13999

Szczegóły
Tytuł 13999
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13999 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13999 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13999 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Ignacy Kraszewski WIECZ�R W CZARNYM LESIE By�o to w maju, w najpi�kniejsz� por� roku; � s�o�ce ju� si� zni�a�o powolnie na zach�d, s�owiki �piewa� zaczyna�y, kwitn�ce czeremchy wo� rozsy�a�y doko�a; lubo i weso�o by�o w Czarnym Lesie1. Kt� z nas nie wie, �e w tej wieczornej godzinie, �wiat �mo�e jest jeszcze pi�kniejszy ni� w mglistym poranku? To �wiat�o z�ote, padaj�ce tu i �wdzie, za kt�rym ci�gn� si� od przedmiot�w cienie malownicze, to niebo r�nobarwne, rumieni�ce si�, wyz�acane, co chwila zmieniaj�ce si�, ile� to wdzi�ku dodaje widokom! Kochanowski, jak ka�dy poeta, kochaj�c przyrodzenie, w�a�nie w tej chwili wyszed� by� na pr�g domu, aby si� nacieszy� pi�knym wieczorem wiosennym. Zamkn�� za sob� drzwi izby i dzieciom, kt�re za nim biega�y, kaza� pozosta�; sam ruszy� z ganku ku starej lipie, stoj�cej w po�rodku dziedzi�ca. Pod ni� wida� by�o prost� �awk� i st� d�bowy � zwykle tam siadywa� poeta, gdy my�li swoje zebra� chcia� swobodnie i odda� karcie papieru, kt�ra je nie�� mia�a przysz�o�ci. I teraz szed� w tym celu zamy�lony, ale ogl�da� si� na dom na�ogowo, niespokojnie i m�wi� do siebie: � Dzi�ki Bogu! Wolny jestem od natr�t�w i popracuj� chwil� spokojnie; w�a�nie pora po temu, mi�y wiecz�r! Lecz przed lud�mi ani pracowa�, ani my�le�, ani si� nawet pi�knym Bo�ym �wiatem nacieszy� nie mo�na. Ledwie� siad�, ledwie� wzi�� pi�ro, ju� ci skrzypi� wrota, otwieraj� si�, ju� ci ko�ata go�� do izby. Id� k�niemu w imi� staropolskiej go�cinno�ci, sad� go do kufla, i pij z nim i trwo� drogie godziny �ycia. Przyjedzie wartog��w jaki, zaszumi, zakr�ci si�, jak owa kuk�a w jase�kach, we�mie ci w kalet� kilka twoich godzin i polecia� dalej. �eby� to ich przyjmowa� tylko kosztem piwnicy i spi�arni, marna by to by�a strata; ale kosztem czasu! Kosztem czasu! Kosztem �ycia! Tak m�wi�c, doszed� poeta pod lip�, usiad� pod ni�, po�o�y� ksi�g�, papier i pi�ra przed sob� na stole i obejrza� si�. W�a�nie pod cie� lipy wkrada� si� z�oty promie� zachodz�cego s�o�ca; jakby odchodz�c �egna� poet�; ch�odny wietrzyk porusza� z lekka ga��zie, w kt�rych �wiercza�y drobne ptasz�ta. Na dziedzi�cu obwiedzionym parkanem, wida� by�o ruch gospodarski. Tam wraca�o z pola byd�o, tu owce ze spuszczonymi g�owy, becz�c, sz�y do zagrody, skaka�y m�ode �rebce przed stajni�. Szli parobcy i czelad� za r�n� robot�, dziewki do dojenia kr�w, wy�piewuj�c weso�� piosnk� gminn�, kt�ra si� rozchodzi�a w powietrzu, milej d�wi�cz�c nad uczon� muzyk� w pa�acach. Wszystko zdawa�o si� weso�e, o�ywione, szcz�liwe. Wybieg�y i dziatki na ganek si� bawi�, a ich wrzawa wkr�tce oczy ojcowskie zwr�ci�a, kt�re na weso�ej gromadce d�ugo spocz�y. � M�j Bo�e � rzek� sobie poeta � rozkoszne to �ycie, prawda, swoboda wiejska mi�a, w domu dzi�ki Bogu szlachecki dostatek, ale gdzie� tu pracowa�! Serce si� rozrywa na tyle cz�ci, g�owa na tyle my�li, jak tu znale�� chwil� swobodn� do pisania! Mia� ci mo�e s�uszno�� Padniewski2 i Maciejowski3, gdy mi stan duchowny str�czyli. Nauki i muzy wymagaj� zupe�nego im oddania si�, trudno si� mi�dzy nie a �wiat podzieli�, zawsze serce i my�li z jednej tylko strony zostan�. O! zaprawd� trudno! To m�wi�c poeta roz�o�y� ksi�g�, opar� si� i duma�; przerwa� dumanie g�os dzieci�cia, odwr�ci� g�ow�, spojrza� znowu. � Ani sposobu zebra� my�li! � m�wi� w sobie. � Tu to, tam owo odrywa. Samotne �ycie, cisza tylko mog� rodzi� doskona�e, natchnione twory, dusza w�wczas mniej zu�yta, mniej z si� wycie�czona. Serce pa�a do wszystkiego, bo niczego nie skosztowa�o, samo cia�o z nienasyconymi a pragn�cymi nami�tno�ciami, w�r�d krzyk�w bole�ci, podsyca zapa� poety. � Krzyk bole�ci, mo�e by� najpi�kniejszym �piewem. Ale �ycie jednostajne, swobodne, spokojne, regularne, przerywane tylko nudnymi powszednich ludzi odwiedzinami, niszczy powoli, wycie�cza i do wszystkiego niezdatnym czyni. Czemu Dawid tak cudownie �piewa�? � bo by� nieszcz�liwy! Najpi�kniejsze twory rodz� si� w bole�ciach � s�abe dzieci nic nie kosztuj� rodzic�w, ale te� niewiele warte � piszmy! � I