9875
Szczegóły |
Tytuł |
9875 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9875 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9875 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9875 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Y�ckta-Oya
Z�OTY POTOK
Gor�czka z�ota
Mi�dzy �agodnymi, pokrytymi rzadkim lasem pag�rkami Doliny Sacramento w Kalifornii
wije si� strumie� czystej, ch�odnej wody. Jego �r�d�a znajduj� si� po wschodniej stronie
Doliny na kt�rym� z urwistych stok�w g�rskich �a�cucha Sierra Nevada. Tam bierze sw�j
pocz�tek, przedziera si� przez ska�y, skalne szczeliny i parowy i sp�ywa w Dolin�. P�ynie na
zach�d. Kilkadziesi�t mil dalej wp�ywa na rozleg�e ziemie nale��ce do Johna Suttera �
wielkiego hodowcy byd�a, jednego z pierwszych ameryka�skich osadnik�w na tych odleg�ych
zachodnich terenach. Teraz, zaledwie w kilka miesi�cy po tym, jak wojska Unii, dowodzone
�elazn� r�k� genera�a Philipa Kearny, zdusi�y powstanie meksykansko-india�skie i
proklamowa�y Kaliforni� cz�ci� sk�adow� Stan�w Zjednoczonych, Sutter, jak gdyby
piecz�tuj�c zwyci�stwo, nadaje strumieniowi znamienn� nazw� American River � Rzeka
Ameryka�ska. Prawdopodobnie nie,wie, �e od niepami�tnych czas�w miejscowi Indianie maj�
dla niej w�asn� nazw� � Diabelski Potok.
Nie wie o tym r�wnie� James Marshall � nadzorca robotnik�w buduj�cych nad
strumieniem tartak. Nie wie, bo gdyby wiedzia�, to jako cz�owiek przes�dny zapewne nigdy nie
odwa�y�by si� wej�� do strumienia. Teraz stoi w suchym �o�ysku. Jest 24 stycznia 1848 roku.
Prowizoryczna zapora, jak� kaza� zbudowa� kilkadziesi�t jard�w wy�ej, zatrzymuje sp�yw
wody na niewielkim odcinku, a niezbyt g��boki r�w kieruje j� wok� budowy i odprowadza
ponownie do �o�yska biegn�cego ni�ej.
Dno �o�yska jest czyste i twarde. Drobne ziarna �wiru, kt�rego nie zd��y� wysuszy� jeszcze
wiatr, l�ni� wilgotnym blaskiem w promieniach wysoko stoj�cego s�o�ca. Mieni� si� r�nymi
kolorami: czerwieni�, zieleni�, b��kitem. Ale to nie one, niczym magnes, przyci�gaj�
spojrzenie patrz�cego. Wzrok jego ze wzrastaj�cym zdumieniem, zaskoczeniem, niepewno�ci�
i niewiar� coraz natarczywiej �owi inny blask � pojedyncze z�ote iskry strzelaj�ce mi�dzy
ziarenkami �wiru. Nie wierz�c w�asnym oczom pochyla si�, przykl�ka, niecierpliwymi palcami
rozgarnia �wir i piasek, gor�czkowo wybiera nieforemne, ci�kie ��te grudki. Spierzchni�te
nagle wargi zaczynaj� szepta� gor�czkowo, bez�adnie: z�oto, z�oto, z�oto...
Szybciej kr��y krew, serce skacze do gard�a i d�awi, t�tni� skronie, po twarzy p�yn� krople
potu, wilgotniej� r�ce, wzrok przes�ania ��ty opar, w oczach pojawia si� b�ysk po��dliwo�ci.
W d� potoku mknie echo demonicznego chichotu: z�oto, z�oto, z�oto...
M�czyzna opanowuje si�. Wstaje z kolan, prostuje przygi�te plecy; zaci�ni�te na grudkach
z�ota gar�cie pozornie niedba�ym gestem wk�ada do kieszeni, po czym patrzy na tamtych. S�
oddaleni o kilkadziesi�t krok�w, patrz� na niego wyczekuj�co: � Rozwali� tam�! � krzyczy
ochryp�ym nagle, nieswoim g�osem. Nie rozumiej�, ale polecenie wype�niaj� pos�usznie. Przez
wyrw� dopiero co usypanej przegrody ponownie wdziera si� woda. Zakrywa �o�ysko, rozlewa
si� wzd�u� brzeg�w. P�ynie coraz szybciej, coraz bardziej wype�nia potok. Jej poziom podnosi
si�, dochodzi do kolan m�czyzny, jego ud, si�ga do pasa. Nikn� ��te b�yski u st�p, zamazuje
si� �wirowate dno, w dal mknie coraz cichsze demoniczne echo: z�oto, z�oto, z�oto...
Marshall z trudem gramoli si� na urwisty brzeg. W kieszeni czuje wilgotny ci�ar. Nie
patrzy na tamtych. Nie chce, by w jego wzroku dostrzegli ��ty blask, by zacz�li podejrzewa�
3
lub, co gorsza, domy�la� si�. Wykorzystuje byle pretekst, by przerwa� roboty przy tartaku i
odes�a� wszystkich do baraku oddalonego o mil�. Nie chce zostawi� ich nad potokiem.
Gdy w p� godziny p�niej mknie w stron� farmy Suttera � swego pryncypa�a � by
powiadomi� go o odkryciu, w galopie konia, w p�dzie wichru s�yszy g�os Diabelskiego
Potoku: z�oto, z�oto, z�oto!
Na farm� dociera p�no w nocy i natychmiast ka�e zbudzi� gospodarza. Wpatrzeni w z�ote
bry�ki l�ni�ce na zielonym suknie sto�u, radz� do �witu, jak dobra� si� do skarbu
spoczywaj�cego w �o�ysku strumienia, a jednocze�nie � jak ustrzec tajemnic�.
Ale pr�ne nadzieje. Tej tajemnicy nie uda si� ustrzec. Nie wypowiedziana przez nikogo
wie�� ju� wkr�tce zadr�y w szele�cie li�ci, zawiruje w poszumie traw, z�otym chichotem
rozdzwoni si� w kroplach deszczu, z powiewem wiatru pomknie w dal, by wr�ci� niczym burza
w grzmocie piorun�w.
Ale jest jeszcze cicho. Trwa w u�pieniu Dolina, zda si� drzema� Diabelski Potok. Nie �pi�
jedynie Indianie Yana, Maidu, Nisenan. Odwiecznym instynktem czuj�, �e potok si� gniewa,
gniewa si� na nich, �e pozwolili bia�ym wstrzyma� jego bieg, �e naruszyli jego spok�j.
Zbieraj� si� w grupki i modl�. Ale Z�y Duch potoku nie chce s�ucha� i nie s�ucha. Jego twarz
przes�ania z�owroga chmura, w oczach pojawiaj� si� ��te, z�o�liwe b�yski. Magiczne
spojrzenie pada na okoliczne farmy, na u�pione Sacramento, na milcz�c� o tej porze nocy
osad� San Francisco.
Zbudzony nagle z g��bokiego snu pastuch byd�a siod�a pospiesznie konia, stary drwal
odrzuca niepotrzebny ju� top�r, nie doko�czon� par� but�w zostawia szewc. W�drowny
kramarz pozbywa si� ci���cej mu walizy z niepotrzebnymi �wiecide�kami i jeszcze mniej
potrzebnymi pachnidlami. Brzuchaty kaznodzieja, s�ysz�c natarczywy szept us�uguj�cego mu
ch�opca, ko�czy pospiesznie przestrogi przed ogniem piekielnym czekaj�cym na tych, kt�rzy
daj� si� zwie�� mamid�u z�otego cielca, wdrapuje si� na grzbiet nie rozumiej�cego nic osio�ka
i, nie czekaj�c na datki wdzi�cznych a pobo�nych wiernych, rusza tam, sk�d s�czy si� wie�� o
Diabelskim Potoku.
Do le��cego w �rodku Doliny punktu, nie istniej�cego jeszcze na mapach Sutter�s Fort,
niczym do pot�nego niewidzialnego magnesu ci�gn� cicho, bezszelestnie, tajemnie pierwsi z
tych, do kt�rych dotar�a z�ota wie��. Tropy ich niewidzialnych jeszcze �cie�ek przemykaj�, zda
si� nad ziemi�, nie pozostawiaj�c �lad�w. Ale �lad pozostaje w nagle zg�stnia�ym powietrzu,
w przy�mionym blasku s�o�ca, w oddechu drzew i traw, i trwa niczym gwia�dzista sie�. Po jej
z�otych nitkach sun� nast�pni i nast�pni. Trawiast� rozleg�� Dolin� przecinaj� zrazu
strumyki, potem coraz wyra�niejsze potoki, wreszcie kilkudziesi�ciotysi�czna rzeka ludzka
rw�ca do jednego punktu.
