13789

Szczegóły
Tytuł 13789
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13789 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13789 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13789 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Janina Soczyńska W krainie słonych wiatrów Podania baśnie legendy Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1989 m npiv[ Opracowanie graficzne Adam Kur/owicz Słowo wstępne Jerzy Samp Redaktor Maria Urbanowie z Redaktor techniczny Joanna Rosiek UL W ® Te\t copyright by Janina Soszyńska. Gdańsk 1989 1 lllustrations copyright by Adam Kurłowicz. Gdańsk 1989 ISBN 83-215-9854-4 i9 SŁOWO WSTĘPNE Wystarczy zdobyć klucz do sezamu bajek pomorskich, by ulec olśnieniu. Jest w nich bowiem głęboka mądrość ludowa i bogactwo wizji fantastycznych. Są tam obrazy czasów dawno minionych i takich, które nigdy nie nadejdą, przestrzenie bliskie i dalekie, postacie dobrze już znane i nie spotykane nigdzie indziej. Tę prawdę rozumieli doskonale ci, którym przyszło w minionym stuleciu po raz pierwszy spisywać zasłyszane z ust ludu przekazy baśniowe i legendy. Jedni czynili to z myślą o utrwaleniu tych skarbów ulotnych, inni dla ukazania specyfiki mowy ludu zamieszkującego nadmorskie regiony. Jednych i drugich zdumiewało bogactwo tej, doskonale utrwalonej w pamięci informatorów, literatury ustnej. Oczarowani rozmaitością wariantów baśni i podań dziewiętnastowieczni ludoznawcy mieli świadomość, iż zarejestrowane przez nich przekazy stanowią ledwie cząsteczkę tego, co można było wówczas na Pomorzu zapisać. Ale i tak materiał, jaki udało im się zgromadzić, okazał się, już w naszym stuleciu, zbiorem imponującym, żywą księgą tradycji, zapisem, którego będą nam zazdrościć inne regiony kraju. Wśród olśnionych folklorem Kaszub i Pomorza byli nie tylko Polacy. Przybywali tu bowiem Rosjanie i Łużyczanie, Czesi i Finowie, nie mówiąc o Niemcach. Spośród naszych badaczy, ową szczególną, odziedziczoną po Kazimierzu Władysławie Wójcickim pasją zbieracką odznaczyli się zarówno ludzie z głębi kraju, że wspomnę tu choćby Oskara Kolberga, Stefana Ramułta czy Grzegorza Smólskiego. jak i synowie ziemi nadmorskiej. Wśród nich zaś głównie twórca regionalizmu kaszubskiego — Florian Ceynowa, później Izydor Gulgowski, Jan Patock i wielu innych. Oni to właśnie, podobnie zresztą jak nie wymienieni z nazwisk autorzy niektórych słowników gwarowych i prac lingwistycznych, odnotowali łącznie grubo ponad półtora tysiąca rozmaitych wariantów bajkowych, m.in. również z ziemi Słowińców. W ten sposób powstał rozproszony w rozmaitych publikacjach, studiach, słownikach i czasopismach skarbiec motywów i wątków, jakże charakterystycznych dla tego regionu kraju. Niebawem z tego źródła czerpać będą pomysły i inspiracje do swoich dzieł wybitni pisarze i poeci. Przykładem choćby Wiatr od I *¦»*«_ SŁOWO WSTĘPNE Wystarczy zdobyć klucz do sezamu bajek pomorskich, by ulec olśnieniu. Jest w nich bowiem głęboka mądrość ludowa i bogactwo wizji fantastycznych. Są tam obrazy czasów dawno minionych i takich, które nigdy nie nadejdą, przestrzenie bliskie i dalekie, postacie dobrze już znane i nie spotykane nigdzie indziej. Tę prawdę rozumieli doskonale ci, którym przyszło w minionym stuleciu po raz pierwszy spisywać zasłyszane z ust ludu przekazy baśniowe i legendy. Jedni czynili to z myślą o utrwaleniu tych skarbów ulotnych, inni dla ukazania specyfiki mowy ludu zamieszkującego nadmorskie regiony. Jednych i drugich zdumiewało bogactwo tej, doskonale utrwalonej w pamięci informatorów, literatury ustnej. Oczarowani rozmaitością wariantów baśni i podań dziewiętnastowieczni ludoznawcy mieli świadomość, iż zarejestrowane przez nich przekazy stanowią ledwie cząsteczkę tego, co można było wówczas na Pomorzu zapisać. Ale i tak materiał, jaki udało im się zgromadzić, okazał się, już w naszym stuleciu, zbiorem imponującym, żywą księgą tradycji, zapisem, którego będą nam zazdrościć inne regiony kraju. Wśród olśnionych folklorem Kaszub i Pomorza byli nie tylko Polacy. Przybywali tu bowiem Rosjanie i Łużyczanie, Czesi i Finowie, nie mówiąc o Niemcach. Spośród naszych badaczy, ową szczególną, odziedziczoną po Kazimierzu Władysławie Wójcickim pasją zbieracką odznaczyli się zarówno ludzie z głębi kraju, że wspomnę tu choćby Oskara Kolberga, Stefana Ramułta czy Grzegorza Smólskiego, jak i synowie ziemi nadmorskiej. Wśród nich zaś głównie twórca regionalizmu kaszubskiego — Florian Ceynowa, później Izydor Gulgowski, Jan Patock i wielu innych. Oni to właśnie, podobnie zresztą jak nie wymienieni z nazwisk autorzy niektórych słowników gwarowych i prac lingwistycznych, odnotowali łącznie grubo ponad półtora tysiąca rozmaitych wariantów bajkowych, m.in. również z ziemi Słowińców. W ten sposób powstał rozproszony w rozmaitych publikacjach, studiach, słownikach i czasopismach skarbiec motywów i wątków, jakże charakterystycznych dla tego regionu kraju. Niebawem z tego źródła czerpać będą pomysły i inspiracje do swoich dzieł wybitni pisarze i poeci. Przykładem choćby Wiulr od morza Stefana Żeromskiego. Już bowiem w okresie dwudziestolecia międzywojennego owe oryginalne przekazy folklorystyczne zaczęto poddawać rozmaitym procesom adaptacyjnym, tworząc z surowej jeszcze w swych formach ludowej klechdy dojrzałą pod względem artystycznym baśń literacką. Tak postępowali również i autorzy niemieccy, dostarczając w rozmaitych, masowo wydawanych na Pomorzu ,,Sagenschatzach" lektury młodzieżowej, i tak też, choć na wiele mniejszą skalę czynili autorzy polscy, m.in. Zuzanna Rabska, która w roku 1925 wydała swe Baśnie kaszubskie. Warto przypomnieć w tym miejscu, iż na gruncie kaszubszczyzny literackiej podobną próbę podjął w roku 1931 ks. Leon Heyke, wydając pod pseudonimem Stanisław Czernicki swój cenny zbiór zatytułowany