12859

Szczegóły
Tytuł 12859
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12859 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12859 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12859 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sigrid Undset Krystyna C�RKA LAVRANSA * * �ONA Z niemieckiego prze�o�y�a Wanda Kragen Tytu� orygina�u KRISTIN Pami�ci mego ojca Ingualda Undset I. Owoc grzechu 1. Wieczorem w wigili� �wi�tego Szymona statek handlowy Baarda syna Piotra przybi� do uj�cia rzeki ko�o Birgsi. Opat Olaf z Nidarholmu wyjecha� sam konno na wybrze�e, by przyj�� i powita� krewniaka i jego ma��onk�, kt�r� Erlend wi�d� do domu. Oblubie�cy mieli by� go��mi opata i sp�dzi� noc na Vigg. Erlend prowadzi� przez przysta� swoj� �miertelnie blad� i znu�on� m�od� �on�. Kiedy opat �artobliwie rozprawia� o trudach morskiej podr�y, Erlend z u�miechem powiedzia�, �e jego �ona t�skni przede wszystkim za spoczynkiem w �o�u stoj�cym pewnie przy �cianie. I Krystyna u�miecha�a si� z trudem, ale w duchu my�la�a, �e dobrowolnie nie wsi�dzie ju� nigdy w �yciu na statek. S�abo jej si� robi�o, gdy Erlend tylko zbli�a� si� do niej, tak bardzo przesi�k� woni� �odzi i morza; w�osy jego od s�onej wody by�y zlepione w kosmyki. Ca�y czas na statku szala� z rado�ci, a pan Baard �mia� si�: wszak na M�re\ tam gdzie Erlend wyr�s�, wios�owali i �eglowali od rana do wieczora. Obydwaj, Erlend i pan Baard, ubolewali nieco nad Krystyn�, uwa�a�a jednak, �e nie tak, jak tego wymaga� jej po�a�owania godny stan. Pocieszali j� ci�gle, �e choroba przejdzie sama przez si�, skoro Krystyna przyzwyczai si� do pobytu na statku. Ona jednak przez ca�y czas czu�a si� jednakowo �le. 1 Terytorium nadmorskie ci�gn�ce si� na zach�d od Tr�ndeiag, a na p�noc od gor Dovre a� poza uj�cie; rzeki Raumy. Jeszcze na drugi dzie� rano, gdy jechali w g�r� przez zamieszka�� cz�� doliny, mia�a wra�enie, �e jest na statku. Droga sz�a w g�r� i w d� przez wielkie, strome, gliniaste pag�rki, a gdy Krystyna usi�owa�a zatrzyma� wzrok na kt�rym� z g�rskich grzbiet�w, ca�y krajobraz ko�ysa� si�, spi�trza� niby fale i podnosi� wysoko a� pod jasne, niebieskie niebo zimowe. Na Vigg zjecha�a rankiem ca�a gromada przyjaci� i s�siad�w Erlejida, by towarzyszy� m�odej parze do domu, jechali wi�c z wielk� �wit�. Grzmia�a pod kopytami ziemia, twarda jak �elazo od jesiennych mroz�w. Ludzi i koni otula�y k��by pary, szron bieli� si� na sier�ci zwierz�t, na w�osach i futrach ludzi. W�osy Erlenda wydawa�y si� tak bia�e jak w�osy opata, a lica jego p�on�y od wypitego z rana trunku i szczypi�cego mrozu. Mia� dzi� na sobie sw�j weselny str�j; wygl�da� tak m�odo i rado�nie, �e a� promienia�, a weso�o�� i rze�ko�� brzmia�y w jego pi�knym, d�wi�cznym g�osie, kiedy podczas jazdy nawo�ywa� swych go�ci i �artowa� z nimi. Serce Krystyny j�o dziwnie dr�e� z troski, z czu�o�ci i trwogi. Wci�� jeszcze by�a chora po podr�y, dolega�o jej uczucie palenia w piersi, dawa�o si� ono we znaki, gdy tylko cokolwiek zjad�a lub wypi�a, marz�a przera�liwie, a w g��bi duszy �arzy� si� ma�ym p�omykiem g�uchy i niemy gniew na Erlenda, �e taki jest beztroski. Lecz mimo to �al go jej by�o. Kiedy widzia�a, jak dumny i promienny rado�ci� prowadzi j� jako swoj� ma��onk� do domu, z lito�ci nad nim r�s� w niej �al i bola�o j� serce. Teraz pragn�a, by wiedzia� o rym, co przed nim wtedy w lecie przez up�r zatai�a: �e nie przystoi, by wesele odby�o si� z tak� wspania�o�ci�. �yczy�a mu, aby i on wreszcie poj�� - on r�wnie� - �e nie b�dzie im oszcz�dzone �adne upokorzenie za ich grzech. Wtedy ba�a si� tak�e ojca. I my�la�a, �e po �lubie odjad� daleko i przez d�ugi czas nie b�dzie widzia�a swoich stron - p�ki nie ucichn� wszelkie plotki o niej. Teraz pojmowa�a, �e czeka j� co� jeszcze gorszego. Wprawdzie Erlend m�wi� nieraz o wielkiej biesiadzie, jak� mia� zamiar wyprawi� z powodu jej przybycia na Husaby, ale nie s�dzi�a, �e to b�dzie jakby drugie wesele. Za� ci go�cie to byli w�a�nie ludzie, w�r�d kt�rych Erlend i ona �y� mieli, kt�rych szacunek i przyja�� mieli zdoby�. Oni to przez wszystkie te lata patrzyli na szale�stwa i niepowodzenia Er�enda. Teraz za� Erlend mniema�, �e oczy�ci� si� przed nimi z nies�awy i �e znowu b�dzie m�g� zaj�� nale�ne mu urodzeniem i zamo�no�ci� miejsce mi�dzy-r�wnymi sobie. Jakim�e po�miewiskiem stanie si� dla okolicznych gmin, skoro wyjdzie na jaw, �e zgrzeszy� z w�asn� narzeczon�. Opat pochyli� si� ku niej: - Tak powa�nie patrzycie, Krystyno c�rko Lavransa. Mo�e nie ca�kiem przyszli�cie jeszcze do siebie po morskiej chorobie? A mo�e t�skno za matk�? - Ach tak, panie - szepn�a Krystyna. - Rzeczywi�cie my�la�am o matce. Dojechali do Skaun i jechali wzd�u� g�rskiego zbocza. Poni�ej na dnie doliny sta�a d�browa, bia�a i kosmata od szadzi; wok� jarzy� si� blask s�o�ca, w dole b�yszcza�o ma�e, niebieskie jezioro. Potem wyjechali z g�stego jod�owego boru na otwart� przestrze�. Erlend wyci�gn�� r�k�. - Oto Husaby, Krystyno. B�g niechaj ci u�yczy na nim wielu dobrych dni, moja �ono - rzek� serdecznie. Przed nimi rozci�ga�y si� wielkie, oszronione pola. Dw�r le�a� na szerokiej p�aszczy�nie w po�owie zbocza, tu� obok ma�ego, jasnego ko�ci�ka z kamienia; na po�udnie od niego sta�y zabudowania. By�o ich sporo i wszystkie okaza�e; z otwor�w w dachach wznosi� si� dym. Dzwony w ko�ciele zacz�y dzwoni�, a z dworu gromad� pop�yn�li ludzie na spotkanie orszaku wznosz�c powitalne okrzyki. M�odzie�cy z weselnej �wity skrzy�owali w��cznie,- z ha�asem, wrzaw� i radosnym pokrzykiwaniem wjecha�a ca�a dru�yna na dw�r pana m�odego. Przed ko�cio�em zatrzymano si�. Erlend pom�g� �onie zsi��� z konia i powi�d� j� przed wrota, gdzie czeka�a ju� na nich gromada ksi�y i kleryk�w. Wewn�trz by�o siarczy�cie zimno, �wiat�o dnia s�czy�o si� przez ma�e �ukowe okna w g�rze nawy i t�umi�o nieco blask �wiec w prezbiterium. Kiedy Erlend pu�ci� r�k� Krystyny i przeszed� na stron�, gdzie stali m�czy�ni, a ona wsun�a si� w szereg obcych, od�wi�tnie odzianych y kobiet, poczu�a si� opuszczona i strwo�ona. Nabo�e�stwo by�o bardzo pi�kne. Ale Krystyna marz�a, gdy za� szuka�a ulgi i pocieszenia w modlitwie, zdawa�o jej si�, �e mod�y te wracaj� do