Lorentz Iny - Narządnica 03 - Testament Narządnicy

Szczegóły
Tytuł Lorentz Iny - Narządnica 03 - Testament Narządnicy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Lorentz Iny - Narządnica 03 - Testament Narządnicy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Lorentz Iny - Narządnica 03 - Testament Narządnicy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Lorentz Iny - Narządnica 03 - Testament Narządnicy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Lorentz Iny Testament Nierządnicy 1 Strona 2 CZĘŚĆ PIERWSZA SUprowadzenie R 2 Strona 3 1 W uszach Marii grzmiały krzyki wojowników i pełne paniki rżenie koni, a nad polem bitwy niósł się grzmot husyckich kolubryn, które pustoszyły szeregi niemieckich żołnierzy, siejąc śmierć i zniszczenie. Widziała, jak S czeska piechota w niebieskich kaftanach i z małymi kapeluszami ozdobio- nymi piórkiem niczym fala powodzi zalewa armię cesarską zakutą w cięż- kie zbroje. Napastnicy chronieni byli co prawda jedynie skórzanymi pance- rzami i niewielkimi, okrągłymi tarczami, wydawało się jednak, że jest ich R nieskończenie wiele. Nad ich głowami połyskiwały ostrza berdyszy i kolce morgensternów. Nagle usłyszała głos Michała, który wzywał żołnierzy do oporu. Mimo to w niektórych miejscach formacja Niemców zaczynała się rozpadać, a ich szeregi kruszyć jak czerstwy bochen chleba, który rozdrab- nia się w rękach, żeby nakarmić świnie. W tym momencie pojęła, że cesarz Zygmunt wysłał swoich poddanych na pewną zgubę. Westchnęła i mocniej przytuliła do siebie Trudi. Wtem jeden z uciekających rycerzy wpadł prosto na nią. Miał podnie- sioną przyłbicę i rozpoznała w nim Falko von Hettenheima. Zatrzymał się przed nią i kciukiem wskazał na Michała. Mąż Marii został otoczony gro- madą czeskich powstańców. -Tym razem twój mężuś zginie za cesarza. Zaraz zdechnie i nic więcej nie uchroni cię przed moją zemstą! Maria napięła mięśnie i pod fałdą spódnicy wymacała sztylet, chociaż w porównaniu z rycerskim mieczem taka broń była niczym igiełka. Falko von Hettenheim podniósł ostrze, by uderzyć, powstrzymał się jednak i zaśmiał. 3 Strona 4 -Szybka śmierć byłaby dla ciebie zbyt łagodną karą, kurwo. Zostaniesz żywa i będziesz umierać tysiąckrotnie! Opancerzoną prawicę wyciągnął w kierunku Trudi, wyrwał Marii dziec- ko i, zanosząc się szyderczym śmiechem, odszedł. Maria krzyknęła roz- paczliwie i chciała za nim biec, żeby ratować córkę. W tym samym mo- mencie ktoś złapał ją za ramię i mocno potrząsnął. -Obudźcie się, pani! Maria wyrwała się ze snu i otworzyła oczy. Nie było żadnego Falko von Hettenheima, żadnych Czechów i żadnych niemieckich rycerzy, jedynie spokojny zielony brzeg i powoli płynąca woda. Ona sama znajdowała się na wąskiej tratwie ciągniętej przez dwa gniade konie i widziała teraz stoją- cych przed nią Anię i Michasia. Oboje patrzyli na nią zaniepokojeni. — Co się stało? Jesteście chore? — spytał chłopak. - Nie, wszystko w porządku. Zasnęłam na chwilę i miałam zły sen. Podniosła się, ale potrzebowała pomocy pokojówki, żeby pewnie stanąć na nogach. - Złe sny niedobre. - Ania nauczyła się już płynnie wysławiać, kiedy S jednak coś ją denerwowało, zaczynała się zacinać jak dawniej. Maria uśmiechnęła się do niej, żeby ją uspokoić, i podeszła do krawędzi tratwy. Obserwując zielony las na błoniach, który w tym miejscu wrastał niemal w rzekę, zmuszając konie do brodzenia po wodzie, myślami powró- R ciła do snu. Tak intensywnie go przeżyła, że wydawało jej się, jakby ciągle czuła w nozdrzach proch wystrzałów. Dziwiło ją to, ponieważ zarówno Mi- chał, jak i ona cali i zdrowi wrócili z czeskiej zawieruchy. Nie istniało też niebezpieczeństwo, że znowu będą musieli wyruszyć na wojnę. Zdrajca Falko von Hettenheim został ukarany przez same niebiosa, a jej mąż prze- bywał w Kibitzstein, majątku, który otrzymał w lenno od cesarza Zygmun- ta. Ona zaś postanowiła, że odwiedzi przyjaciółkę Hiltrud w jej chłopskiej zagrodzie niedaleko Rheinsobern. Z chęcią odłożyłaby wizytę na początek wiosny, żeby nie wracać w cza- sie zimnej, burzowej jesieni, ale ku swojej i Michała radości stwierdziła, że znowu jest w ciąży. Chciała jednak osobiście odwieźć chrześniaka męża, Michasia, do domu, ponieważ Hiltrud od ponad dwóch lat nie widziała swojego pierworodnego syna. Bez pomocy tego chłopca oboje z Michałem zginęliby niechybnie. Maria była z całego serca wdzięczna przyjaciółce, że oddała jej syna podczas owej ucieczki z Palatynatu, chociaż sama nie była do tego przekonana. 