geografii - dostateczny, z
matematyki - niedostateczny. To już było prawie dno.
A jednak ani AngeLo, ani - o dziwo! - jego rodzice, nie załamali się tą
klęską. Pomoc przyszła niespodziewanie od hrabiego Morlani, od którego Jan
Roncalli dzierżawił, a później kupił rolę. Od lat hrabia obserwował
silnego, dobrze zbudowanego, ciemnowłosego Angela, z którego twarzy biła
ujmująca pogoda, a z oczu sypały się iskry wesołości. Żal mu się zrobiło
chłopca. Zaproponował jego ojcu:
- Słuchajcie, Janie, jeśli chcecie, to poślijcie syna do Bergamo do
tamtejszego małego seminarium.
- Z takim beznadziejnym świadectwem?
- Mogą uwzględnić przecież trudne warunki, jakie miał wasz syn
uczęszczając do szkoły. A po drugie, egzamin wstępny rozstrzygnie, czy
Angelo zostanie przyjętym do seminarium.
- Ależ, panie hrabio, nas nie stać na opłacanie pobytu i nauki syna w
Bergamo.
Hrabia zastanowił się dłuższą chwilę. Potem rzekł:
- W takiej sytuacji podejmę się sam płacić koszta nauki Angela.
Jan nie wiedział, jak dziękować niespodziewanemu dobrodziejowi.
Radość w domu Roncallich była wielka. Marianna jednak trzeźwo zafrasowała
się:
- Skąd weźmiemy pieniądze na wyprawę dla Angela? Przecież potrzebne mu
jest nowe ubranie, buty, bielizna?
Nagle zdecydowała się:
- Pójdę do proboszcza. Może on nas poratuje.
Don Francesco nie okazał radości, kiedy dowiedział się, że Angelo zamierza
być kapłanem. Jeszcze "bolała" go dłoń od uderzenia chłopca w twarz. Toteż
nie zdobył się na żadną konkretną pomoc materialną. Nie byłby jednak
księdzem, gdyby nie pospieszył z radą:
- Tylu macie krewniaków. Poproście ich o pomoc. Nie odmówią.
Marianna zagryzła wargi. Ucałowała wyciągniętą rękę proboszcza, ukłoniła
się nisko i powiedziała:
- Niech Pan Bóg wynagrodzi wam, dobrodzieju, za radę. Zaczęła obchodzić
wszystkich krewnych, prosząc o pomoc. Wieczorem przyszła niemal załamana
poniżeniem, jakiego jej nie oszczędzili krewni. Płacząc, rzuciła na
stół "pomoc" rodziny. Suma srebrnych monet i miedziaków wynosiła aż ...
dwa liry.
Mimo wszystko we wrześniu 1892 r. Angelo znalazł się w Ber-gamo. Samo
powiatowe miasteczko, oddalone o 16 kilometrów od Sotto ii Monte, wydawało
się chłopcu metropolią, wielkim światem, szczytem marzeń. Egzamin zdał
niespodziewanie dobrze i został zaliczony w poczet alumnów małego
seminarium.
Zaczęły się dni ujęte w ścisły regulamin. Modlitwa, wykłady, przygotowanie
do lekcji, posiłki, rekreacje - normowane były przepisami. Angelo w tym
uregulowanym systemie życia poczuł się dobrze. Teraz nie tracił sił na
męczące i czasochłonne wędrówki do szkoły. Mógł w takich warunkach
poświęcić się całkowicie nauce. Co więcej, właśnie w małym seminarium
rozbudziły się w nim uśpione dotąd zdolności. Szybko chłonął wiedzę, a
dzięki systematyczności i chłopskiemu uporowi zdobywał coraz lepsze
stopnie, tak że wkrótce znalazł się wśród najlepszych uczniów. Ani się nie
spostrzegł, kiedy po trzech latach znalazł się wobec wyboru: albo dalsze
kontynuowanie nauki już w wyższym seminarium duchownym, albo obranie innego
kierunku studiów. Nie zastanawiał się długo. Od dzieciństwa czuł w sobie
powołanie kapłańskie. Chciał kochać Pana Boga za wszelką cenę oraz zostać
kapłanem w służbie dusz prostych, potrzebujących cierpliwości i troskliwej
opieki.
