Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej
Szczegóły |
Tytuł |
Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
v
C W IA Z D K A 0
T. S . L. O
DLA D Z I A T W Y fi
P O L S K I E J f t
Strona 2
Strona 3
GWIAZDKA T. S. L
DLA DZIATWY POLSKIEJ
0
KRAKÓW
N AKŁADEM TOWARZYSTW A SZKOŁY LUDOWEJ
1911.
Strona 4
Biblioteka Narodowa
W arszawa
30001009732191
D ru k a rn ia U n iw e rs y te tu Jagiellońskiego, pod z a rz ą d e m j . F ilip o w sk ie g o .
Strona 5
Gwiazdka.
Ponad ziemią uśpioną
Posłannik leci Boży,
Na przeczystem ma czole
Ogromną jasność zorzy.
Bo zorzą jest ta gwiazda,
Co mu nad czołem świeci,
Zorzą dnia szczęśliwego,
Gdy wszystkie, wszystkie dzieci
Tak dobremi się staną,
Że zasłużą na dary,
Co je Anioł przynosi.
A darów tych — bez miary!
Pobożność prosta, szczera,
Imię dobre u ludzi,
Chęć do nauki i zdrowie,
I ta, co serce budzi,
Litość wielka, głęboka
Nad onemi miliony
Co w ucisku i w nędzy
Żywot wloką strudzony.
Jest także wśród tych darów
I błogosławieństw siła
Dla pól naszych, dla ziemi,
Co kolebką nam b y ła...
Strona 6
Ach d a ry te p rz e c u d n a ,
A z niemi innych wiele
Anioł' niesie wam Boży,
Młodziutcy przyjaciele!
Prześliczne, praw da, d a ry ?
Prosto, prościutko z nieba!
Lecz dlatego, że śliczne,
Zasłużyć n a nie trzeba!
A czem? Powiem króciutko:
W ytrw ałą, chętną p rącą
I p ra w d y ukochan iem ...
One dzieci wzbogacą
We wszystkich darów skarby.
Anioł zniesie je Boży,
Anioł, co ma n a czole
O grom ną jasność zo rz y ....
Teresa Prażmoiotkm.
Strona 7
U g r o b u Królowej Jadw ig i
n a W a w elu .
Pójdźcie, polskie dzieci, ze mną na Wawel...
Poprowadzę was do skarbca pamiątek. Stanie
cie tam, gdzie każdy kamień mówi o przeszłości.
Powiodę was do grobu Królowej Jadwigi.
Oto tu, pod czarną płytą spoczywa Ona, Kró
lowa. —
Dobra i Dobro rozdająca, kochana i niosąca
Miłość...
Wy się pytacie zdziwione, dlaczego Królowa,
a taki ma grób ubogi? Dlaczego w srebrnej lub
metalowej, jak króle, w grobowcach nie spoczywa
trumnie ?
Tu przy schodach, wiodących do Ołtarza Wiel
kiego, tu na uboczu, gdzie czarna płyta, królowej
tak wielkiej i pięknej, tak Świętej grobowiec?
Spoczywa Ona w tymczasowym grobowcu. Ztąd
miano Ją, jako Świętą, przenieść na Ołtarz, bo za
życia już Ją godną uwielbienia i czci uważano.
Strona 8
— 6
I przy szły na Polskę ciężkie czasy utrapień
i sm utków i zapom niano o grobie Królowej J a
d w ig i...
Teraz was, dzieci polskie, tutaj prow adzę i p ro
szę:
— Módlcie się u grob u Jadw igi, przychodźcie
tłumnie i módlcie się głośno, iżby Ojciec Święty
w Rzymie się dowiedział, że dzieci polskie czcią
otaczają g rób wielkiej Królowej i proszą, b y ją
kościół uznał za świętą.
Módlcie się za Ojczyznę b ie d n ą i to za całą,
a więc za Polskę, Litwę i R u ś !
Ona, g dy raz widziała płaczących wieśniaków,
rzekła pełna litości:
— K t o im ł z y p o w r ó c i ? . . .
Ona, g d y was modlących się za Polskę usłyszy,
będzie prosiła P a n a nad P any, by wolność O jczy
źnie wrócił.
— Módlcie się, polskie dzieci, o wolność narodu,
a chyląc się u g ro b u Jadw igi, pow tarzajcie często:
— Jad w ig o ! Błogosław Polsce i n am dzieciom,
byśm y dobrze B ogu i Ojczyźnie służyły !
