13932

Szczegóły
Tytuł 13932
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13932 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13932 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13932 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IZABELA SOWA Cierpkość Wiśni Copyright © Izabela Sowa 2002 Projekt okładki Maciej Sadowski Redakcja Jan Koźbiel Redakcja techniczna Małgorzata Kozub Korekta Bronisława Dziedzic-Wesołowska Łamanie Małgorzata Wnuk Elżbieta Rosińska ISBN 83-7337-213- Warszawa 2002 Wydawca PrótiyńakJ i S-ka SA ().' (>r>\ Warszawa, ul. Garażowa 7 Di uk i oprawa Druk.....i.i Naukowo-Techniczna Spółka Akcyjna її І 2 Warszawa, ul. Mińska 65 I ain't happy, I'm feeling glad I got sunshine in a bag Vm useless but Not for long The futurę is coming on Is coming on Is coming on... Gorillaz J esren Początek października - No cóż, walkower mówicie. - Fryga podrapał się za uchem. - Skoro tak, trudno, nie będę was przymuszał, bo to się nazywa gwałt, a ja jestem dżentelmen. Zaraz, zaraz, Bombska, jeszcze nie skończyłem. O czym to ja miałem... - O gwałtach, panie doktorze - przypomniał Bartek. - Dziękuję, Janowski. A zatem słuchajcie uważnie, Bombska, bo nie będę powtarzał. Nie chcecie odpowiadać, okej. Ale teraz wy czekajcie, aż będę miał na was ochotę. A w moim wieku -westchnął - to nie takie proste. Bombska klapnęła na krzesło, zrezygnowana. Kiedy wreszcie się skończy to cholerne konwersatorium?! - Wracamy do polowania - oznajmił Fryga. - Kogo by teraz ustrzelić... Zastygliśmy bez ruchu, wstrzymując oddech. Wielkie, przerażone stado pierwszaków. - Rzepka - wypalił wreszcie. - Nie ma, chora - poinformowała go od razu Matula. Nie mogła poczekać minutę? Chociaż dziesięć sekund? - Dziękuję wam za szybką reakcję - pochwalił ją Fryga. -W takim razie, skoro Bombska nie chce, a Rzepka nie może, zapraszam do siebie... pannę Wiśnię. Niech nam coś opowie o konstruowaniu bajek dla tłumu. Powoli wstałam, próbując coś doczytać w przelocie. - Nie ociągajcie się, koleżanko. I nie podczytujcie, tu nie liceum. Niestety. 9 Podeszłam do Frygi, ukrywając panikę pod grubą warstwą pudru i fluidu rozświetlającego. Chrząknęłam dla dodania sobie odwagi i wykrztusiłam: - Jeśli chodzi o konstrukcję bajek... to wolałabym mówić o konstruowaniu absolutnych bujd. - A ja bym wolał mercedesa od tego grata, którym dojeżdżam na uczelnię - skontrował Fryga. - To my się złożymy na pana doktora - zaproponowała Matula. - Habilitowanego - uzupełnił Fryga, spuszczając wzrok. Niby taki skromny. - Właśnie - przytaknęła Matula. - Możemy się złożyć. - Wielkie dzięki za gotowość, studentko Matulo, ale wracamy do tematu. Czyli do konstrukcji bajek. Słucham... W tym momencie usłyszeliśmy hejnał. - No, macie szczęście. Uratował was trębacz. Ale - tonem głosu zmroził nielicznych odważnych, którzy zaczęli się już pakować - uważajcie na te oczy. Widzicie? - wskazał palcami na dwie piłki do ping-ponga, zasłonięte grubymi szkłami. - Te oczy będą was śledziły do końca semestru. I jeden dzień dłużej. • Mam osiemnaście lat, kręcone włosy oraz iloraz inteligencji 157. Tata twierdzi, że gdybym się sprężyła, mogłabym wywalczyć co najmniej 165. Tata uważa, że mogę wycisnąć znacznie więcej z dużej tubki moich możliwości. Popracuję nad tym. Kiedyś, bo teraz studiuję na kierunku Skuteczne i Nowoczesne Opowiadanie Bredni (SNOB) i nie mam czasu na nic. Dziesięć dni przed Zaduszkami - Proszę zanotować sześć taktyk aktywnego słuchania - szczeknął Ćwierciak, świeżo upieczony doktor zarządzania bzdurną informacją. - Po pierwsze „potwierdzenie", czyli emitowanie sygnałów werbalnych i niewerbalnych na potwierdzenie, że słuchamy odbiorcy. Na przykład... - Utrzymanie kontaktu wzrokowego - wtrąciła szybko Matula. Skąd ona wie, czego oczekują prowadzący? Telepatka czy co? - Znakomicie, pani... 10 - Matula. Powinna się jeszcze ukłonić. A w tle oklaski. - Znakomicie, pani Matulo. Strategia dwa - kontynuował Ćwierciak - „aprobata", czyli sygnalizowanie, że myślimy podobnie jak rozmówca. Strategia trzy, „echo". Okresowo powtarzamy niemal całkowicie wiernie słowa rozmówcy. To jest zrozumiałe? - Tak - zapewniła w imieniu grupy Matula. - Nie panią pytam, tylko resztę stada - zgasił ją Ćwierciak. -Zrozumiałe? Chętnie posłucham uwag krytycznych. Śmiałych opinii, kontrowersyjnych pytań. No, jest jakiś odważny? Nieśmiało podniosłam palce, na wysokość brwi. I od razu opuściłam rękę. Ale zielone oko doktora Ćwierciaka wychwyciło ruch. - Chcesz coś dodać czy ćwiczysz mięsień trój głowy? Nie mam już wyjścia. Dobra, zadam mu pytanie. - Ja mam pewną wątpliwość - pisnęłam, oczywiście czerwieniąc się od czoła po żebra. -Tak? - Zastanawiałam się... tak się zastanawiam... yyyyy... czemu służą te strategie. - Czemu służą, pytasz. - Ćwierciak zaprezentował taktykę „echa". - Yyyyy.... tak. Pan doktor mówił, że to strategie aktywnego słuchania. Czegoś tu nie rozumiem. Czy one, to znaczy te strategie, pomagają słuchać rozmówcy, czy udawać, że słuchamy? - Jak się nazywasz? - zmienił temat, wpatrując się we mnie badawczo. - Wiśnia, to znaczy Wisława. - To w końcu jak? Wisława, niestety. Na cześć Szymborskiej. Tak chciał tato. Mama wolała Mercedes, ale tato powiedział, że już lepiej brzmi Trabant albo Syrenka. - Poza tym - dorzucił - ostatnie badania psychologiczne pokazują, że ludzie dostosowują się do swoich imion. Na przykład wielu Albertów zajmuje się fizyką, znaczny procent Ernestów poświęca się literaturze. W obliczu tak poważnych argumentów można było tylko wyrazić zgodę. Na szczęście dla mnie kapitulacja mamy była po- ił zorna. I dlatego dziś niemal wszyscy (poza tatą) wołają na mnie Wiśnia. Tydzień przed Zaduszkami - Jeśli chodzi o twórców nowoczesnego stylu przekazywania bzdurnych informacji - wyszeptała profesor Fałda, dyrektor do spraw studentów - należałoby wymienić piętnaście następujących osób: Giuliano La