8047
Szczegóły |
Tytuł |
8047 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8047 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8047 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8047 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sebastian Miernicki
PAN SAMOCHODZIK I... SZAMAN
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Hiszpa�ska korweta wioz�ca przekl�te z�oto azteckiego kap�ana nie spodziewa�a
si�,
�e nagle zza wyspy wyp�ynie brygantyna s�awnego pirata Morza Karaibskiego. Red
Baron
sta� na dziobnicy, opieraj�c d�o� na r�koje�ci pistoletu zatkni�tego za pas. Ze
zmru�onymi
oczami patrzy� na hiszpa�ski okr�t, oceniaj�c wed�ug jego zanurzenia, ile wiezie
z�ota.
Da� znak do oddania salwy armatniej. Hiszpan odpowiedzia� tym samym, ale ju� by�
unieruchomiony. Specjalne zapalaj�ce pociski zniszczy�y jego �agle i teraz tylko
dryfowa�.
Piraci zawyli z rado�ci. Okr�t Red Barona z�apa� wiatr w �agle i niczym
kartagi�ska galera
wbi� si� bukszprytem w burt� przeciwnika. Hiszpa�skie szpady �ama�y si� jak
zapa�ki w
zetkni�ciu z pirackimi kordelasami. Co chwila rozlega�y si� wystrza�y z broni
palnej.
Hiszpa�ska za�oga pr�bowa�a zorganizowa� obron� na pok�adzie rufowym. Daremnie.
Jej duch bojowy upad�, gdy zobaczy�a, jak piraci przytykaj� no�e do bia�ych,
ods�oni�tych
piersi seniorit, kt�re trwo�liwie sp�dza�y bitw� w kajutach pod pok�adem.
Wkr�tce hiszpa�ska za�oga po�egna�a si� ze z�otem i seniorkami. Piraci opr�cz
towarzystwa niewiast i skarb�w lubili tak�e rum, a tego mieli pod dostatkiem.
***
W cichej zatoczce, na du�ej wyspie Red Baron w dw�ch kryj�wkach przygotowa�
skrytki. Jaskinia na dole skrywa�a mniej warto�ciowe i l�ejsze skarby. Na g�rze
by�a trudniej
dost�pna, a przez to pewniejsza, wi�c tam trafi�y ci�sze skrzynie. Kryj�wki
pirat fantazyjnie
oznaczy� na swojej mapie jako dwie wie�e.
Red Baron zapomnia�, �e by�o to przekl�te z�oto i wkr�tce zgin�� w zasadzce
Hiszpan�w. Oficer, kt�ry go zabi� i zdoby� map�, sam chcia� posi��� tyle z�ota.
Ruszy� na
wysp� na poszukiwania. W walce z tubylcami zosta� ci�ko ranny i zdo�a� ukry�
si� w jakiej�
jaskini.
***
Wiele lat p�niej jaskini� odwiedzili czerwonosk�rzy wojownicy. Dowodzi� nimi
cz�owiek ciekawy �wiata, szaman, kt�ry zabra� map�. Po latach szaman wr�ci� na
miejsce i
odnalaz� jeden ze skarb�w, ale wtedy nadszed� czas azteckiej kl�twy. Min�o sto
lat i kl�twa
wr�ci�a. Zawsze wraca�a, gdy na z�oto pad� wzrok bia�ego cz�owieka.
ROZDZIA� PIERWSZY
PRZED�WI�TECZNE ZAKUPY � SPOTKANIE Z AMERYKA�SKIM
MILIONEREM � KOGO MO�NA KUPI� ZA PIENI�DZE? � SPOS�B NA ZABICIE
KAROLA � WEZWANIE DO PANI MINISTER � MAPA ZNALEZIONA NA ALASCE
� SKARBY WIELKIEJ ARMII NAPOLEONA
Ka�dy z Was doskonale zna ten czas gor�czki przed�wi�tecznych zakup�w. Na kilka
dni przed Bo�ym Narodzeniem wsp�czesna Polska przestawa�a pracowa� zaj�ta
przygotowaniami. Przypomnia�y mi si� lata dzieci�stwa, jak�e r�ne od
zabieganego �ycia w
nowych czasach. Babcia przygotowywa�a pyszne pierogi, jedne z makiem z
przydomowego
ogr�dka, drugie z kapust� i z grzybami. Piek�y si� w piecu z fajerkami.
Niezapomniany
pozosta� zapach ciast nadziewanych bakaliami. Postna wieczerza wigilijna, przy
kt�rej, przed
wyj�ciem na pasterk�, a trzeba by�o maszerowa� dwa kilometry, babcia podawa�a
domowe
wino z malin, kt�re latem z wysi�kiem zrywa�em z kolczastych krzew�w. We
wsp�czesnej
atmosferze �wi�t nie by�o tamtej mocy, niecierpliwo�ci oczekiwania, podjadania
smako�yk�w
cichcem porwanych z kuchni.
Maszerowa�em ulicami Star�wki sun�c jak Arka Noego w�r�d oceanu ludzkich
niepokoj�w i gonitw. Nigdy nie spodziewa�bym si�, �e w�a�nie pod koniec grudnia
mog�
otrzyma� wezwanie do przygody.
- Przepraszam, czy Pan Samochodzik? - nagle us�ysza�em pytanie zadane w j�zyku
angielskim.
Kto�, s�dz�c po akcencie Amerykanin, zna� moje przezwisko, kt�re zyska�em dzi�ki
posiadaniu niegdy� wehiku�u. Z zewn�trz wygl�da� jak pojazd kosmit�w po twardym
l�dowaniu, ale pod mask� skrywa� imponuj�cy silnik ferrari, powypadkowy,
odremontowany
przez mojego �wi�tej pami�ci wuja. Dzi�ki temu niezwyk�emu po��czeniu
uzyskiwa�em
niepozorny pojazd, kt�ry swoj� pr�dko�ci� zaskoczy� niejednego przest�pc�, jaki
stan�� na
mojej drodze.
Naprawd� nazywam si� Tomasz N.N. i pracuj� w Departamencie Ochrony Zabytk�w
Ministerstwa Kultury i Sztuki, zajmuj�cym si� poszukiwaniem i odzyskiwaniem
zaginionych
w czasie drugiej wojny �wiatowej dzie� sztuki. Nie ukrywam, �e najlepsze lata
si� witalnych
mam ju� za sob�, wi�c pracuje ze mn� Pawe� Daniec, by�y komandos i absolwent
historii
sztuki. Okaza� si� bardzo cennym nabytkiem.
Ostro�nie obejrza�em si� za siebie. Ujrza�em wysokiego, szczup�ego m�czyzn� w
okularach. Mia� oko�o pi��dziesi�ciu lat, a ubrany by� w lekki ko�uszek i
kowbojski kapelusz.
Obok niego sta� m�odzieniec w eleganckim p�aszczu, czarnych spodniach, z bia�ym
ko�nierzykiem i krawatem wystaj�cym spomi�dzy r�wno za�o�onego jedwabnego
szalika.
- Pan Samochodzik? - upewnia� si� starszy Amerykanin.
- Tak - przyzna�em niech�tnie, albowiem nie lubi�em swojego przezwiska.
- Willy Bytes - Amerykanin przedstawiaj�c si�, wyci�gn�� do mnie ko�cist�, siln�
d�o�. - To m�j syn, Bruce.
U�cisn��em d�onie obydwu.
- Czym mog� panom s�u�y�? - zapyta�em.
- Mo�emy porozmawia�? - Bytes u�miechn�� si�. - W bezpiecznym miejscu.
Bez s�owa wskaza�em wej�cie do najbli�szego lokalu, okaza�o si�, �e to
herbaciarnia.
Od razu otoczy� nas zapach herbat z najr�niejszych stron �wiata. W czajniczkach
na
male�kich maszynkach parzy�y si� smakowicie pachn�ce mieszanki tego cudownego
napoju.
Usiedli�my w k�cie sali pomi�dzy wachlarzem zdobionym chi�skim pismem a
utrzyman� w
dziewi�tnastowiecznej manierze map� Afryki.
- S�ucham - powiedzia�em popijaj�c pierwszy �yk mieszanki herbacianej, kt�ra
nazywa�a si� �S�odka Luizjana�.
- Mo�e zachowujemy si� zbyt obcesowo, ale c�... - Bytes u�miechn�� si� szeroko
-
wy, Europejczycy, uwa�acie nas za ludzi prostolinijnych, kowboj�w... - wymownie
stukn�� w
rondo kapelusza le��cego na krze�le - Mamy do pana spraw�.
- Tato... - Bruce z wyrzutem zerkn�� na ojca.
- Wiem, jestem gburem - Bytes roz�o�y� r�ce, tr�caj�c d�oni� biodro kelnerki. -
Jestem
piekielnie bogaty i m�g�bym kupi� ca�� armi� detektyw�w, ale s�ysza�em, �e w
Polsce pan
jest najlepszy, a u mnie pracuj� tylko najlepsi.
