8047

Szczegóły
Tytuł 8047
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8047 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8047 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8047 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sebastian Miernicki PAN SAMOCHODZIK I... SZAMAN OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA WST�P Hiszpa�ska korweta wioz�ca przekl�te z�oto azteckiego kap�ana nie spodziewa�a si�, �e nagle zza wyspy wyp�ynie brygantyna s�awnego pirata Morza Karaibskiego. Red Baron sta� na dziobnicy, opieraj�c d�o� na r�koje�ci pistoletu zatkni�tego za pas. Ze zmru�onymi oczami patrzy� na hiszpa�ski okr�t, oceniaj�c wed�ug jego zanurzenia, ile wiezie z�ota. Da� znak do oddania salwy armatniej. Hiszpan odpowiedzia� tym samym, ale ju� by� unieruchomiony. Specjalne zapalaj�ce pociski zniszczy�y jego �agle i teraz tylko dryfowa�. Piraci zawyli z rado�ci. Okr�t Red Barona z�apa� wiatr w �agle i niczym kartagi�ska galera wbi� si� bukszprytem w burt� przeciwnika. Hiszpa�skie szpady �ama�y si� jak zapa�ki w zetkni�ciu z pirackimi kordelasami. Co chwila rozlega�y si� wystrza�y z broni palnej. Hiszpa�ska za�oga pr�bowa�a zorganizowa� obron� na pok�adzie rufowym. Daremnie. Jej duch bojowy upad�, gdy zobaczy�a, jak piraci przytykaj� no�e do bia�ych, ods�oni�tych piersi seniorit, kt�re trwo�liwie sp�dza�y bitw� w kajutach pod pok�adem. Wkr�tce hiszpa�ska za�oga po�egna�a si� ze z�otem i seniorkami. Piraci opr�cz towarzystwa niewiast i skarb�w lubili tak�e rum, a tego mieli pod dostatkiem. *** W cichej zatoczce, na du�ej wyspie Red Baron w dw�ch kryj�wkach przygotowa� skrytki. Jaskinia na dole skrywa�a mniej warto�ciowe i l�ejsze skarby. Na g�rze by�a trudniej dost�pna, a przez to pewniejsza, wi�c tam trafi�y ci�sze skrzynie. Kryj�wki pirat fantazyjnie oznaczy� na swojej mapie jako dwie wie�e. Red Baron zapomnia�, �e by�o to przekl�te z�oto i wkr�tce zgin�� w zasadzce Hiszpan�w. Oficer, kt�ry go zabi� i zdoby� map�, sam chcia� posi��� tyle z�ota. Ruszy� na wysp� na poszukiwania. W walce z tubylcami zosta� ci�ko ranny i zdo�a� ukry� si� w jakiej� jaskini. *** Wiele lat p�niej jaskini� odwiedzili czerwonosk�rzy wojownicy. Dowodzi� nimi cz�owiek ciekawy �wiata, szaman, kt�ry zabra� map�. Po latach szaman wr�ci� na miejsce i odnalaz� jeden ze skarb�w, ale wtedy nadszed� czas azteckiej kl�twy. Min�o sto lat i kl�twa wr�ci�a. Zawsze wraca�a, gdy na z�oto pad� wzrok bia�ego cz�owieka. ROZDZIA� PIERWSZY PRZED�WI�TECZNE ZAKUPY � SPOTKANIE Z AMERYKA�SKIM MILIONEREM � KOGO MO�NA KUPI� ZA PIENI�DZE? � SPOS�B NA ZABICIE KAROLA � WEZWANIE DO PANI MINISTER � MAPA ZNALEZIONA NA ALASCE � SKARBY WIELKIEJ ARMII NAPOLEONA Ka�dy z Was doskonale zna ten czas gor�czki przed�wi�tecznych zakup�w. Na kilka dni przed Bo�ym Narodzeniem wsp�czesna Polska przestawa�a pracowa� zaj�ta przygotowaniami. Przypomnia�y mi si� lata dzieci�stwa, jak�e r�ne od zabieganego �ycia w nowych czasach. Babcia przygotowywa�a pyszne pierogi, jedne z makiem z przydomowego ogr�dka, drugie z kapust� i z grzybami. Piek�y si� w piecu z fajerkami. Niezapomniany pozosta� zapach ciast nadziewanych bakaliami. Postna wieczerza wigilijna, przy kt�rej, przed wyj�ciem na pasterk�, a trzeba by�o maszerowa� dwa kilometry, babcia podawa�a domowe wino z malin, kt�re latem z wysi�kiem zrywa�em z kolczastych krzew�w. We wsp�czesnej atmosferze �wi�t nie by�o tamtej mocy, niecierpliwo�ci oczekiwania, podjadania smako�yk�w cichcem porwanych z kuchni. Maszerowa�em ulicami Star�wki sun�c jak Arka Noego w�r�d oceanu ludzkich niepokoj�w i gonitw. Nigdy nie spodziewa�bym si�, �e w�a�nie pod koniec grudnia mog� otrzyma� wezwanie do przygody. - Przepraszam, czy Pan Samochodzik? - nagle us�ysza�em pytanie zadane w j�zyku angielskim. Kto�, s�dz�c po akcencie Amerykanin, zna� moje przezwisko, kt�re zyska�em dzi�ki posiadaniu niegdy� wehiku�u. Z zewn�trz wygl�da� jak pojazd kosmit�w po twardym l�dowaniu, ale pod mask� skrywa� imponuj�cy silnik ferrari, powypadkowy, odremontowany przez mojego �wi�tej pami�ci wuja. Dzi�ki temu niezwyk�emu po��czeniu uzyskiwa�em niepozorny pojazd, kt�ry swoj� pr�dko�ci� zaskoczy� niejednego przest�pc�, jaki stan�� na mojej drodze. Naprawd� nazywam si� Tomasz N.N. i pracuj� w Departamencie Ochrony Zabytk�w Ministerstwa Kultury i Sztuki, zajmuj�cym si� poszukiwaniem i odzyskiwaniem zaginionych w czasie drugiej wojny �wiatowej dzie� sztuki. Nie ukrywam, �e najlepsze lata si� witalnych mam ju� za sob�, wi�c pracuje ze mn� Pawe� Daniec, by�y komandos i absolwent historii sztuki. Okaza� si� bardzo cennym nabytkiem. Ostro�nie obejrza�em si� za siebie. Ujrza�em wysokiego, szczup�ego m�czyzn� w okularach. Mia� oko�o pi��dziesi�ciu lat, a ubrany by� w lekki ko�uszek i kowbojski kapelusz. Obok niego sta� m�odzieniec w eleganckim p�aszczu, czarnych spodniach, z bia�ym ko�nierzykiem i krawatem wystaj�cym spomi�dzy r�wno za�o�onego jedwabnego szalika. - Pan Samochodzik? - upewnia� si� starszy Amerykanin. - Tak - przyzna�em niech�tnie, albowiem nie lubi�em swojego przezwiska. - Willy Bytes - Amerykanin przedstawiaj�c si�, wyci�gn�� do mnie ko�cist�, siln� d�o�. - To m�j syn, Bruce. U�cisn��em d�onie obydwu. - Czym mog� panom s�u�y�? - zapyta�em. - Mo�emy porozmawia�? - Bytes u�miechn�� si�. - W bezpiecznym miejscu. Bez s�owa wskaza�em wej�cie do najbli�szego lokalu, okaza�o si�, �e to herbaciarnia. Od razu otoczy� nas zapach herbat z najr�niejszych stron �wiata. W czajniczkach na male�kich maszynkach parzy�y si� smakowicie pachn�ce mieszanki tego cudownego napoju. Usiedli�my w k�cie sali pomi�dzy wachlarzem zdobionym chi�skim pismem a utrzyman� w dziewi�tnastowiecznej manierze map� Afryki. - S�ucham - powiedzia�em popijaj�c pierwszy �yk mieszanki herbacianej, kt�ra nazywa�a si� �S�odka Luizjana�. - Mo�e zachowujemy si� zbyt obcesowo, ale c�... - Bytes u�miechn�� si� szeroko - wy, Europejczycy, uwa�acie nas za ludzi prostolinijnych, kowboj�w... - wymownie stukn�� w rondo kapelusza le��cego na krze�le - Mamy do pana spraw�. - Tato... - Bruce z wyrzutem zerkn�� na ojca. - Wiem, jestem