Grandę Ballista, Jean... - Nic nie słyszę - zdenerwowała się dziewczyna siedząca tuż obok mnie. - Co ja mam notować? - Podobno Fałda zawsze tak szepcze - odezwał się chłopak przed nami. -To jej sposób odsiewania ziarna od plew. Przy czym z góry zakłada, że ziarna siedzą tylko w pierwszym rzędzie. - Przecież tak nie może być - zirytowałam się i podniosłam rękę do góry. Fałda zareagowała natychmiast. - Pani chciała coś dodać czy tylko poprzeszkadzać mi w wykładzie? Ja poprzeszkadzać? - Tak, tak, do pani mówię. Piąty fząd, wiśniowy sweter, rozpuszczone frywolnie włosy. - Ja tylko chciałam poprosić o napisanie nazwisk twórców. Tu, na górze, prawie nic nie słychać. - Moje dziecko - wysyczała wcale nie macierzyńskim tonem Fałda - powinnaś wyssać te nazwiska z mlekiem matki, a przynajmniej poznać je w przedszkolu. - Ale ja nie byłam karmiona piersią i nie chodziłam do przedszkola - rzuciłam w samoobronie. - Brawo! Nieoczytana, ale dowcipna. - Sala zareagowała chichotem, ja zaś chwilowym zatrzymaniem akcji serca. - Więc słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Mało mnie obchodzi, że wy, plewy z piątego rzędu, prawie nic nie słyszycie. Czytajcie z ruchów moich warg. Albo odpuśćcie sobie mój wykład. Nikt was tu nie trzyma na siłę. A ty - zwróciła się do mnie - bezczelna właścicielko frywolnej fryzury, podaj mi swoje nazwisko, chętnie je zapamiętam. Wydukałam, ledwo żywa ze wstydu. - Jak? Powtórz, bo nic nie słyszę. 12 • - Powinnaś jej poradzić, żeby czytała z ruchu warg - odezwała się Milena, jeszcze pół godziny temu nieznajoma platynowa blondynka, która usiadła na tej samej ławce na Plantach. Jedynej niezaznaczonej przez nadaktywne gołębie. - Tylko nie wiem, czy wtedy miałabym szansę dotrwać do połowy semestru - westchnęłam. - Teraz też nie masz - oznajmiła Milena. - Podobnie jak ja. W ciągu ostatnich dwóch tygodni usłyszałam, że nikt mnie tu nie zapraszał, że nie muszę kończyć studiów, a jak mam pretensje, zawsze mogę sadzić drzewka na Lubelszczyźnie. Słowem, kicha. A najgorsze, że wcale nie chciało mi się iść na ten cholerny kierunek. Niestety, stary poradził, żebym myślała perspektywicznie. Więc zdałam na Pierwszorzędne i Aktywne Plecenie Kosmicznych Andronów. - A ja przez cały ogólniak marzyłam o tym, żeby studiować PAPK-ę. Ale tato powiedział, że na SNOB-ie mam większe szanse kontynuować karierę naukową. - To się pomylił. Nie on pierwszy... - Milena zapatrzyła się na gołębia, który ostrożnie skradał się w stronę jej kozaczków. Przez chwilę milczała, a potem rzuciła znienacka: -Ty, Wiśnia, a co byś powiedziała na zamianę? - To znaczy co? Ja mam udawać ciebie, a ty mnie? - spytałam. - Przez całe pięć lat? Umarłabym ze strachu. No a potem co z pracą? W dyplomie SNOB, a wiadomości z PAPK-i i na odwrót. - Chwila moment. Ja myślałam o prostej i całkiem legalnej zamianie. Ty wskakujesz na PAPK-ę, a ja ląduję na SNOB-ie. Słuchaj, mogłybyśmy załatwić to jeszcze dziś. Dziekan zazwyczaj siedzi do pierwszej, więc mamy... - zerknęła na swój liliowy zegarek - prawie godzinkę. Idziemy czy chcesz się jeszcze zastanowić? - Muszę chwilę pomyśleć - nerwowo przełknęłam ślinę - podsumować zyski i koszty. Po pierwsze, mamy szanse zniknąć z oczu uprzedzonego do nas grona. Zacząć wszystko od nowa. Z drugiej strony, reakcja naszych ojców... - Wielka niewiadoma, którą nie warto martwić się na zapas. Przecież jest jakaś szansa, że zareagują pozytywnie. Zwłaszcza mój. - No nie wiem. - Wyobraziłam sobie minę swojego taty. 13 - Przecież wcale nie musisz mu mówić - podsunęła rozwiązanie Milka. - Możesz poczekać, aż dojrzeje, by godnie przyjąć informacje o /lnianie kierunku. - Tal o zawsze powtarza, że od dawna jest człowiekiem dojrzałym - Wiśnia, lo taka szansa. Zgódź się. No proszę. < ".....c.e na to powiedzieć? Ja, osoba, która zna asertywność tylko / i xx I ręczników psychologii? I )ohi a. - Wstałam z ławki. - Chodźmy, bo się rozmyślę. I poszłyśmy. Cztery dni przed Zaduszkami Prawie załatwione. Najpierw trzy krótkie rozmowy z dziekanem i dyrektorami odpowiednich instytutów. - Nie ma sprawy. - To dziekan, nieprzytomny, nieobecny, ale ludzki. - Gdzie mam podpisać? - Ja wam, dziewczęta, wszystko mogę podpisać. -To dyrektor PAPK-i, sympatyczny, zużyty szatyn o lepkich paluszkach playboya. - Skoro siła wyższa, czyli dziekan, wyraża zgodę, nie będę się sprzeciwiał - to dyrektor SNOB-a, formalista. Gotowe? Jeszcze nie. Czeka nas przeprawa z sekretarkami. - Co sobie myślicie, że ja mam na to czas? - warknęła jedna ze strażniczek dziekanatu. - Że nie mam większych zmartwień tuż przed Wszystkimi Świętymi, tylko grzebać w szafach i przekopywać teczki? Gdzie ja to teraz znajdę w tym stosie? A w ogóle kto tu zrobił taki bałagan? - No i co z tego, że dyrektor się zgodził? - zapytała ta ze SNOB-a i postraszyła: - Ja muszę sobie z nim poważnie porozmawiać. Czy taka zamiana jest zgodna z regulaminem? Bo ja tu widzę jakieś podejrzane sprawy. - Protestuję. Nie zgadzam się i już! - krzyknęła trzecia, ta z PAPK-i. - Zamian się smarkulom zachciało! Człowiek tyra, nawet kawy napić się nie ma kiedy. Co mi tu kładzie? Proszę zabrać tę teczkę z biurka i przyjść rano, bo dziś mam potworną migrenę! Żegnam! 