7982

Szczegóły
Tytuł 7982
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7982 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7982 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7982 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Augustyniak �� � � Wyznanie ���Przesy�am redakcji do ewentualnego wykorzystania ten maszynopis. Jest on wyznaniem anonimowego autora. Anonimowego i bardzo samotnego, d�wigaj�cego swoj� tajemnic�. Ka�da pr�ba jej wyjawienia jest r�wnoznaczna z pos�dzaniem o chorob� psychiczn�. A mo�e jest to rzeczywi�cie wytw�r chorego umys�u? Jednak nie na tyle chorego, aby by� bezkrytycznym. Zdaj� sobie spraw� z faktu, �e publiczne wyznanie tego, co tu napisa�em, r�wna�oby si� ko�cowi mojej pracy naukowej, a tym samym ko�cowi moich marze� o udowodnieniu tego, co zawarte jest w mojej tajemnicy. Ale wierz�, �e coraz bli�szy jest dzie�, w kt�rym b�d� m�g� przekaza� ludziom jej tre��. Do tego czasu samotnie musz� nosi� jej brzemi�. To wyznanie, niezale�nie jak b�dzie potraktowane, czy jako science fiction, czy jako majaczenia chorego, pe�nego uroje� umys�u, pozwala mi przynajmniej w cz�ci zrzuci� ci�ar mojej tajemnicy. ���Zawsze najtrudniej jest zacz��. Najlepiej wi�c chronologicznie. ���Wok� pewnego starego czerwonego s�o�ca kr��y�a planeta, na kt�rej �y�a pot�na cywilizacja. Jej rozw�j by� wszechstronny, jak�e odmienny od ziemskiego. Trudno w paru s�owach odda� ho�d tej wspania�ej cywilizacji. Ale nie jest to sprawa, o kt�rej chc� pisa�. Cywilizacja ta od kilkudziesi�ciu lat �y�a w ci�g�ym strachu. Jej s�o�ce zbli�a�o si� do ko�ca swojej ewolucji. By�o wi�c niestabilne. W ka�dej chwili grozi�o wybuchem jako Nowa. Czym to grozi nie tylko dla planet kr���cych wok� takiej gwiazdy, ale i dla planet pobliskich uk�ad�w gwiezdnych, nie musz� m�wi� nikomu, kto cho� troch� zna si� na astronomii. Wiadomo by�o, �e gwiazda wybuchnie. Nie wiadomo by�o tylko kiedy. Uczeni stwierdzili, �e czas gwiazdy dobieg� ko�ca. te ka�da chwila, ka�dy rok s� darowane przez los. W skali czasu astronomicznego liczba tych lat by�a tak ma�a, �e mie�ci�a si� w granicach przypadku. W skali �ycia cywilizacji by�y to lata walki o przetrwanie. A przetrwa� mo�na by�o tylko poprzez migracj� na inn� planet� w odleg�ym uk�adzie gwiezdnym. C� z tego, �e mo�na by�o si� przenie�� na pobliskie planety, kr���ce wok� innych s�o�c tej samej gromady kulistej, a odleg�ych o tygodnie czy miesi�ce �wietlne. Wybuch uniemo�liwi �ycie na wszystkich planetach gromady. A dalszy Kosmos by� nieznany. Wynik�o to z faktu, �e nie podejmowano dalszych lot�w. Czemu mia�y s�u�y�, skoro wok� by�o wiele gwiazd do zbadania? A te inne, le��ce poza gromad�, znajdowa�y si� tak daleko, �e ich eksploracja by�a bezcelowa. Czas trwania takiej eksploracji by� zbyt d�ugi. Zbyt d�ugi do chwili, kiedy zrozumiano, �e �ycie musi opu�ci� gromad� gwiezdna lub musi ulec unicestwieniu. Rozpocz�to walk� z