14140

Szczegóły
Tytuł 14140
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14140 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14140 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14140 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James F. David FRAGMENTY T�umaczy� Piotr Grzegorzewski Tytu� orygina�u PROLOG 13 pa�dziernika 1953 r. Czerwone b�yski kogut�w policyjnych radiowoz�w liza�y twarze ludzi, kt�rzy zgromadzili si�, by zobaczy� co�, o czym mogliby p�niej opowiedzie� swoim, �yj�cym w b�ogiej nie�wiadomo�ci, znajomym. Udaj�c zaciekawienie, przy��czy� si� do nich. Nie zamie- rza� pozosta� d�ugo, by nie wzbudzi� niczyich podejrze�. T�um by� zbity. Nowo przybyli zadawali szeptem pytania tym z przodu. Co, kto, jak, dlaczego?, a w odpowiedzi otrzymywali zlepek fakt�w, pog�osek i domys��w. Wmiesza� si� w t�um i sam za- cz�� zadawa� pytania niskiemu m�czy�nie w br�zowym kapeluszu. M�czyzna odwr�ci� si�, chc�c podzieli� si� z nim swoj� wiedz�. � Jeszcze jeden zabity ch�opak � powiedzia�. � Te� student? � Na to wygl�da. Podobno na szybie samochodu mia� nalepk� uniwersytetu. � I te� zasztyletowany? � No w�a�nie. I, tak samojak tamci, najwi�cej cios�w otrzyma� w... hm... podbrzusze. Policjanci m�wi�, �e to ten sam m.o., Modus operandi, czy jako� tak. M�j szwagier jest glin�. Twierdzi, �e zawsze poznaje si�, czy to ten sam morderca, po m.o. � Czy ustalili ju� nazwisko ch�opaka? � Nie. Ale znale�li jego cia�o w zielonym chevrolecie, rocz- nik 49. Zna pan kogo�, kto takim je�dzi�? Potrz�sn�� g�ow�, bezg�o�nie k�ami�c, po czym pozwoli�, by m�czyzna odwr�ci� si� i zacz�� odpowiada� na pytania jakiej� m�odej kobiety. Potem za� ruszy� przed siebie szybkim krokiem, wygl�daj�c jak kto�, kto w ciep�y pa�dziernikowy wiecz�r wyszed� do 24 Flavors po podw�jny sos albo do Hickmana po zimne picie. Stara� si� nie wzbudza� podejrze�. Przeszed� przez trzypasmow� jezdni�. Ogar- n�o go przera�enie, kt�re wzrasta�o z ka�dym krokiem, a� wreszcie sta�o si� niemal nie do wytrzymania. Doszed� do rogu Elm i skr�ci� w Lincolna. Jego dom znajdowa� si� po lewej stronie, w po�owie przecznicy. Budynek by� du�y � zbyt du�y na jego obecne potrzeby. Kiedy� wszystkie sze�� sypialni t�tni�o �yciem; obecnie dom by� jedynie pust� skorup�. Wszystkie �wiat�a by�y zapalone, nadaj�c pokojom poz�r �ycia. Lubi�, gdy jego dom by� roz�wietlony, nawet je�li nikogo z miesz- ka�c�w nie by�o. M�g� przynajmniej odegna� cienie przesz�o�ci. Spojrza� w g�r�. W otwartym oknie jej pokoju na pierwszym pi�trze zobaczy� jedynie bia�e koronkowe firany powiewaj�ce na wietrze. Wszed� po schodach na ganek. Drzwi wej�ciowe by�y zamkni�te na klucz � tak, jak je zostawi�. Po wej�ciu do �rodka najpierw skiero- wa� kroki na pi�tro, przytrzymuj�c si� por�czy. Zajrza� do jej pokoju z nadziej�, �e zastanie j� w ��ku czytaj�c� albo s�uchaj�c� p�yt. Nie by�o jednak nikogo � podobnie jak i w pozosta�ych sypialniach. Salon, biblioteka i gabinet na dole r�wnie� okaza�y si� puste, prze- szed� wi�c przez jadalni� do kuchni. Na stole sta�a pusta szklanka z wyschni�tym ko�uchem po mleku, a obok niej � talerz z okrucha- mi ciasta. Chcia� ju� wyj�� na werand�, gdy nagle zauwa�y�, �e tylne drzwi s� nieznacznie uchylone. �wiat�o z kuchennego okna rozpra- sza�o mrok na podw�rzu, nie na tyle jednak, by mo�na by�o mie� pewno��, �e nikt nie chowa si� w krzakach. Zamkn�� drzwi. Klamka okaza�a si� lepka od krwi. �lady krwi na pod�odze zaprowadzi�y go przez kuchni� do drzwi od piwnicy. Na tej klamce by�o jeszcze wi�cej krwi, w piwnicy za� pali�o si� �wiat�o. Zacz�� ostro�nie schodzi� po schodach, pr�buj�c unika� skrzypienia. Piwnica pe�na by�a zapomnianych rekwizyt�w przesz�o�ci. Znajdowa�y si� tu materace i ramy ��ek z pustych obecnie sypialni na g�rze oraz rowery, na kt�rych nikt ju� nigdy nie b�dzie je�dzi�. Dzieci�ce ubranka i zabawki le�a�y w pud�ach � nigdy nie zdoby� si� na to, by je komu� odda�. By�y tu r�wnie� rzeczy jego �ony � dawno temu zniesione z pokoju, kt�ry z ni� dzieli�. Ledwo zszed� ze schod�w, us�ysza� szum wody. Po prawej stro- nie by�a pralnia. D�wi�k jednak dobiega� z lewej, z jego warsztatu: ma�ego pokoiku wydzielonego w rogu piwnicy. Staraj�c si� nie robi� ha�asu, zacz�� przedziera� si� przez stosy rupieci. I wtedy j� zoba- czy�. Pochylona nad zlewem z nierdzewnej stali, my�a r�ce. Mia�a na sobie jedynie bia�e szorty i biustonosz � bluzka le�a�a na pod�o- dze. My�a si� z pedantyczn� wr�cz staranno�ci�. Namydla�a d�onie, potem r�k�, a� do �okcia. Najpierw praw�, potem lew�. Kiedy sko�- czy�a, zacz�a wszystko od nowa. Patrzy� na ni�, usi�uj�c znale�� jakie� wyt�umaczenie dla faktu, �e znajdowa�a si� w jego piwnicy i to robi�a. Kiedy jednak podnios�a z komory zlewu n�, poczu�, �e ca�a nadzieja go opu�ci�a. Zna� ten n� � pochodzi� z jego kompletu kuchennego. U�ywa� go wiele razy, zanim rozpocz�a si� fala mor- derstw. W tym momencie podj�� t� straszliw� decyzj�. Prze�lizgn�wszy si� pomi�dzy p�kami z puszkami, odnalaz� po�r�d rupieci stary komplet kij�w do golfa. Wyj�� z torby jeden z nich. Zamar�, gdy pozosta�e kije zagrzechota�y pozbawione swego towarzysza. Kiedy nabra� pewno�ci, �e woda nadal leci, zacz�� skrada� si� wzd�u� �ciany z p�kami. Poch�oni�ta myciem no�a, nie zauwa�y�a jego nadej�cia. Podni�s� kij, podbieg� kilka krok�w i uderzy�. Spojrza�a w g�r�. B�ysk rozpoznania roz�wietli� jej twarz. W jej oczach ujrza� nie strach, tylko zdziwienie, �e jej w�asny ojciec chce j� zg�adzi�. Ale w tym akurat si� myli�a. Nie m�g�by jej zabi�. W ostatniej chwili pr�bowa� zmieni� decyzj� i z�agodzi� uderzenie. G��wka kija opad�a w chwili, gdy r�ka dziewczyny podnios�a si� w obronnym ge�cie. Jednak si�a uderzenia by�a wci�� na tyle du�a, �e jej rami� opad�o, a kij dosi�gn�� g�owy. Osun�a si� bezw�adnie na pod�og�. Podni�s� kij do nast�pnego uderzenia, zdecydowany sko�czy� to, co zacz��. I wtedy zobaczy� jej twarz. Oczy mia�a zamkni�te, a kosmyk jasnych w�os�w spad� jej na policzek. Przypomnia�y mu si� czasy, gdy sprawdza�, czy ona i jej siostry zasn�y. Widok jego �pi�cych dzieci zawsze nape�nia� go wzruszeniem. Zdarza�o si�, �e siada� i po