1760

Szczegóły
Tytuł 1760
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1760 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1760 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1760 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Graham MASTERTON CZTERNA�CIE OBLICZY STRACHU (Prze�o�y� : ZYGMUNT HALKA) PRZEDMOWA Mo�ecie zwiedzi� wszystkie zak�tki �wiata i zbada� wszystkie kultury - od argenty�skiej po zulusk� - i wsz�dzie, w ka�dej z nich, spotkacie si� z pos�pnymi mitami i przera�aj�cymi legendami. Prawdopodobnie stworzyli�my je sami, aby wyt�umaczy� nasze l�ki przed kaprysami natury, takimi jak: choroby, susza i wszelkie katastrofy, kt�rym nie mo�emy zapobiec. Mo�liwe, �e stworzyli�my je po to, by lepiej zrozumie� istot� dobra i z�a. A mo�e w og�le ich nie tworzyli�my? Mo�e niekt�re najczarniejsze diab�y naszego piek�a istnia�y, nim jeszcze powstali�my, czekaj�c ju� na nas? Mo�e anio�owie spadli z nieba, a jurajsk� noc� rz�dzi� bezimienny horror? W r�nych kulturach egzystuj� podobne do siebie demony; nie mo�na wi�c odczuwa� prawdopodobie�stwa ich istnienia. Miewaj� r�ne imiona, na przyk�ad: meksyka�ski Micantecutli, wielki aztecki w�adca umar�ych, kt�ry z opuszczon� g�ow� pe�za po ziemi, niczym paj�k w swojej sieci, �eby pozbiera� dusze niedawno zmar�ych; Azazel, �ydowski kozio� ofiarny, kt�ry demoralizuje kobiety, ucz�c je u�ywania kosmetyk�w, a ich syn�w wprowadza w najokrutniejsze arkana sztuki wojennej; Ravana, hinduski odpowiednik szatana; Baba Jaga, czarownica s�owia�ska, kt�ra wypruwa ludziom wn�trzno�ci i mieszka w domku na kurzej nodze. Chocia� demony te maj� r�ne imiona - uosabiaj� te same podstawowe ludzkie l�ki: strach przed ciemno�ci�, obaw� o �ycie i zdrowie najbli�szych, strach przed n�dz� i przed zaraz�. Macie okazj� pozna� kilka spo�r�d wielu rozmaitych kultur �wiata, bior�c udzia� w podr�y do sfery najg��bszego ludzkiego strachu. wasz bilet jest ju� zarezerwowany, paszport macie w r�ku. Je�li si� odwa�ycie, zabior� was na trzy kontynenty: zobaczycie Brugi� w zimowej mgle, kwieciste wzg�rza Fezu, jesienn� Now� Angli� i parn� Alabam�. Poznacie te� r�ne wierzenia religijne: od rzymskokatolickich po mitologi� australijskich aborygen�w. Niekt�re z tych miejsc s� wam znane. Nasze wsp�lne wycieczki doprowadz� was jednak do zak�tk�w, kt�rych tury�ci nie o�mielaj� si� odwiedza�. A po powrocie do swoich dom�w b�dzie si� wam wydawa�, �e wok� czai si� groza. JAJKO Bayswater, Londyn W drodze na lotnisko zatrzymajmy si� na chwil� w owej zat�oczonej r�noj�zycznym t�umem dzielnicy Londynu, po�o�onej na p�noc od Hyde Parku, stanowi�cej mieszanin� eleganckich budynk�w, blok�w z wytwornymi apartamentami, dom�w czynszowych z kawalerkami i niekt�rych najlepszych restauracji etnicznych w Londynie. Bayswater jest cz�ci� dzielnicy Paddington ("siedziby Irlandczyk�w"), kt�ra jeszcze do 1860 roku by�a wiosk�. P�niej bogaci zacz�li tam budowa� du�e domy, obok kt�rych wyros�y mniej komfortowe domki ludzi, utrzymuj�cych si� z pracy dla tych pierwszych. Paddington zosta� wybrany w 1860 roku na siedzib� Great Western Railway; tak�e pierwsza na �wiecie linia kolejki podziemnej zosta�a poprowadzona pod ulicami Hayswater. To tutaj Tom Pointing otworzy� jeden z pierwszych dom�w towarowych "tylko za got�wk�". Tak jak wiele innych miejsc w Londynie, Bayswater w ci�gu zaledwie kilkudziesi�ciu lat zmieni� si� z dzielnicy wytwornej w prawie n�dzn�. Pod koniec wieku na ulicach nie s�ycha� ju� by�o turkotu eleganckich powoz�w konnych, a zamiast tego rozlega�y si� wrzaski doker�w irlandzkich, sprzedaj�cych pomara�cze i orzechy, gor�ce pyzy i jajka. To jest opowiadanie o jednym tylko jajku. W tym wypadku to jedno jajko wystarczy�o, a nawet by�o go za wiele. Michael zorientowa� si�, �e z tym jajkiem jest co� nie w porz�dku, kiedy tylko wyj�� je z rondelka. By�o nienaturalnie ci�kie i wydawa�o si� �le wywa�one, jak co� w rodzaju wa�ki - wsta�ki . Sygnetem st�uk� skorupk� i od�ama� dwa lub trzy kawa�ki. Wn�trze by�o bladobe�owe i l�ni�o od �luzu. Wyrzuci� jajko ze wstr�tem do wiadra na odpadki i nala� zimnej wody do rondelka. Zapali� gaz, ale po paru sekundach wy��czy� go. Straci� ju� ochot� na jajko. Mia� sk�onno�ci do nudno�ci i nawet najmniejsza plamka krwi w ��tku powodowa�a, �e potem tygodniami nie m�g� je�� na �niadanie gotowanych jajek. Si�gn�� po muesli i nape�ni� nim swoj� jedyn� miseczk�. Siedz�c na laminowanym stole kuchennym i s�uchaj�c drugiego programu radiowego, jad� w samotno�ci muesli. Osamotnienie odczuwa� tylko podczas jedzenia, a prze�uwanie muesli trwa�o w niesko�czono��. W kalendarzu wisz�cym na pomalowanej na zielono �cianie kuchennej by�y tylko dwie notatki: w najbli�szy czwartek wypada�y jego trzydzieste drugie urodziny, a w nast�pny pi�tek musi spotka� si� z dentyst� w sprawie z�ba m�dro�ci. Dziewczyna z kalendarza mia�a nieprawdopodobnie du�e piersi; Michael zaczerni� d�ugopisem jeden z jej z�b�w. Z okna wida� by�o tylko go�� �cian� s�siedniego Bayswater Hotel i skrawek nieba w kolorze kitu. Otworzy� wiadro na odpadki, �eby wysypa� do niego resztki muesli. Jajko le�a�o w�r�d zu�ytych torebeczek herbaty, sk�rek pomara�czy i szcz�tk�w pude�ka po biryani. Od�ama�y si� dalsze kawa�ki skorupki i teraz wida� by�o, �e jasnobe�owe wn�trze to nie bia�ko jajka, lecz �luzowata sk�ra, a skorupka kry�a nagie, na p� wyl�g�e piskl�. Co wi�cej, wydawa�o si�, �e piskl� si� porusza. Oddar� kawa�ek papierowego r�cznika i wyj�� jajko z wiadra. Dopiero kiedy k�ad� je ostro�nie na p�ycie zlewozmywaka, zorientowa� si�, �e to wcale nie by�o piskl�. Poczu� mrowienie pod w�osami. W ostatnim kawa�ku skorupki le�a�o dziecko z twarzyczk� skierowan� w d�. Malutkie, trz�s�ce si� dziecko. Michael oddar� wi�cej r�cznika i posk�ada� go w grub� poduszeczk�. �ykaj�c �lin� ze strachu i z powodu skurcz�w �o��dka, wyj�� ma�e, �liskie stworzonko ze skorupki i po�o�y� je na poduszeczce. By� to ch�opiec. Le�a�, nie mog�c z�apa� tchu, wywija� malutkimi r�czkami i kr�ci� na o�lep g��wk�, jak gdyby w poszukiwaniu sutka. Michael nala� troch� mleka do talerzyka, umoczy� w nim palec i przy�o�y� go do warg stworzonka. Natychmiast odwr�ci�o g�ow� i zacz�o p�aka� s�abym malutkim szlochem, kt�ry wyda� si� Michaelowi pprzera�aj�cy, a przy tym wzruszaj�cy. - O co ci chodzi, nie lubisz mleka? - zapyta� Michael.