czasem. Zdobyto si� na gigantyczny wysi�ek. Skonstruowano i wyposa�ono kilkadziesi�t gwiazdolot�w, kt�re sukcesywnie wysy�ano w przestrze� kosmiczn� w poszukiwaniu planety, na kt�rej mo�na by �y�, na kt�rej mo�na by stworzy� nowa ojczyzn�. Wiedziano jednak, �e trud ten jest niepewny, �e mo�e nie starczy� czasu, aby znale�� taka planet�. Musia�a spe�nia� tyle warunk�w, �e znalezienie jej by�o znikomo ma�o prawdopodobne. Planeta ta musia�a by� stosunkowo ma�a, aby grawitacja nie by�a zbyt du�a. Ale nie zbyt ma�a, gdy� doprowadzi�oby to do utraty atmosfery gazowej. Temperatura na powierzchni musia�a umo�liwi� istnienie wody w stanie ciek�ym. I wreszcie atmosfera koniecznie musia�a zawiera� jako g��wne sk�adniki azot i tlen, a dla podtrzymania mechanizmu oddychania konieczne by�y bodaj �ladowe ilo�ci dwutlenku w�gla, itd., itd. Wszystko to czyni�o przedsi�wzi�cie niezwykle trudnym. ���Wys�ano nas (dlaczego pisz� "nas", zrozumiecie po przeczytaniu dalszego ci�gu) do znacznie mniejszego i m�odszego s�o�ca ni� nasze. Znajdowa�o si� w odleg�o�ci kilkuset ziemskich lat �wietlnych. By�o interesuj�ce, gdy� mimo oddalenia i samotnego po�o�enia na kra�cu galaktyki, analiza jego ruch�w wskazywa�a na obecno�� uk�adu planetarnego. ���By�a to prawda. Po wej�ciu w obr�b tego uk�adu stwierdzili�my istnienie bogatego i zr�nicowanego uk�adu planetarnego. W du�ym oddaleniu od macierzystej gwiazdy kr��y�y olbrzymie planety. Nie interesowa�y nas, mimo �e analiza nie wyklucza�a mo�liwo�ci istnienia na nich wy�ej zorganizowanych form �ycia. Nie nadawa�y si� po prostu do naszych cel�w. Wewn�trz orbity najwi�kszej planety znale�li�my, obok pasa szcz�tk�w jakiego� cia�a kosmicznego, cztery planety. Poza pierwsza wszystkie nas interesowa�y, gdy� w przybli�eniu mo�na by�o oczekiwa�, �e znajdziemy tam warunki, jakich szukali�my. ���Mo�ecie wyobrazi� sobie nasza rado��, gdy na trzeciej znale�li�my to, czego szukali�my. Bujne �ycie, obfito�� tlenu i wody. Temperatura wprawdzie na wi�kszo�ci obszaru troch� za niska, ale w pasie r�wnikowym odpowiednia, grawitacja zbli�ona do tej, jaka panowa�a na naszej planecie. Po przeprowadzeniu wst�pnych bada� z orbity i po szybkim zredagowaniu komunikatu o efekcie naszych poszukiwa� i wys�aniu go na nasza planet�, bez dalszych bada� postanowili�my l�dowa�. Na orbicie stacjonarnej pozostawili�my jedynie bezza�ogowa sond�, kt�ra mia�a by� stacja przeka�nikowa. Stacja ta reagowa�a na fale radiowe o okre�lonej d�ugo�ci, przesy�aj�c je dalej w kierunku odbiorcy. Podczas manewru l�dowania dostali�my si� w pole nie wykrytego wcze�niej bardzo silnego promieniowania, otaczaj�cego pasami planet�. Nasze przyrz�dy, nie przygotowane do takiej sytuacji, zawiod�y. Przej�cie r�cznego sterowania (tak, mieli�my i r�ce) uratowa�o wi�kszo�� za�ogi przed �mierci�, jednak nasz kosmolot uleg� praktycznie zniszczeniu. Po wydostaniu si� z kosmolotu, ubrani w skafandry poszli�my na