gburem - Bytes roz�o�y� r�ce, tr�caj�c d�oni� biodro kelnerki. - Jestem piekielnie bogaty i m�g�bym kupi� ca�� armi� detektyw�w, ale s�ysza�em, �e w Polsce pan jest najlepszy, a u mnie pracuj� tylko najlepsi. Z rozbawieniem s�ucha�em tych s��w, zastanawiaj�c si�, czy to gra, czy siedzia� przede mn� prawdziwy, zarozumia�y ameryka�ski milioner, wierz�cy tylko w si�� zielonego banknotu. - Panie Samochodzik - Bytes rozpar� si� na wiklinowym fotelu � jest robota do wykonania. Trzeba odkry� skarb. Umawiamy si� tak, �e wy, jako ministerstwo, bierzecie wszystko, ale dla medi�w to ja b�d� organizatorem wyprawy. Przygotujemy kurtki i czapeczki z logo mojej firmy, bierzemy dobr� ekip� telewizyjn� i jedziemy w teren. Kt�ry kana� ma najwi�ksz� ogl�dalno��? Zdumienie zast�pi�o oburzenie. Dopi�em herbat� i wsta�em. - Pan wybaczy, ale moja praca nie jest na sprzeda� - dumnie o�wiadczy�em. - Mo�e za oceanem, ba, nawet za Odr� mo�e pan kupi� ka�dego, ale w Polsce, mam tak� nadziej�, wa�ne s� jeszcze takie warto�ci jak honor. Bytes chyba tego si� nie spodziewa�. Patrzy� na mnie z szeroko otwart� buzi�. - �egnam pan�w! - powiedzia�em sucho, bior�c palto i kapelusz. Wychodz�c s�ysza�em, �e Bruce robi wyrzuty ojcu za to, jak mnie potraktowa�. M�odzian nazwa� mnie �staruszkiem�. Na ulicy wyj��em telefon kom�rkowy i zadzwoni�em do Paw�a. - Dobry wiecz�r - przywita�em go. W tle s�ysza�em d�wi�ki kol�d. - Jak przed�wi�teczne zakupy? - T�ok, niech to si� sko�czy! -j�kn�� Pawe�. - Spotka�e� kiedy� nazwisko Bytes, Willy Bytes? Po drugiej stronie zapad�o milczenie. - �yjesz? - prawie krzykn��em do mikrofonu. - �yj�, ale �eby szef nie wiedzia� takich rzeczy? - Jakich? - Willy Bytes, koncern w bran�y komputerowej, producent oprogramowania i cz�ci sprz�tu, jak karty graficzne, d�wi�kowe - Pawe� m�wi�, jakby czyta� z kartki. - Nie wiem, jaki jest jego maj�tek, ale pewnie mie�ci si� w pierwszej setce najbogatszych ludzi w USA. Czemu pan pyta o niego? - W�a�nie z nim rozmawia�em. - Co?! - Proponowa� nam wsp�ln� wypraw� po skarb. - Kiedy jedziemy? - Z nim niepr�dko. Zachowywa� si� tak, jakby wszystko by�o na sprzeda�. - I co? Przep�dzi� go pan? Szefie, schowajmy dum� do kieszeni, wie pan, co mogliby�my kupi� za jego pieni�dze? - Na razie trzeba b�dzie go dyskretnie obserwowa�. Obawiam si�, �e jest zdeterminowany, by zrealizowa� sw�j pomys�. Wiecz�r sp�dzisz przy komputerze, szukaj�c w Internecie wszelkich wiadomo�ci na temat tego pana, a rano rozpoczniesz normaln� robot� detektywistyczn�. Sprawd�, z kim si� b�dzie spotyka�. - Tak jest! - odpowiedzia� Pawe� niczym �o�nierz na musztrze. Postawi�em ko�nierz palta, chroni�c twarz przed podmuchami lodowatego wiatru. Ci�ko wchodzi�em po schodach do swojej kawalerki, potem zm�czony usiad�em w fotelu i si�gn��em po pierwsz� z brzegu ksi��k�. Nawet nie zd��y�em przeczyta� pierwszego wersu, gdy dobieg�y mnie z korytarza jakie� dzikie okrzyki, a potem kto� gwa�townie za�omota� do moich drzwi. L�kliwy nie jestem, ale na wszelki wypadek z�apa�em klucz, �francuza�, i trzymaj�c go za plecami wyjrza�em na korytarz. Na progu mojego mieszkanka sta�a s�siadka z naprzeciwka, niska, korpulentna, z ufarbowanymi na platynowe w�osami, grub� warstw� r�u na policzkach i krwistoczerwone uszminkowanymi ustami. - B�agam, s�siedzie, niech pan ratuje! - krzycza�a. Dot�d uwa�a�em to ma��e�stwo za stateczn� par�. S�siad zdaje si� by� urz�dnikiem ministerialnym w innym resorcie, a ona by�a internist�. Na ciemny korytarz pada�a po�wiata z otwartych drzwi mieszkania s�siad�w. Nagle we framudze pojawi� si� gro�ny cie�, w spodniach i podkoszulku, z ogromnym no�em rze�nickim w r�ce. - My�lisz, �e s�siad ci pomo�e?! - krzykn�� wzburzony m�czyzna. Sytuacja zapowiada�a si� gro�nie i by�em sk�onny wezwa� policj�, ale nast�pne s�owa s�siadki sprawi�y, �e ma�y chochlik w �rodku zaczyna� si� u�miecha�. - Niech pan ratuje! - kobieta rzuci�a mi si� na pier�. - On nie mo�e prze�y� do jutra! W �adnym wypadku! - Dra� walczy, ale ja go ukatrupi� - doda� spokojnym g�osem urz�dnik. - Kogo? - zapyta�em z szelmowskim u�miechem. - Niech pan wejdzie i obejrzy Karola - zach�ca� mnie s�siad. By�o za p�no, �eby si� wycofa�, wi�c wkroczy�em do mieszkania, gdzie chciano rozprawi� si� z Karolem. - Tam - ma��e�stwo wskaza�o mi drzwi do �azienki. Jak my�la�em, w wannie pluska� si� karp. Trzeba przyzna�, �e by� ogromny, ale na jego ciele znalaz�em �lady walki, rany, zdarte �uski. - A gdzie jest Karol? - odezwa�em si� rozgl�daj�c po pomieszczeniu. - W wannie. M�� si� z nim zaprzyja�ni� i da� mu imi�. Chcia�, �eby by�a mi�dzy nimi jaka� ni� porozumienia... - Wie pan, tak jak u Hemingwaya w opowiadaniu �Stary cz�owiek i morze�... - wtr�ci� s�siad. - Te rany... - zacz��em. - M�� pr�bowa� go zabi� pr�dem. Wyla� wod� na taboret, po�o�y� karpia, podszed� z kablami... - A Karol hyc pod zlew... Sam si� tym pr�dem... - Pr�bowa�am go no�em... �liski jest i poci�am sobie tylko palce - s�siadka pokaza�a skrwawione, zaplastrowane d�onie. Westchn��em. - Wybacz� pa�stwo, ale nigdy nie polowa�em ani nie w�dkowa�em. Nie znam si� na zabijaniu i oprawianiu zwierz�t. To pa�stwa pierwszy karp? - zdziwi�em si�. - Pierwszy raz na Wigili� przychodzi do nas synowa z wnukami... - t�umaczy�a si� s�siadka. - Niech pan co� poradzi... Zafrasowany podrapa�em si� po g�owie. - Jedyne co mi przychodzi do g�owy, to z�apa� Karola i za�atwi� spraw�, gdy b�dzie... - szuka�em odpowiedniego s�owa - jakby pod narkoz�. - Mam go narkotyzowa�? - s�siad zerkn�� z politowaniem na karpia. - Og�uszy�, trzeba go uderzy� - m�wienie o zabiciu karpia przypomina�o mi planowanie okrutnej zbrodni. - Kaziu, zakryjemy mu oczy, to nie b�dzie wiedzia�, o co chodzi - s�siadka uspokaja�a m�a. S�siad pr�bowa� chwyci� karpia, kt�ry rzuca� si� mu si� w d�oniach i otwart� paszcz� tak przerazi� m�czyzn�, �e ten wpad� do wanny, wylewaj�c cz�� jej zawarto�ci na pod�og�. Karp znikn�� pod wann�. S�siadka przynios�a szczotk� z d�ugim kijem i zacz�a jak bosakiem wyci�ga� ryb� z ciemnej kryj�wki. S�siad bezceremonialnie rozebra� si�, pozostaj�c tylko w slipach. Poprawi� mokre