Eichmann W Jerozolimie Hannah Arendt
Szczegóły |
Tytuł |
Eichmann W Jerozolimie Hannah Arendt |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Eichmann W Jerozolimie Hannah Arendt PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Eichmann W Jerozolimie Hannah Arendt PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Eichmann W Jerozolimie Hannah Arendt - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Arendt Hannah
Eichmann w Jerozolimie Rzecz o banalności zła
przełożył Adam Szostkieuicz
Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK
Kraków 1998
Tytuł oryginału:
Eichmann injerusalem. A Report on the Banality ofEvil The Yiking Press,
New York 1964 (wyd. 2 poszerzone) (c) 1963, 1964byHannahArendt
Dodatek na s. 388-403 pochodzi z książki: Thejew as Pańah: Jewish Identity
and Politics in the Modern Agę, ed. Roń Feldman, Grove, 1978
Opracowanie graficzne Witold Siemaszkiewicz
(c) Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Znak, Kraków 1998
ISBN 83-7006-684-4
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 1998.
Wydanie II, poprawione.
Druk: Drukarnia Colonel, Kraków, ul. Dąbrowskiego 16.
O, Niemcy, […]
Kto słyszy mowy, dochodzące
z waszych domów, śmieje się.
Lecz kto was zobaczy, chwyta za nóż.
BERTOLT BRECHT (tł. Ryszard Krynicki)
Strona 4
ROZDZIAŁ I
Dom Sprawiedliwości
“Beth Hammishpath” - Dom Sprawiedliwości: na dźwięk tych stów
wykrzykniętych całą mocą głosu przez woźnego trybunału podrywamy się na nogi,
gdyż zwiastują one przybycie trzech sędziów, którzy - z obnażonymi głowami,
ubrani w czarne togi - wchodzą na salę sądową bocznym wejściem, by zająć
miejsca na najwyższej ustawionej ławie wysokiego podestu. Po obu stronach
stołu, za którym zasiedli, a który niebawem pokryją niezliczone tomy akt oraz
ponad półtora tysiąca dokumentów, siedzą sądowi stenografowie. Poniżej
sędziów zajmują miejsca tłumacze, których usługi są niezbędne w bezpośredniej
wymianie zdań pomiędzy oskarżonym lub jego obrońcą a sądem; w pozostałych
wypadkach mówiący po niemiecku podsąd-ny i jego adwokaci śledzić będą tok
prowadzonego w języku hebrajskim procesu poprzez równoległą transmisję
radiową, wyśmienitą w przekładzie na francuski, znośną w języku angielskim,
będącą zaś istną farsą w wersji niemieckiej, często całkowicie niezrozumiałej.
(Biorąc pod uwagę skrupulatną rzetelność wszystkich technicznych przygotowań
do procesu, pozostanie skromną tajemnicą nowo powstałego państwa
izraelskiego, w którym wysoki odsetek obywateli wywodzi się z Niemiec,
dlaczego nie zdołało ono znaleźć odpowiedniego tłumacza na jedyny język, jakim
mogli się posługiwać oskarżony i jego obrońca. Dawne uprzedzenie wobec
Żydów niemieckich - niegdyś bardzo wyraźne w Izraelu -jest już zbyt słabe, by
mogło tłumaczyć ten fakt. Jako wyjaśnienie pozostaje jeszcze starsza i wciąż
niezwykle potężna “witamina P”, jak nazywają Izraelczycy protekcję w sferach
rządowych i aparacie biurokratycznym.) Poniżej ławy tłumaczy ustawiono
naprzeciwko siebie, w taki sposób, że znajdujące się tam osoby zwrócone są
profilem do publiczności, oszkloną kabinę oskarżonego i barierkę dla świadków.
Dolną ławę zajmują siedzący plecami do sali prokurator i czterej oskarżyciele
posiłkowi, a także obrońca oskarżonego, któremu w ciągu pierwszych tygodni
procesu towarzyszył asystent.
Ani przez sekundę nie ma w zachowaniu sędziów niczego teatralnego.
Poruszają się w sposób niewystudio-wany, trzeźwa i napięta uwaga, tężejąca pod
wpływem smutku w miarę jak przysłuchują się opowieściom o cierpieniach, jest
naturalna; zniecierpliwienie wywołane zabiegami oskarżyciela, usiłującego
przeciągnąć przesłuchania świadków w nieskończoność, jest spontaniczne i żywe,
stosunek do obrony może odrobinę przesadnie uprzejmy, tak jakby wciąż
Strona 5
pamiętali, że “dr Servatius był niemal całkowicie osamotnionym w tej zaciętej
walce prowadzonej w obcym otoczeniu”, traktowanie oskarżonego - zawsze bez
zarzutu. Jest rzeczą tak bardzo oczywistą, że są to trzej przyzwoici i uczciwi
ludzie, iż wcale nie dziwi, że ani jeden z nich nie uległ owej największej pokusie,
by w tej scenerii bawić się w teatr udając, że - wszyscy trzej urodzeni i
wykształceni w Niemczech - muszą czekać na tłumaczenie hebrajskie.
Przewodniczący składu sędziowskiego Moshe Landau prawie nigdy nie odkłada
odpowiedzi do momentu, kiedy tłumacz skończy swoją pracę, często wpada mu w
słowo, poprawia i ulepsza przekład, najwyraźniej szczęśliwy, że choć na chwilę
może się oderwać od ponurych obowiązków sędziego. Wiele tygodni później,
kiedy oskarżony został wzięty w krzyżowy ogień pytań, posunie się nawet do tego,
by nakłonić kolegów do prowadzenia dialogu z Eichmannem w ich języku
ojczystym: po niemiecku, dając dowód -jeśli ktoś potrzebowałby jeszcze dowodu
- że zachował sporą niezależność od aktualnego nastawienia izraelskiej opinii
publicznej.
