13977
Szczegóły |
Tytuł |
13977 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13977 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13977 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13977 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eleanor H. Porter
Pollyanna dorasta
Prze�o�y� Tadeusz Evert
PVos2y�sUi i S-ka Warszawa 1998
Tytu� orygina�u �Pollyanna grows up'
Ilustracja na ok�adce � Artist Partners
Ilustracje w tek�cie Katarzyna Karina Chmiel
Redaktor prowadz�cy seri� i opracowanie merytoryczne Agnieszka Rabi�ska
Redaktor techniczny Barbara W�jcik
Korekta Anna Sidorek
�amanie Gra�yna Janecka
ISBN 83-7180-810-0
Klasyka dzieci�ca
Wydawca
Pr�szy�ski i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7
Druk i oprawa
��dzka Drukarnia Dzie�owa SA
��d�, ul. Rewolucji 1905 r. nr 45
MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA |
w '/.
Mojemu kuzynowi Walterowi
1
ella Wetherby wesz�a na imponuj�ce schody domu siostry przy Commonwealth Ave-nue i energicznie nacisn�a dzwonek. Od kapelusza ozdobionego pi�rkiem po czubki pantofelk�w na niskim obcasie promieniowa�a zdrowiem, energi� i stanowczo�ci�. Nawet jej g�os, gdy przywita�a si� ze s�u��c�, kt�ra otworzy�a drzwi, t�tni� rado�ci� �ycia.
- Dzie� dobry, Mary? Zasta�am siostr�?
- Tak, psze pani... - z wahaniem odpar�a s�u��ca - ale powiedzia�a, �e nie chce nikogo przyjmowa�.
- Naprawd�? Tylko �e ja nie jestem nikim -u�miechn�a si� Delia - i dlatego mnie przyjmie. Nie b�j si�, bior� win� na siebie - ci�gn�a w odpowiedzi na protest maluj�cy si� w przera�onym spojrzeniu m�odej dziewczyny. - Gdzie jest siostra? Czy u siebie w pokoju?
- Tak, psze pani... ale powiedzia�a...
Delia jednak nie s�ucha�a: by�a ju� w po�owie szerokich schod�w wiod�cych na g�r�, tote� s�u��ca odwr�ci�a si� i odesz�a rzuciwszy za siebie zrezygnowane spojrzenie.
Delia wypowiada swoje zdanie
W hallu na pi�trze Delia skierowa�a si� ku uchylonym drzwiom i zapuka�a.
- O co chodzi, Mary? - odezwa� si� j�kliwie czyj� zbola�y g�os. - Czy nie m�wi�am... Och, Delia? - i nagle w g�osie tym zabrzmia�a ciep�a nuta. - Kochanie, sk�d si� tu wzi�a�?
- Tak, to ja - u�miechn�a si� Delia pogodnie, ju� na �rodku pokoju. - Sp�dzi�am niedziel� nad morzem razem z dwiema innymi piel�gniarkami i wracam teraz do sanatorium. To znaczy teraz jestem tutaj, ale nie na d�ugo. Wpad�am tu o, po to - zako�czy�a wyciskaj�c poca�unek na policzku w�a�cicielki zbola�ego g�osu.
Pani Carew zmarszczy�a czo�o i cofn�a si� z lekk� rezerw�. Cie� rozradowania i o�ywienia, kt�ry przed chwil� przemkn�� przez jej oblicze, znikn�� nagle i ust�pi� zwyk�emu ju� najwidoczniej wyrazowi niech�ci i poirytowania.
- No oczywi�cie, powinnam by�a wiedzie� - powiedzia�a - ty nigdy nie zostajesz d�u�ej... tu.
- Tu! - Delia roze�mia�a si� weso�o i wznios�a w g�r� obie r�ce, ale nagle spowa�nia�a i czule, z trosk� przyjrza�a si� siostrze. - Ruth, kochanie, nie mog�abym, po prostu nie mog�abym �y� w tym domu. Ty wiesz o tym - zako�czy�a cicho.
Pani Carew poruszy�a si� gniewnie.
- Nie rozumiem dlaczego - powiedzia�a k��tliwym tonem.
Delia potrz�sn�a g�ow�.
- Doskonale rozumiesz. Wiesz przecie�, �e nie zgadzam si� z tym wszystkim; z tym ponurym nastrojem, rezygnacj�, upartym cierpi�tnictwem i zgorzknieniem.
Delia wypowiada swoje zdanie
- Lecz ja naprawd� cierpi� i jestem zgorzknia�a.
- A nie powinna�!
- Dlaczego? C� mi pozosta�o? Delia niecierpliwie machn�a r�k�.
- Pos�uchaj, Ruth - zacz�a. - Masz trzydzie�ci trzy lata. Jeste� zdrowa jak ryba albo by�aby�, gdyby� post�powa�a w�a�ciwie... masz moc wolnego czasu, a pieni�dzy w br�d. Ka�dy ci powie, �e w tak cudowny ranek mog�aby� znale�� co� lepszego do roboty ni� siedzie� i martwi� si� w tym domu, kt�ry przypomina grobowiec, i zabrania� wst�pu do siebie.
- Nie chc� nikogo widzie�.
- Trzeba, �eby� chcia�a.
Pani Carew westchn�a ci�ko i odwr�ci�a g�ow�.
- Delio, czy ty naprawd� nie mo�esz zrozumie�? Ja mam inn� natur�. Nie mog� zapomnie�.
Wyraz b�lu przemkn�� po twarzy Delii.
- Chodzi ci o... Jamiego, prawda? Ja wcale nie zapomnia�am. Nie mog�abym. Ale martwienie si� nie pomo�e nam go... odnale��.
- M�wisz, jakbym przez te osiem d�ugich lat nie pr�bowa�a go odszuka� - z oburzeniem i t�umi�c �zy odpar�a pani Carew.
- Oczywi�cie, �e pr�bowa�a�, kochanie - pospieszy�a uspokoi� j� Delia - i obie b�dziemy go szuka�y a� do �mierci. Ale takie zachowanie si� do niczego nie doprowadzi.
- Nie chc� inaczej si� zachowywa�.
Na chwil� zapad�a cisza. Delia z trosk� przypatrywa�a si� siostrze.
- Ruth - powiedzia�a w ko�cu z lekkim rozdra�nieniem - wybacz mi, czy zawsze chcesz tak �y�? Wiem, owdowia�a�, lecz to ma��e�stwo trwa�o tylko
10
Delia wypowiada swoje zdanie
rok, a tw�j m�� by� du�o starszy od ciebie. By�a� prawie dzieckiem, kiedy wysz�a� za m��, i ten jeden rok mo�e ci si� wydawa� nieledwie snem. Nie powinna� zatruwa� sobie ca�ego �ycia!
- Nie, och nie - ponuro wyszepta�a pani Carew.
- A wi�c chcesz nadal tak� pozosta�?
- Oczywi�cie, je�eli Jamie si� nie znajdzie...
- Tak, wiem, ale Ruth, czy nic na �wiecie nie mog�oby ci� ani troch� uszcz�liwi�?
- A c� by mnie mog�o zainteresowa�? - westchn�a pani Carew oboj�tnie.
- Ruth! - wykrzykn�a Delia niemal w ostatniej rozpaczy. I nagle roze�mia�a si�. - Och, Ruth, Ruth, ch�tnie bym ci zaordynowa�a dawk� Pollyanny. Chyba nikt bardziej ni� ty tego nie potrzebuje!
Pani Carew nastroszy�a si�.
- Nie wiem, co warta jest ta pollyanna, ale i tak nie chc� - odpar�a zirytowana. - Prosz�, pami�taj, �e to nie twoje ukochane sanatorium i �e nie jestem twoj� pacjentk�, �eby� mn� komenderowa�a i napy-cha�a mnie lekarstwami.
W oczach Delii zapali�y si� weso�e b�yski, ale si� nie u�miechn�a.
- Pollyanna, kochanie, to nie lek - wyja�ni�a z powag� - cho� niekt�rzy uwa�aj�, �e dzia�a krzepi�co. - Pollyanna to dziewczynka.
- Dziecko? Sk�d mog�am wiedzie�? - powiedzia�a pani Carew wci�� jeszcze ura�ona. - Macie t� swoj� belladon�, to mo�ecie mie� i pollyann�. Poza tym, ci�gle ka�esz mi co� bra� i powiedzia�a� te� �dawk�", s�ysza�am wyra�nie, a to zawsze odnosi si� do lekarstw.
- Bo Pollyanna jest pewnego rodzaju lekarstwem -u�miechn�a si� Delia. - A w ka�dym razie lekarze
Delia wypowiada swoje zdanie
11
w sanatorium orzekli, �e dzia�a skuteczniej od niejednego leku. To ma�a dziewczynka, dwunasto- czy trzynastoletnia, kt�ra przebywa�a w sanatorium przez ca�e ubieg�e lato i wi�ksz� cz�� zimy. Przy mnie by�a tylko miesi�c lub dwa, bo ja przyjecha�am p�niej. Zd��y�a mnie jednak oczarowa�. No i ca�e sanatorium do dzi� wci�� m�wi o Pollyannie i gra w jej gr�. -Gr�?
