730

Szczegóły
Tytuł 730
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

730 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 730 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

730 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Podczas srogiego deszczu, kt�ry la�, w istocie, jak z cebra, pomkn�� z pustych ulic Warszawy automobil nale��cy do Oddzia�u Drugiego Inspektoratu Generalnego Armii Ochotniczej, daj�c w swym wn�trzu schronienie przed ulew� prof. Ferdynandowi Ruszczycowi, p. Adamowi Grzymie-Siedleckiemu, p. Modzelewskiemu wraz z jego aparatem kinematograficznym, ni�ej podpisanemu, oraz dwu szoferom. Papiery podr�ne wyznacza�y kierunek na teren operacyjny frontu p�nocnego. Skacz�c, jak pi�ka po kamiennych bulwarach przedmie�� Pragi, doskona�y pojazd wydosta� si� na szos� radzymi�sk�, na �w niepozorny szlak, co przed dwoma tygodniami �ci�ga� na siebie oczy ca�ej Polski, a nawet ca�ego �wiata. Mia�em ju� by� zaszczyt pozna� t� drog� przed dwoma dniami, w�r�d podryg�w sro�szego rodzaju w automobilu ci�arowym wraz z korespondentem pism francuskich p. Genty, p. Irzykowskim, Pilarzem i Mierzy�skim, bez dotarcia do zamierzonego celu, gdy� popsuta rurka motoru udaremni�a w�wczas wypraw�. �lad kr�tkotrwa�ych walk mo�na by�o dostrzec ju� za ostatnimi umocnieniami z drutu i szeregiem row�w na pobrze�u las�w a przed szerokimi b�otnymi rozlewiskami: wzd�u� traktu ci�gn�y si� ciemne znaki schron�w ziemnych r�wnolegle i symetrycznie wykopanych przez �o�nierzy bolszewickich. Raz wraz przerywa�y jazd� popsute mosty. Gdy jeden z takich by�ych most�w wypad�o objecha�, zbaczaj�c z traktu na ��k�, automobil zar�n�� si� w rozmi�k�e od ulewy pastwisko i w oczach, niemal, coraz g��biej zapada�. Trzeba by�o opu�ci� jego suche wn�trze i podczas najzacieklejszej nawa�nicy windowa� ci�kie pud�o do g�ry. Na szcz�cie �o�nierze, zatrudnieni przy naprawie mostu przyszli z pomoc� panom szoferom. Zapadni�te ko�a, przy u�yciu lewara, kt�ry los szcz�liwy tam zes�a�, wydobywano z b�ota i podsuwano pod nie deski, a� ca�y samoch�d wyd�wigni�to na grunt stalszy. Nim jednak to nast�pi�o, ulewa przemoczy�a nas wszystkich do szpiku ko�ci. Stoj�c w�r�d mokrad�a, mieli�my wra�enie, i� sami na wz�r samochodu, w topiel si� zanurzamy. Niesko�czone wozy trenu, oddzia�y konnicy i piechoty, ci�kie automobile ze sprz�tem wojennym, pojazdy wracaj�ce z rannymi utrudnia�y, dalsz� drog�, gdy ju� stan�li�my znowu na bitym trakcie. Gdy wreszcie ruszyli�my dalej, dosy� zgodnym ch�rem, mimo przekonaniowych r�nic, szcz�kali�my z�bami. Wkr�tce ukaza� si� Radzymin ze zgliszczami w �rodku rynku jeszcze dymi�cymi, z domami poprzewiercanymi od pocisk�w i cmentarn� pustk�, kt�ra leg�a w zbombardowanych placach i zau�kach. Z Radzymina posun�li�my si� ju� �ywiej do Wyszkowa. Zbli�aj�c si� do tego miasteczka, spostrzegli�my most na Bugu w stanie op�akanego zniszczenia. Trzeba by�o przeprawi� si� za rzek� przez most kolejowy, a wi�c znowu windowa� samoch�d po g��bokim piasku i przepa�cistych