10941
Szczegóły |
Tytuł |
10941 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10941 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10941 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10941 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dzie� dobry, c�reczko
Wanda Chotomska
Dzie� dobry, c�reczko
i inne opowiadania
ilustrowa�a Katarzyna Orthwein
Polska Oficyna Wydawnicza BGW
Projekt ok�adki, ilustracje i uk�ad graficzny Katarzyna Orthwein
Redakcja techniczna Halina Staszkiewicz
Korekta
Danuta Kalinowska
Wanda Makay
MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA
05-800 w Pruszkowie, ul. K. Puchatka 8
tel. 58 88 9'
FILIA NR 2 wypo�yczalnia dla dzieci
� Copyright by Wanda Chotomska (tekst)
� Copyright by Katarzyna Orthwein (ilustracje)
� Copyright by Polska Oficyna Wydawnicza �BGW"
ISBN 83-7066-608-6
Polska Oficyna Wydawnicza �BGW"
Warszawa 1995
Wydanie I
Sk�ad i �amanie: Agencja Poligraficzne-Wydawnicza �AMIGO", Warszawa
Druk i oprawa: Prasowe Zak�ady Graficzne Sp�ka z o.o. Wroc�aw
Dzie� dobry, c�reczko
- �pi... - powiedzia�a mama i Ania czym pr�dzej zamkn�a oczy. Ale zaraz je otworzy�a.
- Wcale nie �pi�. Udaj� - szepn�a do ja�ka, a Jasiek westchn��:
- Wiem...
- Oni te� udaj�. Obydwoje. Mama i tata. Bo tak naprawd�, to wcale ich nie obchodzi, co robi�.
Jasiek wszystko wie. Ania codziennie z nim rozmawia. Dawniej by�o inaczej. A teraz to ju� tylko ten Jasiek zosta�. Mi�kki, ciep�y, mo�na si� do niego przytuli�. Mama ci�gle si� gdzie� �pieszy, o pi�tej wpada po Ani� do przedszkola: � �Ubieraj si�, nie marud�" � porozmawia� z ni� nie mo�na, nie s�ucha, co si� do niej m�wi, nie odpowiada na pytania.
Nawet na to najwa�niejsze nie chce odpowiedzie�. Na to: Co b�dzie z wakacjami?
- Wszystkie dzieci w przedszkolu wiedz� ju� dok�d jad�, chwal� si�, �e w g�ry, na Mazury, nad morze, a ja?...
� Widzisz, jak jest � m�wi Ania do ja�ka - widzisz. Ustawi�am dzisiaj krzes�a w poci�g i te� nie pomog�o. Dawniej mama pierwsza �piewa�a: - ,,Kon-duk-to-rze �askawy, wywie� nas z tej War-sza-wy, chcemy jecha� na stacj�, gdzie mieszkaj� WAKACJE!" -A teraz co? Teraz to tylko: -,,Kolacja na stole... Jedz szybciej... Umyj z�by... �pij"... Nawet przy ��ku nie usi�dzie. Nawet czasem zapomina powiedzie� dobranoc.
- Uff! - wzdycha Jasiek - Uff!...
- A z tat� jeszcze gorzej. Tata to teraz tylko wpada do domu, �eby si� przebra�. O, ju� si� przebra�, widzisz?
Przez uchylone drzwi wszystko wida�. Tata ubra� si� w najlepsz� marynark�, wiatr�wka wisi na krze�le. A krzes�a stoj� tak, jak je Ania ustawi�a. Mo�e tata domy�li si�, �e to s� wagony? Mo�e kupi� ju� bilety do stacji WAKACJE i zaraz wyci�gnie je z kieszeni?
Nie. To nie s� bilety. Portfel tylko z wiatr�wki do marynarki prze�o�y� i si�ga po klucze, kt�re le�� na stole. A mama mu te klucze zabiera.
� Przepraszani � m�wi � ale to s� moje klucze. Ja te� wychodz�. A twoje s� tam, gdzie je po�o�y�e�.
Moje - twoje... Wszystko tak dziel�.
- A przedtem m�wili �nasze" - przypomina sobie Ania i szepce do ja�ka: - Mia�o by� tak jak na tych fotografiach z Mazur. Pami�tasz, jak pokazywali fotografie?
- Uhm... � mruczy Jasiek � Namiot... kajak... wyspa na jeziorze...
- I m�wili �nasz namiot, nasz kajak, nasza wyspa". Oni t� wysp� odkryli, kiedy mnie nie by�o jeszcze na �wiecie. I ci�gle obiecywali, �e mnie tam zabior�. Do �ab�dzi. Bo tam s� �ab�dzie. I mama �piewa�a: - �Polecimy do �ab�dzi z nasz� c�rk�, poprosimy, �eby da�y bia�e pi�rko..." I ja si� tak cieszy�am, tak bardzo si� cieszy�am...
- Nie martw si� - pociesza Ani� Jasiek. - Ja te� mam pi�rka. Wplot� ci jedno w warkoczyk...
- I co? - dopytuje si� Ania. � I co?
- I zmartwienia si� sko�cz� i odsmuc� si� smutki, b�dziesz l�ejsza od pi�rka, b�dziesz l�ejsza od nutki!
- Oj, tak! Tak! - �mieje si� Ania.
Ja�kowe pi�rko �askocze j� w ucho, ta�czy na warkoczyku. I teraz ju� nie jasiek, tylko to pi�rko �piewa, �e zmartwienia si� sko�cz�, �e odsmuc� si� smutki, �e jest lekka, leciutka, jeszcze l�ejsza od nutki.
- Ju� lecimy, fruniemy,
pod sufitem, pod chmurk�,
gdzie� za g�ry, za lasy,
gdzie� za si�dme podw�rko! - �piewa pi�rko.
- Lec�! Lec�! Lecimy! - wo�a Ania i liczy podw�rka, nad kt�rymi przelatuj�. - Raz, dwa, pi��, jedena�cie...
Na palcach liczy i �mieje si�:
- Ojej! Wszystko mi si� pokr�ci�o!
- W g�owie? - zaniepokoi�o si� pi�rko.
- Nie w g�owie, tylko w palcach. Strasznie du�o tych podw�rek w Warszawie. I ciemne.
- W nocy zawsze jest ciemno. Przesta� liczy� i �ap wiatr.
Z wiatrem lepiej si� leci. I podkurcz nogi, bo zawadzisz o anten� na wie�owcu! - ostrzega pi�rko.
Pr�dko lec�. Wie�owc�w ju� nie ma. W dole las, pole, drogowskaz�w nie wida�. Kogo by tu zapyta� o drog�?