- Tak - powiedzia�a Delia z zagadkowym u�miechem. - W gr�, kt�ra polega na tym, by si� cieszy�. Nigdy nie zapomn� chwili, w kt�rej si� o niej dowiedzia�am. Jeden z zabieg�w, jakim poddawano Pollyann� w ka�dy wtorek rano, by� szczeg�lnie przykry, nawet bolesny. Wkr�tce po obj�ciu przeze mnie obowi�zk�w piel�gniarki musia�am go przeprowadzi�. By�am ogromnie niezadowolona, bo z do�wiadczenia z innymi dzie�mi wiedzia�am, czego si� mam spodziewa�: przera�enia i �ez, je�li nie czego� jeszcze gorszego. Ale zdumia�am si� szczerze, kiedy Pollyanna u�miechn�a si� do mnie pogodnie i powiedzia�a, �e bardzo si� cieszy, �e mnie widzi, i czy uwierzysz, nawet nie pisn�a w czasie ca�ego zabiegu, cho� wiem, �e by� bardzo bolesny. Pewnie powiedzia�am co�, co zdradzi�o moje zdziwienie, bo wyja�ni�a z ca�� powag�: �Och, tak, to mnie bola�o i nie cierpia�am dnia, w kt�rym musia�am i�� na ten zabieg, dop�ki nie pomy�la�am sobie, �e to jest jak z dniem, w kt�rym Nancy robi pranie, i �e powinnam si� cieszy� na ka�dy wtorek, bo nast�pny b�dzie dopiero za tydzie�".
- Zdumiewaj�ce! - pani Carew �ci�gn�a brwi nie bardzo pojmuj�c, o co chodzi. - Gdzie� tu jaka� gra?
12
Delia wypowiada swoje zdanie
- Ja te� to poj�am du�o p�niej, gdy mi wszystko opowiedzia�a. Pollyanna to c�rka ubogiego pastora z zachodnich stan�w, p�sierota, wychowywa�y j� panie z Ko�a Opieki i korzysta�a z dar�w misyjnych. Kiedy by�a ma�a, bardzo chcia�a mie� lalk� i po cichu spodziewa�a si�, �e j� dostanie w nast�pnej paczce z ofiarami dla ubogich, tymczasem by�y tam tylko dzieci�ce kule inwalidzkie. Oczywi�cie rozp�aka�a si� i wtedy ojciec nauczy� j� dopatrywa� si� we wszystkim dobrej strony. Powiedzia�, aby si� cieszy�a, �e jej kule nie s� potrzebne. Od tego si� zacz�o. M�wi, �e to by�a cudowna gra, kt�r� stosuje do dzi�, i �e im trudniej doszuka� si� w czym� dobrej strony, tym zabawniej, czasami tylko staje si� to strasznie trudne.
- Dziwne! - mrukn�a pani Carew wci�� nie bardzo pojmuj�c, o co chodzi.
- Nie my�la�aby� tak, gdyby� widzia�a wyniki tej gry w sanatorium - odpar�a Delia. - Doktor Ames m�wi, �e Pollyanna podobno zrewolucjonizowa�a ca�e miasteczko, z kt�rego do nas przyby�a. On dobrze zna doktora Chiltona, tego, kt�ry si� o�eni� z jej ciotk�. Dwa lub trzy lata temu ta ma�a straci�a ojca i odes�ano j� do ciotki. W pa�dzierniku wpad� na ni� samoch�d i zdawa�o si�, �e ju� nigdy nie b�dzie chodzi�. W kwietniu doktor Chilton skierowa� j� do naszego sanatorium, gdzie przebywa�a a� do ubieg�ego marca - prawie rok. Wr�ci�a do domu w�a�ciwie zdrowa. Gdyby� j� widzia�a! Tylko jedna chmurka zaciemni�a jej rado�� - �e nie wraca pieszo. Podobno wita�o j� ca�e miasteczko z orkiestr� d�t� i chor�giewkami. Ale o Pollyannie nie mo�na opowiedzie�, j� trzeba widzie�. I dlatego m�wi�am, �e przyda�aby ci si� dawka Pollyanny.
Delia wypowiada swoje zdanie
13
Pani Carew dumnie unios�a g�ow�.
- Stanowczo nie zgadzam si� z tob� - powiedzia�a ch�odnym tonem. - Nie chc� by� rewolucjonizowana, a je�eli czego� nie znios�, to nad�tego dzieciaka, kt�ry by mi m�wi�, za co mam dzi�kowa� losowi. Nie wytrzyma�abym...
Przerwa� jej d�wi�czny wybuch �nfiechu.
- Och, Ruth, Ruth - nie mog�a powstrzyma� rozbawienia Delia. - Pollyanna nad�tym dzieciakiem! Och, gdyby� j� tylko zobaczy�a! Powinnam by�a jednak wiedzie�; powiedzia�am, �e j� trzeba ujrze�, �adne opowiadanie nie wystarczy. Ale ty, oczywi�cie, nie by�aby� do tego sk�onna. Pollyanna... nad�ty dzieciak, och! - i zn�w parskn�a �miechem, ale zaraz spowa�nia�a i z dawnym niepokojem w oczach j�a si� przygl�da� siostrze. - Czy naprawd�, kochanie, nie mo�na ci w niczym pom�c? - zapyta�a. - Nie powinna� marnowa� �ycia w ten spos�b. Zacznij widywa� si� z lud�mi, wychodzi�...
- Po co? Ludzie mnie m�cz�. Wiesz, �e �ycie towarzyskie zawsze mnie nudzi�o.
- Wi�c mo�e spr�bowa�aby� zaj�� si� czym�... na przyk�ad dobroczynno�ci�?
Pani Carew poruszy�a si� zniecierpliwiona.
- Delio, kochanie, ju� nieraz o tym m�wi�y�my. Daj� przecie� pieni�dze - i to sporo. S�dz�, �e nawet za du�o. Nie jestem zwolenniczk� robienia z ludzi �ebrak�w.
- A mo�e by� tak da�a co� z siebie - �agodnie zaproponowa�a Delia. - Pomog�oby ci mo�e, gdyby� si� zainteresowa�a czym� poza w�asnym �yciem i...
- Delio - przerwa�a jej siostra - bardzo ci� kocham i lubi�, kiedy przyje�d�asz, ale nie znosz� ka-
14
Delia wypowiada swoje zdanie
za�. �atwo ci wyst�powa� w roli opieku�czego anio�a i podawa� ludziom kubek zimnej wody, banda�owa� poranione g�owy i robi� podobne rzeczy. By� mo�e ty w ten spos�b zapomnisz nawet o naszym zaginionym ch�opcu, ale ja nie. Coraz cz�ciej tylko my�la�abym o nim martwi�c si�, czy jemu kto� poda wody lub opatrzy g�ow�. A poza tym nie znios�abym stykania si� z tego rodzaju biedot�.
- Czy pr�bowa�a�?
- Ja? Oczywi�cie, �e nie! - odpar�a pani Carew z pogard� i oburzeniem.
- Wi�c sk�d wiesz, je�eli nie pr�bowa�a�? - Delia podnios�a si� z miejsca jakby nieco zm�czona. -No, na mnie ju� czas. Mam si� spotka� z kole�ankami na Dworcu Po�udniowym. Nasz poci�g odchodzi o dwunastej trzydzie�ci. Chyba nie bierzesz mi za z�e tej k��tni - zako�czy�a ca�uj�c siostr� na po�egnanie.
- Wcale nie k��ci�am si� z tob� - westchn�a pani Carew. - Tylko nie chcesz mnie zrozumie�!
Chwil� po tej rozmowie Delia sz�a przez pos�pne, jakby wymar�e pokoje domu siostry, kieruj�c si� ku wyj�ciu. Jak�e inny by� teraz jej ch�d, postawa i wyraz twarzy od tego, z jakim tu wchodzi�a przed niespe�na p�godzin�. Straci�a ca�e dawne o�ywienie, spr�ysto�� krok�w, rado�� �ycia. Przez jaki� czas sz�a apatycznie, pow��cz�c nogami. A potem nagle unios�a g�ow� i odetchn�a pe�n� piersi�.
Tydzie� w tym domu doprowadzi�by mnie do �mierci - wzdrygn�a si� na sam� my�l. - Nie wierz�, aby Pollyanna potrafi�a rozproszy� t� grobow� atmosfer�. A cieszy� mog�aby si� tylko z tego, �e nie musi w niej �y�.
Delia wypowiada swoje zdanie
15
Niebawem jednak okaza�o si�, �e ta tak otwarcie wyra�ona niewiara w zdolno�ci Pollyanny nie odpowiada prawdziwemu pogl�dowi Delii, bo zaraz po przybyciu do sanatorium dowiedzia�a si� o czym�, co kaza�o jej nast�pnego dnia wyruszy� w powrotn� drog� do oddalonego o pi��dziesi�t mil Bostonu.
