8093
Szczegóły |
Tytuł |
8093 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8093 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8093 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8093 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANTOLOGIA
ISKRY Z POPIO��W
25 zapomnianych opowiada� polskich XIX wieku
Wybra� i opracowa� JULIUSZ W. GOMULICKI
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
DO CZYTELNIKA
Bogactwa lasu nie wolno ocenia� kieruj�c si� wy��cznie niezwyk�� wybuja�o�ci�
jego drzew najpi�kniejszych, kt�rych liczba jest prawie zawsze niewielka.
Stokro� s�uszniejszym kryterium jest w takim wypadku ilo�� drzew mniej
wybuja�ych, a jednak zdrowych i dorodnych.
To samo wskazanie jest r�wnie s�uszne w odniesieniu do ka�dej literatury
narodowej, chocia� w praktyce najcz�ciej si� o nim zapomina, operuj�c prawie
wy��cznie nazwiskami i utworami pisarzy najwybitniejszych, a jednocze�nie coraz
bardziej lekcewa��c dobrych autor�w ni�szej rangi, w kt�rych dorobku znajduj�
si� niejednokrotnie prawdziwe klejnoty literackie, ze wszech miar godne poznania
i upowszechnienia.
S�uszno�� tego twierdzenia sprawdzono niedawno w stosunku do naszej
�drugorz�dnej" poezji dziewi�tnastowiecznej, kt�ra zab�ys�a tysi�cami
niespodziewanych blask�w na kartach znanej antologii Tuwima, a takimi� blaskami
mo�e r�wnie� za�wieci� i dziewi�tnastowieczna nowelistyka polska, kt�ra nie
ko�czy si� - wbrew utartym mniemaniom - na Orzeszkowej i Konopnickiej,
Dygasi�skim, Prusie i Sienkiewiczu, �eromskim i Reymoncie.
Trzeba zreszt� przyzna�, �e w latach powojennych zrobiono bardzo du�o, aby takie
utarte mniemania zrewidowa� i skorygowa�.
Si�gni�to przede wszystkim do nieoszacowanego Kraszewskiego i opublikowano spory
wyb�r jego najpi�kniejszych i najbardziej interesuj�cych opowiada�. Wydobyto
spod zwa��w kurzu, a potem starannie otrzepano i udost�pniono czytelnikom gar��
zupe�nie zapomnianych nowel i obrazk�w J�zefa Korzeniowskiego, Augusta
Wilko�skiego, Lucjana Siemie�skiego, Edmunda Wasilewskiego, Ryszarda
Berwi�skiego, Romana Zmorskiego i W�odzimierza Wolskiego. Nader pieczo�owicie
zaj�to si� bogatym dorobkiem nowelistyki galicyjskiej, og�aszaj�c obszerne serie
opowiada� W�odzimierza Zag�rskiego, Micha�a Ba�uckiego, Walerego i W�adys�awa
�ozi�skich, Jana Lama, Ignacego Maciej owski ego (Sewera) i Zygmunta Nied�-
wieckiego. Przypomniano wreszcie najlepsze nowele Aleksandra �wi�tochowskiego,
Wac�awa Sieroszewskiego i Gabrieli Zapolskiej a nawet mocno sp�owia�e obrazki
Wincentego Ko-siakiewicza. Na osobnym miejscu trzeba jeszcze raz wymieni�
Juliana Tuwima, kt�ry obdarowa� nas dwutomow� antologi� dziewi�tnastowiecznej
noweli fantastycznej, powi�kszaj�c rejestr przypomnianych ju� nowelist�w o
nazwiska J. M. Ossoli�skiego, Henryka Rzewuskiego, Jana Barszczewskiego, J�zefa
Dzierzkowskiego, Karola Libelta, J. B. Dzieko�skiego.
Przypomniano, jak wida�, bardzo du�o, ale nie przypomniano oczywi�cie
wszystkiego, co na to zas�ugiwa�o, a co gorsza przypomniano nieraz rzeczy s�abe
i blade, zostawiaj�c w niezas�u�onym cieniu utwory stokro� cenniejsze i
oryginalniejsze.
Nier�wno�ci takie trzeba koniecznie wyg�adzi�, luki za� starannie wype�ni�, a to
znaczy, �e trzeba dokona� co najmniej kilku wypraw po dziewi�tnastowiecznej
nowelistyce polskiej -odszukuj�c utwory zapomniane (chocia� ongi� bardzo
cenione) i wydobywaj�c na powierzchni� takie opowiadania, kt�re zas�uguj� na
now� prezentacj�, a kt�rych tytu�y s� ju� dzisiaj zagadk� dla najlepszego nawet
znawcy naszej literatury narodowej.
Trzeba, jednym s�owem, na nowo rozdmucha� �arz�ce si� od spodu popio�y
literackie i wydoby� z nich snop �wie�ych iskier.
Przekonamy si� w�wczas, jaki to pi�kny p�omie� mo�e jeszcze buchn�� z takiego
wygas�ego na poz�r paleniska.
*
Antologia niniejsza przynosi w�a�nie zdobycze takiej pierwszej wyprawy po
zapomnianej nowelistyce dziewi�tnastowiecznej. W trakcie owej wyprawy przejrzano
kilkaset gaw�d, dykteryjek, obrazk�w, ramotek, nowel i opowiada�, a wi�c m�wi�c
najog�lniej: takich miniatur powie�ciowych, kt�re mo�na przeczyta� za jednym
posiedzeniem, i wybrano z nich do przedruku dwadzie�cia pi�� najbardziej
interesuj�cych, kieruj�c si� przy tej selekcji sta�� proporcj�: jeden autor -
jedno opowiadanie.
Przy dokonywaniu wyboru zastosowano opr�cz tego trzy nast�puj�ce kryteria
formalne:
1) chronologia powstania utworu: nie p�niej ni� w r. 1900 (przedrukowane
opowiadania pochodz� konkretnie z lat 1828 - 1896);
2) chronologia fabu�y utworu: okres wsp�czesny autorowi albo taki, o kt�rego
obyczajach m�g� si� on dowiedzie� od bezpo�rednich �yj�cych jeszcze �wiadk�w;
3) chronologia ostatniej publikacji utworu: przed r. 1939 (jedynym bodaj
wyj�tkiem od tej regu�y jest opowiadanie Kraszewskiego, kt�re opublikowano przed
kilku laty w osobnej broszurce, ale kt�rego nie w��czono do powojennego
ksi��kowego wydania jego nowel).
Drugie spo�r�d tych trzech kryteri�w pozwoli�o umie�ci� w antologii tak
charakterystyczne dla pocz�tk�w naszej nowelistyki obyczajowe gaw�dy dworskie i
szlacheckie Klementyny Ta�skiej, K. W�. W�jcickiego i J. I. Kraszewskiego, a
przede wszystkim dykteryjk� �radzi-wi��owsk�" Henryka Rzewuskiego wyj�t� ze
s�ynnych Pami�tek JPana Seweryna Soplicy, cze�nika parnawskiego (1839), a wi�c
pochodz�c� z tego samego kr�gu obyczajowego, w kt�rym narodzi� si� Pan Tadeusz.
Je�li chodzi z kolei o wsp�czesno�� dziewi�tnastowieczn�, to zgromadzone tutaj
nowele przynosz� charakterystyczne obrazy kilku zupe�nie odmiennych �rodowisk:
drobnoszlachec-kiego bez pretensji (Wesele kapitana z chor��ank�) i z
pretensjami (�askawy opiekun), inteligenckiego (Strz�py dawnej okaza�o�ci) i
urz�dniczego (Wtorek i pi�tek), �o�nierskiego (w dw�ch przekrojach: Mundur i
Przejezdny) i uczniowskiego (Wspomnienie szkolne, Kapitan-profesor, Nasza
tr�jka), a tak�e �rodowiska dorobkiewicz�w (Samowar), biedoty rzemie�lniczej
(�aciarz, po cz�ci Filantrop), ch�op�w (Kifor ob��kany), a nawet kolonist�w
niemieckich (Niebieska sukmana). Ta sama rozmaito�� dotyczy r�wnie� konkretnego
t�a poszczeg�lnych opowiada�: akcja jednego z nich toczy si� w bibliotece
(Biblioman), drugiego na pleba-nii (Ksi�dz Piotr), trzeciego w w�drownym
zwierzy�cu (Strz�py dawnej okaza�o�ci), innego na bryce �ydowskiej (Cha�at),
innego jeszcze na dalekim wygnaniu syberyjskim (Srul z Lubartowa). Najcz�stszym
t�em opowiada� jest jednak szko�a, co wynik�o zreszt� z pewnych �wiadomych
za�o�e� selekcyjnych wybieraj�cego, kt�ry pragn�� ukaza� czytelnikom, jak
kszta�towa� si� proces wychowawczy i jakie formy przybiera�o nauczanie w dawnych
szko�ach polskich z XIX w.
