Phillips Richard - Projekt Rho (3) - Brama
Szczegóły |
Tytuł |
Phillips Richard - Projekt Rho (3) - Brama |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Phillips Richard - Projekt Rho (3) - Brama PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Phillips Richard - Projekt Rho (3) - Brama PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Phillips Richard - Projekt Rho (3) - Brama - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
1. Drugi okręt
2. Remedium
3. Wormhole
Strona 3
Strona 4
COPYRIGHT © 2012 BY Richard Phillips
COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2018
TYTUŁ ORYGINAŁU Wormhole. Book Three of the RHO Agenda
WYDANIE I
ISBN 978-83-7964-360-8
W książce przedstawiono fikcyjne wydarzenia i postacie.
Jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących bądź
martwych, jest przypadkowe i niezamierzone przez autora.
PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA
Eryk Górski, Robert Łakuta
Eljot
ILUSTRACJA NA OKŁADCE
Dark Crayon
PROJEKT OKŁADKI
Dark Crayon, black gear Paweł Zaręba
REDAKCJA
Małgorzata Hawrylewicz-Pieńkowska
KOREKTA
Anna Samolej, Magdalena Byrska
SKŁAD ORAZ OPRACOWANIE OKŁADKI
„Grafficon” Konrad Kućmiński
Opracowanie ebooka lesiojot
WYDAWNICTWO
Fabryka Słów sp. z o.o.
20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a
tel.: 81 524 2519
Strona 5
Dla mojej wspaniałej żony Carol, która uważa,
że dokończenie zadania jest przynajmniej równie
ważne jak jego rozpoczęcie
Strona 6
ROZDZIAŁ
1
Profesor Rodger Dalbert wysiadł z czarnego mercedesa i niemal
stracił równowagę na oblodzonym asfalcie. Jego kierowca
wyciągnął rękę, by go podeprzeć, ale naukowiec powstrzymał go
gestem.
– W porządku, Carl. Poradzę sobie.
– Dziś od rana jest paskudna gołoledź. Myślałem, że na tym
ostatnim rondzie zsuniemy się z jezdni.
Rodger uśmiechnął się do znacznie potężniejszego mężczyzny.
– Też mi to przeszło przez głowę – stwierdził.
Podmuch lodowatego wichru zmusił Rodgera do pochylenia
głowy i poszukania ochrony za wysokim kołnierzem płaszcza.
Cholera, ale było zimno. No ale czego można było się spodziewać
po marcu w Szwajcarii?
Na szczęście Meyrin leżało niedaleko od Genewy. Rodger
zawsze uwielbiał to miasto. Szkoda, że tym razem harmonogram
nie pozwalał mu zwiedzić niczego więcej poza lotniskiem.
Trudno. W końcu, gdy zgadzał się na objęcie stanowiska
przewodniczącego Prezydenckiej Rady Ekspertów do spraw
Nauki i Techniki, zdawał sobie sprawę, że ucierpi na tym jego
życie prywatne.
Zaciskając mocno kołnierz wokół szyi, Rodger pospiesznie
umknął przed wiatrem i wpadł do budynku, w którym miało się
odbyć dzisiejsze spotkanie. Planowano podczas niego omówić
naprawy prowadzone przy Wielkim Zderzaczu Hadronów,
zwanym także LHC, najbardziej ambitnym projekcie naukowym,
jakiego kiedykolwiek podjął się człowiek. Akcelerator mieścił się
w ogromnym tunelu, położonym sto metrów poniżej gruntu,
kawałek na zachód od Jeziora Genewskiego, a jego liczący
dwadzieścia siedem kilometrów obwód w kilku miejscach
Strona 7
przecinał granicę między Francją a Szwajcarią. Budynek zaś
znajdował się siedemdziesiąt metrów nad grotą, w której
zainstalowano potężny detektor cząstek elementarnych ATLAS,
otulający LHC Point One, czyli punkt, w którym zderzały się dwie
rozpędzone do wielkich prędkości wiązki protonów.
Przynajmniej tak było, dopóki to wszystko działało.
– Profesorze Dalbert, bardzo się cieszę, że mógł pan przyjechać.
