14102

Szczegóły
Tytuł 14102
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14102 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14102 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14102 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mateusz Bandurski Kijana Kobieta drgn�a i zamrucza�a co� niewyra�nie. Kijana przekr�ci� si� na bok i spojrza� na ni�. Spa�a. Blada twarz by�� ledwie widoczna spod rudych w�os�w, rozrzuconych na poduszce jak cienkie spr�ynki. Patrzy� przez chwil�, zazdroszcz�c �atwo�ci, z jak� zasn�a � jak pies. Dla niego ka�de po�o�enie si� do ��ka oznacza�o d�ug�, koszmarnie d�ug� nocn� walk� o kilka godzin wyrwanych z jawy. Jej wystarczy�o przy�o�y� g�ow� do poduszki. Si�gn�� po paczk� papieros�w, le��c� na blacie nocnego stolika, obok fosforyzuj�cego blad� zieleni� radia z budzikiem. Druga pi��dziesi�t. Niech to szlag. Okropny, beznadziejny czas, kiedy wszystko jest zawieszone gdzie� mi�dzy noc� a dniem i zdaje trwa� wiecznie. Pali�, strzepuj�c popi� w skulon� d�o�. �eby zag�uszy� l�ki, skoncentrowa� si� na obserwacji mrugaj�cego, brudnoczerwonego punkcika �aru w ciemno�ci. Idiotyczne, ale troch� pomaga�o. Nigdy nie pali� w ��ku, kiedy mia� prawdziwe domy. Dopiero setki kolejnych nocy sp�dzonych w wynaj�tych mieszkaniach i pokojach hotelowych zmieni�y jego przyzwyczajenia. Wsta� ostro�nie, �eby nie obudzi� kobiety i nie rozsypa� popio�u na po�ciel. Poszed� po cichu do �azienki, uwa�nie stawiaj�c stopy w ciemno�ci; zamkn�� za sob� drzwi i dopiero wtedy w��czy� �wiat�o. Jarzeni�wka pod sufitem brz�kn�a cicho kilka razy, zalewaj�c ma�e pomieszczenie niebieskawym blaskiem. Mrugaj�c raz za razem, przyzwyczaja� oczy do �wiat�a. Zaci�gn�� si� ostatni raz, wyrzuci� popi� z d�oni do muszli i pstrykni�ciem pos�a� w �lad za nim niedopa�ek. Nie powinien zaprasza� do siebie tej babki, ale mia� nadziej�, �e to pomo�e mu zasn��. C�, pomyli� si�. Otworzy� szafk� nad umywalk�. W�r�d ma�ych opakowa� z hotelowymi kosmetykami znalaz� fiolk� aspiryny. Po�kn�� na sucho trzy tabletki. Kolejna, ju� tej nocy, bezsensowna czynno��. Zatrzasn�� drzwiczki i przez dobr� chwil� przygl�da� si� swojemu odbiciu, wykrzywiaj�c si� na wszystkie strony. Przyzwyczai� si� do tej maski, le�a�a dobrze jak lateksowa r�kawiczka. Szerokie czo�o, du�y, ale foremny nos nad w�skimi ustami, ci�kie, lekko opadaj�ce powieki; spokojna, silna twarz. Ja i ty, kolego. Ja i ty. Westchn�� i odsun�� plastikow� zas�onk� prysznica. Dno brodzika pokrywa�y ciemne plamy, jakby kto� wyla� do niego kubek rozpuszczalnej kawy. Pierwsze strumienie wody by�y lodowato zimne, ale nie przeszkadza�o mu to. Drgn�� tylko lekko, czekaj�c cierpliwie, a� poleci cieplejsza. Sta� bez ruchu, podczas gdy �azienka wype�nia�a si� k��bami pary, osiadaj�cej ros� na b��kitnych kafelkach. Po p� godzinie wr�ci� do pokoju, zar�owiony i w dobrym nastroju; prysznic sp�uka� z niego ca�e zm�czenie. Zostawi� uchylone drzwi do �azienki i w smudze padaj�cego przez szpar� �wiat�a zacz�� pakowa� swoje rzeczy do d�ugiej, sportowej torby z paskiem na rami�. Pogwizdywa� cicho przez z�by, my�lami ju� daleko w drodze. Kobieta le�a�a cicho, nie wiedzia�, czy �pi, czy mo�e tylko udaje. Zaci�gn�� zamek b�yskawiczny torby i rozejrza� si� jeszcze raz przelotnie po pokoju, czy czego� nie zapomnia�. Zabra� papierosy ze stolika i wyci�gn�� kurtk� z szafy. Zatrzyma� si� na chwil�, jakby si� nad czym� zastanawia�. W ko�cu postawi� torb� przy drzwiach i usiad� delikatnie na ��ku. � Hej. �adnej reakcji. � Hej � tr�ci� lekko nagie rami�, wystaj�ce spod ko�dry. � Nie �pi� � powiedzia�a, nie otwieraj�c oczu. � To czemu nic nie m�wisz? � A co mam powiedzie�? To ju� lepiej ty co� powiedz. Milcza�. Kobieta otwar�a oczy i unios�a si� na �okciach. Ko�dra zsun�a si� z jej du�ych, lekko obwis�ych piersi. � Daj mi jeszcze papierosa, zanim p�jdziesz. Wyci�gn�� prawie pust� paczk� z kieszeni i podsun�� jej pod nos. Wzi�a jednego i kulaj�c go mi�dzy palcami, wykruszy�a troch� tytoniu prosto na po�ciel. Wsun�a papierosa mi�dzy wargi ze �ladami startej szminki i spojrza�a wyczekuj�co. Poda� jej ogie�, pstrykaj�c jednorazow�, zielon� zapalniczk�. � Musz� ju� jecha�. Wydmuchn�a dym i podrapa�a si� po brzuchu. � M�wi�e�, �e dopiero rano. � Jest ju� rano. Popatrzy�a na zielone cyferki zegara. � �rodek nocy. Jeste� pieprzni�ty. Wzruszy� ramionami. �a�owa�, �e j� obudzi�. �a�owa� wszystkiego co si� mi�dzy nimi wydarzy�o. Kobieta odezwa�a si�, jakby czytaj�c w jego my�lach: � Nie spa�am, udawa�am tylko. Chcia�am wiedzie�, czy si� po�egnasz, czy dasz wi�ra po cichu. � Musz� ju� jecha� � powt�rzy� i podni�s� si� z ��ka. Odrzuci�a ko�dr�, wsta�a i zacz�a si� ubiera�. Niezdarnie zbiera�a rzeczy porozrzucane po pod�odze. Podni�s� torb� i si�gn�� do klamki. � Mo�esz zosta� i pospa� jeszcze. Pok�j jest zap�acony do po�udnia. Nic nie odpowiedzia�a. Wyszed� na korytarz, cicho zamykaj�c za sob� drzwi. Recepcjonista drzema� z g�ow� wspart� na d�oniach. Ukryty za drzwiami dla personelu hotelowego telewizor cicho mrucza� i potrzaskiwa�. Ostro�nie po�o�y� klucz przed nosem m�czyzny i pchn�� drzwi hotelu. Na du�ym, asfaltowym parkingu, mokrym od deszczu i pokrytym po��k�ymi li��mi, sta�o tylko kilka samochod�w. Podszed� do bia�ego opla, wrzuci� torb� na tylne siedzenie i wsiad�, nie zdejmuj�c kurtki. Samoch�d zapali� od razu. Siedzia� przez chwil� nieruchomo, czekaj�c, a� ogrzewanie zacznie dzia�a�. W nocy kto� wetkn�� za wycieraczk� ulotk� agencji towarzyskiej, wydrukowan� na marnym papierze. Nasi�k�a wilgoci� twarz modelki rozmy�a si� w niewyra�n� plam�, smu�ki farby sp�yn�y na kszta�tne piersi i brzuch. W��czy� spryskiwacz, ale wycieraczki tylko zepchn�y obrazek na kraw�d� przedniej szyby. Dopiero gdy wjecha� na autostrad� i przyspieszy�, kolorowy strz�pek zafurkota� i odlecia� w noc, porwany p�dem powietrza. * * * �wit zasta� go sto pi��dziesi�t kilometr�w dalej, na stacji benzynowej. Z ka�dej strony otacza�y j� pola oziminy. Zaspany ch�opak pomyli� si� przy wydawaniu reszty i speszony dzi�kowa�, kiedy Kijana zwr�ci� mu