14102
Szczegóły |
Tytuł |
14102 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14102 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14102 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14102 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mateusz Bandurski
Kijana
Kobieta drgn�a i zamrucza�a co� niewyra�nie. Kijana przekr�ci� si� na bok i
spojrza� na ni�.
Spa�a. Blada twarz by�� ledwie widoczna spod rudych w�os�w, rozrzuconych na
poduszce jak
cienkie spr�ynki. Patrzy� przez chwil�, zazdroszcz�c �atwo�ci, z jak� zasn�a �
jak pies. Dla
niego ka�de po�o�enie si� do ��ka oznacza�o d�ug�, koszmarnie d�ug� nocn� walk�
o kilka
godzin wyrwanych z jawy. Jej wystarczy�o przy�o�y� g�ow� do poduszki.
Si�gn�� po paczk� papieros�w, le��c� na blacie nocnego stolika, obok
fosforyzuj�cego blad�
zieleni� radia z budzikiem. Druga pi��dziesi�t. Niech to szlag. Okropny,
beznadziejny czas,
kiedy wszystko jest zawieszone gdzie� mi�dzy noc� a dniem i zdaje trwa�
wiecznie. Pali�,
strzepuj�c popi� w skulon� d�o�. �eby zag�uszy� l�ki, skoncentrowa� si� na
obserwacji
mrugaj�cego, brudnoczerwonego punkcika �aru w ciemno�ci. Idiotyczne, ale troch�
pomaga�o.
Nigdy nie pali� w ��ku, kiedy mia� prawdziwe domy. Dopiero setki kolejnych nocy
sp�dzonych w wynaj�tych mieszkaniach i pokojach hotelowych zmieni�y jego
przyzwyczajenia.
Wsta� ostro�nie, �eby nie obudzi� kobiety i nie rozsypa� popio�u na po�ciel.
Poszed� po cichu
do �azienki, uwa�nie stawiaj�c stopy w ciemno�ci; zamkn�� za sob� drzwi i
dopiero wtedy
w��czy� �wiat�o. Jarzeni�wka pod sufitem brz�kn�a cicho kilka razy, zalewaj�c
ma�e
pomieszczenie niebieskawym blaskiem. Mrugaj�c raz za razem, przyzwyczaja� oczy
do �wiat�a.
Zaci�gn�� si� ostatni raz, wyrzuci� popi� z d�oni do muszli i pstrykni�ciem
pos�a� w �lad za nim
niedopa�ek.
Nie powinien zaprasza� do siebie tej babki, ale mia� nadziej�, �e to pomo�e mu
zasn��. C�,
pomyli� si�.
Otworzy� szafk� nad umywalk�. W�r�d ma�ych opakowa� z hotelowymi kosmetykami
znalaz� fiolk� aspiryny. Po�kn�� na sucho trzy tabletki. Kolejna, ju� tej nocy,
bezsensowna
czynno��. Zatrzasn�� drzwiczki i przez dobr� chwil� przygl�da� si� swojemu
odbiciu,
wykrzywiaj�c si� na wszystkie strony. Przyzwyczai� si� do tej maski, le�a�a
dobrze jak lateksowa
r�kawiczka. Szerokie czo�o, du�y, ale foremny nos nad w�skimi ustami, ci�kie,
lekko opadaj�ce
powieki; spokojna, silna twarz.
Ja i ty, kolego. Ja i ty. Westchn�� i odsun�� plastikow� zas�onk� prysznica. Dno
brodzika
pokrywa�y ciemne plamy, jakby kto� wyla� do niego kubek rozpuszczalnej kawy.
Pierwsze
strumienie wody by�y lodowato zimne, ale nie przeszkadza�o mu to. Drgn�� tylko
lekko, czekaj�c
cierpliwie, a� poleci cieplejsza. Sta� bez ruchu, podczas gdy �azienka
wype�nia�a si� k��bami
pary, osiadaj�cej ros� na b��kitnych kafelkach.
Po p� godzinie wr�ci� do pokoju, zar�owiony i w dobrym nastroju; prysznic
sp�uka�
z niego ca�e zm�czenie. Zostawi� uchylone drzwi do �azienki i w smudze
padaj�cego przez szpar�
�wiat�a zacz�� pakowa� swoje rzeczy do d�ugiej, sportowej torby z paskiem na
rami�.
Pogwizdywa� cicho przez z�by, my�lami ju� daleko w drodze.
Kobieta le�a�a cicho, nie wiedzia�, czy �pi, czy mo�e tylko udaje.
Zaci�gn�� zamek b�yskawiczny torby i rozejrza� si� jeszcze raz przelotnie po
pokoju, czy
czego� nie zapomnia�. Zabra� papierosy ze stolika i wyci�gn�� kurtk� z szafy.
Zatrzyma� si� na
chwil�, jakby si� nad czym� zastanawia�. W ko�cu postawi� torb� przy drzwiach i
usiad�
delikatnie na ��ku.
� Hej.
�adnej reakcji.
� Hej � tr�ci� lekko nagie rami�, wystaj�ce spod ko�dry.
� Nie �pi� � powiedzia�a, nie otwieraj�c oczu.
� To czemu nic nie m�wisz?
� A co mam powiedzie�? To ju� lepiej ty co� powiedz.
Milcza�.
Kobieta otwar�a oczy i unios�a si� na �okciach. Ko�dra zsun�a si� z jej du�ych,
lekko
obwis�ych piersi.
� Daj mi jeszcze papierosa, zanim p�jdziesz.
Wyci�gn�� prawie pust� paczk� z kieszeni i podsun�� jej pod nos. Wzi�a jednego
i kulaj�c
go mi�dzy palcami, wykruszy�a troch� tytoniu prosto na po�ciel. Wsun�a
papierosa mi�dzy
wargi ze �ladami startej szminki i spojrza�a wyczekuj�co. Poda� jej ogie�,
pstrykaj�c
jednorazow�, zielon� zapalniczk�.
� Musz� ju� jecha�.
Wydmuchn�a dym i podrapa�a si� po brzuchu.
� M�wi�e�, �e dopiero rano.
� Jest ju� rano.
Popatrzy�a na zielone cyferki zegara.
� �rodek nocy. Jeste� pieprzni�ty.
Wzruszy� ramionami. �a�owa�, �e j� obudzi�. �a�owa� wszystkiego co si� mi�dzy
nimi
wydarzy�o. Kobieta odezwa�a si�, jakby czytaj�c w jego my�lach:
� Nie spa�am, udawa�am tylko. Chcia�am wiedzie�, czy si� po�egnasz, czy dasz
wi�ra po
cichu.
� Musz� ju� jecha� � powt�rzy� i podni�s� si� z ��ka.
Odrzuci�a ko�dr�, wsta�a i zacz�a si� ubiera�. Niezdarnie zbiera�a rzeczy
porozrzucane po
pod�odze.
Podni�s� torb� i si�gn�� do klamki.
� Mo�esz zosta� i pospa� jeszcze. Pok�j jest zap�acony do po�udnia.
Nic nie odpowiedzia�a.
Wyszed� na korytarz, cicho zamykaj�c za sob� drzwi.
Recepcjonista drzema� z g�ow� wspart� na d�oniach. Ukryty za drzwiami dla
personelu
hotelowego telewizor cicho mrucza� i potrzaskiwa�. Ostro�nie po�o�y� klucz przed
nosem
m�czyzny i pchn�� drzwi hotelu.
Na du�ym, asfaltowym parkingu, mokrym od deszczu i pokrytym po��k�ymi li��mi,
sta�o
tylko kilka samochod�w. Podszed� do bia�ego opla, wrzuci� torb� na tylne
siedzenie i wsiad�, nie
zdejmuj�c kurtki. Samoch�d zapali� od razu. Siedzia� przez chwil� nieruchomo,
czekaj�c, a�
ogrzewanie zacznie dzia�a�. W nocy kto� wetkn�� za wycieraczk� ulotk� agencji
towarzyskiej,
wydrukowan� na marnym papierze. Nasi�k�a wilgoci� twarz modelki rozmy�a si� w
niewyra�n�
plam�, smu�ki farby sp�yn�y na kszta�tne piersi i brzuch. W��czy� spryskiwacz,
ale wycieraczki
tylko zepchn�y obrazek na kraw�d� przedniej szyby. Dopiero gdy wjecha� na
autostrad�
i przyspieszy�, kolorowy strz�pek zafurkota� i odlecia� w noc, porwany p�dem
powietrza.
* * *
�wit zasta� go sto pi��dziesi�t kilometr�w dalej, na stacji benzynowej. Z ka�dej
strony
otacza�y j� pola oziminy. Zaspany ch�opak pomyli� si� przy wydawaniu reszty i
speszony
dzi�kowa�, kiedy Kijana zwr�ci� mu na to uwag�.