Rodger obrócił się i ujrzał idącego w jego stronę profesora
Louisa Dubois, znanego francuskiego fizyka kierującego
zespołem naukowców pracujących przy ATLAS-ie. Mężczyzna
postarzał się od ich ostatniego spotkania podczas konferencji w
Nowym Jorku. Wtedy wyglądał bardziej jak grecki kompozytor
Yanni w wieku dwudziestu kilku lat niż jak teoretyk fizyki
kwantowej i laureat Nagrody Nobla. Długie czarne włosy
spływały mu na ramiona, jakby właśnie wyszedł z paryskiego
salonu fryzjerskiego. Teraz zebrał je w przetłuszczony kucyk,
jakby od tygodni nie zawracał sobie głowy ich myciem. Po
oczach, które zdawały się zapadać w głąb twarzy, widać było
zmęczenie, na które nie mogła zaradzić żadna ilość snu.
– Cała przyjemność po mojej stronie, profesorze Dubois. I
przepraszam za opieszałość. Poranna jazda zajęła nam więcej
czasu, niż się spodziewałem. – Rodger skinął głową w stronę
recepcji. – Mam się zarejestrować?
– Nie ma potrzeby. Mam tu pański identyfikator. A teraz proszę
za mną, konferencja za chwilę się rozpocznie.
Przeszli przez drzwi, Dubois poprowadził Rodgera krótkim
korytarzem, po czym skręcił w prawo, do pomieszczenia
znacznie mniejszego, niż Amerykanin oczekiwał. Przy stole
konferencyjnym stało dwanaście krzeseł, lecz zajęte były tylko
trzy z nich. Licząc Dubois i towarzyszącego mu Dalberta, w sumie
w pokoju znalazło się pięć osób.
Rodger usiadł, a profesor Dubois przeszedł do szczytu stołu i
rozpoczął niezbędną prezentację.
– Dzień dobry wszystkim państwu. Wprawdzie część z nas już
się poznała, ale i tak przedstawię każdego po kolei. Po mojej
lewej stronie siedzi profesor Robert Craig, główny doradca
Strona 8
naukowy w Ministerstwie Obrony Zjednoczonego Królestwa.
Przysadzisty rudowłosy mężczyzna pochylił głowę.
– Patrząc dalej zgodnie z kolejnością ruchu wskazówek zegara,
następny jest profesor Klaus Gotlieb, doradca naukowy Komisji
Europejskiej.
Rodger rozpoznał łysą, ptasią głowę starszego mężczyzny
poznanego na sierpniowej konferencji w Sztokholmie.
Wprawdzie rozmawiali wtedy tylko przez chwilę, jednak
spotkanie wydawało się ciągnąć bez końca.
– Obok zajmuje miejsce profesor Pierre Bourdre, starszy
astrofizyk w Europejskiej Agencji Kosmicznej.
Uniósłszy minimalnie lewą brew, Rodger zerknął na
posadzonego po drugiej stronie stołu szczupłego naukowca. Znał
i lubił Pierre’a, odkąd współpracowali dla NASA nad
Międzynarodową Stacją Kosmiczną ISS. Francuz był błyskotliwy i
posiadał przyjazną osobowość, którą z równą łatwością potrafił
oczarować grupę miejscowych w kawiarni w Houston, jak i
śmietankę towarzyską z Long Island. Ale co robił tutaj?
Zresztą co sam Rodger tu robił? Spotkanie, które zapowiadano
jako konferencję poświęconą omówieniu napraw LHC, wyraźnie
miało służyć czemuś innemu. Pięć osób? To za mało na porządną
dyskusję naukową, nie mówiąc już o konferencji. Skład grupy nie
pasował także do rozmów o LHC, czyli wspólnym projekcie
międzynarodowym. Zatem o co tu chodziło?
– A na prawo ode mnie siedzi profesor Rodger Dalbert,
przewodniczący Rady Ekspertów do spraw Nauki i Techniki przy
prezydencie USA. Ja nazywam się profesor Louis Dubois i jestem
starszym fizykiem pracującym przy eksperymencie ATLAS. W
zasadzie tytuł ten jest nieco bezczelny, ponieważ projektem
zajmuje się ponad dwa i pół tysiąca fizyków z trzydziestu
siedmiu krajów. Powiedzmy po prostu, że ATLAS jest moim
dzieckiem, na dodatek nieźle wyrośniętym.
Rodger usłyszał od niewielkiej grupki chichoty aprobaty.
Dubois przerwał na chwilę i rozłożył dłonie niczym duchowny
wzywający swą trzódkę do modlitwy.
