Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej

Szczegóły
Tytuł Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Gwiazdka T. S. L. dla dziatwy polskiej - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 v C W IA Z D K A 0 T. S . L. O DLA D Z I A T W Y fi P O L S K I E J f t Strona 2 Strona 3 GWIAZDKA T. S. L DLA DZIATWY POLSKIEJ 0 KRAKÓW N AKŁADEM TOWARZYSTW A SZKOŁY LUDOWEJ 1911. Strona 4 Biblioteka Narodowa W arszawa 30001009732191 D ru k a rn ia U n iw e rs y te tu Jagiellońskiego, pod z a rz ą d e m j . F ilip o w sk ie g o . Strona 5 Gwiazdka. Ponad ziemią uśpioną Posłannik leci Boży, Na przeczystem ma czole Ogromną jasność zorzy. Bo zorzą jest ta gwiazda, Co mu nad czołem świeci, Zorzą dnia szczęśliwego, Gdy wszystkie, wszystkie dzieci Tak dobremi się staną, Że zasłużą na dary, Co je Anioł przynosi. A darów tych — bez miary! Pobożność prosta, szczera, Imię dobre u ludzi, Chęć do nauki i zdrowie, I ta, co serce budzi, Litość wielka, głęboka Nad onemi miliony Co w ucisku i w nędzy Żywot wloką strudzony. Jest także wśród tych darów I błogosławieństw siła Dla pól naszych, dla ziemi, Co kolebką nam b y ła... Strona 6 Ach d a ry te p rz e c u d n a , A z niemi innych wiele Anioł' niesie wam Boży, Młodziutcy przyjaciele! Prześliczne, praw da, d a ry ? Prosto, prościutko z nieba! Lecz dlatego, że śliczne, Zasłużyć n a nie trzeba! A czem? Powiem króciutko: W ytrw ałą, chętną p rącą I p ra w d y ukochan iem ... One dzieci wzbogacą We wszystkich darów skarby. Anioł zniesie je Boży, Anioł, co ma n a czole O grom ną jasność zo rz y .... Teresa Prażmoiotkm. Strona 7 U g r o b u Królowej Jadw ig i n a W a w elu . Pójdźcie, polskie dzieci, ze mną na Wawel... Poprowadzę was do skarbca pamiątek. Stanie­ cie tam, gdzie każdy kamień mówi o przeszłości. Powiodę was do grobu Królowej Jadwigi. Oto tu, pod czarną płytą spoczywa Ona, Kró­ lowa. — Dobra i Dobro rozdająca, kochana i niosąca Miłość... Wy się pytacie zdziwione, dlaczego Królowa, a taki ma grób ubogi? Dlaczego w srebrnej lub metalowej, jak króle, w grobowcach nie spoczywa trumnie ? Tu przy schodach, wiodących do Ołtarza Wiel­ kiego, tu na uboczu, gdzie czarna płyta, królowej tak wielkiej i pięknej, tak Świętej grobowiec? Spoczywa Ona w tymczasowym grobowcu. Ztąd miano Ją, jako Świętą, przenieść na Ołtarz, bo za życia już Ją godną uwielbienia i czci uważano. Strona 8 — 6 I przy szły na Polskę ciężkie czasy utrapień i sm utków i zapom niano o grobie Królowej J a ­ d w ig i... Teraz was, dzieci polskie, tutaj prow adzę i p ro ­ szę: — Módlcie się u grob u Jadw igi, przychodźcie tłumnie i módlcie się głośno, iżby Ojciec Święty w Rzymie się dowiedział, że dzieci polskie czcią otaczają g rób wielkiej Królowej i proszą, b y ją kościół uznał za świętą. Módlcie się za Ojczyznę b ie d n ą i to za całą, a więc za Polskę, Litwę i R u ś ! Ona, g dy raz widziała płaczących wieśniaków, rzekła pełna litości: — K t o im ł z y p o w r ó c i ? . . . Ona, g d y was modlących się za Polskę usłyszy, będzie prosiła P a n a nad P any, by wolność O jczy­ źnie wrócił. — Módlcie się, polskie dzieci, o wolność narodu, a chyląc się u g ro b u Jadw igi, pow tarzajcie często: — Jad w ig o ! Błogosław Polsce i n am dzieciom, byśm y dobrze B ogu i Ojczyźnie służyły ! X. Władysław