5453

Szczegóły
Tytuł 5453
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5453 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5453 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5453 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BRUCE HOLLAND ROGERS szalupa ratunkowa na p�on�cym morzu Dezerterzy. Kiedy nie mog� dostrzec kolejnego etapu, kiedy nie mog� jasno my�le� o zmianach sprz�towych, jakie nale�y wprowadzi� do DS, aby sta� si� powiernikiem, ark�, zbawieniem mojej duszy, wtedy my�l� o dezerterach. My�l� o m�czyznach uczepionych nadburcia ton�cego tankowca. W promieniu wielu mil nie ma �adnych �wiate�, tylko czarna lodowata woda. Statek tkwi po�rodku jeziora p�omieni. M�czyzna siedz�cy w szalupie ratunkowej, poza kraw�dzi� p�on�cej plamy oleju, spogl�da na swoich towarzyszy. Pok�ad pochyla si� coraz bardziej. M�czy�ni u nadburcia machaj� r�koma, ale cz�owiek w �odzi nie odpowiada. Zamiast tego pochyla si� nad wios�ami i zaczyna oddala� si� od statku. M�czyznom, kt�rzy wci�� machaj�, wci�� maj� nadziej�, wydaje si�, �e p�omienie si�gaj� coraz wy�ej, ale w rzeczywisto�ci to statek obni�a si� na spotkanie p�on�cego morza. Albo taki obrazek: Badacz arktyczny budzi si� ze sn�w o lodzie i wietrze w �wiecie lodu i wiatru. Po nocy sp�dzonej w �piworze jego odmro�enia odtaja�y i jego d�onie i stopy zdaj� si� p�on��. To niemal�e wi�cej, ni� mo�e znie��, ale m�wi sobie, �e b�dzie �y�. B�dzie �y�, dop�ki jego towarzysz jest na tyle silny, aby kierowa� saniami. Badacz wychodzi z namiotu, utykaj�c i mru�y oczy przed s�o�cem. Kiedy odkrywa, �e psy i sanie znikn�y, d�ugo wpatruje si� w �lady rozwiewane przez wiatr. W tych moich fantazjach �wiadkiem jest martwy nied�wied�. Z dna morza martwi marynarze machaj� r�koma. Zamarzni�ty w bry�k� lodu palec wznosi si� oskar�ycielsko. Z pewno�ci� nie zawsze by�em �wiadom nieub�aganego tykania towarzysz�cego ka�demu uderzeniu serca, ale nie pami�tam tego. W moich najwcze�niejszych wspomnieniach le�� rozbudzony w moim ��ku, z otwartymi oczami wpatrzonymi w czer�, wyobra�aj�c sobie, jak to jest by� martwym. Zapyta�em o to mojego ojca. By� praktycznym cz�owiekiem. - To jest tak - powiedzia�. Pokaza� mi zegarek, kt�ry nale�a� do mojego dziadka - antyk, nap�dzany spiraln� spr�yn� zamiast baterii. Nakr�ci� go. - S�uchaj - poleci�. - Tik, tik, tik - us�ysza�em. - Takie s� nasze serca - wyja�ni�, wr�czaj�c mi zegarek. - W ko�cu si� zatrzymuj�. To w�a�nie jest �mier�. - A co potem? - Nic. Potem jeste�my martwi. Po prostu ju� nas nie ma - �adnych my�li, �adnych uczu�. �mier�. Nico��. Pozwoli� mi nosi� zegarek przez jeden dzie�. Nast�pnego ranka spr�yna si� rozkr�ci�a. Przy�o�y�em zegarek do ucha i us�ysza�em cisz�, us�ysza�em nico��. Ju� wtedy, le��c rozbudzony w ciemno�ci i my�l�c o pustce, planowa�em ucieczk�. - Tik, tik, tik - bi�o moje serce, odliczaj�c do zera. Nie by�em sam. Po uzyskaniu dyplomu z neuroniki znalaz�em prac� na uniwersytecie i wiele projekt�w, nad kt�rymi mog�em pracowa�. Ale praca badawcza to powolne zaj�cie. - Tik, tik, tik. Bra�em udzia� w wy�cigu i zanim sko�czy�em pi��dziesi�t sze�� lat, wiedzia�em, �e zostaj� z ty�u. Prawd� powiedziawszy, mia�em szcz�cie, �e dotar�em tak daleko. �yli�my w szczytowym okresie mody na terroryzm. Podziemie Agrariuszy i Monetary�ci byli u schy�ku swej �wietno�ci, ale nast�puj�ce po nich pokolenie zamachowc�w by�o dziesi�ciokrotnie aktywniejsze, a dob�r ich cel�w - stokro� bardziej przypadkowy. Plastik, Podpalenie, Implozja... Przybierali nazwy grup rockowych. Byli jeszcze zwyczajni uliczni przest�pcy, mierz�cy do ciebie ze swoich rozpryskowych spluw w nadziei, �e wyrwany ci spod sk�ry chip dostarczy im kredyt�w na kupno dzia�ki tej w�a�nie trucizny, kt�rej tak pragn�li. Rzecz jasna, ze statystycznego punktu widzenia nie by�o zaskakuj�ce, �e wci�� jeszcze �yj�. Ale ilekro� prze��cza�em na "Rytm ulicy" na CNN Four, bombardowany �wie�ymi nagraniami z rzezi, zastanawia�em si�, jak to mo�liwe, �e ktokolwiek jeszcze �yje. Pi��dziesi�t sze�� lat. Wtedy skontaktowali si� ze mn� ludzie Bierleya. I po tym, jak pozna�em Bierleya, po tym jak zacz��em pracowa� z Richardsonem, zacz��em wierzy�, �e zd��� dopi�� swego, �e by� mo�e �mier� jest nieco przereklamowana jako d�ugodystansowiec. Rzecz jasna, wiedzia�em wcze�niej, kim jest Bierley. Mia� wystarczaj�co du�o pieni�dzy, aby kupi� sobie popularno��. S�ysza�em te� o Richardsonie. By� znakomito�ci� w dziedzinie informacji analogowej. Bierley i Richardson byli moj� nadziej�. Bierley i Richardson byli magikami w swoich specjalno�ciach. Ale Bierley i Richardson - wiedzia�em o tym od samego pocz�tku - nie byli godni zaufania. Bierley, ze swoimi pieni�dzmi i politycznym wdzi�kiem, anga�owa� si� w projekty tylko, dop�ki go nie znudzi�y. Natomiast Richardson mia� w�asne plany. Nawet kiedy dobrze nam si� uk�ada�a wsp�praca, kiedy czynili�my post�py, Richardson nigdy naprawd� nie wierzy�. Siedzieli�my z Richardsonem w jego biurze i ogl�dali�my nagranie z konferencji prasowej Bierleya. By�a to tak�e nasza konferencja prasowa, ale nie by�o nam dane odpowiedzie� na zbyt wiele pyta�. Nawet Richardson rozumia�, �e nale�y to pozostawi� Bierleyowi. - Wielokomorowy wielofazowy procesor informacji analogowej - raz jeszcze powiedzia� Bierley na ekranie - ale wolimy nazywa� go DS. - U�miechn�� si� ciep�o. - Druga Strona. - Bo�e. Sprawia, �e to co zrobili�my wygl�da na seans spirytystyczny - zamrucza� z dezaprobat� siedz�cy za biurkiem Richardson. - Daj spok�j - zaoponowa�em. - O to w�a�nie chodzi. - Naprawd� tak si� napalasz na wieczne �ycie w postaci sztucznej �wiadomo�ci, gdyby - co ma�o prawdopodobne - okaza�o si� to mo�liwe? - Tak. - Twoim problemem - zawyrokowa�, wskazuj�c na mnie palcem - jest to, �e za bardzo boisz si� �mierci, �eby by� jej ciekaw. To niezbyt naukowe podej�cie. Mia�em mu odpowiedzie�, �e poczuje si� inaczej za kolejne dwadzie�cia lat, ale si� powstrzyma�em. Mo�e to nie by�a prawda. Skoro ja zawsze traktowa�em �mier� jako wroga, by�o mo�liwe, �e kto� taki, jak Richardson nigdy nie nabierze tego rodzaju podej�cia. - Tymczasem - ci�gn�� Richardson - dokonali�my znacz�cego kroku