niej odrzucone. Przesz�o jej przez my�l, �e w�a�nie jest dzie� �wi�tego Szymona i �e to mo�e z�y znak, jest to bowiem patron tego cz�owieka, wobec kt�rego post�pi�a niegodnie. Z ko�cio�a uda� si� ca�y orszak w pochodzie na dw�r, na przedzie ksi�a, potem Krystyna i Erlend trzymaj�c si� za r�ce, a go�cie parami za nimi. Krystyna nie mog�a opanowa� si� na tyle, by dok�adniej przyjrze� si� dworowi. Dziedziniec by� d�ugi i w�ski, domy sta�y w dwu szeregach, po p�nocnej i po�udniowej stronie. By�y ogromne i sta�y g�sto obok siebie, ale wygl�da�y na stare i zniszczone. Orszak zatrzyma� si� przed drzwiami domu mieszkalnego i ksi�a pokropili pr�g �wi�con� wod�. Potem Erlend poprowadzi� ma��onk� przez ciemny przedsionek. Po prawej stronie otwarto jakie� drzwi, za kt�rymi rozb�ys�o jasne �wiat�o. Schyliwszy si� przesz�a Krystyna przez odrzwia i stan�a z Erlendem w �wietlicy. By�a to najwi�ksza izba, jak� zdarzy�o si� jej widzie� na jakimkolwiek dworze. W �rodku znajdowa�o si� palenisko tak d�ugie, �e na obu jego kra�cach p�on�� ogie�, �wietlica za� by�a tak szeroka, �e poprzeczne belki pu�apu spoczywa�y na rze�bionych s�upach drewnianych. Miejsce to zdawa�o si� raczej ko�cio�em albo hal� kr�lewskiego zamku ani�eli izb� we dworze. Pod wschodnim szczytem budynku, gdzie na �rodku �awy przylegaj�cej do w�szej �ciany wznosi�o si� poczesne miejsce, wbudowano pomi�dzy �ciany i s�upy zamykane �o�a. A teraz tyle �wiec p�on�o w sali: na sto�ach zastawionych kosztownymi misami i tacami i na �wiecznikach umocowanych w �cianach. Starodawnym zwyczajem wisia�y tarcze i bro� pomi�dzy rozpi�tymi dywanami. Poza podwy�szeniem, na przybranej aksamitem �cianie, jeden z �udzi Erlenda powiesi� jego z�otem zdobiony miecz i bia�� tarcz� z czerwonym skacz�cym lwem. Pacho�cy i dziewki s�u�ebne pomogli go�ciom zdj�� opo�cze. Erlend uj�� �on� za r�k� i poprowadzi� do ogniska,- go�cie ustawili si� za nimi w p�kole. Potem wyst�pi�a t�ga kobieta o �agodnej twarzy i wyg�adzi�a chustk� na w�osach Krystyny, zmi�t� nieco pod okryciem. Gdy wraca�a na swe miejsce, skin�a �yczliwie m�odej parze i u�miechn�a si�; Erlend odpowiedzia� jej skinieniem i spojrza� na �on�. By� pi�kniejszy ni� kiedykolwiek. I znowu uczu�a Krystyna, �e j� serce boli - tak bardzo by�o jej go �al. Wiedzia�a, o czym my�li patrz�c na ni�, stoj�c� w jego izbie w �nie�nobia�ym czepku ma��e�skim i szkar�atnym stroju �lubnym. Tego rana musia�a mocno owin�� biodra i brzuch d�ugim tkanym pasem, by suknia dobrze le�a�a. Tak�e policzki natar�a czerwon� ma�ci�, kt�r� da�a jej pani Aashilda. Robi�c to my�la�a, ura�ona i stroskana, �e Erlend niewiele chyba patrzy na ni� teraz, gdy j� ju� dosta�, skoro nie zauwa�y� dot�d niczego. I gorzko �a�owa�a, �e nie powiedzia�a mu o tym. Tymczasem ksi�a obchodzili naoko�o izb�, dom i ognisko, i �o�e, i st�. Potem jedna ze s�u�ebnych dziewek wr�czy�a Erlendowi klucze domu. Erlend zawiesi� ci�ki p�k Krystynie u pasa, a gdy to czyni�, wygl�da�, jakby mia� ochot� zaraz j� poca�owa�. Cz�owiek jaki� poda� mu wielki r�g opasany z�otymi pier�cieniami. Erlend nachyli� go do ust i przepi� do Krystyny. - Chwa�a ci i szcz�cie na twym dworze, pani! I go�cie wznosili okrzyki, i �miali si�, gdy Krystyna pi�a ze swym m�em, a reszt� wina wyla�a w ogie�. Potem, kiedy Erlend syn Miko�aja poprowadzi� �on� na poczesne miejsce, a biesiadnicy zasiedli do sto�u, zagrali grajkowie. Na trzeci dzie� go�cie zacz�li opuszcza� dw�r, pi�tego za� dnia po nieszporach odjechali ostatni. I Krystyna zosta�a sama z m�em na Husaby. Przede wszystkim rozkaza�a s�u�bie wyj�� ca�� po�ciel z �o�a, samo �o�e i �ciany izby zmy� dobrze �ugiem, a s�om� wynie�� i spali�. Potem kaza�a da� �wie�� s�om� i oblec po�ciel swoj�, przywiezion� z domu, bielizn�. D�ugo w noc trwa�a ta robota. Krystyna zarz�dzi�a, aby tak samo oczyszczono wszystkie �o�a we dworze, a sk�ry s�u��ce do nakrycia wyparzono w �a�ni. Dziewki mia�y zaraz nazajutrz wzi�� si� do tej roboty i �pieszy� si�, by zrobi� przed niedziel�, ile si� tylko da. Erlend potrz�sa� g�ow� i �mia� si� - c� to za kobieta! Ale by� mocno zawstydzony. Krystyna niedobrze spa�a pierwszej nocy, mimo �e po�wi�cili �o�e. Z wierzchu le�a�y jedwabiem obci�gni�te poduszki, p��cienne prze�cierad�a, pi�kne kapy i futra, ale pod spodem by�a brudna, przegni�a s�oma, a w kapach i we wspania�ej czarnej nied�wiedziej sk�rze, le��cej na wierzchu, roi�o si� od wszy. Wiele ju� r�nych rzeczy widzia�a w tych pierwszych dniach. Pod cennymi dywanami pokrywaj�cymi �ciany pozostawiono wszystek brud i sadze. Podczas biesiady podawano ogromne ilo�ci jad�a, lecz wiele potraw by�o zepsutych i niesmacznie przyrz�dzonych. Musiano r�wnie� dok�ada� na ogie� �wie�ego i mokrego drzewa, kt�re nie chcia�o si� pali� i nape�nia�o izb� dymem. Kiedy na drugi dzie� obchodzi�a z Erlendem dw�r, spotyka�a na ka�dym kroku dowody z�ej gospodarki. Po sko�czonych godach weselnych pustk� b�d� �wieci�y spichrza i stodo�y; s�sieki by�y prawie �e wymiecione. I nie pojmowa�a, jak Erlend zamy�la wykar-mi� przez zim� tyle koni i byd�a sk�pym zapasem s�omy i siana; li�ci za� zebrano tak ma�o, �e nawet dla owiec nie mog�o wystarczy�. Jedno poddasze by�o w po�owie zape�nione niezdatnym zgo�a do u�ytku p��tnem; zbierano je wida� przez wiele lat. W jakiej� za� komorze pe�no by�o starej, nie pranej i cuchn�cej we�ny, cz�ciowo w worach, cz�ciowo walaj�cej si� po pod�odze. Gdy Krystyna w�o�y�a w ni� r�k�, potoczy�y si� na d�o� ma�e br�zowe poczwarki; widocznie dosta�y si� tu mole i robaki. Byd�o by�o n�dzne, chude, parszywe i okalecza�e, nigdzie te� dot�d nie widzia�a tak wielu starych sztuk. Jedynie konie by�y pi�kne i starannie piel�gnowane. A przecie� i mi�dzy nimi nie by�o �adnego, kt�ry by m�g� si� r�wna� z Guldsveinem albo Ringdrottem, ogierem, kt�rego teraz u�ywa� Lavrans pod wierzch. Sl�ngvanbauge, kt�rego ojciec da� jej z domu, by� najpi�kniejszym koniem w stajniach na Husaby. Gdy podeszli do niego, obj�a ramieniem jego szyj� i przytuli�a policzek do �ba. A ro�li Trondhjemczycy1 ogl�dali zwierz� i nie mogli si� do�� nachwali� jego silnych n�g, rozro�ni�tej piersi, smuk�ej szyi, foremnej g�owy i pot�nych l�d�wi. Stary z Gimsaru