wybojach. Gdy wreszcie dotarli�my do �rodka miasta, obja�niano nas w wojskowej komendzie, � genera� J�zef Haller bawi w�a�nie na probostwie. Zzi�bni�ci i zmoczeni, postanowili�my szuka� go�ciny u proboszcza. Indywidua z nogami gruntownie przemoczonemi i bielizn�, kt�ra przejmuje dreszczem za ka�dem poruszeniem cia�a, nie s� w stanie przyk�ada� nale�ytej wagi do czci najwy�szych dostoje�stw, tytu��w najbardziej zas�u�onych, a nawet w spos�b godziwy szanowa� cudzego prawa do posiadania domu i jego ciszy. Co gorsza, w ka�dym z takich przemar�lak�w budz� si� niezdrowe i surowo zakazane rojenia o natychmiastowo�ci kielich t�giej gorza�ki, - gdyby nawet by�, jak ni�ej podpisany, wieloletnim i a� do znudzenia wytrwa�ym antyalkoholikiem. Na szcz�cie, drzwi mieszkania proboszcza w Wyszkowie, ksi�dza kanonika Mieczkowskiego, same si� go�cinnie otwar�y, gdy zameldowano gospodarzowi ludzi przemokni�tych. Zastali�my w du�ym pokoju, opr�cz wiekowego plebana i jego wikaryusza, ksi�dza Modzelewskiego, - genera�a Hallera i ambasadora francuskiego, p. Jusseranda. Trafili�my w�a�nie na sam �rodek relacyi kanonika o pobycie w jego domu w ci�gu ubieg�ego tygodnia rz�du polskiego z ramienia Rosyjskiej Republiki Rad, z�o�onego z rodak�w naszych - dr. Juliana Marchlewskiego, Feliksa Dzier�y�skiego i Feliksa Kocha. Trudno by�o w�r�d zagadnie� tak wysokiego poziomu, jak zmiana rz�du, systemu spo�ecznego i natury rz�dzenia w Polsce, jak wywr�cenie do g�ry nogami ca�ego administracyjnego wsp�ycia warstw spo�ecznych, wyje�d�a� z podobn� pro�b� o wy�e wzmiankowany kieliszek kmink�wki, a cho�by czystej. Na szcz�cie ksi�dz wikary, powodowany star� zasad� go�cinno�ci, kt�rej tak wielkie fenomeny wojny nie zdo�a�y wywr�ci�, zarz�dzi� postawienie przed ka�dym z nas szklanki gor�cej herbaty. Co wi�cej - w cukiernicy, kt�ra, jak zniszczenie pi�knego marzenia, z r�ki do r�ki kr��y� pocz�a, oczy nasze ujrza�y na jawie cukier kostkowy w najlepszym gatunku i poka�nej obfito�ci kawa�k�w. Ksi�dz wikary, nie przerywaj�c bynajmniej powa�nego dyskursu ambasadora Jusseranda z ksi�dzem kanonikiem Mieczkowskim, zdo�a� szepn�� nam, przybyszom do ucha: - Prosz� bra�, prosz� �mia�o!... To cukier p. Marchlewskiego, zostawiony przeze� w pop�ochu ucieczki... O, dziwna, przedziwna niekonsekwencja wszystkiego przed utwierdzeniem! O, �mieszno�ci rzeczy wysokich, gdy nie mog� usta� w�asn� swoj� przyrodzon� pot�g�!... Wejrzawszy na �w cukier, tak doskona�y, poczu�em si� oto nagle jego prawowitym w�a�cicielem i trzy najgrubsze kawa�ki wrzuci�em odruchowo, ku zgorszeniu obecnych, do szklanki. Zapijaj�c gor�c� herbat�, jak przez sen przypomnia�em sobie posta� d-ra Juliana Marchlewskiego. Pierwszy raz widzia�em go niegdy�, przed wieloma laty w pracowni bibliotekarskiej Rapperswylu, w izbie na drugim pi�trze, o prastarem niskiem sklepieniu, ciasnej i zapchanej mn�stwem ksi��ek, katalog�w i r�kopis�w. Pewnego zimowego dnia przyjmowa�em i obs�ugiwa�em, jako bibliotekarz. R�� Luxemburg i Juliana Marchlewskiego. Czy� mo�na