– Jest już dla panów zapewne oczywiste, że nie spotkaliśmy się,
Strona 9
by omawiać harmonogram napraw LHC. Przepraszam za ten
podstęp, ale jestem pewien, że wkrótce zrozumiecie, dlaczego
uznaliśmy go za niezbędny, zważywszy na bieżącą sytuację, która
wymaga delikatności, aby uniknąć niepożądanego
zainteresowania mediów.
Rodgerowi przyspieszył puls. Zainteresowania mediów? Czyżby
naukowcy z CERN dokonali przełomu? Czy wreszcie udało im się
ostatecznie potwierdzić fizyczny model standardowy? Ale
dlaczego nie zaprezentowano po prostu wyników? Nie miało to
żadnego sensu.
– Zamiast próbować wyjaśniać, dlaczego panów tu zebrałem,
pokażę to.
Profesor Dubois podniósł ze stołu małego pilota i wciskając
przycisk, uruchomił płaski ekran na przeciwnej ścianie. Widniało
na nim mnóstwo kolorowych linii wychodzących z centralnego
punktu i wyglądających jak coś, co mogłoby narysować dziecko,
gdyby na cały dzień dostało do dyspozycji spirograf.
Dubois przesunął kursor, otaczając punkt centralny kręgiem.
– Oto obraz z ATLAS-a, z testów przeprowadzonych tuż przed
ostatnim wyłączeniem systemu, wczesnym rankiem w ostatni
piątek listopada. Gdy go zarejestrowaliśmy, w Ameryce trwał
jeszcze wieczór Dnia Dziękczynienia.
Roger przyjrzał się ekranowi. Bez szczegółowej analizy pełnego
zestawu danych nie dostrzegał w wykresie nic niezwykłego.
Najwyraźniej ogromna energia wyzwolona w wyniku zderzenia
protonów doprowadziła do powstania wielu cząsteczek o
różnych ładunkach, spinach i masach, których trajektorie się
przed nimi wyświetlały.
– A to – oznajmił Dubois, przełączając obraz – są dane z ATLAS-
a uzyskane dzisiejszego ranka.
Wprawdzie pierwszy slajd wskazywał zdarzenie, podczas
którego wytworzyła się olbrzymia ilość energii, jednak bieżący
przedstawiał interakcję cząsteczek o mocy większej o rząd
wielkości, tak wielu, że trudno było odróżnić trajektorie.
– Bardzo przepraszam – wtrącił się profesor Craig. – Czy
podczas ostatniego zdarzenia korzystaliście z takich samych
Strona 10
ustawień filtra i trygera?
– Ustawienia instrumentów w ATLAS-ie nie uległy zmianie –
odparł Dubois.
Coś w jego słowach zaniepokoiło Rodgera, który przysunął się
bliżej ekranu.
– Ale mówił pan, że obraz został uzyskany dziś rano. Jestem
zaskoczony, że tak szybko skończyliście naprawiać uszkodzone
elektromagnesy i że w systemie została przywrócona próżnia.
Czy udało wam się zwiększyć energię wiązek powyżej dziesięciu
teraelektronowoltów?
Profesor Dubois usiadł wygodniej.
– To prowadzi nas do spraw bieżących. Naprawdę nie da się
tego ująć inaczej niż wprost. W rzeczywistości nigdy nie
nastąpiło żadne uszkodzenie elektromagnesów ani utrata próżni
w tunelu. Podaliśmy te informacje prasie jako przykrywkę, aby
zyskać czas na dokładne zrozumienie anomalii.
Wszyscy obecni podnieśli głosy, naukowcy domagali się uwagi,
w panującym hałasie nie dało się słyszeć poszczególnych pytań.
Dubois czekał cierpliwie, aż fizycy znów umilkną.
– Rozumiem, że są panowie zaniepokojeni, ale zanim oddam
głos, musicie wysłuchać reszty informacji, które będą
odpowiedzią na wiele z zadanych właśnie pytań, choć z
pewnością doprowadzą do wielu kolejnych. Czy mogę
kontynuować?
Rozejrzał się wokół stołu i nie napotkał sprzeciwu. Wstał z
krzesła, jakby na siedząco nie mógł już dłużej znieść napięcia.
– Jak wspomniałem w swoich wcześniejszych wypowiedziach,
testy przeprowadzone pod koniec listopada dały nam szereg
ekscytujących wyników. Jednak podczas próby, która miała
miejsce w ostatni piątek listopada, zanotowaliśmy dziwny pik w
pomiarach rejestrowanych przez wiele przyrządów w ATLAS-ie.