W domu siostry zasta�a wszystko tak, jakby ta nie ruszy�a si� z miejsca od chwili, gdy j� po�egna�a.
- Ruth! - wybuchn�a Delia odpowiadaj�c na pe�ne zdumienia powitanie. - Musia�am, m�wi� ci, musia�am przyjecha� i tym razem powinna� mi ust�pi�. Pos�uchaj! Mo�esz tu mie� Pollyann�, oczywi�cie, je�eli zechcesz.
- Ale ja nie chc� - z ch�odn� oboj�tno�ci� odpar�a pani Carew.
Delia jakby nie us�ysza�a. Podniecona ci�gn�a dalej:
- Kiedy wczoraj wr�ci�am, powiedziano mi o li�cie doktora Chiltona, wiesz, tego m�a ciotki Pollyanny, do doktora Amesa. Pisze, �e wyje�d�a do Niemiec na ca�� zim� na jakie� specjalne studia i �e zabra�by �on�, gdyby zdo�a� j� przekona�, �e Pollyann� mo�na na ten czas spokojnie umie�ci� w internacie na pensji. Ale ona nie chce jej zostawi� w tego rodzaju zak�adzie, wobec czego b�dzie musia�a pewnie zrezygnowa� z wyjazdu. Masz wi�c teraz szans�, Ruth! Prosz� ci�, zapro� t� dziewczynk� do siebie na ca�� zim�, niech tu chodzi do jakiej� szko�y.
- Ty masz pomys�y, Delio! Po co mia�abym bra� sobie ten k�opot na kark?
- Nie sprawi ci k�opotu. Ma prawie trzyna�cie lat i jest chyba najbardziej inteligentnym dzieckiem pod s�o�cem.
16
Delia wypowiada swoje zdanie
- Nie lubi� �inteligentnych" dzieci - odpar�a pani Carew, ale przy tym roze�mia�a si�, co doda�o odwagi jej siostrze, kt�ra nie przesta�a nalega�.
Mo�e pod wp�ywem niespodziewanego uroku nowo�ci lub mo�e historia Pollyanny by�a tak wzruszaj�ca, albo te� po prostu trudno by�o odm�wi� usilnej pro�bie siostry, do�� �e gdy p� godziny p�niej Delia �egna�a si� w po�piechu, pani Carew wyrazi�a zgod� na przyj�cie Pollyanny pod sw�j dach.
- Pami�taj jednak - uprzedzi�a siostr� - �e z chwil�, gdy ta ma�a zacznie mi prawi� kazania lub wylicza� dobrodziejstwa, jakie na mnie sp�yn�y, ode�l� ci j� i r�b sobie, co chcesz. Ja jej nie b�d� trzyma�a!
- Dobrze, o to si� nie boj� - o�wiadczy�a Delia. A po wyj�ciu z domu powiedzia�a sobie w duchu: - Po�owa zadania ju� zrobiona, teraz trzeba jeszcze Pollyann� tu �ci�gn��. Musi przyjecha�. Tak u�o�� ten list, �e nie b�d� mogli odm�wi�.
Rozdzia� II
Nasi starzy znajomi
Beldingsville tego sierpniowego dnia pani Chilton od�o�y�a rozmow� z m�em na temat listu, kt�ry otrzyma�a rano, a� do chwili, kiedy Pollyanna posz�a spa�.
Musia�a jednak czeka� d�u�ej, bo chorzy zape�niaj�cy poczekalni� m�a i dwie jego wizyty do odleg�ych miejscowo�ci odwlek�y jeszcze rozmow� o rodzinnych sprawach.
Dopiero wi�c po wp� do dziesi�tej wieczorem doktor Thomas Chilton wszed� do pokoju �ony. Na jej widok jego znu�ona twarz rozja�ni�a si� wprawdzie, ale po chwili spojrzenie zdradzi�o niepok�j.
- Polly, kochanie, co ci jest? - zapyta� z trosk� w g�osie.
Pani Chilton u�miechn�a si� dosy� sm�tnie.
- To ten list. Nie my�la�am jednak, �e z mego wygl�du od razu odgadniesz, �e co� mnie trapi.
- Wi�c niech tw�j wygl�d mi tego nie u�atwia -powiedzia� doktor z u�miechem. - Ale o co chodzi?
Pani Chilton zawaha�a si�, zaci�a wargi, a potem wzi�a list, kt�ry le�a� obok.
2. Pollyanna dorasta
18
Nasi starzy znajomi
- Przeczytam ci go - powiedzia�a. - To od Delii Wetherby, z sanatorium doktora Amesa.
- S�ucham. Zaczynaj �mia�o - rzek� doktor Chil-ton wyci�gaj�c si� wygodnie na le�ance obok fotela, w kt�rym siedzia�a jego �ona. Ale ona jeszcze podnios�a si�, by okry� m�a ciep�ym, we�nianym, samodzia�owym szalem.
Ta czterdziestodwuletnia kobieta dopiero od roku by�a zam�na. Zdawa�o si� czasami, �e w tym jednym kr�tkim roku chce zmie�ci� ca�� trosk� zrodzon� z mi�o�ci i potrzeby macierzy�stwa, jaka nagromadzi�a si� w niej w ci�gu dwudziestu lat samotno�ci i pustki w sercu.
Doktor natomiast, kt�ry w chwili ma��e�stwa mia� lat czterdzie�ci pi�� i kt�ry nie mia� za sob� nic pr�cz takiej� pustki i samotno�ci, by� jej tylko wdzi�czny za t� trosk�. Poklepa� �on� po r�ku, kiedy wyg�adzi�a ju� fa�dy szala i usiad�a przy nim, by zabra� si� do listu.
Droga Pani Chilton - pisa�a Delia Wetherby. -Sze�� razy zaczyna�am ten list i tyle� razy go dar�am. Postanowi�am wi�c wcale nie zaczyna�, ale od razu powiedzie�, czego chc�. Chc� Pollyanny. Czy mog� j� dosta�? Pozna�am Pani� i Jej m�a w marcu, kiedy przyjechali Pa�stwo po ni�, my�l� jednak, �e mnie nie pami�tacie. Prosi�am doktora Amesa (kt�ry dobrze mnie zna), by napisa� do Pani m�a; mo�e wtedy nie b�dzie si� Pani ba�a powierzy� nam swojej kochanej, ma�ej si�strzeniczki.
Wiem, �e mia�a Pani zamiar jecha� z m�em do Niemiec, ale powstrzymuje Pani� obawa przed pozostawieniem Pollyanny. O�mielam si� wi�c prosi�, aby na czas
Nasi starzy znajomi
19
Pani nieobecno�ci powierzy�a j� Pani nam. W gruncie rzeczy b�agam o to. A teraz niech mi wolno b�dzie wyt�umaczy�, dlaczego wyst�puj� z tak� pro�b�.
Moja siostra, Ruth Carew, jest samotn�, przybit�, zgorzknia�� i nieszcz�liw� kobiet�. �yje w ponurym �wiecie, do kt�rego nie dociera �aden jasny promyk. Wierz�, �e je�eli jest kto�, kto m�g�by wprowadzi� nieco s�o�ca do jej �ycia, to tylko Pani siostrzenica. Czy pozwoli jej Pani spr�bowa�? Szkoda, �e nie mog� opowiedzie�, czego dokaza�a Pollyanna tu w sanatorium, ale nikt tego zrobi� nie zdo�a. Od dawna ju� wiem, �e
0 Pollyannie nie mo�na �opowiedzie�". Przy najmniejszej pr�bie opisania jej s�owami wydaje si� afektowana i pe�na moralizatorstwa, po prostu - niemo�liwa. A przecie� wcale taka nie jest. Nale�y tylko pozwoli�, by wkroczy�a na scen� i przem�wi�a sama za siebie. Chcia�abym wi�c zabra� j� do mojej siostry i pozwoli� tak w�a�nie przem�wi�. Oczywi�cie b�dzie tam ucz�szcza�a do szko�y, ale s�dz�, �e zdo�a w tym czasie zagoi� rany w sercu mojej siostry.
Nie wiem, jak zako�czy� ten list. My�l�, �e to trudniejsze, ni� by�o go zacz��. Chyba wcale nie chc� go zako�czy� z obawy, �e pozwoli to Pani powiedzie� �nie". A zatem gdyby Pani mia�a wym�wi� to okropne s�owo, prosz� pomy�le�, �e ja wci�� jeszcze m�wi� i m�wi�,
1 opowiadam, jak bardzo pragniemy i potrzebujemy Pollyanny.
Z g�ry ju� dzi�kuj� za spe�nienie mej pro�by.
Delia Wetherby
- Widzisz! - wykrzykn�a pani Chilton odk�adaj�c list. - Czyta�e� mo�e co� bardziej dziwnego lub spotka�e� si� kiedy� z bardziej absurdaln� pro�b�?