14 Dzień później Siedzimy na Plantach, liżąc rany po wygranej bitwie z sekretarkami. - Teraz szybkie poinformowanie rodzica i już - powiedziała Milena, przeczesując palcami platynowo-różowe pasma włosów. - Nie wiem, czy z moim pójdzie tak łatwo jak z sekretarkami, że o dyrektorach nie wspomnę. - Spoko. Musisz po prostu wymyślić kilka przekonujących argumentów. - A ty już masz? - zainteresowałam się. - Powiem, że molestowało mnie paru asystentów i jeden doktor habilitowany, więc wolałam się przenieść niż ryzykować utratę kolejnego roku. Powinien uwierzyć, jak myślisz? Na pewno uwierzy. Bo Milena wygląda jak jedno wielkie zaproszenie do konsumpcji. Kusa puchówka w kolorze świeżutkiej szynki. Pod nią obłoczek w odcieniu lodów poziomkowych, do tego obcisłe biodrówki odsłaniające śmietankowe stringi. Usta w kolorze landrynek i ametyst w czekoladowym pępku. No i jeszcze pachnie jak pralinka świeżo odwinięta ze złotka. - Gorzej ze mną - zmartwiłam się. - Faktycznie. - Milka obrzuciła mnie wzrokiem starego bywalca konkursów piękności. - Bioder brak, biust szczątkowy, twarz gimna-zjalistki, zaciapana fluidem rozświetlającym, pewnie podkradzio-nym matce. To może powiesz, że molestował cię uczelniany pedofil? * Nie mogę. Nie umiem kłamać, zwłaszcza rodzicom. Nigdy ich nie oszukałam. Nigdy nie wzięłam bez pytania złotówki z portfela taty. Nawet jak pożyczam od mamy wspomniany fluid rozświetlający, to najpierw proszę o pozwolenie. I ja miałabym zastosować technikę domowy manipulator, opowiadając o pedofilach krążących po korytarzach mojego wydziału? Odpada. Dzień Wszystkich Świętych Dziś mu powiem, podczas spaceru wśród grobów obłożonych donicami brudnożółtych chryzantem i plastikowymi lampionami 15 w kolorze cyrkowego różu. Zacznę tak: „Wiesz, tato? Ludzie czasem myślą, że to, co uszczęśliwia ich samych, uszczęśliwia też bliskie im osoby. Na przykład ten pomnik - wskażę na drapacz chmur z żyłkowanego marmuru. - A może zwłoki, które pod nim leżą, wolałyby kamień albo małą urnę?". Nie, za długi wstęp. Po prostu powiem: „Na uczelni? Okej - i dorzucę od niechcenia: - Trzy dni temu przeniosłam się na PAPK-ę". Oczami wyobraźni zobaczyłam ogromny cytrynowy piorun trafiający tatę prosto w lewą komorę serca. Odpada. Zresztą nie oszukujmy się. Nie ma możliwości, żeby tak bezpośrednio podana informacja opuściła moje struny głosowe. Prędzej trafiłby mnie ogromny cytrynowy piorun. Więc jak mu to powiedzieć? Delikatnie. Najpierw oswoję go z myślą, że na innych kierunkach też może panować naukowa atmosfera. To jest to! - Wiesz, tato - zaczęłam, kiedy spacerowaliśmy alejką między rządkami identycznych grobowców, jaskrawo oświetlonych plastikowymi lampionami w kolorze wspomnianego pioruna oraz cyrkowej czerwieni, zieleni i oranżu. - Powiem ci, że ten SNOB wcale nie jest taki ambitny, jak się wydaje z zewnątrz. - Na tym właśnie polega jego siła - wyjaśnił mi tato, wyciągając z reklamówki ogromny lampion ozdobiony plastikowymi płaskorzeźbami przedstawiającymi grupowe sceny z życia świętych. -Wydaje się, że przez pięć lat nic nie robisz, a potem nagle chcą cię wszystkie ośrodki naukowe w Europie. - Ależ ja robię - sprostowałam, wyciągając z lnianej torby ogromny lampion z łososiowego plastiku. - Czytam stare, rozpadające się tomiska, piłuję definicje sprzed pół wieku. Komu to potrzebne? - Na przykład profesor Jagodyńskiej, z domu Szarakomórka - zgasił mnie tato, zapalając lampion. - Ona też musiała wkuwać pozornie przestarzałe definicje. Zrobiła habilitację wTuebingen z analizy porównawczej terminów naukowych. Gdyby nie SNOB, nie miałaby czego badać. - Ale ja już tego badać nie będę, skoro zrobiła to profesor Szarakomórka, więc... - Pamiętasz wypowiedź sławnego krytyka, Leopolda Neuro-na? Powiedział, że nic go tak nie nauczyło życia, jak studia na SNOB-ie. To właśnie tam zrozumiał, co znaczy analityczne podejście do problemu, co otworzyło mu drzwi wielu uczelni. 16 - Neuron zapłacił za otwarcie owych drzwi trzema zawałami - rzuciłam niewinnym głosem. - Bo nie miał oparcia w rodzinie. A ty masz. Początek listopada - Po takim oświadczeniu też bym nie miała odwagi wyjawić prawdy - odezwała się Milena, poprawiając różowy szaliczek z angory. Jak zwykle siedziałyśmy na Plantach, nastroszone w naszych puchówkach jak gołębie. Jeden gołąb siwy, drugi w kolorze świeżej szynki. - Spokojnie - pocieszyłam samą siebie. - Powiem mu, tylko musi nadejść odpowiedni moment. - Mam nadzieję, że wyrobisz przed obroną - Milena najwyraźniej czytała w moich myślach - bo inaczej... No właśnie, co się takiego stanie? Kara fizyczna odpada - nigdy nie dostałam nawet klapsa. Nie zamkną mnie w ciemnej łazience (w naszej jest ogromne okno), nie zabronią oglądania telewizji (sama z niej zrezygnowałam na początku liceum). Więc czym ja się martwię? Drugi tydzień listopada Dziś Milka zaprosiła mnie do siebie. A ja wreszcie się zgodziłam; było już za zimno, żeby wysiadywać oszronione ławki Plant. Nawet gołębie przeniosły się w cieplejsze miejsca. I samotne staruszki również. - Zobaczysz moją zagrzybioną stancję - odezwała się Milena, ucieszona, że wreszcie mi pokaże osławionego grzyba w łazience oraz swojego współspacza, wielbiciela grzybków innego rodzaju. A raczej dym ulatniający się przez szpary drzwi z jego pokoju. - Będzie teraz w chacie? - Grzyb na pewno, a co do Trawki... No wiesz, w zasadzie dziewięćdziesiąt procent czasu spędza w swojej norze, gdzie trzyma grzałkę, garnek, nocnik i dużo stafu. Więc niby jest w mieszka- 2. Cierpkość... 17 niu. Z drugiej strony, to jakby go jednak nie było, bo więcej gadam ze staruszką z parteru. Ale spoko, nie narzekam. Spuszcza wodę, płaci rachunki, myje po sobie szklankę. - No a opary? Dużo o nich opowiadałaś. - Mam nadzieję, że nie są przesadnie trujące - odparła Milka. - Na pewno nie bardziej niż krakowskie powietrze. Ogólnie mówiąc, Trawka nie jest uciążliwym mieszkańcem. Czasem trochę za głośno dzwoni mu budzik, ale to małe miki. Jak sobie przypomnę moją poprzednią współlokatorkę... Poprzednia współlokatorka Mileny Było to rok wcześniej. Milena dostała z odwołania miejsce w sporej dwójce, w akademiku w miasteczku. Pełnia szczęścia, tak myślała przez pierwsze dwie doby. Potem dołączyła do niej małomówna studentka prawa, o twarzy grubo obłożonej warstwą maści przeciwtrądzikowych. Studentka przedstawiła się zdawkowo: Paulina Jakaśtam, spod Ryb, i stanowczym głosem oznajmiła, że nie wolno dotykać jej rzeczy, zwłaszcza drogich podręczników i tajwańskiego budzika (cud techniki - 47 opcji budzenia). Po czym zamilkła na dwa miesiące. Niestety, wbrew