prostu im si� przygl�da�, a� w ko�cu przychodzi�a �ona, by zap�dzi� go do ��ka. Ukl�k� teraz i odgarn�� jej w�osy z twarzy. Wygl�da�a jak �pi�cy anio�ek. Wr�ci� my�lami do ich wsp�lnej przesz�o�ci, czas�w, kiedy oboje byli czy�ci i niewinni. Nie by�o w nim ��dzy mordu � niewa�ne, co zrobi�a. Cieniutka stru�ka krwi znaczy�a jej w�osy, rana by�a jednak niewielka, a oddech r�wnomierny. Mia� nadziej�, �e prze�yje. Przeni�s� j� z warsztatu na materac, po czym zwi�za� r�ce i nogi. Oczywi�cie, �e by�a szalona � chocia� nie na tyle, by nie mog�a udawa� normalnej. W ko�cu uda�o jej si� oszuka� zar�wno jego, jak i tych wszystkich ch�opak�w. Ju� nigdy nie b�dzie jego ma�� dziew- czynk�. Nie obwinia� jej, przecie� wcale nie chcia�a taka si� sta�, ale nie m�g� dopu�ci�, by ca�y ten koszmar ci�gn�� si� dalej ani tym bardziej �eby pa�stwo dokona�o egzekucji, na kt�r� on sam nie potrafi� si� zdoby�. Poszed� przygotowa� warsztat. Rozmontowa� tokark� oraz pi�� tarczow� i wyni�s� je. Pozosta�y jeszcze skrzynie, narz�dzia wisz�ce na hakach i dwa imad�a. Po godzinie zacz�a j�cze�. Kilka minut p�niej odezwa�a si�. � Nic takiego nie zrobi�am... � zacz�a. Zgromi� j� wzrokiem. I wtedy na jej twarzy pojawi� si� grymas w�ciek�o�ci. � A czego si�... spodziewa�e�? � wykrzykn�a. � Dobrze wiesz, co mi zrobili. Popatrzy� na ni� ze z�o�ci�, ale nie uspokoi�a si�. Wytrzyma�a jego spojrzenie. � Ty nie zrobi�e� nic. Wi�c ja zrobi�am. Kto� musia�. Nie mog�c tego s�ucha�, wyci�gn�� z kosza z rzeczami do prania �cierk� i zatka� jej usta. Krzycza�a i przeklina�a go, gdy to robi�, pos�uguj�c si� s�ownictwem, kt�rego dziewcz�ta nie powinny nawet zna�. Potem wr�ci� do rozmontowywania swojego warsztatu. Praco- wa� ca�� noc, a� w ko�cu pomieszczenie opustosza�o. Nie by�o tam okna, jedynie mocne drzwi. Przedar� si� przez stosy zabawek i zapa- s�w, a� w ko�cu znalaz� skoble i zamontowa� je w drzwiach i framu- dze. Spa�a, kiedy sko�czy�. Gdy pr�bowa� j� podnie��, obudzi�a si�. poniewa� broni�a si� zaciekle, nie uda�o mu si� jej d�wign��. Wci�g- n�� )A wiCc do pomieszczenia i zostawi� w k�cie. Skuli�a si�, patrz�c na niego spode �ba. Wtaszczy� materac, a nast�pnie z szafy na g�rze przyni�s� koc. Pr�bowa� przenie�� j� na materac, ale wyrywa�a si� z jego obj��. W ko�cu owin�� j� kocem, po czym wyszed�, zamyka- j�c drzwi na skobel i zabezpieczaj�c go k��dk�. To by�o wszystko, co na razie m�g� zrobi�. Dopiero wtedy poszed� na g�r�, rzuci� si� na ��ko i pogr��y� si� w g��bokim �nie. Oto w�a�nie straci� kolejn� c�rk�. Obudzi� go odleg�y �omot. By� wyczerpany. Jego g�owa pulso- wa�a w jednym rytmie z ha�asem dobiegaj�cym z do�u. Nie m�g� otworzy� ust, by�y zlepione, ci�kie od �luzu. Czu� si�, jakby mia� kaca � nie przypomina� sobie jednak, �eby ostatniej nocy co� pi�. Przysiad� na skraju ��ka, by oprzytomnie�. Potem podszed� do otwartego okna i wyjrza� na ulic�. Jeszcze jedno upalne popo�udnie. Wko�o �ywego ducha � je�li nie liczy� pani Clayton, kt�ra bez przerwy podlewa�a w�em swoje krzewy. Dzi�ki temu mog�a obser- wowa�, co dzieje si� na ulicy. Wr�ci� do sypialni, staraj�c si� zebra� my�li. Sk�d to rozkojarzenie? A potem zn�w us�ysza� dudnienie. �Co to?", pomy�la�. Kiedy us�ysza� roz�upywanie drewna, wszystko so- bie przypomnia�. Zbiega� po schodach na �eb na szyj�. Potem przebiegaj�c przez kuchni�, skierowa� si� do piwnicy. Przeskoczy� ostatnie cztery sto- pnie i pu�ci� si� biegiem, w tym samym bowiem momencie pot�ny kopniak wywa�y� drzwi od warsztatu, od�upuj�c kawa� drewna z framugi. Wydosta�a si� na zewn�trz, wrzeszcz�c z w�ciek�o�ci. Rzuci� si� na ni�. Jego ci�ar dawa� mu przewag�, dlatego uda�o mu si� przewr�ci� j� na pod�og�. Nie by�o jednak sposobu, by powstrzy- ma� jej furi�. Drapa�a i gryz�a niczym dzikie zwierz�; nied�ugo potem by� ju� ca�y zakrwawiony. Pr�bowa� otoczy� j� ramionami, ale jej gwa�towne ruchy mu to uniemo�liwia�y. W obawie, �e mo�e si� wyrwa� i przedrze� do schod�w, uderzy� j� z ca�ej si�y w g�ow�. Podnios�a ramiona, by zas�oni� twarz. Przesta� bi� dopiero, gdy us�ysza� jej szloch. Wykorzysta� moment jej s�abo�ci. Zani�s� j�do warsztatu i rzuci� na materac. Zwin�a si� w k��bek. Jej cia�em wstrz�sa� szloch. Na jej nadgarstkach ujrza� krwawe pr�gi. Zapewne powsta�y wtedy, gdy oswabadza�a si� z wi�z�w. Pozbiera� zakrwawione kawa�ki sznurka i przyjrza� si� drzwiom. W miejscu, gdzie skobel zosta� wyrwany, framuga by�a p�kni�ta. Odnalaz� m�otek i gwo�dzie i zbi� j�, nast�p- nie zn�w za�o�y� skobel. Nie trzyma� ju� tak mocno jak przedtem, znalaz� wi�c grub� dech� i zabi� ni� drzwi, zabezpieczaj�c, dop�ki nie wr�ci. W sklepie z artyku�ami �elaznymi znalaz� to, czego potrzebowa�, i po p� godzinie by� z powrotem. Nie maj�c warsztatu, musia� pracowa� na pod�odze. Kiedy wszystko by�o ju� gotowe, odbi� desk� i otworzy� drzwi. Le�a�a pod �cian�, przyciskaj�c kolana do piersi. W jej spojrzeniu zn�w by�a wrogo��. � Dlaczego mi to robisz? � wyszepta�a chrapliwie. Nie odpowiedzia�. Jak mo�na powiedzie� komu�, �e jest szalo- ny? Zw�aszcza je�li si� nie jest pewnym swej w�asnej poczytalno�ci. Podszed� do niej, zamierzaj�c si� desk�. � Odwr�� si� albo oberwiesz � warkn��. Zawaha�a si�, lecz w ko�cu pos�ucha�a. � Trzymaj r�ce za sob�. � Nie mo�esz mnie wi�za� w niesko�czono��. � R�ce! Szybko skr�powa� jej r�ce i nogi sznurkiem. Nast�pnie obieca�, �e nie zaknebluje jej tym razem, je�li nie b�dzie si� odzywa�. Wiertark� zrobi� otwory w betonowej �cianie i przymocowa� do niej stalow� p�yt�. Przez pier�cie� przytwierdzony do p�yty przeci�gn�� ci�ki �a�cuch, po czym zabezpieczy� go k��dk�. Potem okr�ci� koniec �a�cucha wok� jednego z jej nadgarstk�w i zn�w zatrzas- n�� k��dk�. Po zabezpieczeniu drugiego nadgarstka przeci�� wi�zy. Ledwo pu�ci�y, porwa�a si� na niego. Chwyciwszy w po�piechu torb� z narz�dziami, schroni� si� za drzwi, jakby mia� ucieka�. Rzuci�a si� z wrzaskiem w jego stron�, ale �a�cuch zatrzyma� j� tu� przy drzwiach. Sta�a tam, szarpi�c za �a�cuchy i rani�c nadgarstki, i obrzuca�a go wyzwiskami. Zamkn�� drzwi, odcinaj�c si� od jej wyzwisk i widoku tego, czym si� sta�a. Nie chcia� ju� nigdy jej takiej widzie�. Wola� pami�ta� j� jako