kl�� si� na Boga i diab�a, �e wielki pope�niono grzech rzezaj�c tego rumaka-co by to by� za wspania�y ogier bojowy. Krystyna wi�c zacz�a si� che�pi� po trochu Ringdrottem, ogierem swego ojca. By� on jeszcze o wiele mocniejszy i bardziej okaza�y, w ca�ej okolicy nie by�o ogiera, \ 1 Mieszka�cy Tr�ndelag. kt�ry by si� m�g� z nim r�wna�, ba, nawet najs�awniejsze konie a� po Sogn nie mog�y mu da� rady. Owe za� dziwne imona S��ngvanbauge i Ringdrott - nada� Lavrans koniom, poniewa� by�y jasno��tej ma�ci i poznaczone rdzawymi pier�cieniami. Matka Ringdrotta znik�a kiedy� w lesie z pastwiska le��cego w g��bi Dziczych G�r i s�dzono, �e porwa� j� nied�wied�. Ale p�n� jesieni� powr�ci�a na dw�r, a �rebi�, kt�re urodzi�a w rok potem, na pewno nie zosta�o sp�odzone przez ogiera nale��cego do zwyk�ych ziemskich ludzi. Dlatego te� palili siark� i chleb nad �rebi�ciem i Lavrans dla zapewnienia sobie bezpiecze�stwa ofiarowa� klacz ko�cio�owi. Ale �rebi� wyros�o tak pi�knie, �e ojciec mawia�, i� wola�by straci� raczej po�ow� maj�tku ani�eli Ringdrotta. Erlend roze�mia� si� i rzek�: - Zwykle jeste� ma�om�wna, Krystyno. Ale gdy mowa o twym ojcu, stajesz si� rozmowna! Krystyna zamilk�a nagle. Przypomnia�a sobie twarz ojca w chwili, gdy odje�d�a�a z Erlendem i pomaga� jej dosi��� konia. Nadrabia� min�, bo tylu ludzi sta�o doko�a, ale ujrza�a jego oczy. Pog�aska� jej rami� i uj�� r�k� na po�egnanie. W�wczas by�a przede wszystkim rada, �e odje�d�a z domu, ale teraz zdawa�o jej si�, �e wspomnienie tych oczu ojca przez ca�e �ycie pali� b�dzie jej dusz�. Tak wi�c zacz�a Krystyna rz�dzi� po swojemu w swoim nowym domu. Ka�dego dnia wstawa�a raniutko, cho� Erlend by� temu przeciwny i udawa�, �e chce j� przemoc� zatrzyma� w ��ku; wszak nikt nie oczekuje od m�odej ma��onki, by jeszcze przed �witem by�a na nogach. Ilekro� widzia�a, jak zaniedbane by�o wszystko tutaj i ilu rzeczami b�dzie si� musia�a zaj��, by je doprowadzi� do �adu, czu�a zawsze ostro i jasno: sta�o si�, wzi�a na siebie grzech, by tu przyby�, ale by�o te� grzechem tak marnotrawi� dary Bo�e, jak to si� tutaj dzia�o. Ha�ba to by�a dla tych, kt�rzy tu przedtem gospodarzyli, i dla wszystkich, kt�rzy dopu�cili, by tak podupad� maj�tek Erlenda. Od dw�ch lat nie by�o na Husaby porz�dnego rz�dcy. Erlend sam w tym czasie niewiele tylko przebywa� we dworze, poza tym za� nie bardzo si� rozumia� na gospodarstwie. Zrozumia�e wi�c by�o, �e jego pe�nomocnicy w bardziej odleg�ych gminach oszukiwali go, jak to Krystyna podejrzewa�a, i �e czelad� na Husaby pracowa�a tylko wtedy, kiedy mia�a po temu ochot�, i tak, jak si� ka�demu �ywnie podoba�o. Nie by�o te� bynajmniej �atwo zaprowadzi� teraz �ad we wszystkim. Pewnego dnia m�wi�a o tym z Ulfem synem Haldora, giermkiem Erlenda. Musz� przynajmniej uko�czy� m��ck� zbo�a, kt�re tego lata zebrano - a nie by�o go wiele - zanim nadejdzie czas wielkiego uboju byd�a1. - Wiesz przecie�, Krystyno, �e nie jestem parobkiem - rzek� Ulf. - My dwaj, Haftori ja, jeste�my raczej giermkami, poza tym wyszed�em ju� z wprawy w ch�opskiej robocie. - Wiem o tym - odpar�a Krystyna. - Ale widzisz, Ulfie, nie�atwo mi b�dzie tej zimy podo�a� wszystkimu; obca jestem tu na p�nocy i nasza czelad� mnie nie zna. Pi�knie by to by�o, gdyby� zechcia� mi pom�c i pouczy� mnie. - Wiem, Krystyno, �e �atwo nie p�jdzie ci tej zimy-powiedzia� Ulf patrz�c na ni� z u�miechem, z owym dziwnym u�miechem, kt�ry mia� zawsze, ilekro� m�wi� z ni� lub Erlendem. Ulf by� zuchwa�y i z�o�liwy, mimo to w jego zachowaniu si� wobec niej ujawnia�a si� dobro� i pewien szacunek. Zdawa�o si� jej te�, �e. nie powinna czu� si� dotkni�ta, gdy Ulf odnosi si� do niej z wi�ksz� poufa�o�ci�, ni�by to mo�e przysta�o. Wszak ona i Erlend sami uczynili tego cz�owieka powiernikiem ich niegodnego i nieprawego post�powania; poj�a r�wnie�, �e on wie, co si� u niej �wi�ci. Musia�a to jednak znosi�; widzia�a przecie�, �e Erlend stosuje si� do wszystkiego, co Ulf m�wi i czyni, a zbyt wiele uszanowania nie okazywa� on swemu panu. Byli jednak od dziecka przyjaci�mi: Ulf pochodzi� z M�re, by� synem drobnego ch�opa mieszkaj�cego w pobli�u dworu Baarda syna Piotra. M�wi� do Erlenda ty, do niej tak�e - ale tu na p�nocy by� w og�le zwyczaj m�wienia sobie ty o wiele bardziej rozpowszechniony ni� w ich dolinie. Ulf syn Haldora by� barczystym, ros�ym cz�owiekiem, o ciemnej cerze i �adnych oczach, tylko usta mia� brzydkie i surowe. Krystyna � Czas wielkiego uboju byd�a: listopad. Miesi�c ten nazywa� si� nawet miesi�cem wielkiego uboju. s�ysza�a o nim od dworskich dziewek sporo z�ego; gdy by� w mie�cie, pi� a� do zamroczenia, ha�asowa� i wpada� do dom�w le��cych ko�o Gjeilene. Ale tu, na Husaby, na nim w�a�nie najbardziej mo�na by�o polega�, by� najdzielniejszy, najch�tniejszy do pracy i najrozs�dniejszy. Krystyna polubi�a go bardzo. - �adnej kobiecie nie by�oby �atwo da� sobie rad� na tym dworze po wszystkim, co si� tu dzia�o - zacz�� znowu. - Mimo to s�dz�, pani Krystyno, �e tobie p�jdzie to �atwiej ni� komukolwiek innemu. Nie nale�ysz przecie� do tych, kt�re siedz� z za�o�onymi r�kami i p�acz�, i j�cz�, ale my�lisz, jak by uratowa� dziedzictwo dla swych potomk�w, skoro nikt inny o to si� nie troszczy. Wiedz, �e mo�esz na mnie polega�, chc� ci pom�c, o ile to jest w mojej mocy. Nie zapominaj przecie�, �e niezwyczajny jestem zajmowa� si� ch�opsk� prac�. Je�li jednak zechcesz spyta� mnie o zdanie i b�d� m�g� naradzi� si� z tob�, w�wczas mo�e jako� przetrzymamy t� zim�. Krystyna podzi�kowa�a Ulfowi i wesz�a do domu. Ci��y�a jej na sercu trwoga i niepok�j, ale stara�a si� oderwa� od tych my�li. Przygn�bia�o j�, �e tak nie rozumie Erlenda: ci�gle jeszcze zdawa� si� nic nie dostrzega�. Ale teraz przyby�a jej nowa troska, i to daleko gorsza: nie czu�a �ycia dziecka, kt�re w swym �onie nosi�a. Po dwudziestu tygodniach powinno si� by�o ju� rusza� - o tym wiedzia�a - a teraz min�y ju� trzy tygodnie ponad ten termin. Noc� le�a�a bezsennie i czu�a rosn�ce i coraz ci�sze brzemi�, ale ci�gle jeszcze bez �ycia i nieruchome. I wszystko, co s�ysza�a o dzieciach, kt�re przysz�y na �wiat kulawe albo ze sztywnymi �ci�gnami, albo zupe�nie bez ko�czyn, jakie� potworki ca�kiem do ludzi niepodobne - wszystko to jawi�o si� teraz przed ni�. Przed jej zamkni�tymi oczami sun�y obrazy delikatnych, male�kich cia�ek okropnie zniekszta�conych; jedna przera�liwa zjawa ��czy�a si� z drug�, jeszcze gorsz�. Na po�udniu doliny w Lidstad �y�o takie dziecko, teraz musia�o ju� by� doros�e. Ojciec widzia� je, ale nigdy nie chcia� o tym m�wi�, zauwa�y�a, jak bardzo cierpia�, gdy ktokolwiek o tym wspomnia�. Jak te� mog�o ono wygl�da�?... �O nie, �wi�ty Olafie, m�dl si� za mn�!