Mam tu na myśli detektor wewnętrzny, kalorymetry,
spektrometr mionowy, a nawet zewnętrzne magnesy toroidalne.
Co bardziej niepokojące, odczyty utrzymywały się też po
wyłączeniu wiązki. Oczywiście najpierw zaczęliśmy szukać
usterek w przyrządach, błędów w elektronice albo w
Strona 11
oprogramowaniu odpowiedzialnym za zbieranie oraz
przetwarzanie danych.
Twarz profesora Dubois nabrała bladości, której nie dało się
przypisać wyłącznie oświetleniu w sali. Rodgera to nie dziwiło.
Implikacje były bardzo poważne. Fakt, że ATLAS zarejestrował
tak silne zdarzenie bez wystrzelenia wiązki, nie mógł świadczyć
o niczym dobrym.
– Wstrzymaliśmy wszelkie dalsze próby w LHC aż do
wyjaśnienia dokładnej natury problemu. Od tamtego dnia nie
wypuszczaliśmy wiązek.
– Moment. – Profesor Gotlieb wstał z krzesła i wskazał na
ekran. – Mówił pan, że ten obraz powstał dziś rano.
– Zgadza się – przytaknął Dubois. – To wycinek danych
zebranych tego ranka przez detektor ATLAS.
– Ale skoro w LHC nie rozpędzono żadnych protonów, to jak...?
Pytanie Niemca zawisło w pełnym grozy milczeniu.
– Jezu Chryste – słowa te wymknęły się z ust Rodgera niczym
modlitwa. Było gorzej, niż sądził.
– Listopadowa Anomalia, bo tak ją zaczęliśmy nazywać,
pojawiła się w punkcie kolizji w ATLAS-ie i w jakiś sposób
osiągnęła pozory stabilności. Natychmiast spróbowaliśmy
odizolować ją w silnym polu elektromagnetycznym, aby nie
uciekła z komory próżniowej. Od tego dnia zespół inżynierów
wprowadza liczne dodatkowe zabezpieczenia, aby zapobiec
awariom pola, i pracuje na okrągło nad poprawą jakości próżni
otaczającej anomalię.
Dubois wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł krople potu,
które pojawiły mu się na skroniach.
– Chyba rozumieją panowie, dlaczego tak strzegliśmy tych
informacji, podczas gdy najlepsze umysły uczestniczące w
programie starały się zrozumieć, co konkretnie się stało.
– Ale jak to możliwe? – spytał profesor Bourdre. – Przyznaję, że
jestem bardziej astrofizykiem niż specjalistą od mechaniki
kwantowej, ale nawet energie wyzwalane w wyniku kolizji w
LHC charakteryzowały się zdecydowanie zbyt niskim przekrojem
czynnym, aby mogła się utworzyć jakaś czarna mikrodziura. Poza
Strona 12
tym promieniowanie Hawkinga powinno w niecałą sekundę
rozproszyć
każdy tego typu obiekt o masie poniżej dwustu tysięcy
kilogramów. Czarna mikrodziura, taka jak wasza, powinna
zniknąć w drobnym ułamku tego czasu.
– Nie sądzimy, by chodziło o czarną mikrodziurę.
– Nie sądzicie? – prychnął Gotlieb.
Rodger uświadomił sobie, że również wstał, choć opierał się
dłońmi o stół.
– I czego dowiedzieliście się po trzech miesiącach tajnych
badań?
Profesor Dubois zaczął mówić, zająknął się i spróbował od
nowa:
– Anomalia jest sprzeczna z wszelką uznawaną teorią.
Przetrząsnęliśmy każdą pracę opublikowaną w ciągu ostatnich
pięćdziesięciu lat, która mogła choćby zahaczać o ten temat, i
znaleźliśmy tylko jedną, która wydaje się opisywać to, co
widzimy. Jest to rozprawa teoretyczna pod tytułem Metastabilne
osobliwości kwantowe, wydana trzy lata temu.
– I co ma do powiedzenia na temat waszej anomalii fizyk, który
napisał tę pracę? – naciskał Rodger.
– Nie wiem. Nie rozmawialiśmy z nim.
– Co? Dlaczego nie, do diabła? – zagrzmiał profesor Craig.
