Dzwony

Szczegóły
Tytuł Dzwony
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Dzwony PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Dzwony PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Dzwony - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 ' \u ' * •. / w -• j Strona 3 Strona 4 Strona 5 Ja Strona 6 Strona 7 DZWONY Strona 8 TEJŻE AUTORKI: Własnemi oczyma. L w ów — G ubrynow icz i Schm idt. Jak wszystkie. W arsza w a — P aprocki. Jurek. W arszaw a — G azeta Polska. Złote mosty. K raków — P olska Spółka w ydaw nicza. Po zwycięstwie. L w ów — K sięgarnia Polska B. Połonieckiego. Pod prasą: Utwory dramatyczne. Strona 9 I R E N A M R O Z O W IC K A □□□ DZWONY LWÓW 1911 k s ię g a r n ia polska bernarda p o ł o n ie c k ie g o WARSZAWA E. W ENDE I SPÓŁKA Strona 10 KR AKÓ W . — D R U K W . L. A N C Z V C A I SPÓ ŁKI. Strona 11 DZWONY DZW ONY Strona 12 Strona 13 Dobry wieczór Pani! Otom jest przy Pani duszą, sercem, pragnieniem — co wszystko razem nie wystarcza mi ani trochę i wolałbym, zaiste, zna- leść się przy Pani, choć na jedno mgnienie oka, ma- teryalną moją istotą, aniżeli ulatywać wkoło Ciebie na skrzydłach mej nagiej duszy i wysyłać do stóp Twoich ultra-lazurowe, darem ne aspiracye. Czy Pani zadowolona z takiego wstępu do mych podróżnych notatek? Czy zastosowałem się do programu, aby pisać tak, jak myślę, a myśleć tak, jak mówię? (co, ile wiem, zdaniem Pani, rów na się określeniu: bez składu, ładu, rozumu, ni dowcipu). Bo jeśli Pani niezadowolona, to proszę: kominek tak niedaleko! Wiem, że Pani czytać mnie musi, spoczywając malowniczo w swoim paryskim szla­ froczku, na swej tureckiej otomanie, zasłanej per­ skim kobiercem, ocienionej chińskim parasolem, oto­ czonej atmosferą czysto-angielskiego komfortu, za­ prawionego wiedeńskim szykiem, a ogrzanego w cza- 3 Strona 14 r o d z ie js k i s p o s ó b ty m c u d o w n y m , s ta r o p o ls k im k o ­ m in k ie m , k tó r y z a w s z e b u d z i w e m n ie p rz e k o n a n ie * że P a n i, n a w e t z n a s z y c h n a r o d o w y c h s z a b lo n ó w p o tra fis z w y c ią g n ą ć j a k ą ś in d y w id u a ln ą i p e łn ą p o ­ w a b u k w in te s e n c y ę . P o d z iw ia łe m , p o d z iw ia m i p o d z iw ia ć w ie c z n ie b ę d ę te n s u b te ln y ta k t, z ja k im P a n i, sw ó j p ie ty z m p a tr y o ty c z n y u m ie s z p r z y s to s o w a ć d o k o s m o p o li- ty c z n o - e s te ty c z n y c h p o tr z e b sw e j w y k w in tn e j n a ­ tu ry . Ze s k a r b c a n a r o d o w e g o b ie rz e s z P a n i m a z u rk i S z o p e n a , k tó r e ta k c u d o w n ie , z ta k ą c z y s to -p o ls k ą z a lo tn o ś c ią i z a c ię c ie m ś p ie w a ć u m ie s z k le jn o t} f a m ilijn e , k tó r y m r ó w n y c h n ie ła tw o b y z n a le ś ć n a z a g r a n ic z n y c h ta r g a c h — n o i... s ta ro p o ls k ie k o m in k i. Z d a je się, że to ju ż w s z y s tk o — r e s z tę ż y c ia w y p e łn ia P a n i s z c z e ln ie z a g ra n ic a , ta u p r z y w ile jo w a n a n a d - o jc z y z n a lu d z i k u ltu r a ln y c h ; n ie p o z o s ta w ia ją c a n i je d n e j c h w ilk i w d n iu , a n i k ą ta w m ie s z k a n iu , a n i e c h a w d u s z y n a te w s z y s tk ie p a tr y o ty c z n e o k le ­ p a n iu , k tó r e m i in n i, ta k b e z p o tr z e b n ie ła d u ją s o b ie ta c z k i n a d ro g ę . A le p r a w d a — P a n i n ie lu b i, g d y o ś m ie la m się J ą a n a liz o w a ć , ja k k o lw ie k p r z y tej c z y n n o ś c i d u s z a m o ja b ije z a w s z e f r e n e ty c z n e b r a w o d u sz y P a n i — p r z e p r a s z a m z a te m i p o w ra c a m , s k ą d w y ­ s z e d łe m , t. j. d o k o m in k a . Je śli m o je n o ta tk i p o ­ d r ó ż n e n ie z n a jd ą ła s k i w o c z a c h P a n i , p ro s z ę : s p a l j e P a n i j a k n a jp r ę d z e j, z a ra z p o p r z e jr z e n iu 4 Strona 15 pierwszej ćwiartki. Gotów jestem bez zadrżenia iść w