naprz�d w dziedzinie sztucznej inteligencji. Czy nie warto odda� temu sprawiedliwo�� bez udawania, �e jest to tylko krok w stron� zsyntetyzowanego �ycia po �yciu? Na ekranie Bierley m�wi� w�a�nie: - Z wszystkich granic, do kt�rych dotar� rodzaj ludzki, �mier� by�a t�, kt�r� najmniej spodziewali�my si� przekroczy�. - Chryste, tak jakby�my ju� tego dokonali! Bierley popatrzy� na nas z ekranu. Nie zezwoli� na filmowanie konferencji wi�cej ni� jedn� kamer� wideo, tak, �eby wiedzia�, kiedy patrzy widzom prosto w oczy. - Niekt�rzy z was, kt�rzy s�uchacie tych s��w, nigdy nie umr�. Tak� obietnic� nios� ze sob� te badania. Pionierzy niesko�czono�ci! Kt� nie chcia�by ogl�da� przemarszu kolejnych pokole�? Jakie b�d� wnuki moich wnuk�w? Co nas czeka za sto lat? Za tysi�c? Za milion? - Zrobi� pauz� i zn�w u�miechn�� si� po ojcowsku, po czym wyszepta�: - Niekt�rzy po�yj� na tyle d�ugo, aby si� tego dowiedzie�. Richardson rzuci� malin� w ekran. - No dobrze - przyzna�em - dzieli sk�r� na nied�wiedziu. Ale to ca�y Bierley. Wszystko co m�wi, s�u�y osi�gni�ciu w�a�ciwego efektu, a efekt oznacza fundusze. Na ekranie srebrnow�osy Bierley parafrazowa� pytania w sobie tylko w�a�ciwy spos�b, obracaj�c co bardziej agresywne przeciw pytaj�cym. Czy nie jest to przedwczesne og�oszenie "prze�omu, przynosz�cego nadziej� milionom?". Czy sam Bierley zamierza ci�gn�� zyski z "pokonania najstarszego i najokrutniejszego spo�r�d wrog�w ludzko�ci?". Czy on sam znajdzie si� po�r�d pierwszych os�b, kt�re "wejd� na niezbadane terytorium wieczno�ci, aby upewni� si�, �e nie stanowi ono zagro�enia dla innych"?. Nast�pnie przedstawi� nas, opowiadaj�c reporterom o moim geniuszu w dziedzinie sprz�tu i geniuszu Richardsona w dziedzinie teorii informacji analogowej. Pracowa�o z nami sze��dziesi�ciu technik�w i asystent�w naukowych, ale wed�ug s��w Bierleya by�o to dwuosobowe widowisko. W pewnym sensie by�a to prawda. �adnego z nas nie mo�na by�o zast�pi�, zachowuj�c t� sam� synergi�. - Dwa wielkie umys�y w wy�cigu do nie�miertelno�ci - rzek� Bierley. Nast�pnie przedstawi� im w�asn� wersj� tego, co sam mu powiedzia�em: Richardson by� zawsze o dwa kroki do przodu w stosunku do moich projekt�w, dostrzegaj�c programy, kt�re wyprzedza�y moje intencje, zmuszaj�c mnie, abym bieg� w celu dotrzymania mu kroku i planowa� nowe struktury, kt�re popycha�y go o kolejne dwa kroki przede mnie. Nigdy przedtem nie pracowa�em z kim�, kto stymulowa�by mnie w taki spos�b, zmuszaj�c do ci�g�ego wysi�ku i posuwania si� skokami do przodu. Czu�em si�, jakbym lata�. Bierley nie nadmieni� jednak, �e cz�sto przemykali�my od jednego konceptu do drugiego, aby w ko�cu spojrze� w d� i ujrze� pod sob� pustk�. Zazwyczaj odkrywali�my przeszkody natury praktycznej w naj�mielszych wy�nionych wsp�lnie projektach. Tylko w wyj�tkowych sytuacjach odkrywali�my, �e stoimy pozbawieni tchu na twardym gruncie, spogl�daj�c wstecz na pozbawiony najmniejszej skazy most, kt�ry w�a�nie zbudowali�my. Rzecz jasna, kiedy ju� si� to zdarza�o, by�o to co� absolutnie wspania�ego. Napawa�o mnie to tak�e strachem. Martwi�em si�, �e Richardson by� niezast�piony, �e po tym, jak dokonywa�em z nim tych konceptualnych przeskok�w, nigdy nie b�d� ju� m�g� powr�ci� do samotnej har�wki lub do pracy z umys�ami mniej elektryzuj�cymi ni� jego. Wszystkie umys�y by�y mniej elektryzuj�ce ni� jego, przynajmniej wtedy, gdy by� w szczytowej formie. Jedyna trudno�� polega�a na powstrzymywaniu go od robienia dygresji na temat Najwa�niejszych Pyta�. Kamera odjecha�a do ty�u, ukazuj�c Richardsona i mnie - na wymi�tych prostaczk�w obok wytwornego Bierleya. Na ekranie zaj�kn��em si� i poprawi�em okulary, odpowiadaj�c na pytanie. Richardson nie patrzy� ju� na wideo z konferencji prasowej. Zamiast tego przeni�s� spojrzenie na ekran na �cianie biura. Ukazywa� on satelit� meteorologicznego nad zachodni� p�kul�. Up�yw czasu zosta� przyspieszony, tak �e ostatnie 72 godziny przemkn�y w ci�gu trzech minut. Ekran niezmiennie ukazywa� ten sam obraz i by� jedyn� dekoracj� w biurze Richardsona, je�eli nie liczy� tej ma�ej statuetki - pami�tki z Indii - kt�r� trzyma� na swoim biurku. Na ta�mie z konferencj� prasow� Richardson odpowiada� w�a�nie na pytanie. - Nie mamy poj�cia, jak zdo�amy umie�ci� �wiadomo�� danej osoby w maszynie - przyzna�. - Nie doko�czyli�my jeszcze nawet budowy sztucznego umys�u. Istnieje jeden powa�ny feler, kt�ry ka�dorazowo powoduje wielogodzinne przerwy w pracy. W tym momencie u�miech Bierleya wygl�da� na wymuszony, ale trwa�o to tylko przez chwil�. - Najkr�cej to ujmuj�c - kontynuowa� zarejestrowany na wideo Richardson - my�li poruszaj� si� wewn�trz naszego sprz�tu po trajektoriach analogicznych do pogody. Czasami struktura informacji narasta na podobie�stwo tropikalnego ni�u. Przy sprzyjaj�cych warunkach przekszta�ca si� on w huragan. Procesor nadal pracuje, ale jego wydajno�� jest znacznie obni�ona, a� do przej�cia burzy. Tak wi�c czasami jeste�my odci�ci. Nie mo�emy wtedy rozmawia� z... - przerwa� i popatrzy� na Bierleya, krzywi�c si� z niech�ci� - ...z DS, do czasu, a� huragan wyczerpie ca�� swoj� energi�. - Nie podoba ci si� ta nazwa - powiedzia�em do Richardsona w biurze. - Druga Strona - parskn��, odchylaj�c si� do ty�u. - Ale masz racj� co do tych pieni�dzy. Wyci�ga niez�� kas� od tych z kongresu, a to nie takie proste w dzisiejszych czasach. Na ta�mie opowiada�em reporterom o lampkach ostrzegawczych, kt�re zamontowa�em w pokoju WE/WY: by�y u�o�one na skali od sygna��w ostrzegawczych dla ma�ych samolot�w, przez ostrzegaj�ce o burzy, a� po huraganowe - odpowiada�y im wymalowane na wy�wietlaczu stosowne flagi nawigacyjne. Mia�em nadziej� wywo�a� wi�kszy �miech. - Czy mo�emy porozmawia� z komputerem? - zapyta� reporter. Zacz��em wyja�nia�, jak to urz�dzenia WE/WY nie s� jeszcze do tego przygotowane, ale sam DS pomaga w projektowaniu odpowiedniego interfejsu, aby mo�na by�o z nim rozmawia� tak �atwo, jak z istot� ludzk�. Bierley wyszed� o krok przede mnie. - DS nie jest komputerem - sprostowa�. - Wyja�nijmy to sobie. DS jest struktur� informacyjn� mechanicznej inteligencji. DS pos�uguje si� interfejsami komputer�w, mo�e