– Panowie, usiądźcie, proszę. Wiem, że zastanawiacie się,
dlaczego zebrałem was tutaj, zamiast skierować sprawę
bezpośrednio do organizacji międzynarodowych. Zjawisko, z
którym się tutaj zetknęliśmy, całkowicie wykracza poza naszą
bieżącą wiedzę fizyczną i obecnie wydaje się metastabilne. Ma
potencjał, żeby przekształcić się w coś znacznie bardziej
niebezpiecznego, być może nawet w czarną dziurę, która
pochłonie naszą planetę. Gdyby rządy zareagowały, kierując się
strachem, możecie sobie wyobrazić, czego by spróbowały.
Stół aż podskoczył, gdy profesor Craig uderzył w niego pięścią.
– Rozwaliliby wasz cholerny eksperyment w drzazgi
atomówkami. I tak powinno się zrobić już wcześniej.
Rodger rozumiał gniew Craiga, był jednak zbyt oszołomiony, by
Strona 13
odpowiedzieć, oparł się tylko bardziej na krześle.
Profesor Dubois wychylił się do przodu.
– A jeśli się na to zdecydują, najprawdopodobniej wywołają
katastrofę, której wszyscy się obawiają. Według naszej analizy
równań zawartych w publikacji, o której wspominałem, tego
rodzaju anomalia zajmuje punkt przegięcia pomiędzy kilkoma
bardziej stabilnymi stanami, z których większość jest
nieprzyjemna. Nawet względnie drobne zakłócenie może
wytrącić ją z niepewnej równowagi i ludzkość zostanie
zmieciona przez lawinę zniszczenia. Uznaliśmy zatem, że wasza
czwórka, czyli szanowani reprezentanci nauki z Unii
Europejskiej, Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych,
najlepiej nadaje się do zaprezentowania tej wiedzy waszym
przywódcom politycznym. Gdy rządy zapoznają się z faktami,
będą mogły osiągnąć konsens w sprawie wyboru najlepszego
biegu wydarzeń.
– Wciąż nie odpowiedział pan na moje pytanie. – Twarz
profesora Craiga nabrała odcienia fioletu. – Dlaczego nie
skontaktowaliście się z fizykiem, który napisał tę cholerną pracę?
– Bo aż do tej pory nie mieliśmy takiej możliwości. – Dubois
popatrzył bezpośrednio na Rodgera. – Aby do niego dotrzeć,
będziemy potrzebowali pomocy rządu USA.
Rodger wciągnął cicho powietrze.
– A to dlaczego? – spytał.
– Ponieważ znajduje się obecnie w amerykańskim więzieniu.
Fizyk, o którym mówię, to słynny profesor Donald R. Stephenson.
Strona 14
ROZDZIAŁ
2
Stopa trafiła Marka, gdy próbował wykręcić ciało, aby uniknąć
ciosu. Uderzenie w miejsce tuż pod splotem słonecznym
pozbawiło go tchu. Brzuch eksplodował bólem, ale chłopak
skupił go, odsuwając na bok, by przetworzyć później. Obecnie
musiał po prostu przetrwać.
To zabawne. Zaledwie chwilę wcześniej koncentrował się na
wygraniu tej walki. Teraz, gdy krew i pot przysłaniały mu pole
widzenia, a brak powietrza pozbawiał sił, ten cel wydawał się
niczym mglisty sen. Jack Gregory rozkładał go na czynniki
pierwsze z łatwością, która wymykała się pojmowaniu.
Zebrawszy całą wzmocnioną neuronowo szybkość, Mark
zaprzągł organizm do kopnięcia bocznego, które powinno cisnąć
jego przeciwnikiem na drugą stronę pomieszczenia. Zamiast tego
poczuł, że pociągnięty własnym pędem unosi się w przerzucie
judo, po którym walnął plecami o podłogę, a przed oczyma
zatańczyły mu białe błyski. Oślepiony i oszołomiony, Mark
podciągnął kolana i w jakiś sposób udało mu się wybić,
wylądować na stopach i utrzymać pozycję, choć miał wrażenie,
jakby jego nogi były z gumy.
– Dość.
Głos Jacka wydawał się dobiegać z oddali, jakby z zabawkowego
telefonu z puszek i sznurka, jakie w dzieciństwie robili z Heather
oraz Jen.
– Wystarczy na tę sesję – ciągnął Jack, podchodząc, by stuknąć
go solidnie w plecy. – Dobry trening.
Cichy chichot spod ściany sprawił, że chłopak zerknął w stronę
siostry.
– Serio, Mark – zdołała wykrztusić Jen między rechotami. –
Kilka razy sądziłam, że jest już zdany na twoją łaskę.