Wzbieraj� fale. Na zachodnim wybrze�u Stan�w pustoszej� farmy, wyludnia si� na chwil�
Sacramento i licz�ce nie wi�cej ni� dwa tysi�ce mieszka�c�w San Francisco. Porzucaj� prac�
robotnicy z tartaku Suttera i jego vaqueros, okoliczni farmerzy i ich s�u�ba, marynarze i
rybacy z San Francisco, szewcy, krawcy, kowale i cie�le, kupcy, lekarze, sklepikarze i
rze�nicy. Wie�� niesie si� coraz dalej i dalej, rozprzestrzenia coraz bardziej, dociera do Santa
Fe i San Antonio, do Kansas City i Saint Louis. Przenosi si� na wsch�d od Missisipi i...
niczym eksploduj�ca bomba p�ka w Filadelfii, Baltimore, Bostonie, Waszyngtonie i Nowym
Jorku.
Jak szalone pracuj� drukarnie wyrzucaj�c tysi�ce, setki tysi�cy gazet z krzycz�cymi
tytu�ami: �Z�oto! Z�oto w Kalifornii!� Trzaskaj� drzwi biur, urz�d�w, bank�w, fabryk i
manufaktur. Zrywaj� si� ze swych miejsc urz�dnicy, nauczyciele, prawnicy, finansi�ci i
przemys�owcy. Zostawiaj� warsztaty pracy robotnicy. Z nor wype�zaj� �ebracy, szulerzy,
kieszonkowi z�odzieje, sutenerzy. Spiesz� iluzjoni�ci, zawodowi politycy, bandyci i
kaznodzieje.
Pojedynczo, po kilku, kilkunastu, kilkudziesi�ciu ruszaj� na Zach�d. Jeden, sto, tysi�c
4
strumieni. Nie, nie strumieni! Rzek! Idzie fala za fal�. To ju� nie rzeki, to pow�d�, potop. Na
Zach�d! Poprzez Appalachy, Dolin� Ohio, przez nieprzebyte puszcze nad Missisipi, Wielkie
Prerie, niedost�pne, spalone s�o�cem pustynie Nowego Meksyku i Arizony, przez dzikie
poszarpane g�ry i niedost�pne skaliste przepa�cie Kolorado i Utah, przez kipi�ce �arem
piekielne pustynie Nevady rwie niepowstrzymany potok. Ci, dla kt�rych droga przez kontynent
wydaje si� zbyt d�uga, statkami docieraj� szybciej do Vera Cruz; z zaciek�o�ci� i uporem
przedzieraj� si� przez nieprzebyte d�ungle, trz�sawiska i bagna Panamy, byle na zach�d, byle
bli�ej San Francisco i Kalifornii. Jeszcze inni na pok�adach i pod pok�adami �aglowc�w,
g�odni, wyn�dzniali, obdarci, oplyn� ca�� Ameryk� Po�udniow�. Ka�dego dnia port San
Francisco � ten najruchliwszy w�wczas port �wiata � wyrzuci na brzeg tysi�ce spragnionych
widoku z�ota.
Nim od pierwszego b�ysku, p�on�cego tam nad Diabelskim Potokiem w oczach Jamesa
Marshalla, up�ynie par� miesi�cy, przez p�czniej�cy z dnia na dzie� port i osad� w San
Francisco przewali si� niczym tornado ponad siedemdziesi�t tysi�cy poszukiwaczy z�ota.
Ale to nie koniec. To dopiero pocz�tek. Do zwyci�skich oddzia��w genera�a Keamy, do
owianych s�aw� Wiktorii szereg�w armii genera�a Winfielda Scotta w Meksyku wie�ci o z�ocie
dotr� dopiero w po�owie roku. P�no, ale nie za p�no! Rzedn� szeregi wojska, topniej�
kompanie, pu�ki, brygady, rozpada si� armia � na szcz�cie ju� po ostatecznym zwyci�stwie.
Zwyci�scy, zahartowani w bojach, nie l�kaj�cy si� trud�w ni �mierci bohaterowie spod
Jacinto i Buena Vista, spod Vera Cruz i Chapultepec, kt�rych nie potrzebuje ju� nikt, kt�rzy
nie maj� po co wraca� na wsch�d, bo nie czeka tam na nich praca, patrz� na p�noc w stron�
Sacramento ku nie tak odleg�ej przecie� Kalifornii. Ch�on� p�yn�ce z niej wie�ci nios�ce now�
nadziej�, co prawda nie na zwyci�stwo i s�aw�, ale na z�oto, na bogactwo. A wi�c po niczyje
jeszcze z�oto, skoro rz�d nie ma na wyp�acenie zaleg�ego �o�du, na pocieszenie po stracie
przyjaci�, na wynagrodzenie �o�nierskich trud�w, ran, cierpie� i poniewierki. Po z�oto!
Dr�y ziemia t�tentem podkutych kopyt, r�� spienione konie. �o��dki niedawnych
zwyci�zc�w szarpie g��d. Ale to przecie� oni zdobyli t� krain�. Nie mog� zdycha� w niej z
braku pokarmu. Na drodze s� bogate rancza tych, co udzia�u w wojnie nie brali, i farmy, i
tysi�ce sztuk licz�ce stada byd�a i owiec. Kto �mie odm�wi� zwyci�zcom spod Chapultepec...?
S� tacy. Nie wiedz� co to patriotyzm, po�wi�cenie, danina krwi nale�nej ojczy�nie, A wi�c
niech si� dowiedz�. Niech posmakuj� tego sami. Ognisko na prerii, zorza...? Nie, to p�onie
ranczo. Jego w�a�ciciel nie odni�s� si� z szacunkiem do narodowych bohater�w. Nie chcia�
dobrowolnie odda� paru krowich ogon�w. Nast�pnym razem, nim odm�wi, niech dobrze
pomy�li.
P�yn� fale zewsz�d, ale ta najwi�ksza wlewa si� przez z�ote zachodnie wrota � przez San
Francisco. Ku American River wal� cale tabuny: tysi�c, dziesi��, dwadzie�cia, pi��dziesi�t
tysi�cy. Ci, dla kt�rych nie starcza dzia�ek wok� farmy Suttera, pr� dalej, zalewaj� ca��
Dolin� Sacramento, przedzieraj� si� przez Sierra Nevada, Dolin� �mierci i Wielk� Pustyni�,
rw� przez Arizon� i Utah do Nowego Meksyku, wdzieraj� si� w dzikie, spalone s�o�cem i
wichrem g�ry Kolorado. Niczym stada zg�odnia�ych wilk�w ci�gn� po obydwu stronach
Wielkiego Kanionu. Przeczesuj� g�rskie strumienie, potoki, rzeki, skalne szczeliny i
niedost�pne parowy w rejonie Elkhead i Medicine Mountains, nad Kolorado, Eagle,
Po�udniow� i P�nocn� Platte, w okolicach Fish Creek Falls i Red Table.
Na kra�cu �a�cucha Rampart, na po�udnie od Denver, wysoko w g�r� strzela samotny
szczyt Pike�s Peak. W jego pobli�u, nad Clear Creek, John H. Gregory � ameryka�ski
poszukiwacz � trafia na �y�� swego �ycia. Wie�� roznosi si� z echem g�rskich kanion�w.
Wok� Pike�s Peak, w setkach strumieni, w ci�gu paru dni zawzi�cie p�ucze piasek i �wir
pi��dziesi�t tysi�cy poszukiwaczy. Na p�nocny zach�d od Denver bracia Oliver i Levi Green
znajduj� sw�j z�oty potok. Ale kto� ich podpatrzy�. Sto tysi�cy, niczym huragan, z tupotem
podkutych but�w przedziera si� do nich od strony P�nocnej Platte.
5
Nie wszyscy znajduj� tu szcz�cie. Tote� gdy dzia�aj�ca bardziej na p�nocny wsch�d
grupa poszukiwaczy na czele z E. D. Piercym natrafia na z�oto nad Clearwater Creek w
Montanie, gor�czka ogarnia natychmiast i ten rejon.
W kr�tkim czasie kolejne odkrycia nast�puj� w rejonie Bois (obecne Placerville). W ci�gu
jednej nocy wyrastaj� miasta Owyhee, Ruby City i Silver City. I kolejne trafienie: nad
Grasshooper Creek � dop�ywem Missouri � z�oto znajduje John White. Nast�pnej nocy, jak
spod ziemi, wyrasta miasto Bannack. Grupa tamtejszych poszukiwaczy, operuj�ca mi�dzy
rzekami Madison a Stinking Water, odkrywa z�ot� bonanz� najpierw w Prickly Pear Creek, a
zaraz potem nad potokami Blackfoot i Marias. Nim wr�c� z osza�amiaj�c� wie�ci� do
Bannack, w rejonach, kt�rych zaledwie zd��yli dotkn��, p�ucze z�oto, wydobywa szmaragdy i
diamenty kilkadziesi�t tysi�cy innych, przyby�ych tam nie wiadomo sk�d i nie wiadomo kiedy.
Ze z�otego py�u, niczym z otch�ani wy�aniaj� si� Jefferson i Diamond City oraz Helena. Na
map� wpisuj� si� prawie natychmiast Silver City, Placerville, Elk City i Orofino. Kt� zliczy,
ile innych?