ma�� dziewczynk�, cho�by nawet jej dzieci�stwo bezpowrotnie odesz�o, zostawiaj�c potwora kopi�cego teraz w drzwi. Zani�s� jej jedzenie, ale wytr�ci�a tac� z jego r�k, ledwo tylko zd��y� otworzy�. Potem doni�s� jej jeszcze jeden koc. Ca�y czas mia�a na sobie tylko biustonosz i szorty. Nie by�o szans, by j� ubra� bez usuni�cia �a�cuch�w. Nast�pnego dnia wypo�yczy� ci�ar�wk�. Przywi�z� ceg�y i za- praw�. Zacz�� stawia� na podw�rku barbecue, r�wnocze�nie znosz�c ukradkiem ceg�y do piwnicy. Sk�ada� je przy �cianie warsztatu. Wzniesienie muru zaj�o mu trzy dni. Nie zamurowa� jedynie drzwi. Trzeciego dnia nie wytr�ci�a ju� mu tacy. Zacz�a je��. Jej zachowa- nie uleg�o zmianie. By�a teraz pe�na skruchy i pokory, b�aga�a go, by jej wybaczy� i zrozumia�. Nie m�g� jednak zrobi� ani jednego, ani drugiego. Kiedy wszystko by�o ju� gotowe, wszed� do jej �pokoju" i � trzymaj�c w pogotowiu kij do golfa � skr�ci� �a�cuch, tak �eby utrzyma� j� z dala od drzwi. Potem zacz�� znosi� do pokoju meble: ramy i spr�yny ��ka, st� i szaf�. Dziewczyna patrzy�a z rosn�cym przera�eniem, jak zdejmuje drzwi z zawias�w, rozwala framug�, chlapie zapraw� i uk�ada pierwsz� ceg��. Z krzykiem rzuci�a si� w jego stron�, ale �a�cuchy j� przytrzyma�y. Krzyk przeszed� w ciche kwilenie. � Prosz� ci�, tatusiu � wyszepta�a. � Prosz�, nie r�b tego. Jego serce zmi�k�o, ale nie stopnia�o. Dalej k�ad� ceg�y na zapra- wie. Przerwa� na chwil�, by zbi� ma�� ram� z drewna. Umie�ci� j� na �rodku, a nast�pnie u�o�y� nad ni� i po obu jej stronach ceg�y. Potem pracowa� ju� nieprzerwanie, wmurowuj�c stopniowo zapas cegie�, a� w ko�cu po drzwiach pozosta� jedynie niewielki otw�r na dole. Gdy sko�czy�, us�ysza� jej g�os. Dobiega� niczym z grobowca. � Dlaczego po prostu mnie nie zabijesz? � spyta�a. � Bo ci� kocham. Ju� nigdy wi�cej si� do niej nie odezwa�. Dopiero trzy dni p�niej, gdy nabra� pewno�ci, �e zaprawa stwardnia�a, wrzuci� jej przez otw�r w �cianie klucze do k��dek. Natychmiast zacz�a uderza� �a�cuchami o mur. Przez dwa dni g�odzi� j�, dop�ki nie odda�a mu �a�cuch�w i k��dek. Przynosi� jej jedzenie trzy razy dziennie. Na lunch wychodzi� dopiero wtedy, gdy upewni� si�, �e niczego jej nie braknie. Musia� sobie radzi� r�wnie� z jej ekskrementami i systematycznie dostarcza� jej �rodki higienicz- ne. Poza tym regularnie przeciska� przez otw�r w �cianie czyste ubrania, a zabiera� brudne. Zaopatrywa� j� te� w ksi��ki, a kiedy poprosi�a o kredki i blok rysunkowy, nie odm�wi�. Nigdy jednak nie obejrza� jej prac. Pocz�tkowo dzwoni�y do niej przyjaci�ki. Ale mia�a ich ledwie par�. Wi�kszo�� opu�ci�a miasto po tym, jak to wszystko si� sta�o. Tym, kt�re zosta�y, m�wi�, �e wyjecha�a do Seattle, a one zwykle dawa�y temu wiar�. Ca�e szcz�cie, �e ostatnio by�a przygn�biona, a poza tym nigdy nie nale�a�a do os�b szczeg�lnie towarzyskich. Zdarza�o si� przecie�, �e nieszcz�liwe nastolatki ucieka�y z domu. Natomiast jego c�rka by�a ju� na tyle doros�a, by mieszka� sama. Jej przyjaci�ki powychodzi�y za m�� i by�y poch�oni�te swoim w�as- nym �yciem. W ko�cu nawet najbardziej wytrwa�a z nich � Jean � przesta�a dzwoni�. Czasami nie jad�a albo wyrzuca�a ksi��ki i inne zniszczone rzeczy, ale ostatecznie zawsze kapitulowa�a. W sumie, rozczarowy- wa�o go to. Gdyby by�a silniejsza, mo�e w ko�cu zag�odzi�aby si� na �mier�. Inna sprawa, �e gdyby nie ta s�abo��, pewnie w og�le nie przydarzy�by jej si� tamten wypadek i nie przeobrazi�aby si� w po- twora. �a�owa�, �e nie wstawi� do jej pokoju radia. Teraz wszystkie odbiorniki okaza�y si� zbyt du�e, by wsun�� je przez otw�r. Nie pozostawa�o mu wi�c nic innego, jak siedzie� na dole i s�ucha� radia tak g�o�no, by ona te� mog�a je s�ysze�. Nigdy nie prosi�a o jakie� konkretne audycje, s�ucha� wi�c g��wnie wiadomo�ci i muzyki. Kiedy ostatecznie uwiod�a go telewizja, zacz�� w��cza� radio wie- czorami, nastawiaj�c je na stacj� z rock and roi�em. Nie mia� poj�cia, czy lubi ten rodzaj muzyki � nigdy o tym nie m�wi�a. Ale pewnego dnia, gdy zszed� do piwnicy, zdawa�o mu si�, �e s�yszy, jak �piewa jedn� z piosenek Elvisa Presleya. Na gwiazdk� zawsze dawa� jej prezenty. Rankiem si�dmej gwiazdki, kt�r� sp�dza�a w zamkni�ciu, siedzia� na pod�odze salonu i pakowa� �wi�teczne paczki. Tym razem postanowi� podarowa� jej r�owy sweter z kaszmiru, pude�ko pastelowych kredek i ma�e radyjko, kt�re bez problemu mo�na by�o przecisn�� przez otw�r w �cianie. Zawin�� prezenty w papier w Miko�aje � zupe�nie jak paczk� dla dziecka. My�la� jednak o niej jak o czterolatce, a nie osiemnastoletnim potworze, kt�rym by�a, gdy widzia� j� po raz ostatni. Kiedy prezenty by�y ju� zapakowane, przewi�za� je czerwo- nymi wst��kami, zrobi� kokardy, na ka�dym z nich po�o�y� lizaka, po czym zni�s� je do piwnicy. Wsun�� paczki przez otw�r. Nagle zza �ciany zosta�o co� wypchni�te. Na pod�odze le�a�a ma�a paczuszka zawini�ta w kartk� z bloku rysunkowego pomalowan� na czerwono. Na g�rze by�a nawet kokarda ze zmi�tego papieru. Nie bardzo wiedzia�, co robi�. Chcia� podzi�kowa�, ale nie odzywa� si� do niej od lat, a i ona nigdy nie przerwa�a milczenia. Zabra� paczuszk� na g�r� i po�o�y� j� pod choink�. By� to jedyny prezent, jaki dosta�. Wpatrywa� si� w niego bit� godzin�, po czym wsta�, �eby ugotowa� szynk�. Obserwowa� paczk� ca�y dzie� bez otwierania, upewniaj�c si� tylko, �e tam ci�gle jest. By�a zaskakuj�- co ci�ka, jak na sw�j rozmiar, i podejrzewa� jaki� okrutny �art. Ba� si�, �e otworzy paczk� i znajdzie tam ekskrementy albo jeszcze co� gorszego. W porze obiadu szynk�, duszone ziemniaki oraz groch zani�s� na d�. Zawsze podawa� jej te� szklank� mleka �jako ma�a dziewczynka uwielbia�a mleko. Kiedy zbli�y� si� do jej pokoju w k�cie piwnicy, us�ysza� kol�dy nadawane przez radio. Godzin� p�niej wr�ci� po naczynia i wsun�� jej przez otw�r w �cianie kawa�ek jab�ecznika. Nie odwa�y� si� otworzy� paczki tego wieczoru, chocia� dwa razy ni� potrz�sn��, czuj�c si� troch� jak ciekawskie dziecko. Przy- ni�s� jej dok�adk� szynki i jeszcze jeden kawa�ek ciasta. Tym razem w radiu lecia� rock and roli. Zgasi� �wiat�o w salonie i sp�dzi� wiecz�r przy choinkowych lampkach, trzymaj�c