w�osy i niczym zawodnik w ameryka�skim futbolu rzuci� si� na przeciwnika. Po�lizn�� si� na rozlanej wodzie i wykonuj�c dziwne figury akrobatyczne znikn�� w drzwiach salonu, sk�d rozleg� si� brz�k szk�a. - Mo�e p�jd� po karabin? - za�artowa�em. - A ma pan? - ucieszy�a si� s�siadka. Zrobi�a smutn� min�, gdy zrozumia�a, �e nie. Wsp�lnymi si�ami - ona szczotk�, ja d�o�mi - przepchn�li�my Karola po pod�odze do kuchni. Tam na stole i na blatach le�a�y rozrzucone r�ne no�e, tasaki. Wsp�lnie rzucili�my karpia na blat ko�o zlewu. Przykry�em jego �eb �cierk� i wr�czy�em gospodyni wa�ek do ciasta. - Tak jakby pan Kazio z Karolem wr�cili z nocnego lokalu o pi�tej nad ranem - poinstruowa�em wychodz�c. Nawet na korytarzu by�o s�ucha� ten grzmot, gdy Karol wyzion�� ducha. Od progu moje uszy wibrowa� denerwuj�cy d�wi�k dzwonka telefonu kom�rkowego. Zerkn��em jeszcze na ekran, kto dzwoni i szybko odebra�em po��czenie. - Dobry wiecz�r - powiedzia�em! - Dobry, czemu pan nie odbiera telefonu? - pyta�a pani minister. - To s�u�bowa kom�rka, wi�c powinien pan mie� j� ca�y czas w��czon�. - Tak jest! Pani minister wezwa�a mnie na nast�pny dzie�, w Wigili�, na spotkanie w jej gabinecie. - I niech pan we�mie tego Rambo! - krzykn�a. - Da�ca? - upewni�em si�. - A kogo innego? - w tak nieprzyjemny spos�b moja prze�o�ona przerwa�a rozmow�. Pozosta�o mi zadzwoni� do Paw�a. - Witaj, Pawle, mam dwie wiadomo�ci - powiedzia�em. - Niech pan zacznie od gorszej - poprosi�. - Pracujesz nad Bytesem jak najd�u�ej, �eby�my wiedzieli jak najwi�cej, ale jutro rano nie b�dziesz go �ledzi�. - A ta lepsza? - Pewnie b�dziemy musieli z nim pracowa�. Mamy wezwanie na spotkanie z pani� minister. *** Przeczucie mnie nie myli�o. Obaj punktualnie stawili�my si� w sekretariacie gabinetu pani minister. Pawe� za�o�y� na t� okazj� marynark�, a pod szyj� zawi�za� krawat w modny w tym sezonie gruby w�ze�. Nawet w�osy starannie uczesa�. Widz�c jak lustruj� jego wygl�d, u�miechn�� si�. - Mam jeszcze jedn� niespodziank� - powiedzia�. Sekretarka zaanonsowa�a nas. - Prosz� - wskaza�a drzwi. - Pani minister prosi. Poda� panom kaw� czy herbat�? - Nie, dzi�kujemy - odpowiedzieli�my zaskoczeni tak� go�cinno�ci�. Za drzwiami wita� nas asystent pani minister. Przy barokowym stoliczku w rogu gabinetu siedzieli Amerykanie i nasza szefowa. - M�j asystent b�dzie tu jako t�umacz dla pan�w - wyja�ni�a nam. Zapewne jak wi�kszo�� pracownik�w biurowych nienawidzili�my lizus�w z otoczenia prze�o�onego. Wystarczy�o nam jedno porozumiewawcze spojrzenie. - Znale�li�my si� w locus poenitentiae - zacz��em m�wi�, u�ywaj�c �aciny i dalej ci�gn��em wypowied� w tym j�zyku. - Musimy przyzna� si�, �e nie znamy j�zyk�w obcych... - Znamy w pi�mie �acin�, jidysz i grek� - wtr�ci� si� Pawe�, kt�ry zaraz przeszed� na w�oski - nie jeste�my jednak wsp�czesnymi lud�mi renesansu... - Wci�� gonimy za skrytkami, tajemnicami wojennymi - te s�owa wspaniale brzmia�y po niemiecku. - Kochamy pi�kno zawarte w dzie�ach sztuki i kobietach - doda�em po francusku. - Jako typowi przedstawiciele zacofanej i zdegenerowanej klasy urz�dniczej - Pawe� przemawia� po rosyjsku - uwa�amy za jedynie s�uszne znanie j�zyka Mickiewicza i S�owackiego - kontynuowa� po hiszpa�sku. - Znamy kilka j�zyk�w obcych, ale nie na tyle swobodnie, by m�wi� po angielsku - to powiedzia� ju� w slangu rodem z Brooklynu. - Nie znamy j�zyka angielskiego - Pawe� sko�czy�, u�ywaj�c j�zyka tureckiego. Asystent pani minister sta� zdumiony, jego szefowa sp�sowia�a, a Amerykanie zalewali si� �zami ze �miechu. - Zrozumia�em pi�te przez dziesi�te, ale to by�o �wietne - cieszy� si� Bytes. - Dobry detektyw powinien mie� talent aktorski! Pani minister r�k� da�a znak, �e jej asystent mo�e wyj��. - Zachowujecie si� jak sztubaki - rzuci�a w naszym kierunku. - Pan Bytes opowiada� mi o wczorajszym spotkaniu i pa�skiej odmowie - minister patrzy�a teraz na mnie. - Bardzo si� ciesz�, �e kolejny raz potwierdzi�a si� opinia o pa�skiej nieprzekupno�ci. Teraz jednak pan Bytes postanowi� dzia�a� oficjalnie i zwr�ci� si� do mnie w tej sprawie. Oczywi�cie nie mog� panom wydawa� tego typu polecenia s�u�bowego, ale... - Dobrze, stawiam tylko dwa warunki - wtr�ci�em si�. - S�ucham? - Po pierwsze, zawarto�� skrytki znajdzie si� w naszych muzeach. Po drugie, dzia�amy bez rozg�osu, medi�w, zb�dnego szumu. - Okej! - zawo�a� Bytes. - Jed�my na obiad, �eby pogada�, bo tak z pustym �o��dkiem to nic nie osi�gniemy. Pani minister z �alem odm�wi�a Amerykanom, a my pojechali�my z nimi taks�wk� do restauracji w jednym z warszawskich hoteli. Patrz�c na menu zam�wili�my z Paw�em skromnie kotlety schabowe z frytkami. Bruce poprosi� o zestaw wegetaria�ski, a Bytes o owoce morza. - Czy interesowali si� panowie kiedykolwiek okresem napoleo�skim? - zapyta� Bytes. - Incydentalnie - odpowiedzia� Pawe�. Ch�opak wci�� mia� pewnie w pami�ci pobyt w rosyjskim wi�zieniu po nieudanej wyprawie do Frydlandu, czyli wsp�cze�nie Prawdinska. - A co powiedz� panowie o kl�sce Napoleona w 1812 roku? - bada� nas Bytes. - My�l�, �e nie chodzi panu o wyk�ad z historii ani o wykazanie b��d�w w prowadzeniu kampanii - odpar�em. - Skoro zajmujemy si� poszukiwaniem zaginionych dzie� sztuki, czyli m�wi�c trywialnie skarb�w i wspomina pan rok 1812, to moim zdaniem mo�e chodzi� o dwie rzeczy: francuski lub rosyjski �up. Teraz prosz� powiedzie�, czego mamy wsp�lnie szuka�? Amerykanin od�o�y� sztu�ce i wymownie zerkn�� na syna. Ten si�gn�� do wewn�trznej kieszeni garnituru i wyj�� kartk� ze skserowan� map�. M�odzieniec poda� mi j�. Roz�o�y�em z�o�ony na czworo arkusz. - Mapa - mrukn�� Pawe� zagl�daj�c mi przez rami�. Bez s�owa wskaza�em mu lewy bok kartki. Widnia�y tam ko�c�wki wyraz�w pisanych r�cznie. - Gdzie to by�o przechowywane? - Pawe� zapyta� Bytesa. - Osobi�cie znalaz�em to w g�rach, w jaskini - odpar� Amerykanin. - Dlaczego przyjecha� pan z tym akurat do Polski? - dopytywa�em si�. - Ta wyspa - wskaza�em na map� - znajduje si� w Polsce? - Gdzie jest reszta zapisk�w? - pyta� Pawe�. Bytes patrzy� na nas zadowolony. - Mistrzowie! - zadowolony zatar� r�ce. - Dociekliwi