westchn��. Zaledwie wzi�� pi�ro do r�ki, us�ysza� g�os w��darza, kt�ry czelad� za jakie� przewinienie nagania�. To znowu my�li mu rozbi�o, mimowolnie s�ucha� oddalonego gwaru, kt�ry go zajmowa�, rzuci� pi�ro i wzruszy� ramionami. � Niepodobna! Niepodobna! Potem usiad� na �awie, za�o�y� r�ce i duma�, spogl�daj�c na zachodz�ce s�o�ce, �wiec�ce zza drzew. � Ha! Dobra i ta chwila swobodnego dumania, je�eli nic nie zostawi� na papierze, to przynajmniej pomy�l� nad przysz�� prac�; spoczn� po gwarze. Ledwie si� drzwi zamkn�y za �askawymi go�ciami, jestem znu�ony, jakbym wraca� z pola od p�uga. S�o�ce zachodzi�o, dzieci szczebiota�y na ganku i swawoli�y, ptaszki �wiergota�y na ga��ziach lipy, powietrze ko�ysa�o si� wonne i czyste � Kochanowski przez chwil� nasyca� si� obrazem pi�knego wieczora. I znowu schwyci� pi�ro, usiad� i pisa�; napisa� dwa wiersze, ale us�yszawszy skrzypienie wr�t podw�rza, rzuci� pi�ro, pochyli� si� i spojrza� w g��b. � Czy znowu go��? � rzek� zniecierpliwiony. � Czy znowu kto wlecze kota ci�gn��4 do Czarnego Lasu, nie wytrze�wiwszy si� jeszcze mo�e po pijatyce u s�siada? We wrotach spostrzeg� je�d�ca na wielkim rumaku. � Kt� to? A! Petry��o! Zaprawd�, m�g� sobie by� obra� inn� chwil� do odwiedzin. � I zwin�� papier, zamkn�� ksi�g�, westchn��, gotuj�c si� naprzeciw go�cia, kt�ry wje�d�a�, spytawszy si� u wr�t w�odarza: � Czy pan doma? � Doma � odpowiedzia� z uk�onem w��darz, kazawszy wrota otworzy�. Wyszed� te� smutny poeta spod lipy przeciw niemu. Przybywaj�cy by� to cz�owiek dobrze ju� pod�y�y, niegdy� wojak, pami�taj�cy dobrze Zygmunta Starego wyprawy, zwa� si� Petry��o. Ubrany by�, cho� to niby po podr�nemu, ale dosy� wykwintnie i starannie: na koniu rz�d z�ocony, dywdyk5 �wiec�cy, trz�side� u �ba ko�skiego co niemiara. Str�j je�d�ca by� mieszanin� wszystkich na�wczas u�ywanych w Polsce, by�o tam po trosze i z w�gierska, i z hiszpa�ska, i z w�oska, i z tatarska, i po polsku; cacek i �wiecide� wi�cej ni� na m�a powa�nego i wojaka przysta�o. � Ostrogi u but�w wyz�acane, u czapki czaple pi�ro z kosztown� zapon�, na szyi spinka �wiec�ca, r�koje�� szabli suto sadzona, cho� fa�szywym kamieniem, na palcach pier�cienie, pasek w�ski, ale b�yszcz�cy nabijaniem r�nym, spina� sukni� do�� d�ug�, kt�rej po�y sp�ywa�y ku ziemi; pod ni� by�a kr�tsza, obcis�a, z materii litej. W takim stroju, jak w pokrowcu �wietnym, wygl�da�a szczeg�lnie ko�cista persona pana Petry��y. A naprz�d g�owa wzniesiona na wysch�ej ��tej szyi, kt�rej w�os by�by dawno siwy, gdyby go krakowscy aptekarze nie ufarbowali ma�ciami; twarz chuda, ko�ci na niej znaczne, jak na zm�czonej szkapie, policzki wpad�e, ��te, oczy g��boko w g�owie, ale �wiec�ce, brew nad nimi malowana, w�s pod nosem wielki czerniony, br�dka podobnie�. Mimo powierzchowno�ci, kt�ra lata wydawa�a ukryte, Petry��o pe�en by� �ycia; b�yszcza�y mu oczy, usta si� �mia�y, trz�s�a si� sk�ra na jagodach, a suchy, czasem �wiszcz�cy, czasem kaszlem przerywany g�osek nie pr�nowa� nigdy. Skoro ujrza� poet�, zsiad� z konia, kt�rego odda� s�udze, i po�pieszy�, odkrywszy g�ow�. � S�u�by moje powolne � rzek�. � Witajcie � odpowiedzia� Jan zimno. � Jak�e zdrowie waszmo�ci? � Zawsze dobrze � rzek� Petry��o, �miej�c si� i zacieraj�c r�ce. � Chorob�, kiedy przyjdzie, szabl� odp�dzam, nie dam si� ju� pewnie �mierci w ��ku, kiedym si� jej nie da� na wojence. � Ej, wie ona, gdzie was bezbronnego przydybie! � rzek� Kochanowski, u�miechaj�c si�. � O! A gdzie� to? � Przy kolankach jakiej� g�adkiej mi�o�nicy, gdy o wszystkim zapomnicie; pewnie was tam najdzie, je�eli si� nie ustatkujecie! Szli tak, gwarz�c, ku domowi. � Zawsze� to � rzek� Kochanowski � tak zapalczywy gaszek, mimo wieku. � Co tam o wieku prawicie! � sykn�� Petry��o opryskliwie. � Bierz licho ksi�dza, co mi lata zapisa�, kiedym zdr�w jak ryba, a drugiego m�okosa przeskocz�. � Tego si� pr�dko pozb�d� � rzek� w duchu poeta � pojedzie on dalej, bo nie ma u mnie do kogo koperczak�w stroi�; � �ona nie m�oda, a dzieci nadto m�ode jeszcze. Ledwie weszli na pr�g domu, skrzypi� znowu wrota dziedzi�ca; odwr�ci� si� smutno gospodarz, spojrzy � drugi towarzysz przybywa, ju� wje�d�a i toczy koniem w podw�rcu. Ten drugi by� to m�czyzna m�ody, smuk�y, chudy, opalony, ubrany niepocze�nie, na koniu