paczk� na kolanach i ogl�daj�c telewizj�. Nie ruszy� si� z pokoju, gdy program telewizyjny dobieg� ko�ca. P� godziny wpatrywa� si� w obraz kontrolny, potem za� wy��czy� telewizor i siedzia� dalej w p�mroku. Nie mo�na by�o przed�u�y� �wi�t, a nierozpakowanie gwiazdkowego prezentu by�o oznak� bra- ku szacunku. Tylko �e to by�o takie trudne. Kiedy go otworzy, dowie si�, czy jego malutka dziewczynka kocha go jeszcze cho� troszk�. Otwiera� paczk� powoli, staraj�c si� nie zniszczy� papierowej kokardy. Odwin�� papier, odkrywaj�c ma�� bia�� figurk� wyrze�bio- n� w kawa�ku myd�a. By�a to malutka dziewczynka siedz�ca z pod- kurczonymi nogami w fotelu. Szczeg�y by�y dopracowane z nie- wiarygodn� wr�cz staranno�ci�, a powierzchnia figurki � wypo- lerowana. Dziewczynka siedzia�a z zadart� g�ow�, jakby patrzy�a na kogo� stoj�cego przed ni�. Mia�a rysy twarzy jego c�reczki i wyob- razi� sobie, �e patrzy na niego � swego tatusia. Dziewczynka spo- gl�da�a na niego smutnym wzrokiem, z min�, kt�r� ona i jej siostry robi�y, gdy je za co� kara�, a kt�ra znaczy�a: �Rozumiem i wci�� ci� kocham". Odk�adaj�c figurk� na bok, �eby jej nie zniszczy�, zacz�� p�aka�. By�a druga w nocy, kiedy doszed� do siebie na tyle, by zej�� do piwnicy. �wiat�o w jej pokoju by�o zgaszone, radio � wy��czone. Wci�� w tym miejscu nie by� w stanie wykrztusi� cho�by s�owa, wsun�� jednak przez otw�r w �cianie jeszcze jeden kawa�ek ciasta. �a�osne podzi�kowanie, ale zarazem jedyne, na jakie go by�o sta�. P�niej nigdy ju� nie dosta� od niej prezentu, nie przejmowa� si� tym jednak. Wiedzia�, �e jest szalona. I �e sam jest szalony, inaczej przecie� by jej tu nie zamkn��. Ale przez jedn�, niesko�czenie pi�kn� chwil� byli oboje zn�w czy�ci i niewinni. W tej jednej chwili bezmiar mi�o�ci � mi�o�ci ojca i c�rki � pokona� szale�stwo. Nazajutrz figurk� poci�gn�� lakierem i postawi� j� na nocnym stoliku przy ��ku, obok jej zdj�cia. Sze�� lat p�niej przeszed� na emerytur� i zacz�� ca�e dnie sp�dza� w domu. Min�� rok. Pewnego dnia poczu� b�l w piersi i trafi� na dwa dni do szpitala. Tak usilnie nalega�, by go wypisali, �e o ma�o nie dali mu �rodk�w uspokajaj�cych. W ko�cu ulegli i wr�ci� do domu z fiolk� nitrogliceryny w kieszeni. Zaraz te� zszed� do piwnicy, by j� nakarmi�. Tej nocy nie m�g� zasn��. Martwi� si�, co si� z ni� stanie po jego �mierci. Czy umrze z g�odu, czy te� kto� j� odnajdzie i uwolni? A je�li stanie si� to ostatnie, czy zacznie zn�w zabija�? Kiedy j� uwi�zi�, by�a szalona; czy dalej taka jest? O czwartej nad ranem wsta� i napisa� list, w kt�rym wyja�nia�, co z ni� zrobi� i dlaczego, i gdzie j� mo�na znale��. Potem wr�ci� do ��ka. Obudzi� si� o �smej i podar� list. P� roku p�niej przesta� si� tym martwi�. Gdy zszed� do piwnicy ze �niadaniem, ujrza� r�k� wystaj�c� z otworu w �cianie. D�o� by�a otwarta, jakby dziewczyna chcia�a co� chwyci�. Dotkn�� jej r�ki, obawiaj�c si�, �e je�li dotknie d�oni, ta go pochwyci. R�ka by�a zimna. D�gn�� d�o� palcem � �adnej reakcji. By�a martwa. Co by�o przyczyn� �mierci? Mo�e samob�jstwo, atak serca, a mo�e zapalenie wyrostka. �y�a jeszcze na tyle d�ugo, by doczo�ga� si� do otworu w �cianie i wystawi� r�k�, szukaj�c czego� � szukaj�c jego. Sie- dzia�, tul�c jej d�o� i op�akuj�c sw� ma�� dziewczynk�, kt�ra umar�a dwa razy: po raz pierwszy tamtej straszliwej nocy przed laty, i teraz � ponownie. Ko�o po�udnia delikatnie po�o�y� jej r�k� na pod�odze, po czym pojecha� po ceg�y. Po powrocie, trzymaj�c jej r�k� kilka minut, mod- li� si� o pok�j jej duszy. Potem za� uca�owa� jej d�o� i delikatnie pchn�� r�k� w otw�r w �cianie. Oczy�ci� drewnian� ram�, po�o�y� zapraw�, a potem umie�ci� w otworze pierwsz� ceg��. By�a ja�niejsza od innych. Zamurowanie otworu zaj�o mu ledwie kilka minut. Kie- dy u�o�y� ostatni� ceg��, poczu� ulg� i zarazem smutek. Tak oto do- bieg� ko�ca najbardziej bolesny rozdzia� jego �ycia i, prawd� m�- wi�c, nie wyobra�a� sobie, by m�g� by� jeszcze jaki�. By�a ostatnim z jego dzieci, a zarazem ostatnim cz�onkiem jego rodziny. Co jesz- cze jemu � staremu cz�owiekowi � pozostawa�o, opr�cz do�ycia swych dni w samotno�ci, a mo�e w jakim� domu opieki, w otoczeniu obcych? Nie odzywa� si� do niej, odk�dj�tu uwi�zi�, co� ich jednak ��czy�o � cho�by ten otw�r, kt�ry w�a�nie zamurowa�. Tak d�ugo, jak �y�a w tej piwnicy, nie by� samotny. Teraz to si� zmieni�o. Tydzie� p�niej ponownie zszed� do piwnicy i zacz�� pod �cian� warsztatu ustawia� rega�y. Pracowa� powoli, po kilka godzin dzien- nie. Po�udniowy kraniec piwnicy zastawi� skrzyniami. Kiedy sko�- czy�, piwnica przypomina�a labirynt, w kt�rym nie spos�b by�o si� domy�li� istnienia jej pokoju. Nast�pnie zape�ni� skrzynie i p�ki zapasami i narz�dziami. Teraz piwnica wygl�da�a czy�ciej � po raz pierwszy od lat mo�na by�o zobaczy� pod�og�. Zasmuci� si�. Przy- pomnia� sobie, jak jego dziewczynki je�dzi�y po niej na trzyko�o- wych rowerkach, a gdy podros�y, w d�d�yste dni gra�y tu w klasy i skaka�y przez skakank� albo je�dzi�y na wrotkach. Potem rzadko ju� schodzi� do piwnicy. Trzy lata p�niej mia� atak serca, po kt�rym trafi� do domu opieki. Po miesi�cu zrozumia�, �e ju� stamt�d nie wyjdzie, i poprosi�, by kto� przywi�z� jego rzeczy. Jedna z piel�gniarek przywioz�a mu pi�am�, podomk�, kapcie, przy- bory toaletowe i zdj�cie przedstawiaj�ce jego z �on� i czterema c�rkami. Poprosi� jeszcze tylko o jedn� rzecz, ma�� figurk� dziew- czynki siedz�cej w fotelu. Po jego �mierci dom zosta� sprzedany. PODSZEPT �MIERCI Czasy wsp�czesne Nigdy nie my�la� o tym jako o morderstwie; wszak nigdy nawet nie dotkn�� �adnej ze swych ofiar � w ka�dym razie fizycznie. Jedynie sugerowa� im pewne zachowania, a owe zachowania dopro- wadza�y ich do �mierci. Ju� dawno temu pozby� si� poczucia winy. Zreszt�, czy to naprawd� jego wina, �e ich umys�y by�y s�absze? Gdyby byli silniejsi, nie ulegaliby jego sugestiom. Znajdowa� si� zatem na wy�szym szczeblu ewolucj i: jego genetyczne cechy dawa�y mu przewag� nad innymi przedstawicielami jego gatunku. Przezna- czone mu by�o przetrwanie. Tym za�, kt�rzy ulegali jego sugestiom � najwyra�niej nie. �mier� osobnik�w przeznaczonych przez