0 � znowu jakie� dachy. Miasteczko. W oknach ciemno, ale na ko�cielnej wie�y wida� dwa �wiate�ka.
- Hop, hop! - wo�a Ania - Hop, hop! Czy na Mazury to t�dy?
A g�os z ko�cielnej wie�y odpowiada:
- Nie krzycz mi do ucha, bo nie jestem g�ucha.
Ojej! To przecie� sowa! Siedzi na dzwonnicy i �wieci oczami.
- Uk�o� si�! - szepce pi�rko i obydwoje dygaj�. Pi�rko na warkoczyku, Ania bos� nog� w powietrzu. A sowa patrzy na ni�
1 mruczy:
- Przesta� macha� nogami, bo dzwon rozhu�tasz i ca�� parafi� obudzisz. Turystka w nocnej koszuli... A w nogi ci pewnie zimno? No dobrze ju�, dobrze, usi�d� tu ko�o mnie, zagrzej si� i poka�, co� ty sobie wplot�a w warkoczyk. G�sie pi�rko, co?
- G�-g� - zag�ga�o pi�rko.
- Uhu-uhu - odpowiedzia�a sowa.
- G�-g�-g�?
- Uhu-uhu-uhu-hu-hu-hu-hu!
- Rozumiem! - wo�a pi�rko i ci�gnie Ani� za warkocz � wszystko zrozumia�em. Lecimy! Zr�b pani sowie pa-pa
i podzi�kuj za informacj�. Teraz ju� na pewno nie zab��dzimy.
- Dlaczego wy�cie ze sob� tak dziwnie rozmawiali?
- zapyta�a Ania, kiedy byli ju� daleko od dzwonnicy.
- Wcale nie dziwnie. Zwyczajnie. Po prostu pogadali�my sobie jak ptak z ptakiem i od razu wszystko sta�o si� jasne
- powiedzia�o pi�rko.
I bardzo z siebie zadowolone za�piewa�o na ca�y g�os:
- Jasne jak niebo, jasne jak s�o�ce i jak chusteczka
w twojej kieszonce!
Teraz to ju� naprawd� wszystko jest jasne. Noc uciek�a do lasu, s�o�ce wita si� z niebem, z ��kami nad wod�. A wody tyle, �e to ju� chyba Mazury.
- Patrz! � wo�a pi�rko � sarny wysz�y na ��k�!
Hop, hop, sarenki! Jak si� macie? A teraz ptaki. S�yszysz? Ju� si� obudzi�y. Ten czubaty to perkoz. A tam bocian. Widzisz bociana? I kaczki. Ojej, ile kaczek! Pomachaj im chusteczk�.
- Dzie� dobry! - wo�a Ania. - Dzie� dobry! - k�ania si� bia�� chusteczk� s�o�cu i ptakom.
O! Jest wyspa! Jaka �adna! Jaka zielona! Od drzew taka zielona i od szuwar�w przy brzegu, od trzcin, od tataraku. A tam...
S�! S�! Ju� je wida�! �ab�dzie! Dwa du�e, �ab�d� i �ab�dzica, i jeden ma�y. Du�e stoj� z rozpostartymi skrzyd�ami, jakby czeka�y na Ani�, jakby chcia�y j� wzi�� pod te skrzyd�a, a ma�y wychyla z gniazda szary �ebek i zaprasza:
- Chcesz si� ze mn� bawi�? Ja si� nazywam Ma�y, a ty?
- Ania...
- P�niej si� pobawicie - proponuje �ab�dzica. - A teraz zaprowad� Ani� na �niadanie.
- Na �aby! - cieszy si� Ma�y � Na kijanki! Na �limaki i sa�atk� z trawy!
- Ty jej lepiej poka�, gdzie rosn� maliny i jagody - m�wi �ab�d�, a �ab�dzica szepce do niego:
- Oni te� p�ywali kajakiem po bu�ki - przypomina sobie Ania. - Oni o tym m�wili. Moi rodzice. Bo oni tu ju� byli, kiedy nie byli...
Ojej! Jak to wszystko wyt�umaczy�?
A �ab�dzica przytula j� do siebie i m�wi:
- Wiem. Twoi rodzice byli tu wtedy, kiedy jeszcze nie byli twoimi rodzicami. Niczego nie musisz t�umaczy�. Od razu si� domy�li�am. Taka jeste� podobna do mamy. Te same oczy, u�miech. Nawet pieprzyk na policzku taki sam. I pi�rko
w warkoczyku. Bo wiesz, rzuci�am kiedy� pi�rko, a twoja mama wplot�a je sobie w warkoczyk i wygl�da�a jak ma�a dziewczynka. Zupe�nie jak ty.
- Kubek w kubek - przytakuje �ab�d�.
- Kubek? � zastanawia si� �ab�dzica. � Czekaj, przecie� oni tu gdzie� zostawili kubeczek. Tylko gdzie ja go widzia�am?... Ju� wiem! Popraw sobie pi�rko i lecimy! Poka�� ci, gdzie sta� namiot.
- Pod drzewem - przypomina sobie Ania. - Oj, tak! Tak! Mama m�wi�a, �e ko�o namiotu ros�a taka dziuplasta wierzba i oni tam mieli kredens.
- No i w�a�nie to jest ta wierzba - m�wi �ab�dzica, wsuwaj�c g�ow� do dziupli. - Dobrze, �e mam tak� d�ug� szyj�, bo ta dziupla okropnie g��boka.
O! Jest kubek. Ale zakurzony! No pewnie, jak sta� tyle lat...
- A teraz - m�wi �ab�dzica - umyjemy kubeczek w jeziorze i Ma�y zaprowadzi ci� na jagody.
19
Raz-dwa nazbierali ca�y kubek malin i jag�d. A drugie tyle wyl�dowa�o w brzuchu Ani. Ma�y te� pomaga�. Ale tylko w zbieraniu. Bo na jedzenie nie zdo�a�a go nam�wi�. Par� razy pr�bowa�a, a on za ka�dym razem kr�ci� przecz�co �ebkiem i m�wi�:
- Nie!
A teraz siedz� na brzegu jeziora i Ma�y zwierza si�:
� Ca�y czas my�la�em, dlaczego ty jesz te czarne i czerwone kulki, a teraz ju� wiem. �eby sobie dzi�b ufarbowa�, prawda? Bo ca�y dzi�b masz teraz czerwono-czarny. Jak �ab�dzie. Tylko �e za kr�tki. I szyj� masz za kr�tk�. A nogi...
