5424
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5424 |
Rozszerzenie: |
5424 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5424 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5424 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5424 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Alfred Rambaud
PIER�CIE� CEZARA
Powie��
Cz�� pierwsza
PARYZOWIE LUTECJI
WST�P
Znu�ony d�ugoletnimi trudami wojennymi, os�abiony wiekiem i ranami, osiad�em
wreszcie
na sta�e w Szarej Skale, mojej wsi rodzinnej, le��cej nad Rzek� Bobr�w, dop�ywem
Sekwany,
niedaleko miasta Lutecji. Wspomnienia te zapisuje dla mych dzieci i wnuk�w, by
wiedzia�y,
�e ich ojciec i dziad nie szcz�dzi� krwi i zdrowia w wielkiej wojnie o
niepodleg�o�� Galii.
B�d� opisywa� wszystko mo�e zbyt szeroko, bo starzy lubi� opowiada� o swej
m�odo�ci, a
�o�nierze � o swych czynach wojennych. S�dz� jednak, �e ta szczeg�owo�� mych
wspomnie�
nie b�dzie zbyteczna, moje bowiem wnuki i prawnuki, ba! nawet moje dzieci nie
mog�
sobie po prostu wyobrazi�, do jakiego stopnia zmieni� si� ca�y �wiat i nawet ten
ma�y nasz
zak�tek rodzinny, odk�d na wybrze�ach Sekwany ukaza�y si� po raz pierwszy z�ote
or�y legion�w
rzymskich.
Gdy wspominam swoje lata dzieci�stwa i pierwszej m�odo�ci, a p�niej przenosz�
si� my�l�
i wzrokiem do ludzi i rzeczy wsp�czesnych, to zdaje mi si�, �em si� przesiedli�
z jednej
gwiazdy na drug� lub �em prze�y� z dziesi�� pokole� ludzkich. A mam wszak
dopiero lat
osiemdziesi�t i czuj� si� zupe�nie zdr�w na ciele i duszy. W�osy moje,
jakkolwiek pokryte ju�
szronem staro�ci, pozosta�y dot�d obfite, z�bami mog� jeszcze gry�� orzechy, a
na wspomnienie
dawnych boj�w czuj�, i� miecz dr�y mi u boku, i zdaje mi si�, �e i teraz jeszcze
dzida
nie zaci��y�aby mej starej d�oni.
Wspomnienia swoje uk�adam i pisz� w j�zyku Rzymian, mimo �e walczy�em ze
wszystkich
si� z nimi i jakkolwiek � wbrew zdaniu wielu innych naczelnik�w galijskich � nie
uwa�am,
by panowanie ich nad nami by�o nieodwo�alne. Ale nie umiem pisa� w �adnym ze
znanych
mi narzeczy Celt�w lub Bolg�w. S�dz� nawet, �e nikt spomi�dzy nas, Gal�w, mimo
wysokiego chocia�by wykszta�cenia w szko�ach druid�w, nie zdo�a�by pisa� w
�adnym z tych
narzeczy, kt�re s� dobre tylko do m�wienia. A przy tym j�zyk Rzymian znany jest
powszechnie
teraz we wszystkich krajach Celtyki � jak i po ca�ym �wiecie zreszt�. I pisz�c
jak Rzymianie
mog� mie� nadziej�, �e gdyby moje dzieci lub wnuki chcia�y kiedy pokaza� te
zwoje
papirusu jakiemu znakomitemu go�ciowi z dalszych stron, aby i on m�g� pozna�
dzieje naszej
wielkiej wojny o niepodleg�o�� Galii � zawsze zostan� zrozumiany.
Rozdzia� I
SZARA SKA�A I RZEKA BOBR�W
Pami�tam siebie od wczesnego bardzo dzieci�stwa jako zupe�nie ma�ego jeszcze
p�draka,
bawi�cego si� w piasku na wybrze�ach Rzeki Bobr�w, gdzie roz�o�y�a si� wioska
mego ojca.
Dom nasz, kt�ry obecnie synowie moi przebudowali na wz�r rzymski, zachowuj�c w
nim
tylko stosowniejszy dla naszego klimatu dach pochy�y i spadzisty, w owej dobie
przypomina�
raczej du�� stodo�� o s�omianej strzesze.
Mieszkanie sk�ada�o si� z jednej tylko ogromnej sali na dole, kt�ra zajmowa�a
ca�� d�ugo��
domu, oraz ze znacznie mniejszej izby przybudowanej na pi�trze, co na owe czasy
stanowi�o
w naszych stronach wielk� jeszcze rzadko��. �ciany tego domostwa by�y zbudowane
z pot�nych,
z grubsza tylko ociosanych k��d drzewa; szpary pomi�dzy nimi pozatykano rzni�t�
s�om�, przemieszan� z glin�, olbrzymia za� strzecha s�omiana, naje�ona niby
sier�� zwierz�cia,
pokrywa�a dom niemal ca�kowicie, zwieszaj�c si� nad �cianami tak nisko, �e nasi
wojownicy
dobrze musieli schyla� karku, aby wej�� przez drzwi do wn�trza. Powierzchnia tej
strzechy
przedstawia�a dziwne nier�wno�ci i za�amania, gdy� strzecha z jednej strony by�a
wy�sza
ani�eli z drugiej, w dodatku u szczytu zdobi�y j� trzy wysokie �erdzie, wskutek
czego z daleka
dom nasz z owymi trzema �erdziami, stercz�cymi wysoko ponad nim, przypomina� mi
zawsze olbrzymiego byka o zje�onej sier�ci i wygi�tym grzbiecie, na kt�rym stoj�
zadumane
trzy d�ugonogie �urawie. Przy tym, poniewa� s�om� strzechy umocniono u szczytu
ubit� glin�
i kawa�ami darniny, r�s� i kwit� tam prawdziwy ogr�d wisz�cy z nasianych przez
wiatr traw i
kwiat�w polnych.
Przodkowie nasi ma�o dbali o symetri� i wygod�, tote� kilka nier�wnej wielko�ci
otwor�w,
kt�re zast�powa�y nam okna, wyci�to w �cianach domu to wy�ej, to ni�ej, dym za�
z
ogniska wychodzi� w powietrze do g�ry wprost przez umy�lnie pozostawion� w tym
celu
dziur� w dachu. Co prawda, to, zanim wyszed�, hula� sobie po trosze i po
mieszkaniu, wyciskaj�c
obecnym �zy z oczu, zw�aszcza s�u�bie pracuj�cej przy ognisku. Pod�og�, ubit� z
gliny,
pokrywa�y rozrzucone to tu, to �wdzie wi�zki s�omy, na kt�rych siadano za dnia,
a na noc,
zebrane po kilka razem, s�u�y�y za pos�anie. Dla znakomitych za� go�ci, kt�rzy
nocowali u
nas, te pos�ania z wi�zek s�omy przyrzucano jeszcze puszyst� sk�r� nied�wiedzi�,
lisi� lub
wilcz�.
Od tej surowej prostoty dziwnie odbija�a rozwieszona po �cianach bro� wyborna,
kt�ra
�wiadczy�a o zasobno�ci domu i upodobaniu gospodarza w rzemio�le wojennym. By�y
wi�c
tam miecze z br�zu, a nawet najprzedniejsze stalowe, kr�tkie w��cznie do
ciskania, d�ugie,
ci�kie dzidy, ozdobne tarcze i he�my.
Pomi�dzy tymi rzeczami �wieci�y tu i �wdzie drogocenne i pi�knej roboty naczynia
ze
z�ota, srebra lub bursztynu: misy, wazy, kubki lub czary. Te pi�kne i kosztowne
rzeczy pochodzi�y
ze zdobyczy wojennych mego ojca i dziada, i takich�e jeszcze skarb�w pe�na
skrzynia
d�bowa sta�a w jednym rogu sali, a zawiera�a nawet pewien zapas monet bitych w
z�ocie,
srebrze i br�zie.
Mieszkanie mojej matki na pi�trze domu by�o urz�dzone ze znacznie wi�ksz�
wygod�, ba!
nawet zbytkownie. Sta�o tam du�e �o�e d�bowe i kilka takich�e krzese�, wszystko
trwa�ej ro-
boty, a zdobne p�askorze�b�; pod�og� za�cie�a� kobierzec wzorzysty, a �ciany
zas�ania�y pi�kne
tkaniny o �ywych barwach. Ojciec m�j bowiem sw� �on�, a moj� matk�, niezmiernie
szanowa�
i kocha�; i cokolwiek tylko m�g� zdoby� z rzeczy cennych lub rzadkich, czy to w
wyprawach
wojennych, czy te� przez stosunki handlowe z Paryzami Lutecji, wszystko to
przeznacza�
dla niej.
