12664
Szczegóły |
Tytuł |
12664 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12664 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12664 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12664 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JIM BUTCHER
Akta Harry�ego Dresdena
tom 4
Rycerz Kr�lowej
Summer Knight Book Four Of The Dresden Files
Przek�ad Anna Cichowicz
Ksi��k� t� dedykuj� wszystkim starszym siostrom wsz�dzie na �wiecie, kt�re mia�y na tyle
cierpliwo�ci, �eby nie udusi� swoich m�odszych braci, a zw�aszcza moim w�asnym siostrom,
kt�rych cierpliwo�� by�a niezmierna.
Tak wiele wam obu zawdzi�czam.
I Mamie, z powod�w tak oczywistych, �e naprawd� nie trzeba o nich m�wi�.
My�l�, �e nie od rzeczy b�dzie jednak wymieni� ciasteczka karmelowe i fotel bujany, przy
kt�rego skrzypieniu zasypia�em.
Rozdzia� 1
Deszcz �ab spad� w dniu, w kt�rym Bia�a Rada przyby�a do miasta. Wysiad�em
z niebieskiego garbusa, mojego rozklekotanego starego volkswagena, mru��c oczy w s�o�cu
pe�ni lata. Park Lake Meadow po�o�ony jest nieco na po�udnie od linii chicagowskiej kolejki
nadziemnej, sk�d niedaleko ju� do brzegu jeziora Michigan. Normalnie, nawet w czasie takich
upa��w jak ostatnio, park by�by pe�en ludzi. Tego dnia by�o tu zupe�nie pusto, je�li nie liczy�
starszej kobiety w d�ugim p�aszczu, z w�zkiem na zakupy, kt�ra truchtem przemierza�a park.
Dochodzi�o po�udnie, a moje spodnie od dresu i koszulka okaza�y si� strojem zdecydowanie zbyt
ciep�ym na t� pogod�.
Posta�em chwil�, rozgl�daj�c si�, po czym zrobi�em kilka krok�w po trawie. Wtedy co�
mokrego i mi�kkiego uderzy�o mnie w g�ow�. Wzdrygn�wszy si�, strzepn��em to z w�os�w.
Przelecia�o mi przed nosem i spad�o na ziemi�, prosto pod nogi. �aba. Niedu�a, bywaj� wi�ksze,
ta z �atwo�ci� zmie�ci�aby si� w d�oni. Przez chwil� zbiera�a si� po upadku, nast�pnie
zaskrzecza�a niewyra�nie i zacz�a si� oddala� ko�lawymi skokami.
Rozejrza�em si� i spostrzeg�em wok� na trawie inne �aby. Du�o �ab. Im g��biej wchodzi�em
w park, tym ich skrzeczenie stawa�o si� g�o�niejsze. Zobaczy�em kilka kolejnych p�az�w
lec�cych z nieba, jakby Wszechmog�cy spuszcza� je zsypem na brudn� bielizn�. �aby skaka�y
wsz�dzie. Co prawda ziemia nie by�a nimi pokryta, ale te� nie da�o si� ich nie zauwa�y�. Co
chwila s�ycha� by�o pla�ni�cie, z jakim l�dowa�a nast�pna. Ich skrzek rozbrzmiewa� jak szmer
rozm�w w zat�oczonym pomieszczeniu.
� Niesamowite, co? � odezwa� si� dziarski g�os. Zobaczy�em niewysokiego m�odzie�ca
o szerokich barach, kt�ry zbli�a� si� ku mnie pewnym krokiem. Wilko�ak Billy mia� na sobie
spodnie od dresu i ciemn� koszulk� bez nadruk�w. Jeszcze rok czy dwa lata temu ten str�j
skrywa�by jakie� dwadzie�cia kilo nadwagi, obecnie zamienione na mas� mi�niow�. Billy
z u�miechem wyci�gn�� r�k�.
� A nie m�wi�em, Harry?
� Billy � powita�em go. A� chrupn�o, kiedy u�cisn�� mi d�o�. By� naprawd� o wiele
silniejszy. � Jak tam wilcze sprawy?
� Robi si� ciekawie � odpar�. � Ostatnio na patrolach natykamy si� na wiele dziwnych
rzeczy. Takich jak to. � Gestem obj�� park. Nast�pna �aba spad�a z nieba o kilka metr�w od nas.
� Dlatego wezwali�my maga.
Patrole. Samozwa�czy str�e prawa. Batman.
� Byli tu jacy� normalni ludzie?
� Nie. Tylko paru facet�w od meteorologii z uniwersytetu. Powiedzieli, �e nad Luizjan�
przesz�o tornado, czy co� takiego, i �e �aby musia�y tu dolecie� z wiatrem.
�achn��em si�.
� Uwa�asz, �e stwierdzenie �to magia� by�oby �atwiejsze do prze�kni�cia.
� Nie martw si�. � Billy wyszczerzy� z�by. � Ju� nied�ugo kto� og�osi, �e to mistyfikacja,
mog� si� za�o�y�.
� No, no.
Wr�ci�em do samochodu i podnios�em przedni� klap�, �eby poszpera� w baga�niku.
Wyci�gn��em nylonowy plecak, a z niego dwa p��cienne woreczki. Rzuci�em jeden Billy�emu.
� Z�ap mi par� �ab i wsad� do woreczka. Billy chwyci� woreczek, marszcz�c czo�o.
� Dlaczego?
� �ebym m�g� si� przekona�, czy s� prawdziwe. Billy uni�s� brwi.
� A my�lisz, �e nie s�? Spojrza�em na niego, mru��c oczy.
� Pos�uchaj, Billy, po prostu to zr�b. Nie spa�em, nie pami�tam, kiedy ostatnio jad�em co�
ciep�ego i mam jeszcze dzisiaj kup� roboty.
� Ale dlaczego nie mia�yby by� prawdziwe? Wygl�daj� na prawdziwe.
Westchn��em ci�ko, staraj�c si� opanowa� rozdra�nienie. Ostatnio przychodzi�o mi to coraz
trudniej.
� Z wygl�du mog� by� jak prawdziwe, w dotyku mog� by� jak prawdziwe, ale mo�liwe, �e
s� konstruktem. Zbudowane z materii Nigdynigdy i o�ywione magi�. Mam nadziej�, �e tak jest.
� Czemu?
� Bo wtedy to wszystko znaczy�oby, �e jaki� znudzony elf zabawia si� sztuczkami. Czasem
to robi�.
� No dobra. A je�li s� prawdziwe?
� Je�li s� prawdziwe, to znaczy, �e co� jest nie w porz�dku.
� W jakim sensie nie w porz�dku?
� W powa�nym sensie. W sensie dziur w materii realno�ci.
� I to by�oby �le? Spojrza�em na niego.
� Tak, Billy. To by�oby �le. To by znaczy�o, �e nadchodzi co� wielkiego.
� Ale co, je�li... Straci�em cierpliwo��.
� Nie mam dzi� czasu ani ch�ci na udzielanie lekcji, wi�c si�, do cholery, zamknij.
Uni�s� d�o� w pojednawczym ge�cie.
� Ju� dobra, stary. Wszystko jedno.
Ruszy� przez park ko�o mnie, noga w nog�, zbieraj�c �aby.
� No tak, hm, mi�o ci� widzie�, Harry. Ja i ca�a paczka jeste�my ciekawi, czy zechcia�by�
wpa�� w weekend, poby� troch� z lud�mi.
Te� zgarn��em �ab� i spojrza�em na niego z pow�tpiewaniem.
� Tak? I co mia�bym robi�? U�miechn�� si� do mnie.
� Pogra� w arkana, stary. Sytuacja na froncie robi si� zabawna. Gra z przyjmowaniem r�l.
Mrukn��em jak�� monosylab�. Starsza kobieta z w�zkiem na zakupy przesz�a ko�o nas. K�ka
skrzypia�y i chwia�y si�.
� Naprawd� jest �wietnie. � Billy nie dawa� za wygran�. � Szturmujemy fortec� lorda
Malocchia, tyle �e mamy to zrobi� w przebraniu, g��bok� noc�, �eby Rada Prawdy nie
zorientowa�a si�, kim s� sprawiedliwi, kt�rzy go pokonali. Tam s� zakl�cia i demony, i smoki,
i w og�le. Interesuje ci� to?
� Za bardzo przypomina prac�.
Billy prychn��.
� Pos�uchaj, Harry. Ja wiem, �e przez t� ca�� wojn� wampir�w zrobi�e� si� troch� nerwowy.
I ponury. Ale ostatnio zdecydowanie zbyt du�o czasu sp�dzasz przyczajony w tej swojej piwnicy.
� Jaka wojna wampir�w? Billy przewr�ci� oczami.