i nieufni! Skin�� g�ow� na syna, kt�ry przeprosi� nas i odszed� od stolika. M�odzieniec wr�ci� po kilku minutach z czarn�, niewielk� teczk� zamykan� na zamek szyfrowy. - W �rodku jest co�, co musz� panowie przeanalizowa� i jutro porozmawiamy o poszukiwaniach - przem�wi� Amerykanin. - Przyjecha�em z tym, bo na ok�adce zeszytu przeczyta�em nazwisko, takie dziwne, �e chyba tylko wy, Polacy, mo�ecie takie mie�. Gdzie� dalej widzia�em nazw� �Warszawa�, wiedzia�em, �e to jest w Polsce, bo moja firma ma tu jedno z biur. Dokumenty zakonserwowali najlepsi specjali�ci. - Czemu pyta� pan o rok 1812? - nie dawa�em spokoju Amerykaninowi. - Tak� dat� znalaz�em w zapiskach. - Dlaczego uwa�a pan, �e chodzi tu o jaki� skarb? - Jest mapa, zupe�nie jak ze skarbem pirat�w! Powiedzcie mi, panowie, co mo�e by� w skrytce? - Nie wiem - przyzna�em szczerze. - Pan lepiej zna histori�, co wtedy ludzie ukrywali? - Nie wiem, nie chc� przed panem roztacza� mira�y odkrycia wielkiego skarbu - stara�em si� przekona� Amerykanina. - Jak pan wie, wyprawa Napoleona na Moskw� zako�czy�a si� odwrotem Wielkiej Armii. Zar�wno w czasie marszu na Rosj�, jak i w czasie ucieczki wojska sprzymierzone z Napoleonem by�y n�kane przez podjazdy nazywane w �wczesnej nomenklaturze mianem partyzantki. By�y to lekkie oddzia�y jazdy, w cz�ci Kozacy. Wtedy to tak�e regularne pu�ki carskiej armii zdobywa�y kasy pu�kowe wroga i jego �upy wojenne. Do dzi� w Rosji s� organizowane wyprawy poszukuj�ce skarb�w wywiezionych przez Francuz�w z moskiewskich cerkwi. - Co si� sta�o z tym z�otem? - zaciekawi� si� Bytes. - Pieni�dze by�y rozdzielane pomi�dzy sp�dzielnie �o�nierskie. Armia nie dawa�a rady wy�ywi� tak wielkiej masy wojska, wi�c szeregowi i podoficerowie zak�adali rodzaj sp�ek, gromadz�c wszelkie dobra i sprawiedliwie si� nimi dziel�c. Po zako�czeniu kampanii w 1814 roku wszystkie �upy rozdzielono pomi�dzy �o�nierzy. Ogromna cz�� woz�w taborowych Francuz�w, prawdopodobnie oko�o dziesi�ciu tysi�cy, wpad�a w r�ce Kozak�w. Ci zabierali g��wnie z�oto i zegarki, reszt� oddawali w�adzom lub po prostu palili, a mo�e zakopywali. Gdy tylko mieli okazj�, wyzbywali si� skarb�w organizuj�c targowiska. Trzeba doda�, �e nie chc�c przeci��a� koni, woleli asygnaty ni� ci�ki kruszec. - Czyta�em wspomnienia genera�a Roberta Wilsona, brytyjskiego przedstawiciela w carskiej armii - wtr�ci� si� Pawe�. - Pisa� on, �e w jednym z pu�k�w kozackich asygnaty wynosi�y nawet po wi�cej ni� 100 tysi�cy funt�w szterling�w na g�ow�. Jeden z pu�k�w tatarskich zdoby� z�oto i srebro z moskiewskich cerkwi przetopione przez Francuz�w na sztaby. - Sto tysi�cy funt�w na g�ow� - Bytes zdumiony kr�ci� g�ow�. - To prawdziwa kopalnia z�ota. - Mo�e - sceptycznie pokr�ci�em g�ow�. - Prosz� pami�ta�, �e rok 1812 to czas wielkiego g�odu. Wielusettysi�czna armia kilka razy przesz�a przez Europ�. Ceny �ywno�ci niebotycznie ros�y. Kozacy w czasie postoj�w �ywili si� czym popad�o. Znane s� przecie� narzekania, �e wy�apali wszystkie karpie w napoleo�skim pa�acu w Fontainebleau. Amerykanie roze�miali si�. - Czyli mo�emy znale�� skarb albo wielkie nic? - podsumowa� Bytes. - Powiem co� konkretnego, jak poznam te zapiski - odpowiedzia�em k�ad�c d�o� na teczce. - Jaki jest szyfr otwieraj�cy zamek? - Ucieczka Napoleona z Moskwy - odpar� Bytes �egnaj�c si�. Po�egnali�my z Paw�em par� Amerykan�w i pojechali�my do mojej kawalerki na Star�wce. Zaparzy�em nam mocnej kawy i po�o�y�em teczk� na kolanach. - To jakie cyfry otwieraj� zamek? - egzaminowa�em Paw�a. - Data 18 pa�dziernika 1812 roku - podyktowa� mi. Na lewym panelu ustawi�em cyfry: 1,8, 1, 0, a na prawym: 1, 8, 1, 2. Wieko delikatnie odchyli�o si�. W �rodku, w specjalnej otulinie le�a� kajet w twardej oprawie. Na ok�adce widnia� napis: �Moje wojowanie� i poni�ej: �Feliks Zieleniewski�. Ostro�nie wyj��em notes gruby na trzy centymetry i uchyli�em nieco ok�adki. - Czeka nas d�uga noc - orzek� Pawe�. - Mnie, ty jedziesz do rodziny. S� �wi�ta! Spotkamy si� pojutrze. - Ale... - Pawe� pr�bowa� protestowa�. - �adne �ale� - rzuci�em sucho. Pawe� po�yczy� ode mnie kilka ksi��ek dotycz�cych epoki napoleo�skiej, z�o�y� mi �yczenia i wyszed�. Zosta�em sam i z pietyzmem zacz��em czyta� pami�tnik. ROZDZIA� DRUGI HISTORIA ZNALEZIENIA MAPY � PROBLEMY OJCA I SYNA � INSCENIZACJA BITWY POD PU�TUSKIEM � CO STANIE SI� Z PA�ACEM W KAMIE�CU? � ZAK�ADAMY BAZ� W PENSJONACIE �MUZA� W �wi�ta Bo�ego Narodzenia kontynuowa�em lektur� zapisk�w Feliksa Zieleniewskiego. Drugiego dnia w po�udnie zadzwoni� do mnie Willy Bytes. - Jak �wi�ta? - zapyta� weso�ym tonem. - Miko�aj wrzuci� panu co� do skarpety? - By�em zaj�ty prac� - odpowiedzia�em. - B�dzie pan musia� opowiedzie� mi wszystko o miejscu, w kt�rym znalaz� pan notatnik. - To takie wa�ne? - Wyja�ni wiele istotnych kwestii. Po drugiej stronie zapad�a cisza. S�ysza�em, �e Bytes z kim� rozmawia�. - B�d� w Warszawie p�nym wieczorem - odezwa� si� po chwili. - Spotkajmy si� na kolacji, tam gdzie jedli�my obiad. - Dobrze - zgodzi�em si�. Ledwo od�o�y�em s�uchawk�, gdy zadzwoni� Pawe�. - I co, ma pan ciekawy �lad? - zapyta�. - Tak, b�dziemy musieli pojecha� do Pu�tuska. - Jed�my jutro, b�dzie inscenizacja bitwy pod Pu�tuskiem z 1806 roku - zaproponowa� Pawe�. - Zgadzam si�, przy okazji Amerykanie zobacz� co� ciekawego - odpar�em. - B�dziesz dzi� w Warszawie? - Ju� jad�. - B�d� wieczorem w ulubionej restauracji pana Bytesa. O um�wionej porze byli�my na kolacji. Na spotkanie przyszed� sam Bytes. - Bruce jest na nartach z narzeczon� - wyja�ni�. - Rozumiem, �e bierzemy si� do poszukiwa�. - Tak - przyzna�em. - Jutro jedziemy w teren. Przyjedziemy po pana oko�o dziewi�tej rano. Teraz prosz� powiedzie� wszystko o okoliczno�ciach znalezienia tego notatnika. Bytes rozsiad� si� wygodnie i za naszym pozwoleniem zapali� grube kuba�skie cygaro. - Nie ma tu mojego syna, wi�c mog� z panami rozmawia� swobodnie - zacz�� patrz�c przez okno na u�pion� �wi�tecznym lenistwem stolic�. - Jestem obrzydliwie bogaty i zarazem samotny. �ona dawno odesz�a, zabrawszy uprzednio cz�� maj�tku. Bruce, nasz syn, moje jedyne