- Co powiesz na co� s�odkiego? Pr�bowa� da� dziecku miodu, napoju pomara�czowego, czekolady i syropu. Za ka�dym razem odwraca�o g�ow�, a jego p�acz sta� si� histeryczny. Michael wyszed� do sieni i podni�s� telefon. Po schodach w�a�nie schodzi�a Liz, ruda dziewczyna mieszkaj�ca bezpo�rednio nad nim, ubrana w kr�tk� zielon� sp�dniczk� i g��boko wyci�t�, ��t� koszulk�. Michael wychyli� si� przez por�cz, �eby na ni� popatrze�. - Tu pogotowie. Kt�ry oddzia� pan sobie �yczy? Wzi�� g��boki oddech i nic nie odpowiedzia�, Kt�ry oddzia�? Do kogo si� telefonuje po znalezieniu dziecka w ugotowanym jajku? - Nie... nie, dzi�kuj�. Przepraszam, pomyli�em si�. Wr�ci� do kuchni. Dziecko le�a�o spokojnie na plecach, z rozpostartymi r�czkami i n�kami. Przysz�o mu do g�owy, �e mo�e nie �yje, ale potem stwierdzi�, �e oddycha - kr�tkim, lepkim dzieci�cym oddechem. Z paczki muesli wyj�� woreczek, no�yczkami odci�� tyln� �ciank� kartonu i w�o�y� do� dziecko. Niemal godzin� przygl�da� mu si� w zak�opotaniu i zaciekawieniu. - Co mam z tob� zrobi�? - zapyta�. Poszed� do pracy. Dzie� okaza� si� ospa�y, poniewa� by� to �rodek lata, a nikt w lecie nie kupuje telewizor�w i pralek automatycznych. My�la� ci�gle o malutkim ch�opcu w kartonie po muesli. Mo�e to jedynie tw�r wyobra�ni? Mo�e nie b�dzie ju� �y�, kiedy on sam wr�ci do domu? Podczas lunchu w pizzerii zagadn�� Willowby'ego, staraj�c si� nada� g�osowi jak najzwyklejsze brzmienie: - Czy dziecko mo�e urodzi� si� w jajku? W takim zwyk�ym, jak kurze? Willowby mia� na twarzy pryszcze i nosi� jedwabisty, m�odzie�czy w�sik. - Nie dziwi� si�, �e nie masz dziewczyn - u�miechn�� si�, szczerz�c z�by. Wr�ciwszy do domu, Michael poszed� prosto do kuchni. Wszystko by�o na miejscu - pude�ko po muesli i ma�y ch�opiec, wci�� �pi�cy. Michael patrzy� na niego, obgryzaj�c paznokie� kciuka. To niewiarygodne, my�la�, a przy tym wydarzy�o si� naprawd�; zosta� wida� wybrany, �eby znale�� to dziecko i zaopiekowa� si� nim. Usiad�, pochyli� g�ow� i wymamrota�: - Dzi�ki Ci, Panno B�ogos�awiona, za ten cud. Przyrzekam, �e b�d� je �ywi�, b�d� si� o nie troszczy� i wychowam je, tak jak Ty wychowa�a� Jezusa. I nazw� go Ian. Amen. Ian r�s� tak samo jak wszystkie dzieci, z t� r�nic�, �e jad� zupe�nie co� innego ni� jego r�wie�nicy. Ju� drugiego dnia Michael odkry�, �e ch�opcu smakowa� rozcie�czony ocet winny, �e lubi� og�rki i w og�le to, co by�o gorzkie i kwa�ne. Rozwija� si� jednak harmonijnie i dobrze i nim sko�czy� rok, wa�y� niemal tyle, ile normalne dziecko. Michael rzuci� prac� w sklepie Curry'ego i po�wi�ci� si� ca�kowicie wychowywaniu dziecka. Wszyscy my�leli, �e s� ojcem i synem, chocia� w najmniejszym stopniu nie byli do siebie podobni. Michael kojarzy� si� z mysz�. Ian mia� bia�� sk�r�, by� szczup�y, o k�dzierzawych, prawie czarnych w�osach i oczach, kt�re okaza�y si� bezbarwne, jak gdyby nie by�y oczami, lecz oknami. Ian mia� cztery lata, kiedy siedz�c z Michaelem w kuchni i jedz�c sma�one jajko z tostem, zapyta�: - Sk�d ja si� wzi��em? Michael przesta� je��. - Znalaz�em ci� ca�kiem przypadkowo - odpowiedzia�. - Wi�c nie jeste� moim ojcem? - Jestem, poniewa� ci� kocham. To wystarczy, �eby by� ojcem. - Co b�dzie, je�li m�j prawdziwy ojciec mnie poszukuje, co b�dzie, je�li mnie znajdzie? Michael wsta�, podni�s� Iana i przytuli� do piersi. - Teraz ja jestem twoim ojcem. Nigdy nie pozwol� ci odej��. Podczas ca�ego dzieci�stwa Iana bawili si� i rozmawiali na wszelkie mo�liwe tematy. Michael opowiedzia� Ianowi histori� o muminkach i o Hemulenie. Ian m�wi� o swoim prawdziwym ojcu - o tym, czy kiedy� si� pojawi. Michael chodzi� na wszystkie szkolne mecze sportowe, stawa� na ko�cowej linii boiska i dopingowa� dru�yn� Iana okrzykami: "Naprz�d, Wood Park! Naprz�d, Wood Park!" - tak samo jak prawdziwi ojcowie. W czasie wakacji je�dzili na wysp� Wight i do Devon. Grywali w krykieta i chodzili na pla�e, na kt�rych fale odp�ywu zostawia�y na piasku kszta�ty �eber prehistorycznego potwora, kszta�ty, kt�re razi�y ich w stopy. W dniu siedemnastych urodzin Iana Michael zabra� go na curry do restauracji przy Queensway. By�a ciep�a ha�a�liwa noc, kiedy szli Bayswater Road, wracaj�c do domu. Stan�li przed mieszkaniem i wtedy Ian powiedzia�: - Teraz musz� i��. - Jak to? - Przekroczy�em czas. M�j ojciec mnie zabiera. M�j prawdziwy ojciec. - O czym ty m�wisz? Niespodziewanym gestem Ian wzi�� Michaela w ramiona i u�ciska� mocno. - Mia�o by� inaczej - wyszepta� mu do ucha. - Mia�em sta� si� kim� zupe�nie innym. Ale kocha�e� mnie, a poniewa� mnie kocha�e�, przeto zmieni�e� mnie. Zmieni�e� wi�cej rzeczy, ni� ci si� wydaje. Po wypowiedzeniu tych s��w odszed�. Michael straci� go z oczu prawie natychmiast. Zbyt wielu ludzi spacerowa�o, przepycha�o si�, rozmawia�o. Mign�� mu jeszcze przelotnie ko�o wej�cia do metra: szed� blisko wysokiego, bardzo wysokiego ciemnego m�czyzny. Rozmawiali z sob� jak ludzie, kt�rzy maj� wsp�lne sekrety. Michael poczu� w powietrzu zapach p�omieni, spopiela�ych nadziei... i octu. - Ojcze, t�skni� do niego. - Nie by�e� jego prawdziwym ojcem, m�j synu. Jego prawdziwy ojciec ma do niego wi�cej praw ni� ty. - Ale ja go wychowywa�em. Urodzi� si� w jajku, a potem sam go wychowa�em. - Co to znaczy: urodzi� si� w jajku? - To prawda. Rozbi�em jajko, a on tam by�. Zwini�ty w k��bek. - Zatem to diabe�. To syn szatana. Dzieci szatana wyl�gaj� si� z jajek. Jedno na ka�de pokolenie. Ci�ko zgrzeszy�e�, m�j synu, wychowuj�c dziecko Ksi�cia Ciemno�ci. Michaela zaaresztowano nast�pnego dnia w Battle Perchery, w hrabstwie Sussex. Rozbi� ponad siedemset jajek. Na policji zezna�: "Znalaz�em jednego i ocali�em go. Na pewno jest ich wi�cej". Oczy�cili go z ��tek i wpakowali do celi. Przycisn�� policzek do pomalowanej na zielono �ciany i my�la� o Ianie. My�la� o jego szkolnym okresie, o jego dzieci�stwie. By� pierwszym cz�owiekiem w historii ludzko�ci, kt�ry pokocha� diab�a. SZARA MADONNA Brugia, Belgia Chocia� Brugia jest miastem popularnym, t�umnie odwiedzanym przez turyst�w - zachowa�a atmosfer� �redniowiecznego mistycyzmu, odczuwaln� szczeg�lnie podczas ch�odnych, jesiennych dni, gdy mg�a wisi nad kana�ami, a na wietrznych, brukowanych ulicach s�ycha� tupot