Strona 15
Jej brat próbował odzyskać oddech na tyle, by udzielić ciętej
riposty, lecz w końcu zrezygnował z tych starań.
– Już dość, Jennifer – rzekł Jack. – Twoja kolej.
Mark chwiejnym krokiem podszedł do Heather, usiadł koło niej
i zdołał się uśmiechnąć. Wprawdzie otrzymał naprawdę solidne
baty, ale przynajmniej teraz miał na co popatrzeć.
Dziesięć tygodni spędzonych przez trójkę nastolatków w
hacjendzie Frazier było najtrudniejszym okresem ich życia. Mark
nie wiedział, czego się spodziewał, ale na pewno nie tego. Jack i
Janet wrzucili troje przyjaciół w bardziej intensywny program
szkoleniowy niż te stosowane przez CIA. Młodzi ludzie
codziennie przez dwadzieścia godzin przechodzili na zmianę
przez trening fizyczny, ćwiczenia z bronią, sztuki walki oraz
rozmaite zajęcia poświęcone zasadom prowadzenia tajnych
operacji.
Jak dostrzec ogon. Jak zgubić ogon. Jak i kogo przekupić. Jak
ustanowić bazę operacyjną w kontynentalnej Europie, USA,
Wielkiej Brytanii, Indiach, Pakistanie, Afryce, Rosji, Ameryce
Łacińskiej, Chinach. Jak kupić nielegalną broń, dokumenty i
sprzęt. A gdy już im się wydawało, że trudniej być nie może,
Gregory podkręcił tempo. Zrobiło się wyjątkowo ciężko, ale
dzięki temu Mark był zbyt zajęty i zmęczony, aby martwić się
innymi rzeczami, na przykład tym, przez co muszą przechodzić
jego rodzice.
Choć Jack wiedział o usprawnieniach neuronowych, które
otrzymali na okręcie Bandelier, chciał poznać ich ograniczenia.
Poza tym Mark wiedział, że Gregory’emu zależy, aby oni sami
znali granice swoich możliwości.
I wprawdzie chłopakowi podobało się, że uczyli się rzeczy,
które były znane bardzo niewielkiemu gronu, jednak miał
przekonanie, że gdyby nie weekendy, to chyba zdecydowaliby się
na ucieczkę.
Nazywali to sobotami i niedzielami science fiction. Niemalże
odgrywali na żywo odcinki „Strefy mroku”, ponieważ Jack
pragnął dowiedzieć się jak najwięcej o okręcie Bandelier, jego
technologii, motywacjach, a także o tym, co zrobił i wciąż robił z
Strona 16
trójką swoich uczniów. Sesje bywały fascynujące, ale też mocno
niepokojące.
Ostatnio Gregory kazał im pracować w zupełnej ciemności.
Mieli pozwalać, by ich umysły przetwarzały dźwięki na obrazy w
formie echolokacji, która dawała im zobrazowanie otoczenia. Im
głośniejszy odgłos, tym jaśniejszy dawał widok w mentalnej
wizji.
Na szczęście piątkowe i sobotnie wieczory poświęcano na
odpoczynek i relaks, swoiste wyjście na przepustkę, jak to
określała Janet. Można by ich wówczas niemal wziąć za rodzinę.
Jack i Janet zabierali swoich gości do San Javier na spacer po
mieście, kolację przy paru boliwijskich piwach, śmiechy i
rozmowy.
Pewna rzecz, którą Gregory powiedział podczas jednej z sesji
treningowych, wyryła się Markowi w mózgu: „Ten świat będzie
próbował was pokonać. Można to przezwyciężyć wyłącznie
śmiechem. Śmiech to amunicja. Często ją uzupełniajcie”.
Mark przypomniał sobie odgłos chrapliwego śmiechu Janet,
który rozległ się w sali po tych, jak się okazało, celnych słowach.
Jednak odkąd przed ośmioma tygodniami urodził się ich synek
Robby, to Jack robił za głównego szkoleniowca.
Nawet poród został włączony w program treningu. Yachay,
indiańska położna, zajmowała się sprowadzeniem dziecka na
świat, lecz Mark, Jennifer oraz Heather jej asystowali.
Intensywność tego doznania sprawiła, że dobrze zapamiętali
wszystkie szczegóły.
Janet dzielnie zniosła osiemnaście bolesnych godzin porodu.