� Plotki si� rozchodz�, Harry. Wiem, �e Czerwony Dw�r Wampir�w wypowiedzia� wojn�
magom po tym, jak zesz�ej jesieni spali�e� dom Bianki. Wiem, �e od tego czasu par� razy
pr�bowali ci� zabi�. Wiem nawet, �e Bia�a Rada ma wkr�tce zjecha� do miasta, �eby ustali�, co
robi�.
Spiorunowa�em go wzrokiem.
� Jaka Bia�a Rada? Westchn��.
� Naprawd� nie pora, �eby� robi� z siebie pustelnika, Harry. Sp�jrz na siebie. Kiedy si�
ostatnio goli�e�? Strzyg�e�? Kiedy bra�e� prysznic? Pra�e�?
Podnios�em r�k� do twarzy i poskroba�em si� po zaro�ni�tej brodzie.
� Przecie� wychodz�. Cz�sto wychodz�. Billy z�apa� nast�pn� �ab�.
� Na przyk�ad kiedy?
� Poszed�em na mecz z tob� i innymi Alfa. Billy parskn��.
� No. W styczniu, Dresden. Mamy czerwiec. Przygl�da� si� mojej twarzy, zas�piony.
� Ludzie si� o ciebie martwi�. Ja wiem, �e pracowa�e� nad jakim� projektem czy czym� tam.
Ale ten wygl�d brudnego dzikusa po prostu do ciebie nie pasuje.
Schyli�em si� po �ab�.
� Nie wiesz, o czym m�wisz.
� Wiem lepiej, ni� ci si� wydaje � odparowa�. � Chodzi o Susan, prawda? Co� jej si� sta�o
jesieni�. Co�, co ty pr�bujesz odkr�ci�. Mo�e wampiry jej co� zrobi�y. Dlatego wyjecha�a
z miasta.
Zamkn��em oczy, staraj�c si� nie zmia�d�y� �aby w d�oni.
� Zmie� temat.
Billy tupn�� i wysun�� do przodu brod�.
� Nie, Harry. Do jasnej cholery, znikasz z powierzchni ziemi, prawie si� nie pokazujesz
w biurze, nie odpowiadasz na telefony, nie otwierasz drzwi. Jeste�my twoimi przyjaci�mi
i martwimy si� o ciebie.
� Nic mi nie jest � oznajmi�em.
� Kiepsko k�amiesz. Chodz� s�uchy, �e Czerwoni umacniaj� si�y w mie�cie. �e proponuj�
swoim fanom pe�n� wampiryzacj�, je�li kt�ry� z nich ci� pokona.
� Niech to szlag � mrukn��em. Rozbola�a mnie g�owa.
� Teraz nie jest dobra pora, �eby� przebywa� sam poza domem. Nawet w dzie�.
� Nie potrzebuj� nia�ki, Billy.
� Harry, przecie� ci� znam. Wiem, �e potrafisz rzeczy, kt�rych inni nie potrafi�, ale nie jeste�
przez to Supermanem. Ka�dy czasem potrzebuje pomocy.
� Nie ja. Nie teraz. � Wepchn��em �ab� do woreczka i podnios�em nast�pn�. � Nie mam na
to czasu.
� A w�a�nie. Co� mi si� przypomnia�o. � Billy wyci�gn�� z kieszeni dresu z�o�on� kartk�
i przeczyta�. � Masz spotkanie z klientk� o trzeciej.
Zamruga�em powiekami.
� Co?
� Wpad�em do twojego biura i ods�ucha�em wiadomo�ci. Pani Sommerset pr�bowa�a si�
z tob� skontaktowa�, wi�c zadzwoni�em do niej i um�wi�em ci� na spotkanie.
Poczu�em, �e zn�w przestaj� nad sob� panowa�.
� Co zrobi�e�?
Billy wygl�da� na wkurzonego.
� Twoj� poczt� te� sprawdzi�em. W�a�ciciel biura da� ci wym�wienie. Je�li nie zap�acisz
w ci�gu tygodnia, wywali ci�.
� Co, u diab�a, daje ci prawo, �eby� szpera� w moim biurze, Billy? Albo dzwoni� do moich
klient�w?
Zbli�y� si� o krok, patrz�c gniewnie. Musia�em si� skoncentrowa� na jego nosie, aby unikn��
spojrzenia w oczy.
� Spu�� z tonu, Harry. Jestem twoim popieprzonym przyjacielem. Powiniene� si� cieszy�, �e
pomagam ci ratowa� tw�j interes.
� I tu masz cholern� racj�, to jest m�j interes � odpali�em. Kobieta z w�zkiem na zakupy
kr��y�a w pobli�u, widzia�em j� k�tem oka, s�ysza�em skrzypienie k�ek, kiedy znalaz�a si� za
mn�. � M�j. To znaczy, �e nie tw�j.
Wysun�� lekko szcz�k�.
� �wietnie. Tylko gdzie si� zaszyjesz, je�eli z tej twojej nory te� ci� eksmituj�? � Roz�o�y�
r�ce. � M�j Bo�e, stary! Nie musz� by� magiem, �eby dostrzec, jak kto� si� stacza po r�wni
pochy�ej. Ty cierpisz i potrzebujesz pomocy. D�gn��em go palcem w pier�.
� Nie, Billy. Nie potrzebuj� wi�cej pomocy. Nie musz� nia�czy� bandy dzieciak�w, kt�rym
si� wydaje, �e skoro nauczy�y si� jednej sztuczki, s� gotowe walczy� z ca�ym �wiatem. Nie chc�
si� martwi�, �e wampiry, nie mog�c dopa�� mnie, dopadn� moich znajomych. Nie chc� si�
zastanawia�, komu jeszcze stanie si� krzywda, je�li ja spieprz� spraw�. � Si�gn��em po �ab�,
a cofaj�c r�k�, wyrwa�em Billy�emu woreczek. � Nie potrzebuj� was.
Wtedy w�a�nie pad� cios. Nie by�a to finezyjna pr�ba zab�jstwa. Ma�y, czarny pikap z rykiem
silnika wjecha� przez kraw�nik do parku o nieca�e pi��dziesi�t metr�w od nas. Zako�ysa� si�,
bior�c zakr�t, opony wyry�y bruzdy w spalonym s�o�cem trawniku. Znad tylnej klapy zwiesza�o
si� dw�ch facet�w w czerni, w ciemnych okularach przeciws�onecznych i czarnych kaskach
narciarskich. Bro� te� mieli stosown� � pistolety automatyczne typu Mini Uzi.
� Do ty�u! � krzykn��em, praw� r�k� chwytaj�c Billy�ego i odpychaj�c go za siebie.
Jednocze�nie potrz�sn��em lew� r�k�, na kt�rej mia�em bransolet� z tarczami przypominaj�cymi
�redniowieczne. Unios�em j� w stron� ci�ar�wki, zgromadzi�em swoj� wol� i skupi�em
w przezroczyst�, po�yskliw� p�kul�, kt�ra rozpostar�a si� pomi�dzy mn� a nacieraj�cym
samochodem. Ci�ar�wka stan�a jak wryta. Uzbrojeni faceci natychmiast wymierzyli pistolety
mniej wi�cej we mnie i opr�nili magazynki, czemu towarzyszy� jeden nieprzerwany huk. Kule,
�wiszcz�c i sycz�c, przelatywa�y we wszystkich kierunkach, odbite rykoszetem od tarczy,
z kt�rej posypa�y si� iskry. Bransoleta rozgrza�a si� nieprzyjemnie, a energia utrzymuj�ca tarcz�
napr�y�a si� do granic. Stara�em si� tak ustawia� tarcz�, by kierowa� odbite kule w powietrze.
B�g jeden wie, gdzie lecia�y, mia�em tylko nadziej�, �e nie trafi� w przeje�d�aj�cy samoch�d czy
przypadkowego przechodnia.
Pistolety szcz�kn�y pusto. Obaj strzelcy, szarpi�cymi ruchami �wiadcz�cymi o braku
profesjonalizmu, zacz�li prze�adowywa�.
� Harry! � krzykn�� Billy.
� Nie teraz!
� Ale...
Opu�ci�em tarcz� i unios�em praw� r�k� � energia p�ynie z prawej strony. Srebrny pier�cie�,
kt�ry nosz� na palcu wskazuj�cym, jest tak skonstruowany, �e gromadzi ka�dy okruch energii
kinetycznej, kiedy tylko rusz� r�k�. Nie korzysta�em z pier�cienia od miesi�cy, wi�c zebra�a si�
w nim pot�na si�a ra�enia, kt�rej raczej nie o�mieli�bym si� u�y� przeciwko napastnikom. Taka
moc mog�aby kt�rego� z nich zabi�, a ju� na pewno rozjuszy�. Tym ch�tniej nafaszerowaliby
mnie kulami. Poza tym Bia�a Rada nie jest przychylna temu, kto pogwa�ci pierwsze prawo magii:
Nie zabijaj. Ju� raz mu si� sprzeniewierzy�em i nie powinno si� to zdarzy� znowu.