pozorom, Paulina nie była wcale cichą myszką. Zaczynała aktywność już o wpół do szóstej rano, kiedy przyzwoici studenci wchodzili właśnie w fazę snu REM. Dokładnie o piątej trzydzieści w pokoju 302 rozlegała się seria z karabinu maszynowego (opcja numer 44) lub donośny krzyk japońskiego wojownika (opcja 13), stawiając na nogi połowę mieszkańców trzeciego piętra. Po pięciu minutach strzelaniny (albo wrzasków samuraja) Paulina wynurzała dłoń spod stosów poduszek, próbując wymacać budzik. Kiedy udawało jej się trafić w odpowiedni prztyczek, nastawała chwila krystalicznej ciszy, a potem nagle Paulina wskakiwała spod szeleszczącej stylonowej pościeli prosto w drewniaki i stukając nimi zawzięcie, szła do łazienki. Przez następny kwadrans Milenę nękały odgłosy szorowania, mydlenia i spłukiwania rozmaitych części ciała, poczynając od zębów, a na dorodnych płetwach (rozmiar 41,5) kończąc. Po zabiegach higienicznych przychodziła kolej na śniadanie. Najpierw przez kilka minut Paulina wydobywała zapasy żywnościo- 18 we przechowywane w lnianym worze wywieszonym na sznurku za okno. Kiedy po wyczerpującej walce z zardzewiałą klamką wór z wałówką znalazł się wreszcie na stole, zaczynała rozsupływać dziesiątki reklamówek i foliowych torebek, uwalniając kolejno: wiejską, dobrze uwędzoną kiełbasę z czosnkiem, suchy chleb oraz smalec z cebulą. Potem kroiła grube, aromatyczne plastry i zaczynała pałaszować, mlaskając przy tym jak stary bernardyn mojej ciotki. Po śniadaniu - poranne wkuwanie. Godzinka mruczenia monotonnej litanii definicji, przepisów i paragrafów. Następnie drugie śniadanie, pochłaniane przy dźwiękach trzeszczącego radia. Potem trzecie. I obiad, przynoszony w termosie z pobliskiej stołówki. Wieczorem zaś wielkie smażenie. Około ósmej Paulina znikała z pokoju, by w kuchni na rogu wyprodukować zawiesisty, żółtawy obłok, który krążył po korytarzach do północy. Wracała godzinę później z naręczem dymiących frytek i wielkim garem wysmażonego oleju, który wsuwała pod łóżko. Po sześćdziesięciu dniach pełnego wrażeń życia z Paulina Milka poprosiła o przeniesienie do piwnic akademika. Podanie odrzucono. - To jest właśnie moje królestwo - Milena otworzyła drzwi do ogromnego pokoju udekorowanego meblościanką Bieszczady -a tam obok królestwo Trawki. - Chyba jest u siebie - szepnęłam, widząc zielonkawy dym, leniwie wypływający przez dziurkę od klucza. - Albo to, co z niego zostało. Czyli sweter, brudne dżinsy i parę kości na krzyż. A teraz hit sezonu: kibel - otworzyła kolejne drzwi, odsłaniając wąską, pomalowaną na brązowo norę, półtora na dwa metry. - Ponura - przyznałam. - Zwróć uwagę na grzyba - pokazała ogromną hubę, obrastającą popękany sufit jakieś trzy metry nad naszymi głowami. -Całe szczęście, że jest tak wysoko, bo bałabym się tu wchodzić. - Mnie bardziej intryguje to lustro w połowie ściany między sufitem a podłogą. Po co w kiblu lustro? - Jak to po co? Żeby sprawdzić po fakcie, czy ci nie popękały żyłki w oczach. 19 Co za szczęście, że ja nie muszę mieszkać na stancji. Że mam Przytulny pokój tuż obok biblioteczki taty (bogato wyposażonej w słowniki i biografie ludzi nauki). Że mam swój balkon z widokiem na pobliskie pagórki. Własne zagracone biurko i trzy-drzwiową szafę wyładowaną mądrymi książkami. Wprawdzie każdego ranka muszę zapychać busikiem do Krakowa i co wieczór wracać do domu, zamiast iść z grupą do knajpki, ale wolę to niż obskurną kawalerkę cuchnącą wilgocią i zamieszkaną Przez obcych palaczy trawki. Wolę swój dom i swoich rodziców, którzy potrafią mnie wysłuchać. Tylko muszę im wreszcie powiedzieć o zamianie. Połowa listopada Siedziałam dziś u Milki w kuchni, kiedy nagle pojawiła się właścicielka stancji, pani Kwiatkowska, emerytka i wielbicielka nadmorskich uzdrowisk. Wyrosła przed nami niczym złowieszczy grzyb po wybuchu bomby atomowej. - Dzień dobry - powitała nas wyniośle, zdejmując skórkowe rękawiczki (jak ona tam upchnęła te wielkie pierścienie?). -A panna co? Na waleta tu może mieszka? - Koleżanka jest z Krakowa - wyjaśniła Milka - przyszła tylko w odwiedziny. - Jakie odwiedziny? - Pani Kwiatkowska uniosła cienką brew, starannie narysowaną brązowym ołówkiem. - Nikt mnie nie pytą^ czy może sprowadzać koleżanki. Ja mam tu zabytkowy parkiet i nie życzę sobie, żeby ktoś go deptał brudnymi buciorami. Wyobraziłam sobie, jak kpiącym tonem niedbale rzucam, że m.oje buty są w znacznie lepszym stanie niż parkiet, a w tle rozlega się śmiech rozbawionej widowni, wprawiając właścicielkę Parkietu w zakłopotanie. Tymczasem pani Kwiatkowska, bynajmniej nie zakłopotana, kontynuowała atak. - Widzę, że panna używała mojej porcelanowej filiżanki. Piła z niej pewnie herbatę, wyobrażając sobie, że jest hrabiną, tak? - A skąd! - uniosła się Milena. - Już wolałabym pić z jednorazowych kubków na dworcu. - Panna nie dość, że bezczelna, to jeszcze kłamie - wycedziła właścicielka parkietu, filiżanki, huby w kiblu i całej przygnę- 20 biającej reszty. - A ja zaznaczyłam sobie kropkę koło uszka. I widzę, że kropki nie ma. Więc pytam, kto ją starł? - Może sama uciekła, bo jej nie pasowało arystokratyczne otoczenie. - Nie takiej odpowiedzi oczekuję - zagrzmiała pani Kwiatkowska. - A jakiej? Mamy się zabawić w detektywa i prześledzić trasę tajemniczej kropki? - Uważaj dziecko, bo nie zagrzejesz tu długo miejsca. - Zagrzeję? Ja?! - zdenerwowała się Milka. - Żebym nawet oblała się benzyną i podpaliła, niczego tu nie zagrzeję. To mieszkanie jest zimne jak grób za kołem polarnym. Połowa pieców to atrapy, okien nie da się domknąć, a grzejników nie wolno używać, bo niszczą parkiet. Dlatego mocno bym się zastanowiła przed użyciem słowa „zagrzewać". - Nie musisz tu mieszkać. Mam mnóstwo chętnych na twoje miejsce. Możesz się wyprowadzić nawet dziś. - Chętnie, jeśli mi pani odda pieniądze. - Jakie niby pieniądze? - oburzyła się właścicielka. - Czynsz, za cztery miesiące z