Bandurski biskup sufragan lwowski. Strona 9 Jak to z l n e m było, (Bajka). Był raz król taki, co miał wielkie królestwo, wszelkiego dobra i bogactwa pełne, tylko że w niem złota nie było. Pola tam były wielkie, sady śliczne od grusz, od jabłoni czerwieniące się zdała, po lasach zwie­ rzyny huk, w ziemi żelaza dość, na pow ietrzu p ta ­ ctwo takie, że co jedno odleci, to drugie przyleci, bydła, koni, owiec stada okrutne, nieprzeracho- wane. Po rzekach pluskały się ryby i małe i duże, kwiecia też po łąkach nie brakło dla królewią- tek; co jedno przekwitnie, to drugie zakwita. O t ! wszelkiej rozkoszy moc wielka! Miasta też były w tern królestwie znaczne i wojska duże po zam­ kach, po wieżach mocnych i ludzi po wsiach dość. Ale król niczem się nie cieszył, tylko ciągle m ar­ kotny był, że złota niema w jego państwie. — Cóż mi po zbożu — mówił — albo i po tych r y b a c h w rzece i po tych stadach wielkich, kiedy ja to wszystko muszę het precz wywozić do mo­ rza za złoto, bo go u mnie niema. — Żeby tu u mnie złoto było, cały by lud mój się zbogacił. Lud jego biedny po wsiach skórami się odzie­ wał i koszuli na grzbiecie nie miał, a dopieroż Strona 10 — 8 — sami bogacze z m iasta musieli w dalekie kraje posyłać po m aterje drogie, po jedw abie n a ubiory swoje. — Byłem tylko złoto miał — mówił król — to mi już niczego nie b rak n ie i memu ludowi. T ak wyszedł raz sobie n a drogę i chodzi w za­ myśleniu wielkiem, a d ro g ą kupcy jadą. Jechali oni z dalekich krajów. J a k też zobaczyli, króla, tak zaraz m u pokłon oddali, to w ary rozw iązują i pytają, czy czego nie trz e b a ? Król pokłon p rzy ją ł grzecznie, tow ary obejrzał, głową pokręcił i mówi: — Na nic mi te wasze tow ary, bo mi tylko je­ dnej rzeczy potrzeba. Więc zaraz się w ypytyw ać zaczęli, czego? — P o trzeb a mi złota — mówił król — żeby u mnie w ziemi było, żebym je dobyw ać mógł i cały mój lud zbogacił i siebie. Zafrasow ali się kupcy, bo tej woli królewskiej nie mogli zadość uczynić i zamilkli. A był między nimi staruszek jeden, ja k ten gołąb siwiutki, z b ro d ą po pas, w bieli cały odziany i bardzo m ądry. Ten, widząc frasunek swoich tow arzyszów i króla, p rag n ąc eg o złota dla ubogiego narodu, co koszuli n a grzbiecie niema, pomyślał, wystąpił n ap rzó d i rzekł: — Królu i panie! mam ci ja takie siemię w mie­ szku, co ja k je wiosną posieją w polu, to złoto ci się z niego urodzi. I zdjął ze swego wielbłąda troki i wyjął z nich Strona 11 spory mieszek i, p rzed królem postawiwszy, roz­ wiązał. Król bard zo się zadziwił, że takie ziarno na świecie jest, co z niego złoto w yrasta. Owemu k u ­ pcowi sygnet piękn y dał i, choć ten worek był ciężki, sam go do zam ku swego poniósł. N azaju trz dano wiedzieć w całem państwie, jako w ten i w ten dzień król sam będzie w polu takie ziarno siał, co z niego wyrośnie złoto. Zadziw ował się n aró d cały n a taką now inę; zbiegli się wszyscy n a ono pole patrzeć, ja k też to cudne ziarno wygląda. A król wyjechał na siwym koniu, w bisior drogi ub ran y , z muzyką, z trębaczam i i z dworem, a za nim s k arb n ik królew ski mieszek z ziarnem niósł pod baldachimem z karm azynu , co go czterech p a ­ chołków królew skich trzymało. Kiedy wszyscy n a s k ra ju pola stanęli, król k oronę z głowy zdjął, że to niby