Zacisn��em z�by, skierowa�em cios obok strzelc�w i uruchomi�em pier�cie�. Czysta moc,
niewidoczna, ale wyczuwalna, �mign�a w powietrzu i ugodzi�a pierwszego z napastnik�w. Jego
w�asny automat waln�� go w pier�, p�d zdar� mu z twarzy okulary i rozszarpa� ubranie, a jego
samego wyrzuci� z ci�ar�wki i cisn�� na ziemi� po przeciwnej stronie.
Drugi z napastnik�w oberwa� s�abiej. Si�a p�du zawadzi�a o jego rami� i g�ow�. Utrzyma�
pistolet, ale straci� okulary, kt�re porwa�y ze sob� mask� narciarsk�. Ukaza�a si� twarz ch�opca
tak m�odego, �e z pewno�ci� nie mia� jeszcze prawa g�osu. Zamruga� o�lepiony nag�ym �wiat�em
i niezbornie doko�czy� �adowa� bro�.
� Dzieciaki � warkn��em, unosz�c zn�w tarcz�. � Nasy�aj� na mnie dzieciaki. Niech ich
wszyscy diabli.
Wtedy co� sprawi�o, �e w�osy na karku stan�y mi d�ba, jakby chcia�y unie�� mnie w g�r�.
Kiedy dzieciak ponownie otworzy� ogie�, obejrza�em si� przez rami�.
Starsza kobieta z w�zkiem na zakupy przystan�a jakie� cztery metry za mn�. Teraz mog�em
dostrzec, �e nie jest tak stara, jak mi si� zdawa�o. Spod postarzaj�cej charakteryzacji b�ysn�y
zimne, ciemne oczy. R�ce mia�a m�ode i g�adkie. Z dna w�zka wyci�gn�a obrzyna i machn�a
nim w moj� stron�.
Seria z automatu wali�a w tarcz� i nic wi�cej nie mog�em zrobi�, by j� powstrzyma�.
Gdybym mia� u�y� magii, �eby zmierzy� si� z trzecim napastnikiem, straci�bym koncentracj�,
a wraz z ni� tarcz�. Ch�opak na ci�ar�wce by� wprawdzie niedo�wiadczonym strzelcem, ale plu�
tak� ilo�ci� o�owiu, �e pr�dzej czy p�niej bym oberwa�.
Z drugiej strony, gdyby przebrana kobieta trafi�a mnie z tej odleg�o�ci, nawet nie by�oby po
co wzywa� pogotowia. Nadawa�bym si� wy��cznie do kostnicy.
Kule grzmoci�y w tarcz� i nie pozostawa�o nic innego, jak tylko obserwowa� napastniczk�,
kt�ra sk�ada�a si� do strza�u. By�em w potrzasku, a wraz ze mn� i Billy.
On jednak nie tkwi� nieruchomo. Zdejmowa� w�a�nie koszulk�, pod kt�r� pr�y�y si� mi�nie
� p�askie, twarde mi�nie lekkoatlety. Inne ni� z rozmys�em rze�bione mi�nie ci�arowca.
Skoczy� ku nieznajomej, w locie �ci�gaj�c spodnie. Nie mia� bielizny.
Poczu�em przep�yw magii, kt�r� pos�u�y� si� Billy. Wyrazistej, precyzyjnej,
skoncentrowanej. W tym, co robi�, nie by�o nic z rytua�u, nie by�o powolnego gromadzenia mocy,
by j� potem uwolni�. Ruch zatar� jego sylwetk� i w mgnieniu oka Billy golas zamieni� si�
w Billy�ego wilka. Wielka bestia o ciemnym futrze spad�a na napastniczk�, k�y rozdar�y r�k�
trzymaj�c� zamek strzelby.
Kobieta krzykn�a i wyszarpn�a r�k�, palce ocieka�y szkar�atn� krwi�. Zamierzy�a si� na
Billy�ego strzelb� jak pa�k�. Momentalnie si� odwr�ci�, przyjmuj�c cios na barki. Zawarcza�.
Szybki jak b�yskawica, zaatakowa� drug� r�k� kobiety i bro� potoczy�a si� na ziemi�. Kobieta
wrzasn�a znowu, cofaj�c r�k�.
Nie by�a istot� ludzk�.
Jej r�ce i ramiona wyd�u�y�y si�, podobnie jak z�by. Paznokcie sta�y si� obrzydliwymi,
zakrzywionymi pazurami, kt�rymi rozora�a pysk wilka. Rozleg� si� skowyt b�lu zmieszany
z warczeniem. Billy przetoczy� si� na bok, d�wign�� na nogi i zacz�� kr��y�, staraj�c si� zmusi�
t� kobiet� nie kobiet�, by odwr�ci�a si� ty�em do mnie.
Ch�opak na ci�ar�wce zn�w wystrzeli� ca�y magazynek. Przesta�em si� os�ania� tarcz�
i rzuci�em si� w prz�d, by chwyci� strzelb�. Z�apa�em j�, krzycz�c:
� Billy, dalej!
Wilk uskoczy� w bok, a kobieta znalaz�a si� twarz� w twarz ze mn�. Jej wykrzywione rysy
pe�ne by�y w�ciek�o�ci, usta, z kt�rych wystawa�y k�y, ocieka�y �lin�.
Wycelowa�em w brzuch i poci�gn��em za spust. Strzelba rykn�a, si�a odrzutu ugodzi�a mnie
mocno w rami�. My�liwska dziesi�tka, mo�e nawet gwint�wka. Kobieta wrzasn�a, zgi�a si�
wp�, zatoczy�a i upad�a do ty�u. Nie le�a�a d�ugo. Prawie natychmiast wsta�a. Czerwie� rozla�a
si� po strz�pach jej sukienki, twarz zupe�nie ju� zatraci�a ludzkie cechy. Przebieg�a ko�o mnie do
ci�ar�wki i wskoczy�a na platform�. Strzelec zaci�gn�� swojego partnera do samochodu,
kierowca uruchomi� silnik. Ziemia trysn�a spod k�, ci�ar�wka, ko�ysz�c si�, wyjecha�a na
jezdni� i wmiesza�a si� w ruch uliczny. Przez chwil� patrzy�em w �lad za ni�, ci�ko dysz�c.
Opu�ci�em bro� i spostrzeg�em, �e jakim� cudem wci�� trzymam w lewej r�ce �ab�. Wierci�a
si� i walczy�a w spos�b sugeruj�cy, �e jestem bliski zmia�d�enia jej, wi�c spr�bowa�em
rozlu�ni� uchwyt, nie wypuszczaj�c jej jednak z r�ki. Rozejrza�em si� za Billym. Wilk podszed�
do swoich porzuconych spodni dresowych, zadygota�, po czym z powrotem sta� si� go�ym
m�odym cz�owiekiem. Przez twarz, r�wnolegle do linii szcz�ki, bieg�y dwie d�ugie szramy,
z kt�rych krew �cieka�a na szyj�. Napi�cie mi�ni by�o jedyn� oznak� odczuwania b�lu.
� Jak tam? W porz�dku? � zapyta�em. Przytakn�� i wci�gn�� na siebie spodnie i koszulk�.
� Co to, u diab�a, by�o?
� Ghoul � odpar�em. � Prawdopodobnie z klanu LaChaise. Wsp�dzia�aj� z Czerwonym
Dworem i nie przepadaj� za mn�.
� Dlaczego za tob� nie przepadaj�?
� Narobi�em im par� razy k�opot�w.
Billy uni�s� brzeg koszulki do twarzy, aby powstrzyma� krwawienie.
� Nie spodziewa�em si� pazur�w.
� Widzisz, jakie sprytne.
� Ghoul, hm. Nie �yje?
Pokr�ci�em g�ow�.
� S� jak karaluchy. Prawie nic im nie jest w stanie zaszkodzi�. Mo�esz i��?
� Tak.
� To dobrze. Zmywajmy si� st�d.
Ruszyli�my do mojego garbusa. Po drodze podnios�em woreczek z �abami i zacz��em je
wytrz�sa� na ziemi�. Wypu�ci�em razem z nimi t�, kt�rej o ma�o nie zgniot�em, i wytar�em r�k�
o traw�. Billy zerkn�� na mnie zdziwiony.
� Dlaczego je wypuszczasz?
� Bo s� prawdziwe.
� Sk�d wiesz?
� Jedna zesra�a mi si� na r�k�.
Wpu�ci�em Billy�ego do samochodu, po czym sam wsiad�em. Wygrzeba�em spod siedzenia
apteczk� i poda�em mu. Billy przy�o�y� do twarzy gaz�, przygl�daj�c si� �abom.
� Czyli sprawy maj� si� �le?
� Niestety � potwierdzi�em.
Po chwili milczenia powiedzia�em:
� Uratowa�e� mi �ycie. Wzruszy� ramionami.