Takie za�o�enia selekcyjne spowodowa�y r�wnie� ca�kowite pomini�cie pewnych
kompleks�w tematycznych, a tak�e niew��czenie do antologii kilku znakomitych i
oryginalnych opowiada� - m. in. Ludwika Sztyrmera, Dominika Magnuszewskiego, J.
B. Dzieko�skiego i Marii Sadowskiej - kt�re wymaga�yby jednak obszernego
komentarza literackiego. Wszystkie takie opowiadania powinny oczywi�cie ukaza�
si� na nowo drukiem, ale ukaza� w innym kontek�cie noweli stycznym i w innej
oprawie edytorskiej.
To samo by�o r�wnie� powodem, �e spo�r�d nowel Cypriana Norwida nie wybrano
takich arcydzie�ek, jak Ad leones albo Stygmat, poprzestaj�c na du�o s�abszym,
ale za to lepiej harmonizuj�cym z kontekstem �askawym opiekunie.
I �w �askawy opiekun nie jest wszak�e jak�� drugorz�dn� pozycj� literack�, a
wype�niaj�ca go zgry�liwa ironia stanowi dobr� i po��dan� odtrutk� na idylliczne
nastroje panuj�ce na przyk�ad w opowiadaniu Konstantego Gaszy�skiego.
Zasygnalizowane tu braki nie wp�yn�y zreszt� na obni�enie poziomu antologii, w
kt�rej znajduje si� kilka autentycznych klejnocik�w noweli stycznych,
zas�uguj�cych na uwag� ka�dego chyba konesera literackiego.
Niekt�re spo�r�d tych klejnocik�w s� o tyle jeszcze ciekawsze, �e -
przedrukowane bezpo�rednio z rzadkich almanach�w (Osobliwsze przygody), ksi��ek
zbiorowych (Kifor ob��kany) albo kalendarzy (Ze wspomnie� dziecinnych) - po raz
pierwszy dopiero trafiaj� do osobnego, ksi��kowego zbioru noweli stycznego.
Ka�dy utw�r przedrukowany w tym zbiorniku zosta� poprzedzony kr�tk� not�
informuj�c� o jego autorze. W zwi�zku z tymi notami wypada si� zastrzec, �e nie
s� one - jak to cz�sto bywa w tego typu wydawnictwach - schematycznie
opracowanymi wyci�gami biobibliogra-ficznymi (chocia� zawieraj� oczywi�cie
informacje o �yciu i tw�rczo�ci danego pisarza), ale po prostu
bezpretensjonalnie nakre�lonymi miniaturami portretowymi, maj�cymi przybli�y�
czytelnikowi osobowo�� autora oraz zwr�ci� uwag� na charakterystyczne cechy jego
tw�rczo�ci. Temu w�a�nie za�o�eniu nale�y przypisa� brak wielu dat i wielu
tytu��w, a tak�e cz�ste pojawianie si� anegdoty biograficznej, kt�ra pe�ni w
nich rol� tak potrzebnej zawsze przyprawy literackiej.
Tu trzeba jeszcze doda�, �e wszystkie opowiadania zamieszczone w antologii by�y
zawsze dobierane w taki spos�b, aby mog�y spe�ni� co najmniej jeden z
postawionych przed ni� cel�w: przynie�� mo�liwie wierny obraz obyczaj�w
odpowiedniej epoki albo te� zad�wi�cze� jakim� tonem bardzo ludzkim i bardzo
szlachetnym - tonem, kt�ry m�g�by znale�� mo�liwie wyra�ne i g��bokie echo w
sercu i wyobra�ni ka�dego jej czytelnika.
/. W. GOMULICKI
HENRYK RZEWUSKI
1791 -1866
�Jestem wzrostu miernego - pisa� o Sobie Rzewuski - tuszy miernej, twarzy
mizernej, rys�w regularnych, jednak nigdy pi�knym nie by�em; w�osy, kiedy�
czarne, dzi� znacznie przypr�szone �niegiem. Cz�sto jestem weso�y w
towarzystwie, ale nadzwyczaj lubi�cy samotno�� i �ycie z rodzin� i sob� samym.
Cz�sto podpadam wielkim smutkom i zadumaniom. Rozmowa nie jest bez powab�w, bom
wiele widzia� i wielu ludzi ciekawych i historycznych z bliska zna�em. Zreszt�
chimeryk jestem w najgorszym stopniu. Dlatego wielu mnie nienawidzi, ale kto
mnie kocha, miernie mnie kocha� nie mo�e, chocia� jego cierpliwo�ci
do�wiadczam".
Ciekawa to autocharakterystyka, ale niestety niepe�na. Nie z powodu jego
chimeryczno�ci nienawidzono bowiem Rzewuskiego, ale z powodu jego wyra�nie
wstecznej postawy ideowej, kt�ra kaza�a mu idealizowa� wszystko, co w
przesz�o�ci Polski by�o chorego, kalekiego i rozk�adowego: religianctwo czas�w
saskich, serwilizm szlachty wobec magnat�w, fantazje i awantury wielkopa�skie,
egoizm stanowy - s�owem: ducha konfederacji barskiej o�enionego z duchem
Targowicy - a jednocze�nie pot�pia� wszystko, co w dawnej i wsp�czesnej Polsce
nosi�o zarody post�pu: pr�by reform spo�ecznych i politycznych, d��enia
demokratyczne, humanizm i racjonalizm O�wiecenia, aspiracje niepodleg�o�ciowe.
Sceptyk i szyderca -jak go trafnie okre�li� Kraszewski - by� Rzewuski
cz�owiekiem bardzo zdolnym, ale chorobliwie ambitnym, i ta w�a�nie ambicja
kaza�a mu zamyka� oczy nie tylko na wielk� szkodliwo�� g�oszonych przez niego
pogl�d�w, ale nawet na ich wyra�n� niekonsekwencj�: jak�e bowiem mo�na by�o
pogodzi� uwielbienie przesz�o�ci narodowej i dum� patriotyczn� z aprobat� dla
akt�w rozbiorowych? Jak wyt�umaczy� jednoczesne apele o zachowanie narodowo�ci i
anatemy rzucone na �pok�tne stowarzyszenia" patriotyczne, kt�re najdzielniej
walczy�y wtedy o realizacj� owej idei?
Dzia�alno�� Rzewuskiego by�a tym niebezpieczniej sza, �e �w prawnuk hetmana i
syn kasztelana - kt�ry, jakby na ur�gowisko, urodzi� si� w sam dzie� uchwalenia
Konstytucji 3 Maja - ��czy� w sobie doskona�� znajomo�� narodowej tradycji
obyczajowej z du�ym talentem literackim, u�atwiaj�cym mu plastyczne odtwarzanie
minionej przesz�o�ci historycznej. W ten w�a�nie spos�b powstawa�a osnowa jego
najpopularniejszych gaw�d i powie�ci (np. Listopada), kt�re s�u�y�y mu p�niej
do wygodnego przemycania znanych ju� nam pogl�d�w spo�ecznych, tak przemy�lnie
ukrytych w�r�d bogatego haftu obyczajowego, �e owe utwory -b�d�ce w
rzeczywisto�ci apoteoz� reakcyjnego sarmatyzmu - uchodzi�y w�r�d naiwnej
publiczno�ci literackiej za szlachetn� obron� naj�ywotniejszych tradycyj
narodowych.
Ta literacka tw�rczo�� Rzewuskiego zacz�a si� stosunkowo p�no, bo dopiero w r.
1830 w Rzymie, gdzie bawi� razem z Mickiewiczem, Garczy�skim i ksi�dzem
Stanis�awom Cho�o-niewskim i gdzie powsta�a wi�kszo�� jego opowiada�, kt�re
z�o�y�y si� na cykl Pami�tek JPana Seweryna Soplicy, czesnika parnawskiego.
Opowiadaniami tymi - przekazywanymi pocz�tkowo wsp�towarzyszom �ywym s�owem
autora - zachwyci� si� w�wczas Mickiewicz, kt�ry mia� si� nawet odezwa� do
Rzewuskiego, z wyra�n� zach�t� do dalszej tw�rczo�ci literackiej: �Pisz, jak
m�wisz, a b�dziesz pierwszym autorem Polski". Ba! - w swoistym klimacie owych
opowiada� zacz�y nawet kie�kowa� w umy�le Mickiewicza pierwsze pomys�y Pana
Tadeusza...