M�czyzna zostawi� samoch�d przy dystrybutorze i jad� kanapk� z szynk�, kt�r�
kupi�
w minibufecie, popijaj�c kaw� ze styropianowego kubka. Dzie� wstawa� szary,
napuchni�ty i nic
nie wskazywa�o na to, �e si� wypogodzi. Mimo to wyra�nie si� ociepli�o, znad p�l
podnosi�y si�
pasemka mg�y. Prze�u� ostatni k�s pozbawionego smaku sandwicza, i �apczywie
pij�c, parzy�
sobie wargi gor�c� lur�. Ruszy� w stron� samochodu, kiedy us�ysza� krakanie i
�opot skrzyde�.
Kilka wron, nastroszonych i l�ni�cych kropelkami mg�y, kt�ra osiada�a im na
pi�rach,
ucztowa�o na poboczu, pastwi�c si� nad jakim� trudnym do rozpoznania och�apem.
Przepycha�y
si� i dar�y, szeroko rozdziawiaj�c r�owe gardziele. Nie zastanawiaj�c si� nad
tym, co robi, rzuci�
w nie pe�nym fus�w kubkiem. Ptaki rozpierzch�y si� na wszystkie strony,
w�ciek�e, kracz�c
jeszcze g�o�niej, ale nie odlecia�y daleko, siadaj�c na drzewach i drutach
telefonicznych. Kiedy
podchodzi�, gapi�y si� nienawistnie paciorkowatymi, ��tymi oczami. Stan�� nad
truche�kiem
kota, rozp�aszczonym i sponiewieranym. Dwie zakrzep�e smu�ki, ci�gn�ce si� z
pustych
oczodo��w po obu stronach rozchylonego pyszczka, odcina�y si� od brudnobia�ej
sier�ci niczym
karykaturalny makija� p�aczki. Musia� tu le�e� ju� jaki� czas, bo wida� by�o, �e
ptaki nie
pr�nowa�y. Kijana wykrzywi� twarz w gorzkim u�miechu i pogrozi� wronom
zaci�ni�t� pi�ci�.
Odwr�ci� si� i zapali� papierosa. Id�c szybko w stron� samochodu, s�ysza� za
swoimi plecami
�opot skrzyde�, kiedy ptaki wraca�y do przerwanego posi�ku.
� Wyno� si� � dobieg� go skrzekliwy g�os.
Obejrza� si� przez rami�. Zn�w dzioba�y zapami�tale padlin�, jakby nic si� nie
sta�o, ale
jedna z wron, mniejsza od reszty stada, ze zwisaj�cym z dzioba blador�owym
strz�pkiem,
odprowadza�a go wzrokiem.
� Wyno� si� � powt�rzy�a. Podrzuci�a kawa�ek jelita, cienki jak sznurowad�o, i
prze�kn�a
z wysi�kiem. � To nie twoje miejsce, przyb��do. Wyno� si� i zdechnij.
Kijana schyli� si�, szukaj�c kamienia, czegokolwiek, czym m�g�by w nie cisn��,
ale wrony
nie da�y si� nabra�. Na betonowym podje�dzie stacji le�a�y tylko drobne
kamyczki, kt�re
wypad�y z bie�nik�w opon setek samochod�w zatrzymuj�cych si� na chwil� i
odje�d�aj�cych
st�d, byle dalej.
Ptak zakraka�, jakby si� �mia�.
� Zdechnij. A wtedy przyjdziemy. Ja i moje siostry. Wyjemy ci oczy spod powiek.
Zadr�a� mimo woli, a pozosta�e wrony przy��czy�y si� do pierwszej, �egnaj�c go
szyderczymi wrzaskami, kt�re nios�y si� daleko w ciszy poranka.
Odjecha�. Czarne ptaszyska odprowadzi�y go wzrokiem, po czym wr�ci�y do
dziobania
padliny.
* * *
Skr�ci� w najbli�szy zjazd z autostrady i przy bramce zap�aci� drobnymi siwej
kobiecie,
oderwanej od lektury jakiego� kolorowego pisma. Przez kilka godzin jecha� powoli
lokalnymi
drogami, ciesz�c si� zakr�tami, lasem, widokiem mijanych ludzi na rowerach.
Wyprzedza�
traktory, wlok�ce wy�adowane ziemniakami i burakami przyczepy i rozklekotane
furgonetki.
Nienawidzi� autostrad, ich monotonia wnika�a przez ko�a, dociera�a do kierownicy
i przez
d�onie rozlewa�a si� t�pym b�lem w ramionach i karku.
Min�� kilka miasteczek, przeje�d�a� przez ich ryneczki, podobne do siebie jak
jego
wspomnienia. Skwerek na �rodku ka�dego z nich r�ni� si� od innych jedynie
centralnym
punktem � raz by� to klomb z herbem z kwiat�w, kt�ry teraz zmieni� si� w bury
dywan martwych
ro�lin, innym razem trzymetrowa wie�yczka z zegarem, od kt�rej promieni�cie
rozchodzi�y si�
linie wy�o�one ja�niejszym kamieniem, odcinaj�ce si� od szarych kocich �b�w. W
kolejnym
z takich miejsc zjad� zapiekank�, siedz�c na po�amanej �awce przy pomniku
mieszka�c�w
rozstrzelanych podczas ostatniej tutejszej wojny. Ruszy� dalej, zanim wn�trze
samochodu
zd��y�o si� wyzi�bi�.
Cieszy� si� ka�dym przejechanym kilometrem, ka�d� zmian� za oknem. �apa� lokalne
stacje
radiowe, ws�uchiwa� si� w ich amatorskie d�ingle, a gdy po kilkunastu
kilometrach radio
zaczyna�o trzeszcze�, wciska� tak d�ugo guzik wyszukiwania na panelu, a� znalaz�
nast�pn�. Nie
mija� ju� tylu rozjechanych zwierz�t, co na g��wnych drogach.
Kiedy zacz�o si� �ciemnia�, z �alem wyci�gn�� ze skrytki atlas drogowy i po
chwili,
sp�dzonej na suwaniu palcem wzd�u� wydrukowanej drobniutk� czcionk� listy
miejscowo�ci
ustali�, gdzie jest. Od najbli�szej g��wnej drogi, przy kt�rej co kilka
kilometr�w b�d� sta�y
reklamy noclegowni, dzieli�o go p� godziny jazdy.
Motel, na kt�ry wreszcie si� zdecydowa�, reklamowa�a podkowa, nabita ��tymi
�ar�wkami,
tkwi�ca wysoko nad okolicznymi polami na betonowym, latarnianym s�upie. Niski
budynek,
pokryty plastikow� elewacj�, dwoma ramionami obejmowa� parking dla go�ci, w
�rodkowej
cz�ci znajdowa�a si� recepcja i bar. Kijana zaparkowa�, wzi�� torb� z tylnego
siedzenia i wszed�
do �rodka. Za kontuarem z p�yty imituj�cej orzech siedzia� na oko
pi��dziesi�cioletni, w�saty
m�czyzna, trzymaj�c na kolanach roze�mian�, niewiele m�odsz� kobiet�, w czarnej
sukience
i fartuszku kelnerki. Na widok wchodz�cego delikatnie, ale stanowczo zepchn��
j�, na co
zareagowa�a chichotem, zas�aniaj�c usta d�oni�. M�czyzna wsta� i przyg�adzi�
marynark�,
jednocze�nie mrugaj�c porozumiewawczo do Kijany.
� Dobry wiecz�r. �yczy pan sobie pok�j czy tylko co� zje��?
� Tylko przenocuj�. Macie jedynki?
M�czyzna bezradnie roz�o�y� r�ce i zrobi� karykaturalnie sm�tn� min�, a
chichocz�ca
brunetka z ci�kim makija�em prychn�a jeszcze g�o�niej, jakby w�a�nie zobaczy�a
najzabawniejsz� sztuczk� �wiata.
� Jedynka? Nie b�dzie panu smutno? � zagrucha�a.
W�sacz skrzywi� si� i wzruszy� ramionami, po czym bezceremonialnie chwyci� j� za
�okie�
i wyprowadzi� za drzwi baru. Dobry nastr�j kelnerki prys� i Kijana us�ysza� ju�
zza drzwi jej
jazgotliwe protesty. M�czyzna przerwa� je kilkoma cichymi s�owami, kt�rych
Kijana nie
dos�ysza� przez pulsuj�c� w barze muzyk�, po czym wr�ci�, u�miechaj�c si�
przepraszaj�co.
� Musi nam pan wybaczy�, mamy wesele. W�a�ciwie poprawiny, to jej c�rka wysz�a
za m��,
no i ja, tak po znajomo�ci, udost�pni�em lokal, �e si� tak wyra��. �wietna
pracownica, panie,
i w og�le. � Zagapi� si� na chwil� na co� za plecami Kijany, lecz zanim ten
zd��y� si� obejrze�,
m�czyzna wr�ci� do �wiata �ywych. Westchn�� i przetar� czerwone od alkoholu i
niewyspania
oczy.
� Wi�kszo�� ju� wyjecha�a, ale jest jeszcze troch� niedobitk�w. To �yczy pan
sobie pok�j...