� Musia�a mocr wierzy� w �ask� kr�la, odda�a przecie� swoje dziecko w opiek�, a sama chcia�a cierpliwie pokutowa� za swoje grzechy i pociesza� si� z ca�ej duszy my�l�, �e na jej dziecko sp�ynie �aska i pomoc. Sam wr�g piekielny chyba wodzi� j� tymi szkaradnymi widziad�ami na pokuszenie, by pogr��y� j� w rozpaczy. Najgorsze jednak by�y noce. Je�li dziecko nie mia�o ko�czyn, je�li by�o pora�one, wtedy oczywi�cie matka nie mog�a czu� �adnych znak�w �ycia. Erlend w p�nie spostrzega�, �e �ona kr�ci si� niespokojnie, wi�c mocniej obejmowa� j� ramieniem i tuli� twarz do jej szyi. Lecz w dzie� zachowywa�a si� tak, jak gdyby nic nie zasz�o. I co rano ubiera�a si� starannie, aby jeszcze jaki� czas ukry� przed czeladzi�, �e ju� nie jest sama. Na Husaby by�o w zwyczaju, �e s�u�ba po wieczerzy oddala�a si� do domostw, w kt�rych sypia�a. Tak wi�c Erlend i Krystyna pozostawali sami w �wietlicy. W og�le zwyczaje na tym dworze by�y raczej takie jak za dawnych czas�w, kiedy trzymano jeszcze niewolnik�w i niewolnice do pracy. Nie by�o tu w �wietlicy sto�u wbudowanego w pod�og�, ale rano i wiecz�r podawano potrawy na wielkiej tarcicy u�o�onej na koz�ach, a po posi�ku wieszano desk� na �cianie. Przy innych posi�kach ludzie przynosili sobie jad�o, siadali na �awach i tam je spo�ywali. Krystyna wiedzia�a, �e tak by�o pierwej. Teraz jednak, gdy trudno by�oby sk�oni� m�czyzn, by us�ugiwali przy stole, i pos�ugiwano si� w gospodarstwie domowym kobietami, nie sz�o to jako� - dziewki nie chcia�y wlec za ka�dym razem ci�kiej deski. Krystyna pami�ta�a z opowiada� matki, �e na Sundbu, kiedy Ragnfrida by�a jeszcze o�mioletnim dzieckiem, ustawiono umocowany w ziemi st�, co by�o dla kobiet z wielu wzgl�d�w korzystne. Nie musia�y teraz z ka�d� robot� przenosi� si� do izby niewie�ciej, ale mog�y pozostawa� w �wietlicy i tam kroi� i szy�, poza tym wygl�da�o to pi�knie, gdy na stole sta�y �wieczniki i kilka �adnych czar. Krystyna pomy�la�a sobie, �e w lecie poprosi Erlenda o ustawienie sto�u przy p�nocnej �cianie pod�u�nej. Tak by�o w domu i ojciec mia� poczesne miejsce u ko�ca sto�u, �o�a za� sta�y ko�o �ciany prowadz�cej do przedsionka. Matka siedzia�a zwykle pierwsza na zewn�trznej �awie, tak �e mog�a od czasu do czasu wychodzi� i dogl�da� roznoszenia potraw. Tylko kiedy byli go�cie, Ragnfrida siedzia�a u boku m�a. Tutaj jednak podwy�szenie znajdowa�o si� w �rodku �awy, pod wschodnim szczytem domu, i Erlend �yczy� sobie, aby Krystyna siedzia�a zawsze przy nim. W domu ojciec sadowi� na poczesnym miejscu kap�an�w, kt�rzy przyje�d�ali na J�rund, on sam i Ragnfrida us�ugiwali takim go�ciom. O tym jednak nie chcia� Erlend nawet s�ysze�, chyba �e chodzi�o o duchownych wysokiej godno�ci. W og�le nie lubi� ksi�y i mnich�w, twierdzi�, �e ci przyjaciele drogo kosztuj�. Krystynie nieraz przychodzi�o na my�l, co ojciec i sira Eirik zwykli byli powtarza�, ilekro� ludzie �alili si� na chciwo�� kap�an�w: ka�dy zapomina o grzesznych uciechach, kt�rych u�ywa�, kiedy ma za nie p�aci�. Pyta�a Erlenda o �ycie na Husaby w dawniejszych czasach. Ale dziwnie ma�o o tym wiedzia�. S�ysza� to i owo - ale dok�adnie nie wie, jak tu pierwej bywa�o. Kr�l Skul� w�ada� tym dworem i on to postawi� te budowle, mia� pono zamiar uczyni� Husaby sw� sta�� siedzib�, kiedy podarowa� Rein klasztorowi mniszek. Erlend by� bardzo dumny z tego, �e r�d jego wywodzi si� od ksi�cia1, jak stale zwa� kr�la, i od biskupa Miko�aja2; biskup by� ojcem jego dziada, Munana syna Biskupa. Ale Krystyna zmiarkowa�a, �e nie wi�cej wie on o tych m�ach ni� ona sama z opowiada� swego ojca. U nich w domu by�o inaczej. Ani matka, ani ojciec nie che�pili si� pot�g� i znaczeniem swoich przodk�w. M�wili jednak o nich cz�sto i dobre ich cechy stawiali za wz�r albo te� dla przestrogi opowiadali o ich wadach i nieszcz�ciach przez nie spowodowanych. Znali r�wnie� pocieszne facecje: o Ivarze Gjeslingu Starym i jego sporze z kr�lem Sverrem, o szybkich i dowcipnych odpowiedziach Ivara Proboszcza, o niezwyk�ej oty�o�ci Haavarda Gjeslinga i o cudownym szcz�ciu �owieckim Ivara Gjeslinga M�odszego. Lavrans opowiada� o bracie swego dziada, kt�ry uprowadzi� c�rk� Folkung�w z klasztoru Vreta, o swym dziadzie Ketilu, szwedzkim panu, i o matce swego ojca, Rambordze c�rce Sun�, kt�ra ustawicznie t�skni�a za rodzinn� Zachodni� Gotlandia, i o tym, jak to raz za�ama� si� pod ni� l�d, gdy bawi�c w go�cinie u swego brata na Solberga jecha�a saniami przez jezioro � Tytu� ksi���cy, nie u�ywany dawniej w Norwegii, nada� Haakon Stary Skulemu zostawszy jego zi�ciem. 1 Miko�aj syn Arnego, biskup Oslo, przyw�dca Bag�er�w, kt�ry pozornie pogodzi� si� z Birkebeinami, ale swoimi intrygami (jak utrzymuj� dawni kronikarze, a za nimi Ibsen) por�ni� Skulego z Haakonem i doprowadzi� do wojny domo. Venern. Opowiada�, jak sprawnie w�ada� broni� jego ojciec i jak bardzo op�akiwa� strat� swej pierwszej, zmar�ej m�odo �ony, Krystyny c�rki Sigurda, kt�ra umar�a w po�ogu po urodzeniu Lavransa. I czyta� z ksi�gi o �yciu tej, od kt�rej wywodzi� si� ca�y jego r�d, �wi�tej pani Eliny ze Sk�vde, kt�rej B�g u�yczy� �aski, �e krwi� w�asn� da�a �wiadectwo prawdzie. Ojciec nieraz mawia�, �e wraz z Krystyn� odprawi� pielgrzymk� do grobu �wi�tej wdowy... Ale nigdy do tego nie przysz�o. W swej trwodze i cierpieniu pr�bowa�a Krystyna modli� si� do tej �wi�tej, z kt�r� z��czona by�a w�z�ami krwi. Zanosi�a mod�y do �wi�tej Eliny o swe dziecko i ca�owa�a krzy� otrzymany od ojca; zawiera� on par� w��kien z jej �miertelnej koszuli. Lecz Krystyna obawia�a si� �wi�tej Eliny, odk�d sama skala�a jej r�d. Gdy b�aga�a �wi�tego Olafa i �wi�tego Tomasza o or�downictwo, czu�a, �e modlitwa jej dochodzi do �ywych