na to uwag�. M�czyzna zostawi� samoch�d przy dystrybutorze i jad� kanapk� z szynk�, kt�r� kupi� w minibufecie, popijaj�c kaw� ze styropianowego kubka. Dzie� wstawa� szary, napuchni�ty i nic nie wskazywa�o na to, �e si� wypogodzi. Mimo to wyra�nie si� ociepli�o, znad p�l podnosi�y si� pasemka mg�y. Prze�u� ostatni k�s pozbawionego smaku sandwicza, i �apczywie pij�c, parzy� sobie wargi gor�c� lur�. Ruszy� w stron� samochodu, kiedy us�ysza� krakanie i �opot skrzyde�. Kilka wron, nastroszonych i l�ni�cych kropelkami mg�y, kt�ra osiada�a im na pi�rach, ucztowa�o na poboczu, pastwi�c si� nad jakim� trudnym do rozpoznania och�apem. Przepycha�y si� i dar�y, szeroko rozdziawiaj�c r�owe gardziele. Nie zastanawiaj�c si� nad tym, co robi, rzuci� w nie pe�nym fus�w kubkiem. Ptaki rozpierzch�y si� na wszystkie strony, w�ciek�e, kracz�c jeszcze g�o�niej, ale nie odlecia�y daleko, siadaj�c na drzewach i drutach telefonicznych. Kiedy podchodzi�, gapi�y si� nienawistnie paciorkowatymi, ��tymi oczami. Stan�� nad truche�kiem kota, rozp�aszczonym i sponiewieranym. Dwie zakrzep�e smu�ki, ci�gn�ce si� z pustych oczodo��w po obu stronach rozchylonego pyszczka, odcina�y si� od brudnobia�ej sier�ci niczym karykaturalny makija� p�aczki. Musia� tu le�e� ju� jaki� czas, bo wida� by�o, �e ptaki nie pr�nowa�y. Kijana wykrzywi� twarz w gorzkim u�miechu i pogrozi� wronom zaci�ni�t� pi�ci�. Odwr�ci� si� i zapali� papierosa. Id�c szybko w stron� samochodu, s�ysza� za swoimi plecami �opot skrzyde�, kiedy ptaki wraca�y do przerwanego posi�ku. � Wyno� si� � dobieg� go skrzekliwy g�os. Obejrza� si� przez rami�. Zn�w dzioba�y zapami�tale padlin�, jakby nic si� nie sta�o, ale jedna z wron, mniejsza od reszty stada, ze zwisaj�cym z dzioba blador�owym strz�pkiem, odprowadza�a go wzrokiem. � Wyno� si� � powt�rzy�a. Podrzuci�a kawa�ek jelita, cienki jak sznurowad�o, i prze�kn�a z wysi�kiem. � To nie twoje miejsce, przyb��do. Wyno� si� i zdechnij. Kijana schyli� si�, szukaj�c kamienia, czegokolwiek, czym m�g�by w nie cisn��, ale wrony nie da�y si� nabra�. Na betonowym podje�dzie stacji le�a�y tylko drobne kamyczki, kt�re wypad�y z bie�nik�w opon setek samochod�w zatrzymuj�cych si� na chwil� i odje�d�aj�cych st�d, byle dalej. Ptak zakraka�, jakby si� �mia�. � Zdechnij. A wtedy przyjdziemy. Ja i moje siostry. Wyjemy ci oczy spod powiek. Zadr�a� mimo woli, a pozosta�e wrony przy��czy�y si� do pierwszej, �egnaj�c go szyderczymi wrzaskami, kt�re nios�y si� daleko w ciszy poranka. Odjecha�. Czarne ptaszyska odprowadzi�y go wzrokiem, po czym wr�ci�y do dziobania padliny. * * * Skr�ci� w najbli�szy zjazd z autostrady i przy bramce zap�aci� drobnymi siwej kobiecie, oderwanej od lektury jakiego� kolorowego pisma. Przez kilka godzin jecha� powoli lokalnymi drogami, ciesz�c si� zakr�tami, lasem, widokiem mijanych ludzi na rowerach. Wyprzedza� traktory, wlok�ce wy�adowane ziemniakami i burakami przyczepy i rozklekotane furgonetki. Nienawidzi� autostrad, ich monotonia wnika�a przez ko�a, dociera�a do kierownicy i przez d�onie rozlewa�a si� t�pym b�lem w ramionach i karku. Min�� kilka miasteczek, przeje�d�a� przez ich ryneczki, podobne do siebie jak jego wspomnienia. Skwerek na �rodku ka�dego z nich r�ni� si� od innych jedynie centralnym punktem � raz by� to klomb z herbem z kwiat�w, kt�ry teraz zmieni� si� w bury dywan martwych ro�lin, innym razem trzymetrowa wie�yczka z zegarem, od kt�rej promieni�cie rozchodzi�y si� linie wy�o�one ja�niejszym kamieniem, odcinaj�ce si� od szarych kocich �b�w. W kolejnym z takich miejsc zjad� zapiekank�, siedz�c na po�amanej �awce przy pomniku mieszka�c�w rozstrzelanych podczas ostatniej tutejszej wojny. Ruszy� dalej, zanim wn�trze samochodu zd��y�o si� wyzi�bi�. Cieszy� si� ka�dym przejechanym kilometrem, ka�d� zmian� za oknem. �apa� lokalne stacje radiowe, ws�uchiwa� si� w ich amatorskie d�ingle, a gdy po kilkunastu kilometrach radio zaczyna�o trzeszcze�, wciska� tak d�ugo guzik wyszukiwania na panelu, a� znalaz� nast�pn�. Nie mija� ju� tylu rozjechanych zwierz�t, co na g��wnych drogach. Kiedy zacz�o si� �ciemnia�, z �alem wyci�gn�� ze skrytki atlas drogowy i po chwili, sp�dzonej na suwaniu palcem wzd�u� wydrukowanej drobniutk� czcionk� listy miejscowo�ci ustali�, gdzie jest. Od najbli�szej g��wnej drogi, przy kt�rej co kilka kilometr�w b�d� sta�y reklamy noclegowni, dzieli�o go p� godziny jazdy. Motel, na kt�ry wreszcie si� zdecydowa�, reklamowa�a podkowa, nabita ��tymi �ar�wkami, tkwi�ca wysoko nad okolicznymi polami na betonowym, latarnianym s�upie. Niski budynek, pokryty plastikow� elewacj�, dwoma ramionami obejmowa� parking dla go�ci, w �rodkowej cz�ci znajdowa�a si� recepcja i bar. Kijana zaparkowa�, wzi�� torb� z tylnego siedzenia i wszed� do �rodka. Za kontuarem z p�yty imituj�cej orzech siedzia� na oko pi��dziesi�cioletni, w�saty m�czyzna, trzymaj�c na kolanach roze�mian�, niewiele m�odsz� kobiet�, w czarnej sukience i fartuszku kelnerki. Na widok wchodz�cego delikatnie, ale stanowczo zepchn�� j�, na co zareagowa�a chichotem, zas�aniaj�c usta d�oni�. M�czyzna wsta� i przyg�adzi� marynark�, jednocze�nie mrugaj�c porozumiewawczo do Kijany. � Dobry wiecz�r. �yczy pan sobie pok�j czy tylko co� zje��? � Tylko przenocuj�. Macie jedynki? M�czyzna bezradnie roz�o�y� r�ce i zrobi� karykaturalnie sm�tn� min�, a chichocz�ca brunetka z ci�kim makija�em prychn�a jeszcze g�o�niej, jakby w�a�nie zobaczy�a najzabawniejsz� sztuczk� �wiata. � Jedynka? Nie b�dzie panu smutno? � zagrucha�a. W�sacz skrzywi� si� i wzruszy� ramionami, po czym bezceremonialnie chwyci� j� za �okie� i wyprowadzi� za drzwi baru. Dobry nastr�j kelnerki prys� i Kijana us�ysza� ju� zza drzwi jej jazgotliwe protesty. M�czyzna przerwa� je kilkoma cichymi s�owami, kt�rych Kijana nie dos�ysza� przez pulsuj�c� w barze muzyk�, po czym wr�ci�, u�miechaj�c si� przepraszaj�co. � Musi nam pan wybaczy�, mamy wesele. W�a�ciwie poprawiny, to jej c�rka wysz�a za m��, no i ja, tak po znajomo�ci, udost�pni�em lokal, �e si� tak wyra��. �wietna pracownica, panie, i w og�le. � Zagapi� si� na