� Wi�c mam spotkanie o trzeciej, tak? Jak nazwisko? Sommerset?
Spojrza� na mnie. Stara� si� zachowa� powag�, ale oczy mu si� �mia�y.
� Yhm.
Podrapa�em si� po brodzie, kiwaj�c g�ow�.
� By�em ostatnio rozkojarzony. Mo�e powinienem si� najpierw umy�.
� By�oby nie�le � przyzna� Billy. Westchn��em.
� Czasem osio� ze mnie. Billy roze�mia� si�.
� Czasem. Jeste� cz�owiekiem, jak ka�dy z nas. Uruchomi�em silnik. Zaj�cza� troch�, ale
nak�oni�em garbusa, �eby o�y�. Wtedy co� uderzy�o w przedni� klap� z g�uchym odg�osem.
I jeszcze raz. Potem nast�pi�o kolejne ci�kie uderzenie, tym razem w dach.
Poczu�em gwa�towny zawr�t g�owy, nagle zrobi�o mi si� s�abo i musia�em chwyci� si�
kierownicy. Z oddali dobieg� g�os Billy�ego, pytaj�cy, czy nic mi nie jest. Na zewn�trz moc
k��bi�a si� niespokojnie w powietrzu pe�nym zak��ce�. Si�y magii zazwyczaj poruszaj� si�
wed�ug przejrzystego, uporz�dkowanego schematu, teraz nagle zawirowa�y w szale�czym
chaosie.
Postara�em si� odepchn�� od siebie uczucie s�abo�ci i z wysi�kiem otworzy�em oczy. �aby
lecia�y z nieba. Nie pojedynczo, od czasu do czasu, ale tak g�sto, �e a� niebo pociemnia�o.
Nieszcz�sne stworzenia uderza�y z si�� gradu, rozbryzguj�c si� na betonie, na klapie samochodu.
Jedna z �ab waln�a mocno w przedni� szyb�, na kt�rej pojawi�a si� siateczka p�kni��.
Wrzuci�em bieg i pomkn�li�my przed siebie. Po kilkuset metrach wydostali�my si� poza zasi�g
tego deszczu z innego �wiata.
Oddychali�my szybko. Billy mia� racj�. Deszcz �ab oznacza�, �e dzieje si� co� powa�nego,
w sensie magicznym. Bia�a Rada przyb�dzie wieczorem do miasta, by om�wi� kwesti� wojny. Ja
mam si� spotka� z klientk�, a wampiry najwyra�niej podnios�y stawk�, o�mielaj�c si� uderzy� we
mnie tak otwarcie jak nigdy dot�d.
W��czy�em wycieraczki. Krew p�az�w rozmazywa�a si� na p�kni�tej szybie w purpurowe
smugi.
� Dobry Bo�e � westchn�� Billy.
� Tak � powiedzia�em. � Nie kijem go, to pa�k�.
Rozdzia� 2
Podrzuci�em Billy�ego do jego mieszkania w pobli�u kampusu uniwersyteckiego. Nie
s�dzi�em, �eby ghoul m�g� sta� si� przedmiotem raportu policyjnego, ale na wszelki wypadek
star�em �lady palc�w z obrzyna. Billy zawin�� bro� w r�cznik, kt�ry wozi�em na tylnym
siedzeniu garbusa, i obieca�, �e si� jej pozb�dzie. Jego dziewczyna, Georgia, wiotka pannica
o g�ow� wy�sza od niego, czeka�a na balkonie ubrana w ciemne szorty i purpurowy stanik bikini,
hojnie szafuj�c widokiem imponuj�co opalonego cia�a. Wygl�da�a pon�tnie i emanowa�a
pewno�ci� siebie. Rany, jak te dzieciaki wydoro�la�y.
Gdy Billy wysiad�, Georgia spojrza�a gro�nie znad ksi��ki, a jej nozdrza zadrga�y. Znik�a we
wn�trzu domu, po czym ukaza�a si� w drzwiach, z apteczk� w r�ku. Zerkn�a na samoch�d i na
jej twarzy odmalowa� si� niepok�j. Skin�a mi g�ow�. Pomacha�em, staraj�c si� wygl�da�
sympatycznie. Po minie Georgii zorientowa�em si�, �e wyszed�em tylko na chama. Weszli do
mieszkania, a ja odjecha�em czym pr�dzej, zanim kto� zechcia�by wda� si� ze mn� w pogaw�dk�.
Po chwili zjecha�em na bok i zgasi�em silnik. Rzuci�em okiem na swoje odbicie we
wstecznym lusterku garbusa.
Dozna�em szoku. Wiem, �e to brzmi g�upio, ale nie mam w domu luster. Zbyt wiele istot
mo�e u�y� lustra jako okna, a nawet drzwi, a tego ryzyka chcia�em za wszelk� cen� unikn��. Nie
patrzy�em w lustro od tygodni.
Wygl�da�em jak wrak. Bardziej ni� zwykle.
Mam poci�g��, szczup�� twarz o kanciastych rysach. Do moich prawie czarnych w�os�w
pasuj� ciemne oczy. Teraz pod oczami mia�em sinoszare kr�gi. Bardzo g��bokie. Rysy twarzy,
tam gdzie nie pokrywa� ich wielomiesi�czny zarost, by�y ostre jak kraw�dzie karty kredytowej.
W�osy uros�y mi d�ugie i spl�tane. Nie takie jak u seksownego, m�odego gwiazdora rocka.
Raczej jak u w��cz�gi, kt�rego si�� wlecze si� do fryzjera. Nie by�y nawet symetryczne, bo
z jednej strony zosta�y upalone do go�ej sk�ry, kiedy wraz z pizz� dostarczono mi niewielki
�adunek wybuchowy. Wtedy, gdy jeszcze sta� mnie by�o na zam�wienie pizzy. Mia�em blad�,
wr�cz ziemist� cer�. Wygl�da�em jak �mier� na ostatnich nogach, pod warunkiem �e kto�
sk�oni�by �mier� do wzi�cia udzia�u w Maratonie Bosto�skim. By�em zm�czony. Wypalony.
Zu�yty.
Usiad�em g��biej w fotelu.
Nie cierpi� si� myli�. Jednak musia�em przyzna�, �e Billy i wilko�aki (s�owo daj�, brzmi to
jak nazwa kiepskiego zespo�u rockowego) mieli racj�. Spr�bowa�em sobie przypomnie�, kiedy
ostatnio by�em u fryzjera i si� goli�em. Prysznic bra�em w zesz�ym tygodniu. Czy na pewno?
Potar�em twarz dr��cymi d�o�mi. Dni i noce ostatnio zlewa�y si� w jedno. Sp�dza�em czas
w laboratorium, prowadz�c badania dwadzie�cia cztery godziny na dob�, siedem dni w tygodniu.
Laboratorium mie�ci si� w piwnicy pod suteren�, w kt�rej mieszkam � wilgotne kamienie, brak
okien. Zak��cenie rytmu snu i czuwania. Ba! Zupe�nie sobie odpu�ci�em rozr�nianie dnia od
nocy. Zbyt wiele mia�em do przemy�lenia, �eby zwraca� uwag� na przyziemne szczeg�y.
Mniej wi�cej dziewi�� miesi�cy wcze�niej o ma�o nie doprowadzi�em do �mierci swojej
dziewczyny. Mo�e nawet gorzej ni� do �mierci.
Kiedy si� spotkali�my, Susan Rodriguez pracowa�a jako reporterka w ��rodkowozachodnich
Arkanach�. W przeciwie�stwie do wi�kszo�ci ludzi nigdy nie kwestionowa�a istnienia zjawisk
nadnaturalnych. Wygrzebywa�a ka�dy szczeg�, ka�d� histori�, ka�dy okruch dowodu, by
podnie�� poziom powszechnej �wiadomo�ci co do tych spraw. W ko�cu posz�a za mn� na bal do
wampir�w.
I potwory j� dopad�y.
W tej kwestii Billy r�wnie� mia� racj�. Wampiry z Czerwonego Dworu odmieni�y j�, czy te�,
stosowniej b�dzie powiedzie�, zainfekowa�y. Cho� formalnie nadal by�a istot� ludzk�, zara�ona
zosta�a ich makabrycznym pragnieniem. Gdyby je zaspokoi�a, sta�aby si� jednym z nich,
potworem cia�em i dusz�. Jaka� jej cz�� musia�aby przy tym umrze�.
To dlatego prowadzi�em badania. Szuka�em czego�, co mog�oby jej pom�c. Chcia�em
stworzy� szczepionk� albo znale�� inny spos�b. Co�. Cokolwiek.