Pewnego razu w potyczce z Germanami pomi�dzy t�umem wojownik�w ujrza� m�a
olbrzymiej
postawy, nosz�cego wspania�y z�oty naszyjnik. Po�rodku tego z�otego �a�cucha
tkwi� ogromny bursztyn, otoczony doko�a drobniutkimi, lecz �wiec�cymi jak ma�e
s�o�ca
kamyczkami.
� Jak�e pi�knie by�oby mej Eponinie w tym naszyjniku!... � pomy�la� m�j ojciec.
I bez wahania rzuci� si� z mieczem w d�oni na owego wodza germa�skiego. Po
kr�tkiej,
lecz zaci�tej walce powr�ci� z naszyjnikiem, g�ow� nieprzyjaciela � i pot�nym
ci�ciem przez
twarz, po kt�rym g��boka blizna pozosta�a mu na ca�e �ycie.
� Zapytacie mo�e: po co mu by�a potrzebna ta g�owa nieprzyjaciela?... A oto
pos�uchajcie,
bo teraz obyczaj ten ju� zanikn��.
Strzech� naszego domu zdobi�y r�ne trofea, przede wszystkim my�liwskie, a wi�c
czaszki
�ubr�w, �osi, jeleni, nied�wiedzi, dzik�w i tym podobne, nast�pnie za� tak�e
czaszki wrog�w,
zabitych na wyprawach wojennych. Im wi�cej naczelnik galijski mia� na strzesze
swego domu
tych ozd�b, szczeg�lnie czaszek nieprzyjacielskich zatkni�tych na kijkach
wbitych w
s�om�, tym wi�kszy dla� szacunek odczuwa� go��, wchodz�cy po raz pierwszy do
domu, rozumia�
bowiem, i� wchodzi pod dach wielkiego wojownika, s�awnego z m�stwa i czyn�w
or�nych.
Tak wi�c frontowa cz�� dach�w naszych dom�w stawa�a si� kromk� naszych
zwyci�stw.
Lecz pod go�ym niebem na strzesze umieszczano tylko czaszki pospolitych
wojownik�w,
czaszki za� wodz�w, owini�te w kosztowne tkaniny, sk�adano ze czci� do skrzyni
zawieraj�cej
najcenniejsze zdobycze wojenne, sk�d wydostawano je tylko w dni uroczyste lub w
razie
odwiedzin jakiego� znakomitego go�cia, przy czym opowiada�o si� zazwyczaj, w
jakich okoliczno�ciach
g�owa ta zosta�a oddzielona od tu�owia wroga.
Dom nasz oraz przyleg�y ogr�d i podw�rze otacza� doko�a �ywop�ot, poza ogrodem
za�
rozci�ga�a si� wioska, z�o�ona z szeregu cha�up, podobnie wraz z podw�rkami i
ogrodami
okolonych �ywop�otem. Niekt�re chaty, stanowi�ce mieszkania wojownik�w, podobne
by�y
do naszego domu, tylko mniejsze; inne za�, ubo�sze, nale�a�y do rolnik�w, kt�rzy
cz�ciowo
byli wolnymi lud�mi, cz�ciowo za� niewolnikami, pochodz�cymi przewa�nie ze
zdobyczy
wojennej. Cha�upy te by�y tak niskie, �e pokrywaj�ca je s�oma spuszcza�a si�
prawie do ziemi.
Wchodzi�o si� do nich niemal na czworakach. Wi�kszo�� ich by�a zbudowana z k��d
nie
ociosanych, zdarza�y si� jednak mi�dzy nimi budowle jeszcze pierwotniejsze, na
przyk�ad
okr�g�e jak ule cha�upy z trzciny, zwi�zanej u g�ry, z wierzchu za� pokrytej
s�om� dla ochrony
od ch�odu, albo te� lepianki z gliny i s�omy lub nawet wprost � sza�asy z
ga��zi, nieraz
jeszcze zielonych.
Ca�� wie� wraz z naszym domem otacza� dooko�a wysoki cz�stok� o ci�kiej
d�bowej
bramie zamykanej na drewnian� zasuw�, co wystarcza�o, aby nas broni� w dzie� od
niespodziewanego
wtargni�cia. W nocy za� wsi strzeg�y nasze psy tak wielkie i z�e, �e si�
niewiele
r�ni�y od wilk�w. Dzieli�y z nimi t� stra� nocn� nasze wieprze, olbrzymie,
wp�dzikie, kt�re
chrz�kaj�c i ryj�c ziemi� wa��sa�y si� noc� swobodnie po ca�ej wiosce. Biada
nieszcz�snemu
z�odziejowi, kt�remu by si� uda�o przedosta� przez cz�stok�!... Psy i wieprze
by�yby go natychmiast
rozszarpa�y, a nawet po�ar�y, tak i� z biedaka nie pozosta�oby ani �ladu. Rzecz
jednak
oczywista, wie� nasza znajdowa�a si� g��wnie pod ochron� bog�w.
Najwi�cej u nas by�y czczone boginie Epona i Bobona; pierwsza jako szczeg�lna
opiekunka
koni, druga � byd�a rogatego. Wie�niacy nasi wystawili obu boginiom u dwu
przeciwleg�ych
kra�c�w wioski co� w rodzaju pos�g�w, czyli w�a�ciwie wprost dwa s�upki
drewniane,
z kt�rych jeden mia� u szczytu wyciosan� z drzewa g�ow� konia, drugi za� tak��
g�ow� byka
o du�ych rogach. W pewne po�wi�cone boginiom dni roku pierwotne te figury
oblewano
krwi� ofiar.
Dooko�a wzg�rza Szarej Ska�y rozci�ga�y si� olbrzymie lasy, kt�rych granic nie
znali�my
dok�adnie. Szumia�y tam wspania�e d�by i buki, brzozy i smuk�e sosny podobne do
kolumn
�wi�ty� rzymskich. A poniewa� te drzewa ros�y niezmiernie blisko jedno od
drugiego � wi�za�y
jeszcze je ze sob� zielone sploty bluszczu, jemio�y i dzikiego winogradu �
tworzy�o wi�c
to tak� zwart� mas� ro�linno�ci, �e poza pewnymi udeptanymi ju� drogami i
�cie�kami niepodobna
by�o przedosta� si� t�dy bez topora, w niekt�rych za� miejscach nawet promienie
s�oneczne nie przenika�y g�stwiny.
Dalej w tych lasach rozlewa�y si� grz�skie bajora i bezdenne trz�sawiska, z
wierzchu pokryte
z�udnie zieleni� traw, ponad kt�r� � i to w�a�nie w miejscach p�ytszych �
stercza�y nieraz
rosochate rogi uwi�z�ych tam jeleni.
Niewielu tylko �mia�k�w odwa�a�o si� zapuszcza� nazbyt daleko w g��b tej
puszczy, a
nawet psy nasze, kt�re nieraz polowa�y same na drobniejsz� zwierzyn�, wraca�y z
tych wycieczek
do lasu przera�one jakie�, dr��ce, z podgi�tym ogonem, i cisn�y si� skoml�c do
n�g
swych pan�w. Lecz na ca�ym naszym wzg�rzu Szarej Ska�y i nawet dalej, w pewnym
promieniu
doko�a niego, grunt by� ju� wykarczowany, oczyszczony starannie i uprawny dzi�ki
pracy naszych wie�niak�w, kt�rzy zasiewali na nim pszenic�, �yto, j�czmie�,
owies, soczewic�
i proso.
U podn�a Szarej Ska�y przep�ywa�a rzeka, zwana Rzek� Bobr�w. Bierze ona
pocz�tek w
po�udniowo-zachodnich g�rach daleko od nas, nios�c m�tne wody do Sekwany pod
Lutecj�.
By�a za� pod�wczas niezmiernie kapry�na: to zrasza�a dobroczynnie nasze pola i
��ki, p�yn�c
sobie spokojnie w gliniastym �o�ysku, to zn�w niespodzianie wzdyma�a si�
gniewnie i z nieoczekiwan�
w�ciek�o�ci� t�uk�a o brzegi, unosz�c ze sob� nasze zasiewy, nieraz cz�� stad,
a
niekiedy i pasterzy. Czasem ni st�d, ni zow�d zmienia�a kierunek i w mi�kkim
gruncie przebija�a
sobie nowe �o�ysko, zostawiaj�c nam w zamian straconego w ten spos�b obszaru
stare
�o�ysko, kt�re zazwyczaj bardzo pr�dko porasta�o traw� i krzakami.