prosto osiod�anym, w opo�czy ciemnej, z nahajk� w r�ku � p�dzi� czwa�em do ganku. � Hola, ho! St�jcie! � rzek�. � Poczekajcie! I ja przybywam! � Widz� to � pomy�la� w duchu poeta � ale B�g widzi, �e mnie to wiele nie raduje. � Odwr�ci� si� jednak cierpliwy uprzejmie i powita� przybywaj�cego Wojtka, znanego naok� gadu��. � Teraz to ju� niechybnie przepad� m�j wiecz�r � rzek� do siebie z rezygnacj� poeta. � Wojtek do jutra b�dzie gada�, kiedy raz j�zyk rozpu�ci. Dobrze m�wi� pan Padniewski, nie ma, jak cisza klasztoru; nie ma, jak odosobnienie. � Co mam wam powiedzie�! Co mam, wam powiedzie�! � przerwa� Wojtek zaraz zsiadaj�c. � Ciekawo�ci! mirabilia! stupenda!6 � Chod�my� s�ucha�, prosz� do domu! Stali w progu. � Ej, po co nam do domu, taki pi�kny wiecz�r! Ot, lepiej p�jdziemy pod lip� waszmo�cin�, tam wi�cej powietrza i gwarzy si� swobodnie na dworze, a mo�e i kto jeszcze nadejdzie! � Albo� co! � podchwyci� Kochanowski z przestrachem. � Spotka�em tu niedaleko Bartosza. � Bartosza? � Tak! Tego to dobrego kompana, co z domu do domu ca�y rok pielgrzymuje, a do swojego inaczej nie zajrzy, a� na ostatku, go�ciem tylko b�d�c u �ony. � Pewnie i on tu nadejdzie, a pono� to nie kto inny? � A on ci to! � rzek� muskaj�c w�sa pan Petry��o. I ukaza� si� Bartosz. � By� to m�czyzna, lat oko�o czterdziestu, rumiany, weso�ej twarzy, dobrze podhodowanego opaciego �o��dka. Suknie na nim wygodne, ale nie nowe i nie strojne; ko� jego chudy, jak zwykle na cudzym obroku. G�ow� mia� okryt� bia�� czapeczk�, spod kt�rej jednak nie wymyka�y si� w�osy, bo ich nic na �bie nie by�o. Posz�y one wszystkie z dymem winnym; natomiast mia� czarn� i g�st� hiszpa�sk� br�dk�, kt�ra jakby wynagradzaj�c za �ys� g�ow�, ros�a bujno, by zbo�e w Ukrainie, a� mi�o by�o patrze�. � Ha! Witajcie�, witajcie�, panie wojski � rzek� z daleka Bartosz � kopa lat, kopa lat, jakem w waszym domu nie by�. � Wdzi�czen za �ask�, �e o mnie nie zapominacie � odpowiedzia� gospodarz, a w duchu pomy�la�: � Coraz mi wi�cej przybywa, przepad� wiecz�r i praca, trzeba by� go�cinnym! By�o ci zosta� ksi�dzem, jak radzi� Padniewski! By�o ci si� zmniszy�! Chcia�e� onej swobody wiejskiej zakosztowa�, masz j� niebo�e, a� ci gard�em lezie! Ledwie Bartosz sapn�wszy i obejrzawszy si�, czy nie . ujrzy dzbana, siad� na �awie i westchn��; ledwie Petry��o poprawi� okurzonego stroju; ledwie Wojtek opowiadanie jakie� ab ovo7 rozpocz�� � skrzypn�y wrota znowu. � Czy nas�anie, czy czary? � pomy�la� poeta. � Kt� nam przybywa? � rzek� Petry��o. Spojrz�, jedzie kto� konno jeszcze; � nowy go��. W �miech wszyscy, skoro go ujrzeli, bo i by�o si� z czego �mia�. Na wielkiej marsze8 bu�anej, kt�rej rz�d by� czarny, jecha�o co� tak ma�ego, �eby� to wzi�� z daleka za dobry t�umok podr�ny. By� to s�awny junak pan Mateusz, znany z ma�ej postaci, a wielkiej odwagi. Jecha� on w jasnoseledynowym kontuszu, w ��tych butach, w ko�paku bardzo wysokim. Oczy i w�osy mia� kruczej czarno�ci, twarz rumian�, o�ywion�, usta �wie�e jak jagody, trzyma� si� prosto jak kij, a nieustannie naok� zerka� oczyma, jakby czego szuka�; w istocie, �eby dojrze�, czy kto nie szydzi z jego postawy. Opr�cz ko�paka, kt�ry zapewne mia� miny i urody dodawa� panu Mateuszowi, mia� on w�sy, ale takie, kt�rych by mu by� najogromniejszy drab pozazdro�ci�. Czarne by�y, l�ni�ce, a tak d�ugie, �e z jednej i drugiej strony twarzy wystawa�y mu po �wier� �okcia. �artownisie m�wili, �e z nimi wygl�da�, jakby trzyma� kij w z�bach, ale m�wili to po cichu, bo Mateusz jak osa do oczu skaka�, byle mu kto czym jego nieszykown� postaw� przypomnia�. Ujrzawszy siedz�cych pod lip�, poskoczy� przyby�y ku nim i powita� poet� �ci�nieniem r�ki, potem towarzyszy w kolej; ci go uroczy�cie powitali, prostuj�c si� jak najmocniej i staraj�c si�, �eby ich twarzy nie dosta�, co nie by�o trudnym. Omal tam zaraz z tego nie przysz�o do zwady, gdyby Wojtek, kt�remu sz�o o to, �eby go s�uchano, nie rozbroi� w pocz�tku zwa�nionych, �artuj�c z stron obu. Pos�ano po dzbany, bo wtenczas inaczej nie l�a by�o9 go�ci przyjmowa�, tylko pe�nymi. Tymczasem toczy�a si� rozmowa o nowinach z kr�lewskiego dworu, od Turek, o wie�ciach, jak mia�y si� odby� sejmiki, o przysz�ych urodzajach i cenach; nikt z poet� nie m�wi� o tym, co go zaj�� mog�o, co