13999
Szczegóły |
Tytuł |
13999 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13999 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13999 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13999 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
WIECZ�R W CZARNYM LESIE
By�o to w maju, w najpi�kniejsz� por� roku; � s�o�ce ju� si� zni�a�o powolnie na
zach�d,
s�owiki �piewa� zaczyna�y, kwitn�ce czeremchy wo� rozsy�a�y doko�a; lubo i
weso�o by�o w
Czarnym Lesie1. Kt� z nas nie wie, �e w tej wieczornej godzinie, �wiat �mo�e
jest jeszcze
pi�kniejszy ni� w mglistym poranku? To �wiat�o z�ote, padaj�ce tu i �wdzie, za
kt�rym ci�gn�
si� od przedmiot�w cienie malownicze, to niebo r�nobarwne, rumieni�ce si�,
wyz�acane, co
chwila zmieniaj�ce si�, ile� to wdzi�ku dodaje widokom! Kochanowski, jak ka�dy
poeta,
kochaj�c przyrodzenie, w�a�nie w tej chwili wyszed� by� na pr�g domu, aby si�
nacieszy�
pi�knym wieczorem wiosennym.
Zamkn�� za sob� drzwi izby i dzieciom, kt�re za nim biega�y, kaza� pozosta�; sam
ruszy� z
ganku ku starej lipie, stoj�cej w po�rodku dziedzi�ca. Pod ni� wida� by�o prost�
�awk� i st�
d�bowy � zwykle tam siadywa� poeta, gdy my�li swoje zebra� chcia� swobodnie i
odda�
karcie papieru, kt�ra je nie�� mia�a przysz�o�ci. I teraz szed� w tym celu
zamy�lony, ale
ogl�da� si� na dom na�ogowo, niespokojnie i m�wi� do siebie:
� Dzi�ki Bogu! Wolny jestem od natr�t�w i popracuj� chwil� spokojnie; w�a�nie
pora po
temu, mi�y wiecz�r! Lecz przed lud�mi ani pracowa�, ani my�le�, ani si� nawet
pi�knym
Bo�ym �wiatem nacieszy� nie mo�na. Ledwie� siad�, ledwie� wzi�� pi�ro, ju� ci
skrzypi�
wrota, otwieraj� si�, ju� ci ko�ata go�� do izby. Id� k�niemu w imi�
staropolskiej go�cinno�ci,
sad� go do kufla, i pij z nim i trwo� drogie godziny �ycia. Przyjedzie wartog��w
jaki,
zaszumi, zakr�ci si�, jak owa kuk�a w jase�kach, we�mie ci w kalet� kilka twoich
godzin i
polecia� dalej. �eby� to ich przyjmowa� tylko kosztem piwnicy i spi�arni, marna
by to by�a
strata; ale kosztem czasu! Kosztem czasu! Kosztem �ycia!
Tak m�wi�c, doszed� poeta pod lip�, usiad� pod ni�, po�o�y� ksi�g�, papier i
pi�ra przed
sob� na stole i obejrza� si�.
W�a�nie pod cie� lipy wkrada� si� z�oty promie� zachodz�cego s�o�ca; jakby
odchodz�c
�egna� poet�; ch�odny wietrzyk porusza� z lekka ga��zie, w kt�rych �wiercza�y
drobne
ptasz�ta. Na dziedzi�cu obwiedzionym parkanem, wida� by�o ruch gospodarski. Tam
wraca�o
z pola byd�o, tu owce ze spuszczonymi g�owy, becz�c, sz�y do zagrody, skaka�y
m�ode �rebce
przed stajni�. Szli parobcy i czelad� za r�n� robot�, dziewki do dojenia kr�w,
wy�piewuj�c
weso�� piosnk� gminn�, kt�ra si� rozchodzi�a w powietrzu, milej d�wi�cz�c nad
uczon�
muzyk� w pa�acach. Wszystko zdawa�o si� weso�e, o�ywione, szcz�liwe. Wybieg�y i
dziatki
na ganek si� bawi�, a ich wrzawa wkr�tce oczy ojcowskie zwr�ci�a, kt�re na
weso�ej
gromadce d�ugo spocz�y.
� M�j Bo�e � rzek� sobie poeta � rozkoszne to �ycie, prawda, swoboda wiejska
mi�a, w
domu dzi�ki Bogu szlachecki dostatek, ale gdzie� tu pracowa�! Serce si� rozrywa
na tyle
cz�ci, g�owa na tyle my�li, jak tu znale�� chwil� swobodn� do pisania! Mia� ci
mo�e
s�uszno�� Padniewski2 i Maciejowski3, gdy mi stan duchowny str�czyli. Nauki i
muzy
wymagaj� zupe�nego im oddania si�, trudno si� mi�dzy nie a �wiat podzieli�,
zawsze serce i
my�li z jednej tylko strony zostan�. O! zaprawd� trudno!
To m�wi�c poeta roz�o�y� ksi�g�, opar� si� i duma�; przerwa� dumanie g�os
dzieci�cia,
odwr�ci� g�ow�, spojrza� znowu.
� Ani sposobu zebra� my�li! � m�wi� w sobie. � Tu to, tam owo odrywa. Samotne
�ycie, cisza tylko mog� rodzi� doskona�e, natchnione twory, dusza w�wczas mniej
zu�yta,
mniej z si� wycie�czona. Serce pa�a do wszystkiego, bo niczego nie skosztowa�o,
samo cia�o z
nienasyconymi a pragn�cymi nami�tno�ciami, w�r�d krzyk�w bole�ci, podsyca zapa�
poety.
� Krzyk bole�ci, mo�e by� najpi�kniejszym �piewem. Ale �ycie jednostajne,
swobodne,
spokojne, regularne, przerywane tylko nudnymi powszednich ludzi odwiedzinami,
niszczy
powoli, wycie�cza i do wszystkiego niezdatnym czyni. Czemu Dawid tak cudownie
�piewa�?
� bo by� nieszcz�liwy! Najpi�kniejsze twory rodz� si� w bole�ciach � s�abe
dzieci nic nie
kosztuj� rodzic�w, ale te� niewiele warte � piszmy! � I westchn��.
Zaledwie wzi�� pi�ro do r�ki, us�ysza� g�os w��darza, kt�ry czelad� za jakie�
przewinienie
nagania�. To znowu my�li mu rozbi�o, mimowolnie s�ucha� oddalonego gwaru, kt�ry
go
zajmowa�, rzuci� pi�ro i wzruszy� ramionami.