4 Strona 5 Teraz Hiltrud będzie musiała przyznać, że Maria miała rację, ruszając na poszukiwania męża. To samo będą musieli zrobić inni, przede wszyst- kim palatyn Ludwik, który po rzekomej śmierci jej męża chciał ją znów wydać za mąż. Cały czas, kiedy Falko von Hettenheim twierdził, że Michał został zabity przez husytów, ona była pewna, że to kłamstwo. Wiedziała, że rycerz zazdrościł ukochanemu awansu, dlatego podejrzewała, że zostawił Michała rannego w czeskich lasach, żeby ten skończył okrutnie w husyckiej niewoli. Wiedziona tym przeczuciem wyruszyła na wschód i miała rację. Dzięki pomocy przyjaznych Czechów Michał przeżył. W końcu nawet uda- ło im się wspólnie przekazać cesarzowi wiadomość od wiernej czeskiej szlachty. - Coś taka zamyślona dzisiaj? - Ania spojrzała na Marię zdziwiona, po- nieważ zazwyczaj jej pani i przyjaciółka była opanowana i uważna. To za- myślenie musiało mieć związek z ciążą. Dziewczyna wiedziała, że tym ra- zem państwo mają nadzieję na syna, który mógłby odziedziczyć lenna Mi- chała. Trudi była ich córką, ale córka wyjdzie przecież kiedyś za rycerza i zosta- S nie panią na jego zamku. Cesarz uczynił ją co prawda spadkobierczynią, ale nawet wtedy w Kibitzstein nie pozostałby żaden Adler, tylko ktoś o innym nazwisku rodowym. — Przyganiał kocioł garnkowi — zażartowała Maria, ponieważ R Ania nagle również się zamyśliła i pustym wzrokiem patrzyła przed siebie. Poprosiła dziewczynę, żeby przygotowała jej trochę wina rozcieńczonego wodą. Kiedy pokojówka szukała kubka, który spadł ze skrzynki służącej za stół i potoczył się po pokładzie, Maria próbowała odpędzić mroczne przeczucia. Fakt, że śniła akurat o niegodnym mordercy i zdrajcy Falko, odebrała jako zły omen. Żeby odpędzić od siebie senne obrazy, zajęła myśli podróżą do Rhein- sobern. Gorączkowo wyczekiwała spotkania z przyjaciółką, z którą, odkąd skończyła siedemnaście lat aż do tamtej przygody w Czechach, nigdy nie rozstawała się na długo. Wtedy, ponad piętnaście lat temu, Hiltrud uratowa- ła jej życie, później jak społeczne wyrzutki, będąc nierządnicami, wędro- wały od jarmarku do jarmarku i musiały sprzedawać ciała, żeby przeżyć. Kiedy po pięciu latach ich los się odmienił, Hiltrud została szanowaną wol- ną chłopką, a Maria żoną dowódcy straży, którego po krwawej bitwie ce- sarz mianował wolnym rycerzem Rzeszy. Ten natychmiastowy awans spo- 5 Strona 6 łeczny wydał się Marii za szybki. W głowie kręciło jej się na myśl o tym, jakie obowiązki i prawa wiążą się z jej nowym stanem. Zastanawiała się, co ojciec powiedziałby na to wszystko. Kiedy miała siedemnaście lat, ojciec za największe szczęście uważał możliwość wyda- nia córki za pochodzącego z nieprawego łoża, pozbawionego majątku syna hrabiego. Ale ten okazał się tak samo bezdusznym łajdakiem jak Falko von Hettenheim, a jego intrygi sprawiły, że nie znalazła się w odświętnie przy- strojonym łożu małżeńskim, lecz została oskarżona o nierząd i skazana. Ciężko ranną wygnano ją z miasta, a w tym samym czasie narzeczony po- zbawił majątku jej ojca. Przeżyła, bo była przekonana, że kiedyś zemści się na tym złoczyńcy. Udało jej się. Wykorzystała protest prostytutek, które przyjechały na sobór do Konstancji i skarżyły się na sytuację w mieście, i zmusiła cesarza Zyg- munta, żeby ją oczyścił z oskarżeń i piętna grzechu. Nikt nie wiedział, co zrobić z nierządnicą, którą ponownie uznano za dziewicę, wydano ją więc za przyjaciela z dzieciństwa. Był to Michał i wbrew jej wszelkim oczeki- waniom spotkało ją z nim ogromne szczęście. S - Nie wiem, Mario, jak to jest z tym garnkiem i kociołkiem, ale za dużo myślisz. To niedobrze dla maleństwa, które nosisz w łonie. Po tym, co przeżyły w niewoli u husytów, Ania nie mogła przyzwyczaić się do tego, żeby zwracać się do przyjaciółki jak do pani na zamku i mał- R żonki rycerza. Ale Maria tego od niej nie wymagała. Zaśmiała się cicho. — Mówisz tak, jakbyś urodziła całą gromadkę dzieci! Ania właśnie skończyła piętnaście lat i ciągle jeszcze była bardzo szczu- pła. Mimo to zdążyła nabrać wielu doświadczeń z płcią przeciwną, chociaż nie do końca z własnej woli. - Nie urodziłam, ale wiem, że to niedobrze rozmyślać tak długo. Po- winniśmy byli zabrać Trudi. Wybiłaby ci z głowy bzdury. Nagle Maria poczuła, że do oczu napływają jej zły. Tęskniła za swoją córeczką, z którą podróżowała przez Czechy. Michał jednak tak długo mu- siał z niej rezygnować, że dziewczynka została z ojcem. Popatrzyła na Anię umęczonym wzrokiem. Nie martw się o mnie. Większość kobiet w ciąży ma swoje humorki. Idziemy o zakład, że najpóźniej za godzinę znowu będę się śmiać? Mam nadzieję! — Młoda Czeszka nie wierzyła do końca w tak nagłe zmiany nastrojów swojej pani, ponieważ Maria sprawiała wrażenie tak zmartwionej, jakby coś złego ją spotkało. Myślała wcześniej, że przyjaciół- 6 Strona 7 ka ucieszy się na widok miejsca, w którym tak długo mieszkała. Im jednak bliżej były Rheinsobern, tym Maria bardziej pochmurniała. Kiedy Ania po- szła na rufę tratwy, żeby napełnić kubek dla Marii, powiedziała do Micha- sia. - Mam nadzieję, że twojej mamie uda się pocieszyć panią. Nie podoba mi się, kiedy ma taki nastrój. Michaś przytaknął, chociaż wcale jej nie słuchał. Wszedł już w okres dojrzewania i nagle poczuł w sobie tęsknoty, które przed rokiem były mu zupełnie obce. Wyobrażał sobie, jak rozbiera Anię z tej grzecznej szarej sukni i robi z nią rzeczy, których nie ośmieliłby się wspomnieć nawet na spowiedzi. Mama zawsze wiedziała, jak postępować z humorami pani Marii. Nie myśl, że wcześniej ich nie miała. Pani potrafi być bardziej uparta niż osioł, a jak sobie coś ubzdura, nie odpuści, póki nie osiągnie celu. Na twoim