- O! - podci�ga Ania nocn� koszul�. - O! Popatrz, jakie mam nogi!
- No w�a�nie. Za d�ugie. Nogi masz jak bocian. Ale nie martw si�. Mnie si� i tak podobasz. A teraz chod�, pop�ywamy sobie.
- Oj, nie! - przestraszy�a si� Ania. - Tu jest na pewno g��boko i dzieciom nie wolno si� k�pa� bez opieki doros�ych, i ja...
Ale Ma�y jest ju� w wodzie. A Ania stoi na brzegu i zazdro�ci.
- Kto ci� nauczy� p�ywa�?
- M�j tata!
- M�j te� obiecywa�, �e mnie nauczy... I ryby mia� �owi� na kolacj�...
- M�j te� umie �owi� ryby � zapewnia Ma�y. - Na pewno z�owi dla ciebie jakiego� okonia. Lubisz okonie?
- Sma�one. Mama m�wi�a, �e usma�y na patelni...
- O mojej m�wisz? - dziwi si� Ma�y.
- Nie... O swojej... � wzdycha Ania i g�os robi jej si� coraz bardziej mokry. - M�wi�a, �e zabierzemy patelni� i butl� gazow�.
- Tak� jak ta? - dopytuje si� Ma�y, wy�a��c z wody. Butelk� w wodzie znalaz�.
- To nie jest butelka gazowa, tylko zwyczajna... - m�wi Ania przez �zy. - I namiot mieli zabra�, i dmuchane materace...
- A kiedy oni to wszystko przywioz�? Kiedy do ciebie przyjad�? Bo ja bym chcia�, �eby jak najpr�dzej. Oj, zr�b co�, zr�b, �eby jak najpr�dzej! - niecierpliwi si� Ma�y.
- Ja te� bym chcia�a... Ja te�... - p�acze Ania. - Ale co ja mog�? No co?
�zy ciekn� jej po buzi, wyci�gn�a chusteczk� z kieszeni. A pi�rko z warkoczyka podpowiada:
- Zawiadom ich. Napisz list. Ja ci pomog�. Razem napiszemy. Jagodowym sokiem na chusteczce. O tak!...
Zeskoczy�o z warkoczyka, zanurzy�o si� w kubku z jagodami i czarnym jagodowym sokiem pisze na bia�ej chusteczce:
- A teraz - m�wi pi�rko do Ma�ego - dawaj butelk�. Dobrze, �e ta butelka ma korek. W�o�ymy list do butelki, i zakorkujemy i ...
- Chlup! - chlupn�a butelka w jezioro. Daleko polecia�a.
15
- Ahoj! � wo�a Ania. - Ahoj!
- Ahoj! - wt�ruje Ma�y. A pi�rko �piewa:
- P�y� do mamy i taty
po jeziorach, po rzekach, bo c�reczka na wyspie u �ab�dzi ju� czeka!
- Dobrze, �e to pi�rko przynios�o ci� do nas - mruczy Ma�y do Ani, kiedy ju� obydwoje le�� w ciep�ym, �ab�dzim gnie�dzie, przytuleni do siebie, otuleni puchow� pierzyn� skrzyde� mamy i taty. - Dobrze, �e ci� przynios�o i �e umie pisa�.
- Wszystkie g�sie pi�ra umiej�.
- I z butelk� dobrze ci poradzi�o.
- Rozbitkowie zawsze wysy�aj� listy w butelkach.
- Zobaczysz, �e nie b�dziesz d�ugo czeka�a. Jak si� obudzisz, to oni ju� b�d�. Oni ju� na pewno dostali tw�j list. Ju� dostali, ju� p�yn� kajakiem, z butl� gazow� i z patelni�, z dmuchanymi materacami...
A teraz to ju� chyba nie Ma�y, tylko pi�rko szepce Ani do ucha:
- Ju� p�yn�, p�yn�, ju� s� coraz bli�ej... S�yszysz? Woda pluszcze. To oni wios�uj�. S�yszysz? Trzciny szeleszcz� - to oni. Ju� s� blisko, przy tobie... S�yszysz?
- Tak - u�miecha si� Ania. - Tak!
A mama i tata pochylaj� si� nad ni� i m�wi�:
- Dzie� dobry, c�reczko...
Lew i Leonek
Leonek nigdy jeszcze nie widzia� lwa. Dopiero teraz. W klatce jest ten lew, chodzi po niej, wielki, z�oty, ogoniasty. Ogonem trzaska, t�ucze po �elaznych pr�tach: - Ta-ra-tach! Ta-ra-tach!
A� strach patrze�. A� si� klatka trz�sie. A� ca�y w�z dygoce. Bo klatka stoi na wozie, a w�z na placu za wielkim cyrkowym namiotem, tu gdzie cyrkowa publiczno�� nigdy nie zagl�da. Napis jest taki: �Obcym wst�p wzbroniony". Tylko tym, co pracuj� w cyrku, wolno wchodzi� - albo po znajomo�ci.
Wujek z Leonkiem i ciotecznym bratem Leonka, Waldkiem, te� tak weszli � po znajomo�ci. Znajomy wujka nazywa si� pan Wacek. W wojsku razem s�u�yli, a teraz wujek pracuje w fabryce, a pan Wacek w cyrku przy zwierz�tach.
17
R�ne tutaj s� - tresowane konie, psy, co umiej� ta�czy� krakowiaka, jedna pani wyst�puje podobno z w�em. Ale lew z tego wszystkiego najwa�niejszy. Nawet w�� nie mo�e si� z nim r�wna�. Gdzie tam w�owi do lwa! W�� ma tylko ogon, a lew, pr�cz ogona, sk�ada si� jeszcze z innych cz�ci. �apy ma. Cztery. Takie grube wielkie �apska. Chodzi na nich jak kot, ale jakby kogo trzepn�� tak�, to koniec. Grzyw� trz�sie. �eb wystaje mu z grzywy jak z kud�atego ko�nierza, nos ma szeroki, oczy jak szparki, a z�by... Jezu, jakie z�by! Jeszcze klatk� przegryzie!
Patrzy wujek na lwa, patrzy Waldek na lwa i Leonek te� patrzy, ale ukradkiem, za wujka si� schowa�, trzyma go za brzeg wiatr�wki.
- Nie b�j si� - m�wi wujek. - Nie b�j si�, Leonek...
- To ten ma�y ma na imi� Leonek? - zaciekawi� si� pan Wacek.
- Leonek - m�wi wujek.