chwil� na co� za plecami Kijany, lecz zanim ten zd��y� si� obejrze�, m�czyzna wr�ci� do �wiata �ywych. Westchn�� i przetar� czerwone od alkoholu i niewyspania oczy. � Wi�kszo�� ju� wyjecha�a, ale jest jeszcze troch� niedobitk�w. To �yczy pan sobie pok�j... � Jedynk�. Z �azienk�. � Niestety nie mamy. � M�czyzna bez �enady wyci�gn�� kieliszek, schowany do tej pory pod blatem, i wychyli� go jednym haustem, nie krzywi�c si� nawet odrobin�. � Ale powiem panu co� � otar� w�sy � dam panu dw�jk�. Prysznic, kibelek, wszystko w cenie jedynki. Kt�rych, oczywi�cie, nie mamy. Co pan na to? � �wietnie. � W barze rozleg� si� d�wi�k t�uczonego szk�a, muzyka przycich�a na chwil�, po to tylko, �eby za�omota� jeszcze g�o�niej, zag�uszaj�c �miechy i piski. W�saty z przylepionym u�miechem nawet nie drgn��. � No to prosz� kluczyk. Pok�j szesna�cie. Mo�e uda si� panu zasn��, bo to daleko od baru. Lewe skrzyd�o. Polecamy domowe �niadania. Kijana wzi�� klucz do pokoju, przyczepiony do nieproporcjonalnie du�ego breloka z wyt�oczonym numerem, ob�a��cym z bia�ej farby. Kiedy szed� korytarzem, wy�o�onym br�zowym linoleum, drzwi do baru skrzypn�y i tandetna, pulsuj�ca muzyka znowu wyla�a si� z knajpy. Spojrza� przez rami�, ale drzwi ju� si� domyka�y, za szyb� zamajaczy�a jaka� sylwetka, niewyra�ny cie�. Dopiero kiedy rzuci� okiem na recepcj�, zrozumia�, �e to w�sacz do��czy� do bawi�cych si� niedobitk�w z wesela. Prychn�� pod nosem, z�y na siebie, przeklinaj�c w duchu �omocz�ce serce. Nerwy. Tylko nerwy. Wszystko jest dobrze. Na razie wszystko jest dobrze. Zm�czenie, przez ca�y dzie� t�umione przyjemno�ci� jazdy w nieznane, zaczyna�o go dopada�, poma�u obejmuj�c lepkimi mackami. Skr�ci� w lewo i mijaj�c jednakowe drzwi po obu stronach korytarza, szuka� swojego numeru. Mosi�na szesnastka widnia�a na ostatnich drzwiach po lewej stronie, s�siaduj�cych z zamkni�tym na k��dk� wyj�ciem awaryjnym. Wszed� do pokoju i nie zapalaj�c �wiat�a zamkn�� za sob� drzwi, przekr�caj�c dwukrotnie klucz w zamku. Odetchn�� z ulg� i rozejrza� po nowym lokum na tyle, na ile pozwala� mu na to mrok, zapadaj�cy za du�ym, wychodz�cym na parking oknem. Doskonale anonimowe, niemal identyczne z wi�kszo�ci� jego nocnych kryj�wek, r�ni�cych si� od siebie jedynie mark� ma�ego telewizora, tematem obowi�zkowego obrazka nad ��kiem, odcieniem wyk�adziny. Rzuci� torb� na ��ko z czyst� po�ciel�, starannie posk�adan� w kostk�, i pstrykn�� w��cznikiem. Telewizor marki JVC, burobe�owa wyk�adzina, na obrazku Niagara. Zdj�cie pod szk�em by�o pofa�dowane od wilgoci, jakby zapotnia�o od mg�y znad wodospadu. Usiad� na ��ku i schowa� twarz w d�oniach. Poprzednia, nieprzespana noc coraz bardziej dawa�a o sobie zna� i przez chwil� Kijana walczy� z pokus�, �eby po prostu przewali� si� na plecy, nie �ci�gaj�c nawet but�w, naci�gn�� na siebie ko�dr�, zasn�� i spa� tak do rana. Westchn�� i pomasowa� twarz, odp�dzaj�c zm�czenie, wyci�gn�� z torby r�cznik i poszed� pod prysznic. Po k�pieli pad� nagi na ��ko, zasypiaj�c natychmiast, po raz pierwszy od bardzo dawna. * * * Ockn�� si�, maj�c jeszcze w uszach echo cichego d�wi�ku, kt�ry wyrwa� go ze snu. Usiad� powoli na ��ku, rozgl�daj�c si� po pokoju. Zza cienkich zas�on s�czy� si� ��tawy blask lamp o�wietlaj�cych parking. Drzwi do �azienki by�y uchylone; nie pami�ta�, czy je zamyka�. Wsta� bezszelestnie i nagi, powoli podszed� do nich, k�ad�c d�o� na zimnej klamce. Zawaha� si�, po czym otworzy� je szybkim ruchem. Wzdrygn�� si� na widok niewyra�nego, poskr�canego kszta�tu le��cego na bia�ych kafelkach, zanim zd��y� sobie u�wiadomi�, �e to tylko r�cznik, kt�ry po k�pieli rzuci� niedbale na pod�og�. Z westchni�ciem podni�s� go i wtedy poczu� zimno. B�yskawicznie ogarn�o ca�e pomieszczenie, s�cz�c si� ze wszystkich stron. Z ust zacz�y wydobywa� si� mu ob�oczki pary; na jego oczach kropla zwisaj�ca z kranu nad umywalk� zamarz�a w ob�y kryszta�ek, kt�ry zab�yszcza� delikatnie w niebieskawej po�wiacie bij�cej z lustrzanych drzwiczek szafki. Kijana bezwiednie rozlu�ni� palce i r�cznik wyl�dowa� na pod�odze, przymarzaj�c natychmiast do kafelk�w. Drgaj�cy blask, tak dawno nie widziany, przyci�ga� go jak �m�. Zrobi� kilka niezdarnych, sztywnych krok�w i wbrew swojej woli spojrza� w lustro. Zza zniekszta�conego szronem odbicia jego w�asnej twarzy wolno wype�z�a inna, obca, a jednocze�nie znajoma. Przes�aniaj�c i rozpychaj�c rysy, materializowa�a si�, odgrodzona od jego �wiata tylko cienk� tafl� szk�a. Oczy zmieni�y kolor, jakby zakroplone farb�; rozjecha�y si� na boki i ku g�rze, ci�gn�c ��tymi smugami do skroni, kt�re zapadaj�c si�, nada�y czaszce wyd�u�ony kszta�t klepsydry. Istota w lustrze rozwar�a nie do ko�ca jeszcze uformowane usta. Widzia� wyra�nie nitki materii, jak szwy wi���ce jej sine, pozbawione sk�ry wargi. Mlasn�a kilka razy i wreszcie uda�o jej si� rozewrze� szeroko usta w upiornym ziewni�ciu. Po chwili dwa szeregi r�wnych, du�ych jak kostki bia�ej czekolady z�b�w zatrzasn�y si� z trzaskiem. Jej oddech pokry� par� drug� stron� lustra, kiedy szepn�a: � Wracaj, Kee-an-Nah. Wr�� do domu. M�czyzna opar� si� pi�ciami o brzeg umywalki. Lodowata porcelana parzy�a mu sk�r�. Ba� si� i czu�, jak jego strach odrywa si� t�ustymi kroplami od czo�a, spadaj�c w otch�a� lustra. � Nie... mog�... � g�os za�ama� mu si� i uwi�z� w gardle. Istota po drugiej stronie lustra przekrzywi�a karykaturaln� g�ow� z zaciekawieniem, nie spuszczaj�c oczu z jego wykrzywionej twarzy, i odezwa�a si� najs�odszym ze swoich g�os�w: � Wr�� Kee-an-Nah. T�sknimy. Rodzina i Dom. T�sknimy. Czekamy wieczorem, rozpaczamy o �wicie, kiedy ciebie nie ma. Wracaj do domu. Kijana przycisn�� praw� pi�� do oka, pragn�c, aby b�l, kt�ry zacz�� pulsowa� w czaszce, znikn��, odszed� razem z potworem. � Tu jest m�j... dom. Teraz. Odejd�. Kszta�t za lustrem zafalowa�, straci� na moment ostro��, cofn�� si�, po czym zmaterializowa� si� znowu, ukazuj�c muskularny tors istoty. W lewej d�oni trzyma�a guz�owat� bry��, kt�rej szkar�atny blask wycieka� spomi�dzy zaci�ni�tych, szponiastych palc�w. Lustro