miejscu dałbym sobie spokój. Martwię się - powtórzyła Ania i parsknęła rozczarowana, ponieważ Mi- chaś najwyraźniej nie traktował jej obaw poważnie. S Kiedy odchodziła, chłopiec wyciągnął rękę i dotknął jej pośladka. W tym samym momencie dziewczyna odwróciła się błyskawicznie i wymie- rzyła mu policzek, który można było chyba usłyszeć na drugim brzegu. Mi- chaś stracił równowagę, usiadł na pokładzie i ogłupiały gapił się na Anię. R Dziewczyna stała nad nim i spoglądała na niego rozgniewanymi oczami. Nigdy więcej tego nie rób! — ostrzegła go. Nie udawaj świętoszki. Już ja wiem, że byłaś z mężczyzną. - Ze wstydu i złości Michasiowi łzy napłynęły do oczu. Po chwili poczuł ból, ponieważ dziewczyna znowu go uderzyła, zostawiając ślady na policzku. Nie z własnej woli, a takiego jak ty na pewno nigdy do siebie nie do- puszczę. Jak zrobisz to jeszcze raz, poskarżę się pani Marii. Michaś schował głowę w ramionach, bo jeśli chodzi o te rzeczy, Maria była bezwzględna. Sama była ofiarą gwałtu i z całego serca nienawidziła mężczyzn, którzy zmuszali kobiety do uległości. Tymczasem Michaś nie chciał skrzywdzić Ani, jedynie się z nią przekomarzał. Chociaż, oczywi- ście, marzył o tym, że kiedyś przyjdzie do niego w nocy, żeby mógł udo- wodnić jej swoją męskość. - Dlatego musisz tak mocno bić? Przecież niczego od ciebie nie chcę. Wstał, odwrócił się do niej plecami i dołączył do szyprów. Trzech z nich pilnowało liny i wspomagało konie, odpychając tratwę długimi kijami 7 Strona 8 od mielizny, czwarty zaś stał przy sterze i utrzymywał odpowiedni kurs, żeby konie mogły utrzymać tempo. Cała czwórka była świadkiem incyden- tu, a teraz, śmiejąc się, doradzili Michasiowi, żeby nic sobie z tego nie ro- bił. Jeden pocieszająco poklepał chłopaka po ramieniu. - Wiesz, mój chłopcze, w nocy wszystkie koty są szare. Wtedy czło- wiekowi jest wszystko jedno, czy kobieta, na której leży, jest stara czy młoda. Najważniejsze, żeby zatopić swoją najlepszą część ciała w ciepłą kobitkę. W najbliższej miejscowości mieszka czysta prostytutka. Z chęcią pokażę takiemu porządnemu chłopakowi jak ty, jak ma się posługiwać swoją dźwignią. Jak chcesz, możemy cię do niej zaprowadzić? - Nie, dziękuję! - Michaś potrząsnął głową, a szyprowie znowu zaczęli się śmiać. Chętnie by z nimi poszedł, ale wspomniana miejscowość leżała za blisko Rheinsobern, obawiał się więc, że w domu dowiedzą się o jego wy cieczce. Ojciec pewnie by machnął na całą sprawę ręką, ale matce przez jakiś S czas nie mógłby się pokazać na oczy. Do strachu, że będą plotkować w domu, doszły jeszcze obawy, że ośmieszy się przed prostytutką. Jedyną osobą, która nie usłyszała słów Ani i komentarzy szyprów, była R Maria - ponownie zatopiona w rozmyślaniach. Myślała o Falko von Het- tenheimie i miała wrażenie, że nawet ze strony umarłego grozi jej niebez- pieczeństwo. 2 Wczasach, kiedy Maria była jeszcze tylko żoną kasztelana, często od- wiedzała leżące w sąsiedztwie grody rycerskie i znała każdy kamień wokół Rheinsobern w promieniu jednego dnia drogi. Mimo to czuła się teraz, jak- by jechała przez obcą, ba, nawet egzotyczną krainę. Położyła dłoń na lekko zaokrąglonym brzuchu i wsłuchała się w siebie, żeby uchwycić nowe, roz- wijające się w niej życie. Czy to naprawdę z powodu ciąży tak dziwnie się zachowywała? Przy Trudi nic takiego nie odczuwała, chociaż wtedy miała więcej problemów na głowie, zdecydowanie za dużo jak na jednego czło- wieka. Przecież jej męża uznano za nieżywego, a nowy kasztelan Rheinso- bern chciał ją pozbawić majątku. Teraz była właściwie szczęśliwa. Pomy- ślała, że to pewnie niechęć do Sobernburga i wspomnienia wszystkich tam- tejszych wydarzeń wywołały w niej zły nastrój. 8 Strona 9 - Powinnam była być mądrzejsza i poczekać z podróżą do narodzin dziecka. Równie dobrze Michaś mógł sam pojechać do Rheinsobern - po- wiedziała jakby do siebie, ale Ania gorliwie pokiwała głową. Wiedziała jednak, że nie mogła postąpić inaczej. Po prostu musi wy- trzymać tę podróż i spróbować w optymistycznym nastroju doczekać końca ciepłego, późno letniego dnia. Wtem ktoś pociągnął ją za rękaw. Podniosła głowę i zobaczyła, że Mi- chaś w zdenerwowaniu pokazuje na coś na przedzie. - Spójrzcie tam, Mario! Już z tej odległości rozpoznaję wieże kościoła w Rheinsobern. Tam pod główną wieżą zamku Sobernburg! Maria wstała i także ujrzała miasto. Jeśli jeszcze przez dwie godziny utrzyma się dzień, dotrą do portu, a tuż przed zmrokiem także do zagrody Hiltrud. Z ulgą skinęła Michasiowi, po czym zwróciła się do właściciela tratwy. Hej, panie szyper, czy te chabety nie mogą iść nieco szybciej? Chcia- łabym jeszcze dziś dotrzeć do Rheinsobern. Zobaczę, co da się zrobić, pani. Przewoźnik nas przeklnie, jeśli będzie S musiał smagać konie pejczami. Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, szyper kiwnął na knechta. Te, Stefan, pani życzy sobie jeszcze dziś dojechać do Rheinsobern! Pani może sobie rozkazywać, ale ja będę się potem użerał z dwoma wy- R kończonymi końmi, z których przez następny dzień nie będzie żadnego po- żytku. - To był stały element gry szyprów i przewoźników, o czym jednak Maria nie mogła wiedzieć. Nic za darmo! Powiedz, ile stracisz na jutrzejszym dniu, a ja ci wszyst- ko wynagrodzę. Słyszysz? Pani daje sowity napiwek. Szyper zmierzył Marię wzrokiem, ponieważ wielokrotnie już wcześniej podróżni obiecywali wysokie sumy, a przybywszy do celu, odmawiali za- płaty. Maria pojęła, że musi utrzymać mężczyzn w dobrym nastroju, toteż rzuciła po kilka monet. Nawet jeden fenig nie wpadł do rzeki, chociaż przewoźnik jechał konno w pewnej odległości od barki. Złapał pieniądze, przygryzł ich brzegi i uśmiechnął się z satysfakcją. - Wio! Pani chce dziś spać w grodzie. Zwierzęta silniej naparły na uprząż i tratwa wyraźnie przyspieszyła. Oprócz szypra i jego pomocników na pokładzie była Maria, Ania i Michaś oraz dwóch uzbrojonych żołnierzy przydzielonych Marii do ochrony przez 9 Strona 10 Michała, tratwa leżała więc płytko na wodzie i dlatego ich konie szybko do- goniły głęboko zanurzoną barkę. Ciągnące ją zwierzęta wyraźnie miały trudności, tymczasem znajdujący się na niej podróżni nie zamierzali prze- puścić szybszej tratwy. Hojny napiwek i nadzieja na jeszcze większy za- chęciły jednak szypra Marii do działania. Skierował swoją łódź na główny nurt Renu, żeby odsunąć się od tamtych, po czym jego pomocnicy podnieśli liny drągami, podczas gdy przewoźnik wykorzystał to, że na brzegu nie ro- sły żadne wierzby i olchy i minął konie barki. Kapitan barki zaczął kląć jak szewc, ponieważ musiał zgiąć się w pas, żeby podnoszona drągami lina nie zrzuciła go ze statku. - Zleję cię za to dziś wieczorem na kwaśne jabłko! - zagroził szyprowi Marii. Ten odpowiedział mu sprośnym przekleństwem, Maria jednak rzuciła mężczyznom na wyprzedzonej barce kilka drobnych monet. - Lepiej wypijcie po kubku wina za moje zdrowie! Zostawili za sobą mocno obciążoną łódź. Szyper zwrócił się do Marii wyraźnie zadowolony. S - Teraz na czas dotrzemy do Rheinsobern. Mamy tam na was pocze- kać? Maria nie chciała długo zabawić u Hiltrud, ale stwierdziła, że szyper i jego ludzie będą jednak niezadowoleni z bezczynnego łażenia po mie- R ście przez dwa lub trzy tygodnie. Pozwalam ci, żebyś zabrał nowych pasażerów lub ładunki. Ale jeśli w ciągu miesiąca wrócisz do Rheinsobern, daj mi znać. W tym czasie mam zamiar popłynąć w dół Renu. Ma się rozumieć! Szyper zaczął się zastanawiać, jak ma zorganizować sobie pracę, żeby w odpowiednim momencie być na miejscu. Pani okazała się równie uprzejma co hojna i wolał takich pasażerów niż użeranie się z ciężkimi skrzyniami i beczkami. Mineli ostatnią miejscowość przed Rheinsobern, po czym po drugiej stronie wysokiego brzegu na wysokości pasma górskiego ujrzeli strzelające w niebo wieże. Widok miasta, w którym spędziła prawie dziesięć lat, wy- wołał w Marii mieszane uczucia, podczas gdy Michaś nie mógł się docze- kać, żeby zejść na ląd. Niemal palił się z niecierpliwości, żeby zobaczyć rodziców i rodzeństwo, pokazać im wytworne stroje, które teraz nosił. Ja- snozielone rajtuzy ciasno przylegały do nóg, a czerwoną kamizelkę uszyto 10 Strona 11 z dobrego materiału i ozdobiono wytwornymi haftami. Najbardziej był jed- nak dumny z miękkich butów z dużymi czubkami oraz z czerwonego beretu przystrojonego prawdziwym piórkiem czapli, który mógłby zdobić głowę jakiegoś szlachcica. Ania przekomarzała się z nim z powodu tak barwnego stroju, ponieważ ona w surowej sukni wyglądała przy nim jak cień. W przeciwieństwie do reszty dam z wyższych sfer Maria pozwalała jej na noszenie bardziej wy- zywających kolorów, ale od wszelkiej biżuterii i błyskotek dziewczyna wo- lała skromny ubiór pokojówki. Mogło to mieć związek z okrucieństwem, jakiego doświadczyła — tylko ona z całej rodzinnej wioski ocalała po na- padzie husytów i tylko troskliwej opiece Marii zawdzięczała życie. Na podróż Maria ubrała się jak najwygodniej. Miała na sobie szeroką niebieską suknię, do tego gorset w kolorze wina, a przed chłodem nocy chroniła się wełnianą narzutą wydzierganą przez swoją czeską zarządczynię Zdenkę. Na głowę włożyła słomiany kapelusz. Kobiety w jej nowej ojczyź- nie nosiły takie podczas winobrania. Lepiej chronił przed słońcem niż te wszystkie czepki z woalkami, które były stosowne dla żony wolnego ryce- S rza Rzeszy. Krótko przed zmrokiem dotarli do niewielkiego portu. Przewoźnik tak prowadził konie, że niesiona rozpędem barka zatrzymała się dopiero przed drewnianym pomostem. Owinięto wówczas linę wokół grubego pala, a gdy R cumowano tratwę przy brzegu, przewoźnik zsiadł z konia i ukłonił się Ma- rii. - Moje gniade dobrze dziś ciągnęły. Nie sądzicie, pani? Maria od razu zrozumiała, o co chodziło - znów miała otworzyć sakiew- kę. Tak też uczyniła i położyła mężczyźnie na dłoń garść monet. - Kup koniom porządną porcję owsa. Zasłużyły sobie. Przewoźnik zerknął na pieniądze i stwierdził, że już te mniejsze monety starczą na owies, dobry posiłek i kubek wybornego wina. Jeszcze kilka takich napiwków i będzie mógł kupić sobie własnego konia. Wtedy nie bę- dzie musiał pracować dla innych za psią zapłatę. Niżej pochylił się przed panią. - Jesteście bardzo hojna, pani! Moje konie się ucieszą. Maria skinęła mu z uśmiechem i zeszła na ląd. Michaś stwierdził, że Ania zajmie się bagażami i podążył za panią. - Jak myślicie, idziemy od razu do moich rodziców czy nocujemy w go spodzie? 