� Jedynk�. Z �azienk�.
� Niestety nie mamy. � M�czyzna bez �enady wyci�gn�� kieliszek, schowany do tej
pory
pod blatem, i wychyli� go jednym haustem, nie krzywi�c si� nawet odrobin�. � Ale
powiem panu
co� � otar� w�sy � dam panu dw�jk�. Prysznic, kibelek, wszystko w cenie jedynki.
Kt�rych,
oczywi�cie, nie mamy. Co pan na to?
� �wietnie. � W barze rozleg� si� d�wi�k t�uczonego szk�a, muzyka przycich�a na
chwil�, po
to tylko, �eby za�omota� jeszcze g�o�niej, zag�uszaj�c �miechy i piski.
W�saty z przylepionym u�miechem nawet nie drgn��.
� No to prosz� kluczyk. Pok�j szesna�cie. Mo�e uda si� panu zasn��, bo to daleko
od baru.
Lewe skrzyd�o. Polecamy domowe �niadania.
Kijana wzi�� klucz do pokoju, przyczepiony do nieproporcjonalnie du�ego breloka
z wyt�oczonym numerem, ob�a��cym z bia�ej farby. Kiedy szed� korytarzem,
wy�o�onym
br�zowym linoleum, drzwi do baru skrzypn�y i tandetna, pulsuj�ca muzyka znowu
wyla�a si�
z knajpy. Spojrza� przez rami�, ale drzwi ju� si� domyka�y, za szyb� zamajaczy�a
jaka� sylwetka,
niewyra�ny cie�.
Dopiero kiedy rzuci� okiem na recepcj�, zrozumia�, �e to w�sacz do��czy� do
bawi�cych si�
niedobitk�w z wesela. Prychn�� pod nosem, z�y na siebie, przeklinaj�c w duchu
�omocz�ce serce.
Nerwy. Tylko nerwy. Wszystko jest dobrze. Na razie wszystko jest dobrze.
Zm�czenie, przez ca�y dzie� t�umione przyjemno�ci� jazdy w nieznane, zaczyna�o
go
dopada�, poma�u obejmuj�c lepkimi mackami. Skr�ci� w lewo i mijaj�c jednakowe
drzwi po obu
stronach korytarza, szuka� swojego numeru.
Mosi�na szesnastka widnia�a na ostatnich drzwiach po lewej stronie,
s�siaduj�cych
z zamkni�tym na k��dk� wyj�ciem awaryjnym. Wszed� do pokoju i nie zapalaj�c
�wiat�a zamkn��
za sob� drzwi, przekr�caj�c dwukrotnie klucz w zamku. Odetchn�� z ulg� i
rozejrza� po nowym
lokum na tyle, na ile pozwala� mu na to mrok, zapadaj�cy za du�ym, wychodz�cym
na parking
oknem. Doskonale anonimowe, niemal identyczne z wi�kszo�ci� jego nocnych
kryj�wek,
r�ni�cych si� od siebie jedynie mark� ma�ego telewizora, tematem obowi�zkowego
obrazka nad
��kiem, odcieniem wyk�adziny. Rzuci� torb� na ��ko z czyst� po�ciel�,
starannie posk�adan�
w kostk�, i pstrykn�� w��cznikiem. Telewizor marki JVC, burobe�owa wyk�adzina,
na obrazku
Niagara. Zdj�cie pod szk�em by�o pofa�dowane od wilgoci, jakby zapotnia�o od
mg�y znad
wodospadu.
Usiad� na ��ku i schowa� twarz w d�oniach. Poprzednia, nieprzespana noc coraz
bardziej
dawa�a o sobie zna� i przez chwil� Kijana walczy� z pokus�, �eby po prostu
przewali� si� na
plecy, nie �ci�gaj�c nawet but�w, naci�gn�� na siebie ko�dr�, zasn�� i spa� tak
do rana.
Westchn�� i pomasowa� twarz, odp�dzaj�c zm�czenie, wyci�gn�� z torby r�cznik i
poszed� pod
prysznic. Po k�pieli pad� nagi na ��ko, zasypiaj�c natychmiast, po raz pierwszy
od bardzo
dawna.
* * *
Ockn�� si�, maj�c jeszcze w uszach echo cichego d�wi�ku, kt�ry wyrwa� go ze snu.
Usiad�
powoli na ��ku, rozgl�daj�c si� po pokoju. Zza cienkich zas�on s�czy� si�
��tawy blask lamp
o�wietlaj�cych parking. Drzwi do �azienki by�y uchylone; nie pami�ta�, czy je
zamyka�. Wsta�
bezszelestnie i nagi, powoli podszed� do nich, k�ad�c d�o� na zimnej klamce.
Zawaha� si�, po
czym otworzy� je szybkim ruchem. Wzdrygn�� si� na widok niewyra�nego,
poskr�canego
kszta�tu le��cego na bia�ych kafelkach, zanim zd��y� sobie u�wiadomi�, �e to
tylko r�cznik, kt�ry
po k�pieli rzuci� niedbale na pod�og�. Z westchni�ciem podni�s� go i wtedy
poczu� zimno.
B�yskawicznie ogarn�o ca�e pomieszczenie, s�cz�c si� ze wszystkich stron. Z ust
zacz�y
wydobywa� si� mu ob�oczki pary; na jego oczach kropla zwisaj�ca z kranu nad
umywalk�
zamarz�a w ob�y kryszta�ek, kt�ry zab�yszcza� delikatnie w niebieskawej
po�wiacie bij�cej
z lustrzanych drzwiczek szafki. Kijana bezwiednie rozlu�ni� palce i r�cznik
wyl�dowa� na
pod�odze, przymarzaj�c natychmiast do kafelk�w. Drgaj�cy blask, tak dawno nie
widziany,
przyci�ga� go jak �m�. Zrobi� kilka niezdarnych, sztywnych krok�w i wbrew swojej
woli spojrza�
w lustro.
Zza zniekszta�conego szronem odbicia jego w�asnej twarzy wolno wype�z�a inna,
obca,
a jednocze�nie znajoma. Przes�aniaj�c i rozpychaj�c rysy, materializowa�a si�,
odgrodzona od
jego �wiata tylko cienk� tafl� szk�a. Oczy zmieni�y kolor, jakby zakroplone
farb�; rozjecha�y si�
na boki i ku g�rze, ci�gn�c ��tymi smugami do skroni, kt�re zapadaj�c si�,
nada�y czaszce
wyd�u�ony kszta�t klepsydry.
Istota w lustrze rozwar�a nie do ko�ca jeszcze uformowane usta. Widzia� wyra�nie
nitki
materii, jak szwy wi���ce jej sine, pozbawione sk�ry wargi. Mlasn�a kilka razy
i wreszcie uda�o
jej si� rozewrze� szeroko usta w upiornym ziewni�ciu. Po chwili dwa szeregi
r�wnych, du�ych
jak kostki bia�ej czekolady z�b�w zatrzasn�y si� z trzaskiem.
Jej oddech pokry� par� drug� stron� lustra, kiedy szepn�a:
� Wracaj, Kee-an-Nah. Wr�� do domu.
M�czyzna opar� si� pi�ciami o brzeg umywalki. Lodowata porcelana parzy�a mu
sk�r�. Ba�
si� i czu�, jak jego strach odrywa si� t�ustymi kroplami od czo�a, spadaj�c w
otch�a� lustra.
� Nie... mog�... � g�os za�ama� mu si� i uwi�z� w gardle.
Istota po drugiej stronie lustra przekrzywi�a karykaturaln� g�ow� z
zaciekawieniem, nie
spuszczaj�c oczu z jego wykrzywionej twarzy, i odezwa�a si� najs�odszym ze
swoich g�os�w:
� Wr�� Kee-an-Nah. T�sknimy. Rodzina i Dom. T�sknimy. Czekamy wieczorem,
rozpaczamy o �wicie, kiedy ciebie nie ma. Wracaj do domu.
Kijana przycisn�� praw� pi�� do oka, pragn�c, aby b�l, kt�ry zacz�� pulsowa� w
czaszce,
znikn��, odszed� razem z potworem.
� Tu jest m�j... dom. Teraz. Odejd�.
Kszta�t za lustrem zafalowa�, straci� na moment ostro��, cofn�� si�, po czym
zmaterializowa�
si� znowu, ukazuj�c muskularny tors istoty. W lewej d�oni trzyma�a guz�owat�
bry��, kt�rej
szkar�atny blask wycieka� spomi�dzy zaci�ni�tych, szponiastych palc�w. Lustro
trzasn�o
i w dolnym rogu pokry�o si� paj�czyn� p�kni��. M�czyzna przed nim dr�a�,
konwulsje
wstrz�sa�y jego du�ym cia�em.
� Tw�j dom jest tam, gdzie twoje serce. A ja mam twoje serce. Na razie tylko ja.