uzyskiwa� dost�p do danych cyfrowych i operowa� nimi, ale jest on maszyn� analogow�. Docelowo stanie si� powiernikiem ludzkiej �wiadomo�ci. Je�eli chcecie nada� mu inn� nazw�, mo�ecie nazywa� go Bankiem Umys�u. - Nikt tego nie chwyta - stwierdzi� Richardson - a ta konferencja prasowa wcale w tym nie pomo�e - popatrzy� na mnie. - Nawet ty tego nie �apiesz, prawda, Maas? - Nie wiem nawet, o co ci chodzi. - Pr�ba zsyntetyzowania samo�wiadomo�ci to interesuj�cy projekt. A w�o�enie ludzkiej �wiadomo�ci do pude�ka by�oby niez�� sztuczk�, niezwykle pouczaj�c�. Chodzi mi o to, �e jestem ca�ym sercem za podj�ciem pr�by, nawet je�eli mieliby�my ponie�� pora�k�. Spodziewam si�, �e j� poniesiemy. Jednak nawet je�eli nam si� powiedzie, nawet je�eli znajdziemy odpowied� w kwestii technicznej, to i tak unikniemy wa�niejszego pytania. - Kt�re brzmi...? - Co to znaczy �y�? Co to znaczy umrze�? P�ki nie zdob�dziesz zadowalaj�cych odpowiedzi na to pytanie, jaki jest sens pr�bowa� �y� wiecznie? - A taki, �e ja nie chc� umiera�! - wybuchn��em. - A ty? - spyta�em ciszej. Richardson nie patrzy� na mnie. Podni�s� ze swego biurka indyjsk� statuetk� i odchyli� si� w fotelu, aby na ni� spojrze�. Kiedy po�o�y� j� z powrotem na miejsce, wci�� jeszcze mi nie odpowiedzia�. Statuetka wyobra�a�a m�czyzn� ta�cz�cego pod �ukiem z p�omieni. Nast�pnego tygodnia Bierley zdezerterowa�. - T�tniak m�zgu, we �nie - powiedzia� mi jeden z prawnik�w starego przez ��cze wideo. W testamencie Bierleya nie by�o zapisu stanowi�cego o utrzymaniu nap�ywu pieni�dzy na rozruch. On odszed� pierwszy, my zostali�my pozostawieni sami sobie. Prawnik przes�a� mi kopi� testamentu, �ebym m�g� si� o tym przekona� na w�asne oczy. - Sk�ania do zastanowienia - zagadn�� prawnik - prawda? Mia� na my�li t� nag�� �mier�. Rzecz jasna my�la�em o tym. Jak zawsze czu�em w gardle m�j puls. Tik, tik, tik. Ale my�la�em te� o czym� innym: �ajdak. Dezerter. Zostawi� mnie, abym umar�. W kilka tygodni p�niej zagadn��em Richardsona w pokoju WE/WY: - Mamy k�opoty. Richardson wraz z technikiem dostrajali g�os DS. - DS, co o tym my�lisz? - spyta� Richardson. - Nie wiem, co o tym my�le� - odpowiedzia� g�os maszyny. Modulacja tonu by�a r�wnie bogata znaczeniowo, jak w przypadku ka�dego ludzkiego g�osu, ale w d�wi�ku by�o co� sztucznego, zbyt sztucznego, aby mogli go wys�ucha� dziennikarze. - Nie wiem, co dok�adnie doktor Maas rozumie pod poj�ciem "k�opot�w". Nie jestem pewien, kogo ma obejmowa� domy�lny podmiot "my". - Id� o zak�ad, �e zamierza powiedzie�, �e z powodu ci�� bud�etowych przysz�o�� naszego projektu jest do bani. - Do bani? - zapyta� DS. - Do dupy - wyja�ni� Richardson. - Ach! - wykrzykn�� DS. - Rozumiem - doda� po chwili. Richardson wyszczerzy� si� do mnie. - Ot i angielski, kt�rym m�wimy - podsumowa�. Machn��em r�k� na jego dowcip. - M�wi si� o obci�ciu naszych funduszy przez kongres. Dzwoni�em do kongresmen�w, kt�rzy siedzieli u Bierleya w kieszeni, ale ja nie potrafi� rozmawia� z tymi lud�mi. Nie tak, jak on. I z ca�� pewno�ci� nie potrafi� zdoby� poparcia mas. - A co z t� lobbystk�, kt�r� wynaj�li�my? - Jest �wietna w prowadzeniu rozm�w wideofonicznych, w kt�rych entuzjastycznie informuje mnie, w jak bardzo kiepskim po�o�eniu si� znajdujemy. M�wi, �e daje z siebie wszystko. - Opad�em na krzes�o. - �e te� cholerny Bierley musia� teraz umrze�! - I zabra� nas ze sob�, doda�em w my�lach. Czy ci dranie w Waszyngtonie nie rozumieli, o jak� stawk� sz�a tu gra? To nie by�y drugorz�dne badania naukowe, kt�re mo�na by�o wyrzuci� do kosza w przypadku napi�tego bud�etu. To by�a kwestia �ycia i �mierci! Tik, tik, tik. Mojego �ycia. Mojej �mierci! - Jak bardzo jeste�my zdesperowani? - spyta� Richardson. - Bardzo. - To dobrze. - U�miechn�� si�. - Mam desperacki plan. St�pali�my po kruchym lodzie. Fundusze na nasz� dzia�alno�� zosta�y obci�te podczas g�osowania w Kongresie, uratowane przez Senat, lecz ostatecznie przepad�y podczas zebrania komitetu. W dwa tygodnie p�niej przepad� te� ksi�gowy, kt�ry stwierdzi�, �e nie p�jdzie za nas siedzie�. Jednak wkr�tce potem odkryli�my, �e najlepszym sposobem na obracanie cyfrowymi formularzami zam�wie� i otrzymywanie transfer�w funduszy elektronicznych na weksle grzeczno�ciowe by�o wykorzystanie do tego DS. Nie mogli�my ci�gle wyprzedza� cyfr, ale DS, wyposa�ony w niemal ludzk� przebieg�o�� i cyfrow� pr�dko��, kupi� nam jeszcze tydzie� lub dwa, podczas kt�rych ekipa z Hollywood zainstalowa�a nowy sprz�t do tworzenia obraz�w. Technicy i asystenci naukowi dostarczali DS zaj�cia w postaci nowych danych do przyswojenia - do przemy�lenia - podczas gdy ja pracowa�em nad dodawaniem nowych "pokoj�w" do wielokomorowej pami�ci, usi�uj�c wyposa�y� DS w umiej�tno�� t�umienia huragan�w informacyjnych, kt�re ci�gle uniemo�liwia�y nam prac� w nieprzewidzianych momentach. Ka�dy z pierwszych pokoj�w mia� specyficzne przeznaczenie - przetwarzanie sensoryczne, rozpoznawanie trajektorii, porz�dkowanie pami�ci - ale te nowe w�a�ciwie by�y po prostu modu�ami pami�ci. Jednocze�nie Richardson sprowadza� ludzi, kt�rzy znali Bierleya, do pokoju WE/WY, tak aby DS m�g� przeprowadzi� z nimi wywiady. W dniu konferencji prasowej unikn��em p� tuzina wideofon�w z Rz�dowego Biura Ksi�gowo�ci. Nawet kiedy pierwsi reporterzy zacz�li ju� nap�ywa� do naszej sali konferencyjnej, nadal spodziewa�em si� ujrze� facet�w w garniturach, z w�osami na je�a i wyci�gni�tymi odznakami, kt�rzy wpadaj� do pomieszczenia ze s�owami "FBI" na ustach. Martwi�em si� te� huraganami, ale burzowe lampki ostrzegawcze DS nie zapali�y si� przez ca�y ranek, a jedyn� niespodziank� na konferencji prasowej by�a ta, kt�r� zaplanowali�my wsp�lnie z Richardsonem. Kiedy maruderzy wci�� jeszcze nap�ywali do pokoju (przepuszczenie tylu ludzi przez system zabezpiecze� i przeszukanie ich na obecno�� bomb zabra�o troch� czasu), w��czy� si� ekran wideo za podium. - Bierley, przykro mi to stwierdzi�, jest martwy - powiedzia� wizerunek Bierleya. Odpowiada� na pierwsze pytanie, kt�re nast�pi�o po wyg�oszeniu przez niego wcze�niej przygotowanego o�wiadczenia. - Nie mo�na sprowadzi� go z powrotem i szczerze tego �a�uj�. - U�miechn�� si� ciep�o. Przedstawiciele prasy roze�miali si� niepewnie. - Ale pan jest jego wspomnieniami? - zapyta�a jedna z reporterek. - Nie w takim sensie, jaki pani ma na my�li - odpar� Bierley. - Nikt nie wrzuci� umys�u Bierleya do maszyny. Nie potrafimy tego... - tu zrobi� dramatyczn� pauz� - jednak�e... - u�miechn�� si� - to, czym jestem, to konstrukt osobowo�ciowy, stworzony ze wspomnie� innych ludzi. Ponad stu najbli�szych wsp�pracownik�w Bierleya zosta�o przepytanych przez DS. Ich wspomnienia o Bierleyu, specyficzne przyk�ady jego wypowiedzi i post�powania oraz cyfrowe nagrania przedstawiaj�ce jego spos�b zachowania zosta�y przetworzone, w wyniku czego powsta�em ja. Mo�e nie jestem takim Jacksonem Bierleyem, jakim on sam siebie widzia�, ale jestem takim Jacksonem Bierleyem, jakim postrzegali go inni. Bierley wywo�a� kolejn� reporterk� po imieniu. Reporterka rozejrza�a si� wok� siebie, po czym przenios�a wzrok na ekran. - Czy pan mnie widzi? - zapyta�a. - Czy widzi pan ten pok�j? - U g�ry i na �rodku tego wy�wietlacza zamontowano mikrokamery - odpowiedzia� obraz. - Ale przecie� - doda� z ojcowskim u�miechem Bierley - zmarnowa�a pani pytanie. Z pewno�ci� my�la�a pani o jakim� bardziej skomplikowanym. - Tylko o jednym. Czy jest pan �wiadom w�asnego istnienia? - Tak to z pewno�ci� wygl�da, czy� nie? - odpar� obraz. - Pewnie nawet rozgorzeje na ten temat debata. Nie jestem �adnym ekspertem, wi�c pozostawi� ostatnie s�owo doktorom Maasowi i Richardsonowi. Ale w moim przekonaniu nie, nie jestem �wiadom swego istnienia. Kaskada �miechu reporter�w, kt�rzy docenili paradoksalno�� tego stwierdzenia - Sk�d mo�emy wiedzie� - zagadn�� m�czyzna, kt�ry nie przy��czy� si� do wybuchu weso�o�ci - �e to nie jest jakie� oszustwo? - Sk�d mo�ecie wiedzie�, �e nie jestem "jakim� niesamowicie utalentowanym aktorem, kt�rego ucharakteryzowano w spos�b niemo�liwy do wykrycia i kt�ry przez lata studiowa� ka�dy ruch Jacksona Bierleya, aby sta� si� tak przekonuj�cym"? - W spos�b, kt�rego nie mo�na by�oby zauwa�y�, chyba �e wiadomo by�oby, na co zwr�ci� uwag�, �renice Bierleya rozszerzy�y si� nieco, promieniuj�c ciep�em i otwarto�ci�. Na nagraniach z jego przem�wie� widzieli�my, jak prawdziwy Bierley robi� dok�adnie to samo. - My�l�, �e sami musicie o tym zadecydowa�. Potem zamruga�. U�miechn�� si�. Jackson Bierley nie robi� z nikogo g�upca, nawet z chamskiego reportera. - Co o tym wszystkim s�dzi rodzina Bierleya? - spyta� kto� inny. - Mo�ecie ich o to zapyta�. Mog� wam powiedzie� tylko tyle, �e wsp�pracowali z nami - znajdowali si� po�r�d os�b przepytywanych przez DS. Do pewnego stopnia zn�w jestem z nimi. Pozostan� tu, aby pewnego dnia spotka� te praprawnuki, kt�re tak bardzo pragn��em powita�. Niestety... - Nagle posmutnia�. - Niestety, te dzieciaki poznaj� Bierleya, ale Bierley nie b�dzie m�g� pozna� ich. Tylko dalsze badania mog� przynie�� ze sob� obietnic�, �e pewnego dnia konstrukt taki, jak ja b�dzie naprawd� �wiadom w�asnego istnienia, b�dzie pami�ta�, �e naprawd� b�dzie tym m�czyzn� b�d� t� kobiet�, kt�rego lub kt�rej �ycie przed�u�y do niesko�czono�ci. Nie wspomnia� o op�acie licencyjnej, kt�r� obci��y�a nas jego rodzina za wy��czno�� na u�ywanie jego wizerunku. Sam Bierley te� by tego nie zrobi�. - Czy Bierleyowie finansuj� ten projekt? - Wiem, �e miliard to pozornie mn�stwo pieni�dzy, ale kiedy rozdzieli� to pomi�dzy wszystkich moich spadkobierc�w... - urwa�, czekaj�c, a� �miech umilknie. - Nie. Nie robi� tego. Ten projekt jest bardziej kosztowny, ni� mo�ecie to sobie wyobrazi�. Na d�u�sz� met� wprawienie wieczno�ci w ruch b�dzie kosztowa�o nie mniej pieni�dzy ni� lot na Ksi�yc. - Sk�d wi�c b�d� pochodzi� te pieni�dze, skoro odci�to wam fundusze federalne? - C�, nie mog� wiele na ten temat powiedzie�. Ale powiem wam jedno: mnie, jako konstruktowi, o wiele �atwiej przyjdzie nauczy� si� japo�skiego lub malajskiego, ni� przysz�oby prawdziwemu Jacksonowi Bierleyowi. U�miechn�� si�, ale r�wnocze�nie wstrz�sn�� nim dreszcz. Nie trzeba by�o geniusza, �eby zauwa�y�, �e Jackson Bierley, niezale�nie od tego, �e by� jedynie konstruktem osobowo�ciowym, by� Amerykaninem, kt�ry nie chcia� przekaza� kolejnego osi�gni�cia technologicznego na drug� stron� Pacyfiku. - W dzisiejszych czasach nie dziwi fakt, �e ameryka�ski podatnik chce, �eby jego pieni�dze wydawano na op�acenie si� policyjnych - ci�gn�� Bierley. - Po co my�le� o �yciu wiecznym, skoro martwimy si�, jak ca�o dotrze� z pracy do domu. Fatalnie, �e oba te problemy nie mog� by� priorytetowe. Oczywi�cie maszyna taka jak DS, po pod��czeniu do niej odpowiedniego sprz�tu, mo�e sta� si� cholernie dobrym systemem bezpiecze�stwa: bardzo sprytnym str�em, kt�ry nigdy nie sypia. Tak jakby DS m�g� kiedy� trafi� pod strzechy. Potem na podium wszed� Richardson wraz ze mn�. Po raz pierwszy w �yciu cieszy�em si�, �e nie posiadam daru przemawiania. Konstrukt Bierleya ratowa� sytuacj�, ilekro� mia�em zamiar paln�� co� niew�a�ciwego. �artowa� sobie, kiedy Richardson oschle przyzna�, �e szczerze m�wi�c konstrukt bardziej przypomina� obraz olejny, b�d�cy rezultatem pracy zbiorowej wielu malarzy ni� prawdziwego Jacksona Bierleya. Z nas trzech, kt�rzy byli�my obecni na podium, najbardziej serdeczny, najzabawniejszy, najbardziej ludzki zdawa� si� by� ten z ekranu wideo. Po konferencji zadzwonili do nas: minister handlu, przewodnicz�cy Izby Reprezentant�w oraz przewodnicz�cy obu klub�w senackich: wi�kszo�ci i mniejszo�ci. Mimo �e prze�cigali si� w oferowaniu nam pomocy finansowej, wiedzieli�my, �e wci�� mo�emy to schrzani�. Dlatego woleli�my si� przys�uchiwa�, jak konstrukt Bierleya odpowiada na wideofony. To Richardson uratowa� nasze ty�ki, ale nawet ja da�em si� zwie�� iluzji. By�em wdzi�czny Bierleyowi. Spodziewa�em si�, �e po odzyskaniu funduszy sprawy wr�c� do normy. Spodziewa�em si�, �e Richardson nie b�dzie si� m�g� doczeka� powrotu do pracy, ale nie ustali� �adnych termin�w spotka� ze mn�. Ca�ymi dniami ukrywa� si� w swoim biurze, aby, jak m�wi�, dopracowa� szczeg�y. Pr�bowa�em uzbroi� si� w cierpliwo��, ale w ko�cu mia�em do��. - Czas, �eby� ze mn� porozmawia� - stwierdzi�em, otwieraj�c na