Dzisiaj, pot�piaj�c ideologi� i dzia�alno�� Rzewuskiego oraz skazuj�c na
zapomnienie wi�ksz� cz�� jego tw�rczo�ci, nie wolno jednak zamyka� oczu na
literackie i historyczno-obyczajowe walory jego niekt�rych utwor�w. I Pami�tki
warto wi�c czyta�, je�eli tylko b�dzie si� je czyta� krytycznie i sumiennie.
grodzkiego, i pana Jana Wierzejskiego, regenta s�d�w zadwornych. Ci na niego
napadli, mundur z niego zdarli i jeszcze wyszturchali, chocia� to by�o w
uczciwym domu. Pan Skir-munt o to si� �ali� ksi�ciu, ale ksi���, nie tylko �e
przyzna� s�uszno�� panu So�ohubowi i Wie-rzejskiemu, ale nawet oddali� pana
Skirmunta, bo sam �ci�le przestrzega� ustaw zgromadzenia, kt�rego by� stw�rc�.
�eby by� przypuszczonym do tego grona, trzeba by�o by�: szlachcicem
karmazynowym, osiad�ego obywatela synem, w kordy, w dosiadywaniu koni
najdzikszych, w sztuce �owieckiej do�wiadczonym i niepospolitej odwagi. A ksi���
nie m�g� nikogo patentowa�, tylko za wstawieniem si� dw�ch cz�ci ca�ego
towarzystwa. Ich obowi�zki by�y: na ka�de wezwanie ksi�cia stawi� si� konno w
ca�ym rynsztunku i i�� z nim, gdzie mu si� podoba, a nie zwa�aj�c na nijakie
niebezpiecze�stwo, w ka�dym wypadku �ba nadstawia� za honor Naj�wi�tszej Panny,
ksi�cia wojewody, sw�j w�asny i ka�dego z cz�onk�w towarzystwa. By�y rozmaite
przepisy dla tej prawdziwie szko�y bohaterskiej, a mi�dzy innymi, �e dw�ch
albe�czyk�w, maj�c z sob� zaj�cie, nie powinni byli si� ci�gn�� po jurysdykcjach
krajowych, ale rzecz sko�czy� mi�dzy sob� szabl� albo zda� si� na jakiego
kolegi, co by ich rozs�dzi�. Z tego powodu zabawna scena nast�pi�a w Nie�wie�u.
Razu jednego w Samuelowie, u JW. Miko�aja Morawskiego, genera�a, zjecha�o si�
kilku radziwi��owskich przyjaci�, mi�dzy nimi pan Leon Borowski i pan Bonifacy
So�ohub. Pan Bonifacy nicpotem strzela�, bo mia� kr�tki wzrok, ale z oszczepem
na nied�wiedzia t�go chodzi�, bo by� silny i nieustraszony. A mia� strzelb�
dwururn�, angielsk�, jakiej u samego ksi�cia lepszej nie by�o. Pan Leon, co
nadzwyczajne mia� oko, chcia� jej koniecznie dosta� i r�ne proponowa� facjendy,
by j� naby�. Ofiarowa� swoje cztery konie siwo-srokate, kt�rymi przyjecha� do
Samuel owa, a do kt�rych pan Bonifacy do�� si� pali�; ale ten by� twardy i
zawsze m�wi�:
- Pr�dzej z sk�r� moj� si� rozstan� ni� z moj� dubelt�wk�.
- Na co ci si� ona zda, kiedy strzela� nie umiesz?
- Czy umiem, czy nie umiem, to nie tw�j interes, a fuzji ci nie dam.
- S�uchaj! Tu dobra knieja i niewielka, pod Samuelowem. Obrzu�my j� sieci�.
Je�eli ubijesz, zwierzaj� ci oddam moje cztery konie, a je�eli nie, to mnie
oddasz strzelb�.
- Zgoda! - odpowiedzia� pan Bonifacy. - Ale zr�bmy opis na. pi�mie i wr�czmy go
panu genera�owi. Bo jak ubij� zwierza, to ty �arcikami got�w mnie zby�; my si�
nie od wczorajszego dnia znamy.
- Pisz, jak ci si� podoba, ja podpisz�, bo wiem, �e chyba zwierz na nosie ci
si�dzie, to go ubijesz.
Wzi�� tedy papier i pi�ro pan Bonifacy i napisa�: �Mi�dzy W. Leonem Borowskim,
komornikiem s�onimskim, a W. Bonifacym So�ohubem, koniuszym nowogrodzkim,
zawiera si� nast�pna umowa: Dnia N. N. do kniei samuelowskiej, sieciami
obrzuconej, o pi�tej godzinie przed po�udniem, z trzema sforami go�czych ps�w, z
kt�rych jedna jest W. Leona Borowski ego, a dwie drugich JW. Miko�aja
Morawskiego, genera�a majora W. Ks. Litewskiego, gospodarza domu, i z jednym
doje�d�aczem na koniu, p�jd� W. Bonifacy So�ohub, W. Leon Borowski i sam JW.
gospodarz, i inni wymienieni go�cie, kt�rzy p�jd� do kniei, aby w czasie mogli
da� �wiadectwo. Nikt strzelby z sob� mie� nie b�dzie, opr�cz W. So�ohuba, a ten
w przeci�gu najdalej godzin trzech winien b�dzie przynajmniej jednego zwierza
ubitego okaza�. Je�eli go oka�e, cztery konie siwo-srokate wraz z uprz꿹,
kt�rymi przyjecha� do Samuel owa W. Borowski, b�d� temu� wy� wzmiankowanemu W.
So�ohubowi wydane - i do nich �adnej pretensji ani prawa w�asno�ci ro�ci� nie
b�dzie W. Borowski; je�eli za� po up�ynieniu trzech godzin, to jest o samej
�smej z rana, �adnego zwierza ubitego W. So�ohub nie oka�e, na ten czas strzelba
angielska dwururn� z napisem: Segalas London, a kt�ra jest z�o�on�u JW. genera�a
Morawskiego, zostanie wydan� W. Borowskiemu. W. So�ohub, �e do niej r�wnie
�adnego prawa sobie ro�ci� nie b�dzie, zapewnia. A za zezwoleniem stron ni�ej
podpisanych, JW.
10
Miko�aj Morawski, genera� major W. Ks. Litewskiego, bierze na siebie obowi�zek
przyprowadzi� ten dobrowolny opis do egzekucji".
Podpisali si� strony i �wiadkowie. A pan genera� natychmiast wszelkie
przygotowania rozporz�dzi� do jutrzejszego polowania.
Ca�y dzie� napastowa� pan Leon pana Bonifacego r�nymi �arcikami, a pan Bonifacy
fantazji nie traci�, m�wi�c tylko: �Obaczymy, kto wygra zak�ad!"
Nazajutrz przed pi�t� jeszcze ju� wszyscy byli w kniei. Us�yszano strza� po
niejakim czasie, wprz�d, nim si� psy s�ysze� da�y. Wszystkich to zadziwi�o, a�
tu pan Bonifacy pokazuje si�, ci�gn�c za ogon ubitego psa pana Borowskiego,
m�wi�c:
- Prosz� o konie, ubi�em zwierza!
- Jak to! - powiedzia� pan Borowski - ty za psa mnie zap�acisz, a poka� mi
zaj�ca, je�eli chcesz, aby moje konie i twoja strzelba by�y przy tobie.
- Przeczytaj opis, tam o zaj�cu si� nie pisze, tylko o zwierzu; a spodziewam
si�, �e pies zwierzem.
- Do kogo innego wa�pan id� z takimi konceptami, a ja pana genera�a prosz� o
strzelb�. Pan genera� na to:
- Odczytamy w domu opis; a poniewa� do mnie przywi�zano przez strony dope�nienie
onego, ja do tego opisu stosowa� si� b�d�.
Poszli tedy wszyscy do domu; pan Leon nie posiadaj�cy si� z gniewu, a pan
Bonifacy za boki trzymaj�cy si� od �miechu. Przybywszy do domu, pan genera�
wzi�wszy okulary zacz�� czyta� transakcj�, a potem odezwa� si�:
- Nie ma napisanego rodzaju zwierza, kt�ry ma by� ubity; zatem wedle opisu w
istocie pan Bonifacy So�ohub wygra� zak�ad.
- Ja na to nigdy nie pozwol� - powiedzia� pan Leon. - Odwo�uj� si� do sumienia
wszystkich my�liwych, czy pies mo�e uchodzi� za zwierza.
A na to pan Bonifacy:
- A ju�ci nie ptak. Po�egnaj si� z ko�mi, panie Leonie, i nadal w opisach twoich
lepiej si� pilnuj.