dziecko, wyrasta� przez te wszystkie lata pod wp�ywem matki, bo ja by�em zaj�ty budowaniem pot�gi firmy. Teraz koncern nabra� p�du i mog� zaj�� si� synem, ale wiem, �e jest ju� za p�no. Gdzie� uciek�y nam najlepsze lata na wsp�lne wyprawy na polowania, na ryby, pod �agle. - Bruce jest maminsynkiem uwa�aj�cym, �e pan jest winien rozpadu rodziny? - domy�li�em si�. Bytes skin�� g�ow�, wypuszczaj�c wielki k��b dymu. - Staram si� nadrobi� zaleg�o�ci, pokaza� synowi, �e nie jestem starym, oci�a�ym zgredem. Czasami udaje mi si� wyci�gn�� go na wsp�ln� wycieczk�. Tak by�o ostatnio, gdy pojechali�my na Alask� pochodzi� po g�rach, zapolowa� na jelenie. W czasie jednej z takich w�dr�wek zgubili�my drog� i musieli�my nocowa� w lesie. Na stoku znale�li�my pieczar�; my�la�em, �e to jaka� nora nied�wiedzia, ale tam by� gr�b. - Okrad� pan zw�oki? - oburzy� si� Pawe�. - Zrobili�my to, nim przyszed� do nas india�ski przewodnik. Sprawdza� teren woko�o, a my w tym czasie... - Bytes zrezygnowany machn�� r�k�. - Najciekawsze by�o to, co powiedzia� przewodnik, �e tego bia�ego cz�owieka pochowano na mod�� india�sk� i gada� co� o wielkim szamanie, ale ju� nie by�em w stanie nic z tego poj��. Wspomina� co� o kl�twie i co gorsza w nocy Indianin znikn��. - Uciek�, zgin��? - dopytywa� si� Pawe�. - Nie, sprowadzi� samoch�d, ale ca�� drog� milcza� i odnosz� wra�enie, �e strasznie kr�ci� po g�rach, nim doprowadzi� nas do drogi. - Czy zna pan jakiego� specjalist� od Indian? - zapyta�em Bytesa. - Indian i Napoleona co� ��czy? - zdziwi� si� Bytes. - Tak. - Narzeczona Bruce�a jest antropologiem specjalizuj�cym si� w kulturze Indian p�nocnoameryka�skich - powiedzia� Bytes. - Mog� ich tu sprowadzi�. - B�d� bardzo wdzi�czny. Po�egnali�my milionera i wyszli�my z hotelu. Pawe�, mimo �e by� ciekaw rewelacji zawartych w zapiskach, pobieg� sprawdzi� stan techniczny Rosynanta, przygotowa� sprz�t, spakowa� si�. Rankiem nast�pnego dnia zajechali�my przed patio hotelu. Bytes sta� ubrany w sk�rzan� kurtk� z fr�dzlami na r�kawach, kowbojski kapelusz, spodnie ameryka�skich marines, wysokie, sznurowane buty. U jego st�p le�a� zielony wojskowy worek. Wrzuci� baga� za tylne siedzenia i siad� za nami. Z ciekawo�ci� lustrowa� wn�trze auta. Na chwil� wda� si� z Paw�em w dyskusj� na temat sprz�tu komputerowego w samochodzie. - Czemu w�a�ciwie jedziemy do tego Pu�tuska? - zapyta�, gdy ju� wyjechali�my z Warszawy. - Z kilku wzgl�d�w - obr�ci�em si� w fotelu pasa�era. - Po pierwsze, b�dzie tam dzi� interesuj�ce widowisko. Po drugie, prawdopodobnie by� tam Feliks Zieleniewski. Po trzecie, to i tak po drodze dalej na p�noc, gdzie b�dziemy musieli sprawdzi� pozosta�e �lady. Na drogach by�a go�oled�, wi�c po godzinie wolnej jazdy dojechali�my do miasteczka. Zatrzymali�my si� na parkingu przy ratuszu, gdzie by�y ju� przygotowane sylwestrowe dekoracje. Zaraz te� ujrzeli�my pierwszych �o�nierzy z epoki napoleo�skiej. - Wiem, o co chodzi! - Bytes ucieszy� si� na ich widok. - Sponsoruj� jedn� tak� grup� rekonstruuj�c� jednostk� armii konfederat�w z czas�w naszej wojny secesyjnej. �wietna zabawa! B�d� si� strzela�? - W Polsce posiadanie broni jest obwarowane restrykcyjnymi przepisami i nawet posiadanie repliki karabinu z pocz�tku XIX wieku by�oby �cigane przez policj� - wyja�nia�em. - �artujecie - Amerykanin by� autentycznie zdumiony. Zaproponowa�em, �eby�my zagrzali si� we wn�trzu barku �Marysie�ka�, przy rynku. Wn�trze przypomina�o saloon z Dzikiego Zachodu, co chyba bardzo odpowiada�o Bytesowi. Zam�wi� piwo i zapali� cygaro. - M�wcie, o co chodzi z tym Pu�tuskiem? - poprosi�. - Dnia 26 grudnia 1806 roku, po przerwie w dzia�aniach na froncie, rozpocz�a si� ca�odniowa bitwa pod Pu�tuskiem - opowiada�em. - Obie strony trwa�y na stanowiskach, wytrzymuj�c kolejne ataki si� przeciwnika. - By� remis? - domy�li� si� Bytes. - B�j by� nierozstrzygni�ty - powiedzia�em. - Dwa dni p�niej Napoleon Bonaparte przyjecha� do Pu�tuska, gdzie w�adze miasta przyj�y go z otwartymi ramionami. W drodze powrotnej do Warszawy pozna� Mari� Walewsk�, ale to ju� materia� na romans. - No dobrze, co z tym Zieleniewskim? - niecierpliwi� si� Bytes. - Notatki, kt�re nam pan przekaza�, s� niestety miejscami zniszczone, a niekiedy enigmatyczne zapiski Zieleniewskiego nie s� tak dok�adne, jakbym sobie �yczy�. Na podstawie dost�pnej literatury uda�o mi si� cz�ciowo zrekonstruowa� jego losy. - A do czego nas to zaprowadzi? - Tak, jak pan sobie �yczy�: do skarbu. Za nami w lokalu podni�s� si� tumult. Go�cie wychodzili na rynek. - Chod�my obejrze� widowisko - zach�ca�em. Stan�li�my na schodach kamienicy, na kt�rej frontonie wmurowano tablic� pami�tkow� z napisem w j�zyku francuskim, informuj�c�, �e tu 28 grudnia zatrzyma� si� cesarz Francuz�w Napoleon I. Skromna, pi�trowa kamieniczka z balkonikiem nad wej�ciem wcale nie wygl�da�a na by�� siedzib� cesarza, niemal stolic� �wczesnej Europy. Zamieszaniu na rynku przygl�da� si� niewysoki m�czyzna z grzywk� zaczesan� na bok. - Mo�na wej��? - zapyta� mnie Bytes, wskazuj�c na budynek. Powt�rzy�em pro�b� Amerykanina m�czy�nie na balkonie. - Jasne - odpowiedzia� mi�y pan. Weszli�my do klatki schodowej. Spogl�daj�c w g�r�, widzieli�my drewniane stropy. Przed nami by�y schody w starym stylu z rze�bion� balustrad� i trzeszcz�cymi stopniami, niegdy� pomalowanymi farb� olejn� w kolorze ultramaryny. Wytarta �cie�ka ods�oni�a s�oje desek. - To rzeczywi�cie stary, historyczny dom - stwierdzi� z powag� Bytes, gdy wchodzili�my na pi�tro. - W�a�ciciela nie sta� na remont? Pawe� roze�mia�. - Panie Bytes, w Polsce jest troch� inaczej ni� USA - zacz��em t�umaczy�. - Takie stare kamienice w centrum miast wcale nie s� zamieszkiwane przez bogaczy. To najcz�ciej lokale nale��ce do w�adz miejskich, a samorz�dy nie nale�� do najbogatszych w�a�cicieli. Przez ciemn� kuchni� weszli�my do pokoju, z kt�rego wychodzi�o si� na balkonik. Na razie �o�nierze napoleo�scy �wiczyli musztr�, wi�c mogli�my posiedzie� przy choince stoj�cej w rogu. - Czu� tu histori� - zapewnia� gospodarz. - Przyje�d�aj� wycieczki, fotografuj� si� pod t� tablic� pami�tkow�. O