24 czerwca 1895 roku Angelo przyjął tonsurę, dzięki czemu przeszedł ze
stanu laickiego do stanu duchownego i uzyskał inkardynację czyli
przynależność do diecezji Bergamo.
Teraz rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Równocześnie jednak z
całą powagą oddał się pracy nad uświęceniem duszy własnej. Wcześnie
zrozumiał, że tak jak w nauce nie ma postępu bez systematyczności i
rzetelnej pracy, tak w życiu duchowym nie można iść naprzód bez
systematycznej i solidnej współpracy z łaską Bożą.
Do tego celu miał mu posłużyć m. in. Dziennik duszy, w którym postanowił
umieszczać swoje postanowienia, strategię na drodze do wieczności,
spostrzeżenia i uwagi.
I oto czternastoletni seminarzysta w roku 1895 wpisuje do zeszytu za cztery
soldy wzniosłe słowa soboru trydenckiego skierowane do kapłanów:
Duchowni powołani do służby Pana powinni tak swe życie i całe postępowanie
ukształtować, aby strojem, ruchami, chodem, mową i wszystkimi innymi
cechami nie co innego okazywali, jak tylko postawę pełną powagi, opanowania
i pobożności. Niech unikają nawet lekkich błędów, które u nich mogą stać
się bardzo wielkimi, aby ich czyny zyskały sobie powszechny szacunek (Sobór
trydencki, sesja XXII, dekret o reformie, kanon 1).
Następnie umieszcza Angelo zdanie z Lamentacji Jeremiasza: "Dobrze jest
mężowi, gdy nosi jarzmo od młodości swojej" (3, 27).
I teraz następują postanowienia oraz przepisy, które dla swojego użytku
opracował Angelo na podstawie Małego regulaminu, jaki otrzymał od swojego
kierownika duchowego:
Pierwsza i naczelna zasada: wybrać sobie kierownika duchowego
odznaczającego się życiem przykładnym, roztropnością i wiedzą,
do którego ma się pełne zaufanie, całkowicie od niego zależeć, słuchać jego
rad i poddać się z ufnością jego kierownictwu.
Z okazji uroczystości kościelnych zeszyt Roncallego zapełnia się nowymi
postanowieniami:
Triduum 30 listopada
ku czci św. Franciszka Ksawerego -
1) Naśladować jego głęboką pokorę, poznając samego siebie, swoją nędzę
tak duchową, jak i cielesną, szukając w studiach i spełnianiu dobrych
uczynków nie szacunku, czci i dobrej opinii u ludzi, lecz tylko Boga, Jego
chwały, naszego pożytku duchowego i dobra dusz.
2) Naśladować go w umartwieniu przez powściąganie, ile się tylko da, woli
własnej i swoich kaprysów, przez umartwienie ciała, jakim będzie nie
szukanie najwygodniejszej pozy przy siedzeniu i klęczeniu, lecz zadowolenie
się pozycją przyjętą na początku, przez opanowywanie niepohamowanej chęci,
by widzieć, wiedzieć i mówić itd.
3) Dla naśladowania jego gorliwości w szerzeniu chwały Boga i
w zbawieniu dusz brać udział z jak największym skupieniem i wiarą we mszy
św., ofiarując ją w intencji zdrowia, pomyślności i bezpieczeństwa
Najwyższego Pasterza, zwycięstwa Kościoła i nawrócenia niewiernych, a także
w intencji, byśmy sami uzyskali takiego ducha gorliwości, pobożności i
pokory, ofiarności i wzgardy reszty tego świata, jaki cechował naszych
ojców, którzy dali nam pod tym względem wspaniałe i świetlane
przykłady.