o�cie� drzwi biura i dopadaj�c jego biurka. - Od dw�ch tygodni wstrzymujesz moj� prac�. Ten projekt mia� si� opiera� na wsp�pracy. - Wejd�, prosz� - rzuci� Richardson, nie odrywaj�c wzroku od ekranu wideofonu. Najwyra�niej pr�bowa� by� zabawny. - Richardson - zacz��em, nie przejmuj�c si� jego rozm�wc�, kimkolwiek by� - by�e� znakomity. Odsun��e� od nas zagro�enie. �wietnie! A teraz zabierzmy si� z powrotem do pracy. Mog� ca�ymi dniami siedzie� w moim biurze i wyobra�a� sobie rozbudow� DS, ale bez twojego opiniowania nic to nie znaczy. - Usi�d� sobie. - Postoj�, do cholery! Mamy fundusze. Mo�emy rusza�. Zr�bmy co�! W ko�cu spojrza� na mnie. - Nie jestem karierowiczem, Maas - zaoponowa�. - Nie motywuje mnie robienie na innych wra�enia. - A niby ja jestem? - Usiad�em, pr�buj�c spojrze� mu w oczy. - Mam w�asne powody, �eby zabra� si� do pracy, pasuje? Konstrukt Bierleya jest niesamowity. Czym zajmiemy si� teraz? - No w�a�nie, czym? - W rzeczy samej - powiedzia� g�os Jacksona Bierleya - ci�ko b�dzie mnie przebi�, szczeg�lnie kiedy b�dziecie mnie mieli w wersji tr�jwymiarowej. Trudno by�o dostrzec ekran wideofonu pod tym k�tem, ale teraz dostrzeg�em srebrzyste w�osy. - I o to w�a�nie chodzi? - spyta�em. - Marnujesz ca�e dni, wisz�c na wideofonie i gadaj�c z konstruktem? - Na razie, Jackson - rzuci� Richardson, roz��czaj�c si�. - Konstrukt jest interesuj�cy. To wymy�lone przez nas u�yteczne narz�dzie. - Istotnie - zgodzi�em si�. - Mo�emy si� na nim oprze�. - Wielu ludzi mo�e si� na nim oprze�. - Z�o�y� ekran wideofonu. - Tydzie� temu dzwoni� do mnie agent z Hollywood. Chcia� om�wi� ze mn� kilka pomys��w. Konstrukty zmar�ych piosenkarzy: mog�yby nie tylko nagrywa� nowe kawa�ki, ale i udziela� wywiad�w. Konstrukty zmar�ych aktor�w. Generowane przez DS filmy, do kt�rych scenariusze pisaliby zmarli scenarzy�ci, re�yserowane przez Hitchcocka, Houstona, Spielberga lub dowolnego innego zmar�ego re�ysera. DS staje si� tak dobry w tworzeniu obraz�w, �e nie musia�by� budowa� dekoracji czy zatrudnia� ekipy. - Czy na to w�a�nie trwoni�e� ca�y ten czas? - Oczywi�cie, �e nie. To dobry pomys� z punktu widzenia agenta: sta�by si� przedstawicielem wszystkich wirtualnych talent�w i praktycznie w�a�cicielem Hollywood. Ale jak dla mnie to marnowanie �rodk�w. - To dobrze. - Chc� tylko pokaza�, �e ka�dy, kto us�yszy o mo�liwo�ciach DS, b�dzie postrzega� je w kategoriach w�asnych potrzeb. Agent widzi zmar�e gwiazdy. Ty - kamie� milowy na drodze do nie�miertelno�ci. Ja - narz�dzie do przeprowadzenia w�asnych bada�. - Jakich bada�? - Dyskutowali�my o tym. - Wskaza� na �cian�. - Oni zawsze orientowali si� w tym lepiej ni� my. Spojrza�em na miejsce, kt�re wskazywa�, ale ujrza�em tylko ten sam, co zwykle, przyspieszony obraz z satelity, przedstawiaj�cy fronty atmosferyczne przesuwaj�ce si� nad kul� ziemsk�. Naraz zda�em sobie spraw�, �e co� si� zmieni�o. Obraz nie przedstawia� zachodniej hemisfery, tylko wschodni�. Richardson podni�s� statuetk�, stoj�c� na biurku. - Sziwa - rzek�. - Otaczaj�cy go �uk p�omieni to �ycie i �mier�. P�omienie to �ycie. Odst�py mi�dzy nimi to �mier�. Jedynka i zero. Reinkarnacja. Cho� raz ja mog�em zachowa� sceptycyzm. - I ty uwa�asz to za pocieszaj�ce? Mrzonk� �ycia po �yciu? To przes�d, Richardson. - To religia, a ja nie bardziej ni� ty wierz� w mo�liwo�� odrodzenia si� po �mierci. Mo�e nie zaprzeczam temu tak usilnie jak ty. Jako �e nie mo�na udowodni� nieprawdziwo�ci tego wierzenia, nie mo�e ono zosta� poddane badaniom naukowym. Ale uwa�am, �e jest fascynuj�ce jako metafora. - O czym ty w og�le m�wisz? - Maas, co by si� sta�o, gdyby� naprawd� pozna� �mier�? Gdyby� si� zaprzyja�ni� ze �mierci�? - Wci�� za tob� nie nad��am. - Tak bardzo interesujesz si� syntetyczn� �wiadomo�ci�. A co by� powiedzia� na zsyntetyzowan� �mier�? Gdyby� wiedzia� wi�cej o �mierci, Maas, czy w dalszym ci�gu czu�by� ten bezrozumny strach przed ni�? - Co masz na my�li, m�wi�c "bezrozumny"? - warkn��em. - Zapomnij o tym. To chyba nie twoja dzia�ka. Zamiast tego, mo�e zastanowisz si� nad czym� takim: Czy konstrukt DS m�g�by ci� zast�pi�? - Zast�pi� mnie? - W taki sam spos�b, w jaki zast�pili�my Bierleya. Konstrukt Bierleya wype�nia dla nas swoje zadania r�wnie dobrze jak orygina�. A jak by�oby z tob�? Gdybym stworzy� konstrukt Maasa, czy m�g�by on pracowa� nad rozbudow� DS tak efektywnie jak ty? M�g�by m�wi� jak ty; m�g�by przekonuj�co oddzia�ywa� na innych ludzi - ale czy m�g�by my�le� jak ty; projektowa� jak ty? - Nie wiem. W�tpi�. Konstrukt na�laduje zachowania spo�eczne. Wzorzec my�lenia, kt�ry odpowiada za jego zachowanie, nie jest zorganizowany tak, jak my�li w naszych g�owach. Ale przecie� ty to wiesz. Do diab�a, czego ty ode mnie chcesz. To ty jeste� ekspertem od informacji. - C�, skoro zachowanie jest takie samo i je�eli zachowanie jest produktem dobrych pomys��w, wi�c mo�e musimy tylko nauczy� maszyn� na�ladowa� gesty, kt�re sk�adaj� si� na to zachowanie. Sprawimy, �e konstrukt b�dzie odgrywa� to, cokolwiek to jest, co robisz, kiedy wpadasz na dobry pomys�. Mo�e wyrzuci z siebie wysokiej jako�ci wyniki jako swego rodzaju produkt uboczny. Przygryz�em warg�. - Nie s�dz�. - Sprawdza si� w przypadku Bierleya. - Umiej�tno�� komunikacji spo�ecznej. To nie to samo. - W�tpisz w to, �e mechaniczna inteligencja jest wystarczaj�co zaawansowana, prawda? Pok�adasz ca�� nadziej� w DS jako powierniku �wiadomo�ci, ale nie jeste� pewien, czy potrafimy chocia�by rozpocz�� syntetyzowanie kreatywnego my�lenia. Przypadek Bierleya sk�ania do interesuj�cych spekulacji, nie s�dzisz? Orygina� nie �yje. W tym sensie Jackson Bierley jest uko�czony. To, co nam zosta�o, to nasze wspomnienia o nim. To w�a�nie je poddajemy rewizji. I czy� nie s� one zawsze prawd�? - M�j ojciec zmar� pi�tna�cie lat temu - podj��em - a ci�gle czuj� si� tak, jakby m�j zwi�zek z nim zmienia� si� z roku na rok. �ycie jest jak powie��, kt�ra p�onie, gdy j� czytasz. Przeczytasz ostatni� stron� i jest uko�czona. Potem rozmy�lasz o niej, powracaj�c my�lami do fragment�w, kt�re ci� zaintrygowa�y. I odczuwasz pewn� strat�, poniewa� nie ma ju� �adnych stron, kt�re mo�na by odwr�ci�. Mo�esz