krok�w niewidocznych ludzi. Stolica Flandrii Zachodniej zachowa�a pochodz�ce z dawnych czas�w mury obronne z ufortyfikowanymi bramami, a Stare Miasto szczyci si� kilkoma spo�r�d najwspanialszych budowli gotyckich Europy, na przyk�ad XIV-wieczn� katedr� �wi�tego Zbawiciela i ko�cio�em Naj�wi�tszej Marii Panny. To w�a�nie podczas spaceru w�r�d kolekcji pos�g�w w ko�ciele Naj�wi�tszej Marii Panny przyszed� mi do g�owy pomys� napisania o szarej madonnie. Zd��y�em ju� obejrze� liczne kamienne madonny, ozdabiaj�ce naro�niki ulic Brugii, ale tu sta�em przed "Madonn� z dzieci�tkiem" d�uta Micha�a Anio�a, pos�giem, kt�ry zdaje si� �y� w�asnym �yciem. Kiedy dotyka si� r�ki Madonny, to a� trudno uwierzy�, �e nie jest ciep�a. Jed�cie do Brugii dla jej koronek, jej haft�w i jej �wie�ych czekoladek. Zasmakujcie w kawiarniach i restauracjach i najedzcie si� do syta gotowanych na parze ma��y i waterzooi - gulaszu z kurcz�t. Przejed�cie si� �odzi� po kana�ach, zwied�cie galerie sztuki i pospacerujcie po parkach. Ale b�d�cie ostro�ni przy zapuszczaniu si� pojedynczo w boczne uliczki i ogl�dajcie si� za siebie, �eby sprawdzi�, kto za wami idzie. Zawsze wiedzia�, �e musi wr�ci� do Brugii. Tym razem wybra� jednak zim�, kiedy powietrze by�o mgliste, kana�y przybra�y barw� zaparowanej cyny, a na w�skich, �redniowiecznych uliczkach by�o znacznie mniej wlok�cych si� oci�ale turyst�w. Od trzech lat stara� si� nie my�le� o tym mie�cie. Ale zapomnie� o nim, tak naprawd� zapomnie�, nie potrafi�. Wynajdywa� rozmaite sposoby, �eby odwraca� od niego uwag�, nie rozmy�la� o Brugii. Telefonowa� wi�c do przyjaci�, w��cza� telewizor lub te� wyje�d�a� samochodem na spacer, nastawia� aparatur� d�wi�kow� na najwi�ksz� g�o�no�� i osi�ga� stan nirwany. Wszystko, byle tylko nie sta� zn�w na drewnianym molo, naprzeciwko wystaj�cych okap�w i przystani XIV-wiecznego szpitala zaka�nego, czekaj�c, a� belgijscy p�etwonurkowie policyjni znajd� cia�o Karen. Tyle razy, w tylu ju� snach sta� tam - oszo�omiony, przyrumieniony s�o�cem turysta ameryka�ski z torb� na ramieniu i kamer� wideo - podczas gdy chorowicie niemrawe szpaki przysiada�y na stromych, falistych dach�wkach ponad nim, a ni�ej przelewa�a si� i bulgota�a woda w kanale. Byle tylko nie przygl�da� si� lekarce w �wie�ym bia�ym uniformie, ze splecionymi blond w�osami: nie patrze�, jak rozpina suwak czarnego, poliwinylowego worka na trupy i jak pojawia si� twarz Karen, nie bia�a, lecz prawie zielona. - Nie cierpia�a d�ugo - us�ysza� gard�owy, wydobywaj�cy si� z g��bi krtani, flamandzki akcent. - Szyja zosta�a z�amana prawie natychmiast. - Czym? - Cienkim sznurkiem o �rednicy oko�o o�miu milimetr�w. Mamy pr�bki dla s�du, pobrane z jej sk�ry. To by�y albo konopie, albo splecione w�osy. Inspektor policji, Ben de Buy, k�ad�c mu na ramieniu poplamion� nikotyn� d�o�, powiedzia�: - Jeden z doro�karzy twierdzi, �e widzia�, jak pa�ska �ona rozmawia�a z zakonnic�. To by�o mniej wi�cej dziesi�� minut wcze�niej, nim przewo�nik zobaczy� jej cia�o p�ywaj�ce w kanale. - W kt�rym miejscu? - Na Hoogstraat, przy mo�cie. Potem zakonnica skr�ci�a na rogu Minderbroederstraat i wo�nica straci� j� z oczu. Nie widzia� ju� pa�skiej �ony. - Dlaczego mia�by w og�le zapami�ta� moj� �on�? - Poniewa� by�a atrakcyjna, panie Wallace. Wo�nice maj� oko na przystojne kobiety. - To wszystko? Rozmawia�a z zakonnic�? Czemu mia�aby rozmawia� z zakonnic�? Nie jest katoliczk�... - Przerwa�, a potem poprawi� si�: - Nie by�a katoliczk�. Inspektor de Buy zapali� cuchn�cego papierosa Ernte 23 i wydmuchn�� dym przez nos. - Mo�e pyta�a o drog�. Nie wiemy jeszcze - powiedzia�. - Odnalezienie zakonnicy nie powinno by� trudne. Nosi�a jasnoszary habit, co jest do�� niezwyk�e. Dean zosta� w Belgii jeszcze przez tydzie�. Policja nie zdoby�a �adnego nowego materia�u dowodowego; nie by�o nowych �wiadk�w. Opublikowano zdj�cie Karen w gazetach i skontaktowano si� z wszystkimi zakonami w Belgii, po�udniowej Holandii i p�nocnej Francji. Ale nie znaleziono �adnego �ladu. Nikt nie widzia�, w jaki spos�b umar�a Karen. I nie by�o takiego klasztoru, w kt�rym zakonnice nosi�yby szary str�j; a zw�aszcza jasnoszary, o jakim m�wi� doro�karz. Inspektor de Buy oznajmi�: - Czemu nie zabierze pan �ony z powrotem do Ameryki, panie Wallace? Tu, w Brugii, niczego wi�cej pan nie uzyska. Gdyby nast�pi� prze�om w sprawie, wy�l� panu faks, dobrze? Teraz Karen le�a�a na cmentarzu episkopalnym w Milford, w stanie Connecticut, pod purpurow� warstw� klonowych li�ci, a Dean przyby� ponownie do Brugii. By� zimny flandryjski poranek, a on czu� si� zm�czony i otumaniony po d�ugim locie odrzutowcem, i bardziej samotny ni� kiedykolwiek. Przeszed� rozleg�y pusty plac, nazywany 't Zand, na kt�rym tryska�y fontanny, a we mgle majaczy�a rze�ba grupy cyklist�w. Prawdziwi cykli�ci dzwonili i peda�owali w�ciekle po kocich �bach. Przechodzi� ko�o kafejek z zaparowanymi, oszklonymi werandami, gdzie Belgowie o nalanych twarzach siedzieli, pij�c kaw�, pal�c i poch�aniaj�c ogromne krem�wki. �adna dziewczyna o d�ugich czarnych w�osach odprowadzi�a go wzrokiem, kiedy j� mija�; twarz mia�a bia�� jak aktorka kina europejskiego. W osobliwy spos�b przypomina�a mu twarz Karen tego dnia, kiedy spotka� j� po raz pierwszy. Z podniesionym z powodu ch�odu ko�nierzem i paruj�cym oddechem, przechodzi� ko�o sklep�w sprzedaj�cych koronki i czekoladki, poczt�wki i perfumy. Zgodnie ze star� flamandzk� tradycj� nad wej�ciem do ka�dego sklepu wisia�a flaga przyozdobiona herbami wszystkich ludzi zamieszkuj�cych dom w ci�gu wiek�w. Trzy groteskowe ryby p�ywaj�ce w srebrzystym morzu. M�czyzna, podobny do Adama, zrywaj�cy jab�ko z drzewa. Kobieta o bladej twarzy i dziwnym, dwuznacznym u�miechu. Doszed� do rozleg�ego, brukowanego rynku. Po przeciwleg�ej stronie dwadzie�cia lub trzydzie�ci zakonnic, wygl�daj�cych jak stado mew, w milczeniu drepta�o we mgle. Wysoko nad nim prze�witywa�a strzelista wie�a Dzwonnicy Brugijskiej - sze��set stopni stromo wznosz�cych si� na szczyt. Dean zna� te schody, poniewa� kiedy�, razem z Karen, pokonali wszystkie, dysz�c i �miej�c si� podczas wspinaczki. Obok dzwonnicy sta�y doro�ki furgonetki z lodami i kioski z par�wkami. W lecie tury�ci czekali w d�ugich kolejkach na zbiorowe wycieczki po