- Ty moich koni nie dostaniesz, a strzelba moj� b�dzie, chyba Pana Boga nie ma
na �wiecie. Je�eli pan genera� od mojej w�asno�ci mnie wyzuje, mamy jurysdykcje,
co mnie sprawiedliwo�ci nie odm�wi�. Wol� ca�y maj�tek straci� ni� pozwoli�, aby
mi� gubi� b�aze�stwem.
- Nie strasz jurysdykcjami, bo my obydwaj z albe�czyk�w grona, a tobie wiadome
nasze prawa, �e musimy mi�dzy sob� wszelkie zatargi sko�czy�. Ja na twoje pozwy
nie stan�, bo b�a�ni� si� nie chc�. Niech nas kto chce z naszych s�dzi, ja na
ka�dego s�d przystaj�; najw�a�ciwi ej, niech gospodarz decyduje.
- Z przeproszeniem JW. genera�a, �ebym si� na niego zapisa�, tobym zas�u�y�, aby
mnie szar� g� przypi�to. Pan genera� przed wprowadzeniem sprawy ju� tobie moje
konie przys�dzi�; pi�knie bym wsk�ra� w jego s�dzie.
Na to pan genera�:
- Ja si� nie ubiegam o to, abym wasze spory rozstrzyga�; zapiszcie si�, na kogo
chcecie, a ja zatrzymuj� konie i strzelb� u siebie - i to wszystko oddam, komu
dekret kompromisarski przys�dzi.
- Ja na to przystaj� - powiedzia� pan Bonifacy - i pisz� si�, na kogo chce pan
Leon, byle z naszego grona. I w tym uwa�ajcie panowie moj� powolno��, �e
wygrawszy spraw� moj�, poddaj� j� pod s�d. Bo wedle opisu naszego rzecz nasza
sko�czona i mam ju� niezaprzeczone prawo posiadania koni i strzelby.
- To wa�pan sobie tak t�omaczysz, ale obaczymy, co drudzy powiedz�. Je�eli ci,
co psy bij�, maj� si� my�liwymi nazywa�, to niech przepadn� moje konie. Ale
obaczymy.
11
- Ja o wa�pana przycinki nie stoj�. Wiemy wszyscy, �e ca�e �ycie przywyk�y z
drugich �artowa�, wa�panu si� zdaje rzecz niezno�n�, �e z wa�pana po�artowali.
Ale tu idzie o roz-strzygnienie interesu, kto ma nas os�dzi�.
- Ja na samego ksi�cia wojewod� si� zdaj�.
- Zgoda - odpowiedzia� pan Bonifacy - niech nasz naczelnik nas s�dzi. JW.
genera� mia� dzi� do Nie�wie�a jecha�, jed�my z nim i tak ko�czmy; a JW. genera�
nie zapomni z sob� przywie�� naszej transakcji. A patrz, panie Leonie, jak ze
mn� �atwa sprawa: �e ty ju� bez koni, ja ci ofiaruj� miejsce na mojej bryce.
- Nie doczekasz si�, abym z twojej �aski korzysta�; wol� piechot� p�j�� ni�
si��� na twoj� bryk�. Ja, cho� lubi� �artowa�, ale bez cudzej krzywdy, a ty
swoim �artem chcesz mnie konie zabra�. Wstydzi�by� si� z tak� spraw� przed
ksi�ciem wyst�powa�; �miech tylko z siebie zrobisz. Trzymaj sobie nareszcie
swoj� strzelb�, ale dla Boga, nie si�gaj po moje konie.
- O, prawda, jaki ty m�dry! Nie wm�wisz we mnie, abym odst�pi� od tego, co moim;
sam si� wstydzi� b�dziesz w Nie�wie�u z twojego uporu i �e� si� da� z�apa�. A
kiedy nie przyjmujesz mojej grzeczno�ci, to mniejsza o to, id� sobie piechot�,
kiedy chcesz.
Pan Leon nic nie odpowiedzia�, ale �e widzia� po wszystkich go�ciach, �e w tym
interesie sprzyjali panu Bonifacemu, tak si� rozz�o�ci�, �e od nikogo miejsca
nie chcia� przyj�� w powozie i wola� u arendarza podwod� naj�� i samopas pu�ci�
si� do Nie�wie�a; a co gorsza dla niego, �e wszyscy si� �mieli do rozpuku. I tak
zjechali si� do Nie�wie�a; opowiedzia�y strony interes ksi�ciu wojewodzie,
prosz�c, aby pozwoli�, by na niego zapisali si� na kompromis. Na to ksi���:
- Dobrze. Jed�cie wi�c do Nowogr�dka i powracajcie z przyznan� inskrypcj�, a ja
was rozs�dz�.
Zacz�to pisa� inskrypcj�. Pan Leon chcia�, aby domieszczono, �e ksi��� wojewoda
b�dzie s�dzi� rzecz, wyp�ywaj�c� z komplanacji w Samuelowie zawartej, wedle
wyraz�w tej kom-planacji, stosownie do ich znaczenia, pospolicie przyj�tego. Ale
pan Bonifacy temu si� opar� i sprawiedliwie wni�s�, �e takie informacje w
inskrypcji umieszczone by�yby jak�� nauk�, ksi�ciu indirecte dan�, przeciwn�
delikatno�ci winnej tak wielkiemu m�owi; �e kiedy ksi��� raczy ich os�dzi�,
wszelk� ufno�� powinny na niego strony po�o�y� i [on] nie mo�e by� s�dzi� jak
tylko bezwarunkowym. Da� si� przekona� pan Leon, bo co do tej okoliczno�ci
jednomy�lnie wszyscy przytomni przyznali s�uszno�� panu Bonifacemu; Tak wi�c z
inskrypcj� pojechali do Nowogr�dka dla przyznania jej przed grodem, ale ka�dy
osobno, bo pan Leon tak by� rozj�trzony na pana Bonifacego, �e m�wi� z nim nie
chcia�, a c� dopiero podr� obok niego odbywa�. Pojechali wi�c, przyznali
inskrypcj� i wr�cili nazajutrz do Nie�wie�a z wszelk� gotowo�ci�. A ksi��� na
dzie� nast�pny zapisa� akt s�du kompromisarskiego i kaza� spraw� wprowadzi�. A
�e by� oby�ym w s�downictwie, pomiarkowa�, �e strony na siebie nadto zawzi�te,
aby same t�omacz�c swoj� rzecz, bez lezj�w si� obesz�o, po kt�rych mi�dzy nimi,
jako lud�mi determinowanymi, sko�czy�oby si� jeszcze na gorszym. Ksi��e, �e ich
obydw�ch lubi�, a chcia� mi�dzy swoimi albe�czykami jedno��, ile mo�na,
zachowa�, nie pozwoli� �adnemu z nich ani s�owa wyrzekn�� przed og�oszeniem
dekretu i naznaczy� kary na strony za ka�de odezwanie si� po trzysta z�otych na
rzecz bonifratr�w nowogrodzkich. Z tego wi�c powodu obligowa� mnie pan Leon,
abym od niego stawa�, a pana Bonifacego interes prowadzi� pan Jerzy Piaskowi
cki, kraj czy starodubowski, jeden z albe�czyk�w, szczeg�lnie szacowanych od
ksi�cia wojewody, a to z powodu, �e w czasie bezkr�lewia, lubo konfederacja
generalna pod kar� abiudicationis ab omni activitate zabroni�a kancelariom
przyj�cia wszelkich manifest�w przeciw jej czynno�ciom, on, zast�puj�c miejsce
regenta grodzkiego w Nowogr�dku, przyj�� do akt sze��dziesi�t przesz�o
manifest�w obywatel �w przez konfederacj� uci�nionych, za co zosta� uwi�ziony i
przez moskiewsk� komend� prowadzony B�g wie gdzie; ale na szcz�cie jego, nie
dochodz�c do �wierznia, pan Aleksander Odyniec napad� na komend�, kt�ra go
prowadzi�a, rozsypa� j� i oswobodzi� jego. A dekret abiudicationis i bani-
12
cji, na niego przez kaptur nowogrodzki ferowany, dopiero konfederacja radomska
zdj�a; a dla wi�kszego dowodu wr�cenia activitatis kr�l Stanis�aw konferowa�
jemu przywilej na kraj-czostwo starodubowskie.
Ka�da strona po jednym arbitrze doda�a JO. ksi�ciu cum voce consultativa na
��danie samego ksi�cia. Od pana Leona zasiad� pan Micha� Rejten, pisarz ziemski
nowogrodzki, a pan Bonifacy uprosi� W. Radziszewskiego, chor��ego
starodubowskiego. Wprowadzenie sprawy, indukta, repliki, wys�uchanie �wiadk�w
trwa�y dni cztery, po kt�rych ksi��� og�osi� dekret, przys�dzaj�cy cztery konie
wraz z uprz꿹 panu Bonifacemu So�ohubowi, a stosuj�c si� do konstytucji 1764
r., za sprzeciwienie si� pana Leona Borowskiego dobrowolnemu opisowi, uwalnia�
go od wie�y, ale nakaza� mu zap�aci� grzywien oko�o dw�chset z�otych, z kt�rych
o�mdziesi�t jednak odtr�ci�, bonifikuj�c szkod� przez pana Leona poniesion� w
go�czym psie, co go pan Bonifacy by� zastrzeli�.