Wie�niacy nasi przypisywali jej nami�tno�ci �ywej istoty, aby wi�c u�agodzi� j�
i przeb�aga�,
nieraz sypali w jej nurty noc� przy �wietle ksi�yca ziarna zbo�a. Nawet ojciec
m�j podziela�
ich pogl�dy, pami�tam bowiem, �e pewnego roku po wielkiej powodzi wyjecha� na
kilka dni z trzema tylko wiernymi s�ugami na jak�� tajemnicz� wycieczk� w
kierunku po�udniowo-
zachodnim; dopiero p�niej dowiedzia�em si�, �e sk�ada� ofiary u �r�de� Rzeki
Bobr�w,
lej�c w jej wody mleko i wino i zabarwiaj�c je krwi� zabitego na ofiar� konia,
po czym
rzuci� jeszcze w te zdradliwe fale trzy z�ote monety, trzy srebrne i trzy
br�zowe.
Nazwa �Rzeka Bobr�w� pochodzi st�d, �e mn�stwo bobr�w mieszka�o istotnie na jej
brzegach, zw�aszcza o jakie par� tysi�cy krok�w za wzg�rzem Szarej Ska�y, nieco
w g�r�
rzeki, gdzie jej wody tworzy�y kilka odn�g i wysp. By�a tam ca�a kolonia tych
zwierz�t w
liczbie zapewne kilkuset, zwana przez nas �Miastem Bobr�w�.
Podr�s�szy o tyle, �em pocz�� w�drowa� sobie po ca�ym wzg�rzu i jego
najbli�szych okolicach,
nieraz zbiega�em ku osadzie bobr�w, by si� przypatrzy� ich ruchliwemu i
pracowitemu
�yciu.
Z prawdziw� przyjemno�ci� widzia�em, jak te rozumne i �adne zwierz�tka o
w�satych
pyszczkach, maj�ce sier�� g�st� i l�ni�c�, p�aski, pokryty �usk� ogon, tylne
�apy z palcami
spi�tymi b�on� jak u kaczek, przednie za� opatrzone ostrymi i d�ugimi pazurami �
snu�y si� i
krz�ta�y po wybrze�u i w�r�d w�d rzeki. Silnymi pazurami przednich
pi�ciopalczastych �ap
wykopywa�y sobie w ziemi, ale tu� nad wod�, nory lub te� budowa�y z ga��zi
domki, doprawdy
przypominaj�ce niekt�re z chat naszych wie�niak�w. Najciekawsze by�o jednak, jak
budowa�y grobl�. Najpierw niekt�re bobry ostrymi z�bami �cina�y co cie�sze m�ode
drzewka,
potem, r�wnie� z�bami, zaostrza�y je u do�u, aby je �atwiej by�o wbi� w ziemi�,
gdy tymcza-
sem inne bobry, nurkuj�c pod wod�, wykopywa�y tam do�y. Nast�pnie przysiad�szy
na tylnych
�apach, trzymaj�c zaostrzone ko�ki w przednich, wbija�y je w dno rzeki, przy
czym wyprowadza�y
nimi w ten spos�b dwie tak prawid�owe linie, r�wne jak pod sznur, �e m�g�by im
tego pozazdro�ci� niejeden rzymski in�ynier.
Po uko�czeniu tej pracy wst�pnej bobry zr�cznie i szybko � jak wprawni
koszykarze � zaplata�y
gi�tkimi witkami te dwa rz�dy pali, nast�pnie przestrze� mi�dzy nimi zape�nia�y
�wirem,
piaskiem, kamieniami, kawa�kami drzewa, a wreszcie na to wszystko nanosi�y sporo
mi�kkiej gliny, kt�r� tak mocno ubija�y p�askimi ogonami � przypominaj�c mi przy
tej pracy
kobiety, co pior� kijankami odzie� � �e glina stawa�a si� twarda i po�yskliwa
jak kruszec. Po
dokonanej pracy przy budowie grobli mi�e te zwierz�tka, dumne widocznie ze swego
dzie�a,
poczyna�y przebiega� w weso�ych podskokach po grobli z jednego ko�ca na drugi i
pogwizduj�c
przygl�da�y si� z zadowoleniem swej robocie.
Aby m�c podgl�da� to �ycie Miasta Bobr�w, k�ad�em si� zazwyczaj po�r�d wysokiej
trawy
opodal ich osady, maj�c pod r�k� �uk i strza�y. Z pocz�tku moje przybycie
wywo�ywa�o w
osadzie bobr�w wielki pop�och; zwierz�ta z po�piechem nurkowa�y do rzeki, a
trwo�liwe ich
pogwizdywania p�oszy�y nawet inne bobry, pracuj�ce daleko na groblach lub na
wyspach
rzeki. Widocznie jednak by�y zbyt ciekawe, aby si� d�ugo ukrywa�, wkr�tce bowiem
nad
ciemnawymi falami rzeki, ostro�nie wysuwaj�c si� z wody, ukazywa�y si� okr�g�e,
w�sate
g��wki, kt�re rzuca�y na mnie spojrzenia pe�ne nieufno�ci i trwogi i zaraz
chowa�y si� pod
wod� � aby po chwili si� wynurzy� i ukradkiem zn�w spojrze� na mnie. Stopniowo
mi�e te
g��wki poczyna�y ukazywa� si� na powierzchni wody coraz to liczniej, �adnymi,
rozumnymi
oczami przygl�daj�c mi si� coraz d�u�ej. A� wreszcie zrozumiawszy wida�, �e im z
mej strony
nie grozi niebezpiecze�stwo, najpierw ostro�nie wysuwa�y si� na brzeg, nast�pnie
poczyna�y
tam chodzi� i skaka�, a wkr�tce bra�y si� zn�w do przerwanej roboty. Pracowa�y z
takim
zapa�em, �e niekt�re spomi�dzy nich, zap�dzaj�c si� po kamienie lub �wir,
przeskakiwa�y z
rozp�du przez moje wyci�gni�te na trawie nogi. W ko�cu nawet samice z ma�ymi
wychodzi�y
z nor i chatek na wybrze�e i lekcewa��c sobie moj� obecno�� grza�y si� na s�o�cu
oraz karmi�y
spokojnie swe m�ode, przygl�daj�c si� pracy m��w i braci. Niekiedy zreszt� ni
st�d, ni
zow�d w osadzie powstawa� nag�y pop�och. Zazwyczaj jednak nie ja bywa�em jego
przyczyn�,
lecz albo zab��kany jele�, kt�ry z wielkim szumem ga��zi wyskakiwa� na wybrze�e
z lasu,
albo przebiegaj�ce mimochodem tamt�dy stado dzik�w... Nic jednak nie mog�o
zniech�ci�
tych dzielnych zwierz�t do pracy. Przeszkadzali im nieraz nieproszeni go�cie
r�nego rodzaju
lub szala�a rzeka, zrywaj�c wszystkie ich groble i tamy, gdy jednak
niebezpiecze�stwo mija�o,
czworono�ni budowniczowie, pogwizduj�c sobie, natychmiast odwa�nie wznawiali
robot�.
Ludno�� naszej wioski otacza�a to Miasto Bobr�w wielkim poszanowaniem, a to tym
wi�cej,
�e bobry przepowiada�y pono� pogod� oraz powodzie. Ojciec m�j twierdzi� nawet,
�e
oddaj� nam znaczne us�ugi, gdy� dzi�ki tamom i groblom powstrzymuj� nieco
przyp�yw w�d,
nie dopuszczaj�c w ten spos�b nazbyt nag�ych i zbyt silnych powodzi. Nikt te� z
mieszka�c�w
Szarej Ska�y nie by�by si� wa�y� zabi� bobra. Nasi starzy wie�niacy utrzymywali
nawet,
�e niegdy� dawno, bardzo ju� dawno, przodkowie ich, mieszka�cy Szarej Ska�y,
�yli wsp�lnie
z bobrami i m�wili nawet wsp�lnym z nimi j�zykiem; z zabobonnym szacunkiem te�
patrzyli
na te ma�e gryzonie, widz�c w nich dusze swych przodk�w, kt�re wcieli�y si� w
cia�a
tych zwierz�t, albo te� uwa�aj�c ich za swych dalekich krewnych.
Nie wiem, o ile to mo�e by� prawd�. Prawd� jest jednak, �e nasi s�siedzi z
Lutecji z dawna
ju� nadali mieszka�com Szarej Ska�y przezwisko �Bobr�w�, a my�my si� tym nie
obra�ali
wcale, przeciwnie � dumni byli�my z tego miana! M�j ojciec, dziad i pradziad,
jakkolwiek
pochodz�cy z innego plemienia ni�li nasi wie�niacy, na swych tarczach i znakach
wojennych
nosili bobra wyrobionego z br�zu, w postawie siedz�cej, trzymaj�cego w przednich
�apach
ko�ek zaostrzony u g�ry jak dzida. A nale�y wiedzie�, �e nawet imi� mego ojca�
Beboryks,
nadane mu przez jego ojca, a mego dziada, w staro�ytnym miejscowym j�zyku
oznacza
�kr�la bobr�w�. S�owem, nas � Paryz�w z Szarej Ska�y � zwano og�lnie �Bobrami� i
�Bobrami�
te� zostajemy nadal i na zawsze � je�eli tylko moje wnuki nie poczn� si�
wstydzi� swego
starego nazwiska i id�c za przyk�adem innych nie przybior� jakiego imienia na
wz�r nazwisk
rzymskich.