� Niepodobna! Niepodobna!
Potem usiad� na �awie, za�o�y� r�ce i duma�, spogl�daj�c na zachodz�ce s�o�ce,
�wiec�ce
zza drzew.
� Ha! Dobra i ta chwila swobodnego dumania, je�eli nic nie zostawi� na papierze,
to
przynajmniej pomy�l� nad przysz�� prac�; spoczn� po gwarze. Ledwie si� drzwi
zamkn�y za
�askawymi go�ciami, jestem znu�ony, jakbym wraca� z pola od p�uga.
S�o�ce zachodzi�o, dzieci szczebiota�y na ganku i swawoli�y, ptaszki �wiergota�y
na
ga��ziach lipy, powietrze ko�ysa�o si� wonne i czyste � Kochanowski przez chwil�
nasyca�
si� obrazem pi�knego wieczora.
I znowu schwyci� pi�ro, usiad� i pisa�; napisa� dwa wiersze, ale us�yszawszy
skrzypienie
wr�t podw�rza, rzuci� pi�ro, pochyli� si� i spojrza� w g��b.
� Czy znowu go��? � rzek� zniecierpliwiony. � Czy znowu kto wlecze kota ci�gn��4
do
Czarnego Lasu, nie wytrze�wiwszy si� jeszcze mo�e po pijatyce u s�siada?
We wrotach spostrzeg� je�d�ca na wielkim rumaku.
� Kt� to? A! Petry��o! Zaprawd�, m�g� sobie by� obra� inn� chwil� do odwiedzin.
� I
zwin�� papier, zamkn�� ksi�g�, westchn��, gotuj�c si� naprzeciw go�cia, kt�ry
wje�d�a�,
spytawszy si� u wr�t w�odarza: � Czy pan doma?
� Doma � odpowiedzia� z uk�onem w��darz, kazawszy wrota otworzy�.
Wyszed� te� smutny poeta spod lipy przeciw niemu.
Przybywaj�cy by� to cz�owiek dobrze ju� pod�y�y, niegdy� wojak, pami�taj�cy
dobrze
Zygmunta Starego wyprawy, zwa� si� Petry��o. Ubrany by�, cho� to niby po
podr�nemu, ale
dosy� wykwintnie i starannie: na koniu rz�d z�ocony, dywdyk5 �wiec�cy, trz�side�
u �ba
ko�skiego co niemiara. Str�j je�d�ca by� mieszanin� wszystkich na�wczas
u�ywanych w
Polsce, by�o tam po trosze i z w�gierska, i z hiszpa�ska, i z w�oska, i z
tatarska, i po polsku;
cacek i �wiecide� wi�cej ni� na m�a powa�nego i wojaka przysta�o. � Ostrogi u
but�w
wyz�acane, u czapki czaple pi�ro z kosztown� zapon�, na szyi spinka �wiec�ca,
r�koje��
szabli suto sadzona, cho� fa�szywym kamieniem, na palcach pier�cienie, pasek
w�ski, ale
b�yszcz�cy nabijaniem r�nym, spina� sukni� do�� d�ug�, kt�rej po�y sp�ywa�y ku
ziemi; pod
ni� by�a kr�tsza, obcis�a, z materii litej. W takim stroju, jak w pokrowcu
�wietnym, wygl�da�a
szczeg�lnie ko�cista persona pana Petry��y.
A naprz�d g�owa wzniesiona na wysch�ej ��tej szyi, kt�rej w�os by�by dawno
siwy, gdyby
go krakowscy aptekarze nie ufarbowali ma�ciami; twarz chuda, ko�ci na niej
znaczne, jak na
zm�czonej szkapie, policzki wpad�e, ��te, oczy g��boko w g�owie, ale �wiec�ce,
brew nad
nimi malowana, w�s pod nosem wielki czerniony, br�dka podobnie�. Mimo
powierzchowno�ci, kt�ra lata wydawa�a ukryte, Petry��o pe�en by� �ycia;
b�yszcza�y mu oczy,
usta si� �mia�y, trz�s�a si� sk�ra na jagodach, a suchy, czasem �wiszcz�cy,
czasem kaszlem
przerywany g�osek nie pr�nowa� nigdy.
Skoro ujrza� poet�, zsiad� z konia, kt�rego odda� s�udze, i po�pieszy�,
odkrywszy g�ow�.
� S�u�by moje powolne � rzek�.
� Witajcie � odpowiedzia� Jan zimno. � Jak�e zdrowie waszmo�ci?
� Zawsze dobrze � rzek� Petry��o, �miej�c si� i zacieraj�c r�ce. � Chorob�,
kiedy
przyjdzie, szabl� odp�dzam, nie dam si� ju� pewnie �mierci w ��ku, kiedym si�
jej nie da� na
wojence.
� Ej, wie ona, gdzie was bezbronnego przydybie! � rzek� Kochanowski, u�miechaj�c
si�.
� O! A gdzie� to?
� Przy kolankach jakiej� g�adkiej mi�o�nicy, gdy o wszystkim zapomnicie; pewnie
was
tam najdzie, je�eli si� nie ustatkujecie!
Szli tak, gwarz�c, ku domowi.
� Zawsze� to � rzek� Kochanowski � tak zapalczywy gaszek, mimo wieku.
� Co tam o wieku prawicie! � sykn�� Petry��o opryskliwie. � Bierz licho ksi�dza,
co mi
lata zapisa�, kiedym zdr�w jak ryba, a drugiego m�okosa przeskocz�.
� Tego si� pr�dko pozb�d� � rzek� w duchu poeta � pojedzie on dalej, bo nie ma u
mnie do kogo koperczak�w stroi�; � �ona nie m�oda, a dzieci nadto m�ode jeszcze.
Ledwie weszli na pr�g domu, skrzypi� znowu wrota dziedzi�ca; odwr�ci� si� smutno
gospodarz, spojrzy � drugi towarzysz przybywa, ju� wje�d�a i toczy koniem w
podw�rcu.
Ten drugi by� to m�czyzna m�ody, smuk�y, chudy, opalony, ubrany niepocze�nie,
na
koniu prosto osiod�anym, w opo�czy ciemnej, z nahajk� w r�ku � p�dzi� czwa�em do
ganku.