Pan Leon milcza� przez czas czytania dekretu, tylko poblad� i wargi mu si�
trz�s�y, i natychmiast, nie podzi�kowawszy ksi�ciu, wyjecha� z Nie�wie�a w
niepohamowanym gniewie i zajechawszy do Niehory�y, dzier�awy, kt�r� z �aski
ksi�cia przez zastaw za bezcen trzyma�, napisa� list do ksi�cia, pe�en wym�wek,
wyrzucaj�c mu niesprawiedliwo�� i odsy�aj�c mundur albe�ski z o�wiadczeniem, �e
ju� do tego zgromadzenia, ska�onego parcjalno�ci� jego naczelnika, nale�e�
przestaje, �e nieprawemu wyrokowi nigdy si� nie podda i �e jako wolny szlachcic
b�dzie szuka� sprawiedliwo�ci po s�dach szlacheckich nie znajduj�c jej w
kaprysach pa�skich, i inne podobne rzeczy. Jak ksi��� odebra� list, kaza� go
g�o�no przy nas wszystkich sobie czyta�. My�my struchleli nad tak�
zapami�ta�o�ci� pana Leona przeciw swojemu dobroczy�cy; ksi��� natomiast, co by
si� mia� obruszy�, zacz�� si� �mia� do rozpuku, m�wi�c:
- Panie kochanku, pan Leon co� si� bardzo na mnie rozchimerowa�, ale jako� da
si� przeprosi�.
Ale to nie do�� na tym. Pana Leona wyra�nie co� by�o przyst�pi�o, bo zacz��
ci�gn�� ksi�cia po s�dach, wsz�dzie pr�buj�c zwali� kompromisarski dekret, i
wsz�dzie przegrawszy poda� pro�b� na ksi�cia do Rady Nieustaj�cej. Tu ju� ksi���
dopiero si� obrazi�, bo tej jurysdykcji nienawidzi�, i opiera� si�, o ile m�g�,
jej ustanowieniu, w przekonaniu, i� ona jest niezgodn� z wolno�ci� obywatelsk� i
z niezawis�o�ci� s�downictw krajowych i w�adz prawodawczych. Bo jaka� mo�e by�
powaga sejm�w w tworzeniu praw, skoro jest magistratura interpretuj�ca te�
prawa? Pan Leon niczego nie wsk�ra�, bo Rada Nieustaj�ca odm�wi�a mu uchylenia
dekretu kompromisarski ego, tym wi�cej, �e jej marsza�kiem w �w czas by� JW.
Jelski, podkomorzy smole�ski, m�� wysokiego �wiat�a i znaj�cy, �e w narodzie
�adna w�adza nie jest w prawie narusza� �wi�to�ci kompromisu; a ksi���, do
najwy�szego stopnia zirytowany, zaawizowa� pana Leona o okupno Niehory�y, a
z�o�ywszy sum� odebra� na siebie maj�tek, wi�cej dochodu rocznego przynosz�cy
ni�li kwota zastawna, na nim oparta. A do tego odgra�a� si�, �e na tym nie
poprzestanie, i po kilkokrotnie ledwo nie co dzie� przed nami odzywa� si�;
- Panie kochanku, nie mam ani przyjaci�, ani s�ug wiernych. Pan Leon mnie
ukrzywdzi�, a nikt si� za mn� nie ujmuje. Kto mnie szczerze kocha�, ju� nie
�yje. Gdyby �y� Zawisza lub Wazgird, lub Bohuszewicz, dawno by pan Leon Borowski
pozna�, co to jest Radziwi��a ukrzywdzi�; a c� dopiero, gdyby pan Ignacy
Wo�odkowicz zmartwychpowsta�! Wszyscy albe�czykowie moje folwarki za bezcen
trzymaj�, a s�udzy moi si� panosz�- i to ca�y dow�d ich przywi�zania.
A te s�owa nam wn�trzno�ci przeszywa�y jakby no�em, bo�my i pana Leona lubili,
pomimo jego dziwactw. On, b�d�c w najwi�kszych �askach u ksi�cia, nie tylko �e
nikomu z nas nie by� na przeszkodzie, ale, owszem, ka�demu stara� si� pomaga�,
za ka�dym m�wi� i prosi�, a za sob� nigdy. Ale nasze obowi�zki i dla ksi�cia
by�y �wi�te: my chleb jego jedli, i nie suchy; i gdyby pan Leon nie by�
przeprosi� ksi�cia, radzi nieradzi pom�ciliby�my naszego ksi�cia. Przyjaciele i
s�udzy ksi�cia, zrobili�my gatunek sejmu, aby jako� tak wszystko pogodzi�, �eby
13
nie mie� sobie nic do wyrzucenia ani wzgl�dem przywi�zania i wdzi�czno�ci dla
ksi�cia, ani przyja�ni, co�my dochowywali panu Leonowi. A �e pan kraj czy
Piaskowi cki by� mi�dzy nami, m�� wielkiej powagi, jedyny do rady i wielki
kunktator, i kt�ry mia� przewag� nad nami wszystkimi i nad samym panem Leonem,
dawszy tyle dowod�w i wielkiego �wiat�a, i wielkiego charakteru, uprosili�my go,
aby do niego si� uda� i wm�wi� mu, by si� upokorzy� przed ksi�ciem panem, jako
s�uszno�� do tego powinna by go zniewoli� sama z siebie, nie czekaj�c, a� pomimo
�e go kochamy, zmuszeni zostaniemy, chocia� z bole�ci� serca, zado�� uczyni�
naszej powinno�ci, jako ju� bywa�y tego przyk�ady. Bo ksi��� z uniesienia tylko
wyrzuci� nam, �e�my oboj�tni na szarpanie jego s�awy; on w duchu dobrze zna�, �e
tak nie by�o, i jeszcze przed up�ynionym rokiem odebra� by� dow�d s�ug i
przyjaci� swoich przywi�zania. Bo kiedy ksi��� Micha� Radziwi��, w�wczas
kasztelan wile�ski, maj�c spraw� z ksi�ciem wojewod�, sprowadzi� by� na niego a�
z Poznania s�awnego piotrkowskiego mecenasa, pana Ra-czy�skiego, kt�rego
pami�taj� dobrze w Wilnie, bo chodzi� po niemiecku z ogromn� upudro-wan� fryzur�
i z kolczykiem na lewym uchu - a ten przeciw naszemu ksi�ciu wyst�pi� w swoim
indukcie z lezjami w przytomno�ci kilku albe�czyk�w, ci to na poz�r oboj�tnie
przyj�li; ale dwu dni nie up�yn�o, kiedy ksi��� kasztelan z panem Raczy�skim
wyjechali szpacie-rem na kaw� wiejsk� do Pohulanki, gdzie ju� nie dochodzi�a
jurysdykcja marsza�kowska, pan Pawe� Siemieracki i pan Bazyli Czeczot, obydwa
albe�czykowie i nowogrodzanie, z kilku s�ugami ksi�cia wojewody tam wpadli i w
obliczu ksi�cia kasztelana jego umocowanemu sto batog�w odliczyli po niemieckich
pludrach. Ksi��e kasztelan tak si� przel�k� z obawy, by i jemu samemu si� nie
dosta�o, �e potem w Wilnie kilka niedziel ob�o�nie chorowa�; a pan Ra-czy�ski,
wyle�awszy si� par� dni, �e go �wiat nie widzia�, wr�ci� do swojej Wielkopolski,
oberwawszy nadspodziewane honorarium. I ksi��� nasz, chocia� umia� oceni� dow�d
przywi�zania, ale by� z tego nieco markotny, z powodu, i� si� chybi�o prawid�om
go�cinno�ci: Wielkopolanina w Litwie obi�. Jeszcze to pan ciwun Rupejko nas
wszystkich roz�mieszy�, a najwi�cej samego ksi�cia, m�wi�c, �e wedle praw
naszych in loco delicti ka�dy powinien by� karany. To kiedy oni nie ogl�dali si�
na JO. ksi�cia kasztelana, wysokiego senatora i kuzyna ksi�cia naszego, czego by
si� nadal m�g� spodziewa� pan Leon? A wida� by�o, �e ksi��� taki w duchu t�skni�
za nim; bo, cho� na niego odgra�a� si�, p�ki trze�wy, to jak si� dobrze pod-
ochoci, cz�sto go wspomina przez zapomnienie, ale jako przyjaciela; a nazajutrz
znowu si� odgra�a.