Na z�otono�nych polach Kalifornii i Nevady, Kolorado i Montany, Wyoming i Idaho z�oto
p�ucz� zawzi�cie setki tysi�cy poszukiwaczy, przyby�ych tam ze wszystkich stron i zakamark�w
�wiata. Nikt nie wie, ilu naprawd�. Mo�e nawet milion albo i wi�cej. Przyp�ywaj� i
odp�ywaj�, ci�gn� we wszystkich kierunkach, przelewaj� si� przez kraj. Raz jest ich wi�cej tu,
raz w innym miejscu. S� zawsze tam, gdzie pada okrzyk: z�oto! Rozsadzaj� ska�y i skalne
szczeliny, szarpi� stoki parow�w, grzebi� w dolinach i najwy�szych g�rach. Niczym lawina
przewalaj� si� przez zachodnie dzikie obszary brudni, obdarci, g�odni, ale z nadziej� w sercu,
b�yskiem po��dania w oczach, zawzi�ci, uparci, zdeterminowani, bezwzgl�dni, bezlito�ni i
twardzi niczym granitowa ska�a. A tak! Zbuduj� i Granit City. Czy to tylko symbol...?
Potrzebuj� wszystkiego: mi�sa i grochu, cukru i soli, �opaty, kilofa i p�uczkarskiej patelni,
sita, but�w i spodni, gwo�dzi i hak�w, i ca�ej masy innego �elastwa, dobrej broni �
wszystkiego. I musz� to mie�. Kto� musi im dostarczy�, i to najcz�ciej z daleka, przez kraj,
gdzie nie zorganizowano transportu ni zaopatrzenia, gdzie na ka�dy tabor czyhaj� Indianie
lub bandy bia�ych rabusi�w. Ale od czeg� przedsi�biorczo��? A ryzyko? Jest wsz�dzie. P�yn�
wi�c na zach�d transporty �ywno�ci, dostawy towar�w, a nawet poczta. Szlak Santa Fe, Szlak
Bozemana, Szlak Orego�ski... Docieraj� do nowo powsta�ych miast, do oboz�w
poszukiwaczy, tyle �e nie wszyscy... Wszystko jest piekielnie drogie. Bo bogactwo i z�oto chce
zdoby� ka�dy, nie tylko ci, kt�rzy je wyp�ukuj�. Tote� za funt wo�owiny p�aci si� pi�� dolar�w,
chocia� ko� kosztuje tylko dziesi��. Za funt gwo�dzi p�aci si� dolar�w dwadzie�cia � tyle
samo, co za patelni� do p�ukania piasku. Kwitnie handel, kwitn� interesy, mno�� si�
transakcje, spekulacje, w spragnione gard�a leje si� alkohol.
Jak grzyby po deszczu wyrastaj� r�ne agencje spekuluj�ce na sprzeda�y i zamianie
dzia�ek, teren�w pod osadnictwo rolnicze i hodowlane farmy. Powstaj� jednodniowe banki i
kantory, kt�re ju� nast�pnego dnia znikaj� � ma si� rozumie� wraz ze z�otem wzi�tym na
przechowanie. W najdzikszych zak�tkach swe podwoje otwieraj� karczmy, tawerny i zajazdy.
Galonami p�ynie whisky, ale czy to na pewno whisky? Mo�e tylko cuchn�ca i piek�ca
meksyka�ska pulque. Kt� b�dzie pyta� lub sprawdza�? Najwa�niejsze, �e mocna i rozgrzewa
krew. Beczkami p�ynie piwo. Rozprzestrzenia si� demon hazardu. Gra si� w pokera i ko�ci: o
z�oto, kt�re graj�cy ma przy sobie, o konia lub strzelb�, o z�oto, kt�re wyp�ucze jutro, o puszk�
boczku z grochem, o z�otono�n� dzia�k�, o �ycie. I najcz�ciej wygrywa szuler. Ale hazard
tkwi we wszystkim. Wszystko warte jest tyle samo. Kto� wygrywa, kto� przegrywa. Jutro role
mog� si� odmieni�, fortuny rosn� jednego dnia, by znikn�� w dniu nast�pnym. T�tni� �yciem
szulernie, kasyna gry, saloony, spelunki, kr�luje si�a, spryt, bezwzgl�dno��. Nikt nie oszcz�dza
s�abych. Tam dla nich nie ma miejsca. Czasem tylko kto� z lito�ci daje komu� dolara lub
sztuk� z�ota na ostatni� kul�. A potem ju� tylko w�ski, p�ytki d�, male�ki wzg�rek i prosty
drewniany krzy�...
6
Na z�otono�ne pola przybywaj� nie tylko poszukiwacze. Wraz z nimi ci�gnie ca�a armia
obie�y�wiat�w, niebieskich ptak�w, strace�c�w, szuler�w, pospolitych rzezimieszk�w,
kombinator�w, aferzyst�w, z�odziei, bandyt�w, zawodowych morderc�w, spekulant�w. Na
ledwo przetartych szlakach, w�r�d dzikich bezdro�y, nad ukrytymi g��boko w g�rach
potokami, w jarach i w�wozach, w tysi�cach miejsc bielej� ko�ci, ko�ci tych, kt�rzy nie byli
zbyt ostro�ni, kt�rzy w niestosownej chwili od�o�yli bro�, kt�rzy spali niezbyt czujnie lub zbyt
d�ugo, kt�rzy nie byli tak szybcy jak napastnik. Ta kraina, to dla niekt�rych raj, dla innych
przedsionek piek�a. Wszak nie zorganizowa�y si� jeszcze stany, jeszcze nie powsta�a w�adza,
jeszcze nie dzia�aj� �adne prawa.
Nie! Dzia�a jedno prawo: prawo przemocy, pi�ci, kuli i no�a. Mno�� si� akty przemocy,
gwa�tu i rozboju. Mno�� si� oszustwa, napady, rabunki, mordy. Obozy poszukiwaczy,
jednodniowe miasta-widma grzmi� kanonad� strza��w, rykiem pijackich burd i awantur.
P�ynie krew. Nie jest bezpieczny �aden transport towar�w czy �ywno�ci, �aden podr�ny,
�aden �adunek z�ota, nikt, kto z�oto posiada, �aden bank. W�adz� nad krajem sprawuj� bandy.
Szaleje terror i gwa�t. Nikt nie jest pewien swej chwili. Ten kto znalaz� z�oto, nie mo�e
wypu�ci� karabinu z r�ki.
Ale za mord, gwa�t, rozb�j, za kradzie� p�aci si�. P�aci si� �yciem. Na bezprawie
odpowiada si� gwa�tem. Konwoje z�ota do Denver, San Francisco, do Portland id� pod siln�,
uzbrojon� eskort�. Poszukiwacze broni� si�. Ich komitety samoobrony � wigilanci �
wymierzaj� sprawiedliwo�� bez s�du, bez zbytnich ceregieli. Zawodowi, p�atni �owcy
przest�pc�w strzelaj� te� bez uprzedzenia. Tak� sam� nagrod� dostan� za trupa, co za
�ywego bandyt�, a jego los i tak ju� jest przes�dzony.
To ju� nie gor�czka, to szale�stwo. Nawet nie przedsionek. To prawdziwe piek�o. Czas, w
kt�rym zachodnie rejony p�nocnoameryka�skiego kontynentu zdob�d� s�awne na ca�y �wiat
miano Dzikiego Zachodu. Bo kraj jest dziki nie tylko gor�czk� z�ota, bezprawiem i przemoc�.
Na rozleg�ych obszarach Kalifornii i Nevady, Utah i Nowego Meksyku, Kolorado, Wyoming i
Idaho, Montany i Oregonu �yj� Indianie, dotychczasowi w�adcy tej ziemi, kt�ra jest ich
domem. Jest ich oko�o trzystu tysi�cy i nie chc� tej ziemi opu�ci�. Kolejne plemiona zrywaj�
si� do obrony. P�on� farmy, ofiar� napad�w padaj� obozy poszukiwaczy, transporty towar�w,
dyli�anse, niewielkie osady, pojedynczy osadnicy. Na jedno bezprawie nak�ada si� drugie. Ale
wkr�tce na szlaki wyrusz� zawodowi �owcy skalp�w uzbrojeni w nowoczesn� bro� � colty i
winchestery. W stanach zachodnich � tak�e regularne oddzia�y wojska. Bezprawia bia�ych nie
zlikwiduj�, ale wyniszcz� Indian, a tych, kt�rych nie wyniszcz�, zap�dz� do rezerwat�w.
Wynik tej konfrontacji jest z g�ry przes�dzony.