X. Władysław Bandurski
biskup sufragan lwowski.
Strona 9
Jak to z l n e m było,
(Bajka).
Był raz król taki, co miał wielkie królestwo,
wszelkiego dobra i bogactwa pełne, tylko że w niem
złota nie było.
Pola tam były wielkie, sady śliczne od grusz,
od jabłoni czerwieniące się zdała, po lasach zwie
rzyny huk, w ziemi żelaza dość, na pow ietrzu p ta
ctwo takie, że co jedno odleci, to drugie przyleci,
bydła, koni, owiec stada okrutne, nieprzeracho-
wane. Po rzekach pluskały się ryby i małe i duże,
kwiecia też po łąkach nie brakło dla królewią-
tek; co jedno przekwitnie, to drugie zakwita. O t !
wszelkiej rozkoszy moc wielka! Miasta też były
w tern królestwie znaczne i wojska duże po zam
kach, po wieżach mocnych i ludzi po wsiach dość.
Ale król niczem się nie cieszył, tylko ciągle m ar
kotny był, że złota niema w jego państwie.
— Cóż mi po zbożu — mówił — albo i po tych
r y b a c h w rzece i po tych stadach wielkich, kiedy
ja to wszystko muszę het precz wywozić do mo
rza za złoto, bo go u mnie niema.
— Żeby tu u mnie złoto było, cały by lud mój
się zbogacił.
Lud jego biedny po wsiach skórami się odzie
wał i koszuli na grzbiecie nie miał, a dopieroż
Strona 10
— 8 —
sami bogacze z m iasta musieli w dalekie kraje
posyłać po m aterje drogie, po jedw abie n a ubiory
swoje.
— Byłem tylko złoto miał — mówił król —
to mi już niczego nie b rak n ie i memu ludowi.
T ak wyszedł raz sobie n a drogę i chodzi w za
myśleniu wielkiem, a d ro g ą kupcy jadą. Jechali
oni z dalekich krajów. J a k też zobaczyli, króla,
tak zaraz m u pokłon oddali, to w ary rozw iązują
i pytają, czy czego nie trz e b a ?
Król pokłon p rzy ją ł grzecznie, tow ary obejrzał,
głową pokręcił i mówi:
— Na nic mi te wasze tow ary, bo mi tylko je
dnej rzeczy potrzeba.
Więc zaraz się w ypytyw ać zaczęli, czego?
— P o trzeb a mi złota — mówił król — żeby
u mnie w ziemi było, żebym je dobyw ać mógł
i cały mój lud zbogacił i siebie.
Zafrasow ali się kupcy, bo tej woli królewskiej
nie mogli zadość uczynić i zamilkli. A był między
nimi staruszek jeden, ja k ten gołąb siwiutki,
z b ro d ą po pas, w bieli cały odziany i bardzo
m ądry.
Ten, widząc frasunek swoich tow arzyszów i króla,
p rag n ąc eg o złota dla ubogiego narodu, co koszuli
n a grzbiecie niema, pomyślał, wystąpił n ap rzó d
i rzekł:
— Królu i panie! mam ci ja takie siemię w mie
szku, co ja k je wiosną posieją w polu, to złoto ci
się z niego urodzi.
I zdjął ze swego wielbłąda troki i wyjął z nich
Strona 11
spory mieszek i, p rzed królem postawiwszy, roz
wiązał.
Król bard zo się zadziwił, że takie ziarno na
świecie jest, co z niego złoto w yrasta. Owemu k u
pcowi sygnet piękn y dał i, choć ten worek był
ciężki, sam go do zam ku swego poniósł.
N azaju trz dano wiedzieć w całem państwie,
jako w ten i w ten dzień król sam będzie w polu
takie ziarno siał, co z niego wyrośnie złoto.
Zadziw ował się n aró d cały n a taką now inę;
zbiegli się wszyscy n a ono pole patrzeć, ja k też
to cudne ziarno wygląda.