góry - przypomniała jej Milena. - A moja szkoda? Moje stracone nerwy? Ja po każdej rozmowie z lokatorem muszę brać drogie leki na wątrobę. I kto mi to zwróci? - Może kasa chorych? - wyrwało mi się. - Ja panny o zdanie nie pytam. Zresztą nie życzę tu sobie osób postronnych. Proszę wyjść w tej chwili - wskazała drzwi upierścienionym paluchem. - Zaraz, Zaraz! Dokąd!? - ryknęła Milena, aż podskoczyłam na pół metra. - Ani kroku dalej! Jesteś moim gościem i wyjdziesz, kiedy ja zechcę! - Skoro tak - syknęła właścicielka - panna się wyprowadzi do końca tygodnia. - A umowa? - To panna złamała umowę. Mam świadków na to, że w mieszkaniu odbywały się orgie, że panna eksperymentuje z narkotykami i oddaje mocz w piwnicy. - A nie pomylono mnie czasem z tym dużym białym kocurem spod piątki? - Sąsiedzi potwierdzą, że brakuje pannie kręgosłupa moralnego. A ja na takich lokatorów nie mogę sobie pozwolić. Ja je- 21 stem z porządnego mieszczańskiego domu, gdzie uczono gry na fortepianie. Dlatego proszę opuścić apartamenty jeszcze przed niedzielą - zakończyła pani Kwiatkowska i wyszła, strasząc jeszcze od drzwi siostrą prawniczką, wnukiem policjantem i siedmioma plagami egipskimi. - No i po grzybie - odezwała się Milena, stukając nerwowo obcasem. - Co teraz zrobisz? - Przeniosę się do znajomej. Proponowała mi to już we wrześniu, ale wolałam coś bliżej uczelni. To mam. Tysiąc złotych do tyłu, wystarczyłoby na piętnaście godzin solarium. Dwa dni później Niestety, znajoma Mileny, Wiktoria, też się musi wyprowadzić ze stancji. Właściciel pożarł się z żoną i postanowił podleczyć rany z dala od rodzinnego gniazda. - Jak się, pani, nie wyniesę od starej, to mnie załatwi patelnią i tyle będzie. Dlatego muszę się, pani, ratować i uciekać, póki nogi niepołamane. Do końca miesiąca to jeszcze przetrzymam, ale potem - zrobił odpowiedni gest - kaplica. Serce Wiktorii bywa miękkie niczym serek homogenizowany. Uznała, że nie może skazywać chłopa na śmierć od patelni, przyrzekła więc, że wyniesie się do niedzieli. No i teraz szukamy, we trójkę (czuję się częściowo odpowiedzialna za to, że Milka straciła dach nad głową i czterdzieści sześć metrów zabytkowego parkietu). - Może kupimy jakąś gazetę z ogłoszeniami? - podsunęłam. - Najpierw ogłoszenia na Anny - podjęła decyzję Wiki. -Tam są najtańsze stancje. - Wolałabym znaleźć coś pewnego, żeby nie szukać znowu za dwa miesiące - odezwała się Milena - ale dobra, chodźmy. Od czegoś trzeba zacząć. Weszłyśmy do przedsionka kościoła Świętej Anny i przeglądamy. - To jest ciekawe - pokazała Milena. - „Pokój ciemny chłopcom cnotliwym z pierwszego roku medycyny. Wizyty panien zabronione". Bomba. - A to? „Pokoik przy rodzinie panience za pomoc drobną, mycie okien, zakupy, sprzątanie i opiekę nad niedołężnym starusz- 22 kiem. Cena tylko sto złotych" - przeczytałam. - Służąca, która jeszcze dopłaca do interesu. - Mam lepsze. - Wiktoria podsunęła nam drugi zeszyt ogłoszeń. - „Pokój z niewielką używalnością zimnej wody (gotowanie i kąpiele wykluczone) dla czystej studentki, koniecznie z trudnego kierunku. Na weekendy wyjazdy do rodziny". - Każdy chętnie wyjedzie, żeby domyć plecy i okolice - mruknęła Milena. - Cholera, nic nie ma. Zaczynam żałować tego grzyba u Kwiatkowskiej. - A ja zaczynam się czuć winna, że cię wtedy odwiedziłam. - No coś ty, Wiśnia. Na żartach się nie znasz? Już wolałabym spać w Parku Jordana. - Bo chyba nigdy nie spałaś - odezwała się Wiki. - Mnie się zdarzyło raz, w czerwcu. Nie miałam gdzie przenocować podczas egzaminów wstępnych i rozłożyłam się w parku. Wątpliwa przyjemność. Raz, że spałam czujnie jak zając... - Jedno oko otwarte i ucho jak antena? - Obydwoje uszu. A oczy na zmianę, raz prawe, raz lewe. Co minutę zmiana. Więc same rozumiecie, że nie bardzo mogłam się wyspać. - A po drugie? - zapytałam. - Cholerny ziąb. Obudziłam się koło piątej, sztywna z zimna jak za mocno wykrochmalona pościel, tylko znacznie mniej świeża. Przez dziesięć minut musiałam tupać, żeby rozruszać co ważniejsze stawy. Skaczę, rozcieram sine łapy i nagle słyszę, niecały metr od siebie: „Te, mała, nie tup tak, bo mi uszy odlecą". Żul sobie leżał, a metr dalej następni. Mieli jakieś zgrupowanie czy co? - Nocne rozmowy przy denaturacie - rzuciła Milka. - Nie ma co, skutecznie mnie zniechęciłaś. To już chyba tylko klasztor pozostaje. - Też spałam, na Warszawskiej. Nie miałam gdzie się podziać podczas egzaminów poprawkowych, a do parku już mi się nie chciało po czerwcowych doświadczeniach. Choć, z drugiej strony, mogło być całkiem wygodnie, bo nasypało liści. Jakby się człowiek porządnie zagrzebał, toby nie zmarzł, no i nie bałby się, że ktoś go nakryje. Co najwyżej nadepnie. - I co z tym klasztorem? - przypomniałam. - Właśnie. Przyszłam, powiedziałam co i jak. Zakonnice kazały mi czekać, a same poszły się zastanowić. Zapytać tę, no... 23 - Matkę przełożoną? - podsunęła Milena. - O. Ta się zgodziła i ulokowały mnie w takiej celce dwa na dwa, za to wysokiej na cztery. - Jak kibel u Kwiatkowskiej. Lustro było? - Po co zakonnicom lustro? - zdziwiła się Wiktoria. - Było tylko maleńkie okrągłe okienko. Rano zerwałam się wyspana jak nigdy. Siostry podały mi śniadanie do łóżka - pajdę chleba z żółtym serem i kakao. Mówię wam, pełny komfort. Potem zaprowadziły mnie do kapliczki i powiedziały, żebym się pomodliła, jak chcę. - I co? - zapytałam. - Po pięciu minutach wydało mi się, że czuję powołanie. Od razu poleciałam do jakiejś zakonnicy, ale mi wyjaśniła, że to zwyczajny strach przed rzeczywistością. A przed życiem uciec się nie da. Nawet w klasztorze cię dopadnie... Dwa dni przed terminem wyprowadzki Przejrzałyśmy wszystkie gazety. Milka wydzwoniła cztery karty i nic. Poza odrapanym pokojem u rodziny patologicznej, która w wannie przechowuje dwa metry ziemniaków. - Nie wiem, czy można to nazwać sensowną ofertą - zastanawiała się Wiktoria. - Na upartego