Zatrzymajmy si� jednak jeszcze przy gor�czce z�ota. Nim zdo�a ogarn�� i poch�on��
Kolorado, Wyoming, Idaho i Montan�, poch�onie najpierw Kaliforni�. I chocia� z�ota ani
z�otono�nych dzia�ek nie starczy dla wszystkich, to w ci�gu pierwszych dziesi�ciu lat gor�czki,
w okresie 1848�1858, warto�� ��cznego wydobycia z tego obszaru wyniesie przesz�o pi��set
pi��dziesi�t milion�w dolar�w w czystym kruszcu: Nie do uwierzenia � genera� Scott nie
chcia� zap�aci� Meksykowi za ca�� Kaliforni�, Teksas, Nowy Meksyk i Terytorium Arizony
nawet pi�tnastu milion�w dolar�w, gdy� nie by� pewien, czy te ziemie warte s� a� tyle...
Ale kalifornijskie pola z�otono�ne pocz�y si� wyczerpywa�. Z�oty py� i nuggety
spoczywaj�ce na powierzchni ziemi lub p�ytko pod ni� zosta�y skrz�tnie wyp�ukane. Nie
odkryto jeszcze p�l w Nevadzie i Montanie. Henry Comstock nie natrafi� jeszcze na sw�
bonanz� w jednym z w�woz�w Mount Davidson w �a�cuchu Washoe Range po wschodniej
stronie Sierra Nevada. Jeszcze nie wiadomo, �e jego bonanza, ta najbogatsza na ca�ym
Dzikim Zachodzie, przyniesie a� trzysta pi��dziesi�t milion�w dolar�w czystego zysku, gdy do
Doliny Sacramento dociera nowa wie��: z�oto odkryto w Brytyjskiej Kolumbii nad rzek�
Frasera...
Fala tych, kt�rym w Kalifornii nie poszcz�ci�o si�, przez port w San Francisco p�ynie na
7
nowe z�otono�ne pola � na p�noc, do Nowego Eldorado.
I w tym samym czasie, gdy John Sutter, stoj�c nad Diabelskim Potokiem, z bezsiln�
w�ciek�o�ci� patrzy na zdewastowane tereny wok� farmy, na poszarpany, rozorany potok, na
szcz�tki nie doko�czonego nigdy tartaku, prawie o tysi�c mil na p�noc, u uj�cia wielkiej rzeki
Frasera, l�duj� pierwsze grupy poszukiwaczy z�ota. Piekielny duch Diabelskiego Potoku
przenosi si� do Brytyjskiej Kolumbii...
8
Rozdzia� pierwszy
W Yale
Jest rok tysi�c osiemset pi��dziesi�ty �smy. Tam, gdzie zachodnie kra�ce rozleg�ej
Wy�yny Frasera dotykaj� postrz�pionych stok�w G�r Nadbrze�nych Brytyjskiej Kolumbii,
gdzie w czasie pogodnego dnia wida� odcinaj�ce si� wyra�nie, pokryte wiecznym lodem
pot�ne szczyty Waddington, Queen Bess i Good Hope, u st�p Paj�czej Ska�y odleg�ej o
pi��set mil od najbli�szej osady w Yale, w samym sercu dzikiej rozleg�ej krainy, Henry
Snowden z wiar� w Opatrzno�� i m�stwem w sercu gotowa� si� na przyj�cie losu.
Sytuacj� ocenia� trze�wo i nie �udzi� si�. Tamci przyszli po z�oto i byli zdecydowani je
zabra�. Wraz ze z�otem zdecydowani byli zabra� jego �ycie. Zreszt�, je�li nie chcieli, by
rozpozna� ich kiedykolwiek i wyda� pierwszemu z brzegu s�dziemu, nie mieli innego wyj�cia.
Byli zawodowcami i dobrze znali sw�j fach. Mimo �e by�o ich tylko czterech, w mgnieniu
oka odci�li go od rzeki i lasu i przydusili ogniem. Cudem zdo�a� dopa�� sterty okr�glak�w i
skry� si� za ni�. Ale nie m�g� marzy� o wydostaniu si� z pu�apki.
Najgorzej, �e odci�li go od sza�asu. Przed kulami nie dawa� �adnej os�ony, ale znajdowa�o
si� w nim kilka paczek amunicji. Gdyby mia� j� przy sobie, m�g�by pr�bowa� powstrzyma�
ich jaki� czas. Mo�e nawet do wieczora. Pod os�on� ciemno�ci spr�bowa�by dosta� si� do
rzeki i na drug� stron� do lasu.
Westchn�� z rezygnacj� i mocniej �cisn�� karabin. Mia� w nim cztery, mo�e pi�� naboi.
T�sknie popatrzy� na sza�as. Sta� zaledwie o kilkana�cie krok�w...
Sterta okr�glak�w, kt�re wsp�lnie z Danem przygotowali do budowy zimowej chaty, w
chwili ataku okaza�a si� ca�kiem skuteczn� zas�on�. I chocia� pociski bi�y prawie jeden przy
drugim, �aden nie przedosta� si� na drug� stron�.
Wreszcie zaprzestali bezskutecznego ognia. Od d�u�szej chwili panowa�a cisza.
�Pewno naradzaj� si� � pomy�la� omiataj�c uwa�nym spojrzeniem niezbyt odleg�e
rumowisko. Mo�e radzili, jak go wykurzy� zza barykady, a mo�e k��cili si� ju� o z�oto, kt�re
jak si� spodziewali, musia�o by� w zasi�gu r�ki. Skrzywi� si� z�o�liwie. Wiedzia�, �e z�ota nie
dostan�, nawet po jego �mierci.
Zza skalnego rumowiska dobieg� go ostry g�os:
� Nie masz �adnych szans, Snowden. Wy�a� i oddaj z�oto. Nic ci nie zrobimy. Tylko od��
karabin. I nie pr�buj robi� �adnych kawa��w.
Skrzywi� si� pogardliwie i odkrzykn��:
� Id� do diab�a! Nie mam �adnego z�ota!
� Nie pr�buj nas oszuka�, Snowden! � G�os bandyty tchn�� pewno�ci�. � Wiemy, �e masz
z�oto i wiemy o twoim potoku. Potok zostawimy ci, ale z�oto, kt�re masz tu, musisz odda�.
� Powtarzam, �e nie mam z�ota � krzykn��. � Ale nawet gdybym mia�, nie by�bym taki
g�upi, �eby je tu trzyma�. Lepiej zabierzcie si� st�d, zanim kt�rego� nie pocz�stuj� o�owiem.
Za pryzm� rozleg� si� g�o�ny rechot.
� ��esz, stary! Piasek zawsze trzyma�e� przy sobie. W Montanie r�wnie�. Nie pami�tasz
ju�? Oddaj go. Wiesz, �e z nami nie ma �art�w.
A wi�c to byli ci z Montany. Pami�ta� ich dobrze. Pami�ta�, �e zarobi� wtedy �adny
postrza� i straci� prawie ca�y piasek wyp�ukany w ci�gu sezonu. Cudem, pod os�on� nocy
9
uszed� z �yciem, ratuj�c zaledwie niewielki irchowy woreczek. O tak, pami�ta� dobrze. Tylko
�e wtedy by�o ich wi�cej i w miejscu napadu zostawili kilkana�cie trup�w. Po ucieczce nie
wr�ci� ju� tam. Przeni�s� si� tu, na nowo odkryte z�otono�ne pola Cariboo. Nie s�dzi�, �e
dotr� tutaj, i �e los ponownie zetknie go z nimi. Ale widocznie tak by�o zapisane w
niebieskich ksi�gach. Zwar� mocniej szcz�ki. Tym razem pomylili si� jednak. Tamta lekcja
nauczy�a go sporo. Z�ota nie trzyma� ju� przy sobie. Ka�dego dnia ca�y przep�ukany piasek
chowa� w dobrej kryj�wce, kt�r� zna� tylko on i Dan. Tam z�oto by�o bezpieczne.
Przez moment z niepokojem pomy�la� o potoku. Wiedzieli o nim, sk�d? A mo�e nic nie
wiedzieli? Roze�mia� si� ha�a�liwie:
� To ty ��esz. Sk�d mam mie� z�oto i ten tw�j potok? Strumieni jest sporo i w ka�dym
mo�na co� znale��, ale na sw�j jeszcze nie natrafi�em. Jak natrafi�, to wam pewno powiem.
W odpowiedzi, zza rumowiska rozleg� si� �miech.
� Za kogo ty nas bierzesz? Wiemy na pewno, �e masz z�oto. Wiemy, �e wsp�lnie z tym
swoim Danem znale�li�cie dobry potok i wyp�ukali�cie ju� wiele funt�w piasku. Oddaj go, a
zostawimy ci� w spokoju przynajmniej do nast�pnego roku.
� Powtarzam, �e nie mam z�ota.
� Zastan�w si� jeszcze. Dajemy ci pi�� minut.
� Mo�esz dawa� sobie � warkn�� i ponownie spojrza� na sza�as. �Gdyby cho� kilkana�cie
naboi� � pomy�la�. Ale przestrze� mi�dzy stert� drzewa a sza�asem by�a zupe�nie pusta. Nie
mia� szans przebiegni�cia nawet kilku krok�w. Trudno...