A król wyjechał na siwym koniu, w bisior drogi
ub ran y , z muzyką, z trębaczam i i z dworem, a za
nim s k arb n ik królew ski mieszek z ziarnem niósł
pod baldachimem z karm azynu , co go czterech p a
chołków królew skich trzymało. Kiedy wszyscy n a
s k ra ju pola stanęli, król k oronę z głowy zdjął, że
to niby prosty siewca n a swej roli staje i, wzią
wszy od s k arb n ik a mieszek, wzdłuż b rózdy pię
knie pociągniętej poszedł, czerpiąc z mieszka ręką
owo ziarno cudowne i rzucając je w świeżo zao
raną, czarną, pulchną ziemię. A tuż zaraz za k ró
lem bron y szły, co je najpierw si panow ie w owem
królestwie prow adzili i ten posiew bronowali, jak
zwykle żyto albo pszenicę, albo inne jakie ziarno.
Kiedy już pole zasiane było i zabronow ane, król
koronę znów n a głowę włożył i wrócił z wielką
p a ra d ą n a zam ek swój z dw orzanam i swymi, i z m u
zyką, i z trąbam i, i z wielką uciechą, że takie pole
złota zasianego ma.
Strona 12
— 10 —
Minął dzionek, minął drugi, król ciągle z okna
w ono pole pogląda, czy złoto nie rośnie, ale nic.
Aż pew nego dnia uderzył deszcz ciepły z nieba
i słonko po niem przygrzało. P a trz y król, a tu na
calusieńkiem polu cośeiś, ja k b y z ziemi, na wierzch
się parło. U rado w ał się bardzo.
— O h o ! — mówi — nie zazna teraz mój n a
ród biedy, ja k się to złoto urodzi. Pole nie takie za
sieję na przyszłą wiosnę, ale dziesięć razy większe.
I chodzi sobie wesół po komnatach, pieśni sobie
śpiewać każe, sztuki różne pokazyw ać — taki rad.
— Nie będę — mówi — p a trz a ł choć z tydzień na
pole, aż zażółknieje złoto, ażeby oczy moje uciechę
miały.
Przeszedł tydzień. P a trz y król, a tu zam iast
żółtego złota n a calusieńkiem polu śliczna zielo
ność, ja k o b y m uraw a, ta k źdźbło przy źdźble wze
szło i do słońca w górę idzie. Zadziwił się bardzo
w siebie i m ó w i:
— Myślałem, że od ra z u żółte złoto róść będzie,
a tu zieleń taka. Ale nic... więc czeka.
Czekał tydzień, czekał dwa, po w yrastały łodyżki
rów niutkie jedna p rzy drugiej, ja k to wojsko wiel
kie. Ju ż się i pączki pozwijały, już i k u kw itnie
niu się ma. A co kto przejdzie, to się dziwuje, że
to złoto ta k rośnie, ja k b y jakie zw yczajne ziele.
D woracy kręcą głowami, cości szepcą, cości mię
dzy sobą radzą. Król patrzy, tw arz pog od ną zrobił
i mówi:
—• Nic to! P ew no się w kwitnieniu ono złoto -
złotym kw iatem okaże.
Strona 13
— 11 —
Jednego r a n k a spojrzy, aż tu pole, ja k długie
i szerokie, niebieszczy się tak, ja k to niebo nad
ziemią. K w iatuszek koło kw iatuszka n a łodydze
sterczy, aż się w oczach od tego m odro robi, ja k b y
w wodę patrzał.
Zadziwił się król, w ąsa szarpnął, iż ta k złoto
modro kwitnie, cały dzień frasobliwie po kom na
tach chodził, wieczerzy jeść nie mógł i m arko tny
spać się układł. A rankiem u derzy się w czoło
i mówi:
— O, ja głupi! W szakże to nie kwiat, ale n a
sienie będzie samo z ło to ! Czegożem się wczoraj
frasow ał?
I począł dobrej myśli być, ucztę panom swoim
spraw ił i radow ali się wszyscy, że król tak m ądrze
im to wyłożył o nasieniu owem, co złotem być
miało, i ta k wszyscy cieszyli się społem.
Przeszło lato; z kw iatuszków owych m odrych
porosły główeczki, takie okrągluśkie. Król idzie
w pole, bierze w palce, ogląda i m y ś li:
— Ju ż też w tych główeczkach napew no złoto
jest; tylko patrzeć, ja k się to posypie.