Od samego początku nie ulega najmniejszej wątpliwości, że to sędzia Landau
nadaje ton i dokłada wszelkich, doprawdy wszelkich starań, by nie dopuścić do
przekształcenia się rozprawy - pod wpływem uwielbiającego popisy os k ar życie
l a -w proces pokazowy. Jeśli nie zawsze mu się to udaje, to między innymi po
prostu dlatego, że przewód sądowy toczy się na scenie przed publicznością, a
zdumiewający okrzyk woźnego rozpoczynający każde posiedzenie wywołuje ten
sam skutek co podniesienie kurtyny. Kimkolwiek był autor projektu tej sali zebrań,
mieszczącej się w nowo wybudowanym Beth Ha’am - Domu Ludowym
(otoczonym na czas procesu wysokim ogrodzeniem, strzeżonym od dachu po
piwnice przez uzbrojoną policję, na dziedzińcu frontowym ustawiono rząd
drewnianych baraków, w których wszystkich przybywających poddaje się
drobiazgowej rewizji), chodziło mu o teatr z prawdziwego zdarzenia: z parterem i
galerią, proscenium i sceną, a także z bocznymi wejściami dla aktorów. Zaiste, ta
sala sądowa może być niezłym miejscem do odbycia procesu pokazowego, o jaki
chodziło Dawidowi Ben Gurionowi, premierowi izraelskiemu, kiedy postanowił
doprowadzić do pojmania Eichmanna w Argentynie i postawienia go przed
Sądem Okręgowym wje-rozolimie, by odpowiedział za rolę, jaką odegrał w
“ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”. Bo też Ben Gu-rion, słusznie
nazwany “architektem państwa Izrael”, pozostaje niewidocznym reżyserem
procesu. Nie przybył na ani jedno posiedzenie; w sali sądowej przemawia głosem
Gideona Hausnera, prokuratora generalnego, przedstawiciela władz rządowych,
Strona 6
który czyni zaiste wszystko, by zadowolić swego zwierzchnika. I jeśli owe usilne
starania okazują się - niestety - często niedostateczne, to dlatego, że procesem
kieruje człowiek, który służy Sprawiedliwości z takim samym oddaniem, z jakim
pan Hausner
służy państwu Izrael. Sprawiedliwość wymaga, ażeby przeciwko podsądnemu
wysunięto oskarżenie, by miał on zapewnioną obronę i żeby został osądzony, a
także, by wszystkie pozostałe pytania, pozornie donioślejszej wagi -Jak to było
możliwe? Dlaczego tak się stało? Dlaczego Żydzi? Dlaczego Niemcy? Jaką rolę
odegrały inne narody? W jakim stopniu ponoszą odpowiedzialność
Sprzymierzeni? Jak Żydzi mogli przyczyniać się poprzez własnych przywódców
do swojej zagłady? Czemu szli na śmierć jak owce na rzeź? - pozostały w
zawieszeniu. Sprawiedliwość akcentuje znaczenie Adolfa Eichmanna, syna Karla
Adolfa Eichmanna, człowieka w szklanej kabinie wybudowanej dla jego
bezpieczeństwa: średniego wzrostu, wątłej budowy, w średnim wieku,
łysiejącego krótkowidza z nieprawidłowym uzębieniem, który w ciągu całego
procesu wyciąga bez przerwy chudą szyję w stronę ławy sędziowskiej (ani raz
nie spojrzał na publiczność) i rozpaczliwie, a w znacznej mierze z powodzeniem,
usiłuje zachować panowanie nad sobą na przekór nerwowemu tikowi, który z
pewnością zawładnął jego wargami na długo przed rozpoczęciem procesu.
Przedmiotem rozprawy sądowej są jego czyny, a nie udręki Żydów, naród
niemiecki czy ludzkość, nie są nim nawet antysemityzm i rasizm.
Sprawiedliwość zaś, choć to może “abstrakcja” dla ludzi myślących
kategoriami Ben Guriona, jest ostatecznie dużo surowszym zwierzchnikiem niż
Pan Premier wyposażony w całą swą władzę. Zasadą, jaką kieruje się ten ostatni,
jest pobłażliwość, czego nie omieszkał zademonstrować pan Hausner: pozwala
ona prokuratorowi na urządzanie konferencji prasowych i udzielanie wywiadów
telewizyjnych podczas procesu (relację amerykańską, finansowaną przez
korporację Glickmana, przerywają bez przerwy - interes pozostaje interesem -
reklamy nieruchomości), a nawet na “spontaniczne” wybuchy gniewu adresowane
do sprawozdawców w budynku sądu, bo oskarżyciel ma już powyżej uszu
krzyżowych pytań zadawanych
10
Eichmannowi, który odpowiada na nie samymi kłamstwami. Pobłażliwość ta
pozwala na częste rzucanie ukradkowych spojrzeń w stronę publiczności, a także
Strona 7
na teatralne chwyty znamionujące ponadprzecietną próżność, która w końcu
odnosi tryumf w Białym Domu, kiedy to prezydent Stanów Zjednoczonych
przesyła gratulacje z powodu “dobrze spełnionego zadania”. Sprawiedliwość na
nic podobnego pozwolić nie może. Żąda absolutnego spokoju, dopuszcza raczej
smutek niż gniew i nakazuje jak najpilniej wystrzegać się wszelkich przyjemności
płynących ze znalezienia się w centrum uwagi publicznej. Wizycie, jaką wkrótce
po zakończeniu procesu złożył w naszym kraju sędzia Landau, nie nadano żadnego
rozgłosu, wiedziały o niej jedynie te środowiska żydowskie, które ją
zorganizowały.
I choć sędziowie tak bardzo konsekwentnie starali się ukryć w cieniu przed
blaskiem reflektorów, to przecież zasiadali tam, na szczycie wysokiego podium,
zwróceni twarzami do publiczności, niczym aktorzy na scenie. Publiczność miała
reprezentować cały świat i w ciągu pierwszych tygodni procesu istotnie składała
się przede wszystkim z dziennikarzy i autorów związanych z rozmaitymi pismami,
którzy tłumnie zjechali do Jerozolimy z czterech stron kuli ziemskiej. Mieli
obejrzeć widowisko równie sensacyjne co proces w Norymberdze, tyle że tym
razem “głównym tematem była tragedia całego narodu żydowskiego”. Albowiem,
“jeżeli oskarżamy [Eichmanna] także o zbrodnie przeciwko nie-Żydom […], to
nie dlatego”, że je popełnił, “l e c z dlatego, że nie wprowadzamy żadnych
podziałów etnicznych”. Owo doprawdy zadziwiające zdanie, wygłoszone przez
oskarżyciela w jego inauguracyjnym wystąpieniu, okazało się kluczową tezą aktu
oskarżenia.,Akt oskarżenia oparty był bowiem na tym, co przecierpieli Żydzi, nie
zaś na tym, co popełnił Eichmann.” A według pana Hausnera jest to różnica
pozbawiona znaczenia, gdyż “był tylko jeden
11
człowiek, który zajmował się prawie wyłącznie Żydami; którego zadaniem
było doprowadzić do ich zagłady; którego rola w instalowaniu haniebnego
systemu rządów do tego właśnie się sprowadzała. Tym człowiekiem był Adolf
Eichmann”. Czyż nie było logiczne, by przedstawić sądowi wszelkie fakty
dotyczące męki narodu żydowskiego (które, rzecz jasna, nigdy nie podlegały
dyskusji), a następnie poszukać dowodów w ten czy inny sposób wiążących
Eichmanna z tym, co się stało? Proces norymberski, w którym podsądnych
oskarżono o “popełnienie zbrodni przeciwko obywatelom różnych krajów” nie
uwzględnił tragedii Żydów z tej prostej przyczyny, że Eichmanna w Norymberdze
nie było.