mie�cie z przewodnikami. Ale nie dzisiaj. Trzy doro�ki sta�y obok siebie, podczas gdy wo�nice palili papierosy, a okryte kocami konie zanurza�y g�owy w workach z obrokiem. Dean podszed� do wo�nic�w i podni�s� r�k� w powitalnym ge�cie. - Trasa wycieczkowa, sir? - zapyta� m�ody, nie ogolony ciemnooki m�czyzna w przekrzywionym, s�omkowym kapeluszu. - Dzi�kuj�, nie dzisiaj. Szukam kogo�... jednego z waszych koleg�w. - Dean wyj�� z�o�ony wycinek z gazety. - Nazywa si� Jan de Keyser. - Kto go szuka? Czy on ma jakie� k�opoty? - Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Mo�e pan mi powiedzie�, gdzie on mieszka? Doro�karze popatrzyli po sobie. - Czy kto� wie, gdzie mieszka Jan de Keyser? Dean wyj�� portfel i wr�czy� im po sto frank�w. Zn�w popatrzyli po sobie, wi�c Dean da� im po jeszcze jednej setce. - Oostmeers, w po�owie ulicy, po lewej stronie - powiedzia� nie ogolony m�czyzna. - Nie znam numeru, ale jest tam ma�y sklep spo�ywczy, a jego domek jest nast�pny, ma br�zowe drzwi i br�zowe szklane wazy w oknie. - Zakaszla�, a potem spyta�: - Czy pr�cz tego chce pan pojecha� na wycieczk�? Dean potrz�sn�� g�ow�. - Nie, dzi�kuj�. My�l�, �e widzia�em w Brugii wszystko, co kiedykolwiek chcia�em zobaczy�... a mo�e nawet wi�cej. Odwr�ci� si� i ruszy� z powrotem wzd�u� Oude Burg, a potem, pod nagimi lipami, szed� Simon Stevin Plein. Autor pomys�u wprowadzenia waluty w systemie dziesi�tnym tkwi� ponuro na swoim cokole, spogl�daj�c na sklep z czekolad� po drugiej stronie ulicy. Ranek by� tak zimny, �e Dean �a�owa�, i� nie przywi�z� pary r�kawiczek. Wielokrotnie przechodzi� z jednej strony kana�u na drug�.. Kana� by� cuchn�cy i pos�pn i nasuwa� mu my�l o �mierci. Pierwszym razem przyjechali do Brugii z dw�ch powod�w. Przede wszystkim po to, by sko�czy� z Charleyem. Charley nie m�wi�, nie spacerowa�, nie ujrza� nawet �wiat�a dziennego. Ale sonda d�wi�kowa powiedzia�a, �e je�eli si� urodzi, b�dzie na zawsze kalek� - przez ca�e swoje �ycie pozostanie za�linionym, kiwaj�cym si� ch�opcem w w�zku inwalidzkim. Dean i Karen siedzieli ca�y wiecz�r, p�acz�c i pij�c wino, i zdecydowali w ko�cu, �e Charley b�dzie szcz�liwszy, je�li pozostanie w sferze nadziei i pami�ci - b�yskiem rozja�niaj�cym przez sekund� ciemno�� - i umrze. Charley zosta� usuni�ty i teraz Dean nie mia� ju� nic, co przypomina�oby mu Karen. Jej zbi�r porcelany? Jej stroje? Jednego wieczoru otworzy� szuflad� z jej bielizn�, wyj�� par� majtek i trzymaj�c przy nosie, rozpaczliwie wci�ga� powietrze, maj�c nadziej� poczu� jej zapach. Ale majtki by�y wyprane, a Karen nie by�o - jak gdyby w og�le nie istnia�a. Przyjechali do Brugii tak�e dla sztuki: do Groeninge Museum, do jego XIV - wiecznych obraz�w religijnych i jego kolekcji mistrz�w wsp�czesnych; przyjechali dla Rubens�w, van Eyck�w i Magrittes�w. Dean by� weterynarzem, a jednocze�nie zapalonym malarzem amatorem, Karen za� projektantk� tapet. Spotkali si� po raz pierwszy blisko siedem lat temu, kiedy Karen przyprowadzi�a do jego gabinetu swego z�otawego psa my�liwskiego, �eby Dean zajrza� mu do uszu. Dean spodoba� jej si� od samego pocz�tku. Zawsze lubi�a wysokich, subtelnych, ciemnow�osych m�czyzn ("Wysz�abym za Clarka Kenta, gdyby Lois Lane mnie nie ubieg�a"). Ale tym, co najbardziej j� urzek�o, by�a czu�o�� i cierpliwo��, jak� Dean zajmowa� si� jej psem. Po �lubie �piewa�a mu cz�sto piosenk� Love Me, Love My Dog, akompaniuj�c sobie na starym banjo. Teraz Buffy tak�e ju� nie �y�. T�skni� za Karen tak rozpaczliwie, �e Dean w ko�cu go u�pi�. Oostmeers by�a w�sk� ulic�, sk�adaj�c� si� z ma�ych, schludnych, szeregowo stoj�cych domk�w; ka�dy z nich mia� wypucowane okno frontowe, �wie�o pomalowane drzwi i nieskazitelnie czyste koronkowe firanki. Dean �atwo odnalaz� sklepik spo�ywczy, poniewa� by� jedyny, nie licz�c sklepik�w handlarzy antykami. S�siedni domek by� bardziej odrapany ni� inne, a br�zowe szklane wazy w oknie pokrywa�a warstwa kurzu. Przycisn�� dzwonek i potar� d�onie, pr�buj�c je rozgrza�. Po d�ugiej chwili us�ysza�, jak kto� schodzi po schodach, potem kaszle a jeszcze p�niej drzwi frontowe uchyli�y si� nieco. Przez szpar� spogl�da� m�ody m�czyzna o twarzy koloru szarego myd�a. - Szukam Jana de Keysera. - To ja. Czego pan chce? Dean wyj�� wycinek z gazety i pokaza� mu. - Pan by� ostatni� osob�, kt�ra widzia�a moj� �on� �yw�. M�ody cz�owiek marszczy� twarz nad wycinkiem przez blisko p� minuty, jak gdyby niedowidzia�, a potem rzek�: - To by�o dawno temu, prosz� pana. Od tamtej pory choruj�. - Czy mimo to mog� z panem porozmawia�? - Po co? Wszystko, co powiedzia�em, jest w gazecie. - Chcia�bym dowiedzie� si�, jak to si� sta�o. Jan de Keyser zani�s� si� wysokim, rz꿹cym kasztem. - Zobaczy�em, jak pa�ska �ona rozmawia z zakonnic�... i ju� jej nie by�o. To wszystko. Obr�ci�em si� na siedzeniu i zobaczy�em, �e zakonnica wchodzi w Minderbroederstraat, w s�oneczny blask, i te� znika. I to by�o wszystko. - Widzia� pan kiedykolwiek przedtem zakonnic� ubran� w podobnie jasnoszary habit? Jan de Keyser potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Nie wie pan, sk�d ona mog�a by�? Z jakiego zakonu? Na przylc�ad dominikanie, franciszkanie lub co� takiego? - Nie znam si� na zakonnicach. Ale mo�e to nie by�a zakonnica. - Co pan ma na my�li? Zezna� pan policji, �e to by�a zakonnica. - A co, wed�ug pana, mia�em powiedzie�? �e to by� pos�g? Mam ju� dwa wyroki z powodu narkotyk�w. Zamkn�liby mnie albo wys�ali do tego przekl�tego szpitala dla idiot�w w Kortrijk. - O czym pan m�wi... O pos�gu? - zapyta� Dean. Jan de Keyser zn�w zakaszla� i zacz�� zamyka� drzwi. - Czemu pan si� dziwi? To jest Brugia. - Ci�gle nie rozumiem. Drzwi zawaha�y si� tu� przed zatrza�ni�ciem. Dean wyci�gn�� portfel, ostentacyjnie wyj�� z niego trzy stufrankowe banknoty i trzyma� przed sob�. - Przyjecha�em po to kawa� drogi, Jan. Musz� wiedzie� wszystko. - Niech pan poczeka - odpar� Jan de Keyser i zamkn�� drzwi. Dean czeka�. Spojrza� w mglist� Oostmeers i zobaczy� m�od� dziewczyn� z r�kami w kieszeniach, stoj�c� na rogu Zonnekemeers. Nie by� pewny, czy go obserwowa�a, czy nie. Po dw�ch lub trzech minutach drzwi zn�w si� otworzy�y i Jan de Keyser wyszed� na ulic�, ubrany w br�zow�, sk�rzan� kurtk�. Na szyi mia� szalik w kratk�. �mierdzia� papierosami