trzasn�o i w dolnym rogu pokry�o si� paj�czyn� p�kni��. M�czyzna przed nim dr�a�, konwulsje wstrz�sa�y jego du�ym cia�em. � Tw�j dom jest tam, gdzie twoje serce. A ja mam twoje serce. Na razie tylko ja. Chyba nie chcesz, �ebym si� nim podzieli� z innymi, w�drowniczku? � Potw�r wysun�� d�ugi, ��ty j�zyk i strzeli� nim jak biczem, zlizuj�c odrobin� blasku, jak polew� z ro�ka lod�w. � Wracaj do domu, a nie wezm� sobie ani k�sa, obiecuj�. Wracaj, renegacie. Siateczka drobnych jak w�osy p�kni�� trzeszcz�c pokrywa�a ca�e lustro, za�amuj�c obraz w dziesi�tki kalejdoskopowych odbi�, jakby z drugiej strony napiera�o na nie potworne ci�nienie. Kijana poczu� ciep�� stru�k� krwi, kt�ra wyp�yn�a mu z lewego nozdrza i pacn�a do umywalki czerwon� gwiazdk�. Zaszlocha�. � Mam swoje... serce. �yj�. Nic... Nic nie mo�esz mi zrobi�. Istota bez s�owa z�o�y�a razem d�onie. Blask s�czy� si� spomi�dzy nich przez chwil�, bledn�c. Nagle roz�o�y�a je w finalnym ge�cie magika, ko�cz�cego sztuczk�. Kilka p�atk�w popio�u zawirowa�o w powietrzu. � Jak d�ugo b�dziesz ucieka�, z�odzieju cia�? � zapyta� spokojnie potw�r, u�miechaj�c si�. � Znowu ci� znalaz�em. Wrony te� ci� widzia�y. To nie tw�j �wiat. Wracaj, zanim obedrze ci kolejne przebranie do ko�ci. Jego wiatr porywa twoje �achmany coraz szybciej. Nie masz tam czego szuka�. To nie te czasy, nie mo�esz ju� chowa� si� w wierzbach przy drodze. � Chc�... zosta�... Monstrum po drugiej stronie lustra odrzuci�o do ty�u pod�u�ny �eb i rykn�o �miechem. Zapraszaj�co wyci�gn�o r�k� w stron� m�czyzny. � Nie mo�esz, maluchu. Wr�� sam, a mo�e uda mi si� ci� ocali�. Podaj mi d�o� i niech si� to wreszcie sko�czy. Nie mo�esz wiecznie ucieka�. Przezwyci�aj�c ogarniaj�ce go odr�twienie, Kijana podni�s� r�k� wa��c� chyba ton�; ko�ce palc�w dr�a�y kilka centymetr�w od lodowatej tafli. Potw�r skin�� zapraszaj�co g�ow�, a wtedy Kijana zacisn�� palce w pi�� i uderzy� w pop�kane lustro. W dziesi�tki potwornych twarzy, kt�re u�miechaj�c si� szyderczo, nawet nie pr�bowa�y unikn�� ciosu. * * * Obudzi� si� obola�y i z zaskoczeniem stwierdzi�, �e dochodzi �sma rano. Nie pami�ta� ju�, kiedy ostatnio spa� tak d�ugo. Le�a� przez chwil� bez ruchu i usi�owa� sobie przypomnie�, gdzie jest. Podkowa na s�upie. Poprawiny w motelu. �azienka... Wsta� szybko i sykn�� z b�lu. Strup na wierzchu d�oni przywar� do prze�cierad�a, a teraz, kiedy go zerwa�, z drobnych skalecze� na k�ykciach znowu zacz�a si� s�czy� krew. Zliza� j� i pchn�� drzwi do �azienki, w kt�rej ci�gle pali�o si� �wiat�o. Od�amki rozbitego lustra b�yszcza�y na pod�odze i w umywalce. Szafka przekrzywi�a si� od ciosu i zwisa�a teraz ko�lawo, trzymaj�c si� na jednym haczyku. Wyci�gn�� z torby paczk� plastr�w, opatrzy� jako tako r�k�, ubra� si� i spr�bowa� doprowadzi� pok�j do porz�dku. Pozgarnia� szk�o jakim� grubym magazynem dla kobiet, kt�ry znalaz� pod telewizorem. Waha� si�, czy nie wyrzuci� te� prze�cierad�a, ale w ko�cu da� sobie spok�j. Gorsze rzeczy znajduj� w motelach. Wzi�� torb� i z przyzwyczajenia rozejrza� si�, czy niczego nie zostawi�. Nie cierpia� gubi� rzeczy, �al mu by�o nawet nic nie wartych drobiazg�w, na kt�re inni dawno machn�liby r�k�. Mo�e dlatego, �e by�y wszystkim, co mia�. * * * Chcia� jeszcze raz zobaczy� morze. Pami�ta�, �e jest pi�kne p�n� jesieni�, kiedy wiatr z p�nocy pachnie ju� �niegiem. Droga na p�noc by�a pe�na ci�ar�wek, masywnych potwor�w ci�gn�cych jednostajnie ca�ymi konwojami. Nie przeszkadza�o mu to, bawi�o go nawet wyprzedzanie na trzeciego, czwartego, wciskanie si� mi�dzy ich wielkie cielska, kiedy w�ciekle tr�bi�y basem. Znalaz� jak�� stacj� radiow�, nadaj�c� tylko muzyk� rockow� z lat osiemdziesi�tych, i b�bni� palcami o kierownic� w rytm perkusji. Ryzykuj�c wypadek, rozjecha� wron� skacz�c� po poboczu i u�miechn�� si� z�o�liwie, s�ysz�c g�uche uderzenie w podwozie. Chmury wisia�y nisko, raz po raz pada� drobny deszcz, ale nie chcia�o si� rozpada� na dobre. Stara� si� nie my�le� o ostatniej nocy. Co z tego, �e go znale�li. To nie pierwszy raz, a do tej pory jako� mu si� udawa�o wymkn��. Z regu�y nowe przebranie na jaki� czas za�atwia�o spraw�. W jednym przemieszka� prawie pi�� lat � i by�o to pi�� naprawd� dobrych lat. Gdzie� w pami�ci mgli�cie zamajaczy�y mu wspomnienia domu z d�bem przy betonowym podje�dzie do gara�u; kobiety, brunetki, kt�ra �miej�c si�, zamyka�a oczy; i dw�jki dzieci... tak, dw�jki � dw�ch ch�opc�w. Pami�ta�, �e m�odszego nauczy� robi� latawce. Wspomnienia szybko wraca�y, w �lad za nimi nap�ywa�y kolejne, jedne lepsze, drugie gorsze, ale wszystkie pali�y jak ogie�. Inne domy, inne miejsca, samotno�ci i wsp�lne �ycia, korow�d pe�en pora�ek i sukces�w, mi�o�ci, kt�r� go darzono, i nienawi�ci, jak� czasem wzbudza�. Wreszcie oboj�tno��, kt�ra cz�sto mu towarzyszy�a, i strach, kt�ry czu� zawsze. Nie chcia� pami�ta�, ale rany przesz�o�ci by�y bolesne i nie goi�y si� �atwo. Nie mo�na wej�� w cudze �ycie i nie odcisn�� na nim pi�tna � dobrze o tym wiedzia�. Zaskoczy�o go jedynie, jak wiele istnie�, z pozoru ulotnych i kr�tkotrwa�ych, odcisn�o pi�tno na nim samym. Tr�bienie i b�ysk d�ugich �wiate� przywr�ci�y go do rzeczywisto�ci. W ostatniej chwili przytuli� si� do boku wyprzedzanej ci�ar�wki i jad�cy z naprzeciwka samoch�d wymin�� go niemal na d�ugo�� lusterek. K�tem oka widzia� przez u�amek sekundy rozwarte we w�ciek�ym wrzasku usta i wyci�gni�t� w jego stron� pi��. Wcisn�� si� mi�dzy dwa tiry i spokojnie przejecha� nast�pne osiemdziesi�t kilometr�w, s�uchaj�c starego rocka i nie my�l�c o niczym. * * * Bar nale�a� do tych, w kt�rych okazjonalnie popijaj� przejezdni, odsypiaj�c p�niej w jednym z pokoj�w na pi�trze, stale za� ci miejscowi, kt�rzy nie pij� przed sklepem. Nie nocuje si� w takich miejscach, jad�c z dzieciakami i �on�, tym bardziej �e miejscowo�ci wypoczynkowe ci�gn� si� �a�cuchem kilka kilometr�w dalej. Jest bezpiecznie, okazjonalne b�jki rozgrywaj� si� przed barem i trwaj� tylko do momentu, kiedy jeden z awanturnik�w upadnie i nie ma ch�ci dalej si� t�uc. Nikt ci� tu nie zabije, ale te� nie poda