mogłybyście się przenieść do mnie, ale najpierw musiałabym pogadać z tatą i przekonać go, że warto podać wam pomocną dłoń, bo macie potencjał albo że jesteście przyszłą elitą intelektualną województwa... - Wiesz co? Chyba wolę ten Park Jordana - odezwała się Milka. - Mam nadzieję, że jednak znajdziemy coś przytulniejszego - powiedziała Wiki, wzdychając. - Liście już zgrabione, a zaczęły się przymrozki. - Możemy też powaletować w akademiku - przypomniała sobie Milena. - Znam takiego jednego Andrzeja z socjologii. Co prawda ma już dwie osoby w pokoju, ale może by nas jakoś upchnął pod stołem albo umywalką. - Pozostają jeszcze klatki schodowe w wieżowcach. I domek na działce niedaleko Prądnickiej. - Cały wachl.irz możliwości! - ucieszyła się Milka. - Dziewczyny, nie jest wcale tak źle! 24 Dzień przed terminem wyprowadzki Jest fatalnie. Wydzwoniłyśmy następne cztery karty. Wszędzie albo już nieaktualne od miesiąca (co oni drukują w tych gazetach?), albo aktualne, ale: - dopiero od Nowego Roku, - chcą tylko chłopców, - chcą dziewczyny, ale starsze albo z umiejętnością chińskiego lub egzotycznego masażu, - nie chcą żadnych studentów, - chcą, ale tylko z medycyny. Na domiar złego domek na działce już zajęty, podobnie jak ostatnie miejsce za szafą w Żaczku, u znajomego Milki. - To ja dzisiaj pogadam z tatą. Powiem mu o tkwiącym w was potencjale intelektualnym... Stałyśmy właśnie na Plantach, zastanawiając się, co dalej. Gdzie jeszcze mogą wisieć ogłoszenia o normalnej stancji dla dwóch zwykłych dziewczyn z UJ? - Jeszcze nie - poprosiła Milka. - Może coś znajdziemy. Może stanie się cud. W tej chwili na ścieżce pojawiła się para dżinsów oraz wytarty sweter, wszystko zanurzone w kłębach zielonkawego dymu. - Trawka? - ucieszyła się Milka. - Co tu robisz? - Spaceruję. A poza tym czekam na dealera. Miał tu być już godzinę temu. - Fajnie cię widzieć. Zniknąłeś tak nagle, nawet nie zdążyliśmy się pożegnać. - Na znak protestu i solidarności z tobą - wyjaśnił Trawka. -Niech szuka chętnych do obydwu komnat. - A gdzie teraz mieszkasz? - zapytałam. - Na Kazimierzu u kumpla, pasjonata gier komputerowych. Podobno obok jest spora stancja, wolna od zaraz. A wy gdzie mieszkacie? - Nigdzie, nic nie mamy - poskarżyła się Wiki i zrobiła minę dziewczynki, której została tylko jedna zapałka. - To już macie - oznajmił Trawka uroczyście. -Witamy na Kazimierzu. 25 Dzień, na który wyznaczono przeprowadzkę Wszystkie graty dziewczyny przerzuciły jeszcze wczoraj, żeby oszczędzić swojego widoku pani Kwiatkowskiej. Tuż przed jedenastą zmęczone, ale szczęśliwe zgasiły zabytkowy żyrandol, zamknęły antyczne drzwi, klucz zaś od apartamentu zostawiły pod wyliniałą wycieraczką. Jak grzeczne dzieci. A dziś pomagam im urządzić się w nowym mieszkaniu. Mama podała mi kilka drobiazgów dla nich. Firanki, koc, jakieś naczynia. - Jak coś się nie przyda, to po prostu wyrzućcie na śmieci -powiedziała, pakując rzeczy do dużej reklamówki. - Nie chciałabyś z nimi mieszkać, Wiśnia? - Chyba nie - pokręciłam głową. - Mam przecież swój dom, pokój... - A ja chętnie bym się przeniosła na tydzień albo chociaż parę dni. - Przerwała na chwilę pakowanie i znieruchomiała, zapatrzona w bezlistne drzewo za oknem. Spojrzałam na jej smutną, perfekcyjnie wymalowaną twarz i pomyślałam, że teraz jest ta jedyna, niepowtarzalna chwila, żeby powiedzieć o zamianie. - Mamo - zaczęłam - ten SNOB to nie był najlepszy pomysł, choć tato uważa... Nie dała mi skończyć. - Nie wszystkie pomysły twojego ojca są takie wspaniałe. O rany! Już prawie druga, a ja jeszcze nie ugotowałam makaronu do rosołu! No tak, jutro niedziela. A w niedzielę zawsze mamy rosół. Westchnęłam. Magiczna chwila minęła. Dokończyłam pakować koc i pojechałam do dziewczyn. - Spora kuchnia - oceniła Wiktoria, rozglądając się dookoła. - A raczej kuchniołazienka. - Dobrze, że kibel postawili gdzie indziej. Wyobrażacie sobie? Jedna smaży placki, a druga defekuje. - Mieszkałam tak kiedyś - przypomniała sobie Wiki. - W Poznaniu, zanim przeniosłam się do Krakowa. Wszystko było w jednym pokoju. Kibel, kuchenka gazowa, sypialnia, prysznic. I mieszkałyśmy we cztery. Potem nawet w pięć, jak Gośkę wywalili z akademika. - Dałyście radę? 26 - Spoko. Jak któraś szła do toalety, to reszta wychodziła na balkon albo siadała tyłem i zatykała uszy. Pełna kultura. Dobra - Wiki rozejrzała się po pokoju - to gdzie robimy legowisko? - Chyba na tym wielkim stole w rogu - zaproponowała Milena - bo kamienna podłoga to podobno nie najlepsze miejsce dla wrażliwych nerek. A ja takie właśnie wylosowałam na loterii. - Stół może być. Sprawdźmy tylko, czy jest stabilny. - Na takich nogach? - wskazałam bale podtrzymujące blat. -Prędzej podłoga się zawali niż ten stół. - To wrzucamy materac - zarządziła Milena. - Złapcie za rogi. Na trzy do góry. Raz, dwa iiii trzy, rwiemy! - Materac opadł na stół, wzbijając kłęby stuletniego kurzu. - Mogłyśmy trochę przetrzeć - zauważyła Wiki, piętnaście sekund po fakcie. - Ktoś puka? - Pójdę otworzyć. - Milka pobiegła do drzwi. - Cześć, Trawka. Jaki ty się towarzyski zrobiłeś. Na starym mieszkaniu nawet nie wyściubiłeś nosa z nory. - Bo miałem depresję sezonową - wyjaśnił Trawka, jak zwykle zanurzony w ogromnym obłoku, tym razem w kolorze bakłażana. - O, jak ładnie urządzone. - Nie przesadzaj - odezwała się Wiki. - Tylko przerzuciłyśmy materac, a Milka zawiesiła firanki. - I wystarczy - ocenił. - To te firanki? Wyglądają, jak siatka na ryby od Ruskich. - Trafiłeś w dziesiątkę, to właśnie są siatki. Kupiłyśmy je ze względu na cenę, fakturę i ciekawą kolorystykę - wyjaśniła Milka. - No, czaderski róż i fiolet - przyznał Trawka. - A swoją drogą ci Ruscy mają fantazję, żeby farbować na różowo sieć rybacką. Kosmos, nie? - Kosmos niekoniecznie - Wiktoria rzuciła okiem na sieci -ale dostrzegam duży wpływ zabawek z darów od niemieckich gospodyń domowych. No wiecie, lekko zużyte lalki Barbie, kolorowe autka bez kółek, pseudoorientalne wisiorki z plastiku. - A propos orientalnych ozdób - odezwał się Trawka. - Może obejrzycie mój pokój. Przy okazji wzięłybyście sobie różowy parawan. Pasowałby wam do firan. To jak, idziecie? Poszłyśmy. Trawka wyciągnął z kieszeni ogromny pęk kluczy. - Chciało ci się zamykać drzwi? - zdziwiła się Milena. - Przecież nawet nie opuściłeś piętra. 