Pan P�askowicki w S�onimiu znalaz� pana Leona; on tam by� komornikiem; i zasta�
go prawie w czarnej melancholii.
- Patrz, panie kraj czy dobrodzieju - powiedzia� mu po przywitaniu - gdzie mnie
czort zap�dzi�! I dwudziestoletnie zas�ugi diabli wzi�li, i pi�kny maj�tek
utraci�em, i jeszcze wcze�niej czy p�niej po sk�rze dostan�. Nic nie brakuje,
tylko tego. Wybaczaj, ale jeszcze mam p� garnca w�dki starej i tym ci�
traktowa� b�d�, bo nie ma z czego. Patrz! - doda� mu, wytrz�sn�wszy sakiewk�, z
kt�rej wypad�a z�ot�wka i kilka srebrnych grosz�w. - Oto ca�y m�j maj�tek, a
wszystkie moje pasy ju� po �ydach zastawione. Da�o mi si� w znaki polowanie
samuelowskie! Ale sam znam, �em si� nie popisa�. Wstyd mi, a by�o jeszcze
gorzej, bo w Warszawie, chodz�c jak ch�ystek ko�o Rady Nieustaj�cej za moim
g�upim interesem, kt�rego nie mog�em nie przegra�, chocia�bym by� kr�lewskim
bratem, takem si� od�u�y�, �e z miasta by mnie nie wypuszczono, gdyby poczciwy
So�ohub nie by� przys�a� przez Tatara trzech tysi�cy z�otych z listem, w kt�rym
wyra�a, �e nigdy nie przestanie ubolewa�, i� jest przyczyn� moich dolegliwo�ci.
On nic nie winien, ale ja jak ostatni b�azen post�pi�em. Jakem wpad� w nie�ask�
ksi�cia, to ode mnie stroni� jak od zapowietrzonego, B�g ci odp�aci, �e� o mnie
nie zapomnia�.
I nalawszy kielich w�dki, wypi� do kraj czego. Wypi� i kraj czy.
- C� my�lisz z sob� robi�, panie komorniku?
14
- Abo ja wiem? Przecie� przyjacielski oblicz mi si� pokaza�; tego ju� dawno nie
bywa�o, wi�c zmartwieniom zrobi si� przerwa. Jest przynajmniej z kim wypi�: na
frasunek dobry trunek, bis repetita placet. Do wa�pana, panie kraj czy!
- A c� to, panie Leonie, czy ju� z desperacji nie rozpi�e� si� gorza�k�?
- Kto? Ja? Jakem sodalis, �e tylko wod� pij� jak kaczka. Abo to mam z kim pi�?
Tydzie� dzi� si� ko�czy, jak tu do mnie przyby� szlachcic Rac. Wszak musisz zna�
pod Nowogr�dkiem okolic� Rac�w, mo�ci kraj czy?
- A dla Boga!
- Nieborakowi par� koni ukradziono. Szukaj�c ich opytem trafi� do S�onima, gdzie
ich znalaz� u Fejbisza, pierwszego kupca tutejszego. A nie maj�c tu jeno mnie
znajomego, garniec w�dki starej mnie przyni�s�, prosz�c o pomoc. To z nim cz��
w�dki jego wypi�em, a potem biedakowi wykierowa�em interes, bo Fejbisza
nastraszy�em grodem, �e zaraz konie odda�, cho� je w dobrej wierze kupi�. A oto
reszta tej w�dki. To, panie Jerzy, nie pozwalasz, bym do ciebie wypi�?
- Ale, kochany panie Leonie, ja trucizn� ledwo z tob� bym nie wypi�; ale
wola�bym wina kieliszek.
- Ehe, to wyra�nie ju� mi przymawiasz. Gada� o winie takiemu, co dwa z�ote
niespe�na ma przy duszy! Min�y te czasy, kiedy w niehorylskiej piwnicy pan Leon
swoich przyjaci� cz�stowa�. Teraz czym bogat, tym rad.
- Ja ci pieni�dze po�ycz�.
- Dzi�kuj� ci, �askawy przyjacielu. A gdzie pignus responsionisl Wszak wiesz, �e
sumka, co j� mia�em na Niehoryle, jest nieboszczki mojej �ony; i ona le�y w
aktach nowogrodzkich bez po�ytku dla mnie; a czterdzie�ci tysi�cy moich
w�asnych, co mi zosta�y z krwawej pracy mojej, a kt�re s� u pana �opota - od
trzech lat ani kapita�u, ani procentu nie widz�. Ja to mam za przepad�e.
- Co za nowa desperacja!
- Abo to ja pozywa� si� b�d� kiedykolwiek? Ju� mi si� da� proceder we znaki tak,
�e teraz, gdyby mnie nawet kto imparitatem zada�, to broni� si� nie b�d�.
Dzi�kuj� ci wi�c, panie Jerzy, ale twojej ofiary nie przyjm�.
- Panie Leonie, porzu� blu�ni�. Wszak wiesz, �e ja nigdy nie uchodzi� za
takiego, co swoje prac� w b�oto rzuca. Kiedy ci chc� pieni�dze powierzy�, to
wida�, �e musz� upatrywa� jak�� pewno��. Oto masz sto czerwonych z�otych: wykup,
co� pozastawia�, potraktuj mnie dobrym winem, je�li� mnie rad, a wr�cisz mnie
pieni�dze w Nie�wie�u.
- Wszelki duch Pana Boga chwali! Ja w Nie�wie�u! W�tpi�, panie kraj czy, �eby�
za dobr� ewikcj� swoich sto czerwonych z�otych przyj�� monet�, kt�ra dla mnie
przygotowana w Nie�wie�u, a kt�ra - doda� z g��bokim westchnieniem - wcze�niej
czy p�niej i tu mnie znajdzie.
- Co mamy na sucho rozprawia�! Bierz pieni�dze, po�lij po wino, napisz mnie
dokumen-cik, a przy kielichu i uradzim, i uraduj em si�.
- Ta� to i B�g, i ludzie wiedz�, �e masz wi�cej ode mnie rozumu. Robi�, co
ka�esz. Odliczy� pieni�dze pan Leon, a swego ch�opca pos�a� do winiarza, daj�c
mu czerwony
z�oty jeden [i] m�wi�c:
- Ruszaj do Ma�gosi, po�� jej w r�k�, co ci daj�, i powiedz, �eby mi przys�a�a
garniec tego wina, co po oficjale �wi�tochowskim dosta�a.
Sama nadzieja, �e b�dzie traktowa� go�cia, i jeszcze tak dobrym winem,
rozweseli�a pana Leona. On, co jest naj go�cinni ej szym z ludzi, �e taki sam
humor wr�ci� do niego, jakiego mia�, kiedy by� jeszcze wyroczni� nie�wiesk�.
Przynie�li wino. Siadli obaj przyjaciele. Pan Leon dokument napisa�, odczyta� go
z uwag� pan kraj czy, porz�dnie go z�o�ywszy w�o�y� za nadr� i kielichem zacz�li
si� bawi�. Opowiada� r�ne dychteryjki pan Leon, ale tak dowcipne, �e nie tyle
garniec, ale i dziesi�� ich by si� wypr�ni�o, i aniby si� spostrze�ono, tak
mi�o czas schodzi�. Ale gdy przysz�o do interesu, to
15
jest, jak� furtk� trafi� do ksi�cia, tu nad tym zacz�y si� suszy� umys�y.
Rozmaite podawa� sposoby pan Jerzy, ale pan Leon zawsze odpowiada�:
- Ja na to si� nie odwa��. Znam ja ksi�cia pierwszy impet: ka�e mnie na �mier�
obato�y�, jak mu si� poka�� - i nie jele� we�mie w sk�r�, ale pan Leon
personaliter. I mi�dzy nami, wart tego. Sam sobie nieraz po sk�rze chc� da�, a
on by mnie mia� �a�owa�? Nadto mu si� narazi�em! On poczciwe ma serce, ale m�j
post�pek by� tak niewdzi�czny, tak zapami�ta�y, �e i nieboszczykowi Sierotce
nawet bym si� naprzykrzy�; a dopiero jemu. Nie ma rady, on wszelkie do mnie
przywi�zanie utraci�.
- Oto wiesz co, panie Leonie? On ciebie kocha, Kiedy trze�wy, to na twoim �bie
szyby �elazne �omie;ale jak tylko si� podchmieli, ciebie szuka i przymru�aj�c
oczy mruczy, nalewaj�c kielich: �Do ciebie, panie Leonie!"
- Co powiadasz?