Z rozbawieniem s�ucha�em tych s��w, zastanawiaj�c si�, czy to gra, czy siedzia�
przede mn� prawdziwy, zarozumia�y ameryka�ski milioner, wierz�cy tylko w si��
zielonego
banknotu.
- Panie Samochodzik - Bytes rozpar� si� na wiklinowym fotelu � jest robota do
wykonania. Trzeba odkry� skarb. Umawiamy si� tak, �e wy, jako ministerstwo,
bierzecie
wszystko, ale dla medi�w to ja b�d� organizatorem wyprawy. Przygotujemy kurtki i
czapeczki z logo mojej firmy, bierzemy dobr� ekip� telewizyjn� i jedziemy w
teren. Kt�ry
kana� ma najwi�ksz� ogl�dalno��?
Zdumienie zast�pi�o oburzenie. Dopi�em herbat� i wsta�em.
- Pan wybaczy, ale moja praca nie jest na sprzeda� - dumnie o�wiadczy�em. - Mo�e
za
oceanem, ba, nawet za Odr� mo�e pan kupi� ka�dego, ale w Polsce, mam tak�
nadziej�,
wa�ne s� jeszcze takie warto�ci jak honor.
Bytes chyba tego si� nie spodziewa�. Patrzy� na mnie z szeroko otwart� buzi�.
- �egnam pan�w! - powiedzia�em sucho, bior�c palto i kapelusz. Wychodz�c
s�ysza�em, �e Bruce robi wyrzuty ojcu za to, jak mnie potraktowa�. M�odzian
nazwa� mnie
�staruszkiem�. Na ulicy wyj��em telefon kom�rkowy i zadzwoni�em do Paw�a.
- Dobry wiecz�r - przywita�em go. W tle s�ysza�em d�wi�ki kol�d. - Jak
przed�wi�teczne zakupy?
- T�ok, niech to si� sko�czy! -j�kn�� Pawe�.
- Spotka�e� kiedy� nazwisko Bytes, Willy Bytes?
Po drugiej stronie zapad�o milczenie.
- �yjesz? - prawie krzykn��em do mikrofonu.
- �yj�, ale �eby szef nie wiedzia� takich rzeczy?
- Jakich?
- Willy Bytes, koncern w bran�y komputerowej, producent oprogramowania i cz�ci
sprz�tu, jak karty graficzne, d�wi�kowe - Pawe� m�wi�, jakby czyta� z kartki. -
Nie wiem, jaki
jest jego maj�tek, ale pewnie mie�ci si� w pierwszej setce najbogatszych ludzi w
USA.
Czemu pan pyta o niego?
- W�a�nie z nim rozmawia�em.
- Co?!
- Proponowa� nam wsp�ln� wypraw� po skarb.
- Kiedy jedziemy?
- Z nim niepr�dko. Zachowywa� si� tak, jakby wszystko by�o na sprzeda�.
- I co? Przep�dzi� go pan? Szefie, schowajmy dum� do kieszeni, wie pan, co
mogliby�my kupi� za jego pieni�dze?
- Na razie trzeba b�dzie go dyskretnie obserwowa�. Obawiam si�, �e jest
zdeterminowany, by zrealizowa� sw�j pomys�. Wiecz�r sp�dzisz przy komputerze,
szukaj�c
w Internecie wszelkich wiadomo�ci na temat tego pana, a rano rozpoczniesz
normaln� robot�
detektywistyczn�. Sprawd�, z kim si� b�dzie spotyka�.
- Tak jest! - odpowiedzia� Pawe� niczym �o�nierz na musztrze.
Postawi�em ko�nierz palta, chroni�c twarz przed podmuchami lodowatego wiatru.
Ci�ko wchodzi�em po schodach do swojej kawalerki, potem zm�czony usiad�em w
fotelu i
si�gn��em po pierwsz� z brzegu ksi��k�. Nawet nie zd��y�em przeczyta� pierwszego
wersu,
gdy dobieg�y mnie z korytarza jakie� dzikie okrzyki, a potem kto� gwa�townie
za�omota� do
moich drzwi.
L�kliwy nie jestem, ale na wszelki wypadek z�apa�em klucz, �francuza�, i
trzymaj�c
go za plecami wyjrza�em na korytarz. Na progu mojego mieszkanka sta�a s�siadka z
naprzeciwka, niska, korpulentna, z ufarbowanymi na platynowe w�osami, grub�
warstw� r�u
na policzkach i krwistoczerwone uszminkowanymi ustami.
- B�agam, s�siedzie, niech pan ratuje! - krzycza�a.
Dot�d uwa�a�em to ma��e�stwo za stateczn� par�. S�siad zdaje si� by� urz�dnikiem
ministerialnym w innym resorcie, a ona by�a internist�.
Na ciemny korytarz pada�a po�wiata z otwartych drzwi mieszkania s�siad�w. Nagle
we framudze pojawi� si� gro�ny cie�, w spodniach i podkoszulku, z ogromnym no�em
rze�nickim w r�ce.
- My�lisz, �e s�siad ci pomo�e?! - krzykn�� wzburzony m�czyzna. Sytuacja
zapowiada�a si� gro�nie i by�em sk�onny wezwa� policj�, ale nast�pne s�owa
s�siadki
sprawi�y, �e ma�y chochlik w �rodku zaczyna� si� u�miecha�.
- Niech pan ratuje! - kobieta rzuci�a mi si� na pier�. - On nie mo�e prze�y� do
jutra! W
�adnym wypadku!
- Dra� walczy, ale ja go ukatrupi� - doda� spokojnym g�osem urz�dnik.
- Kogo? - zapyta�em z szelmowskim u�miechem.
- Niech pan wejdzie i obejrzy Karola - zach�ca� mnie s�siad.
By�o za p�no, �eby si� wycofa�, wi�c wkroczy�em do mieszkania, gdzie chciano
rozprawi� si� z Karolem.
- Tam - ma��e�stwo wskaza�o mi drzwi do �azienki.
Jak my�la�em, w wannie pluska� si� karp. Trzeba przyzna�, �e by� ogromny, ale na
jego ciele znalaz�em �lady walki, rany, zdarte �uski.
- A gdzie jest Karol? - odezwa�em si� rozgl�daj�c po pomieszczeniu.
- W wannie. M�� si� z nim zaprzyja�ni� i da� mu imi�. Chcia�, �eby by�a mi�dzy
nimi
jaka� ni� porozumienia...
- Wie pan, tak jak u Hemingwaya w opowiadaniu �Stary cz�owiek i morze�... -
wtr�ci� s�siad.
- Te rany... - zacz��em.
- M�� pr�bowa� go zabi� pr�dem. Wyla� wod� na taboret, po�o�y� karpia, podszed�
z
kablami...
- A Karol hyc pod zlew... Sam si� tym pr�dem...
- Pr�bowa�am go no�em... �liski jest i poci�am sobie tylko palce - s�siadka
pokaza�a
skrwawione, zaplastrowane d�onie.
Westchn��em.
- Wybacz� pa�stwo, ale nigdy nie polowa�em ani nie w�dkowa�em. Nie znam si� na
zabijaniu i oprawianiu zwierz�t. To pa�stwa pierwszy karp? - zdziwi�em si�.
- Pierwszy raz na Wigili� przychodzi do nas synowa z wnukami... - t�umaczy�a si�
s�siadka. - Niech pan co� poradzi...
Zafrasowany podrapa�em si� po g�owie.
- Jedyne co mi przychodzi do g�owy, to z�apa� Karola i za�atwi� spraw�, gdy
b�dzie...
- szuka�em odpowiedniego s�owa - jakby pod narkoz�.
- Mam go narkotyzowa�? - s�siad zerkn�� z politowaniem na karpia.
- Og�uszy�, trzeba go uderzy� - m�wienie o zabiciu karpia przypomina�o mi
planowanie okrutnej zbrodni.
- Kaziu, zakryjemy mu oczy, to nie b�dzie wiedzia�, o co chodzi - s�siadka
uspokaja�a
m�a.
S�siad pr�bowa� chwyci� karpia, kt�ry rzuca� si� mu si� w d�oniach i otwart�
paszcz�
tak przerazi� m�czyzn�, �e ten wpad� do wanny, wylewaj�c cz�� jej zawarto�ci
na pod�og�.
Karp znikn�� pod wann�. S�siadka przynios�a szczotk� z d�ugim kijem i zacz�a
jak bosakiem
wyci�ga� ryb� z ciemnej kryj�wki. S�siad bezceremonialnie rozebra� si�,
pozostaj�c tylko w
slipach. Poprawi� mokre w�osy i niczym zawodnik w ameryka�skim futbolu rzuci�
si� na
przeciwnika. Po�lizn�� si� na rozlanej wodzie i wykonuj�c dziwne figury
akrobatyczne
znikn�� w drzwiach salonu, sk�d rozleg� si� brz�k szk�a.