27 - Po tym nowym towarze z Amsterdamu zrobiłem się jakiś nieufny. Cholera, który to? Chyba ten duży - chwycił klucz wielkości łyżki do butów. - Ta, zgadza się. Zapraszam, tylko nie łapcie za kontakt. Może kopnąć. Mój pokój jest na wprost. I jak? - O rany! Ale wystrój. Skąd wziąłeś tyle bordowo-złotych poduszek? - Wyprzedaż w OBI. Jak się kupiło czterdzieści, to dodawali za darmo złoty sznur. - A narzuta i baldachim? - zapytałam porażona bogactwem ornamentów. - Dostałem w prezencie od siostry mojego współspacza. Ich babcia kupiła za pół darmo. Świetna facetka. A jak wróży. - Gdzie masz kuchnię? - zainteresowała się Wiki, wprawiając Trawkę w stan zdziwienia. Bo Wiki wygląda, jakby żywiła się wyłącznie kwiatami z niebiańskich obłoków. Jest przejrzysta, eteryczna, wiotka i w ogóle nie kojarzy się z kuchnią. - Kuchniołazienkę. Zaraz wam pokażę. - Tu się kąpiecie? - zapytała Milena, pokazując cebrzyk ustawiony na konstrukcji z cegieł. - Podejmujemy takie próby, ale to wymaga cyrkowych zdolności. Po pierwsze, trzeba się wgramolić do środka tej, powiedzmy, wanny. Tu się przykuca i odkręca kurek. - A to prysznic? -Wiki dotknęła brązowej, gumowej rury wystającej ze ściany. - Mieliśmy taki sam we Wrocławiu, zanim się przeniosłam do Poznania. I zbiornik na pięć litrów. Trzeba było się mocno sprężać, bo potem leciały kawałki lodu. - Tu jest tak samo. Pięć litrów i trzeba czekać godzinę na następną porcję ciepłej wody. - A czemu ustawiliście ten cebrzyk na cegłach? - zapytała Milka. - Lubicie chwiejne konstrukcje? - Też, ale chodziło przede wszystkim o odpływ. Cebrzyk jest wyżej niż zlew, więc woda może spokojnie spłynąć. I nie trzeba się męczyć z wylewaniem. - Taka sztuczka - szepnęła z podziwem Wiki. - No - ucieszył się Trawka. A tam po lewej jest pokój mojego współspacza. Zaraz wam przedstawię gościa. - To on jest w chacie? - zdziwiła się Milka. - I ty zamykałeś drzwi na klucz? 28 - Mówiłem, że ostatnio mam stany lękowe. Muszę zmienić dealera. Dobra, chodźcie. Puk, puk! - Otwarte. Cześć wszystkim - odpowiedział niski głos spod stołu. - Przepraszam, że nie wyłażę, ale właśnie zacząłem wymieniać procesor. Nie chcę pogubić śrubek. - Cześć - powiedziałyśmy jednocześnie. - Słyszałem, że któraś z was straciła kwaterę z powodu tajemniczej kropki? - Tak, ja - odparła Milena. - Ciekawy powód - przyznał współspacz. - Ale każdy jest dobry, jak się chce wywalić lokatora. Ja też sporo przeszedłem na poprzedniej stancji. Poprzednia stancja współspacza Trawki Mieszkali już drugi tydzień, aż nagle w pewien pogodny październikowy wieczór na ich stancji pojawiła się właścicielka, pani Stadnicka. Po krótkiej wymianie uprzejmości i eleganckich uśmiechów wysunęła propozycję: albo lokatorzy zgodzą się na sześćdziesięcioprocentową podwyżkę, albo wyprowadzą w ciągu tygodnia. Wcześniej nie sporządzono umowy, a zgodnie z poleceniem właścicielki chłopcy udawali przed sąsiadami brygadę remontową. Chodziło o rozwiązanie problemu z ewentualnym podatkiem. W tej sytuacji nie mieli zbyt wielu kart przetargowych. Dlatego bez wahania wybrali opcję drugą, czyli wyprowadzkę. W dzień po złożeniu propozycji nie do odrzucenia właścicielka odwiedziła ich ponownie i z uśmiechem na beżowych ustach oświadczyła, że mają równo 24 godziny na wyniesienie swoich rzeczy. Później powiadomi policję o dzikich lokatorach i w ten sposób zapewni im darmowy nocleg na komisariacie. Kumpel Trawki, najodważniejszy z całej grupy, próbował jeszcze dyskutować. - Czy moglibyśmy się chociaż dowiedzieć, dlaczego zrezygnowała pani z usług naszej brygady remontowej? - Ponieważ nie zauważyłam postępów w remoncie - odpowiedziała po prostu właścicielka. 29 - A właśnie - przypomniał sobie Trawka. - My tu gawędzimy, a ja was nawet sobie nie przedstawiłem. To jest Irek, specjalista od śrubek i wirtualnych walk z potworami. - Milena. - Wiktoria. - Wiśnia. - Fajne imię, moja siora też się nazywa jak owoc. To teraz taka moda? - Tak naprawdę nazywam się Wisława. Mój tato jest wielbicielem Szymborskiej oraz wielkich ludzi nauki. Na przykład profesor Jagodyńskiej. - Z domu Szarakomórka, imię Krystyna? Postać pod stołem poruszyła się. - Znasz ją? - Ja nie, jestem za młody. Ale moja babcia chodziła z nią do jednej klasy w liceum. Facetka, ta Komórka, była strasznie zahukana. Worek nieszczęść, jeszcze większy niż moja siora. Chciała rzucić szkołę i paść krowy w Bieszczadach. Wtedy babcia wymyśliła taki fortel: obiecała, że powróży jej z kart. I zaczęła bajerować biedną Krystynę, że ją czeka naukowa przyszłość. Profesura, zagraniczne katedry, tylko musi ukończyć SNOB. Wtedy to się jeszcze nazywało WODA. - Rzeczywiście - przypomniałam sobie - tato mi mówił: Wodolejstwo i Opowiadanie Dowcipnych Anegdot. - Dokładnie tak - potwierdził Irek. - A wracając do Krystyny Szarejkomórki... Dziewczyna uwierzyła we wróżbę, a resztę już znacie. Profesura, publikacje, zagraniczne katedry. Dlatego właśnie nigdy sobie nie wróżę. * A ja chętnie poznałabym przyszłość, dowiedziała się, co mnie spotka za pięć lat. Czy będę szczęśliwa i zrealizowana zawodowo? Wyjdę za mąż, zbuduję dom, zasadzę drzewko? I czy mój tato godnie zniesie wiadomość o zmianie kierunku? 