Strona 8
‘Czy pan Hausner naprawdę uważał, że w procesie norymberskim
poświęcono by więcej uwagi losowi Żydów, gdyby Eichmann zasiadł na ławie
oskarżonych? Wątpię. Jak prawie wszyscy w Izraelu, sądził on, że tylko sąd
żydowski może oddać sprawiedliwość Żydom i że wydanie wyroku na wrogów
narodu żydowskiego jest sprawą Żydów. Stąd niemal powszechną wrogość
wywoływała w Izraelu sama wzmianka o trybunale międzynarodowym, który
miałby oskarżyć Eichmanna nie o zbrodnie “przeciwko narodowi żydowskiemu”,
lecz o zbrodnie przeciwko ludzkości popełnione na narodzie żydowskimjStąd
osobliwa przechwałka: “Nie wprowadzamy żadnych podziałów etnicznych”,
która brzmiała mniej osobliwie w Izraelu, gdzie przepisy prawa rabinackiego
regulują prywatny status obywateli żydowskich, skutkiem czego żaden Żyd nie
może poślubić osoby nie będącej pochodzenia żydowskiego; małżeństwa zawarte
za granicą są uznawane, ale dzieci ze związków mieszanych są z punktu widzenia
prawa dziećmi nieślubnymi (dzieci pozamałżeńskie, których rodzice są Żydami,
są prawowite), a jeśli komuś zdarzy się mieć matkę nie-Zydówkę, nie może
zawrzeć związku małżeńskiego, osoby takiej nie można także pochować. Sprawy
przybrały jeszcze bardziej skandaliczny obrót po
12
roku 1953, kiedy to znaczną część spraw z zakresu prawa rodzinnego
przekazano sądom cywilnym. Kobiety mogą odtąd dziedziczyć majątek i, ogólnie
rzecz biorąc, cieszą się tym samym statusem prawnym co mężczyźni. A zatem to
wcale nie szacunek dla przekonań religijnych lub potęgi fanatycznie religijnej
mniejszości uniemożliwia władzom izraelskim zastąpienie prawa rabinackiego
jurysdykcją cywilną w zakresie małżeństw i rozwodów. Wydaje się, że zarówno
wierzący, jak i niewierzący obywatele Izraela zgodni są co do tego, że pożądany
jest zakaz zawierania małżeństw mieszanych. Z tego też głównie powodu -jak to
chętnie przyznają przedstawiciele władz izraelskich poza salą sądową - zgodni są
oni również co do tego, że niepożądany byłby formalny zapis konstytucyjny,
regulujący pod względem prawnym ową kłopotliwą sytuację. (“Przeciwko
małżeństwom cywilnym przemawia to, że doprowadziłyby one do rozpadu Domu
Izraela, a także odizolowały tutejszych Żydów od Żydów żyjących w diasporze”,
jak to sformułował niedawno w ,Je-wish Frontier” Philip Gillon.) Bez względu
na przyczyny musiała zapierać dech naiwność, z jaką oskarżyciel potępił
osławione ustawy norymberskie z 1935 roku, zakazujące małżeństw mieszanych i
stosunków cielesnych osób pochodzenia żydowskiego z osobami pochodzenia
Strona 9
niemieckiego. Lepiej poinformowani korespondenci zdawali sobie sprawę z
ironii sytuacji, ale nie wspomnieli o tym w swych relacjach. Uważali, że nie pora
pouczać Żydów na temat błędów ich własnych praw i instytucji.
Jeżeli publiczność na procesie miała stanowić reprezentację opinii
światowej, a widowisko miało ukazać szeroką panoramę cierpień Żydów, to
rzeczywistość nie spełniła oczekiwań ani zamierzeń. Dziennikarze wytrwali nie
dłużej niż dwa tygodnie, po czym skład publiczności uległ drastycznej zmianie.
Powinna się ona była składać z Izra-elczyków, ludzi zbyt młodych, żeby znali tę
historię, albo - jak w wypadku Żydów z Dalekiego Wschodu - takich,
13
którzy nigdy o niej nie słyszeli. Proces miał im pokazać, co znaczyło żyć
wśród nie-Żydów, i przekonać ich, że tylko w Izraelu Żyd może żyć bezpiecznie i
godnie. (Ten sam morał zawierała broszurka dla korespondentów zagranicznych
poświęcona izraelskiemu systemowi prawnemu, którą przekazano prasie. Jej
autorka, Doris Lankin, przytacza orzeczenie Sądu Najwyższego, mocą którego
nakazano dwóm ojcom, którzy “porwali swoje dzieci i sprowadzili je do Izraela”
odesłanie ich matkom mieszkającym za granicą i mającym legalne prawo do
sprawowania nad nimi opieki. Stało się to-dodaje autorka, tak samo dumna z tego
ścisłego przestrzegania litery prawa, jak pan Hausner ze swej gotowości do
ścigania zbrodniarza nawet wówczas, gdy jego ofiarami nie byli Żydzi - “mimo
faktu, że oddanie dzieci z powrotem pod opiekę matek oznacza wciągnięcie ich do
nierównej walki z wrogo nastawionymi elementami diaspory”.) Jednakże wśród
publiczności nie było prawie w ogóle ludzi młodych i nie składała się ona z
Izraelczyków jako odrębnej kategorii Żydów. Salę wypełniali “pozostali przy
życiu” - ludzie w średnim wieku i starsi, imigranci z Europy, tacy jak ja, którzy
znali na pamięć wszystko, co było do poznania, i którzy nie mieli wcale ochoty na
wyciąganie morałów; żeby dojść do własnych wniosków, z pewnością nie
potrzebowali oni tego procesu. Świadek ustępował miejsca świadkowi; rósł stos
potworności, a oni siedzieli na tej sali i w milczeniu słuchali w obecności innych
opowieści, których nie znieśliby na osobności, kiedy trzeba byłoby stanąć twarzą
w twarz z opowiadającym. W miarę zaś, jak odsłaniała się przed nimi tragedia
“współczesnych pokoleń narodu żydowskiego”, a retoryka pana Hausnera stawała
się coraz bardziej pompatyczna, coraz bledsza i bardziej podobna do widma
stawała się postać w szklanej kabinie. Na nic zdało się grożenie palcem - “A tam
siedzi potwór winny temu wszystkiemu” - i besztanie: nic nie mogło przywrócić
Strona 10
jej do życia.