- Mo�e p�jd� po karabin? - za�artowa�em.
- A ma pan? - ucieszy�a si� s�siadka.
Zrobi�a smutn� min�, gdy zrozumia�a, �e nie. Wsp�lnymi si�ami - ona szczotk�, ja
d�o�mi - przepchn�li�my Karola po pod�odze do kuchni. Tam na stole i na blatach
le�a�y
rozrzucone r�ne no�e, tasaki. Wsp�lnie rzucili�my karpia na blat ko�o zlewu.
Przykry�em
jego �eb �cierk� i wr�czy�em gospodyni wa�ek do ciasta.
- Tak jakby pan Kazio z Karolem wr�cili z nocnego lokalu o pi�tej nad ranem -
poinstruowa�em wychodz�c.
Nawet na korytarzu by�o s�ucha� ten grzmot, gdy Karol wyzion�� ducha. Od progu
moje uszy wibrowa� denerwuj�cy d�wi�k dzwonka telefonu kom�rkowego. Zerkn��em
jeszcze na ekran, kto dzwoni i szybko odebra�em po��czenie.
- Dobry wiecz�r - powiedzia�em!
- Dobry, czemu pan nie odbiera telefonu? - pyta�a pani minister. - To s�u�bowa
kom�rka, wi�c powinien pan mie� j� ca�y czas w��czon�.
- Tak jest!
Pani minister wezwa�a mnie na nast�pny dzie�, w Wigili�, na spotkanie w jej
gabinecie.
- I niech pan we�mie tego Rambo! - krzykn�a.
- Da�ca? - upewni�em si�.
- A kogo innego? - w tak nieprzyjemny spos�b moja prze�o�ona przerwa�a rozmow�.
Pozosta�o mi zadzwoni� do Paw�a.
- Witaj, Pawle, mam dwie wiadomo�ci - powiedzia�em.
- Niech pan zacznie od gorszej - poprosi�.
- Pracujesz nad Bytesem jak najd�u�ej, �eby�my wiedzieli jak najwi�cej, ale
jutro rano
nie b�dziesz go �ledzi�.
- A ta lepsza?
- Pewnie b�dziemy musieli z nim pracowa�. Mamy wezwanie na spotkanie z pani�
minister.
***
Przeczucie mnie nie myli�o. Obaj punktualnie stawili�my si� w sekretariacie
gabinetu
pani minister. Pawe� za�o�y� na t� okazj� marynark�, a pod szyj� zawi�za� krawat
w modny w
tym sezonie gruby w�ze�. Nawet w�osy starannie uczesa�. Widz�c jak lustruj� jego
wygl�d,
u�miechn�� si�.
- Mam jeszcze jedn� niespodziank� - powiedzia�.
Sekretarka zaanonsowa�a nas.
- Prosz� - wskaza�a drzwi. - Pani minister prosi. Poda� panom kaw� czy herbat�?
- Nie, dzi�kujemy - odpowiedzieli�my zaskoczeni tak� go�cinno�ci�.
Za drzwiami wita� nas asystent pani minister. Przy barokowym stoliczku w rogu
gabinetu siedzieli Amerykanie i nasza szefowa.
- M�j asystent b�dzie tu jako t�umacz dla pan�w - wyja�ni�a nam.
Zapewne jak wi�kszo�� pracownik�w biurowych nienawidzili�my lizus�w z otoczenia
prze�o�onego. Wystarczy�o nam jedno porozumiewawcze spojrzenie.
- Znale�li�my si� w locus poenitentiae - zacz��em m�wi�, u�ywaj�c �aciny i dalej
ci�gn��em wypowied� w tym j�zyku. - Musimy przyzna� si�, �e nie znamy j�zyk�w
obcych...
- Znamy w pi�mie �acin�, jidysz i grek� - wtr�ci� si� Pawe�, kt�ry zaraz
przeszed� na
w�oski - nie jeste�my jednak wsp�czesnymi lud�mi renesansu...
- Wci�� gonimy za skrytkami, tajemnicami wojennymi - te s�owa wspaniale brzmia�y
po niemiecku. - Kochamy pi�kno zawarte w dzie�ach sztuki i kobietach - doda�em
po
francusku.
- Jako typowi przedstawiciele zacofanej i zdegenerowanej klasy urz�dniczej -
Pawe�
przemawia� po rosyjsku - uwa�amy za jedynie s�uszne znanie j�zyka Mickiewicza i
S�owackiego - kontynuowa� po hiszpa�sku. - Znamy kilka j�zyk�w obcych, ale nie
na tyle
swobodnie, by m�wi� po angielsku - to powiedzia� ju� w slangu rodem z Brooklynu.
- Nie
znamy j�zyka angielskiego - Pawe� sko�czy�, u�ywaj�c j�zyka tureckiego.
Asystent pani minister sta� zdumiony, jego szefowa sp�sowia�a, a Amerykanie
zalewali si� �zami ze �miechu.
- Zrozumia�em pi�te przez dziesi�te, ale to by�o �wietne - cieszy� si� Bytes. -
Dobry
detektyw powinien mie� talent aktorski!
Pani minister r�k� da�a znak, �e jej asystent mo�e wyj��.
- Zachowujecie si� jak sztubaki - rzuci�a w naszym kierunku. - Pan Bytes
opowiada�
mi o wczorajszym spotkaniu i pa�skiej odmowie - minister patrzy�a teraz na mnie.
- Bardzo
si� ciesz�, �e kolejny raz potwierdzi�a si� opinia o pa�skiej nieprzekupno�ci.
Teraz jednak pan
Bytes postanowi� dzia�a� oficjalnie i zwr�ci� si� do mnie w tej sprawie.
Oczywi�cie nie mog�
panom wydawa� tego typu polecenia s�u�bowego, ale...
- Dobrze, stawiam tylko dwa warunki - wtr�ci�em si�.
- S�ucham?
- Po pierwsze, zawarto�� skrytki znajdzie si� w naszych muzeach. Po drugie,
dzia�amy
bez rozg�osu, medi�w, zb�dnego szumu.
- Okej! - zawo�a� Bytes. - Jed�my na obiad, �eby pogada�, bo tak z pustym
�o��dkiem
to nic nie osi�gniemy.
Pani minister z �alem odm�wi�a Amerykanom, a my pojechali�my z nimi taks�wk� do
restauracji w jednym z warszawskich hoteli. Patrz�c na menu zam�wili�my z Paw�em
skromnie kotlety schabowe z frytkami. Bruce poprosi� o zestaw wegetaria�ski, a
Bytes o
owoce morza.
- Czy interesowali si� panowie kiedykolwiek okresem napoleo�skim? - zapyta�
Bytes.
- Incydentalnie - odpowiedzia� Pawe�.
Ch�opak wci�� mia� pewnie w pami�ci pobyt w rosyjskim wi�zieniu po nieudanej
wyprawie do Frydlandu, czyli wsp�cze�nie Prawdinska.
- A co powiedz� panowie o kl�sce Napoleona w 1812 roku? - bada� nas Bytes.
- My�l�, �e nie chodzi panu o wyk�ad z historii ani o wykazanie b��d�w w
prowadzeniu kampanii - odpar�em. - Skoro zajmujemy si� poszukiwaniem zaginionych
dzie�
sztuki, czyli m�wi�c trywialnie skarb�w i wspomina pan rok 1812, to moim zdaniem
mo�e
chodzi� o dwie rzeczy: francuski lub rosyjski �up. Teraz prosz� powiedzie�,
czego mamy
wsp�lnie szuka�?
Amerykanin od�o�y� sztu�ce i wymownie zerkn�� na syna. Ten si�gn�� do
wewn�trznej kieszeni garnituru i wyj�� kartk� ze skserowan� map�. M�odzieniec
poda� mi j�.
Roz�o�y�em z�o�ony na czworo arkusz.
- Mapa - mrukn�� Pawe� zagl�daj�c mi przez rami�.
Bez s�owa wskaza�em mu lewy bok kartki. Widnia�y tam ko�c�wki wyraz�w pisanych
r�cznie.
- Gdzie to by�o przechowywane? - Pawe� zapyta� Bytesa.
- Osobi�cie znalaz�em to w g�rach, w jaskini - odpar� Amerykanin.
- Dlaczego przyjecha� pan z tym akurat do Polski? - dopytywa�em si�. - Ta wyspa
-
wskaza�em na map� - znajduje si� w Polsce?
- Gdzie jest reszta zapisk�w? - pyta� Pawe�. Bytes patrzy� na nas zadowolony.
- Mistrzowie! - zadowolony zatar� r�ce. - Dociekliwi i nieufni!
Skin�� g�ow� na syna, kt�ry przeprosi� nas i odszed� od stolika. M�odzieniec
wr�ci� po
kilku minutach z czarn�, niewielk� teczk� zamykan� na zamek szyfrowy.