Jack siedział przy niej, trzymając ją za rękę i prowadząc przez
ćwiczenia oddechowe oparte na technice Lamaze’a. Dzięki
samodyscyplinie Janet ani razu nie narzekała ani nie płakała,
choć na jej czole skraplał się pot, tworząc małe strumyczki, które
Jack ścierał wilgotnym ręcznikiem.
Natomiast nastolatkowie byli zajęci wypełnianiem poleceń
położnej z plemienia Keczua. Gdy dziecko wreszcie się
wydostało, to Mark asystował przy przecinaniu i zawiązywaniu
pępowiny, choć wcześniej przeżył chwilę paniki, zastanawiając
Strona 17
się, czy malec zacznie oddychać. Wprawdzie Mark sądził, że
wszystkie noworodki krzyczą, biorąc pierwszy oddech, jednak
ten nie wydał ani dźwięku. Dopiero po skarceniu przez Yachay
nastolatek wyrwał się ze stanu osłupienia i wziął się do
wykonywania instrukcji Indianki.
Gdy wreszcie skończyli wszystkie czynności poporodowe, troje
przyjaciół nawet nie zawracało sobie głowy jedzeniem. Po prostu
powlekli się do swoich pokojów, by odpocząć i odzyskać siły,
bardziej zmęczeni niż po którymkolwiek z treningów.
– Heather, teraz ty.
Słowa Jacka wyrwały Marka z zadumy. Heather szła w stronę
instruktora, a Jennifer chwiejnym krokiem podchodziła, by
usiąść obok brata, oddychając nierówno. Choć nie krwawiła,
wyraźnie znajdowała się na skraju możliwości mięśni.
Każdy piątek był dniem oceny, podczas którego Jack sprawdzał,
w jakim stopniu opanowali otrzymane do tej pory lekcje. Mark
miał pewność co do jednego: nigdy już nie pomyśli „piąteczek,
piątunio!”. Teraz nie cierpiał tych dni.
Nagle przeniósł uwagę na środek małej, wyłożonej materacami
sali gimnastycznej. Jeden z ciosów Heather zdołał przeniknąć
przez osłony Jacka i drobna pięść musnęła jego podbródek. Gdy
walczący zmienili pozycje, chłopakowi mignęły oczy dziewczyny.
Stały się mlecznobiałe.
Cholera. Wpadła w trans i zmagała się teraz z Jackiem, a jej
sawancki umysł wpatrywał się w przyszłość.
I znów się zamachnęła, lecz tym razem mężczyzna uchylił się
przed uderzeniem. Przez bardzo krótką chwilę Markowi
wydawało się, że w oczach Jacka błysnęła czerwień. Nagle, gdy
Heather zawirowała w kopnięciu opadającym prostą nogą, Jack
walnął ją mocno w splot słoneczny, sprawiając, że gwałtownie
wypuściła powietrze z płuc. Heather zgięła się wpół na macie, a
następnie przetoczyła na bok, jednocześnie starając się
zaczerpnąć tchu i wstać. Przez moment nie udawało jej się ani
jedno, ani drugie.
Mark i Jennifer zaczęli się podnosić, lecz stanowcze spojrzenie
Jacka nakazało im z powrotem usiąść. Gregory stanął nad
Strona 18
Heather, wpatrując się w nią uważnie, lecz w żaden sposób jej nie
pomagając. Miesiąc wcześniej Mark nie zdołałby powstrzymać
gniewu. Teraz to wszystko miało sens. Gdyby Jack zaczął
niańczyć któreś z nich, oznaczałoby to, że go nie szanuje. Zanim
zaczęli szkolenie, agenci wprowadzili ich w surowe założenia
programu i nastolatkowie się na nie zgodzili. Teraz było za
późno, by się wycofać.
Tytanicznym wysiłkiem Heather zdołała unieść się z podłogi i
znów przybrać pozycję gotowości.
– Świetnie – skomentował Jack. Gestem wezwał Marka i
Jennifer. – Usiądźcie wszyscy tu na macie.
Gdy wykonali polecenie, mężczyzna podszedł do szafki w rogu,
zdjął z półki pudełko i usiadł naprzeciwko Heather.
– Masz wyjątkowe zdolności – powiedział jej. – Wszyscy
dysponujecie rozmaitymi wspólnymi talentami dzięki
wzmocnieniu neuronowym, jakie otrzymaliście poprzez opaski z
okrętu Bandelier, jednak wasze umysły mają swoje indywidualne
mocne strony i preferencje. Heather, obserwowałem cię przy
grze w szachy. Nikt na całym świecie nie zdołałby cię pokonać, a
już na pewno żaden komputer. Widzisz wszystkie możliwości i
wiesz, co się najprawdopodobniej stanie przy dowolnym
układzie. Właśnie dlatego przed chwilą udało ci się mnie trafić.