20
Nasi starzy znajomi
- Nie wiem, czy masz racj� - u�miechn�� si� doktor. - Nie my�l�, aby potrzeba Pollyanny by�a absurdalna.
- Ale... spos�b, w jaki to powiedziano... �zagoi� rany w sercu mojej siostry" i tak dalej. My�la�oby si�, �e Pollyanna to jaki�... lek!
Doktor roze�mia� si� i uni�s� brwi.
- Zdaje mi si� jednak, �e ona nim jest. Zawsze �a�owa�em, �e nie mog� jej zapisywa�, jak tabletek. A Charlie Ames m�wi, �e w sanatorium przez ten rok, kiedy tam by�a, zawsze starano si� zaaplikowa� pacjentom dawk� Pollyanny zaraz po ich przyj�ciu.
- Dawk�! Rzeczywi�cie! - oburzy�a si� pani Chilton.
- A wi�c... nie pu�cisz jej?
- Sk�d�e! My�lisz, �e pozwol� dziecku uda� si� do tych ca�kiem obcych ludzi?... I to takich obcych! Mog�abym si� spodziewa�, �e ta piel�gniarka wsadzi Pollyann� do flaszeczki z drukowanymi wskaz�wkami u�ycia, zanim zd��� wr�ci� z Niemiec.
Doktor zn�w odchyli� w ty� g�ow� i roze�mia� si� serdecznie. Ale po chwili spowa�nia� i wyj�� jaki� list z kieszeni.
- Od Amesa. Nadszed� dzi� rano - rzek� z jak�� dziwn� nut� w g�osie, kt�ra wywo�a�a zmarszczk� niepokoju na czole jego �ony. - Pozwolisz, �e ci go przeczytam:
Drogi Tomie, Delia Wetherby prosi�a mnie, bym �wystawi� �wiadectwo" jej i jej siostrze, co czyni� z przyjemno�ci�. Znam je od dziecka. Pochodz� z dobrej, starej rodziny i w ca�ym tego s�owa znaczeniu nale�� do przyzwoitego �rodowiska. Pod tym wzgl�dem mo�esz si� niczego nie obawia�.
Nasi starzy znajomi
21
Si�str by�o trzy: Doris, Ruth i Delia. Doris, wbrew woli rodziny, wysz�a za niejakiego Johna Kenta, kt�ry wprawdzie te� pochodzi� z dobrej rodziny, ale by� dziwakiem, z pewno�ci� cz�owiekiem bardzo ekscentrycznym, przykrym w po�yciu. Gniewa� go bardzo stosunek rodziny �ony do niego, tote� obie strony prawie si� nie komunikowa�y, a� do przyj�cia na �wiat dziecka. Te�ciowie i szwagierki Kenta uwielbiali ma�ego Jamesa, kt�rego nazywali ,Jamie". Doris, matka ch�opca, umar�a, gdy mia� cztery lata, i wtedy jej rodzina robi�a wszystko, by go odebra� ojcu i wychowa�. Ale Kent nagle gdzie� znik� wraz z dzieckiem i wszelki s�uch o nich zagin��, mimo �e go szukano po ca�ym �wiecie.
Ta strata zabi�a starszych pa�stwa Wetherby. Oboje wkr�tce umarli. Ruth zd��y�a ju� w tym czasie wyj�� za m�� i owdowie�. Jej m��, Carew, by� bardzo bogaty i du�o od niej starszy. W rok po �lubie umar� pozostawiaj�c �on� z ma�ym synkiem, kt�ry r�wnie� umar� w ci�gu roku.
Od zagini�cia siostrze�ca Ruth i Delia mia�y tylko jeden cel w �yciu: odszuka� go. Wyda�y na to moc pieni�dzy i poruszy�y niebo i ziemi� - bez skutku. Tymczasem Delia zaj�a si� piel�gniarstwem. Jest wspania�ym pracownikiem, pogodn�, zdoln� kobiet�, ale nigdy nie zapomnia�a o zaginionym siostrze�cu i nigdy te� nie przepu�ci�a �adnej szansy, kt�ra mog�aby doprowadzi� do jego odnalezienia.
Inaczej jednak przedstawia si� sprawa z pani� Carew. Po stracie w�asnego syna ca�� matczyn� mi�o�� przela�a na synka siostry. Domy�lasz si� chyba, �e ma�o nie oszala�a po jego znikni�ciu. Od tego czasu min�o ju� osiem d�ugich lat rozpaczy i cierpienia. Ma
22
Nasi starzy znajomi
wszystko, co daj� pieni�dze, ale nic jej nie interesuje, nic nie n�ci. Delia uwa�a, �e to jest ju� ostatni dzwonek, by j� wyrwa� z tego przygn�bienia, a wierzy, �e zawsze pogodna, urocza siostrzeniczka Twojej �ony, Pollyanna, posiada ten magiczny dar, kt�ry pozwoli pani Carew rozpocz�� nowe �ycie. Wobec tego, co Ci napisa�em, s�dz�, �e nie zechcesz odm�wi� pro�bie panny Delii. I dodam jeszcze, �e i mnie wy�wiadczysz przys�ug�, bo Ruth Carew i jej siostra nale�� do naszych starych, moich i mojej �ony, drogich nam przyjaci� i to, co ich dotyczy, dotyczy i nas osobi�cie. Szczerze Ci oddany
Chanie
D�ug� cisz�, kt�ra teraz zapad�a, doktor Chil-ton przerwa� wreszcie rzuconym p�g�osem pytaniem:
- No i jak, Polly?
Odpowiedzi nie by�o. Ale patrz�c na twarz �ony, dostrzeg�, �e jej broda i usta, zawsze takie niewzruszone, teraz dr��. Czeka� wi�c cierpliwie na to, co mu powie.
- Kiedy... jak my�lisz... oni si� jej... spodziewaj�? - zapyta�a wreszcie.
Wtedy mimo woli poruszy� si� lekko.
- To znaczy... �e j� pu�cisz? - wykrzykn��. Spojrza�a na niego z oburzeniem.
- Jak to, m�j panie?! My�lisz, �e po takim li�cie mog�abym jej nie pu�ci�? No i czy doktor Ames nie przy��czy� si� do tej pro�by? S�dzisz, �e gdy tyle zrobi� dla Pollyanny, mog�abym mu czegokolwiek odm�wi�?
- Kochanie moje! Mam nadziej�, �e doktorowi
Nasi starzy znajomi
23
nie przyjdzie do g�owy poprosi� o... o ciebie - z szelmowskim u�miechem mrukn�� w odpowiedzi. Ona jednak niewzruszenie ci�gn�a dalej:
- Mo�esz mu odpisa�, �e Pollyanna przyjedzie, i popro�, aby panna Wetherby poinformowa�a nas dok�adnie, kiedy jej oczekuje. Musi to by� przed dziesi�tym przysz�ego miesi�ca, oczywi�cie, bo dziesi�tego odchodzi tw�j statek, a ja sama, zanim wyjad�, chc� si� upewni�, czy Pollyannie b�dzie tam dobrze.
- A kiedy j� zawiadomisz?
- Pewnie jutro. -1 co powiesz?
- Jeszcze nie wiem, ale nic wi�cej ni� konieczne. Nie mo�na pozwoli�, �eby si� zmanierowa�a, a �adne dziecko si� temu nie oprze, gdy wbije sobie w g�ow�...
- �e jest flaszeczk� z lekarstwem i przepisem u�ycia? - wtr�ci� doktor u�miechaj�c si�.
- W�a�nie! - westchn�a pani Chilton. - Ca�a rzecz przecie� polega na nie�wiadomo�ci, na tym, �e Pollyanna nie zdaje sobie sprawy z wp�ywu, jaki wywiera. Chyba to wiesz.
- Tak, wiem - odpar� doktor.
- Ona wie, oczywi�cie, �e ty i ja, i p� miasta gra wraz z ni� w zadowolenie i �e dzi�ki temu jeste�my cudownie wprost szcz�liwi - g�os pani Chilton zadr�a�, lecz ju� po chwili opanowa�a wzruszenie. - Ale je�eli �wiadomie zacznie z siebie robi� nie to, czym jest, naturalnym, pogodnym, ma�ym, szcz�liwym stworzeniem graj�cym w gr�, kt�rej ojciec j� nauczy�, to stanie si� - u�yj� tu s��w tej piel�gniarki -�nie do zniesienia". A zatem nie powiem jej, �e jedzie do pani Carew po to, aby j� pocieszy� - zakon-
22
Nasi starzy znajomi
wszystko, co daj� pieni�dze, ale nic jej nie interesuje, nic nie n�ci. Delia uwa�a, �e to jest ju� ostatni dzwonek, by j� wyrwa� z tego przygn�bienia, a wierzy, �e zawsze pogodna, urocza siostrzeniczka Twojej �ony, Pollyanna, posiada ten magiczny dar, kt�ry pozwoli pani Carew rozpocz�� nowe �ycie. Wobec tego, co Ci napisa�em, s�dz�, �e nie zechcesz odm�wi� pro�bie panny Delii. I dodam jeszcze, �e i mnie wy�wiadczysz przys�ug�, bo Ruth Carew i jej siostra nale�� do naszych starych, moich i mojej �ony, drogich nam przyjaci� i to, co ich dotyczy, dotyczy i nas osobi�cie. Szczerze Ci oddany
Chanie
D�ug� cisz�, kt�ra teraz zapad�a, doktor Chil-ton przerwa� wreszcie rzuconym p�g�osem pytaniem:
- No i jak, Polly?