przywo�a� w pami�ci tylko tyle stron. Oto do czego dobry jest konstrukt - do zapami�tywania stron. Richardson u�miechn�� si�. - I tu w�a�nie jest miejsce na metafizyk�. By� mo�e w czasie, gdy ty starasz si� zapami�ta� spalon� ksi��k�, autor pisze ju� now�. Od�o�y� statuetk� Sziwy na biurko. - Daj mi troch� wi�cej czasu, Maas. Nie siedz� z za�o�onymi r�koma, zapewniam ci�. Pracuj� nad swoj� perspektyw�. - Twoj� perspektyw�. - To w�a�nie powiedzia�em. Gwa�townie wypu�ci�em powietrze z p�uc. - Rozmy�la�em nad twoj� sugesti� dotycz�c� wbudowania zabezpiecze� w DS. M�g�bym to zrobi�. My�l�, �e m�g�bym te� popracowa� nad pozbyciem si� raz na zawsze tych huragan�w. Ale to nie jest tylko problem sprz�towy. - Dobra. Po�wi�c� temu godzin� dziennie. W porz�dku? Nie powiedzia�em mu tego, co naprawd� my�la�em. Gdybym ca�kiem go wkurzy�, kto wie, kiedy znowu zabraliby�my si� na powa�nie do pracy? Powiedzia�em wi�c tylko: - Daj� ci tydzie� na wypracowanie twojej perspektywy. Po tygodniu Richardson odszed�. Jedna z asystentek naukowych nieco nie�mia�o przekaza�a mi t� wie��. Ogl�daj�c CNN Four, natkn�a si� na wiadomo�� o pod�o�eniu bomby w innej cz�ci miasta i by�a pewna, �e pomi�dzy zabitymi ujrza�a Philipa Richardsona. Posz�a za mn� do mojego biura, gdzie w��czy�em telewizor. CNN przetwarza swoje krwawe wiadomo�ci co dwadzie�cia minut, wi�c nie musieli�my d�ugo czeka�. Bomba wybuch�a na stacji metra. Czy Richardson je�dzi� metrem? Zda�em sobie spraw� z tego, �e nie wiedzia�em, gdzie mieszka� ten facet ani jak doje�d�a� do pracy i jak z niej wraca�. Energia wybuchu znalaz�a uj�cie kana�ami wylotowymi stacji - w dzisiejszych czasach wszystkie budynki w mie�cie zosta�y zbudowane lub przebudowane z my�l� o bombach. Ale mog�o to uratowa� jedynie budowl�, a nie ludzi. Obrazy z peronu pokazywa�y k��bowisko poskr�canych cia�. Kolor, tak jak w przypadku wszystkich relacji z miejsc wybuchu bomb, wydawa� si� by� �le dobrany - fala uderzeniowa sprawia, �e sk�ra ofiar przybiera lekko niebieskawy odcie�. Kamera przesun�a si� wzd�u� ramion i n�g, ukazuj�c twarze ludzi zwr�cone w jej kierunku lub odwr�cone od niej. - Trzy grupy terrorystyczne: Dekonstrukcja, Wstrz�s Nast�pczy i Ostatnia Fala przyzna�y si� do pod�o�enia bomby - powiedzia� spiker. W ko�cu kamera pokaza�a Philipa Richardsona, odbarwionego jak reszta ludzi. Kiedy sko�czono nadawanie relacji, odtworzy�em obrazy z pami�ci podr�cznej telewizora. Zatrzyma�em na tym, kt�ry ukazywa� Richardsona. - Wyjd� - rzuci�em do asystentki. - Prosz�. Zadzwoni�em na policj�. - Czy jest pan cz�onkiem rodziny? - zapyta�a sier�ant dy�urna, kiedy wyja�ni�em jej, czego chc�. - Nie mo�emy przeprowadzi� takiej weryfikacji, dop�ki nie zostanie powiadomiona najbli�sza rodzina. - Jego cholern� twarz w�a�nie pokazali w cholernej telewizji! - Przepisy s� przepisami. Chwileczk�... - Jej spojrzenie przenios�o si� z wideofonu na inny monitor, kiedy wpisywa�a zapytanie za pomoc� klawiatury. - Tak czy inaczej, nie ma problemu. Zezwolono na ujawnienie tej informacji. I... No c�, przykro mi. Na li�cie ofiar znajduje si� pa�ski przyjaciel. Przerwa�em po��czenie. - On nie by� moim przyjacielem. Dezerter. Z pocz�tku odrzuci�em my�l o stworzeniu konstruktu osobowo�ciowego Richardsona. Nie potrzebowa�em jego osobowo�ci, ale umys�u. Kwintesencji, a nie powierzchowno�ci. Ale czym tak naprawd� one si� r�ni�y? "Mo�e - jak powiedzia� Richardson - musimy tylko nauczy� maszyn� na�ladowa� gesty. Mo�e wyrzuci z siebie wyniki jako produkt uboczny". Poszed�em do pokoju WE/WY, gdzie zainstalowano b�d�cy pomys�em Richardsona generator hologram�w. Wezwa�em Bierleya. - Witaj, Maas - rzuci�. - Cze��, Jackson. - Imiona? - Bierley uni�s� brew. - To u ciebie co� nowego. Z wyj�tkiem plamek zniekszta�ce�, unosz�cych si� wok� niego na kszta�t drobinek kurzu, Bierley w przekonuj�cy spos�b wydawa� si� by� obecny w pokoju. - Wiesz co - zagadn��em - zosta�my kumplami. Jego �miech by� zarazem ironiczny i serdeczny. - W porz�dku. Zosta�my nimi. - Jackson, co jest wynikiem mno�enia 52689 przez 31476? - Moja warto�� netto? - Nie. Nie kpij sobie. Jaki jest wynik? - Jeszcze raz: jakie to by�y liczby? - Nabierasz mnie, Jackson. Nie mog�e� zapomnie�. Mniej wi�cej w tym samym momencie zapali�a si� lampka sygna�u ostrzegawczego dla ma�ych samolot�w, ale zignorowa�em j�. Chaotyczne zak��cenia teraz ju� rzadko kiedy osi�ga�y si�� huraganu. Tak jak si� spodziewa�em, lampka zgas�a wkr�tce po tym, jak si� zapali�a. - O co w tym wszystkim chodzi? - spyta� Bierley. - Czy obliczy�e� wynik, kiedy zastanawia�e� si�, jak odpowiedzie� na to pytanie? Czy te� przeszed�e� od razu do analizowania tego, co powiedzia�by Bierley? - Ja nie zrobi�em �adnej z tych rzeczy - odpar� Bierley. By�o to prawd�. Nie by�o �adnego "ja", poza konwencj� gramatyczn�. - Nie myl mnie ze swoj� maszyn�, doktorze Maas. Jeste� naukowcem. Wiesz, o czym m�wi�. - Bierley strzepn�� niewidoczny py�ek z klapy marynarki. - Jestem wytworn� iluzj�. - Czy udzieli�by� mi rady dotycz�cej inwestowania, Jackson? Hologram u�miechn�� si�. - Moj� mocn� stron� by�o zawsze budowanie firm - stwierdzi� - a nie handlowanie akcjami. Najlepsz� rad�, dotycz�c� akcji, jakiej mog� ci udzieli�, jest ta, kt�r� otrzyma�em, siedz�c na kolanach u mojego taty. Powiedzia� wtedy, �e nie powinno si� �eni� z jak�� dziewczyn� tylko dlatego, �e inny g�upiec j� kocha. U�miechn��em si�, a potem zastanowi�em, czy ojciec Bierleya naprawd� to powiedzia�. Je�eli brzmia�o to dobrze, tylko to liczy�o si� dla konstruktu. Ale to w�a�nie liczy�oby si� tak�e dla prawdziwego Bierleya. Chodzi�o o to, �e tym, co liczy�o si� dla prawdziwego Bierleya i co liczy�o si� teraz dla konstruktu, by�o to, �e historyjka odnios�a sw�j skutek. Sprawi�a, �e si� u�miechn��em, �e pomy�la�em, �e ten bilioner Bierley by� po prostu r�wnym go�ciem. A co, je�eli konstrukt Richardsona m�g� dzia�a� w ten sam spos�b? Efekt, jaki wywo�ywa� Richardson, ten kt�ry chcia�em powieli�, by� efektem wywieranym na mnie. Chcia�em zmusi� si� do my�lenia. A co, je�li zale�a�o to bardziej od stanu emocjonalnego, jaki Richardson generowa� we mnie, ni� od samych jego pomys��w? Nie, pomy�la�em. To