rekonesans. Zewsz�d otacza�o nas �ycie. Bujna ro�linno��, nies�ychanie zr�nicowane przejawy �ycia zwierz�cego. Wkr�tce otoczyli nas tubylcy. W najog�lniejszym zarysie przypominali nas, kosmonaut�w. Jednak ich poziom umys�owy, jak nam si� wtedy zdawa�o, by� bardzo niski. Pr�bowali nas zaatakowa�. Przestraszeni nasz� broni�, uciekli. ���Stan naszego kosmolotu nie pozwala� �ywi� nadziei na jego rekonstrukcj�. Zbudowanie nowego w tamtych warunkach nie by�o mo�liwe. Bez przemys�u, odpowiednich urz�dze�, technologii, surowc�w, bez dostatecznej ilo�ci ludzi, kt�rzy mogliby podo�a� wymaganiom stworzenia od zera statku kosmicznego... ���Pozosta�o nam czeka�. Czeka�, a� impuls z nasz� wiadomo�ci� dobiegnie do naszego uk�adu s�onecznego, zostanie odebrany, wys�ana zostanie odpowied�, a w �lad za ni� kolejno pod��� kosmoloty z ewakuuj�c� si� cywilizacj�. Wyznaczyli�my dok�adn� dat�, bior�c pod uwag� pr�dko�� rozchodzenia si� fal elektromagnetycznych, od kiedy mo�emy oczekiwa� odpowiedzi. Przy d�ugo�ci naszego �ycia wi�kszo�� z nas mog�a do�y� tej chwili. Postanowili�my nie tylko czeka�, ale i przygotowa� si� na spotkanie. ���Dosy� szybko nauczyli�my si� porozumiewa� z tubylcami. Ich prymitywny j�zyk nie stanowi� w tym przeszkody. Stwierdzili�my te�, �e mimo niskiego poziomu wiedzy, tubylc�w cechuje niewiarogodna wr�cz zdolno�� uczenia si�. Zacz�li�my uczy� ich od podstaw. Budownictwa, rzemios�a, podstaw matematyki. Byli poj�tnymi uczniami. Szybko stawali si� lud�mi w naszym rozumieniu tego s�owa. Nasze dzia�anie u�atwia� fakt, �e wytworzyli w stosunku do nas kult religijny. Dzi�ki temu byli�my nietykalni, nasz autorytet by� ogromny. Z czasem zacz�li�my realizowa� zadania monumentalne. Przygotowali�my kosmodrom, postawili�my piramidy o kszta�tach geometrycznych. By�y one nie tylko dobrym poligonem w nauczaniu ludzi, ale tak�e zwi�ksza�y si� szans�, �e kiedy kosmolot przyb�dzie, za�oga zauwa�y nasze wytwory. ���Nocami po ci�kiej pracy przy pogodnym niebie cz�sto patrzyli�my na te okolice niebosk�onu, gdzie by�o nasze s�o�ce. T�sknota, ale i nadzieja powodowa�y, �e nast�pnego dnia wstawali�my ch�tnie do ci�kiej pracy. ���I nagle sta�o si�. Na niebie rozb�ys�a supernowa. Przera�enie, nadzieja, �e mo�e to nie ta. Niestety, by�a to nasza gwiazda. Wed�ug wcze�niej przygotowanych prognoz wiedzieli�my, �e na naszej planecie po kilkunastu minutach zacz�y wrze� oceany. Po dw�ch godzinach kr�g eksploduj�cego s�o�ca poch�on�� nasz� planet�. Nasza ojczyzna przesta�a istnie�. A czas od nadania naszego komunikatu by� zbyt kr�tki, aby m�g� zosta� odebrany. Stali�my si� kosmicznymi rozbitkami bez ojczyzny. Nieznane nam choroby, niska temperatura, prymitywne istoty wok� nas, z kt�rymi nic nas nie ��czy�o poza zewn�trznym podobie�stwem. Z dnia na dzie� stracili�my sens i cel naszej pracy. Dot�d zjednoczeni wsp�lnym celem, teraz rozdzielili�my si�. Stawali�my si� dla siebie coraz bardziej obcy. Do