Odpowiedzi nie by�o. Ale patrz�c na twarz �ony, dostrzeg�, �e jej broda i usta, zawsze takie niewzruszone, teraz dr��. Czeka� wi�c cierpliwie na to, co mu powie.
- Kiedy... jak my�lisz... oni si� jej... spodziewaj�? - zapyta�a wreszcie.
Wtedy mimo woli poruszy� si� lekko.
- To znaczy... �e j� pu�cisz? - wykrzykn��. Spojrza�a na niego z oburzeniem.
- Jak to, m�j panie?! My�lisz, �e po takim li�cie mog�abym jej nie pu�ci�? No i czy doktor Ames nie przy��czy� si� do tej pro�by? S�dzisz, �e gdy tyle zrobi� dla Pollyanny, mog�abym mu czegokolwiek odm�wi�?
- Kochanie moje! Mam nadziej�, �e doktorowi
Nasi starzy znajomi
23
nie przyjdzie do g�owy poprosi� o... o ciebie - z szelmowskim u�miechem mrukn�� w odpowiedzi. Ona jednak niewzruszenie ci�gn�a dalej:
- Mo�esz mu odpisa�, �e Pollyanna przyjedzie, i popro�, aby panna Wetherby poinformowa�a nas dok�adnie, kiedy jej oczekuje. Musi to by� przed dziesi�tym przysz�ego miesi�ca, oczywi�cie, bo dziesi�tego odchodzi tw�j statek, a ja sama, zanim wyjad�, chc� si� upewni�, czy Pollyannie b�dzie tam dobrze.
- A kiedy j� zawiadomisz?
- Pewnie jutro. -1 co powiesz?
- Jeszcze nie wiem, ale nic wi�cej ni� konieczne. Nie mo�na pozwoli�, �eby si� zmanierowa�a, a �adne dziecko si� temu nie oprze, gdy wbije sobie w g�ow�...
- �e jest flaszeczk� z lekarstwem i przepisem u�ycia? - wtr�ci� doktor u�miechaj�c si�.
- W�a�nie! - westchn�a pani Chilton. - Ca�a rzecz przecie� polega na nie�wiadomo�ci, na tym, �e Pollyanna nie zdaje sobie sprawy z wp�ywu, jaki wywiera. Chyba to wiesz.
- Tak, wiem - odpar� doktor.
- Ona wie, oczywi�cie, �e ty i ja, i p� miasta gra wraz z ni� w zadowolenie i �e dzi�ki temu jeste�my cudownie wprost szcz�liwi - g�os pani Chilton zadr�a�, lecz ju� po chwili opanowa�a wzruszenie. - Ale je�eli �wiadomie zacznie z siebie robi� nie to, czym jest, naturalnym, pogodnym, ma�ym, szcz�liwym stworzeniem graj�cym w gr�, kt�rej ojciec j� nauczy�, to stanie si� - u�yj� tu s��w tej piel�gniarki -�nie do zniesienia". A zatem nie powiem jej, �e jedzie do pani Carew po to, aby j� pocieszy� - zakon-
24
Nasi starzy znajomi
czy�a pani Chilton, zdecydowanym ruchem wstaj�c z fotela i odk�adaj�c rob�tk�.
- Przyznaj� ci racj� - zgodzi� si� doktor.
Pollyanna dopiero nazajutrz dowiedzia�a si�
0 oczekuj�cym j� rozstaniu.
- Kochanie - zacz�a ciotka, kiedy obie rano znalaz�y si� same. - Czy chcia�aby� sp�dzi� t� zim� w Bostonie?
- Z tob�?
- Nie, ja zdecydowa�am si� jecha� z wujem do Niemiec, ale pani Carew, serdeczna przyjaci�ka doktora Amesa, zaprosi�a ci� do siebie na ca�� zim�.
1 chyba pozwol� ci pojecha�.
Twarzyczka Pollyanny wyd�u�y�a si�.
- Ale w Bostonie, ciociu, nie b�dzie Jimmy'ego ani pana Pendletona, ani pani Sn�w. Nikogo ze znajomych.
- Tak, kochanie, ale kiedy tu przyjecha�a�, te� ich nie zna�a�.
Buzia Pollyanny rozja�ni�a si� w u�miechu.
- Tak, ciociu, nie zna�am. To znaczy, �e tam w Bostonie tak�e jest jaki� Jimmy, pan Pendleton czy pani Sn�w, kt�rzy czekaj�, abym ich pozna�a, prawda?
- Tak, kochanie.
- No to bardzo si� ciesz�. Nigdy nie my�la�am o ludziach, kt�rzy tam czekaj�, �ebym ich pozna�a. A tylu ich jest. Z niekt�rymi ju� si� pozna�am dwa lata temu, kiedy w drodze tutaj zatrzyma�y�my si� z pani� Gray na dwie godziny w Bostonie. By� tam wtedy pewien kolejarz, bardzo sympatyczny, kt�ry mi powiedzia�, gdzie si� mog� napi� wody. My�lisz, �e on tam jeszcze jest? Chcia�abym go zobaczy�. I by�a bar-
Nasi starzy znajomi
25
dzo mi�a pani z ma�� dziewczynk�. Mieszkaj� w Bostonie. Tak m�wi�y. Ta dziewczynka nazywa�a si� Susie Smith. Mo�e je spotkam? Jak my�lisz? I by� te� jeden ch�opiec i inna pani z ma�ym dzieckiem, tylko �e ci mieszkali w Honolulu, wi�c pewnie ich nie zobacz�. Ale b�dzie przecie� pani Carew. Kto to taki, ta pani Carew, ciociu? Czy to twoja krewna?
- O Bo�e, Pollyanno! - wykrzykn�a pani Chilton na p� ze �miechem, na p� z rozpacz�. - Czy naprawd� spodziewasz si�, �e kto� nad��y za obrotem twojego j�zyczka, nie m�wi�c ju� o my�lach, gdy te w dwie sekundy przenosz� si� do Honolulu i z powrotem? Nie, pani Carew nie jest nasz� krewn�. To siostra Delii Wetherby. Pami�tasz j� z sanatorium?
Pollyanna klasn�a w d�onie.
- Jej siostra? Siostra panny Wetherby? Och, na pewno jest bardzo mi�a. Panna Wetherby przecie� by�a taka kochana. Bardzo j� lubi�am. Mia�a takie weso�e zmarszczki ko�o oczu i w k�cikach ust, a jakie wspania�e historie potrafi�a opowiada�. By�am z ni� tylko dwa miesi�ce, bo przysz�a do sanatorium na kr�tko przed moim wyjazdem. Z pocz�tku �a�owa�am, �e nie by�a ze mn� od pierwszej chwili, ale potem nawet si� z tego cieszy�am, bo trudniej by mi przysz�o si� z ni� rozsta�. A teraz u jej siostry b�dzie mi si� zdawa�o, �e zn�w z ni� jestem.
Pani Chilton wzi�a g��boki oddech i przygryz�a wargi.
- Nie wyobra�aj sobie, Pollyanno, �e to b�dzie zupe�nie tak samo - zdoby�a si� na uwag�.
- Dlaczego? Przecie� to siostry! - usi�owa�a przekona� j� Pollyanna szeroko otworzywszy oczy -a siostry zawsze s� do siebie podobne. W Kole Opie-
24
Nasi starzy znajomi
czy�a pani Chilton, zdecydowanym ruchem wstaj�c z fotela i odk�adaj�c rob�tk�.
- Przyznaj� ci racj� - zgodzi� si� doktor.
Pollyanna dopiero nazajutrz dowiedzia�a si�
0 oczekuj�cym j� rozstaniu.
- Kochanie - zacz�a ciotka, kiedy obie rano znalaz�y si� same. - Czy chcia�aby� sp�dzi� t� zim� w Bostonie?
- Z tob�?
- Nie, ja zdecydowa�am si� jecha� z wujem do Niemiec, ale pani Carew, serdeczna przyjaci�ka doktora Amesa, zaprosi�a ci� do siebie na ca�� zim�.
1 chyba pozwol� ci pojecha�.
Twarzyczka Pollyanny wyd�u�y�a si�.
- Ale w Bostonie, ciociu, nie b�dzie Jimmy'ego ani pana Pendletona, ani pani Sn�w. Nikogo ze znajomych.
- Tak, kochanie, ale kiedy tu przyjecha�a�, te� ich nie zna�a�.
Buzia Pollyanny rozja�ni�a si� w u�miechu.