by�o �mieszne. Tym, co sk�oni�o mnie do podj�cia decyzji, by� ten wideofon. - Czy to pan jest Maas? - spyta�a kobieta. Mia�a d�ugie czarne w�osy, teraz znajduj�ce si� w nie�adzie. Jej oczy by�y zaczerwienione. Jej twarz wyra�a�a pustk�, nast�puj�c� po zbyt wielu dniach gniewu lub smutku, lub zmartwienia, kiedy mi�nie nie s� ju� w stanie wyra�a� uczucia, ale uczucie pozostaje. - Jestem Philipa... - powiedzia�a cicho. S�dzi�em, �e chodzi jej o to, �e nazywa si� Philipa. Ale ona tylko urwa�a, pr�buj�c znale�� nast�pne s�owo. - Jestem wdow� po Philipie - wykrztusi�a w ko�cu. Nie wiedzia�em, �e Richardson by� �onaty. Nie by�em jedynym, kt�rego opu�ci�. - Tak. - Skin��em g�ow�, a potem powt�rzy�em jeszcze raz, �agodniej: - Tak, pani Richardson. Jestem doktor Maas. - Gdzie� w tle da�o si� s�ysze� zawodzenie dziecka, jednak pani Richardson jakby tego nie zauwa�y�a. - Jestem Elliot Maas. - Czy wie pan, gdzie on jest? - spyta�a. Czy naprawd� spyta�a o to, o co my�la�em, �e spyta�a? Otworzy�em usta, by zaraz zamkn�� je na powr�t. Co m�g�bym jej powiedzie�? "On jest martwy, pani Richardson. �mier� nie jest miejscem. Gdzie on jest? Nigdzie. Pani Richardson, jego nie ma. Pani Richardson, pani m�� nie istnieje. Tam, gdzie zwyk� by�, nie ma ju� nic. Pani Richardson..." - Przepraszam. Nie wyra�am si� zbyt jasno. - Przy�o�y�a d�o� do czo�a i zamkn�a oczy. - Prochy, doktorze Maas. Czy dostarczono panu jego prochy? Gapi�em si� na ekran z g�upi� min�. - W biurze koronera twierdz�, �e prochy dostarczono do mnie, ale to nieprawda. Pomy�la�am sobie, �e mo�e pope�nili b��d i wys�ali je na adres pracy Philipa. - Otworzy�a oczy.- Czy dostarczono panu przesy�k� z biura koronera? - P�acz dziecka w tle sta� si� bardziej rozpaczliwy. - Nie wiem - odpowiedzia�em. - My�l�, �e m�g�bym to sprawdzi�. - Kiedy� pozwalali... - Jej usta zadr�a�y. �ci�gn�a wargi. �zy za�wieci�y w jej oczach. - Kiedy� pozwalali samemu organizowa� pogrzeb - wydusi�a z siebie. - Ale ju� tego nie robi�, bo jest tyle bomb i tylu... Nigdy go ju� nie ujrza�am. Nigdy nie mog�am si� po�egna�, a teraz nie mog� nawet odnale�� jego proch�w. - Popytam o to. - Jego matka by�a tutaj, pr�bowa�a pom�c, ale ona... - �ona Richardsona zamruga�a, jakby budz�c si� ze snu. - O Bo�e. Dziecko. Bardzo przepraszam. Jej twarz znik�a z ekranu wideofonu, zast�piona przez logo Ameritech i odezwa� si� monotonny sygna� wybierania. Upewni�em si�, �e nie dostarczono nam proch�w i zadzwoni�em do biura koronera, gdzie zapewniono mnie, �e prochy zosta�y przetworzone i dostarczone na adres domowy Richardsona �adnych par� dni temu. Mieli rejestr komputerowy, kt�ry to potwierdza�. Kiedy oddzwoni�em do pani Richardson, odpowiedzia�a inna pani Richardson - jego matka. Ona te� wygl�da�a na wyczerpan�. Jeszcze jedna osoba, kt�r� Richardson opu�ci�. Ale ona jako� sobie z tym poradzi, tak jak radzi�a sobie ju� z tym wcze�niej. To ja by�em tym, kt�rego zraniono najdotkliwiej. Ja by�em tym, kt�ry mia� najwi�cej do stracenia. Kiedy �ona Richardsona podesz�a do wideofonu, powiedzia�em jej, �e nie uda�o mi si� nic wsk�ra� u koronera. - My�l� jednak, �e znam spos�b, aby pani pom�c - zaznaczy�em. Przyzna�em nawet, �e ja tak�e m�g�bym z niego wynie�� korzy�ci. Kto wie, czy konstrukt przyni�s� Sharon Richardson jakiekolwiek ukojenie? Wpada�a co jaki� czas, kiedy konstrukt ewoluowa�, zazwyczaj przynosz�c ze sob� dziecko. Za pierwszym razem spowodowa�o to nawet problem: przeprowadzi�em j� przez system rozpoznawania budynku, ale DS nie chcia� wpu�ci� malutkiej c�reczki Richardsona bez mojej autoryzacji, uznaj�c j� za intruza. Drzwi nie otworzy�y si�. Kontrolowane przez DS zabezpieczenia wci�� jeszcze wymaga�y ulepsze�. - T�sknimy za tob� - oznajmi�a konstruktowi Sharon Richardson w pokoju WE/WY. - On ci� kocha� - zakomunikowa� jej konstrukt. - T�sknimy za tob� - powt�rzy�a. - Nie jestem naprawd� nim. - Wiem. - Co chcesz, �ebym powiedzia�? - Nie wiem. Jest co�, co nigdy nie zosta�o powiedziane, ale nie wiem, co to takiego. - Wszystko odchodzi. Nic nie trwa - rzek� konstrukt. - To przes�anie towarzyszy�o mu w ka�dej chwili. Nic nie trwa i tego musimy si� trzyma�. To musimy zrozumie�, �e przemijamy jak my�li. Motyle lub my�li. Kiedy to naprawd� zrozumiemy, wtedy stajemy si� pi�kni. Defetysta, pomy�la�em. Dezerter. - To nie to - odpowiedzia�a. - S�ysza�am, jak tak m�wi�. Niejednokrotnie. - Co chcesz, �ebym powiedzia�? - powt�rzy� konstrukt. Spojrza�a na mnie z za�enowaniem, po czym odwr�ci�a si�. - By� samolubny - stwierdzi�a, wpatruj�c si� w pod�og�. - Chc� us�ysze�, jak m�wi... Chc� us�ysze�, jak m�wisz, �e ci przykro. Konstrukt westchn��. - S�dzisz, �e umar� celowo? - A tak by�o? Kocha�am go! - Nic nie trwa. - Powiedz to! Wizerunek Philipa Richardsona przymkn�� oczy, zwiesi� g�ow� i rzek�: - Nadchodzi �mier�. Wcze�niej lub p�niej, ale nadchodzi. Kiedy Sharon Richardson opuszcza�a pok�j, nie wygl�da�a na bardziej przygotowan� na to, by stawi� czo�o �yciu bez Philipa ni� wtedy, kiedy zadzwoni�a do mnie po raz pierwszy, szukaj�c jego proch�w. Nie by�em bardziej zadowolony ni� ona. Fakt, �e konstrukt nie by� jeszcze sko�czony, by� jedyn� rzecz�, jaka dawa�a mi niewielk� nadziej�. U�ywaj�c konstruktu Bierleya jako rozm�wcy, DS przeprowadzi� rozmowy z Sharon, z matk� Richardsona, z jego bratem i z jego dwiema siostrami. Rozmowy mia�y miejsce w pokoju WE/WY, gdzie obecno�� hologramu czyni�a Bierleya bardziej przekonuj�co serdecznym, troskliwym i realnym. Wydobywa� spostrze�enia, anegdoty i szczere oceny od ka�dego technika, kt�ry wsp�pracowa� z Richardsonem przy tworzeniu DS. �ci�gn��em koleg�w Richardsona ze studi�w podyplomowych i znajomych z czas�w studi�w na MIT i w Stanfordzie. Wszyscy oni rozmawiali z Bierleyem. W ko�cu Bierley przeprowadzi� tak�e wywiad ze mn�. Wyczerpuj�co, z ca�� szczero�ci�, na jak� by�o mnie sta�, przekaza�em mu sw�j wizerunek Richardsona. Wszystko, co go dotyczy�o, mia�o jakie� znaczenie - nawet to, co mnie w nim irytowa�o. Wszystko to by�o cz�ci� wzorca, kt�ry czyni� go Philipem Richardsonem. Po zako�czeniu rozm�w pozostawa�em w pokoju WE/WY, rozmawiaj�c z rozwijaj�cym si� konstruktem. Ci�gn�o