Pierwszy pocisk od�upa� ko�o jego g�owy spor� drzazg�. Nast�pne, wraz z grzmotem
wystrza��w, t�uk�y zaciekle w grube sosnowe bale po zewn�trznej stronie barykady. �mia� si�
cicho, zawzi�cie i przez szczelin� mi�dzy okr�glakami obserwowa� przedpole. �W ten spos�b
mog� sobie strzela� do s�dnego dnia� � pomy�la� i... znieruchomia�. Zza nadrzecznego
rumowiska, pe�zn�c p�asko po ziemi, wysuwa� si� jeden z napastnik�w. Nie usi�owa� jednak
zbli�y� si� do ukrytego m�czyzny. Wykorzystuj�c sprytnie rozrzucone po drodze g�azy i
kryj�c si� za nimi, zmierza� uko�nie w stron� wylotu parowu. Zamiar jego by� oczywisty.
Gdyby uda�o mu si� tam dotrze�, zwierzyna nie mia�a �adnych szans. M�g� do niego strzela�
jak do tarczy. I Henry Snowden mia� pe�n� tego �wiadomo��. Je�eli pragn�� zachowa�
chocia� cie� szansy na prze�ycie, nie m�g� pozwoli�, by czo�gaj�cy si� teraz usadowi� si� z
ty�u.
Obserwuj�c czujnie przeciwnika, przesun�� luf� w jego kierunku. Tamten pe�zn�� wolno,
uwa�nie, nawet na moment nie podnosz�c g�owy. Nad nier�wno�ciami gruntu jedynie od
czasu do czasu ukazywa� si� skrawek bluzy na jego grzbiecie b�d� r�ka wysuwaj�ca si� do
przodu. Mierz�cy w jego stron� czu� jak mu wilgotniej� palce zaci�ni�te na kolbie karabinu,
jak lekka mgie�ka przys�ania wyt�ony wzrok. Nie strzela� jednak. Nawet gdyby trafi�, pocisk
co najwy�ej rozora�by tamtemu sk�r� na plecach. Czeka�. Wreszcie bandyta dotar� do
ostatniej zas�aniaj�cej go wynios�o�ci. Do nast�pnego du�ego g�azu mia� przynajmniej z pi��
jard�w go�ej, r�wnej ziemi. Ten odcinek stanowi� najwi�ksze niebezpiecze�stwo.
Przywarowa� w miejscu. Ale tylko na chwil�. Krzykn�� co� do pozosta�ych z ty�u kompan�w.
Ku przyczajonemu za stert� drzewa posypa�y si� g�sto pociski.
Snowden na moment tylko pochyli� g�ow�, ale to wystarczy�o, by tamten skoczy�. Jeszcze
chwila i zniknie za g�azem. Nie! Nigdy! Nim zdo�a� u�wiadomi� sobie co czyni, poderwa� si�
z ziemi. Kolba winchestera przywar�a mocno do ramienia, lufa znieruchomia�a. Z jej wylotu
bryzn�� j�zyk ognia. Biegn�ca posta� zachwia�a si�, zwiotcza�a i o p� kroku od zbawczego
kamienia zary�a w ziemi�.
W tym samym niemal momencie strzelaj�cy poczu� uderzenie w rami�, t�py b�l w brzuchu
i ogie� w piersiach. W zdumieniu patrzy�, jak z bezsilnych, oci�a�ych nagle r�k wysuwa si�
bro�. Czu� jak uginaj� si� nogi, m�tnieje wzrok, w ustach narasta jaki� gryz�cy, s�ony smak.
Nie czu� jak w gn�ce si� ku ziemi cia�o uderza jeszcze jeden pocisk. Nie s�ysza� ju� grzmotu
10
karabin�w. Przed oczyma wykwit�o nagle morze ognia. �Pewno po�ar stepu� � pomy�la�.
�Nie, to nie po�ar, to poranne zorze, a w�r�d nich... Czy to s�o�ce...? Nie, to jaka� posta�,
posta� dziewczyny w jasnej d�ugiej sukience. Zbli�a si�, biegnie, p�ynie w powietrzu, wida�
j� coraz wyra�niej. Spieszy si�, wyci�ga r�ce. Wok� g�owy wiatr rozwiewa pasma z�ocistych
w�os�w. Na twarzy rado��. Z ust zrywa si� jaki� okrzyk. Tylko jedno s�owo. Jedno najdro�sze
s�owo: � Ojcze!�
Rysy twarzy le��cego �agodniej�. Wkrada si� na ni� spokojny, szcz�liwy u�miech. Usta
szepcz� niedos�yszalnie: � Bess, dziecko najdro�sze...
Pier� podnosi kr�tki, spazmatyczny oddech, g�owa usi�uje si� d�wign��, lecz bezsilnie
opada do ty�u.
Pochylony nad nieruchomym ju� cia�em bandyta rzuca pogardliwie:
� Wystarczy! Teraz trzeba poszuka� z�ota.
* * *
�Umatilla�1 opu�ci�a g��wny nurt i z trudem wdzieraj�c si� pod silny pr�d wysokiej
wiosennej wody sz�a ku zbitemu z grubych bali pomostowi. T�um na nabrze�u zafalowa�, w
g�r� polecia�y czapki i kapelusze, rozleg�y si� powitalne okrzyki.
Rzucono cumy. Na nabrze�u pochwycono je. Przymocowano statek do pomostu. Po desce
wysuni�tej z dolnego pok�adu run�a na brzeg gromada pasa�er�w. Rozleg�y si� ponowne
okrzyki, nawo�ywania, g�o�ne wybuchy rado�ci.
To m�czy�ni w Yale witali poszukiwaczy z�ota przyby�ych tu z Doliny Sacramento w
Kalifornii i ze spalonych s�o�cem skalistych teren�w Nevady. Oczekuj�cy w wi�kszo�ci tak�e
pochodzili stamt�d. Gdy ubieg�ej jesieni do San Francisco dotar�y wie�ci o odkryciu z�ota nad
rzek� Frasera oraz w rozleg�ym Kraju Cariboo, porzucili natychmiast wyeksploatowane ju�
pola kalifornijskie i wynaj�tym specjalnie parowcem, jeszcze przed zim� dotarli do Langley i
Yale. Wczesn� wiosn�, tu� po sp�yni�ciu lod�w, ruszyli w g�r� i w d� rzeki, by zaj��
najlepsze dzia�ki. Nim min�y dwa tygodnie, mi�dzy Yale a odleg�ym o oko�o pi�tna�cie mil
w d� rzeki Hope, jeden przy drugim wyros�y gwarne obozy.
Teraz witali ha�a�liwie swych starych znajomych, wsp�lnik�w i przyjaci�. Zwarty do tej
pory t�um rozbi� si� na liczne grupy i grupki. M�czy�ni witali si� serdecznie. Wymieniano
nowiny, przekazywano wiadomo�ci, dzielono si� wie�ciami o naj�wie�szych wydarzeniach.
G�rny pok�ad statku opustosza�. Pozosta�a na nim garstka tych, kt�rzy w Yale nie mieli
znajomych ni przyjaci�, i na kt�rych nikt nie czeka�. Patrzyli teraz z ciekawo�ci� na tych w
dole, na niewielk� osad� wci�ni�t� mi�dzy wysokie zalesione zbocza g�r, stanowi�ce wylot
niedost�pnego kanionu, kt�rego dnem wali�y spienione wody rzeki Frasera. Patrzyli na stary
drewniany fort Hudson Bay Company, przez d�ugie lata spe�niaj�cy funkcj� handlowej
faktorii tej kompanii.
Spod pok�adu zacz�to wynosi� kufry, skrzynie, ci�kie worki, p�kate tobo�y i sk�ada� to
wszystko na pomo�cie. W ko�cu ze specjalnego pomieszczenia wyprowadzono konie i mu�y
oraz zdaj�ce si� nie zwraca� na nic uwagi os�y. T�um na nabrze�u poruszy� si�. Cz��
pasa�er�w wraca�a szybko na statek, by zabra� swoje podr�czne baga�e oraz dopilnowa�, by
w zamieszaniu nie zawieruszy�o si� nic z tego, co wynoszono z pomieszcze� �adunkowych.
Wkr�tce z t�umu pocz�li od��cza� pojedynczy, ci�ko ob�adowani m�czy�ni, grupy kilkua
tak�e kilkunastoosobowe. Ci nie zamierzali zatrzymywa� si�. Z po�piechem i
1 �Umatilla� � pierwszy statek parowy, kt�ry latem 1858 r. przyby� z San. Francisco do Yale przywo��c
kilkusetosobow� grup� poszukiwaczy z�ota. Nast�pne statki kursuj�ce regularnie na tej linii w okresie gor�czki
z�ota to: �Henrietta�, �Colonel Moody�, �Kit Carson� i �James Douglas�. Wszystkie one nap�dzane by�y ko�em
�opatkowym umieszczonym za ruf�. W roku 1858 przewioz�y do Yale ponad dwadzie�cia pi�� tysi�cy
poszukiwaczy z�ota, towary i �ywno��.
11
niecierpliwo�ci� ruszali w g�r� rzeki.