Czterodniowe skupienie na cześć św. Franciszka Salezego
Dla uczczenia tego wielkiego świętego:
1) Naśladujmy jego łagodność, odnosząc się do innych z łaskawością,
uprzejmością, wesołością, nie uchybiającą wszakże powadze i
skromności. Taką postawę zachowamy zwłaszcza wobec tych, którzy
nam sprawili jakąś przykrość, nie są nam sympatyczni, których dusze pełne
są udręki, pokus i niepokojów itp. Tych ostatnich postaramy się, o ile się
tylko da, przyciągnąć do Boga.
2) Naśladujmy go w surowości, z jaką odnosił się zawsze do samego siebie,
przez deptanie, przełamywanie i wyrzekanie się własnej woli i własnego
sądu.
3) Naśladujmy jego miłość ku Bogu przez częste wzbudzanie aktów
ofiarowania samego siebie Bogu i przez wyrażenie gotowości
uczynienia tego wszystkiego, czego On w czasie tych świętych dni skupienia
od nas oczekuje, przez gorącą modlitwę, by wszystkie nasze czynności
zmierzały ku dobru.
4) Wreszcie naśladujmy jego miłość bliźniego, modląc się za grzeszników,
o powodzenie misji katolickich, za Najwyższego Pasterza i o
zwycięstwo Kościoła.
W tym czasie Angelo układa dla swojego użytku piękną modlitwę:
Panie Jezu Chryste, który mnie niegodnego i nędznego sługę Twego, Angelo
Giuseppe, bez żadnych moich zasług, lecz tylko z Twego miłosierdzia
raczyłeś powołać do stanu duchownego, błagam Cię, spraw, przez
wstawiennictwo Najświętszej i Najukochańszej Matki mojej, Maryi
Niepokalanej, i wszystkich świętych, moich patronów niebieskich, których
opiece się polecam, abym jak Twój umiłowany uczeń Jan zapłonął ogniem Twej
miłości, a wszystkimi cnotami, zwłaszcza pokorą, ozdobiony, duszę, ciało i
wszystkie moje siły poświęcił dla przysporzenia chwały Twemu Imieniu i Twej
oblubienicy Kościołowi katolickiemu i bym w sercach ludzi rozpalił ogień
Twej miłości, aby Ciebie tylko kochały, Tobie tylko służyły i by na nowo
zostało wzniesione Królestwo Twoje na świecie, gdzie Ty jesteś wiecznym
błogosławionym Królem miłości i pokoju, Ty, który z Bogiem Ojcem w jedności
Ducha Świętego żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.
W następnym roku, tj. w r. 1896, podczas corocznych rekolekcji
seminaryjnych Dziennik duszy zapełnia się nowymi postanowieniami
dotyczącymi życia wewnętrznego i nauki. Precyzuje w nich kleryk dokładnie
środki, jakimi pragnie posługiwać się na drodze do świętości.
1) Postanawiam i przyrzekam, że nie będę nigdy przystępował do Sakramentów
świętych bezmyślnie lub z oziębłością i że przeznaczę co najmniej kwadrans
na przygotowanie się do nich.
2) Postanawiam ponadto, że wytrwam, zwłaszcza w czasie wakacji, w
codziennym rozmyślaniu, rachunku sumienia, szczegółowym i ogólnym, że będę
odmawiał różaniec, odprawiał czytanie duchowne i nawiedzał Najświętszy
Sakrament oraz że będę odmawiał przepisane w Seminarium modlitwy,
pobożnie i według planu dnia, którego przyrzekam przestrzegać jak
najskrupulatniej tak w Seminarium, jak i podczas wakacji.
3) W miarę możności odmówię na cześć Matki Najświętszej psałterz i psalmy
oraz codziennie trzy Zdrowaś dla osiągnięcia cnoty czystości.