- Leonek-barani ogonek! - wykrzywia si� Waldek. - Lwa w klatce zobaczy� i trz�sie si� jak barani ogon.
Ale pan Wacek nie s�ucha Waldka. Pan Wacek nie interesuje si� Waldkiem, tylko Leonkiem.
- �adne imi� ci dali - m�wi. - Od lwa pochodzi.
- Od lwa? - dziwi si� g�o�no wujek.
- A tak. Lew po �acinie znaczy leo i od tego jest w�a�nie Leon. Leon odwa�ny jak lew.
- Gdzie on tam odwa�ny! - krzywi si� pogardliwie Waldek.
- Poci�giem ba� si� jecha�, do windy za nic nie chcia� wsi���. Tch�rz i ju�.
- Bo on nie jest z miasta, tylko ze wsi - usprawiedliwia Leonka wujek.
Ale pan Wacek my�li inaczej.
- Eee, nie, to chyba nie dlatego - u�miecha si� do Leonka.
- Lwy nie lubi� klatek, bo im w zamkni�ciu za ciasno. A tu prosz� - wagon kolejowy jedna klatka, winda druga... A zreszt� odwaga nie przychodzi od razu. Nawet lwy musz� si� jej uczy�. Ten na przyk�ad - wskazuje pan Wacek r�k� lwa w klatce
- bardzo d�ugo ba� si� skaka� przez ogie�. Bo wiecie,
w programie jest taki numer, �e lew skacze przez zapalon� obr�cz. Ogie� bucha, a on przez ten ogie�. Wi�c jak by� m�odszy, to si� ba�. Ale teraz ju� si� nic a nic nie boi. Przyjd�cie wieczorem, to wam wykombinuj� bilety i zobaczycie, jak skacze.
19
- Fajnie! - cieszy si� Waldek. - Zobaczymy lwa, zobaczymy g�upiego Augusta...
� No to do si�dmej � �egna si� z wujkiem pan Wacek.
� Pami�tajcie, �e przedstawienie zaczyna si� o si�dmej i �eby�cie si� czasem nie sp�nili.
Wi�c o si�dmej b�dzie cyrk. Ale do si�dmej, do wieczora, jest jeszcze bardzo du�o godzin. Na razie jest dwunasta, z cyrkowego wozu, w kt�rym mieszka pan Wacek, z wozu-domu na k�kach, s�ycha� tr�bk� krakowskiego hejna�u.
Wujek reguluje zegarek.
� Cze��, Wacek, do wieczora!
- Do wieczora... - powtarza Leonek id�c za wujkiem i jeszcze raz odwraca g�ow� w stron� klatki.
A tam -jakby s�o�ce miga�o, a to ten lew tak chodzi, o pr�ty si� ociera i ju� nie t�ucze ogonem: - ta-ra-tach! - tylko jakby nim kiwa� Leonkowi na po�egnanie.
I ju� jest ulica, ju� nie ma klatki z lwem, tylko domy, domy, jeden za drugim, jeden przy drugim, wysokie, ciasno st�oczone, nieba nad nimi nie wida�.
Ca�e niebo wybrukowali w tym mie�cie domami, czy co?
� my�li Leonek.
Aa
./O-
I o lwie my�li, bo lew, chocia� zosta� w klatce, nie mo�e mu wyj�� z g�owy i kr��y, kr��y w my�lach, jak po tej klatce kr��y�.
Na lwa nie m�wi� ,,barani ogon". Nigdy, przenigdy!
Lew by si� nie ba� jecha� poci�giem i wsi��� do windy.
Ognia i wody lew si� nie boi, i Baby Jagi,
bo lew jest du�y i bardzo du�o jest w nim odwagi.
A jak by I mniejszy, jak by I zupe�nie jeszcze niedu�y,
to tej odwagi te� mniej w nim by�o i czasem tch�rzy�.
Ba� si� poci�gu i bal si� windy, i ciemnych schod�w, i wielkich dom�w, i ruchu w mie�cie, i samochod�w.
A ju� najbardziej to ba� si� pewnie ciotecznych braci. Ca�� odwag� przy takim bracie od razu traci�.
Bo brat do niego nigdy nie m�wi� tak jak do brata,
ty�ko si� ci�g�e z niego wy�miewa� i nim pomiata�.
A on nie zwr�ci� takiemu bratu nigdy uwagi,
bo on by� ma�y i mia� okropnie ma�o odwagi...
MIEJSKA BIBLIOTEKA P
im. H. Sienkiewicza
05-800 w Pruszkowie, ul. K. fuchatka )el. 58 88 91
Filia Kr 2 Wypo�yczalni dla dzieci
21
Bardzo trudno i�� ulic�, kiedy lew chodzi cz�owiekowi po g�owie. Wi�c Leonek co chwila na kogo� wpada, potyka si�. A� wujek m�wi, �eby go Waldek prowadzi� za r�k�.
- A co, ja nia�ka jestem? - z�o�ci si� Waldek i syczy Leonkowi do ucha: - Leonek-ogonek, przyczep sobie postronek! Na sznurku powinni ci� uwi�za� i na pastwisku zostawi�, a nie �eby� chodzi� po mie�cie, wsioku jeden! Wystarczy na ciebie popatrze� i od razu wida� - wsiok!
Nie sko�czy si� nigdy to dokuczanie, czy co?
Dobrze, �e przynajmniej domy si� sko�czy�y. Nad g�ow� znowu pe�no nieba, prawie tyle nieba co na wsi, chocia� pod nogami nie trawa, tylko plac wy�o�ony kamiennymi p�ytami.
A na placu dzieci. Kl�cz�, le��, siedz� w kucki, jak komu wygodniej, schylone nad p�ytami, kred� na kolorowo umazane.
- Do mnie, m�odzi rysownicy, rysujemy na ulicy!
- nawo�uje przez tub� gruby pan stoj�cy na podwy�szeniu. - Dzieci, kt�re chc� wzi�� udzia� w konkursie rysunkowym, proszone s� o zg�oszenie si� po kred�. Na zwyci�zc�w konkursu czekaj� s�odkie nagrody! Sto lizak�w
- dla ch�opak�w! Sto landrynek - dla dziewczynek! Do mnie, m�odzi rysownicy! Rysujemy na ulicy!
- Tutaj prawie co niedziela urz�dzaj� takie konkursy na naj�adniejszy rysunek - m�wi wujek do Leonka i popycha go w stron� pana z tub�. - Id�! Waldek ju� polecia�, to ty te� id�. We�miesz od tego pana kred�, narysujesz co�, mo�e jak� nagrod� dostaniesz.