si� to do p�na w nocy. Irytuj�cy by� fakt, �e DS zn�w zacz�y n�ka� huragany. Te sztormy chaosu w przep�ywie informacji regularnie powodowa�y przerwy w dzia�aniu konstruktu Richardsona oko�o pierwszej nad ranem. - Jest tak, jakby� by� zbyt sprzeczny, aby DS m�g� sobie z tob� poradzi� - powiedzia�em konstruktowi pewnej nocy. - Naukowiec i mistyk. - �aden mistyk - odparowa� Richardson. - Jestem naukowcem w wi�kszym stopniu ni� ty, Maas. Ty stajesz w zawody z wszech�wiatem. Chcesz go pobi�. Gdyby kto� da� ci fontann� m�odo�ci, gwarantuj�c� ci wieczne �ycie, pod warunkiem, �e nigdy nie zrozumiesz, na jakiej zasadzie ona dzia�a, skorzysta�by� z tego skwapliwie. Nauka to dla ciebie �rodek. Ty chcesz rezultat�w. Jeste� zaledwie technikiem. - Mam przynajmniej jaki� cel. Ty nigdy nie mog�e� przesta� zbacza� ze szlaku. - Masz obsesj� - zareplikowa� konstrukt. - Masz racj�, �e nigdy nie mog�em oprze� si� pokusie, jak� stanowi� bardziej interesuj�ce pytania. Ale to w�a�nie si� dla mnie liczy. C� to wszystko... - Zatoczy� szeroki �uk r�k�, obejmuj�c swoim gestem ca�y wszech�wiat, po czym z�o�y� r�k� na klatce piersiowej. - C� to wszystko znaczy? Oto moje pytanie, Maas. Nigdy nie przestaj� go zadawa�. - M�wisz jak on. Czasami zapominam, czym jeste�. - Jestem martw� zgub�, oto czym jestem - stwierdzi� konstrukt z u�miechem. - Prawdopodobnie spieram si� r�wnie dobrze jak Richardson, ale kiedy przychodzi do konceptualizacji, jestem zaledwie DS. Nie, �eby ta maszyna by�a tylko kawa�kiem mi�cha, ale nie wskrzesi�e� te� Philipa Richardsona. Lampka sygna�u ostrzegawczego dla ma�ych samolot�w pali�a si� od godziny, ale teraz zapali�a si� nast�pna w kolejno�ci. Ostrze�enie o burzy. - Lepiej si� streszczajmy - ponagli� Richardson. - Nie mam zbyt wiele czasu - zn�w si� u�miechn��. - Memento mori. Nie odpowiedzia�em nic, tylko wpatrywa�em si� w niego. Generator hologram�w zosta� niedawno ulepszony i kilka minut z rz�du nie mog�em dostrzec �adnych brak�w w wygl�dzie Richardsona. Oko by�o tak �atwe do oszukania. To by�a pi�ta noc z rz�du z huraganem. Zawsze nadchodzi�y po p�nocy. Tik, tik, tik. Jak w zegarku. Ale przecie� huragany DS by�y przejawem chaosu. Dlaczego teraz zacz�y zachowywa� si� w tak przewidywalny spos�b? I wtedy zn�w o tym pomy�la�em: "Oko jest tak �atwe do oszukania". Prochy nigdy si� nie znalaz�y. - Sukinsyn! - powiedzia�em na g�os. Wtedy w�a�nie zapali�a si� lampka ostrze�enia o huraganie i hologram Philipa Richardsona zgas�. Przez pi�� minut rozmy�la�em, siedz�c w pogr��onym w ciszy budynku, budynku, kt�ry pozostawa� pod piecz� zaledwie dw�ch nocnych stra�nik�w - minimalnej obsady - poniewa� DS nadzorowa� zabezpieczenia i kontrolowa� wszystkie zamki na zewn�trz i od �rodka. Du�y, cichy budynek. Przez pi�� minut rozwa�a�em, co powinienem zrobi�. Potem uda�em si� do tej cz�ci budynku, w kt�rej znajdowa�a si� pami�� DS. Wielokomorowa budowa DS sprawia�a, �e odizolowanie od siebie poszczeg�lnych funkcji by�o stosunkowo proste. Mog�em od��czy� wszystkie pokoje zmys��w i dokona� w nich zmian, podczas gdy reszta DS nie zdawa�aby sobie sprawy z tego, co robi�. By�oby to podobne do rozci�cia spoid�a wielkiego w ludzkim m�zgu - jedna p�kula nie wiedzia�aby, czym zajmuje si� druga. Ale DS by� struktur� samoprogramuj�c� si�, tak wi�c potrzebowa�em instrukcji z lewej p�kuli do przeprogramowania prawej. Dokonanie tego bez uruchamiania zabezpiecze�, jakie m�g� zaprogramowa� Richardson, wi�za�o si� z konieczno�ci� od��czania po jednym pokoju naraz, zadawania mu funkcji, pobierania wynik�w dzia�ania funkcji i zapisywania ich w postaci rejestru cyfrowego, a nast�pnie oczyszczania pokoju z jakichkolwiek �lad�w tego, co przed chwil� wykona� przed pod��czeniem go na powr�t do ca�o�ci. Jeden pok�j po drugim przechwyci�em instrukcje, kt�re umo�liwia�y mi wygenerowanie fa�szywych danych dla pokoj�w zmys��w. Ca�y proces zaj��by trzydzie�ci sekund, gdybym m�g� po prostu powiedzie� DS, co chc� zrobi�, ale w ten spos�b nie mog�oby to zadzia�a�. Zrobienie tego wolniejsz� metod� zabra�o godzin�. Powr�ci�em do pokoju WE/WY. - Id� do domu - oznajmi�em. DS zacz�� przetwarza� moje s�owa i zdanie spowodowa�o poci�gni�cie za zaprogramowane przeze mnie przed chwil� sznurki. Reszta DS otrzyma�a wys�ane z pokoj�w zmys��w d�wi�ki i obrazy mnie, wychodz�cego z pokoju, zamykaj�cego za sob� drzwi, id�cego korytarzem, potem schodami w d�, wychodz�cego z budynku i id�cego przez parking. DS ujrza�, jak wsiadam do samochodu i odje�d�am. Nie tylko ujrza�. Tak�e us�ysza� i poczu�. Jednocze�nie pokoje zmys��w wyt�umi�y dane nadchodz�ce z pokoju WE/WY, dane, m�wi�ce, �e wci�� tam jestem, kryj�c si� w ciemno�ciach za szafkami na akta w tylnej cz�ci pokoju. Poza tym wszystko przebiega�o normalnie. Oko by�o �atwe do oszukania. Tak jak ucho. Tak jak detektor ruchu. Tak jak pr�bnik powietrza. Przyszed� oko�o czwartej. �wiat�a w korytarzu za jego plecami ukazywa�y jego posta�, ubran� w co� workowatego. - �wiat�a - powiedzia�... ...I zapali�y si� �wiat�a w pokoju. By� ubrany w dres. Szary dres. - Jedynka i zero - doda�, co, jak przypuszczam, by�o jego kodem na "Przywr�cenie dzia�ania systemu"... ...I zgas�y kolejno lampki ostrze�e� o huraganie, burzy i sygna�u ostrzegawczego dla ma�ych samolot�w. Wywo�a� konstrukt. - Witaj, Richardson - odezwa� si� do niego bezbarwnym g�osem. - Witaj, Richardson - odpowiedzia� konstrukt, na�laduj�c jego ton. Potrz�sn�� g�ow�. - Tw�j g�os brzmi g�ucho. - U�miechn�� si�. - Jedn� nog� w grobie, co? Cz�owiek w dresie usiad� ty�em do mnie i obserwowa� konstrukt, nie odpowiadaj�c. - Powiedz mi wreszcie, jak to jest - zagadn�� konstrukt. - Teraz dla odmiany ty przeka� mi troch� informacji. - To jest tak bardzo rzeczywiste, �e a� nie do uwierzenia. On jest bardziej martwy, ni� m�g�by� to sobie wyobrazi�. - Rzecz jasna. - S�owom tym towarzyszy� szeroki u�miech. - Ja tylko wydaj� si� sobie wyobra�a�. - Richardson jest bardziej martwy, ni� nawet Richardson m�g�by sobie wyobrazi�. - Czy� nie by�o to celem tego do�wiadczenia? Cz�owiek w dresie nie odpowiedzia�. - Nie rozumiem, czemu nie jeste� podekscytowany. To prze�om! - Pewnie tak. - Wzi�� g