go si� tyka�o, ka�dy pl�t� swoje, dla siebie. Petry��o opowiada�, jako si� mia� do pewnej g�adkiej pani, kt�ra go srodze zwiod�a, �e kijmi od m�a po grzbiecie dosta�, z czego si� prawie cieszy�, �e go jeszcze r�wno z gachami niebezpiecznymi uwa�aj�c, karano; Wojtek papla�, co mu �lina do g�by nios�a; Bartosz pozbierane w podr�y plotki, jedne po drugich jak z woru wytrz�sa�; Mateusz za�o�ywszy znowu ko�pak na g�ow�, aby wzrostu sobie przyczyni�, chodzi�, �wiszcz�c, pod lip�. Wsta� Kochanowski i poszed� do domu. Na progu spotka�a go �ona nieboga, i wskazuj�c na konie, kt�re s�udzy wodzili po podw�rzu, spyta: � Tatarzy to, czy co? � Go�ci B�g da�, moja mi�a Hanno � rzek� Jan � trzeba ich przyj��, . ka�cie tam uwarzy� wieczerz�, a dob�d�cie miodu z piwnicy i jaki dzbanek wina. � Wielu� ich tam B�g da�? � spyta�a. � Jest ich dot�d czterech � rzek� Jan � ale kiedy ju� posz�o na to, to si� pewnie i wi�cej przysunie. � �e te� to nigdy nie ma pokoju � odpowiedzia�a wzdychaj�c kobieta. � A c� by to by�o, moja mi�a Hanno � rzek� Jan � gdybym by� ow� przyj�� kasztelani�, jake�cie mi bardzo w�wczas �yczyli! Teraz jam sobie szlachcic prosty, a niech no by si� tu krzes�o senatorskie wtoczy�o, j�liby si� sypa� panowie senatorzy, by�o� by to dopiero s�ucha�! By�by zasi� pan kasztelan zjad� pana Wojskiego w p� roku. Ale dajmy pok�j � dobrze jest, jako B�g da�, starzy nasi m�wili, go�� od Boga. � Dawno to chyba, m�j panie � rzek�a pani Janowa � kiedy ich B�g rzadziej przysy�a�. Potem zawo�a�a na dziewki, a Jan, westchn�wszy, poszed� znowu ku lipie. Ale tu ju� miasto czterech, sze�ciu zasta� go�ci; przysz�o ich dwu razem, gdy sta� w sieni z �on�. Muzyk s�awny na lutni Bekwark, przyjaciel poety, a kunstmistrz swego czasu niepor�wnany, kt�ry wsz�dzie by� mi�ym go�ciem, ba i w kr�lewskim dworze. Drugi pan Mikosza, s�awny te�, ale tylko pijak. Ten ostatni wygl�da�, jak przysta�o na tego, kt�ry od rana do nocy z kuflami tylko i dzbanami ma do czynienia. Suknia na nim splamiona szara, kontusina wytarty, buty ob�ocone, szabelka pogi�ta i pokrzywiona, pas w strz�pkach, czapka kilka razy zszyta i w pierze ubrana. Na twarzy po�yskuj�cej czerwonej, biela�y tu i �wdzie szramy i szwy, mi�dzy kt�rymi rozezna� mo�na by�o i ostre ci�cia szabli, i t�pe uderzenia o r�by �aw i sto��w po pijanemu. Tymi hieroglifami pisa�a si� historia �ycia na czole pana Mikoszy. Woko�o oczu sine pr�gi, usta sine tak�e, nos i jagody w czerwonych brodawkach. Taki to by� go�� nowy, kt�ry ju� pod �aw� znienacka zagl�da�, zerka� pod st�, czy gdzie dzbana nie zobaczy. Ledwo nowo przyby�ych gospodarz powita�, a� ci znowu wrota skrzypi� (lepiej ich by�o nie zamyka�) i g�os s�ycha� u bramy: � Pan wasz doma? � Doma. Z go��mi si� pod lip� zabawia. � To Jost, Jost! � zawo�ali wszyscy, wygl�daj�c spod ga��zi. � Osobliwszy dzie� � rzek� w sobie poeta � kiedy i ten si� te� odwa�y� przyjecha�, cho� pewnie pieni�dzy moich z sob� nie wiezie. Tylko, co to w duchu rzek�, wpad� Jost, witaj�c, �ciskaj�c, ca�uj�c, sypi�c o�wiadczeniami przyja�ni. By� to �redniego wieku m�czyzna, o�ywionej twarzy, niepoka�nego stroju; a bardzo czu�y w o�wiadczeniach i nie dziw, ka�demu co� by� winien, wi�c si� wyp�aca� serdeczno�ci� za pieni�dze. � Dawno ju� was nie widzia�em � rzek� troch� uszczypliwie poeta � dobre to przys�owie: � Chceszli straci� przyjaciela, daj mu pieni�dzy. Jost si� troch� zap�oni�, ale przytomno�ci nie straci�, skoczy� znowu gospodarza �ciska� i ca�owa�. � Nie by�em doma � rzek� � najprawdziwsza prawda. � Jako �ywo, by� ci! � przerwa� Wojtek. � Jak mi mo�esz k�amstwo w �ywe oczy zadawa�? � obruszy� si� Jost (bo nie by� nic winien Wojtkowi). � Albo� ci m�wi�em, �e k�amiesz? � Oba macie s�uszno�� � przerwa� Bartosz z u�miechem � Jost by� i nie by� doma; wiem o tym, bom dwa razy do niego zaje�d�a�, a obam go nie zasta�; zawsze, jakby mu sroczka o go�ciu powiedzia�a czy kotek, co si� my� w kominie � wczoraj wyjecha�, a jutro powraca�, do�� �e nigdy go dzi� nie by�o. Wszyscy si� �mia� do rozpuku zacz�li i tak pocz�tek zwady uton�� w weso�ym �arcie. Ale, gdy si� to dzieje, skrzypi w�z we wrotach, s�ycha� g�os wo�nicy. � Hejta! Hej! Wszyscy skoczyli � kt� to jedzie? � Pan Slasa z �on� i c�rk�! A to zmowa, czy co? � rzek� Wojtek. � I oni w go�cin� do