- Tak, ciociu, nie zna�am. To znaczy, �e tam w Bostonie tak�e jest jaki� Jimmy, pan Pendleton czy pani Sn�w, kt�rzy czekaj�, abym ich pozna�a, prawda?
- Tak, kochanie.
- No to bardzo si� ciesz�. Nigdy nie my�la�am o ludziach, kt�rzy tam czekaj�, �ebym ich pozna�a. A tylu ich jest. Z niekt�rymi ju� si� pozna�am dwa lata temu, kiedy w drodze tutaj zatrzyma�y�my si� z pani� Gray na dwie godziny w Bostonie. By� tam wtedy pewien kolejarz, bardzo sympatyczny, kt�ry mi powiedzia�, gdzie si� mog� napi� wody. My�lisz, �e on tam jeszcze jest? Chcia�abym go zobaczy�. I by�a bar-
Nasi starzy znajomi
25
dzo mi�a pani z ma�� dziewczynk�. Mieszkaj� w Bostonie. Tak m�wi�y. Ta dziewczynka nazywa�a si� Susie Smith. Mo�e je spotkam? Jak my�lisz? I by� te� jeden ch�opiec i inna pani z ma�ym dzieckiem, tylko �e ci mieszkali w Honolulu, wi�c pewnie ich nie zobacz�. Ale b�dzie przecie� pani Carew. Kto to taki, ta pani Carew, ciociu? Czy to twoja krewna?
- O Bo�e, Pollyanno! - wykrzykn�a pani Chilton na p� ze �miechem, na p� z rozpacz�. - Czy naprawd� spodziewasz si�, �e kto� nad��y za obrotem twojego j�zyczka, nie m�wi�c ju� o my�lach, gdy te w dwie sekundy przenosz� si� do Honolulu i z powrotem? Nie, pani Carew nie jest nasz� krewn�. To siostra Delii Wetherby. Pami�tasz j� z sanatorium?
Pollyanna klasn�a w d�onie.
- Jej siostra? Siostra panny Wetherby? Och, na pewno jest bardzo mi�a. Panna Wetherby przecie� by�a taka kochana. Bardzo j� lubi�am. Mia�a takie weso�e zmarszczki ko�o oczu i w k�cikach ust, a jakie wspania�e historie potrafi�a opowiada�. By�am z ni� tylko dwa miesi�ce, bo przysz�a do sanatorium na kr�tko przed moim wyjazdem. Z pocz�tku �a�owa�am, �e nie by�a ze mn� od pierwszej chwili, ale potem nawet si� z tego cieszy�am, bo trudniej by mi przysz�o si� z ni� rozsta�. A teraz u jej siostry b�dzie mi si� zdawa�o, �e zn�w z ni� jestem.
Pani Chilton wzi�a g��boki oddech i przygryz�a wargi.
- Nie wyobra�aj sobie, Pollyanno, �e to b�dzie zupe�nie tak samo - zdoby�a si� na uwag�.
- Dlaczego? Przecie� to siostry! - usi�owa�a przekona� j� Pollyanna szeroko otworzywszy oczy -a siostry zawsze s� do siebie podobne. W Kole Opie-
26
Nasi starzy znajomi
ki mieli�my par� si�str. Jedne by�y bli�niaczkami tak do siebie podobnymi, �e nie wiadomo by�o, kt�ra jest pani� Peck, a kt�ra pani� Jones, dop�ki pani Jones nie zrobi�a si� brodawka na nosie. Wtedy wystarczy�o spojrze� na jej nos, �eby wiedzie�. Raz, kiedy si� skar�y�a, �e ludzie m�wi� do niej �pani Peck", powiedzia�am, �e powinni patrze� na t� brodawk�, jak ja to robi�, to si� nie omyl�, wtedy wsiad�a na mnie... chcia�am powiedzie�: rozgniewa�a si�... pewnie jej si� to nie podoba�o, cho� nie wiem dlaczego. Bo chyba powinna by� zadowolona, �e si� czym� r�ni od siostry, zw�aszcze �e by�a przewodnicz�c� i nie lubi�a, gdy ludzie nie traktowali jej jak przewodnicz�cej, nie sadzali na honorowym miejscu i tak dalej. Ale nie by�a zadowolona. I potem s�ysza�am nawet, jak pani White m�wi do pani Rawson, �e pani Jones robi wszystko, �eby si� pozby� tej brodawki; �e po prostu staje na uszach... Ciociu, czy mo�na stan�� na uszach?
- Sk�d�e! Ale� ty potrafisz gada�, Pollyanno, zw�aszcza gdy zaczniesz o tej Opiece.
- Naprawd�? - zapyta�a Pollyanna ze smutkiem. - Czy to ci sprawia przykro��? Nie chcia�am tego, wierz mi. Ale mimo �e te opowiadania o paniach z Opieki sprawiaj� ci przykro��, mo�esz si� chyba troch� cieszy�, bo gdy ja o nich my�l�, to si� ciesz�, �e ju� do nich nie nale�� i �e mam w�asn� cioci�, tylko dla siebie. To ci� chyba cieszy, prawda?
- Oczywi�cie, kochanie, oczywi�cie - roze�mia�a si� pani Chilton wstaj�c, by wyj�� z pokoju, zdj�ta nag�ym wstydem, �e czasami Pollyanna po dawnemu gniewa j� troch� swoim wiecznym zadowoleniem ze wszystkiego.
Nasi starzy znajomi
27
W nast�pnych paru dniach, kiedy listy dotycz�ce zimowego pobytu Pollyanny w Bostonie kursowa�y tam i z powrotem, ona sama przygotowywa�a si� do odjazdu, sk�adaj�c ca�� seri� po�egnalnych wizyt przyjacio�om w Beldingsville.
W tym ma�ym miasteczku w stanie Vermont wszyscy ju� j� dobrze znali i prawie wszyscy grali w jej gr�. A je�li kto� tego nie robi�, to tylko dlatego, �e nie wiedzia�, na czym ona polega. Tak wi�c od domu do domu nios�a Pollyanna wiadomo��, �e na zim� wyje�d�a do Bostonu, a skargi i �ale z tego powodu coraz bardziej przybiera�y na sile, zar�wno w kuchni u pani Chilton, gdzie kr�lowa�a Nancy, jak i w obszernym domu na wzg�rzu, w kt�rym mieszka� John Pendleton.
Nancy nie waha�a si� opowiada� - ka�demu pr�cz swej pani - �e uwa�a ten wyjazd za ca�kowit� g�upot� i �e z rado�ci� �zabra�aby Pollyann� do swego domu na Rozdro�ach, tak, tak" i niechby sobie pani Polly jecha�a wtedy do tych Niemiec.
John Pendleton m�wi� w�a�ciwie to samo, z t� r�nic�, �e nie zawaha� si� powiedzie� tego prosto w oczy pani Chilton. A Jimmy, dwunastoletni ch�opiec, kt�rego on przygarn��, bo Pollyanna tego chcia�a, i kt�rego tak�e na �yczenie Pollyanny nawet adoptowa� - ten Jimmy by� oburzony i wcale si� z tym nie kry�.
- Ledwie przyjecha�a� i ju� si� st�d zabierasz -wyrzuca� jej tonem, jakim m�wi ma�y ch�opiec, gdy nie chce zdradza� swych uczu�.
- Przecie� jestem tu od ubieg�ego marca. A zreszt� nie zostan� tam na zawsze. Tylko przez zim�.
- To wszystko jedno. Nie by�o ci� ca�y rok prawie.
28
Nasi starzy znajomi
I gdybym wiedzia�, �e zaraz zn�w odjecha�a�, tobym nawet r�ki nie przy�o�y� do tego powitania ci� z orkiestr� i chor�giewkami, kiedy przyje�d�a�a� z sanatorium.
- Jak to, Jimmy! - wykrzykn�a Pollyanna zdumiona i oburzona zarazem. A potem tonem nieco wynios�ym zauwa�y�a: - Z pewno�ci� nie prosi�am ciebie o witanie mnie z orkiestr� i t� ca�� parad�. Zrobi�e� te� dwa b��dy, bo powiedzia�e� �odjecha�a�" zamiast �odjedziesz" i �przyje�d�a�a�" zamiast �przyjecha�a�".
- Kto by tam na to zwa�a�!
Oczy Pollyanny wyra�a�y jeszcze wi�ksze oburzenie.
- Ty zwa�a�e�, kiedy prosi�e� mnie latem, �eby ci� poprawia�, bo pan Pendleton chce, �eby� m�wi� prawid�owo, i nawet sam ci� uczy.
- Gdyby ciebie wychowywano w sieroci�cu, gdzie nikt o to nie dba, a nie w�r�d starych bab, kt�re nic innego nie maj� do roboty, jak tylko ci� poprawia�, toby� robi�a jeszcze wi�ksze b��dy.