i jakim� mazid�em. - By�em bardzo chory od tego czasu. Moje p�uca. Mo�e to nie mia�o nic wsp�lnego z zakonnic�, a mo�e mia�o. Ale wie pan, jak m�wi�: plaga jak raz dopadnie cz�owieka, to ju� go trzyma. Poprowadzi� Deana z powrotem drog�, kt�r� tamten przyszed� - w poprzek kana��w, ko�o Gruuthuuse Museum wzd�u� Dijver do Vismarkt. Szed� bardzo szybko, garbi�c w�skie plecy. Konne pojazdy turkota�y po ulicach jak wozy ze skaza�cami, z dzwonnicy rozleg� si� d�wi�k dzwon�w. Brzmia� mocno i s�ycha� w nim by�o obc� muzyk�, europejsk�. Ten d�wi�k przypomina� Deanowi �wi�ta Bo�ego Narodzenia i wojny - pomy�la�, �e mo�e to w�a�nie jest charakterystyczne dla Europy. Przez most doszli do rogu Hoogstraat i Minderbroedertraat. Jan de Keyser wskaza� palcem w jedn� i w drug� stron�. - Wioz� Niemc�w, pi�cio- czy sze�cioosobow� rodzin� niemieck�. Jad� wolno, bo m�j ko� jest zm�czony, rozumie pan? Widz� t� kobiet� w obcis�ych, bia�ych szortach i niebieskiej koszulce, i patrz� na ni�, poniewa� jest �adna. To by�a pa�ska �ona, prawda? Jest dobrze zbudowana. Obracam si� i patrz�, poniewa� jest �adna, poza tym rozmawia z zakonnic�. Z zakonnic� ubran� na szaro, tego jestem pewny. Rozmawiaj� tak, jakby si� ze sob� o co� spiera�y. Rozumie pan? Jakby sobie co� zawzi�cie udowadnia�y. Pa�ska �ona podnosi ramiona, o tak, raz i jeszcze raz, jakby m�wi�a: "Co ja zrobi�am? Co ja zrobi�am?" A zakonnica potrz�sa g�ow�. Dean rozejrza� si� dooko�a, zawiedziony i zak�opotany. - M�wi� pan co� o pos�gach. I o pladze. - Niech pan spojrzy w g�r� - powiedzia� Jan de Keyser. - Na rogu prawie ka�dego budynku zobaczy pan kamienn� madonn�. Tu jest jedna z najwi�kszych, wielko�ci cz�owieka. Dean podni�s� oczy i zobaczy� �ukowato sklepion� nisz�, wbudowan� w r�g budynku, przy kt�rym rozmawiali. W niszy sta� pos�g Marii Panny z dzieci�tkiem Jezus w ramionach, patrz�cej smutno w d�, na ulic�. - Widzi pan teraz? - zapyta� Jan de Keyser. - W Brugii jest tyle do ogl�dania... je�li tylko podniesie si� g�ow�. Na drugich pi�trach jest inny �wiat. Pos�gi, chimery, flagi. Prosz� spojrze� na tamten budynek. Wida� na nim twarze trzynastu diab��w. Zosta�y tam umieszczone, �eby nie dopu�ci� szatana i �eby uchroni� mieszka�c�w domu przed czarn� �mierci�. Dean przechyli� si� przez por�cz i spojrza� w d�, na wod�. Zrobi�o si� tak mglisto i lodowato, �e nie m�g� nawet rozpozna� w�asnej twarzy: by�a zamazan� plam�, jak gdyby kto�, robi�c zdj�cie, poruszy� aparatem. Jan de Keyser m�wi� dalej: - W czternastym wieku, kiedy na miasto spad�a plaga, m�wi�o si�, �e mieszka�cy Brugii s� pe�ni grzechu, rozumie pan? I �e B�g zes�a� na nich kar�. Ustawili wi�c na ka�dym rogu pos�gi Marii �wi�tej, �eby odp�dza�y z�o. I obiecali Marii �wi�tej, �e b�d� jej zawsze pos�uszni, i �e b�d� oddawali jej cze��, je�eli uchroni ich przed plag�. Rozumie pan, o co chodzi? Zawarli wi���c� umow�. - A co si� mia�o sta�, gdyby jej nie dotrzymali? - Panna �wi�ta przebaczy�aby, bo Panna �wi�ta zawsze przebacza. Ale pos�g Panny �wi�tej wymierzy�by im kar�. - Pos�g? W jaki spos�b pos�g m�g�by kogo� ukara�? Jan de Keyser wzruszy� ramionami. - Postawili je ob�udnie. Postawili je w fa�szywej wierze. Pos�gi wzniesione w fa�szywej wierze b�d� zawsze niebezpieczne, poniewa� obr�c� si� przeciw ludziom, kt�rzy je postawili, ci tymczasem b�d� spodziewali si� nagrody za ich wzniesienie. Dean nie m�g� si� w tym wszystkim po�apa�. Zaczyna� podejrzewa�, �e wo�nica by� nie tylko fizycznie chory, lecz tak�e niezr�wnowa�ony umys�owo, i zacz�� �a�owa�, �e z nim tu przyszed�. De Keyser wskaza� najpierw na pos�g Marii Panny, potem na most, p�niej na rzek� i powiedzia�: - To nie s� tylko kamienie, to nie s� tylko rze�by. Kryj� w sobie wszystkie ludzkie intencje, niezale�nie od tego, czy te intencje s� czyste, czy niegodziwe. To nie s� tylko kamienie. - Co pr�buje mi pan da� do zrozumienia? Co pan zobaczy�? - Szar� madonn� - odrzek�. - Je�li kto� wobec niej zawini, na pewno za to zap�aci. Dean wyj�� nast�pne trzy stufraukowe banknoty, zwin�� je i wetkn�� Janowi de Keyserowi do kieszeni kurtki. - Dzi�kuj�, kolego - powiedzia�. - Ja te� ci� kocham. Przylecia�em a� z New Milford, z Connecticut, �eby us�ysze�, �e moja �ona zosta�a zabita przez pos�g. Dzi�kuj� ci. Pij zdrowo. De Keyser z�apa� go kurczowo za r�kaw. - Nie rozumie pan. Opowiadano panu bzdury. Usi�uj� powiedzie� panu prawd�. - Jakie znaczenie ma prawda... dla pana? - Nie musi mnie pan obra�a�. Prawda jest dla mnie tak samo wa�na jak dla innych. C� zyska�bym, ok�amuj�c pana? Par� setek frank�w. Wi�c. . . jak b�dzie? Dean popatrzy� na szar� madonn� w niszy �ciennej. Potem zn�w spojrza� na Jana de Keysera. - Nie wiem - odrzek� bezbarwnie. - Wi�c prosz� mi da� pieni�dze, a o filozofii i o zasadach moralnych ewentualnie porozmawiamy p�niej. Dean nie m�g� powstrzyma� si� od u�miechu. Wr�czy� Janowi de Keyserowi nale�ne mu pieni�dze i patrzy�, jak tamten oddala si� po�piesznie, z r�kami w kieszeniach, ko�ysz�c si� w ramionach. Jezu - pomy�la� - starzej� si�. Starzej� si� albo Jan de Keyser z premedytacj� wodzi� mnie za nos. Sta� jednak w dalszym ci�gu na rogu ulicy i patrzy� na szar� madonn�, a� zimno wdar�o si� do jego zatok i zacz�o mu kapa� z nosa. Szara madonna, spokojna i dostojna, patrzy�a na niego nie widz�cymi, kamiennymi oczami, ze smutkiem matki, kt�ra wie, �e jej dziecko doro�nie, �e pozna smak zdrady i �e przez przysz�e wieki m�czy�ni i kobiety b�d� wzywali imienia Boga nadaremno. Dean ruszy� z powrotem wzd�u� Hoogstraat na rynek i wszed� do jednej z kafejek obok wej�cia do dzwonnicy. Usiad� W k�cie, pod wyrze�bion� w drewnie statuetk� jakiego� zezowatego �redniowiecznego muzyka. Zam�wi� ma�� kaw� z ekspresu i brandy marki Asbach dla rozgrzewki. Ciemna dziewczyna siedz�ca po drugiej stronie kafejki u�miechn�a si� do niego i odwr�ci�a g�ow�. Graj�ca szafa gra�a Guantanamer�. By� ju� prawie got�w do wyj�cia, kiedy wyda�o mu si�, �e zobaczy� szar� posta� zakonnicy, przesuwaj�c� si� wzd�u� zaparowanego okna. Zawaha� si�, ale zaraz wsta� od stolika, podszed� do drzwi otworzy� je. By� pewien, �e widzia� zakonnic�. Gdyby nawet by�a to inna zakonnica, nie ta, z kt�r� rozmawia�a Karen w dniu, kiedy zosta�a uduszona i wrzucona do kana�u, to mia�a na sobie r�wnie� jasnoszary