Rozdzia� II
1 Dzisiejszy Pary�.
MIESZKA�CY SZAREJ SKA�Y
Ludno�� Szarej Ska�y stanowi cz�� plemienia Paryz�w, kt�rych najwi�ksza wie�,
Lutecja1,
le�y na jednej z wysp Sekwany. Plemi� to, jakkolwiek, m�wi�c bez przechwa�ki,
najznakomitsze
ze wszystkich plemion Galii, jest wszak�e jednym z najszczuplejszych,
zamieszkuj�c
bowiem oba brzegi Sekwany oraz wybrze�a rzek: Marny, Oise, Essonny i paru innych
mniejszych, zasiedla nie wi�cej nad dziesi�� do dwunastu mil kwadratowych
przestrzeni. O
swych przodkach wie�niacy nasi opowiadaj� nader dziwne i zgo�a nieprawdopodobne
rzeczy .
Na przyk�ad, jakoby oni w �odziach z wydr��onych pni drzewnych p�ywali ongi� po
dolinach
naszego kraju, kt�re podobno by�y w�wczas rozleg�ymi, g��bokimi jeziorami.
Wskazuj� nawet
dot�d jakie� otwory w wyst�pach ska�, wygl�daj�ce rzeczywi�cie jak dzie�o r�k
ludzkich.
Staro�ytni wojownicy � o ile mamy wierzy� s�owom wie�niak�w � musieli toczy�
walki z
jaszczurami stustopowej d�ugo�ci, kt�re po�yka�y wo�u jak much�, ze straszyd�ami
wodnymi
o �ab�dziej szyi i rybiej �usce, ze skrzydlatymi smokami, ze s�oniami, znanymi
nam z opowiada�,
kt�re rzekomo w�wczas by�y poros�e d�ugim w�osem, ba! nawet pospolite
nied�wiedzie
mia�y by� pono� tak olbrzymie, �e stan�wszy na tylnych �apach g�owami si�ga�y
wierzcho�k�w
drzew! Ps�w nie umiano jeszcze uk�ada� do polowania, natomiast owi staro�ytni
ludzie oswajali sobie jelenie, na kt�rych je�dzili i kt�rych �anie doili, jak my
doimy krowy.
Nie znali te� jeszcze �elaza, ani nawet br�zu, i do walki u�ywali tylko topork�w
kamiennych.
Lecz owa pierwotna ludno�� naszego kraju zosta�a nast�pnie pokonana przez Celt�w
i
Bolg�w i cz�ciowo wyt�piona, cz�ciowo wygnana, cz�ciowo za� zamieniona w
niewolnik�w.
Potomkowie ich zapomnieli ju� swej dawnej mowy i m�wi� w naszym j�zyku. Musi
by� w ich bajdach szczypta prawdy, nieraz bowiem przeoruj�c nasze pola
znajdujemy w ziemi
toporki lub groty z kamienia, a zdarza si�, zw�aszcza w miejscach g��boko
rozmytych
przez wod�, odkopa� nawet szkielet jakiego� olbrzymiego a nie znanego nam
potwora. Wie�niacy
nasi utrzymuj� nadto, jakoby w rozci�gaj�cych si� ku zachodowi od Lutecji
nieprzebytych
puszczach mo�na napotka� jeszcze niekiedy ludzi z tego niemal doszcz�tnie
zaginionego
ju� plemienia, �yj�cych pomi�dzy dzikimi jak oni zwierz�tami.
Nie mam najl�ejszej w�tpliwo�ci, i� to jest prawda, opowiadania te bowiem
potwierdza
pewne zdarzenie z czas�w mego dzieci�stwa, kt�rego sam by�em �wiadkiem. Jeden z
wojownik�w
mego ojca, nazwiskiem Dumnak, wraz z nieroz��cznym towarzyszem i przyjacielem,
kt�rego zwano Arwirag, obaj z rz�du tych zuchwa�ych �mia�k�w, co to nie l�kaj�
si� ni bog�w,
ni ludzi, ni dzikich i niebezpiecznych zwierz�t, postanowili uda� si� na wypraw�
my-
�liwsk� w�a�nie w g��b tej puszczy zachodniej, by j� nieco zbada�. Ca�y tydzie�
nie by�o ich
wida� z powrotem, tak i� w Szarej Skale pocz�to nawet obawia� si�, �e zgin�li;
wreszcie ukazali
si� znowu na placu przed domem mego ojca, przywo��c jakie� dziwne stworzenie,
skr�powane
sznurami i przytroczone do siod�a Dumnaka. Dumnak odtroczy� je i tak bez
ceremonii
cisn�� z g�ry przed progiem naszego domu, jak gdyby to by� jaki� tob� podr�ny.
Lecz
�w tob� pocz�� si� zaraz porusza� i da�o si� ze� s�ysze� gniewne mruczenie i
d�wi�ki jakie�
� d�wi�ki ludzkiego g�osu... Dumnak zeskoczywszy z siod�a przeci�� my�liwskim
no�em
sznury kr�puj�ce potwora i rzek�:
� S�dz�, �e teraz mo�na go ju� rozwi�za�, gdy� od trzech dni nic w ustach nie
mia�, mo�e
wi�c b�dzie �agodniejszy... Spytajcie Arwiraga, ile trudu kosztowa�o jego
uj�cie. A i potem
niema�o sprawia� nam jeszcze k�opotu...
I zrzuciwszy kubrak, pokaza� szerok�, jakkolwiek niezbyt g��bok� ran� na
ramieniu, kt�rej
wszyscy pocz�li si� ciekawie przypatrywa�, nie mog�c zrozumie�, jakim by
narz�dziem mog�a
by� zadana. Lecz Dumnak rozstrzygn�� w�tpliwo�ci, gdy� wyj�� zza pasa jaki�
dziwny
przedmiot i rzek�:
� Patrzcie, oto jest or� tego potwora! Doprawdy, szczerze podzi�kowa�em w my�li
mej
matce za to, �e wyda�a mi� na �wiat z takimi mocnymi ko��mi! A gdybym nie
uskoczy� natychmiast,
nie tylko rami� moje, lecz i g�owa nie by�aby ca�a!
To m�wi�c poda� memu ojcu pod�u�ny, p�aski kamie� rzeczny, przypominaj�cy
kszta�tem
toporek, zaostrzony z jednej strony jak ostrze siekiery, z drugiej za� zw�ony
mocno jak
gw�d� ogromny i tym w�szym w�a�nie ko�cem wetkni�ty w otw�r w jelenim rogu, a
przywi�zany
do� sznurem z �yka.
Kiedy�my ogl�dali z zaj�ciem �w toporek kamienny, cz�owiek le�ny, kt�ry dot�d
tylko
mrucza� g�ucho, porwa� si� nagle na r�wne nogi, wydaj�c jaki� gro�ny, gard�owy,
chrapliwy
krzyk podobniejszy do kr�tkiego ryku raczej ni�li do g�osu cz�owieka. Dumnak
skoczy� do�
natychmiast i pochwyci� z ty�u za ramiona; jednak�e tylko z pomoc� kilku
wojownik�w uda�o
mu si� po uporczywej walce pokona� to rycz�ce w�ciekle, k�saj�ce i drapi�ce
stworzenie �
tak silne, a zarazem tak zwinne i zr�czne, �e wywija�o si� wojownikom z r�k jak
w��, aby
wydosta� si� na swobod�. By�em ma�ym ch�opi�ciem pod�wczas, tote� przestraszy�em
si�
ogromnie tego nie znanego mi, dzikiego zwierza i dopiero po d�u�szej chwili, gdy
odwa�y�em
si� wreszcie do� zbli�y�, przekona�em si�, i� to jest � cz�owiek. Wzrostu by�
raczej niskiego,
lecz barczysty, o pot�nych musku�ach ud i ramion; ca�e cia�o poro�ni�te
w�osami, r�ce d�ugie,
czo�o niskie, nos szeroki i nieco sp�aszczony, du�e, silne szcz�ki o grubych
wargach
przypomina�y zwierz� drapie�ne, a spod lasu g�stych czarnych w�os�w, spadaj�cych
mu a�
do pasa, �wieci�y niewielkie czarne oczy o wyrazie okrutnym i zarazem troch�
przestraszonym.
Lecz ten dziki cz�owiek mia� na sobie jak� tak� odzie�, a mianowicie co� w
rodzaju tuniki
ze szczurzych sk�rek oraz na szyi d�ugi naszyjnik z muszel � mo�e jaki�
talizman?... Min�
mia� pos�pn� i chmurn�. Sta� nieruchomo, o ile go pozostawiono w spokoju, tylko
czasami
spogl�da� spode �ba, ukradkiem, w stron� lasu. Gdy jednak kto do� podchodzi� i
przypatrywa�
mu si�, poczyna� zaraz ciska� si� i rzuca�, szczerz�c z w�ciek�o�ci� du�e i jak
u wilka ostre
z�by.