by�o w�wczas przypu�ci�, �e w tych niepoka�nych figurach dwojga wywo�a�c�w, zbieg�w, emigrant�w, obs�uguje przysz�� m�czennic� spartakowskiej rewolucyi, zamordowan� w bestyalski spos�b na ulicach Berlina przez rozjuszon� ludno�� - oraz przysz�ego wielkorz�dc� naszej biednej ojczyzny, - kr�tko co prawda, sprawuj�cego sw� nad nimi w�adz� i, jak dotychczas, w niepoka�nym Wyszkowie. Nasycaj�c si� niezr�wnanym gor�cem i zatapiaj�c z lubo�ci� w smak bolszewickiego cukru, przypomnia�em sobie nadto, �e przecie� dr. Julian Marchlewski to jest m�j szanowny wydawca. Posiadam stos jego list�w, w kt�rych na licznych arkuszach spisane s� statuty, umowy, kontrakty co do t�umaczenia niekt�rych moich pisanin na j�zyk niemiecki. Poniewa�, mimo owych statut�w i wieloparagrafowych kontrakt�w zapewniaj�cych mi niebyle jakie korzy�ci materyalne, - mimo, i� przek�ad niekt�rych utwor�w zosta� wyczerpany, gdy� nabywca imprezy wydawniczej d-ra Juliana Marchlewskiego, Perzold, zwraca� si� do mnie z pro�b� o prawo wydania nowej edycyi tego� przek�adu, - z owych szeroko opisanych i solennie zapowiedzianych korzy�ci materyalnych mam w zysku tylko cenne autografy d-ra Juliana Marchlewskiego, poczu�em si� jak powiadam, prawowitym w�a�cicielem cukru, zostawionego przeze� w Wyszkowie i, na rachunek ewentualnych, da B�g doczeka�, honorary�w, wpakowa�em do drugiej szklanicy herbaty �askawie podanej przez domownik�w ksi�dza Mieczkowskiego, nowe trzy kawa�y bolszewickie. Opity i rozgrzany przypomnia�em sobie drugiego z wielkorz�dc�w - Feliksa Kocha. Widywa�em go na procesie Stanis�awa Brzozowskiego w Krakowie, jako jednego z s�dzi�w. Posta� wywi�d�a, zniszczona, cz�owiek jak gdyby ze mg�y, o twarzy sympatycznej nerwowego utopisty, - bohater warszawskiego "Proletaryatu". Jeden z tych, kt�rych dumne cienie w kajdanach widywa�o si� na zbiorowej fotografii "proletariatczyk�w" w izbach socyalist�w. Trzeciego - Feliksa Dzier�y�skiego - mam szcz�cie nie zna� osobi�cie. Nigdy nie by�em w promieniu jego jurysdykcji i ciesz� si� �wiadomo�ci�, i� nigdy nie widzia�em ani jego twarzy, ani nie dotyka�em r�ki krwi� obmazanej po �okie�, ani s�ysza�em wyraz�w, z jego ust wychodz�cych. Wyznaj�, i� to imi� i nazwisko, wym�wione w mej obecno�ci, sprawia na mnie obmierz�e wra�enie duszno�ci i jakby torsyi. Ci tedy trzej m�owie, gotuj�cy si� w cichym domu ustronnego probostwa do odegrania wielkiej roli na placach, tylekro� przez obcy najazd zdeptanych i w gmachach Warszawy, tylekro� zniewa�onych przez cudzoziemca, - byli przedmiotem o�ywionej rozmowy. Genera� Haller t�umaczy� ambasadorowi Jusserand'owi na francuskie opowie�� ksi�dza kanonika. Proboszcz wyszkowski pozna� by� ca�kowit� ideologi� bolszewizmu z jego strony zasadniczej, dogmatyczno-ideowej, jakby teologicznej, "pryncypialnej". Poniewa� mia� mo�no�� prowadzenia z trzema dyktatorami in spe d�ugich rozm�w, zdawa� tedy spraw� z ich przebiegu. Pan Jussrand troskliwie notowa� sobie co wa�niejsze szczeg�y i najbardziej soczyste wyrzeczenia. Trudno by by�o tu