Lutz John - Seryjny
Szczegóły |
Tytuł |
Lutz John - Seryjny |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Lutz John - Seryjny PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Lutz John - Seryjny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Lutz John - Seryjny - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
John LUTZ
SERYJNY
Przełożył
Jarosław Skowroński
Prószyński i S-ka
Strona 3
Tytuł oryginału SERIAL
Copyright © 2011 by John Lutz
All rights reserved
Projekt okładki Anna Domasiewicz
Zdjęcie na okładce © Grischa Georgiew | Depositphotos.com
Redaktor prowadzący Adrian Markowski
Redakcja Wiesława Karaczewska
Korekta Małgorzata Denys
Łamanie Jacek Kucharski
ISBN 978-83-7839-416-7
Warszawa 2013
Wydawca
Prószyński Media Sp, z o.o.
02-697 Warszawa,
ul. Rzymowskiego 28
www, proszynski, pi
Druk i oprawa
Drukarnia TINTA
13-200 Działdowo,
ul. Żwirki i Wigury 22
Strona 4
Dla Barbary
Od wszystkich
Strona 5
CZĘŚĆ I
Gdybym ożyła raz jeszcze,
Całowałabym palce deszczu
I piłabym oczami odblaski
Każdego srebrzystego skosu...
Edna St. Vincent Millay, Odrodzenie
Wtem słyszę pisk bólu!
Królik już w sidła wpadł...
James Stephens, Sidła
Strona 6
1.
Millie Graff miała obolałe stopy. Była hostessą w
Mingles, nowej i popularnej restauracji przy Zachodniej
Czterdziestej Piątej, niedaleko Times Square. Przez
ostatnie pięć godzin nie miała chwili, by usiąść. Po pra-
cy czekał ją krótki spacer - raptem trzy przecznice - a
potem zejście długimi betonowymi schodami na peron
metra. W zatłoczonym wagonie pewnie ktoś nadepnie
jej na palce umęczonej stopy.
Nie narzekała jednak na pracę w Mingles. Zarabiała
na tyle dobrze, że już niedługo mogłaby się przenieść z
ciasnego mieszkanka w Village do czegoś większego,
może na Upper West Side. W pracy czuła się pewnie, a
istniała też wciąż szansa, że załapie się do jakiejś cho-
rus-line gdzieś na off-Broadwayu.
Taniec to była pierwsza miłość Millie. Właśnie dla-
tego przeniosła się do Nowego Jorku z rodzinnego mia-
steczka w New Jersey. Taniec i marzenia - to kochała
najbardziej.
9
Strona 7
Dbała o linię i wciąż wyglądała jak tancerka: smukła
szyja i tułów, mały biust, umięśnione nogi i ta eleganc-
ka gibkość w kostkach, przyciągająca męskie spojrze-
nia.
Rzeczywiście, gdy wbiegała po schodach swojego
domu, trzymając parujący pojemnik z jedzeniem kupio-
nym po drodze w pobliskich deli, jakiś mężczyzna prze-
chodzący obok posłał jej rozmarzone spojrzenie i pełen
nadziei uśmiech.
Prędzej mi włosy na dłoni wyrosną - pomyślała Mil-
lie, dość okrutnie, z czego zdała sobie sprawę z pewnym
żalem, gdy ramieniem otwierała drzwi do holu.
W windzie ani na korytarzu nikogo nie zauważyła.
Wyjmując klucze z torebki, znów poczuła, jak bardzo
jest zmęczona. Już samo uśmiechanie się przez siedem
godzin może człowieka wykończyć.
Otworzyła zamek, przekręciła wytartą mosiężną gał-
kę w drzwiach i weszła do środka.
Prawie nie zdążyła dostrzec, że dzieje się coś złego.
Nagle pojawił się przed nią ten mężczyzna; jakby wy-
rósł z podłogi.
Millie zaparło dech. Parujący pojemnik z kurzymi
skrzydełkami i brązowym ryżem upadł na ziemię i pękł.
Mężczyzna był tak blisko, że nie mogła objąć spoj-
rzeniem całej jego postaci, uchwycić rysów twarzy. W
pierwszej chwili zdawało jej się, że mężczyzna nie ma
10
Strona 8
koszuli, ale w ułamku sekundy dotarło do niej, że jest
kompletnie nagi. Owionął ją jego zapach z nutą potu,
poczuła ciepło ciała. Patrzyła na niego pod kątem suge-
rującym, że musi on mieć jakieś sześć stóp wzrostu.
Uśmiechnął się. To doprowadziło Millie, zawsze tro-
chę spłoszoną, do skurczu gardła. Oddychała z trudem.