r�ki, by pom�c wsta�. Odstrasza g��wnie pseudo�arcie odgrzewane w mikrofal�wce i pokryte frytur� plastikowe �ciany, na kt�rych kr�luj� przypi�te pinezkami plakaty reklamowe Pepsi. Kijana wszed� i zam�wi� piwo. Barman podstawi� pod kranik wysok� szklank�, nie k�opocz�c si� o nadmiar piany i nie przerywaj�c rozmowy z niskim blondynem, ubranym w sk�rzan� kurtk� z �atek i dekatyzowane d�insy. Rozmowa dotyczy�a zesz�orocznej zabawy sylwestrowej i tego, kto jak si� bawi�. Zanim Kijana zd��y� zaprotestowa�, barman zdj�� �y�k� do zupy fa�szywy ko�nierz piany i dola� piwa, teraz ju� staranniej. Kiedy przelicza� drobne, blondyn wyj�� z kieszeni kurtki papierosy i pocz�stowa� najpierw Kijan�, lecz ten odm�wi�, a potem barmana, kt�ry jedn� r�k� si�gn�� do paczki, drug� wrzucaj�c monety do szuflady, wyskakuj�cej spod kasy z cichym d�wi�kiem dzwonka. Kijana pi� zimne piwo i rozgl�da� si� po knajpie. Kilku kierowc�w gra�o w bilard poobt�ukiwanymi kijami, co rusz rysuj�c, na dawniej zielonym, p��tnie sto�u niebieskie, kredowe linie nieudanych uderze�. �miali si� g�o�no i poklepywali po plecach przy ka�dym faulu. Dziewczyna w czarnej sp�dniczce, przetykanej srebrn� nitk�, i puchatym, fioletowym pulowerze, w�o�onym na go�e cia�o, nudzi�a monotonnym g�osem nad uchem m�czyzny, kt�ry nie chcia� i�� do domu. Zbywa� j� machni�ciem r�ki, jak natr�tnie bzycz�c� much�, i dalej co� klarowa� wpatrzonemu szklanym wzrokiem w jego usta towarzyszowi, kt�ry najwyra�niej mia� do��, i to od co najmniej godziny. Ludzie. Ludzie nigdy nie przestan� go fascynowa�. Lubi� ich. Dopi� piwo i poprosi� o nast�pne. Kiedy barman podawa� mu pe�n� szklank�, krzywi�c twarz od dymu wciskaj�cego mu si� do oczu z trzymanego w k�ciku ust peta, zapyta�: � Czy mog� wynaj�� gdzie� pok�j? Wie pan... � mrugn�� nieudolnie � nie rzucaj�c si� w oczy? Barman przygl�da� mu si� przez chwil�. � Aaa, pan pewnie do sanatorium, na kuracj�? Tak na lewo? Kijana nie zrozumia�. � Po prostu, na wypoczynek. Cisza i spok�j, wie pan. Ch�opak u�miechn�� si� wyrozumiale. Taa, jasne. I poda� mu adres. Mo�e my�la�, �e b�dzie dowcipny, wysy�aj�c go do �Bryzy�, a mo�e chcia� szczerze doradzi�. Nie wiadomo. Ale sta�o si�. * * * Ostatnie rz�dki pop�kanych p�ytek podjazdu, stykaj�cego si� z asfaltow� jezdni� kto� niezbyt fachowo zala� betonem. Mieszanym chyba w taczce, na szybko, bo grube ziarna nie przesianego �wiru ju� wy�azi�y na wierzch. D�ugo to nie przetrwa. Na sznurku powiewa�y strz�pki kolorowej folii z reklam�wek, zagradzaj�cym wjazd. Kijana zjecha� na pobocze, wy��czy� silnik i zanim wysiad�, przeci�gn�� si�, strzelaj�c kostkami palc�w. Balansuj�c na kraw�dzi poro�ni�tego chwastami rowu, omin�� �wie�� wylewk�. Szutrow� drog� za bram� przerasta�y k�pki przemarzni�tej o tej porze roku trawy; pojedyncze, kiedy spogl�da�o si� pod nogi, i uk�adaj�ce si� w zgni�ozielony dywan, gdy patrzy�o si� przed siebie. Wzd�u� drogi ci�gn�� si� niewysoki, pozielenia�y kraw�nik, za kt�rym kolczastymi zasiekami k��bi�y si� nagie p�dy je�yn. Stare topole posadzone w kilkumetrowych odst�pach zrzuca�y na alej� kruche badyle. By�o cicho i Kijana wdycha� s�odkawy, ziemny zapach butwiej�cych li�ci. Gdzie� dalej, za ogrodem, niewidoczne morze sycza�o i pryska�o sol�. �Bryza� okaza�a si� drewnianym, dwupi�trowym budynkiem. Kijana nie pami�ta�, kiedy ostatnio widzia� tak du�y dom, zbudowany tylko z drewna. Na pierwszy rzut oka nie sprawia�a dobrego wra�enia, jakby swoj� dawn� chwa�� pot�gowa�a obecn� n�dz�. Jedno ze skrzyde� domu wygl�da�o na zupe�nie opuszczone. Dach wyra�nie �ama� si� w po�owie, niekt�re okna by�y pozabijane niewiele ciemniejszymi od �cian deskami. Na ganku siedzia� mo�e dziesi�cioletni ch�opiec, patrz�c prosto na nadchodz�cego m�czyzn�. Kijana u�miechn�� si� i nie by� to wcale wymuszony u�miech. � Cze��, ma�y. Jest mama? Dzieciak przygl�da� mu si� uwa�nie przez chwil�, po czym wr�ci� do swojego zaj�cia. Z jednego wiaderka nabiera� gar�� piasku, na moment zanurza� zaci�ni�t� pi�� w drugim, pe�nym wody, i pozwala�, �eby rzadkie b�ocko wycieka�o mu spomi�dzy palc�w, formuj�c coraz wy�sz�, jakby zbudowan� z brudnawego lukru wie�yczk�, rosn�c� na deskach werandy. � Ma�y, g�uchy jeste�? � zapyta� bez gniewu. Szur, chlup, cisza pe�na skupienia. Kijana podszed� i ukucn�� przed ch�opcem. Ten na chwil� podni�s� na niego oczy, ale zaraz spu�ci� wzrok. Kijana pomacha� mu r�k� przed nosem. �adnej reakcji, stru�ka b�ota nie drgn�a nawet o milimetr, wyciekaj�c z ma�ej pi�ci, i dalej rze�bi�a swoje piaskowe koronki na rosn�cym sto�ku. � Co pan wyprawia!? Przestraszony poderwa� si� i spojrza� na stoj�c� w drzwiach kobiet�. Wygl�da�a na jakie� trzydzie�ci lat. By�a wysoka, ciemne w�osy, �ci�gni�te w ko�ski ogon, wymyka�y si� pasemkami i opada�y na �adne czo�o. Wydawa�o si�, �e jest bardziej przestraszona ni� rozgniewana. Ma�y nawet nie drgn��. � Nic... Nie chcia�em... Zda� sobie spraw�, �e be�kocze jak przy�apany na gor�cym uczynku zboczeniec. Zebra� si� w sobie i odchrz�kn��. � Przepraszam. Ale rozmawia�em tylko z ma�ym i... � On z nikim nie rozmawia, kim pan jest!? � Powiedziano mi, �e mog� wynaj�� u pani pok�j... � Kto tak powiedzia�? � Facet w barze, taki mi�y ch�opak... Cholera, nie chcia�em pani przestraszy�! Uspokoi�a si� nieco, jakby przekona�o j� to niewinne przekle�stwo. � I co, przyszed� pan na piechot�? � Nie, m�j samoch�d stoi za bram�. Nie chcia�em wje�d�a�, bo nie wiedzia�em, czy beton ju� wysech�. Patrzy�a na niego uwa�nie jeszcze przez chwil�, po czym odpr�y�a si�. Odgarn�a w�osy, kt�re wiatr nawiewa� jej na twarz. � Dawno nikt tu nie zagl�da� w sprawie pokoju. Nie jestem przygotowana... � Nic nie szkodzi � przerwa� jej wp� s�owa � nie zale�y mi na wygodach. Wystarczy ��ko i dach nad g�ow�. Nieufny b�ysk zn�w pojawi� si� na moment w jej oczach. � D�ugo chce pan tu zosta�? Kijana wyci�gn�� papierosy i pocz�stowa� j�. Pokr�ci�a przecz�co g�ow� i za�o�y�a r�ce na piersiach. � Jeszcze nie wiem. Miesi�c, mo�e p�tora. Zalegali mi z urlopem przez pi�� lat. Wreszcie mnie zmusili do wczas�w. Dam pani