� Hola, ho! St�jcie! � rzek�. � Poczekajcie! I ja przybywam!
� Widz� to � pomy�la� w duchu poeta � ale B�g widzi, �e mnie to wiele nie
raduje. �
Odwr�ci� si� jednak cierpliwy uprzejmie i powita� przybywaj�cego Wojtka, znanego
naok�
gadu��.
� Teraz to ju� niechybnie przepad� m�j wiecz�r � rzek� do siebie z rezygnacj�
poeta. �
Wojtek do jutra b�dzie gada�, kiedy raz j�zyk rozpu�ci. Dobrze m�wi� pan
Padniewski, nie
ma, jak cisza klasztoru; nie ma, jak odosobnienie.
� Co mam wam powiedzie�! Co mam, wam powiedzie�! � przerwa� Wojtek zaraz
zsiadaj�c. � Ciekawo�ci! mirabilia! stupenda!6
� Chod�my� s�ucha�, prosz� do domu! Stali w progu.
� Ej, po co nam do domu, taki pi�kny wiecz�r! Ot, lepiej p�jdziemy pod lip�
waszmo�cin�, tam wi�cej powietrza i gwarzy si� swobodnie na dworze, a mo�e i kto
jeszcze
nadejdzie!
� Albo� co! � podchwyci� Kochanowski z przestrachem.
� Spotka�em tu niedaleko Bartosza.
� Bartosza?
� Tak! Tego to dobrego kompana, co z domu do domu ca�y rok pielgrzymuje, a do
swojego inaczej nie zajrzy, a� na ostatku, go�ciem tylko b�d�c u �ony.
� Pewnie i on tu nadejdzie, a pono� to nie kto inny?
� A on ci to! � rzek� muskaj�c w�sa pan Petry��o.
I ukaza� si� Bartosz.
� By� to m�czyzna, lat oko�o czterdziestu, rumiany, weso�ej twarzy, dobrze
podhodowanego opaciego �o��dka. Suknie na nim wygodne, ale nie nowe i nie
strojne; ko�
jego chudy, jak zwykle na cudzym obroku. G�ow� mia� okryt� bia�� czapeczk�, spod
kt�rej
jednak nie wymyka�y si� w�osy, bo ich nic na �bie nie by�o. Posz�y one wszystkie
z dymem
winnym; natomiast mia� czarn� i g�st� hiszpa�sk� br�dk�, kt�ra jakby
wynagradzaj�c za �ys�
g�ow�, ros�a bujno, by zbo�e w Ukrainie, a� mi�o by�o patrze�.
� Ha! Witajcie�, witajcie�, panie wojski � rzek� z daleka Bartosz � kopa lat,
kopa lat,
jakem w waszym domu nie by�.
� Wdzi�czen za �ask�, �e o mnie nie zapominacie � odpowiedzia� gospodarz, a w
duchu
pomy�la�: � Coraz mi wi�cej przybywa, przepad� wiecz�r i praca, trzeba by�
go�cinnym!
By�o ci zosta� ksi�dzem, jak radzi� Padniewski! By�o ci si� zmniszy�! Chcia�e�
onej swobody
wiejskiej zakosztowa�, masz j� niebo�e, a� ci gard�em lezie!
Ledwie Bartosz sapn�wszy i obejrzawszy si�, czy nie . ujrzy dzbana, siad� na
�awie i
westchn��; ledwie Petry��o poprawi� okurzonego stroju; ledwie Wojtek opowiadanie
jakie� ab
ovo7 rozpocz�� � skrzypn�y wrota znowu.
� Czy nas�anie, czy czary? � pomy�la� poeta.
� Kt� nam przybywa? � rzek� Petry��o. Spojrz�, jedzie kto� konno jeszcze; �
nowy
go��. W �miech wszyscy, skoro go ujrzeli, bo i by�o si� z czego �mia�.
Na wielkiej marsze8 bu�anej, kt�rej rz�d by� czarny, jecha�o co� tak ma�ego,
�eby� to wzi��
z daleka za dobry t�umok podr�ny. By� to s�awny junak pan Mateusz, znany z
ma�ej postaci,
a wielkiej odwagi. Jecha� on w jasnoseledynowym kontuszu, w ��tych butach, w
ko�paku
bardzo wysokim. Oczy i w�osy mia� kruczej czarno�ci, twarz rumian�, o�ywion�,
usta �wie�e
jak jagody, trzyma� si� prosto jak kij, a nieustannie naok� zerka� oczyma,
jakby czego szuka�;
w istocie, �eby dojrze�, czy kto nie szydzi z jego postawy. Opr�cz ko�paka,
kt�ry zapewne
mia� miny i urody dodawa� panu Mateuszowi, mia� on w�sy, ale takie, kt�rych by
mu by�
najogromniejszy drab pozazdro�ci�. Czarne by�y, l�ni�ce, a tak d�ugie, �e z
jednej i drugiej
strony twarzy wystawa�y mu po �wier� �okcia. �artownisie m�wili, �e z nimi
wygl�da�, jakby
trzyma� kij w z�bach, ale m�wili to po cichu, bo Mateusz jak osa do oczu skaka�,
byle mu kto
czym jego nieszykown� postaw� przypomnia�.
Ujrzawszy siedz�cych pod lip�, poskoczy� przyby�y ku nim i powita� poet�
�ci�nieniem
r�ki, potem towarzyszy w kolej; ci go uroczy�cie powitali, prostuj�c si� jak
najmocniej i
staraj�c si�, �eby ich twarzy nie dosta�, co nie by�o trudnym. Omal tam zaraz z
tego nie
przysz�o do zwady, gdyby Wojtek, kt�remu sz�o o to, �eby go s�uchano, nie
rozbroi� w
pocz�tku zwa�nionych, �artuj�c z stron obu. Pos�ano po dzbany, bo wtenczas
inaczej nie l�a
by�o9 go�ci przyjmowa�, tylko pe�nymi.
Tymczasem toczy�a si� rozmowa o nowinach z kr�lewskiego dworu, od Turek, o
wie�ciach, jak mia�y si� odby� sejmiki, o przysz�ych urodzajach i cenach; nikt z
poet� nie
m�wi� o tym, co go zaj�� mog�o, co go si� tyka�o, ka�dy pl�t� swoje, dla siebie.