Podania kaszubskie. Prawdziwy jednak renesans przeżywa interesujący nas nurt piśmiennictwa dopiero po II wojnie światowej. Niewątpliwie najbardziej znaczące i trwałe dokonania w dziedzinie baśni regionalnej zawdzięczamy autorom takim, jak: Franciszek Sędzicki, Irena Krzyżanowska, Władysław Łęga, Tymoteusz Kar-powicz, Augustyn Necel, Hanna Zdzitowiecka, Gracjan Bojar-Fijałkowski, Stanisław Świrko, Józef Ceynowa czy Edmund Puzdrowski. Każdy z nich przyczynił się własną twórczością do tego, że sezamowe wrota, za którymi mieści się wspomniany skarbiec pełen pomorskich baśni, rozwierają się coraz to szerzej. Sprawił zarazem, iż przekazywane niegdyś z pokolenia na pokolenie i z ust do ust wątki i motywy znajdują teraz setki tysięcy odbiorców w całym kraju. Ich książki przyczyniają się tym samym do popularyzacji tego, co w kulturze lokalnej i w tradycyjnym folklorze nadmorskim zdaje się najbardziej swoiste i najoryginalniejsze. Rozmaite techniki artystycznej ..obróbki" materiału źródłowego, różnorodne koncepcje, sprawiają, że i efekty okazują się przeróżne. Jedni, chcąc jak najwierniej oddać nastrój, stylizują, swoje teksty, by przypominały one np. staro-skandynawskie sagi, pieśń rycerską, facecję. Inni z kolei, miast archaizacji wprowadzają gwarowe dialogi lub też tworzą teksty w dialekcie. Jeszcze inni, zdając się zmierzać do pogodzenia epok minionych z dzisiejszą rzeczywistością tworzą niejako pomost między dawnymi i nowymi czasy. Są pisarze, którym zależy na celu dydaktycznym i są tacy. którzy pouczając dyskretnie, starają się swego czytelnika raczej zabawiać. W gruncie rzeczy jednak wszystkim autorom chodzi o to, by ich książki okazały się właśnie wspomnianym na wstępie kluczem do baśniowego sezamu. Sporo już napisano na temat rozlicznych funkcji przypisywanych baśniom regionalnym. Był czas, gdy eksponowano przede wszystkim fakt, iż szeroka znajomość i popularność wśród młodego i najmłodszego pokolenia tekstów stworzonych niegdyś przez określoną grupę etniczną, lub opartych na charakterystycznych dla niej motywach, ma znaczenie integracyjne. Dawno też doceniono należycie tkwiące w tych utworach walory poznawcze. Nie bez znaczenia jest bowiem zawarta w nich spora porcja wiedzy o osobliwościach kulturowych, historycznych, geograficznych i obyczajowych danego regionu naszego kraju. Współcześni zaś krytycy coraz częściej podnoszą problem tzw. ..małej" i „wielkiej" ojczyzny. Do umiłowania tej tfrugicj najprostsza i najbardziej naturalna droga wiodła zawsze przez wcześniejsze poznanie i ukochanie okolicy serca tftf/rj/rżs/ej', czyn'ziemi', na której wyrośliśmy. W tym też sensie baśń regionalna spełnia powierzoną jej przez pisarzy rolę najlepiej i bodaj najpełniej oddziaływa na kształtującą się osobowość młodego człowieka. Pozostaje wreszcie sprawa przekazu, utrwalania i kultywowania w formie literackiej tego, co decyduje o tożsamości etnicznej poszczególnych regionów. Swoistość świata przedstawionego, charakterystyczne typy bohaterów baśniowych i podaniowych, bogata sfera obrzędowości, demonologii i magii, to przecież wartości, którym wobec postępującego nieuchronnie procesu unifikacji kulturowej już tylko literatura zapewnić może coś na kształt azylu. Dobrze więc się dzieje, że interesujący nas nurt twórczości literackiej znajduje wciąż nowych i twórczych sukcesorów. A właśnie Janina Soszyńska swą książką W krainie słonych wiatrów dołącza do grona twórców olśnionych — jakby to określił Aleksander Majkowski — pomorskim baśniokręgiem. Wśród kilkudziesięciu utworów składających się na ten imponujący zbiór wiele jest tekstów, które w tej bądź innej postaci już zostały utrwalone w literaturze. Wiadomo jednak wszystkim miłośnikom tego typu literatury, że faktyczny rodowód wielu baśni, podań i legend, liczących sobie nierzadko wiele setek lat, jest po prostu niemożliwy do ustalenia. Owe więc wędrowne motywy spotykane w kulturach wielu regionów i narodów są jak kameleony. Opowiadane wciąż na nowo pozostają jakby te same. a jednak nieco inne. Wszystko tu zależy od inwencji twórczej lub kultury literackiej opowiadającego czy pisarza. I w tym chyba przede wszystkim zawiera się tajemnica ich wiecznej młodości. Szczególna pasja, z jaką Janina Soszyńska przez wiele lat skrzętnie gromadziła tematy do swoich utworów, zaowocowała w tej książce bardzo dobrze. A zbierała autorka materiały do swych baśni i legend nie tylko penetrując źródła pisane. Tworząc tę książkę wiele czasu poświęciła poznaniu zarówno ziemi kaszubskiej, jak i Pomorza Zachodniego. Zapisywała też zasłyszane wśród ludu opowieści i klechdy, bajki i podania. Taki to surowiec wzbogacony refleksją historyczną stał się pod piórem obdarzonej talentem literackim nauczycielki artystyczną baśnią, pouczającą i pożyteczną, która niewiele tracąc ze swego pra-wzoru dalej spełniać będzie jej odwieczne funkcje. O ile w typowej baśni natrafiamy na przestrzeń nieokreśloną (,,za górami, za lasami"), a wydarzenia dzieją się jakby poza czasem historycznym („dawno, dawno temu"), to baśń regionalna rządzi się innymi zgoła prawami. Dowodzą tego w całej pełni prezentowane w tej książce utwory. Treść większości z nich ujawnia konkretne miejscowości, dzięki czemu czytelnik bez trudu wyodrębni utwory dotyczące Pomorza Zachodniego, przede wszystkim zaś wyspy Wolin (O złotej Winecic, Źrenica Światowida, O piracie Sine) od pozostałych tekstów obejmujących swoją treścią głównie Kaszuby, choć także Pomorze Środkowe, Kociewie i okolice Mierzei Wiślanej po trosze. Nierzadko też prócz zlokalizowanej geograficznie przestrzeni znajdziemy także w tych utworach „uhistorycz-niony" czas, bądź też aluzje do konkretnych wydarzeń z dziejów Pomorza (np. do misji Ottona z Bamberga). Zawsze jednak nadrzędne baśniowe uniwersum sprawia, że kreowani prze/1 autorkę