Chyba nie
chcesz, �ebym si� nim podzieli� z innymi, w�drowniczku? � Potw�r wysun�� d�ugi,
��ty j�zyk
i strzeli� nim jak biczem, zlizuj�c odrobin� blasku, jak polew� z ro�ka lod�w. �
Wracaj do domu,
a nie wezm� sobie ani k�sa, obiecuj�. Wracaj, renegacie.
Siateczka drobnych jak w�osy p�kni�� trzeszcz�c pokrywa�a ca�e lustro, za�amuj�c
obraz
w dziesi�tki kalejdoskopowych odbi�, jakby z drugiej strony napiera�o na nie
potworne ci�nienie.
Kijana poczu� ciep�� stru�k� krwi, kt�ra wyp�yn�a mu z lewego nozdrza i pacn�a
do umywalki
czerwon� gwiazdk�.
Zaszlocha�.
� Mam swoje... serce. �yj�. Nic... Nic nie mo�esz mi zrobi�.
Istota bez s�owa z�o�y�a razem d�onie. Blask s�czy� si� spomi�dzy nich przez
chwil�,
bledn�c. Nagle roz�o�y�a je w finalnym ge�cie magika, ko�cz�cego sztuczk�. Kilka
p�atk�w
popio�u zawirowa�o w powietrzu.
� Jak d�ugo b�dziesz ucieka�, z�odzieju cia�? � zapyta� spokojnie potw�r,
u�miechaj�c si�. �
Znowu ci� znalaz�em. Wrony te� ci� widzia�y. To nie tw�j �wiat. Wracaj, zanim
obedrze ci
kolejne przebranie do ko�ci. Jego wiatr porywa twoje �achmany coraz szybciej.
Nie masz tam
czego szuka�. To nie te czasy, nie mo�esz ju� chowa� si� w wierzbach przy
drodze.
� Chc�... zosta�...
Monstrum po drugiej stronie lustra odrzuci�o do ty�u pod�u�ny �eb i rykn�o
�miechem.
Zapraszaj�co wyci�gn�o r�k� w stron� m�czyzny.
� Nie mo�esz, maluchu. Wr�� sam, a mo�e uda mi si� ci� ocali�. Podaj mi d�o� i
niech si� to
wreszcie sko�czy. Nie mo�esz wiecznie ucieka�.
Przezwyci�aj�c ogarniaj�ce go odr�twienie, Kijana podni�s� r�k� wa��c� chyba
ton�; ko�ce
palc�w dr�a�y kilka centymetr�w od lodowatej tafli. Potw�r skin�� zapraszaj�co
g�ow�, a wtedy
Kijana zacisn�� palce w pi�� i uderzy� w pop�kane lustro. W dziesi�tki
potwornych twarzy,
kt�re u�miechaj�c si� szyderczo, nawet nie pr�bowa�y unikn�� ciosu.
* * *
Obudzi� si� obola�y i z zaskoczeniem stwierdzi�, �e dochodzi �sma rano. Nie
pami�ta� ju�,
kiedy ostatnio spa� tak d�ugo. Le�a� przez chwil� bez ruchu i usi�owa� sobie
przypomnie�, gdzie
jest. Podkowa na s�upie. Poprawiny w motelu. �azienka...
Wsta� szybko i sykn�� z b�lu. Strup na wierzchu d�oni przywar� do prze�cierad�a,
a teraz,
kiedy go zerwa�, z drobnych skalecze� na k�ykciach znowu zacz�a si� s�czy�
krew. Zliza� j�
i pchn�� drzwi do �azienki, w kt�rej ci�gle pali�o si� �wiat�o. Od�amki
rozbitego lustra b�yszcza�y
na pod�odze i w umywalce. Szafka przekrzywi�a si� od ciosu i zwisa�a teraz
ko�lawo, trzymaj�c
si� na jednym haczyku. Wyci�gn�� z torby paczk� plastr�w, opatrzy� jako tako
r�k�, ubra� si�
i spr�bowa� doprowadzi� pok�j do porz�dku. Pozgarnia� szk�o jakim� grubym
magazynem dla
kobiet, kt�ry znalaz� pod telewizorem. Waha� si�, czy nie wyrzuci� te�
prze�cierad�a, ale w ko�cu
da� sobie spok�j. Gorsze rzeczy znajduj� w motelach. Wzi�� torb� i z
przyzwyczajenia rozejrza�
si�, czy niczego nie zostawi�. Nie cierpia� gubi� rzeczy, �al mu by�o nawet nic
nie wartych
drobiazg�w, na kt�re inni dawno machn�liby r�k�. Mo�e dlatego, �e by�y
wszystkim, co mia�.
* * *
Chcia� jeszcze raz zobaczy� morze. Pami�ta�, �e jest pi�kne p�n� jesieni�,
kiedy wiatr z p�nocy pachnie ju� �niegiem. Droga na p�noc by�a pe�na
ci�ar�wek,
masywnych potwor�w ci�gn�cych jednostajnie ca�ymi konwojami. Nie przeszkadza�o
mu to,
bawi�o go nawet wyprzedzanie na trzeciego, czwartego, wciskanie si� mi�dzy ich
wielkie cielska,
kiedy w�ciekle tr�bi�y basem. Znalaz� jak�� stacj� radiow�, nadaj�c� tylko
muzyk� rockow� z lat
osiemdziesi�tych, i b�bni� palcami o kierownic� w rytm perkusji. Ryzykuj�c
wypadek, rozjecha�
wron� skacz�c� po poboczu i u�miechn�� si� z�o�liwie, s�ysz�c g�uche uderzenie w
podwozie.
Chmury wisia�y nisko, raz po raz pada� drobny deszcz, ale nie chcia�o si�
rozpada� na dobre.
Stara� si� nie my�le� o ostatniej nocy. Co z tego, �e go znale�li. To nie
pierwszy raz, a do tej pory
jako� mu si� udawa�o wymkn��. Z regu�y nowe przebranie na jaki� czas za�atwia�o
spraw�.
W jednym przemieszka� prawie pi�� lat � i by�o to pi�� naprawd� dobrych lat.
Gdzie� w pami�ci mgli�cie zamajaczy�y mu wspomnienia domu z d�bem przy betonowym
podje�dzie do gara�u; kobiety, brunetki, kt�ra �miej�c si�, zamyka�a oczy; i
dw�jki dzieci... tak,
dw�jki � dw�ch ch�opc�w. Pami�ta�, �e m�odszego nauczy� robi� latawce.
Wspomnienia szybko wraca�y, w �lad za nimi nap�ywa�y kolejne, jedne lepsze,
drugie
gorsze, ale wszystkie pali�y jak ogie�. Inne domy, inne miejsca, samotno�ci i
wsp�lne �ycia,
korow�d pe�en pora�ek i sukces�w, mi�o�ci, kt�r� go darzono, i nienawi�ci, jak�
czasem
wzbudza�. Wreszcie oboj�tno��, kt�ra cz�sto mu towarzyszy�a, i strach, kt�ry
czu� zawsze. Nie
chcia� pami�ta�, ale rany przesz�o�ci by�y bolesne i nie goi�y si� �atwo. Nie
mo�na wej�� w cudze
�ycie i nie odcisn�� na nim pi�tna � dobrze o tym wiedzia�. Zaskoczy�o go
jedynie, jak wiele
istnie�, z pozoru ulotnych i kr�tkotrwa�ych, odcisn�o pi�tno na nim samym.
Tr�bienie i b�ysk d�ugich �wiate� przywr�ci�y go do rzeczywisto�ci. W ostatniej
chwili
przytuli� si� do boku wyprzedzanej ci�ar�wki i jad�cy z naprzeciwka samoch�d
wymin�� go
niemal na d�ugo�� lusterek. K�tem oka widzia� przez u�amek sekundy rozwarte we
w�ciek�ym
wrzasku usta i wyci�gni�t� w jego stron� pi��. Wcisn�� si� mi�dzy dwa tiry i
spokojnie
przejecha� nast�pne osiemdziesi�t kilometr�w, s�uchaj�c starego rocka i nie
my�l�c o niczym.
* * *
Bar nale�a� do tych, w kt�rych okazjonalnie popijaj� przejezdni, odsypiaj�c
p�niej
w jednym z pokoj�w na pi�trze, stale za� ci miejscowi, kt�rzy nie pij� przed
sklepem. Nie nocuje
si� w takich miejscach, jad�c z dzieciakami i �on�, tym bardziej �e miejscowo�ci
wypoczynkowe
ci�gn� si� �a�cuchem kilka kilometr�w dalej. Jest bezpiecznie, okazjonalne b�jki
rozgrywaj� si�
przed barem i trwaj� tylko do momentu, kiedy jeden z awanturnik�w upadnie i nie
ma ch�ci dalej
si� t�uc. Nikt ci� tu nie zabije, ale te� nie poda r�ki, by pom�c wsta�.
Odstrasza g��wnie
pseudo�arcie odgrzewane w mikrofal�wce i pokryte frytur� plastikowe �ciany, na
kt�rych kr�luj�
przypi�te pinezkami plakaty reklamowe Pepsi.