Petry��o opowiada�, jako si� mia� do pewnej g�adkiej pani, kt�ra go srodze
zwiod�a, �e
kijmi od m�a po grzbiecie dosta�, z czego si� prawie cieszy�, �e go jeszcze
r�wno z gachami
niebezpiecznymi uwa�aj�c, karano; Wojtek papla�, co mu �lina do g�by nios�a;
Bartosz
pozbierane w podr�y plotki, jedne po drugich jak z woru wytrz�sa�; Mateusz
za�o�ywszy
znowu ko�pak na g�ow�, aby wzrostu sobie przyczyni�, chodzi�, �wiszcz�c, pod
lip�. Wsta�
Kochanowski i poszed� do domu.
Na progu spotka�a go �ona nieboga, i wskazuj�c na konie, kt�re s�udzy wodzili po
podw�rzu, spyta:
� Tatarzy to, czy co?
� Go�ci B�g da�, moja mi�a Hanno � rzek� Jan � trzeba ich przyj��, . ka�cie tam
uwarzy� wieczerz�, a dob�d�cie miodu z piwnicy i jaki dzbanek wina.
� Wielu� ich tam B�g da�? � spyta�a. � Jest ich dot�d czterech � rzek� Jan � ale
kiedy
ju� posz�o na to, to si� pewnie i wi�cej przysunie.
� �e te� to nigdy nie ma pokoju � odpowiedzia�a wzdychaj�c kobieta.
� A c� by to by�o, moja mi�a Hanno � rzek� Jan � gdybym by� ow� przyj��
kasztelani�, jake�cie mi bardzo w�wczas �yczyli! Teraz jam sobie szlachcic
prosty, a niech no
by si� tu krzes�o senatorskie wtoczy�o, j�liby si� sypa� panowie senatorzy,
by�o� by to
dopiero s�ucha�! By�by zasi� pan kasztelan zjad� pana Wojskiego w p� roku. Ale
dajmy
pok�j � dobrze jest, jako B�g da�, starzy nasi m�wili, go�� od Boga.
� Dawno to chyba, m�j panie � rzek�a pani Janowa � kiedy ich B�g rzadziej
przysy�a�.
Potem zawo�a�a na dziewki, a Jan, westchn�wszy, poszed� znowu ku lipie.
Ale tu ju� miasto czterech, sze�ciu zasta� go�ci; przysz�o ich dwu razem, gdy
sta� w sieni z
�on�. Muzyk s�awny na lutni Bekwark, przyjaciel poety, a kunstmistrz swego czasu
niepor�wnany, kt�ry wsz�dzie by� mi�ym go�ciem, ba i w kr�lewskim dworze.
Drugi pan Mikosza, s�awny te�, ale tylko pijak. Ten ostatni wygl�da�, jak
przysta�o na
tego, kt�ry od rana do nocy z kuflami tylko i dzbanami ma do czynienia. Suknia
na nim
splamiona szara, kontusina wytarty, buty ob�ocone, szabelka pogi�ta i
pokrzywiona, pas w
strz�pkach, czapka kilka razy zszyta i w pierze ubrana. Na twarzy po�yskuj�cej
czerwonej,
biela�y tu i �wdzie szramy i szwy, mi�dzy kt�rymi rozezna� mo�na by�o i ostre
ci�cia szabli, i
t�pe uderzenia o r�by �aw i sto��w po pijanemu. Tymi hieroglifami pisa�a si�
historia �ycia na
czole pana Mikoszy. Woko�o oczu sine pr�gi, usta sine tak�e, nos i jagody w
czerwonych
brodawkach. Taki to by� go�� nowy, kt�ry ju� pod �aw� znienacka zagl�da�, zerka�
pod st�,
czy gdzie dzbana nie zobaczy.
Ledwo nowo przyby�ych gospodarz powita�, a� ci znowu wrota skrzypi� (lepiej ich
by�o
nie zamyka�) i g�os s�ycha� u bramy: � Pan wasz doma?
� Doma. Z go��mi si� pod lip� zabawia.
� To Jost, Jost! � zawo�ali wszyscy, wygl�daj�c spod ga��zi.
� Osobliwszy dzie� � rzek� w sobie poeta � kiedy i ten si� te� odwa�y�
przyjecha�,
cho� pewnie pieni�dzy moich z sob� nie wiezie.
Tylko, co to w duchu rzek�, wpad� Jost, witaj�c, �ciskaj�c, ca�uj�c, sypi�c
o�wiadczeniami
przyja�ni. By� to �redniego wieku m�czyzna, o�ywionej twarzy, niepoka�nego
stroju; a
bardzo czu�y w o�wiadczeniach i nie dziw, ka�demu co� by� winien, wi�c si�
wyp�aca�
serdeczno�ci� za pieni�dze.
� Dawno ju� was nie widzia�em � rzek� troch� uszczypliwie poeta � dobre to
przys�owie: � Chceszli straci� przyjaciela, daj mu pieni�dzy.
Jost si� troch� zap�oni�, ale przytomno�ci nie straci�, skoczy� znowu gospodarza
�ciska� i
ca�owa�.
� Nie by�em doma � rzek� � najprawdziwsza prawda.
� Jako �ywo, by� ci! � przerwa� Wojtek.
� Jak mi mo�esz k�amstwo w �ywe oczy zadawa�? � obruszy� si� Jost (bo nie by�
nic
winien Wojtkowi).
� Albo� ci m�wi�em, �e k�amiesz?
� Oba macie s�uszno�� � przerwa� Bartosz z u�miechem � Jost by� i nie by� doma;
wiem o tym, bom dwa razy do niego zaje�d�a�, a obam go nie zasta�; zawsze, jakby
mu
sroczka o go�ciu powiedzia�a czy kotek, co si� my� w kominie � wczoraj wyjecha�,
a
jutro powraca�, do�� �e nigdy go dzi� nie by�o.
Wszyscy si� �mia� do rozpuku zacz�li i tak pocz�tek zwady uton�� w weso�ym
�arcie.
Ale, gdy si� to dzieje, skrzypi w�z we wrotach, s�ycha� g�os wo�nicy.
� Hejta! Hej!
Wszyscy skoczyli � kt� to jedzie?
� Pan Slasa z �on� i c�rk�! A to zmowa, czy co? � rzek� Wojtek. � I oni w
go�cin� do
pana Wojskiego! Pozna�em Slas� po nosie, bo mu sterczy spod czapki jak
bocianowi, nie
przymierzaj�c.