- W �rodku jest co�, co musz� panowie przeanalizowa� i jutro porozmawiamy o
poszukiwaniach - przem�wi� Amerykanin. - Przyjecha�em z tym, bo na ok�adce
zeszytu
przeczyta�em nazwisko, takie dziwne, �e chyba tylko wy, Polacy, mo�ecie takie
mie�. Gdzie�
dalej widzia�em nazw� �Warszawa�, wiedzia�em, �e to jest w Polsce, bo moja firma
ma tu
jedno z biur. Dokumenty zakonserwowali najlepsi specjali�ci.
- Czemu pyta� pan o rok 1812? - nie dawa�em spokoju Amerykaninowi.
- Tak� dat� znalaz�em w zapiskach.
- Dlaczego uwa�a pan, �e chodzi tu o jaki� skarb?
- Jest mapa, zupe�nie jak ze skarbem pirat�w! Powiedzcie mi, panowie, co mo�e
by�
w skrytce?
- Nie wiem - przyzna�em szczerze.
- Pan lepiej zna histori�, co wtedy ludzie ukrywali?
- Nie wiem, nie chc� przed panem roztacza� mira�y odkrycia wielkiego skarbu -
stara�em si� przekona� Amerykanina. - Jak pan wie, wyprawa Napoleona na Moskw�
zako�czy�a si� odwrotem Wielkiej Armii. Zar�wno w czasie marszu na Rosj�, jak i
w czasie
ucieczki wojska sprzymierzone z Napoleonem by�y n�kane przez podjazdy nazywane w
�wczesnej nomenklaturze mianem partyzantki. By�y to lekkie oddzia�y jazdy, w
cz�ci
Kozacy. Wtedy to tak�e regularne pu�ki carskiej armii zdobywa�y kasy pu�kowe
wroga i jego
�upy wojenne. Do dzi� w Rosji s� organizowane wyprawy poszukuj�ce skarb�w
wywiezionych przez Francuz�w z moskiewskich cerkwi.
- Co si� sta�o z tym z�otem? - zaciekawi� si� Bytes.
- Pieni�dze by�y rozdzielane pomi�dzy sp�dzielnie �o�nierskie. Armia nie dawa�a
rady wy�ywi� tak wielkiej masy wojska, wi�c szeregowi i podoficerowie zak�adali
rodzaj
sp�ek, gromadz�c wszelkie dobra i sprawiedliwie si� nimi dziel�c. Po
zako�czeniu kampanii
w 1814 roku wszystkie �upy rozdzielono pomi�dzy �o�nierzy. Ogromna cz�� woz�w
taborowych Francuz�w, prawdopodobnie oko�o dziesi�ciu tysi�cy, wpad�a w r�ce
Kozak�w.
Ci zabierali g��wnie z�oto i zegarki, reszt� oddawali w�adzom lub po prostu
palili, a mo�e
zakopywali. Gdy tylko mieli okazj�, wyzbywali si� skarb�w organizuj�c
targowiska. Trzeba
doda�, �e nie chc�c przeci��a� koni, woleli asygnaty ni� ci�ki kruszec.
- Czyta�em wspomnienia genera�a Roberta Wilsona, brytyjskiego przedstawiciela w
carskiej armii - wtr�ci� si� Pawe�. - Pisa� on, �e w jednym z pu�k�w kozackich
asygnaty
wynosi�y nawet po wi�cej ni� 100 tysi�cy funt�w szterling�w na g�ow�. Jeden z
pu�k�w
tatarskich zdoby� z�oto i srebro z moskiewskich cerkwi przetopione przez
Francuz�w na
sztaby.
- Sto tysi�cy funt�w na g�ow� - Bytes zdumiony kr�ci� g�ow�. - To prawdziwa
kopalnia z�ota.
- Mo�e - sceptycznie pokr�ci�em g�ow�. - Prosz� pami�ta�, �e rok 1812 to czas
wielkiego g�odu. Wielusettysi�czna armia kilka razy przesz�a przez Europ�. Ceny
�ywno�ci
niebotycznie ros�y. Kozacy w czasie postoj�w �ywili si� czym popad�o. Znane s�
przecie�
narzekania, �e wy�apali wszystkie karpie w napoleo�skim pa�acu w Fontainebleau.
Amerykanie roze�miali si�.
- Czyli mo�emy znale�� skarb albo wielkie nic? - podsumowa� Bytes.
- Powiem co� konkretnego, jak poznam te zapiski - odpowiedzia�em k�ad�c d�o� na
teczce. - Jaki jest szyfr otwieraj�cy zamek?
- Ucieczka Napoleona z Moskwy - odpar� Bytes �egnaj�c si�.
Po�egnali�my z Paw�em par� Amerykan�w i pojechali�my do mojej kawalerki na
Star�wce. Zaparzy�em nam mocnej kawy i po�o�y�em teczk� na kolanach.
- To jakie cyfry otwieraj� zamek? - egzaminowa�em Paw�a.
- Data 18 pa�dziernika 1812 roku - podyktowa� mi.
Na lewym panelu ustawi�em cyfry: 1,8, 1, 0, a na prawym: 1, 8, 1, 2. Wieko
delikatnie
odchyli�o si�. W �rodku, w specjalnej otulinie le�a� kajet w twardej oprawie. Na
ok�adce
widnia� napis: �Moje wojowanie� i poni�ej: �Feliks Zieleniewski�. Ostro�nie
wyj��em notes
gruby na trzy centymetry i uchyli�em nieco ok�adki.
- Czeka nas d�uga noc - orzek� Pawe�.
- Mnie, ty jedziesz do rodziny. S� �wi�ta! Spotkamy si� pojutrze.
- Ale... - Pawe� pr�bowa� protestowa�.
- �adne �ale� - rzuci�em sucho.
Pawe� po�yczy� ode mnie kilka ksi��ek dotycz�cych epoki napoleo�skiej, z�o�y� mi
�yczenia i wyszed�.
Zosta�em sam i z pietyzmem zacz��em czyta� pami�tnik.
ROZDZIA� DRUGI
HISTORIA ZNALEZIENIA MAPY � PROBLEMY OJCA I SYNA � INSCENIZACJA
BITWY POD PU�TUSKIEM � CO STANIE SI� Z PA�ACEM W KAMIE�CU? �
ZAK�ADAMY BAZ� W PENSJONACIE �MUZA�
W �wi�ta Bo�ego Narodzenia kontynuowa�em lektur� zapisk�w Feliksa
Zieleniewskiego. Drugiego dnia w po�udnie zadzwoni� do mnie Willy Bytes.
- Jak �wi�ta? - zapyta� weso�ym tonem. - Miko�aj wrzuci� panu co� do skarpety?
- By�em zaj�ty prac� - odpowiedzia�em. - B�dzie pan musia� opowiedzie� mi
wszystko
o miejscu, w kt�rym znalaz� pan notatnik.
- To takie wa�ne?
- Wyja�ni wiele istotnych kwestii.
Po drugiej stronie zapad�a cisza. S�ysza�em, �e Bytes z kim� rozmawia�.
- B�d� w Warszawie p�nym wieczorem - odezwa� si� po chwili. - Spotkajmy si� na
kolacji, tam gdzie jedli�my obiad.
- Dobrze - zgodzi�em si�.
Ledwo od�o�y�em s�uchawk�, gdy zadzwoni� Pawe�.
- I co, ma pan ciekawy �lad? - zapyta�.
- Tak, b�dziemy musieli pojecha� do Pu�tuska.
- Jed�my jutro, b�dzie inscenizacja bitwy pod Pu�tuskiem z 1806 roku -
zaproponowa�
Pawe�.
- Zgadzam si�, przy okazji Amerykanie zobacz� co� ciekawego - odpar�em. -
B�dziesz
dzi� w Warszawie?
- Ju� jad�.
- B�d� wieczorem w ulubionej restauracji pana Bytesa.
O um�wionej porze byli�my na kolacji. Na spotkanie przyszed� sam Bytes.
- Bruce jest na nartach z narzeczon� - wyja�ni�. - Rozumiem, �e bierzemy si� do
poszukiwa�.
- Tak - przyzna�em. - Jutro jedziemy w teren. Przyjedziemy po pana oko�o
dziewi�tej
rano. Teraz prosz� powiedzie� wszystko o okoliczno�ciach znalezienia tego
notatnika.
Bytes rozsiad� si� wygodnie i za naszym pozwoleniem zapali� grube kuba�skie
cygaro.
- Nie ma tu mojego syna, wi�c mog� z panami rozmawia� swobodnie - zacz�� patrz�c
przez okno na u�pion� �wi�tecznym lenistwem stolic�.