naszych intryg zacz�li�my nawet wci�ga� tubylc�w. ���Coraz bardziej samotni, dziesi�tkowani przez choroby, coraz bardziej zdemoralizowani. Nie podj�li�my walki o przetrwanie. Nasze potomstwo nie przystosowane do miejscowych prymitywnych warunk�w nie mia�o szans prze�ycia, tak jak i wasze wsp�czesne dzieci by ich nie znios�y. Powoli wykruszyli�my si�. Tak ko�czyli si� bogowie, mimo �e tubylcy nadal oddawali nam cze�� bosk�. ���Tylko ja nie podda�em si�. Stworzy�em plan, kt�ry nast�pnie konsekwentnie realizowa�em. Przyuczy�em tubylc�w do obs�ugi pewnej aparatury, kt�ra ocala�a z katastrofy. Tu� przed moj� �mierci� tubylcy mieli umie�ci� m�j m�zg w specjalnym pojemniku, nast�pnie pojemnik ten dobrzy ukry�. Pojemnik ten dzi�ki w�asnemu j�drowemu zasilaniu oraz samoodnawiaj�cemu si� uk�adowi biochemicznemu pozwala� przetrwa� m�zgowi w stanie aktywnym jeszcze przez bardzo d�ugi czas. Niestety, przystawki zmys�owe pojemnika by�y zniszczone. ���Organizm zako�czy� funkcjonowanie, m�zg rozpocz�� aktywne, �wiadome trwanie. Trwanie bez zmys��w, jedynie z mo�liwo�ci� telepatycznego nawi�zania kontaktu z otoczeniem, Do tego potrzebne by�o jednak pole telepatyczne. Mog�o ono powsta� tylko wtedy, gdy w pobli�u umiera� jaki� organizm. M�zg umieraj�cego wytwarza� pole, dzi�ki kt�remu mo�na by�o nawi�za� kontakt z trwaj�cym m�zgiem. ���Tubylcy, z kt�rymi wsp�pracowa�em, szybko stali si� kap�anami. Jednak po mojej �mierci poczuli si� zagro�eni. Aby podnie�� sw�j autorytet, wykorzystywali kontakt telepatyczny ze mn� do swoich cel�w. Sk�adano ofiary z ludzi i zwierz�t. Zebrani ludzie mogli s�ysze�, a raczej doznawa� wra�enia, �e s�ysz� g�os boga, kt�rego i tak nie rozumieli. Stworzono o�tarze ofiarne, ca�y ceremonia� zabijania. Dzi�ki temu mog�em widzie� oczyma najbli�szych ludzi, mog�em s�ysze� ich uszami. Zmniejsza�o to monotoni� trwania. ���Ale z czasem rzadziej sk�adano ofiary. Kap�ani wymarli, nie mieli wtajemniczonych nast�pc�w. Miejscowa kultura zacz�a podupada�. M�zg poszed� w zapomnienie. ���A ja trwa�em w nieko�cz�cym si� czasie, chaosie w�asnych my�li, rozpaczy, beznadziejno�ci sytuacji, kt�rej nie mo�na by�o ani przerwa�, ani zmieni�. Zosta�em skazany na w�asne my�li i wspomnienia. Tak mija� czas, a w zasadzie trwa� niezmiennie. Czu�em, jak gdybym znajdowa� si� w ciemnym tunelu, bez pocz�tku i bez ko�ca. Nie mia�em poczucia cia�a. Dawne reminiscencje z okresu �ycia wydawa�y si� snem, urojeniem. Czy to by�a rzeczywisto��, czy nie, chwilami sam nie wiedzia�em, traci�em poczucie rzeczywisto�ci, nie mog�em oderwa� si� od pojawiaj�cych si� natr�tnych my�li, asocjacji. Wydawa�o mi si�, �e jestem jedyn� istot� we Wszech�wiecie, kt�ry poza mn� nie istnieje, by znowu nie m�c oderwa� si� od my�li, �e oto ja jestem samotny, zapomniany przez wszystkich, skazany na wieczne trwanie. Okresy te przeplata�y przer�ne marzenia senne. Senne? Czy� mo�na �ni� b�d�c samemu snem? Barwne