4) Będę starannie czuwał nad sobą, by nie popadać w roztargnienia podczas
modlitwy, zwłaszcza podczas ośmiu Ojcze nasz poobiednich,
nieszporów, różańca i rozmyślania. Zarówno na modlitwie, jak i poza nią
będę pamiętał o obecności Jezusa wyobrażając sobie, że jestem
przy Nim w jakimś określonym momencie Jego życia, np. w Wieczerniku lub na
Kalwarii.
5) Przede wszystkim będę się pilnował, aby nie rozrosła się we
mnie pycha, i dlatego będę pamiętał o tym, by siebie uważać za najniższego
i najnędzniejszego ze wszystkich, tak pod względem pobożności, jak i nauki.
6) Co do nauki - będę się do niej przykładał z całą miłością i zapałem
oraz ze wszystkich sił, studiując pilnie wszystkie bez wyjątku
przedmioty, nie zaniedbując żadnego pod pretekstem, że mi nie odpowiada.
7) Będę się szczególnie ćwiczył w umartwieniu, zwłaszcza w ciągłym
przezwyciężaniu miłości własnej i mej wady głównej, unikając tych
okazji, które by mogły ją podsycić. Dlatego nie będę się popisywał swą
wiedzą w rozmowach, nie będę się uniewinniał, wychodząc z założenia, że
postępowanie innych jest zawsze lepsze od mojego. Ani w sposobie bycia, ani
w słowach nie będę sobie nadawał tonów wyższości. Będę unikał wszelkich
pochwał i starannie będę się wystrzegał chęci podkreślania moich czynów
i zwracania i na nie uwagi moich słuchaczy, a także nadawania sobie
jakiegokolwiek znaczenia.
8) Nie spocznę, póki nie osiągnę miłości i nabożeństwa do
Najświętszego Sakramentu, który będzie zawsze najdroższym
ośrodkiem moich uczuć, myśli, jednym słowem: całego mego życia jako
kleryka, a jeśli On mnie zechce, jako księdza.
9) Obiecuję i przysięgam Najświętszej Maryi Pannie, która mi będzie zawsze
najukochańszą Matką, że będę się wystrzegał w miarę moich możliwości jak
najskrupulatniej wszelkiej dobrowolnej myśli czy uczynku, które by mogły
zaciemnić niebiańską cnotę świętej czystości. W tym celu wzywam i wzywać
będę zawsze Królowę Dziewic, aby mi dopomogła w oddaleniu wszelkich pokus,
które podsuwać mi będzie szatan, zagrażających mym postanowieniom.
10) Nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu i Serca Jezusowego, które
przede wszystkim ja sam będę praktykował, postaram się wszczepiać,
zwłaszcza dzieciom, mówiąc z upodobaniem na te tematy. To samo dotyczy
nabożeństwa do Najświętszej Marii Panny.
11) Nie zapomnę nigdy o św. Józefie, zanosząc codziennie do niego jakąś
modlitwę w mojej intencji, za konających i za Kościół.
12) Podczas nowenn w marcu, maju, czerwcu, październiku, a także zawsze,
będę się szczególnie ćwiczył w umartwianiu moich uczuć, odmawiając im tego,
czego by pragnęły. W czasie wakacji, zwłaszcza tam, gdzie są większe
skupiska ludzi, będę bardzo przestrzegał skromności, nie tyle po to, by
świecić innym przykładem, ale aby uniknąć okazji, które mogłyby mi
przynieść szkodę.
13) Będę się modlił i zalecał modlitwę do Najśw. Sakramentu, Marii Panny i
świętych w intencji nawrócenia Wschodu, a zwłaszcza o zjednoczenie
Kościołów odłączonych. Nie opuszczę nigdy modlitwy za Ojca św., za
zwycięstwo Kościoła, za mego najdroższego biskupa, za rodziców i
dobrodziejów, zwłaszcza za tych, którym najwięcej zawdzięczam.