powtarza� te lokucye i dyskusye na temat wolnej woli, rewolucyi, moralnego pos�annictwa si�y jednostek obdarzonych �wiadomo�ci� i wiedz� dobra, zw�aszcza, i� podane z ust do ust mog�yby straci� na prawdziwo�ci i dok�adn�ci. Zreszt� - tyle ju� razy o tych rzeczach pisano! Przyszli w�adcy Polski i Warszawy, wed�ug relacyi wszystkich obecnych, byli otoczeni silna stra��, kt�ra z nabit� broni� pilnowa�a ich kwatery na plebanii, je�dzili znakomitym i wytwornym automobilem, jedli i pili doskonale, spali wygodnie. (Zawsze zadaj� sobie pytanie, czem te� ludzie tego rodzaju, zarabiaj� na to dostatnie �ycie? G�osz�c zasady prawa, opartego jedynie na pracy, sami stoj� na poziomie wszystkich zwyczajnych w�adc�w, kt�rzy swe stanowisko odziedziczyli, lub posiedli na mocy takiej lub owakiej intrygi). Szyby okien na probostwie by�y powybijane przez kule. Stoj�c przy jednym z tych okien i przez dziur� w szkle patrz�c w cichu ogr�d, dziwi�em si�, ile to w tym zaciszu w ci�gu kr�tkiego czasu dokona�o si� przemian. Ludzie, o kt�rych by�a mowa, jakby �ywe kszta�ty abstrakcyjnych idei przychodzili i odchodzili, przeci�gali przez to mieszkanie, przynosz�c ze sob� istne k��by inwektyw, skarg, marze�, z�udze�, ob��ka�, - m�wili o tyranii, krzywdach, morderstwach, torturach, przekle�stawch i �mierci w rozpaczy, nie spostrzegaj�c wcale, i� sami wdrapuj� si� na t� sam� wynios�o��, wy�lizgan�, przez m�cze�skie kolana i �e zemsta cierpi�cych wpycha im znowu w r�ce ber�o tyranii... Kt�rz to byli ci trzej go�cie, kt�rzy w tych izbach mienili si� rz�dem polskim? Czy ich lud polski wybra�, czy ich ktokolwiek na tej ziemi mianowa�? Lud polski, czy nar�d polski, tak rozumiany, jak to jest w ich zwyczaju, nie naznacza� �adnego z nich na godno��, kt�r� sobie wybrali. Naznaczeni zostali przez kogo� zwy�sza, w obcym kraju, w swym zespole, w swej partyi. Jako takich mo�naby ich nazywa� tylko komisarzami w znaczeniu, jakiego ten wyraz nabra� w opinii ludowej polskiej podczas d�ugoletniej dzia�alno�ci komisarzy "po krestja�skim die�am, za poprzedniej inwazyi car�w moskiewskich na ziemi� polsk�. I tamci stawali przecie w obronie ludu polskiego wobec ucisku szlachty. Tamci tak�e opierali pomoc swoj� dla ch�op�w polskich na nieprzeliczonej ilo�ci bagnet�w. Jedna tylko r�nica: tamci komisarze nie byli z naszego rodu. Krew polska nie p�yn�a w ich �y�ach. Ci rodacy dla poparcia swej w�adzy przyprowadzili na nasze pola, na n�dzne miasteczka, na dwory i cha�upy posiedzicieli, na miasta przywalone brudem i zdruzgotane tyloletni� wojn� - obc� armi�, mas� z�o�on� z ludzi ciemnych, zg�odnia�ych, ��dnych ob�owienia si� i so�dackeij rozpusty. W pierwszym dniu wolno�ci, kiedy�my po tak strasznie d�ugiej niewoli ledwie g�owy podnie�li, ca�� Moskw� na nas zwalili. Na ich sumieniu le�� zgwa�cenia przez dzicz so�dack� naszych dziewcz�t i kobiet. Na ich sumieniu le�y zniweczenie zasob�w i skarb�w materyalnych, bo te maj� warto�� wzgl�dn� i mog� by� powetowane, lecz zniszczenie zabytk�w przesz�o�ci, unikat�w, pami�tek