14159

Szczegóły
Tytuł 14159
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14159 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14159 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14159 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

O. Władysław Kluz OCO OJCIEC JAN XXIII Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy Kraków 1978 W tekście wykorzystano fragmenty dziennika duszy Jana XXIII w przekładzie polskim s. Józefy Ledóchowskiej ursz. SJK (Jan XXIII, Dziennik Duszy, Kraków 1965) Bądźcie doskonali, jako i Ojciec wasz Niebieski doskonały jest (Mt 5,48). Jezus rzekł uczniom swoim: Jako mnie posłał Ojciec i ja was posyłam (J 20, 21). Jezus rzekł: Nikt nie przychodzi do Ojca jeno przeze mnie. Gdybyście mnie byli poznali, poznalibyście zaiste i Ojca mego, ale już niezadługo Go poznacie, a nawet jużeście Go widzieli. Rzecze mu Filip: Panie, pokaż nam Ojca, a wystarczy nam. Rzekł mu Jezus: Tak długo jestem z wami, a nie poznaliście mnie? Filipie, kto widzi mnie, widzi i Ojca. Jakże wiec możesz mówić: Pokaż nam Ojca? Nie wierzycie, że ja jestem w Ojcu a Ojciec we mnie? Słowa, które do was mówię, nie od samego siebie mówię, ale Ojciec, który przebywa we mnie, On działa. Nie wierzycie, że ja jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie? Choćby dla samych uczynków - wierzcie! (J 14, 6-11). SPIS RZECZY 1. Był człowiek posłany od Boga 2. Wstęp 3. Kimże, mniemasz, będzie to dziecię? 4. Biedne uszy 5. Bergamoi 6. Czystość 7. Panie, cierpieć i być wzgardzonym dla Ciebie! 8. Trzeba skończyć z komediami 9. Pozwolić wróblom ćwierkać 10. Rok Święty 1900 11. Nie jedzcie tak dużo! 12. Żołnierz 13. Na śmierć i życie 14. Wśród mocnej ciszy 15. Na czym polega prawdziwa wielkość? 16. O Leonie, Leonie! 17. Prawdziwa wolność 18. Tak przemija chwała świata 19. Jednego tylko potrzeba 20. Kim będę w przyszłości? 21. Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję! 22. Dyskrecja 23. Dobro musi być czynione dobrze 24. O powrót braci odłączonych 25. Kraków 26. Rok 1914 27. Pisarz i żołnierz 28. Ojciec duchowny seminarium 29. Monsignore 30.Awans czy wygnanie? 31. Przede wszystkim kapłan 32. Nic lepszego nad znoszenie krzyża 33. Krzywe linie polityki ludzkiej 34. Zapalona świeca w oknie 35. Podróże apostolskie 36. Trzeba po prostu robić, co się da 37. Miserere! 38. Chleba! Chleba! Chleba! 39. Przełom. 40. Róże 41. Miotany falami - de tanie 42. Pierworodna córa Kościoła 43. Jesteśmy w Paryżu nie dla zabawy 44. Lojalny, miłujący pokój ksiądz 45. Nowy Obywatel Wenecji 46. Uszanujmy odłamki zdruzgotanego naczynia 47. Kiedy nie wydaje się dekretu biskupiego? 48. Potrzeba mi spocząć nieco 49. Habemus Papam! 50. Otwieramy serce i ramiona dla wszystkich 51Jestem tak "młodym papieżem" 52. ... jak pierwszy kwiat wczesnej wiosny 53. Bez własnej zasługi 54. Biskup Rzymu 55. Gdy się ma osiemdziesiąt lat życia 56. Niczego się nie traci przez pokój 57. Polonia orans 58. U stóp świętej góry 59. Godzina Soboru 60. Krzyk trwogi 61. Pokój na ziemi 62. Pożegnanie 63. Jam jest zmartwychwstanie i życie 64. Do widzenia! 1. BYŁ CZŁOWIEK POSŁANY OD BOGA -Fragmenty wspomnień o papieżu Janie XXIII ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski. Na stolicy Piotrowej zasiadł papież Jan XXIII . Gdy lud cały trwał jeszcze w oczekiwaniu, w kaplicy Sykstyńskiej z ust nowego papieża padły krótkie słowa: "Zwać się będę Janem". Niemal wszyscy obecni tam kardynałowie byli tą decyzją zaskoczeni. Przyzwyczajeni przecież byliśmy do tego, że od szeregu 'dziesiątek lat papieże przyjmowali, na ogół, imię Piusa. Jan usprawiedliwił swój wybór, tłumacząc: Imię to nosił mój Ojciec, imieniem tym oznaczona była ubożuchna świątynia, w której przyjąłem chrzest. Tyle wspaniałych świątyń na całym świecie jest pod wezwaniem św. Jana. Ja również oddaję się pod szczególną opiekę św. Jana Chrzciciela i św. Jana Apostoła. Chcę być zaledwie głosem wołającego na puszczy: "Gotujcie drogę Pańską" i chcę, podobnie jak Jan Ewangelista, spoczywać na piersi Chrystusowej. Pragnę też doznać szczęścia, abym tak jak on mógł wziąć Matkę Chrystusową do siebie i powiedzieć, że jest Ona Matką moją. Weszliśmy więc w Kościele Bożym pod rządy papieża Jana. Zapewne, wiek i długoletnia praca dla kościoła bardzo ciążą na obranym dziś Słudze sług Bożych, ale Opatrzność Boża kieruje wszystkim. Właśnie temu człowiekowi, który jest świadom swych słabych sił, Bóg daje tyle niezwykłej pokory i tak ją uwypukla, jak gdyby chciał dać do zrozumienia całemu światu, że nie człowiek jest dzisiaj najważniejszy, ale sam Bóg! Ojciec Święty powiedział do mnie: - "Częstochowa, Częstochowa! Spraw, aby wiele modlono się za mnie przed waszą Matką Bożą". Odpowiedziałem: "Uczynię to, aby każdego dnia była msza święta w intencji Waszej Świątobliwości przed obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej w Częstochowie". - Jeszcze chwilę zatrzymał mnie Ojciec Święty przy sobie. Później zauważyłem, siedząc w czasie tercji na wprost tronu papieskiego, że Ojciec Święty kilkakrotnie spoglądał ku mnie okiem wielkiej życzliwości. Pomijam liczne inne szczegóły, ale ten jeden notuję, że Ojciec Święty przez cały niemal czas był bardzo skupiony, szeptał modlitwy, zachowywał się niezwykle pokornie, co wzbudzało dlań wielką sympatię i brało za serce. Wśród skomplikowanego ceremoniału obrzędu koronacyjnego zachował cierpliwość, wyrozumiałość i skupienie. Nie mogę zapomnieć swego wrażenia z koronacji papieża Jana. W poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem był jakby zgnieciony i zmaltretowany. Bo, po ludzku sądząc, wiadomo: wiek, trud i praca - to wszystko żłobi w człowieku swe bruzdy, odbiera życie i energię. Zdawałoby się, że nie pora zaczynać, gdy trzeba raczej myśleć o zgonie! „ Po ludzku" wszyscy tak myśleliśmy, nie wyłączając wybranego Papieża. Ale tylko po ludzku! Po Bożemu wygląda to całkiem inaczej. Już te dwa lata jego rządów ukazują, czego dokonał i jak olbrzymich podjął się zadań! Świadczy o tym chociażby jeden zamiar: zwołania Soboru powszechnego, i drugie dzieło, już dokonane: zwołanie pierwszego Synodu Diecezji Rzymskiej. Pozornie człowiek bez sił, a tymczasem Rzym nie widział chyba dotąd na tronie papieskim równie ruchliwego człowieka jak Jan XXIII. Obchodzi on przecież przedmieścia Rzymu, jest w szpitalach i więzieniach, dociera do zagubionych klasztorków, do uczelni i seminariów, tam, dokąd zazwyczaj papieże nigdy nie chodzili, nawet młodsi od niego. Po ludzku - nie ma sił, ale Bóg krzepi i daje wielką moc. Jest niedziela Zielonych Świątek - nowe Zesłanie Ducha Miłości na Kościół. Jeżeli na kogo w Kościele, to chyba najbardziej na tego, który jest zastępcą Chrystusa na ziemi, na Ojca Świętego, Jana. W promieniach Ducha Miłości odchodzi do Ojca Papież miłości i dobroci. Napływają wiadomości radiowe, że zaczęła się agonia... Organizm, pomimo wieku i zniszczenia chorobą, jest silny, serce bardzo mocne, więc agonia może być długa... Błagamy Matkę Najświętszą, której obraz kazał umierający Papież postawić sobie na stole, w nogach łóżka, aby mógł na Nią w chwilach przytomności patrzeć - o zwycięską moc w tej ostatniej walce, o zmniejszenie cierpień, o radość serca, o Jej słodką obecność: "Bądź mu Dziewicą Wspomożycielką! - Pomóż! Okaż się Matką..." Modlę się za Jana. Jeszcze przed wybiciem godziny 21.00 pada wiadomość: Jan XXIII nie żyje! Umarł Dobry Papież Jan. W dwa tygodnie po naszym pożegnaniu w Rzymie. Wrażenie wstrząsające i bez miary bolesne, chociaż oddał życie za pokój świata i Sobór. Krótki był jego pontyfikat, ale jakże pełen zasług i znaczenia! Był to człowiek święty, Boży, zjednoczony z Chrystusem w każdej chwili, pełen żywej, dziecięcej wprost wiary, czynnej realizacji tej wiary. On po prostu - żył z wiary. Długo trwamy IW milczeniu... Jan XXIII promieniował mądrą dobrocią. Miałem wiele sposobności, by spojrzeć na nią z bliska. Kilka lat kontaktów może niezbyt częstych, ale jakże bliskich i zasadniczych. Papież zjednywał swoim osobistym stosunkiem, jakże bezpośrednim i prostym. Przemawiał wzrokiem i słowami. I więcej bodaj mówił dobrym spojrzeniem niż słowami. Oddawał się całkowicie ludziom, którzy go odwiedzali. Umiał słuchać i żywo interesować się sprawami, które były mu przedstawiane. Trudne problemy, nie dające się dziś rozwiązać, przyjmował z pełnym zrozumieniem. Umiał zachęcić do cierpliwości, obudzić ufność i tnadzieję na przyszłość. Ten rozumny optymizm podnosił na duchu, zachęcał do podejmowania nowych wysiłków, do nadprzyrodzonej cierpliwości. Ojciec Święty pragnął usunąć z ludzkiego współżycia wszystko, co mogłoby rozdzielać ludzi, chociaż miał zawsze na uwadze rzeczywiste trudności, które dzielą. W wyjątkowych sytuacjach dawał temu wyraz, chociaż zawsze niezwykle taktownie i życzliwie. Jan XXIII był zdania, że nikomu, kto o to prosi, nie może odmawiać rozmowy. Uważał się zawsze za przedstawiciela Chrystusa, który rozmawiał z każdym, kto do Niego przychodził. Zawsze jednak łączył miłość pasterza z roztropnością Głowy Kościoła. By zrozumieć niejedno posunięcie Papieża i właściwie je ocenić, trzeba pamiętać o tym, że Jan XXIII zawsze uważał się przede wszystkim za ojca i pasterza. Wszystko, co radowało ludzi, znajdowało żywy oddźwięk w sercu Jana XXIII. Umiał też włączać się w smutki i cierpienia ludzi udręczonych. I dlatego znajdował wspólny język niemal z każdym, kto chciał to zrozumieć. Dlatego obudził nadzieje całego świata, że można dojść do porozumienia w skłóconej rodzinie ludzkiej, gdy obie strony kierują się duchem Prawdy, Wolności, Sprawiedliwości, Miłości. Jan XXIII był niezwykle wrażliwy na wszystko, co wyniósł z kontaktów z Polską. Tę wrażliwość miał jeszcze z domu rodzinnego, gdzie często opowiadano sobie o dalekim narodzie na północy, który walczy o swoją wolność w sposób bohaterski. Żyła w jego rodzinnym domu tradycja głębokiej czci dla tych Włochów, którzy biegli do Polski, by stanąć ramię przy ramieniu z polskimi powstańcami w walce o wolność. W młodych latach czytał dzieła Henryka Sienkiewicza, który wywołał w sercu młodego kapłana głęboki podziw i szacunek dla kultury religijnej i narodowej Polski. Jak żywo tkwiły te wspomnienia w duszy Papieża, świadczy fakt, że tak często do nich wracał. Miałem możność kilka razy słuchać tych wspomnień, które radowały Papieża. Papież kochał Polskę i czekał na jej wolność. Toteż gdy nadeszła, radował się wszystkim, co tę wolność tworzyło, umacniało i poszerzało. Bawił się przypominaniem szczegółów ze swych podróży do Polski. Ileż zachował w pamięci wspomnień z Krakowa, Częstochowy, Gniezna, Warszawy, Poznania i tylu innych miast, które zwiedzał. Najpotężniejsze wrażenie wywarła na duszy Jana XXIII Jasna Góra. Wyniósł z pobytu w Częstochowie jakieś wewnętrzne osobiste więzy. "O Virginem Nigram, quam habemus carissimam!" - mówił publicznie na Centralnej Komisjii Przygotowawczej do Soboru (luty 1962) do zebranych kardynałów, arcybiskupów i ekspertów. Wracał do Niej często, nie tylko wtedy, gdy po swoim wyborze upiększył prywatną kaplicę w Castel Gandolfo, zwaną kaplicą polską, gdzie czczony jest obraz Matki Bożej Częstochowskiej, której zwycięstwa głoszą freski Jana Rosena rozmieszczone na ścianach kaplicy. Z wdzięcznością przyjął obraz Matki Bożej Częstochowskiej, który umieścił w swej pracowni prywatnej, a w którego obliczu oddał Bogu ducha, przyzywając pomocy Matki Najświętszej. Uważał, że Kościół w Polsce ma w Jasnej Górze wyjątkową pomoc dla duchowego zjednoczenia narodu. Cieszył się, że Wielka Nowenna Narodu odbywa się pod opieką Matki Bożej, że Bogurodzica Dziewica prowadzi Polskę "w wiary nowe tysiąclecie". Przy grobie papieża Jana XXIII. Przybywamy tu nie dla zwyczaju, ale z pobudki serca, związanego w głęboki sposób z osobą Człowieka, który przeszedł dobrze czyniąc i pozostawił współczesnemu światu to, czego mu Najbardziej potrzeba. Papież Jan nie był myślicielem, nie był wielkim teologiem, ale był Człowiekiem, który żył duchem Ewangelii i prawdą Bożą na co dzień. Głęboko chował ją w duszy, a równocześnie promieniowała ona przez jego oczy, uśmiech i słowa, przez wielką życzliwość, którą okazywał każdemu człowiekowi. Swoim życiem ukazał to, czego najbardziej potrzeba dzisiejszemu światu. Wszedł w jego intencje, pragnienia, uczucia i potrzeby. Dlatego zachwycił świat, zmęczony twardością, nieżyczliwością, ostrością słów i gwałtownymi reakcjami. Człowiek ma już tego dość. Przyszedł czas, gdy świat najbardziej pragnie ludzi łagodnych, pogodnych, życzliwych, szanujących innych. Tego potrzeba współczesnemu człowiekowi i w tym jest sprawdzian naszego chrześcijańskiego ducha. Tego ducha okazał światu Jan XXIII przez swą prawdziwą, mądrą dobroć. Nasza obecność tutaj jest świadectwem wielkiej i głębokiej czci dla Człowieka, który wprawdzie odszedł, ale pozostał w naszych myślach i w naszej miłości. Bóg, Dawca chwały, pozwoli wcześniej czy później, że będziemy oglądać go na ołtarzach jako wzór najbardziej potrzebny współczesnemu światu. Stefan kardynał Wyszyński Prymas Polski 2. WSTĘP Świat jest głodny autorytetu. Ludzkość pragnie swego ojca. Nasza współczesność przez cztery lata zaspokajała ten głód. Odnaleziono ojca w osobie Jana XXIII. Ten człowiek uśmiechnął się czarem swych niewinnych, dziecięcych oczu, wyciągnął swe ojcowskie ramiona do wszystkich ludzi dobrej woli i powtórzył za św. Pawłem: "Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców; ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie" (1 Kor 4, 15). Cała ludzkość odczuła w Janie XXIII swego Ojca. Odwzajemniła się mu szczerą miłością. Niniejsza książka ma ułatwić odpowiedź na pytanie, w jaki sposób Angelo Roncalli rozwijał w sobie ojcostwo duchowe przez całe życie; w jaki sposób stawał się ojcem jako kapłan, biskup, patriarcha, papież? I tutaj dochodzimy do paradoksalnego stwierdzenia: tym bardziej człowiek staje się ojcem ludzkości, im bardziej staje się dzieckiem Bożym. Świat pragnie ludzi na miarę Jana XXIII. Świat ich potrzebuje, aby być światem humanistycznym, a nie beznadziejną pustynią bez prawdy i miłości. Jan XXIII zachęca nas ze stron tej książki: "Proszę was przeto, bądźcie naśladowcami moimi" (1 Kor 4, 16). Wrocław 1976 r. AUTOR 3. KIMŻE, MNIEMASZ, BĘDZIE TO DZIECIĘ? Listopad, nawet we Włoszech, jest miesiącem przenikliwego zimna, pełnym mgieł, wichru i deszczu. Dzień 25 listopada 1881 roku w górzystej osadzie Sotto il Monte nie wyróżniał się lepszą pogodą. Od rana padał beznadziejny deszcz, a porywisty wiatr wciskał do nieszczelnych mieszkań powietrze, które wywoływało dreszcze nawet u osób zdrowych. Na Via Brusicio, w domu zamieszkałym przez cztery rodziny, rankiem w zimnym pokoju Marianna Anna Mazzola Roncalli rodziła dziecko. Ostatni jęk rodzącej połączył się z pierwszym triumfalnym krzykiem nowonarodzonego syna. Sąsiadki szybko wykąpały chłopca, Obwinęły w prześcieradło i położyły obok zmęczonej, ale szczęśliwej matki. - Angelo, mój aniele... - szeptała czule matka do maleńkiego synka. - Ale grubas z niego - zauważyła sąsiadka. - Jakie ma duże, ciekawe, ale i piękne oczy - stwierdziła druga. W tym momencie dziecko otworzyło usta i wydało doniosły krzyk. - Co to za głos?! Chyba będzie organistą! - prorokowała sąsiadka. Chłopiec potoczył oczyma po twarzach kobiet pochylonych nad nim. Zaprzeczył ruchem głowy proroctwu i znowu wydał potężny głos. - Na pewno będzie księdzem! - próbowała szczęścia druga sąsiadka. Na czole dziecka pojawiła się zmarszczka niezadowolenia. - On chyba zostanie biskupem! Nagły krzyk dziecka nie znamionował aprobaty i tego zaszczytnego urzędu. - Już wiem! - zawołała sąsiadka. - On będzie papieżem! Roześmiały się oczy dziecka. Rączki szeroko rozpostarło, jakby w nich chciało pomieścić cały świat. - Tak, on będzie naprawdę papieżem! - z całym przekonaniem stwierdziła sąsiadka. Marianna uśmiechnęła się gorzko. Cicho szepnęła: - Nie naśmiewajcie się z mojego dziecka. Niejedną goryczą nakarmią go ludzie. Tym zaś będzie, kim go Bóg zechce mieć. - To dlaczego tak krzyczy? - Po prostu dziecko jest głodne. Chce jeść. Po chwili drzwi się cicho otworzyły. W progu ukazały się trzy dziewczynki, trzymające się za ręce: trzyletnia Maria Katarzyna, dwuletnia Terenia i roczna Ancilla. Matka blado uśmiechnęła się do swoich córek: - Chcecie zobaczyć z bliska swojego braciszka? - Tak - chórem odpowiedziały dziewczynki. - Tylko cichutko podejdźcie do łóżka, bo aniołek już śpi. Dziewczynki przypatrywały się braciszkowi. - Jaki on czerwony - szeptem zauważyła Terenia. - Lala - orzekła Ancilla. - Ależ nie lala - zaśmiała się Katarzyna. To prawdziwe bobo. Terenia nie wiele się zastanawiając dotknęła paluszkiem pulchnego policzka braciszka. - Plawdziwy blacisek - z powagą wysepleniła dziewczynka. Kiedy dzieci zajęte były oglądaniem chłopca, koło łóżka stanął ojciec. Pochylił się z troską nad żoną. Spracowaną ręką pogłaskał jej ciemne włosy. Po chwili powiedział z tkliwością: - Marianno. Tym jednym słowem wyraził tak wiele: miłość, wdzięczność, szacunek dla swojej żony. Odwzajemniła się też jednym słowem: - Janie... Oczy dopowiedziały reszty. Po chwili zapytał się Jan: - Kiedy zaniesiemy syna do chrztu? - Dzisiaj po obiedzie - odpowiedziała żona. - Czy nie lepiej odłożyć to do jutra? - W żadnym wypadku - żywo zareagowała Marianna. - Przypominasz sobie, jak nasz proboszcz grzmiał ostatnio na ambonie, aby dzieci natychmiast po urodzeniu przynosić do chrztu ze względu na wielką śmiertelność. Po co mamy narażać się Bogu i co gorzej - uśmiechnęła się - naszemu jegomościowi? Po obiedzie Marianna z wielkim wysiłkiem wstała z łóżka, ubrała się, obwinęła dziecko w ciepły koc i wraz z mężem i jego stryjem Sewerynem skierowali kroki do kościoła parafialnego pod wezwaniem św. Jana. Niestety, nie zastali księdza proboszcza. - Pojechał jegomość do chorego, do wioski Terno - oznajmił przybyłym kościelny. - Wnet przyjedzie. Poczekajcie w zakrystii. To "wnet" okazało się czterema godzinami, długimi jak wieczność dla przemarzniętych do kości parafian. Wreszcie w drzwiach ukazał się proboszcz, ks. Francesco Rebuz-zini. - Akurat teraz musieliście przyjść z dzieckiem do chrztu? - przywitał pasterz niezbyt uprzejmie swoje owieczki. - Ale, jegomościu... - próbowała się wytłumaczyć Marianna. Ksiądz przerwał jej ostro: - Żadne ale, jestem zmęczony i koniec. Przyjdźcie jutro. Zresztą widać, że chłopak zdrowy jak ryba. Może poczekać! Stryj nie wytrzymał. Chrząknął tak głośno i dwuznacznie, że ksiądz zmienił zdanie: - To już dobrze, dobrze. Ochrzczę tego małego poganina, ale tak, że ... - ... że niby co? - stryj zapytał się rzeczowo. - ... że chyba zostanie świętym - wymijająco odpowiedział proboszcz. - To dobrze, jegomościu. Bo ja nie chcę być ojcem chrzestnym byle kogo. Wkrótce woda chrzcielna zmywała główkę dziecka, a ksiądz wymawiał formułę sakramentalną: - Angele, Joseph, ego te baptizo in nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Kiedy dusza dziecka odradzała się dla Boga, ono spokojnie spało. Po ceremonii chrztu Marianna uklękła przed obrazem Madonny. Matka Matce tyle miała do powiedzenia i do ofiarowania. , - Madonno! Ofiaruję Ci swego syna. Opiekuj się nim, aby wyrósł na dobrego człowieka. Słyszysz, Madonno, pragnę tylko> jednego, aby Angelo był dobrym człowiekiem! 4. BIEDNE USZY Rodzina Roncallich dzieliła czas na modlitwę i ciężką pracę. Codziennie - latem czy zimą - skoro świt małżonkowie wraz z powiększającą się gromadką dzieci uczęszczali na mszę św. Wieczorem rodzina zebrana wokół dużego kuchennego stołu odmawiała różaniec. Po kolacji stryj-dziadek Zaverio czytał i tłumaczył pięknym głosem Pismo św., rozmyślania z książki Ludwika de Ponte lub życiorysy świętych. W niedziele wszyscy uczęszczali na sumę i nieszpory. Modlitwa dawała małżonkom siłę do pracy i niezwykłą cierpliwość. Marianna raczej małomówna, zawsze jednak w odpowiednim czasie znajdowała dobre, ciepłe słowo dla męża i dla dzieci. Jej wielkie opanowanie przy olbrzymiej pracy imponowało dzieciom. Jan także odznaczał się spokojem, prawością, a równocześnie serdecznością i pogodnym usposobieniem. Dzięki pracowitości i oszczędności mógł pewnego dnia oświadczyć żonie: - Marianno, koniec z dzierżawą! Kiedy zdumiona żona podniosła na niego oczy, objął ją delikatnie i powiedział: - Teraz już jesteśmy panami na swoim. Kupiłem od hrabiego Morlani 27 akrów ziemi i dom „Colombara". Uradowana rodzina wkrótce przeprowadziła się do nowej własności. Dom był wprawdzie stary, bo pochodził z XVIII wieku, ale zbudowany solidnie z kamienia i pokryty żółtym tynkiem. Przede wszystkim był obszerny, bo liczył aż osiemnaście pokoi; było to ważne dla powiększającej się rodziny. Tymczasem czas posuwał się nieubłaganie. Kiedy Angelo skończył sześć lat, ojciec zaprowadził go do szkoły, znajdującej się w odległej o trzy kilometry miejscowości Carvico. Sotto ii Monte nie miało własnej szkoły. Cała "instytucja naukowa" zajmowała zaledwie jedną izbę, gdzie na trzy zmiany czerpały naukę dzieci z całej okolicy. Dla trzech klas był zaledwie jeden nauczyciel. Był nim ks. Pietro Nolis. Nie miał on łatwego życia wśród żywiołu rozbrykanych chłopców od sześciu do jedenastu lat. Więcej czasu tracił na uspokajanie uczniów niż na samą naukę. Jam Roncalli podczas prezentacji syna oświadczył nauczycielowi: - On jest zdolny. Jeśli nie będzie chciał się uczyć, proszę go bić! Mijały, dni, tygodnie, miesiące... Angelo odznaczał się nie tyle zdolnościami, co pilnością. Najwięcej trudności miał jednak z gramatyką. Toteż nauczyciel korzystał obficie z pełnomocnictwa ojcowskiego i targał za uszy małego ucznia, ile się dało. Pewnego dnia po powrocie do domu Angelo przypatrywał się swemu odbiciu w lustrze. - Co się tak przypatrujesz sobie w lustrze? - zapytała się zdumiona matka. - Mamusiu, czy nie zauważyłaś, że mam uszy coraz dłuższe? - Matka roześmiała się. Przytuliła synka do siebie. Pomasowała mu delikatnie uszy i cicho powiedziała: - Biedne uszy, coraz większe, ale i mądrości w główce coraz więcej... W roku 1888 siedmioletni Angelo przyjął w Sotto ii Monte pierwszą Komunię świętą. Wieczorem tego dnia zapytała matka rozmodlonego chłopca: - Czy dobrze wsłuchałeś się w głos Pana Jezusa, którego przyjąłeś dzisiaj do swego serca? - Tak, mamo. Po chwili namysłu dodał: - Usłyszałem bardzo wyraźnie głos Chrystusa: "Pójdź za mną!" - A ty? - Odpowiedziałem: "Idę, Panie!" Kiedy dzieci już spały, Marianna zwierzała się mężowi: - Tak mi się wydaje, że Pan Jezus chce, aby nasz Angelo był księdzem. - A ja myślałem, że jako najstarszy syn odziedziczy po nas gospodarstwo. Ale jeżeli Pan Bóg chce mu dać inne "gospodarstwo", niech się dzieje wola Boża. O jedno się tylko martwię, jak podołamy go wykształcić. To dużo kosztuje, a my... - Zostawmy to Opatrzności Bożej. Więcej się martwię, czy potrafimy urobić jego serce na wzór cichego i pokornego Serca Jezusa. - Trzeba będzie podwoić nasze modlitwy i naszą osobistą pracę nad uświęceniem własnych dusz. 13 lutego 1889 roku w Carvico otrzymał Angelo sakrament bierzmowania z rąk biskupa Gaetano Camillo Guindaniego. Nowy rycerz Chrystusa prosił Ducha Świętego szczególnie o dar męstwa w walce o dopięcie celu. Po ukończeniu trzech klas w Carvico rozpoczął uczęszczać do następnej klasy w Celano, miasteczku położonym w dolinie San Marino za Monte Giovanni, oddalonym o sześć kilometrów od Sotto ii Monte. Droga prowadziła przez liczne góry i pagórki, toteż można było teraz bez przesady powiedzieć, że Angelo do szkoły i ze szkoły "szedł pod górę". W zimie mieszkał na stancji w miasteczku, ale od wczesnej wiosny odbywał codziennie męczącą wędrówkę z kolegą Pietro Donizettim. Na szczęście szlak szkolnych wędrówek przechodził przez wioskę San Gregorio, gdzie na plebanii gospodynią była cioteczna babka Angela. A że babcia miała dobre serce dla wnuczka, a ksiądz proboszcz don Martinelli pełne zrozumienie dla apetytu młodych, chłopcom nie brakowało kalorii w codziennej wspinaczce. Wkrótce też Angelo poznał gorzki smak ludzkiej podłości. Oto w klasie znaleziono papierosy, czego w szkole nigdy nie tolerowano. - Kto przyniósł papierosy do klasy? - zapytał nauczyciel. Odpowiedziała cisza. Chłopcy pobladli i skurczyli się w ławkach. Wiedzieli, że z nauczycielem w takich wypadkach nie ma żartów. - Powtarzam pytanie: Kto przyniósł papierosy do klasy? Jeżeli nikt się nie przyzna, cała klasa zostanie surowo ukarana. Znowu zapanowała przejmująca cisza. Nauczyciel uważnie toczył wzrokiem po przestraszonych twarzach uczniów. Nagle jeden z nich podniósł palce. - Toś ty przyniósł papierosy? - zapytał nauczyciel. - Nie, to zrobił Angelo Roncalli. Gdyby grom uderzył w pobliżu, nie zrobiłby takiego wrażenia na Angelu jak to bezpodstawne oszczerstwo. Nauczyciel podszedł do ławki, gdzie siedział Roncalli. - Toś ty przyniósł papierosy? Angelo podniósł się wolno w ławce. - Nie - odpowiedział cicho. - Nie dość, żeś popełnił przestępstwo, to jeszcze kłamiesz? - irytował się nauczyciel. Angelo nisko spuścił głowę. Po chwili nauczyciel wrócił za katedrę. Zaczął coś pisać. Po chwili wręczył Roncalłemu list i powiedział: - Zaniesiesz ten list swemu księdzu proboszczowi. Niech wie, jaką ma czarną owieczkę. On ci odpowiednio "wynagrodzi" za wstyd, jaki przyniosłeś swoim postępowaniem całej parafii. Tego dnia Angelo sam wracał do domu. Szedł powoli. W jego sercu szalała burza. Zastanawiał się: przecież ja tego nie zrobiłem; to mnie wyrządzono krzywdę, rzucając na mnie bezpodstawne oszczerstwo i teraz ja mam sam wręczyć na siebie oskarżenie, na które nie zasłużyłem? Przecież byłoby to głupie i niesprawiedliwe. Kiedy znalazł się Angelo na szczycie jednej z góry, wziął do ręki list i powoli zaczął go targać na drobniutkie części. Po chwili rzucił strzępy listu w dolinę. Wiatr poderwał kawałki papieru i rozniósł je daleko. W najbliższą niedzielę proboszcz, ks. don Francesco, wezwał chłopca na plebanię. - Angelo - zapytał się rozgniewany ksiądz - gdzie jest list od nauczyciela z Celano, który miałeś mi wręczyć? Chłopcu ugięły się nogi. Nie odezwał się ani jednym słowem. - Gdzie jest list? - w głosie wisiała groźba. Angelo jeszcze niżej spuścił głowę. W tym momencie proboszcz wymierzył mu silny policzek. - A teraz wynoś mi się sprzed oczu! - rozkazał proboszcz. Chłopiec biegiem wypadł z plebanii. Nie wiele zastanawiając się wpadł do pustego w tym czasie kościoła. Ukląkł przed wielkim krzyżem. Objął swymi ramionami stopy Chrystusa i dopiero teraz wybuchnął głośnym płaczem. Po długiej chwili szloch ucichł, tylko ciało wrażliwego chłopca drgało konwulsyjnie. - Chryste - zaczął się modlić Angelo, ciężko wzdychając. - Ciebie najniewinniejszego też policzkowano, pluto na Ciebie, biczowano, wreszcie ukrzyżowano. A ty, Chryste, modliłeś się za katów: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią". Naucz mnie Panie takiej postawy. Daj siłę, do wypełnienia Twojego przykazania: "Miłujcie nieprzyjaciół waszych, czyńcie dobrze tym, którzy was prześladują, módlcie się za potwarzających was...". Angelo obtarł łzy rękawem. Ucałował serdecznie skrwawione stopy Chrystusa. Podniósł się z klęczek. Powoli skierował się ku wyjściu. Kiedy się znalazł w promieniach słońca zrozumiał, że odniósł pierwsze wielkie zwycięstwo. Pokonał w sercu nienawiść. 5. BERGAMO Uczęszczanie do szkoły podstawowej zakończyło się dla Angela niemal klęską. Bo jakże inaczej można nazwać kompromitujące stopnie, jakie otrzymał: z religii - dobry, z języka włoskiego, łaciny, geografii - dostateczny, z matematyki - niedostateczny. To już było prawie dno. A jednak ani AngeLo, ani - o dziwo! - jego rodzice, nie załamali się tą klęską. Pomoc przyszła niespodziewanie od hrabiego Morlani, od którego Jan Roncalli dzierżawił, a później kupił rolę. Od lat hrabia obserwował silnego, dobrze zbudowanego, ciemnowłosego Angela, z którego twarzy biła ujmująca pogoda, a z oczu sypały się iskry wesołości. Żal mu się zrobiło chłopca. Zaproponował jego ojcu: - Słuchajcie, Janie, jeśli chcecie, to poślijcie syna do Bergamo do tamtejszego małego seminarium. - Z takim beznadziejnym świadectwem? - Mogą uwzględnić przecież trudne warunki, jakie miał wasz syn uczęszczając do szkoły. A po drugie, egzamin wstępny rozstrzygnie, czy Angelo zostanie przyjętym do seminarium. - Ależ, panie hrabio, nas nie stać na opłacanie pobytu i nauki syna w Bergamo. Hrabia zastanowił się dłuższą chwilę. Potem rzekł: - W takiej sytuacji podejmę się sam płacić koszta nauki Angela. Jan nie wiedział, jak dziękować niespodziewanemu dobrodziejowi. Radość w domu Roncallich była wielka. Marianna jednak trzeźwo zafrasowała się: - Skąd weźmiemy pieniądze na wyprawę dla Angela? Przecież potrzebne mu jest nowe ubranie, buty, bielizna? Nagle zdecydowała się: - Pójdę do proboszcza. Może on nas poratuje. Don Francesco nie okazał radości, kiedy dowiedział się, że Angelo zamierza być kapłanem. Jeszcze "bolała" go dłoń od uderzenia chłopca w twarz. Toteż nie zdobył się na żadną konkretną pomoc materialną. Nie byłby jednak księdzem, gdyby nie pospieszył z radą: - Tylu macie krewniaków. Poproście ich o pomoc. Nie odmówią. Marianna zagryzła wargi. Ucałowała wyciągniętą rękę proboszcza, ukłoniła się nisko i powiedziała: - Niech Pan Bóg wynagrodzi wam, dobrodzieju, za radę. Zaczęła obchodzić wszystkich krewnych, prosząc o pomoc. Wieczorem przyszła niemal załamana poniżeniem, jakiego jej nie oszczędzili krewni. Płacząc, rzuciła na stół "pomoc" rodziny. Suma srebrnych monet i miedziaków wynosiła aż ... dwa liry. Mimo wszystko we wrześniu 1892 r. Angelo znalazł się w Ber-gamo. Samo powiatowe miasteczko, oddalone o 16 kilometrów od Sotto ii Monte, wydawało się chłopcu metropolią, wielkim światem, szczytem marzeń. Egzamin zdał niespodziewanie dobrze i został zaliczony w poczet alumnów małego seminarium. Zaczęły się dni ujęte w ścisły regulamin. Modlitwa, wykłady, przygotowanie do lekcji, posiłki, rekreacje - normowane były przepisami. Angelo w tym uregulowanym systemie życia poczuł się dobrze. Teraz nie tracił sił na męczące i czasochłonne wędrówki do szkoły. Mógł w takich warunkach poświęcić się całkowicie nauce. Co więcej, właśnie w małym seminarium rozbudziły się w nim uśpione dotąd zdolności. Szybko chłonął wiedzę, a dzięki systematyczności i chłopskiemu uporowi zdobywał coraz lepsze stopnie, tak że wkrótce znalazł się wśród najlepszych uczniów. Ani się nie spostrzegł, kiedy po trzech latach znalazł się wobec wyboru: albo dalsze kontynuowanie nauki już w wyższym seminarium duchownym, albo obranie innego kierunku studiów. Nie zastanawiał się długo. Od dzieciństwa czuł w sobie powołanie kapłańskie. Chciał kochać Pana Boga za wszelką cenę oraz zostać kapłanem w służbie dusz prostych, potrzebujących cierpliwości i troskliwej opieki. 24 czerwca 1895 roku Angelo przyjął tonsurę, dzięki czemu przeszedł ze stanu laickiego do stanu duchownego i uzyskał inkardynację czyli przynależność do diecezji Bergamo. Teraz rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Równocześnie jednak z całą powagą oddał się pracy nad uświęceniem duszy własnej. Wcześnie zrozumiał, że tak jak w nauce nie ma postępu bez systematyczności i rzetelnej pracy, tak w życiu duchowym nie można iść naprzód bez systematycznej i solidnej współpracy z łaską Bożą. Do tego celu miał mu posłużyć m. in. Dziennik duszy, w którym postanowił umieszczać swoje postanowienia, strategię na drodze do wieczności, spostrzeżenia i uwagi. I oto czternastoletni seminarzysta w roku 1895 wpisuje do zeszytu za cztery soldy wzniosłe słowa soboru trydenckiego skierowane do kapłanów: Duchowni powołani do służby Pana powinni tak swe życie i całe postępowanie ukształtować, aby strojem, ruchami, chodem, mową i wszystkimi innymi cechami nie co innego okazywali, jak tylko postawę pełną powagi, opanowania i pobożności. Niech unikają nawet lekkich błędów, które u nich mogą stać się bardzo wielkimi, aby ich czyny zyskały sobie powszechny szacunek (Sobór trydencki, sesja XXII, dekret o reformie, kanon 1). Następnie umieszcza Angelo zdanie z Lamentacji Jeremiasza: "Dobrze jest mężowi, gdy nosi jarzmo od młodości swojej" (3, 27). I teraz następują postanowienia oraz przepisy, które dla swojego użytku opracował Angelo na podstawie Małego regulaminu, jaki otrzymał od swojego kierownika duchowego: Pierwsza i naczelna zasada: wybrać sobie kierownika duchowego odznaczającego się życiem przykładnym, roztropnością i wiedzą, do którego ma się pełne zaufanie, całkowicie od niego zależeć, słuchać jego rad i poddać się z ufnością jego kierownictwu. Z okazji uroczystości kościelnych zeszyt Roncallego zapełnia się nowymi postanowieniami: Triduum 30 listopada ku czci św. Franciszka Ksawerego - 1) Naśladować jego głęboką pokorę, poznając samego siebie, swoją nędzę tak duchową, jak i cielesną, szukając w studiach i spełnianiu dobrych uczynków nie szacunku, czci i dobrej opinii u ludzi, lecz tylko Boga, Jego chwały, naszego pożytku duchowego i dobra dusz. 2) Naśladować go w umartwieniu przez powściąganie, ile się tylko da, woli własnej i swoich kaprysów, przez umartwienie ciała, jakim będzie nie szukanie najwygodniejszej pozy przy siedzeniu i klęczeniu, lecz zadowolenie się pozycją przyjętą na początku, przez opanowywanie niepohamowanej chęci, by widzieć, wiedzieć i mówić itd. 3) Dla naśladowania jego gorliwości w szerzeniu chwały Boga i w zbawieniu dusz brać udział z jak największym skupieniem i wiarą we mszy św., ofiarując ją w intencji zdrowia, pomyślności i bezpieczeństwa Najwyższego Pasterza, zwycięstwa Kościoła i nawrócenia niewiernych, a także w intencji, byśmy sami uzyskali takiego ducha gorliwości, pobożności i pokory, ofiarności i wzgardy reszty tego świata, jaki cechował naszych ojców, którzy dali nam pod tym względem wspaniałe i świetlane przykłady. Czterodniowe skupienie na cześć św. Franciszka Salezego Dla uczczenia tego wielkiego świętego: 1) Naśladujmy jego łagodność, odnosząc się do innych z łaskawością, uprzejmością, wesołością, nie uchybiającą wszakże powadze i skromności. Taką postawę zachowamy zwłaszcza wobec tych, którzy nam sprawili jakąś przykrość, nie są nam sympatyczni, których dusze pełne są udręki, pokus i niepokojów itp. Tych ostatnich postaramy się, o ile się tylko da, przyciągnąć do Boga. 2) Naśladujmy go w surowości, z jaką odnosił się zawsze do samego siebie, przez deptanie, przełamywanie i wyrzekanie się własnej woli i własnego sądu. 3) Naśladujmy jego miłość ku Bogu przez częste wzbudzanie aktów ofiarowania samego siebie Bogu i przez wyrażenie gotowości uczynienia tego wszystkiego, czego On w czasie tych świętych dni skupienia od nas oczekuje, przez gorącą modlitwę, by wszystkie nasze czynności zmierzały ku dobru. 4) Wreszcie naśladujmy jego miłość bliźniego, modląc się za grzeszników, o powodzenie misji katolickich, za Najwyższego Pasterza i o zwycięstwo Kościoła. W tym czasie Angelo układa dla swojego użytku piękną modlitwę: Panie Jezu Chryste, który mnie niegodnego i nędznego sługę Twego, Angelo Giuseppe, bez żadnych moich zasług, lecz tylko z Twego miłosierdzia raczyłeś powołać do stanu duchownego, błagam Cię, spraw, przez wstawiennictwo Najświętszej i Najukochańszej Matki mojej, Maryi Niepokalanej, i wszystkich świętych, moich patronów niebieskich, których opiece się polecam, abym jak Twój umiłowany uczeń Jan zapłonął ogniem Twej miłości, a wszystkimi cnotami, zwłaszcza pokorą, ozdobiony, duszę, ciało i wszystkie moje siły poświęcił dla przysporzenia chwały Twemu Imieniu i Twej oblubienicy Kościołowi katolickiemu i bym w sercach ludzi rozpalił ogień Twej miłości, aby Ciebie tylko kochały, Tobie tylko służyły i by na nowo zostało wzniesione Królestwo Twoje na świecie, gdzie Ty jesteś wiecznym błogosławionym Królem miłości i pokoju, Ty, który z Bogiem Ojcem w jedności Ducha Świętego żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen. W następnym roku, tj. w r. 1896, podczas corocznych rekolekcji seminaryjnych Dziennik duszy zapełnia się nowymi postanowieniami dotyczącymi życia wewnętrznego i nauki. Precyzuje w nich kleryk dokładnie środki, jakimi pragnie posługiwać się na drodze do świętości. 1) Postanawiam i przyrzekam, że nie będę nigdy przystępował do Sakramentów świętych bezmyślnie lub z oziębłością i że przeznaczę co najmniej kwadrans na przygotowanie się do nich. 2) Postanawiam ponadto, że wytrwam, zwłaszcza w czasie wakacji, w codziennym rozmyślaniu, rachunku sumienia, szczegółowym i ogólnym, że będę odmawiał różaniec, odprawiał czytanie duchowne i nawiedzał Najświętszy Sakrament oraz że będę odmawiał przepisane w Seminarium modlitwy, pobożnie i według planu dnia, którego przyrzekam przestrzegać jak najskrupulatniej tak w Seminarium, jak i podczas wakacji. 3) W miarę możności odmówię na cześć Matki Najświętszej psałterz i psalmy oraz codziennie trzy Zdrowaś dla osiągnięcia cnoty czystości. 4) Będę starannie czuwał nad sobą, by nie popadać w roztargnienia podczas modlitwy, zwłaszcza podczas ośmiu Ojcze nasz poobiednich, nieszporów, różańca i rozmyślania. Zarówno na modlitwie, jak i poza nią będę pamiętał o obecności Jezusa wyobrażając sobie, że jestem przy Nim w jakimś określonym momencie Jego życia, np. w Wieczerniku lub na Kalwarii. 5) Przede wszystkim będę się pilnował, aby nie rozrosła się we mnie pycha, i dlatego będę pamiętał o tym, by siebie uważać za najniższego i najnędzniejszego ze wszystkich, tak pod względem pobożności, jak i nauki. 6) Co do nauki - będę się do niej przykładał z całą miłością i zapałem oraz ze wszystkich sił, studiując pilnie wszystkie bez wyjątku przedmioty, nie zaniedbując żadnego pod pretekstem, że mi nie odpowiada. 7) Będę się szczególnie ćwiczył w umartwieniu, zwłaszcza w ciągłym przezwyciężaniu miłości własnej i mej wady głównej, unikając tych okazji, które by mogły ją podsycić. Dlatego nie będę się popisywał swą wiedzą w rozmowach, nie będę się uniewinniał, wychodząc z założenia, że postępowanie innych jest zawsze lepsze od mojego. Ani w sposobie bycia, ani w słowach nie będę sobie nadawał tonów wyższości. Będę unikał wszelkich pochwał i starannie będę się wystrzegał chęci podkreślania moich czynów i zwracania i na nie uwagi moich słuchaczy, a także nadawania sobie jakiegokolwiek znaczenia. 8) Nie spocznę, póki nie osiągnę miłości i nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu, który będzie zawsze najdroższym ośrodkiem moich uczuć, myśli, jednym słowem: całego mego życia jako kleryka, a jeśli On mnie zechce, jako księdza. 9) Obiecuję i przysięgam Najświętszej Maryi Pannie, która mi będzie zawsze najukochańszą Matką, że będę się wystrzegał w miarę moich możliwości jak najskrupulatniej wszelkiej dobrowolnej myśli czy uczynku, które by mogły zaciemnić niebiańską cnotę świętej czystości. W tym celu wzywam i wzywać będę zawsze Królowę Dziewic, aby mi dopomogła w oddaleniu wszelkich pokus, które podsuwać mi będzie szatan, zagrażających mym postanowieniom. 10) Nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu i Serca Jezusowego, które przede wszystkim ja sam będę praktykował, postaram się wszczepiać, zwłaszcza dzieciom, mówiąc z upodobaniem na te tematy. To samo dotyczy nabożeństwa do Najświętszej Marii Panny. 11) Nie zapomnę nigdy o św. Józefie, zanosząc codziennie do niego jakąś modlitwę w mojej intencji, za konających i za Kościół. 12) Podczas nowenn w marcu, maju, czerwcu, październiku, a także zawsze, będę się szczególnie ćwiczył w umartwianiu moich uczuć, odmawiając im tego, czego by pragnęły. W czasie wakacji, zwłaszcza tam, gdzie są większe skupiska ludzi, będę bardzo przestrzegał skromności, nie tyle po to, by świecić innym przykładem, ale aby uniknąć okazji, które mogłyby mi przynieść szkodę. 13) Będę się modlił i zalecał modlitwę do Najśw. Sakramentu, Marii Panny i świętych w intencji nawrócenia Wschodu, a zwłaszcza o zjednoczenie Kościołów odłączonych. Nie opuszczę nigdy modlitwy za Ojca św., za zwycięstwo Kościoła, za mego najdroższego biskupa, za rodziców i dobrodziejów, zwłaszcza za tych, którym najwięcej zawdzięczam. 14) Jednym słowem - tak będę postępował, aby wszystkie moje czyny zmierzały do celu, jaki wskazywał św. Ignacy Loyola: Ad maiorem Dei gloriam - Na większą chwałę Bożą. Angelo Roncalli posiadał wielką sztukę, mianowicie umiał nie tylko czynić postanowienia, ale z żelazną nieustępliwością i konsekwencją realizował je w codziennym życiu. 6. CZYSTOŚĆ Szesnastoletni Angelo Roncalli stanął wobec budzącego się popędu seksualnego. Nie zaskoczyło go to ani zdziwiło. Wychowany na łonie natury wiedział, że musi przyjść i u niego przebudzenie tej ogromnej siły tkwiącej w człowieku, która ma służyć do utrzymania rodzaju ludzkiego. Ale co innego wiedzieć, a co innego samemu przeżyć dramat rozdarcia między duszą a Ciałem. Z pełnym zaufaniem zwrócił się do swego kierownika duchowego o pomoc. Kapłan wysłuchał uważnie zwierzeń Angela i spokojnie rozpoczął rozmowę: - Dziwne byłoby, przyjacielu, gdybyś tego stanu nie przeżył. Oznaczałoby to, że albo cieszysz się specjalnym przywilejem Bożym, albo ... że jesteś nienormalny. Ponieważ jednak nie masz specjalnego przywileju z nieba i jesteś chłopcem zupełnie normalnym, stajesz wobec problemu wywalczenia w sobie męskiej, wspaniałej czystości. Walka to nie dla mięczaków, ale dla ludzi odważnych, wspaniałych, bohaterskich. - A czy jest w ogóle możliwe - zapytał rzeczowo Angelo - aby człowiek opanował zupełnie tę dziedzinę? Doświadczony kierownik duchowy spokojnie odpowiedział: - Gdyby to było niemożliwe, to Pan Bóg nie nakazywałby czystości odpowiedniej dla każdego stanu. Co więcej, dla kapłana jest to nie tylko możliwe, ale i konieczne ze względu na celibat, do którego dobrowolnie się zobowiązuje. - Ale chyba nikomu łatwo nie przychodzi utrzymać się w czystości? - Czasem jest to męczeństwo! - każdą sylabę ostatniego słowa kapłan wymawiał z przyciskiem. - W każdym razie jest to potężne zmaganie duszy z ciałem. Ale Pan Bóg w swej niewysłowionej dobroci spieszy każdemu człowiekowi z pomocą łaski, która wprawdzie nie zastąpi naszego osobistego wysiłku i zaangażowania w walce o czystość, ale zdecydowanie pomaga. - Przypominam sobie, że św. Paweł Apostoł narodów, w jednym ze swoich listów zapytuje się dramatycznie: "A któż uwolni mnie od ciała tej śmierci?" - I jak sobie odpowiada? - Łaska Boża przez Jezusa Chrystusa! - Przypomnij też sobie słowa tego samego świętego: "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia", tj. w Jezusie Chrystusie. I w tych słowach masz odpowiedź na swoje pytanie, czy człowiek może opanować w sobie dziedzinę seksualną. - A czy Pan Bóg każdemu daje wystarczającą łaskę? - Tak. - To dlaczego tak dużo upadków w tej dziedzinie? - Bo ludzie zapominają współpracować z łaską. - A na czym ta współpraca polega? Kierownik duchowy spokojnie omówił i przedyskutował z Angelem sposoby utrzymania i rozwoju cnoty czystości. Wynikiem tej rozmowy były postanowienia i przyrzeczenia Angela zapisane w Dzienniku duszy: Ponieważ zrozumiałem, dzięki łasce Bożej i mojej Matce, Najświętszej Pannie Maryi, jak bezcennym skarbem jest święta czystość i jak bardzo mnie, powołanemu do anielskiego urzędu kapłaństwa, potrzebne jest zachowanie nieskalanym tego jaśniejącego zwierciadła, ułożyłem podczas tych świętych rekolekcji za aprobatą mego ojca duchownego, te oto przyrzeczenia i postanowiłem skrupulatnie je wypełniać. Powierzam je Najświętszej Dziewicy, przez ręce trzech anielskich młodzieńców: Alojzego Gonzagi, Stanisława Kostki i Jana Berchmansa, moich szczególnych patronów, ażeby Ona, przez zasługi tych trzech swoich lilii, zechciała pobłogosławić i udzielić mi łaski do ich wypełnienia. 1) Przede wszystkim jestem głęboko przekonany, że święta czystość jest łaską Bożą, bez której nie umiałbym jej zachować. Dlatego oprę się i tu także na mocnym fundamencie pokory nie licząc na siebie, ale całą ufność pokładając w Bogu i Matce Najświętszej. Stąd codziennie będę prosił Boga o cnotę świętej czystości, a zwłaszcza w Komunii św. całkowicie Mu się polecę, Jemu, który w Eucharystii przygotowuje mi czboże wybranych i wino, które rodzi dziewice» (Za 9, 17). Będę miał tkliwe nabożeństwo do Królowej Dziewic. Ofiaruję zawsze pierwszą godzinę małego oficjum, pierwsze Zdrowaś z modlitwy Anioł Pański i pierwszy dziesiątek różańca w intencji zdobycia i zachowania świętej czystości. Pozyskam sobie także opiekę św. Józefa, najczystszego oblubieńca Marii, odmawiając do niego dwa razy dziennie modlitwę: "O stróżu dziewic" i będę miał nabożeństwo do trzech wyżej wymienionych młodzieńców, których czystość będę się starał sobie przyswoić. 2) Będę stosował surowe umartwienia moich zmysłów, utrzymując je w granicach chrześcijańskiej skromności. W tym celu nakażę wstrzemięźliwość moim oczom, nazwanym przez św. Ambrożego "siecią podstępną" a przez św. Antoniego Padewskiego "złodziejami duszy", unikając w miarę możności skupisk ludzi z racji świąt itp., a gdybym musiał tam się znaleźć, będę tak się zachowywał, by nic z tego, co zagraża cnocie czystości, nie raniło mych oczu, które w takich wypadkach będę trzymał zawsze opuszczone. 3) Najdalej idącą skromność zachowam także przechodząc przez ulicę miasta lub gdy się znajdę w innych miejscach publicznych nie będę spoglądał na plakaty, obrazy, wystawy, gdzie mogłoby się znaleźć coś nieskromnego, lecz będę postępował w myśl słusznej rady Eklezjastyka: "Nie rozglądaj się po ulicach miasta ani nie przebiegaj po rynkach jego" (Syr 9, 7). Nawet w kościołach, prócz tego że zachowam budującą skromność przy świętych obrzędach, nie będę się nigdy przyglądał takim dziełom sztuki, jak np. obrazom, rzeźbom, figurom, a przede wszystkim tym dziełom sztuki malarskiej, gdzie choćby odrobinę tylko było naruszone prawo skromności. 4) Z niewiastami wszelkiego stanu, choćby to były krewne lub święte, będę szczególnie ostrożny, unikając ich poufałości, towarzystwa i rozmów, zwłaszcza gdy chodzi o osoby młode. Nigdy nie będę się w nie wpatrywał, pamiętając o pouczeniu Ducha Świętego: "Nie patrz na pannę, aby jej piękność nie była ci na upadek" (Syr 9, 5). Nigdy nie będę się im zwierzał, a jeśli zajdzie konieczność rozmowy z nimi, użyję "mowy twardej, krótkiej, roztropnej i uczciwej". 5) Nie będę nigdy brał do ręki ani oglądał książek czy obrazków obrażając