14) Jednym słowem - tak będę postępował, aby wszystkie moje czyny
zmierzały do celu, jaki wskazywał św. Ignacy Loyola: Ad maiorem Dei gloriam
- Na większą chwałę Bożą.
Angelo Roncalli posiadał wielką sztukę, mianowicie umiał nie tylko czynić
postanowienia, ale z żelazną nieustępliwością i konsekwencją realizował je
w codziennym życiu.
6. CZYSTOŚĆ
Szesnastoletni Angelo Roncalli stanął wobec budzącego się popędu
seksualnego. Nie zaskoczyło go to ani zdziwiło. Wychowany na łonie natury
wiedział, że musi przyjść i u niego przebudzenie tej ogromnej siły tkwiącej
w człowieku, która ma służyć do utrzymania rodzaju ludzkiego. Ale co innego
wiedzieć, a co innego samemu przeżyć dramat rozdarcia między duszą a
Ciałem.
Z pełnym zaufaniem zwrócił się do swego kierownika duchowego o pomoc.
Kapłan wysłuchał uważnie zwierzeń Angela i spokojnie rozpoczął rozmowę:
- Dziwne byłoby, przyjacielu, gdybyś tego stanu nie przeżył. Oznaczałoby
to, że albo cieszysz się specjalnym przywilejem Bożym, albo ... że
jesteś nienormalny. Ponieważ jednak nie masz specjalnego przywileju z
nieba i jesteś chłopcem zupełnie normalnym, stajesz wobec problemu
wywalczenia w sobie męskiej, wspaniałej czystości. Walka to nie dla
mięczaków, ale dla ludzi odważnych, wspaniałych, bohaterskich.
- A czy jest w ogóle możliwe - zapytał rzeczowo Angelo - aby człowiek
opanował zupełnie tę dziedzinę?
Doświadczony kierownik duchowy spokojnie odpowiedział:
- Gdyby to było niemożliwe, to Pan Bóg nie nakazywałby czystości
odpowiedniej dla każdego stanu. Co więcej, dla kapłana jest to nie tylko
możliwe, ale i konieczne ze względu na celibat, do którego dobrowolnie się
zobowiązuje.
- Ale chyba nikomu łatwo nie przychodzi utrzymać się w czystości?
- Czasem jest to męczeństwo! - każdą sylabę ostatniego słowa kapłan
wymawiał z przyciskiem. - W każdym razie jest to potężne zmaganie duszy z
ciałem. Ale Pan Bóg w swej niewysłowionej dobroci spieszy każdemu
człowiekowi z pomocą łaski, która wprawdzie nie zastąpi naszego osobistego
wysiłku i zaangażowania w walce o czystość, ale zdecydowanie pomaga.
- Przypominam sobie, że św. Paweł Apostoł narodów, w jednym ze swoich
listów zapytuje się dramatycznie: "A któż uwolni mnie od ciała tej
śmierci?"
- I jak sobie odpowiada?
- Łaska Boża przez Jezusa Chrystusa!
- Przypomnij też sobie słowa tego samego świętego: "Wszystko mogę w Tym,
który mnie umacnia", tj. w Jezusie Chrystusie. I w tych słowach masz
odpowiedź na swoje pytanie, czy człowiek może opanować w sobie dziedzinę
seksualną.
- A czy Pan Bóg każdemu daje wystarczającą łaskę?
- Tak.
- To dlaczego tak dużo upadków w tej dziedzinie?
- Bo ludzie zapominają współpracować z łaską.
- A na czym ta współpraca polega?