ogień i przepalić się doszczętnie u drobnych Twoich stóp — zdaje mi się, że lepszym odemnie już się coś podobnego zdarzało. — Ale na miłość Boską, nie czytaj mnie Pani z tym grymasem znu­ dzenia, którego tak znieść nie mogę na Twych aza­ liowych usteczkach, że — przysięgam! — choć o tyle mil oddalona, dusza moja odczułaby go i zawyłaby ze zgrozy. Racz Pani przyznać, że, dzięki Twym wska­ zówkom i delikatnej ironii, z jaką krytykowałaś zawsze moje biedne bileciki, zaczyna mi się w yra­ biać styl dosyć nastrojowy. O tak! Pani mogłabyś ze mnie dużo zrobić — gdybyś tylko chciała... A nawet, choć nie chcesz, to i tak, krążąc w Twym systemie planetarnym (niestety, jest to cały system, z plejadą planet, ulegających Twej słonecznej a trak - cyi!) — i tak jeszcze złocę się Twoim blaskiem i łudzę się nadzieją, że matematyczne praw a ładu i symetryi, rządzące w świecie ciał niebieskich, nie rządzą przecież wszędzie — że z kobietą, choćby tak wyjątkową, jak Pani, można liczyć zawsze na coś nieobliczonego — że dzień łaski można zakląć na swojem niebie, choćby samem gorącem upragnie­ niem i w iernem wyczekiwaniem. Oto znów padłem na temat tak surowo mi wzbroniony, że mówiąc do Pani nie śmiem go m u­ snąć najlżejszem słówkiem, aby nie wywołać tego 5 Strona 16 zimnego, pełnego ostrzeżeń spojrzenia — jakiem Pani umiesz mnie zawsze powstrzymać nie wpół, ale w ćwierć drogi. — Ach, urocza Dy ano! jakaby z Pani była pyszna pogromicielka lwów i jakbym ja się chętnie dał przemienić w lwa, ażeby widzieć Panią, wchodzącą do mej klatki, ze szpicrutą w ręku i płomieniem bohaterstwa w oczach, a jednak z bez­ wiednym dreszczem lęku utajonym w duszy! żebym Panią przez jedną sekundę miał na swej łasce lub niełasce. — 0, bądź Pani pewną, że ta sekunda starczyłaby mi za całe wieki rozkoszy, że potrafił­ bym się na niej ograniczyć z prawdziwie lwią w spa­ niałomyślnością. Uśmiechasz się Pani — Twoje przejrzyste oczy, w których m ożnaby się kochać całkiem osobno, bez­ interesownie, nie kochając się nawet w Pani — zdają się mi mówić, że niestety, darem ne moje marzenia, bo z królem zwierząt nie m am nic wspólnego, nawet lwiej czupryny... być może, iż jest w tern pewna racya — choć bądź co bądź, jednego przy­ najmniej lwiego przym iotu: odwagi, nie możesz mi Pani odmówić, odkąd tak śmiało puściłem się w tę podróż, u której kresu czyhała na mnie hydra ro- dzinno-tradycyjno-narodowo - społecznych zobow ią­ zań i przy wiązań! Takiemu smokowi rzucić się w paszczę, i to jeszcze na samą W ielkanoc, gdy, jak wiadomo, wszystkie apetyty są dziwnie zaostrzone — i co 6 Strona 17 gorsza pozostawić Panią samą w naddunajskiej sto­ licy — o, B o g i! nie samą przecież, ale co stokroć tragiczniejsze, wśród całego systemu planetarnego, (w skład którego, naturalnie, jowiszowego męża Pani nie ośmieliłbym się zaliczyć...), to, raczy Pani przy­ znać, jest przecież dowodem, że męstwa mi nie brak i że mógłbym już być wreszcie pasowanym na rycerza... Pani. Północ b ije ! Czy Pani słyszała kiedy takie wydzwanianie północnej godziny w starym, wiej­ skim domu, gdzie wszyscy od paru godzin śpią już, wypoczywając po całodziennym trudzie, a nad gło­ wami śpiących krążą sny, wiele cichsze od tych, ja ­ kie nas nawiedzają po pustym gwarze stołecznych zabaw? Czy Pani zauważyła, jak taka północ wiej­ ska uroczyście się ogłasza, jaka w niej powaga i spokój, jaki korow ód duchów dawno zeszłych ze świata zdaje się spływać na ziemię w każdym jej dźwięku i zaludniać pokoje o muślinowych firan­ kach i sprzętach prostych — i bez sesyi spiryty­ stycznych szeptać coś do ucha tym , co tu są dzie­ dzicami ich mienia, imienia i... całej reszty spu­ ścizny. Może i do mnie, po promieniu księżycowym zleciał tu duch jakiś i szepce mi ciche słowo, k tó­ rego zrozumieć ani pragnę, ani mogę, bom już za­ pomniał tej gwary w wędrówce po świecie a je ­ dnak drażni mnie ono, jak brzęczenie upartej mu- 7 Strona 18 chy. Wogóle, czuję się dziś dziwnie