- Ka�da osoba rysuje, co jej si� podoba! - wo�a gruby pan.
- No id�, Leonek, nie b�j si� - zach�ca wujek. - Swoj� wie� mo�esz sobie narysowa�, konie, krowy...
- A lwa? - pyta Leonek.
- Lwa te� mo�esz - zgadza si� wujek i Leonek biegnie po kred�.
� Uwa�aj! � krzyczy jaki� ch�opak. - Jak �azisz, ofiaro? Oczu nie masz, czy co? Nie widzisz, �e na samoch�d wlaz�e�? I ju� krzyk ze wszystkich stron:
- Bokiem prze�a�, nie t�dy!
- Nie po rysunku, fajo!
- O, mamo, biedronk� rozdepta�! - Biedronk� rysuje dziewczynka w ��tym kapeluszu. I tak samo jest piegowata jak ta biedronka. A doko�a � samochody, samoloty, rozp�dzeni
23
Indianie na koniach. Wszystkie p�yty zarysowane, nie wiadomo kt�r�dy przej��, wujek odszed�, pan z tub� porozdawa� wszystkie pude�ka kredy. Nie starczy�o dla Leonka. Wi�c nie b�dzie lwa?
Nie b�dzie lwa, z�otego lwa, w�r�d Indian i biedronek nie stanie lew, wspania�y lew z lwi� grzyw� i ogonem.
A m�g�by by�, a m�g�by ��ni�, jak s�o�ce by za�wieci�, jak z�ote s�o�ce tak by ��ni� i o��ni� wszystkie dzieci.
� Ach, co za �ewl Ach, jaki lew! Odwa�ny i wspania�y! � tak by m�wi�y dzieci te i pie�� o �wie �piewa�y.
A teraz ju� nie b�dzie �wa z �wi� grzyw� i ogonem, i zamiast �wa jest ty�ko �za, �e wszystko ju� stracone.
Nie wolno p�aka�! Trzeba twarz obetrze� zap�akan�, marzeniom na ratunek biec, w obronie marze� stan��!
- Wa�dek! - krzyczy g�o�no, na ca�y plac Leonek. - Wa�dek!
- Czego si� drzesz? - odwraca si� znad swojego rysunku Wa�dek.
Morze rysuje. Okr�ty na morzu. Fale przed nim na trzy pi�tra niebieskie, okr�ty cztery, a pi�te pude�ko z kred�. Wszystkie kolory ma w pude�ku. ��ty na ca�ego lwa, bia�y na z�by, a br�zowy w sam raz na grzyw�.
24
- Waldek, daj kred�! - wyci�ga r�k� Leonek. - Ani s�owa nie powiem, �e mnie przezywa�e�! S�owo honoru - ani s�owa nikomu, tylko daj!
- I tak, i tak nie powiesz, bo si� mnie boisz � wzrusza ramionami Waldek. - �adnej kredy nie dostaniesz i koniec. A w og�le nie przeszkadzaj, odczep si� i sp�ywaj, bo mi ba�wany na morzu niepotrzebne.
- Waldek... - pr�buje jeszcze raz prosi� Leonek. Nawet r�ce z�o�y�. B�agalnie. Ale na nic. Waldek nie patrzy,
odwr�ci� si� plecami.
Wi�c znowu p�acz podchodzi pod gard�o, �e wszyscy doko�a maj� kred�, �e tylko dla niego zabrak�o, �e chyba ju� nic a nic nie da si� zrobi�.
I nagle odzywa si� dziewczynka rysuj�ca biedronk�.
- Masz - m�wi - mog� ci da� kawa�ek zielonej... Zlitowa�a si� nad Leonkiem. Prze�ama�a swoj� zielon� kred�
na p�, podaje j� Leonkowi, patrzy na niego spod ��tego kapelusza, marszczy piegowaty nos.
%
\
- Tutaj ko�o mnie jest miejsce. O tu, gdzie le�y moja torebka. Przesu� torebk� i zabieraj si� do roboty.
- A czy... - prze�yka �zy Leonek - czy zielon� kred� mo�na rysowa� lwa?
- Zielon� to sobie mo�esz narysowa� najwy�ej og�rek, a nie lwa - wtr�ca si� Waldek.
- Nie s�uchaj go, tylko rysuj - mruga do Leonka dziewczynka. - Oczywi�cie, �e zielon� kred� mo�esz narysowa� lwa. Wszystkie niedojrza�e lwy s� przecie� zielone.
- I dojrzewaj� na s�o�cu? - dopytuje si� Leonek. Szeptem, �eby Waldek nie s�ysza�, �eby si� znowu nie wtr�ci�.
- Tak - kiwa g�ow� dziewczynka. - Ma�e lwy s� zielone, niedojrza�e, a potem dojrzewaj� na s�o�cu. W Afryce. Jak im za gor�co, chowaj� si� pod palm�. Palm� te� mo�esz t� zielon� kred� narysowa�.
Ostro�nie, �eby nie upu�ci� kredy, ostro�nie, �eby si� ani odrobina kredowego py�u nie usypa�a, kl�ka Leonek na kamiennej p�ycie.
- Pi�kny b�dziesz, lwie - szepcze do lwa, kt�rego jeszcze nie ma. - Narysuj� ci uszy, �eby� s�ysza�, co do ciebie m�wi�. Narysuj� ci oczy, �eby� widzia�, jaki jeste� pi�kny. I buzi�, �eby� m�g� ze mn� rozmawia�...
- A z�by? - zaniepokoi� si� nagle lew.
Odezwa� si�! Naprawd� si� odezwa�! M�wi! Ma ju� uszy, ma oczy, zielonymi oczami patrzy na Leonka.
- Tak, tak - zapewnia lwa Leonek. - Z�by te� ci narysuj�, bo bez z�b�w lew przecie� niewa�ny.
\
- Z�by s� potsebne lwu, z�by lew potlafi� gly��... - sepleni lew, kiedy Leonek rysuje mu z�by.
Bo jeszcze nie wszystkie z�by s� narysowane. Paru brakuje, a bez z�b�w trudno m�wi� i nawet lew w takiej sytuacji sepleni. Ale za chwil� wszystko jest w porz�dku.
- Z�by s� potrzebne lwu, �eby lew potrafi� gry��! � powtarza lew to samo zdanie pi�knie, g�o�no, wyra�nie, ju� bez �adnego seplenienia i szczerzy k�y do Leonka. - Nie b�j si�, ciebie nie ugryz�. Ciebie tylko poprosz�, �eby� narysowa� mi �apy.