Dumnak pocz�� nam opowiada�:
� O trzy dni drogi st�d w�r�d prawie niedost�pnej g�stwiny le�nej spostrzegli�my
du��
pieczar� w skale, z kt�rej dochodzi� nas ci�ki zaduch. Nic dziwnego � u wej�cia
bowiem do
jaskini le�a�o kilka na p� odartych z mi�sa i na p� rozk�adaj�cych si� trup�w
zwierz�t. Pomimo
i� deszcz pocz�� pada� w�a�nie, woleli�my schroni� si� raczej pod wyst�p ska�y
ni�li
wej�� do jaskini zamieszka�ej � jak s�dzili�my� przez jakiego� czworono�nego
drapie�nika.
Raptem z czarnego jej otworu wypad� na nas niespodzianie ten oto dzikus, kt�ry
na pierwszy
rzut oka zrobi� na mnie wra�enie nie cz�owieka, tylko jakiego� olbrzymiego
w�ochatego k��bka.
Odskoczy�em mimo woli. Ten ruch bezwiedny ocali� mi� od �mierci, gdy� toporek
ka-
mienny, kt�ry widzicie, �wisn�� mi tu� ko�o g�owy i zadrasn�wszy cokolwiek ucho
zrani�
ci�ko w rami�. Na szcz�cie dziki z rozp�du potkn�� si� o korzenie drzewa i
rozci�gn�� jak
d�ugi na ziemi, my za� naturalnie skorzystali�my z tego natychmiast i rzuciwszy
si� na� z
dwu stron mimo jego zaci�tego oporu pokonali�my go i zwi�zali sznurami. Mo�ecie
teraz
os�dzi�, czy to nam przysz�o �atwo! Gdy�my si� jeszcze szamotali, z przera�liwym
krzykiem
przemkn�a ko�o nas jaka� podobna do naszego je�ca istota, prawdopodobnie jego
godna
ma��onka, kt�ra uciek�a z dwojgiem ma�ych w g��b lasu. Weszli�my nast�pnie do
jaskini, aby
przy �wietle pochodni rozejrze� si� w niej troch�, lecz nic tam nie by�o godnego
uwagi, zaduch
za� panowa� w niej tak przykry, �e po�pieszyli�my wyj�� na �wie�e powietrze.
Nale�a�oby
jednak da� mu co� zje��.
Przy tych s�owach Dumnak ostro�nie rozwi�za� r�k� je�ca.
� Mo�e mu przynie�� kawa�ek pieczonego mi�sa? � odezwa�em si� na to.
� Pieczonego mi�sa... jemu?! � roze�mia� si� Dumnak. � Ale� moje dziecko, ten
pan wcale
nie jest tak wybredny!... Zobaczysz zaraz.
M�wi�c to odwr�ci� si� i zr�cznym ruchem zabi� drzewcem dzidy przechadzaj�cego
si�
dumnie po podw�rzu koguta, kt�ry zabiera� si� w�a�nie do wy�piewania swego
triumfalnego:
kukuryku! Po czym drgaj�cego jeszcze ptaka poda� cz�owiekowi le�nemu. Ten wyrwa�
mu go
z r�ki, zadrasn�wszy j� przy tym troch� swymi d�ugimi paznokciami, i wpi� ostre
z�by w koguta
tak g��boko i chciwie, �e a� zatrzeszcza�y ko�ci ptaka, a pierze posypa�o si�
dooko�a;
parska� te�, sapa� i fuka� przy jedzeniu jak dziki kot, got�w k�sa� i drapa�,
gdyby kto� o�mieli�
si� wyci�gn�� r�k� po jego jad�o.
Pr�ne by�y usi�owania Dumnaka, aby tego cz�owieka le�nego oswoi�. Co prawda,
mniej
troch� k�sa� i drapa�, lecz nie spuszcza� oczu z lasu. Stoj�c przykuty u s�upa
przed domem
Dumnaka, to z bezsiln� w�ciek�o�ci� targa� swe wi�zy, ciskaj�c si� i miotaj�c na
wszystkie
strony, a skaka� nieprawdopodobnie wysoko, to zn�w wpada� w g�uch� rozpacz. Nie
chcia�
bra� pokarmu i w ko�cu pewnego dnia sam sobie roztrzaska� g�ow� o w�gie� domu
Dumnaka,
dok�d m�g� si� zbli�y� na swym do�� d�ugim �a�cuchu. Nikt go nie �a�owa�
zreszt�. Ojciec
m�j prosi� ju� nawet przedtem kilkakrotnie Dumnaka, aby uwolni� wie� od tego
�wstr�tnego
zwierz�cia�, obawia� si� bowiem, aby ten dzikus nie uczyni� mi jakiej szkody,
gdy� lubi�em
mu si� przygl�da�.
Czy ten cz�owiek urodzi� si� dzikim, czy zdzicza� w�r�d g�uchej puszczy pomi�dzy
zwierz�tami?...
Tego wam powiedzie� nie umiem. Wracam wi�c do opisu naszego rodzinnego
gniazda, Szarej Ska�y.
Do ojca mego nale�a�y wszystkie ziemie w dolinie Rzeki Bobr�w, a nawet troch�
przyleg�ych
jeszcze, pradziad m�j bowiem, pochodz�cy z plemienia Bolg�w, zdoby� je zbrojn�
r�k�.
Osobnymi wioskami w dolinie rzeki rz�dzi�o pi�tnastu naczelnik�w, kt�rzy wobec
tego,
�e wszystko, co posiadali, otrzymali niegdy� od mych przodk�w, obowi�zani byli
stawa� w
razie potrzeby ojcu memu do pomocy z ca�� sw� si�� zbrojn� i walczy� z wsp�lnymi
wrogami
pod jego znakiem wojennym. Nazywali go swym starszym bratem, siebie za� �
m�odsz� braci�;
i ustali� si� obyczaj, �e we wszystkich swych zatargach i sporach obierali go
sobie za s�dziego.
Nawet najbli�sza posiad�o�� mego ojca, czyli Szara Ska�a, by�a tak�e obszerna, w
g�r� bowiem rzeki rozci�ga�a si� do osady bobr�w, w przeciwn� za� stron� si�ga�a
st�p g�ry
Lukotycji, obejmuj�c pr�cz wioski, gdzie�my mieszkali, kilkana�cie innych, kt�re
ojciec m�j
cz�sto obje�d�a�, pilnuj�c w nich gospodarstwa.
Upraw� ziemi zajmowali si� u nas wolni przewa�nie ludzie z klasy rolnik�w,
kt�rym ojciec
m�j dawa� sprz�aj, narz�dzia do pracy, a w razie nieurodzaju ziarno siewne, w
zamian
za� dzieli� z nimi plony ich �niwa i przych�wek byd�a. Wie�niacy ci ojca mego
zwali swym
ojcem i ch�tnie pracowali na nasz� i w�asn� korzy�� na tej wsp�lnej roli, bardzo
zadowoleni,
i� oddaj�c naczelnikowi z Szarej Ska�y cz�� swych plon�w, mog� by� w zamian
pewni jego
opieki na wypadek nieurodzaju lub te� najazdu nieprzyjacielskiego, co zdarza�o
si� do�� cz�sto.
Ubierali si� prawie tak samo jak m�j ojciec i inni naczelnicy z doliny rzeki �
to jest w
d�ugie we�niane p�aszcze w pasy zielone i czerwone lub te� w krat� z tych�e
barw, a do swych
czapek przypinali � r�wnie� jak ich panowie � pi�ra czaple; tote� cz�owiekowi z
innych okolic
do�� by�o spotka� kogokolwiek z naszych, na przyk�ad na targu w Lutecji lub
gdzie�, w
drodze, aby zaraz powiedzie� sobie:
� A! to jest cz�owiek z doliny Rzeki Bobr�w. � Albo: � A! to jest B�br. � Lub: �
To jest
kt�re� z dzieci Beboryksa.
Lecz opr�cz ludzi wolnych pracowali u nas na roli niewolnicy pochodz�cy ze
zdobyczy
wojennej albo spo�r�d potomk�w dawnej ludno�ci tego kraju, niekiedy za� po
prostu kupieni
przez mego ojca czy dziada od kupc�w z Lutecji w zamian za zbo�e, byd�o lub
trzod� chlewn�.