Kijana wszed� i zam�wi� piwo. Barman podstawi� pod kranik wysok� szklank�, nie
k�opocz�c si� o nadmiar piany i nie przerywaj�c rozmowy z niskim blondynem,
ubranym
w sk�rzan� kurtk� z �atek i dekatyzowane d�insy. Rozmowa dotyczy�a zesz�orocznej
zabawy
sylwestrowej i tego, kto jak si� bawi�. Zanim Kijana zd��y� zaprotestowa�,
barman zdj�� �y�k� do
zupy fa�szywy ko�nierz piany i dola� piwa, teraz ju� staranniej. Kiedy
przelicza� drobne, blondyn
wyj�� z kieszeni kurtki papierosy i pocz�stowa� najpierw Kijan�, lecz ten
odm�wi�, a potem
barmana, kt�ry jedn� r�k� si�gn�� do paczki, drug� wrzucaj�c monety do szuflady,
wyskakuj�cej
spod kasy z cichym d�wi�kiem dzwonka.
Kijana pi� zimne piwo i rozgl�da� si� po knajpie. Kilku kierowc�w gra�o w bilard
poobt�ukiwanymi kijami, co rusz rysuj�c, na dawniej zielonym, p��tnie sto�u
niebieskie, kredowe
linie nieudanych uderze�. �miali si� g�o�no i poklepywali po plecach przy ka�dym
faulu.
Dziewczyna w czarnej sp�dniczce, przetykanej srebrn� nitk�, i puchatym,
fioletowym pulowerze,
w�o�onym na go�e cia�o, nudzi�a monotonnym g�osem nad uchem m�czyzny, kt�ry nie
chcia� i��
do domu. Zbywa� j� machni�ciem r�ki, jak natr�tnie bzycz�c� much�, i dalej co�
klarowa�
wpatrzonemu szklanym wzrokiem w jego usta towarzyszowi, kt�ry najwyra�niej mia�
do��, i to
od co najmniej godziny. Ludzie. Ludzie nigdy nie przestan� go fascynowa�. Lubi�
ich.
Dopi� piwo i poprosi� o nast�pne. Kiedy barman podawa� mu pe�n� szklank�,
krzywi�c twarz
od dymu wciskaj�cego mu si� do oczu z trzymanego w k�ciku ust peta, zapyta�:
� Czy mog� wynaj�� gdzie� pok�j? Wie pan... � mrugn�� nieudolnie � nie rzucaj�c
si�
w oczy?
Barman przygl�da� mu si� przez chwil�.
� Aaa, pan pewnie do sanatorium, na kuracj�? Tak na lewo?
Kijana nie zrozumia�.
� Po prostu, na wypoczynek. Cisza i spok�j, wie pan.
Ch�opak u�miechn�� si� wyrozumiale. Taa, jasne.
I poda� mu adres. Mo�e my�la�, �e b�dzie dowcipny, wysy�aj�c go do �Bryzy�, a
mo�e chcia�
szczerze doradzi�. Nie wiadomo. Ale sta�o si�.
* * *
Ostatnie rz�dki pop�kanych p�ytek podjazdu, stykaj�cego si� z asfaltow� jezdni�
kto� niezbyt
fachowo zala� betonem. Mieszanym chyba w taczce, na szybko, bo grube ziarna nie
przesianego
�wiru ju� wy�azi�y na wierzch. D�ugo to nie przetrwa. Na sznurku powiewa�y
strz�pki kolorowej
folii z reklam�wek, zagradzaj�cym wjazd. Kijana zjecha� na pobocze, wy��czy�
silnik i zanim
wysiad�, przeci�gn�� si�, strzelaj�c kostkami palc�w. Balansuj�c na kraw�dzi
poro�ni�tego
chwastami rowu, omin�� �wie�� wylewk�. Szutrow� drog� za bram� przerasta�y k�pki
przemarzni�tej o tej porze roku trawy; pojedyncze, kiedy spogl�da�o si� pod
nogi, i uk�adaj�ce
si� w zgni�ozielony dywan, gdy patrzy�o si� przed siebie. Wzd�u� drogi ci�gn��
si� niewysoki,
pozielenia�y kraw�nik, za kt�rym kolczastymi zasiekami k��bi�y si� nagie p�dy
je�yn. Stare
topole posadzone w kilkumetrowych odst�pach zrzuca�y na alej� kruche badyle.
By�o cicho
i Kijana wdycha� s�odkawy, ziemny zapach butwiej�cych li�ci. Gdzie� dalej, za
ogrodem,
niewidoczne morze sycza�o i pryska�o sol�.
�Bryza� okaza�a si� drewnianym, dwupi�trowym budynkiem. Kijana nie pami�ta�,
kiedy
ostatnio widzia� tak du�y dom, zbudowany tylko z drewna. Na pierwszy rzut oka
nie sprawia�a
dobrego wra�enia, jakby swoj� dawn� chwa�� pot�gowa�a obecn� n�dz�. Jedno ze
skrzyde� domu
wygl�da�o na zupe�nie opuszczone. Dach wyra�nie �ama� si� w po�owie, niekt�re
okna by�y
pozabijane niewiele ciemniejszymi od �cian deskami. Na ganku siedzia� mo�e
dziesi�cioletni
ch�opiec, patrz�c prosto na nadchodz�cego m�czyzn�. Kijana u�miechn�� si� i nie
by� to wcale
wymuszony u�miech.
� Cze��, ma�y. Jest mama?
Dzieciak przygl�da� mu si� uwa�nie przez chwil�, po czym wr�ci� do swojego
zaj�cia.
Z jednego wiaderka nabiera� gar�� piasku, na moment zanurza� zaci�ni�t� pi�� w
drugim,
pe�nym wody, i pozwala�, �eby rzadkie b�ocko wycieka�o mu spomi�dzy palc�w,
formuj�c coraz
wy�sz�, jakby zbudowan� z brudnawego lukru wie�yczk�, rosn�c� na deskach
werandy.
� Ma�y, g�uchy jeste�? � zapyta� bez gniewu.
Szur, chlup, cisza pe�na skupienia.
Kijana podszed� i ukucn�� przed ch�opcem. Ten na chwil� podni�s� na niego oczy,
ale zaraz
spu�ci� wzrok.
Kijana pomacha� mu r�k� przed nosem. �adnej reakcji, stru�ka b�ota nie drgn�a
nawet
o milimetr, wyciekaj�c z ma�ej pi�ci, i dalej rze�bi�a swoje piaskowe koronki
na rosn�cym
sto�ku.
� Co pan wyprawia!?
Przestraszony poderwa� si� i spojrza� na stoj�c� w drzwiach kobiet�. Wygl�da�a
na jakie�
trzydzie�ci lat. By�a wysoka, ciemne w�osy, �ci�gni�te w ko�ski ogon, wymyka�y
si� pasemkami
i opada�y na �adne czo�o. Wydawa�o si�, �e jest bardziej przestraszona ni�
rozgniewana. Ma�y
nawet nie drgn��.
� Nic... Nie chcia�em...
Zda� sobie spraw�, �e be�kocze jak przy�apany na gor�cym uczynku zboczeniec.
Zebra� si�
w sobie i odchrz�kn��.
� Przepraszam. Ale rozmawia�em tylko z ma�ym i...
� On z nikim nie rozmawia, kim pan jest!?
� Powiedziano mi, �e mog� wynaj�� u pani pok�j...
� Kto tak powiedzia�?
� Facet w barze, taki mi�y ch�opak... Cholera, nie chcia�em pani przestraszy�!
Uspokoi�a si� nieco, jakby przekona�o j� to niewinne przekle�stwo.
� I co, przyszed� pan na piechot�?
� Nie, m�j samoch�d stoi za bram�. Nie chcia�em wje�d�a�, bo nie wiedzia�em, czy
beton
ju� wysech�.
Patrzy�a na niego uwa�nie jeszcze przez chwil�, po czym odpr�y�a si�. Odgarn�a
w�osy,
kt�re wiatr nawiewa� jej na twarz.
� Dawno nikt tu nie zagl�da� w sprawie pokoju. Nie jestem przygotowana...
� Nic nie szkodzi � przerwa� jej wp� s�owa � nie zale�y mi na wygodach.
Wystarczy ��ko
i dach nad g�ow�.
Nieufny b�ysk zn�w pojawi� si� na moment w jej oczach.
� D�ugo chce pan tu zosta�?
Kijana wyci�gn�� papierosy i pocz�stowa� j�. Pokr�ci�a przecz�co g�ow� i
za�o�y�a r�ce na
piersiach.
� Jeszcze nie wiem. Miesi�c, mo�e p�tora. Zalegali mi z urlopem przez pi�� lat.
Wreszcie
mnie zmusili do wczas�w. Dam pani dow�d osobisty, mo�e go pani spisa�, je�li to
pani� uspokoi.