bohaterowie pozostają piękni, czasem nieśmiertelni, że dobro z reguły zwycięża nad złem, sprawiedliwość nad nikcze-mnością. a niegodziwe występki zostają przykładnie ukarane. Baśnie z krainy słonych wiatrów przenoszą nas często w czasy pogańskie. Przywołują dawne postacie kultowe: Światowida, Perkuna. Trzygława, tajemnicze święte głazy, gaje i drzewa, którym oddawano cześć boską. Rekonstruując w tych podaniach pewne wątki mitologiczne i wierzenia wczesnośredniowiecznych gospodarzy wyspy Wolin i Pomorza Szczecińskiego, pisarka wskazuje zarazem na prasłowiański rodowód tych ziem. Często powraca też w nich do czasów panowania Piastów. Mamy również kilka interesujących tekstów, w których czytelnik pozna postacie mitopodobne w rodzaju Wdzydzany, Swelini, Bałty, Dziwnej oraz Gostka. Nie są to z całą pewnością istoty z panteonu bóstw słowiańskich. Zrodziły się dawno temu w świadomości ludu, który ich imiona utworzył od nazw własnych, po to głównie, by służyły na użytek jego bajecznej, mito-magicznej etymologii i toponimii. W przypadku zaś słowiańskiego odpowiednika Neptuna, który nosi tu imię Gostk (zob. Kapłanka boga Gostka) niemałą rolę odegrali literaci z Franciszkiem Fenikowskim na czele. Dzięki nim postać ta. podobnie zresztą jak niegdyś Smętek, wtórnie zadomowiła się wśród ludu. W odróżnieniu od wielu podobnych zbiorów baśni, w książce Soszyńskiej znalazło się stosunkowo dużo legend lub też podań o wątkach sakralnych czy hagiograficznych. Tutaj wiążą się one przede wszystkim ze.znanymi na Pomorzu sanktuariami maryjnymi: Swarzewo, Sianowo, Piaseczno, lub też nawiązują do tradycyjnych kaszubskich motywów profetycznych (bryła bursztynu w kartuskim Jeziorze Klasztornym). Nie sposób wyobrazić sobie zbioru baśni regionalnych bez czarownic, diabłów i rozmaitych postaci demonologicznych oraz istot o nadprzyrodzonych mocach. Oczywiście nie brak ich i w tej książce, oboK opowieści o skarbach. Łysej Górze. Borucie i Twardowskim. Są tu więc zarówno kaszubskie demony (dio-cheł. Smętek. Purtk i Smolok), jak i czarownice z Wolina. Są historyjki o Stole-mach, rusałkach i upersonifikowanych wiatrach, ale są też osnute, przynajmniej częściowo, na autentycznych faktach podania o piratach czy też o dziejach słynnej ofiary wiedźmomanii — Sydonii von Borke — postaci, która zdobyła już w literaturze poczesne miejsce. Baśń to elementarz napisany językiem obrazów - powiadają teoretycy tego gatunku. Janina Soszyńska proponuje zaś swemu odbiorcy zestaw niezwykle malowniczy i sugestywny. Sposób narracji, piękny poetycki język, doskonała — jak przystało na pedagoga — znajomość psychiki dziecka, wszystko to miejmy nadzieję sprawi, iż utwory te wyzwalać będą związki emocjonalne młodego czytelnika z jego ..małą ojczyzną" Gdyńska pisarka, znana dotąd jako autorka trzech tomików poetyckich, pracowała nad niniejszym zbiorem przez wiele lat, korzystając m.in. ze stypendium Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku odwiedziła w tym celu ziemię wolińską. Gromadzenie materiałów do tej książki rozpoczęła wszakże od gruntownego poznania prastarej kultury kaszubskiej, mowy tego ludu, jego zwyczajów i tradycji. Jako osobie przybyłej tu po wojnie z odległego Podlasia poznawanie Pomorza i kaszubszczyzny nie przychodziło jej wcale łatwo. Czyniła to jednak, jak sama powiada — z potrzeby serca, gdyż ziemię tę uznała za swój nowy dom. Odkąd świat nie znanego jej dotąd ludu stał się jej własnym światem, pragnęła też znaleźć sposób podziękowania mu za to, że zechciał ją przyjąć do swojej społeczności, a sposobem tym okazać się miała jej twórczość literacka. Inspirujący wpływ Bałtyku, dziejów pomorskich i kaszubszczyzny zaważył na charakterze tej książki w sposób istotny. Składające się na nią teksty zawierają sporą dawkę folkloru, odzwierciedlają życie dawnych mieszkańców regionu z ich charakterystycznymi zajęciami, ukazują cząstkę dziejów zarówno prawdziwych, jak i bajecznych. Posiadają zatem funkcje zarówno poznawcze, jak i kształcące i estetyczne. Niewątpliwie książka ta oddać może spore przysługi w procesie ożywiania świadomości regionalnej. Zapewne też prezentowany tutaj zbiór okaże się wdzięczną lekturą dla dorosłych, bo przecież — jak powiada Sokrates — »dziecięcość trwa w najmądrzejszej części naszego ,,ja"«. Dostarczy ona wzruszeń wszystkim wędrowcom, którzy z książką w ręku wyruszają na turystyczne szlaki w krainę słonych wiatrów. I tego też wypada nam życzyć wszystkim Czytelnikom tej lektury. Jerzy Samp Piękna Balta N ikt już zapewne nie pamięta, kiedy na ziemi kaszubskiej żyła piękna, ale swawolna i często nawet złośliwa księżniczka Bałta. Ziemię pokrywały wtedy bory groźne, mroczne, pełne dzikiego zwierza, grząskich mokradeł, jezior, a na wzgórzach mieszkały złe moce: czarownice i różnego rodzaju ,,diochły" — paskudniki, pie-kielniki, kaduki. Każdy miał inną postać — a więc był Purtk, Smętek, Leceper, Latawiec, Skamźoch i wielu, wielu innych. W głębi ogromnej puszczy nad pięknym dużym jeziorem mieszkała wówczas we wspaniałym zamku księżniczka Bałta. Ojciec jej Bałtyk umarł, gdy była jeszcze bardzo maleńka, nie miała ani siostry, ani brata. Była jedynaczką. Matka — Hanica jej było na imię — a i krewni rozpieszczali dziewczynkę. Wszystko czego zapragnęła, wnet było jej przyniesione. Toteż wzrastała w samowoli, krnąbrności, lekceważąc wszystko i wszystkich dookoła. Nikt nie odważył się jej przeciwstawić. Bałta miała starą piastunkę Bietkę. Ta, nie bacząc na kaprysy małej, strofowała ją często. — Księżniczko — mówiTa — byłaś dzisiaj niegrzeczna. Idź i p^zepYoś matkę. D\aczego byłaś taka niedobra dla Cilki, która ciebie czesała? Uderzyłaś ją w twarz. To boli. Nie rób tego więcej. Bywało, że Bałta rzeczywiście przepraszała, dawała służbie podarunki, chcąc wynagrodzić uczynioną krzywdę, ale najczęściej