30 Tydzień przed andrzejkami Skończyłyśmy uszczelniać okna. Teraz siedzimy w kuchni, grzejąc zmarznięte stopy w misce z gorącą wodą. Patrzymy na pierwszy śnieg i rozmawiamy na poważne tematy. - I co z tym stypendium? - chciała wiedzieć Milka. - Jak zwykle w podobnych starciach z organizacją: jednostka przegrywa. - Może nie powinnaś jeszcze rezygnować? - Masz pomysł, co mogłabym zrobić? - zainteresowała się Wiktoria. - Oblać się benzyną przed sekretariatem? Uprowadzić dziekana? - A ile ci zabrakło do stypendium? - zapytałam. - Dwie setne. Byłam druga pod kreską. Dwie setne Średnia 4,75. Dwanaście egzaminów, trzy na szóstkę. Gdyby jej policzyli te szóstki, miałaby równo 5 i najwyższe stypendium. A tak była druga pod kreską. Dawali od 4,77, bo tu wypadła granica dla trzydziestu procent najlepszych. Przez ostatni miesiąc Wiktoria zwiedziła dziekanat, rektorat oraz sekretariat. Wszędzie odsyłali ją wyżej albo niżej. - Przykro mi, ale decyzję o uznaniu szóstek podejmuje dziekan - poinformowała ją dyrektorka. - Ja coś podejmuję? - zdziwił się dziekan. - Pensję co miesiąc podejmuję marną. Takie rzeczy ustala wasza dyrekcja. - Rzeczywiście, chyba się pomyliłam. Szóstki zatwierdza komisja uczelniana - przypomniała sobie pani dyrektor. - My tylko ustalamy pułap, od którego przyznaje się stypendium - zgodnie wyrecytowało ciało komisji. - Musisz napisać podanie do rektora. Wiki wysmażyła więc błagalne podanie o uznanie trzech szóstek. Napisała, że jest na utrzymaniu samotnej, niewydolnej finansowo matki, że zrobiła pięć kursów więcej niż w planie, że wybierała najtrudniejsze przedmioty, a nie michałki, gdzie wpisują piątkę za pojedynczy błysk inteligencji w lewym oku, zgrabne nogi lub pełen obietnic uśmiech. Na końcu dodała: 31 „Wiem, że istnieją pewne zasady. Ale istnieją również sytuacje, w których trzeba widzieć coś więcej niż sztywne granice, średnie, pułapy. Nie jest sztuką trzymać się wówczas zasad, to może zrobić każda maszyna. Sztuką jest dostrzec człowieka. I wydać ludzką decyzję. Mam nadzieję, że Pan Rektor nie okaże się maszyną"... Dwa dni czekania na ludzką decyzję. Przybiegła do dziekanatu z samego rana. Wzięła z rąk sekretarki podanie i zerknęła na podpis. Najpierw jakieś skreślenia, potem wyraźne „Brak zgody". Znajoma z komisji zdradziła, że rektor się wahał (stąd te skreślenia), ale dyrektorka powiedziała, że mowy nie ma o uznaniu szóstek. - Trzeba by wszystko liczyć od nowa, bo przecież inni też mają jakieś szóstki. Skąd wiadomo, że wspomniana studentka zmieściłaby się w przedziale? Nie warto robić szumu o kilkaset złotych. * - A kiedy przyszłam do niej na dyżur - dokończyła Wiktoria - usłyszałam, że człowiek się uczy dla siebie, nie dla pieniędzy. I że powinna mi wystarczyć satysfakcja, bo przecież szóstki tak ładnie wyglądają w indeksie. - Jak gwiazdki w zeszycie pierwszoklasisty - powiedziała Milka - i dokładnie tyle samo znaczą. Trzy dni przed andrzejkami Pisałam dziś test zaliczeniowy. Okropnie stresujący z powodu takiej jednej, Zofii Biedziak. Milka mnie przed nią ostrzegała. - Trzymaj się od niej z daleka - powiedziała, bez wdawania się w kompromitujące dla Zofii szczegóły. - Jakieś konkrety? - Powiem ci tylko tyle, że Zośka to perfekcyjne połączenie piranii z rakietą. Krwiożercza, bezduszna i pędzi do przodu. No i dziś miałam okazję się przekonać, że w powyższym opisie nie ma miligrama przesady. A wszystko zaczęło się dosyć niewinnie. Zośka zapytała, czy może usiąść obok mnie. - Bo widzisz - zatrzepotała granatowymi rzęsami - prawie nic nie umiem, a ty podobno jesteś zawsze świetnie przygotowana. 32 - Siadaj. - Ucieszyłam się, że wreszcie ktoś mnie dostrzegł. Bo jak dotąd moje próby kontaktowania się z własną grupą wyglądały następująco: Próba 1 - Cześć wam, nie przyszedł jeszcze? - zagajam w oczekiwaniu na doktora Świerszcza. - Nie, poczekamy kwadrans i trzeba się zmywać - leniwie odpowiada grupa. - Idziecie gdzieś potem? - Może... No tak, wielkich tajemnic nie zdradza się byle komu. Próba 2 Przerwa między wykładami. - Widzę, że masz podobne pióro - dokonuję sensacyjnego odkrycia. A wszystko po to, by nawiązać nić kontaktu. - Nie do końca - cedzi właścicielka pióra. - Moje jest firmowe, z limitowanej serii Parkera, twoje natomiast... Litościwie nie wymienia, gdzie została wyprodukowana nędzna podróbka jej cennego parkera. Szkoda, bo chętnie bym się dowiedziała. Próba 3 - Słuchaj, masz może notatki z poprzedniego wykładu? - zaczepiam sympatyczną dziewuszkę z zabawną, krótko obciętą grzywką. - Mam. - To fajnie... - Ale nie pożyczam konkurencji. - Konkurencji? - zdziwiłam się. - Przecież wiesz, że egzamin zda tylko trzydzieści procent najlepszych. Teraz już wiem. Chciałam podziękować za informację, ale dziewuszka mruknęła, że przeszkadzam jej w pisaniu raportu, odwróciła się na pięcie i wyszła z sali. Nic dziwnego, że otwarta prośba Zofii sprawiła mi sporo radości. Z wrażenia zapomniałam, że stoi przede mną połączenie piranii z rakietą. Może dlatego, że połączenie miało miły uśmiech i śliczny bezrękawnik w błękitne romby? Przesunęłam się tak, żeby Zosia miała jak najwięcej miejsca dla siebie. A zaraz potem przyszedł Świerszcz i z pomocą podenerwowanych asystentów rozdał testy. 3. Cierpkość. 33 - Przypominam, że każda osoba złapana na ściąganiu otrzymuje automatycznie ocenę niedostateczną. Trudno, nie moje ryzyko. - Ta, która daje ściągać innym, również - dodał Świerszcz, a mnie wydało się, że spojrzał w moją stronę. Teraz to już moje ryzyko. Które podejmę, żeby się nie czuć jak nowa w domu Wielkiego Brata. Test się rozpoczął. W sali słychać było tylko ciche kroki asystentów, którzy leniwie przechadzali się między rzędami. Jeden z nich przystanął tuż koło nas i litościwie udawał, że nie widzi, jak pomagam Zośce. Kiedy się odwrócił, zasłaniając nas przed Świerszczem, Zośka szepnęła, żebym podała jej następne odpowiedzi. - Nie mam jeszcze. Muszę pomyśleć. - To się pośpiesz - syknęła. - Zostało tylko pięć minut. - Studentki z piątego rzędu - usłyszałyśmy nagle - zostały przyłapane na współpracy. - Ale panie doktorze - Zofia wstała, poprawiając swój błękitny bezrękawnik - ja właśnie tłumaczyłam koleżance, że powinna pisać sama,