prosty siewca n a swej roli staje i, wzią­ wszy od s k arb n ik a mieszek, wzdłuż b rózdy pię­ knie pociągniętej poszedł, czerpiąc z mieszka ręką owo ziarno cudowne i rzucając je w świeżo zao­ raną, czarną, pulchną ziemię. A tuż zaraz za k ró ­ lem bron y szły, co je najpierw si panow ie w owem królestwie prow adzili i ten posiew bronowali, jak zwykle żyto albo pszenicę, albo inne jakie ziarno. Kiedy już pole zasiane było i zabronow ane, król koronę znów n a głowę włożył i wrócił z wielką p a ra d ą n a zam ek swój z dw orzanam i swymi, i z m u ­ zyką, i z trąbam i, i z wielką uciechą, że takie pole złota zasianego ma. Strona 12 — 10 — Minął dzionek, minął drugi, król ciągle z okna w ono pole pogląda, czy złoto nie rośnie, ale nic. Aż pew nego dnia uderzył deszcz ciepły z nieba i słonko po niem przygrzało. P a trz y król, a tu na calusieńkiem polu cośeiś, ja k b y z ziemi, na wierzch się parło. U rado w ał się bardzo. — O h o ! — mówi — nie zazna teraz mój n a ­ ród biedy, ja k się to złoto urodzi. Pole nie takie za­ sieję na przyszłą wiosnę, ale dziesięć razy większe. I chodzi sobie wesół po komnatach, pieśni sobie śpiewać każe, sztuki różne pokazyw ać — taki rad. — Nie będę — mówi — p a trz a ł choć z tydzień na pole, aż zażółknieje złoto, ażeby oczy moje uciechę miały. Przeszedł tydzień. P a trz y król, a tu zam iast żółtego złota n a calusieńkiem polu śliczna zielo­ ność, ja k o b y m uraw a, ta k źdźbło przy źdźble wze­ szło i do słońca w górę idzie. Zadziwił się bardzo w siebie i m ó w i: — Myślałem, że od ra z u żółte złoto róść będzie, a tu zieleń taka. Ale nic... więc czeka. Czekał tydzień, czekał dwa, po w yrastały łodyżki rów niutkie jedna p rzy drugiej, ja k to wojsko wiel­ kie. Ju ż się i pączki pozwijały, już i k u kw itnie­ niu się ma. A co kto przejdzie, to się dziwuje, że to złoto ta k rośnie, ja k b y jakie zw yczajne ziele. D woracy kręcą głowami, cości szepcą, cości mię­ dzy sobą radzą. Król patrzy, tw arz pog od ną zrobił i mówi: —• Nic to! P ew no się w kwitnieniu ono złoto - złotym kw iatem okaże. Strona 13 — 11 — Jednego r a n k a spojrzy, aż tu pole, ja k długie i szerokie, niebieszczy się tak, ja k to niebo nad ziemią. K w iatuszek koło kw iatuszka n a łodydze sterczy, aż się w oczach od tego m odro robi, ja k b y w wodę patrzał. Zadziwił się król, w ąsa szarpnął, iż ta k złoto modro kwitnie, cały dzień frasobliwie po kom na­ tach chodził, wieczerzy jeść nie mógł i m arko tny spać się układł. A rankiem u derzy się w czoło i mówi: — O, ja głupi! W szakże to nie kwiat, ale n a ­ sienie będzie samo z ło to ! Czegożem się wczoraj frasow ał? I począł dobrej myśli być, ucztę panom swoim spraw ił i radow ali się wszyscy, że król tak m ądrze im to wyłożył o nasieniu owem, co złotem być miało, i ta k wszyscy cieszyli się społem. Przeszło lato; z kw iatuszków owych m odrych porosły główeczki, takie okrągluśkie. Król idzie w pole, bierze w palce, ogląda i m y ś li: — Ju ż też w tych główeczkach napew no złoto jest; tylko patrzeć, ja k się to posypie. P rzyniósł jedną, patrzy, aż tu takie samo sie­ mię, które siał. Rozgniewał się król bardzo, dw ór cały zwołał, kazał to zielsko z wielkiej złości z ca­ łego pola wyrwać, kijami zbić, że to mu takiego w stydu i zaw odu narobiło i do wody cisnąć. P a ­ chołkowie rozkazanie królewskie wypełnili, łodyżki co do jednej wyrwali, kijami zbili, aż się ono nie­ szczęsne ziarno posypało, w pęki powiązali i do w ody wrzucili. Ale, że już ich samych złość wzięła, ćsej \uy Strona 14 — 12 — więc jeszcze w wodę kam ieniami ciskali i tyle tego narzucali, że się one łodygi w pękach zastanowiły, z wodą nie poszły i u brzegu przyw alone k am ie­ niami zostały. Król tymczasem po całym ś wiecie szukać k a ­ zał owego ku pca/ żeby go stracić za ten postępek, że to takiego m onarchę pow ażył się oszukać. Tak szu kają owego kupca, ta k szuk ają — nic. Król też znów sm utny począł bywać, jako i na początku i nieraz sam bez dw oru w zamysłach różnych chodził, trap iąc się, że ludu swego nie mógł zbogacić. Idzie on raz brzegiem rzeki, patrzy, kam ieni wielka moc, a z pod nich coś sterczy! Za-, wolał pachołka, w wodę mu kazał iść i czeka. Niedługo pachołek wraca i powiada: — K rólu — panie! Toć to jest ono zielsko, co miało złoto rodzić i z pola w y rw an e zostało. A król: — Jeszcze mi n a oczach będzie to podłe zielsko leżeć? I mój wstyd p rzy p o m in ać? Weź mi je zaraz, wynieś precz, żebym go więcej nie spotkał. Ano poszedł pachołek po drugiego, one kam ie­ nie odrzucili, pęki łodyg przegniłych z wody w y­ dobyli, wynieśli je h et pod las, cisnęli i p o s z l i . : A król ciągle się frasował, to tu, to tam, jeź­ dził po kraju, a co spojrzy na ten biedny naród, co koszuli na grzbiecie nie ma, to się omal łzami nie zaleje, że takie litościwe miał serce. Ano widzą panowie, że król taki smutny, to ra d a w radę, uradzili, żeby w yprawić wielkie po­ lowanie. Strona 15 Zjechali się różni książęta, różni panowie, do­ stojni goście, nasprow adzali psów, koni, m aszta­ lerzów, psiarków, łuczników, naprzywozili łuków i różnej broni takiej, że to ha! różnych rarogów, dojeżdżaczy, sokolników; polowanie takie, że to na całe królestwo sławne. Ucieszył się król tym widokiem, rozweselił, o strapieniu swojem coś nie­ coś wspomniał, bronie różne czyścić kazał, sfory ogarów sforować, charty na smycze brać, konie kulbaczyć, wozy pod zwierzynę zaprzęgać, aż ude­ rzyli trębacze w rogi łosiowe, psiarnie zaczęły u ja ­ dać, bicze ino świstały w powietrzu. Tu się sokoły na całe gardło drą, tu pisk krzyk, wrzawa taka, że to, jak na największym jarm arku. Aż wsiadł sam król na konia, po bokach mu książęta i wielcy panowie — pojechali. Jadą, jadą, przyjechali pod las, dziwują się go­ ście, że taka knieja gęsta, pewno i zwierza pełno bo się ino psy rwą, ino konie parskają, kiedy wtem spójrzy król w bok, jakoż na polauie leżą one pęki łodyg, przez pachołków z wody wydo­ byte, wyschłe, wymizerowane, zezerniałe. Król zapalił się gniewem na twarzy, hum or mu się odrazu przemienił, zawraca konia, przeprasza gości i napow rót na zamek jedzie. Łowczemu p rzy ­ kazał wracać z końmi, wozami i psiarnią, a na pachołki swoje krzyknął: — Hej ta m ! zabrać mi to przeklęte zielsko i omłócić kijami, żeby aż z niego paździerze poszły! I z wielką pasyą do domu wracał, a z nim go­ ście jego. A pachołki tymczasem, one pęki łodyg Strona 16 — 14 — porw aw szy, zaczęli je kijam i okładać, tak, że z nich paździerze leciały. N aleciał tych p aźd zierzy o k ru ­ tn y pokład, a łodygi aż pobielały, ja k z nich ta pierw sza suro w izn