Napoleonie opowiadano ju� nawet przed moimi narodzinami. To taka nasza regionalna legenda. - Nie odkryto tu �adnych skrytek z epoki napoleo�skiej? - przet�umaczy�em pytanie Bytesa. - Nie, mo�e jak kiedy� zaczn� remontowa� kamienic�, to co� znajd�, bo wie pan, od czas�w wojny... - musieli�my wys�ucha� tradycyjnej w takich chwilach litanii narzeka� na administracj�. Podzi�kowali�my za go�cin� i wyszli�my na schody. Jeden z najd�u�szych rynk�w w Polsce, mierz�cy 400 metr�w, zasnuwa�y k��by dymu. Pod o�miokondygnacyjn�, gotyck� wie��, niegdy� otoczon� budynkami stra�y ogniowej, skupili si� �o�nierze. Stali ciasnymi kr�gami wok� p�on�cych k��d drewna. Nagle z daleka zabrzmia� marsz, echo werbli �widrowa�o w uszach, odbijaj�c si� od �cian dom�w. To dumnie nadchodzi�a orkiestra wojskowa z Bia�orusi, ubrana w stroje z epoki napoleo�skiej, graj�ca �wczesny repertuar. Natychmiast umilk�y rozmowy. Kapelmistrzem by� w�sacz wygl�daj�cy jak stary wiarus, z lekko zadziornym wyrazem twarzy. Wok� niego unosi� si� lekki zapach spirytusu i tytoniu. - Bez nas nie ma imprezy napoleo�skiej w Europie - oznajmi� polskim �o�nierzom, podkr�caj�c w�sa. - Gdzie by� Napoleon, tam i my byli. Okres napoleo�ski w historii polskiej armii to czas chyba najpi�kniejszych, najstrojniejszych ubior�w. Na inscenizacj� do Pu�tuska przyby�o kilka klub�w pasjonat�w tej epoki. W sumie by�o to mo�e pi��dziesi�t os�b, ale wielorako�ci� stroj�w, dba�o�ci� o szczeg�y zachwycili wszystkich widz�w. Oddzieln� kategori� byli dow�dcy grup, z kt�rych ka�dy musia� by� osobowo�ci�, by skutecznie dowodzi� podw�adnymi. Wreszcie blisko samego po�udnia zacz�o si�. Rozbrzmia� marsz. Maszerowa�y orkiestra, za ni� strzelcy, kawalerzy�ci i na ko�cu mieszczanie. Poch�d przemaszerowa� doko�a rynku zatrzymuj�c si� przed kamienic� Napoleona. Potem wojska rozesz�y si�. Kr�tki dwuszereg Rosjan w ciemnozielonych mundurach, wspartych orkiestr� i artyleri�, wygl�da� skromnie. Z uliczek ko�o ratusza wy�oni�y si� oddzia�y wolty�er�w, najlepszych strzelc�w, kt�rych zadaniem by�o ostrzelanie przeciwnika z dalszej odleg�o�ci. Grzmia�a artyleria, piszcza�y alarmy samochod�w rozbudzone hukiem, widzowie zamilkli, a dzieci zdumione widowiskiem otwiera�y buzie. Nad polem bitwy rozchodzi� si� dym z wystrza��w. Oddzia�y Legii Nadwi�la�skiej atakowa�y Rosjan i w dw�ch zwarciach zmusi�y ich do odwrotu, a na koniec zdoby�y stanowiska artylerii. Po bitwie na plac wjecha�a bryczka z Napoleonem w otoczeniu gwardii. Witali go mieszczanie w strojach wypo�yczonych z magazyn�w filmowych. Pod koniec imprezy jeden z ubranych dostojnie w szlachecki str�j m�czyzn podszed� do mnie. - Pan Tomasz?! - upewni� si�. - Pan pracuje w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Pan Samochodzik, prawda? - Tak. - Mi�o mi, Krzysztof O. - przedstawi� si� starszy, lecz silny m�czyzna. Mia� �ysin� i wiele m�dro�ci w oczach. - Pami�tam pana z jakiej� konferencji naukowej, chyba po�wi�conej gin�cym pa�acom w Polsce. Jestem dyrektorem o�rodka napoleo�skiego w Pu�tusku, zapraszam pan�w do siebie. Przemarzni�ci przyj�li�my zaproszenie z przyjemno�ci�. Przedstawi�em panu Krzysztofowi moich towarzyszy. Gdy usiedli�my w male�kim saloniku pij�c gor�c� herbat� z porcelanowych fili�anek, dyrektor o�rodka poda� mi folder. - Poznaje pan? - wskaza� zdj�cie na pierwszej stronie. - Kamieniec, pa�ac znany z pobytu tam Napoleona i Marii Walewskiej - odpowiedzia�em. - Tak jest - powiedzia� pan Krzysztof. - Za�o�yli�my fundacj�, kt�ra utrwali to wszystko jako trwa�� ruin�. Postawimy tam pomnik Napoleona i b�dzie to element szlaku napoleo�skiego po Warmii i Mazurach. - Po co chcecie tak upami�tnia� cz�owieka, kt�ry rozpocz�� tyle wojen? - dziwi� si� Bytes. - Walcz� z obrazem Napoleona jako li tylko wojownika - odpowiedzia� dyrektor. - Niech pan zwr�ci uwag� chocia�by na s�awny kodeks Napoleona. Jako politolog chc� pokaza� wa�ne moim zdaniem wydarzenia z naszej historii. Chc� przypomnie� to, co dzia�o si� na Ba�tyku w pierwszym tysi�cleciu naszej ery, kontakty naszych rycerzy w epoce przed Grunwaldem z Europ�, pobyt jezuit�w w Braniewie i Pu�tusku. Napoleon to tylko jeden z element�w, przyzna pan jednak, �e fascynuj�cy. Zgodnie kiwn�li�my g�owami. - Panowie, powiedzcie jednak, co was sprowadza do Pu�tuska? - zapyta� pan Krzysztof. - Nie wierz�, �e pan Tomasz, kt�rego s�awa poszukiwacza jest mi znana, przyby� tu tylko po to, by obejrze� nasze widowisko. - Nie - u�miechn��em si�. - Wybaczy pan, �e nie zdradz� wszystkich szczeg��w. Jeste�my na tropie skrytki ze skarbami. - Doprawdy? - dyrektor by� zaskoczony. - Dysponujecie jakimi� wskaz�wkami? - To by�o miejsce spotka� dw�ch przyjaci�, zwi�zane z �przymierzem boga bia�ego cz�owieka�. Moje s�owa zabrzmia�y tak nieprawdopodobnie, �e nawet Pawe� ledwo powstrzyma� si� od u�miechu. - To wszystko, czym dysponujemy - stwierdzi�em. - Przykro mi, ale te s�owa z niczym mi si� nie kojarz� - powiedzia� pan Krzysztof. Od tej pory nie traktowa� mnie chyba zbyt powa�nie. Za to ledwie wyszli�my na rynek, Bytes i Pawe� za��dali wyja�nie�. - Dojedziemy do celu, to wam wszystko wyja�ni� - uspokaja�em ich. - Dok�d jedziemy? - zapyta� mnie Pawe�, gdy zaj��em miejsce obok niego. - Do pensjonatu �Muza�, w kt�rym przebywa�e� w czasie wykopalisk w Dylewie - poleci�em. - Zarezerwowa�em tam pok�j. W spokoju i ciszy porozmawiamy o przesz�o�ci. Tylko dzi�ki nap�dowi na cztery ko�a uda�o nam si� dojecha� do pensjonatu po�o�onego z dala od g��wnych dr�g. Pi�trowy budynek ze spadzistym dachem poro�ni�tym winoro�lami sta� przy przesmyku pomi�dzy jeziorem B�br�wka i tym bezimiennym, stanowi�cym jakby kropk� nad �i�. �Muza� usadowi�a si� na zachodnim brzegu na wzniesieniu, sk�d by� pi�kny widok na okolic�, zas�oni�ta od p�nocy �cian� lasu ��cz�cego si� z niewidocznym w zapadaj�cym mroku pasmem Wzg�rz Dylewskich. Gospodyni nie by�o, wyjecha�a do rodziny i mia�a wr�ci� nazajutrz. Gdy rozmawia�em z ni� przez telefon powiedzia�a mi, gdzie znajdziemy klucze od drzwi wej�ciowych. Pawe� i Bytes patrzyli na moje czynno�ci jak na czary, gdy z budki l�gowej dla ptak�w