Wi�c teraz �apy. Dwie z przodu, dwie z ty�u.
- Raz... dwa... trzy... - liczy lew, pilnuje, �eby Leonek
o �adnej �apie nie zapomnia�, �eby przypadkiem nie narysowa� za du�o albo za ma�o.
Ale Leonek wie, �e ka�dy lew musi mie� cztery �apy. I �apy ju� s� narysowane.
Troch� krzywo wysz�y � nie, nie krzywo, one by�y tylko podkulone, ale lew ju� je wyprostowa� i mruczy do Leonka:
27
- �apy s� potrzebne lwu, �eby m�g� na spacer i��!... Nie b�j si�, Leonku. Daleko nie p�jd�, tylko kawa�ek. Pod palm�. Do cienia. Ale zanim narysujesz palm�, narysuj mi jeszcze ogon.
Bzzz!... Oho, mucha usiad�a Leonkowi na r�ku. Ale lew ju� ma ogon, ju� machn�� tym ogonem i cieszy si�, �e uda�o mu si� much� odgoni�.
Ogon jest potrzebny lwu po to, �eby muchy t�uk�, i jak jest mu za gor�co, �eby si� wachlowa� m�g�!
- Za gor�co ci? - pyta Leonek. - Bo jak ci za ciep�o, to mo�e ju� nie b�d� rysowa� grzywy? Bez futrzanego ko�nierza b�dzie ci du�o ch�odniej. ^
- O, nie! - sprzeciwi� si� stanowczo lew.
Lew bez grzywy nieprawdziwy, ni to wydra, ni to pies, grzywa bardzo jest potrzebna, bo bez grzywy �yso jest!
- A teraz nie jest ci ju� �yso? - upewnia si� Leonek, rysuj�c wspania�� lwi� grzyw�.
- Cudownie! - potrz�sa grzyw� lew. - Teraz jest mi grzywiasto, ogoniasto, �apiato i z�bato!
- I najwy�sza pora, �eby� siedzia� za krat�! - zachichota� nad uchem Leonka Waldek i pi�cioma poci�gni�ciami czarnej kredy oddzieli� lwa od Leonka pi�cioma grubymi pr�tami klatki.
Ale na lwie nie uczyni�o to najmniejszego wra�enia. Nawet okiem nie mrugn��, nawet nie spojrza� na Waldka, tylko powt�rzy� prawie dok�adnie to samo, co pi�� minut temu m�wi� do Leonka. Ale jak powt�rzy�! Zupe�nie inaczej ni� przedtem. Takim g�osem, �e Waldkowi ciarki powinny przelecie� po sk�rze.
28
Z�by s� potrzebne lwu, �eby lew potrafi� gry��!
I - chrup! - przegryz� wszystkie pr�ty.
�apy s� potrzebne lwu, �eby m�g� na spacer i��!
I - hop! - wyskoczy� z klatki.
Grzywa jest potrzebna lwu, �eby przel�k� go si� wr�g!
I puff! - napuszy� grzyw�, nastroszy� j� tak, �e wygl�da�a ju� wcale nie jak ko�nierz, ale jak pi�ropusz. Jak olbrzymi pi�ropusz. Jak olbrzymi pi�ropusz wodza Indian wkraczaj�cego na wojenn� �cie�k�.
I teraz przysz�a kolej na ostatnie zdanie, z kt�rego Waldek mia� si� dowiedzie�, �e on o dwie g�owy wy�szy od Leonka, starszy, silniejszy i wcale nie wiejski, tylko po miejsku wycwaniony, jest dla lwa po prostu much�, kt�r� mo�na odp�dzi� jednym machni�ciem ogona.
Ogon jest potrzebny lwu po to, �eby muchy t�uk�!
Mia� oznajmi� Waldkowi lew.
Ale ostatnie zdanie nie zosta�o wyg�oszone. Lew nie zd��y�, bo nagle ni z tego ni z owego zacz�� pada� deszcz. Nie rysowany, tylko prawdziwy. Mokry.
Siepn�� na plac, na rysunki, na g�owy wszystkich dzieci, wi�c si� zrobi�o zamieszanie, bieganie, zakrywanie rysunk�w czym kto m�g� � papierem, chustkami do nosa, �eby si� na deszczu nie rozpu�ci�y, �eby ich woda nie zabra�a.
Kucn�� Leonek nad swoim lwem, zas�oni� go ca�ym sob�, zgi�tymi plecami, r�kami z�o�onymi w daszek. Ani jedna kropla
29
nie przelecia�a przez r�ce. Koszula na plecach zmok�a, ale lew by� suchy.
I wtedy w�a�nie, kiedy tak os�ania� lwa, k�tem oka zobaczy�, �e Waldek si�ga po ceratow� torebk� nale��c� do dziewczynki w ��tym kapeluszu.
Dziewczynki nie by�o, zawo�a�a:
- Zaraz wracam! Lec� po parasol!
30
�
Na kamieniach zosta�a tylko piegowata biedronka pracowicie przez ni� wyrysowana i ta ceratowa torebka i Leonek w pierwszej chwili pomy�la�, �e Waldek bierze torebk� po to, �eby zas�oni� ni� swoje okr�ty.
Ale Waldkowi wcale nie chodzi�o o okr�ty. Odp�ywa�y razem z deszczem, ton�y pod butami Waldka...
Waldek otworzy� torebk� i wyci�gn�� z niej portmonetk� z pieni�dzmi.
- Waldek, co ty?
- Buzi� na k��dk�! - podsun�� Waldek Leonkowi pi�� pod nos.
Torebk� kopn��, portmonetk� schowa� do kieszeni.
- No ju�! Zmywamy si� st�d i ani s�owa. O niczym nie s�ysza�e�, nic nie widzia�e�.
- Widzia�e� - szepn�� do Leonka lew. - On jest du�y, on jest silny, ale my�my obydwaj widzieli, �e ukrad�, i musimy go tu zatrzyma�.
- A w�a�nie �e widzia�em! - powiedzia� g�o�no Leonek. -1 ja widzia�em, i lew widzia�. Ukrad�e� i musisz odda�!
- Do diab�a z tym lwem! - zez�o�ci� si� Waldek. - Zostaw ten bohomaz i chod�!
I z ca�ej si�y szarpn�� Leonka za ucho.
- Nie daj si�! - warkn�� lew. - Po�� si� na ziemi, �eby ci� nie m�g� st�d odci�gn��! Z�ap go za nog�! Ugry�! Widzisz? Ju� le�y! Ju� go przewr�ci�e�!