a zeszła. P otem one łodygi rz u ­ cili n a rozstaje, n a krzy żo w ą drogę, żeby je słońce paliło, w iatr je plątał, ale ich roznieść nie mógł, bo za w ielka moc tego była. Po niejakim czasie k ró l zapom niał o swem s tra ­ pieniu i w y b rał się ze swoim dw orem w drogę. N a siw ym koniu jechał, a zaś ry cerze i dw ór i pachołki i ró żn a czeladź zw yczajnie, ja k to się należy do królew skiej w spaniałości i osoby. J a d ą , jadą, przy jech ali n a ro zstajn e drogi, a tu koń, co pod królem szedł, dęba stanął. Ś ciągnął go k ró l raz i drugi, koń szczupakiem chlusnął przez drogę w bok i, zap lątaw szy nogi, niewie- dzący jak, n a ziemie runął. U skoczy król, strzem ię z nogi zrzuciw szy, ale się ok ru tn ie przeląkł. Z araz tuż n ad b ieg li rycerze i słudzy, p atrz ą, w co się królew ski koń w plątał, a to w te łodygi, co je pachołki n a ro z sta ju rzuciły. Król, ja k b y ł b lad y ze strachu, ta k się zro b ił czer­ w ony od gniew u, czeladź sw oją sk rzy k n ął i k azał precz do trzeciej sk ó ry owo zielsko kijam i zbić, a potem w ogniu spalić. Czeladź zaraz się do kijów porw ała, one łodygi do trzeciej skóry obiła, tak, że sam e w łókno cien­ kie i, ja k sreb ro takie bielusieńkie, zostało i dalej nosić n a kupę, żeby spalić. P a trz a ł na to w szystko k ró l razem z dw orem swoim, aż kiedy czeladź głow nie zapalone pod włó- Strona 17 15 — k na podkładać miała, przyleciał pachołek i k rz y ­ knął: — K rólu — panie! Znaleźliśm y tego kupca, k tó ­ regoś nam szukać rozkazał. A tuż zaraz pro w ad ziły straże onego starca zw iązanego p rzed oblicze królew skie. K ról zm arszczył czoło i ta k srogo w ejrzał na pojm anego, że cały dw ór struchlał i praw ie tchnąć nie śmiał. Ale s ta ry ten człowiek się nie p rz e s tra ­ szył i sam, spokojnie do k ró la p rzystąpiw szy, rzekł: — K azałeś mnie, królu, szukać, ja k złoczyńcę, po całem królestw ie swojem, a otom jest. Sam sze­ dłem do ciebie, dow iedziaw szy się, że mnie p o trze­ bujesz, bom wpierw w dalekich d rogach bywał, a tu m nie u bram tego m iasta straż pojm ała. R oz­ każ, aby odstąpili, a iżbym z to b ą sam mówił. T ak mówił ten starzec, ale k ról b y ł zagniew any i srogo k rzyknął: — Do ciemnicy cię wtrącę, boś m nie k róla i p an a oszukał, a siemię owo, z k tó reg o m iało mi się urodzić złoto, w ydało tylko zielsko nikczemne, k u spaleniu zdatne. P a t r z ! oto cała k u p a tego tw ego złota — dodał, b io rąc się pod boki z w ielką pasyą. S tarzec p o p atrz ał i rzekł: — Królu, panie, k iedy ta k a wola twoja, abym do ciemnicy szedł, niech mnie do ciemnicy wiodą; ale tych łodyg nie każ ogniem w ytracać, tylko je ze m ną w loch rzucić daj! A za dw a m iesiące u sły ­ szysz co now ego o mnie. Strona 18 — 16 — K ról zezwolił, a tejże godziny starca i całą kupę owych ło d y g silnych cisnęli do lochu. B yłby tam staru szek niechybnie z głodu zg i­ nął, ale mu p rzy n o siła jeść có rk a dozorcy, młoda, śliczna i praco w ita dziew czyna, im ieniem Rózia. P rzychod ziła co dzień do lochu ze sw oją przęślicą, n a k tó rej p rzęd ła jed w ab dla bo g atej p an i i cze­ kała, aż się staru szek posili. P ew nego d n ia n am ó ­ wił ją ów więzień, żeby zam iast jed w ab iu n ask u b ała w łókien z owego zielska; naw inęła n a przęślicę i zaczęła