11 Strona 12 Maria sceptycznym wzrokiem popatrzyła na portową oberżę. - Wolałabym tu nie spać. Poza tym nie mogę się doczekać, kiedy zoba czę twoich rodziców. Odstraszały ją nie tylko wrzaski szyperskich parobków. Nadreńskie bło- nia były bagniste, roiło się tam od much i komarów. Poza tym wyraźnie by- ło widać, że nie sprosta jej wymaganiom. Maria doskonale wiedziała, że szlachta i bogaci kupcy woleli pokonać jeszcze półgodzinną trasę, żeby no- cować w wygodnych zajazdach Rheinsobern niż spać w porcie. Dlatego też w okolicznych knajpach czekało na klientów zazwyczaj kilku tragarzy ofe- rujących swoje lektyki. Również i tym razem paru podbiegło do podróż- nych i proponowało swoje usługi. Zerknąwszy na słońce, które w połowie zniknęło już za pagórkami po drugiej stronie rzeki, Maria odesłała tragarzy. - Uda nam się dotrzeć do zagrody Hiltrud jeszcze przed zmrokiem. Aniu, ty idziesz z nami. Gereon, Dieter, wy zajmiecie się bagażem. Odwróciła się do obu żołnierzy plecami i ruszyła przed siebie, nie dając S im nawet okazji do skargi na to niekorzystne w ich mniemaniu zlecenie. Michaś pobiegł przodem, a Ania otworzyła jedną ze skrzyń, żeby wyjąć przedmioty, które uznała za niezbędne. Dieter, duży ociężały mężczyzna o kanciastej twarzy, który zdaniem R Ani należał raczej do ludzi poczciwych i łatwowiernych, skinął na dwóch parobków z oberży. - Hej, chłopcy, zanieście te skrzynie na podwórze i przygotujcie nam na jutro rano furmankę. Słudzy popatrzyli na herb przedstawiający czajkę na kamieniu i usłużnie wykonali rozkaz. Herb ten widniał na piersiach obu żołnierzy. Nie należało co prawda liczyć na dobry napiwek od żołnierzy, ale jeśli się ich nie słucha- ło, można było zebrać cięgi. 3 Maria szła coraz szybciej. Wkrótce wyprzedziła Michasia i to teraz on musiał się starać dotrzymać jej kroku. Najpierw szła drogą do Rheinsobern, po czym skręciła w prawo na wąską ścieżynę prowadzącą między pustymi po żniwach polami uprawnymi i po niecałych trzydziestu minutach dotarła do kilku chłopskich zagród położonych wystarczająco blisko siebie, by mogły uchodzić za wioskę. Największa i najładniejsza zagroda należała do 12 Strona 13 Hiltrud. Maria zastanawiała się, jak przyjaciółka zareaguje na jej niespo- dziewaną wizytę, kiedy ta właśnie wyszła przed dom z kubłem pełnym resztek jedzenia i podeszła do świńskiego koryta. Kiedy spostrzegła Marię i Michasia, stanęła oniemiała. Wiadro wypadło jej z rąk i cała jego zawartość rozlała się po starannie pozamiatanym podwórku. Najwyraźniej nie zauwa- żyła tego, ponieważ kilka razy otworzyła i zamknęła usta, po czym wydała z siebie zduszony okrzyk i wybiegła naprzeciw przybyszom. - Mario! To naprawdę ty? Żyjesz! - Hiltrud objęła przyjaciółkę i cało wała ją gorąco, nie mogąc pohamować łez, które strumieniami płynęły jej po policzkach. Oczy Marii również zwilgotniały. Cudownie znowu cię widzieć. Ciałem Hiltrud potrząsały silne łkania. - Nie przysłałaś żadnej wiadomości, byłam więc niemal pewna, że nie żyjesz. Mój Boże, ile razy płakałam za tobą. I za Michasiem! Popatrzyła na syna. Wyjechał jako chłopiec, a powrócił jako młodzie- niec z pierwszymi oznakami zarostu nad górną wargą. Uwolniła nieco z S uścisku przyjaciółkę i przytuliła Michasia. Usta drżały jej tak bardzo, że nie mogła wypowiedzieć słowa. Mąż Hiltrud, Tomasz, zaciekawiony zamieszaniem wyszedł ze stajni i wlepił wzrok w żonę i osoby, które obejmowała, po czym uczynił znak R krzyża. - Jezus Maria! Nie wierzę własnym oczom. Podbiegł do nich, wyciągnął rękę i dotknął ramienia Marii, jakby musiał się najpierw przekonać, że nie jest zjawą. Potem spojrzał na Michasia i wy- buchnął płaczem. Michaś delikatnie odsunął rękę matki i przytulił się do piersi ojca. - Nie płacz, tato - szeptał, ale sam nie mógł powstrzymać łez. Tymczasem pozostałe dzieci wyszły z domu i otoczyły gości. - Ciocia Maria! To ciocia Maria! - krzyczała najstarsza z nich, Ma- rysia. Jej siostra, Matylda, bardziej była zainteresowana wytwornym chło- pakiem, który wydawał jej się obcy, a jednocześnie tak znajomy. Wreszcie podparła się pod boki i z niedowierzaniem pokręciła głową. - To rzeczywiście Michaś! Na Najświętszą Panienkę, aleś wyrósł i zmężniał! - A jaki ma na sobie wytworny strój! — w głosie Marysi pobrzmiewała zazdrość, ponieważ sama, tak jak inne chłopskie córki, miała jedynie dwie 13 Strona 14 proste suknie przewiązywane w pasie tasiemką, uszyte z grubego materiału, i często wspominała dni, kiedy wraz z chrzestną mieszkała na dworze pala- ty- na w Heidelbergu. Wtedy chodziła wystrojona jak teraz jej brat. Popatrzyła na Marię wzrokiem pełnym nadziei, myśląc, że ciotka na pewno nie przyjeż dża bez bogatych prezentów. Maria przytuliła pozostałe dzieci przyjaciółki, dziwiąc się, jak bardzo urosły. Marysia miała prawie jedenaście lat. Zapowiadało się, że będzie pięknością