ewo- lucj� na wymarcie i tak nie mia�a znaczenia. Teraz te� wszystko wskazywa�o na to, �e b�dzie musia� pos�u�y� si� swymi zdolno�ciami. Doktor Birnbaum zachowywa� si� nieufnie. Gdy przej�� go od swojej asystentki, na jego twarzy widnia� wyraz desperacji. Badali go najlepsi na �wiecie specjali�ci od postrzegania poza- zmys�owego, a �adnemu z nich nie uda�o si� dowiedzie�, jak on to robi. Oczywi�cie, wszyscy ci naukowcy nie mieli poj�cia, �e badaj� jedn� i t� sam� osob� � o to akurat zadba�. Ponadto odkrywa� si� zawsze tylko na tyle, by ich zainteresowa�, nigdy � przestraszy�. Zreszt�, zawsze zadawali nie te pytania i patrzyli nie w tym kierunku, co potrzeba. Jajog�owi ze Stanowego Uniwersytetu Ohio nie r�nili si� w tym od innych. t Birnbaum i jego studenci badali go w typowej sali do przepro- wadzania takich eksperyment�w. Po jednej stronie zas�ony siedzia� on, a po drugiej � prowadz�cy badanie. Tego ranka pracowa� z puszyst� studentk�, Sylvi�. Mia�a okulary w drucianej oprawie i k�opoty z cer�. By�a sztywna i oficjalna, pozbawiona poczucia humoru, wi�c nawet nie pr�bowa� z ni� �artowa�. Zas�ona uniemo�- liwia�a mu zobaczenie jej r�k i kart. Pos�ugiwa�a si� standardowym zestawem kart psi o r�nych wzorach: krzy�e, ko�a, gwiazdy, fale lub kwadraty. Prowadz�cy badanie tasowa� tali�, a potem wyk�ada� jedn� z kart i uwa�nie si� w ni� wpatrywa�. Do niego nale�a�o odczytanie z my�li prowadz�cego, co to za karta. Z rachunku praw- dopodobie�stwa wynika�o, �e ka�dy cz�owiek by� w stanie udzieli� odpowiedzi w dwudziestu procentach poprawnych. Je�li komu� udawa�o si� ci�gle przekracza� owe magiczne dwadzie�cia procent, badaj�cy uznawali, �e posiada on zdolno�ci telepatyczne. Musia� mie� pewno��, �e jego wyniki oscyluj� wok� czterdziestu procent. Troch� wi�cej i zosta�by uznany za naukow� sensacj�, a wtedy by�oby o nim g�o�no. Je�li mniej, przestaliby si� nim interesowa�. Przy czterdziestu procentach uznawali go za wartego bada�, dzi�ki czemu m�g� zdobywa� nowe informacje, chc�c jak najwi�cej na- uczy� si� o sobie samym i swoich zdolno�ciach. Nie umia� czyta� w my�lach. Potrafi� jednak wm�wi� im, �e umie. To by�o dziecinnie proste. Parapsychologia by�a stosunkowo now� dziedzin� nauki, ale ju� skostnia��. Rozpoznawano tylko czte- ry rodzaje zdolno�ci: telekinez� � przenoszenie przedmiot�w si�� woli; telepati� � wysy�anie i odczytywanie my�li; jasnowidzenie � dostrzeganie czego�, co wydarzy�o si� zupe�nie gdzie indziej, i prze- widywanie przysz�o�ci. Nie posiada� �adnego z tych dar�w � i dla- tego w�a�nie tak �atwo by�o mu ich oszuka�. Za ka�dym razem nalega�, by badano go osobno. Utrzymywa�, �e dzi�ki temu nie b�d� go rozprasza� my�li innych, w rzeczywisto�ci jednak chodzi�o o to, by ci �inni" go nie zdemaskowali. Badaj�cy zwykle zaczynali od tasowania kart; potem odwracali pierwsz� z nich i wpatrywali si� w ni�. Wtedy albo stara� si� zwyczajnie zgadn��, co to za karta � prawdopodobie�stwo pora�ki wynosi�o osiemdziesi�t procent � albo m�wi� cokolwiek, a potem przesy�a� badaj�cemu mysi sugeruj�c� poprawn� odpowied�. Prowadz�cy odnotowywa� poprawno�� odpowiedzi, po czym si�ga� po kolejn� kart�. Jego wyniki zakrawa�y na cud � dzie� w dzie� usi�owali dociec, jak on to robi. I wci�� im si� nie udawa�o. Sylvia, tak jak wi�kszo�� parapsycholog�w, okaza�a si� �atwym �upem. Tak bardzo chcia�a uwierzy� w jego zdolno�ci, �e przekona- nie jej, i� udziela poprawnych odpowiedzi, nie wymaga�o z jego strony wi�kszego wysi�ku. Cho� wszyscy studenci, kt�rzy go do tej pory badali, dawali mu si� prowadzi� jak na sznurku, sprawiali ju� wra�enie zm�czonych nim. Musia� im podsun�� co�, co na nowo rozbudzi ich ciekawo��, i dzi�ki czemu jego �r�d�o utrzymania nie wyschnie. Zdecydowa� si� zademonstrowa� nag�� erupcj� zdolno�ci i udzieli� w siedemdziesi�ciu procentach poprawnych odpowiedzi. Na innych uniwersytetach, z kt�rymi wsp�pracowa�, doprowadza� swoimi osi�gni�ciami badaczy do szale�stwa, tym samym zapew- niaj�c sobie kilka tygodni dalszych bada�. Powtarza� ten trick nie- sko�czon� ilo�� razy i zawsze mu si� udawa�o � a� do tego ranka. Oblana rumie�cem z emocji Sylvia wysz�a z sali, by pokaza� swoje wyniki innym. Ale kilka minut p�niej pojawi� si� doktor Birnbaum z t� swoj� powa�n� min�. By� nieufny, a tacy ludzie s� niebezpieczni. Nie wydawa�o si�, by nag�a eksplozja jego zdolno�ci zrobi�a na doktorze jakiekolwiek wra�enie. Poprosi� go, by chwil� poczeka�, po czym zacz�� tasowa� karty. W tej chwili �a�owa�, jak nigdy dot�d, �e nie umie czyta� w my�lach. By� pewien, �e doktorek co� knuje. Chyba zbyt p�no wyskoczy� z tymi siedemdziesi�cioma procenta- mi. Zgani� siew my�lach za nieostro�no��. Przez chwil� zastanawia� si�, czy tym razem nie zda� si� na czysty przypadek, ale to wygl�- da�oby zbyt podejrzanie. Nie, lepiej ju� wr�ci� do swoich zwyk�ych czterdziestu procent. P�niej, bez uprzedzenia, opu�ci Columbus w stanie Ohio, by nie pojawi� si� tam ju� nigdy wi�cej. � No dobrze, Carl. Jestem got�w. Zaczynamy. Carl � pod takim imieniem tu wyst�powa� � postanowi� u�y� swej mocy, by wkra�� si� w �aski Birnbauma, i zasugerowa� doktoro- wi, by cieplej o nim pomy�la�. By� przystojnym m�czyzn� o ciem- nej karnacji i ostrych rysach twarzy. W sumie bardzo sympatycz- nym. Nie musia� wi�c jako� specjalnie wykorzystywa� swoich zdol- no�ci, by by� lubianym. Doktor zacz�� test w zwyk�y spos�b, ale na razie Carl powstrzy- ma� si� od sugestii, chc�c sprawdzi�, czy na pewno nic si� nie zmieni�o. Pozosta�o mu wi�c zgadywanie. �Kwadrat", �kwadrat", �fale" � tak brzmia�y jego pierwsze odpowiedzi. Twarz Birnbauma pozostawa�a bez wyrazu. Carl wiedzia�, �e powinien ju� rozpocz�� przekazywanie sugestii, w przeciwnym razie, chc�c osi�gn�� swoje czterdzie�ci procent, b�dzie musia� przy ko�cu udziela� samych poprawnych odpowiedzi, a to by�oby podejrzane. Nie mia� wyboru. Musia� zacz��. � Karta � powiedzia� doktor Birnbaum. � Krzy� � odpar�, po czym pomy�la�: �dobrze" i pchn�� t� my�l przed siebie. � Karta� kontynuowa� doktor, zachowuj�c kamienn� twarz. � Ko�o � odrzek� Carl i przes�a� przed siebie t� sugesti�, jak poprzednio. Nast�pne dwie karty