uszu i wsp�czuj�cych serc. Tych obu m�czennik�w za sprawiedliwo�� umi�owa� jej ojciec ponad wszystkich innych, przedk�ada� ich nawet nad �wi�tego Lavransa, kt�ry by� jego patronem i kt�rego dzie� p�n� jesieni� �wi�ci� nieraz wielk� biesiad� i rozdawaniem dar�w. �wi�ty Tomasz ukaza� si� nawet pewnego razu jej ojcu we �nie, gdy ci�ko ranny le�a� pod Baagahus. Nikt nie potrafi�by opisa�, jak pi�knie i dostojnie wygl�da� �w �wi�ty, i Lavrans nie m�g� wym�wi� nic wi�cej opr�cz: �Panie, panie�. Ale ja�niej�cy biskup dotkn�� �agodn� r�k� jego ran i przyrzek� mu wr�ci� �ycie i zdrowie, �eby m�g� jeszcze zobaczy� �on� i c�rk�, jak o to b�aga� w modlitwie. A zdawa�o si� wtedy, �e Lavrans nie prze�yje nocy. Erlend m�wi�, �e ch�tnie s�ucha si� takich opowiada�, ale �e jemu nie zdarzy�o si� jednak nigdy niepodobnego, i to jest zrozumia�e-nie jest wszak tak pobo�nym cz�owiekiem jak Lavrans. Potem dopytywa�a si� Krystyna o ludzi, kt�rzy im towarzyszyli w orszaku weselnym. Ale Erlend i o nich niewiele wiedzia�. Krystyn� uderzy�o, jak jej m�� zupe�nie jest niepodobny do ludzi z tych okolic. Wielu z nich by�o dorodnych, mieli jasne, rumiane lica, owalne twarze o wydatnych rysach, byli barczy�ci i krzepcy; w�r�d starc�w cz�sto widzia�o si� nazbyt oty�ych. Erlend wygl�da� mi�dzy swymi go��mi jak przybysz z obcych stron. By� o g�ow� wy�szy od wi�kszo�ci z nich, szczup�y i chudy; cz�onki mia� smuk�e i delikatne, w�osy czarne, mi�kkie jak jedwab, smag��, blad� cer� oraz jasne, niebieskie oczy w cieniu czarnych rz�s pod czarnymi niby w�gie� brwiami. Czo�o mia� wysokie i w�skie, skronie zapadni�te, nos nieco za wielki, a usta troch� za ma�e i za mi�kkie na m�czyzn� - ale mimo to by� pi�kny,-nie widzia�a dot�d cz�owieka, kt�ry by cho� w po�owie dor�wnywa� pi�kno�ci� Erlendowi. Nawet jego cichy, spokojny g�os niepodobny by� do dono�nego g�osu innych. Erlend za�mia� si� i rzek�, �e w istocie jego r�d nie pochodzi z tych stron - z wyj�tkiem babki ze strony ojca, Ragnfridy c�rki Skulego. Ludzie m�wili, �e podobny jest bardzo do ojca swej matki, Gautego syna Erlenda ze Skogheim. Krystyna spyta�a, co wie o tym cz�owieku. Ale i o nim nic prawie nie wiedzia�. Tak nadszed� pewien wiecz�r, Erlend i Krystyna rozbierali si� w�a�nie. Erlend nie m�g� rozsznurowa� rzemienia przy trzewiku, przeci�� go wi�c no�em i skaleczy� si� w r�k�. Krwawi� silnie i kl�� siarczy�cie. Krystyna przynios�a ze swej skrzyni kawa�ek p��tna. By�a w samej koszuli; gdy mu obwi�zywa�a r�k�, Erlend obj�� j� drugim ramieniem wp�. Nagle, przera�ony i zmieszany, spojrza� jej w oczy i zarumieni� si�. Krystyna pochyli�a g�ow�. Erlend opu�ci� rami�. Nic nie powiedzia�, Krystyna oddali�a si� tedy cicho i wesz�a do �o�a. Serce jej bi�o g�ucho i mocno. Od czasu do czasu patrzy�a ukradkiem na m�a. Odwr�ci� si� do niej ty�em, powoli �ci�ga� ubranie. Potem podszed� do �o�a i po�o�y� si�. Krystyna oczekiwa�a, �e co� powie. Czeka�a w takim napi�ciu, �e chwilami serce jej przestawa�o bi� i, dr��c tylko, cicho zamiera�o w piersi. Lecz Erlend nie rzek� ni s�owa. I nie utuli� jej w ramionach. W ko�cu po�o�y� ostro�nie r�k� na jej piersi i przycisn�� podbr�dek do jej plec�w, a� zak�u�a j� nie ogolona broda. Ale poniewa� dalej nic nie m�wi�, Krystyna odwr�ci�a si� do �ciany. Zdawa�o jej si�, �e zapada si� w jak�� bezdenn� przepa��. Ani s�owa nie mia� jej do powiedzenia - teraz, gdy si� dowiedzia�, �e przez ten ca�y ci�ki czas d�wiga�a jego dzieci� pod sercem. Krystyna w ciemno�ci zacisn�a z�by. Nie b�dzie go prosi�a; je�li chcia� milcze�, i ona potrafi milcze�, cho�by nawet do dnia, w kt�rym urodzi mu dziecko. Gniew kipia� w niej. Le�a�a cicho i nieruchomo, przyci�ni�ta do �ciany. I Erlend le�a� w ciemno�ci i milcza�. Godzina za godzin� mija�a, a oni le�eli tak i ka�de z nich wiedzia�o, �e drugie nie �pi. Wreszcie po jego miarowym oddechu pozna�a, �e zasn��. W�wczas da�a upust gor�cym �zom bole�ci, upokorzenia i wstydu. Tego - s�dzi�a - nigdy w �yciu nie b�dzie mu mog�a zapomnie�. Przez trzy dni kr�cili si� tak oboje. Erlend niby zmokni�ty pies, jak zdawa�o si� �onie, ona za� p�on�ca i zapami�ta�a w gniewie, rozgoryczona do szale�stwa, gdy widzia�a, jak Erlend badawczo na ni� patrzy, ale pr�dko si� odwraca, kiedy si� ich oczy spotykaj�. Z rana czwartego dnia siedzia�a jeszcze w izbie, kiedy w drzwiach stan�� Erlend ubrany do konnej jazdy. Rzek�, �e wybiera si� do Medalby - czyby nie chcia�a jecha� z nim i obejrze� dworu; nale�y wszak do jej wiana. Krystyna skin�a g�ow� i Erlend sam pom�g� jej wci�gn�� wysokie futrzane buty i w�o�y� czarne okrycie z r�kawami, spi�te srebrn� klamr�. Na dziedzi�cu sta�y cztery okulbaczone konie, ale Erlend rozkaza�, �eby Haftor i Egil pozostali w domu i pomogli przy m��cce. Po czym sam pom�g� �onie dosi��� konia. Krystyna zrozumia�a, �e Erlend zamierza teraz om�wi� z ni� sprawy, o kt�rych dot�d oboje milczeli. Nic jednak nie m�wi�, gdy skierowali si� powoli na zach�d w stron� lasu. Miesi�c wielkiego uboju dobiega� niemal ko�ca, ale mimo to tutaj w dolinie nie spad� jeszcze �nieg. Dzie� by� �wie�y i pi�kny, s�o�ce w�a�nie si� pokaza�o i wsz�dzie, na ziemi i na drzewach, bia�y szron l�ni� i po�yskiwa� z�oci�cie. Jechali przez w�o�ci nale��ce do Husaby. Krystyna spostrzeg�a, �e niewiele tu by�o uprawnej roli i �ciernisk, natomiast przewa�nie le��ce od�ogiem pola i stare ��ki, sfa�dowane i poros�e mchem, na kt�rych swobodnie krzewi�y si� m�odziutkie p�dy osiki. Powiedzia�a to Erlendowi. M�� odpar� zarozumiale: - Czy� tego nawet nie wiesz, Krystyno, ty, kt�ra tak dobrze si� znasz na gospodarce, �e w blisko�ci miasta nie op�aca si� hodowa� zbo�a? Wi�cej zyskuje si� zamieniaj�c we�n� i mas�o na zbo�e i m�k� u obcych kupc�w. - Powiniene� by� tedy wymieni� to wszystko, co od dawna le�y i gnije w twoich spichrzach - odci�a si� Krystyna. - Poza tym wiem dobrze, �e wedle prawa ka�dy uprawiaj�cy ziemi� cz�owiek winien trzy cz�ci gruntu obsiewa�, czwart� za� pozostawia� od�ogiem. A dw�r pa�ski nie mo�e chyba by� bardziej zaniedbany ni� dwory dzier�awc�w, tak zawsze mawia� m�j ojciec. Erlend roze�mia� si�. - Nigdy w tych sprawach nie kierowa�em si� prawem; chc� dosta� tyle, ile mi si� nale�y, poza