Stoj�ca na g�rnym pok�adzie dziewczyna widzia�a, jak wzbijaj�c chmury ��tego py�u na
jedynej ulicy Yale sun� d�ugim sznurem poza granice osady i nikn� w oddali. Wiedzia�a, �e
b�d� tak i�� dniami i tygodniami, rozpraszaj�c si� coraz bardziej po dzikim, rozleg�ym kraju �
ka�dy w nadziei na znalezienie z�otej bonanzy swego �ycia.
Z niepokojem przenios�a wzrok na topniej�cy t�um. Par� chwil przeszukiwa�a uwa�nym
spojrzeniem ka�d� oddzieln� grupk�, w ko�cu z lewej strony dostrzeg�a czarn�, rozwichrzon�
czupryn� najwy�ej szesnastoletniego wyrostka. Sta� obok dw�jki m�czyzn i co� im �ywo
t�umaczy�. Z gest�w i wyra�nej mimiki twarzy domy�li�a si� bez trudu, �e i tym razem jego
wysi�ki okaza�y si� bezowocne, mimo �e od chwili zej�cia na brzeg zd��y� ju� chyba wypyta�
kilkadziesi�t os�b. Teraz uni�s� w g�r� twarz i napotykaj�c zatroskane spojrzenie siostry
bezradnie roz�o�y� r�ce. W par� chwil p�niej sta� obok niej.
� Nie ma go!
� Jeste� pewien, Bob, �e pyta�e� wszystkich?
� Sama widzia�a�, by�a kupa ludzi. Pewno pomin��em co niekt�rych. Trzeba jeszcze troch�
poczeka�. Mo�e gdzie� tu si� kr�ci � doda� bez zbytniego przekonania.
Dziewczyna spojrza�a ponownie w d�. Na brzegu pozosta�o ju� tylko kilkunastu
m�czyzn. Trzech Meksykan�w, dwu Jankes�w, jasnow�osy Szwed, dwu kupc�w z Londynu.
Zna�a ich. Przybyli statkiem. Pozostali wygl�dali r�wnie� na pasa�er�w. Poza jednym. Jak
zd��y�a zauwa�y�, od kilkunastu minut siedzia� na nadbrze�nej skarpie i gapi� si� bezmy�lnie
na statek. Nie wygl�da� na poszukiwacza. Nie przyby� r�wnie� na pok�adzie �Umatilli�.
A mo�e to w�a�nie on � pomy�la�a z nag�� nadziej� i dotkn�a r�ki brata.
� Nie pyta�e� tego, tam nad rzek�? Ch�opak spojrza� ku tkwi�cej nieruchomo postaci i
pokr�ci� g�ow�:
� Nie, Bess. Nie pyta�em. My�lisz mo�e...?
� Nie wiem. Wygl�da na kogo� miejscowego. Je�li nie on sam, to mo�e chocia� co� wie?
Chod�, spytamy! Reszta i tak ju� si� rozchodzi.
Mimo �e podeszli zupe�nie blisko, nie zmieni� pozycji. Obr�ci� jedynie g�ow� i patrzy� na
Bess troch� drwi�co, troch� bezczelnie. Na Boba nie spojrza�. Dziewczyna przezwyci�y�a
uczucie lekkiego zmieszania i powiedzia�a po prostu:
� Jestem Elizabeth Snowden, a to m�j brat Bob. Przyp�yn�li�my �Umatill��. W Yale mia�
nas oczekiwa� przyjaciel ojca. Nazywa si� Dan. Nie wie pan przypadkiem, kto to mo�e by� i
jak mogliby�my go odnale��? Nie znamy tu nikogo, a mo�e to w�a�nie...? � urwa�a w p�
zdania.
M�czyzna zmieni� troch� pozycj� i jeszcz� raz spod zmru�onych powiek spojrza� na
dziewczyn�.
� Nie, to nie ja. Na mnie m�wi� Davy, ale je�li panience podoba si� imi� Dan, mog�
zmieni� swoje � spojrzenie sta�o si� bardziej bezczelne.
Bob poczerwienia� lekko, dziewczyna nie zra�ona zaczepk� odpar�a spokojnie:
� Nie musi pan niczego zmienia�. Pyta�am, czy nie zna pan kogo� o takim imieniu? A
mo�e s�ysza� pan o kim� takim?
Zerwa� �d�b�o trawy, w�o�y� je mi�dzy z�by, chwil� zastanawia� si�, po czym pokr�ci�
przecz�co g�ow�.
� Nie, ale skoro mia� tu by�, to mo�e si� jeszcze poka�e, a je�li nie, to najlepiej szuka� i
pyta� w saloonie Molly. Jest tam par� dziewczynek. Mo�e go zatrzyma�y i nie zd��y�. � Przy
ostatnich s�owach roze�mia� si� i poderwa� z ziemi.
Dziewczyna odwr�ci�a si� na pi�cie i poci�gn�a za sob� brata. Raz jeszcze popatrzy�a na
nabrze�e. Po kilkusetosobowym t�umie nie zosta�o �ladu. Drab, z kt�rym rozmawia�a przed
chwil�, pod��a� wyra�nie do zachwalanego przez siebie saloonu. Przy pomo�cie zatrzyma�
rodze�stwo kapitan statku.
12
� I c�, panno Snowden? Widz�, �e mina co� nieweso�a. K�opoty?
Kiwn�a g�ow�.
� Powa�ne?
� Nie wiem, panie Bennet. Mo�e nie. Ale chwilowo s�.
Popatrzy� uwa�nie na jej zmartwion� twarz i powiedzia� spokojnie:
� Chod�my na g�r�, mo�e uda si� im jako� zaradzi�. � Gdy usiedli w niewielkiej, ale
sympatycznej kajucie, zwr�ci� na Bess pytaj�ce spojrzenie: � Co to za k�opoty?
Dziewczyna westchn�a bezradnie.
� Jak pan wie, przyjechali�my z Bobem do ojca. W li�cie, kt�ry otrzymali�my jesieni�,
pisa�, �e na wiosn� mamy przyjecha� do Yale. Mia� tu na nas od kwietnia czeka� jego
przyjaciel, jaki� Dan. Dzisiaj Bob wypytywa� wszystkich, ale na �adnego Dana nie natrafi�.
Nie wiemy, gdzie ojciec ma swoj� dzia�k�. Nie wiemy, jak si� do niego dosta�. W Yale nie
znamy nikogo...
Kapitan patrzy� �yczliwie na dziewczyn�.
� No, to jeszcze nic strasznego. Pewno si� zjawi. Czy ojciec podawa� jaki� dok�adniejszy
termin?
� Nie, napisa� tylko, �e od kwietnia.
� Od kwietnia... To nie znaczy wcale, �e od pierwszego kwietnia. Nie wiadomo, czy
dzia�ka jest blisko, czy daleko. Droga od ojca mo�e by� d�uga. Trzeba czeka�. Troch� gorzej,
�e nie zna tu pani nikogo. O zatrzymaniu si� w osadzie nie ma co my�le�. W zajazdach brak
miejsc. Zostanie pani na statku, a� Dan zjawi si�, zgoda?
� Jest pan bardzo dobry...
� Nie ma o czym m�wi�. Mo�e jeszcze jakie� inne k�opoty?
� Nie, zl�k�am si� jedynie, �e nie b�dziemy si� mieli gdzie zatrzyma�.
U�miechn�� si�.
� No, wi�c nie ma sprawy. Pasa�erowie opu�cili statek. Jest tu teraz sporo miejsca.
Postoimy pewnie ze trzy tygodnie. Przez ten czas co� si� wyja�ni. Zreszt�, brat mo�e popyta�
tutejszych. Mo�e co� s�yszeli i mo�e kto� wie, gdzie obraca si� ojciec lub jego wsp�lnik. Sam
tu mam znajomych. Te� popytam.
Spojrza�a z wdzi�czno�ci�.
� Naprawd�, nie wiem jak...
� Wszystko w porz�dku. W razie innych zmartwie� prosz� da� zna�. Ale jeszcze jedno.
My�l�, �e b�dzie lepiej, gdy ograniczy pani swoje wizyty w osadzie. Na z�otono�ne pola
rzadko przyje�d��j� d�entelmeni. Mog�aby pani� spotka� jaka� przykro��. Bob oczywi�cie
mo�e wychodzi�.
Skin�a g�ow�.
Siedz�c po po�udniu w przytulnej kabinie patrzy�a, jak brat zawzi�cie czy�ci swego
nowego, sze�ciostrza�owego colta, wydobytego z dna kufra.
� Czemu go tak pucujesz?
Ch�opak roze�mia� si� i pieszczotliwie przeci�gn�� szmatk� po d�ugiej czarnej lufie.
� Pewno wiesz, �e bro� nie lubi wilgoci.
� Wiem, nieraz m�wi�e�. Nie wiem tylko, czemu �cierasz teraz oliw�, kt�r� smarowa�e�
pistolet kilka dni temu?
� Nie znasz si� zupe�nie na m�skich sprawach. Oliwi�em, �eby go uchroni� w�a�nie przed
wilgoci�, ale z naoliwionego pistoletu nie mo�na strzela�. Teraz go wi�c wycieram.