fantasmagorie, przedziwne postacie, zlepki g�os�w, wszystko przenika�o poczucie beznadziejno�ci. Sam nie wiedzia�em ju�, czy to sen, czy halucynacja. Chwilami zdawa�o mi si�, �e jestem ma�ym dzieckiem... Bawi� si� na �awce pod grzej�cym czerwonym s�o�cem mojej planety, a na niebie �wiec� jasne gwiazdy, kt�re nie nikn� nawet za dnia. To znowu jestem zgorzknia�ym starcem, samotnym na obcej planecie, w�r�d istot, do kt�rych nic nie czuj�, kt�re wszystkie m�g�bym po�wi�ci� bez zmru�enia oka dla powrotu do siebie, to znowu jestem m�czyzn� buduj�cym piramidy, tworz�cym budowle, kt�re mia�y przetrwa� tysi�clecia, kt�re mia�y pokaza�, gdzie jeste�my. Chwilami �wiadomo�� w�asnej sytuacji wraca�a. Wtedy jedynym marzeniem by�o przesta� istnie�. Nawet to marzenie nie mog�o by� spe�nione. Przeklina�em sw�j los, na kt�ry sam si� skaza�em. Jedynym urozmaiceniem by�y te chwile, gdy poprzez pole telepatyczne mog�em si� zorientowa�, co dzieje si� na zewn�trz. Ale chwile te by�y coraz rzadsze. Nie by�o w pobli�u ludzi. Tylko zwierz�ta gin�y. �wiat ich prze�y� wt�acza� mi si� brutalnie w �wiadomo��. Pe�ne b�lu, mrocznych emocji, straszliwego l�ku, niewyra�nego widzenia, dziwnych zapach�w, niezrozumia�ych my�li. A mo�e nie my�li? A obok inne zwierz� prze�ywa�o rado�� ze zdobycia pokarmu. Cieszy�o si� ca�ym swoim cia�em. Wszystkimi swoimi kom�rkami. Ta rado�� jeszcze bardziej mi dokucza�a. A przy tym, czy to rado��, czy nie, w zasadzie nie rozumia�em. Prze�ycia te by�y mi zupe�nie obce i niezrozumia�e. Odbywa�y si� bez s��w. Towarzyszy�y im dziwne skojarzenia r�nych obraz�w. ���Chwilami prze�ycia ofiary i napastnika zlewa�y si� w jedno��. Czu�em b�l rozrywanego zwierz�cia. Chcia�em od tych dozna� uciec, ale jednocze�nie czu�em, �e ci�gnie mnie do nich jak do narkotyku. By�y one przecie� jedynym doznaniem poza moimi w�asnymi my�lami. Czas przesta� istnie�. Poj�cie to straci�o sw�j sens. Prze�ycia i my�li nak�ada�y si�, zaz�bia�y, gin�y, by znowu pojawi� si�. Pr�bowa�em ratowa� si�, rozmy�laj�c nad podstawowymi zagadnieniami, nie by�em jednak w stanie skupi� uwagi. Ka�d� sk�adn� my�l przerywa�y natr�tne skojarzenia, halucynacje. Coraz cz�ciej zaczyna�em czu�, �e znajduj� si� w jakim� dziwnym �wiecie pe�nym g�os�w, mglistych postaci.' S�ysza�em, jak te glosy pot�pia�y mnie, by za chwil� oddawa� mi bosk� cze��. By�em w tym �wiecie punktem, by�em jednocze�nie nim samym. W chwilach, gdy wraca�a mi �wiadomo�� sytuacji, czu�em, �e pogr��am si� w ob��d. Najpierw pr�bowa�em walczy�, by potem zrozumie�, �e jest to jedyna droga ucieczki. Zatopi�em si� w moim �wiecie urojonym. Czu�em, �e jestem, �e istniej�, zapomnia�em, co by�o kiedy�. Czasami tylko jakie� poczucie, �e co� kiedy� by�o, kiedy�? Co to znaczy? �y�em pe�ni� �ycia jak nigdy dot�d. By�em szcz�liwy, ale r�wnocze�nie i najnieszcz�liwszy, mia�em poczucie (przy bez�adnych swoich my�lach) zrozumienia wszystkiego, poznania prawdy absolutnej. Tylko