wyj��em klucze i otworzy�em przed nimi pensjonat. - Cudowny kraj! - cieszy� si� Bytes. - Wczoraj wieczorem w waszych wiadomo�ciach widzia�em jak�� akcj� policji, aresztowanie przest�pc�w, a tu, z dala od miasta ludzie zostawiaj� klucze w budce l�gowej. Nieprawdopodobne! Na razie stara�em si� nie rozczarowa� Amerykanina. Weszli�my do sieni, a z niej do jadalni i kuchni na wprost. - Pawe� rozpal w kominku w jadalni, a pan Bytes zajmie si� przygotowaniem kolacji - dyrygowa�em. - Zanios� nasze rzeczy do pokoju na g�rze, w��cz� bojler, �eby zagrza� wod� na wieczorny prysznic i zejd� do was. W naszym pokoju wszystko by�o przygotowane, wi�c tylko rzuci�em baga�e Paw�a i Bytesa. Ze swojej torby wyj��em mapy i ksi��ki. Wr�ci�em do towarzyszy po paru minutach. Nakry�em do sto�u. Bytes jako menu wybra� potraw� prost�, po�ywn� i w sarn raz na tak� pogod�, czyli jajecznic� na boczku. Pawe� us�yszawszy ode mnie, �e mamy pozwolenie na dok�adniejsz� penetracj� lod�wki gospodyni, wyj�� jeszcze ostatki potraw wigilijnych: kuti� i uszka z grzybami. Specjalnie dla Amerykanina przygotowa� z zupy b�yskawicznej porcj� barszczu, by go�� zza oceanu spr�bowa� naszych smako�yk�w. Biesiadowali�my d�u�szy czas rozprawiaj�c o inscenizacji w Pu�tusku i o tym, jak cudownie po�o�ony jest pensjonat. Potem Pawe� uprz�tn�� ze sto�u, a Bytes pow�drowa� na chwil� do pokoju i wr�ci� z piersi�wk� whisky. - Po odrobinie na rozgrzewk� - pola� nam po naparstku do ogromnych kubk�w z kaw�, jakie sobie przygotowali�my. Ogie� w kominku trzaska�, nocny mr�z zacz�� tworzy� na szybach swe lodowate wzory, gdzie� w k�cie chrupota�o, gdy myszki pa�aszowa�y okruszki, a pr�gowany dachowiec jak czwarty cz�onek naszej ekipy zwin�� si� na fotelu w k�cie i mru��c oczy przygl�da� si� nam. Usiad�em do sto�u i roz�o�y�em swoje pomoce naukowe. -Niech pan wreszcie m�wi - prosi� Pawe�. - Jasne, jasne, momencik - grzeba�em w�r�d ksi��ek. Nagle przypomnia�em sobie o psie. Gospodyni m�wi�a o wilczurze, kt�ry spa� w stodole. Szybko w kuchni znalaz�em garnek z kasz� wymieszan� z marchwi� i jakim� mi�sem. Zagrza�em to, na�o�y�em do miski i wyszed�em do stodo�y. Wilczur przywita� mnie gro�nym spojrzeniem, ale rozpoznawszy zapach potrawy, pomacha� ogonem. Wymownie jeszcze zerkn�� na misk� z wod�, w kt�rej by� l�d. Oczywi�cie nala�em mu wody i wr�ci�em do przyjaci�. - No, to jeste�my gotowi - oznajmi�em siadaj�c. - Mam jeszcze jedn� pro�b� - nagle wsta� Bytes. - Czy mo�emy sobie m�wi� na �ty�? W ko�cu pracujemy razem... - Oczywi�cie, Willy - zgodzi�em si�. Poprawi�em okulary na nosie i zacz��em opowiada�. Jak ju� wcze�niej wspomnia�em, dziennik czy te� pami�tnik Feliksa Zieleniewskiego by� bardzo enigmatyczny. Czasami pod jak�� dat� zapisano tylko nazw� miejscowo�ci, a obok narysowano na przyk�ad szkic ko�cio�a. Kolejny raz fascynuj�ca historia �ycia jednego cz�owieka odkrywa�a nam tajemnice odleg�ej epoki i przedziwnej znajomo�ci Feliksa Zieleniewskiego, polskiego legionisty, i S�onecznego Wilka, szamana rodem z plemienia Czirikaua, znajomego Tecumseha, wodza Szaunis�w. ROZDZIA� TRZECI PORUCZNIK ZIELENIEWSKI SZKOLI SWOICH LUDZI � REJS POLSKICH �O�NIERZY NA SAN DOMINGO � DESANT NA ZIELON� WYSP� � WALKI Z MURZY�SKIMI POWSTA�CAMI � ODDZIA� ZWIADOWCZY W D�UNGLI � SPOTKANIE Z SZAMANEM S�ONECZNYM WILKIEM � DROGA DO PIRACKIEGO SKARBU � POTYCZKA W HACJENDZIE � AWANS NA KAPITANA � UCIECZKA DO STAN�W ZJEDNOCZONYCH Podpisany 9 lutego 1801 roku traktat pokojowy w Luneville pomi�dzy Francj� i Austri� nie budzi� wcale wielkiej rado�ci w�r�d �o�nierzy Legii Naddunajskiej. - Panie poruczniku! - Feliks Zieleniewski us�ysza� za sob� krzyk starego wiarusa, podoficera, z kt�rym razem walczy� pod Marengo. M�ody oficer zdobywa� do�wiadczenie wojenne w insurekcji ko�ciuszkowskiej, a potem w czasie walk Napoleona Bonaparte we W�oszech. Wysoki, ko�cisty, kocha� fechtunek i cho� to by�o nieprzepisowe nosi� ze sob� kawaleryjski pa�asz. Poprawi� fura�erk�, kt�r� zwyk� by� nosi�. By�a lepsza ni� czako czy nawet polska rogatywka. Zieleniewski zawsze by� na czele, do�wiadczony my�liwy, �wietny strzelec, z grup� wolty�er�w prowadzi� zwiad. - Co tam? - zapyta�. - To prawda, co o nas m�wili? - dopytywa� si� �o�nierz. - A co m�wili? - �e idziemy w niewol� do Austriak�w. - Bzdura! - stwierdzi� Zieleniewski. Podkr�ci� w�sa, poprawi� karabin na ramieniu i poszed� na kwater�. Razem z innymi oficerami mieszka� w opuszczonej karczmie. Oficer wszed� do �rodka, rzuci� ordynansowi trzy zaj�ce upolowane na wzg�rzach i siad� przy stole. - Co zamierzasz czyni�? - Zieleniewskiego zapyta� podporucznik Kazimierz Lux. - Co�cie wszyscy w takim strachu? - dziwi� si� Zieleniewski. - Nie s�ysza�e� o ��daniach austriackich? - Lux stan�� obok zm�czonego Zieleniewskiego i nala� mu wina do kubka. - W traktacie zapisano, aby je�cy wojenni tak z jednej, jak z drugiej strony oraz zak�adnicy wzi�ci lub dostawieni w czasie wojny, kt�rzy dot�d zwr�conymi nie byli, w przeci�gu dni czterdziestu od podpisania tego traktatu oddani zostali. Legiony Polskie rozwi�zane, a poniewa� sk�ada�y si� z Polak�w w niewol� zabranych, aby tych jako je�c�w wojennych Austriakom wyda�. - Niech tylko spr�buj� mnie w jak� niewol� sprzeda� - odgra�a� si� Zieleniewski. - Wielu oficer�w ju� dymisje z�o�y�o i my�li o powrocie do kraju - powiedzia� Lux. - Gdzie jaki Austriak lub Prusak b�dzie s�u�by nasze wypomina�? Nie ma co ucieka�. Pok�j, dla Napoleona rzecz kr�tkotrwa�a, niczym dym nad ogniskiem. Zobaczymy, co si� stanie. Pod koniec roku polskie legie zreorganizowano w trzy p�brygady po trzy bataliony w ka�dej. Zieleniewski wybra� t�, kt�r� w��czono do wojska francuskiego, gdy starszyzna wys�a�a deputacj�, �e nie chce s�u�y� dla W�och�w. Osiem dni po tym jak p�brygada otrzyma�a numer 113, przyszed� rozkaz, by p�brygada niezw�ocznie wsiad�a na okr�ty i pop�yn�a do Tulonu. Jeszcze w Livorno, gdzie sposobiono okr�ty do drogi, wyp�acono wojsku zaleg�y �o�d. Zieleniewski, jakby w przeczuciu k�opot�w, wyda� wszystko na uciechy, jakich m�ody m�czyzna potrzebuje. Akurat gdy zm�czony hulankami wybiera� si� na przegl�d