P rzyniósł jedną, patrzy, aż tu takie samo sie
mię, które siał. Rozgniewał się król bardzo, dw ór
cały zwołał, kazał to zielsko z wielkiej złości z ca
łego pola wyrwać, kijami zbić, że to mu takiego
w stydu i zaw odu narobiło i do wody cisnąć. P a
chołkowie rozkazanie królewskie wypełnili, łodyżki
co do jednej wyrwali, kijami zbili, aż się ono nie
szczęsne ziarno posypało, w pęki powiązali i do
w ody wrzucili. Ale, że już ich samych złość wzięła,
ćsej
\uy
Strona 14
— 12 —
więc jeszcze w wodę kam ieniami ciskali i tyle tego
narzucali, że się one łodygi w pękach zastanowiły,
z wodą nie poszły i u brzegu przyw alone k am ie
niami zostały.
Król tymczasem po całym ś wiecie szukać k a
zał owego ku pca/ żeby go stracić za ten postępek,
że to takiego m onarchę pow ażył się oszukać.
Tak szu kają owego kupca, ta k szuk ają — nic.
Król też znów sm utny począł bywać, jako i na
początku i nieraz sam bez dw oru w zamysłach
różnych chodził, trap iąc się, że ludu swego nie
mógł zbogacić. Idzie on raz brzegiem rzeki, patrzy,
kam ieni wielka moc, a z pod nich coś sterczy! Za-,
wolał pachołka, w wodę mu kazał iść i czeka.
Niedługo pachołek wraca i powiada:
— K rólu — panie! Toć to jest ono zielsko, co
miało złoto rodzić i z pola w y rw an e zostało.
A król:
— Jeszcze mi n a oczach będzie to podłe zielsko
leżeć? I mój wstyd p rzy p o m in ać? Weź mi je zaraz,
wynieś precz, żebym go więcej nie spotkał.
Ano poszedł pachołek po drugiego, one kam ie
nie odrzucili, pęki łodyg przegniłych z wody w y
dobyli, wynieśli je h et pod las, cisnęli i p o s z l i . :
A król ciągle się frasował, to tu, to tam, jeź
dził po kraju, a co spojrzy na ten biedny naród,
co koszuli na grzbiecie nie ma, to się omal łzami
nie zaleje, że takie litościwe miał serce.
Ano widzą panowie, że król taki smutny, to
ra d a w radę, uradzili, żeby w yprawić wielkie po
lowanie.
Strona 15
Zjechali się różni książęta, różni panowie, do
stojni goście, nasprow adzali psów, koni, m aszta
lerzów, psiarków, łuczników, naprzywozili łuków
i różnej broni takiej, że to ha! różnych rarogów,
dojeżdżaczy, sokolników; polowanie takie, że to
na całe królestwo sławne. Ucieszył się król tym
widokiem, rozweselił, o strapieniu swojem coś nie
coś wspomniał, bronie różne czyścić kazał, sfory
ogarów sforować, charty na smycze brać, konie
kulbaczyć, wozy pod zwierzynę zaprzęgać, aż ude
rzyli trębacze w rogi łosiowe, psiarnie zaczęły u ja
dać, bicze ino świstały w powietrzu. Tu się sokoły
na całe gardło drą, tu pisk krzyk, wrzawa taka,
że to, jak na największym jarm arku.
Aż wsiadł sam król na konia, po bokach mu
książęta i wielcy panowie — pojechali.
Jadą, jadą, przyjechali pod las, dziwują się go
ście, że taka knieja gęsta, pewno i zwierza pełno
bo się ino psy rwą, ino konie parskają, kiedy
wtem spójrzy król w bok, jakoż na polauie leżą
one pęki łodyg, przez pachołków z wody wydo
byte, wyschłe, wymizerowane, zezerniałe.
Król zapalił się gniewem na twarzy, hum or mu
się odrazu przemienił, zawraca konia, przeprasza
gości i napow rót na zamek jedzie. Łowczemu p rzy
kazał wracać z końmi, wozami i psiarnią, a na
pachołki swoje krzyknął:
— Hej ta m ! zabrać mi to przeklęte zielsko
i omłócić kijami, żeby aż z niego paździerze poszły!
I z wielką pasyą do domu wracał, a z nim go
ście jego. A pachołki tymczasem, one pęki łodyg
Strona 16
— 14 —
porw aw szy, zaczęli je kijam i okładać, tak, że z nich
paździerze leciały. N aleciał tych p aźd zierzy o k ru
tn y pokład, a łodygi aż pobielały, ja k z nich ta
pierw sza suro w izn a zeszła. P otem one łodygi rz u
cili n a rozstaje, n a krzy żo w ą drogę, żeby je słońce
paliło, w iatr je plątał, ale ich roznieść nie mógł,
bo za w ielka moc tego była.