habit. Mo�e nale�a�a do tego samego zakonu i pomog�aby mu znale�� t�, kt�rej szuka, �eby m�g� si� dowiedzie�, o czym Karen z ni� rozmawia�a. Grupa dzieci szkolnych, za kt�r� post�powa�o sze�ciu czy siedmiu nauczycieli, sz�a po wachlarzowato u�o�onych kamieniach rynku. Dean by� pewien, �e za nauczycielami mign�a mu szaro ubrana posta�, pod��aj�ca szybko ku �ukowatemu wej�ciu do dzwonnicy. Ruszy� po�piesznie w poprzek rynku w�a�nie w chwili, kiedy rozpocz�y bi� dzwony, a z dach�w wok� placu zerwa�y si� szpaki. Zobaczy�, jak posta� znika w zamglonym, cienistym wej�ciu, i zacz�� biec. By� ju� prawie przy bramie, kiedy jaka� d�o� z�apa�a go za r�kaw tak, �e niemal straci� r�wnowag�. Odwr�ci� si�. By� to kelner z kafejki, blady i zadyszany. - Musi pan zap�aci� - powiedzia�. - Oczywi�cie, zapomnia�em, przepraszam - odpar� Dean i w po�piechu wyj�� portfel. - Prosz�, reszty nie trzeba. �piesz� si�... w porz�dku? Zostawi� oszo�omionego kelnera na �rodku placu i wbieg� do bramy. Za ni� by� obszerny dziedziniec. Kamienne schody po prawej stronie wiod�y ku wej�ciu do wie�y dzwonnicy. Nie by�o innej drogi, kt�r� mog�aby p�j�� zakonnica. Skoczy� po stopniach, pchn�� ogromne d�bowe drzwi i wszed� do �rodka. M�oda kobieta w podniesionych na czo�o okularach, z ciasno upi�tymi na czubku g�owy w�osami, siedzia�a za okienkiem biletowym, maluj�c sobie paznokcie. - Czy widzia�a pani przechodz�c� t�dy zakonnic�? - Zakonnic�? Nie, nie widzia�am. - W takim razie prosz� o bilet. Czeka� niecierpliwie, podczas gdy kasjerka wr�cza�a mu bilet i ulotk� z histori� dzwonnicy. Potem otworzy� w�skie drzwi wiod�ce ku kr�conym schodom i zacz�� po nich wbiega�. By�y bardzo strome, wi�c wkr�tce musia� zwolni�. Wspina� si� mozolnie, a� doszed� do ma�ej galeryjki w jednej trzeciej drogi na g�r�. Zatrzyma� si� i nas�uchiwa�. Je�li rzeczywi�cie by�a tu jaka� zakonnica, to na pewno by j� us�ysza�. I rzeczywi�cie m�g� rozpozna� wyra�ne stuk-puk czyich� st�p na zu�ytych kamiennych stopniach. D�wi�k wraca� echem od podn�a klatki schodowej i brzmia�, jakby kto� rzuca� kamyki do pustej studni. Dean si�gn�� po grub�, �lisk� lin�, s�u��c� za por�cz, i zn�w zacz�� si� wspina�, z jeszcze wi�ksz� determinacj�, chocia� ocieka� zimnym potem i brakowa�o mu tchu. Im wy�ej, tym klatka schodowa wie�y dzwonnicy stawa�a si� coraz w�sza i cia�niejsza, a kamienne stopnie zosta�y zast�pione drewnianymi. Dean m�g� widzie� przed sob� jedynie tr�jk�ty kolejnych schodk�w, spogl�daj�c w d� widzia� to samo. Ponad tuzinami zwoj�w spirali schod�w nie by�o okien, tylko �ciana z ociosanych kamieni, i chocia� znajdowa� si� tak wysoko nad ulic�, poczu� si�, jakby by� uwi�ziony w pu�apce. Od szczytu dzwonnicy wci�� jeszcze dzieli�y go setki stopni; tyle samo musia�by pokona�, gdyby chcia� si� znale�� z powrotem na dole. Zatrzyma� si�, �eby odpocz��. Kusi�o go, by zrezygnowa�. Zmusi� si� jednak i wspi�� o dalsze sze�� stopni, i wtedy si� zorientowa�, �e doszed� do wysoko sklepionej galerii, kt�ra mie�ci�a mechanizm kurant�w zegara - gigantyczn�, �redniowieczn� szaf� graj�c�. Ogromny b�ben by� obracany mechanizmem zegarowym, a skomplikowany uk�ad metalowych czop�w uruchamia� dzwony. Na galerii panowa�a cisza. Jedynym d�wi�kiem by�o delikatne, cierpliwe tykotanie mechanizmu, od prawie pi�ciuset lat odliczaj�cego bez przerwy kolejne godziny. Wspina� si� po tych stopniach i patrze� na t� sam� maszyneri� m�g� ojciec Kolumba. Dean mia� zamiar odpocz�� par� chwil d�u�ej, ale us�ysza� szybki, tajemniczy, szeleszcz�cy d�wi�k po drugiej stronie kru�ganka. Kiedy tam spojrza�, b�ysn�� mu jasnoszary r�bek sp�dnicy, znikaj�cy na nast�pnej kondygnacji schod�w. - Zaczekaj! - krzykn��. Przebieg� kru�ganek i zacz�� si� wspina�. Tym razem s�ysza� nie tylko odg�os krok�w, lecz r�wnie� szelest wykrochmalonej bawe�ny; raz czy dwa razy nawet mu mign�a. - Zaczekaj! - zawo�a�. - Nie mam zamiaru ci� straszy�, chc� tylko z tob� porozmawia�! Zakonnica jednak wbiega�a na g�r� w tym samym energicznym tempie, a jej posta� w jasnoszarym habicie wci�� pozostawa�a poza zasi�giem wzroku. W ko�cu powietrze zacz�o si� stawa� zimniejsze i �wie�sze. Dean stwierdzi�, �e znajduj� si� prawie u szczytu. Pomy�la�, �e zakonnica nie b�dzie mog�a p�j�� ju� nigdzie dalej i b�dzie musia�a z nim porozmawia�. Wyszed� na kru�ganek widokowy dzwonnicy i rozejrza� si� dooko�a. We mgle wida� by�o tylko pomara�czowy kolor dach�w Brugii i matowy po�ysk kana��w. W pogodne dni widok rozci�ga� si� na kilometry nad p�askim krajobrazem Flandrii - w stron� Ghent i Kortrijk i Ypres. Ale dzi� Brugia by�a tajemnicza i jakby zmniejszona, podobna bardziej do obrazu Brueghla ni� do rzeczywistego miasta. W powietrzu unosi� si� zapach mg�y i kana��w. Z pocz�tku nie m�g� dostrzec zakonnicy. Ale musia�a tu by�, chyba �eby wyskoczy�a. Okr��y� kolumn� i zobaczy� j� - sta�a plecami do niego, spogl�daj�c w stron� bazyliki �wi�tej Krwi. Podszed� do niej. Nie obr�ci�a si� ani nie da�a �adnego znaku, �e wie, i� on tam jest. Stan�� par� krok�w za ni� i czeka� obserwuj�c, jak s�aby powiew porusza jasnoszar� tkanin� jej habitu. - Jest mi bardzo przykro, je�li pani� przestraszy�em - powiedzia�. - Nie chcia�bym, �eby pani odnios�a wra�enie, �e �cigam j� lub co� podobnego. Ale trzy lata temu tu, w Brugii, umar�a moja �ona, a tu� przed jej �mierci� widziano, jak rozmawia�a z zakonnic�. Zakonnic� w jasnoszarym habicie, w takim, jaki pani nosi. Umilk� i czeka�. Zakonnica pozosta�a na swoim miejscu, milcz�c i nie ruszaj�c si�. - Czy m�wi pani po angielsku? - zapyta� ostro�nie Dean. - Je�li nie, znajd� kogo�, kto b�dzie t�umaczy�. Zakonnica wci�� nie reagowa�a. Dean zacz�� si� denerwowa�. Nie chcia� jej dotyka� ani zmusza� si�� do odwr�cenia si�. Zale�a�o mu jednak, by przem�wi�a albo cho�by spojrza�a na niego, aby m�g� ujrze� jej twarz. Mo�e nale�a�a do milcz�cej regu�y? Mo�e by�a g�ucha? A mo�e po prostu nie chcia�a z nim rozmawia�? My�la� o szarej madonnie i o tym, co powiedzia� mu Jan de Keyser: "To nie s� tylko kamienie, to nie s� tylko rze�by. Kryj� w sobie wszystkie ludzkie intencje, niezale�nie od tego, czy te intencje s� czyste, czy niegodziwe. To nie s� tylko kamienie". Z jakiego� niewyt�umaczalnego powodu wstrz�sn�� nim dreszcz - i nie by� to dreszcz wywo�any jedynie