14
To właśnie teatralny aspekt procesu załamał się pod ciężarem jeżących włosy
potworności. Proces sądowy w tym przypomina sztukę teatralną, że punktem
wyjścia i dojścia jest w nim sprawca, a nie ofiara. Proces pokazo-wyjeszcze
usilniej niż zwyczajny wymaga, abyjasno i przynajmniej w ograniczonym zakresie
przedstawić czyny i sposób ich popełnienia. W centrum procesu znajdować się
może tylko sprawca czynu - pod tym względem podobny jest on do bohatera sztuki
scenicznej - a jeśli cierpi, to musi cierpieć za to, czego się dopuścił, a nie za
cierpienia, jakie sprowadził na innych. Najlepiej wiedział o tym sam
przewodniczący składu sędziowskiego, na którego oczach proces zaczął wyradzać
się w ociekające krwią przedstawienie, podobne do “pozbawionego steru statku
miotanego falami”. Jeśli jednak wysiłki, jakie podejmował, by temu zapobiec,
kończyły się często porażką, to częściowo winę za owe niepowodzenia ponosiła,
o dziwo, obrona, która prawie nigdy nie zakwestionowała żadnych zeznań
świadków, nawet najmniej wiążących się ze sprawą i najbardziej błahych. Doktor
Servatius, bo tak nieodmiennie zwracano się do niego, był odrobinę śmielszy,
jeśli chodzi o przedstawione dokumenty, a najbardziej poruszająca z jego
rzadkich interwencji miała miejsce, gdy oskarżyciel włączył do materiałów
dowodowych dziennik Hansa Franka, byłego gubernatora generalnego
okupowanej Polski, jednego z głównych zbrodniarzy wojennych, powieszonego w
Norymberdze. “Mam tylko jedno pytanie. Czy nazwisko Adolfa Eichmanna,
nazwisko oskarżonego, zostało wymienione w tych dwudziestu dziewięciu tomach
[w rzeczywistości było ich trzydzieści osiem]? […] Nazwiska Adolfa Eichmanna
nie ma w żadnym z tych dwudziestu dziewięciu tomów. […] Dziękuję, nie mam
pytań”.
Tak więc proces nigdy nie zamienił się w teatr, ale przedstawienie, o jakie
chodziło Ben Gurionowi, doszło
15
którzy nigdy o niej nie słyszeli. Proces miał im pokazać, co znaczyło żyć
wśród nie-Żydów, i przekonać ich, że tylko w Izraelu Żyd może żyć bezpiecznie i
godnie. (Ten sam morał zawierała broszurka dla korespondentów zagranicznych
poświęcona izraelskiemu systemowi prawnemu, którą przekazano prasie. Jej
Strona 11
autorka, Doris Lankin, przytacza orzeczenie Sądu Najwyższego, mocą którego
nakazano dwóm ojcom, którzy “porwali swoje dzieci i sprowadzili je do Izraela”
odesłanie ich matkom mieszkającym za granicą i mającym legalne prawo do
sprawowania nad nimi opieki. Stało się to-dodaje autorka, tak samo dumna z tego
ścisłego przestrzegania litery prawa, jak pan Hausner ze swej gotowości do
ścigania zbrodniarza nawet wówczas, gdy jego ofiarami nie byli Żydzi - “mimo
faktu, że oddanie dzieci z powrotem pod opiekę matek oznacza wciągnięcie ich do
nierównej walki z wrogo nastawionymi elementami diaspory”.) Jednakże wśród
publiczności nie było prawie w ogóle ludzi młodych i nie składała się ona z
Izraelczyków jako odrębnej kategorii Żydów. Salę wypełniali “pozostali przy
życiu” - ludzie w średnim wieku i starsi, imigranci z Europy, tacy jak ja, którzy
znali na pamięć wszystko, co było do poznania, i którzy nie mieli wcale ochoty na
wyciąganie morałów; żeby dojść do własnych wniosków, z pewnością nie
potrzebowali oni tego procesu. Świadek ustępował miejsca świadkowi; rósł stos
potworności, a oni siedzieli na tej sali i w milczeniu słuchali w obecności innych
opowieści, których nie znieśliby na osobności, kiedy trzeba byłoby stanąć twarzą
w twarz z opowiadającym. W miarę zaś, jak odsłaniała się przed nimi tragedia
“współczesnych pokoleń narodu żydowskiego”, a retoryka pana Hausnera stawała
się coraz bardziej pompatyczna, coraz bledsza i bardziej podobna do widma
stawała się postać w szklanej kabinie. Na nic zdało się grożenie palcem - “A tarn
siedzi potwór winny temu wszystkiemu” - i besztanie: nic nie mogło przywrócić
jej do życia.
14
To właśnie teatralny aspekt procesu załamał się pod ciężarem jeżących włosy
potworności. Proces sądowy w tym przypomina sztukę teatralną, że punktem
wyjścia i dojścia jest w nim sprawca, a nie ofiara. Proces pokazo-wyjeszcze
usilniej niż zwyczajny wymaga, abyjasno i przynajmniej w ograniczonym zakresie
przedstawić czyny i sposób ich popełnienia. W centrum procesu znajdować się
może tylko sprawca czynu - pod tym względem podobny jest on do bohatera sztuki
scenicznej - a jeśli cierpi, to musi cierpieć za to, czego się dopuścił, a nie za
cierpienia, jakie sprowadził na innych. Najlepiej wiedział o tym sam
przewodniczący składu sędziowskiego, na którego oczach proces zaczął wyradzać
się w ociekające krwią przedstawienie, podobne do “pozbawionego steru statku
miotanego falami”. Jeśli jednak wysiłki, jakie podejmował, by temu zapobiec,
kończyły się często porażką, to częściowo winę za owe niepowodzenia ponosiła,
Strona 12
o dziwo, obrona, która prawie nigdy nie zakwestionowała żadnych zeznań
świadków, nawet najmniej wiążących się ze sprawą i najbardziej błahych. Doktor
Sewatius, bo tak nieodmiennie zwracano się do niego, był odrobinę śmielszy,
jeśli chodzi o przedstawione dokumenty, a najbardziej poruszająca z jego
rzadkich interwencji miała miejsce, gdy oskarżyciel włączył do materiałów
dowodowych dziennik Hansa Franka, byłego gubernatora generalnego
okupowanej Polski, jednego z głównych zbrodniarzy wojennych, powieszonego w
Norymberdze. “Mam tylko jedno pytanie. Czy nazwisko Adolfa Eichmanna,
nazwisko oskarżonego, zostało wymienione w tych dwudziestu dziewięciu tomach
[w rzeczywistości było ich trzydzieści osiem]? […] Nazwiska Adolfa Eichmanna
nie ma w żadnym z tych dwudziestu dziewięciu tomów. […] Dziękuję, nie mam
pytań”.