- Jestem obrzydliwie bogaty i zarazem samotny. �ona dawno odesz�a, zabrawszy
uprzednio cz�� maj�tku. Bruce, nasz syn, moje jedyne dziecko, wyrasta� przez te
wszystkie
lata pod wp�ywem matki, bo ja by�em zaj�ty budowaniem pot�gi firmy. Teraz
koncern nabra�
p�du i mog� zaj�� si� synem, ale wiem, �e jest ju� za p�no. Gdzie� uciek�y nam
najlepsze
lata na wsp�lne wyprawy na polowania, na ryby, pod �agle.
- Bruce jest maminsynkiem uwa�aj�cym, �e pan jest winien rozpadu rodziny? -
domy�li�em si�.
Bytes skin�� g�ow�, wypuszczaj�c wielki k��b dymu.
- Staram si� nadrobi� zaleg�o�ci, pokaza� synowi, �e nie jestem starym,
oci�a�ym
zgredem. Czasami udaje mi si� wyci�gn�� go na wsp�ln� wycieczk�. Tak by�o
ostatnio, gdy
pojechali�my na Alask� pochodzi� po g�rach, zapolowa� na jelenie. W czasie
jednej z takich
w�dr�wek zgubili�my drog� i musieli�my nocowa� w lesie. Na stoku znale�li�my
pieczar�;
my�la�em, �e to jaka� nora nied�wiedzia, ale tam by� gr�b.
- Okrad� pan zw�oki? - oburzy� si� Pawe�.
- Zrobili�my to, nim przyszed� do nas india�ski przewodnik. Sprawdza� teren
woko�o,
a my w tym czasie... - Bytes zrezygnowany machn�� r�k�. - Najciekawsze by�o to,
co
powiedzia� przewodnik, �e tego bia�ego cz�owieka pochowano na mod�� india�sk� i
gada� co�
o wielkim szamanie, ale ju� nie by�em w stanie nic z tego poj��. Wspomina� co� o
kl�twie i
co gorsza w nocy Indianin znikn��.
- Uciek�, zgin��? - dopytywa� si� Pawe�.
- Nie, sprowadzi� samoch�d, ale ca�� drog� milcza� i odnosz� wra�enie, �e
strasznie
kr�ci� po g�rach, nim doprowadzi� nas do drogi.
- Czy zna pan jakiego� specjalist� od Indian? - zapyta�em Bytesa.
- Indian i Napoleona co� ��czy? - zdziwi� si� Bytes.
- Tak.
- Narzeczona Bruce�a jest antropologiem specjalizuj�cym si� w kulturze Indian
p�nocnoameryka�skich - powiedzia� Bytes. - Mog� ich tu sprowadzi�.
- B�d� bardzo wdzi�czny.
Po�egnali�my milionera i wyszli�my z hotelu. Pawe�, mimo �e by� ciekaw rewelacji
zawartych w zapiskach, pobieg� sprawdzi� stan techniczny Rosynanta, przygotowa�
sprz�t,
spakowa� si�.
Rankiem nast�pnego dnia zajechali�my przed patio hotelu. Bytes sta� ubrany w
sk�rzan� kurtk� z fr�dzlami na r�kawach, kowbojski kapelusz, spodnie
ameryka�skich
marines, wysokie, sznurowane buty. U jego st�p le�a� zielony wojskowy worek.
Wrzuci�
baga� za tylne siedzenia i siad� za nami. Z ciekawo�ci� lustrowa� wn�trze auta.
Na chwil�
wda� si� z Paw�em w dyskusj� na temat sprz�tu komputerowego w samochodzie.
- Czemu w�a�ciwie jedziemy do tego Pu�tuska? - zapyta�, gdy ju� wyjechali�my z
Warszawy.
- Z kilku wzgl�d�w - obr�ci�em si� w fotelu pasa�era. - Po pierwsze, b�dzie tam
dzi�
interesuj�ce widowisko. Po drugie, prawdopodobnie by� tam Feliks Zieleniewski.
Po trzecie,
to i tak po drodze dalej na p�noc, gdzie b�dziemy musieli sprawdzi� pozosta�e
�lady.
Na drogach by�a go�oled�, wi�c po godzinie wolnej jazdy dojechali�my do
miasteczka.
Zatrzymali�my si� na parkingu przy ratuszu, gdzie by�y ju� przygotowane
sylwestrowe
dekoracje. Zaraz te� ujrzeli�my pierwszych �o�nierzy z epoki napoleo�skiej.
- Wiem, o co chodzi! - Bytes ucieszy� si� na ich widok. - Sponsoruj� jedn� tak�
grup�
rekonstruuj�c� jednostk� armii konfederat�w z czas�w naszej wojny secesyjnej.
�wietna
zabawa! B�d� si� strzela�?
- W Polsce posiadanie broni jest obwarowane restrykcyjnymi przepisami i nawet
posiadanie repliki karabinu z pocz�tku XIX wieku by�oby �cigane przez policj� -
wyja�nia�em.
- �artujecie - Amerykanin by� autentycznie zdumiony.
Zaproponowa�em, �eby�my zagrzali si� we wn�trzu barku �Marysie�ka�, przy rynku.
Wn�trze przypomina�o saloon z Dzikiego Zachodu, co chyba bardzo odpowiada�o
Bytesowi.
Zam�wi� piwo i zapali� cygaro.
- M�wcie, o co chodzi z tym Pu�tuskiem? - poprosi�.
- Dnia 26 grudnia 1806 roku, po przerwie w dzia�aniach na froncie, rozpocz�a
si�
ca�odniowa bitwa pod Pu�tuskiem - opowiada�em. - Obie strony trwa�y na
stanowiskach,
wytrzymuj�c kolejne ataki si� przeciwnika.
- By� remis? - domy�li� si� Bytes.
- B�j by� nierozstrzygni�ty - powiedzia�em. - Dwa dni p�niej Napoleon Bonaparte
przyjecha� do Pu�tuska, gdzie w�adze miasta przyj�y go z otwartymi ramionami. W
drodze
powrotnej do Warszawy pozna� Mari� Walewsk�, ale to ju� materia� na romans.
- No dobrze, co z tym Zieleniewskim? - niecierpliwi� si� Bytes.
- Notatki, kt�re nam pan przekaza�, s� niestety miejscami zniszczone, a niekiedy
enigmatyczne zapiski Zieleniewskiego nie s� tak dok�adne, jakbym sobie �yczy�.
Na
podstawie dost�pnej literatury uda�o mi si� cz�ciowo zrekonstruowa� jego losy.
- A do czego nas to zaprowadzi?
- Tak, jak pan sobie �yczy�: do skarbu.
Za nami w lokalu podni�s� si� tumult. Go�cie wychodzili na rynek.
- Chod�my obejrze� widowisko - zach�ca�em.
Stan�li�my na schodach kamienicy, na kt�rej frontonie wmurowano tablic�
pami�tkow� z napisem w j�zyku francuskim, informuj�c�, �e tu 28 grudnia
zatrzyma� si�
cesarz Francuz�w Napoleon I. Skromna, pi�trowa kamieniczka z balkonikiem nad
wej�ciem
wcale nie wygl�da�a na by�� siedzib� cesarza, niemal stolic� �wczesnej Europy.
Zamieszaniu
na rynku przygl�da� si� niewysoki m�czyzna z grzywk� zaczesan� na bok.
- Mo�na wej��? - zapyta� mnie Bytes, wskazuj�c na budynek. Powt�rzy�em pro�b�
Amerykanina m�czy�nie na balkonie.
- Jasne - odpowiedzia� mi�y pan.
Weszli�my do klatki schodowej. Spogl�daj�c w g�r�, widzieli�my drewniane stropy.
Przed nami by�y schody w starym stylu z rze�bion� balustrad� i trzeszcz�cymi
stopniami,
niegdy� pomalowanymi farb� olejn� w kolorze ultramaryny. Wytarta �cie�ka
ods�oni�a s�oje
desek.
- To rzeczywi�cie stary, historyczny dom - stwierdzi� z powag� Bytes, gdy
wchodzili�my na pi�tro. - W�a�ciciela nie sta� na remont?
Pawe� roze�mia�.
- Panie Bytes, w Polsce jest troch� inaczej ni� USA - zacz��em t�umaczy�. -
Takie
stare kamienice w centrum miast wcale nie s� zamieszkiwane przez bogaczy. To
najcz�ciej
lokale nale��ce do w�adz miejskich, a samorz�dy nie nale�� do najbogatszych
w�a�cicieli.
Przez ciemn� kuchni� weszli�my do pokoju, z kt�rego wychodzi�o si� na balkonik.
Na
razie �o�nierze napoleo�scy �wiczyli musztr�, wi�c mogli�my posiedzie� przy
choince
stoj�cej w rogu.
- Czu� tu histori� - zapewnia� gospodarz. - Przyje�d�aj� wycieczki, fotografuj�
si� pod
t� tablic� pami�tkow�. O Napoleonie opowiadano ju� nawet przed moimi
narodzinami. To
taka nasza regionalna legenda.
- Nie odkryto tu �adnych skrytek z epoki napoleo�skiej? - przet�umaczy�em
pytanie
Bytesa.