czasami zza kurtyny �wiata, mojego �wiata, pojawia�y si� jakie� natr�tne prze�ycia gin�cych istot. Ucieka�em od tych prze�y�, ���Jednak m�j �wiat zacz�� wi�dn��, gin��. Coraz mniej w nim si� dzia�o. Robi� si� coraz bardziej pusty. Nikn��. Wr�ci�a pami�� dawnych czas�w. Ale jaka� szara, bezszczeg�owa. Wype�ni�a mnie absolutna pustka, bez emocji, bez prze�y� czy my�li. Nie mo�na powiedzie�, �e czeka�em, raczej trwa�em. Tylko nowe doznania, gdy obok co� umiera�o, wyrywa�y mnie z tego stanu na chwil�, lecz potem znowu zapada�em w letarg. ���Od pewnego okresu coraz cz�ciej pojawia�o si� pole. Coraz d�u�ej trwaj�ce. Zrozumia�em, �e nade mn� byli ludzie. I to ludzie, kt�rzy umierali cz�sto i umierali d�ugo. Pos�ugiwali si� nieznanym mi j�zykiem, kt�ry jednak w miar� up�ywu czasu coraz lepiej poznawa�em. By�o to mo�liwe, gdy� nie odbiera�em przecie� tylko my�li, ale r�wnocze�nie wra�enia, spostrze�enia i emocje im towarzysz�ce. A poniewa� ludzie werbalizuj� to, co widz�, coraz lepiej mog�em pozna� ich j�zyk. Zrozumia�em wreszcie, co zasz�o. Nade mn� zbudowano szpital, w kt�rym ludzie rodzili si�, chorowali, zdrowieli i cz�sto umierali. Zauwa�y�em jednak, �e dzieje si� ze mn� co� niedobrego. �wiadomo�� coraz cz�ciej ucieka�a mi, jakby gas�a. By� to nieomylny znak, �e mo�liwo�ci pojemnika ko�cz� si�. Jednak jego w�a�ciwo�ci� by�o to, �e pod koniec swoich energetycznych mo�liwo�ci dokonywa� automatycznej transmisji informacji z przechowywanego w nim m�zgu. Proces ten niszczy� r�wnocze�nie m�zg. Celem skonstruowania takiego urz�dzenia by�a ch�� zapewnienia kontynuacji osi�gni�� wybitnych osobowo�ci. �mier� nie ko�czy�a dzie�a, by�a jedynie przerwa. Transmisja ta powodowa�a, �e je�eli w pobli�u znajdowa� si� m�zg nowo narodzonego cz�owieka, to dochodzi�o do zakodowania w nim informacji zawartej w umieraj�cym m�zgu. W miar� dojrzewania odpowiednich struktur nerwowych, m�ody cz�owiek poznawa� przekazana mu informacj� i m�g� przyst�pi� do kontynuowania przerwanego dzie�a. ���Automat zadzia�a�, m�zg zacz�� umiera�. Dozna�em przedziwnego uczucia oderwania, p�yni�cia w przestrzeni, wydawa�o mi si�, �e widz� pojemnik, w kt�rym zawarty jest m�j m�zg. Obraz blakn��, pojawi�a si� muzyka. Najpierw cicha, p�niej narastaj�ca, pot�niej�ca, przechodz�ca w dokuczliwe dudnienie, gwizd, by potem stopniowo cichn��. Ogarn�� mnie spok�j, spostrzega� zacz��em jakby retrospekcj� w�asnego �ycia, widzia�em jak bieg�o moje �ycie, moje zmagania na obcej planecie. Obraz ten zacz�� blakn��, pojawi�o si� bardzo jasne �wiat�o, do kt�rego pe�en spokoju d��y�em, czu�em, jak zbli�am si� do pewnej granicy, my�li gas�y, ogarnia�a mnie pustka, �wiat�o coraz bardziej ja�nia�o, poczu�em, jak mnie wch�ania, jak rozp�ywam si� w nim... ���Nowo narodzony cz�owiek chorowa�, ale prze�y�, dorasta�. Pocz�tkowo mia� niejasne poczucie obco�ci. Jak si� domy�lacie, tym cz�owiekiem by�em ja autor tego wyznania. Pojawia�y