prząść. Ze żartów , ot, bo m yślała, że z tego nic nie będzie. Tym czasem p atrzy , a tu ró w n iu teń k a niteczka snuje jej się a snuje, a wrzeciono furczy. Z ad zi­ wiła się bardzo, a że jej jed w abiu już brakło, za­ częła one w łókienka prząść. K iedy już tego dużo n aprzędła, rzek ł jej staruszek: — Idź teraz do dom u i tak, ja k z jed w ab iu tkasz, tak i tę przędzę u tk aj. R ózia usłuchała staru szk a. Na w arsztacie z owej p rzędzy postaw naciągnęła, potem pięknie w po­ p rzek zasn u ła i zrobiła płótno. K iedy w łaśnie było gotow e, przy szed ł u rzęd n ik królew ski patrzeć, czy on s ta ry więzień żyje. Z a ­ dziw ił się, że staru szek ta k i żwawy, więc pow iada do niego: — P roś, o ja k ą chcesz łaskę, bo dziś córka królew sk a za mąż wychodzi. — D obrze. Chciałbym królew nie w eselny p o ­ d a ru n e k dać i dlatego proszę, abym przed króla był staw iony. Strona 19 — 17 — Ano urzędnik w ypuścił go z lochu i pod strażą do króla przyw iódł. S pojrzy stary, a tu w ielka moc p ań i panów , królew na ja k lilia, p an m łody ja k słońce, m uzyka gra, kołacze aż pachną, p acholęta k w iatam i drogę ścielą. Zm arszczył k ró l czoło, na stareg o spojrzaw szy; ale, że to w tak ie gody gniew ać się nie mógł, więc pyta, z czem tu przychodzi. — Z p o d arunkiem dla k rólew ny — mówi sta- ruszek i rozw ija p rzed królem ślicznie u tk an e płó­ tno, k tó re Rózia, nauczona przez niego, w ybieliła na rosie i słońcu. — Cóż to takiego jest? — rzekł k ró l ciekawie. — K rólu, panie! Toć ci je st owo złoto, k tó re z ow ego siem ienia, com ci je dał, w yróść miało. L en to był, ubogiego n aro d u bogactw o, com go z ziemi tw ojego k rólestw a dosyć chciał. K azałeś go utopić! D obrześ uczynił, bo jego łodyżki w wo­ dzie odm iękczać m uszą. K azałeś go z w ody precz cisnąć! D obrześ uczynił, bo go trzeb a suszyć. Po osuszeniu owem kazałeś go kijam i z p aździerzy obić! D obrześ uczynił, bo tę złą paździerz obić trzeb a z łodyg staran n ie. K azałeś je zaś p o w tó r­ nie kijam i obijać i do w ięziennego lochu razem ze m ną wrzucić! I toś dobrze uczynił, bo mnie tam żyw iła d o b ra dziew czyna, k tó rąm oto nauczył, jak się płótno lniane przędzie i n a płótno tka. A to tylko źle uczyniłeś, żeś to w szystko robił w g n ie­ wie, bez w yrozum ienia, a z zapałczywości. Że to je d n ak ta k i dzień szczęśliwy dziś je st w tw ojej Gwiazdka T. S. L. 2 Strona 20 _ 18 - królew skiej rodzinie, więc ci z serca krzyw dę sw oją odpuszczam , na ręce k rólew ny ten oto d a r składam . K rólew na niech każe po wsiach len ten siać, a z p łó tn a niech d a koszule dla w szystkich sierot i niem ocnych szyć, co jest, więcej, niż złoto, bo p o rato w an ie u b ó stw a i niedostatku. Skończył stary , a k ról słuchał i aż n a tw arzy ze w stydu m ienił się, że tak uk rzy w d ził n iesłu ­ sznie człowieka. A zaś potem wstał, starca w r a ­ m iona w ziął i koło siebie posadziw szy, rzekł: — D ziękuję ci, mój ojcze, żeś mi to uczynił, czego moje n iespokojne chęci uczynić nie mogły. Złota chciałem, a tyś mi lepszą rzecz dał, bo w złocie m ożni tylko chadzają, a w tym lnie oto cały lud mój u b ogi chodzić będzie. I zaraz dał k ra ja ć koszule z p łó tn a onego i sierotom rozdzielić, z czego w ielka radość b y ła w całym k raju . M arya Konopnicka.