- Nie, mo�e jak kiedy� zaczn� remontowa� kamienic�, to co� znajd�, bo wie pan,
od
czas�w wojny... - musieli�my wys�ucha� tradycyjnej w takich chwilach litanii
narzeka� na
administracj�.
Podzi�kowali�my za go�cin� i wyszli�my na schody. Jeden z najd�u�szych rynk�w w
Polsce, mierz�cy 400 metr�w, zasnuwa�y k��by dymu. Pod o�miokondygnacyjn�,
gotyck�
wie��, niegdy� otoczon� budynkami stra�y ogniowej, skupili si� �o�nierze. Stali
ciasnymi
kr�gami wok� p�on�cych k��d drewna. Nagle z daleka zabrzmia� marsz, echo werbli
�widrowa�o w uszach, odbijaj�c si� od �cian dom�w. To dumnie nadchodzi�a
orkiestra
wojskowa z Bia�orusi, ubrana w stroje z epoki napoleo�skiej, graj�ca �wczesny
repertuar.
Natychmiast umilk�y rozmowy. Kapelmistrzem by� w�sacz wygl�daj�cy jak stary
wiarus, z
lekko zadziornym wyrazem twarzy. Wok� niego unosi� si� lekki zapach spirytusu i
tytoniu.
- Bez nas nie ma imprezy napoleo�skiej w Europie - oznajmi� polskim �o�nierzom,
podkr�caj�c w�sa. - Gdzie by� Napoleon, tam i my byli. Okres napoleo�ski w
historii polskiej
armii to czas chyba najpi�kniejszych, najstrojniejszych ubior�w. Na inscenizacj�
do Pu�tuska
przyby�o kilka klub�w pasjonat�w tej epoki. W sumie by�o to mo�e pi��dziesi�t
os�b, ale
wielorako�ci� stroj�w, dba�o�ci� o szczeg�y zachwycili wszystkich widz�w.
Oddzieln�
kategori� byli dow�dcy grup, z kt�rych ka�dy musia� by� osobowo�ci�, by
skutecznie
dowodzi� podw�adnymi.
Wreszcie blisko samego po�udnia zacz�o si�. Rozbrzmia� marsz. Maszerowa�y
orkiestra, za ni� strzelcy, kawalerzy�ci i na ko�cu mieszczanie. Poch�d
przemaszerowa�
doko�a rynku zatrzymuj�c si� przed kamienic� Napoleona. Potem wojska rozesz�y
si�. Kr�tki
dwuszereg Rosjan w ciemnozielonych mundurach, wspartych orkiestr� i artyleri�,
wygl�da�
skromnie. Z uliczek ko�o ratusza wy�oni�y si� oddzia�y wolty�er�w, najlepszych
strzelc�w,
kt�rych zadaniem by�o ostrzelanie przeciwnika z dalszej odleg�o�ci. Grzmia�a
artyleria,
piszcza�y alarmy samochod�w rozbudzone hukiem, widzowie zamilkli, a dzieci
zdumione
widowiskiem otwiera�y buzie. Nad polem bitwy rozchodzi� si� dym z wystrza��w.
Oddzia�y
Legii Nadwi�la�skiej atakowa�y Rosjan i w dw�ch zwarciach zmusi�y ich do
odwrotu, a na
koniec zdoby�y stanowiska artylerii. Po bitwie na plac wjecha�a bryczka z
Napoleonem w
otoczeniu gwardii. Witali go mieszczanie w strojach wypo�yczonych z magazyn�w
filmowych.
Pod koniec imprezy jeden z ubranych dostojnie w szlachecki str�j m�czyzn
podszed�
do mnie.
- Pan Tomasz?! - upewni� si�. - Pan pracuje w Ministerstwie Kultury i Sztuki.
Pan
Samochodzik, prawda?
- Tak.
- Mi�o mi, Krzysztof O. - przedstawi� si� starszy, lecz silny m�czyzna. Mia�
�ysin� i
wiele m�dro�ci w oczach. - Pami�tam pana z jakiej� konferencji naukowej, chyba
po�wi�conej gin�cym pa�acom w Polsce. Jestem dyrektorem o�rodka napoleo�skiego w
Pu�tusku, zapraszam pan�w do siebie.
Przemarzni�ci przyj�li�my zaproszenie z przyjemno�ci�. Przedstawi�em panu
Krzysztofowi moich towarzyszy. Gdy usiedli�my w male�kim saloniku pij�c gor�c�
herbat� z
porcelanowych fili�anek, dyrektor o�rodka poda� mi folder.
- Poznaje pan? - wskaza� zdj�cie na pierwszej stronie.
- Kamieniec, pa�ac znany z pobytu tam Napoleona i Marii Walewskiej -
odpowiedzia�em.
- Tak jest - powiedzia� pan Krzysztof. - Za�o�yli�my fundacj�, kt�ra utrwali to
wszystko jako trwa�� ruin�. Postawimy tam pomnik Napoleona i b�dzie to element
szlaku
napoleo�skiego po Warmii i Mazurach.
- Po co chcecie tak upami�tnia� cz�owieka, kt�ry rozpocz�� tyle wojen? - dziwi�
si�
Bytes.
- Walcz� z obrazem Napoleona jako li tylko wojownika - odpowiedzia� dyrektor. -
Niech pan zwr�ci uwag� chocia�by na s�awny kodeks Napoleona. Jako politolog chc�
pokaza� wa�ne moim zdaniem wydarzenia z naszej historii. Chc� przypomnie� to, co
dzia�o
si� na Ba�tyku w pierwszym tysi�cleciu naszej ery, kontakty naszych rycerzy w
epoce przed
Grunwaldem z Europ�, pobyt jezuit�w w Braniewie i Pu�tusku. Napoleon to tylko
jeden z
element�w, przyzna pan jednak, �e fascynuj�cy.
Zgodnie kiwn�li�my g�owami.
- Panowie, powiedzcie jednak, co was sprowadza do Pu�tuska? - zapyta� pan
Krzysztof. - Nie wierz�, �e pan Tomasz, kt�rego s�awa poszukiwacza jest mi
znana, przyby�
tu tylko po to, by obejrze� nasze widowisko.
- Nie - u�miechn��em si�. - Wybaczy pan, �e nie zdradz� wszystkich szczeg��w.
Jeste�my na tropie skrytki ze skarbami.
- Doprawdy? - dyrektor by� zaskoczony. - Dysponujecie jakimi� wskaz�wkami?
- To by�o miejsce spotka� dw�ch przyjaci�, zwi�zane z �przymierzem boga bia�ego
cz�owieka�.
Moje s�owa zabrzmia�y tak nieprawdopodobnie, �e nawet Pawe� ledwo powstrzyma�
si� od u�miechu.
- To wszystko, czym dysponujemy - stwierdzi�em.
- Przykro mi, ale te s�owa z niczym mi si� nie kojarz� - powiedzia� pan
Krzysztof.
Od tej pory nie traktowa� mnie chyba zbyt powa�nie. Za to ledwie wyszli�my na
rynek, Bytes i Pawe� za��dali wyja�nie�.
- Dojedziemy do celu, to wam wszystko wyja�ni� - uspokaja�em ich.
- Dok�d jedziemy? - zapyta� mnie Pawe�, gdy zaj��em miejsce obok niego.
- Do pensjonatu �Muza�, w kt�rym przebywa�e� w czasie wykopalisk w Dylewie -
poleci�em. - Zarezerwowa�em tam pok�j. W spokoju i ciszy porozmawiamy o
przesz�o�ci.
Tylko dzi�ki nap�dowi na cztery ko�a uda�o nam si� dojecha� do pensjonatu
po�o�onego z dala od g��wnych dr�g. Pi�trowy budynek ze spadzistym dachem
poro�ni�tym
winoro�lami sta� przy przesmyku pomi�dzy jeziorem B�br�wka i tym bezimiennym,
stanowi�cym jakby kropk� nad �i�. �Muza� usadowi�a si� na zachodnim brzegu na
wzniesieniu, sk�d by� pi�kny widok na okolic�, zas�oni�ta od p�nocy �cian� lasu
��cz�cego
si� z niewidocznym w zapadaj�cym mroku pasmem Wzg�rz Dylewskich. Gospodyni nie
by�o, wyjecha�a do rodziny i mia�a wr�ci� nazajutrz. Gdy rozmawia�em z ni� przez
telefon
powiedzia�a mi, gdzie znajdziemy klucze od drzwi wej�ciowych. Pawe� i Bytes
patrzyli na
moje czynno�ci jak na czary, gdy z budki l�gowej dla ptak�w wyj��em klucze i
otworzy�em
przed nimi pensjonat.
- Cudowny kraj! - cieszy� si� Bytes. - Wczoraj wieczorem w waszych wiadomo�ciach
widzia�em jak�� akcj� policji, aresztowanie przest�pc�w, a tu, z dala od miasta
ludzie
zostawiaj� klucze w budce l�gowej. Nieprawdopodobne!