� O jakim strzelaniu m�wisz, Bob? Co to za pomys�y? � spojrza�a ostro.
� �adne pomys�y. S�ysza�a�, co m�wi� kapitan. Tu nie ma d�entelmen�w. Widzia�a�, �e
ka�dy nosi co� przy boku. Niekt�rzy nawet po dwa. A ja wybieram si� w�a�nie do saloonu
Molly. Kto wie, kogo tam spotkam?
Dziewczyna roze�mia�a si�, ale natychmiast spowa�nia�a.
13
� Bob, prosz� ci�, zostaw ten rewolwer. Nie b�dzie ci na pewno potrzebny.
W tym momencie rozleg�o si� pukanie i w drzwiach stan�� Bennet. Widz�c, �e ch�opak
zapina pas z rewolwerem, spyta� �artobliwie:
� C� to, Bob, wyprawa wojenna?
� Id� na zwiady. Chc� wst�pi� do saloonu i popyta� troch�. Sam pan twierdzi�, �e na pola
z�otono�ne przyje�d�aj� r�ni. Zabieram wi�c bro�.
Kapitan spowa�nia�.
� �le mnie zrozumia�e�, Bob. M�wi�em, �e nie przyje�d�aj� d�entelmeni, co jednak wcale
nie znaczy, �e z ka�dym trzeba rozmawia� za pomoc� pistoletu. Zreszt� nie wiem, czy
pr�bowa�e� tak kiedy� rozmawia�?
� No, nie...
� A widzisz. Mog� ci powiedzie�, �e to wcale nie takie proste, zw�aszcza z kim�, kto broni
ju� u�ywa�. Masz wprawdzie szesna�cie lat i jeste� doros�y, ale zastan�w si�, czy lepiej
nara�a� si� na kul�, czy najwy�ej na par� siniak�w lub jaki� wybity z�b?
Ch�opak wpatrywa� si� uwa�nie w twarz m�wi�cego, po czym niezdecydowanym ruchem
odpi�� pas i rzuci� na koj�.
Bennet skin�� g�ow�.
� Patrz, ja r�wnie� schodz� ze statku i tak�e nie zabieram broni. Przyszed�em spyta�, czy
nie wybra�by� si� ze mn� w�a�nie do saloonu Molly? Pani Tuck to moja stara znajoma,
jeszcze z San Francisco. We dw�ch � doda� �artobliwie � b�dzie bezpieczniej.
Bob rozchmurzy� si�, uca�owa� siostr� i kiwn�� g�ow�.
� Jasne!
W par� chwil p�niej Bess zosta�a sama.
Davy, mimo �wiadomo�ci, �e na przyby�ej statkiem dziewczynie nie wywar� najlepszego
wra�enia, z kr�tkiej z ni� rozmowy wydawa� si� zadowolony. I mia� ku temu powody.
Jeszcze par� miesi�cy wcze�niej, gdy po raz pierwszy spr�bowa� wyobrazi� sobie tak�
mo�liwo��, wydawa�a si� tak nieprawdopodobna, �e odrzuci� j� prawie natychmiast. Potem,
mimo �e zacz�y pojawia� si� coraz cz�ciej pewne znaki, nie bardzo chcia� im wierzy�. I
dzisiaj rano, gdy przez chwil� my�la� o tym, nie by� przekonany. Jednak wie�ci z do�u rzeki o
zbli�aniu si� statku z San Francisco i jego, podobnie jak wielu innych, sprowadzi�y nad brzeg.
Pocz�tkowo na t�um przyby�ych gapi� si� oboj�tnie. Lecz p�niej... przypadkowy rzut oka na
g�rny pok�ad i... oczywi�cie, wtedy jeszcze nie wiedzia�. Dopiero potem, gdy us�ysza�, jak
ch�opak wypytuje o Dana. Pod czaszk� rozb�ys�o alarmuj�ce �wiate�ko. Obserwowa�
dziewczyn� uwa�nie, chocia� niepostrze�enie. Gdy na koniec podesz�a wraz z bratem, by�
pewien.
Teraz zmierza� prosto do zajazdu. Wyobra�a� sobie, jakie zrobi� oczy. A mo�e te� ju�
wiedzieli? Paru znajdowa�o si� w t�umie witaj�cych. Musieli s�ysze�, o co wypytywa�
ch�opak.
Pchn�� wahad�owe drzwi i znalaz� si� w zat�oczonej izbie. Omi�t� j� przelotnym
spojrzeniem i z trudem dopcha� si� do baru. Przepychali si� zreszt� i inni. Jaki� przez
nieuwag� potr�cony rudy drab obr�ci� si� gniewnie, ale spojrzawszy na przeciskaj�cego si�,
zrezygnowa� ze zgry�liwej uwagi. S�ysza� co� nieco� o tamtym i... wola� nie ryzykowa�.
Davy opar� �okcie o bufet i zadzwoni� paznokciami po pustej butelce. Molly, nape�niaj�c
ci�kie kufle jasno��tym, pienistym p�ynem, spojrza�a w jego stron� i kiwn�a g�ow�. W
kilka chwil p�niej postawi�a szklank� i pe�n� butelk�.
� Wcze�nie zaczynasz dzi�, Davy.
Nie odpowiadaj�c spyta�:
� Przyszed� ju� mo�e Ned lub kt�ry� z ch�opak�w?
Ruchem g�owy wskaza�a przymkni�te drzwi s�siedniej izby. Si�gn�� do kieszeni i
14
przesun�� w jej stron� ��t� grudk�. Przy barze zapad�a cisza. Kilkana�cie par oczu wpi�o si�
po��dliwie w drogocenny metal. Zdaj�c si� nie zwraca� na to uwagi, rzuci� jakby od
niechcenia:
� Nie musisz wa�y� teraz, Molly. Reszt� mo�e przyjd� odebra� p�niej, kiedy zostaniemy
tylko we dwoje.
Odpowiedzi� na niewyszukany �art by� g�o�ny �miech kilkunastu m�czyzn. Molly szybko
ukry�a nugget, kt�ry, jak oceni�a, wart by� znacznie wi�cej ni� kilka butelek tego, co tu nosi�o
nazw� whisky, i roze�mia�a si� r�wnie�.
� G�upio gadasz, Davy, i zdaje si�, �e za du�o pijesz ostatnio.
Nie odpowiedzia� jednak. Zabra� butelk� i w par� chwil p�niej zamkn�� za sob� starannie
drzwi s�siedniej izby. Nie by�o tu tak t�oczno. Kilkunastu poszukiwaczy r�n�o w pokera.
Czterech nie znanych mu zupe�nie brodatych drab�w, pochodz�cych zapewne gdzie� z
dalszych stron, nami�tnie rzuca�o paroma kostkami. Purpurowa niemal twarz jednego z nich
wskazywa�a, �e nie sprzyja�o mu szcz�cie. Pod oknem, prowadz�c przyciszon� rozmow�,
siedzia�o trzech m�czyzn. Najstarszy, trzydziestoparoletni brunet o cerze znamionuj�cej
po�udniowca wskaza� wolne krzes�o.
� Siadaj! Czemu tak p�no?
Przyby�y postawi� butelk� i klapn�� na trzeszcz�ce krzes�o.
� Jako� tak wysz�o, Ned. Zasiedzia�em si� nad rzek�.
� Co� ciekawego?
� Iii... Tak jak przypuszcza�e�. Troch� poszukiwaczy i chyba po�owa takich, co to b�d�
chcieli tylko zarobi�. Sprz�tu g�rniczego nie przywie�li, za to przynajmniej niekt�rzy a� po
dwie spluwy i nosz� je nisko.
� To jaka� r�nica?
� Jak dla kogo. Meksykanie podobno wol� nosi� ni�ej.. M�wi�, �e �atwiej si�gn�� r�k�.
� A ty co o tym my�lisz?
� Bo ja wiem? Ale powracaj�c do pasa�er�w. Zdaje si�, �e przynosz� ci nowin�, na kt�r�
czekasz od jakiego� czasu.
� Znamy j� ju�, Davy. Ch�opcy m�wili, �e jaki� wyrostek rozpytywa� wszystkich o Dana.
� Tak? A nie m�wili o dziewczynie?
Siedz�cy obok wysoki �ylasty blondyn zmru�y� znacz�co oko i skrzywi� si� z�o�liwie.
� A o kt�rej, Davy? Przyby�o ich a� sze��. Stroj� si� teraz u Molly na wieczorny wyst�p.
Mo�e zd��y�e� si� ju� um�wi�?
� Nie, George, nie m�wi� o tych sze�ciu. M�wi� o si�dmej. Ona nie stroi si� u Molly.
George przesta� d�uba� w z�bie i swe blade, jakby troch� wodniste spojrzenie zwr�ci� na
m�wi�cego.
� Nie przywidzia�o ci si� co�?
� Nie, nie przywidzia�o mi si�. By�a i si�dma.
� Co to za jedna? � spyta� Ned. � Warta obejrzenia?