z blond włosami. Nie odziedziczyła jednak po matce wysokiej postury, inaczej niż Matylda, która teraz była o pół głowy wyższa od swojej starszej siostry. Również miała jasne włosy, ale jej twarz nie była tak pięk- na jak twarz Marysi. Dietmar i Giso — dwaj najmłodsi bracia - byli jeszcze za młodzi na to, żeby ocenić, jak będą wyglądali, gdy dorosną. Michaś nie miał zamiaru rezygnować ze służby u swojego chrzestnego, w przyszłości więc właśnie jednemu z młod- szych braci przypadnie majątek. Hiltrud osuszyła wilgotne oczy rękawem i wskazała drzwi. S - Wchodźcie do środka! Pewnie jeszcze nie jedliście kolacji! Maria czuła, jak na te słowa obudził się w niej głód, skinęła więc głową. - Nie mieliśmy czasu na jedzenie, ponieważ jak najszybciej chcieliśmy dotrzeć do was. Pozwól, że przedstawię ci moją pokojówkę, Anię. Ma za R sobą ciężkie przeżycia. Jej historia na pewno cię zainteresuje. Ania zerknęła na chłopkę, która wydała jej się olbrzymką z bajki, nie- śmiało odpowiedziała na jej uśmiech i z respektem patrzyła, kiedy ta prze- szła obok, żeby wejść do domu. Marysia przylgnęła do chrzestnej i tuliła się do niej, Matylda zaś przystanęła przed Anią. - Chodź ze mną! Na pewno będziesz chciała usiąść obok ciotki. Ania zmierzyła dziesięciolatkę wzrokiem i stwierdziła, że może jej za- ufać. Podała jej bagaż, nie spuściła jej jednak z oczu, póki nie sprawdziła, do której komnaty Matylda zanosi ich rzeczy. Poszła później za dziewczyną do kuchni, gdzie Maria i Michaś właśnie się rozsiedli. Mimo ogromnej radości ze spotkania z przyjaciółką i synem, Hiltrud nie zapomniała o obowiązkach gospodyni i nakryła stół tak bogato, że star- czyłoby dla połowy armii. Maria z zadowoleniem wgryzła się w grubo po- smarowaną pajdę z leżącym na niej zacnym kawałkiem szynki i czekała na pytania. Kiedy stół był tak zastawiony talerzami, tyglami i miseczkami, że 14 Strona 15 ledwie znalazło się miejsce dla glinianych kubków, Hiltrud wreszcie usia- dła obok przyjaciółki i położyła jej rękę na ramieniu. A co z Trudi? Jest w domu z Michałem - Maria zaśmiała się radośnie, kiedy zobaczyła zdumienie na twarzy przyjaciółki. Naprawdę go znalazłaś? Jak mogłam w to wątpić? Hiltrud pociągnęła nosem, raz po raz potrząsając głową. Czasem miała wrażenie, że na przyjaciółkę rzuciła przekleństwo zła wróżka, ale po chwili dochodziła do wniosku, że Maria urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą, dzięki czemu nawet największe nieszczęście kończy się dobrze. - Chyba naprawdę masz mi dużo do powiedzenia. Ale teraz zjedz coś. Wyglądasz na wygłodniałą. Maria zaprotestowała. -Ja i wygłodniała? Tego już za wiele. Chyba kiedy porównuję się z to- bą... - jej żart nie mógł jednak dotknąć przyjaciółki. Tak czy owak, czterdzieści lat skończyłam jakiś czas temu, nawet jeśli nie wiem, kiedy to dokładnie było. Nie ma księgi kościelnej, w której zosta- S ły odnotowane moje narodziny - powiedziała Hiltrud, spojrzała przy tym na Marię i zdziwiona rozłożyła ręce. Przyjaciółka nie wydawała jej się nawet godzinę starsza niż w dzień, w którym opuściła Rheinsobern, żeby szukać Michała. Właściwie wyglądała młodziej i bardziej rześko. Nic dziwnego — R wtedy walczyła z Banzenburgami, którzy w trakcie jej ciąży traktowali ją jak niewolnicę, poza tym poród i ciągły strach o Michała przygnębiały ją bardzo. Teraz jednak Maria odzyskała swoją dawną urodę. Hiltrud musiała bliżej przysunąć się do przyjaciółki, żeby w świetle paleniska i kilku łojo- wych lamp dokładniej obejrzeć twarz przyjaciółki. Wokół jej oczu pojawiło się kilka maleńkich zmarszczek i dwie ledwie zauważalne bruzdki przy ustach, ale nic nie wskazywało na to, że wkrótce skończy trzydzieści sześć lat. Pamiętasz jeszcze Kunegundę von Wanzenburg? — kontynuowała roz- mowę. Masz na myśli Banzenburg? — poprawiła Maria. Mam na myśli to, co mówię! No, wtedy to nam palatyn hołotę wysłał do Rheinsobern. Na pewno się ucieszysz, jak ci powiem, że ta zołza poniosła sromotną klęskę przez te swoje knowania i intrygi. Przed rokiem Ludwig pozbawił godności jej męża i wysłał ich ppd czeską granicę. Mam nadzieję, że padną tam ofiarą husytów, albo może już padli. 15 Strona 16 Zazwyczaj Hiltrud nie była tak pełna nienawiści, jednak Banzenburgo- wie, jak dokładnie opowiedziała Marii, podczas swoich rządów na zamku Rheinsobern gnębili tutejszych chłopów, jak tylko mogli, ciągle powołując się na prawo. Nawet Hiltrud i jej mąż musieli oddać dwie krowy w ramach dodatkowego podatku, czego do tej pory nie mogła wybaczyć następcy Mi- chała i jego żonie. — Takie rzeczy już nam się pod rządami kolejnych kasztelanów nie przy darzą, bowiem razem z Tomaszem, korzystając z pomocy Wilmara, kupili śmy dom w mieście i uzyskaliśmy prawa mieszczańskie. Teraz prawo miej- skie chroni nas i nasz majątek przed szlachtą. Słowa Hiltrud przypomniały Marii o krewnych w Rheinsobern, których także powinna odwiedzić. Przez cały ten czas ani razu nie pomyślała o He- dwig i Wilmarze, teraz zaś przepraszała ich za to w myślach. W końcu na prośbę Hiltrud opowiedziała jej o wszystkich przygodach, jakie ją