Tak więc proces nigdy nie zamienił się w teatr, ale przedstawienie, o jakie
chodziło Ben Gurionowi, doszło
15
do skutku, a właściwie doszła do skutku “lekcja”, która według niego
powinna zostać udzielona Żydom i nie-Ży-dom, Izraelczykom i Arabom, słowem -
całemu światu. Owe lekcje, jakie miały płynąć z tego samego przedstawienia,
powinny były różnić się w zależności od tego, komu ich udzielano. Ben Gurion
nakreślił ich treść, nim jeszcze zaczął się proces. Uczynił to w kilku artykułach,
które miały wyjaśnić, dlaczego Izrael uprowadził oskarżonego. Lekcja dla świata
nieżydowskiego brzmiała: “Chcemy pokazać całemu światu, w jaki sposób
naziści wymordowali miliony ludzi […] tylko dlatego, że byli Żydami, i milion
małych dzieci tylko dlatego, że były to dzieci żydowskie”. “Davar”, organ
prasowy partii Mapai, partii Ben Guriona, sformułował to tak: “Niech opinia
światowa przekona się, że odpowiedzialności za zagładę 6 milionów Żydów
europejskich nie ponoszą wyłącznie Niemcy nazistowskie”. Dlatego - zacytujmy
ponownie samego pana Ben Guriona- “chcemy, żeby świat się dowiedział […] i
słusznie się zawstydził”. Żydzi z diaspory mieli zapamiętać, że judaizm “liczący
cztery tysiące lat, wraz ze swym dziedzictwem duchowym, dążeniami etycznymi i
aspiracjami mesjanistycznymi” spotykał się zawsze z “wrogością świata”; że
Żydzi zawsze ulegali degeneracji, nim szli na śmierć jak owce i że tylko
powstanie państwa żydowskiego umożliwiło Żydom zadanie odwetowego ciosu,
co też Izraelczy-cy uczynili podczas wojny o niepodległość, w awanturze sueskiej
i niemal codziennych incydentach na niefortunnych granicach Izraela. Jeśli zaś
Strona 13
Żydom poza Izraelem trzeba było unaocznić różnicę pomiędzy żydowskim
heroizmem a pokorną uległością, to lekcja dla Żydów zamieszkujących Izrael
brzmiała następująco: “pokoleniu Izraelczyków wyrosłemu od czasu holocaustu”
zagraża niebezpieczeństwo utraty więzi z narodem żydowskim, a tym samym z
własną historią. ,Jest rzeczą niezbędną, aby nasza młodzież pamiętała, co stało się
z narodem żydowskim. Chcemy, żeby znała ona najbardziej tragiczne fak-
16
ty naszej historii”. Wreszcie zaś, jednym z motywów postawienia Eichmanna
przed sądem było “zdemaskowanie innych nazistów, choćby poprzez ukazanie
powiązań, jakie mieli z niektórymi przywódcami arabskimi”.
Jeśli tylko tymi motywami chciano by uzasadnić postawienie Eichmanna przed
Sądem Okręgowym wjero-zolimie, to proces musiałby się zakończyć zasadniczo
fiaskiem. Pod niektórymi względami płynące zeń wnioski pozbawione były
głębszego znaczenia, pod innymi z pewnością były to wnioski mylące. Dzięki
Hitlerowi antysemityzm został zdyskredytowany, może nie na zawsze, ale na
pewno na jakiś czas, nie dlatego jednak, że Żydzi zyskali nagle na popularności,
tylko dlatego - by użyć słów samego pana Ben Guriona - że większość ludzi
“zdała sobie sprawę, iż w naszych czasach antysemityzm może prowadzić do
komór gazowych i fabryk mydła”. Równie zbyteczna była lekcja udzielona
żydowskiej diasporze, której wcale nie trzeba było przekonywać o wrogim
nastawieniu świata, powołując się na tragedię, która pociągnęła za sobą śmierć
trzeciej części narodu żydowskiego. Diaspora była przekonana o ponadczasowym
i uniwersalnym charakterze antysemityzmu. Przekonanie owo stanowiło nie tylko
najsilniej oddziałujący od czasów sprawy Dreyfusa element ideologiczny ruchu
syjonistycznego, lecz także było przyczyną inaczej nie dającej się wytłumaczyć
gotowości Żydów niemieckich do rokowań z władzami hitlerowskimi w
pierwszych latach rządów nazistów. To samo przekonanie wywołało groźną w
skutkach nieumiejętność odróżnienia wrogów od przyjaciół, przy czym to nie
tylko Żydzi niemieccy nie docenili swoich nieprzyjaciół, uważając poniekąd, że
wszyscy nie-Żydzi są do siebie podobni. Jeżeli premierowi Ben Gurionowi - w
praktyce głowie państwa żydowskiego - chodziło o pogłębienie tego rodzaju
“świadomości żydowskiej”, nie świadczy to o j ego roztropności, gdyż w istocie
zmiana tej mentalności stanowi jedno z niezjągdnych założeń pań-
stwowości izraelskiej, która z definicji czyni Żydów narodem wśród innych
Strona 14
narodów, krajem wśród innych krajów, państwem wśród innych państw, w
oparciu o pluralizm nie pozostawiającyjuż miejsca na przestarzały i sięgający
niestety korzeniami w sferę religii podział na Żydów i nie-Żydów.