Na razie stara�em si� nie rozczarowa� Amerykanina. Weszli�my do sieni, a z niej
do
jadalni i kuchni na wprost.
- Pawe� rozpal w kominku w jadalni, a pan Bytes zajmie si� przygotowaniem
kolacji -
dyrygowa�em. - Zanios� nasze rzeczy do pokoju na g�rze, w��cz� bojler, �eby
zagrza� wod�
na wieczorny prysznic i zejd� do was.
W naszym pokoju wszystko by�o przygotowane, wi�c tylko rzuci�em baga�e Paw�a i
Bytesa. Ze swojej torby wyj��em mapy i ksi��ki. Wr�ci�em do towarzyszy po paru
minutach.
Nakry�em do sto�u. Bytes jako menu wybra� potraw� prost�, po�ywn� i w sarn raz
na tak�
pogod�, czyli jajecznic� na boczku. Pawe� us�yszawszy ode mnie, �e mamy
pozwolenie na
dok�adniejsz� penetracj� lod�wki gospodyni, wyj�� jeszcze ostatki potraw
wigilijnych: kuti� i
uszka z grzybami. Specjalnie dla Amerykanina przygotowa� z zupy b�yskawicznej
porcj�
barszczu, by go�� zza oceanu spr�bowa� naszych smako�yk�w.
Biesiadowali�my d�u�szy czas rozprawiaj�c o inscenizacji w Pu�tusku i o tym, jak
cudownie po�o�ony jest pensjonat. Potem Pawe� uprz�tn�� ze sto�u, a Bytes
pow�drowa� na
chwil� do pokoju i wr�ci� z piersi�wk� whisky.
- Po odrobinie na rozgrzewk� - pola� nam po naparstku do ogromnych kubk�w z
kaw�, jakie sobie przygotowali�my.
Ogie� w kominku trzaska�, nocny mr�z zacz�� tworzy� na szybach swe lodowate
wzory, gdzie� w k�cie chrupota�o, gdy myszki pa�aszowa�y okruszki, a pr�gowany
dachowiec
jak czwarty cz�onek naszej ekipy zwin�� si� na fotelu w k�cie i mru��c oczy
przygl�da� si�
nam.
Usiad�em do sto�u i roz�o�y�em swoje pomoce naukowe.
-Niech pan wreszcie m�wi - prosi� Pawe�.
- Jasne, jasne, momencik - grzeba�em w�r�d ksi��ek.
Nagle przypomnia�em sobie o psie. Gospodyni m�wi�a o wilczurze, kt�ry spa� w
stodole. Szybko w kuchni znalaz�em garnek z kasz� wymieszan� z marchwi� i jakim�
mi�sem. Zagrza�em to, na�o�y�em do miski i wyszed�em do stodo�y. Wilczur
przywita� mnie
gro�nym spojrzeniem, ale rozpoznawszy zapach potrawy, pomacha� ogonem. Wymownie
jeszcze zerkn�� na misk� z wod�, w kt�rej by� l�d. Oczywi�cie nala�em mu wody i
wr�ci�em
do przyjaci�.
- No, to jeste�my gotowi - oznajmi�em siadaj�c.
- Mam jeszcze jedn� pro�b� - nagle wsta� Bytes. - Czy mo�emy sobie m�wi� na
�ty�?
W ko�cu pracujemy razem...
- Oczywi�cie, Willy - zgodzi�em si�.
Poprawi�em okulary na nosie i zacz��em opowiada�. Jak ju� wcze�niej wspomnia�em,
dziennik czy te� pami�tnik Feliksa Zieleniewskiego by� bardzo enigmatyczny.
Czasami pod
jak�� dat� zapisano tylko nazw� miejscowo�ci, a obok narysowano na przyk�ad
szkic
ko�cio�a. Kolejny raz fascynuj�ca historia �ycia jednego cz�owieka odkrywa�a nam
tajemnice
odleg�ej epoki i przedziwnej znajomo�ci Feliksa Zieleniewskiego, polskiego
legionisty, i
S�onecznego Wilka, szamana rodem z plemienia Czirikaua, znajomego Tecumseha,
wodza
Szaunis�w.
ROZDZIA� TRZECI
PORUCZNIK ZIELENIEWSKI SZKOLI SWOICH LUDZI � REJS POLSKICH
�O�NIERZY NA SAN DOMINGO � DESANT NA ZIELON� WYSP� � WALKI Z
MURZY�SKIMI POWSTA�CAMI � ODDZIA� ZWIADOWCZY W D�UNGLI �
SPOTKANIE Z SZAMANEM S�ONECZNYM WILKIEM � DROGA DO
PIRACKIEGO SKARBU � POTYCZKA W HACJENDZIE � AWANS NA KAPITANA
� UCIECZKA DO STAN�W ZJEDNOCZONYCH
Podpisany 9 lutego 1801 roku traktat pokojowy w Luneville pomi�dzy Francj� i
Austri� nie budzi� wcale wielkiej rado�ci w�r�d �o�nierzy Legii Naddunajskiej.
- Panie poruczniku! - Feliks Zieleniewski us�ysza� za sob� krzyk starego
wiarusa,
podoficera, z kt�rym razem walczy� pod Marengo.
M�ody oficer zdobywa� do�wiadczenie wojenne w insurekcji ko�ciuszkowskiej, a
potem w czasie walk Napoleona Bonaparte we W�oszech. Wysoki, ko�cisty, kocha�
fechtunek
i cho� to by�o nieprzepisowe nosi� ze sob� kawaleryjski pa�asz. Poprawi�
fura�erk�, kt�r�
zwyk� by� nosi�. By�a lepsza ni� czako czy nawet polska rogatywka. Zieleniewski
zawsze by�
na czele, do�wiadczony my�liwy, �wietny strzelec, z grup� wolty�er�w prowadzi�
zwiad.
- Co tam? - zapyta�.
- To prawda, co o nas m�wili? - dopytywa� si� �o�nierz.
- A co m�wili?
- �e idziemy w niewol� do Austriak�w.
- Bzdura! - stwierdzi� Zieleniewski.
Podkr�ci� w�sa, poprawi� karabin na ramieniu i poszed� na kwater�. Razem z
innymi
oficerami mieszka� w opuszczonej karczmie. Oficer wszed� do �rodka, rzuci�
ordynansowi
trzy zaj�ce upolowane na wzg�rzach i siad� przy stole.
- Co zamierzasz czyni�? - Zieleniewskiego zapyta� podporucznik Kazimierz Lux.
- Co�cie wszyscy w takim strachu? - dziwi� si� Zieleniewski.
- Nie s�ysza�e� o ��daniach austriackich? - Lux stan�� obok zm�czonego
Zieleniewskiego i nala� mu wina do kubka. - W traktacie zapisano, aby je�cy
wojenni tak z
jednej, jak z drugiej strony oraz zak�adnicy wzi�ci lub dostawieni w czasie
wojny, kt�rzy
dot�d zwr�conymi nie byli, w przeci�gu dni czterdziestu od podpisania tego
traktatu oddani
zostali. Legiony Polskie rozwi�zane, a poniewa� sk�ada�y si� z Polak�w w niewol�
zabranych, aby tych jako je�c�w wojennych Austriakom wyda�.
- Niech tylko spr�buj� mnie w jak� niewol� sprzeda� - odgra�a� si� Zieleniewski.
- Wielu oficer�w ju� dymisje z�o�y�o i my�li o powrocie do kraju - powiedzia�
Lux.
- Gdzie jaki Austriak lub Prusak b�dzie s�u�by nasze wypomina�? Nie ma co
ucieka�.
Pok�j, dla Napoleona rzecz kr�tkotrwa�a, niczym dym nad ogniskiem. Zobaczymy, co
si�
stanie.
Pod koniec roku polskie legie zreorganizowano w trzy p�brygady po trzy
bataliony w
ka�dej. Zieleniewski wybra� t�, kt�r� w��czono do wojska francuskiego, gdy
starszyzna
wys�a�a deputacj�, �e nie chce s�u�y� dla W�och�w. Osiem dni po tym jak
p�brygada
otrzyma�a numer 113, przyszed� rozkaz, by p�brygada niezw�ocznie wsiad�a na
okr�ty i
pop�yn�a do Tulonu. Jeszcze w Livorno, gdzie sposobiono okr�ty do drogi,
wyp�acono
wojsku zaleg�y �o�d. Zieleniewski, jakby w przeczuciu k�opot�w, wyda� wszystko
na uciechy,
jakich m�ody m�czyzna potrzebuje. Akurat gdy zm�czony hulankami wybiera� si� na
przegl�d kwater swoich �o�nierzy, zobaczy� francuskiego pu�kownika zsiadaj�cego
z konia
przed kamienic�, w kt�rej mieszkali polscy oficerowie.