tym mog� moi ch�opi rz�dzi� na swoich dworach, jak im si� �ywnie podoba, a ja rz�dz� na Husaby tak, jak mi si� wydaje najlepiej i najstosowniej. - Chyba nie chcesz by� m�drszym, ani�eli byli nasi przodkowie, i �wi�ty Olaf, i kr�l Magnus, kt�rzy ustanowili owe prawa? Erlend znowu si� roze�mia�. - O tym nie my�la�em. Do diab�a, jak te� ty si� dobrze rozumiesz na prawach i zwyczajach krajowych, Krystyno. - Wiem co� nieco� o tych rzeczach - wyja�ni�a Krystyna - bo ojciec m�j cz�sto, kiedy bawi� u nas Sigurd z Lopt i siedzieli�my razem wieczorami, prosi� go, by nam wyk�ada� prawa kraju. Ojciec by� zdania, �e wyjdzie na po�ytek m�odym ludziom i czeladzi obznajmi� si� z tymi sprawami, wi�c Sigurd obja�nia� nam to i owo. - Sigurd... - rzek� Erlend. - Ach tak, przypominam sobie, by� na naszym weselu. To ten d�ugonosy, bezz�bny starzec, kt�remu ciek�a �lina z g�by i kt�ry p�aka� i obmacywa� twoj� pier�. �mierdzia� jeszcze na drugi dzie� rano, gdy ludzie przyszli popatrze�, jak ci wi��� chustk� na g�owie. - Zna mnie od tak dawna, nie pami�tam nawet od kiedy - odpar�a Krystyna ze z�o�ci�. - Zwyk� by� bra� mnie na kolana i bawi� si� ze mn�, kiedy by�am jeszcze male�ka. Erlend �mia� si�. - To mi dopiero przyjemno�� siedzie� i przys�uchiwa� si�, jak ten stary wy�piewuje swoje prawa. Lavrans jestnaprawd� w ka�dym calu inny ni� wszyscy. A zreszt� m�wi si� przecie, �e gdyby ch�op zna� ustawy kraju, a ogier swoj� si��, wtenczas sam diabe� chyba m�g�by cerzem. Krystyna krzykn�a g�o�no i uderzy�a konia pi�tami. Erlend patrzy� w�ciek�y i zdumiony za oddalaj�c� si� �on�. Nagle wpar� w konia ostrogi. Jezu, br�d - tamt�dy nie mo�na teraz przejecha�, gliniaste zbocze osun�o si� jesieni�. Sl�ngvanbauge, zwietrzywszy za sob� drugiego konia, pogna� jeszcze szybciej. Erlend przerazi� si� �miertelnie: jak�e sadzi�a w d� po stromych zboczach. P�dz�c co ko� wyskoczy przez m�ody las zatoczy� �uk i przeci�� jej drog� w miejscu, gdzie �cie�ka na ma�ej przestrzeni bieg�a p�asko. Krystyna musia�a si� zatrzyma�. Gdypodjecha�kuniej, spostrzeg�, �e teraz i ona jest nieco strwo�ona. Erlend pochyli� si� ku �onie i uderzy� j� w twarz, a� si� rozleg�o. Sl�ngvanbauge uskoczy� w bok i stan�� d�ba, przestraszony. - Tak, zas�u�y�a� sobie na to - rzek� Erlend dr��cym g�osem, gdy si� konie uspokoi�y i jechali znowu obok siebie. - Jak�e mog�a� tak p�dzi�, szalona z gniewu? Przestraszy�a� mnie. Krystyna pochyli�a g�ow�, nie m�g� wi�c widzie� jej twarzy. Pragn��, aby jej nie by� uderzy�. Potem powiedzia� po raz wt�ry: - Przerazi�a� mnie, Krystyno... tak gna�a�! I do tego jeszcze teraz - doda� cicho. Krystyna nie odpowiedzia�a i nie popatrzy�a na niego. Lecz Erlend czu�, �e teraz mniej jest gniewna ni� w�wczas, kiedy wyszydza� jej dom. Zdumia� si� wielce, ale widzia�, �e tak jest rzeczywi�cie. Przyjechali do Medalby i dzier�awca Erlenda wyszed� im naprzeciw prosz�c, by weszli do izby. Ale Erlend chcia� wpierw obejrze� zabudowania i Krystyna mia�a by� przy tym. - Do niej nale�y teraz dw�r i lepiej si� ona na tym rozumie ode mnie, Steinie - rzek� z u�miechem. By�o obecnych kilku ch�op�w maj�cych s�u�y� za �wiadk�w, mi�dzy nimi znajdowa�o si� paru innych dzier�awc�w Erlenda. Stein przyby� na dw�r w ostatni dzie� przenosin i odt�d przez ca�y czas prosi� dziedzica, by przyby� zobaczy�, w jakim stanie s� zabudowania, albo by pos�a� przynajmniej swego pe�nomocnika. Ch�opi po�wiadczyli, �e �aden budynek nie by� w porz�dku i ca�y, a te, kt�re teraz chyl� si� do upadku, by�y ju� takie, gdy Stein przyby�. Krystyna widzia�a, �e dw�r jest dobry, tylko zaniedbany, Stein za� wyda� si� jej dzielnym gospodarzem i Erlend okaza� mu te� wiele wzgl�d�w przyrzekaj�c ulgi w czynszu dzier�awnym, dop�ki nie odnowi dom�w. Potem weszli do izby, gdzie na stole czeka�o ju� smaczne jad�o i mocne piwo. �ona ch�opa prosi�a Krystyn� o wybaczenie, �e nie wysz�a powita� jej przed dom, ale m�� nie pozwala� jej przebywa� pod go�ym niebem, zanim nie odb�dzie wywodu po po�ogu. Krystyna przywita�a uprzejmie kobiet�, po czym zbli�y�a si� do kolebki i obejrza�a niemowl�. By�o to pierwsze dziecko tych ludzi, dwunastodnio-wy syn, silny i du�y. Zaprowadzono Erlenda i Krystyn� na poczesne miejsce, tak�e wszyscy inni zasiedli i pili spor� chwil�. Podczas posi�ku najwi�cej m�wi�a Krystyna, Erlend ma�o si� odzywa�, tak samo ch�opi, ale Krystynie zdawa�o si�, �e s�uchaj� jej �yczliwie. Nagle obudzi�o si� dziecko, zacz�o p�aka� i wrzeszcze� i matka musia�a da� mu pier�. Krystyna parokrotnie spojrza�a ku nim, a gdy si� ch�opak nasyci�, wzi�a go z r�k kobiety i zatrzyma�a na r�ku. - Sp�jrz - rzek�a do Erlenda. - Jaki �adny i dzielny ch�opak! - Pewnie - odburkn�� m�� nie patrz�c w jej stron�. Krystyna trzyma�a chwil� dziecko, po czym odda�a je matce. - Prze�l� twojemu synowi dar jaki�, Arndis - powiedzia�a. - Jest to bowiem pierwsze dziecko, jakie trzyma�am w ramionach, odk�d przyby�am w wasze strony. Zarumieniona i przekornie u�miechni�ta spojrza�a Krystyna na m�a i ch�op�w siedz�cych na �awie. Niekt�rym zadrga�y k�ciki ust, potem jednak wpatrzyli si� przed siebie, zastygli w powadze. W�wczas powsta� jeden z nich, stary bardzo cz�owiek, kt�ry ju� do tej pory dobrze sobie podpi�. Teraz wyj�� czerpak z piwnej misy, po�o�y� go na stole i podni�s� ci�kie naczynie. - Tedy napijemy si�, pani, by nast�pnym dzieckiem, kt�re we �miesz w ramiona, by� nowy pan na Husaby. Krystyna podnios�a si� i przyj�a ci�k� czar�. Poda�a j� wpierw m�owi. Erlend zaledwie umacza� wargi, lecz Krystyna pi�a d�ugo i g��boko. - Dzi�ki za �yczenie, Jonie ze Skog - rzek�a i skin�a g�ow� rozpromieniona i u�miechni�ta. Po czym poda�a mis� dalej. Krystyna widzia�a, �e Erlend jest czerwony ze z�o�ci, ona jednak mia�a nieprawdopodobn� wprost ochot� �mia� si� i radowa�. W chwil� p�niej zacz�� Erlend nagli� do odjazdu, udali si� zatem w powrotn� drog�. Ujechali spory kawa� nie odzywaj�c si� do siebie, gdy nagle Erlend wybuchn��: - S�dzisz, �e to konieczne, by nawet moi ch�opi zmiarkowali, �e� wysz�a za m�� z dzieckiem pod sercem? Mo�esz by� tego tak pewna jak �mierci, �e ta gadka o nas obojgu rozejdzie si� po wszystkich gminach nad fiordem. Krystyna zrazu nic nie