kwater swoich �o�nierzy, zobaczy� francuskiego pu�kownika zsiadaj�cego z konia przed kamienic�, w kt�rej mieszkali polscy oficerowie. Zieleniewski zasalutowa� i ju� chcia� i�� dalej, gdy Francuz wyci�gn�� do niego d�o�. - Bernard, obejmuj� komend� 113 p�brygady - oznajmi�. Zieleniewski stan�� zdumiony, a potem wskaza� pu�kownikowi drog� do kwater wy�szych rang� oficer�w. Poszed� do swych podw�adnych. Tylko dw�ch by�o z jego starego plutonu, reszta by�a ma�o do�wiadczona. Po�owa z nich pochodzi�a ze �wie�ego zaci�gu ochotnik�w prosto z Polski. Stan�� przed stodo�� i zas�ucha� si� w cisz�, kt�ra panowa�a w pomieszczeniach. Cicho otworzy� wrota i zajrza� do �rodka. Wszyscy spali po k�tach pozawijani w koce. Bro� sta�a ustawiona w koz�y, ale z dala wida� by�o, �e nikt jej dawno nie czy�ci�. Zieleniewski wyj�� pistolet, podsypa� prochu i nie �aduj�c kuli skierowa� luf� w sufit. Spokojnie nacisn�� spust. Huk wystrza�u obudzi� pluton. Zaspani, przecieraj�cy oczy wojacy pr�bowali chwyci� bro�, ekwipunek. W�r�d czterdziestu ludzi uwija� si� Zieleniewski wytr�caj�c im bro�, strasz�c ich swoim pa�aszem. W ko�cu dwaj weterani, rozpoznaj�c gr� porucznika, zebrali wok� siebie kilku ludzi z karabinami i na�o�onymi bagnetami. Utworzyli lu�n� tyralier�, kt�ra zaatakowa�a oficera. - Baczno��! Zbi�rka! - krzykn�� Zieleniewski. P� dnia ruga� swoich ludzi, musztrowa�, kaza� uporz�dkowa� rzeczy. Jakby tego by�o ma�o, w samo po�udnie wyprowadzi� ich na d�ugi marsz na okoliczne wzg�rza. - Panie poruczniku, po co nam to? - dopytywa� si� Dobecki, jeden z wiarus�w. - Wiesz ty, ofiaro, dok�d jedziemy? - warkn�� Zieleniewski. Porucznik nie sko�czy� jeszcze trzydziestu lat, a weteran m�g� by� jego ojcem, ale to oficer dzi�ki sprytowi, do�wiadczeniu na polu walki wyci�ga� pluton z najgorszych opresji. Musia� mie� sz�sty zmys�, kt�ry zawsze wskazywa� mu dobr� drog� w czasie patrolu i w czasie ucieczki. - Dok�d? - zapyta� Dobecki. - Na San Domingo. - O Bo�e, gdzie to? - Na Morzu Karaibskim. To pierwsza wyspa, kt�r� odkry� Krzysztof Kolumb. - A to co za jeden? - Genue�czyk, kt�ry jako pierwszy dop�yn�� do Ameryki, tam gdzie nasz Ko�ciuszko i Pu�aski walczyli. - Po co nas tam wysy�aj�? Za kar�? Zieleniewski zamy�li� si�. - Nie chcia�e� s�u�y� W�ochom ni Burbonom, tylko wybra�e� Francuza? - Tak - Dobecki kiwn�� g�ow�. - To walcz dla niego za oceanem - Zieleniewski rzuci� z�o�liwie. Jego samego denerwowa�o to, �e p�yn�li na koniec �wiata, zamiast i�� na Prusy, Austri� i Rosj�, �eby bi� zaborc�w. - A z kim b�dziemy walczy�? - Dobecki nie dawa� spokoju. - Z powsta�cami murzy�skimi - ju� spokojnym tonem t�umaczy� Zieleniewski. - Biedacy uwierzyli w has�a Rewolucji Francuskiej i zapragn�li odzyska� wolno��. Wzniecili powstanie i zdobyli ca�� wysp�, og�aszaj�c powstanie niepodleg�ego pa�stwa. Najwa�niejszym z murzy�skich przyw�dc�w jest Franciszek Toussaint-Louverture, wnuk wodza Arrad�w z Konga. Pocz�tkowo walczy� po stronie Hiszpan�w, lecz gdy Francja potwierdzi�a wolno�� Murzyn�w 4 lutego 1794 roku, wyr�n�� hiszpa�sk� za�og� Marmelade i ze stopniem genera�a brygady przeszed� na jej stron�. Drug� si�� s� Mulaci dowodzeni przez genera�a Rigaud. W lipcu 1801 roku og�osi� konstytucj� wyspy, sobie przyznaj�c funkcj� do�ywotniego generalnego gubernatora, z w�adz� jak Bonaparte we Francji. Dobecki ci�ko stawia� kroki na kamienistej �cie�ce, ociera� spocone czo�o i w ko�cu powiedzia� to, co od dawna tkwi�o jak zadra w sercu Zieleniewskiego. - My walczymy o wolno��, oni walcz�c wolno��, to czemu musimy ze sob� si� bi�? Pluton dotar� na szczyt wzg�rza. Zieleniewski zarz�dzi� post�j. U�o�y� si� w cieniu drzewka oliwnego, a wok� niego usiedli �o�nierze. W milczeniu czekali na dobre wyt�umaczenie. Zieleniewski u�ama� ga��zk� z krzaka. - Widzicie, jeste�my jak ten patyczek - odezwa� si�. - Napoleon nie wie, co z nami pocz��. Lwa tym nie ubije. W sam raz nadajemy si� do wyrzucenia. Gdyby�my chcieli si� sprzeciwi�, to nas z�amie, o tak - porucznik pokaza� jak. - Napoleon jest m�dry i wie, �e je�li zechce, to w nasze miejsce znajdzie ca�� ga��� albo i drzewo. - I Francuzy nie potrafi� pokona� tego murzy�skiego Napoleona? - dziwi� si� jeden z �o�nierzy. - Bonaparte wys�a� tam w�asnego szwagra, genera�a Wiktora Emanuela Leclerca - opowiada� Zieleniewski. - Przygotowano flot� w sk�adzie ponad trzydziestu liniowc�w, wi�cej ni� dwudziestu fregat i korwet. Na wyspie sam Leclerc dowodzi� zaj�ciem 6 lutego 1802 roku Cap Francais. W tym te� miesi�cu oddzia�y francuskie zaj�y wi�kszo�� wa�nych miast, ale nie zdo�ano rozbi� armii murzy�skiej. Toussaint-Louverture odm�wi� z�o�enia broni w zamian za przywr�cenie do s�u�by. Zaatakowano jego pozycje w g�rach, ale bez powodzenia. Dotychczasowe straty Francuz�w wynios�y oko�o pi�ciu tysi�cy �o�nierzy. Dodatkowo zacz�y dzia�a� lu�ne partie murzy�skie, nie uznaj�ce niczyjego zwierzchnictwa. W ko�cu uda�o si� z�apa� Toussaint-Louverture, kt�rego osadzono w cytadeli Joux. Podobno teraz znowu Murzyni podnosz� g�owy, chc� walczy�. S�ysza�em, �e w Pary�u rozwa�ano projekt wybicia wszystkich murzy�skich m�czyzn w wieku powy�ej 12 lat. - To co mamy czyni�? - zapyta� m�ody �o�nierz, ry�y, z piegami. - Jak si� nazywasz? - zapyta� go Zieleniewski. - Olszanowski. - Co b�dziesz robi� po wojnie? - Jak B�g da, �e prze�yj�, to b�d� wiersze pisa�. - Wiecie, Olszanowski, ty teraz pisz, p�ki mo�esz. Tam musisz walczy� i prze�y�, �eby wr�ci�. Ile macie pieni�dzy? �o�nierze zdziwili si� nag�� zmian� tematu. Wyj�li sakiewki i zacz�li liczy�. - Dobecki, zabierz wszystko! - rozkaza� Zieleniewski. Nikt nie oponowa� nie wiedz�c, o co chodzi porucznikowi. Ten przeliczy� pieni�dze. Odliczy� cz�� i schowa� do kieszeni munduru. Reszt� odda� Dobeckiemu. - Kup w mie�cie lekkiego p��tna, w drodze uszyjemy z tego spodnie - rozkazywa� oficer. - Zam�w u szewca dla ka�dego p�buty, po dwie koszule u krawca. Maj� to zrobi� migiem. To co wzi��em, p�jdzie na rusznikarza. Kolejne dni pluton Zieleniewskiego sp�dza� na marszach i �wiczeniach strzeleckich. Porucznik nie wraca� na noc na oficersk� kwater�. Robi� wszystko