- Jimmy Bean, co ty wygadujesz?! - zaperzy�a si� Pollyanna. - Moje panie z Opieki nie by�y starymi babami... to znaczy nie wszystkie by�y tak bardzo stare - poprawi�a si� szybko kierowana zwyk�ym u niej zami�owaniem do prawdy, kt�re przewa�y�o nad gniewem - a poza tym...
- Wcale nie nazywam si� Jimmy Bean - przerwa� jej Jimmy dumnie unosz�c g�ow�.
- Nie nazywasz si�... co masz na my�li? - zapyta�a.
- Zosta�em adoptowany, legalnie. On chcia� to zrobi� od dawna, tylko jako� mu nie sz�o. Ale teraz
Nasi starzy znajomi
29
to ju� fakt. Nazywam si� Jimmy Pendleton, a do pana Pendletona m�wi� �wuju". Tylko �e si� jeszcze nie... no... nie przyzwyczai�em i dlatego rzadko si� tak do niego zwracam.
M�wi� opryskliwie, z �alem, ale z twarzyczki Pollyanny znik� wyraz niezadowolenia; rado�nie klasn�a w d�onie.
- Och, wspaniale! No, to teraz masz naprawd� kogo�... kogo�, kto si� o ciebie troszczy. I nie potrzebujesz t�umaczy�, �e to nie twoja rodzina, bo nosisz to samo nazwisko. Jak to dobrze!
Jimmy zerwa� si� z murka, na kt�rym siedzia�, i odszed�. Policzki mu p�on�y, w oczach czu� �zy. Wszystko, co go tu spotka�o, zawdzi�cza� Pollyannie; zdawa� sobie z tego spraw�. I w�a�nie jej przed chwil� powiedzia�...
Ze z�o�ci� kopn�� jeden kamie�, p�niej drugi i trzeci. Czu�, jak wbrew woli gor�ce �zy sp�ywaj� mu po policzkach. Zn�w kopn�� kamie�. P�niej podni�s� jeszcze jeden i cisn�� nim z ca�ej si�y. Po chwili zawr�ci� i pow��cz�c nogami pomaszerowa� do Pollyanny, kt�ra wci�� siedzia�a na murku.
- Za�o�ysz si�, kto pr�dzej dobiegnie do tej sosny tam w dole? - ju� z o�ywieniem rzuci� jej wyzwanie.
- Zobaczysz, �e ja! - zeskakuj�c na ziemi� krzykn�a w odpowiedzi.
Ale do wy�cigu nie dosz�o; Pollyanna przypomnia�a sobie w por�, �e bieganie to wci�� jeszcze dla niej owoc zakazany. Dla Jimmy'ego sam wy�cig nie mia� znaczenia; �zy ju� mu nie nap�ywa�y do oczu; by� zn�w sob�.
r
la� III
bli�ej �smego wrze�nia - daty przyjazdu Pollyanny - tym bardziej pani Ruth Carew by�a niezadowolona z w�asnej decyzji. Swego przyrzeczenia przyj�cia dziewczynki �a�owa�a zreszt� zaraz po wyra�eniu zgody. Nie min�a nawet doba, gdy napisa�a do siostry, �e zmieni�a zamiar, ale Delia odpowiedzia�a, �e ju� za p�no, bo i ona, i doktor Ames napisali do Chilton�w.
Wkr�tce potem nadszed� list od Delii z wiadomo�ci�, �e pani Chilton zgodzi�a si� przys�a� Pollyann� i �e za par� dni przyb�dzie sama do Bostonu, a�eby zapisa� dziewczynk� do szko�y i za�atwi� konieczne sprawy. Nie mo�na wi�c by�o ju� nic zrobi�, jak tylko pozwoli� wypadkom rozwija� si� dalej.
Pani Carew rozumia�a to i, aczkolwiek niech�tnie, podda�a si� losowi. Zdoby�a si� nawet na pewn� uprzejmo��, gdy Delia z pani� Chilton przyby�y zgodnie z zapowiedzi�. By�a jednak bardzo zadowolona, �e pani Chilton mog�a sobie pozwoli� tylko na kr�tki pobyt.
Pierwsza dawka Pollyanny
31
Mo�e nawet dobrze si� sta�o, �e Pollyanna mia�a przyjecha� nie p�niej ni� �smego, bo czas, zamiast pogodzi� pani� Carew z perspektyw� powi�kszenia si� liczby domownik�w, przepe�ni� j� niezadowoleniem z tego, co nazwa�a �absurdalnym ust�pstwem wobec szale�czej propozycji Delii".
Ta za� doskonale zdawa�a sobie spraw� z nastroju siostry. I cho� nie zdradza�a najmniejszego niepokoju, to w duszy nie by�a pewna, czy jej pomys� by� dobry. Ca�� nadziej� pok�ada�a w Pollyannie i wierna tej nadziei zdecydowa�a si� na �mia�e posuni�cie: pozwoli�a jej walczy� samotnie, bez �adnej pomocy.
Nam�wi�a zatem siostr�, by wyjecha�a po ni� i dziewczynk� na dworzec, po czym, pod pretekstem jakiego� spotkania, natychmiast po�egna�a si� i odesz�a. Pani Carew ledwie mia�a wi�c czas spojrze� na swoj� now� podopieczn�, gdy znalaz�a si� z ni� sam na sam.
- Och, Delio, Delio, przecie� nie mo�esz!... Ja... ja... - wo�a�a w podnieceniu za znikaj�c� jej z oczu siostr�.
Ale ta, nawet je�eli s�ysza�a, uda�a, �e nie s�yszy, tote� pani Carew, wyra�nie z�a i wytr�cona z r�wnowagi, odwr�ci�a si� do stoj�cej obok Pollyanny.
- Ojej, jaka szkoda! Nie s�yszy - powiedzia�a Pollyanna, zatroskanym wzrokiem patrz�c za odchodz�c�. - A tak nie chcia�am, �eby odesz�a. No, ale przecie� mam pani�. Mog� si� z tego cieszy�.
- O tak, ty masz mnie, a ja mam ciebie - odpar�a pani Carew niezbyt zach�caj�co. - Chod�, p�jdziemy t�dy - r�k� wskaza�a na prawo.
Pollyanna odwr�ci�a si� pos�usznie i pomaszerowa�a przez olbrzymi budynek dworca, lecz raz czy
r
Pierwsza dawka Pollyanny
33
dwa, i to z niepokojem, spojrza�a w g�r� na powa�n� twarz pani Carew pozbawion� najl�ejszego u�miechu. Wreszcie odezwa�a si� niepewnie:
- Mo�e pani my�la�a, �e jestem... �adna? - odwa�y�a si� zapyta� z wahaniem w g�osie.
- �a... �adna? - powt�rzy�a pani Carew.
- Tak, z loczkami i tak dalej. Z pewno�ci� zastanawia�a si� pani, jak ja wygl�dam, tak jak ja zastanawia�am si�, jak pani wygl�da. Tylko ja, s�dz�c po pani siostrze, wiedzia�am, �e pani musi by� �adna i mi�a. A pani o mnie nic nie wiedzia�a. Z pewno�ci� nie jestem �adna przez te piegi, a to musi by� przykro, kiedy spodziewa si� �adnej dziewczynki, a przyje�d�a brzydka i...
- G�upstwa! - nieco szorstko przerwa�a jej pani Carew. - Chod�, dopilnujemy odbioru twojej walizki, a potem pojedziemy do domu. My�la�am, �e siostra zechce zosta� z nami, ale jak widz�, nie uwa�a�a tego za stosowne... nawet na t� jedn� noc.
Pollyanna u�miechn�a si� i przytakn�a ruchem g�owy.
- Tak, ale chyba nie mog�a. Komu� jest pewnie potrzebna. W sanatorium zawsze kto� jej potrzebowa�. To prawdziwa udr�ka, gdy si� jest komu� ci�gle potrzebnym, bo nigdy si� nie jest panem samego siebie. Ale chyba trzeba si� cieszy�, �e si� jest ludziom potrzebnym, prawda?
Odpowiedzi nie by�o - mo�e dlatego, �e po raz pierwszy w �yciu pani Carew zastanowi�a si�, czy jest kto� na �wiecie, kto by naprawd� jej potrzebowa�. Nie dlatego oczywi�cie, �eby tego nie chcia�a, stwierdzi�a z �alem, spogl�daj�c spod zmarszczonych brwi na Pollyann�.
3. Pollya|ina dorasta
Pierwsza dawka Pollyanny
33
dwa, i to z niepokojem, spojrza�a w g�r� na powa�n� twarz pani Carew pozbawion� najl�ejszego u�miechu. Wreszcie odezwa�a si� niepewnie:
- Mo�e pani my�la�a, �e jestem... �adna? - odwa�y�a si� zapyta� z wahaniem w g�osie.
- �a... �adna? - powt�rzy�a pani Carew.