Kontrast pomiędzy izraelskim heroizmem i pokorną uległością, z jaką Żydzi
szli na śmierć- a przybywali punktualnie do miejsc, skąd odchodziły transporty,
dobrowolnie udawali się na miejsca egzekucji, sami kopali sobie groby,
rozbierali się i układali ubrania w równe stosiki, a potem kładli się ramię przy
ramieniu, czekając na wystrzał - mógł się wydawać idealnym tematem, toteż
oskarżyciel, który kolejnym świadkom zadawał pytania w rodzaju: Czemuście nie
protestowali? Czemu wsiedliście do wagonów? Było was tam 15 tysięcy a
strażników było kilkuset - czemuście się nie zbuntowali i nie rzucili do ataku? -
rozwodził się nad nim do najdrobniejszych szczegółów. Smutna prawda polega
jednak na tym, że zagadnienie zostało źle postawione, ponieważ wszyscy nie-
Zydzi zachowywali się tak samo. Szesnaście lat temu były więzień Buchenwaldu
David Rousset, znajdując się pod świeżym wrażeniem wypadków, w ten oto
sposób mówił o wydarzeniach, jakie rozgrywały się we wszystkich obozach
koncentracyjnych: “Warunkiem całkowitego zwycięstwa SS-manów jest to, żeby
torturowana ofiara pozwoliła się prowadzić na szafot bez protestów, żeby
wyrzekła się siebie do tego stopnia, iż zrezygnuje z własnej tożsamości. Nie
dzieje się to bez przyczyny. SS-mani, którym zależy na klęsce ofiary, nie kierują
się wyłącznie bezinteresownym sadyzmem. Wiedzą, że system, któremu uda się
zniszczyć ofiarę, nim wejdzie na szafot […], nie ma sobie równych w utrzymaniu
całego narodu w stanie niewolnictwa. W uległości. Nie ma nic straszniejszego niż
widok istot ludzkich maszerujących kolumnami na śmierć jak automaty” (Lesjours
de notre mort, 1947). Sąd nie uzyskał
odpowiedzi na owo okrutne i głupie pytanie, ale nietrudno byłobyją znaleźć,
gdybyśmy się zastanowili przez parę minut nad losem Żydów holenderskich,
którzy w roku 1941 odważyli się zaatakować oddział niemieckiej policji
bezpieczeństwa w starej dzielnicy żydowskiej Amsterdamu. W odwecie
aresztowano 430 Żydów i zamęczono ich na śmierć, najpierw w Buchenwaldzie,
potem w obozie Mauthausen na terenie Austrii. Miesiąc po miesiącu umierali oni
po tysiąc razy - wszyscy co do jednego zazdrościliby swym braciom w
Oświęcimiu, a nawet w Rydze czy Mińsku. Wiele jest rzeczy znacznie gorszych
niż śmierć, a SS-mani postarali się o to, by żadna z nich nie znalazła się poza
obrębem myśli i wyobraźni ich ofiar. Pod tym względem, może w jeszcze bardziej
Strona 15
znamienny sposób niż pod innymi względami, celowa próba przedstawienia na
procesie tylko żydowskiego aspektu sprawy zniekształcała prawdę, nawet prawdę
odnoszącą się do Żydów. Chwała powstania w getcie warszawskim i bohaterstwo
nielicznych Żydów, którzy postanowili walczyć, polegały właśnie na tym, że
odrzucili oni stosunkowo łatwą śmierć proponowaną im przez nazistów: przed
plutonem egzekucyjnym lub w komorze gazowej. Świadkowie zaś zeznający w
Jerozolimie, opowiadając o aktach oporu i buntu, jakie zajęły “skromne miejsce
w historii holocaustu”, raz jeszcze potwierdzili fakt, że tylko bardzo młodzi ludzie
potrafili podjąć “decyzję, że nie możemy iść na rzeź jak owce”.
Pod jednym względem oczekiwania, jakie pan Ben Gu-rion wiązał z
procesem, zostały w jakiejś mierze spełnione: proces istotnie odegrał ważną rolę
w zdemaskowaniu innych nazistów i zbrodniarzy, choć nie w krajach arabskich,
które otwarcie udzieliły schronienia setkom takich ludzi. Powiązania wielkiego
muftiego z nazistami w latach wojny nie były żadną tajemnicą; liczył on, że naziści
pomogą mu osiągnąć jakiś rodzaj “ostatecznego rozwiązania” na Bliskim
Wschodzie. Toteż gazety w Damaszku i Bejru-
19
18
\
cię, a także w Kairze i wjordanii, nie kryły swej sympatii dla Eichmanna albo
ubolewały, iż “nie doprowadził on swego dzieła do końca”. Audycja radiowa
nadana w Kairze w dniu rozpoczęcia procesu zawierała nawet lekki akcent
antyniemiecki: komentator żalił się, że podczas całej wojny nie zdarzyło się ani
jeden raz, by “samolot niemiecki przeleciał nad osiedlem żydowskim i zrzucił
choćby jedną bombę”. Sympatyzowanie nacjonalistów arabskich z nazi-stami jest
rzeczą powszechnie znaną, ich motywy są oczywiste - nie potrzeba było Ben
Guriona ani procesu, żeby ich “demaskować”, bo nigdy się nie ukrywali. Proces
wykazał tylko, że wszelkie pogłoski o powiązaniach Eichmańna z Hadż Amin al-
Husajnim, byłym muftim Jerozolimy, są bezpodstawne. (Przedstawiono go
muftiemu na oficjalnym bankiecie, razem z innymi osobistościami z kierownictwa
departamentu.) Mufti utrzymywał ścisłe kontakty z niemieckim Ministerstwem
Spraw Zagranicznych i z Himm-lerem, ale o tym od dawna wiedziano.
Strona 16
O ile wzmianka Ben Guriona o “powiązaniach nazi-stów z niektórymi
przywódcami arabskimi” była pozbawiona sensu, musiało zaskakiwać, że w tym
kontekście nie wspomniał on o dzisiejszych Niemczech Zachodnich. Naturalnie,
podnosiło na duchu zapewnienie, że “Izrael nie obarcza Adenauera
odpowiedzialnością za Hitlera” i że “porządny Niemiec, mimo iż należy do tego
samego narodu, który dwadzieścia lat temu przyczynił się do wymordowania
milionów Żydów, jest dla nas przyzwoitym człowiekiem”. (O przyzwoitych
Arabach nie wspomniano.) Niemiecka Republika Federalna, jakkolwiek nie
uznała jeszcze Państwa Izrael - przypuszczalnie z obawy, że kraje arabskie
mogłyby uznać Niemcy Ulbrichta -w ciągu ostatnich dziesięciu lat wypłaciła
Izraelowi 737 milionów dolarów tytułem odszkodowań. Spłaty te zostaną wkrótce
zakończone, a Izrael prowadzi obecnie rokowania w sprawie długoterminowej
pożyczki od Niemiec Zachodnich. A zatem stosunki pomiędzy oboma krajami,
zwłaszcza zaś osobiste stosunki pomiędzy Ben Gurionem i Adenauerem,
układały się dobrze i jeśli w rezultacie procesu części deputowanych do Knesetii
(parlament izraelski) udało się wprowadzić pewne ograniczenia w wymianie
kulturalnej z Niemcami Zachodnimi, to Ben Gurion z pewnością tego nie
przewidział, ani nie liczył się z taką możliwością. Bardziej godne odnotowania
jest to, że nie przewidział, a może nie raczył o tym wspomnieć, że pojmanie
Eichmańna spowoduje w efekcie podjęcie przez Niemcy pierwszej poważnej
próby wytoczenia procesów przynajmniej tym wszystkim, którzy byli
bezpośrednio zamieszani w zbrodnię. Centralna Agencja Badań Zbrodni
Nazistowskich, założona z opóźnieniem przez państwo za-chodnioniemieckie w
roku 1958 i kierowana przez prokuratora Erwina Schiilego, napotkała mnóstwo
trudności wywołanych częściowo niechęcią świadków niemieckich do
współpracy, częściowo zaś niechęcią sądów lokalnych do wszczynania śledztwa
na podstawie materiałów przesłanych z tejże Agencji. Nie chodzi o to, że proces
w Jerozolimie dostarczył jakichś nowych a doniosłych dowodów potrzebnych do
wykrycia współpracowników Eichmańna, ale wiadomość o sensacyjnym
pojmaniu Eichmańna i wytoczonym mu procesie oddziałała dostatecznie silnie, by
skłonić sądy do skorzystania z ustaleń pana Schiilego i pokonać wrodzoną niechęć
do poczynienia jakichś kroków w sprawie “morderców wśród nas” w oparciu o
uświęcony tradycją zwyczaj wyznaczenia nagród za schwytanie dobrze znanych
przestępców.