spotkały od wyjazdu. Przemilczała szczególnie nieprzyjemne momenty, żeby zbyt- S nio nie martwić przyjaciółki. - O pani Kunegundzie i jej rodzinie słyszałam już w drodze z Falkenha- in do Norymbergi - dodała z uśmiechem zadowolenia na twarzy. - Po dro- dze natknęliśmy się na Konrada von Weilburga i jego żonę. Palatyn wysłał R ich również pod granice Górnego Palatynatu. Dobrze im się tam żyje i mają nadzieję, że otrzymają tam ziemie w lenno. Banzenburgowie trafili jednak gorzej. Zapewne pani Kunegunda i jej liczne potomstwo będą tęsknić za krainą pieczonych gołąbków, czym było dla nich Rheinsobern. Hiltrud z namysłem pokiwała głową. - Wyobrażam sobie, bo tutaj dobrze im się powodziło. Gdyby nie byli tacy chciwi, do dziś mieszkaliby na zamku i popijali nadreńskie wino. Zamyśliła się na krótko, odgarnęła z czoła kosmyk żółtych włosów, któ- ry wyślizgnął się jej spod czepka, po czym spojrzała na Marię surowo. - Będziesz musiała złożyć wizytę małżonce nowego kasztelana. Nie- wiele łączy nas co prawda z tymi ludźmi, ale na pewno mieliby do nas pre- tensje, że gościmy u siebie damę z wyższych sfer, która nie jest na tyle grzeczna, żeby ich odwiedzić. Maria nadąsała twarz jak dziecko. - Muszę? Przysięgłam sobie, że moja noga więcej nie postanie na zam- ku. 16 Strona 17 Wiedziała jednak, że Hiltrud ma rację. Przyjaciółka nawet nie musiała spoj- rzeć na nią karcąco, żeby ją przekonać. No dobrze! Jutro udam się do Sobernburga. Mogę przecież później od- wiedzić Hedwig i Wilmara. No ja myślę! Oboje nie odezwaliby się do mnie słowem, jeśli dowie- dzieliby się, że przyjechałaś do mnie i nie odwiedziłaś ich od razu następ- nego dnia. Bardzo cię lubią, w końcu o tym wiesz, a ja przez ostatnie lata musiałam znosić humorki Hedwig. Musiałaś znosić jej muchomorki? - Maria zdziwiona wpatrywała się w przyjaciółkę i dostała za to pstryczka w nos. Nie, to możesz sobie oglądać w lesie, chodzi o humorki w głowie He- dwig. Bardziej martwiła się o ciebie, Trudi i Michała, niż należało. To jej odebrało radość życia. Polepszy jej się, kiedy stanę przed nią zdrowa i uśmiechnięta. Daj mi te- raz jeszcze jeść i kubek wina z wodą. Chcę się nacieszyć pobytem u ciebie, wreszcie! Z zadowoleniem oparła się o krzesło i mrugnęła do przyjaciółki. Mimo S długiego czasu, jaki minął od jej wyjazdu, czuła się tu tak dobrze jak pierw- szego dnia. Niepokojące ją podczas podróży obawy i sny wydały się teraz tak odległe, że ledwie mogła sobie je przypomnieć. R 4 Zamek kasztelański w Rheinsobern był starą budowlą z wysokimi mura- mi, wąskimi podwórkami wewnątrz i nieprzytulnym głównym budynkiem mieszkalnym. Mieszkały tu całe pokolenia dowódców grodu i kasztelanów wraz z rodzinami, które albo musiały przyzwyczaić się do panujących tu warunków, albo skromnymi środkami próbowały przystosować budynek do swoich potrzeb. Nikomu się to jednak chyba nie udało. Także Isberga von Ellershausen, małżonka nowego palatyńskiego kasztelana, podjęła tę wAlke i wygrała ją przynajmniej w swojej komnacie. Na miękkich poduszkach le- żących na plecionych fotelach wybornie się siedziało i plotkowało. Pani Is- berga uwielbiała mówić. Swoje pokojówki i zarządczynię wychowała na dobre słuchaczki. Tego dnia jednak to ona musiała słuchać. Wszystko, co mogła od czasu do czasu wtrącić, ograniczało się do wykrzykników: „To straszne!", „Co za nieszczęście!" i „Biedactwo!". Współczuła damie, która siedziała przed nią, nie mogła się jednak nadziwić, dlaczego Hulda von Hettenheim podkreśla 17 Strona 18 swoją tłustą i ociężałą figurę tak niezgrabną suknią. Brązowy i kolor ochry nie były barwami odpowiednimi dla kogoś z plamistą cerą i mysimi włosa- mi. Znała jednak przyjaciółkę wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że każ- dą radę potraktuje jak krytykę. Dlatego powstrzymała się od komentarza, co zwykła robić, chociaż na końcu języka miała ostre słowa. Od śmierci Falko von Hettenheima Hulda chyba jeszcze mniej dbała o siebie i pogrąży- ła się w żałobie wymieszanej z nienawiścią. Teraz, powtarzając się ciągle, pełna jadu opowiadała, jak cesarz naj- pierw zmusił jej męża, żeby mu służył, a potem cisnął go na ziemię jak go- rący kasztan. -Jeśli istnieje sprawiedliwy Bóg, to ta zdrada obróci się przeciwko Zyg- muntowi! - Hulda uniosła pięści do góry i zrobiła Mine, jakby osobiście chciała udusić władcę Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemiec- kiego. Zazwyczaj Isberga von Ellershausen nie pozwalała ani sobie, ani innym na krytykę pomazańca, który był tak blisko Boga, że między nimi stał już tylko papież. Huldzie jednak okazała współczucie, ponieważ po pierwsze S dama ta była córką Rumolda von Lauensteina, wysoko postawionego pa- latyńskiego dworzanina, który łatwo mógł przy panu powiedzieć coś złego na innych, a po drugie widać było wyraźnie, że jest w błogosławionym sta- nie. Zgodnie z tym, co mówiła, za niecałe trzy miesiące powije spadkobier- R cę Hettenheimów. Dlatego też Isberga nie chciała jej irytować ostrymi sło- wami i nie daj Boże, być winną tego, że Hulda umrze, poroniwszy lub po urodzeniu martwego dziecka. Złapała więc przyjaciółkę za ręce i popatrzyła na nią z uśmiechem. - Nie denerwuj się tak, kochana. Całą swoją siłę oddaj dziecku, które rośnie ci pod sercem. Przecież chcesz urodzić zdrowego syna, który pew- nego dnia przejmie dziedzictwo swojego ojca! Na zapadniętej twarzy Huldy von Hettenheim pojawił się uśmieszek zdradzający pewność siebie. - To na pewno będzie syn! Przepowiedzieli mi to czcigodny pustelnik Heimeran i pewna mądra kobieta. Isberga musiała pohamować chichot. Przyjaciółka zdążyła doczekać się już sześciu córek i nikt na dworze palatyna nie wierzył w narodziny chłop- ca. Jednak Hulda była po stokroć pewna. Rozprawiała o tym, że przyjście syna na świat sprawi, że znienawidzony kuzyn jej męża, Henryk, na zawsze zostanie biednym rycerzem uzależnionym od woli skąpego opata. 18 Strona 19 - On naprawdę ma nadzieję, że przepędzi z Hettenheim mnie i moje biedne córki, a później wprowadzi się tam ze swoim tałatajstwem. Prędzej zaprzedam duszę, nim do tego dopuszczę! Pani grodu wzdrygnęła się i uczyniła znak krzyża. - Nie bluźnij przeciwko Bogu, Huldo! Inaczej niebiosa pokarzą cię ko- lejną córką, albo co gorsza, chorym synem, który nie przeżyje pierwszych tygodni. Hulda von Hettenheim skwitowała uwagę złośliwym napadem śmiechu. Na pewno nie urodzę chorego dziecka. Wszystkie moje córki były po porodzie bardzo silne, więc także mój syn będzie silnym i żywym dziec- kiem. Módlmy się do Boga, żeby cię wysłuchał! Pani Isberga mogłaby przypomnieć przyjaciółce, że straciła już przy- najmniej troje dzieci, ale zaczął już ją męczyć ten temat. Kiedyś Hulda opowiadała najświeższe plotki z dworu palatyna, teraz jednak skupiła się na narodzinach syna i zemście, której ten potomek dokona na wrogach ojca. Również z tego powodu pani zamku miała nadzieję, że przyjaciółka nie za- S bawi u niej długo, ponieważ w przeciwnym razie mogłoby się zrobić zbyt późno na podróż powrotną, a nie chciała mieć Huldy na głowie do czasu połogu i później do wczesnej wiosny. Wejście zarządczyni dało jej okazję do przerwania monologu przyjaciółki. R Co się stało, Tinę? Macie gości, pani. Nikogo nie oczekuję. Kto to? Małżonka byłego przywódcy wojsk grodu i kasztelana Rheinsobern - zabrzmiała odpowiedź równie nieoczekiwana, co nieprzyjemna. Kunegunda von Banzenburg? Jeszcze tej mi tu brakuje! - Pani Isber-ga wstrząsnęła się na myśl, że jej poprzedniczka na zamku Sobernburg stoi przed drzwiami. Za żadne skarby jej nie przyjmie. Tina pokręciła jednak głową. - To nie pani von Banzenburg, lecz Maria Adler, która razem ze swoim mężem, obecnie wolnym rycerzem w Kibitzstein, przez dziesięć lat zarzą- dzała tym grodem. Isberga nie potrafiła ukryć zdziwienia. - Maria Adler? Już dawno chciałam ją poznać! Przyprowadź ją, tylko szybko. Pani Hulda wydała z siebie krzyk, jakby ktoś wbijał jej sztylet w serce. 19 Strona 20 - Nie! Nie! Nie chcę spotkać tej czarownicy. To ona jest winna śmierci mojego małżonka! Do tej pory nie mogła porozmawiać z nikim, kto był obecny podczas pojedynku, w czasie którego zginął Falko. Ojciec napisał jej tylko, że ry- cerz von Hettenheim zginął z rąk Michała Adlera. Hulda była przekonana, że Maria pomogła mężowi trucizną lub siłami nieczystymi. W jakiż inny sposób syn bezczelnego szynkarza z Konstancji mógłby pokonać takiego olbrzyma jak jej Falko? Już chciała prosić przyjaciółkę, by nie przyjmowała gościa, ciekawość jednak zwyciężyła. Pragnęła ponownie ujrzeć kobietę, która była winna jej nieszczęścia, ale jednak nie chciała się z nią spotkać twarzą w twarz. Pod- niosła się, sapiąc ciężko. - Moja droga Isbergo, pozwól, że się oddalę. Nie mam ochoty na spo- tkania z obcymi. Pani grodu musiała się powstrzymać, żeby odruchowo nie przeżegnać się z radości. Póki Hulda siedziałaby tu ze skwaszoną miną, nie było żad- nych szans na interesującą rozmowę z gościem. Tymczasem była ciekawa, S co też Maria Adler ma do opowiedzenia. Może usłyszy od niej kilka pi- kantnych anegdot z czasów, gdy tamta była jeszcze wędrowną nierządnicą? Z odrobiną poczucia winy, ale też nie bez przyjemności, Isberga przypo- mniała sobie, kiedy jej mocno pijany mąż wszedł do łóżka i poprosił ją, by R nadstawiła mu się jak klacz. Oczywiście posłuchała go, ale następnego ran- ka poszła do kapłana zamkowego i wyspowiadała się z całego zajścia. Po- kutę, jaką dostała za siebie i za męża, odprawiła sama, ponieważ mąż po- biłby ją, jeśliby go zmusiła do modlitwy. Tę historię dokładnie sobie zapa- miętała i nawet teraz na myśl o owej nocy czuła przyjemny skurcz między udami. Hudla chwyciła ją za ramię, jakby miała zamiar nią potrząsnąć, ponie- waż gospodyni była jej winna odpowiedź. Isberga uśmiechnęła się zakłopo- tana. - Doskonale cię rozumiem, moja droga. Idź do mojego pokoju i połóż się na chwilę. Poczekała, aż Hulda zniknie za drzwiami prowadzącymi do sąsiedniej komnaty, po czym niecierpliwymi ruchami wygładziła suknię i skinęła na służącą, by ta wprowadziła gościa. Hulda zatrzymała się zaraz za drzwiami i zajrzała do opuszczonej przed chwilą komnaty przez szparę szerokości palca. Kiedy Maria weszła do 20