Po niejakim czasie k ró l zapom niał o swem s tra
pieniu i w y b rał się ze swoim dw orem w drogę.
N a siw ym koniu jechał, a zaś ry cerze i dw ór
i pachołki i ró żn a czeladź zw yczajnie, ja k to się
należy do królew skiej w spaniałości i osoby.
J a d ą , jadą, przy jech ali n a ro zstajn e drogi, a tu
koń, co pod królem szedł, dęba stanął. Ś ciągnął
go k ró l raz i drugi, koń szczupakiem chlusnął
przez drogę w bok i, zap lątaw szy nogi, niewie-
dzący jak, n a ziemie runął.
U skoczy król, strzem ię z nogi zrzuciw szy, ale
się ok ru tn ie przeląkł. Z araz tuż n ad b ieg li rycerze
i słudzy, p atrz ą, w co się królew ski koń w plątał,
a to w te łodygi, co je pachołki n a ro z sta ju rzuciły.
Król, ja k b y ł b lad y ze strachu, ta k się zro b ił czer
w ony od gniew u, czeladź sw oją sk rzy k n ął i k azał
precz do trzeciej sk ó ry owo zielsko kijam i zbić,
a potem w ogniu spalić.
Czeladź zaraz się do kijów porw ała, one łodygi
do trzeciej skóry obiła, tak, że sam e w łókno cien
kie i, ja k sreb ro takie bielusieńkie, zostało i dalej
nosić n a kupę, żeby spalić.
P a trz a ł na to w szystko k ró l razem z dw orem
swoim, aż kiedy czeladź głow nie zapalone pod włó-
Strona 17
15 —
k na podkładać miała, przyleciał pachołek i k rz y
knął:
— K rólu — panie! Znaleźliśm y tego kupca, k tó
regoś nam szukać rozkazał.
A tuż zaraz pro w ad ziły straże onego starca
zw iązanego p rzed oblicze królew skie.
K ról zm arszczył czoło i ta k srogo w ejrzał na
pojm anego, że cały dw ór struchlał i praw ie tchnąć
nie śmiał. Ale s ta ry ten człowiek się nie p rz e s tra
szył i sam, spokojnie do k ró la p rzystąpiw szy, rzekł:
— K azałeś mnie, królu, szukać, ja k złoczyńcę,
po całem królestw ie swojem, a otom jest. Sam sze
dłem do ciebie, dow iedziaw szy się, że mnie p o trze
bujesz, bom wpierw w dalekich d rogach bywał,
a tu m nie u bram tego m iasta straż pojm ała. R oz
każ, aby odstąpili, a iżbym z to b ą sam mówił.
T ak mówił ten starzec, ale k ról b y ł zagniew any
i srogo k rzyknął:
— Do ciemnicy cię wtrącę, boś m nie k róla
i p an a oszukał, a siemię owo, z k tó reg o m iało mi
się urodzić złoto, w ydało tylko zielsko nikczemne,
k u spaleniu zdatne. P a t r z ! oto cała k u p a tego
tw ego złota — dodał, b io rąc się pod boki z w ielką
pasyą.
S tarzec p o p atrz ał i rzekł:
— Królu, panie, k iedy ta k a wola twoja, abym
do ciemnicy szedł, niech mnie do ciemnicy wiodą;
ale tych łodyg nie każ ogniem w ytracać, tylko je
ze m ną w loch rzucić daj! A za dw a m iesiące u sły
szysz co now ego o mnie.
Strona 18
— 16 —
K ról zezwolił, a tejże godziny starca i całą
kupę owych ło d y g silnych cisnęli do lochu.
B yłby tam staru szek niechybnie z głodu zg i
nął, ale mu p rzy n o siła jeść có rk a dozorcy, młoda,
śliczna i praco w ita dziew czyna, im ieniem Rózia.
P rzychod ziła co dzień do lochu ze sw oją przęślicą,
n a k tó rej p rzęd ła jed w ab dla bo g atej p an i i cze
kała, aż się staru szek posili. P ew nego d n ia n am ó
wił ją ów więzień, żeby zam iast jed w ab iu n ask u b ała
w łókien z owego zielska; naw inęła n a przęślicę
i zaczęła prząść. Ze żartów , ot, bo m yślała, że
z tego nic nie będzie.