Za dobrego rumaka bojowego dawano czterech niewolnik�w. Stanowili wi�c oni
w�asno��
nasz�, tak samo jak byd�o lub konie, powinno�ci� te� ich by�o oddawa� panu ca�y
owoc
w�asnej pracy. Lecz ojciec m�j obchodzi� si� z nimi tak sprawiedliwie i po
ludzku, jak i z
wolnymi rolnikami, karmi�c ich w lata nieurodzaju i broni�c od z�ego obej�cia,
wi�c te� i oni
byli nam szczerze oddani i przychylni, a to tym bardziej, �e wi�kszo�� ich od
dawna ju� osiad�a
na naszych gruntach. Gdym przebiega� mimo cha�up naszych wie�niak�w � wolnych
lub
niewolnych � przeprowadzany ich przyjaznymi s�owami i spojrzeniami, nieraz
s�ysza�em, jak
szeptali pomi�dzy sob�:
� Patrzcie, patrzcie, jak pi�knym i silnym staje si� nasz ma�y Wenestos! B�dzie
z czasem
zupe�nie taki, jak jego ojciec: gro�ny tylko dla wrog�w, a dobry dla swych
dzieci, rolnik�w!
W razie wielkiej potrzeby ojciec m�j m�g� ich wszystkich powo�a� pod bro� � i w
takich
wypadkach stawiali si� bez oporu, gotowi walczy� i umrze� za niego. Lecz rolnicy
tak potrzebni
nam byli do uprawy ziemi, �e wzywano ich na wojn� niezmiernie rzadko, w
wypadkach
szczeg�lnie gro�nego niebezpiecze�stwa tylko, na pospolite za� wyprawy wojenne
udawali
si� zazwyczaj jedynie wy�wiczeni w sztuce wojennej wojownicy: wi�c je�d�cy,
kt�rzy
mieli prawo do noszenia z�otego naszyjnika, a mieli najwyborniejszy, drogi or�,
oraz skromniej
ju� uzbrojeni piesi wojownicy, kt�rzy z uwagi na d�u�sze lata s�u�by lub te� ze
wzgl�du
na m�stwo i zas�ugi przechodzili nieraz p�niej do klasy je�d�c�w. Jedni i
drudzy byli, jak to
m�wiono pod�wczas, �wiernymi� mego ojca. Wojownicy wi�ksz� cz�� czasu �wiczyli
si�
wsp�lnie z mym ojcem i pod jego kierunkiem w uje�d�aniu p�dzikich koni,
ciskaniu w��czni�,
szermierce mieczem i dzid�, poza tym uczyli si� �piewa� pie�ni wojenne i
poznawa� r�ne
prawa wojenne, kt�re nale�a�o szanowa�; tak na przyk�ad prawa herold�w,
przyje�d�aj�cych
z obozu nieprzyjacielskiego w jakim� poselstwie, a chocia�by nawet z wyzwaniem.
Ka�dy z naszych wojownik�w mia� w wiosce sw�j dom, wi�kszo�� � �ony i dzieci,
zazwyczaj
jednak u schy�ku dnia zgromadzali si� wszyscy u nas na wieczerzy. Ojciec m�j
zasiada�
na poczesnym, cokolwiek wy�szym miejscu za sto�em, dalej po obu stronach inni
wed�ug
zas�ug i starsze�stwa; siedz�c na wi�zkach s�omy raczyli si� mi�sem �osi,
jeleni, dzik�w, a
tak�e zwierz�t domowych: wo��w, baran�w i �wi�. Najdzielniejsi a najm�niejsi
otrzymywali
od mego ojca najlepsze k�ski. Popijano za� mi�siwo siker�2 i miodem, a w
uroczysto�ci nieraz
nawet drogim winem italskim, przy czym ucztowano tak cz�stokro� do p�na w noc.
Ojciec
m�j mawia�, �e obfito�� mi�sa i dobre wino rozwijaj� odwag� i przytomno��
umys�u,
tote� nie �a�owa� niczego dla swych towarzyszy broni. Gdy raz jeden z wojownik�w
zauwa�y�
�artem, �e maj� u sto�u wodza drewniane �y�ki jak wie�niacy, ojciec natychmiast
pchn��
pos�a�ca do Lutecji, aby zam�wi� u tamecznych z�otnik�w �y�ki z�ote dla
je�d�c�w, dla pieszych
za� wojownik�w srebrne i � ofiaruj�c im je, gdy by�y ju� gotowe, rzek�
p�artem:
� Takich dzielnych woj�w, jak wy, nie kupi� za z�oto ani za srebro!... Z wami
za� zdob�d�
srebra i z�ota, ile zechc�...
2 Rodzaj piwa, kt�re staro�ytni Galowie wyrabiali z j�czmienia.
Wiedzia� za� w rzeczy samej wybornie, �e ludzie ci s� gotowi i�� za nim w ogie�
i wod�, a
w najgor�tszym zam�cie bitwy, w najgro�niejszym niebezpiecze�stwie, nie odst�pi�
go na
krok; gdyby za� poleg�, ani jeden spomi�dzy nich nie by�by pozosta� przy �yciu.
Byli oni towarzyszami
jego zabaw i uczt, jego wypraw �owieckich i wojennych i �wiernymi� mu � naprawd�
� na �mier� i �ycie.
W ten spos�b m�j ojciec karmi� codziennie przy swoim stole trzydziestu
wojownik�w:
dziesi�ciu jezdnych i dwudziestu pieszych. Co wiecz�r w owej ogromnej sali na
dole ustawiano
niski a d�ugi st� z�o�ony z paru z grubsza ociosanych desek wspartych na
koz�ach, sal�
o�wietlano jasno pochodniami i biesiadnicy zasiadali na wi�zkach s�omy do uczty,
rozweselani
przy niej nie tylko siker� i miodem, lecz nadto pie�niami naszego �lepego barda
Wandila,
kt�ry przy d�wi�kach harfy opiewa� bohaterskie czyny mych przodk�w lub opowiada�
r�ne
legendy z dziej�w Galii i Wysp Bryta�skich. St� biesiadny mego ojca wyd�u�a�
si� jeszcze,
gdy odwiedza� nas kt�ry� z s�siad�w lub z obywateli Lutecji, albo podr�ny czy
kupiec
przejezdny, kt�rym nie odmawiano nigdy go�cinno�ci i noclegu. W�wczas mi�d i
sikera la�y
si� jeszcze obficiej, harfa starego Wandila d�wi�cza�a jeszcze rozg�o�niej, a
nieraz przy��cza�y
si� do niej harfy innych bard�w, okoliczni bowiem bardowie znaj�c
wspania�omy�ln�
hojno�� mego ojca garn�li si� do nas tak ch�tnie, jak muchy do miodu. Ojciec m�j
�y� wi�c
tak, jak gdyby kr�l pomi�dzy swymi wiernymi poddanymi. S�awa jego m�stwa a
go�cinno�ci
rozchodzi�a si� daleko po Galii, g�oszona przez bard�w, kt�rzy �piewali o nim,
i� z�oto, tworz�ce
si� rzekomo z kurzu ziemi pod ka�dym uderzeniem kopyt jego konia, la�o mu si� z
r�k
kaskadami; �e dom jego by� domem zaczarowanym, gdy� �ciany jego rozsuwa�y si� w
miar�,
jak przybywa�o go�ci; �e z piwnic nigdy nie ubywa�o sikery, miod�w i wina; ba!
�e do�� mu
by�o nawet cisn�� ogryzion� ko�� wieprzow� w chlewy Szarej Ska�y, aby ze�
powsta� zaraz
�ywy wieprz � tak, jak si� to dzia�o podobno w jakim� zaczarowanym zamku
bryta�skim,
gdzie tak�e por�ni�te i zjedzone wo�y, barany i wieprze rzekomo zn�w powstawa�y
do �ycia
ze swych ko�ci.
Wybaczmy jednak�e bardom t� sk�onno�� do przesady i upi�kszania prawdy, dzi�ki
nim
bowiem �yj� w pami�ci ludzkiej wspomnienia s�awnych czyn�w, m�stwa i cn�t
wielkich bohater�w.
Rozdzia� III
BEBORYKS I EPONINA
Jako ma�e dziecko, nie bra�em udzia�u w tych ucztach; nie wolno mi by�o nawet
podczas
nich wchodzi� do sali. Ojciec m�j nie pie�ci� mnie wcale i publicznie � to
znaczy na ulicach
naszej wioski i na placu przed domem � nigdy nawet nie zwraca� si� do mnie. Taki
by� bowiem
obyczaj dawnych Gal�w; i wojownik by�by si� wstydzi� okaza� kobiec� tkliwo��
wzgl�dem swych dzieci. Pomimo t� pozorn� oboj�tno�� czu�em, i� ojciec m�j kocha
mnie
bardzo, jakkolwiek jego wynios�a, pe�na powagi posta� wzbudza�a we mnie pewn�
obaw�.