Zieleniewski zasalutowa� i ju� chcia� i�� dalej, gdy Francuz wyci�gn�� do niego
d�o�.
- Bernard, obejmuj� komend� 113 p�brygady - oznajmi�.
Zieleniewski stan�� zdumiony, a potem wskaza� pu�kownikowi drog� do kwater
wy�szych rang� oficer�w. Poszed� do swych podw�adnych. Tylko dw�ch by�o z jego
starego
plutonu, reszta by�a ma�o do�wiadczona. Po�owa z nich pochodzi�a ze �wie�ego
zaci�gu
ochotnik�w prosto z Polski. Stan�� przed stodo�� i zas�ucha� si� w cisz�, kt�ra
panowa�a w
pomieszczeniach. Cicho otworzy� wrota i zajrza� do �rodka. Wszyscy spali po
k�tach
pozawijani w koce. Bro� sta�a ustawiona w koz�y, ale z dala wida� by�o, �e nikt
jej dawno nie
czy�ci�.
Zieleniewski wyj�� pistolet, podsypa� prochu i nie �aduj�c kuli skierowa� luf� w
sufit.
Spokojnie nacisn�� spust. Huk wystrza�u obudzi� pluton. Zaspani, przecieraj�cy
oczy wojacy
pr�bowali chwyci� bro�, ekwipunek. W�r�d czterdziestu ludzi uwija� si�
Zieleniewski
wytr�caj�c im bro�, strasz�c ich swoim pa�aszem. W ko�cu dwaj weterani,
rozpoznaj�c gr�
porucznika, zebrali wok� siebie kilku ludzi z karabinami i na�o�onymi
bagnetami. Utworzyli
lu�n� tyralier�, kt�ra zaatakowa�a oficera.
- Baczno��! Zbi�rka! - krzykn�� Zieleniewski.
P� dnia ruga� swoich ludzi, musztrowa�, kaza� uporz�dkowa� rzeczy. Jakby tego
by�o
ma�o, w samo po�udnie wyprowadzi� ich na d�ugi marsz na okoliczne wzg�rza.
- Panie poruczniku, po co nam to? - dopytywa� si� Dobecki, jeden z wiarus�w.
- Wiesz ty, ofiaro, dok�d jedziemy? - warkn�� Zieleniewski.
Porucznik nie sko�czy� jeszcze trzydziestu lat, a weteran m�g� by� jego ojcem,
ale to
oficer dzi�ki sprytowi, do�wiadczeniu na polu walki wyci�ga� pluton z
najgorszych opresji.
Musia� mie� sz�sty zmys�, kt�ry zawsze wskazywa� mu dobr� drog� w czasie patrolu
i w
czasie ucieczki.
- Dok�d? - zapyta� Dobecki.
- Na San Domingo.
- O Bo�e, gdzie to?
- Na Morzu Karaibskim. To pierwsza wyspa, kt�r� odkry� Krzysztof Kolumb.
- A to co za jeden?
- Genue�czyk, kt�ry jako pierwszy dop�yn�� do Ameryki, tam gdzie nasz Ko�ciuszko
i
Pu�aski walczyli.
- Po co nas tam wysy�aj�? Za kar�?
Zieleniewski zamy�li� si�.
- Nie chcia�e� s�u�y� W�ochom ni Burbonom, tylko wybra�e� Francuza?
- Tak - Dobecki kiwn�� g�ow�.
- To walcz dla niego za oceanem - Zieleniewski rzuci� z�o�liwie. Jego samego
denerwowa�o to, �e p�yn�li na koniec �wiata, zamiast i�� na Prusy, Austri� i
Rosj�, �eby bi�
zaborc�w.
- A z kim b�dziemy walczy�? - Dobecki nie dawa� spokoju.
- Z powsta�cami murzy�skimi - ju� spokojnym tonem t�umaczy� Zieleniewski. -
Biedacy uwierzyli w has�a Rewolucji Francuskiej i zapragn�li odzyska� wolno��.
Wzniecili
powstanie i zdobyli ca�� wysp�, og�aszaj�c powstanie niepodleg�ego pa�stwa.
Najwa�niejszym z murzy�skich przyw�dc�w jest Franciszek Toussaint-Louverture,
wnuk
wodza Arrad�w z Konga. Pocz�tkowo walczy� po stronie Hiszpan�w, lecz gdy Francja
potwierdzi�a wolno�� Murzyn�w 4 lutego 1794 roku, wyr�n�� hiszpa�sk� za�og�
Marmelade i
ze stopniem genera�a brygady przeszed� na jej stron�. Drug� si�� s� Mulaci
dowodzeni przez
genera�a Rigaud. W lipcu 1801 roku og�osi� konstytucj� wyspy, sobie przyznaj�c
funkcj�
do�ywotniego generalnego gubernatora, z w�adz� jak Bonaparte we Francji.
Dobecki ci�ko stawia� kroki na kamienistej �cie�ce, ociera� spocone czo�o i w
ko�cu
powiedzia� to, co od dawna tkwi�o jak zadra w sercu Zieleniewskiego.
- My walczymy o wolno��, oni walcz�c wolno��, to czemu musimy ze sob� si� bi�?
Pluton dotar� na szczyt wzg�rza. Zieleniewski zarz�dzi� post�j. U�o�y� si� w
cieniu
drzewka oliwnego, a wok� niego usiedli �o�nierze. W milczeniu czekali na dobre
wyt�umaczenie.
Zieleniewski u�ama� ga��zk� z krzaka.
- Widzicie, jeste�my jak ten patyczek - odezwa� si�. - Napoleon nie wie, co z
nami
pocz��. Lwa tym nie ubije. W sam raz nadajemy si� do wyrzucenia. Gdyby�my
chcieli si�
sprzeciwi�, to nas z�amie, o tak - porucznik pokaza� jak. - Napoleon jest m�dry
i wie, �e je�li
zechce, to w nasze miejsce znajdzie ca�� ga��� albo i drzewo.
- I Francuzy nie potrafi� pokona� tego murzy�skiego Napoleona? - dziwi� si�
jeden z
�o�nierzy.
- Bonaparte wys�a� tam w�asnego szwagra, genera�a Wiktora Emanuela Leclerca -
opowiada� Zieleniewski. - Przygotowano flot� w sk�adzie ponad trzydziestu
liniowc�w,
wi�cej ni� dwudziestu fregat i korwet. Na wyspie sam Leclerc dowodzi� zaj�ciem 6
lutego
1802 roku Cap Francais. W tym te� miesi�cu oddzia�y francuskie zaj�y wi�kszo��
wa�nych
miast, ale nie zdo�ano rozbi� armii murzy�skiej. Toussaint-Louverture odm�wi�
z�o�enia
broni w zamian za przywr�cenie do s�u�by. Zaatakowano jego pozycje w g�rach, ale
bez
powodzenia. Dotychczasowe straty Francuz�w wynios�y oko�o pi�ciu tysi�cy
�o�nierzy.
Dodatkowo zacz�y dzia�a� lu�ne partie murzy�skie, nie uznaj�ce niczyjego
zwierzchnictwa.
W ko�cu uda�o si� z�apa� Toussaint-Louverture, kt�rego osadzono w cytadeli Joux.
Podobno
teraz znowu Murzyni podnosz� g�owy, chc� walczy�. S�ysza�em, �e w Pary�u
rozwa�ano
projekt wybicia wszystkich murzy�skich m�czyzn w wieku powy�ej 12 lat.
- To co mamy czyni�? - zapyta� m�ody �o�nierz, ry�y, z piegami.
- Jak si� nazywasz? - zapyta� go Zieleniewski.
- Olszanowski.
- Co b�dziesz robi� po wojnie?
- Jak B�g da, �e prze�yj�, to b�d� wiersze pisa�.
- Wiecie, Olszanowski, ty teraz pisz, p�ki mo�esz. Tam musisz walczy� i prze�y�,
�eby wr�ci�. Ile macie pieni�dzy?
�o�nierze zdziwili si� nag�� zmian� tematu. Wyj�li sakiewki i zacz�li liczy�.
- Dobecki, zabierz wszystko! - rozkaza� Zieleniewski.
Nikt nie oponowa� nie wiedz�c, o co chodzi porucznikowi. Ten przeliczy�
pieni�dze.
Odliczy� cz�� i schowa� do kieszeni munduru. Reszt� odda� Dobeckiemu.
- Kup w mie�cie lekkiego p��tna, w drodze uszyjemy z tego spodnie - rozkazywa�
oficer. - Zam�w u szewca dla ka�dego p�buty, po dwie koszule u krawca. Maj� to
zrobi�
migiem. To co wzi��em, p�jdzie na rusznikarza.
Kolejne dni pluton Zieleniewskiego sp�dza� na marszach i �wiczeniach
strzeleckich.
Porucznik nie wraca� na noc na oficersk� kwater�. Robi� wszystko