rozstrojony; może nieznośną podróżą (sześć mil końmi po sa­ nockich pagórkach, nie licząc przyjemności, jakie nastręcza miejscowa kolej prywatna), zapewne bar­ dziej jeszcze tern, że już całe dwadzieścia cztery godzin i trzydzieści siedm minut, nie miałem bo­ skiego szczęścia, widzenia Pani dość, że doznaję wrażenia, jakby mi nerwy, bardzo pomalutku, ale bardzo wytrwale, ktoś wyciągał poza ich przyro­ dzoną długość. Jest to uczucie tak miłe, że radbym przed niem uciec choć na koniec świata! a że tego nie mogę uczynić, więc uciekam do łóżka. Buona notte, Signora! — i obyś Pani raczyła śnić... o swym w iernym słudze. Ach praw da ! spostrzegam, że jak na notatkę podróżną, zbyt mało włożyłem w list ten szczegó­ łów topograficznych i ludoznawczych. — Uzupeł­ niam ten brak i donoszę, że dworu, ogrodu i wogóle miejscowości tutejszej, dotąd tak jakby nie widzia­ łem, bo dowlokłem się tu późnym zmrokiem. Miesz­ kańców obejrzałem mniej więcej, ale nic o nich ciekawego do napisania nie mam. Z psami zaw ar­ łem najściślejszą znajomość, bo mi już poszarpały hawelok — ten londyński — widocznie nie znoszą angielszczyzny. Muszą sympatyzować z Boerami, bo też m ają czysto boerską zaciekłość w bronieniu wę­ głów swojego domu. Jest ich cztery: Harfa, Smy­ czek, Cytra i Bęben. Ale może Panią skład tej 8 Strona 19 orkiestry nie obchodzi ? Mnie bardzo — ze względu na haweloki etc., które praw dopodobnie będę mógł ocalić od zagłady, jedynie za cenę bardzo ścisłego zaprzyjaźnienia się z Harfą i Cytrą, wodzącemi rej w całej gromadce (jak zawsze: cherchez la femme). Pani się chm urzy — żart nie dosyć prima- sorta dla Jej wykwintnego smaku? zatem przepra­ szam i raz jeszcze... do ju tra! Nie, nie! darem nie mi Pani zaręczała, że wobec kwesty wielkanocnej i innych, mniej lub więcej po­ bożnych obowiązków, nie starczy Pani czasu na na­ pisanie do mnie słów paru — ja temu nie uwie­ rzyłem, nie wierzę i wierzyć nie chcę; dzień cały wyglądałem choćby najmarniejszej » a n s i c h t k i « z W iednia, i jeżeli mi jutrzejsza poczta nie przynie­ sie, najdrobniejszego dowodu pamięci i tęsknoty Pani, to dopraw dy — nie wiem, co zrobię. Czy Pani obejmuje duszą cały bezmiar tajem ­ niczych zagadek, ukrywających się po za takiem szablonowem: nie wiem co zrobię — i czy Pani wyczuwa grozę, jak ą te słowa tchną, gdy są zasto­ sowane do człowieczego organizmu mojego typu? Z mojej strony wszystko jest możliwe, bo nie uznaję granic możliwości — mogę jutro, w przystępie roz­ paczy, zarówno spać dzień cały, jak powiesić się zaraz zrana. (Pani krzywi się na wzmiankę o tak nieestetycznej śmierci — ale, mój Boże, gdy już raz Strona 20 będę tam... na liaku, skrzywienie lub uśmiech Pani utracą już dla mnie swą moc wszecli-rozstrzyga- jącą i w tern będzie właśnie dla mnie tryumf, który mnie kusi). Jednak, niech Pani nie wylewa naprzód łez nad mą samobójczą mogiłą — powtarzam, że sam nie wiem co zrobię. — Mogę, zamiast się wieszać z rozpaczy, cały dzień grać winta z wujaszkiem do­ brodziejem — mogę, asystować przy walnej kam ­ panii obierania rodzynków i migdałów do wielka­ nocnego pieczywa — niogę, chodzić po wilgotnych ścieżkach, niemo wyjąc z tęsknoty za Panią i z prze­ ziębienia dostać zapalenia płuc, lub co gorsza, k a­ ta ru , którego się oboje tak obawiamy. (Jak to słówko »oboje« słodkiem mi jest, nawet w takiem zastosowaniu!...) Mogę wreszcie... flirtować z kuzynką. Aha! przecież drgnęła Pani. Wiedziałem, że na to da się Pani wziąć, jak każda naj prostoduszniej - sza śmiertelniczka, i umyślnie chowałem ten pocisk na sam koniec. Bo, gdybym się powiesił — mniejsza o to! za­ pewne wyczuwanie mojej śmierci, spowodowanej okrucieństwem Pani, dałoby Jej szereg sensacyi nie­ znanych dotąd, szereg nowych dreszczów, z którym i zapoznałaby się Pani bez wielkiej przykrości. Ale żebym miał zdała od Pani flirtować? i to z kim? z dziewczynką białą i świeżą jak sasanka, której nawet wykwintny krytycyzm Pani nie potrafiłby 10