- B�g �wiadek, �e kilka razy by�em przy tym. A ca�y dw�r za tob� t�skni, bo nie
ma komu za kim do ksi�cia w interesie si� wstawi�. Ksi�dz Kantembryng, co tylko
sumienia ksi���cego nie tyczy, do tego si� nie miesza - i za rodzonym ojcem
s��wka nie powie. Pan Miko�aj Morawski, kontent, �e mu si� udaje ksi�cia z
b�otem zmiesza� nieraz, jak ksi��� go zniecierpliwi, na tym poprzestaje i ani za
sob�, ani za nikim, jak wiesz, si� nie wstawia i rad by ksi�cia wi�cej do
oszcz�dno�ci ni� do wspania�o�ci nak�oni�. Ile razy ksi��� czym grubym kogo
obdarzy, to on m�wi: �Za-za-za-p�a� twoje d�u-d�u-d�u-gi, a do-do-a-dopiero b�d�
wspania�ym". Pan Micha� Rejten, co by u niego, co by chcia�, wyprosi�, a pi�ciu
diab��w by si� nie zl�k�, przed nim boi si� usta otworzy�; a zreszt� opr�cz tych
trzech nikomu by i nie bardzo usz�o by� z ksi�ciem zbyt �mia�ym. Po tobie t�skno
wszystkim i, je�eli ci prawd� mam powiedzie�, bo ty wiesz, �e in vino veritas,
ca�a Alba mnie do ciebie, panie Leonie, wys�a�a w delegacji, abym ciebie jako�
przywabi� do przeproszenia ksi�cia; bo wszyscy radzi by mie� po dawnemu twoje
plecy za sob� w Nie�wie�u, ni� by� zmuszonymi gdzie� tobie drog� poniewolnie
zast�pi�.
- Tam do diab�a! Ot� kiedy tak si� rzeczy maj�, b�d� w Nie�wie�u.
- Kiedy?
- Najdalej za tydzie�. �eni si� JW. Plater, kasztelanie trocki, z pann�
Rzewusk�, chor�-�ank� W. Ks. Litewskiego, siostrzank� ksi�cia; ja p�jd� do
Nie�wie�a na wesele.
- Tako� ci przyst�pi�o co nowego do g�owy taki dzie� wybiera�! Nieproszonemu na
wesele si� pokaza�?
- Abo ja sam nie potrafi� si� zaprosi�?
- Porzu� - lepiej po weselu, jak si� go�cie porozje�d�aj�, a ksi��� zacznie si�
nudzi�, to z ksi�dzem Kantembryngiem do niego p�jd� i powiedz, �e...
- A co to ja na szubienic� dekretowany, �ebym w asystencji ksi�dza chodzi�? Ja
wolny szlachcic! Audaces fortuna iuvat, timidos�ue repellit. Panie Jerzy
dobrodzieju, do�� o tym! Co mnie Pan B�g natchnie, to si� zrobi. A teraz ca�y
frasunek, �e ju� dno u garnca si� pokazuje. Pozwolisz po drugi pos�a�?
- Nie, nie, Jakem sodalis, ani kropli wi�cej. B�dzie ze mnie! Ju� konie moje
popas�y, i koniecznie musz� dzi� jeszcze przed zachodem by� u JW. Sli�nia,
podkomorzego s�onimskiego, a stamt�d ze �witem ruszy� opowiedzie� si� z mojego
poselstwa na sejmiku relacyjnym dworu nie�wieskiego. Bywaj �e zdr�w, kochany
panie Leonie, niech Pan B�g tobie instynktuje i nie dopuszcza na ciebie nowej
wariacji. �egnam ci�. Tylko bez ceremonii. Trafi� do moich koni.
- Bywaj zdr�w, �askawco. Niech ci B�g odp�aca dobro� twojego serca. A wszystkim
k�aniaj si� ode mnie. Kiedy mi wszyscy dobrze �ycz�, to ju� widno, �e B�g za
mn�. Upadam do n�g twoich, panie kraj czy, a westchnij no za mn� czasem do Pana
Boga, aby mi si� uda�o; wszak my obadwa sodalisy.
I tak po�egnawszy si� czule, pan kraj czy siad� w swoj� bryk�, a pan Leon ju� w
dobrej nadziei i weso�ym humorze zosta�. Opowiedzia� nam kraj czy za powrotem
swoim do Nie�wie�a
16
FRYDERYK SKARBEK
1792 - 1866
Nie ka�dy zapewne spo�r�d licznych turyst�w, kt�rzy corocznie odwiedzaj�
�elazow� Wol� pod Sochaczewem, miejsce urodzenia Fryderyka Chopina, wie, �e ta
pi�kna miejscowo�� nale�a�a na pocz�tku XIX wieku do rodziny Skarbk�w i �e
ojciec wielkiego kompozytora, Miko�aj, by� przez kilka lat nauczycielem domowym
ma�ego Fryderyka Skarbka, maj�cego zas�yn�� w przysz�o�ci jako znakomity
ekonomista i dzia�acz spo�eczny, cytowany i powa�any przez samego Karola Marksa.
Przysz�a kariera naukowa Skarbka - starannie przygotowana studiami naukowymi w
Pary�u oraz odpowiedzialn� prac� na rozmaitych stanowiskach urz�dowych - nie
przeszkodzi�a mu jednak w r�wnoleg�ym zajmowaniu si� pracami literackimi,
kt�rych pierwszym owocem by� staranny przek�ad pie�ni Anakreonta. Od poezji
przerzuci� si� wkr�tce Skarbek do prozy, og�aszaj�c szereg artyku��w
publicystycznych, a og�lny ton owych artyku��w najlepiej mo�na pozna� ze s��w,
kt�rymi zako�czy� jeden ze swoich list�w do wydawcy �Sybilii Nadwi�la�skiej":
�Piel�gnujmy w sercach naszych drog� pami�� cn�t narodowych, kt�re w
najpi�kniejszej spu�ci�nie naddziady nam zostawi�y, i gorliwie starajmy si� o
to, a�eby ich zar�d mi�dzy nami nie zagin��".
Ta pi�kna wypowied� m�odego publicysty i uczonego towarzyszy�a mu podczas jego
ca�ej drogi �yciowej: zar�wno jako profesorowi uniwersytetu (1818 - 30) i
dzia�aczowi na polu dobroczynno�ci, szpitalnictwa i wi�ziennictwa, jak i - mo�e
jeszcze w wi�kszym stopniu -jako autorowi licznych i r�norodnych utwor�w
literackich.
�Obok zaj�� urz�dowych oraz prac w naukach ekonomicznych, z powo�ania mego
nauczycielskiego wynikaj�cych - wyja�nia� w swoich pami�tnikach - pisa�em
powie�ci i komedie, kt�re za rozrywk� w pe�nieniu wszelkiego rodzaju obowi�zk�w
moich poczytywa�em. Literackie te prace zajmowa�y mi wieczory, jakich nigdy nie
by�em sk�onnym przep�dza� w zwyk�ych zebraniach tak zwanego wielkiego �wiata,
przez co zdo�a�em osi�gn�� wielk� oszcz�dno�� na czasie przeznaczonym dla mnie
na tej ziemi i zu�ytkowa� chwile, marnie przez tylu ludzi tracone".
Literacki dorobek Skarbka obj�� w ten spos�b kilka powie�ci historycznych i
obyczajowych (m. in. Pan starosta, Pami�tniki Seglasa), kilka komedyj, gar��
felieton�w satyrycznych oraz niewielki zbiorek Powiastek polskich, kt�re opar�
prawie wy��cznie na w�asnych wspomnieniach, po�wi�caj�c je opisowi rozmaitych
epizod�w wojennych z czas�w porozbioro-
18
wych, g��wnie za� z doby Ksi�stwa Warszawskiego, kt�rego by� ogromnym czcicielem
i sumiennym historiografem.
Powiastki owe tym si� jeszcze odr�niaj� od pozosta�ych prac literackich
Skarbka, �e dopiero w nich uda�o si� autorowi - zapalonemu wielbicielowi i
na�ladowcy maniery pisarskiej Sterne'a - wy�ama� spod dotychczasowych wp�yw�w i
przyzwyczaje� literackich i przekonywaj�co odmalowa� sytuacje tragiczne, pe�ne
prawdziwego wzruszenia oraz cichego, a przejmuj�cego patosu rzeczy powszednich.
Takim samym cichym patosem ko�cz� si� r�wnie� jego nie doko�czone z powodu zgonu
pami�tniki, kt�re urwa�y si� na nast�puj�cej refleksji s�dziwego pisarza,
odnosz�cej si� do udzia�u jego dw�ch syn�w w wypadkach powstania styczniowego:
�Nie mog�em nigdy przewidzie� tego, �e obadwaj synowie moi za przewinienia
polityczne wi�zionymi b�d� w tym domu bada� [Pawiaku], kt�ry ja kiedy� dla
pods�dnych zbrodniarzy pobudowa�em..."