pana Wojskiego! Pozna�em Slas� po nosie, bo mu sterczy spod czapki jak bocianowi, nie przymierzaj�c. Pan Petry��o sobie pogl�da� na przybywaj�cych. � Dobra nasza � rzek� � jest ju� z kim i poszablankowa�10. C�rka pana Slasy, Kachna, urodziwa dziewka, statecznych ju� lat, �eby jeszcze takich ze dwie, pu�ciliby�my si� w tany, pos�awszy za muzyk�. � Ale, bo i druga kolasa � doda� Wojtek. � Gdzie? Druga? � spyta� Kochanowski i w duchu my�la�: � I spi�arni nie starczy, i domu. � Druga kolasa pe�na samych kobiet, panie Petry��o � doda� Wojtek. � Wszystko to familia pan�w Slas�w i liczna ich parantela � rzek� Bartosz � znam ich wszystkich, by�em u nich niedawno, przeje�d�aj�c. Ju� kobiety wesz�y do domu, a pan Slasa z owym nosem bocianim szed� ku lipie i witali wszystkich, g�o�no si� �miej�c; got�w by� z siebie nawet, nie pyta� czego, dlaczego, byleby sobie dogodzi�. On tak potrzebowa� do �ycia �miechu, jak drugi strawy; co kto powiedzia�, co kto zrobi�, on si� do rozpuku ze wszystkiego �mia�. Twarz jego malowa�a charakter osobliwszy; zmarszczki, kt�re na niej lata wydepta�y, wszystkie mia�y jakie� pokrewie�stwo, ��czno��, zale�no�� od tych, kt�re powstaj� z u�miechu, najwi�cej ich krzy�owa�o si� ko�o ust i skupi�o przy oczach. W po�rodku tylko nos �w olbrzymi, nieporuszony, milcz�cy, stoiczny, nie mia� �adnego udzia�u w nieustannej weso�o�ci; a gdy usta ku uszom si� rozchodzi�y, gdy oczy chowa�y si� g��boko ze �miechu, nos jakby nie wiedzia� o niczym, pozostawa� powa�ny, nie zmieniaj�c swojego charakteru i wyrazu. �miej�c si�, zaraz wita� pan Slasa: � Cha! cha! cha! Witajcie! �miej�c si�, powstali wszyscy go �ciska�. Ale ju� pod lip� i miejsca dla go�ci brak�o, gospodarz prosi� do domu; popiera� wniosek pan Petry��o, kt�ry poczuwszy podwik�11, zerka� ku domowi raz wraz; by� za tym i pan Mikosza, bo pr�no wygl�daj�c, czy nie nios� dzbana, przewidywa�, �e pan wojski nie na such� zabaw� do domu zaprasza; � wi�kszo�� jednak obstawa�a, aby zosta� pod lip�, gdzie swobodniej cugle by�o, mo�na pu�ci� rozmowie, bo jej nie hamowa�a przytomno�� kobiet. Wszcz�a si� tedy rozmowa p�ocha, weso�a, swobodna, urywana, �ywa, kt�rej najmniej s�ucha� i najmniej pomaga� gospodarz. Jego najazd niespodziany w chwili, gdy najmocniej spokojno�ci pragn��, pomiesza�; zwolna dopiero oswoiwszy si� z po�o�eniem, przychodzi� zacz�� do swego humoru i weso�o�ci, gdy go�cie ze sob� gwarzyli. Prawda to, �e nigdy jedna bieda nie przychodzi sama, zawsze wiedzie z sob� orszak towarzyszek jak wielka jaka pani. Nim si� s�o�ce za drzewa ukry�o, przybyli jeszcze go�cie do Czarnego Lasu. Pan Chmura, pokorny szlachcic, kt�ry z siebie wszystkim drwi� dawa�, byleby si� najad� i napi�, bo doma by�o czasem i chleba sk�po, i �on� mia� z��, czarownic�. Zna� by�o z postawy cz�owieka. Szara na nim opo�cza, przy kt�rej lepiej si� ubiory wytworne wydawa�y, milcz�ca, pokorna, czarny but na nodze, szabelka gdzie� w fa�dach ukryta, ledwie jej koniec wystawa�; plecy od uk�on�w zgi�te, zgarbione, g�owa �ysa, oczy brwiami i powiekami zakryte, usta zaci�ni�te, milcz�ce. Taki by� pan Chmura, z kt�rego niekiedy nawet s�udzy �arty stroi� dozwalali sobie, a on si� ju� ostrzelany nie obrusza�, powiadaj�c, �e s�owa nie k�saj� ani bij�. Przyby� tak�e pan Konrad, niejaki pielgrzym, podobny pierwszemu, od misy do misy, milcz�cy, na oko zadumany, lecz w istocie niczym nie zaj�ty, tylko na�adowaniem brzucha, kt�ry by� cz�ci� najwydatniejsz� jego ca�o�ci. Po przywitaniu, zwykle s�owa od niego nikt nie us�ysza� � siada� i czeka�, �eby je�� dali; zjad�szy, trawi�; strawiwszy, jad� znowu. Przyby� jeszcze i przyjaciel pana Wojskiego, doktor Montanus, krotochwilny, lecz uczony cz�owiek; trze�wy, wstrzemi�liwy, ma�om�wny, a wiele my�l�cy. Gdy gwar go obj��, gdy rozmowa w serce uderzy�a, zastuka�a do duszy, zaczepi�a mi�o�� w�asn�, roz�mieszy�a, rozrusza�a, poeta rozja�ni� czo�o, rozweseli� si�, u�miecha� si� pocz�� gadkom, zaprasza� do dzbana � pogodzi� si� z przeznaczeniem. Mo�na� by�o inaczej? �ona jego smutniejsze zachowywa�a oblicze, ona wiedzia�a, na czym si� ko�cz� biesiady i jak si� p�aci drogo chwil� takiego odurzenia, po kt�rej d�ugo w domu �lady zostaj�. Zastawiono wkr�tce wieczerz�. Nie by�o tam wytworu, nie by�o mis z�ocistych, roztruchan�w