- Znamy się - powiedział.
Ale ona go nie znała, w każdym razie nie bardzo.
- Mam dla ciebie prezent - powiedział.
Stała jak skamieniała, gdy przez głowę włożył jej
naszyjnik. Zrobił to delikatnie, żeby nie zepsuć fryzury.
Dostrzegła szybki ruch jego ręki gdzieś na dolnym
skraju pola widzenia. I nagły srebrzysty błysk. Ostrze!
Coś takiego...
Czuł podniecenie, widząc zmieszanie w jej oczach.
Najwyraźniej nie zrozumiała jeszcze, co się dzieje.
Ostrze sprawiło najpierw wrażenie chłodu, zanim ból
zagłuszył wszelkie inne odczucia.
Stał, podtrzymując ją, a jelita dziewczyny wiły się
wokół jego lewej ręki niby jakieś ciepłe węże. Pomy-
ślał, że to zdumiewające. Niewiarygodne. Wyraz twarzy
Millie Graff świadczył niezbicie, że i ona była zdumio-
na. Zrobiła wielkie oczy. Poczuł mocny puls erekcji.
11
Strona 9
Wiedział, że pomimo tak ciężkiej rany dziewczyna
wciąż żyje. Położył ją ostrożnie na podłodze, żeby nie
krwawiła zbyt mocno. Delikatnie oparł głowę Millie,
tak by - gdy tylko ocuci ją amoniakiem - mogła widzieć,
co jej robi. I zrozumieć, że to dopiero początek.
Strona 10
2.
- Czemu ludzie przy zdrowych zmysłach mają
oglądać takie rzeczy? - zapytał Quinn.
Ale sam dobrze wiedział.
Komisarz nowojorskiej policji Harley Renz nie po-
jawiłby się na scenie tak krwawej zbrodni, gdyby nie
uważał tego za naprawdę konieczne. Renz stał z tyłu,
dość daleko od tego wszystkiego, co leżało na podłodze.
W pokoju cuchnęło miedziowym odorem krwi.
Quinn od roku nie widział komisarza w tak poważ-
nym nastroju. Klasyczny niebieski garnitur Renza wy-
raźnie rozchodził się w szwach, świadcząc, że korzysta-
nie z drogiego krawca nie ma w przypadku niektórych
osób sensu. Różowe policzki wzdymały się nad kołnie-
rzykiem białej jedwabnej koszuli. Wygląd komisarza
coraz wyraźniej zdradzał jego prawdziwą naturę: Renz
był otyłym i skorumpowanym politykiem z cechami psa
gończego. Zdawał się jakąś kreaturą o niepohamowanym
13
Strona 11
apetycie - i tym razem pozory nie myliły.
- Spójrzcie na nią! - powiedział. - Jezu! Tylko
spójrzcie na nią!
To, czego żądał, nie było łatwe. Kobieta leżała na
plecach na zakrwawionym dywanie, z rękoma i nogami
szeroko rozrzuconymi, jakby się poddała i godziła na
wszystko, co mogłoby zakończyć ten horror. Quinn
wiedział, że koniec nie nadszedł szybko. Wyglądało na
to, że ścięgna w zagięciach rąk i pod kolanami zostały
przecięte, więc mogła tylko podrzucać kończynami.
Podbrzusze zaś zostało otwarte jakimś nożem. Małe
owalne przypieczenia skóry sugerowały przypalanie
papierosem. Z tułowia zwisały strzępy skóry - zdaje się,
że wycięto je nożem, a potem oderwano od ciała
szczypcami.
Quinnowi ta masakra wyglądała raczej na robotę
amatora, a nie kogoś obznajomionego z medycyną.
Mordercy chodziło przede wszystkim o zadanie bólu,
tortury.
Musiał to robić, kiedy jeszcze żyła.
Różowy zakrwawiony materiał, który wepchnięto jej
do gardła, okazał się majtkami ofiary. Elastyczny pasek
od tych majtek zawiązano ciasno wokół jej szyi.
Quinn spojrzał na Renza.
- Nift mówi, że ona wciąż żyła i że trwało to parę
godzin - powiedział Renz. - Zaczęło się od brzucha... -
Głos mu się lekko załamał. To nie było w jego stylu.
14
Strona 12
Quinn dopiero teraz zauważył gadatliwą i odpycha-
jącą obecność lekarza medycyny sądowej doktora Juliu-
sa Nifta. Stał pod ścianą z jakimś mundurowym poli-
cjantem i z detektywem w cywilnym ubraniu, ale z od-
znaką w skórzanym etui, zwisającą z kieszeni płaszcza.