odpowiadała piastunce: — Bietko, ty naprawdę jesteś dobra, ale nie będę ciebie słuchała. Wszystkim pomagasz, wszystkich żałujesz, a choć jesteś stara, pracujesz ciężko od rana do nocy. I co z tego masz? Nic. Ja nie robię nic i mam wszystko. — Ależ, księżniczko, całe swoje bogactwo zawdzięczasz ojcu i 10 matce. A co będzie, gdy zostaniesz sama i w dodatku bez przyjaciół? Pomyśl o tym. Ale Bałta nie chciała myśleć. Kiedy ukończyła piętnaście lat, zaczęła urządzać przyjęcia i uczty. Wypraszała lub wymuszała na nie zgodę matki. Zjeżdżali się więc rycerze z czterech stron świata. Piękni i brzydcy, dumni i pokorni, nieśmiali i hardzi, bogaci i biedni. Księżniczka, rozkazała ogłosić, że każdego dnia odbywać się będą na zamku turnieje, a brać w nich udział mogą wszyscy rycerze, którzy tylko zechcą. Cały zamek wrzał wówczas życiem. Księżna matka opadała z sił. Służba ledwo nadążała zjadłem i napitkiem. A Bałta? Pełna zalotności zwodziła rycerzy obietnicami, żądała przeróżnych dowodów miłości, karciła surowo. A wszystkich wypytywała, czy który z nich nie widział ,,wody bez brzegów". Kazała im jeździć po całym kraju i szukać takiej,,wielkiej wody'1. Ale nikt jej nie mógł znaleźć. Takiej wody nie było! Wreszcie szeregi zalotników zaczęły się przerzedzać. Matka i dworki załamywały ręce. Jak się to wszystko skończy? — Bałto, córeczko moja — prosiła księżna — opamiętaj się! Jeszcze sprowadzisz na siebie i na dwór cały jakieś nieszczęście! Pożałuj tych młodych rycerzy. Nie dręcz ich. Wybierz jednego, przyjmij swaty, a urządzimy ci piękne wesele. — Nie chcę być brutką* ani białka*. Wolną chcę być. I mieć nie jednego, ale wszystkich u swoich stóp. Muszę zobaczyć wielką wodę, „wodę bez brzegów". Pokiwała głową Hanica, westchnęła smutnie, otarła łzę ukradkiem i odeszła do swojej komnaty. Ale złe bezmyślne czyny rodzą złą sławę. Wielu zakochanych a odrzuconych rycerzy odbierało sobie życie. Przyjeżdżali pod zamek i topili się w jeziorze. Oburzenie rosło w okolicznych grodach. Rodziny nieszczęsnych radziły, jak ukarać złą księżniczkę. Wieści te doszły do zamku i do samej Bałty. Początkowo zatrwożyła się, ale później próbowała pokumać się ze złymi mocami. Posłała nocą zaufanego sługę do czarownic na Łysą Górę. Ale ten zabłądził. Krążył wokół jeziora, a rankiem znaleziono jego ciało w pobliskim bagnie. Księżniczka rozgniewała się. — Co to za wstrętna okolica! Same lasy i bajora! Nie ma żadnej prawdziwie wielkiej wody. Gdybym mieszkała na takiej wiel- brutka — narzeczona 'białka, białogłowa — kobieta 11 kiej wodzie, nikt nie dostałby się do zamku bez mego pozwolenia. A teraz ta hołota idzie na zamek! Głupcy! Diochły* na nich naślę! W tym momencie zjawiła się przed nią dziwna postać. Była to wysoka jasnowłosa pani, cała spowita w błękitną zwiewną szatę. — Przybywam w samą porę, księżniczko — rzekła. — Jeszcze chwila, a duszę twoją porwałby właśnie ,,diocheł", którego przyzywasz. Jestem boginią Wielkiej Wody i dam ci jej tyle, ile tylko zapragniesz. Ale musisz odbyć pokutę. Staniesz się Wielką Wodą. Będziesz klęczała i modliła się o odpuszczenie ci grzechów, aż się bogowie ulitują nad tobą i zabiorą cię do swego świętego gaju. Oniemiała Bałta nie zdążyła zrobić najmniejszego ruchu, a już przybyła rozpostarła swoją błękitną szatę i cała ziemia stała się wielką wodą, którą później ludzie na pamiątkę dobrego księcia Bałtyka, ojca Bałty, nazwali Bałtykiem. W ten sposób powstało nowe morze, które ma kształt klęczącej kobiety. To pokutuje księżniczka Bałta. Klęczy twarzą na wschód: jej ręce złożone do modlitwy — to Zatoka Fińska, a głowa i szyja — Zatoka Botnicka. Zatoka Gdańska — kolana, a stopy — Skagerrak. Raz w roku w noc sylwestrową robi Bałta rachunek sumienia z całego swego życia. Modli się za krzywdę, jaką wyrządziła matce i swoim najbliższym, za dusze rycerzy, którzy przez nią odebrali sobie życie, za załogi wszystkich kutrów, statków i okrętów, które zatopiły szalejące morskie wichry, i prosi o przebaczenie. Wtedy morze na przemian burzy się niespokojnie, wyrzuca ku niebu olbrzymie masy wody, albo otula się gęstą nieprzeniknioną mgłą... Nieprzeniknioną jak ludzki los... diocheł — diabeł — Kaduk, Piekielnik, Paskudnik, Latawiec, Leceper, Purtek, Skamżoch, Smętek, Smolok — to różne nazwy diabłów łożył jednak do rana i wrócił do szałasu, nie mówiąc o nim nikomu, nawet nocnym strażom. Nazajutrz po posiłku książę opowiedział towarzyszom o tym, co widział w nocy. — Nie odjadę stąd, zanim się nie przekonam, co kryje ta wyspa. Kto pojedzie ze mną? — Wszyscy z tobą! — zawołali i skierowali swe konie w spokojny nurt jeziorka. Nie było głębokie, a i odległość niewielka. Wylądowali na dość płaskim brzegu, chociaż wyspa była stroma i z innych stron niedostępna. Zachwyciła wszystkich. Miała kształt garnka odwróconego do góry dnem, porośnięta sosnowym lasem, przetykanym bujnymi trawami i kolorowym kwieciem. — Panie — powiedział stary Jopa — czyż nie jest to ziemski raj? I ryb tu mnóstwo, pływają tuż pod powierzchnią wody, a jakie ogromne! — Jakie wonne i świeże powietrze — dodał inny. — Macie rację — odparł książę — ostanę tutaj, ale pierwej muszę wrócić do ojców, by im oznajmić swoje postanowienie i przywieźć trochę zapasów żywności, skór i różnego sprzętu. Ciebie, Jopa, zostawię na wyspie jako swojego zastępcę. Dobierz sobie kilku wojów i pachołków i postawcie choćby najmniejszą checz*. Jak powrócę, zbudujemy gród. Książę odjechał. Teraz Jopa i jego towarzysze nie mieli czasu na podziwianie uroków wyspy. Całymi dniami rąbali las i stawiali długą checz na wybranej przez siebie polance. Szło im dość opornie, bo mieli tylko topory. Musieli też narządzić łodzie, aby przedostawać się do boru po drugiej stronie jeziora. Łowili ryby, polowali na dzikiego zwierza, zbierali jagody i grzyby. Zapasy zostawione przez księcia już się prawie skończyły, zostało zaledwie kilka garści krup. Najbardziej odczuwali brak soli. Potrzebowali jej również do robienia zapasów: solenia mięsa i ryb. Zmęczeni byli ciągłą pracą. Z niepokojem wypatrywali powrotu księcia. Wreszcie powrócił. Wiódł ze sobą niezbyt liczną drużynę, ale mieli sporo wozów ładownych wszelakim dobrem. Natychmiast Jopa i jego towarzysze spuścili na wodę łodzie i popłynęli na drugi brzeg. — O, panie mój - zawołał Jopa - wyglądamy ciebie jak słońca! 