31
I Leonek, ma�y Leonek nie pu�ci� Waldka. Wa�kowali si�, turlali po mokrych kamieniach, a� nadbieg�a dziewczynka w ��tym kapeluszu, pod parasolem, bo deszcz ci�gle jeszcze si�pi�, i Waldek odda� dziewczynce portmonetk�. Musia�... Leonek go zmusi�.
A jak ju� by�o po wszystkim, przyszed� wujek. Popatrzy� na rozmazane kolorowe plamy, spojrza� na Waldka, spojrza� na
Leonka.
- No i co, ch�opaki, nic z tego waszego rysowania nie
wysz�o?
- Wysz�o - powiedzia� Leonek. - Lew wyszed�.
- Ale si� na deszczu rozpu�ci� - pokiwa� g�ow� wujek.
- Nie! - wtr�ci�a pr�dko dziewczynka w ��tym kapeluszu. - Ten lew, prosz� pana, wst�pi� w Leonka.
I odesz�a. W ��tym kapeluszu, pod czarnym parasolem, z ceratow� torebk� na ramieniu, z portmonetk� w torebce. I jeszcze, mijaj�c Leonka, powiedzia�a do niego co� takiego, czego wujek ju� absolutnie nie m�g� zrozumie�:
- Zdaje mi si�, �e si� omyli�am. Nie wszystkie lwy dojrzewaj� na s�o�cu. Niekt�re dojrzewaj� r�wnie� w czasie deszczu...
Trzymaj si�, Kamil!
- Trzymaj si�, Kamil! - powiedzia� tata odchodz�c i wsun�� Kamilowi do kieszeni wiatr�wki czekoladowy baton.
I czego tu si� trzyma�? Drzwi? �cian? Wieszaka? �awki pod wieszakiem? Czekolady, kt�r� tata zostawi� na pociech�?
Kamil jest w przedszkolu pierwszy raz. I widzi, �e trzyma� si� trzeba, bo inaczej przewr�c�. Tyle tu dzieci, taki ruch, ha�as, tyle obcych g�os�w naraz... Pani wychowawczyni wprowadzi�a go do szatni, powiedzia�a, �eby si� rozebra�, ale zaraz posz�a, bo kto� j� zawo�a�. I Kamil zupe�nie nie wie, co ma robi�. W domu te� by�o
33
du�o obcych g�os�w, kiedy przychodzili go�cie, ale przed go��mi mo�na si� by�o schowa� pod fortepianem. Mo�e w przedszkolu te� jest fortepian?
�ciska Kamil czekoladowy baton w kieszeni. Rozgl�da si�. Nie ma fortepianu. Nawet na obrazku nie ma. Bo na wieszakach w szatni s� r�ne obrazki. Muchomor, okr�t, cebula... Znaczki takie.
Na �aweczce, pod wieszakiem z cebul�, podskakuje pyzata dziewczynka. Ca�a jest taka pyzata. Nawet nogi ma pyzate. �adna.
Spojrza�a dziewczynka na Kamila.
- Ty jeste� nowy? Kamil zmarszczy� nos.
- W�a�ciwie, to ja ju� jestem troch� u�ywany, bo mam pi�� lat. I z�b mi na przodzie wylecia�...
- A ja mam dziur� na pi�cie - pochwali�a si� dziewczynka, machaj�c pyzata nog�. Kapcia nie zd��y�a jeszcze wci�gn��
i z dziurawych rajstop wy�azi�a r�owa pi�ta.
- Cebula ma dziur�! Cebula ma dziur�! - wyskoczy� zza wieszaka du�y ch�opak.
Ale dziewczynka wcale nie zwr�ci�a na niego uwagi.
- Umiesz o cebuli? � spyta�a Kamila.
- Nie.
- ,Jak j� rozbierali, to nad ni� p�akali"... A ja si� rozbieram sama i jak chcesz, mo�esz swoje rzeczy powiesi� tutaj.
- Dobrze - zgodzi� si� Kamil wieszaj�c sw�j czerwony beret na wieszaku z okr�tem.
Ale du�y ch�opak zaraz go odepchn��.
- Ty, Czerwony Kapturek, okr�t jest m�j!
- Nie przejmuj si�, Mici�ski wszystkich przezywa - chcia�a go pocieszy� pyzata.
Dla Kamila to nie by�a �adna pociecha. Przestraszy� si� Mici�skiego i znowu mia� ochot� uciec pod fortepian. A �e fortepianu nie by�o, zgarn�� swoje rzeczy i podrepta� w k�t za wieszaki. Usiad� na pod�odze.
>v
r
a
Dzieci sobie posz�y, w szatni zrobi�o si� cicho.
Bo to wszystko przez babci�, pomy�la� Kamil z �alem. Po co kaza�a go do tego przedszkola zapisa�?
Babcia mieszka daleko, w zupe�nie innym mie�cie, ale od czasu do czasu telefonuje. I w�a�nie Kamil odebra� kt�rego� dnia telefon. A babcia od razu do s�uchawki:
� Dzwoni�, �eby si� dowiedzie�, co u was s�ycha�?
� Muzyk� � powiedzia� Kamil.
I to by�a prawda. Ca�y dom nape�nia�a muzyka. Tata gra� na fortepianie, mama szykowa�a dla taty kaw� i to by�a te� muzyka � czajnik gwizda�, �y�eczki dzwoni�y, dzbanek �piewa� fili�ance do ucha kawow� piosenk�.
� A co s�ycha� u ciebie w przedszkolu? - zapyta�a babcia.
� U mnie w przedszkolu to nic nie s�ycha� - powiedzia� Kamil. I to by�a te� prawda, bo Kamil wcale nie chodzi� do przedszkola.
� Jak nie b�dziesz chodzi� do przedszkola, wyro�niesz na odludka - j�kn�a babcia i Kamil si� przestraszy�. Wcale nie chcia� wyrosn�� na �adnego odludka, tylko na kompozytora, jak tata.
Wi�c pr�dko odda� s�uchawk� mamie, a sam wr�ci� na swoje ulubione miejsce. Pod fortepianem. W sam �rodek tej muzyki, kt�r� gra� tata.
Teraz tata pewnie te� gra. �eby tylko nie zapomnia� przyj�� po Kamila. �eby jak najpr�dzej odebra� go z tego przedszkola. Bo jak tata gra, to o ca�ym �wiecie zapomina. O spaniu, o jedzeniu...
Aha! � przypomnia� sobie Kamil o czekoladzie. Wyj�� baton z kieszeni, je... Mo�e zostawi� kawa�ek dla tej pyzatej?