Poprosi�em j� o r�k�. Odm�wi�a. Potem wyjecha�a z miasta. Prowadzi�a nadal swoj�
kolumn� w �Arkanach�, przysy�aj�c artyku�y do redakcji. Czytywa�em je, wi�c wiedzia�em
przynajmniej, �e �yje. Poprosi�a mnie, �ebym jej nie szuka�, i nie szuka�em. Nie b�d�, dop�ki nie
znajd� sposobu na wydobycie jej z bagna, w jakie j� wp�dzi�em. Musi by� co�, co mog� zrobi�.
Musi by�. Musi.
Pochyli�em g�ow�, grymas �ci�gn�� mi twarz tak, �e mi�nie skurczy�y si� w piek�cym b�lu.
W piersiach czu�em ucisk, ca�e cia�o zdawa�o si� spala� w bezu�ytecznym, bezsilnym ogniu.
Jestem magiem. Powinienem by� w stanie ochroni� Susan. Powinienem by� w stanie j�
uratowa�. Powinienem umie� jej pom�c. Powinienem by� m�drzejszy, powinienem by� szybszy,
powinienem by� lepszy.
Powiniene� by� jej powiedzie�, �e j� kochasz, zanim by�o za p�no. Prawda, Harry?
Stara�em si� nie p�aka�. Opanowa�em si� si�� woli, dzi�ki wieloletniej nauce, do�wiadczeniu,
samodyscyplinie. P�acz nic by mi nie da�. Nie przybli�y�by mnie ani troch� do celu, jakim jest
znalezienie lekarstwa dla Susan.
By�em tak cholernie zm�czony.
Ukry�em twarz w d�oniach. Nie chcia�em, by kto� zobaczy� mnie w rozpaczy.
D�ugo trwa�o, zanim doszed�em do siebie. Nie jestem pewien, ile, ale cie� si� przesun��
i pra�y�em si� teraz w samochodzie, pomimo opuszczonych szyb. Musia�o by� dobrze po
po�udniu.
Doszed�em do wniosku, jasnego jak s�o�ce, �e g�upio tak siedzie� na ulicy i da� si� znale��
bandytom naj�tym przez wampiry. By�em zm�czony, brudny i g�odny, ale nie mia�em pieni�dzy,
�eby sobie kupi� co� do jedzenia, ani czasu, �eby wr�ci� do domu na zup�. Musia�em przecie�
zd��y� na spotkanie z pani� Sommerset.
To spotkanie by�o mi potrzebne. W tym te� Billy si� nie myli�. Je�li nie zaczn� zarabia�,
strac� i biuro, i mieszkanie. A nie da si� prowadzi� bada�, mieszkaj�c w kartonowym pudle na
ulicy.
Zatem czas zacz�� dzia�a�. Przeczesa�em palcami szop� w�os�w, z marnym skutkiem,
i ruszy�em w kierunku biura. Mijany zegar zasygnalizowa�, �e jestem ju� par� minut sp�niony
na spotkanie. Do tego jeszcze m�j wygl�d � czy� klientka nie b�dzie pod wra�eniem? Sz�o mi po
prostu coraz lepiej tego dnia.
Moje biuro znajduje si� w �r�dmie�ciu. Budynek nie jest imponuj�cy, ale i tak za dobry dla
kogo� takiego jak ja w obecnym stanie.
Podstarza�y portier przyjrza� mi si� uwa�nie, mia�em szcz�cie, �e mnie pami�ta�. Jaki� nowy
najprawdopodobniej wykopa�by mnie bez mrugni�cia okiem. Z u�miechem skin��em mu g�ow�,
staraj�c si� przybra� wygl�d cz�owieka interesu.
W drodze do schod�w min��em wind�. Kartka na drzwiach informowa�a o awarii. Winda nie
by�a ju� taka jak przedtem, od kiedy ogromny skorpion rozdar� sufit kabiny i kto� poderwa�
wind� w g�r� szybu podmuchem wiatru, by zmia�d�y� skorpiona o dach. Nast�pnie winda
spad�a, co spowodowa�o zniszczenia w ca�ym budynku, wi�c z powodu strat podniesiono czynsz.
Tak w ka�dym razie s�ysza�em. No co? To m�g� by� kto� inny. Dobra, mo�e nie ortodonta
z trzeciego ani nie psychiatra z pi�tego. Prawdopodobnie nie agencja ubezpieczeniowa z sz�stego
i nie ksi�gowy z �smego. By� mo�e nie prawnicy z ostatniego pi�tra. By� mo�e. Ale kiedy
wydarza si� katastrofa, nie zawsze musi w tym by� moja wina.
W ka�dym razie nikt mi nie mo�e niczego udowodni�.
Otworzy�em drzwi na klatk� schodow� i wszed�em na czwarte pi�tro, na kt�rym znajduje si�
moje biuro. Id�c do drzwi, s�ysza�em w korytarzu ciche odg�osy firmy konsultingowej zajmuj�cej
wi�kszo�� powierzchni na tym pi�trze.
Napis na drzwiach z mlecznego szk�a g�osi�: Harry Dresden � mag. Wyci�gn��em r�k�, �eby
otworzy� drzwi. Kiedy moje palce znalaz�y si� w odleg�o�ci kilku centymetr�w od klamki,
przeskoczy�a iskra. Poczu�em niewielkie, ale ostre, nieprzyjemne kopni�cie.
Zatrzyma�em si�. Nawet w budynku przepe�nionym pr�dem zmiennym nie mia�o prawa by�
tak zimne i suche. Mo�e i jestem paranoikiem, ale nic tak ostrzegawczo nie dzia�a na cz�owieka
jak zamach na jego �ycie w bia�y dzie�. Zn�w skoncentrowa�em si� na bransolecie, odwo�uj�c
si� do przeczu�, jakie mia�em, by przygotowa� tarcz�, na wypadek gdybym jej potrzebowa�.
Drug� r�k� pchn��em drzwi biura.
Zazwyczaj w moim biurze panuje porz�dek. W ka�dym razie nie pami�tam, �eby
kiedykolwiek wygl�da�o tak niechlujnie. Bior�c pod uwag�, jak niewiele w nim ostatnio
bywa�em, zakrawa�o na niesprawiedliwo��, �e wygl�da a� tak okropnie. Stolik przy drzwiach, na
kt�rym wyk�adam broszury o tytu�ach Magia dla pocz�tkuj�cych albo Jak zosta� magiem �
zapytaj fachowca, sta� krzywo pod �cian�. Broszury wala�y si� na blacie i na pod�odze.
Wyczu�em zapach przypalonej kawy, pewnie zapomnia�em wy��czy�. A niech to... Biurko
pokrywa�a ple�� lu�nych kartek. Kilka szuflad w kartotece by�o wysuni�tych, akta le�a�y na
wierzchu lub stercza�y wetkni�te byle jak. Wentylator pod sufitem wirowa�, trzeszcz�c przy
ka�dym obrocie.
Kto� jednak najwyra�niej usi�owa� zaprowadzi� tu nieco �adu. Moja poczta le�a�a porz�dnie
posortowana na trzy kupki. Oba metalowe kosze na papiery by�y podejrzanie puste. A wi�c Billy
i jego dru�yna.
Na ruinach mojego biura sta�a kobieta niezwyk�ej urody. Dla takich kobiet m�czy�ni gotowi
s� zabija� przyjaci� i wszczyna� wojny. Sta�a przy biurku, zwr�cona do drzwi, ze
skrzy�owanymi ramionami i biodrem wysuni�tym w bok. Mia�a sceptyczny wyraz twarzy. Jej
w�osy by�y bia�e. Nie jasnoblond, nie platynowe. Bia�e jak �nieg, jak najprzedniejszy marmur,
upi�te jak sp�tana chmura, ods�ania�y smuk�� szyj�. Nie mam poj�cia, jak przy tych w�osach jej
sk�ra mog�a wygl�da� blado, ale tak w�a�nie by�o. Jej usta miary barw� zmro�onych morw,
wr�cz szokuj�c� wobec g�adkiej, pi�knej twarzy. Ciemnozielone oczy przybra�y ton niebieski,
kiedy przechyli�a g�ow� i spojrza�a na mnie. Nie by�a stara. Nie by�a m�oda. By�a wy��cznie
osza�amiaj�ca.
Usilnie stara�em si�, �eby szcz�ka nie opad�a mi do samej pod�ogi, i zmusi�em m�zg do
dzia�ania, notuj�c szczeg�y stroju nieznajomej. Ubrana by�a w ciemnoszary kostium skrojony
nienagannie. Sp�dnica ods�ania�a nogi akurat na tyle, by nie da�o si� nie patrze�, a obcasy
ciemnych pantofli mia�y akurat tak� wysoko��, �eby zacz�a dzia�a� wyobra�nia. Pod �akietem
mia�a porcelanowo bia�� bluzk� z tr�jk�tnym dekoltem, dok�adnie na tyle g��bokim, �eby
przysz�a mi ochota zobaczy�, jak bierze g��boki wdech. Opale oprawne w srebro po�yskiwa�y
w jej uszach i na szyi, l�ni�c t�cz� kolor�w, jakich nie spodziewa�bym si� po opalach � nazbyt
wiele purpury, fioletu i ciemnego b��kitu. Lakier na paznokciach opalizowa� tak samo.