'checz — chata, dom 14 Książę zeskoczył z konia i serdecznie uściskał starego druha. — Teraz się wywczasujesz. Mamy trochę ludzi, a i dobra wszelakiego na długo nam starczy. Później obaczym, co czynić. Zaraz też zaczęli przewozić zapasy na wyspę. Checz podobała się panu, dla pachołków sklecono naprędce szałasy. Po odpoczynku pan zabrał się gorliwie do wznoszenia gródka, w którym zamieszkaliby wszyscy przybyli. Zamyślał nawet o budowie zamku dla siebie. Tak przeszło lato, jesień i zima. Gródek stanął niewielki, ale mocny. Z żywnością nie mieli kłopotu. Żywił ich bór i jezioro. Wykarczowali kawał lasu pod uprawę zboża. Tylko żadnej białki wśród nich nie było. Markotno było wojom, markotno pachołkom, a nawet i samemu księciu. W ciągłej pracy Sorka zapomniał o dziwnych ognikach, które widział na wyspie. Pewnego razu, a było to już wiosną, kiedy ziemia budziła się do życia po długim śnie zimowym, powietrze napełniała woń kwiatów i ptasi świergot, wybrał się łodzią na jezioro, aby odpocząć i nacieszyć się pięknem ukochanej wyspy. Gdy tak płynął objęty czarem otaczającego go świata, nagle posłyszał głośny plusk. Po chwili obok łodzi ujrzał wynurzającą się postać pięknej dziewczyny. — Proszę cię, panie — przemówiła nieznajoma — weź mnie do łodzi. Moja zatonęła. Jestem przemoknięta i głodna. Nie pożałujesz tego. Zdumiony książę po chwili wahania spełnił jej prośbę. Teraz zobaczył, że była bardzo piękna, ale jakaś dziwnie wiotka. Rysy miała delikatne. Spowijała ją nie biała, ale zwiewna błękitna szata. — Co robisz tutaj sama? — zapytał. — Chciałam ciebie zobaczyć — odparła z prostotą — bo ty wtargnąłeś do mojego królestwa. Jestem panią tej wyspy i wody. Chciałam się przekonać, jaki jesteś: piękny czy brzydki, dobry czy zły? — A jaki jestem? — Taki, jaki jesteś — powiedziała zagadkowo. — A twoje imię? — Sorka — odparł. — Moje Wdzydzana. — Uśmiechnęła się i dotknęła jego ręki. Książę drgnął. — O, Wdzydzano, jesteś taka cudna! Tym dotknięciem zabrałaś mi serce. Kocham cię. Zostań moją żoną. — A przecież nawet nie wiesz, kim jestem. Może rusałką? Może czarownicą, która przybrała ludzką postać? 15 — Wszystko mi jedno — odparł. — Kimkolwiek jesteś, kocham cię. A moja miłość odczaruje ciebie, odpędzi od nas wszelkie złe moce, Wdzydzano! Ta zaśmiała się tylko i nagle znikła. Z cichej wodnej toni wzbił się ku niebu potężny strumień wody i złocistym pyłem rozsypał się przed oczyma zdumionego księcia. Teraz książę dniem i nocą myślał tylko o pięknej zagadkowej dziewczynie. A przecież musiał dbać o grodek, o swoich ludzi, którym obiecał, że jeśli sam pojmie żonę, będą mogli uczynić to inni. Tylko stary Jopa śmiał się rubasznie i zagadywał: — Miłościwy panie, ja jeden to już pozostanę bez białki. Chyba mi na to pozwolicie? Wystarczy mi, że będę służyć wam i przyszłej księżnej. Książę roześmiał się. — Przecież wiecie dobrze, że nikomu nie bronię ani nakazuję, tylko wiem, że łacniej się żyje we dwoje niż w pojedynkę. A i milej jest w checzy, gdy wiemy, że imię i dobro nasze dzieciom swoim ostawim. Przez całe lato książę ani na wyspie, ani na jeziorze nie spotkał Wdzydzany. Czasem tylko błyskały dziwne ogniki w borze — niby robaczki w sobótkową noc. Zbliżała się jesień. Złoto liści drzew i krzewów przetkało ciemność sosnowych lasów. Liliowiały wrzosowiska, a wiatr rozsnuwał w powietrzu srebrzyste nici pajęcze. Księcia ogarnął smutek. Ma piękny zamek, wszelki dostatek, wiernych towarzyszy i sługi, ale serce krwawi rozdarte nieprzewidzianą i tak nagłą miłością. Co robić? Odejść z tej wyspy? Pozwolić wojom, by go opuścili? Wiedział, że wszystkim mężom na wyspie też było ciężko. Kiedy tak rozmyślał siedząc o zmierzchu przy kominku, na którym płonęły pachnące jałowce, ujrzał nagle Wdzydzanę. Był tak zaskoczony i ucieszony, że nie zastanowił się nad tym, w jaki sposób tutaj przybyła. — O czym myślisz, książę? — zapytała Wdzydzana. — O tobie, ukochana, zawsze tylko o tobie. — Czyżbyś naprawdę miłował mnie tak bardzo? — Nad życie! — Jak dowiedziesz mi, że to co mówisz, jest prawdą? — Wszystko zrobię, cokolwiek rozkażesz. — Nawet umrzesz dla mnie? — Tak! Nawet umrę! Wtedy objęła go i delikatnie pocałowała w same usta. 16 — Nie jestem taka okrutna. Nie potrafię żądać twojej śmierci. Ale jak się domyślasz, nie jestem zwykłą dziewczyną. Twoja miłość może mnie odczarować. Ale nie będzie to łatwe. Musisz wybierać: mnie albo swoją drużynę. Już chciał otworzyć usta, aby o coś zapytać, ale Wdzydzana szybko położyła na nich swoją drobną dłoń. — Nic nie mów! Wybieraj! Wtedy klasnął w ręce i zjawił się stary Jopa. — Oto twoja pani — rzekł książę. — Zwołaj wszystkich na dziedziniec. Kiedy się wszyscy zebrali, książę oznajmił: — Możecie odjechać w swoje strony, by pojąć drogie sercu waszemu dziewki za żony. Zabierzcie ze sobą tyle wszelakiego dobra, ile kto zechce. Tylko nigdy już nie powracajcie na tę wyspę. Kto złamie ten rozkaz, spotka go nieszczęście. Pamiętajcie! — A wy, panie? — rozległy się głosy. — Ja zostaję. — I ja — ozwała się Wdzydzana, która nagle zjawiła się u boku księcia. — Nie kłopoczcie się o swego pana. Nie pozwolę go ukrzywdzić. — A ja, panie? — odezwał się nieśmiało Jopa. — Nie mam rodziny, a i lata nie po temu, aby wędrować... — Wy - zapewniła. Wdzydzana - ostaniecie z nami. TiiKKLTiłĆTiTiikfa. smj