dow�d osobisty, mo�e go pani spisa�, je�li to pani� uspokoi. � Sam zapali� i u�miechn�� si�, mia� nadziej�, �e szczerze. Milcza�a jeszcze chwil�, po czym westchn�a, jakby podejmowa�a jak�� decyzj�, zdaj�c sobie jednocze�nie spraw�, �e b�dzie jej �a�owa�. � Dobrze. Trzydzie�ci z�otych za dob�. Trzydzie�ci pi��, je�li chce pan obiady. � Jakby przestraszy�a si�, �e chce zbyt du�o, i doda�a szybko: � Taniej pan nigdzie w okolicy nie znajdzie. Pok�j jest �adny, zaraz tam posprz�tam. � Raczej si� zdecyduj�. Z obiadami. U�miechn�a si� po raz pierwszy. � Mo�e si� pan przejdzie na pla�� albo pospaceruje po ogrodzie? To nie potrwa d�ugo, zawo�am pana. � Jasne. Mog� zostawi� samoch�d przed bram�? Nie b�dzie przeszkadza�? � Mo�e na razie zosta�. Nie mamy swojego, a pan chyba wyczerpa� ju� limit niespodziewanych go�ci. I niech si� pan nie przejmuje Julkiem � kiwn�a g�ow� w stron� ch�opca, kt�ry ani na chwil� nie przerwa� zabawy. � Mo�e p�j�� za panem, ale raczej nie wychodzi poza ogr�d. Nie jest agresywny, nie musi si� pan obawia�. Kijana baczniej przyjrza� si� ch�opcu i dopiero teraz dotar�a do niego aura, jak� ma�y roztacza� wok� siebie. Aura obco�ci i zoboj�tnienia, kosmata i nieprzejrzysta. Aura choroby. � Dobrze, b�d� mia� go na oku � obieca�. Wida� spodziewa�a si� innej reakcji, nie zwyczajnego przej�cia nad faktem do porz�dku dziennego, bo powiedzia�a tonem usprawiedliwienia: � Wie pan, niekt�rzy nie lubi� chorych. Ja sama tak o nim nie my�l�. Jest po prostu... inny. Ale ludzie nieraz czuj� si� przy nim nieswojo... � Mnie to nie przeszkadza. Mo�e mi pani wierzy�. Kobieta wygl�da�a na zadowolon�, kiwn�a g�ow�, przyjmuj�c do wiadomo�ci to, co powiedzia�, i posz�a bez s�owa w stron� uchylonych drzwi. W progu odwr�ci�a si� jeszcze, znowu nie�mia�o si� u�miechaj�c. � Gapa ze mnie, ale tak mnie pan zaskoczy�, �e zapomnia�am si� przedstawi�. Beata Domi�czak. Julka ju� pan zna. Kijana zawaha� si� na u�amek sekundy, usi�uj�c przypomnie� sobie nazwisko widniej�ce w dowodzie osobistym, tkwi�cym w jednej z przegr�dek jego w�asnego portfela. � Bondera � odwzajemni� u�miech � Robert Bondera. W�o�y� r�ce do kieszeni kurtki i ruszy� wolno na spacer po ogrodzie. * * * Kobieta sta�a przy kuchennym zlewie, nalewaj�c do wiaderka wod� i p�yn do mycia pod��g. Patrzy�a na znikaj�c� mi�dzy drzewami sylwetk� m�czyzny. Nie wiedzia�a, czy post�pi�a rozs�dnie, wynajmuj�c mu pok�j, i to w�a�nie j� gn�bi�o. Bo Beata Domi�czak by�a kobiet� rozs�dn�. Dzi�ki temu uda�o jej si� utrzyma� dom po �mierci m�a i og�lnie dawa� sobie rad� w �yciu, prowadz�c przez nie i Julka. Usi�owa�a usprawiedliwia� si� przed sob�, �e pieni�dze si� przydadz�, i to bardzo, ale by�o to marne t�umaczenie. Zakr�ci�a wod� i odstawi�a wiadro na pod�og�. Zrobi�a� to, bo po prostu ci si� spodoba�. Miej odwag� to przyzna�. W zasadzie, po swoich dotychczasowych do�wiadczeniach, powinna mie� do�� do ko�ca �ycia du�ych, kr�tko ostrzy�onych m�czyzn, ale jak wida�, rozs�dek wzi�� sobie na dzisiaj wolne. Kiedy wypad�a na werand�, widz�c go kucaj�cego przed Julkiem, zobaczy�a na jego twarzy przestrach, zupe�nie nie pasuj�cy do tej fizjonomii. Wygl�da� jak ch�opiec przy�apany na gor�cym uczynku, dopiero p�niej, kiedy ju� normalnie rozmawiali, przedzierzgn�� si� w pewnego siebie m�czyzn�. Ale Beata by�a przekonana, �e w�a�nie ta chwila, kiedy widzia�a jego zaskoczenie i strach, zawa�y�a na jej decyzji. * * * Kijana szed� powoli ubit� alejk�, poprzerastan� tu i �wdzie k�pami trawy, i wdycha� pe�n� piersi� zimne, przesycone sol� powietrze. Ogr�d by� du�y, stary i zaniedbany, co tylko dodawa�o mu uroku. Drzewa by�y co prawda powykr�cane przez wiatr, ale du�e i zdrowe. Znalaz� drewnian� szop�, ton�c� w bezlistnych chaszczach. Stoj�cy obok, pozielenia�y, betonowy zbiornik na wod�, by� wype�niony po brzegi. Wody nie by�o wida� spod g�stego ko�ucha rz�sy, po kt�rym przemyka�y male�kie owady. Kijana przysiad� na cembrowinie i przymkn�� oczy. Gdzie� niedaleko, za p�otem i szpalerem sosen jednostajnie szumia�o morze i krzycza�y mewy. W je�ynach co� zaszele�ci�o, fukn�o i schowa�o si� pod ko�dr� opad�ych li�ci. Us�ysza� wiatr nadchodz�cy w koronach drzew, jeszcze zanim lekki podmuch uderzy� go w twarz i sun�� dalej, zostawiaj�c po sobie cisz�. Po raz pierwszy od naprawd� d�ugiego czasu poczu� si� dobrze. Nawet gdyby pok�j okaza� si� nor�, to zawsze b�dzie m�g� przyj�� tutaj, i to w zupe�no�ci wystarczy. Kobieta, Beata, podoba�a mu si�. Przypomina�a mu kogo�, ale nawet nie stara� si� przypomnie� sobie tamtej twarzy. Dlaczego od tak dawna nie mieszka� w takich miejscach? Przecie� to nie jedyny taki dom z pokojem do wynaj�cia, dlaczego t�uk� si� przez ostatnie lata po motelikach, hotelach, noclegowniach wybitych na jednej sztancy razem z obs�ug�, i dopiero teraz zdecydowa� si� zamieszka� w�a�nie tak? W pi�knym, spokojnym miejscu. I zaraz przysz�a odpowied�, szybka i bezlitosna: poniewa� wiesz, �e po�cig dobiega ko�ca, a ty nie masz ju� si�y ucieka�. I wolisz, �eby wszystko sko�czy�o si� w miejscu takim jak to, a nie w kolejnej anonimowej sypialni. Telewizor, wyk�adzina, obrazek i przetarte od wybielacza prze�cierad�a. Otworzy� oczy i zobaczy� ch�opca. Szed� wolno w jego stron�, patrz�c uwa�nie pod nogi, jakby czego� szuka�. Kijana mia� wra�enie, �e ma�y stawia� przesadnie d�ugie kroki, jakby bawi�c si� w nadeptywanie na niewidoczne �lady, kt�re m�czyzna zostawi�, id�c na spacer. Nuci� pod nosem jak�� monotonn�, p�ask� melodi�, kt�ra mog�a by� zar�wno jego w�asn�, jak i jednym z najnowszych, wciskaj�cych si� w uszy, plastikowych hit�w. � I co powiesz, ma�y? Julek przesta� nuci�, jakby dopiero teraz zauwa�y� Kijan�. Stan�� nieruchomo, niby patrz�c na m�czyzn�, podczas gdy ten mia� wra�enie, �e wzrok dzieciaka bez trudu przebija go na wylot i skupia si� na czym� zupe�nie innym, czym�, czego nawet on sam nie by�by w stanie dostrzec. Mimo woli obejrza� si�, ale zobaczy� tylko �yse pn�cza, wspinaj�ce si� na p�ot z przerdzewia�ej siatki. � Taa... wiem. Ty te� to czujesz. Przykro mi. Naprawd� by�o mu przykro. � Ale