Poczu�em wo� jej perfum, dzik� i g��bok�, ci�k� i s�odk� jak orchidee. Moje serce bi�o
w przyspieszonym rytmie, a kierowana testosteronem cz�� m�zgu kaza�a �a�owa�, �e nie dane
mi by�o si� wyk�pa�. Albo ogoli�. �ebym przynajmniej nie mia� na sobie spodni od dresu...
Na jej wargach zaigra� u�mieszek, a jedna jasna brew unios�a si� lekko. Nic nie m�wi�c,
kobieta pozwala�a mi si� gapi�.
Jedno by�o pewne � tego typu kobieta przynajmniej ma pieni�dze. Mn�stwo pieni�dzy.
Pieni�dzy, kt�rych m�g�bym u�y�, �eby zap�aci� czynsz, zrobi� zakupy spo�ywcze, mo�e nawet
roztrwoni� troch� i naby� taczki, kt�re by�yby pomocne przy sprz�taniu mieszkania. Przez
mgnienie oka waha�em si�, rozpatruj�c kwesti�, czy w pe�ni wykwalifikowanemu magowi,
cz�onkowi Bia�ej Rady, przystoi a� tak interesowa� si� pieni�dzmi. Szybko podj��em decyzj�.
Do diab�a z nadzwyczajnymi kosmicznymi mocami. Mam p�atno�ci.
� Hm, rozumiem, �e pani Sommerset � wykrztusi�em w ko�cu. Ale� ja jestem szarmancki.
�eby dope�ni� wra�enia, powinienem si� jeszcze o co� potkn��. � Harry Dresden to ja.
� Widz�, �e si� pan sp�ni� � odpar�a. G�os pani Sommerset pasowa� do ubioru. By� g��boki,
sugestywny, kulturalny. Z lekkim akcentem, kt�rego nie potrafi�em rozpozna�. Mo�e
europejskim. W ka�dym razie interesuj�cym. � Pa�ski asystent poinformowa� mnie, kiedy mam
przyby�. Nie lubi�, by kazano mi czeka� pod drzwiami, wi�c pozwoli�am sobie wej��. � Zerkn�a
na moje biurko, potem zn�w na mnie. � I prawie tego �a�uj�.
� No tak. Nie wiedzia�em, �e pani przyjdzie a� do... hm... � Rozejrza�em si� po biurze, zbity
z tropu, i zamkn��em za sob� drzwi. � Wiem, �e nie wygl�da to profesjonalnie.
� W�a�nie.
Podszed�em do jednego z krzese� przeznaczonych dla klient�w i po�piesznie zrzuci�em, co na
nim le�a�o.
� Prosz� spocz��. Napije si� pani kawy albo czego� innego?
� Warunki ur�gaj� higienie. Czemu mia�abym ryzykowa�?
Usiad�a wyprostowana na brze�ku krzes�a, wiod�c za mn� oczami, kiedy zajmowa�em
miejsce po drugiej stronie biurka. Czu�em ch��d i ci�ar tego spojrzenia.
� Nale�y pani do os�b, kt�re podejmuj� ryzyko? � spyta�em, marszcz�c brwi.
� Lubi� si� zabezpieczy� � mrukn�a. � We�my na przyk�ad pana, panie Dresden. Przysz�am
tu dzi�, aby zadecydowa�, czy powinnam, czy te� nie, postawi� wiele na pa�skie umiej�tno�ci. �
Przerwa�a na chwil�. � Jak dot�d, nie sprawi� pan wra�enia solidnego cz�owieka � doda�a.
Opar�em �okcie na biurku i zetkn��em czubki palc�w.
� No tak. Wiem, �e przez to wszystko wygl�dam prawdopodobnie jak...
� Cz�owiek zdesperowany? � zasugerowa�a. � Kto�, kto jest obsesyjnie zaprz�tni�ty innymi
sprawami. � Wskaza�a g�ow� na sterty kopert na biurku. � Kto�, kto wkr�tce straci lokal, je�li nie
sp�aci zad�u�enia. My�l�, �e potrzebuje pan pracy. � Zacz�a si� zbiera�. � Ale skoro brakuje
panu umiej�tno�ci, �eby zadba� o tak drobne kwestie, w�tpi�, czy na co� mi si� pan przyda.
� Prosz� zaczeka� � powiedzia�em, wstaj�c. � Prosz�. Przynajmniej niech wolno mi b�dzie
wys�ucha�... Je�li uznam, �e mog� pani pom�c...
Unios�a podbr�dek i przerwa�a mi bez trudu:
� Ale nie w tym rzecz, nieprawda�? � spyta�a. � Rzecz w tym, czy ja uznam, �e mo�e mi pan
pom�c. Nie zaprezentowa� pan nic, co by sk�ania�o mnie do przypuszczenia, �e pan potrafi. �
Przerwa�a i usiad�a z powrotem. � A przecie�...
Ja te� usiad�em.
� Przecie�?
� S�ysza�am co�, panie Dresden, o ludziach z pa�skimi umiej�tno�ciami. O umiej�tno�ci
patrzenia w oczy.
Przechyli�em g�ow�.
� Nie nazwa�bym tego umiej�tno�ci�. To si� po prostu zdarza.
� Przecie� pan potrafi patrze� w oczy i widzie� przez nie? Nazywacie to spojrzeniem w g��b
duszy, prawda?
Z rezerw� skin��em g�ow� i zacz��em dodawa� do siebie poszczeg�lne drobne elementy.
� Tak.
� Odkry� czyj�� prawdziw� natur�? Dostrzec prawd� o osobie, na kt�r� pan patrzy?
� A ta osoba widzi mnie w ten sam spos�b. Tak.
U�miechn�a si� spokojnie i prze�licznie.
� Wi�c sp�jrzmy na siebie nawzajem, panie Dresden. Pan i ja. Wtedy dowiem si�, czy mo�e
mi si� pan na co� przyda�. Z pewno�ci� nic mnie to nie b�dzie kosztowa�.
� Nie by�bym taki pewny. To zostaje z cz�owiekiem na zawsze. � Jak blizna po wyci�ciu
wyrostka albo �ysina. Spojrzenia w dusz� nie da si� zapomnie�. Nigdy. Nie podoba� mi si�
kierunek naszej rozmowy. � Nie s�dz�, �eby to by� dobry pomys�.
� Ale� czemu nie? � naciska�a. � To nie potrwa d�ugo, prawda, panie Dresden?
� Naprawd� nie o to chodzi.
Jej usta zacisn�y si� w mocn� lini�.
� Rozumiem. A zatem prosz� wybaczy�... Tym razem to ja jej przerwa�em.
� Pani Sommerset, wydaje mi si�, �e mo�e si� pani myli� w swoich ocenach.
W jej oczach b�ysn�� gniew, zimny i odleg�y.
� Czy�by?
Skin��em g�ow�. Wysun��em szuflad� biurka i wyj��em z niej blok do notowania.
� C�, mia�em ostatnio trudny okres.
� C�, niewiele mnie to obchodzi.
Wyj��em pi�ro, zdj��em skuwk� i po�o�y�em je obok bloku.
� No, no. Po czym zjawia si� pani. Bogata, wspania�a, a� za dobra, �eby by� prawdziwa.
� I? � zainteresowa�a si�.
� Za dobra, �eby by� prawdziwa � powt�rzy�em. Wyj��em z szuflady rewolwer kaliber 44,
wymierzy�em go w ni� i odwiod�em spust. � Mo�e pani nazwa� mnie szale�cem, ale ostatnio
pomy�la�em sobie, �e je�eli co� jest za dobre, �eby by� prawdziwe, to takie nie jest. Prosz�
po�o�y� r�ce na biurku.
Brwi podjecha�y jej do g�ry. Te jej wspania�e oczy zrobi�y si� tak okr�g�e, �e wida� by�o
bia�ka wok� t�cz�wek. Poruszy�a r�kami, prze�ykaj�c �lin�, i po�o�y�a d�onie na biurku.
� Co pan wyprawia? � spyta�a.
� Sprawdzam teori� � odpar�em. Nie opuszczaj�c broni ani nie spuszczaj�c z nieznajomej
wzroku, otworzy�em inn� szuflad�. � Widzi pani, ostatnio miewa�em niemi�ych go�ci. To
sk�oni�o mnie do zastanowienia, jakiego rodzaju k�opot�w mog� si� spodziewa�. I my�l�, �e
pani� przejrza�em.
� Nie wiem, o czym pan m�wi, panie Dresden, ale jestem pewna...
� Oszcz�d� sobie.
Poszpera�em w szufladzie i po chwili znalaz�em to, czego potrzebowa�em. Wyj��em zwyk�y,
stary gw�d� i po�o�y�em go na blacie.