na ńżiećiżihcu zamkowym. Nie bacząc na nocną porę wszyscy zaczęli się szykować do drogi. Jopa miał ręce pełne roboty, wydając zapasy żywności, skóry i wiele najprzeróżniejszych przedmiotów potrzebnych młodym do zagospodarowania się. Rankiem zamek opustoszał zupełnie. Posmutniał książę. Oto przez kilka lat miał przy sobie tych ludzi, dzielił z nimi radości i troski i tak nagle opuścili go wszyscy prócz starego Jopy. Ale Wdzydzana szybko odgadła, co się dzieje w jego sercu. — Najdroższy — szepnęła — takie jest życie. Ptak wije swoje gniazdo, a pisklęta z niego wyfruwają w szeroki świat. Każdy zwierz chowa małe, a ostaje sam. Z ludźmi jest tak samo. Zostali tylko w trójkę w obszernym zamku na maleńkiej wysepce, wśród przychylnego im świata borów, jezior i tajemnicy nowego życia, które rozpoczynali. Jakie były dalsze losy księcia i pięknej Wdzydzany? Żyli na zamku długo i szczęśliwie. Wdzydzana powiła mężowi czterech synów — bliźniaków. Martwiła się tylko, że ani wysepka, choć z tak ;\ ukoi 110 wyżi wspaniałym zamkiem, ani małe jeziorko nie stanowią dostatecznego wiana dla młodych książąt na dalszą drogę życia. Kiedy chłopcy ukończyli po szesnaście lat, wezwała ich do siebie i wobec męża oraz Jopy rzekła: — Synowie moi, wiem, że niedługo umrę. Rozkazuję wam, abyście dokładnie wypełnili moje polecenie. Ta wyspa i to jeziorko nie wyżywią was i waszych rodzin, gdy je założycie. Każdy zatem niech kopie od jeziora wielki rów w inną stronę świata. Z mego rozkazu napełnią je wody, i tak każdy z was będzie miał własne jezioro i własną ziemię. Od was tylko zależy, czy będziecie bogaci, czy biedni. My z ojcem i Jopą zostaniemy na tej małej wysepce. Wystarczy nam ona. Nazajutrz młodzieńcy ochoczo zabrali się do pracy. Kopali według poleceń matki. I tak powstało ogromne jezioro o niezwykłym kształcie krzyża. Na wschód — powstało obecne ramię jego — Gołuń, na zachód — Radolne, na północ — Jelenie, na południe Wielka Woda. I tak jak bracia mieli różne charaktery — różne są jeziora, nad którymi pobudowali swoje grody. Gołuń — pogodny, o brzegach polnych, pokrytych niewielkimi laskami, otwarty — jak otwarte i szczere serce oczekujące przybycia każdego gościa. Radolne — rozlało się koliście, szeroko, ukryło przed okiem ludzkim w wysokich trzcinach, przyjmując w siebie wody uchodzącej do niego rzeczki Wdy. Ciągle pragnące więcej i więcej... Jelenie — wąskie, kręte, o porośniętych lasem stromych brzegach, zazdrośnie broni dostępu do szczęścia swego pana. Wielka Woda — olbrzymie, szeroko rozlane jezioro, o brzegach różnorodnych, pełne wysp i wysepek, jakby ten, który je tworzył, posiadał niespożytą siłę oraz wielką fantazję. Kiedy młodzi zagospodarowali się na swoich ziemiach i wodach, umarli Wdzydzana, książę i wierny ich sługa Jopa. Wdzięczni synowie nazwali teraz całe olbrzymie jezioro na pamiątkę matki — Wdzydze, a wysepkę, na której ojciec wzniósł zamek — Sorka. Nazwy zachowały się do dnia dzisiejszego. Jezioro i jego okolice urzekają turystów urodą, mądrością swoich legend, podań i opowieści oraz pracowitością i uczciwością żyjących tu ludzi. Tajemnica Jeziora Czartówko aleńkie Skarszewy rozłożyły się nad malowniczą rzeczką Wietcisą. Stara to osada, o czym świadczą wykopaliska, noszące ślady pradawnej kultury pomorskich Słowian. Dookoła miasteczka, które niby maleńka perełka ukryło się w zieleni rozśpiewanych lasów, pogański bóg Perkun rozsypał mnóstwo błękitnych gwiazdek — jezior i osnuł je tajemnicą wielu starych opowieści. Jedno z niewielkich jeziorek nosi groźną, strach budzącą nazwę Czartówko. Ludzie wierzą, że to miejsce było niegdyś zamieszkane przez złe moce. Przebywał tu i diocheł Smolok i inne czarty oraz czarownice. A wszyscy oni czyhali tylko na ludzką zgubę. Diabła wyobrażano sobie pod postacią szpetnego mężczyzny, z rogami, ogonem i widłami, a czatował on zwykle na ludzkie dusze... Czarownice to zawsze kobiety, choć pod różnymi postaciami. Mogły nimi być stare paskudne baby, piękne dziewczęta, cyganki lub nawet same księżniczki i królewny. Rzucały na ludzi uroki, odbierały krowom mleko, sprowadzały choroby, suszci gradobicia. O czary można było posądzić każdą, do której się czuło złość, zawiść lub zazdrość. Oskarżoną czekała śmierć w strasznych męczarniach. Opodal jeziorka Czartówko dawnymi czasy stała skromna checz bartnika. Przycupnęła na małej polance, z daleka od siedzib ludzkich a nawet dróg wiodących do nich. Mieszkał w niej stary Bart z żoną Cecą i jedyną córką, która zwała się Disa. Dlaczego żyli samotnie w tej leśnej głuszy? Może wymagało tego zajęcie Bar-ta? Może lękali się spotkania z ludźmi, od których doznali jakowej krzywdy? Nikt nie wiedział. Bart chodził do boru na poszukiwanie barci, zastawiając po drodze sidła na ptaki i drobną zwierzynę. Ceca z Disą zbierały jagody, grzyby, orzechy, dzikie owoce i różne zioła potrzebne w domowym gospodarstwie. Disa nie znała smaku rumianego podpłomyka z ziaren żyta, 20 jęczmienia czy pszenicy. Żywili się tylko darami boru. Okrycia sporządzali ze skóry, obuwie z łyka lipowego, sitowia albo korzeni sosnowych. Bór ich żywił, bór ich przyodziewał. Było im dobrze, bo o czym się nie chce pamiętać lub czego się nie zna, do tego się nie tęskni. A mała Disa urodziła się w borze i on był jej całym światem. Pięknym, cichym, który pokochała miłością równą miłości do swoich rodzicieli. Była wesoła, świergotliwa jak ptaszki w lesie, beztroska, szczęśliwa. Bogowie obdarowali ją niezwykłą urodą, ale o tym nie wiedziała, bo nikt jej nigdy tego nie rzekł. Rodzice Disy rozmyślali często nad tym, co się stanie z córką po ich śmierci. Jest taka piękna! Jak ją uchronić od złego losu? — Matko — mawiał stary Bart — nie mówcie jej ani o naszej przeszłości, ani o jej przyszłości. Jeszcze się w życiu napłacze i nacierpi dość. — Oj, to prawda, mój