� Sam zapali� i u�miechn�� si�, mia� nadziej�, �e szczerze.
Milcza�a jeszcze chwil�, po czym westchn�a, jakby podejmowa�a jak�� decyzj�,
zdaj�c
sobie jednocze�nie spraw�, �e b�dzie jej �a�owa�.
� Dobrze. Trzydzie�ci z�otych za dob�. Trzydzie�ci pi��, je�li chce pan obiady.
� Jakby
przestraszy�a si�, �e chce zbyt du�o, i doda�a szybko: � Taniej pan nigdzie w
okolicy nie
znajdzie. Pok�j jest �adny, zaraz tam posprz�tam.
� Raczej si� zdecyduj�. Z obiadami.
U�miechn�a si� po raz pierwszy.
� Mo�e si� pan przejdzie na pla�� albo pospaceruje po ogrodzie? To nie potrwa
d�ugo,
zawo�am pana.
� Jasne. Mog� zostawi� samoch�d przed bram�? Nie b�dzie przeszkadza�?
� Mo�e na razie zosta�. Nie mamy swojego, a pan chyba wyczerpa� ju� limit
niespodziewanych go�ci. I niech si� pan nie przejmuje Julkiem � kiwn�a g�ow� w
stron�
ch�opca, kt�ry ani na chwil� nie przerwa� zabawy. � Mo�e p�j�� za panem, ale
raczej nie
wychodzi poza ogr�d. Nie jest agresywny, nie musi si� pan obawia�.
Kijana baczniej przyjrza� si� ch�opcu i dopiero teraz dotar�a do niego aura,
jak� ma�y
roztacza� wok� siebie. Aura obco�ci i zoboj�tnienia, kosmata i nieprzejrzysta.
Aura choroby.
� Dobrze, b�d� mia� go na oku � obieca�.
Wida� spodziewa�a si� innej reakcji, nie zwyczajnego przej�cia nad faktem do
porz�dku
dziennego, bo powiedzia�a tonem usprawiedliwienia:
� Wie pan, niekt�rzy nie lubi� chorych. Ja sama tak o nim nie my�l�. Jest po
prostu... inny.
Ale ludzie nieraz czuj� si� przy nim nieswojo...
� Mnie to nie przeszkadza. Mo�e mi pani wierzy�.
Kobieta wygl�da�a na zadowolon�, kiwn�a g�ow�, przyjmuj�c do wiadomo�ci to, co
powiedzia�, i posz�a bez s�owa w stron� uchylonych drzwi. W progu odwr�ci�a si�
jeszcze,
znowu nie�mia�o si� u�miechaj�c.
� Gapa ze mnie, ale tak mnie pan zaskoczy�, �e zapomnia�am si� przedstawi�.
Beata
Domi�czak. Julka ju� pan zna.
Kijana zawaha� si� na u�amek sekundy, usi�uj�c przypomnie� sobie nazwisko
widniej�ce
w dowodzie osobistym, tkwi�cym w jednej z przegr�dek jego w�asnego portfela.
� Bondera � odwzajemni� u�miech � Robert Bondera.
W�o�y� r�ce do kieszeni kurtki i ruszy� wolno na spacer po ogrodzie.
* * *
Kobieta sta�a przy kuchennym zlewie, nalewaj�c do wiaderka wod� i p�yn do mycia
pod��g.
Patrzy�a na znikaj�c� mi�dzy drzewami sylwetk� m�czyzny. Nie wiedzia�a, czy
post�pi�a
rozs�dnie, wynajmuj�c mu pok�j, i to w�a�nie j� gn�bi�o. Bo Beata Domi�czak by�a
kobiet�
rozs�dn�. Dzi�ki temu uda�o jej si� utrzyma� dom po �mierci m�a i og�lnie dawa�
sobie rad�
w �yciu, prowadz�c przez nie i Julka. Usi�owa�a usprawiedliwia� si� przed sob�,
�e pieni�dze si�
przydadz�, i to bardzo, ale by�o to marne t�umaczenie. Zakr�ci�a wod� i
odstawi�a wiadro na
pod�og�. Zrobi�a� to, bo po prostu ci si� spodoba�. Miej odwag� to przyzna�. W
zasadzie, po
swoich dotychczasowych do�wiadczeniach, powinna mie� do�� do ko�ca �ycia du�ych,
kr�tko
ostrzy�onych m�czyzn, ale jak wida�, rozs�dek wzi�� sobie na dzisiaj wolne.
Kiedy wypad�a na
werand�, widz�c go kucaj�cego przed Julkiem, zobaczy�a na jego twarzy
przestrach, zupe�nie nie
pasuj�cy do tej fizjonomii. Wygl�da� jak ch�opiec przy�apany na gor�cym uczynku,
dopiero
p�niej, kiedy ju� normalnie rozmawiali, przedzierzgn�� si� w pewnego siebie
m�czyzn�. Ale
Beata by�a przekonana, �e w�a�nie ta chwila, kiedy widzia�a jego zaskoczenie i
strach, zawa�y�a
na jej decyzji.
* * *
Kijana szed� powoli ubit� alejk�, poprzerastan� tu i �wdzie k�pami trawy, i
wdycha� pe�n�
piersi� zimne, przesycone sol� powietrze. Ogr�d by� du�y, stary i zaniedbany, co
tylko dodawa�o
mu uroku. Drzewa by�y co prawda powykr�cane przez wiatr, ale du�e i zdrowe.
Znalaz�
drewnian� szop�, ton�c� w bezlistnych chaszczach. Stoj�cy obok, pozielenia�y,
betonowy
zbiornik na wod�, by� wype�niony po brzegi. Wody nie by�o wida� spod g�stego
ko�ucha rz�sy,
po kt�rym przemyka�y male�kie owady. Kijana przysiad� na cembrowinie i przymkn��
oczy.
Gdzie� niedaleko, za p�otem i szpalerem sosen jednostajnie szumia�o morze i
krzycza�y mewy.
W je�ynach co� zaszele�ci�o, fukn�o i schowa�o si� pod ko�dr� opad�ych li�ci.
Us�ysza� wiatr
nadchodz�cy w koronach drzew, jeszcze zanim lekki podmuch uderzy� go w twarz i
sun�� dalej,
zostawiaj�c po sobie cisz�. Po raz pierwszy od naprawd� d�ugiego czasu poczu�
si� dobrze.
Nawet gdyby pok�j okaza� si� nor�, to zawsze b�dzie m�g� przyj�� tutaj, i to w
zupe�no�ci
wystarczy. Kobieta, Beata, podoba�a mu si�. Przypomina�a mu kogo�, ale nawet nie
stara� si�
przypomnie� sobie tamtej twarzy. Dlaczego od tak dawna nie mieszka� w takich
miejscach?
Przecie� to nie jedyny taki dom z pokojem do wynaj�cia, dlaczego t�uk� si� przez
ostatnie lata po
motelikach, hotelach, noclegowniach wybitych na jednej sztancy razem z obs�ug�,
i dopiero teraz
zdecydowa� si� zamieszka� w�a�nie tak? W pi�knym, spokojnym miejscu. I zaraz
przysz�a
odpowied�, szybka i bezlitosna: poniewa� wiesz, �e po�cig dobiega ko�ca, a ty
nie masz ju� si�y
ucieka�. I wolisz, �eby wszystko sko�czy�o si� w miejscu takim jak to, a nie w
kolejnej
anonimowej sypialni. Telewizor, wyk�adzina, obrazek i przetarte od wybielacza
prze�cierad�a.
Otworzy� oczy i zobaczy� ch�opca. Szed� wolno w jego stron�, patrz�c uwa�nie pod
nogi,
jakby czego� szuka�. Kijana mia� wra�enie, �e ma�y stawia� przesadnie d�ugie
kroki, jakby
bawi�c si� w nadeptywanie na niewidoczne �lady, kt�re m�czyzna zostawi�, id�c
na spacer.
Nuci� pod nosem jak�� monotonn�, p�ask� melodi�, kt�ra mog�a by� zar�wno jego
w�asn�, jak
i jednym z najnowszych, wciskaj�cych si� w uszy, plastikowych hit�w.
� I co powiesz, ma�y?
Julek przesta� nuci�, jakby dopiero teraz zauwa�y� Kijan�. Stan�� nieruchomo,
niby patrz�c
na m�czyzn�, podczas gdy ten mia� wra�enie, �e wzrok dzieciaka bez trudu
przebija go na wylot
i skupia si� na czym� zupe�nie innym, czym�, czego nawet on sam nie by�by w
stanie dostrzec.
Mimo woli obejrza� si�, ale zobaczy� tylko �yse pn�cza, wspinaj�ce si� na p�ot
z przerdzewia�ej siatki.
� Taa... wiem. Ty te� to czujesz. Przykro mi.
Naprawd� by�o mu przykro.
� Ale tobie i mamie nic si� nie stanie, nie martw si�.