Rezultaty były oszałamiające. Już w siedem miesięcy po przybyciu Eichmańna
Strona 17
do Jerozolimy - i w cztery miesiące przed rozpoczęciem procesu - udało się
wreszcie zatrzymać Richarda Baera, następcę Rudolfa Hossa na stanowisku
komendanta Oświęcimia. Nastąpiła seria błyskawicznych aresztowań, w wyniku
której zatrzymano także większość tzw. Eichmannkomando: Franza Novaka,
mieszkającego w Austrii, gdzie pracował jako drukarz,
21
doktora Ottona Hunschego, wykonującego zawód adwokata w Niemczech
Zachodnich, Hermanna Krumeya, który został farmaceutą, Gustava Richtera,
byłego “doradcę do spraw żydowskich” w Rumunii oraz Williego Zópfa,
pełniącego analogiczną funkcję w Amsterdamie. Mimo że obciążające ich
materiały opublikowano w Niemczech dawno temu - w książkach i artykułach
prasowych - ani jeden z nich nie uznał za konieczne, żeby żyć pod zmienionym
nazwiskiem. Po raz pierwszy od zakończenia wojny gazety niemieckie pełne były
doniesień o procesach zbrodniarzy nazistowskich, z których każdy był sprawcą
masowych mordów (od maja 1960 roku, kiedy to pojma-no Eichmanna, można
było ścigać sądownie jedynie sprawców zbrodni najpoważniejszych, wszelkie
pozostałe przestępstwa podlegały przedawnieniu, którego termin w wypadku
morderstwa mijał po dwudziestu latach), natomiast niechęć, z jaką sądy lokalne
ścigały ich sprawców, wyrażała się jedynie w niebywale łagodnych wyrokach
wymierzonych oskarżonym. (I tak, dr Otto Bradfisch, członek Einsatzgruppen,
lotnych jednostek likwidacyjnych SS na Wschodzie, został skazany na dziesięć lat
ciężkich robót za wymordowanie 15 tysięcy Żydów, dr Otto Hun-sche, doradca
prawny Eichmanna, ponoszący osobistą odpowiedzialność za przeprowadzoną w
ostatnich dniach wojny deportację blisko 12 tysięcy Żydów węgierskich, z
których zabito co najmniej 600, otrzymał karę pięciu lat ciężkich robót, ajoseph
Lechthaler, który “zlikwidował” żydowskich mieszkańców Słucka i Smolewicz,
został skazany na trzy lata i sześć miesięcy więzienia.) Wśród aresztowanych
znaleźli się ludzie o dużym znaczeniu w czasach hitlerowskich, którzy w
większości zostali przez sądy niemieckie oczyszczeni z zarzutu popierania
hitleryzmu. Jednym z nich był generał SS Karl Wolff, były szef osobistego sztabu
Himmlera. Zgodnie z dokumentem przedstawionym na procesie norymberskim w
1946 roku, “z wielką radością” przyjął on wiadomość, że “od dwóch
tygodni pociąg wywozi codziennie po 5 tysięcy członków Narodu
Wybranego” z Warszawy do Treblinki, jednego z obozów śmierci na Wschodzie.
Innym był Wilhelm Kop-pe, który początkowo kierował zagazowywaniem w
Strona 18
Chełmnie, a potem został następcą Friedricha-Wilhelma Kriige-ra w Polsce.
Koppe, jeden z najbardziej wyróżniających się wyższych dowódców SS, którego
zadaniem było uczynienie Polski “oczyszczoną z Żydów” (judenrein), był w
powojennych Niemczech dyrektorem fabryki czekolady. Niekiedy zapadały
wyroki surowe, ale budziły one jeszcze większy niepokój, gdy wymierzano je
takim przestępcom, jak Erich von dem Bach-Zelewski, były Obergmppenfiihrer
SS i generał policji. Był on sądzony w roku 1961 za udział w spisku Róhma
(1934) i otrzymał wyrok trzy i pół roku. Ponownie postawiony przed sądem w
Norymberdze w roku 1962 za zabicie sześciu komunistów niemieckich w roku
1933, został skazany na dożywotnie więzienie. W obu wypadkach akt oskarżenia
nie wspominał o tym, że Bach-Zelewski kierował walką z partyzantami na froncie
wschodnim oraz brał udział w masakrach Żydów w Mińsku i Mohylewie. Po cóż
sądy niemieckie miałyby wprowadzać “podziały etniczne”, skoro zbrodnie
wojenne nie są zbrodniami? Bo czyż byłoby możliwe, żeby - niezwykle surowy
jak na sądy w powojennych Niemczech - wyrok naBach-Zelewskiego zapadł
dlatego, że jako jeden z bardzo nielicznych doznał on szoku nerwowego po
masowych egzekucjach, usiłował uchronić Żydów przed oprawcami z
Einsatzgruppen i występował w Norymberdze jako świadek oskarżenia? Jako
jedyny spośród ludzi tej kategorii, przyznał się on w roku 1952 publicznie do
udziału w masowym mordzie, choć nigdy go o to nie oskarżono.