Pan Petry��o sobie pogl�da� na przybywaj�cych. � Dobra nasza � rzek� � jest ju�
z kim i
poszablankowa�10. C�rka pana Slasy, Kachna, urodziwa dziewka, statecznych ju�
lat, �eby
jeszcze takich ze dwie, pu�ciliby�my si� w tany, pos�awszy za muzyk�.
� Ale, bo i druga kolasa � doda� Wojtek.
� Gdzie? Druga? � spyta� Kochanowski i w duchu my�la�: � I spi�arni nie starczy,
i
domu.
� Druga kolasa pe�na samych kobiet, panie Petry��o � doda� Wojtek.
� Wszystko to familia pan�w Slas�w i liczna ich parantela � rzek� Bartosz � znam
ich
wszystkich, by�em u nich niedawno, przeje�d�aj�c.
Ju� kobiety wesz�y do domu, a pan Slasa z owym nosem bocianim szed� ku lipie i
witali
wszystkich, g�o�no si� �miej�c; got�w by� z siebie nawet, nie pyta� czego,
dlaczego, byleby
sobie dogodzi�. On tak potrzebowa� do �ycia �miechu, jak drugi strawy; co kto
powiedzia�, co
kto zrobi�, on si� do rozpuku ze wszystkiego �mia�. Twarz jego malowa�a
charakter
osobliwszy; zmarszczki, kt�re na niej lata wydepta�y, wszystkie mia�y jakie�
pokrewie�stwo,
��czno��, zale�no�� od tych, kt�re powstaj� z u�miechu, najwi�cej ich krzy�owa�o
si� ko�o ust
i skupi�o przy oczach. W po�rodku tylko nos �w olbrzymi, nieporuszony, milcz�cy,
stoiczny,
nie mia� �adnego udzia�u w nieustannej weso�o�ci; a gdy usta ku uszom si�
rozchodzi�y, gdy
oczy chowa�y si� g��boko ze �miechu, nos jakby nie wiedzia� o niczym, pozostawa�
powa�ny,
nie zmieniaj�c swojego charakteru i wyrazu.
�miej�c si�, zaraz wita� pan Slasa:
� Cha! cha! cha! Witajcie!
�miej�c si�, powstali wszyscy go �ciska�.
Ale ju� pod lip� i miejsca dla go�ci brak�o, gospodarz prosi� do domu; popiera�
wniosek
pan Petry��o, kt�ry poczuwszy podwik�11, zerka� ku domowi raz wraz; by� za tym i
pan
Mikosza, bo pr�no wygl�daj�c, czy nie nios� dzbana, przewidywa�, �e pan wojski
nie na
such� zabaw� do domu zaprasza; � wi�kszo�� jednak obstawa�a, aby zosta� pod
lip�, gdzie
swobodniej cugle by�o, mo�na pu�ci� rozmowie, bo jej nie hamowa�a przytomno��
kobiet.
Wszcz�a si� tedy rozmowa p�ocha, weso�a, swobodna, urywana, �ywa, kt�rej
najmniej
s�ucha� i najmniej pomaga� gospodarz.
Jego najazd niespodziany w chwili, gdy najmocniej spokojno�ci pragn��,
pomiesza�;
zwolna dopiero oswoiwszy si� z po�o�eniem, przychodzi� zacz�� do swego humoru i
weso�o�ci, gdy go�cie ze sob� gwarzyli.
Prawda to, �e nigdy jedna bieda nie przychodzi sama, zawsze wiedzie z sob�
orszak
towarzyszek jak wielka jaka pani. Nim si� s�o�ce za drzewa ukry�o, przybyli
jeszcze go�cie
do Czarnego Lasu. Pan Chmura, pokorny szlachcic, kt�ry z siebie wszystkim drwi�
dawa�,
byleby si� najad� i napi�, bo doma by�o czasem i chleba sk�po, i �on� mia� z��,
czarownic�.
Zna� by�o z postawy cz�owieka. Szara na nim opo�cza, przy kt�rej lepiej si�
ubiory wytworne
wydawa�y, milcz�ca, pokorna, czarny but na nodze, szabelka gdzie� w fa�dach
ukryta, ledwie
jej koniec wystawa�; plecy od uk�on�w zgi�te, zgarbione, g�owa �ysa, oczy
brwiami i
powiekami zakryte, usta zaci�ni�te, milcz�ce. Taki by� pan Chmura, z kt�rego
niekiedy nawet
s�udzy �arty stroi� dozwalali sobie, a on si� ju� ostrzelany nie obrusza�,
powiadaj�c, �e s�owa
nie k�saj� ani bij�. Przyby� tak�e pan Konrad, niejaki pielgrzym, podobny
pierwszemu, od
misy do misy, milcz�cy, na oko zadumany, lecz w istocie niczym nie zaj�ty, tylko
na�adowaniem brzucha, kt�ry by� cz�ci� najwydatniejsz� jego ca�o�ci. Po
przywitaniu,
zwykle s�owa od niego nikt nie us�ysza� � siada� i czeka�, �eby je�� dali;
zjad�szy, trawi�;
strawiwszy, jad� znowu. Przyby� jeszcze i przyjaciel pana Wojskiego, doktor
Montanus,
krotochwilny, lecz uczony cz�owiek; trze�wy, wstrzemi�liwy, ma�om�wny, a wiele
my�l�cy.
Gdy gwar go obj��, gdy rozmowa w serce uderzy�a, zastuka�a do duszy, zaczepi�a
mi�o��
w�asn�, roz�mieszy�a, rozrusza�a, poeta rozja�ni� czo�o, rozweseli� si�,
u�miecha� si� pocz��
gadkom, zaprasza� do dzbana � pogodzi� si� z przeznaczeniem. Mo�na� by�o
inaczej?
�ona jego smutniejsze zachowywa�a oblicze, ona wiedzia�a, na czym si� ko�cz�
biesiady i
jak si� p�aci drogo chwil� takiego odurzenia, po kt�rej d�ugo w domu �lady
zostaj�.