Tym czasem p atrzy , a tu ró w n iu teń k a niteczka
snuje jej się a snuje, a wrzeciono furczy. Z ad zi
wiła się bardzo, a że jej jed w abiu już brakło, za
częła one w łókienka prząść. K iedy już tego dużo
n aprzędła, rzek ł jej staruszek:
— Idź teraz do dom u i tak, ja k z jed w ab iu
tkasz, tak i tę przędzę u tk aj.
R ózia usłuchała staru szk a. Na w arsztacie z owej
p rzędzy postaw naciągnęła, potem pięknie w po
p rzek zasn u ła i zrobiła płótno.
K iedy w łaśnie było gotow e, przy szed ł u rzęd n ik
królew ski patrzeć, czy on s ta ry więzień żyje. Z a
dziw ił się, że staru szek ta k i żwawy, więc pow iada
do niego:
— P roś, o ja k ą chcesz łaskę, bo dziś córka
królew sk a za mąż wychodzi.
— D obrze. Chciałbym królew nie w eselny p o
d a ru n e k dać i dlatego proszę, abym przed króla
był staw iony.
Strona 19
— 17 —
Ano urzędnik w ypuścił go z lochu i pod strażą
do króla przyw iódł.
S pojrzy stary, a tu w ielka moc p ań i panów ,
królew na ja k lilia, p an m łody ja k słońce, m uzyka
gra, kołacze aż pachną, p acholęta k w iatam i drogę
ścielą.
Zm arszczył k ró l czoło, na stareg o spojrzaw szy;
ale, że to w tak ie gody gniew ać się nie mógł,
więc pyta, z czem tu przychodzi.
— Z p o d arunkiem dla k rólew ny — mówi sta-
ruszek i rozw ija p rzed królem ślicznie u tk an e płó
tno, k tó re Rózia, nauczona przez niego, w ybieliła
na rosie i słońcu.
— Cóż to takiego jest? — rzekł k ró l ciekawie.
— K rólu, panie! Toć ci je st owo złoto, k tó re
z ow ego siem ienia, com ci je dał, w yróść miało.
L en to był, ubogiego n aro d u bogactw o, com go
z ziemi tw ojego k rólestw a dosyć chciał. K azałeś
go utopić! D obrześ uczynił, bo jego łodyżki w wo
dzie odm iękczać m uszą. K azałeś go z w ody precz
cisnąć! D obrześ uczynił, bo go trzeb a suszyć. Po
osuszeniu owem kazałeś go kijam i z p aździerzy
obić! D obrześ uczynił, bo tę złą paździerz obić
trzeb a z łodyg staran n ie. K azałeś je zaś p o w tó r
nie kijam i obijać i do w ięziennego lochu razem
ze m ną wrzucić! I toś dobrze uczynił, bo mnie tam
żyw iła d o b ra dziew czyna, k tó rąm oto nauczył, jak
się płótno lniane przędzie i n a płótno tka. A to
tylko źle uczyniłeś, żeś to w szystko robił w g n ie
wie, bez w yrozum ienia, a z zapałczywości. Że to
je d n ak ta k i dzień szczęśliwy dziś je st w tw ojej
Gwiazdka T. S. L. 2
Strona 20
_ 18 -
królew skiej rodzinie, więc ci z serca krzyw dę
sw oją odpuszczam , na ręce k rólew ny ten oto d a r
składam . K rólew na niech każe po wsiach len ten
siać, a z p łó tn a niech d a koszule dla w szystkich
sierot i niem ocnych szyć, co jest, więcej, niż złoto,
bo p o rato w an ie u b ó stw a i niedostatku.
Skończył stary , a k ról słuchał i aż n a tw arzy
ze w stydu m ienił się, że tak uk rzy w d ził n iesłu
sznie człowieka. A zaś potem wstał, starca w r a
m iona w ziął i koło siebie posadziw szy, rzekł:
— D ziękuję ci, mój ojcze, żeś mi to uczynił,
czego moje n iespokojne chęci uczynić nie mogły.
Złota chciałem, a tyś mi lepszą rzecz dał, bo
w złocie m ożni tylko chadzają, a w tym lnie oto
cały lud mój u b ogi chodzić będzie.
I zaraz dał k ra ja ć koszule z p łó tn a onego
i sierotom rozdzielić, z czego w ielka radość b y ła
w całym k raju .
M arya Konopnicka.