odrzek�a. Patrzy�a prosto przed siebie ponad �bem konia i zblad�a tak, �e si� Erlend przel�k�. - Nie zapomn� nigdy, p�ki �y� b�d� - rzek�a w ko�cu nie patrz�c na m�a - �e to by�y pierwsze s�owa, jakimi powita�e� twego syna, kt�rego nosz� w �onie. - Krystyno - rzek� b�agalnie Erlend. - Krystyno moja - b�aga�, gdy� nie odpowiada�a i nie patrzy�a na niego - Krystyno! - Panie? - rzuci�a zimno i uni�enie nie odwracaj�c g�owy. Erlend zakl�� siarczy�cie, wbi� ostrogi w boki konia i pogna� drog�. Ale wnet zawr�ci�. - Teraz omal nie ze�li�em si� tak - rzek� - �e to ja bym odjecha� od ciebie. - Wtenczas mog�oby si� sta� - odpar�a spokojnie Krystyna - �e musia�by� bardzo d�ugo czeka�, zanim przyjecha�abym za tob� na Husaby. - Co ty m�wisz! - rzek� m�� i zamilk�. Jechali dalej nie odzywaj�c si� do siebie. Po chwili znale�li si� przy w�skiej �cie�ce prowadz�cej przez g�rski grzbiet. Erlend rzek� do �ony: - Chcia�bym pojecha� t�dy g�r�. B�dzie to co prawda troch� dalej, ale mam ochot� pow��czy� si� tu z tob�. Krystyna oboj�tnie skin�a g�ow�. Po pewnym czasie powiedzia� Erlend, �e by�oby lepiej i�� pieszo. Uwi�za� konie do drzewa. - Gunnu�f i ja mieli�my tu na g�rze twierdz� - rzek�. - Mia�bym ochot� zobaczy�, czy te� zosta�o co� jeszcze z naszego zamku. Wzi�� j� za r�k�. Nie sprzeciwia�a si� temu, id�c patrzy�a jednak wci�� w ziemi� i uwa�a�a, gdzie st�pn��. Wkr�tce przybyli na szczyt. Ponad oszronion� d�brow� zarastaj�c� jar niewielkiego strumienia, le�a�o na przeciwleg�ym zboczu Husaby, olbrzymie i pot�ne, z kamiennym ko�cio�em i wielu obszernymi zabudowaniami w okolu uprawnych p�l, na tle lesistego stoku g�ry. - Matka - m�wi� Erlend cicho - cz�sto tu z nami przychodzi�a. Ale zawsze siedzia�a nieruchomo i wpatrywa�a si� w g�ry Dovre na po�udniu. Pewnie dniem i noc� t�skni�a, aby by� z dala od Husaby. Albo zwraca�a si� ku p�nocy i patrzy�a ponad wg��bieniem doliny daleko, tam gdzie prze�wieca co� niebieskiego; s� to g�ry po drugiej stronie fiordu. Nigdy nie patrzy�a na dw�r. G�os jego by� mi�kki i b�agalny. Ale Krystyna ani nic nie m�wi�a, ani nie patrzy�a na niego. Id�c dalej kopn�� nog� zmarzni�te wrzosy. - Nie, nie ma nawet �ladu po naszej twierdzy. Tak, to przecie� tak dawno temu, jak Gunnulf i ja biegali�my tutaj i bawili�my si�. Krystyna nadal milcza�a. Tu� poni�ej miejsca, na kt�rym stali, znajdowa�a si� ma�a zamarzni�ta sadzawka. Erlend podni�s� kamie� i rzuci� go. Woda by�a a� do dna zamarzni�ta, tak �e w czarnym zwierciadle utworzy�a si� tylko ma�a bia�a gwiazda. Erlend wzi�� drugi kamie� i cisn�� go z wi�ksz� si��-potem jeszcze i jeszcze jeden. Teraz rzuca� ju� ze z�o�ci� kamienie, jakby za wszelk� cen� chcia� rozbi� l�d. Nagle wzrok jego pad� na twarz �ony; oczy jej pociemnia�y z pogardy, z drwi�cym u�miechem patrzy�a na t� dziecinn� zabaw�. Erlend odwr�ci� si� gwa�townie, ale w tej samej chwili Krystyna zblad�a �miertelnie i powieki jej opad�y. Chwyta�a r�kami powietrze i s�ania�a si� bliska omdlenia - wreszcie opar�a si� o pie� drzewa. - Krystyno, co ci jest? - spyta� strwo�ony. Nie odpowiada�a, ale zdawa�o si�, �e nas�uchuje czego�. Oczy jej by�y dalekie i nie widz�ce. Teraz poczu�a to znowu. G��boko w jej �onie poruszy�o si� co�, jakby ryba uderzy�a ogonem. I znowu... Wyda�o jej si�, �e ziemia kr�ci si� doko�a niej, zawirowa�o jej pn;ma i ponownie os�ab�a. - Co ci jest? - powt�rzy� Erlend. Tak bardzo czeka�a na to, sama przed sob� nie �mia�a si� przyzna� do swego �miertelnego l�ku. Ale nie mog�a o tym m�wi� teraz, gdy przez ca�y dzie� gniewni byli na siebie. Wtedy on to wypowiedzia�. - Czy to dzieci� poruszy�o si� w tobie? - spyta� cicho i po�o�y� jej d�o� na ramieniu. W�wczas odrzuci�a precz ca�y gniew, przytuli�a si� do ojca dziecka i ukry�a twarz na jego piersi. Po chwili zeszli na miejsce, gdzie czeka�y konie. Kr�tki dzie� dobiega� kresu; za nimi, na po�udniowym zachodzie, zapada�o s�o�ce poza wierzcho�ki drzew, czerwone i md�e w zimnej mgle. Zanim pom�g� �onie dosi��� konia, zbada� starannie zapi�cia i rzemienie u kulbaki. Potem podszed� do swego rumaka i odwi�za� go. Chcia� w�o�y� r�kawice, kt�re wetkn�� za pas, ale znalaz� tylko jedn�. Rozejrza� si� doko�a. Krystyna nie mog�a si� powstrzyma�: - Nie masz po co, Erlendzie, szuka� tu r�kawicy! - Mog�a� mi by�a przecie� powiedzie�, �em j� zgubi�, chocia� z�a by�a� na mnie - rzek�. By�y to r�kawice, kt�re Krystyna uszy�a i ofiarowa�a mu wraz z innymi darami �lubnymi. - Wypad�a ci zza pasa, gdy� mnie uderzy� - rzek�a Krystyna bardzo cicho, spuszczaj�c oczy. Erlend sta� przy koniu z r�k� na siodle. Wygl�da� nie�mia�o i nieszcz�liwie. Potem jednak roze�mia� si� w g�os. - Nigdy bym nie uwierzy�, Krystyno, w�wczas, gdym si� stara� o ciebie i w�drowa� do swoich przyjaci�, i b�aga� ich, by w moim imieniu prosili twego ojca, i tak bardzo upokarza�em si� i poni�a�em - �e mo�esz by� tak� czarownic�! Krystyna �mia�a si� r�wnie�, - Wtedy na pewno du�o wcze�niej poniecha�by� tego. I kto wie, czy nie dla swego dobra. Erlend podszed� do niej i opar� r�k� na jej kolanie: - B�g niechaj b�dzie ze mn�, Krystyno. Czy� s�ysza�a, abym robi� to, czego moje dobro wymaga? Sk�oni� g�ow� ku jej �onu i b�yszcz�cymi oczyma patrzy� �onie w twarz. Czerwona i uradowana schyli�a Krystyna g�ow� i usi�owa�a ukry� sw�j u�miech i swoje oczy. Potem wzi�� jej konia za uzd� i sprowadzi� go na d�; jego rumak szed� za nimi. Ilekro� patrzyli na siebie, Erlend �mia� si�, a Krystyna odwraca�a twarz, aby nie widzia�, �e i ona si� �mieje. - Teraz - rzek� swawolnie, gdy znowu byli na drodze - pojedziemy do domu na Husaby, moja Krystyno, i b�dziemy tacy weseli jak dwa z�odziejaszki! 2. W wigili� Bo�ego Narodzenia la�o jak z cebra i d�� silny wicher. Nie mo�na by�o jecha� saniami i Krystyna musia�a pozosta� w domu, gdy Erlend i reszta mieszka�c�w dworu udali si� na pasterk� do ko�cio�a w Birgsi. Sta�a w drzwiach mieszkalnego domostwa i patrzy�a za nimi. Smolne �uczywa rzuca�y czerwonawy blask na stare, pociemnia�e budynki i odbija�y si� w mokrej go�oledzi dziedzi�ca. Wiatr chwia� p�omieniami i pochyla� je na bok. Krystyna sta�a, p�ki nie ucich� t�tent kopyt. W �wietlicy na stole pali�y si� �wiece. Wala�y si� na nim resztki wieczerzy, misy, na dnie kt�rych pozosta�a kasza; o�ci ryb i napocz�te bochny chleba p�ywa�y w rozlanym piwie. Dziewki, kt�re musia�y pozosta� w domu, u�o�y�y si� ju� do snu na pod�odze na s�omie. Krystyna zosta�a sama we dworze z nimi i z wiekowym starcem, imieniem Aan. Aan s�u�y� ju� za dziada Er�enda na Husaby; teraz mieszka� w ma�ej cha�upie w dole nad jeziorem, ale w dzie� ch�tnie kr�ci� si� po dworze, d�uba� to i owo, i s�dzi�, �e du�o pracuje. Tego wieczora zasn�� przy stole i Erlend wraz z Ulfem zanie�li go ze �miechem w jaki� k�t i przykryli kocem. ...W domu na J�rund pod�oga by�a dzi� grubo wys�ana trzcin�, gdy� wszyscy mieszka�cy dworu przez trzy �wi�teczne noce sypiali spo�em w izbie. Zanim odje�d�ali do ko�cio�a, uprz�tano resztki wieczerzy, matka i dziewki nakrywa�y st�, jak umia�y najpi�kniej, stawia�y na nim mas�o i r�norakie sery, stosy cienko pokrajanego jasnego chleba, �wiec�c� s�onin� i najdelikatniejsze, na powietrzu suszone mi�so owiec. Srebrne kubki i rogi nape�nione miodem b�yszcza�y na stole. A ojciec sam wtacza� na �aw� beczk� z piwem. Krystyna odwr�ci�a swoje kar�o do ogniska, nie mog�a patrze� na ten wstr�tny st�. Jedna z dziewcz�t chrapa�a przera�liwie g�o�no. Nie podoba�o jej si�, �e Erlend w domu u siebie jad� brzydko i niedbale, wy�awia� z mis najlepsze k�sy, nie chcia�o mu si� my� r�k przed jedzeniem, a poza tym pozwala�, �eby psy wskakiwa�y mu na kolana i chwyta�y �arcie ze sto�u, kiedy ludzie jedli. Trudno by�o tedy oczekiwa�, �e s�u�ba zachowa si� obyczajniej. W domu uczono Krystyn�, by jad�a �adnie i powoli. Nie przystoi bowiem, m�wi�a matka, �eby pa�stwo czekali, nim zje czelad�, a kto ci�ko pracuje, ten musi mie� czas, by najad� si� do syta. - Gunna - zawo�a�a cicho Krystyna na wielk� ��t� suk�, le��c� z ca�ym k��bem szczeniak�w przy ognisku. By�a bardzo z�o�liwa, dlatego Erlend nazwa� j� imieniem starej dziedziczki na Raasvold. - Biedne ty zwierz� - szepn�a Krystyna g�askaj�cpsa, kt�ry zbli�y� si� i po�o�y� �eb na jej kolanach. Grzbiet suki by� spiczasty niby n�, a sutki dotyka�y ziemi. Ma�e po�era�y wprost matk�. - Tak, biedne ty zwierz�! Krystyna opar�a g�ow� na por�czy krzes�a i spojrza�a w g�r� na czarny od sadzy pu�ap. By�a zm�czona. Ach nie, nie by�o jej lekko w ci�gu tych miesi�cy, prze�ytych na Husaby. Wieczorem tego dnia, kiedy wr�cili z Medalby, rozmawia�a troch� z Erlendem. Zrozumia�a, �e s�dzi�, i� ma do niego �al, poniewa� by� wobec niej winowajc�. - Przypominam sobie dobrze - rzek� cicho - �w wiosenny dzie�, szli�my lasem na p�noc od ko�cio�a. Pami�tam, �e� mnie prosi�a, bym ci� zostawi� w spokoju. Krystyna ucieszy�a si� bardzo, �e to powiedzia�. Niejednokrotnie dziwi�a si�, o ilu rzeczach Erlend zdawa� si� zapomina�. Potem jednak doda�: - Mimo to, Krystyno, nigdy bym nie przypusza�, �e mo�esz �ywi� potajemn� uraz� do mnie, a przy tym okazywa� �agodno�� i weso�o��. Przecie�e� chyba od dawna wiedzia�a, co si� �wi�ci. S�dzi�em, �e� taka jasna i szczera jak promie� s�o�ca. Ach, Erlendzie-rzek�azgn�biona.-Typrzecie�wiesznajlepiej, �em zesz�a na zakazane drogi i niecnie post�pi�a wzgl�dem tych, kt�rzy pragn�li jedynie mojego dobra. - Tak bardzo chcia�a, aby j� zrozumia�. - Nie wiem, czy pami�tasz, m�j przyjacielu, �e ju� przedtem post�pi�e� w spos�b niezbyt chwalebny. A jednak Bogiem i Naj�wi�tsz� Dziewic� si� �wiadcz�, �em nie mia�a do ciebie urazy i nie mniej ci� mi�owa�am ni� przedtem. Twarz Erlenda rozpogodzi�a si�. - Tak te� my�la�em - szepn��. - Ale wiesz przecie, �e przez te wszystkie lata stara�em si� naprawi� to, co zniszczy�em. Pociesza�em si� my�l�, �e w ko�cu jednak b�d� ci m�g� wynagrodzi� tw� wierno�� i cierpliwo��. W�wczas spyta�a go: - S�ysza�e� pewnie o bracie mego dziada i dziewicy Bengcie, kt�rzy wbrew woli jej krewnych uciekli ze Szwecji. B�g pokara� ich tym, �e nie da� im dziecka. Nie l�ka�e� si� nigdy w ci�gu tych lat, �e i nas tak samo m�g�by ukara�? - Szepta�a cichutko, z dr�eniem: - Mo�esz sobie wyobrazi�, Erlendzie, �em nie bardzo si� ucieszy�a, skoro w lecie po raz pierwszy to zmiarkowa�am. Mimo to my�la�am... My�la�am, �e gdyby� umar�, zanim b�dziemy si� mogli pobra�... wol� raczej zosta� z twoim dzieci�tkiem ni�eli sama. I my�la�am, �e je�libym ja przy tym zmar�a, to i tak b�dzie lepiej dla ciebie, ni� gdyby� nie mia� prawego dziedzica, kt�ry by po tobie zasiad� na poczesnym miejscu, kiedy b�dziesz musia� odej�� z tego �wiata. - Widzi mi si� - odpar� Erlend gwa�townie - �e zbyt drogo by�by ten syn okupiony, gdyby� ty mia�a przy nim straci� �ycie. Nie m�w tak, Krystyno. - Tak bliskie nie jest mi Husaby - rzek� chwil� potem. - Zw�aszcza odk�d wiem, �e Orm nie mo�e go po mnie dziedziczy�. - Czy� bardziej ci zale�y na j e j synu ni�li na moim? - spyta�a Krystyna. - Na twoim synu - Erlend �mia� si� cicho. - O nim nic wi�cej nie wiem pr�cz tego, �e przychodzi o p� roku wcze�niej, ni�by si� godzi�o. Orma kocham ju� od dwunasu lat. Chwil� potem spyta�a Krystyna: - Czy t�sknisz czasem za swoimi dzie�mi? - Tak. Dawniej je�dzi�em nieraz do Osterdalen, gdzie przebywaj�, by zobaczy�, jak si� im wiedzie. M�g�by� pojecha� do nich w czasie adwentu - rzek�a Krystyna cicho, - A nie mia�aby� do mnie o to �alu? - spyta� ucieszony Erlend. Krystyna odrzek�a, �e uwa�a�aby to za zupe�nie zrozumia�e. Wtedy spyta�, czy mia�aby co� przeciw temu, gdyby na Bo�e Narodzenie przywi�z� dzieci do domu. - Kiedy� przecie� musisz je zobaczy�. - I znowu odpowiedzia�a, �e i to dobrze rozumie. Pod nieobecno�� Erlenda pracowa�a Krystyna skrz�tnie i sposobi�a wszystko na �wi�ta. Dr�czy�o j� bardzo, �e musi teraz kr�ci� si� sama mi�dzy tymi obcymi m�czyznami i kobietami - musia�a bardzo panowa� nad sob�, kiedy rozbiera�a si� i ubiera�a w obecno�ci dw�ch dziewek s�u�ebnych, �pi�cych na rozkaz Erlenda przy niej w �wietlicy - Musia�a wpierw zawsze powtarza� sobie, �e za nic nie zosta�aby sama w wielkim domostwie, gdzie przed ni� inna kobieta spa�a z Erlendem. Czeladne dziewki we dworze by�y nie lepsze, ni� mo�na si� by�o spodziewa�. Ch�opi, dbaj�cy o dobre imi� swoich c�rek, nie chcieli ich posy�a� na s�u�b� do dworu, gdzie pan zupe�nie jawnie �y� z cudzo�o�nic� i pozwala� jej rz�dzi� domem.