odpu�ci� sobie, a potem powiedzia�: �gwiaz- da", i zn�w pomy�la�: �dobrze". �adnej reakcji. Sko�czy�, osi�gn�- wszy swoje zwyk�e czterdzie�ci procent. Doktor Birnbaum podzi�- kowa�, po czym oznajmi�: �to wszystko na dzisiaj", po�egna� si� i wyszed� z sali. Carl odczeka� kilka minut, a potem skierowa� swe kroki do gabinetu doktora. Drzwi by�y uchylone. Widzia� skrzy�o- wane nogi jednej ze studentek. Stan�� pod �cian�, staraj�c si� spra- wia� wra�enie, �e czeka na swoj� kolej. To o nim rozmawiali ci w �rodku. � Je�li on nie ma zdolno�ci, to jakim cudem udzieli� tylu dobrych odpowiedzi? � spyta� jeden ze student�w. � Ta ostatnia seria by�a fenomenalna. Przekroczy� siedemdzie- si�t procent. My�li pan, �e czyta� z mojej twarzy? � spyta�a Sylvia. � Nie, jestem pewien, �e nie � odpar� Birnbaum. � Mia�a� twarz pokerzysty. Prawda jest taka, �e on wcale nie udziela popraw- nych odpowiedzi. Serce podesz�o mu do gard�a. Birnbaum go rozszyfrowa�. __ Jak to? Przecie� badali�my go chyba ze sto razy. Nie widzia�, kto to powiedzia�. Nie rozpoznawa� te� g�osu. Nigdy was nie zastanawia�o, dlaczego zawsze obstaje przy tvm by�my badali go osobno i z zastosowaniem najprostszych procedur? Twierdzi�, �e obecno�� innych go rozprasza. To by si� zga dza�o z nasz� wiedz� o tak s�abych zdolno�ciach jak jego � powie dzia�a Sylvia. By� mo�e, ale opr�cz tego u�atwia�o mu to oszukiwanie nas. S�dzi pan, �e to oszust? � spyta� m�ski g�os. Nie w takim sensie, o jakim my�lisz. Zobaczcie, co zrobi�em w czasie ostatniej sesji. Us�ysza� szelest, tak jakby doktor Birnbaum zgarnia� co� z biur- ka. Potem za� do jego uszu dobieg� odg�os tasowania kart. � Zanim zacz��em, u�o�y�em karty. � U�o�y� pan karty? � Sylvia nie mog�a uwierzy�. � To przecie� pogwa�cenie zasad Ameryka�skiego Towarzystwa Psy- chologicznego! � Nie �artuj � powiedzia� kt�ry� ze student�w. � Uwa�ajcie! � Doktor Birnbaum przywo�a� ich do porz�dku. � U�o�y�em karty na kilku kupkach tak, �eby w ka�dej znajdowa�y si� karty tego samego rodzaju. � Carl us�ysza� odg�os uk�adania kart. � Potem potasowa�em drug� tali� i rozpocz��em normaln� procedur�. Zjedna r�nic�. Tym razem, po odwr�ceniu karty i przyj- rzeniu si� jej, wys�uchiwa�em jego odpowiedzi, a nast�pnie wyci�- ga�em z jednej z kupek przede mn� kart�, kt�r� wymieni�, i k�ad�em j� przy tej pierwszej. Dopiero wtedy zapisywa�em jego odpowied� jako dobr� lub z��. � System podw�jnego sprawdzania? � spyta�a domy�lnie Sylvia. � Tak. Sprawd�my teraz obie kupki i zapiszmy wyniki. Powin- no by� czterdzie�ci dwa procent, prawda? By�y dwadzie�cia dwa rozdania. Sylvia, sprawd� jedn� kupk�, a ja drug�. Ty, Jack, zapisuj wyniki. S�ysza�, jak odwracaj� karty, a doktor Birnbaum potwierdza nej karnacji i ostrych rysach twarzy. W sumie bardzo sympatycz- nym. Nie musia� wi�c jako� specjalnie wykorzystywa� swoich zdol- no�ci, by by� lubianym. Doktor zacz�� test w zwyk�y spos�b, ale na razie Carl powstrzy- ma� si� od sugestii, chc�c sprawdzi�, czy na pewno nic si� nie zmieni�o. Pozosta�o mu wi�c zgadywanie. �Kwadrat", �kwadrat", �fale" � tak brzmia�y jego pierwsze odpowiedzi. Twarz Birnbauma pozostawa�a bez wyrazu. Carl wiedzia�, �e powinien ju� rozpocz�� przekazywanie sugestii, w przeciwnym razie, chc�c osi�gn�� swoje czterdzie�ci procent, b�dzie musia� przy ko�cu udziela� samych poprawnych odpowiedzi, a to by�oby podejrzane. Nie mia� wyboru. Musia� zacz��. � Karta � powiedzia� doktor Birnbaum. � Krzy� � odpar�, po czym pomy�la�: �dobrze" i pchn�� t� my�l przed siebie. � Karta � kontynuowa� doktor, zachowuj�c kamienn� twarz. � Ko�o � odrzek� Carl i przes�a� przed siebie t� sugesti�, jak poprzednio. Nast�pne dwie karty odpu�ci� sobie, a potem powiedzia�: �gwiaz- da", i zn�w pomy�la�: �dobrze". �adnej reakcji. Sko�czy�, osi�gn�- wszy swoje zwyk�e czterdzie�ci procent. Doktor Birnbaum podzi�- kowa�, po czym oznajmi�: �to wszystko na dzisiaj", po�egna� si� i wyszed� z sali. Carl odczeka� kilka minut, a potem skierowa� swe kroki do gabinetu doktora. Drzwi by�y uchylone. Widzia� skrzy�o- wane nogi jednej ze studentek. Stan�� pod �cian�, staraj�c si� spra- wia� wra�enie, �e czeka na swoj� kolej. To o nim rozmawiali ci w �rodku. � Je�li on nie ma zdolno�ci, to jakim cudem udzieli� tylu dobrych odpowiedzi? � spyta� jeden ze student�w. � Ta ostatnia seria by�a fenomenalna. Przekroczy� siedemdzie- si�t procent. My�li pan, �e czyta� z mojej twarzy? � spyta�a Sylvia. � Nie, jestem pewien, �e nie � odpar� Birnbaum. � Mia�a� twarz pokerzysty. Prawda jest taka, �e on wcale nie udziela popraw- nych odpowiedzi. Serce podesz�o mu do gard�a. Birnbaum go rozszyfrowa�. � Jak to? Przecie� badali�my go chyba ze sto razy. Nie widzia�, kto to powiedzia�. Nie rozpoznawa� te� g�osu. � Nigdy was nie zastanawia�o, dlaczego zawsze obstaje przy tym, by�my badali go osobno i z zastosowaniem najprostszych procedur? � Twierdzi�, �e obecno�� innych go rozprasza. To by si� zga- dza�o z nasz� wiedz� o tak s�abych zdolno�ciach jak jego � powie- dzia�a Sylvia. � By� mo�e, ale opr�cz tego u�atwia�o mu to oszukiwanie nas. � S�dzi pan, �e to oszust? � spyta� m�ski g�os. � Nie w takim sensie, o jakim my�lisz. Zobaczcie, co zrobi�em w czasie ostatniej sesji. Us�ysza� szelest, tak jakby doktor Birnbaum zgarnia� co� z biur- ka. Potem za� do jego uszu dobieg� odg�os tasowania kart. � Zanim zacz��em, u�o�y�em karty. � U�o�y� pan karty? � Sylvia nie mog�a uwierzy�. � To przecie� pogwa�cenie zasad Ameryka�skiego Towarzystwa Psy- chologicznego! � Nie �artuj � powiedzia� kt�ry� ze student�w. � Uwa�ajcie! � Doktor Birnbaum przywo�a� ich do porz�dku. � U�o�y�em karty na kilku kupkach tak, �eby w ka�dej znajdowa�y si� karty tego samego rodzaju. � Carl us�ysza� odg�os uk�adania kart. -� Potem potasowa�em drug� tali� i rozpocz��em normaln� procedur�. Zjedna r�nic�. Tym razem, po odwr�ceniu karty i przyj- rzeniu si� jej, wys�uchiwa�em jego odpowiedzi, a nast�pnie wyci�- ga�em z jednej z kupek przede mn� kart�, kt�r� wymieni�, i k�ad�em j� przy tej pierwszej. Dopiero wtedy zapisywa�em jego odpowied� jako dobr� lub z��. � System podw�jnego sprawdzania? � spyta�a domy�lnie Sylvia. � Tak. Sprawd�my