mężu — wzdychała Ceca. — Za co bogowie nas pokarali? Serca mamy czyste. I tak ciężko pracujemy. Żyjemy w borze samotni, tyle że na razie oczy nasze raduje to jedyne umiłowane dziecko. Tak upływały lata. Z Disy wyrosła śliczna dziewczyna, smukła jak młoda sosenka, miała oczy czarne, a migotały w nich ogniki jako leśne światełka w noc sobótkową. Czarne włosy sięgały kolan. Wyglądała niby boginka leśna albo zaklęta królewna. Rodziciele dziewczyny coraz bardziej pochylali się ku ziemi. Lata troski i pracy posrebrzyły ich włosy i wyżłobiły bruzdy na twarzach. Pewnego letniego popołudnia, gdy siedzieli przed checzą zajęci wyplataniem chodaków z lipowego łyka, a Disa tkaniem maty z zielonego sitowia, posłyszeli nagle tętent koni i granie myśliwskich rogów. Zerwali się, by uciekać, ale było już za późno. Na polankę wpadła gromada myśliwych zbrojnych w topory, łuki i oszczepy. Na widok checzy przystanęli zdumieni. Nie spodziewali się spotkać kogokolwiek w tej leśnej głuszy. — Hej, stary — zawołał jadący na czele — wspomóżcie nas jadłem i napitkiem, zabłądziliśmy polując w tych borach. Bart pokłonił się nisko, nie patrząc w twarz mówiącego. Białki pokłoniły się również. — Panie — wyrzekł z trudem — prócz lichego mięsiwa i odrobiny miodu nie mamy nic więcej. Sami już dawno zapomnieliśmy smaku podpłomyków czy chleba... Nie dokończył, bo przybyły nagle zeskoczył z konia, a mimo iż nie był młody, szybkimi krokami zbliżył się do całej trójki. — Może i nie masz nic do jedzenia — zaśmiał się nieprzyje- I 21 mnie, ale córkę masz za to urodziwą, jak leśną boginkę — i podniósł pochyloną główkę Disy. — Na Perkuna! — zawołał — kim jesteś? Kubek w kubek jak Ceca! I zaczął pilnie wpatrywać się w twarze starych, którzy stali przed nim zmieszani i drżący. — To twoja córka — rzekł do białki. — Ma po tobie urodę, ale ty już jesteś stara i brzydka. A to Bart? Bez tej dziewczyny nie poznałbym was. Nie żałujesz, Ceco, żeś ode mnie uciekła? Łzy i troski zabrały ci urodę. Jam jeszcze krzepki i ciągle potrzebuję młodych dziewek do posługi w zamku. Na te słowa Bart i Ceca z płaczem upadli przed nim na kolana. Tylko Disa stała nieruchoma, nie rozumiejąc, co to wszystko znaczy. Wielmoża spojrzał na klęczących i odwrócił się od nich pogardliwie. — Podejdź tu bliżej — powiedział do dziewczyny. — Przecie cię nie zjem. To twoi ojcowie? — Disa kiwnęła głową. — Jak ci na imię? — Disa, panie — wyszeptała. — Pojedziesz ze mną na zamek — zaśmiał się wielmoża. — Ubiorę cię pięknie, zamieszkasz we wspaniałych komnatach, jakich nigdy nie widziałaś w swoim życiu... Szykować ognisko i wieczerzę! — zawołał jeszcze do swojej drużyny — a o „przyprawy" i napitek zatroszczy się Ceca. — Panie — wyjąkała struchlała białka — poniechaj swego zamiaru, daruj nam nasze winy, przeciemnie nie miłowałeś, a ja byłam poślubiona Bartowi. — Ha, ha! — zaśmiał się złośliwie. — Teraz poślubię Disę i nasze rachunki się wyrównają. Bywaj! — krzyknął na pachołka — przywiąż tę dziewkę do drzewa, bo gotowa uciec albo gryźć jak dzikie zwierzę, w borze przecie chowana. Rosły barczysty pachołek wypełnił rozkaz pana. Nie broniła się, tylko ciężkie łzy toczyły się po jej pobladłych policzkach. Poniektórzy z drużyny pana, zarówno starzy jak i młodzi, w głębi serca żałowali pięknej dziewczyny, ale pomóc jej nie mogli. Cecę i Barta zmuszono do wydobycia ich skromnych zapasów: suszonych owoców i grzybów oraz garnków ze złocistym miodem. Ręce im się trzęsły, a serca biły trwogą na myśl o losie, jaki czeka ich córkę w rękach Justa, bo takie było imię przybyłego. Zapadła noc, umilkły śpiewy ptaków, zapach rozgrzanych słońcem ziół i kwiatów napełnił powietrze, zza czerni boru zaczęła wypływać olbrzymia płonąca czerwonym światłem misa księżyca. 22 Przy rozpalonych ogniskach drużyna Justa zasiadła do wieczerzy. Barta i Cecę związano i pozostawiono w checzy. Disa płakała, choć niezbyt dobrze rozumiała, jaki los ją czeka. Przeczuwała tylko, że pan jest człowiekiem złym, odebrał ją rodzicom i nic nie wiedziała, co się z nimi stało. Wkrótce zemdlała. Just, obserwując ciągle dziewczynę, zobaczył to, rozkazał rozwiązać i posadzić nieszczęsną przy ognisku pod strażą dwóch pachołków. Nagle zerwał się silny wiatr. Zaskrzypiały konary starych sosen. Z wierzchołka sfrunął dziwny czarny ptak i usiadł na gałęzi. Zdumieli się wszyscy. A kiedy rozgniewany Just zerwał się, aby przepędzić ]ntruzrdr ten na oczach wszystkich przemienił się w Purtka. — Hola, jasny panie — zarechotał — to moje królestwo, nie twoje — i urągliwie uchylił czapy, ukazując dwa koślawe rogi sterczące w potarganych kudłach. — Do usług, ale za twoją duszę, bo przecież zemrzesz kiedyś, no nie? — Dziewka jest moja! — wrzasnął Just i aż poczerwieniał ze złości. — Precz! bo ci wszystkie kosteczki każę porachować. — Nie po nią tu przybyłem — zaśmiał się diabeł — ale po twoją duszę, która już dawno należy do piekła. Zapomniałeś o naszej umowie? Sypnął garść ziela na ognisko. Czarny dym buchnął w niebo wzbudzając przerażenie w drużynie Justa. Disa, korzystając z ogólnego zamieszania, zerwała się i pobiegła do checzy ojców. Szybko przecięła więzy krępujące ręce i nogi rodziców i rzekła: — Uciekajcie do boru tajemnym przejściem. Nikt go nie odkryje. — O, ja nieszczęsna — biadała Ceca — to wszystko przeze mnie. — Prędzej, matko — nagliła dziewczyna. — To nie wasza wina, żeście mieli wielką krasę i kochaliście ojca. Przeżyliście wiele lat radości. To ino wyrozumiałam, że Just was nie miłował nigdy. Nie postąpiłby teraz tak niegodziwie. Nie litujcie się nade mną. Bogowie nam pomogą. Uciekłam, bo chciałam wam powiedzieć, że dla dobra nas wszystkich pojadę dobrowolnie z Justem. A może lepiej ostańcie w checzy, ino dajcie mi tego wonnego ziela, co je tak skrzętnie chowacie zawsze przede mną. I przez dziewięć dni palcie święty ogień przed naszym starym dębem, składając dary Perku-nowi. Słońcu, Wodzie i Matce Ziemi. Po upływie tego czasu spotkamy się. A może i prędzej. Nagle pojawił się sam Just. Był wściekły i spoglądał na nich groźnie. 