po pradziadach, ojcach, dzieciach, pot�uczenie kulami witra�y i dzie� sztuki, bezmiernym trudem artyst�w wykonanych w kamieniu, drzewie, metalu, malowide� i twor�w ludzkiego marzenia, utrwalonych w opornym materyale, kt�re rzesza ciemna z moskiewskich roz�og�w tutaj przygnana zdruzgota�a, rozkrad�a, uszkodzi�a i unios�a, a kt�ra ju� nigdy ludzkich oczu cieszy� nie b�d�. S� bowiem przedmioty nie zbytku, lecz czystego artyzmu, kt�re maj� warto�� wy�sz�, ni� wszystko, kt�re winny by� niedotykalne, niedost�pne, poniewa� m�wi� do nas z wieczno�ci o wieczno�ci, zamkni�tej w nas samych. Za zniszczenie tych przedmiot�w ci komisarze s� odpowiedzialni. Oni to te wszystkie pisma, druki, zabytki i rzeczy sztuki podali do r�k nic nie wiedz�cego mot�ochu. Zachodzi pytanie, jakim si� to mog�o sta� sposobem, �e jak niegdy� carscy komisarze, tak obecnie sowieccy komisarze znale�li drog� do naszych miast i wsi, do naszych ko�cio��w, dom�w i skarb�w sztuki? Trzeba to wyzna� otwarcie bez os�ony, �e lenistwo ducha Polski, cudem z martwych wskrzeszonej, �ci�gni�to na tego ducha batog bolszewicki. Polska �y�a w lenistwie ducha, opl�tana przez wszelakie ga�ga�stwo, paskarstwo, �apownictwo, dorobkiewiczowstwo kosztem og�u, przez ja�owy biurokratyzm, d��enie do karyery i nieodpowiedzialnej w�adzy. Wszystka wznios�o��, pocz�ta w duchu za dni niewoli, zmar�a w tym pierwszym dniu wolno�ci. Walka o w�adz�, istniej�ca niew�tpliwie wsz�dzie na �wiecie, jako wyraz si�y pot�g spo�ecznych, partyi, oboz�w i stronnictw, w Polsce przybra�a kszta�ty monstrualne. Nie ludzie zdolni, zas�u�eni, wykszta�ceni, m�drzy, kt�rych mamy du�o w kraju, docierali do steru w�adzy, lecz m�owie partyi i oboz�w, najzdolniejsi, czy najsprytniejsi w partyi lub w obozie. Jak po spuszczeniu w�d stawu, ujrzeli�my obmierz�e rojowisko gad�w i p�az�w. Gdy to dostrzec m�g� ka�dy na widowni publicznej, w g��biach pozosta�o to samo, co by�o za dni niewoli. W samem Kr�lestwie �yje olbrzymia armia ludzi bezrolnych i bezdomnych. "Rocznik Statystyczny Kr�lestwa Polskiego z roku 1914 opracowany pod kierunkiem W�adys�awa Grabskiego, obecnego ministra skarbu m�wi: - kategorya ludno�ci, zwanej bezroln�, stanowi�ca warstw� robotnik�w rolnych, wyrobnik�w wszelkiego rodzaju i s�u�b�, ludno�� pochodzenia w�o�cia�skiego bez roli i fachu... stanowi�a w roku 1901-18, 1 procent w�r�d ludno�ci wsi i miasteczek. Ludno�� bezrolna we wsiach tylko w okresie czasu od roku 1891 do 1901 wzros�a od 13,2 procent do 17,2 procent ludno�ci wiejskiej". To nie sto tysi�cy parobk�w, maj�cych b�d� co b�d� prac�, zarobek i legowisko w czworakach, lecz p�tora miliona (w�wczas, w roku 1901) mieszka�c�w b��ka�o si� w�r�d naszych wsi i miasteczek, �yj�c z dnia na dzie� na komornem, nie maj�c gdzieby g�ow� sk�oni�. W�wczas 500 tysi�cy ludzi chodzi�o rok rocznie na roboty sezonowe do Niemiec, a przemys� fabryczny odci�ga� ze wsi i osad znaczn� ilo�� bezrolnych. W przeci�gu dziewi�tnastu lat doros�o nowe pokolenie wydziedzicze�c�w. Emigracya sezonowa zatamowana