Przy drzwiach wejściowych czekał jeszcze technik
kryminalistyczny w białym kombinezonie i rękawicz-
kach. Wszyscy ci ludzie zdawali się trzymać jak najda-
lej od Renza.
- To dlatego jest tak dużo krwi - pośpieszył z wyja-
śnieniami Nift. - Rany brzucha wyglądają strasznie, ale
ofiara niekoniecznie musiała zaraz umrzeć. Nawet w tej
sytuacji serce przez dłuższy czas pompuje krew. Jej
głowa zalatuje amoniakiem. Sprawca mógł używać
amoniaku jako soli trzeźwiących, kiedy tylko traciła
przytomność. Wszystko więc czuła.
Quinn usłyszał jakiś cichy syk i zdał sobie sprawę,
że to jego własny świszczący oddech. Przebywanie z
martwą kobietą w pokoju, gdzie rozegrało się tak wiel-
kie cierpienie, było jak zejście do jakichś katakumb, w
których pochowano świętego. Potem zrozumiał, skąd
przyszło mu do głowy takie skojarzenie.
Dostrzegł srebrną literę S na cienkim łańcuszku na
ciele ofiary. Pochylił się, by dokładniej obejrzeć naszyj-
nik.
- To zwykły szajs, możesz coś takiego znaleźć w
każdym sklepie z pamiątkami przy Times Square - po-
wiedział Renz.
15
Strona 13
- No tak, ale to też może być jakiś ślad - wyjaśnił
Quinn. Na odwrocie litery był malutki napis: „New
York” .
- Zauważyłem to - zbył go Renz. Pewnie kłamał.
Quinn wyprostował się i rozejrzał po pokoju. Mały
salonik był gustownie urządzony, z wiklinowymi sprzę-
tami i dużą wiklinową maską na ścianie. Po przeciwnej
stronie wisiała oprawiona reprodukcja Tancerki Degasa
z nadrukiem „MoMA” w rogu. W sumie wyposażenie
niezbyt kosztowne, ale też nie ubogie. Mieszkanko było
ciasne, a okolica - East Village - nie najlepsza.
Quinn zastanawiał się wciąż, czemu ta sprawa jest
tak ważna dla Renza. Nie wyglądało na to, żeby w grę
wchodziły duże pieniądze. Ta kobieta żyła przyzwoicie,
ale skromnie. A może istniały jakieś powody politycz-
ne? Może była kochanką kogoś ważnego?
Ale nie. Gdyby tak było, Renz pociągałby już za od-
powiednie sznurki. Tymczasem on wydawał się zaanga-
żowany w sprawę osobiście, emocjonalnie. Nie z powo-
du szczególnej brutalności tej zbrodni. W swojej karie-
rze naoglądał się dosyć przelanej krwi.
On...
Usłyszał Nifta:
- Z jej obecnego wyglądu trudno to odgadnąć, ale...
Uwaga - pomyślał Quinn, znając skłonność Nifta do
sprośnych uwag na temat zabitych kobiet.
16
Strona 14
- ...ale miała atletyczną budowę, szczególnie jak na
jej wiek... - Nift urwał, unikając wybuchu gniewu
Renza.
- Chcę ci pokazać coś jeszcze - powiedział Renz,
ignorując Nifta. Zaprowadził Quinna do małej łazienki.
Stała tam porcelitowa wanna na chwiejnych nóż-
kach, a na ścianie naprzeciwko zamontowano umywal-
kę. Całą łazienkę wyłożono białą i szarą glazurą. Białe
ręczniki, poplamione krwią, leżały porozrzucane na
podłodze i w wannie. Wanna i umywalka pomazane
były krwią w jakieś wzory, wyglądające na bazgrały
szaleńca.
- Ten skurwiel mył się tutaj po morderstwie - po-
wiedział Renz. - Ale jest coś jeszcze. - Wskazał na szaf-
kowe lustro, na którym ktoś, zapewne zabójca, namazał
krwią napis: „Philip Wharkin” .
- Ten morderca? - zapytał Quinn.
- Możliwe. Skurwysyn prowokuje nas, żebyśmy go
złapali. To się już wcześniej zdarzało. Może to jeden z
tych...
- Cholera wie.
Quinn zbliżył się do lustra i przyjrzał koślawym
czerwonym literom.