mi si� w pami�ci fragmenty jakich� prze�y�, obcych wra�e�, wspomnie�. Gdybym prze�ywa� teraz ju� jako doros�y cz�owiek to stopniowe ods�anianie si� obcej pami�ci, najprawdopodobniej uzna�bym si� za cz�owieka chorego. Jednak jako dziecko nie mia�em tych problem�w. Pr�bowa�em czasami powiedzie� co� o swoich prze�yciach rodzicom, ale ich reakcje szybko zniech�ci�y mnie do tego. Zamkn��em si� sam w sobie ze swoja tajemnica. Wspomnienia zacz�ty uk�ada� si� w jednolita, logiczna ca�o��. Najpierw �ycie na obcej planecie, p�niej tu, na Ziemi, ale w innych czasach. Bardzo prze�ywa�em wspomnienia o trwaniu. Cz�sto budzi�em si� ze snu o trwaniu przera�ony, ale od razu szcz�liwy, �e by� ta tylko sen. ���W mojej pami�ci od�y� r�wnie� cel, dla kt�rego zdecydowa�em si� trwa�. I tutaj pozwol� sobie na ma�a dygresj�. Ci�gle pisz� o sobie. Jest tak, gdy� uto�samiam si� z kosmonauta, kt�ry przylecia� kiedy� na nasza planet�. Zbyt du�e pi�tno wywar�a jego osobowo�� na- mnie, abym m�g� zrobi� inaczej. A wracaj�c do celu. Dzi�ki w�asnej wiedzy, a szczeg�lnie znajomo�ci j�zyka kosmonaut�w, mog� podj�� pr�b� nawi�zania kontaktu. Wys�ane impulsy radiowe, by� mo�e, zostan� odebrane przez b��kaj�ce si� gdzie� w przestrzeni kosmoloty z potomkami nie istniej�cej ju� cywilizacji. Mo�e odpowiedz� one na sygna� i przyb�d� na Ziemi�. Mog�oby wtedy doj�� do zjednoczenia dw�ch cywilizacji. Zjednoczenie to b�dzie tym �atwiejsze, �e obie cywilizacje s� ludzkie, tzn, sk�adaj� si� z istot biologicznie podobnych do siebie. Niewykluczone, �e w zamierzch�ej przesz�o�ci mieli�my wsp�lnych przodk�w. Je�eli tak jest naprawd�, to po okresie rozszczepienia na dwa niezale�ne od siebie gatunki, mo�e doj�� do ponownego zjednoczenia. ���Aby zrealizowa� sw�j plan, podj��em prac� naukow�. Specjalizuj� si� w radioastronomii. Na wielu kongresach naukowych by�em propagatorem idei podj�cia pr�b nawi�zania kontaktu z cywilizacjami pozaziemskimi. Uczestnicz� w pracy zespo�u przygotowuj�cego tak� pr�b�. Staram si� te� przeforsowa� m�j w�asny projekt. ���A mo�e pr�ba ta jest niepotrzebna. By� mo�e ci, z kt�rymi chc� nawi�za� kontakt, s� blisko. Przecie� za�ogi kosmolot�w startuj�ce w r�ne strony galaktyki zna�y te gwiazdy, do kt�rych zamierzano dotrze�. Mam przeczucie, �e nie tak dawno przyby� w pobli�e Ziemi taki kosmolot. M�g� on nawi�za� kontakt z nasz� bezza�ogowa sond� pozostawiona na orbicie. Jego za�oga nie pope�ni�a naszego b��du. Prowadza badania, obserwuj� Ziemi�, przygotowuj� si� do nawi�zania kontaktu. Trzeba te� przygotowa� ludzi �yj�cych na Ziemi do tego kontaktu. Mo�e ju� niekt�rzy z kosmonaut�w s� w�r�d nas i przygotowuj� spotkanie. ���Ale jak mam to sprawdzi�, jak da� im znak, �e istniej�, �e �yj� w innym ciele? Zaczyna mi si� rysowa� w my�lach plan. Jaki? A to ju� moja osobista tajemnica, kt�rej wyjawienia nie czuj� potrzeby. Po zrealizowaniu mojego planu ka�dy z was zobaczy jego efekty. ��� koniec