Należy wątpić, że obecnie sprawy przyjmą inny obrót, choć za rządów
Adenauera z sądownictwa usunięto pod presją ponad 140 sędziów i oskarżycieli,
a także wielu urzędników policji o bardziej niż przeciętnie kompromitującej
przeszłości oraz udzielono dymisji Wolfgangowi
23
22
Immerwahrowi Frankelowi, głównemu oskarżycielowi przy Federalnym
Sądzie Najwyższym, jako że wbrew znaczeniu środkowego członu swego
nazwiska nie wykazał się zbytnią szczerością, nagabywany o swą nazistowską
przeszłość. Ocenia się, że 5 tysięcy spośród 11,5 tysiąca sędziów RFN było
czynnych w sądach hitlerowskich. W listopadzie 1962 roku -wkrótce po czystce
w sądownictwie i w pół roku po zniknięciu nazwiska Eichmanna z czołówek
gazet - w niemal pustej sali sądowej we Flensburgu odbył się od dawna
oczekiwany proces Martina Fellenza. Ten były Obergruppenfiihrer SS i policji,
Strona 19
znany członek Partii Wolnych Demokratów w Niemczech Adenauera, został
aresztowany w czerwcu 1960 roku, w kilka tygodni po ujęciu Eichmanna.
Oskarżono go o udział i współodpowiedzialność za zamordowanie 40 tysięcy
Żydów w Polsce. Po ponad sześciu tygodniach szczegółowych zeznań świadków
prokurator zażądał najwyższego wymiaru kary: dożywotnich ciężkich robót. Sąd
zaś skazał Fellenza na cztery lata, w poczet których zaliczono mu dwa i pół roku,
jakie spędził wwiezieniu, oczekując na proces. Tak czy inaczej, proces
Eichmanna najbardziej brzemienne następstwa miał w samych Niemczech.
Stosunek narodu niemieckiego do własnej przeszłości, nad którym to
zagadnieniem od piętnastu lat łamali sobie głowy najlepsi znawcy spraw
niemieckich, nie mógł doczekać się lepszej ilustracji: Niemców niewiele to
wszystko obchodziło i niespecjalnie przeszkadzała im obecność chodzących na
wolności zbrodniarzy, bo prawie wykluczone było, że którykolwiek z nich
popełnił zbrodnię dobrowolnie. Gdybyjed-nak opinia światowa - właściwie zaś
das Ausland, którym to słowem Niemcy określają zbiorowo wszystkie inne kraje -
upierała się przy żądaniu ukarania wszystkich tych ludzi, z największą ochotą
spełniliby to żądanie, przynajmniej do pewnego stopnia.
Kanclerz Adenauer przewidywał kłopoty i dał wyraz obawie, że proces
“przywoła znowu wszystkie te okropno-
ści” i wzbudzi na całym świecie kolejną falę uczuć antynie-mieckich, jak się
też i stało. Wciągu dziesięciu miesięcy, których potrzebował Izrael na
przygotowanie procesu, Niemcy gorączkowo zabezpieczały się przed możliwymi
do przewidzenia skutkami, z bezprecedensowym zapałem tropiąc i ścigając
sądownie zbrodniarzy nazistowskich przebywających na terenie kraju. W żadnym
jednak momencie władze niemieckie ani żaden liczący się odłam opinii
publicznej nie wystąpiły z żądaniem ekstradycji Eichmanna, choć wydawałoby się
to krokiem oczywistym, jako że każde suwerenne państwo strzeże zazdrośnie
prawa do osądzenia przestępców będących jego obywatelami (oficjalne
stanowisko rządu Adenauera, zgodnie z którym nie można było tego uczynić,
ponieważ pomiędzy Izraelem i Niemcami nie ma żadnych porozumień w sprawie
ekstradycji, nie przekonuje; wynikało zeń tylko tyle, że Izraela nie da się zmusić
do ekstradycji). Rozumiał to Fritz Bauer, heski prokurator generalny, który
wystąpił do rządu federalnego w Bonn z wnioskiem o wszczęcie postępowania
ekstradycyjnego. Ale uczucia, jakimi kierował się w tej sprawie pan Bauer, były
uczuciami niemieckiego Żyda, których niemiecka opinia publiczna nie podzielała.
Strona 20
Wniosek został przez Bonn odrzucony, na dodatek przeszedł on bez echa i nie
znalazł najmniejszego poparcia^Jnny argument przeciwko ekstradycji, wysunięty
przez obserwatorów wysłanych przez rząd zachodnioniemiecki do Jerozolimy,
polegał na tym, że Niemcy zniosły karę śmierci, a zatem nie^mogłyby wymierzyć
Eichmannowi kary, na jaką zasługiwał./W świetle pobłażliwości
zademonstrowanej przez sądy niemieckie wobec nazistowskich sprawców
masowych zbrodni, trudno nie dopatrywać się w tym sprzeciwie złej woli. Na
pewno bowiem największym ryzykiem politycznym związanym z ewentualnym
procesem Eichmanna na terenie Niemiec byłoby to, że sąd mógłby wydać wyrok
uniewinniający z braku mens rea,jak w “Rheinischer Merkur” z 11 sierpnia 1961
roku zaznaczył J. J. Jansen.
25
24
Istnieje inny, delikatniejszy, politycznie zaś istotniejszy, aspekt tej sprawy. Co
innego wykurzyć z kryjówek zbrodniarzy i morderców, a co innego przekonać się,
że zajmują oni poczesne miejsce w życiu publicznym i mają się świetnie, czyli
stwierdzić, że we władzach federalnych i państwowych - ogólnie powiedziawszy,
na stanowiskach w urzędach publicznych -zasiadają ludzie, którzy zrobili karierę
w czasach rządów Hitlera. Prawda, że gdyby ekipa Adenauera była zanadto
uczulona na punkcie pełnienia funkcji państwowych przez ludzi z kompromitującą
przeszłością nazistowską, nie byłaby może w ogóle zdolna sprawować rządów.
Prawda bowiem jest naturalnie dokładnym zaprzeczeniem twierdzenia drą
Adenauera, że naziści stanowili jedynie “stosunkowo mały odsetek” Niemców,
podczas gdy “ogromna ich większość niosła ochoczo pomoc swym żydowskim
współobywatelom, ilekroć było to możliwe”. (Tylko jedna gazeta niemiecka,
“Frankfurter Rundschau”, postawiła - poniewczasie -oczywiste pytanie: dlaczego
tylu ludzi, którzy z pewnością znali na przykład akta prokuratury generalnej,
milczało jak zaklęci - i udzieliła sobie jeszcze bardziej oczywistej odpowiedzi:
“Ponieważ sami czuli się winni”.) Logika procesu Eichmanna, akcentującego
zgodnie z koncepcją Ben Guriona sprawy ogólne z uszczerbkiem dla subtelności
prawniczych, musiałaby doprowadzić do ujawnienia współudziału wszystkich
niemieckich urzędów i władz w Ostatecznym Rozwiązaniu: wszystkich cywilnych
pracowników ministerstw państwowych, sił zbrojnych, włącznie ze sztabem
generalnym oraz sfer przemy-słowo-handlowych. Ale mimo że oskarżenie pod
przewodem pana Hausnera posunęło się do tego, by powołać na kolejnych