Kierownik duchowy spokojnie omówił i przedyskutował z Angelem sposoby
utrzymania i rozwoju cnoty czystości. Wynikiem tej rozmowy były
postanowienia i przyrzeczenia Angela zapisane w Dzienniku duszy:
Ponieważ zrozumiałem, dzięki łasce Bożej i mojej Matce, Najświętszej Pannie
Maryi, jak bezcennym skarbem jest święta czystość i jak bardzo mnie,
powołanemu do anielskiego urzędu kapłaństwa, potrzebne jest zachowanie
nieskalanym tego jaśniejącego zwierciadła, ułożyłem podczas tych świętych
rekolekcji za aprobatą mego ojca duchownego, te oto przyrzeczenia i
postanowiłem skrupulatnie je wypełniać. Powierzam je Najświętszej Dziewicy,
przez ręce trzech anielskich młodzieńców: Alojzego Gonzagi, Stanisława
Kostki i Jana Berchmansa, moich szczególnych patronów, ażeby Ona, przez
zasługi tych trzech swoich lilii, zechciała pobłogosławić i udzielić mi
łaski do ich wypełnienia.
1) Przede wszystkim jestem głęboko przekonany, że święta czystość jest
łaską Bożą, bez której nie umiałbym jej zachować. Dlatego oprę się i tu
także na mocnym fundamencie pokory nie licząc na siebie, ale całą ufność
pokładając w Bogu i Matce Najświętszej. Stąd codziennie będę prosił Boga o
cnotę świętej czystości, a zwłaszcza w Komunii św. całkowicie Mu się
polecę, Jemu, który w Eucharystii przygotowuje mi czboże wybranych i wino,
które rodzi dziewice» (Za 9, 17). Będę miał tkliwe nabożeństwo do
Królowej Dziewic. Ofiaruję zawsze pierwszą godzinę małego oficjum,
pierwsze Zdrowaś z modlitwy Anioł Pański i pierwszy dziesiątek różańca
w intencji zdobycia i zachowania świętej czystości. Pozyskam sobie
także opiekę św. Józefa, najczystszego oblubieńca Marii, odmawiając
do niego dwa razy dziennie modlitwę: "O stróżu dziewic" i będę miał
nabożeństwo do trzech wyżej wymienionych młodzieńców, których
czystość będę się starał sobie przyswoić.
2) Będę stosował surowe umartwienia moich zmysłów, utrzymując je w
granicach chrześcijańskiej skromności. W tym celu nakażę
wstrzemięźliwość moim oczom, nazwanym przez św. Ambrożego "siecią
podstępną" a przez św. Antoniego Padewskiego "złodziejami duszy", unikając
w miarę możności skupisk ludzi z racji świąt itp., a gdybym musiał
tam się znaleźć, będę tak się zachowywał, by nic z tego, co zagraża cnocie
czystości, nie raniło mych oczu, które w takich wypadkach będę trzymał
zawsze opuszczone.
3) Najdalej idącą skromność zachowam także przechodząc przez ulicę miasta
lub gdy się znajdę w innych miejscach publicznych nie będę spoglądał na
plakaty, obrazy, wystawy, gdzie mogłoby się znaleźć coś
nieskromnego, lecz będę postępował w myśl słusznej rady Eklezjastyka: "Nie
rozglądaj się po ulicach miasta ani nie przebiegaj po rynkach jego" (Syr 9,
7).
Nawet w kościołach, prócz tego że zachowam budującą skromność przy świętych
obrzędach, nie będę się nigdy przyglądał takim dziełom sztuki, jak np.
obrazom, rzeźbom, figurom, a przede wszystkim tym dziełom sztuki
malarskiej, gdzie choćby odrobinę tylko było naruszone prawo skromności.
4) Z niewiastami wszelkiego stanu, choćby to były krewne
lub święte, będę szczególnie ostrożny, unikając ich poufałości, towarzystwa
i rozmów, zwłaszcza gdy chodzi o osoby młode. Nigdy nie będę się w
nie wpatrywał, pamiętając o pouczeniu Ducha Świętego: "Nie patrz na pannę,
aby jej piękność nie była ci na upadek" (Syr 9, 5). Nigdy nie będę się im
zwierzał, a jeśli zajdzie konieczność rozmowy z nimi, użyję "mowy twardej,
krótkiej, roztropnej i uczciwej".
5) Nie będę nigdy brał do ręki ani oglądał książek czy obrazków
obrażając