ch�odem. Doznawa� uczucia, �e przebywa w obecno�ci czego� przera�aj�cego. - Ja... ja chcia�bym, �eby pani si� odezwa�a - rzek� g�o�no, chocia� jego g�os brzmia� niepewnie. Zapad�a bardzo d�uga cisza. Nagle dzwony zacz�y bi� z tak� moc�, �e Deana niemal og�uszy�o. Wydawa�o mu si�, �e ga�ki oczne wibruj� w oczodo�ach. Zakonnica obr�ci�a si� - nie by�o to odwr�cenie g�owy, lecz g�adki obr�t, jak gdyby sta�a na tarczy poruszaj�cej si� wok� w�asnej osi. Spojrza�a na niego. Dean odwzajemni� to spojrzenie... i strach wywo�a� w nim uczucie lodowatych md�o�ci. Jej twarz by�a z kamienia, oczy zosta�y wyrze�bione w granicie; nie mog�a m�wi�, poniewa� jej wargi by�y r�wnie� kamienne. Spogl�da�a na niego - �lepa, smutna i oskar�aj�ca - a on nie mia� do�� tchu, �eby krzycze�. Cofn�� si� o krok, potem o drugi. Szara madonna sun�a za nim, odcinaj�c mu drog� do klatki schodowej. Si�gn�a pod fa�dy habitu i wyci�gn�a cienki sznur, spleciony z ludzkich w�os�w; takie sznury splata�y z w�asnych w�os�w zakonnice znajduj�ce si� w stanie depresji lub histerii... by si� na nich powiesi�. Lepiej by�o spotka� si� z Chrystusem w niebie, ni� �y� w strachu i wstr�cie do samej siebie. Dean powiedzia�: - Nie podchod� do mnie. Nie wiem, czym jeste� ani jaka jeste�, ale nie podchod�. By� pewny, �e si� lekko u�miechn�a. Mia� te� pewno��, �e co� wyszepta�a. - Co? - zapyta�. - Co? Zbli�a�a si� coraz bardziej. By�a z kamienia, lecz mimo to oddycha�a, u�miecha�a si� i wyszepta�a: - Charley, to za Charleya. - Co?! - krzykn�� ponownie. Z�apa�a jego lewe rami� w mia�d��cym u�cisku, wst�pi�a na platform� biegn�c� wzd�u� okien i jednym zdecydowanym obrotem na plecach przetoczy�a si� przez parapet i ze�lizgn�a na pomara�czowe dach�wki wie�y. - Nie! - wrzasn�� Dean, pr�buj�c oderwa� si� od niej. Ale szara madonna nie by�a zwyk�� kobiet�. Trzyma�a go mocno i okaza�a si� tak silna, �e przewlok�a go poza parapet. Poczu�, i� ze�lizguje si� po mokrych od mg�y dach�wkach, na kt�rych ko�cu znajdowa�a si� o�owiana rynna... potem pozosta� ju� tylko pionowy spadek na bruk dziedzi�ca, rozci�gaj�cego si� pi��dziesi�t dwa metry ni�ej. Pr�bowa� praw� r�k� uczepi� si� dach�wek. Ale szara madonna okaza�a si� dla niego za ci�ka. By�a z litego granitu. Jej r�ka by�a z litego granitu i mimo �e nie mia�a gi�tko�ci r�ki ludzkiej, dzier�y�a go mocno. Przetoczy�a si� przez kraw�d� dachu. Dean z�apa� si� rynny i przez jeden moment straszliwego wysi�ku zawisn�� w powietrzu, razem z szar� madonn� obracaj�c� si� pod nim i maj�c� na twarzy wyraz takiego spokoju, jaki mo�e mie� tylko twarz Marii Panny. Lecz rynna by�a ze �redniowiecznego o�owiu, mi�kkiego i zniszczonego, i powoli wygina�a si� pod ich ci�arem, a� w ko�cu pu�ci�a. Dean spojrza� w d�, na plac. Zobaczy� doro�ki, samochody i ludzi id�cych w rozmaitych kierunkach. Us�ysza� �wist powietrza w uszach. Uczepi� si� kurczowo szarej madonny, poniewa� by�a jedynym trwa�ym przedmiotem, kt�rego m�g� si� z�apa�. Trzyma� j� w obj�ciach, kiedy spadali. Niewiele os�b widzia�o upadek, ale ci, kt�rzy go widzieli, podnie�li w przera�eniu r�ce, jak ludzie trac�cy ca�y sw�j dobytek. spada� i spada� z Dzwonnicy Brugijskiej: dwie ciemne postacie przebijaj�ce mg��, obejmuj�ce si� niczym para kochank�w, przez moment b�ysn�a Deanowi irracjonalna my�l, �e wszystko sko�czy si� dobrze, �e b�dzie spada� i spada� bez upadku. Ale nagle zobaczy�, �e dachy dom�w s� znacznie bli�ej, a bruk powi�ksza si� coraz szybciej. Uderzy� w dziedziniec, przygnieciony madonn�. Wa�y�a ponad p� tony i rozpad�a si� w zetkni�ciu z kamiennym pod�o�em, podobnie jak on. Przypomina�o to wybuch bomby. G�owy oderwa�y si� od korpus�w i potoczy�y daleko, kamienne r�ce i ludzkie r�ce polecia�y w powietrze. Potem by�o ju� cicho, nie licz�c przyt�umionych odg�os�w ruchu ulicznego, trzepotu skrzyde� szpak�w siadaj�cych ponownie na dachach i d�wi�ku dzwonk�w rowerowych. Inspektor Ben de Buy sta� w�r�d szcz�tk�w m�czyzny i madonny, patrz�c na dzwonnic�; dym papierosowy wypuszczany z jego nosa miesza� si� z oparami mg�y. - Spad� z samego szczytu - powiedzia� do swojego asystenta, sier�anta van Pepera. - Tak, panie inspektorze. Dziewczyna sprzedaj�ca bilety mo�e go zidentyfikowa�. - Czy ni�s� ze sob� pos�g, kiedy kupowa� bilet? - Nie, naturalnie, �e nie. Nie m�g�by go nawet unie��. By� o wiele za ci�ki. - Ale znajdowa� si� z nim tam na g�rze, prawda? W jaki spos�b uda�o mu si� wnie�� naturalnej wielko�ci granitowy Pos�g Marii Panny po schodach? To niemo�liwe. A nawet gdyby by�o mo�liwe, to po co? Obci��enie jest potrzebne temu, kto si� chce utopi�, ale nie temu, kto chce skoczy� ze szczytu dzwonnicy. - Nie wiem, panie inspektorze. - Ja te� nie... i my�l�, �e tak naprawd� to nie chc� wiedzie�. Sta� jeszcze ci�gle w�r�d krwi i rozbitych kamieni, gdy pojawi� si� jeden z jego najm�odszych detektyw�w, nios�c w ramionach jaki� szarobia�y przedmiot. Kiedy podszed� bli�ej, inspektor de Buy zobaczy�, �e m�czyzna trzyma kamienne dziecko. - Co to jest? - zapyta�. - Dzieci�tko Jezus - odpar� detektyw, czerwieni�c si�. - Znale�li�my je na rogu Hoogstraat, w niszy, w kt�rej zwykle sta�a kamienna madonna. Inspektor de Buy spogl�da� przez chwil� na granitowe dziecko, potem wyci�gn�� r�ce. - Prosz� mi to poda� - powiedzia� i detektyw wr�czy� mu je. Inspektor podni�s� dziecko nad g�ow� i z ca�ej si�y rozbi� o bruk. Rozpad�o si� na p� tuzina kawa�k�w. - Panie inspektorze...? - zdumia� si� sier�ant. Inspektor de Buy poklepa� go po ramieniu. - Nie b�dziecie oddawali czci fetyszom, sier�ancie van Peper. Teraz wiecie ju� dlaczego. Wyszed� z dziedzi�ca dzwonnicy. Na zewn�trz, na placu czeka� ambulans; jego szafirowe �wiat�a b�yska�y we mgle. Ben de Buy pow�drowa� na Simon Stevin Plein, gdzie zostawi� sw�j samoch�d. Zamajaczy� nad nim spi�owy pos�g Simona Stevina w kubraku i w kapeluszu, czarny i gro�ny. Inspektor wyj�� kluczyki do wozu i zawaha� si� przez moment. By� pewien, �e Simon Stevin lekko si� poruszy�. De Buy sta� nieruchomo obok swojego citroena, z kluczykami w r�ku, nie oddychaj�c, nas�uchuj�c, czekaj�c. Ktokolwiek by go zobaczy�, pomy�la�by, �e to pos�g. J.R.E. PONSFORD Harrow, Middlesex Miejscem akcji opowiadania o J.R.E. Ponsfordzie jest prywatna szko�a dla ch�opc�w, gdzie� w po�udniowej Anglii. Moi