Zastawiono wkr�tce wieczerz�. Nie by�o tam wytworu, nie by�o mis z�ocistych,
roztruchan�w ci�kich, tuwalni12 szytych per�ami, obrus�w bogatych � po prostu
wszystko
po szlachecku. W jednej misie polewanej kurzy�a si� kasza ze s�onin�, w drugiej
kluski z
serem; by�a piecze� jedna i druga, a do niej og�rki kwaszone. Sta�y dzbany z
piwem i
miodem, flasze z winem. J�li sobie zaraz podochaca� go�cie, przepijaj�c jeden do
drugiego
pe�nymi. Jeden tylko doktor Montanus uciek� zaraz, gdy pierwszego kufla
dotkni�to;
wyprosiwszy sobie ��ko w k�ciku komory, spa� si� po�o�y�. Nasi tymczasem pili
�wawo,
gdy� Bartosz �i Mikosza zach�cali wszelkimi sposoby, wnosz�c r�ne
przezdrowie13.
Pan wojski te�, jak na gospodarza przysta�o, ujrzawszy ochot� go�ci, zach�ca�,
aby pili. Gdy
ju� tuman otoczy� biesiadnik�w, gdy w g�owach ich zaszmera�o, zakurzy�o si� z
czupryny,
zacz�o pali� w piersiach i bi� my�lami do g�ry, trzeba by�o widzie� w�wczas ich
wszystkich
i s�ysze� rozmow�.
� Hej, panowie bracia! � krzykn�� Wojtek. � Posz�y panie od sto�u, za�piewajcie
pie��
jak� wasz�, panie gospodarzu nasz mi�y, o dzbanie, powitamy go i podzi�kujem, �e
nas
rozweseli�.
Dzbanie m�j pisany�
� Dajcie pok�j pie�ni, bo wam w gardle chrypie, jak w�z nie nasmarowany �
odpowiedzia� pan wojski � powiedzcie lepiej co weso�ego, bo nie ka�dy rad pie�ni
s�ucha; a
i kobiety nasze �pi� blisko, nie przysta�o je pie�ni� budzi�.
� O, wiem ci ja, wiem ciekawo�ci � rzek� Wojtaszek, nie daj�c si� prosi� do
powtarzania
gadek, co je lubi� sam bardzo.
� Gadajcie�, gadajcie � przerwa� Mikosza � rad s�ucham, kiedy pij�, byleby mi
samemu odpowiada� nie trzeba by�o, bo w g�bie zasycha pr�dko.
� Znacie braci Winiarskich w Podg�rzu?
� Ja ich znam, bom tam go�ci� niema�o � rzek� Bratosz � lat temu kilka. Dobry
cz�owiek m�odszy, zw� go Anio�em.
� A przecz go tak zw�? � spyta� z cicha Mikosza susz�c kufel.
� Pani matka to pono tak go w dzieci�stwie nazwa�a, a� mu si� to, co nierzadko,
i na
p�niejsze lata zosta�o. By� bowiem pi�kny jak owi anio�owie malowani. Nie
wiecie jeszcze,
jak si� zwie brat starszy � rzek� Wojtek � a to wam powiem. Odumarli ich
rodzice,
zostawuj�c im wie� Gorzejowo; ow� bracia pocz�li pozywa� si� o ni�, bo by�
starszy s�u�y�
wojskowo i po cudzych dworach, Anio� wiosk� posiad� i dzier�a�, i puszcza� go do
niej nie
chcia�. Nadjecha� starszy i do prawa z nim o wie� poszed�, rzek�szy: �Poczekaj,
panie Aniele,
ujrzysz, �e ci� diabe� z Gorzejowa wy�enie�, i jak rzek�, tak uczyni�, bo na nim
prawo
przewi�d�, a odt�d go wszyscy diab�em zw�, i kto wie, czy to nie zejdzie na
potomki.
Roz�mieli si� tam i sam biesiadnicy, a jeden przerwa�:
� Nic to zwa� si� Diab�em, wo�a�bym zasie ni� Kiszk�.
� Wiecie�, sk�d to posz�o? � rzek� Wojtek, podchwytuj�c. � Dawne to dzieje, ba i
nie
tak, bo sto lat temu nie ma. By� niejaki Zgierski na dworze hetmana litewskiego,
Jana
Bia�ego. Ten zasi� hetman lubi� bardzo litewsk� potraw� kiszki, a nie zwa� jej
inaczej, jeno
kuropatwy.
� To� czemu? � zapyta� pan Petry��o.
� Tak� mia� fantazj�! � odpowiedzia� Wojtek. � To� i domownicy nie inaczej
potraw�
pa�sk� nazywali, jeno tak. Trafi�o si�, �e on Zgierski, zapytany od pana, co na
st� podano,
odpowiedzia� nieopatrznie, zw�c rzecz po imieniu. W �miech z niego dworzanie i
j�li go st�d
nazywa� Kiszk�. Bola�o go to, chocia� si� im zaraz jako m�g� odcina�, a
mianowicie, �e by�
umys�u hardego i wysoko patrza�, bo c�rk� jedynaczk�, a dziedziczk� bardzo
bogat� tego
hetmana by� kocha� i w sekrecie si� oboje w sobie mi�owali. Na dobre mu jednak
wysz�o to
przezwisko, bo hetman nagradzaj�c �art, kt�ry by� sam pierwszy z niego uczyni�,
zowi�c go
Kiszk�, c�rk� mu da� po wojnie, w kt�rej si� on Zgierski niema�o ws�awi�. A tak,
odt�d po
Litwie Kiszkowie s�awni i wielkie imiona maj�.
� Ba, i przedtem, co waszmo�� m�wisz � rzek� Kochanowski � bywali ju� Kiszkowie,
bo� to czysta bajeczka, a familia Kiszk�w dobrze od Bia�ego starsza, jak w
kronikach baczy�.
� Gdzie wszak�e i ta bajeczka si� najdzie � odrzek� Wojtek.
� Nie przecz�! � odpowiedzia� gospodarz i umilk�. I pili znowu, gwarz�c; pan
Petry��o
tylko smutnie im placu dotrzymywa�; korci�o go i sw�dzi�o p�j�� do kobiet
cholewki smali�,
ale go jak na z�o�� utrzymano, a� si� one w komnat� do spoczynku zabra�y.
Tymczasem
dzbany za dzbanami goni�y, z piwnicy na st�, u sto�u do gard�a biesiadnik�w,
przeci�ga�a si�
ochota, chocia� i misy dawno ze sto�u zebrano, i obrusy zdj�to. Siedzieli jedni
na �awach,
drudzy na ziemi, ci stali, owi chodzili, a wszystko wko�o dzban�w, z kt�rych
rozpocz�wszy,
nie ustawali suszy� do dna. Weso�a pogadanka, coraz butniejsza a �mielsza w
miar� kufl�w
wypitych, ros�a i szumia�a g�o�no.