tobie i mamie nic si� nie stanie, nie martw si�. Ch�opiec sta� jak wmurowany i beznami�tnie patrzy� przed siebie, jak zabawka, w kt�rej wyczerpa�y si� baterie. Kijana wsta� i poszed� za szopk�, gdzie wysika� si� prosto na zapomnian� pryzm� starego kompostu. Kiedy wraca�, us�ysza� dobiegaj�ce od strony domu wo�anie kobiety. Podszed� do dziecka i bez wysi�ku obr�ci� je w miejscu, lekko popychaj�c, by zrobi�o pierwszy krok w stron� domu. Szed� poma�u, r�wno z ch�opcem, od czasu do czasu m�wi�c jakie� bana�y spokojnym, cichym g�osem, tylko po to, �eby zatrze� cie� tego uczucia, jakie go ogarn�o, kiedy pomy�la�, �e znowu chcia�by tak �y�. Samolubnie cieszy� si� przez chwil� t� my�l�, zwodz�c samego siebie. Bo tak naprawd� wiedzia�, �e nigdy ju� nie pozwoli, �eby przyszli za nim do kolejnego domu. * * * Pok�j mo�e i by� odnajmowany turystom, ale nie zatraci� domowego charakteru. Po jednej stronie ��ka skos dachu niemal dotyka� pod�ogi, z drugiej dociska�a si� do niego niska szafka ze stoj�c� na niej nocn� lampk� z malowanym r�cznie aba�urem. Na kremowym, pomarszczonym papierze t�oczy�y si� niezgrabne, niczym namalowane przez dziecko, kwiaty. Kijana zastanawia� si�, czy b�d� rzuca� kolorowe cienie na �ciany. Z przyzwyczajenia sprawdzi� wszystkie szuflady, te w szafce i w komodzie stoj�cej przy drzwiach. By�y wy�cielone szarym papierem pakowym i zupe�nie puste. Nieraz znajdowa� w wynajmowanych pokojach rzeczy, kt�re przeoczy�a obs�uga albo kt�rych nikomu nie chcia�o si� sprz�tn��. Czasami by�a to wy�wiechtana ksi��ka, zostawiona przez kogo� i zaczytywana na �mier� przez kolejnych tymczasowych lokator�w, innym razem resztka myd�a w p�ynie na p�ce pod prysznicem. Raz, schylaj�c si� po szczoteczk� do z�b�w, kt�ra upad�a na pod�og�, znalaz� zu�yt� prezerwatyw�, przyklejon� pod umywalk�. Wierszyki albo kr�tkie zdania, wypisywane maczkiem na tapecie pod sufitem b�d� tu� przy pod�odze. Wyci�te no�em karby na futrynie drzwi albo kraw�dzi sto�u, t�uste odciski palc�w na kineskopie telewizora albo ust na kraw�dzi jednej z dw�ch obowi�zkowych szklanek, pokutuj�cych pod �azienkowym lustrem. Wszystkie te znaki, kt�re zostawiaj� za sob�, nie�wiadomie lub z premedytacj�, ludzie skazani na tymczasowy dach nad g�ow�, pod kt�ry nigdy nie wr�c�. Tutaj ich nie by�o. M�g� tu wej�� i nie musia� wygania� duch�w. M�g�by tu zosta�. Wieczorem, k�ad�c si� spa�, w��czy� lampk�. Roz�wietli�a pok�j md�ym, ��tawym blaskiem czterdziestowatowej �ar�wki, ale �adne cienie nie zata�czy�y na �cianach. Kwiaty zblad�y i zmieni�y si� w bure plamy na aba�urze. Nie zgasi� jej i zasn�� w ciep�ym blasku. �ni�y mu si� mewy, przybite skrzyd�ami do granatowego nieba, zwisaj�cego ci�ko nad granatowym morzem. * * * Beata wyk�pa�a Julka, pomog�a mu si� przebra� i po�o�y�a do ��ka. Siedzia�a teraz przy nocnej herbacie i ostatnim papierosie, zmieniaj�cym si� wolno w s�upek popio�u w popielniczce. My�l o m�czy�nie, �pi�cym w pokoju na pi�trze, nie dawa�a jej spokoju. Odwyk�a od czyjej� obecno�ci w domu; ka�de skrzypni�cie pod�ogi, kiedy si� k�pa�, kiedy kr�ci� si� po pokoju, szykuj�c si� do snu, wydawa�o jej si� czym� tak obcym, �e a� wzdryga�a si� nerwowo. Jarek nie �y� od pi�ciu lat. Od tego czasu nawet nie stara�a si� wynaj�� pokoju, a po upiornych dw�ch tygodniach, jakie zafundowa�o jej ma��e�stwo lekarzy, kt�rzy zjechali tu z dw�jk� potwornie rozwydrzonych i wrednych bachor�w, odprawia�a ludzi z kwitkiem. A� do dzisiaj. Pi�cioletni celibat czasami dawa� o sobie zna�, lecz Beata nauczy�a si� sobie z tym radzi�. Wystarczy�o, �e przypomnia�a sobie, w co zmieni�o si� jej ma��e�stwo, szczeg�lnie w ostatnich latach, i odchodzi�a j� ochota na amory. �mier� Jarka nadesz�a w ostatniej chwili i je�li o czym� wtedy my�la�a, kiedy zdr�twia�� d�oni� od�o�y�a s�uchawk�, to tylko o tym, �e los oszcz�dzi� jej w�asnor�cznego zabicia m�a. Wyda�o jej si�, �e w pokoju na g�rze zatrzeszcza�a pod�oga, jakby ON wsta�. My�li pogalopowa�y dalej, nap�dzane wyobra�ni�. To jaki� morderca albo zboczeniec, przecie� wida� to po tej zakazanej g�bie! A ona, idiotka, wpu�ci�a go do domu, w kt�rym uda�o jej si� zamkn�� siebie i Julka przed wszystkimi niebezpiecze�stwami �wiata na d�ugich pi�� lat. Wpu�ci�a potwora, kt�ry w�a�nie si� obudzi�, g�odny i z�y... Czy to kroki? Zerwa�a si� i przera�ona nie by�a w stanie zrobi� nawet kroku, dr��c w we�nianym swetrze, narzuconym na nocn� koszul�. Ale wtedy wr�ci�a rozs�dna, spokojna Beata, ta, kt�r� by�a od pi�ciu lat. Pod�ogi trzeszcz�; ca�y dom przecie� skrzypi, zw�aszcza kiedy wieje od morza. Drewno nasi�ka wilgoci� i niemal czu� bosymi stopami, jak ca�y dom usi�uje si� przeci�gn��. A ten m�czyzna to nie �aden morderca ani uciekinier, ma zreszt� jego dow�d, kt�ry zapomnia�a mu odda� (dow�d, wielkie mi co, ka�dy mo�e sobie teraz sprawi� nowe papiery � po raz ostatni zad�wi�cza� cichn�cy g�os, kt�ry wcze�niej wrzasn�� jej do ucha i poderwa� na nogi), a w og�le to teraz �pi. I wszystko b�dzie dobrze. Pospaceruje po pla�y, poogl�da telewizj�, zreszt� niech robi, co chce, byle nie zawraca� jej g�owy, zap�aci drug� cz�� nale�no�ci i wyniesie si� od nich w diab�y. Zniknie, jakby go nigdy nie by�o. Zdusi�a niedopa�ek i sp�uka�a go w przedpotopowym zlewie, po czym cicho, na palcach, posz�a na pi�tro do swojej sypialni. Mijaj�c po cichutku jego pok�j, zauwa�y�a smug� �wiat�a pod drzwiami. W �rodku by�o zupe�nie cicho, �adnego pochrapywania czy szelestu kartek. Telewizor te� milcza�. Wesz�a do siebie i przeklinaj�c w duchu ciche chrobotanie klucza w zamku, zamkn�a za sob� drzwi. W�lizgn�a si� po ciemku w wyzi�bion� po�ciel. Le�a�a jeszcze d�ugo, nieruchomo, nie mog�c zasn��, jakby pod�wiadomie czekaj�c na nowy pow�d do strachu. Ale poniewa� nic si� nie wydarzy�o, zasn�a w ko�cu i spa�a g��boko, bez sn�w. * * * Rano Beata, z�a na siebie za to wczorajsze nocne panikowanie, ju� bez �adnych ceregieli, manifestowa�a pewno�� siebie pani we w�asnym domu. Tupi�c g�o�niej ni� zazwyczaj, posz�a do �azienki i odkr�ci�a wod� w prysznicu wisz�cym nad �eliwn� wann�. W ostatniej