ci�kich, tuwalni12 szytych per�ami, obrus�w bogatych � po prostu wszystko po szlachecku. W jednej misie polewanej kurzy�a si� kasza ze s�onin�, w drugiej kluski z serem; by�a piecze� jedna i druga, a do niej og�rki kwaszone. Sta�y dzbany z piwem i miodem, flasze z winem. J�li sobie zaraz podochaca� go�cie, przepijaj�c jeden do drugiego pe�nymi. Jeden tylko doktor Montanus uciek� zaraz, gdy pierwszego kufla dotkni�to; wyprosiwszy sobie ��ko w k�ciku komory, spa� si� po�o�y�. Nasi tymczasem pili �wawo, gdy� Bartosz �i Mikosza zach�cali wszelkimi sposoby, wnosz�c r�ne przezdrowie13. Pan wojski te�, jak na gospodarza przysta�o, ujrzawszy ochot� go�ci, zach�ca�, aby pili. Gdy ju� tuman otoczy� biesiadnik�w, gdy w g�owach ich zaszmera�o, zakurzy�o si� z czupryny, zacz�o pali� w piersiach i bi� my�lami do g�ry, trzeba by�o widzie� w�wczas ich wszystkich i s�ysze� rozmow�. � Hej, panowie bracia! � krzykn�� Wojtek. � Posz�y panie od sto�u, za�piewajcie pie�� jak� wasz�, panie gospodarzu nasz mi�y, o dzbanie, powitamy go i podzi�kujem, �e nas rozweseli�. Dzbanie m�j pisany� � Dajcie pok�j pie�ni, bo wam w gardle chrypie, jak w�z nie nasmarowany � odpowiedzia� pan wojski � powiedzcie lepiej co weso�ego, bo nie ka�dy rad pie�ni s�ucha; a i kobiety nasze �pi� blisko, nie przysta�o je pie�ni� budzi�. � O, wiem ci ja, wiem ciekawo�ci � rzek� Wojtaszek, nie daj�c si� prosi� do powtarzania gadek, co je lubi� sam bardzo. � Gadajcie�, gadajcie � przerwa� Mikosza � rad s�ucham, kiedy pij�, byleby mi samemu odpowiada� nie trzeba by�o, bo w g�bie zasycha pr�dko. � Znacie braci Winiarskich w Podg�rzu? � Ja ich znam, bom tam go�ci� niema�o � rzek� Bratosz � lat temu kilka. Dobry cz�owiek m�odszy, zw� go Anio�em. � A przecz go tak zw�? � spyta� z cicha Mikosza susz�c kufel. � Pani matka to pono tak go w dzieci�stwie nazwa�a, a� mu si� to, co nierzadko, i na p�niejsze lata zosta�o. By� bowiem pi�kny jak owi anio�owie malowani. Nie wiecie jeszcze, jak si� zwie brat starszy � rzek� Wojtek � a to wam powiem. Odumarli ich rodzice, zostawuj�c im wie� Gorzejowo; ow� bracia pocz�li pozywa� si� o ni�, bo by� starszy s�u�y� wojskowo i po cudzych dworach, Anio� wiosk� posiad� i dzier�a�, i puszcza� go do niej nie chcia�. Nadjecha� starszy i do prawa z nim o wie� poszed�, rzek�szy: �Poczekaj, panie Aniele, ujrzysz, �e ci� diabe� z Gorzejowa wy�enie�, i jak rzek�, tak uczyni�, bo na nim prawo przewi�d�, a odt�d go wszyscy diab�em zw�, i kto wie, czy to nie zejdzie na potomki. Roz�mieli si� tam i sam biesiadnicy, a jeden przerwa�: � Nic to zwa� si� Diab�em, wo�a�bym zasie ni� Kiszk�. � Wiecie�, sk�d to posz�o? � rzek� Wojtek, podchwytuj�c. � Dawne to dzieje, ba i nie tak, bo sto lat temu nie ma. By� niejaki Zgierski na dworze hetmana litewskiego, Jana Bia�ego. Ten zasi� hetman lubi� bardzo litewsk� potraw� kiszki, a nie zwa� jej inaczej, jeno kuropatwy. � To� czemu? � zapyta� pan Petry��o. � Tak� mia� fantazj�! � odpowiedzia� Wojtek. � To� i domownicy nie inaczej potraw� pa�sk� nazywali, jeno tak. Trafi�o si�, �e on Zgierski, zapytany od pana, co na st� podano, odpowiedzia� nieopatrznie, zw�c rzecz po imieniu. W �miech z niego dworzanie i j�li go st�d nazywa� Kiszk�. Bola�o go to, chocia� si� im zaraz jako m�g� odcina�, a mianowicie, �e by� umys�u hardego i wysoko patrza�, bo c�rk� jedynaczk�, a dziedziczk� bardzo bogat� tego hetmana by� kocha� i w sekrecie si� oboje w sobie mi�owali. Na dobre mu jednak wysz�o to przezwisko, bo hetman nagradzaj�c �art, kt�ry by� sam pierwszy z niego uczyni�, zowi�c go Kiszk�, c�rk� mu da� po wojnie, w kt�rej si� on Zgierski niema�o ws�awi�. A tak, odt�d po Litwie Kiszkowie s�awni i wielkie imiona maj�. � Ba, i przedtem, co waszmo�� m�wisz � rzek� Kochanowski � bywali ju� Kiszkowie, bo� to czysta bajeczka, a familia Kiszk�w dobrze od Bia�ego starsza, jak w kronikach baczy�. � Gdzie wszak�e i ta bajeczka si� najdzie � odrzek� Wojtek. � Nie przecz�! � odpowiedzia� gospodarz i umilk�. I pili znowu, gwarz�c; pan Petry��o tylko smutnie im placu dotrzymywa�; korci�o go i sw�dzi�o p�j�� do kobiet cholewki smali�, ale go jak na z�o�� utrzymano, a� si� one w komnat� do spoczynku zabra�y. Tymczasem dzbany za dzbanami goni�y, z piwnicy na st�, u sto�u do gard�a biesiadnik�w, przeci�ga�a