Wzrostu by� wysokiego, cer� mia� jasn� i �wie��, oczy jasnoszare jak stal, a
weso�e i bystre,
w�osy d�ugie i w�sy barwy miedzi, ubiera� si� za� zwykle w niebiesk� we�nian�
tunik� bez
r�kaw�w i szerokie czerwone spodnie przewi�zane u st�p poz�acanymi rzemykami, a
na to
wszystko zarzuca� obszerny p�aszcz z tkaniny we�nianej, niezmiernie wygodny
zar�wno w
domu, jak w podr�y, kt�ry mo�na by�o zarzuci� sobie czy to na jedno rami�, czy
te� na drugie,
zapi�� na klamr� pod szyj� lub te� zawin�� w kszta�cie szarfy i obwi�za� si�
nim, na
przyk�ad podczas bitwy, czy wreszcie z�o�y� go w kilkoro i pod�o�y� sobie na
siod�o. W
stroju wojennym ojciec m�j wygl�da� wspaniale. Wk�ada� na�wczas d�ugie buty ze
sk�ry
rudawo��tej opatrzone br�zowymi ostrogami, bardzo szeroki, zast�puj�cy nam,
Galom, poniek�d
zbroj�, pas � r�wnie� z br�zu, od kt�rego na rzemykach zwiesza�y si� z przodu
p�ytki
br�zowe dla ochrony �o��dka od cios�w. Na lewym ramieniu nosi� niedu�� owaln�
tarcz�
splecion� z �ozy, pomalowan� i wstawion� w kut� br�zow� obr�cz, a wzmocnion�
nadto takim�e
br�zowym, krzy�em z ma�� figurk� bobra u szczytu. U boku zwisa� mu kr�tki miecz
iberyjski z najwyborniejszej stali, z r�koje�ci� z ko�ci s�oniowej, rze�bion� w
kszta�t lwiej
g�owy. W prawej r�ce trzyma� dzid� o d�ugim grocie. G�ow� pokrywa� he�m, co
prawda z
br�zu, ale ob�o�ony ca�y cienkimi blaszkami z�ota, a zako�czony, zwyczajem
galijskim, wysokim
r�ni�tym grzebieniem, u kt�rego szczytu powiewa�y szumnie pi�ra czaple, z obu
stron
za� wznosi�y si� rozpostarte szeroko dwa skrzyd�a orle. B�yszcz�cy w promieniach
s�o�ca
naszyjnik ze z�otych blaszek oraz z�ote bransolety na ramionach i u przegubu
r�ki dope�nia�y
tego �wietnego stroju. Ojciec, odziany we�, wydawa� mi si� samym bogiem wojny,
zw�aszcza
gdym go widzia� w tym stroju wojennym, harcuj�cego na wspania�ym rumaku bojowym,
kt�ry
si� wspina� i rzuca� pod nim.
Na wypraw� wojenn� jecha�o za nim dziesi�ciu je�d�c�w, z kt�rych jeden piastowa�
w r�ku
drzewce jego znaku wojennego, a wszyscy mieli z�ote naszyjniki i czaple pi�ra u
he�m�w.
Za nimi post�powa�o dwudziestu pieszych wojownik�w, trzymaj�c wysoko do g�ry
dzidy,
kt�re tworzy�y jak gdyby las nad ich g�owami; he�my ich zdobi�y jelenie, bycze i
baranie rogi,
niekt�rzy za� nosili czapki zast�puj�ce im he�my, a zrobione wprost z g��w
wilk�w, dzik�w i
nied�wiedzi. Zdawa�o si�, �e ci gro�ni wojownicy mog� podbi� chyba �wiat
ca�y!... Wygl�dali
tak dzielnie i pi�knie, �e matka moja, kt�ra patrzy�a zwykle na ich odjazd z
okna swego
mieszkania na pi�trze, u�miecha�a si� nawet przez �zy. Czasami spojrzenie ojca
pada�o na
mnie, gdym sta� przy drodze i przygl�da� im si� szeroko otwartymi oczyma;
zwraca� si� wi�c
w�wczas do mnie, ale to zupe�nie tak, jak gdyby do jakiego� obcego dziecka,
m�wi�c oboj�tnie:
� Odejd� st�d, ch�opcze, bo mo�emy ci� stratowa�!
Zmartwiony tym ch�odem ojca, pociesza�em si� w obj�ciach matki, kt�ra darzy�a
mnie
niezmiern� i jawn� tkliwo�ci�. Nawet gdym by� sporym ju� ch�opaczkiem, nieraz
porywa�a
mnie na r�ce jak ma�e dziecko i nosi�a po pokoju tam i z powrotem, pieszcz�c
mnie, ca�uj�c,
bawi�c si� mn� a podrzucaj�c mnie do g�ry � albo te� sadza�a mnie na kolanach i
obsypywa�a
pieszczotami, poca�unkami, a niekiedy oblewa�a �zami, niezrozumia�ymi zgo�a dla
mnie pod�wczas.
Sp�dza�em te� w jej mieszkaniu na pi�trze nieraz d�ugie godziny, zw�aszcza gdy
ojca
nie by�o w domu; i niekiedy � je�li matka nie maj�c pilnego zaj�cia pozwala�a mi
na to � bawi�em
si� przystrajaj�c j� w powyci�gane przeze mnie ze skrzy� drogie, o pi�knych
�ywych
barwach tkaniny, w r�ne cenne klejnoty oraz wtykaj�c kwiaty polne w jej jasne
niby promienie
s�oneczne w�osy, a nast�pnie �mia�em si� i skaka�em z rado�ci widz�c, jak w tym
wszystkim by�a pi�kna!...
Bo matka moja w rzeczy samej by�a bardzo pi�kna. Jej bogate jasnoblond w�osy
by�y tak
g�ste i d�ugie, �e gdy je rozpu�ci�a, to okrywa�y j� ca�� a� do ziemi niby
p�aszczem z�ocistym;
oczy mia�a du�e a b��kitne jak niebo w dzie� pogodny, o wyrazie �agodnym i
marzycielskim,
ma�e usta i cer� bia�� a delikatn�. �ona, c�ra i siostra dzielnych wojownik�w,
wcale nie bra�a
za z�e memu ojcu, �e opuszcza j� tak cz�sto, wyje�d�aj�c to na wyprawy wojenne,
to na r�wnie
prawie niebezpieczne wyprawy �owieckie na grubego zwierza, to wreszcie na uczty
do
naczelnik�w z s�siedztwa. Ale �e czasami smutno jej by�o samej, wi�c po�wi�ca�a
mi w�wczas
wi�cej jeszcze czasu ni� zwykle.
Ubrana w czasie nieobecno�ci m�a w ciemne szaty bez �adnych ozd�b, z w�osami
posypanymi
bia�ym, dobrze przesianym popio�em, lubi�a mi opowiada� r�ne legendy i podania
o
bogach. A wi�c o Heolu czyli Belenusie, bogu s�o�ca zsy�aj�cym nam na ziemi�
dobroczynne
�wiat�o i ciep�o, i siostrze jego, Belizanie, kt�ra o�wieca nam noce daj�c �zy
rosy, urodzaj
ro�lin i przyrost byd�a, a jest przy tym �agodn� bogini�, nie wymaga bowiem
�adnych krwawych
ofiar, tylko obiaty z mleka. Dalej opowiada�a o Teutatesie, ponurym i gro�nym
bogu,
kt�rego czcz� i obawiaj� si� powszechnie we wszystkich krajach Celtyki, bo dusze
zmar�ych
prowadzi po �mierci w swe straszne pa�stwo podziemne; m�wi�a jeszcze o
miotaj�cym b�yskawicami
i piorunami Tarannusie i Ezusie, grozie i gospodarzu g�uchych las�w. Matka
zni�a�a
g�os prawi�c mi o tych trzech bogach, gdy� by�y to b�stwa straszliwe, kt�rych
gniew
mo�na przeb�aga� tylko obiat� z krwi ludzkiej. Z westchnieniem opowiada�a mi o
Kamulu,
bogu wojny, kt�ry si� kocha w zgie�ku bitw i szcz�ku or�a; z u�miechem za� o
r�nych pomniejszych
b�stwach, przewa�nie dobrych, kt�re zamieszkuj� rzeki, jeziora i lasy, gdzie
chowaj� si� czasem za kor� drzew. Wskutek ich obecno�ci z drzew r�banych
niekiedy �zy
p�yn� i rozlegaj� si� j�ki. Uczy�a mnie tak�e modlitw do bog�w, kt�re pos�usznie
powtarza�em
za ni�, dziwi�c si� w duchu, �e m�wi w jakim� zaledwie zrozumia�ym dla mnie
j�zyku.