- Tak, z loczkami i tak dalej. Z pewno�ci� zastanawia�a si� pani, jak ja wygl�dam, tak jak ja zastanawia�am si�, jak pani wygl�da. Tylko ja, s�dz�c po pani siostrze, wiedzia�am, �e pani musi by� �adna i mi�a. A pani o mnie nic nie wiedzia�a. Z pewno�ci� nie jestem �adna przez te piegi, a to musi by� przykro, kiedy spodziewa si� �adnej dziewczynki, a przyje�d�a brzydka i...
- G�upstwa! - nieco szorstko przerwa�a jej pani Carew. - Chod�, dopilnujemy odbioru twojej walizki, a potem pojedziemy do domu. My�la�am, �e siostra zechce zosta� z nami, ale jak widz�, nie uwa�a�a tego za stosowne... nawet na t� jedn� noc.
Pollyanna u�miechn�a si� i przytakn�a ruchem g�owy.
- Tak, ale chyba nie mog�a. Komu� jest pewnie potrzebna. W sanatorium zawsze kto� jej potrzebowa�. To prawdziwa udr�ka, gdy si� jest komu� ci�gle potrzebnym, bo nigdy si� nie jest panem samego siebie. Ale chyba trzeba si� cieszy�, �e si� jest ludziom potrzebnym, prawda?
Odpowiedzi nie by�o - mo�e dlatego, �e po raz pierwszy w �yciu pani Carew zastanowi�a si�, czy jest kto� na �wiecie, kto by naprawd� jej potrzebowa�. Nie dlatego oczywi�cie, �eby tego nie chcia�a, stwierdzi�a z �alem, spogl�daj�c spod zmarszczonych brwi na Pollyann�.
3. Pollyanna dorasta
34
Pierwsza dawka Pollyanny
Ona za� nie dostrzegaj�c jej niech�ci patrzy�a na spiesz�cy wok� niej t�um.
- Bo�e, ile ludzi - powiedzia�a z zadowoleniem. -Wi�cej ni� wtedy, gdy tu by�am poprzednim razem. Ale nie widz� nikogo ze znajomych, cho� si� za nimi rozgl�dam. Ta pani z niemowl�ciem mieszka w Ho-nolulu, wi�c pewnie jej tu nie ma. Ale by�a jeszcze ma�a dziewczynka, Susie Smith, mieszka przecie� w Bostonie. Mo�e pani j� zna?
- Nie, nie znam �adnej Susie Smith - sucho odpar�a pani Carew.
- Naprawd�? Jest bardzo �adna i ma pi�kne czarne k�dziory. Ale nic nie szkodzi; mo�e j� odnajd�. Ojej, jaki �liczny samoch�d! Czy my nim pojedziemy? - wykrzykn�a, gdy pani Carew zatrzyma�a si� przed imponuj�c� limuzyn� z kierowc� w liberii, kt�ry wyszed� i otworzy� drzwi przed swoj� pani�, a us�yszawszy s�owa Pollyanny zacisn�� usta, by powstrzyma� u�miech, co mu si� jednak nie uda�o. Pani Carew za� odpowiedzia�a ze znudzeniem osoby, dla kt�rej �jazda" jest tylko sposobem przenoszenia si� z jednego uprzykrzonego miejsca do drugiego r�wnie uprzykrzonego:
- Tak, pojedziemy nim. Do domu, Perkins - rzuci�a kierowcy stoj�cemu w postawie pe�nej szacunku.
- Bo�e, wi�c to pani samoch�d? - zapyta�a z zachwytem Pollyanna. - Och, jak cudnie! Pani musi by� bogata, i to bardzo, nawet niezwykle bogata, o wiele bardziej ni� ci, co maj� dywany w ka�dym pokoju i jadaj� lody w niedziel�, jak pa�stwo Whi-te'owie z Opieki. Zawsze my�la�am, �e oni s� bogaci, ale teraz wiem, �e by� bogatym znaczy mie� pier�cionki z brylantami i s�u��ce, fokowe futra, je-
Pierwsza dawka Pollyanny
35
dwabne i aksamitne suknie na co dzie� i samoch�d. Czy pani ma to wszystko?
- No tak... tak... mam - u�miechaj�c si� blado przyzna�a pani Carew.
- To pani rzeczywi�cie jest bogata - ze zrozumieniem kiwa�a g�ow� Pollyanna. - Ciocia Polly te� to ma, tylko jej autem jest ko�. Ojej, po prostu ub�stwiam je�dzi� samochodem! - radowa�a si� podskakuj�c z uciechy. -Wie pani, jecha�am autem tylko raz: tym, kt�re mnie* przejecha�o. U�o�yli mnie w nim po wydobyciu spod k�. Ale ja wtedy nic nie widzia�am, wi�c wcale nie mog�am si� cieszy�. Od tego czasu ju� nie je�dzi�am samochodem. Ciocia Polly ich nie lubi. Wuj Tom jednak lubi i chcia�by mie� auto: m�wi, �e by mu si� przyda�o w jego praktyce. Jest lekarzem, a wszyscy inni doktorzy u nas maj� samochody. Nie wiem, czym si� to sko�czy. Bo wie pani, ciocia Polly chcia�aby, �eby wuj Tom mia� zawsze to, czego chce, tylko chcia�aby, �eby on chcia� tego, czego ona chcia�aby. Rozumie pani?
Pani Carew niespodziewanie roze�mia�a si�.
- Tak, kochanie, rozumiem - odpar�a z ca�� powag�, cho� w oczach jej tli�y si� niezwyk�e iskierki rozbawienia.
- To dobrze - z zadowoleniem westchn�a Pollyanna. - Spodziewa�am si� tego, cho� to wysz�o troch� zawile. Ciocia Polly twierdzi, �e zgodzi�aby si� na samoch�d, gdyby drugiego nie by�o na �wiecie, tak �eby nikt na ni� nie wpad�, ale... ojej, co tu dom�w! - urwa�a rozgl�daj�c si� woko�o szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. - Czy one si� nigdy nie sko�cz�? Cho� oczywi�cie musi ich by� tyle, �eby ci ludzie, kt�rych widzia�am na dworcu, no i ci
36
Pierwsza dawka Pollyanny
tutaj na ulicy mieli gdzie mieszka�. Lubi� ludzi, a pani?
- Lubi� ludzi?
- Tak, ludzi, po prostu ludzi.
- Nie, Pollyanno, nie mog� powiedzie�, abym ich lubi�a - ch�odno odrzek�a pani Carew �ci�gn�wszy brwi.
Weso�e iskierki znik�y z jej oczu; raczej nieufnie patrzy�a teraz na Pollyann�. M�wi�a sobie: No, tematem g��wnego kazania b�dzie teraz, jak s�dz�, obowi�zek wsp�ycia z lud�mi, na wz�r zalece� siostry Delii!
- Naprawd�? A ja lubi� - westchn�a Pollyanna -s� tacy mili i tacy r�ni. Pani nawet nie wie, jaka jestem szcz�liwa, i to od chwili gdy mi powiedziano, �e pani to pani - to znaczy: siostra panny Wetherby. Bardzo j� lubi�, to i pani� b�d� lubi�a, bo musicie by� do siebie podobne, nawet je�eli nie jeste�cie bli�niaczkami, jak pani Jones i pani Peck - cho� i one nie by�y tak bardzo do siebie podobne z powodu tej brodawki. Ale pani pewnie nie wie, o co chodzi, wi�c zaraz powiem.
W ten spos�b pani Carew, kt�ra przygotowa�a si� ju� do wys�uchania umoralniaj�cego kazania, us�ysza�a, ku swemu zdziwieniu i zaskoczeniu, histori� brodawki na nosie pani Peck z Ko�a Opieki.
Samoch�d skr�ci� w Commonwealth Avenue, a Pollyanna natychmiast zacz�a si� zachwyca� pi�kno�ci� tej alei, z jej ��licznymi, d�ugimi ziele�cami po�rodku" i kt�ra �jest jeszcze �adniejsza po tych wszystkich w�skich uliczkach".
- My�l� tylko, �e ka�dy wola�by mieszka� tutaj -zauwa�y�a z entuzjazmem.
Pierwsza dawka Pollyanny
37
- Pewnie - ale to by�oby niemo�liwe - odpar�a pani Carew uni�s�yszy brwi.
Pollyanna, kt�ra przyj�a to za wyraz niezadowolenia z faktu, �e pani Carew nie mieszka przy tej pi�knej ulicy, uzna�a za w�a�ciwe z�agodzi� sw�j
nietakt.
- Oczywi�cie, �e nie. I wcale nie my�la�am, �e ma�e uliczki s� brzydsze - pospieszy�a wyja�ni�. - Mo�e s� nawet przyjemniejsze, bo nie trzeba daleko chodzi�, gdy si� chce po�yczy� troch� sody czy par� jajek od kogo� z naprzeciwka i... oj! To pani tu mieszka? - przerwa�a sama sobie, gdy samoch�d zatrzyma� si� przed imponuj�cym wej�ciem.
- Dlaczeg� by nie? - odpar�a pani Carew nieco
zirytowana.
- Och, jaka pani musi by� szcz�liwa mieszkaj�c w takim pi�knym mie