- Nie sądzę, żeby to był jeden z tamtych. Ten był
ostrożny. Napisał to palcem umoczonym we krwi, ale
wydaje się, że miał gumowe rękawiczki. Jeśli nie znaj-
dziemy czegoś nowego, trzeba to będzie uznać za
17
Strona 15
zbrodnię w afekcie, na tle seksualnym... może z zazdro-
ści. Niewykluczone, że ofiara utrzymywała jakieś kon-
takty z tym Philipem Wharkinem i sprawy potoczyły się
naprawdę źle.
- Ja też tak pomyślałem - powiedział Renz. - Jeśli
rzeczywiście go znała, dojdziemy do tego. Na pewno!
Quinn widział, jak napinają się mięśnie na szczękach
Renza. Nawet obwisłe policzki nie mogły tego przesło-
nić. Tak - to musiała być dla niego naprawdę ważna
sprawa. Może z jakichś powodów od jej rozwiązania
zależało, czy zachowa swoje nie całkiem uczciwie zdo-
byte stanowisko komisarza.
Wyszli z dusznej łazienki i wrócili do saloniku.
Technicy wciąż pracowali, korzystając z wolnej
przestrzeni, pozostawionej przez Renza i Quinna. Nift
na kolanach rozkładał swój czarny worek. Teraz ciało
miało czekać na odwiezienie do kostnicy.
Zwłoki obojętnie znosiły działania wokół. Jasnobłę-
kitne oczy dziewczyny, szeroko rozwarte z przerażenia,
wpatrywały się w jakiś odległy horyzont, który wszyscy
w swoim czasie zobaczą. Quinn poczuł ciarki na grzbie-
cie. Przed paroma godzinami to zakrwawione, okale-
czone ciało było pełną życia, może nawet piękną kobie-
tą.
- Ile lat mogła mieć?. - zapytał Nifta.
Ale odpowiedział mu Renz:
- Dwadzieścia trzy. Dokładnie.
- Co, macie dowód tożsamości? - spytał Quinn.
18
Strona 16
- Tak.
Renz pochylił się nad ciałem i uniósł je nieco, żeby
Quinn mógł zobaczyć plecy ofiary.
Jej barki i łopatki poznaczone były bliznami po opa-
rzeniach. Quinn miał podobne na prawym barku i
przedramionach.
- Tego nie zrobił jej morderca - powiedział Renz,
układając ciało w poprzednim położeniu.
Quinn przyjrzał się znów rysom ofiary, próbując so-
bie wyobrazić, jak wyglądałyby niewykrzywione prze-
rażeniem i bez krwawych plam.
Poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Potem zaczął
drżeć. Nie mógł tych drgawek opanować.
- Tak. To Millie Graff - powiedział Renz.
Strona 17
3.
Gdy ciało Millie Graff zostało już odwiezione do
kostnicy, Quinn i Renz ruszyli w przyjemnym letnim
deszczyku do oddalonej o parę przecznic restauracji,
która pomimo późnej pory była nadal otwarta. Usiedli w
gabinecie z tyłu. Byli jedynymi gośćmi. Starszy facet,
który wyszedł zza kontuaru, by podać im kawę, teraz
siedział na drugim końcu lokalu, koło drzwi i kasy.
Czytał gazetę. Był zgarbiony, jakby miał chory kręgo-
słup, a na jego nosie tkwiły okulary w grubych czarnych
oprawkach.
Renz zrobił nieszczęśliwą minę; nie cierpiał przyno-
sić ludziom złych nowin. Quinn sam się zdziwił, czując
współczucie dla Renza. Obaj szanowali się wzajemnie,
a właściwie swoje umiejętności. Trudno jednak powie-
dzieć, by byli przyjaciółmi. Renz był zaciekłym biuro-
kratycznym karierowiczem i lizusem, napędzanym am-
bicją nieskrępowaną żadnymi względami empatii czy
przyzwoitości. Do pozycji, którą zajmował, doszedł po
20
Strona 18
plecach wielu ludzi - i wciąż nie miał dość. W ogóle nie
zanosiło się na to, by kiedykolwiek zatrzymał się z wła-
snej woli. Quinn uważał Renza za wiecznie niezaspoko-
jonego socjopatę, który żeby dostać to, czego chciał,
gotów był powiedzieć i zrobić wszystko, wykorzystując
przy tym każdego. Renz natomiast sądził, że Quinnowi
brakuje realizmu życiowego.
- Nie widziałem Millie od prawie piętnastu lat -
odezwał się Quinn.