� Co to jest? � szepn�a.
� Probierz � odpar�em.
Nast�pnie delikatnie popchn��em gw�d� palcem, aby potoczy� si� po biurku w kierunku jej
perfekcyjnie zadbanych d�oni.
Ruszy�a si� dopiero na u�amek sekundy przed tym, nim gw�d� jej dotkn��. Dwoma susami
odskoczy�a od biurka, przewracaj�c krzes�o. Gw�d� stoczy� si� z blatu i spad� na pod�og�,
wydaj�c metaliczny d�wi�k.
� �elazo � oznajmi�em. � Zimne �elazo. Elfy go nie lubi�.
Jej twarz straci�a wszelki wyraz. Jeszcze przed chwil� malowa�a si� na niej arogancja
i zarozumialstwo, wynios�o��, wy�szo�� i niefrasobliwa pewno�� siebie. Teraz to wszystko
znik�o, pozosta� ch��d pi�knych rys�w, odleg�ych, pozbawionych jakichkolwiek emocji,
czegokolwiek, co mo�na by rozpozna� jako ludzkie.
� Uk�ad z moj� matk� chrzestn� powinien obowi�zywa� jeszcze przez kilka miesi�cy �
powiedzia�em. � Przez rok i dzie� mia�a mnie zostawi� w spokoju. Taka by�a umowa. Je�li
pr�buje si� z niej wykr�ci�, bardzo si� zdenerwuj�.
Przygl�da�a mi si� przez chwil� w milczeniu. Jej twarz niepokoi�a, by�a tak �liczna, a tak
obca. Za tymi rysami czai�o si� co� nie z tego �wiata i nawet nie chcia�o zada� sobie trudu, by si�
porozumie�. Na widok tej pustej maski gard�o mi si� �cisn�o. Musia�em bardzo si� stara�, �eby
r�ka, w kt�rej trzyma�em rewolwer, nie dr�a�a. Wtedy ona si� u�miechn�a, co sprawi�o, �e
wygl�da�a jeszcze bardziej obco, bardziej przera�aj�co.
Jej usta przypomina�y zakrzywione ostrze no�a. Kiedy przem�wi�a, jej g�os brzmia� r�wnie
pi�knie jak przedtem. Teraz by� jednak pusty, cichy, obezw�adniaj�cy. M�wi�a, a ja chcia�em
pochyli� si� ku niej, by s�ysze� wyra�niej.
� Sprytny � mamrota�a. � Tak. Rozproszony, ale nie na tyle, �eby nie my�le�. Dok�adnie to,
czego mi trzeba.
Zimny dreszcz przebieg� mi po plecach.
� Nie chc� �adnych k�opot�w � powiedzia�em. � Po prostu odejd� i oboje mo�emy udawa�,
�e nic si� nie sta�o.
� Ale si� sta�o. � Sam d�wi�k jej g�osu sprawia�, �e w pokoju zrobi�o si� ch�odniej. �
Przejrza�e� zas�on�. Dowiod�e� swej warto�ci. Jak to zrobi�e�?
� Wy�adowanie elektryczne na klamce � zacz��em wylicza�. � Drzwi powinny by�
zamkni�te, wi�c musia�a� przez nie przej��. Poza tym odpowiada�a� na moje pytania wymijaj�co,
zamiast wprost.
Wci�� si� u�miechaj�c, skin�a g�ow�.
� M�w dalej.
� Nie masz torebki. Kt�ra kobieta wychodzi w kostiumie za trzy tysi�ce dolar�w i bez
torebki?
� Hm � mrukn�a. � Tak. Pasuje pan doskonale, panie Dresden.
� Nie wiem, o czym m�wisz � uci��em. � Nie mam nic wsp�lnego z elfami.
� Nie podoba mi si�, kiedy tak si� mnie nazywa, panie Dresden.
� Mo�esz nie s�ucha�. Wyno� si� z mojego biura.
� Powinien pan wiedzie�, panie Dresden, �e m�j r�d, od najwi�kszych po maluczkich,
zobowi�zany jest m�wi� prawd�.
� Co nie przeszkadza wam oszukiwa�.
Jej oczy rozb�ys�y i zobaczy�em, jak �renice powoli zmieniaj� kszta�t z okr�g�ych, ludzkich,
na pod�u�ne, kocie. Przygl�da�a mi si� kocimi oczami bez mrugni�cia.
� Jak ju� powiedzia�am, mam zamiar postawi�. I stawiam na ciebie.
� Co takiego?
� �ycz� sobie twoich us�ug. Skradziono co� cennego i chc�, �eby� to odzyska�.
� Powiedzmy wprost � powiedzia�em. � Ty chcesz, �ebym ja zwr�ci� ci skradzione dobra?
� Nie mnie � wymrucza�a. � Prawowitym w�a�cicielom. �ycz� sobie, by� wykry� i schwyta�
z�odzieja, i oczy�ci� mnie z zarzut�w.
� Sama to zr�b � zaproponowa�em.
� W tej sprawie nie mog� dzia�a� ca�kiem sama. Dlatego w�a�nie wybra�am ciebie na mojego
emisariusza. Mojego agenta.
Roze�mia�em si� jej w twarz. W doskona�ych rysach pojawi�o si� co� nowego � gniew.
Zimny i straszliwy gniew zap�on�� w elfich oczach i zmrozi� mi �miech w krtani.
� Nic z tego � powiedzia�em. � Nie zawieram wi�cej um�w z twoim ludem. Nawet nie wiem,
kim jeste�.
� Drogie dziecko � zacz�a rozwlekle � umowa ju� zosta�a zawarta. Odda�e� swoje �ycie,
sw�j los, swoj� przysz�o�� w zamian za moc.
� Tak. Mojej matce chrzestnej. I wci�� mo�na to zakwestionowa�.
� Ju� nie � powiedzia�a. � Nawet tu, w �wiecie �miertelnik�w, d�ugi przechodz� z r�k do r�k.
Sprzeda� wierzytelno�ci, tak?
Poczu�em ch��d w �o��dku.
� O czym ty m�wisz? Pokaza�a ostre, bia�e z�by.
� Twoja wierzytelno��, dziecko �miertelne, zosta�a sprzedana. Ja j� kupi�am. Jeste� m�j.
I pomo�esz mi w tej sprawie.
Od�o�y�em rewolwer na biurko i otworzy�em g�rn� szuflad�. Wyj��em z niej n� do papieru,
typowy, masowej produkcji, z ci�kim, p�askim ostrzem i rowkowanym trzonkiem.
� Mylisz si� � powiedzia�em bez przekonania. � Moja matka chrzestna nigdy by tego nie
zrobi�a. Oszukujesz.
U�miechn�a si�, patrz�c na mnie jasnymi oczami.
� Zatem prosz� bardzo, przekonaj si�, jaka jest prawda. Moja lewa d�o� opad�a na biurko.
Patrzy�em zdumiony, jak chwytam praw� r�k� n� do papieru w spos�b podpatrzony w kiepskich
filmach kryminalnych. W panice usi�owa�em to powstrzyma�, rzuci� n�, ale moje r�ce dzia�a�y
automatycznie, jakby nale�a�y do kogo� innego.
� Czekaj! � krzykn��em.
Przygl�da�a mi si� ch�odno, z beznami�tnym zainteresowaniem.
Mocno wbi�em n� w lew� d�o�. Biurko mam tandetne. Stal bez trudu przesz�a przez cia�o
pomi�dzy kciukiem a palcem wskazuj�cym i wbi�a si� w blat. By�em przygwo�d�ony. Krew
pociek�a z rany, a b�l przeszy� mi rami�. Pr�bowa�em go zwalczy�, ale w panice nie potrafi�em
narzuci� sobie dyscypliny. Mimowolnie j�kn��em. Chcia�em wyci�gn�� ostrze, wydoby� je
z d�oni, ale moja r�ka tylko si� obr�ci�a, przekr�caj�c n� w kierunku przeciwnym do ruchu
wskaz�wek zegara.
B�l mnie obezw�adni�. Nie by�em nawet w stanie zaczerpn�� tchu, �eby krzycze�.
Kobieta si�gn�a ku moim palcom i zdj�a je z r�koje�ci no�a. Potem jednym zdecydowanym
ruchem wyszarpn�a go i po�o�y�a na biurku. Na ostrzu l�ni�a krew.
� Magu, wiesz r�wnie dobrze jak ja, �e gdyby� nie by� zwi�zany ze mn�, nie mia�abym nad
tob� takiej w�adzy.
W tej chwili wiedzia�em przede wszystkim, �e boli mnie r�ka, i tylko jaki� mroczny zak�tek
umys�u potwierdza�, �e nieznajoma m�wi prawd�. Elfy nie mog� tak po prostu kim� ow�adn��
i kierowa� jak marionetk�. Trzeba im na to pozwoli�. Ja pozwoli�em mojej matce chrzestnej, Lei,
kiedy�, przed laty, kiedy by�em m�odszy i g�upszy. W zesz�ym roku wymkn��em si� jej,
wymog�em zawieszenie roszcze�, kt�re mia�o mnie chroni� przez rok i dzie�.