jest przez powojenny stan rzeczy, a przemys� fabryczny nie istnieje. C� uczynili�my dla tego olbrzymiego narodu bez roli i dachu, przykutego do roli, - dla tych komornik�w, wyrobnik�w, dla tego najistotniejszego proletaryatu, kt�rego pe�no jest w naszych wsiach i mie�cinach, gdy mieli�my r�ce rozwi�zane z p�t niewoli i mo�no�� czynienia, co chcemy? Oto do nich przyjechali w go�cie trzej komisarze wyszkowscy! Daremne by�y g�osy, �eby szerokie, wieczyste, najbardziej nowoczesne i najbardziej w owoc wydajny bogate prawo do ziemi postawi� w pierwszym dniu nowego �wiata pracy we wskrzeszonej ojczy�nie. Nikt nie wys�ucha� tych g�os�w. Gdyby nie by�o na ziemiach w jedno z��czonych, przez los szcz�liwy nam danych, tych rzesz bez roli, kt�re na miliony si� licz� w Kr�lestwie, kt�re do ziemi s� przykute, gdy� odej�� od niej nie mog� nigdzie, w prawo ni w lewo, - chyba w g��b ziemi tej, w mogi�� ziemsk�, - jak�e by by� do naszych drzwi znalaz� drog� nieprzyjaciel, co walk� o dol� bezrolnych i bezdomnych za has�o swoje wypisa� na sztandarze? Nie zosta�y wys�uchane g�osy, a�eby na sztandarze Polski nowej wypisane zosta�o has�o nie ni�sze od bolszewickiego, lecz wy�sze �wi�tsze, sprawiedliwsze, m�drzejsze, ponad �nieg bielsze. �miano si� z g�os�w tych. I oto na ostrzu bagnetu chi�czyka, w �wiecie nahajki kozaka, w�r�d turkotu kulomiot�w, nastawionych przez �otysza przeciwko niewinnej, najzacniejszej w Polsce krwi, przeciwko krwi m�odzie�czej, mia�o si� nam objawi� nowe prawo, narzucone zzewn�trz, przychodz�cem wielomilionowy bezrolny i bezdomny lud i mia� mi�dzy ojczyzn� i przychodniami wybiera�. O, Polacy! Niech wasze r�ce sk�adaj� si� do modlitwy, albowiem ci bezrolni i bezdomni Polsk� wybrali. To nic, �e tam i sam ten i �w poszed� z rozpaczy za wrogiem. Ca�y bowiem lud polski poszed� w b�j za ojczyzn�. Opasali si� pasem �o�nierskim n�dzarze, kt�rzy na w�asno�� w ojczy�nie maj� tylko gr�b, i z m�stwem, na kt�rego widok oniemia� z zachwytu �wiat, uderzyli w wojska naje�d�c�w. Od kra�ca ziemi Polskiej do drugiego kra�ca, gdziekolwiek brzmi nasza mowa, jeden si� podni�s� krzyk: niech �yje ojczyzna! Albo� nie by�o tak? Albo� nie widzia� �wiat tego nieopisanego zjawiska? Zapomniane zosta�y wszelkie, czyjekolwiek winy i, jak Grecy pod Maratonem, zniweczyli�my wroga. Kto w chwili najazdu moskali na kraj stawa� do obrony swego pa�acu, dworu, domu w mie�cie, swej posiad�o�ci, mieszkania pe�nego mebli, obraz�w i pami�tek, swej chaty na dzia�ku ziemi, zagrody i dobytku, swej posady i stanowiska, - wiedzia� czego broni, broni�c ojczyzny. Lecz ten, kto nie posiada� nic zupe�nie, staj�c do obrony ojczyzny, nie wiedzia�, o co walczy. Broni� przysz�ego dobra w ojczy�nie. Broni� d�br cudzych, broni� nietykalno�ci pa�acu, szcz�liwego prosperowania dworu, praw do komornego z domu w mie�cie, broni� mieszka�, kt�rych nigdy nie widzia� i nigdy nie zobaczy, broni� wreszcie w�adzy, kt�ra jego samego depce cz�stokro� bezlitosn� stop�. W�o�cianin, posiadacz ziemi, jest, jak krzak przy