chwili powstrzyma�a si� od nucenia, kiedy gor�ca woda sp�ukiwa�a szampon z jej w�os�w. Za to cicho pogwizdywa�a, owini�ta w r�cznik, gol�c nogi. Ubrana w spodnie i rozwleczony sweter po m�u, posz�a do kuchni, gdzie trzaska�a drzwiczkami szafek, szufladami i g�o�no rozstawia�a talerze, szykuj�c �niadanie. Z g�ry nie dobiega� �aden d�wi�k. Sama nie wiedzia�a dlaczego, poirytowana, posz�a z powrotem na g�r�, do pokoju Julka. Mijaj�c sypialni� dla go�ci, odkaszln�a ostentacyjnie. A co, ten si� jeszcze naodpoczywa, a ma�y przynajmniej zje ciep�� jajecznic�. Nie b�dzie robi�a dw�ch �niada� dziennie. Otworzy�a pomalowane na ��to drzwi na ko�cu korytarza i �artobliwa poranna reprymenda zamar�a jej na ustach. Pok�j by� pusty. Rozkopana jak zawsze po�ciel na ma�ym tapczaniku, porozwalane na pod�odze rysunki do sko�czenia na jutro, modele wisz�ce na �y�kach u sufitu chwia�y si� lekko. Beata zamkn�a cicho ��te drzwi i jak we �nie wesz�a do pokoju go�cia. Po�ciel by�a z�o�ona w kostk�, w nogach ��ka sta�a czarna, sportowa torba, z kt�rej wystawa�y starannie pouk�adane podkoszulki. R�cznik suszy� si� na kaloryferze. Nie by�o go. P�dem, gubi�c jeden z kapci, zbieg�a ze schod�w i wypad�a do ogrodu. By�o zimno i wilgotno, uschni�te astry, kt�re ju� dawno powinna wykopa�, srebrzy�y si� kropelkami mg�y. � Julek!!! Juliusz!!! Nigdy nie odpowiada�, ale zawsze przychodzi�, kiedy go wo�a�a. Przyciskaj�c r�k� do ust, wstrzymywa�a wzbieraj�cy w piersiach skowyt; wi�c jednak to potw�r. Potw�r ich znalaz�. Pobieg�a przed siebie �cie�k�, w stron� szopy, utykaj�c, zanim wierzgni�ciem nogi zrzuci�a drugi kape�, i pogna�a z ca�ych si�. Li�cie by�y lodowato zimne i �liskie, kilka razy prawie upad�a, drobne ga��zki str�cone wiatrem k�u�y j� w stopy. Zahaczy�a r�k� o jaki� wysuni�ty nad �cie�k� p�d je�yn i rozdar�a j� kolcem do krwi. Szopa zamajaczy�a mi�dzy drzewami. Beata dopad�a bez tchu cembrowiny zbiornika na wod�, opar�a si� o ni�, dysz�c bardziej ze strachu ni� ze zm�czenia. Potr�ci�a nog� plastikowe wiaderko, pe�ne wody z rz�s�, kt�ra chlapn�a jej na nogawk� i bos� stop�. � Julek!!! � Skowyt wyrwa� si� wreszcie na wolno��. Pewno��, �e sta�o si� co� strasznego, by�a parali�uj�ca. Bo�e, Bo�e, Bo�e... Gdzie go szuka�? Gdzie p�j��? Wr�ci� i dzwoni� na policj�? Przecie� mo�e on gdzie� umiera! Gdzie� blisko! Moje dziecko... Co robi�, krzycze� �ratunku�!? Przecie� nikt nie us�yszy... Bezsilna, czarna rozpacz obezw�adni�a j�. Wyjrza� zza szopy, zaciekawiony. Ma�a g��wka jej syna, z odstaj�cymi uszami i wyrazem wiecznego skupienia na twarzy. Kolana si� pod ni� ugi�y i osun�a si� na ziemi�, opieraj�c brod� o ci�gle zaci�ni�te na zielonkawym betonie d�onie. Zamkn�a oczy i p�aka�a, dop�ki nie poczu�a jego r�czki, jak zawsze ostro�nej, g�adz�cej i lekko szarpi�cej jej w�osy. Trzasn�a furtka, Beata us�ysza�a ci�ki tupot st�p na wilgotnej ziemi i szybki, sapi�cy oddech. Kijana stan�� jak wryty, widz�c j� kl�cz�c� i ma�ego, z r�k� na jej g�owie. By� mokry, tylko w k�piel�wkach � troch� przyciasnych i rozpaczliwie niemodnych, wpijaj�cych gumk� w obro�ni�ty brzuch. I je�li mia�o j� co� przekona� o jego niewinno�ci, to w�a�nie to, �e facet w takich gaciach przylecia�, kiedy tylko us�ysza�, jak krzyczy. � Co si� sta�o? Beata wsta�a i wytar�a oczy wierzchem d�oni. � Nic, nic... Przestraszy�am si�, �e Julek gdzie� si� zapodzia�. � K�amstwo g�adko przesz�o jej przez gard�o. Przytuli�a syna i pog�aska�a go po rozwichrzonych w�osach. M�czyzna wyra�nie odetchn�� z ulg� i teraz wygl�da� tylko na zak�opotanego. � Zostawi�em ubranie i r�cznik na pla�y... P�jd�... � Machn�� r�k� za siebie. � K�pie si� pan w taki zi�b? U�miechn�� si� nie�mia�o. � Mnie to nie przeszkadza. Nawet lubi�. Potem zaraz jest cz�owiekowi ciep�o. � Odwr�ci� si� i ruszy� w stron� p�otu. Julek wymkn�� si� spod jej r�ki jak kot, kiedy znudzi mu si� g�askanie, i stan�� obok, odprowadzaj�c Kijan� wzrokiem. � Niech si� pan pospieszy. �niadanie czeka � powiedzia�a cicho, ale nie by�a pewna, czy us�ysza�. * * * Szed� szybko, teraz dopiero poczu� zimne podmuchy. W�oski na jego ciele podnios�y si� i zacz�� szcz�ka� z�bami. Serce wali�o mu jak m�otem � kiedy us�ysza� niesiony wiatrem krzyk kobiety, zatrzyma�o si� na moment, teraz dochodzi� do siebie. My�la�, �e to ju�, �e przeliczy� si� i �ci�gn�� na nich swoich tropicieli. Kiedy bieg� do ogrodu, przeklina� i t�umaczy� si� sam przed sob�, �e przecie� jeszcze za wcze�nie, �e nie by�o �adnych znak�w. Odsun��by si� wtedy od nich, pozwoli�, �eby si� sta�o. Bez ofiar z niewinnych. Ba� si� o kobiet� i ch�opca, a jednocze�nie czu� �al, �e tak wcze�nie go znale�li, �e nie zd��y� si� jeszcze nacieszy� tym domem, pla�� i ostatnimi chwilami przed... tym. Rozmawia� z ch�opcem na pla�y; zanim ma�y odszed�, ponownie spowity w brudno��te chmury swojej choroby, kt�re rozst�pi�y si� na chwil� pod wp�ywem jakiego� impulsu... Wcale nie jakiego�. Dzi�ki Kee-an-Nah, to by�o pewne, a raczej dzi�ki jego... pochodzeniu. To jego obecno�� da�a ch�opcu szans�, by m�g� wreszcie odezwa� si� do kogo�. M�czyzna sta� w�a�nie po kostki w lodowatej wodzie, oddychaj�c g��boko przed wej�ciem g��biej w parz�ce sk�r� morze, kiedy go us�ysza�. Ciche s�owa na granicy s�yszalno�ci, niepewne i gard�owe, wypowiedziane by� mo�e pierwszy raz w �yciu. �Jest zimno�. Kijana, zaskoczony, obejrza� si� za siebie. Ch�opiec siedzia�, obejmuj�c chudymi r�kami kolana, i patrzy� mu prosto w oczy. W jego spojrzeniu malowa�a si� niepewno��. Nie da� po sobie pozna� zaskoczenia. �Wiem�. �To czemu wchodzisz do wody?� Odpowiedzia� szczerze: �Bo kiedy p�ywam w morzu, czuj� si� bezpieczny. I wolny�. Julek nabra� pe�n� gar�� piasku i pozwoli� mu przesypywa� si� mi�dzy palcami. �Lubi� ci�. Jeste� inny. Ja te� jestem inny, wiesz?� �Wiem. Twoja mama mi powiedzia�a�. �Kiedy m�wi�e�, �e nic nam si� nie stanie, nie k�ama�e��. To nie by�o pytanie, ale i tak odpowiedzia�: �Tak�. Piasek wysypa� si� z d�oni ch�opca. Otar� r�k� o nogawk� spodni. �Czasami ich widz�, kiedy �pi�. Tych, kt�rzy id� za tob�. Koz�a, ropuch�, wielu