- Wyleczyła się, dorosła i została tancerką - powie-
dział Renz. - Oszczędzała pieniądze, żeby się przepro-
wadzić z New Jersey do Nowego Jorku. Chciała się
dostać do teatru. - Siorbnął kawy i zrobił taką minę,
jakby połknął truciznę. - Wiem to wszystko od jej sąsia-
dów. Pracowała niby w Dzielnicy Teatralnej, ale pilno-
wała stołów w restauracji. - Wzruszył ramionami.
- Show-biznes...
- Od jak dawna była w mieście? - spytał Quinn.
- Od pięciu miesięcy.
Quinn spojrzał za okno i wrócił w myślach do chwi-
li, gdy po raz pierwszy zobaczył Millie Graff. Miała na
zębach metalowy aparacik, krzyczała coś szeroko
otwartymi ustami i tłukła w zamknięte okno płonącego
samochodu.
Jechał wtedy Dziesiątą Aleją swoim prywatnym sa-
mochodem, już po służbie. W pewnej chwili natrafił na
uliczny korek, a gdzieś w oddali zobaczył słup dymu.
Wyskoczył z auta i pobiegł w tym kierunku. Gdy
21
Strona 19
przedarł się przez tłum gapiów, zobaczył, że jakiś mały
suv leży na dachu, ale trochę ukośnie, bo z jednej strony
opierał się o krawężnik. Płonął.
Na domiar złego z wozu wypływało paliwo. Tłum
cofnął się, zdając sobie sprawę, że w każdej chwili mo-
że dojść do wybuchu. Ludzie bali się, a jednocześnie
ciekawość nie pozwalała im odejść dalej. Kobieta pro-
wadząca samochód leżała w samochodzie pod dziwnym
kątem. Quinn pomyślał, że musiała sobie złamać kark.
Dziewczynką przyciskającą twarz do szyby była
ośmioletnia Millie Graff. Udało jej się najwidoczniej
odpiąć pas i próbowała się wydostać z samochodu, ale
drzwi się zablokowały.
Quinn ruszył do wozu i nagle poczuł, że ktoś chwyta
go za rękaw koszuli. Jakiś krępy mężczyzna z oczami
wytrzeszczonymi ze strachu próbował go zatrzymać:
„Człowieku, to zaraz wybuchnie! - krzyczał do Quinna.
- Czuć benzynę. Nie możesz tam iść!”.
Dopiero gdy Quinn wyciągnął z kabury duży poli-
cyjny rewolwer, facet go puścił i cofnął się. Quinn do-
strzegł przy sklepowym oknie niebieski mundur. Jakiś
młody policjant stał tam, przyciśnięty plecami do ścia-
ny. Quinn pomachał do niego, żeby podszedł i pomógł
mu. Ale ten człowiek nawet się nie ruszył. Nowojorski
gliniarz sparaliżowany strachem.
Nie zważając na nic, Quinn podbiegł do suva i zaczął
walić kolbą rewolweru w szybę. Trzymał przy tym mocno
22
Strona 20
bębenek na pustej komorze nabojowej, żeby broń nie
wypaliła przypadkowo. Dziewczynka przywarła dłońmi
do szyby, więc dał jej znak, żeby się cofnęła.
Zrobiła, co kazał, a seria uderzeń rewolwerem - naj-
mocniejszych, na jakie mógł się zdobyć - rozbiła szkło.
Szyba nie wypadła całkowicie, ale otwór był na tyle
duży, że mógł rękami wyciągać odłamki szkła. Ściągnął
koszulę i owinął nią dłonie, by choć trochę zabezpie-
czyć się przed skaleczeniem.
Ogień dosięgnął już dziewczynki. Zaczęła krzyczeć,
próbując gołymi rękami dusić płomienie. Quinn widział,
jak ogień obejmuje plecy jej bluzy, sięgając niemal do
włosów.
Ten widok dał mu siłę, której sam się po sobie nie
spodziewał. Wyrwał z drzwi resztki szyby.
Sięgnął do środka samochodu, chwycił ramię dziew-
czynki i wyciągnął ją z wozu. Ból uświadomił mu, że
płomienie ogarnęły i jego. Palili się oboje.
I wtedy Quinn spojrzał w głąb samochodu. Ani ból,
ani strach nie przesłoniły mu malutkiej twarzyczki i
machających rączek niemowlęcia, przypiętego do dzie-
cięcego fotelika na tylnym siedzeniu.
Widząc, że na jezdni wokół niego pali się coraz wię-
cej benzyny, wziął dziewczynkę na ramię i przebiegł na
drugą stronę ulicy. Oddał ją w wyciągnięte ręce tłumu.
Klepano go po ciele, żeby zdusić płomienie, ktoś zarzu-
cił mu na plecy koszulę.
23