drodze. Wr�g mo�e go nadepn��, kopn��, poszturchn��, ob�ama� jego p�dy i pr�ty, lecz sam krzak przydro�ny wnet pu�ci nowe p�awiny, odro�nie i z wiosn� �wie�emi li��mi zazielenieje. Cz�owiek bezdomny jest, jak �d�b�o nawozu karmi�ce zbo�a, jarzyny, owoce i ziele� krzak�w, trawy i kwiaty najbardziej urocze. Powinno mu by� oboj�tne, kto go w ziemi� woruje, kto go depce i kto ze� soki wypija. Je�eli ten naw�z spo�eczny, kt�ry mu deptali�my, tak samo, jak nasi poprzednicy we w�adzy nad nim - Moskale i Niemcy, - uj�� karabin i pospo�u z panami, z mieszcza�stwem, inteligency�, z gospodarzami na roli i robotnikiem fabrycznym wyruszy� na wroga, w boju krwi� ocieka� i zwyci�stwo pospo�u z innymi wywalczy�, to ten jego uczynek chyba nas wszystkich obowi�zuje. Nie och�ap �aski, nie nagroda za przelan� krew mu si� nale�y, lecz oddanie wszystkiego, co jest jego w ojczy�nie. Nale�y pod�wign�� si� z lenistwa ducha. Ta sama krew ofiarna i na zawsze dla nas �wi�ta, co wytrys�a na polu bitwy pod Warszaw� z serca bohatera narodu, ksi�dza Skorupki, p�yn�a strug� z ran bezimiennych polskich �o�nierzy, bezrolnych ch�op�w. Musimy teraz za t� krew si� powo�ywa�, wzywaj�c nar�d polski do wielkich spo�ecznych reform, albowiem ci rycerze za przysz�o�� Polski polegli. Precz z reakcy�! Rzucajmy, ludzie wolni, kamieniem pot�pienia na wszystkich pismak�w, co do reakcyi wzywaj�, lub wzywa� b�d�, co chc� niedol� proletaryatu bezrolnego ukry� przed narodem, zbagatelizowa�, zas�oni� frazesami! Rzucajmy kamieniem pot�pienia na piastun�w urz�du, kt�rzyby reakcy� wdra�a� w �ycie nasze usi�owali! Teraz jest chwila, kiedy Polska mo�e si� wyd�wign�� z p�t odwiecznych! Musimy teraz czynami naszymi przekona� �wiat, zmusi� go uznania prawdy, i� ideje, w kt�rych imi� umierali nasi �o�nierze w walkach z armi� czerwon�, sta�y stokro� wy�ej od praw, ukutych w ciasnym zespole oligarch�w Moskwy, kt�re ona nam chcia�a narzuci�. Je�li jeszcze nie wcielili�my ich w �ycie, to nosimy ich obrazy w duszach. Musimy niezbitymi dowodami odeprze� opini�, jakoby�my byli narodem pan�w i szlachty, krajem obskurantyzmu, jakoby nasza armia by�a "bia�� armi� Pi�sudskiego". �wiat pracy na zachodzie i na wschodzie, w Angli, we Francyi, we W�oszech, w Ameryce, i w samych Niemczech, i samej Rosyi, musi przyzna�, i� nieprawd� jest, jakoby Polska by�a �andarmem byr�uazyjnej Europy, nios�cym na ostrzu swej broni kl�sk� post�pu �wiata. Nie mo�emy dopu�ci� do tego, �eby pokonanie czerwonej armii na polu bitwy w obronie granic naszej ojczyzny, w obronie naszego ludu zjednoczonego w szczep jednoj�zyczny, nierozdzielny, nierozerwalny, wieczy�cie samow�adny, w obronie naszej mowy i wolno�ci stanowienia praw w�asn� wol� i dla samych siebie, - sta�o si� tryumfem warstwy bogacz�w, pan�w, posiedzicieli, a kl�sk� ludzi ubogich i pogn�bieniem szybko�ci post�pu �wiata. Pokonawszy bolszewizm na polu bitwy, nale�y go pokona� w sednie jego idei. Na miejsce bolszewizmu nale�y postawi� zasady wy�sze ode�, sprawiedliwsze, m�drzejsze i doskonalsze. Trzeba