� Bo ja wiem? Taka sobie, ale ma ciekawe nazwisko.
� Jakie? � Ned Mc Gowan pochyli� si� nieznacznie do przodu.
� Elizabeth Snowden, a ten wyrostek, kt�ry wypytywa� o Dana, to jej brat. � Z
przyjemno�ci� obserwowa� wra�enie, jakie wiadomo�� ta wywar�a na ca�ej tr�jce.
Pierwszy opanowa� si� Mc Gowan.
� Je�li nie pomyli�e� si�, to wiadomo�� jest rzeczywi�cie interesuj�ca. Sk�d znasz
nazwisko tej dziewczyny? � patrzy� czujnie.
Zapytany si�gn�� po butelk� i nala� do szklanki, po czym udaj�c, �e nie dostrzega
zaciekawionych spojrze�, poci�gn�� spory �yk. Chwil� jeszcze milcza�, po czym odstawi�
wolno szklank� i powiedzia� niedbale:
� Sama mi si� przedstawi�a. Braciszka r�wnie�.
15
� Rozmawia�e� z ni�? � Brwi Mc Gowana unios�y si� nieznacznie.
George, kt�ry chcia� wtr�ci� jak�� z�o�liw� uwag�, zawiesi� g�os, tylko trzeci z siedz�cych
przy stole poruszy� si� z widocznym o�ywieniem. � No, Davy, pyta�em, czy rozmawia�e� z
ni�? � powt�rzy� Ned.
� Uhm. Chocia� w�a�ciwie to nie ja z ni�, a ona ze mn�. Ale o niczym szczeg�lnym. Pyta�a
tylko o Dana.
� I co powiedzia�e�? � Wzrok Mc Gowana zn�w by� czujny.
� �e mog� go jej zast�pi�...
Ned wyprostowa� si� i poci�gn�� spory �yk ze swojej szklanki.
� A co ona na to?
� Nic. Odwr�ci�a si� na pi�cie i odmaszerowa�a. Pewnie jeszcze nie ob�askawiona � doda�
z wyra�nym rozczarowaniem.
Milcz�cy do tej pory trzeci z m�czyzn zmru�y� oczy i mrukn�� leniwie:
� Je�li niez�a, to mo�na spr�bowa�. Ned rzuci� mu ostre spojrzenie.
� Nie pytam o twoje pomys�y, Post. Zosta� przy tym, za co ci p�ac�. A od dziewczyny
wara. Zrozumiano?
Dwudziestoparoletni Henry Post, o kt�rym m�wiono, �e szybciej strzela ni� my�li, kiwn��
niedbale g�ow�.
� Co to, Ned, pogada� ju� nie wolno?
� Mo�esz. O tych sze�ciu, kt�re przyjecha�y do Molly. Mo�esz si� nawet z nimi zapozna�,
ale pann� Snowden zostaw w spokoju. I wy r�wnie� � zwr�ci� si� do pozosta�ych. � S�uchaj,
Davy, widzia�e� pewno, czy rozmawia�a jeszcze z kim�? Mo�e kogo� spotka�a?
� Nie. Wr�ci�a na statek.
� No, to spisa�e� si� dobrze. A ta butelka, kt�r� przynios�e�, mo�e p�j�� na moje konto.
� Szkoda, �e nie wiedzia�em wcze�niej. � Z udanym �alem dotkn�� kieszeni. � Ale nic
straconego. Na tw�j rachunek wezm� nast�pn�. Powiedz jednak, co to za Dan i czy w razie
spotkania si�ga� po spluw�, czy zdejmowa� kapelusz? � Chcia� spyta� jeszcze o co�, ale w
por� ugryz� si� w j�zyk. Ned by� cholernie podejrzliwy.
Mc Gowan przyg�adzi� sw� czarn�, na spos�b meksyka�ski, czy te� raczej hiszpa�ski,
przystrzy�on� br�dk� i westchn��:
� K�opot polega na tym, �e nie bardzo wiem, chocia� chcia�bym. I dziewczyna interesuje
mnie tylko ze wzgl�du na niego. Gdyby pojawi� si� lub gdyby� o nim us�ysza�, daj zna�. Nie
b�dziesz �a�owa�. A po pistolet nie si�gaj. Nie jest mi potrzebny trup. Tylko pami�taj: ani on,
ani nikt nie mo�e wiedzie�, �e kto� poza dziewczyn� interesuje si� nim.
� Nie mo�esz b�kn�� co� ja�niej, Ned? Zdaje si�, �e jedziemy na tym samym w�zku.
Wola�bym wiedzie�, czego si� trzyma�.
Mc Gowan rozwa�a� co� d�u�sz� chwil�, popatrzy� sceptycznie na pytaj�cego i odpar�
pow�ci�gliwie:
� Interesuje mnie ten facet. Mo�e zreszt� zupe�nie niepotrzebnie, ale to si� dopiero oka�e.
Skoro jeste� z nami, jak przyjdzie czas, powiem ci dlaczego. Na razie nie wiem,czy warto
strz�pi� g�b�. Je�li natomiast chodzi o dziewczyn�, to chcia�bym wiedzie� wszystko, co tu
b�dzie robi�a. Tylko, i to odnosi si� do was wszystkich, bez �adnych z ni� kawa��w. Panna
Snowden w ka�dym z przyjaci� Neda Mc Gowana musi widzie� przyzwoitego ch�opca �
powiedzia� z naciskiem. � My�lisz, Davy, �e zosta�a na statku?
� Na pewno.
� Taak... Trzeba jednak pilnowa�, by nie wyfrun�a gdzie� niepostrze�enie. I pilnowa� jej
braciszka. Ty si� tym zajmiesz, Henry. On nie b�dzie siedzia� na statku. B�dzie szuka� Dana.
Chc� wiedzie� to wszystko, czego si� dowie. I pilnuj, by mu si� co� nie przytrafi�o. Tu nie
lubi� zbyt ciekawych, a z tego co m�wili�cie, ch�opak jest w�cibski. Wola�bym, by go na
razie nikt nie przetr�ci�. Czy wszystko jasne? � Kiwn�li g�owami. � No to nalej, Davy. Aha, i
16
nie wszczyna� burd z lud�mi Benneta. �Umatilla� ma si� czu� w Yale bezpiecznie.
Opr�nili butelk�. Mc Gowan m�wi�c, �e musi z kim� pogada�, opu�ci� izb�. Jego dwaj
stali kompani, a jak m�wili niekt�rzy, sta�a obstawa, pospieszyli zanie�� polecenia szefa
innym. Davy pozosta� sm�tnie nad pust� szklank� i popad� w zadum�. O czym my�la�? Czy o
poznanej dwie godziny wcze�niej dziewczynie, czy o przejawianym przez Mc Gowana
wyra�nym ni� zainteresowaniu? A mo�e my�li jego, gdy tak melancholijnie tkwi� nad
opr�nion� butelk�, wpatruj�c si� beznami�tnie w jej ciemnozielone szk�o, kr��y�y wok�
tajemniczego Dana?
John Slumah siedzia� przy drzwiach wej�ciowych i mimo gwaru panuj�cego w izbie
zdawa� si� drzema�. Davy zatrzyma� si� obok, przysiad� na sto�ku i zagadn�� przyja�nie:
� Ciesz� si�, �e widz� mego czerwonosk�rego brata w dobrym zdrowiu.
Indianin uni�s� nieznacznie powieki i odpar� pow�ci�gliwie:
� Slumah �yje w g�rach. Jada mi�so nied�wiedzia i ryby, oddycha czystym powietrzem,
wi�c nic mu nie dokucza.
� Ale skoro teraz odpoczywa, pewnie bol� go nogi? Musia� przyw�drowa� z daleka?
� Nie, nogi te� go nie bol�. Nie w�drowa� daleko. Jego bracia zimowali w pobli�u miejsca,
gdzie rzeka wpada do wielkiego kanionu i zaczyna rycze�. Stamt�d blisko.
� Pewno Slumah przyszed� kupi� proch i o��w do swojej strzelby?
Indianin chwil� milcza�, po czym potwierdzi� z przekonaniem:
� Tak, przyszed� po proch i o��w, a tutaj wst�pi�, bo chcia� popatrze� na nowych
m�czyzn, kt�rzy przyp�yn�li wielkim kanu bez wiose�.
� I przyjrza� si� im? Dostrzeg� mo�e co� ciekawego?
� Obejrza� ich. Wie, �e przyp�yn�li z po�udnia, tak samo jak ci, kt�rzy przyp�yn�li tu
jesieni�. Widzi, �e ka�dy nosi przy boku kr�tk� strzelb�, tak� sam� jak ta, kt�ra wisi teraz u
boku jego brata. A niekt�rzy maj� te� strzelby d�ugie, z kt�rych bez nabijania mo�na
wystrzeli� kilka razy, ale biali nie sprzedaj� takich strzelb Indianom. Czy m�j brat wie,
dlaczego kupcy nie sprzedaj� tej broni czerwonosk�rym braciom Slumaha?
Davy pokr�ci� przecz�co g�ow�.
� Mo�e dlat