teraz obie kupki i zapiszmy wyniki. Powin- no by� czterdzie�ci dwa procent, prawda? By�y dwadzie�cia dwa rozdania. Sylvia, sprawd� jedn� kupk�, a ja drug�. Ty, Jack, zapisuj wyniki. S�ysza�, jak odwracaj� karty, a doktor Birnbaum potwierdza zgodno�� lub nie. Rzecz jasna wiedzia�, czym to si� sko�czy, chcia� to jednak us�ysze�. Kiedy sko�czyli, Jack podliczy� wyniki. � To nie ma sensu � powiedzia�. � Mam tylko dziewi�� trafie�. To daje... � Osiemna�cie procent � doko�czy�a Sylvia. � Gdzie si� podzia�o nasze czterdzie�ci dwa procent? � zdzi- wi� si� Jack. � A to ci dopiero zagadka, co? � ucieszy� si� doktor. Nie podoba� mu si� ton jego g�osu. Sprawia� wra�enie cz�owieka zadowolonego z siebie, kt�ry wie co� jeszcze. � Wci�� tego nie rozumiem � poskar�y�a si� Sylvia. � Jak mogli�my si� tak pomyli�? Przez chwil� panowa�a cisza. Carl domy�la� si�, �e Birnbaum u�miecha si� do swoich student�w. Cz�sto tak robi�. Siedzia� zado- wolony i pozwala�, by studenci sami zmagali si� z problemem, zamiast im co� wyja�ni�. Kiedy za� ponapawa si� do woli sw� wy�szo�ci�, podzieli si� z nimi swym odkryciem, �lini�c si� przy tym niczym dziecko na widok m&m's�w. Zrobi to bez w�tpienia � chyba �e Carl go powstrzyma. Jego umys� zacz�� pracowa� na najwy�szych obrotach. Jak przerwa� to spotkanie? W sukurs przy- sz�a mu niespodziewanie sekretarka wydzia�owa, kt�ra, niemal otar�- szy si� o niego, wesz�a do gabinetu Birnbauma. � Czy�by mia� pan wy��czony telefon? W�a�nie dzwoni� doktor Clark, �eby przypomnie� o lunchu. Ju� pan jest sp�niony. � A, tak. Przepraszam za telefon, ale mia�em wa�ne spotkanie. No dobrze, doko�czymy p�niej. Sekretarka zrobi�a w ty� zwrot. Carl oderwa� si� od �ciany i ruszy� szybkim krokiem przed siebie. Kiedy skr�ci� do wyj�cia, zawo�a�a za nim. � Czeka pan na doktora Birnbauma? Zadr�a� na d�wi�k jej g�osu. � Nie. To znaczy tak... Ale przyjd� po przerwie na lunch. Sekretarka spojrza�a na niego ze zdziwieniem, po czym wzruszy- �a ramionami i posz�a w stron� swojego biurka. Odetchn�� z ulg�, dopiero gdy znalaz� si� za drzwiami. Na dworze, ukryty za jod��, poczeka� naBirnbauma. Doktor wyszed� kilka minut p�niej, dysku-tujiac o czym� zawzi�cie z Sylvi� i wk�adaj�c r�wnocze�nie p�aszcz. Potem, u st�p schod�w, po�egna� si� z dziewczyn� i znikn�� w wartkim strumieniu student�w. Carl, wmieszawszy si� w t�um, pod��y� za nim, zachowuj�c bezpieczn� odleg�o��. Birnbaum zmierza� w kierunku High Street, przy kt�rej mie�ci�o si� wiele restauracji. To dobrze � o wiele lepiej, ni� gdyby poszed� do mieszcz�cego si� w campusie klubu wydzia�owego. Tam trudno by�oby o wypadek. DoktorBirnbaum szed� chodnikiem mi�dzy Arps Hall a parkingiem. Potem skr�ci� w lewo, w High Street. Sytuacja wygl�da�a obiecuj�co. Obok p�dzi� sznur samochod�w, nie opodal za� znajdowa�o si� skrzy�owanie z sygnalizacj� �wietln�. Gdy do- ktor dochodzi� do rogu, zauwa�y� zielone �wiat�o i podbieg� kilka krok�w. Poniewa� jednak nie zd��y�, przystan�� przy kraw�niku. ��wietnie", pomy�la� Carl. Potrzebowa� teraz tylko wzmo�onego ruchu ulicznego. Stan�� w pewnej odleg�o�ci od doktora Birnbauma, pozwalaj�c, by wepchn�li si� mi�dzy nich ludzie. Nie chcia� sta� zaraz za nim, musia� go jednak widzie�. Ograniczony zasi�g � to by�a jedna z tych rzeczy, nad kt�rymi musia� popracowa�. �wiat�o zmieni�o si� na czerwone i samochody ruszy�y, nabiera- j�c z wolna szybko�ci. Najwy�szy czas, by zacz�� dzia�a�. Spojrza- wszy w lewo, zobaczy� autobus. Powinien przejecha� �wiat�a w pe�- nym p�dzie. Skoncentrowa� si� na doktorze, kt�ry sta� tu� przy kraw�niku z opuszczon� g�ow� i, wpatruj�c si� w jezdni�, nad czym� duma�. Trudno sobie wymarzy� lepszy moment. Nie udawa�o si� tylko czasami, gdy ludzie byli czym� zaabsorbowani lub zdener- wowani. Autobus by� coraz bli�ej, a doktor Birnbaum wci�� sta�, gapi�c si� w jezdni�. Carl postanowi� za kilka sekund przes�a� sugesti�. I wtedy ca�y plan run��. Autobus nagle skr�ci� i zatrzyma� si�, by zabra� pasa�er�w z przystanku, tym samym blokuj�c pas ruchu przy kraw�niku. Przeklina� w my�lach sam siebie � �wiat�o zaraz si� zmieni, a w�wczas straci szans� na usuni�cie doktorka z grona �ywych. I wtedy, po lewej, zobaczy� czerwony sportowy samoch�d z dwoma dzieciakami w �rodku, wyje�d�aj�cy z warkotem zza autobusu i skr�caj�cy na pas ruchu przy kraw�niku. Nie zawaha� si� ani chwili. W jego g�owie pojawi�a si� my�l o przej�ciu przez jezdni�. Wlepi� wzrok w ty� g�owy doktora i pchn�� t� my�l w jego stron�. Nie podnosz�c g�owy, Birnbaum zszed� z kraw�nika i zrobi� dwa kroki przed siebie. By� w po�owie pasa ruchu, gdy nagle otrz�s- n�� si� i spojrza� przytomniej, jakby w�a�nie u�wiadomi� sobie, gdzie jest. Jednak za p�no. Moment by� wr�cz idealnie wyliczony � sportowy samoch�d wpad� na doktora, nim dzieciak za kierownic� zd��y� przy�o�y� stop� do hamulca. Jad�cy niemal z pe�n� pr�dko�ci� pojazd potr�ci� Birn- bauma. Wepchni�ty pod zderzak, doktor znalaz� si� pod ko�ami. Dopiero teraz kierowca zacz�� hamowa�, samoch�d jednak jecha� dalej � nim si� zatrzyma�, cia�o doktora sta�o si� strz�pami zakrwa- wionego ubrania. Rozleg�y si� krzyki przechodni�w, a samochody zacz�y hamowa� z piskiem opon, gdy ludzie pospieszyli doktorowi na ratunek. Carl patrzy� chwil� na rosn�ce zbiegowisko, a potem odwr�ci� si� i poszed� w stron� akademika, w kt�rym uczelnia wynaj�a dla niego pok�j. Oczywi�cie �mier� Birnbauma oznacza�a wyschni�cie jego �r�d�a utrzymania i nied�ugo mu ten pok�j wypowiedz�. Nie- wa�ne. Najwy�szy czas, �eby si� st�d zbiera�. Ale dok�d? Co mu da�a wsp�praca z parapsychologami? Kto� gdzie� z pewno�ci� prowadzi badania, kt�re pomog� mu w pe�ni rozwin�� jego zdolno�ci � nie tylko zdolno�� sugerowania innym pewnych rzeczy. By�o mi�e jesienne popo�udnie i nie mia� ochoty zaszy� si� tak od razu w swoim dusznym pokoju. Postanowi� przej�� si� do biblio- teki. O doktorze Birnbaumie dowiedzia� si� w�a�nie w bibliotece. Mo�e gdyby poszerzy� kr�g poszukiwa�, dowiedzia�by si� czego� wi�cej o swoich zdolno�ciach? Potem zobaczy� �wiat�a karetki po- gotowia. Patrzy� na nie, prze�lizguj�c si� wzrokiem ponad g�owami ludzi zgromadzonych na miejscu wypadku. Gdy d�wi�k syreny przeszed� od wycia do nikn�cego zawodzenia, odwr�ci� si� i pod��y� do centrum campusu. 