Ch�opiec sta� jak wmurowany i beznami�tnie patrzy� przed siebie, jak zabawka, w
kt�rej
wyczerpa�y si� baterie. Kijana wsta� i poszed� za szopk�, gdzie wysika� si�
prosto na zapomnian�
pryzm� starego kompostu. Kiedy wraca�, us�ysza� dobiegaj�ce od strony domu
wo�anie kobiety.
Podszed� do dziecka i bez wysi�ku obr�ci� je w miejscu, lekko popychaj�c, by
zrobi�o pierwszy
krok w stron� domu.
Szed� poma�u, r�wno z ch�opcem, od czasu do czasu m�wi�c jakie� bana�y
spokojnym,
cichym g�osem, tylko po to, �eby zatrze� cie� tego uczucia, jakie go ogarn�o,
kiedy pomy�la�, �e
znowu chcia�by tak �y�. Samolubnie cieszy� si� przez chwil� t� my�l�, zwodz�c
samego siebie.
Bo tak naprawd� wiedzia�, �e nigdy ju� nie pozwoli, �eby przyszli za nim do
kolejnego domu.
* * *
Pok�j mo�e i by� odnajmowany turystom, ale nie zatraci� domowego charakteru. Po
jednej
stronie ��ka skos dachu niemal dotyka� pod�ogi, z drugiej dociska�a si� do
niego niska szafka ze
stoj�c� na niej nocn� lampk� z malowanym r�cznie aba�urem. Na kremowym,
pomarszczonym
papierze t�oczy�y si� niezgrabne, niczym namalowane przez dziecko, kwiaty.
Kijana zastanawia�
si�, czy b�d� rzuca� kolorowe cienie na �ciany. Z przyzwyczajenia sprawdzi�
wszystkie szuflady,
te w szafce i w komodzie stoj�cej przy drzwiach. By�y wy�cielone szarym papierem
pakowym
i zupe�nie puste. Nieraz znajdowa� w wynajmowanych pokojach rzeczy, kt�re
przeoczy�a obs�uga
albo kt�rych nikomu nie chcia�o si� sprz�tn��. Czasami by�a to wy�wiechtana
ksi��ka,
zostawiona przez kogo� i zaczytywana na �mier� przez kolejnych tymczasowych
lokator�w,
innym razem resztka myd�a w p�ynie na p�ce pod prysznicem. Raz, schylaj�c si�
po szczoteczk�
do z�b�w, kt�ra upad�a na pod�og�, znalaz� zu�yt� prezerwatyw�, przyklejon� pod
umywalk�.
Wierszyki albo kr�tkie zdania, wypisywane maczkiem na tapecie pod sufitem b�d�
tu� przy
pod�odze. Wyci�te no�em karby na futrynie drzwi albo kraw�dzi sto�u, t�uste
odciski palc�w na
kineskopie telewizora albo ust na kraw�dzi jednej z dw�ch obowi�zkowych
szklanek,
pokutuj�cych pod �azienkowym lustrem. Wszystkie te znaki, kt�re zostawiaj� za
sob�,
nie�wiadomie lub z premedytacj�, ludzie skazani na tymczasowy dach nad g�ow�,
pod kt�ry
nigdy nie wr�c�. Tutaj ich nie by�o. M�g� tu wej�� i nie musia� wygania� duch�w.
M�g�by tu
zosta�.
Wieczorem, k�ad�c si� spa�, w��czy� lampk�. Roz�wietli�a pok�j md�ym, ��tawym
blaskiem
czterdziestowatowej �ar�wki, ale �adne cienie nie zata�czy�y na �cianach. Kwiaty
zblad�y
i zmieni�y si� w bure plamy na aba�urze. Nie zgasi� jej i zasn�� w ciep�ym
blasku. �ni�y mu si�
mewy, przybite skrzyd�ami do granatowego nieba, zwisaj�cego ci�ko nad
granatowym morzem.
* * *
Beata wyk�pa�a Julka, pomog�a mu si� przebra� i po�o�y�a do ��ka. Siedzia�a
teraz przy
nocnej herbacie i ostatnim papierosie, zmieniaj�cym si� wolno w s�upek popio�u w
popielniczce.
My�l o m�czy�nie, �pi�cym w pokoju na pi�trze, nie dawa�a jej spokoju. Odwyk�a
od czyjej�
obecno�ci w domu; ka�de skrzypni�cie pod�ogi, kiedy si� k�pa�, kiedy kr�ci� si�
po pokoju,
szykuj�c si� do snu, wydawa�o jej si� czym� tak obcym, �e a� wzdryga�a si�
nerwowo. Jarek nie
�y� od pi�ciu lat. Od tego czasu nawet nie stara�a si� wynaj�� pokoju, a po
upiornych dw�ch
tygodniach, jakie zafundowa�o jej ma��e�stwo lekarzy, kt�rzy zjechali tu z
dw�jk� potwornie
rozwydrzonych i wrednych bachor�w, odprawia�a ludzi z kwitkiem. A� do dzisiaj.
Pi�cioletni celibat czasami dawa� o sobie zna�, lecz Beata nauczy�a si� sobie z
tym radzi�.
Wystarczy�o, �e przypomnia�a sobie, w co zmieni�o si� jej ma��e�stwo,
szczeg�lnie w ostatnich
latach, i odchodzi�a j� ochota na amory. �mier� Jarka nadesz�a w ostatniej
chwili i je�li o czym�
wtedy my�la�a, kiedy zdr�twia�� d�oni� od�o�y�a s�uchawk�, to tylko o tym, �e
los oszcz�dzi� jej
w�asnor�cznego zabicia m�a.
Wyda�o jej si�, �e w pokoju na g�rze zatrzeszcza�a pod�oga, jakby ON wsta�.
My�li
pogalopowa�y dalej, nap�dzane wyobra�ni�. To jaki� morderca albo zboczeniec,
przecie� wida�
to po tej zakazanej g�bie! A ona, idiotka, wpu�ci�a go do domu, w kt�rym uda�o
jej si� zamkn��
siebie i Julka przed wszystkimi niebezpiecze�stwami �wiata na d�ugich pi�� lat.
Wpu�ci�a
potwora, kt�ry w�a�nie si� obudzi�, g�odny i z�y... Czy to kroki? Zerwa�a si� i
przera�ona nie by�a
w stanie zrobi� nawet kroku, dr��c w we�nianym swetrze, narzuconym na nocn�
koszul�. Ale
wtedy wr�ci�a rozs�dna, spokojna Beata, ta, kt�r� by�a od pi�ciu lat. Pod�ogi
trzeszcz�; ca�y dom
przecie� skrzypi, zw�aszcza kiedy wieje od morza. Drewno nasi�ka wilgoci� i
niemal czu�
bosymi stopami, jak ca�y dom usi�uje si� przeci�gn��. A ten m�czyzna to nie
�aden morderca
ani uciekinier, ma zreszt� jego dow�d, kt�ry zapomnia�a mu odda� (dow�d, wielkie
mi co, ka�dy
mo�e sobie teraz sprawi� nowe papiery � po raz ostatni zad�wi�cza� cichn�cy
g�os, kt�ry
wcze�niej wrzasn�� jej do ucha i poderwa� na nogi), a w og�le to teraz �pi. I
wszystko b�dzie
dobrze. Pospaceruje po pla�y, poogl�da telewizj�, zreszt� niech robi, co chce,
byle nie zawraca�
jej g�owy, zap�aci drug� cz�� nale�no�ci i wyniesie si� od nich w diab�y.
Zniknie, jakby go
nigdy nie by�o.
Zdusi�a niedopa�ek i sp�uka�a go w przedpotopowym zlewie, po czym cicho, na
palcach,
posz�a na pi�tro do swojej sypialni. Mijaj�c po cichutku jego pok�j, zauwa�y�a
smug� �wiat�a
pod drzwiami. W �rodku by�o zupe�nie cicho, �adnego pochrapywania czy szelestu
kartek.
Telewizor te� milcza�. Wesz�a do siebie i przeklinaj�c w duchu ciche chrobotanie
klucza
w zamku, zamkn�a za sob� drzwi. W�lizgn�a si� po ciemku w wyzi�bion� po�ciel.
Le�a�a
jeszcze d�ugo, nieruchomo, nie mog�c zasn��, jakby pod�wiadomie czekaj�c na nowy
pow�d do
strachu. Ale poniewa� nic si� nie wydarzy�o, zasn�a w ko�cu i spa�a g��boko,
bez sn�w.
* * *
Rano Beata, z�a na siebie za to wczorajsze nocne panikowanie, ju� bez �adnych
ceregieli,
manifestowa�a pewno�� siebie pani we w�asnym domu. Tupi�c g�o�niej ni�
zazwyczaj, posz�a do
�azienki i odkr�ci�a wod� w prysznicu wisz�cym nad �eliwn� wann�. W ostatniej
chwili
powstrzyma�a si� od nucenia, kiedy gor�ca woda sp�ukiwa�a szampon z jej w�os�w.