� Przezdrowie pana Wojskiego, ochotnego gospodarza � wni�s� Bartosz, naradziwszy
si� z Mikosz� � w r�ce pana Slasy!
Slasa powsta� z �awy, potrz�s� nosem, pe�n� przepit� przyj��, a za�mia� si�
przed i po kuflu;
posz�a kolej dalej, nikt jej nie opu�ci�.
� Nie ma tylko Chmury i nie pi� naszego zdrowia � rzek� Wojtek.
� Gdzie Chmura? � spyta� gospodarz czeladzi. Nikt o nim nie wiedzia�.
� Zwyczajnie Chmura � rzek� jeden podpity � pow�drowa� dalej z deszczem.
Wtem drzwi skrzypn�y, kto� wchodzi�, by� to w�a�nie pan Chmura, ale w dziwnym
stroju,
bo ca�y ob�ocony, mokry, kapi�cy.
� C� to waszeci? � spyta� gospodarz. � Czy� doprawdy chmur� zosta�, �e taki
jeste�
mokry?
� Wielmo�ni panowie a bracia � odpowiedzia� szlachcic � okropny wypadek!
� Co? jak? M�w! �� zawo�ali wszyscy.
� Wyszed�em si� orze�wi� �wie�ym powietrzem, przechadza�em si� po podw�rku tam i
sam, zaszed�em jako� mimo kuchni.
� Zalecia� ci� mo�e zapach pieczeni?
� Nie! nie! Nic mnie nie zalecia�o, ale ja zalecia�em.
� Dok�d?
� W jak�� przekl�t� dziur�, jam� i przepa��, pe�n� wody, i oto, co si� ze mn�
zrobi�o.
Moja ostatnia opo�cza na nic.
To m�wi�c, ociera� si� biedny i kiwa� g�ow�.
� W��e to do fraszek, panie wojski � rzek� Bartosz.
� Niechybnie � odpowiedzia� Kochanowski u�miechaj�c si�.
� A kiedy mnie, to i pan�w wszystkich � przerwa� Chmura, spluwaj�c � cho� nie
wszyscy cale mokrzy jak ja, ale ka�dy ma swoj� mokr� stron�.
�miech powszechny da� si� s�ysze�, wrzawa powsta�a. � Bardzo dobrze, wybornie �
wo�a� Jost � wszyscy do fraszek, bez wyj�tku!
� A waszmo�� pierwszy � rzek� Jan.
�miej�e si� do taszki14, bo i ciebie,
m�j Jo�cie, w�o�� mi�dzy fraszki.
Oklaskami pokryto �arcik poety, a Jost si� zaczerwieni� i sam poklepywa�, a
�ciska� pana
Wojskiego serdecznie.
� B�dzie to tak wszystkim nam � rzek� cicho pan Mateusz (�w co to go na koniu
ledwo
by�o wida�, tylko si� ko�pak miga� i w�sy) do pana Slasy � moim w�som, a
waszecinemu
nosowi pewnie si� dostanie.
� I mojej �ysinie nie minie �� rzek� Bartosz.
� Ho! ho! To�, to i pan Bartosz wiersze sk�ada � podchwyci� Wojtek. � Vivat,
poeta
nowy! Fraszka stary Rej i m�odszy pan wojski.
� M�g�bym ja wiele fraszek napisa� � odpar� Bartosz � bom do nich, je�d��c,
wiele
wzork�w nazbiera�, ale si� nie mieszam w nie swoje. Dobrze, �e si� podpisa�
umiem manu
propria15, b�dzie na szlachcica dosy�.
� Przezdrowie gospodarskie! � krzykn�� po wt�re Mikosza pijany, powstaj�c, a
ledwie
si� mog�c utrzyma� na niepos�usznych nogach.
� Dajcie� mi pok�j! � rzek� gospodarz � bo dla mojego zdrowia, wy swoje
potracicie;
pili�cie ju� moje.
� Nie wszyscy! nie wszyscy! � zawo�a� Mikosza, sepleni�c.
� Wszyscy pili�my; kt� nie pi�? � ozwa�y si� g�osy.
� A � a doktor Montanus?16
� Gdzie� on jest?
� Dawno spa� poszed�, �eby si� nie upi� � ostro�ny.
� To si� nie godzi � rzek� Bartosz � pogardza nami czy co? Ucieka od nas, he?
albo to
krzywda kufel z nami wychyli�, czy to ju� �mier� na dnie siedzi? Dumny pan
po�o�y� si�
spa�, bo mu szlachta �mierdzi, rad by zawsze tylko maca� ja�nie o�wieconych i
przewielebnych.
� Wyp�azowa� go! � krzykn�� pan Mateusz. � Da� mu nauk�! Sprawi� mu �a�ni�! �
zawo�ali inni. � Co to? dlaczego si� b�dzie od nas usuwa�? Co lepszego ten
Niemiec! � Ten
Hiszpan! � Ten W�och! � Ten heretyk jeden! � Ten bajbardzo17. Chod�my do niego!
�
Gdzie on? Gdzie?
� Dajcie� mu waszmo�ciowie pok�j! � rzek� Jan. � �pi dawno! Jutro spraw�
wytoczym.
� Jak �mie spa�? � zawo�a� pan Slasa, �miej�c si� sam pierwszy z tego, co mia�
powiedzie�. � Jak �mie spa�, kiedy my pijemy? A to� chan tatarski dopiero po
swoim
obiedzie pozwala kr�lom i mocarzom je��, to i my tyle marny prawa jak on, nie
dozwoli�
spa�, a� si� sarni wprz�dy prze�pim? Gdzie ten kusy Niemiec? � Poszukajmy go po
k�tach!
Za nim! Za nim! pu�ci� psy, niech go tropi�, �acno im b�dzie, bo �mierdzi
lekarstwem jak
kozio�.
Powstali wszyscy, run�y �awy, sto�ki, st� j�cza�; dzbany zabrz�k�y.