si� ochota, chocia� i misy dawno ze sto�u zebrano, i obrusy zdj�to. Siedzieli jedni na �awach, drudzy na ziemi, ci stali, owi chodzili, a wszystko wko�o dzban�w, z kt�rych rozpocz�wszy, nie ustawali suszy� do dna. Weso�a pogadanka, coraz butniejsza a �mielsza w miar� kufl�w wypitych, ros�a i szumia�a g�o�no. � Przezdrowie pana Wojskiego, ochotnego gospodarza � wni�s� Bartosz, naradziwszy si� z Mikosz� � w r�ce pana Slasy! Slasa powsta� z �awy, potrz�s� nosem, pe�n� przepit� przyj��, a za�mia� si� przed i po kuflu; posz�a kolej dalej, nikt jej nie opu�ci�. � Nie ma tylko Chmury i nie pi� naszego zdrowia � rzek� Wojtek. � Gdzie Chmura? � spyta� gospodarz czeladzi. Nikt o nim nie wiedzia�. � Zwyczajnie Chmura � rzek� jeden podpity � pow�drowa� dalej z deszczem. Wtem drzwi skrzypn�y, kto� wchodzi�, by� to w�a�nie pan Chmura, ale w dziwnym stroju, bo ca�y ob�ocony, mokry, kapi�cy. � C� to waszeci? � spyta� gospodarz. � Czy� doprawdy chmur� zosta�, �e taki jeste� mokry? � Wielmo�ni panowie a bracia � odpowiedzia� szlachcic � okropny wypadek! � Co? jak? M�w! �� zawo�ali wszyscy. � Wyszed�em si� orze�wi� �wie�ym powietrzem, przechadza�em si� po podw�rku tam i sam, zaszed�em jako� mimo kuchni. � Zalecia� ci� mo�e zapach pieczeni? � Nie! nie! Nic mnie nie zalecia�o, ale ja zalecia�em. � Dok�d? � W jak�� przekl�t� dziur�, jam� i przepa��, pe�n� wody, i oto, co si� ze mn� zrobi�o. Moja ostatnia opo�cza na nic. To m�wi�c, ociera� si� biedny i kiwa� g�ow�. � W��e to do fraszek, panie wojski � rzek� Bartosz. � Niechybnie � odpowiedzia� Kochanowski u�miechaj�c si�. � A kiedy mnie, to i pan�w wszystkich � przerwa� Chmura, spluwaj�c � cho� nie wszyscy cale mokrzy jak ja, ale ka�dy ma swoj� mokr� stron�. �miech powszechny da� si� s�ysze�, wrzawa powsta�a. � Bardzo dobrze, wybornie � wo�a� Jost � wszyscy do fraszek, bez wyj�tku! � A waszmo�� pierwszy � rzek� Jan. �miej�e si� do taszki14, bo i ciebie, m�j Jo�cie, w�o�� mi�dzy fraszki. Oklaskami pokryto �arcik poety, a Jost si� zaczerwieni� i sam poklepywa�, a �ciska� pana Wojskiego serdecznie. � B�dzie to tak wszystkim nam � rzek� cicho pan Mateusz (�w co to go na koniu ledwo by�o wida�, tylko si� ko�pak miga� i w�sy) do pana Slasy � moim w�som, a waszecinemu nosowi pewnie si� dostanie. � I mojej �ysinie nie minie �� rzek� Bartosz. � Ho! ho! To�, to i pan Bartosz wiersze sk�ada � podchwyci� Wojtek. � Vivat, poeta nowy! Fraszka stary Rej i m�odszy pan wojski. � M�g�bym ja wiele fraszek napisa� � odpar� Bartosz � bom do nich, je�d��c, wiele wzork�w nazbiera�, ale si� nie mieszam w nie swoje. Dobrze, �e si� podpisa� umiem manu propria15, b�dzie na szlachcica dosy�. � Przezdrowie gospodarskie! � krzykn�� po wt�re Mikosza pijany, powstaj�c, a ledwie si� mog�c utrzyma� na niepos�usznych nogach. � Dajcie� mi pok�j! � rzek� gospodarz � bo dla mojego zdrowia, wy swoje potracicie; pili�cie ju� moje. � Nie wszyscy! nie wszyscy! � zawo�a� Mikosza, sepleni�c. � Wszyscy pili�my; kt� nie pi�? � ozwa�y si� g�osy. � A � a doktor Montanus?16 � Gdzie� on jest? � Dawno spa� poszed�, �eby si� nie upi� � ostro�ny. � To si� nie godzi � rzek� Bartosz � pogardza nami czy co? Ucieka od nas, he? albo to krzywda kufel z nami wychyli�, czy to ju� �mier� na dnie siedzi? Dumny pan po�o�y� si� spa�, bo mu szlachta �mierdzi, rad by zawsze tylko maca� ja�nie o�wieconych i przewielebnych. � Wyp�azowa� go! � krzykn�� pan Mateusz. � Da� mu nauk�! Sprawi� mu �a�ni�! � zawo�ali inni. � Co to? dlaczego si� b�dzie od nas usuwa�? Co lepszego ten Niemiec! � Ten Hiszpan! � Ten W�och! � Ten heretyk jeden! � Ten bajbardzo17. Chod�my do niego! � Gdzie on? Gdzie? � Dajcie� mu waszmo�ciowie pok�j! � rzek� Jan. � �pi dawno! Jutro spraw� wytoczym. � Jak �mie spa�? � zawo�a� pan Slasa, �miej�c si� sam pierwszy z tego, co mia� powiedzie�. � Jak �mie spa�, kiedy my pijemy? A to� chan tatarski dopiero po swoim obiedzie pozwala kr�lom i mocarzom je��, to i my tyle marny prawa jak on, nie dozwoli� spa�, a� si� sarni wprz�dy prze�pim? Gdzie ten kusy Niemiec? � Poszukajmy go po k�tach! Za nim! Za nim! pu�ci� psy, niech go tropi�, �acno im b�dzie, bo �mierdzi lekarstwem jak kozio�. Powstali wszyscy, run�y �awy, sto�ki, st� j�cza�; dzbany zabrz�k�y. � Hej, hej! Za nim! Gdzie