ruszy� z posad Polsk� star�, strupiesza��, gnij�c� w jadach, kt�remi j� nasycili naje�d�cy. Sierpniowa burza, kt�ra swemi piorunami strzaska�a tyle g��w junackich, o�lepi�a na wieki tyle oczu harcerskich, w jam� mogi�y pchn�a tyle bohaterskiej energii, musi oczy�ci� nasze powietrze, zatrute wyziewami pod�o�ci. Po okrzyku: - do broni! - gdy pok�j stanie, powinien si� rozlega� od kra�ca do kra�ca okrzyk r�wnie skuteczny, jak tamten: - do pracy! Jaki� to ogrom roboty! Jak nieobesz�e morzem potrzeby! Stracone Mazury, stracona Warmia, Pomozania, �l�sk Cieszy�ski! Na Pomorzu stoj� puste szko�y, znakomicie pobudowane przez Niemc�w, a nie ma w nich nauczyciela, kt�ryby dzieciom kaszubskim w j�zyku polskim nauki udziela�. I odwraca si� od nas kaszuba. Nie jeste�my w stanie wybudowa� trzydziestu kilometr�w kolei z Ko�cierzyny do Wejherowa dla zdobycia w�asnego dost�pu do morza, gdy n�dzny Gda�sk zaradza nas, napada i zniewa�a. Wewn�trz kraju, gdzie tylko spojrze�, wszystko popsute, obni�one, zn�dznia�e. Tyfus, czerwonka, wszy, brud, niechlujstwo, brutalstwo, kradzie�, przedpotopowe obyczaje, prapiastowskie zabobony, zniszczone drogi, popalone mosty, na stacyach kolejowych, jak w chlewach, w wozach dla ludzi bestyalskie walki o miejsce stoj�ce. W dobie gdy m�ode rycerstwo polskie sz�o po nocy w b�j z Warszawy, w Warszawie paskarz najspokojniej podnosi� cen� chleba... Na odg�os strza��w, rozlegaj�cych si� za Bugiem dr. Julian Marchlewski, jego kolega Feliks Dzier�y�ski pomazany od st�p do g��w krwi� ludzk�, i szanowny weteran socyalizmu Feliks Koha - dali drapaka z Wyszkowa. Pozosta� po nich tylko wielki sw�d spalonej benzyny, trocha cukru, oraz wspomnienie dyskurs�w, prowadzonych przy stole i pod jab�oniami cienistego sadu. Przed wyjazdem dr. Julian Marchlewski powtarza� raz wraz melancholijnie: "Mia�e�, ch�opie z�oty r�g,@Mia�e�, ch�opie, czapk� z pi�r.@Zosta� ci si� ino sznur". Jak w wielu innych rzeczach, tak i tutaj, niedosz�y w�adca myli� si� zasadniczo. Z�otego rogu Polski, wcale w r�ku nie trzyma�. Czapka krakowska r�wnie� mnie nie przystoi. Je�eli jaki str�j, to ju� chyba okr�g�a, aksamitna czapeczka moskiewska, obstawiona woko�o pawiemi pi�rami pr�dzej mu b�dzie pasowa�a. T� ju� do ko�ca �ycia nosi� mu wypadnie. Nawet do biednego sznura od polskiego z�otego rogu nie ma prawa ten naje�d�ca. Kto na ziemi� ojczyst�, chocia�by grzeszn� i z��, wroga odwiecznego naprowadzi�, zdepta� j�, stratowa�, spl�drowa�, spali�, z�upi� r�koma cudzoziemskiego �o�dactwa, ten si� wyzu� z ojczyzny. Nie mo�e ona by� dla niego ju� nigdy domem, ni miejscem spoczynku. Na ziemi polskiej nie ma dla tych ludzi ju� ani tyle miejsca, ile zajm� stopy cz�owieka, ani tyle, ile zajmie mogi�a. Z�oty r�g Polski trzyma w r�ku z przepot�nej swej si�y m�ode narodu pokolenie. I zadmie we� lada dzie� lada godzina pobudk� now�, now� pie�� �ycia, od kt�rej rozraduj� si� ko�ci pradziad�w, dziad�w i ojc�w, rozraduje si� m�oda krew, co za tej burzy sierpniowej sp�yn곹 z ran w biedn� polsk� ziemi�.