Za to cicho
pogwizdywa�a, owini�ta w r�cznik, gol�c nogi. Ubrana w spodnie i rozwleczony
sweter po m�u,
posz�a do kuchni, gdzie trzaska�a drzwiczkami szafek, szufladami i g�o�no
rozstawia�a talerze,
szykuj�c �niadanie. Z g�ry nie dobiega� �aden d�wi�k. Sama nie wiedzia�a
dlaczego,
poirytowana, posz�a z powrotem na g�r�, do pokoju Julka. Mijaj�c sypialni� dla
go�ci,
odkaszln�a ostentacyjnie. A co, ten si� jeszcze naodpoczywa, a ma�y
przynajmniej zje ciep��
jajecznic�. Nie b�dzie robi�a dw�ch �niada� dziennie. Otworzy�a pomalowane na
��to drzwi na
ko�cu korytarza i �artobliwa poranna reprymenda zamar�a jej na ustach. Pok�j by�
pusty.
Rozkopana jak zawsze po�ciel na ma�ym tapczaniku, porozwalane na pod�odze
rysunki do
sko�czenia na jutro, modele wisz�ce na �y�kach u sufitu chwia�y si� lekko. Beata
zamkn�a cicho
��te drzwi i jak we �nie wesz�a do pokoju go�cia. Po�ciel by�a z�o�ona w
kostk�, w nogach ��ka
sta�a czarna, sportowa torba, z kt�rej wystawa�y starannie pouk�adane
podkoszulki. R�cznik
suszy� si� na kaloryferze. Nie by�o go.
P�dem, gubi�c jeden z kapci, zbieg�a ze schod�w i wypad�a do ogrodu. By�o zimno
i wilgotno, uschni�te astry, kt�re ju� dawno powinna wykopa�, srebrzy�y si�
kropelkami mg�y.
� Julek!!! Juliusz!!!
Nigdy nie odpowiada�, ale zawsze przychodzi�, kiedy go wo�a�a. Przyciskaj�c r�k�
do ust,
wstrzymywa�a wzbieraj�cy w piersiach skowyt; wi�c jednak to potw�r. Potw�r ich
znalaz�.
Pobieg�a przed siebie �cie�k�, w stron� szopy, utykaj�c, zanim wierzgni�ciem
nogi zrzuci�a drugi
kape�, i pogna�a z ca�ych si�. Li�cie by�y lodowato zimne i �liskie, kilka razy
prawie upad�a,
drobne ga��zki str�cone wiatrem k�u�y j� w stopy. Zahaczy�a r�k� o jaki�
wysuni�ty nad �cie�k�
p�d je�yn i rozdar�a j� kolcem do krwi.
Szopa zamajaczy�a mi�dzy drzewami. Beata dopad�a bez tchu cembrowiny zbiornika
na
wod�, opar�a si� o ni�, dysz�c bardziej ze strachu ni� ze zm�czenia. Potr�ci�a
nog� plastikowe
wiaderko, pe�ne wody z rz�s�, kt�ra chlapn�a jej na nogawk� i bos� stop�.
� Julek!!! � Skowyt wyrwa� si� wreszcie na wolno��.
Pewno��, �e sta�o si� co� strasznego, by�a parali�uj�ca. Bo�e, Bo�e, Bo�e...
Gdzie go szuka�? Gdzie p�j��? Wr�ci� i dzwoni� na policj�? Przecie� mo�e on
gdzie�
umiera! Gdzie� blisko! Moje dziecko... Co robi�, krzycze� �ratunku�!? Przecie�
nikt nie
us�yszy... Bezsilna, czarna rozpacz obezw�adni�a j�.
Wyjrza� zza szopy, zaciekawiony. Ma�a g��wka jej syna, z odstaj�cymi uszami i
wyrazem
wiecznego skupienia na twarzy. Kolana si� pod ni� ugi�y i osun�a si� na
ziemi�, opieraj�c
brod� o ci�gle zaci�ni�te na zielonkawym betonie d�onie. Zamkn�a oczy i
p�aka�a, dop�ki nie
poczu�a jego r�czki, jak zawsze ostro�nej, g�adz�cej i lekko szarpi�cej jej
w�osy.
Trzasn�a furtka, Beata us�ysza�a ci�ki tupot st�p na wilgotnej ziemi i szybki,
sapi�cy
oddech. Kijana stan�� jak wryty, widz�c j� kl�cz�c� i ma�ego, z r�k� na jej
g�owie. By� mokry,
tylko w k�piel�wkach � troch� przyciasnych i rozpaczliwie niemodnych,
wpijaj�cych gumk�
w obro�ni�ty brzuch. I je�li mia�o j� co� przekona� o jego niewinno�ci, to
w�a�nie to, �e facet
w takich gaciach przylecia�, kiedy tylko us�ysza�, jak krzyczy.
� Co si� sta�o?
Beata wsta�a i wytar�a oczy wierzchem d�oni.
� Nic, nic... Przestraszy�am si�, �e Julek gdzie� si� zapodzia�. � K�amstwo
g�adko przesz�o jej
przez gard�o. Przytuli�a syna i pog�aska�a go po rozwichrzonych w�osach.
M�czyzna wyra�nie odetchn�� z ulg� i teraz wygl�da� tylko na zak�opotanego.
� Zostawi�em ubranie i r�cznik na pla�y... P�jd�... � Machn�� r�k� za siebie.
� K�pie si� pan w taki zi�b?
U�miechn�� si� nie�mia�o.
� Mnie to nie przeszkadza. Nawet lubi�. Potem zaraz jest cz�owiekowi ciep�o. �
Odwr�ci� si�
i ruszy� w stron� p�otu.
Julek wymkn�� si� spod jej r�ki jak kot, kiedy znudzi mu si� g�askanie, i stan��
obok,
odprowadzaj�c Kijan� wzrokiem.
� Niech si� pan pospieszy. �niadanie czeka � powiedzia�a cicho, ale nie by�a
pewna, czy
us�ysza�.
* * *
Szed� szybko, teraz dopiero poczu� zimne podmuchy. W�oski na jego ciele
podnios�y si�
i zacz�� szcz�ka� z�bami. Serce wali�o mu jak m�otem � kiedy us�ysza� niesiony
wiatrem krzyk
kobiety, zatrzyma�o si� na moment, teraz dochodzi� do siebie. My�la�, �e to ju�,
�e przeliczy� si�
i �ci�gn�� na nich swoich tropicieli. Kiedy bieg� do ogrodu, przeklina� i
t�umaczy� si� sam przed
sob�, �e przecie� jeszcze za wcze�nie, �e nie by�o �adnych znak�w. Odsun��by si�
wtedy od nich,
pozwoli�, �eby si� sta�o. Bez ofiar z niewinnych. Ba� si� o kobiet� i ch�opca, a
jednocze�nie czu�
�al, �e tak wcze�nie go znale�li, �e nie zd��y� si� jeszcze nacieszy� tym domem,
pla�� i ostatnimi
chwilami przed... tym.
Rozmawia� z ch�opcem na pla�y; zanim ma�y odszed�, ponownie spowity w
brudno��te
chmury swojej choroby, kt�re rozst�pi�y si� na chwil� pod wp�ywem jakiego�
impulsu... Wcale
nie jakiego�. Dzi�ki Kee-an-Nah, to by�o pewne, a raczej dzi�ki jego...
pochodzeniu. To jego
obecno�� da�a ch�opcu szans�, by m�g� wreszcie odezwa� si� do kogo�.
M�czyzna sta� w�a�nie po kostki w lodowatej wodzie, oddychaj�c g��boko przed
wej�ciem
g��biej w parz�ce sk�r� morze, kiedy go us�ysza�. Ciche s�owa na granicy
s�yszalno�ci, niepewne
i gard�owe, wypowiedziane by� mo�e pierwszy raz w �yciu.
�Jest zimno�.
Kijana, zaskoczony, obejrza� si� za siebie. Ch�opiec siedzia�, obejmuj�c chudymi
r�kami
kolana, i patrzy� mu prosto w oczy. W jego spojrzeniu malowa�a si� niepewno��.
Nie da� po sobie pozna� zaskoczenia.
�Wiem�.
�To czemu wchodzisz do wody?�
Odpowiedzia� szczerze:
�Bo kiedy p�ywam w morzu, czuj� si� bezpieczny. I wolny�.
Julek nabra� pe�n� gar�� piasku i pozwoli� mu przesypywa� si� mi�dzy palcami.
�Lubi� ci�. Jeste� inny. Ja te� jestem inny, wiesz?�
�Wiem. Twoja mama mi powiedzia�a�.
�Kiedy m�wi�e�, �e nic nam si� nie stanie, nie k�ama�e��. To nie by�o pytanie,
ale i tak
odpowiedzia�:
�Tak�.
Piasek wysypa� si� z d�oni ch�opca. Otar� r�k� o nogawk� spodni.
�Czasami ich widz�, kiedy �pi�. Tych, kt�rzy id� za tob�. Koz�a, ropuch�, wielu