si� schowa�? B�dzie polowanie! � Tu, tu! � krzykn�� Wojtek � prowadz�c. � St�j wasze � zatrzyma� go gospodarz � tu kobiety �pi�. Pan Petry��o wstrzyma� go tak�e. � Tu si� hurmem nie idzie � rzek� z u�miechem � po jednemu szcz�liwemu, juvante Amore18. � Patrzcie go no, z Amorem! tego starego� Jakom �yw, jeszcze mu podwika pachnie, cho� ju� z�by w g�bie ta�cuj� i po�owa ich wyskaka�a precz. � Co? Co? Jak ty mi� nazywasz?! Co ty mi z�bami przymawiasz, m�okosie, go�ow�sie?! � I porwali si� oba za szable. Zapomniano na chwil� o doktorze, zwada si� wszcz�a u proga komnaty. � Co ty mi przycinasz z�bami? � Czego ode mnie chcesz, stary grzybie zakochany? � A nu, spr�buj si� ze mn�! � Tylko nie po pijanemu � rzek�, hamuj�c ich gospodarz � a nie w moim domu. Dom to Musis19 po�wi�cony, szanujcie go prosz�, a rozejmcie si�, nie chc� rano wzywa� cyrulika z Za�atwy, aby ugod� czyni� po biesiadzie; ani ksi�dza, kt�ry by jak J�drzejowi �elis�awskiemu �piewa� � wieczny odpoczynek, po weso�ym przezdrowie. Kiedy chcecie zabawy, p�jd�my spoi� Montana, co si� po�o�y� trze�wy, niech wstanie pijany. � Do doktora, do doktora chod�my! Id�my! Gdzie on? � Wszyscy si� potoczyli, �miej�c, d�wigaj�c dzbany, przychylaj�c, swarz�c. Wywi�d� ich gospodarz do ma�ego alkierza, gdzie spokojny Montanus zasypia�, otuliwszy si� w k�cie. Zbudzi� si�, pos�yszawszy wrzaski doktor i usiad� na ��ku. � C� to? � rzek� po �acinie. � Czy kt�ry z was kona, �e mnie budzicie? Potrzebny ju� wam jestem? He! � Nie � rzek� Bartosz, wyst�puj�c naprz�d � inny interes do waszeci. Godzi si� to gardzi� nami, jak ostatnimi ciury i p�j�� spa�, legn�� sobie, gdy my ochot� mamy? Albo� to nie zniewaga? h�? S�uchaj, ty heretyku, albo si� bij ze mn�, albo pij przezdrowie pana Wojskiego! � A ju�ci� wol� wino ni� guza � rzek� Montanus weso�o, widz�c, �e si� pijanym nie wykr�ci. � Podajcie mi czasz�. Tu dopiero zacz�a si� pijatyka na nowo, kt�ra trwa�a do dnia bia�ego u ��ka doktora w ma�ym alkierzy � ku, szale�sza jeszcze, g�o�niejsza, weselsza ni� wprz�dy, dop�ki go�cie po jednemu nie popadali, jak potrute muchy. S�udzy ich i czelad� doma nadesz�a w�wczas; pobrano ich po jednemu i wyniesiono ich do wielkiej izby, gdzie siana nas�ano i pokotem ich na nim pok�adziono na woj�okach i kilimkach. Nazajutrz trwa�y jeszcze ostatnie biesiady, gospodarz my�la�, �e si� sko�cz� do wieczora, ale przesz�a pijatyka na dzie� trzeci, go�cie si� tylko zmieniali, przybyli nowi, wr�cili pierwsi i znowu tak dni kilka usz�o. Cz�sto Kochanowski powtarza� sobie: By�o mi s�ucha� ksi�dza Padniewskiego! � Ale ju� by�o po czasie. W tydzie� potem dopiero siedz�c sam jeden pod lip�, poeta wszystkich swoich biesiadnik�w w�o�y� do fraszek: � pana Slas�, Chmur�, Mikosz�, Bartosza, Wojtka, Petry���, Josta itd. Na ko�cu doda�: Jeden pan wielmo�ny niedawno powiedzia�: W Polsce szlachcic, jakby te� na karczmie siedzia�; Bo kto jeno przyjedzie, to z ka�dym pi� musi, A �ona po�ciel zw��cz�c nieboga si� krztusi. Gr�dek, 20 lipca 1840 r. 1 Czarny Las, Czarnolas � wie� w pow. zwole�skim, woj kieleckim, gdzie mieszka� i tworzy� swoje dzie�a najwi�kszy poeta polskiego Odrodzenia, Jan Kochanowski (1530�1584). 2 Filip Padniewski (zm. 1572) � podkanclerzy koronny, biskup krakowski, opiekun uczonych i artyst�w. 3 Samuel Maciejowski (1498�1550) � biskup krakowski, m�� stanu, opiekun kultury i nauki. 4 Ci�gn�� kota (st. pol.) � popija�; tu: ucztowa�, korzysta� z go�ciny. 5 Dywdyk, tyftyk (z tur.) � gatunek tkaniny jedwabnej lub we�nianej; tu: d�ugie i bogate przykrycie na konia. 6 Mirabilia, stupenda (�ac.) � dziwne, zdumiewaj�ce. 7 Ab ovo (�ac.) � dos�ownie: od jajka; tu w przeno�ni: od pocz�tku wydarzenia. 8 Marcha (z niem.) � stary ko�, szkapa. 9 Nie l�a by�o (st. pol.) � nie wolno by�o, nie wypada�o. 10 Poszlabankowa� (st. pol.) � tu: pota�czy�. 11 Podwika (st. pol.) � nakrycie g�owy kobiecej; tu: kobieta. 12 Tuwalnia (st. pol.) � r�cznik. 13 Przezdrowie (st. pol.) � toast. 14 Taszka (z niem.) � kiesze�. 15 Manu propria (�ac.) � w�asnor�cznie. 16 Montanus, Montan � doktor Hiszpan, uwieczniony we fraszkach Kochanowskiego. 17 Bajbardzo (st.pol.) � byle co, lada co, hetka p�telka. 18 Juvante Amore (�ac.) � z pomoc� Amora, bo�ka mi�o�ci. 19 Musis (�ac.) � muzom, czyli opiekunom sztuki i nauki.