A teraz ona odda�a sprawy w cudze r�ce. Komu�, kogo ta umowa nie obowi�zywa�a.
Spojrza�em na ni�. B�l i nag�y gniew sprawi�y, �e m�j g�os zabrzmia� jak niski, chrapliwy
pomruk.
� Kim jeste�?
Kobieta przejecha�a opalizuj�cym paznokciem po stru�ce krwi na biurku. Unios�a palec do
warg i jakby w roztargnieniu dotkn�a j�zykiem. U�miechn�a si� leniwie, bardziej zmys�owo, ale
ani troch� mniej obco.
� Mam wiele imion � zamrucza�a. � Ale dla ciebie b�d� Mab. Kr�low� Przestworzy
i Ciemno�ci. W�adczyni� Zimowego Dworu Sidhe, szlachetnych elf�w.
Rozdzia� 3
Poczu�em kamie� w �o��dku. Kr�lowa elf�w. W moim biurze sta�a kr�lowa elf�w. Patrzy�em
na kr�low� elf�w. Rozmawia�em z kr�low� elf�w.
A ona mia�a mnie w gar�ci.
Rany, a ja my�la�em, �e nic gorszego mnie ju� nie spotka.
Strach mo�na odczuwa� dos�ownie jak lodowat� wod�. Zimny �yk sp�ywa przez gard�o,
rozchodzi si� w piersi. Tamuje oddech i ka�e sercu pracowa� z wysi�kiem, dociera do �o��dka
i bioder, powoduj�c dr�enie. W ko�cu obejmuje uda i kolana (czasem, zatrzymuj�c si� po drodze,
wprawia w zak�opotanie), odbiera si�� d�ugim mi�niom, kt�re mia�yby ch�� pos�u�y� do
ucieczki gdzie pieprz ro�nie.
Prze�kn��em pe�ny haust strachu z oczami utkwionymi w jadowicie pi�knego elfa po drugiej
stronie mojego biurka. Mab u�miechn�a si� na to.
� Tak � mrukn�a. � Wystarczaj�co m�dry, �eby si� ba�. �eby pojmowa�, przynajmniej
w cz�ci. Jak to jest, kiedy wie si� to, co ty wiesz, dziecino? No, jak si� czujesz?
M�j g�os zabrzmia� niepewnie i ciszej, ni�bym chcia�.
� Mniej wi�cej jak Tokio, kiedy Godzilla wysz�a na pla��.
Mab przechyli�a g�ow�, przygl�daj�c mi si� z niezmiennym u�miechem. Mo�e nie wiedzia�a,
o czym m�wi�. A mo�e nie spodoba�o si� jej por�wnanie z jaszczurem wielkim na trzydzie�ci
pi�ter. A mo�e w�a�nie si� podoba�o. Sk�d mia�bym wiedzie�, skoro nawet zrozumienie kobiet
b�d�cych istotami ludzkimi sprawia mi trudno��?
Nie patrzy�em Mab w oczy. Co prawda nie obawia�em si� ju� spojrzenia w g��b duszy, bo do
tego obie strony musz� mie� dusz�, ale i tak zbyt d�ugi kontakt wzrokowy mo�e spowodowa�
rozmaite nast�pstwa. Budzi wszelkiego rodzaju emocje i skojarzenia. Gapi�em si� na podbr�dek
Mab, b�l pali� mi d�o�. Nie odzywa�em si�, bo si� ba�em.
Nie znosz� strachu. Nienawidz� bardziej ni� czegokolwiek na �wiecie. Nie cierpi� poczucia
bezradno�ci. Nie cierpi� te�, kiedy kto� mnie wykorzystuje i pastwi si� nade mn�, a Mab w�a�nie
to robi�a.
Pojawienie si� kr�lowej elf�w by�o z�� nowin�. Bardzo z��. Poza przywo�aniem jednego
z pradawnych b�stw czy przeciwstawieniem si� ca�ej Bia�ej Radzie nic nie mog�o si� r�wna�
z ogromem czystej mocy Mab. M�g�bym zada� sprytny magiczny cios, m�g�bym spr�bowa� si�
jej pozby�, ale nawet gdyby�my stali na r�wnych pozycjach, w�tpi�, czy by�bym w stanie cho�
zburzy� jej fryzur�. Mia�a na mnie haka, moje zobowi�zanie ��cz�ce nas magiczn� wi�zi�. Mog�a
celnie ugodzi�, omijaj�c moj� obron�, i nie by�bym w stanie temu zaradzi�.
Kiedy kto� si� nade mn� pastwi, dostaj� sza�u, a wiadomo, �e w gniewie robi� g�upoty.
� Nic z tego � oznajmi�em z moc�. � �adnego uk�adu. Mo�esz mnie wyko�czy�, miejmy to
ju� za sob�. I nie zapomnij zamkn�� drzwi, wychodz�c.
Moja odpowied� niespecjalnie j� poruszy�a.
� Co za gniew � mrukn�a. � Jaki ogie�. Tak. Zesz�ej jesieni widzia�am, jak postawi�e�
w sytuacji bez wyj�cia swoj� matk� chrzestn� Leanansidhe. Niewielu �miertelnikom si� to uda�o.
�mia�y. Bezczelny. Szanuj� ten rodzaj si�y, magu. Potrzebuj� tego rodzaju si�y.
Maca�em na �lepo po biurku, a� znalaz�em pude�ko chusteczek i zacz��em opatrywa� sobie
prowizorycznie ran�.
� Naprawd� nie obchodzi mnie, czego potrzebujesz � stwierdzi�em. � Nie zamierzam by�
twoim emisariuszem czy kim� takim, chyba �e mnie zmusisz, a wtedy w�tpi�, �ebym si� jeszcze
nadawa�. R�b, co masz robi�, albo wyno� si� z mojego biura.
� Ostro�nie, panie Dresden � powiedzia�a Mab. � To ci� dotyczy bezpo�rednio. Wykupi�am
tw�j d�ug, aby ci z�o�y� propozycj�. Da� szans� uwolnienia si� od zobowi�za�.
� Dobrze, dobrze. Oszcz�d� sobie. Nie interesuje mnie to.
� Mo�esz podawa� do sto�u, magu, a mo�esz by� podany na st�. Jak pieczyste. Nie chcesz
by� wolny?
Spojrza�em na ni� z rezerw�. Przez g�ow� przemkn�a mi wizja mnie samego na p�misku,
upieczonego z jab�kiem w ustach.
� By� wolny? Co przez to rozumiesz?
� Wolny � powiedzia�a, obracaj�c to s�owo w wargach koloru mro�onych jag�d, od kt�rych
nie mog�em oderwa� wzroku. � Uwolniony spod wp�ywu Sidhe, z wi�z�w swoich zobowi�za�,
wpierw wobec Leanansidhe, a teraz wobec mnie.
� I b�dzie po sprawie? Ka�dy p�jdzie swoj� drog�?
� W�a�nie tak.
Gniewnie spojrza�em na zranion� d�o�.
� Nie wydaje mi si�, �eby poj�cie wolno�ci by�o ci bliskie, Mab.
� Nie powiniene� tak my�le�, magu. Uwielbiam wolno��. Ka�dy, kto nie ma wolno�ci,
pragnie jej.
Wzi��em g��boki wdech, staraj�c si� opanowa� rytm serca. Nie mog�em pozwoli�, by strach
i gniew zaw�adn�y moim umys�em. Instynkt podpowiada�, bym zn�w si�gn�� po bro� i wypali�,
ale ja musia�em pomy�le�. To jedyne, co dawa�o mi dystans wobec elfa. Propozycja Mab by�a
uczciwa. Czu�em to na pierwotnym, instynktownym poziomie i nie mia�em w�tpliwo�ci. Mab by
mnie uwolni�a, gdybym przysta� na jej warunki. Oczywi�cie, jej cena mog�a okaza� si� zbyt
wysoka. Jeszcze o tym nie rozmawiali�my. Z elfami tak ju� jest, �e przez zawarcie kolejnego
uk�adu raczej pogr��ysz si� jeszcze g��biej, ni� wydostaniesz na powierzchni�. To tak jak z kart�
kredytow� albo z po�yczk� studenck�. Nic dobrego.
Czu�em na sobie wzrok Mab. Tak kot patrzy na wr�bla. Ta my�l pocieszy�a mnie. Wr�bel
mo�e przecie� odlecie�.
� Dobra � powiedzia�em. � S�ucham.
� Trzy zadania � wymrucza�a Mab, podnosz�c w g�r� trzy palce, �eby mi to unaoczni�. � O