Patrzcie! Pyzata przysz�a. I nie sama, tylko z pani� wychowawczyni�. Pani schyli�a si� nad Kamilem.
- Chod�, Kamilku, do dzieci. Zaraz b�dzie �niadanie. Pyzata wzi�a go za r�k�.
� Ja ci� zaprowadz�. Ja mam na imi� Ula, wiesz? Micinski m�wi na mnie Cebula, ale ja si� nazywam Urszula.
Usiad� Kamil przy stole, Ula ko�o niego, Micinski naprzeciwko.
37
- Jedz! - zach�ca pani wychowawczyni.
A na �niadanie jest bia�y ser. Kamil nie lubi sera.
- Jedz � zach�ca Ula. - Jak si� je bia�y ser, to si� ma bia�e z�by.
- Wiem - kiwn�� g�ow� Kamil - moja mama tak samo m�wi. A od czekolady ma si� czarne oczy. I od czarnej kawy, i od patrzenia w nuty...
- Co� ty? - zdziwi�a si� Ula.
- No! Ja mam na razie niebieskie, ale chc� mie� takie same oczy jak tata, a tata ma czarne, bo te� lubi czekolad� i pije czarn� kaw�, i patrzy w czarne nuty i w czarny fortepian... M�j tata jest kompozytorem.
- A m�j jest lepszy od twojego, bo m�j jest marynarzem! � pochwali� si� Mici�ski i wal�c �y�k� w talerz za�piewa� na ca�y g�os:
- Marynarz w noc si� bawi,
w hamaku we dnie �pi, tra-la-la!
Fa�szywie za�piewa�. Pani go, co prawda, zaraz uciszy�a, ale jak potem poszli si� bawi� do ogr�dka, Mici�ski znowu zacz��. Jeszcze bardziej fa�szywie i jeszcze g�o�niej ni� przedtem:
- Marynarz w noc si� bawi,
w hamaku we dnie �pi, tra-la-la!
Na spacer jedzie do New Yorku,
dolar�w pe�no ma w swym worku, tra-la-la-la-la-la!
38
Fika� koz�y na drabinkach i �piewa�. Od czasu do czasu plu� na odleg�o��, bo m�wi�, �e prawdziwi marynarze zawsze pluj�.
A Kamil hu�ta� si� z Ul� na hu�tawce. I zrobi�o mu si� strasznie niedobrze. Mo�e od tego fa�szywego �piewania Mici�skiego, a mo�e od czekolady, kt�r� zjad� przed �niadaniem. I pojecha� do Rygi.
A Mici�ski w �miech:
- Chi, chi! Jedzie do Rygi! Chi, chi! Nie b�dzie marynarzem!
Nikt wi�cej si� z Kamila nie �mia�, tylko on. Wszyscy mu wsp�czuli i pani zaraz si� nim zaj�a.
Kamil le�a� potem na kanapce w kancelarii i pi� herbat� z cytryn�. I usn��, i wcale nie wie, czy to mu si� �ni�o, czy tak by�o naprawd�, �e pani wychowawczyni rozmawia�a z Mici�skim i z Ul�.
Pani m�wi�a, �e prawdziwym marynarzom te� si� zdarza jecha� do Rygi, a Ula t�umaczy�a, �e Kamil wcale nie chce by� marynarzem...
Ale chyba ta rozmowa by�a naprawd�, bo kiedy Kamil wychodzi� z przedszkola, zobaczy�, �e na wieszaku w szatni, obok znaczka z cebul�, pojawi� si� znaczek z fortepianem. Tam w�a�nie wisia�a wiatr�wka Kamila i jego czerwony beret.
A zza wieszaka wychyli� si� Mici�ski i prze�ykaj�c �lin� zawo�a�:
-Ty, kompozytor... a jak b�dziesz du�y, to napiszesz piosenk� o marynarzach? - Napisz�! - u�miechn�� si� Kamil.
Bocianek
M�wi� na niego - Bocianek. Wszyscy tak m�wi�. Dzieci z s�siednich ��ek, gruba pani salowa, pan doktor. �adnie m�wi�. Bociankowi si� podoba.
Bo od razu, kiedy s�yszy to swoje imi�, widzi gniazdo. Prawdziwe bociany w nim mieszkaj�. Ca�a rodzina. Dwa du�e i jeden ma�y. Bocianek w�a�nie. A te du�e, to jego tata i mama. Bocianek jest ma�y, nie umie jeszcze fruwa�, ca�y dzie� siedzi w gnie�dzie, a te du�e przynosz� mu jedzenie. Ryby przewa�nie, bo jezioro blisko.
Kiedy odlatuj�, klekocz�:
- Kle-kle, co dziecko zje?
A ma�y nie umie jeszcze klekota� po bocianiemu, tylko tak jako� �miesznie miauczy i pomrukuje po kociemu - jak kot, kiedy jest g�odny:
- Miau-miau, rybk� bym chcia�...
I czeka z rozdziawionym dziobem, a� mu przynios� t� rybk� z jeziora. A kiedy zasypia, bocianica bierze go pod swoje skrzyd�a. I dziobem g�aszcze po �ebku.
W szpitalu jest du�o czasu na my�lenie. Wi�c Bocianek cz�sto my�li o tamtym gnie�dzie. I cieszy si�, �e wszyscy tak �adnie na niego m�wi�.
Na wsi nie m�wili tak �adnie. Brzydko m�wili. Przezywali go. Ale tu, w szpitalu, s� dobrzy. Wszyscy dobrzy, a pan doktor najlepszy.
Jab�ka dzieciakom przynosi, jedno, drugie, pi�te z kieszeni fartucha wyjmuje, podrzuca pod sufit. Z r�ki do r�ki mu te jab�ka przeskakuj�, zupe�nie jakby by�y na sznurku, na gumkach, a tu nic - �adnego szpagatu, �adnej gumy, tylko powietrze. Strasznie zr�czne r�ce ma pan doktor i dlatego takie sztuki umie robi�.
Te jab�ka rozdaje potem dzieciakom.
- Cze��, cze��, prosz� je��! - wo�a i z ka�dym si� wita,
i ka�demu przy powitaniu wsuwa jab�ko w gar��. Bociankowi te�, ale tamtym podaje do prawej r�ki, a jemu do lewej.
Prawa r�ka Bocianka jest w gipsie. Ca�y prawy bok razem z r�k� do gipsu wsadzili. Ten gips jest na podp�rkach, a r�ka uniesiona. Wygl�da jak rozczapierzone skrzyd�o bociana.
- