14107
Szczegóły |
Tytuł |
14107 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14107 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14107 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14107 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CESARZ AUGUST
Aleksander Krawczuk
WROCŁAW WARSZAWA KRAKÓW GDAŃSK ŁÓDŹ
WYDAWNICTWO ZAKŁAD NARODOWY IM. OSSOLIŃSKICH
1990
Skanował Andrzej Grzelak
Błędy poprawił Roman Walisiak
Projekt okładki EDWARD KOSTKA
Redaktor Stefania Słowikowa
Redaktor techniczny Maciej Szłapka
Copyright by Zakład Narodowy im. Ossolińskich — Wydawnictwo 1978 Printed in Poland
Wydanie czwarte
Wrocławskie Zakłady Graficzne Zam. 276/90/00
ISBN 83-04-03524-3
Wszystkie, nawet drugorzędne fakty podane w tej książce są poświadczone w źródłach, o których informują wykaz „Źródła i opracowania" oraz przypisy do poszczególnych rozdziałów zamieszczone na końcu książki.
Daty roczne, przy których nie zaznaczono „n. e.", odnoszą się do okresu przed nową erą.
Część pierwsza
MARS ULTOR
BÓG WOJNY I ZEMSTY
Rzym, XV—XVII marca roku XLIV
XV MARCA
Zapada już zmrok, a ręka Marka Brutusa wciąż krwawi. Przed kilku godzinami przypadkowo ranił ją Gajusz Kasjusz, kiedy w tłoku i ślepym podnieceniu sztylety ich obu jednocześnie godziły w Cezara.
Teraz, wraz z innymi zabójcami dyktatora, przywódcy spisku prowadzą gorączkowe narady na Kapitolu. Są tu bezpieczni, albowiem wzgórze obsadzili wierni gladiatorzy ich towarzysza, Decymusa Brutusa.
Olbrzymie miasto leżące u ich stóp i na wzgórzach sąsiednich drży w śmiertelnej trwodze. Ciszę wyludnionych ulic przerywa głuchy łoskot barykadowanych bram i szybki tupot kroków, czasem nagły krzyk przerażenia. Podobno doszło już gdzieś do mordów i rabunków. Mieszkańcy obsadzają dachy domów, aby stamtąd bronić życia i mienia. Miasto jest pełne nędzarzy z całej Italii i zwolnionych ze służby żołnierzy. Masy bezdomnych od miesięcy obozują po wszystkich placach, a nawet świątyniach, czekając na wyjazd do zakładanych przez Cezara kolonii. Z jego śmiercią stracili wszystko — i gotowi są na wszystko.
Nikt nie wie, co przyniesie nadchodząca noc. Nie ma rządu, nie działają żadne organa porządku i bezpieczeństwa. Władza leży na ulicy.
Śmiertelnie raniony Cezar jeszcze nie osunął się na posadzkę sali posiedzeń senatu, a już większość dostojników, nie wtajemniczona w spisek, poczęła tłoczyć się u drzwi, wzajem tratować i uciekać w popłochu. Kiedy Marek Brutus chciał wezwać ich do jedności i współdziałania, ogromna sala była już prawie pusta.
W momencie zamachu Marek Antoniusz rozmawiał w przedsionku sali. Ten atletycznie zbudowany mężczyzna
łatwo poradziłby sobie z wieloma naraz przeciwnikami. Ale siła fizyczna rzadko idzie w parze z prawdziwą odwagą. Natychmiast odrzucił insygnia godności konsula, zdarł z kogoś nędzne łachy i w przebraniu chyłkiem uciekł do domu. Był pewien, że spiskowcy zamierzają i jego zgładzić, jako przyjaciela i współpracownika dyktatora. Z chwilą śmierci Cezara on, współkonsul roku, stał się formalnie głową państwa. Ale teraz, obezwładniony strachem, siedzi zamknięty w swej domowej twierdzy.
Drugi najwyższy rangą urzędnik, naczelnik jazdy dyktatora, Marek Emiliusz Lepidus, stanął wprawdzie na czele legionu stacjonującego na wyspie Tybru, ale po to tylko, aby go przeprowadzić na Pole Marsowe i tam czekać na rozwój wypadków.
Tak więc na razie schodzą ze sceny i senatorzy, i cezarianie. Ale zaskoczeni i bezradni są też zabójcy Cezara. Nie mieli żadnego planu działania. W swym doktrynerskim zaślepieniu wierzyli, że wystarczy zgładzić tyrana, aby Rzeczpospolita sama przez się, bez dalszych starań i wysiłków z ich strony, wróciła do dawnego stanu, który oni nazywali wolnością. Ale była to wolność tylko dla nich — wielkich panów, arystokratów, bogaczy, traktujących całe państwo jako swoją własność i dochodowy majątek.
Lud rzymski myślał inaczej. Cezar dawał ubogim pracę i wojaczkę, bezrolnym ziemię, wszystkim igrzyska. Prowadził zwycięskie kampanie. Olśniewał wspaniałymi planami. Prócz tego, jak większość mężczyzn, miewał miłostki, bywał zadłużony, martwił się postępami łysiny — i sam śmiał się z licznych dowcipów, które na te tematy krążyły. A możnym tego świata nic tak nie zjednywa ludzkiej sympatii, jak swobodny uśmiech przyznania się do swych ludzkich słabostek.
Toteż kiedy gromada zabójców wybiegła z zakrwawionymi sztyletami na ulice miasta krzycząc:
Tyran zginął! Zabiliśmy króla!
— nikt nie odpowiedział na ich wezwanie. A im marzył się radosny entuzjazm niezmierzonych tłumów. Wobec tego zawiedzeni i strwożeni spiskowcy postanowili zająć
8
Kapitol i otoczyć go gladiatorami. Teraz bez przerwy debatują w podnieceniu. Trzeba działać, trzeba natychmiast ruszyć z miejsca bezwładne masy i pchnąć je w żądanym
kierunku.
Przyjaciele i agenci spiskowców rozbiegają się chyłkiem po mieście. Srebrny, brzęczący pieniądz płynie do kies przywódców różnych organizacji i zwykłych band. Na Forum powoli zbiera się spory tłum. Dołączają doń grupy ludzi nie przekupionych, ale po prostu ciekawych.
Przed tą zastrachaną i wołającą o pokój zbieraniną, mającą reprezentować lud rzymski, jako pierwszy występuje pretor Lucjusz Korneliusz Cynna, brat pierwszej żony Cezara. Kiedyś, w r. 78, brał udział w nieudanym zamachu stanu i poszedł na wygnanie. Tylko Cezarowi zawdzięczał ułaskawienie, powrót do ojczyzny, przywrócenie majątku, wysoki urząd. Ale teraz Cynna szaleje z obawy, aby powinowactwo z zamordowanym i na niego nie ściągnęło zguby. Dlatego teatralnym gestem zdziera z siebie oznaki godności pretora. Woła:
— Otrzymałem ten urząd od tyrana, więc odrzucam go precz! Zabójcy tyrana godni są najwyższej chwały! Błagajmy, aby raczyli zstąpić do nas z Kapitolu!
Po nim zabiera głos Publiusz Korneliusz Dolabella, ulubieniec Cezara. Dyktator wyznaczył go konsulem na tę część roku, kiedy on sam wyruszy na Wschód. Był to dowód wyjątkowej życzliwości, bo Dolabella, mający zaledwie 25 lat, nie piastował dotąd żadnych niższych, prawem przepisanych urzędów. Teraz ten młody człowiek występuje w szacie konsula i z insygniami wysokiej godności. Urąga zmarłemu, przeklina jego imię i czyny, choć wszyscy wiedzą, jak wiele mu zawdzięcza. Zapewnia, że i on brał udział w spisku, nie mógł jednak, z przyczyn od siebie niezależnych, uczestniczyć w samym zamachu.
Ponieważ pod wpływem tych wystąpień nastroje tłumu zdają się przechylać na stronę spiskowców, Brutus i Kasjusz decydują się na zejście z Kapitolu. Stają na Forum — obaj wysocy, szczupli, bladzi — i wzajem wynoszą wielkość swego czynu. Ale tłum nadal daleki jest od entuzjazmu. Wobec tego zabójcy uznają za właściwe wrócić na Kapitol.
Tymczasem senatorowie powoli nabierają ducha. Nie było rzezi. Antoniusz i Lepidus znikli. Sprawa spiskowców zdaje się być górą. Toteż coraz więcej dostojników zjawia się na Kapitolu, aby zamanifestować swoją jedność z obrońcami wolności. W toku dalszych narad zapada decyzja wysłania delegacji do Antoniusza i Lepidusa, aby wezwać ich — a w szczególności pierwszego, jako urzędującego konsula — do zgody i współpracy nad utrzymaniem porządku. Jest to krok o fatalnych następstwach.
Albowiem Antoniusz zdołał już ochłonąć z przerażenia. Nawiązał łączność z Lepidusem i wie teraz, że nie jest bezbronny. A przybycie delegacji uspokaja go całkowicie. Chcą pertraktować, a więc są słabi i naiwni. Aby zyskać na czasie i nie angażować się zbyt pochopnie, odpowiada — on sam, a za nim i Lepidus — że stanowisko swoje określi dopiero jutro.
Nawet ta wymijająca odpowiedź wystarcza, by spiskowcy poczuli się bezpieczniej i zachowali prawie całkowitą bezczynność. A tymczasem Antoniusz bezzwłocznie przystępuje do realizacji swych planów. Wychodzi ze słusznego założenia, że w każdej sytuacji najważniejsze są pieniądze. Dlatego nocą jego ludzie zajmują skarb państwa złożony w przybytku bogini Bogactwa i zabierają wszystko, co tam znaleziono — według rachunków i stanu ksiąg 700 milionów sesterców w bitej monecie.
Wchodzą też do domu żałoby, gdzie już przygotowuje się do pogrzebu, obmywa i przyodziewa zwłoki Cezara. Kalpurnia, żona zamordowanego, kochająca i wierna," choć nigdy nie kochana i wciąż zdradzana, jest prawie bezprzytomna. Przystaje od razu na propozycję, aby kosztowności i papiery męża oddać na przechowanie, dla większej pewności, jego przyjacielowi. W ten sposób w ręce Antoniusza dostaje się cała kancelaria dyktatora i 25 milionów sesterców, nie licząc innych kosztowności z jego prywatnego skarbca.
10
Śmierć Cezara jest tragicznym wstrząsem dla dwu jeszcze, prócz Kalpurnii, kobiet w Rzymie.
We wspaniałej willi za Tybrem miota się w lęku i rozpaczy królowa Egiptu, Kleopatra. Runęły wielkie nadzieje, które wiązała z osobą Cezara: podboju całego Wschodu, zawarcia małżeństwa, wspólnych rządów nad państwem sięgającym od Atlantyku po Indie. Dziedzicem tej światowej monarchii byłby syn jej i Cezara, poczęty przed trzema laty, kiedy to oboje przeżywali miłość i wojnę w Aleksandrii. Te wielkie marzenia, tak promienne i realne jeszcze przed kilku godzinami, teraz wydają się śmiesznie nierzeczywiste.
Kleopatra pozostała z dzieckiem, sama i bezbronna. Jej młodszy brat a oficjalny mąż, Ptolemeusz, jest tylko ciężarem, może zaś stać się niebezpieczeństwem. Królowa wie, że w Rzymie nienawidzą jej wszyscy — właśnie dlatego, że pragnęła włożyć monarszy diadem na czoło Cezara i przenieść stolicę na Wschód.
Co przyniosą najbliższe godziny? Kto zwycięży, jeśli dojdzie do wybuchu wojny domowej? Za kim się opowiedzieć, czyich łask szukać? Czy zdoła utrzymać niezależność swego królestwa i przynajmniej to dziedzictwo przekazać synowi? A jeśli wrogowie będą usiłowali przekazać całą władzę Ptolemeuszowi?
Trzeba natychmiast działać, bronić się, zabezpieczyć!
W umyśle orientalnej despotki zarysowuje się plan zbrodniczy, ale może skuteczny.
U schyłku dnia ze skromnego prywatnego domu wyrusza w daleką drogę zaufany wyzwoleniec. Wysyła go Atia, siostrzenica Cezara, z listem do swego syna z pierwszego małżeństwa, Gajusza Oktawiusza. Ten dziewiętnastoletni chłopiec jest przecież najbliższym męskim krewnym zamordowanego. Może i jemu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo? Strwożona matka poleca wysłańcowi spieszyć ile sił. Ale droga do Oktawiusza jest daleka, wiedzie aż za Adriatyk, do miasta Apollonii na wybrzeżach Epiru. List dotrze do rąk adresata nie wcześniej niż za dni dziesięć. Ileż to wypadków może się wydarzyć w tym czasie!
Zapada noc. Pierwsza noc od śmierci Cezara.
11
XVI MARCA
Sytuacja staje się groźna.
Lepidus obsadził Forum wojskiem. Uczynił to wbrew Antoniuszowi, który zdecydowanie sprzeciwia się użyciu siły. Dla Antoniusza problem zemsty nie istnieje w ogóle. Jako dobry polityk jest on całkowicie wolny od wszelkich sentymentów, od uczuć przyjaźni i wierności. Natomiast świetnie wyczuwa niebezpieczeństwa i możliwości, które kryje w sobie obecna sytuacja. Spiskowcy nie są bezbronni. Mają za sobą nie tylko gladiatorów, ale i większość senatorów. Lud wprawdzie zdaje się być niechętny zabójcom Cezara, ale któż przewidzi, jak zachowają się masy, jeśli dojdzie do walk ulicznych i nieuchronnych rabunków? Co najważniejsze, do przywódców spisku należy Decymus Brutus, przyszły namiestnik prowincji Galii Przedalpejskiej. Jemu więc podlega tamtejsza armia, największa siła zbrojna u bram Italii. Przy jej pomocy mógłby on bez trudu rozprawić się z jednym legionem Lepidusa.
A tymczasem samo pojawienie się oddziałów Lepidusa na Forum wystarcza, aby dodać ducha weteranom i osadnikom Cezara. Tłumnie napływają na plac, pociągając za sobą wielu z pospólstwa. Lepidus podjudza ten i tak już wzburzony tłum ostrą mową przeciw zabójcom. Wiece i zebrania odbywają się po całym mieście. Te posunięcia Lepidusa niepokoją nie tylko spiskowców, lecz i Antoniusza. Widzi doskonale, ku czemu zmierza przyjaciel. Pragnie on podjąć ryzyko wojny domowej, opanować stolicę, zająć miejsce Cezara. Do tego nie można dopuścić!
Dlatego też na naradzie cezarian Antoniusz, popierany przez Aulusa Hircjusza, łagodzi wojownicze zapędy Lepidusa. Jednocześnie udziela spiskowcom pojednawczej odpowiedzi na ich wczorajszy apel. Stwierdza, że w swych dalszych poczynaniach nie będzie kierował się osobistą nieprzyjaźnią. Choć sam jest zdania, że zabójców należy wypędzić z miasta, jednakże całą sprawę pozostawia decyzji senatu.
Spiskowcy witają tę wypowiedź z radością. Wiadomo
12
przecież, że w senacie przeważają ich zwolennicy. W nocy ukazuje się obwieszczenie konsula, zwołujące posiedzenie senatu na wczesny ranek dnia następnego, do świątyni bogini Ziemi. Złośliwi wskazują, że wybór miejsca podyktowało tchórzostwo konsula. Przybytek Ziemi położony jest blisko zajmowanego przez Antoniusza pałacu, w dzielnicy Carinae. W razie czego nie będzie musiał uciekać daleko.
Antoniusz zarządza, aby całą noc w mieście na zmianę czuwali urzędnicy, a na ulicach paliły się ogniska. Ma to zapewnić bezpieczeństwo mieszkańców. Tak mija druga noc od śmierci Cezara. Krwawa łuna nad Rzymem widna jest na wiele mil wokół.
XVII MARCA
Świta. Olbrzymie tłumy patrzą w milczeniu, jak senatorowie, niesieni w lektykach, pojedynczo lub grupami zjawiają się przed świątynią Ziemi, obstawioną zbrojnymi strażami.
Nagle wybucha zgiełk. Wśród wrzasku i wycia tłum atakuje kamieniami pretora Cynnę — tego samego, który przedwczoraj zrzucił swoje insygnia i złorzeczył pamięci Cezara. Teraz, kiedy szala zdaje się przechylać na stronę cezarian, Cynna zjawia się znowu w szatach pretora. Właśnie to wywołuje wybuch nienawiści. Ścigany pretor ucieka do pobliskiego domu, ale atakujący już znoszą drzewo, aby podpalić budynek.
Żołnierze Lepidusa likwidują zajście.
Skrót protokołu posiedzenia senatu
Przewodniczy konsul Marek Antoniusz. Konsul wyznaczony Publiusz Korneliusz Dolabella zajmuje krzesło drugiego konsula urzędującego.
Konsul Marek Antoniusz otwiera posiedzenie. Wzywa zebranych, aby wypowiedzieli swe zdanie o sytuacji, a w szczególności o tym, jak ustosunkować się do zabójców Cezara.
Wpływa wniosek, by udzielić spiskowcom gwarancji bezpieczeństwa i wezwać ich do wzięcia udziału w obradach.
13
Wniosek przyjęto, delegację wysłano. Delegacja wraca z wiadomością, że spiskowcy odmawiają zejścia z Kapitolu.
Rozpoczyna się dyskusja nad podanym przez konsula przedmiotem obrad. Senatorowie zgłaszają projekty uchwał.
Wniosek pierwszy: zabójcy Cezara dokonali czynu wiekopomnego, zgładzili bowiem tyrana; godni są najwyższych nagród. Wnioskodawca: były kwestor Tyberiusz Klaudiusz Neron I.
Wniosek drugi: zabójcom Cezara nie trzeba przyznawać nagród, bo nie dla nich dokonali swego wielkiego czynu; wypada jednak oficjalnie złożyć im wyrazy uznania jako ludziom dobrze zasłużonym dla Rzeczypospolitej.
Wniosek trzeci: zabójcom Cezara nie należą się ani nagrody, ani wyrazy uznania, bo przecież winni są przelania krwi; ponieważ jednak pochodzą z możnych rodów, musimy pogodzić się z ich bezkarnością i znaleźć po temu formułkę prawną.
Wniosek czwarty: jeśli zabójcy zgładzili tyrana, zasługują na najwyższe nagrody; jeśli jednak Cezar nie był tyranem, mogą tylko z łaski liczyć na bezkarność; należy więc przede wszystkim zadecydować, czy Cezar był tyranem. Liczne głosy domagają się, by w drodze formalnego głosowania uznać Cezara za tyrana.
Zabiera głos konsul Marek Antoniusz:
— Stwierdzenie, że Cezar był tyranem, a więc jako despota rządził nielegalnie, siłą i terrorem, musi mieć poważne konsekwencje. Wszystkie jego zarządzenia stracą moc prawną. A jest tych zarządzeń sporo! Dotyczą one różnych spraw, krain i osób, w szczególności zaś wielu tu obecnych dostojnych mężów. Bo właśnie dzięki Cezarowi piastowali oni, piastują teraz, albo też będą piastować w latach następnych rozmaite wysokie godności. Jeśli głosowanie orzeknie, że Cezar był tyranem, trzeba będzie przede wszystkim zażądać od tych dostojnych mężów natychmiastowej rezygnacji z urzędów.
Ogólne poruszenie na sali. Bardzo liczne głosy domagają się, aby obecny rozdział urzędów uznać za nienaruszalny, bo przeprowadzanie wyborów jest w danej sytuacji wysoce
14
niewskazane. Konsul wyznaczony P. Korneliusz Dolabella stanowczo sprzeciwia się uznaniu Cezara za tyrana i zrzeczeniu się godności. Jednakże kilka osób opowiada się za złożeniem urzędów; niektórzy pretorowie składają swoje insygnia.
Na salę przybywa delegacja ludu, prosząc konsula Marka Antoniusza i byłego naczelnika jazdy Marka Emiliusza Lepidusa o pojawienie się na wiecu. Obaj wychodzą.
Trwa ostra wymiana zdań między konsulem wyznaczonym P. Korneliuszem Dolabellą a zwolennikami rezygnacji z urzędów.
Konsul Marek Antoniusz powraca na salę.
Trwa dalsza dyskusja nad celowością złożenia urzędów.
Były naczelnik jazdy Marek Emiliusz Lepidus powraca na salę obrad.
Zabiera głos konsul Marek Antoniusz:
— Wprowadzonych w życie zarządzeń Cezara nie można cofnąć bez wywołania groźnego chaosu w całym państwie. Osobiście byłby zdania, że należy uznać za legalne i zatwierdzić wszystkie zarządzenia Cezara, również i te, które były w toku opracowywania w jego kancelarii i nie zostały jeszcze przedstawione senatowi. W ten sposób uniknie się wstrząsów w normalnym funkcjonowaniu organizmu państwowego. Wynika stąd, że zabójców Cezara nie można uznać za godnych jakiejkolwiek nagrody. Można natomiast zastanowić się nad formułą prawną, która by zapewniła im bezkarność.
Na sali żywe oznaki aprobaty dla wypowiedzi konsula.
Były pretor Lucjusz Munacjusz Plankus popiera w pełni pogląd Marka Antoniusza.
Były konsul Marek Tulliusz Cyceron przyłącza się do zdania konsula. Przypomina, że już w starożytnych Atenach w okresie walk politycznych uciekano się niekiedy do wymazywania z pamięci publicznej pewnych czynów, które normalnie podlegały karze. Istnieje na oznaczenie tej praktyki specjalny termin grecki, a mianowicie „amnestia". Proponuje, aby i zwyczaj ten, i termin wprowadzić do naszej Rzeczypospolitej.
15
Wpływają propozycje dwu uchwał; nie będzie dochodzeń sądowych przeciw zabójcom Cezara; wydane i przygotowane zarządzenia Cezara zachowują moc prawną.
Propozycja poprawki do uchwały drugiej: zarządzenia Cezara zachowują moc prawną ze względu na konieczność utrzymania pokoju w Rzeczypospolitej.
Obie uchwały wraz z poprawką przyjęte przez głosowanie.
Na salę obrad przybywa delegacja grup osadników, którzy otrzymali ziemię na mocy zarządzeń Cezara, a jeszcze do swych kolonii nie wyjechali. Proszą o powzięcie uchwały, gwarantującą im nienaruszalność przydziałów. Uchwała przyjęta przez głosowanie.
Wpływa wniosek o powzięcie uchwały, zatwierdzającej nienaruszalność ziemi również tych osób, które już wyjechały do kolonii. Uchwałę przyjęto przez głosowanie. Konsul Marek Antoniusz ogłasza posiedzenie za zamknięte. Senatorowie powstają z miejsc.
Były konsul Lucjusz Kalpurniusz Pizon domaga się podniesionym głosem ponownego wszczęcia obrad. Stwierdza, że liczne tu obecne osoby żądają odeń, jako od teścia Cezara, aby nie urządzał publicznego pogrzebu oraz nie ogłaszał testamentu, złożonego u najstarszej z westalek; przeciw drugiemu z tych żądań stanowczo protestuje, bo jest to sprawa ściśle prywatna, natomiast kwestię pogrzebu pozostawia decyzji senatu.
Konsul Marek Antoniusz przychyla się do wniosku Pizona i otwiera posiedzenie. Proponuje, aby treść testamentu Cezara podać do publicznej wiadomości. Zwraca uwagę, że zapewne zawiera on zapisy również i dla wielu czcigodnych, tu zebranych osób. Pogrzeb winien się odbyć na koszt państwa, bo zatwierdzając zarządzenia Cezara, senat tym samym zalegalizował wysokie, piastowane przezeń stanowisko.
Uchwałę tej treści przyjęto przez głosowanie.
Konsul Marek Antoniusz ogłasza posiedzenie senatu za zamknięte.
Koniec skrótu protokołu 2.
16
Czytelnikowi protokołu muszą nasunąć się pewne pytania. Antoniusz i Lepidus razem opuścili salę obrad. Czemu Antoniusz wrócił pierwszy? Dlaczego zajął następnie stanowisko ugodowe?
Obaj stanęli przed tłumem zebranym przed świątynią. Rozlegały się tam okrzyki wzywające to do pomszczenia śmierci Cezara, to do zachowania pokoju. Antoniusz starał się przekonać i jednych, i drugich, że jest właśnie po ich stronie. Uchylił tuniki i pokazał pancerz pod spodem — dowód, że niby i on nie jest pewien życia w senacie. Ale od razu dodał, że przedmiotem obrad są środki zmierzające do przywrócenia pokoju i ładu. Pochwalił tych, którzy domagali się pomszczenia zabójstwa, mówiąc: Byłbym pierwszy z wami! — ale natychmiast przypomniał, że jako konsul ma obowiązek myśleć o całym państwie i nie może iść za impulsem serca.
Te wykrętne wypowiedzi nie zjednały Antoniuszowi sympatii tłumu, który — jak każdy tłum — oczekiwał słów prostych i jednoznacznych. Poczęto wołać, aby przemówił Lepidus, i to z mównicy na Forum, gdzie zebrały się największe masy. Ten ochoczo pospieszył tam, Antoniusz natomiast spokojnie wrócił na salę obrad.
Wydawać by się mogło, że postąpił nader lekkomyślnie. Pozostawił Lepidusowi wolne pole do działania, a sam odszedł, aby przysłuchiwać się jałowym sporom Dolabelli z rzecznikami złożenia godności.
Jednakże dzięki swym agentom Antoniusz doskonale się orientował, jak naprawdę wygląda zmieniająca się z godziny na godzinę sytuacja. Tłumy zebrane na Forum były obecnie niechętne jakimkolwiek ostrzejszym posunięciom. Stało się to dzięki spiskowcom. Ci, aby sparaliżować efekt wczorajszych poczynań Lepidusa, wszczęli akcję toczącą się równolegle do obrad senatu. Wezwali lud do podejścia pod strome zbocze wzgórza i przemawiali stojąc na górnym murze Kapitolu.
Zapewnili, że jedynym ich celem było usunięcie tyrana. Nie zamierzają w niczym uszczuplić czyichkolwiek praw nabytych pod rządami Cezara, a w szczególności nie pozwolą na odebranie ziemi jego osadnikom. Przeciwnie, umocnią ich
17
prawa posiadania, bo wypłacą z kasy państwa odszkodowanie dawnym właścicielom. Zobowiązują się do tego pod przysięgą. To samo głosili w ulotnych pismach rozrzuconych po Forum, to samo też rozpowiadali ich agenci i stronnicy, krążący po całym mieście. Dzięki temu ułagodzili dotąd najbardziej wrogie im ugrupowania: osadników i weteranów zamordowanego. Kiedy więc Lepidus wyszedł na mównicę na Forum i zaczął przemawiać, płacząc i jęcząc żałośnie:
— Jeszcze przedwczoraj stałem właśnie tu z Cezarem. Dziś pytam was z tegoż miejsca: jak mamy postąpić z jego zabójcami?
to wprawdzie tu i ówdzie podniosły się słabe, pojedyncze okrzyki:
— Pomścij Cezara!
lecz od razu stłumiły je wołania o pokój. To zbiło Lepidusa z tropu. Próżno pytał, o jakiż to chodzi pokój, kto będzie jego gwarantem, jakie przysięgi go uświęcą. Kandydat na mściciela znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Nie mógł wbrew nastrojom tłumu nawoływać do walki, a nie wiedział też, jak wycofać się z honorem. Właśnie w tym momencie zorganizowane grupy ludzi Antoniusza zaczęły wznosić okrzyki:
— Broń pokoju! Lepidus pontifex maximus! Niedoszły pan stolicy z radością pochwycił te wołania.
Głaskały jego ambicję, bo wróżyły objęcie urzędu najwyższego kapłana, którym dotąd był Cezar, a jednocześnie pozwalały odejść z zachowaniem godności. Zawołał:
— Nie zapomnijcież obietnicy przy wyborach! i pospieszył na salę obrad.
Antoniusz, który przysłuchiwał się wymianie zdań między senatorami na temat rezygnacji z urzędów, miał jednocześnie co chwilę meldunki o przebiegu wiecu na Forum. Po powrocie Lepidusa mógł spokojnie wystąpić ze swymi pojednawczymi propozycjami. Ze strony byłego naczelnika jazdy nic już nie groziło. Nie miał poparcia tłumów, a był kupiony obietnicą wyboru na najwyższego kapłana.
Uchwały senatu dla prawomocności wymagały jeszcze
18
zatwierdzenia przez Zgromadzenie Ludowe. Wobec zgody wszystkich ugrupowań było to już czystą formalnością. Jako główny rzecznik senackich uchwał wystąpił przed ludem sam Cyceron. W miodopłynnej mowie znowu wynosił znaczenie amnestii i zgody wszystkich stanów.
Natomiast niespodziewana trudność wyłoniła się, kiedy wezwano spiskowców, aby opuścili Kapitol. Żywiąc obawy o swe bezpieczeństwo zażądali oni przysłania zakładników. Antoniusz i Lepidus natychmiast wyprawili swych synów.
Stromą, wykładaną płytami drogą z Kapitolu na Forum schodzi kilkudziesięciu ludzi, którzy trzy dni temu wbili swe sztylety w ciało Cezara. Na ich czele idzie Brutus i Kasjusz. Zbliżają się do mównicy, gdzie stoi kilku dostojników, wśród nich Antoniusz, Lepidus, Dolabella. Tłumy wznoszą okrzyki radości. Nie są one ani kupione, ani też udane. Prości ludzie prawdziwie lękali się widma krwawej wojny domowej. Po trzech dniach napięcia i trwogi witają tę chwilę jako zwiastunkę odprężenia i pogody.
Ulegając ogólnemu nastrojowi przywódcy obu stron wyciągają ku sobie ręce. Dla zamanifestowania pełnej zgody następuje od razu zaproszenie na wieczorne przyjęcie. Antoniusz będzie gościł Kasjusza, Lepidus zaś Brutusa, z którego siostrą jest żonaty.
Zapada noc, trzecia od śmierci Cezara. W zgodzie i weselu ucztują jego zabójcy i przyjaciele.
Mówi Oktawian: moje dzieciństwo i wczesna młodość
Pochodzę ze starej, zamożnej rodziny Oktawiuszów, należącej do stanu ekwitów *, a osiadłej w mieście Velitrae 2. Mój ojciec pierwszy z rodu wszedł do senatu. Piastował urząd pretora, potem był namiestnikiem Macedonii. Zmarł po powrocie stamtąd, osierocając troje dzieci: z pierwszego małżeństwa, z Ancharią, córkę Oktawie; z drugiego, z Atią, córkę Oktawie Młodszą oraz mnie, Gajusza Oktawiusza. Nasza matka była siostrzenicą Gajusza Juliusza Cezara.
W chwili śmierci ojca miałem dopiero cztery lata, urodzi-
19
łem się bowiem za konsulatu Marka Tulliusza Cycerona i Gajusza Antoniusza 3 dnia 23 września, nieco przed wschodem słońca, w samym Rzymie, w domu na stokach Palatynu. Opiekunowie sądowi strwonili znaczną część ojcowizny, ja jednak nie dochodziłem później swych praw.
Matka wyszła powtórnie za mąż za Lucjusza Marcjusza Filipa. Był on dla mnie prawdziwie drugim ojcem. Oboje rodzice dbali o mnie troskliwie. Co dzień dokładnie wypytywali mych nauczycieli i wychowawców, jak spędziłem dzień, dokąd wychodziłem, z kim przestawałem. Gdy miałem lat 12, zmarła Julia, siostra Cezara, a moja babka. W czasie pogrzebu wygłosiłem na Forum pochwałę cnót i zasług zmarłej; ta mowa zjednała mi podziw wielu.
Pierwsze miesiące wojny domowej między Cezarem a Pompejuszem spędziłem na polecenie rodziców z dala od Rzymu, w dawnym domu ojcowskim w Velitrae. Zachodziła bowiem obawa, że wrogowie Cezara mogą mścić się na mnie, jako na jego krewnym. Kiedy zajął Italię, wróciłem do Rzymu.
Tu, mając lat 15, przywdziałem w dniu 18 października na Forum białą togę męską. Stało się to prawie w trzy miesiące po bitwie pod Farsalos4, w której wuj mój rozgromił Pompejusza. Zginął tam, walcząc po stronie Pompejusza, Lucjusz Domicjusz Ahenobarbus, członek kolegium kapłańskiego. Lud wybrał mnie kapłanem w jego miejsce.
Choć według prawa byłem już mężczyzną, matka traktowała mnie nadal surowo. Bez pozwolenia nie wolno mi było wychodzić za bramę domu; mój rozkład zajęć nie uległ zmianie; mieszkałem w tym samym pokoiku. Ubierałem się zawsze jednakowo, po rzymsku.
Tymczasem Cezar zawładnął Egiptem i wrócił do Italii przez Syrię i Azję Mniejszą. Przygotowywał wyprawę do Afryki, aby stłumić tam ostatnie ognisko wojny domowej. Pragnąłem mu towarzyszyć, wyczułem jednak, że matka nie godzi się na to, odstąpiłem więc od zamiaru. Zresztą i mój wuj nie uważał za wskazane, abym już wyruszał na wojnę, wciąż bowiem słabowałem i obawiano się, że nagła zmiana warunków źle wpłynie na mój stan zdrowia.
20
Moim najbliższym przyjacielem był wówczas Marek Wipsaniusz Agryppa. Od dzieciństwa byliśmy prawie stale razem. Okazało się po powrocie Cezara ze zwycięskiej wyprawy do Afryki, że wśród jeńców znajduje się rodzony brat Marka. Wuj mój zamierzał surowo postąpić z jeńcami tej wojny, jako z ludźmi nieprzejednanymi, którzy już wielokrotnie odtrącali jego wyciągniętą dłoń. Ja nigdy jeszcze o nic nie prosiłem Cezara. Teraz jednak pokonałem nieśmiałość i wstawiłem się za owym jeńcem. Od razu uzyskałem zgodę na jego uwolnienie. Ucieszyłem się bardzo, że danym mi było zwrócić przyjacielowi brata.
W tym samym roku5 Cezar odprawił triumf ze swoich zwycięstw. Ja szedłem tuż za jego rydwanem, mając rozdawane wówczas odznaczenia wojskowe, jakbym istotnie brał udział w kampanii afrykańskiej. Zawdzięczałem to łaskawości wuja. Także i w czasie składania ofiar w świątyniach zawsze stałem obok niego. Towarzyszyłem mu i na przyjęciach u jego przyjaciół, gdzie rozmawiał ze mną życzliwie jak ojciec.
Otrzymałem wówczas od niego zaszczytne zadanie zorganizowania widowisk, zwanych greckimi. Zająłem się tym gorliwie, aby wykazać przedsiębiorczość i dać się poznać ludowi. Dni były długie i upał nieznośny, ale przesiadywałem każdorazowo do końca przedstawień. Skutkiem tego ciężko zapadłem na zdrowiu. Wszyscy bliscy byli przerażeni, najbardziej jednak sam Cezar. Co dzień albo osobiście pocieszał mnie i krzepił, albo też wysyłał swych przyjaciół. Nakazał lekarzom czuwać nade mną bez przerwy. Kiedy pewnego dnia zawiadomiono go w czasie uczty, że straciłem przytomność i stan mój się pogorszył, natychmiast, jak był bez sandałów, zeskoczył z łoża i pospieszył do mego pokoju. Pełen troski i lęku usilnie prosił lekarzy, aby zrobili, co tylko można. Usiadł przy łóżku, a kiedy wreszcie przyszedłem do siebie, uradował się niezmiernie.
Kryzys minął, ale wciąż byłem bardzo słaby. Tymczasem Cezar przygotowywał wyprawę do Hiszpanii, gdzie synowie Pompejusza zgromadzili wielkie siły. Poprzednio zamierzał
21
zabrać mnie ze sobą, to jednak było teraz niemożliwe. Prosił więc, aby jak najpilniej czuwano nad moimi zajęciami i zdrowiem; miałem ruszyć za nim, kiedy wrócę do sił.
Zacząłem wybierać się w drogę, gdy tylko poczułem się lepiej. Wiele osób pragnęło mi towarzyszyć, nawet moja matka. Ja jednak wybrałem spośród przyjaciół i służby tylko garstkę najsilniejszych i najsprawniejszych; z tymi spiesznie ruszyłem i posuwałem się naprzód wielkimi etapami. Nie obyło się bez przygód i niebezpieczeństw; u brzegów Hiszpanii zatonął nasz okręt.
Gdy stanąłem w Tarrakonie6, ludzie nie mogli się nadziwić, jakim cudem dotarłem tam tak szybko wśród takiej zawieruchy wojennej. Wuja jednak w Tarrakonie nie było. Podążyłem za nim w głąb półwyspu i wreszcie po wielkich trudach i niebezpieczeństwach znalazłem go koło miasta Kulpia7. Było już po zwycięskiej bitwie z synami Pompejusza; jeden z nich zginął, drugi jednak, Sekstus, uratował się ucieczką i ukrywał w górach. Cezar, który pozostawił mnie bardzo słabego, kiedy teraz ujrzał niespodziewanie, ocalałego z tylu zasadzek wrogów i bandytów, zaczął ściskać i całować jak syna. Nie puszczał mnie od siebie. Stale przebywałem w jego kwaterze. Chwalił moją energię i pośpiech, bo zjawiłem się pierwszy spośród wszystkich, którzy w tym czasie wyruszyli z.Rzymu. Wypytywał mnie wnikliwie o sytuację w stolicy, badając w ten sposób moje zdolności i sąd. Był wyraźnie zadowolony z odpowiedzi, a również i z tego, że mówię zwięźle i to tylko, co bezpośrednio dotyczy rzeczy.
Do Nowej Kartaginy8 miałem płynąć na okręcie wuja. Pozwolono mi zabrać na pokład tylko pięciu niewolników, ale ja zaprosiłem też trzech przyjaciół. Bałem się bardzo, że kiedy Cezar dowie się o tym, zgani mnie. A tymczasem wuj ucieszył się, że jestem tak przywiązany do przyjaciół !
W Nowej Kartaginie stawiło się wiele osób dla przedstawienia Cezarowi zarówno spraw publicznych, jak i prywatnych; było też wielu ubiegających się o nagrody. Mieszkańcy miasta Sagunt, których atakowano za postawę w czasie ostat-
22
niej wojny, zwrócili się do mnie o pomoc. Broniłem ich sprawy przed Cezarem bardzo skutecznie.
Po kilkumiesięcznym pobycie w Hiszpani poprosiłem wuja, aby pozwolił mi odwiedzić matkę. Zgodził się od razu; zresztą i on miał wkrótce wrócić do Italii. Kiedy byłem już blisko Rzymu, na wzgórzu Janikulus zabiegł mi drogę ogromny tłum. Towarzyszył on jakiemuś młodemu człowiekowi, który podawał się za wnuka wielkiego wodza, Gajusza Mariusza. Ponieważ rodziny Cezara i Mariusza były blisko spokrewnione, młodzieniec prosił wszystkie osoby z tych domów, aby świadczyły o jego przynależności do rodu. Niektóre kobiety istotnie tak uczyniły, jednakże matki mojej nie zdołał przekonać. Teraz zwrócił się do mnie.
Nie bardzo wiedziałem, jak postąpić w tej chwili. Bo byłoby rzeczą przykrą czule witać się z człowiekiem, który niby to był moim krewnym, a o którym nie wiedziałem w ogóle nic — kto zacz i skąd; z drugiej zaś strony nie sposób było okazać mu wzgardę wobec ogromnego tłumu, całkowicie przekonanego, że jest to wnuk wodza wsławionego tylu zwycięstwami i sprzyjającego ludowi. Wreszcie powiedziałem tak:
— Głową zarówno naszego rodu, jak i całego imperium jest Cezar. Do niego więc musisz się zwrócić i przed nim udowodnić swoje pochodzenie. Jeśli on to potwierdzi, ja pierwszy powitam cię jako krewnego. Dopóki jednak Cezar nie wypowie swojego zdania, proszę nie odwiedzać mnie i niczego ode mnie nie żądać.
Mimo to ów człowiek szedł wówczas za mną do samego domu. Pokazało się później, że postąpiłem słusznie nie dopuszczając go do siebie. Był to bowiem pewien wyzwoleniec, z zawodu lekarz lub weterynarz, mający greckie imię Herofilos, łacińskie zaś Amatius. Próbował zrobić łatwą karierę, podając się za zaginionego członka wielkiej rodziny. Cezar relegował go z Italii, ale on wrócił później, raz jeszcze próbował swej sztuczki i skończył nędznie.
W Rzymie zamieszkałem w pobliżu domu moich rodziców i z nimi najwięcej przestawałem. Tam też jadałem, chyba
23
że podejmował mnie któryś z przyjaciół-rówieśników, co jednak zdarzało się rzadko. Wówczas to właśnie na mocy uchwały senatu zostałem zaliczony do patrycjuszów.
Kontynuowałem studia przerwane przez wyjazd do Hiszpanii. Kierowało nimi dwóch uczonych greckich: filozof Arejos z Aleksandrii i retor Apollodoros z Pergamonu. Do obu, szczególnie zaś do Arejosa, przywiązałem się bardzo.
Tymczasem Cezar już wrócił z Hiszpanii. Późną jesienią9 polecił mi przenieść się do greckiego miasta Apollonia, leżącego za Adriatykiem, u granic Epiru. Miałem tam nadal uczyć się, ale jednocześnie też przygotowywać do innych zadań 10.
Decyzja
W domu Oktawiusza w Apollonii miano już podawać posiłek wieczorny, kiedy przybył wysłaniec Atii, śmiertelnie znużony pospieszną podróżą z Rzymu.
List matki był krótki: Cezar został zamordowany w senacie; ona osobiście pragnie, aby Oktawiusz natychmiast wrócił do Rzymu, ale jej syn musi odtąd sam decydować, jak przystało na mężczyznę, co czynić dalej. Wysłaniec nie potrafił powiedzieć nic więcej. Biadał tylko, wciąż jeszcze pod wrażeniem grozy ciążącej nad Rzymem w dniu wyjazdu, że niebezpieczeństwo jest wielkie, bo wrogowie z pewnością planują zgładzenie wszystkich bliskich Cezara. Jeszcze trwała ta rozmowa, a już wieść o jakimś niezwykłym wydarzeniu rozeszła się, nie wiedzieć jak, po całym mieście. Przed domem, przy czerwonym świetle pochodni, zebrał się podniecony tłum. Do środka wpuszczano tylko najznakomitszych; poinformowano ich o treści listu i proszono, aby skłonili ludność do rozejścia się. Dopiero głęboką nocą kilku ludzi w domu Oktawiusza mogło rozpocząć naradę.
Był wśród nich starzec wiekowy i uczony, Apollodoros z Pergamonu, sławny mistrz krasomówstwa greckiego. Był oficer Cezara, Kwintus Salwidienus Rufus. Pochodził z ludu, jeszcze nie tak dawno jako prosty pastuch pasał trzody na
24
skalistych zboczach Gór Apenińskich. Był Marek Wipsaniusz Agryppa, lat zaledwie osiemnastu, rosły i dobrze zbudowany. Twarz miał z gruba ciosaną, prawie kwadratową,
o głęboko osadzonych oczach i mocnych brwiach, co nadawało jej wyraz twardy i nad wiek męski. I on nie mógł szczycić się świetnym rodem. Pytania o zawód ojca zbywał milczeniem. Był wreszcie ten, na którego z troską kierowały się spojrzenia obecnych. Ten, który musiał podjąć decyzję — Gajusz Oktawiusz.
Chłopiec był niewysoki i szczupły, szatyn o twarzy drobnej i niemal dziecinnej, w której na pierwsze wejrzenie podobać się mogło tylko wysokie czoło i kształtny nos. Kiedy jednak mówił z zapałem, jego jasne oczy promieniały czasem jak gwiazdy. Ale zęby zgoła niepiękne i żółtawa karnacja skóry nie świadczyły o dobrym zdrowiu. Ten niepozorny chłopiec dopiero za pół roku miał skończyć 19 lat.
Wszyscy przebywali w Apollonii już kilka miesięcy, od jesieni zeszłego roku. Cezar nieprzypadkowo wybrał to miasto dla swego siostrzeńca. Tu brała początek droga, która przecinała w poprzek prowincję Macedonię, od Morza Jońskiego po Egejskie. Tą drogą miała maszerować na Wschód, przeciw Partom, wielka armia Cezara.
Cztery legiony już stały w Macedonii. Studiując greckie krasomówstwo (ale biegle mówić tym językiem i tak nigdy się nie nauczył) Oktawiusz jednocześnie należał do przedniej straży przygotowywanej wyprawy. Powiadano, że w czasie samej kampanii będzie piastował urząd naczelnika jazdy dyktatora. Dlatego pewnie i z ciekawości, jak też wygląda siostrzeniec wodza, Apollonię często odwiedzali oficerowie sąsiednich jednostek. Sam Oktawiusz niejednokrotnie obserwował ćwiczenia oddziałów lub nawet, o ile pozwalało na to wątłe zdrowie, brał w nich udział. Żołnierze polubili tego spokojnego, skromnego chłopca.
Bo dowody łaski Cezara nie spowodowały u Oktawiusza zawrotu głowy. Cenił je i miał rychło dowieść, że darzy swego wielkiego krewnego czymś więcej niż zwykłą wdzięcznością. Ale wiedział dobrze, że są osoby chyba bliższe sercu Cezara:
25
Kleopatra i jej syn — rodzony syn Cezara, jak głosiła fama; starzy oficerowie i przyjaciele, jak Antoniusz, Lepidus, Decymus Brutus, Marek Brutus. Chodziły słuchy, że po zwycięstwie na Wschodzie Cezar poślubi Kleopatrę. Czy byłoby wówczas miejsce dla Oktawiusza? A gdyby nawet te pogłoski nie miały się sprawdzić, to przecież za politycznego spadkobiercę Cezara uważano najpowszechniej Marka Antoniusza.
Ale to wszystko stało się już nieważne. Cezar został zamordowany. W senacie, przez swoich przyjaciół — tak pisze matka. Co to ma znaczyć? I jak mogło dojść do tego? Wysłaniec z Rzymu ostrzega przed zdradą i śmiertelnym niebezpieczeństwem. Czy istotnie już wszędzie czyhają nań zbiry i zasadzki? I to tylko dlatego, że jest krewnym Cezara? Matka prosi, aby wrócił do domu. A może jest to tylko odruch kobiecego serca, które w chwili grozy pragnie mieć wszystkich ukochanych najbliżej, choć w istocie przybycie do Rzymu ułatwi sprawę wrogom?
Salwidienus i Agryppa rzucają myśl odwołania się do legionów w Macedonii i ruszenia z nimi na Rzym. Pomysł ryzykowny, ale nęcący. Żołnierze są przecież przywiązani do Cezara, a Oktawiusz jest im już znany. Ale czy istotnie wszyscy legioniści od razu chwycą za broń i ruszą do boju przeciw ... właśnie, przeciw komu?
Najgorsze bowiem jest to, że nie wiadomo, jak przedstawia się obecnie, po dziesięciu dniach, sytuacja w stolicy. Kto rządzi Rzymem? Za kim opowiedział się lud? Czy zginęli wszyscy przyjaciele Cezara — Antoniusz, Lepidus, Brutusowie? Narada trwała długo. Wypowiadali się, w zdenerwowaniu i niepewności, wszyscy obecni, każdy radząc co innego i wciąż zmieniając zdanie.
Ale ostateczna decyzja należała do Oktawiusza. I musiała być trafna, bo fałszywa mogła kosztować życie. Po raz pierwszy chłopiec stanął przed taką odpowiedzialnością. Po raz pierwszy musiał wybierać — i to niemal na ślepo. Postanowił: natychmiast wraca do Italii. Tam zorientuje się, zachowując ostrożność, w sytuacji. Jeśli nie będzie groźna, uda się do Rzymu. Pojadą z nim tylko najbliżsi towarzysze.
26
Od razu rozpoczęto przygotowania. Nie był to jeszcze okres normalnej żeglugi, bo na przełomie zimy i wiosny cieśnina bywa burzliwa. Z trudem udało się wynająć okręt. A tymczasem przybywali oficerowie, deklarując gotowość oddania swych oddziałów pod rozkazy Oktawiusza. Ten odmówił stanowczo. Dodał jednak, że — być może — ich zbrojna pomoc okaże się konieczna. Niechże więc czujnie oczekują wezwania!
Tak samo zdecydowanie odrzucił Oktawiusz prośby mieszkańców Apollonii, aby nie powierzał swego życia burzliwemu morzu i niepewnej sytuacji w Italii. W murach ich miasta może spokojnie czekać, póki horyzont się nie przejaśni. Będą dostarczać mu wszystkiego, co potrzebne, jak długo zechce. Tej życzliwości obywateli małego miasta Oktawiusz nigdy nie zapomniał.
Pod sam koniec marca okręt wypłynął na rozkołysane fale adriatyckiej cieśniny. Przed sobą miał Oktawiusz niebezpieczną przeprawę i może jeszcze niebezpieczniejszą przyszłość w Italii. Za sobą zostawiał miasto, gdzie przeżył ostatnie miesiące młodości radosnej i swobodnej.
Nadzieja, tak łatwo gasnąca w chwilach niepewności, musi czerpać nowe siły ze zdarzeń i wspomnień nawet najniklejszych. Zwiedzając Apollonię Oktawiusz i Agryppa wspięli się pewnego razu na nadbudówkę domu, w której mieściło się obserwatorium mistrza astrologii, Teogenesa. Istniały wówczas, jak i dziś, dwie szkoły wieszczenia z gwiazd: na podstawie konstelacji urodzenia lub poczęcia. Teogenes należał do tej drugiej. Agryppie przepowiedział pierwszemu przyszłość, i to niewiarogodnie świetną. Taktowny Oktawiusz chciał już zrezygnować z poznania swego horoskopu, obawiając się, że nie będzie on tak wspaniały. Wreszcie po długich namowach podał swoją konstelację poczęcia: przypadała ona na znak Koziorożca. Teogenes zagłębił się w księgach i wykresach. A potem pochylił się do stóp Oktawiusza, składając mu hołd należny bóstwu...
Kiedy miotany falami okręt z wolna a nieuchronnie zbliża się ku Nieznanemu, wciąż wraca natrętne pytanie: czy ten Grek był tylko sprytny, czy też gwiazdy istotnie ukazały mu przyszłość?
27
Testament
Jakkolwiek okręty przepływające cieśninę zwykle kierowały się do Brundyzjum, Oktawiusz i jego towarzysze przezornie zawinęli do małej zatoki, z dala od większych osiedli. Ale mieszkańcy tych pustych wybrzeży nic nie wiedzieli o wydarzeniach w Rzymie. Ruszono więc piechotą do miasteczka Lupia, położonego 8 mil w głąb lądu.
Tu spotkano ludzi, którzy dopiero co przybyli wprost ze stolicy, z pogrzebu Cezara. Oni pierwsi przedstawili Oktawiuszowi szczegóły wydarzeń w senacie i dni następnych. Chłopiec słuchał tej opowieści o śmierci i zdradzie, a łzy obficie płynęły z jego oczu. Płakał, bo kochał Cezara prawdziwie — właśnie tak mocno i prawdziwie, jak tylko młody chłopiec potrafi uwielbiać mężczyznę, który jest dlań ideałem, wzorem, bohaterem. Płakał, bo zachwiała się jego naiwna ufność w niezłomność przyjaźni i ludzkiej wierności. Z przerażeniem odkrywał, że ci, których dotąd znał tylko jako żarliwych wielbicieli wielkości Cezara, jako ludzi kulturalnych i sympatycznych, to albo ograniczeni fanatycy, albo zbiry twarde i bezwzględne, żądne władzy i zysku, albo też tchórze i głupcy, godni pogardy. Płakał wreszcie dlatego, że przybysze z Rzymu powitali go z czcią i szacunkiem jako spadkobiercę i syna zamordowanego. Twierdzili, że w testamencie publicznie odczytanym w przeddzień pogrzebu Cezar wyznaczył głównym dziedzicem i uznawał za swego syna — Gajusza Oktawiusza.
Same uroczystości pogrzebowe — opowiadali rozmówcy — przypadły na dzień 20 marca. Do Rzymu napłynęły nieprzejrzane masy ludzi z całej Italii. Wspaniałe mary z ciałem zamordowanego stanęły na Forum. Nad nimi zawieszono togę, poszarpaną i splamioną krwią. Z Forum miano przenieść zwłoki na Pole Marsowe i spalić na przygotowanym tam wielkim i kosztownym stosie.
Ceremonię na Forum otworzył Marek Antoniusz. Wszedł na mównicę i polecił heroldowi odczytać uchwały senatu i ludu z lat ubiegłych, przyznające Cezarowi najwyższe za-
28
szczyty i nazywające go ojcem ojczyzny. Następnie rozkazał przypomnieć tekst uroczystej przysięgi, którą niedawno złożyły wszystkie stany, święcie zobowiązując się stać na straży życia dyktatora. Wreszcie przemówił sam, krótko i dobitnie. Przypomniał czyny i zasługi zmarłego. Wyliczył ludy przezeń podbite. Sławił jego łagodność i wyrozumiałość.
A kiedy na zakończenie swej mowy konsul podniósł wysoko zbroczoną krwią togę zmarłego, płacz i żałosne zawodzenia wstrząsnęły wielkim tłumem, w którym nie brakło dawnych żołnierzy Cezara.
Ale już odezwały się żałobne chóry i deklamatorzy, starym zwyczajem sławiąc tego, który odszedł. Recytowano też wiersze dawnych poetów, przystosowane do okoliczności. Niektóre z nich, co celniej godzące w zabójców, słuchacze podchwytywali i powtarzali wielokrotnie. Szczególnie jeden wiersz skandowano coraz to dobitniej i groźniej:
men servasse, ut essent, qui me perderent? (Czyż po to ich ocaliłem, aby mnie zgubili?)
Naraz ktoś podniósł wysoko nad głowy woskową statuę Cezara. Widne na niej były wszystkie 23 rany, również i ta najbardziej bestialska, zadana w twarz.
Szał ogarnął tłumy. Przerwano kordony straży i uniesiono mary ze zwłokami. Potężna rzeka ludzka wspięła się aż na Kapitol, by tam, w świątyni Jowisza, spalić ciało Cezara. Ale kapłani stawili opór. Masy rzuciły się wówczas w stronę budynku, gdzie przed pięciu dniami spotkała dyktatora śmierć. Tu napotkano silne oddziały żołnierzy. Zawrócono na Forum. W mgnieniu oka na środku placu urósł ogromny stos. Wzniesiono go z kupieckich ław i straganów, z wyrwanych skądś desek i żerdzi. Ułożono na nim mary. Kiedy tylko płomienie jęły wzbijać się ku górze, podniósł się płacz i jęk. Wszyscy poczęli cisnąć się ku ogniowi, by rzucić weń, co kto miał najcenniejszego. Weterani broń i odznaczenia, które przywdziali, aby uświetnić pogrzeb wodza; muzycy i artyści wspaniałe szaty, w jakich mieli występować; kobiety — dro-
29
gocenne ozdoby. Olbrzymi, wciąż podsycany stos płonął na Forum cały dzień i całą noc. Zawodziły przy nim tysiące Rzymian i obcokrajowców. Dopiero dnia następnego garstkę zwęglonych kości wybrali z popiołów domownicy Cezara i złożyli w grobowcu na Polu Marsowym, obok prochów córki.
Natychmiast przy pierwszych oznakach wzburzenia senatorowie uciekli z Forum. Rozjuszony tłum usiłował spalić domy Marka Brutusa i Kasjusza. Tylko z trudem udało się udaremnić te próby, które mogły się skończyć pożarem całego miasta. Dni następnych zabójcy chyłkiem opuścili miasto i przenieśli się do miejscowości w okolicach Rzymu.
Jeszcze w dniu pogrzebu straszną śmiercią zginął Gajusz Helwiusz Cynna, poeta i przyjaciel Cezara. Był chory, ale wyszedł z domu, aby oddać ostatnią posługę zmarłemu — tym bardziej że w nocy śnił mu się Cezar, zapraszający go na ucztę i wiodący za rękę do stołu. Na ulicy obskoczyła Helwiusza Cynnę jakaś żądna krwi zgraja. Gdy tylko podał swoje nazwisko, rozszarpano go na strzępy. Wzięto go za znienawidzonego Korneliusza Cynnę.
Wszystkie te wstrząsające opowieści rodziły w umyśle Oktawiusza nowe wątpliwości. Jakie właściwie stanowisko zajmuje Antoniusz, skoro — jak to zgodnie stwierdzali wszyscy — 17 marca pogodził się z zabójcami Cezara? Kto obecnie rządzi w Rzymie? Antoniusz? Senat? A może miasto pogrążone jest w anarchii? Co zamierzają uczynić spiskowcy?
Nie było żadnego powodu, by odmawiać wiary relacji
o testamencie Cezara. Ale czy ci prości ludzie, nieobyci w rzeczach polityki i prawa, nie przesłyszeli się? A może jest to perfidna próba zwabienia chłopca w zasadzkę? Jednakże ludzie umyślnie wysłani do Brundyzjum przynieśli pomyślne wieści. Nie było tam żadnych wrogów, to zaś, co usłyszano w Lupia, potwierdzało się w pełni. Oddziały wojskowe i ludność Brundyzjum z radością witały wjeżdżającego do miasta Oktawiusza. O testamencie Cezara i wypadkach w Rzymie dokładnie poinformowały go listy