synowie uczyli si� w Harrow, ale nie by�o tam takiego zn�cania si�, jakie zosta�o opisane w tym opowiadaniu, a wszelkie podobie�stwa mog� by� jedynie przypadkowe. Wi�kszo�� szczeg��w zrelacjonowali mi ch�opcy z innych brytyjskich szk� prywatnych - z Eton, Winchesteru, Westminsteru i Dulwich. Nie ma na �wiecie niczego, co mo�na by por�wna� z brytyjsk� prywatn� szko�� dla ch�opc�w, z jej segregacj� p�ci i niezwyk�ym rytua�em. J�zyk takiej szko�y jest karko�omn� mieszanin� j�zyka przedszkola z j�zykiem voodoo. Dzwonek nie jest po prostu dzwonkiem: w szkole musi nazywa� si� "Ding-Dong". Tym razem trafcie do �wiata, do kt�rego wst�p maj� tylko nieliczni bogaci i uprzywilejowani; to �wiat, w kt�rym cieszy si� uznaniem konformizm, a g��wn� ambicj� jest "w��czenie si� do interes�w tatusia". Poka�� wam tak�e, �e konformizm i uprzywilejowanie prowadz� cz�sto do wysokiego poczucia obowi�zk�w spo�ecznych. Szko�a w Harrow stoi na wzg�rzu z kt�rego rozci�ga si� niepor�wnywalny widok na p�nocno-zachodni Londyn. Za�o�y� j� w 1571 roku bogaty ziemianin, John Lyon, w celu kszta�cenia ch�opc�w pochodz�cych z ubogich rodzin; obecnie jednak jest jedn� z najdro�szych szk� na �wiecie. Sala czwartej klasy pami�ta rok 1611; na umieszczonych w niej tablicach wygrawerowane s� nazwiska s�awnych uczni�w, takich jak: Byron, Robert Peel Sheridan, Palmerston i Winston Churchill (ten ostatni nie wytrzyma� w tej szkole). Dla naszego bohatera jego szko�a staje si� r�wnie� nie do zniesienia. Ale mity i legendy - niewa�ne do jakiego stopnia przera�aj�ce - zawsze przynosz� rozwi�zanie... Uko�ne promienie popo�udniowego s�o�ca przenika�y jasnobursztynowe szyby okien pawilonu krykietowego i roz�wietla�y go jak kaplic�. Przez otwarte �wietliki w dachu Kieran s�ysza� dalekie odg�osy kija uderzaj�cego w pi�k�, po czym nast�powa�y okrzyki zach�ty i szmery uznania. By� czwartek, Pierwsza Jedenastka przeciwko Milton College, obecno�� obowi�zkowa. Ale Kieran bardzo rzadko chodzi� na mecze krykieta. Trzyma� si� z dala od wszelkich szkolnych sytuacji, w kt�rych Benson i jego kumple mogliby go dopa��. By� w szkole ju� od pi�ciu tygodni, od pocz�tku letniego semestru, mimo to Benson i jego przyjaciele gonili go i dokuczali mu r�wnie zaciekle jak pierwszego dnia. Wszystko zacz�o si� przy rozpakowywaniu kufra. Marker, prefekt domu Mallarda, wysoki, dobrze urodzony, pryszczaty blondyn, wszed� po przyjacielsku do jego pokoju, kiedy Kieran wyjmowa� pi�amy. - Jeste� dobry w jakim� eccer, O'Sullivan? - zapyta�. Kieran przestudiowa� dok�adnie informator szko�y w Heaton dla nowo wst�puj�cych, wi�c wiedzia�, �e eccer w szkolnym slangu oznacza�o jak�kolwiek gr�. Ducker to by�o p�ywanie, za to - przez przekor� - short ducker oznacza�o bieg prze�ajowy, - Gram w krykieta, sir - zadeklarowa�. - Jeste� Irlandczykiem, O'Sullivan, prawda? Wymie� wi�c nazwiska trzech s�awnych irlandzkich graczy w krykieta. I nie musisz nazywa� mnie "sir". Zwracasz si� tak do nauczycieli i tylko wtedy, gdy rozmawiasz z nimi bezpo�rednio. Za ich plecami mo�esz nazywa� ich, jak zechcesz. Kieran zaczerwieni� si�. By� niski, jak na sw�j wiek, k�dzierzawy, mia� obsypan� piegami nasad� nosa i zielone, jak jego matka, oczy; zielone niczym kulki do gry w marbles, koloru morskiej toni. By� stypendyst�. - Chyba nie znam �adnych irlandzkich krykiecist�w - przyzna� si�. - W�a�nie - powiedzia� Marker. - A co my�lisz o po�wiczeniu krykieta dzi� po po�udniu? - Dobrze - odpar� Kieran. Ju� t�skni� za domem. Matka odprowadzi�a go na lotnisko w Shannon i macha�a dop�ty, dop�ki autobus lotniskowy nie znikn�� za rogiem terminalu Macha�a zapewne w dalszym ci�gu, mimo �e ju� jej nie widzia�. Od tej pory budzi� si� ka�dego ranka ze �ci�ni�tym gard�em i niezale�nie od tego, ile razy prze�yka� �lin�, czu� w�ze� w prze�yku. Siedz�c w samolocie zamkn�� oczy, przypominaj�c sobie zapach perfum matki i u�cisk jej ramion; matki, w p�aszczu koloru wielb��dziej we�ny ze sklepu Marks & Spencer, siwiej�cej na skroniach z powodu stresu. - Przypuszczam, �e masz jaki� sprz�t do krykieta? - zapyta� go Marker. - Tak, sir - odpowiedzia� Kieran i wyci�gn�� z kufra bia�y sweter do krykieta, z wyci�ciem w kszta�cie litery V i z kolorami szko�y wok� szyi. Marker spogl�da� przez okno na po�o�ony trzy pi�tra ni�ej yarder, gdzie cz�� ch�opc�w kopa�a ju� pi�k�. Odwr�ci� si� - z b�yszcz�cymi w s�o�cu w�osami wygl�da� jak m�ody b�g. U�miechn�� si�... spojrza� z niedowierzaniem. - Co to jest? Zn�w ten w�ze�, niemo�liwy do prze�kni�cia. - To jest m�j sweter do krykieta, sir. Marker wybuchn�� pot�nym �miechem. - To jest tw�j sweter do krykieta? Nigdy nie widzia�em czego� podobnego! Bo�e, co mu si� sta�o? Smiech zwr�ci� uwag� dw�ch lub trzech starszych ch�opc�w, przechodz�cych korytarzem. Wpadli do pokoju i r�wnie� wybuchn�li �miechem. - To nie jest sweter do krykieta! To str�j jaskiniowca! - B�dziesz w tym wygl�da� jak yeti! Kieran przyciska� sweter do siebie i �zy zakr�ci�y mu si� w oczach. - Mamy niedu�o pieni�dzy, sir. Babcia O'Sullivan zrobi�a mi go na drutach, wed�ug szkolnej fotografii. Marker �mia� si� tak, �e twarz zrobi�a mu si� szkar�atna, a �zy la�y si� po policzkach. Inni ch�opcy wrzeszczeli, ryczeli kopali wyk�adane boazeri� �ciany korytarza. Kieran usiad� na ��ku i zagryz� wargi, �eby powstrzyma� si� od p�aczu; sk��biony sweter le�a� na jego kolanach. Babcia O'Sullivan by�a z niego taka dumna. Uca�owa�a Kierana na po�egnanie i powiedzia�a: "Jedziesz do takiej eleganckiej szko�y, Kieranie! Kto by to pomy�la�? Wierz mi, b�dziesz najbardziej szykownym ch�opcem na boisku krykietowym". Marker wkr�tce zapomnia� o swetrze. Jako wynios�y sz�stoklasista by� ponad takimi sprawami. Ale nie Mikrusy. Najgorszym z nich okaza� si� Benson, �niady ch�opiec maj�cy grub� szyj�, czarne kr�cone w�osy, czarny jedwabisty w�sik i tr�dzik. Benson by� najm�odszym synem w rodzinie Benson Camping Supplies. Jego brat zosta� prefektem szko�y i kapitanem dru�yny squasha, ojciec za� je�dzi� br�zowym samochodem marki Bentley Continental R i wp�aca� wysokie kwoty na fundusz szko�y w Heaton. Funkcj� matki Bensona spe�nia�a jego macocha, trzecia �ona ojca - m�oda, mocno opalona blondynka, nosz�ca kr�tkie sukienki w �ywych zielonych kolorach. Benson nazywa� j� "Patycz