� Hej, hej! Za nim! Gdzie si� schowa�? B�dzie polowanie! � Tu, tu! � krzykn��
Wojtek
� prowadz�c. � St�j wasze � zatrzyma� go gospodarz � tu kobiety �pi�. Pan
Petry��o
wstrzyma� go tak�e. � Tu si� hurmem nie idzie � rzek� z u�miechem � po jednemu
szcz�liwemu, juvante Amore18.
� Patrzcie go no, z Amorem! tego starego� Jakom �yw, jeszcze mu podwika pachnie,
cho� ju� z�by w g�bie ta�cuj� i po�owa ich wyskaka�a precz.
� Co? Co? Jak ty mi� nazywasz?! Co ty mi z�bami przymawiasz, m�okosie,
go�ow�sie?!
� I porwali si� oba za szable.
Zapomniano na chwil� o doktorze, zwada si� wszcz�a u proga komnaty. � Co ty mi
przycinasz z�bami? � Czego ode mnie chcesz, stary grzybie zakochany? � A nu,
spr�buj si�
ze mn�!
� Tylko nie po pijanemu � rzek�, hamuj�c ich gospodarz � a nie w moim domu. Dom
to
Musis19 po�wi�cony, szanujcie go prosz�, a rozejmcie si�, nie chc� rano wzywa�
cyrulika z
Za�atwy, aby ugod� czyni� po biesiadzie; ani ksi�dza, kt�ry by jak J�drzejowi
�elis�awskiemu
�piewa� � wieczny odpoczynek, po weso�ym przezdrowie. Kiedy chcecie
zabawy, p�jd�my spoi� Montana, co si� po�o�y� trze�wy, niech wstanie pijany.
� Do doktora, do doktora chod�my! Id�my! Gdzie on? � Wszyscy si� potoczyli,
�miej�c,
d�wigaj�c dzbany, przychylaj�c, swarz�c. Wywi�d� ich gospodarz do ma�ego
alkierza, gdzie
spokojny Montanus zasypia�, otuliwszy si� w k�cie. Zbudzi� si�, pos�yszawszy
wrzaski doktor
i usiad� na ��ku.
� C� to? � rzek� po �acinie. � Czy kt�ry z was kona, �e mnie budzicie?
Potrzebny ju�
wam jestem? He!
� Nie � rzek� Bartosz, wyst�puj�c naprz�d � inny interes do waszeci. Godzi si�
to
gardzi� nami, jak ostatnimi ciury i p�j�� spa�, legn�� sobie, gdy my ochot�
mamy? Albo� to
nie zniewaga? h�? S�uchaj, ty heretyku, albo si� bij ze mn�, albo pij
przezdrowie pana
Wojskiego!
� A ju�ci� wol� wino ni� guza � rzek� Montanus weso�o, widz�c, �e si� pijanym
nie
wykr�ci. � Podajcie mi czasz�.
Tu dopiero zacz�a si� pijatyka na nowo, kt�ra trwa�a do dnia bia�ego u ��ka
doktora w
ma�ym alkierzy � ku, szale�sza jeszcze, g�o�niejsza, weselsza ni� wprz�dy,
dop�ki go�cie po
jednemu nie popadali, jak potrute muchy. S�udzy ich i czelad� doma nadesz�a
w�wczas;
pobrano ich po jednemu i wyniesiono ich do wielkiej izby, gdzie siana nas�ano i
pokotem ich
na nim pok�adziono na woj�okach i kilimkach. Nazajutrz trwa�y jeszcze ostatnie
biesiady,
gospodarz my�la�, �e si� sko�cz� do wieczora, ale przesz�a pijatyka na dzie�
trzeci, go�cie si�
tylko zmieniali, przybyli nowi, wr�cili pierwsi i znowu tak dni kilka usz�o.
Cz�sto
Kochanowski powtarza� sobie: By�o mi s�ucha� ksi�dza Padniewskiego! � Ale ju�
by�o po
czasie.
W tydzie� potem dopiero siedz�c sam jeden pod lip�, poeta wszystkich swoich
biesiadnik�w w�o�y� do fraszek: � pana Slas�, Chmur�, Mikosz�, Bartosza, Wojtka,
Petry���,
Josta itd. Na ko�cu doda�:
Jeden pan wielmo�ny niedawno powiedzia�:
W Polsce szlachcic, jakby te� na karczmie siedzia�;
Bo kto jeno przyjedzie, to z ka�dym pi� musi,
A �ona po�ciel zw��cz�c nieboga si� krztusi.
Gr�dek, 20 lipca 1840 r.
1 Czarny Las, Czarnolas � wie� w pow. zwole�skim, woj kieleckim, gdzie mieszka�
i tworzy� swoje dzie�a
najwi�kszy poeta polskiego Odrodzenia, Jan Kochanowski (1530�1584).
2 Filip Padniewski (zm. 1572) � podkanclerzy koronny, biskup krakowski, opiekun
uczonych i artyst�w.
3 Samuel Maciejowski (1498�1550) � biskup krakowski, m�� stanu, opiekun kultury
i nauki.
4 Ci�gn�� kota (st. pol.) � popija�; tu: ucztowa�, korzysta� z go�ciny.
5 Dywdyk, tyftyk (z tur.) � gatunek tkaniny jedwabnej lub we�nianej; tu: d�ugie
i bogate przykrycie na
konia.
6 Mirabilia, stupenda (�ac.) � dziwne, zdumiewaj�ce.
7 Ab ovo (�ac.) � dos�ownie: od jajka; tu w przeno�ni: od pocz�tku wydarzenia.
8 Marcha (z niem.) � stary ko�, szkapa.
9 Nie l�a by�o (st. pol.) � nie wolno by�o, nie wypada�o.
10 Poszlabankowa� (st. pol.) � tu: pota�czy�.
11 Podwika (st. pol.) � nakrycie g�owy kobiecej; tu: kobieta.
12 Tuwalnia (st. pol.) � r�cznik.
13 Przezdrowie (st. pol.) � toast.
14 Taszka (z niem.) � kiesze�.
15 Manu propria (�ac.) � w�asnor�cznie.
16 Montanus, Montan � doktor Hiszpan, uwieczniony we fraszkach Kochanowskiego.
17 Bajbardzo (st.pol.) � byle co, lada co, hetka p�telka.
18 Juvante Amore (�ac.) � z pomoc� Amora, bo�ka mi�o�ci.
19 Musis (�ac.) � muzom, czyli opiekunom sztuki i nauki.