2 DAPHNE Daphne siedzia�a na brzegu materaca, kiwaj�c si� do przodu i do ty�u, z r�kami wyci�gni�tymi przed siebie i palcami rytmicznie uderzaj�cymi w wyimaginowan� klawiatur�. Udawa�a, �e gra, po- niewa� si� ba�a � a ba�a si�, poniewa� nast�pi�a zmiana. Pok�j wygl�da� tak dziwnie... W cz�ci nale��cej do Miriam wszystko by�o po staremu � te same ksi��ki na p�kach, te same bibeloty. Jej szafa wci�� by�a pe�na, a na �cianie wci�� wisia�y zdj�cia rodzinne. Cz�� zajmowana przez Daphne by�a ogo�ocona � wszystkie jej rzeczy zosta�y �ci�gni�te z p�ek i wyj�te z szuflad, a nast�pnie zapakowane w pud�a, kt�re sta�y teraz grzecznie na �rodku pokoju. Daphne nie lubi�a zmian. Ka�da zmiana, cho�by najmniejsza, sprawia�a, �e dziewczyna zagrzebywa�a si� w bezpiecznej norce skrytej g��boko w jej umy�le. Nic nie mog�o jej tam dotkn��. W�a�nie teraz tam przebywa�a. Jej d�onie bezg�o�nie wystukiwa�y rytm muzyki, kt�ra s�yszalna by�a jedynie w owej norce. Muzyka wype�nia�a to bezpieczne schro- nienie, sprawiaj�c, �e Daphne nie my�la�a o pustym pokoju i nie ba�a si�. Dziewczyna nie przerywa�a wi�c ani na chwil�, pozwalaj�c, by jeden utw�r p�ynnie przechodzi� w drugi. Gra�a zwykle tak d�ugo, jak d�ugo si� ba�a. By�a ma�a szansa, by przerwa�a, gdy� zna�a na pami�� setki melodii. Do pokoju weszli pani Williams i Barney. Przyszli po nast�pne pud�a. Nie podnios�a wzroku, niewzruszenie wpatruj�c si� w swoje stopy. Zacz�li o niej m�wi� � zupe�nie jakby jej tu nie by�o albo by�a ma�ym dzieckiem, kt�re nie rozumie ich s��w. W sumie, rzeczywi�cie jej nie by�o � bawi�a w�a�nie w swojej norce�jednak jaka� jej cz�stka pozostawa�a �wiadoma wszystkie- go, co dzia�o si� wok�. � Rany koguta, ona naprawd� odlecia�a � powiedzia� Barney. � Naprawd�, serce si� kraje na jej widok. Jeszcze nigdy nie by�o z ni� tak �le. Popatrz no tylko, ona jest nieobecna! Mam nadziej�, �e nie pomieszali jej na dobre w g�owie. � B idulka � rozczuli�a si� pani Williams. � S�ysza�e�, dlacze- go j� przenosz�? B�d� na niej przeprowadza� jakie� eksperymenty. Nie �yczy�abym tego nawet psu. � To znaczy, �e potn� j� albo co? � Nie, no co� ty. Chc� po��czy� jej umys� z umys�ami kilku innych dzieciak�w. Tylko nie pytaj mnie po co � nie wiem i nie chc� wiedzie�. Rozmawiali dalej, Daphne jednak zacz�a coraz mocniej uderza� w swoj� wyimaginowan� klawiatur�, a� wreszcie przesta�a ich s�y- sze�. Pani Williams i Barney byli dla niej mili, ale nie powinni dopu�ci� do tego, by zamyka�a si� w sobie. Na pocz�tku, zaraz po tym, jak tu zamieszka�a, pr�bowali do niej dotrze�. Ale odnie�li tylko skutek odwrotny od zamierzonego i teraz, gdy czasem traci�a nad sob� kontrol�, wir my�li, kt�re wype�nia�y jej g�ow�, unosi� j� gdzie� daleko st�d. Ostatecznie � podobnie jak w wypadku innych swoich podopiecznych � dali za wygran� i odt�d traktowali j�, jakby w og�le nie istnia�a. Tak odnosili si� do niej wszyscy po �mierci babci � traktowali j� jak mebel, kt�ry przenosi si� z miejsca na miejsce i przy kt�rym mo�na wszystko m�wi�, bo jak powszechnie wiadomo, meble nie s�ysz� i nie mog� poczu� si� ura�one. Ludzie nie traktowali jej tak, gdy babcia �y�a. Najwcze�niejsze wspomnienie Daphne: matka pochyla si� nad ni�, krzyczy z gniewu, jej twarz wykrzywia grymas w�ciek�o�ci. Daphne siedzi po�rodku niewielkiej ka�u�y, na brudnej kuchennej pod�odze. Zmoczy�a si� i jej serce przepe�nia strach, bo doskonale wie, co zaraz nast�pi. Chce ucieka�, ale jest za ma�a, �eby biec. Ko�ysze si� do przodu i do ty�u, pr�buj�c rozbuja� si� na tyle, by wsta�. W ko�cu jej si� to udaje: tup, tup po posadzce i... i w tym momencie widzi spadaj�c� pi�� matki. Pierwsze uderzenie chybia celu, ale to pot�guje tylko w�ciek�o��. Daphne zwija si� w k��bek... Ile mog�a mie� wtedy lat? Ledwie drepta�a � mo�e z p�tora roku. S� ludzie, kt�rzy pami�taj� tak odleg�e wydarzenia ze swojego �yciu � czasami jednak pami�� mo�e by� przekle�stwem. Daphne doskonale pami�ta�a zar�wno b�l, kt�rego doznawa�a w tych wczes- nych latach, jak i odczuwany wstyd. Nie by�a na tyle du�a, by panowa� nad p�cherzem; nie wiedzia�a jednak o tym i obwinia�a si� za to, �e doprowadza matk� do sza�u. B�l w ko�cu mija�, ale wstyd pozostawa�. Los nie oszcz�dza� jej w tamtych latach � �y�a za pan brat ze strachem i b�lem. Ledwo jedne siniaki zd��y�y zbledn��, matka nabija�a jej nowe. Cz�sto by�a g�odna, matka bowiem zapomina�a j� nakarmi�. Czasami zamyka�a j� w mieszkaniu, znikaj�c na ca�y dzie� i noc. Kiedy� nie by�o jej dwa dni i Daphne musia�a pi� wod� z ust�pu, �eby prze�y�. Matka czu�a si� winna, �e j� zaniedbuje, i raz na jaki� czas zasypywa�a j� czu�o�ciami i prezentami, jednak pr�dzej czy p�niej zn�w si� zaczyna�o bicie. W owych latach jedyn� wysepk� rado�ci na oceanie smutku by� dla Daphne dom babci. Matka zostawia�a j� tam czasem na kilka godzin lub dni. Babcia nigdy nie pachnia�a kwa�no jak matka. Babcia pachnia�a myd�em kwiatowym, kt�re trzyma�a w swej czy�ciutkiej �azience. Przebywanie u babci oznacza�o regularne posi�ki, na kt�re sk�a- da�o si� mn�stwo dobrego jedzenia, mi�kkie ��ko, bajeczki przed snem i mn�stwo u�cisk�w i ca�usk�w. Najlepsze ze wszystkiego by�o jednak to, �e babcia kocha�a muzyk� i mia�a pianino, na kt�rym gra�a specjalnie dla Daphne. Przed snem, zaraz po tym, jak opowie- dzia�a bajk�, babcia wymyka�a si� na palcach z sypialni, nie zamy- kaj�c drzwi, po czym siada�a przy pianinie i gra�a ko�ysanki. Ran- kiem dziewczynk� budzi�y zapachy kawy i owsianki. P�dzi�a, by zaj�� swoje miejsce przy kuchennym stole i chwyci� szklank� soku pomara�czowego, kt�rego w domu nigdy nie pi�a. Potem przycho- dzi� czas na owsiank� � pod jej nos podje�d�a�a wielka paruj�ca miska � a w ko�cu z opiekacza wystrzeliwa� tost, wprost prosz�c si� o to, by go posmarowa� mas�em i marmolad�. Babcia kr�ci�a si� wok�, cmokaj�c na ni�, gdy jad�a zbyt �apczywie. Ale wszystko, co dobre, szybko si� ko�czy. Natomiast wizyty u babci ko�czy�y si� zawsze tak samo: gdy przychodzi�a matka, Daphne czepia�a si� kurczowo babcinej sp�dnicy, dr�c si