Jack przerwał, by wyjąć z pudełka szachownicę i położyć ją na
podłodze między nimi. Mark obserwował uważnie, jak
mężczyzna wyjął kilka bierek i rozstawił je w układzie
końcowym, w którym każda strona miała po cztery sztuki.
Białe uwięziły króla w pierwszym rzędzie, gdzie blokowała go
czarna wieża, czarny król zaś miał podobnie ograniczone
możliwości ruchu w ósmym rzędzie. Czarne dysponowały
kolejną wieżą i pionem, natomiast białym zostały hetman i pion.
Jack obrócił planszę, by Heather grała białymi.
– Jakie jest prawdopodobieństwo, że wygrają białe? – spytał.
– Czyj ruch? – dopytywała się Heather.
– Białych.
– Mat w jednym ruchu.
– Jakie jest prawdopodobieństwo, że wygrają białe? – spytał.
Strona 19
– Sto procent.
– Pokaż mi.
Mark zobaczył, że Heather zerka na niego i wzrusza ramionami,
jakby chciała powiedzieć: „To zbyt łatwe”.
– Skoro nalegasz.
Gdy sięgała po białego hetmana, dłonią niechcący musnęła
białego piona. Zastygła na chwilę, po czym sięgnęła po hetmana.
– Dotknęłaś piona. Zgodnie z zasadami musisz nim pójść. – Jack
uśmiechnął się.
– Przypadkowe dotknięcia się nie liczą.
– Dotknęłaś go i się zawahałaś. To liczy się jako celowy dotyk.
Heather zmarszczyła brwi. Mark widział, że nie rozumiała, co
właśnie się wydarzyło. Zwycięskie posunięcie właśnie stało się
przegrywającym. Sięgała po hetmana, lecz coś rozproszyło jej
uwagę. Mark ujrzał w jej oczach błysk, gdy obracała się ku
przyjaciółce.
– Jennifer!
Jack się roześmiał.
– Zanim zezłościsz się na Jen, chcę, żebyście wszyscy
zastanowili się, co się właśnie wydarzyło. Najbardziej
utalentowany sawancki umysł na tej planecie obliczył, że
prawdopodobieństwo wygranej w zwykłej końcówce szachowej
wynosi sto procent i jest absolutnie pewne. A jednak przegrałaś.
Dlaczego? Umówiłem się z Jennifer, że muśnie podświadomość
Heather, gdy będzie się ona najmniej spodziewać takiej
ingerencji. I tym samym spowoduje przypadkowe stuknięcie
białego piona. Zrobiłem to, żeby przekazać wam zdecydowanie
najważniejszą lekcję. Zanim wypuszczę was dziś wcześniej, chcę,
aby wyryła się w waszych głowach. Nie ufajcie nikomu, nawet
najlepszym przyjaciołom. Kochajcie ich, ale nigdy im w pełni nie
ufajcie. To dlatego, że w krytycznych momentach ktoś może na
nich wpłynąć, by robili rzeczy, których nie chcecie. Mark
poświęciłby życie, żeby uratować Heather, choć ona
znienawidziłaby go za to. Heather zrobiłaby to samo dla niego.
Na swój własny sposób wszyscy zdradzilibyście się nawzajem,
tak jak Jennifer zdradziła Heather w tej rozgrywce.
Strona 20
Twarz Marka spochmurniała.
– Moment! Jennifer jej nie zdradziła.
– Nie – rzekła Jen, spoglądając na brata z wdzięcznością. – Nie
zdradziłam.
– Och, miałaś dobry powód – ciągnął Jack. – Zmanipulowałem
cię, mówiąc, że to kluczowy element przekazywanej przeze mnie
lekcji, ale tak naprawdę zdradziłaś ją, sprawiając, że przegrała.
Przy odpowiednich powodach wszyscy byście tak zrobili.
Zapamiętajcie to sobie. I zapamiętajcie też coś innego: żadne
zwycięstwo nie jest absolutnie pewne. Żadna sytuacja nie jest
zupełnie beznadziejna. Jeśli znajdziecie się w beznadziejnej
sytuacji, zmieńcie zasady.
– Chciałeś powiedzieć: oszukujcie – powiedział Mark.
Jack wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Jak sam diabeł.