23 — Rozchmurzcie się, panie — rzekła siląc się na wesołość Disa. — Przyszłam ino pożegnać rodziców. Pojadę z wami z dobrawoli, ino ojców moich poniechajcie. Starzy są. Dacie mi na to słowo wielmoży? Just aż otworzył ze zdziwienia usta. Cóż za bezcze/na dziewka! Juści, będzie mu posłuszna, potrafi ją zmusić do tego. — Po co mi te dwa staruchy? — mruknął. — Ciebie potrzebuję nie ich. Masz moje słowo. Chodź! Disa objęła ojca i matkę i gorąco ucałowała ich spracowane ręce. — Pobłogosławcie mi — poprosiła. Ceca wzięła ze ściany pęk ziół, cisnęła je na tlące się na środku izby ognisko. Wyjęła z niego jedną gałązkę i okadziła postać dziewczyny, wymawiając przy tym sobie tylko znane zaklęcia. Disa ze swoim prześladowcą opuściła izbę. Just zaraz kazał Siodłać konie. Noc była cicha i ciepła. Ruszyli. Disa wskazywała drogę, jako że rzeczywiście pobłądzili. Jechali tak całą noc. Droga była zła, bagnista, aż wreszcie wydostali się na 'suchsze miejsce. Tu Just kazał zatrzymać się, rozpalić ogniska i przygotować posiłek. Choć nie ujechali wiele, byli bardzo zmęczeni. Disa ofiarowała się pomóc. Z pobliskiego źródełka przyniosła wodę, zagotowała na ogniu i wrzuciła doń garstkę otrzymanego od matki ziela. Zaraz też przyjemna woń rozeszła się dookoła, a tymczasem zjawił się sam Just. — Pokrzepcie się, panie — rzekła dziewczyna i podała mu spory garnuszek przyrządzonego przez siebie napoju. — A ty — zapytał podejrzliwie — nie napijesz się ze mną? — Boicie się, panie, że to trucizna? Baczcie, że i ja mam kubek, tedy zamieńcie się. Chcecie to? — I zamieniła garnuszki. Wypili do dna, bo napój nie tylko był wonny, ale i smaczny. W chwilę później oboje nie żyli. Przerażeni towarzysze Justa początkowo nie wiedzieli, co czynić. Wkrótce ktoś wydał rozkaz pachołkom, aby ciała wraz z garnuszkami wrzucili do pobliskiego źródełka. Gdy to uczynili, woda w nim wzburzyła się nagle i rozlała szeroko. Jedni zdążyli uciec, inni potonęli. A ku zdumieniu żyjących po jeziorku pływał piękny biały łabędź i dwa szczerozłote garnuszki. Wszystkich teraz ogarnęło pragnienie wyłowienia tych złotych naczyń. Taki skarb! Ale nie było to takie łatwe, jak im się wydawało. Kolejno wskakiwali do wody, ale którykolwiek z nich dotknął złotego naczynia, tonął natychmiast. Na brzegu pozostał juz tylko 24 jeden z drużyny Justa. Ale ten się wahał. Wtedy zjawił się diochel. — Ty głupcze — zawołał — oddaj mi swoją duszę, a ja ci przyniosę oba garnuszki. Będą tylko twoje. Wzbogacisz się. — Zgoda — mruknął pachołek. Wtedy diabeł kawałkiem krzemienia zaciął go w palec serdeczny i krwawiący przyłożył do pergaminu, który wydobył z czeluści swego okrycia. Natychmiast oba naczyńka przypłynęły do brzegu, a pachoł pochwycił je chciwie. Diabeł zaśmiał się, splunął, przydeptał kopytem ziemię tuż przy pachołku, a oba kubki zamieniły się w zwykłe gliniaki. Pachoł wrzasnął dziko i ruszył na czarta. Ten zaczął cofać się ku wodzie i wkrótce obaj znaleźli się w falach jeziora. Pachoł utonął, a diabeł wyskoczył w górę i już go nie było. Po chwili biały łabędź zakwilił żałośnie, poderwał się do lotu i poszybował w stronę checzy Barta i Cecy. Od tej pory jeziorko otrzymało nazwę Czartówko. Kto je tak nazwał — nie wiadomo. Czy diabeł ma tam jeszcze i dziś swoją siedzibę? Czy straszą w nim duchy okrutnego Justa i jego drużyny? Jedni twierdzą, że tak, inni, że nie. Ale nazwa jeziora przywodzi na myśl dawne pogańskie czasy i wiarę w diabły i czarownice... I Kapłanka boga Gostka miejscu, które dzisiaj zwiemy Polanką Redłowską, w zamierzchłych czasach stała świątynia słowiańskiego boga Gostka. Wznosiła się w niewielkim dębowym gaju, odcięta od siedzib ludzkich ogromnym tajemniczym bukowym borem. Jedyna dostępna ścieżka prowadziła do niej od strony morza. Trzeba było wspinać się wysokim klifem porośniętym gęstymi i ostrymi krzewami rokit-nika i krzepko rozrośniętymi przysadzistymi sosnami, następnie iść puszczą bukową. Znali tę drogę rybacy i pobożni pątnicy. Szukali tu schronienia lub wróżby. Dziwna to była świątynia. Zarządzana i obsługiwana przez same kapłanki-wróżbitki, które zwano widunkami. Były wszystkie nad podziw urodziwe. Chramem* kierowała przybyła nie wiadomo skąd kapłanka Krasna. Przywiódł ją tutaj wiekowy starzec z brodą koloru najczystszego śniegu. Zapalił pierwszy ogień i odszedł. Świątynia była stara. Jej drewniane ściany przez długie lata siekły deszcze, chłostały ostre słone wiatry morskie, paliło niemiłosiernie słońce. Znać ktoś odprawiał w niej wróżby przed przybyciem Krasnej, bo stał tu posąg boga o twarzy groźnej, budzącej trwogę. Jego złe i surowe oczy zdawały się żądać kary. Nie było w nich najmniejszej iskierki radości czy życzliwości. Krasna, choć lękała się tej twarzy, została w świątyni posłuszna wyrokom bogów. Nie upłynęło wiele czasu, gdy przybyły następne kapłanki. Zebrało się ich około dwudziestu. Krasna rozdzieliła pomiędzy nie pracę: na zmianę łowiły ryby, zbierały owoce, jagody, grzyby i różne zioła, warzyły strawę, przygotowywały chrust i drewno, pilnowały świętego ognia. Początkowo wróżyła tylko Krasna — później i inne. "chram — świątynia Nie opodal świątyni stała opuszczona chatka, którą widunki naprawiły same. Umiały posługiwać się toporem, oszczepem i łukiem nie gorzej od mężczyzn. Niecodzienna ta świątynia wzbudzała ciekawość wśród ludzi, gdyż gęślarze* wędrując od osady do osady śpiewali o niej dziwne pieśni. Od czasu do czasu trafiali tu zabłąkani rybacy, których rozgniewane morze wyrzuciło na brzeg, lub ci, którzy przed wypłynięciem na połów zasięgali rady bogów. W zamian za dobrą wró