Tragizm, jaki wyziera z tych kilku prostych s��w, ma ju� oczywi�cie znaczenie
og�lnofilo-zoficzne, prawie zupe�nie nie zwi�zane z cytowanym w nich konkretnym
przyk�adem historycznym. To ju� przecie� tragizm ca�ej naszej epoki dziejowej.
19
MUNDUR
L_
Drzwi by�y uchylone; za�ata�a nimi wo� mirry i ja�owcu; szczelin� rozci�ga�
promie� �wiat�a gromnic pas jasny po pod�odze i po �cianie ciemnej izby;
jednog�o�ny, cz�stym milczeniem przerywany �piew mnicha g�ucho z przyleg�ego
dochodzi� pokoju.
W k�cie tej ciemnej izby kl�cza� przed otwartym kufrem podesz�y m�czyzna,
zas�aniaj�c sob� cienk� �wieczk�, przy kt�rej �wietle szuka� czego�, si�gaj�c do
samego dna kufra, a cz�sto ogl�da� si� za siebie, czy te� kto nie wchodzi. Po
tym, co czyni�, i po sposobie, jak to czyni�, s�dzi� mo�na by�o, �e wyst�pn�
r�k� po obc� w�asno�� si�ga; ale kto by widzia� jego twarz s�dziw� i oceni�
umia� wyraz tej poczciwej twarzy, ten by nie wierzy� temu, �e to jest z�oczy�ca.
I doby� z samego dna kufra, ul�ywszy r�k� p�k sukien, z wierzchu le��cych,
mundur granatowy z ��tymi wy�ogami, z pi�tk� na guzikach; roz�o�y� go, uni�s�
nieco w g�r� i pogl�da� na niego smutnym okiem, z wyrazem �alu, �e mu a� broda
lekko zadr�a�a. Po chwili milczenia po�o�y� go starannie na krze�le, si�gn��
drugi raz do kufra, doby� pude�ko papierowe, a z niego dwie szlify srebrne
pu�kownikowskie, kt�re do ramion munduru przypi��. Potem powsta�, mundur ze
szlifami powiesi� na �cianie, odst�pi� krok�w par� w ty�, z�o�y� i opu�ci� r�ce,
westchn�� g��boko i dwie �zy grube po zwi�d�ych sp�yn�y licach.
20
Po chwili milczenia mrukn�� pos�pnie: �Nie chcieli pozwoli�!" - a potem ruszy�
ramionami, gorzko si� u�miechn��, si�gn�� po mundur, starannie go z�o�y�, zwin��
jak p�aszcz �o�nierski, co do tornistra ma by� przytroczony, schowa� go pod
po��, jakby przedmiot skradziony, zadmuchn�� �wiec� i poszed� do przyleg�ego
pokoju, z kt�rego �wiat�o uchylonymi drzwiami do ciemnej wchodzi�o komnaty.
Na trzech czarnych stopniach katafalku, mi�dzy o�mioma gromnicami, sta�a
drewniana, nie �yszcz�ca z�otem trumna, a w niej w spoczynku �mierci martwe
zw�oki s�dziwego starca, w kt�rego spokojnych rysach mog�e� wyczyta� pi�tno
poczciwego i na sumiennych us�ugach sp�dzonego �ycia. W�os bia�y spada� po obu
stronach wypogodzonej twarzy. Pewno�� czystego sumienia i nadziej� wiecznej
�aski wyra�a�y usta, w samej chwili skonu z u�miechem pociechy zawarte, a
bezw�adne cia�o - obraz znikomej istoty, kt�ra stan�a u kresu doczesnego zawodu
i za chwil kilka ju� tylko b�dzie wspomnieniem. A je�li si�gniesz my�l� w lata
ubieg�e, przypomnisz sobie, �e ta martwa istota kiedy� g�osem i skinieniem
�mierci przekazywa�a ofiary i by�a sama zam�wion� �mierci ofiar�, kt�r� B�g na
pobojowiskach ochrania� i po d�ugim lat pa�mie z zacisza domowego do siebie
powo�a� kaza�.
Do tego zmar�ego zbli�y� si� stary wiarus z ukrytym pod po�� mundurem; szed�
wolno na palcach, pogl�daj�c na mnicha w przeciwnym k�cie siedz�cego, a gdy si�
przekona�, �e snem zmorzony mimowolnie g�ow� kiwa, wst�pi� na stopnie katafalka,
uni�s� �mia�o g�ow� zmar�ego pana swego u wezg�owia, mundur schowa�, poduszk�
grobow� przykry� i martwe cia�o na niej po�o�y�.
Wszystko to wykona� szybko, poruszeniem �ywym, z pewnym wra�eniem obawy, aby nie
widziano, co czyni, aby nieboszczyk nie drgn��; a gdy dokona� swego, mimowolnie
dreszcz go przeszed�, pot zimny osiad� na czole i w�osy powsta�y na g�owie; sta�
chwilk� na miejscu jak wryty, trumna, gromnice i mnich zako�owa�y mu si� w
oczach, jak gdyby ca�a izba by�a w ruchu, potem si� otrz�sn��, bo usi�owa�
zrzuci� strach z siebie, bo si� wstydzi�, �e go strach ogarn��... Et ne nos
inducas in tentationem - za�piewa� ponuro i chrapliwym g�osem mnich ocucony... i
on si� ocuci� z przykrego i gn�bi�cego wra�enia, post�pi� naprz�d kilka krok�w,
przykl�kn�� u n�g zmar�ego, prze�egna� si� i szybko, jakby kto� grozi� za nim,
zerwa� si� i wyszed� ze �miertelnej komnaty.
*
Listopad ogo�aca� z ostatniej zielono�ci i gaje, i ��ki; rzadki li�� ��ty
po�yskiwa� pod s�o�ce mi�dzy obna�onymi ga��ziami lip i klon�w; letnia ozdoba
tych drzew cienistych le�a�a zdeptana na �cie�ce do dworu wiod�cej... istny
obraz kraju, kt�ry niegdy barw� nadziei zaja�nia�!
Pod drzewem na �awie siedzia� nasz stary s�uga; po nocnym czuwaniu snem
zmorzony, kiwa� g�ow� oci�a�� i nie m�g� utrzyma� si� w oparciu plecami o pie�
drzewa, kt�ry cia�em to na prawo, to na lewo mija�. Do tego �pi�cego przyst�pi�
pod�y�y rzemie�lnik w niedzielny str�j przybrany, kt�rego powo�anie w�glem
sczerniona twarz wydawa�a, i uderzy� go po ramieniu m�wi�c:
- A c� to, Pawle, ty �pisz, kiedy pana chowa� maj�?
Drgn��, ruszy� mimowolnie ramionami, chrapn�� mocno, otrz�sn�� si� i spojrza�,
nie widz�c go jeszcze, na kowala, kt�ry go budzi�; bo by� w tej chwili przej�cia
ze snu smutnym marzeniem obci��onego do ocucenia, kt�re mu weso�ej
rzeczywisto�ci nie zapowiada�o; wyci�gn�� r�ce przed siebie, zadr�a� ca�y i
otrz�sn�� si�, czekaj�c drugiego przem�wienia do siebie, aby wiedzia�, co ma
odpowiedzie�.
- Ale� patrzaj! s�o�ce wysoko na niebie, schodz� si� ludzie na pogrzeb, a ty
jeszcze zasypiasz.
Obejrza� si� wko�o Pawe�, przetar� oczy, drugi raz si� spojrza� na m�wi�cego i
rzek�:
- No i c�? Przecie� jeszcze ksi�y nie masz; beze mnie go nie pochowaj�.
- A kto wie, m�j bracie. Ale czego�e� ty si� tak zaspa�?
- Ale czego! Ja oka nie zmru�y� przez noc ca��.
- A to po co? Wszak tw�j stary ju� twoich us�ug nie potrzebuje.
- Albo ty wiesz, czy nie potrzebuje; w�a�nie �e ich potrzebowa� tej nocy.
- E, nie gadaj, to� przecie� nie o�y�, Bom ci dopiero by� u niego, le�y sobie
spokojnie na katafalku, kochane panisko, Bo�e �wie� nad jego dusz�.
- S�uchaj, Wojciechu - odpar� Pawe� po chwili namys�u, pokr�caj�c z wolna w�s
bia�y -ja� bym ci co� powiedzia�, boby mi potrzeba twojej pomocy do czego�, ale
nie wiem, czy ty potrafisz utrzyma