Czasem, jak gdyby zapominaj�c o mej obecno�ci, zastanawia�a si� nad tym; kto
stworzy� bog�w
i ca�y �wiat, sk�de�my si� tu wzi�li na nim i dok�d p�jdziemy po �mierci, co
b�dzie w
pa�stwie podziemnym Teutatesa, a co w kr�gu szcz�liwo�ci, czy nie mo�na by
wiedzie�, czy
w nim znajdzie si� razem z m�em i dzieckiem?...
B�d�c bardzo pobo�n�, nieraz po�ci�a surowo, odprawia�a d�ugie mod�y i rozzuwszy
lew�
nog� sk�ada�a bogom ofiary i obiaty najpierw u domowego ogniska, nast�pnie na
wybrze�u
naszej rzeki, a wreszcie na skraju puszczy, gdzie kaza�a zawiesza� na najstarsze
d�by czy to
jak�� tkanin�, czy welon, a czasem nawet i klejnot. Wyje�d�a�a z domu zazwyczaj
tylko dla
sk�adania tych ofiar, ca�a okryta cienk�, lecz do�� g�st� zas�on� pokrywaj�c�
jej czo�o i nawet
troch� oczy, na �agodnym koniu, kt�rego dosiada�a bokiem, opieraj�c si� nogami o
przywieszon�
u siod�a w miejscu strzemienia ma�� deseczk�. Niekiedy za� zapomina�a troch� o
bogach
i gdy nast�powa� u niej okres takiego zoboj�tnienia, zdarza�o si�, �e nawet
s�u�ebnice
nasze musia�y jej przypomina�, i� w letnie przesilenie dnia z noc� trzeba
rozpali� ognisko na
pag�rku, w dzie� za� zimowego przesilenia � przynie�� do domu choink� i ustroi�
j� w
skrawki barwnych tkanin i p�on�ce pochodnie, aby ucieszy� tym dusze zmar�ych
przodk�w.
Dnia tego, po�wi�conego czci zmar�ych, gaszono te� u nas ognisko, rozpalano za�
je ponownie
nazajutrz o �wicie ogniem przyniesionym ze szczytu g�ry Lukotycji od o�tarza
bogini
Belizany.
Pami�tam, jak pewnego razu w czasie nieobecno�ci mego ojca przyjecha� na mule do
Szarej
Ska�y jaki� s�dziwy starzec w d�ugiej, czarnej szacie, z bia�ymi jak �nieg, lecz
g�stymi,
rozsypuj�cymi mu si� po plecach, d�ugimi w�osami, z obna�on� szyj� i ramionami,
w sanda�ach,
zwi�zanych prostymi rzemykami. Nie zdobi�y go kosztowno�ci, ani te� nie mia�
zgo�a
or�a. Lecz na jego wynios�ym czole, w m�drych a przenikliwie i surowo
patrz�cych spod
nawis�ych brwi oczach, w szlachetnej postawie tyle by�o powagi i dziwnego
majestatu, �e
doprawdy wygl�da� na co� wy�szego nad wojownika, nad wodza, ba � kr�la nawet.
Nasza
ludno�� wie�niacza na jego widok po�piesznie wychodzi�a z chat i pada�a przed
nim plackiem,
staraj�c si� w tej pozycji podpe�zn�� jak najbli�ej ku niemu, aby poca�owa� kraj
jego
szaty, a przynajmniej dotkn�� si� chocia� sier�ci jego mu�a. I wojownicy nasi
powychodzili
r�wnie� ze swych dom�w i stoj�c przed nimi k�aniali si� staremu druidowi nisko a
ze czci�, w
kt�rej si� dawa�o odczu� troch� obawy.
Matka moja tak�e wysz�a na jego powitanie przed dom. A gdy stan�� przed ni�,
przykl�k�a
i pochyliwszy z pokor� g�ow� skrzy�owa�a r�ce na piersi. Starzec po�o�y� na jej
g�owie obie
d�onie i wzni�s�szy wzrok ku niebu wypowiedzia� kilka s��w w jakim�
niezrozumia�ym dla
mnie j�zyku. Potem podni�s� j� z kl�czek, wszed� do domu, sam usiad� na miejscu
poczesnym
i skinieniem r�ki oddaliwszy wszystkich obecnych d�ugo sam na sam z ni�
rozmawia�. Gdy
wyje�d�a�, matka odprowadzi�a go przed dom i na po�egnanie zn�w pad�a przed nim
na kolana
pochylaj�c g�ow� ni�ej jeszcze ni� przedtem, lecz jej twarz mia�a teraz wyraz
takiej pogody,
takiego rozradowania wewn�trznego, jakiegom nie widzia� na niej dot�d nigdy.
Orszak
naszych wojownik�w towarzyszy� druidowi w jego powrotnej drodze, za nimi za�
post�powali
wie�niacy, prowadz�c konie ob�adowane zar�ni�tymi baranami i kurami.
Druid ten przyje�d�a� do nas niekiedy potem i ojciec m�j, o ile by� w domu,
okazywa� mu
tak�� g��bok� cze�� jak wszyscy. Gdy pozostawa� na rozmowie z matk�, ojciec nie
wchodzi�
nawet wcale do domu; gdy wyje�d�a� � przyobleka� si� w sw�j paradny str�j bojowy
i sam
jecha� konno na czele towarzysz�cego druidowi orszaku, post�puj�ce za� za nim
konie ob�adowywano
na jego rozkaz hojniejszymi jeszcze darami.
Pewnego razu po wyje�dzie druida matka kaza�a zawo�a� mnie do siebie i gdy�my
pozostali
sami, uca�owa�a mnie z wi�ksz� jeszcze tkliwo�ci� ni� zwykle, nast�pnie za�
rzek�a do
mnie:
� Pos�uchaj mi�, synu, i staraj si� dobrze zapami�ta�, co ci teraz powiem. Ten
czcigodny
starzec, tak �wi�ty i taki m�dry, potwierdzi� mi tylko to, co przeczuwa�am ju�
sama nieraz.
Istnieje tylko jeden B�g najwy�szy, kt�ry zawiera w sobie wszystkie bogi i kt�ry
stworzy�
wszystko, sam za� nie ma pocz�tku ani ko�ca. Aby sta� si� dla nas zrozumia�ym,
przyjmuje
on na siebie postacie Belenusa i Belizany, Teutatesa, Tarannusa, Ezusa i Kamula.
Je�li wi�c
kiedy b�dziesz zanosi� mod�y do kt�rego z tych b�stw, m�dl si� tak, aby modlitwa
twoja godna
by�a dosi�gn�� Tego, w kt�rym si� zawieraj� one wszystkie. B�d� sprawiedliwym!
B�d�
m�nym! Bo wieczne szcz�cie czeka dobrych, a otch�a� mrok�w � z�ych. I kochaj
matk�
tak, jak ona ci� kocha. U n�g matki wys�u�y� mo�na prawo wej�cia pomi�dzy
b�ogos�awionych
tak samo, jak i w ogniu bitwy.
�le jeszcze w�wczas rozumia�em te s�owa matczyne, zapad�y mi one jednak g��boko
w
dusz� i nieraz p�niej przypomina�y si� w �yciu. W owej wio�nianej wszak�e dobie
mego
�ycia stara�em si� zazwyczaj uwolni� tylko co pr�dzej od podobnych rozm�w, aby
lecie� do
mych r�wie�nik�w z wioski. Bawili�my si� spo�em wybornie, bez r�nicy stanu,
synowie
je�d�c�w, pieszych wojownik�w i wie�niak�w � i to najcz�ciej w wojn�. Kupa
�mieci w
k�cie podw�rza wyobra�a�a oppidum (miasto obronne), kt�re zdoby� by�o zadaniem
jednej
partii, kiedy druga, broni�ca go, zasypywa�a nieprzyjaciela gradem pocisk�w. Te
sk�ada�y si�
zazwyczaj z szyszek, lecz w zapale bitwy porywa�o si� nieraz z ziemi i drobne
nawet kamyki,
tote� wielu z nas wynosi�o z takiej zabawy guzy, si�ce oraz porwan� odzie�. Gdym
powraca�
do domu po zabawie ociekaj�cy potem, a niekiedy i krwi� nawet, zab�ocony,
oberwany, lecz
dumny, �em zwyci�sko odpar� atak nieprzyjacielski na oppidum, lub te� �em je
zdoby� zuchwa�ym
szturmem, matka niepokoi�a si� o mnie i czasem nawet robi�a mi wym�wki za
zniszczon� odzie�. Lecz ojciec z niezwyk�� mu pob�a�liw� czu�o�ci� spogl�da�
w�wczas na
mnie.
� Daj mu pok�j! � m�wi� do �ony � nie �aj go... I ja w jego wieku niema�o rwa�em
i wala�em
odzie�y. On mi obiecuje sta� si� z czasem dzielnym wojownikiem, a to
najwa�niejsze!...
Rozdzia� IV
BARD
Szuka�em te� niekiedy rozrywki w towarzystwie �lepego barda Wandila. W niepogod�
siadywa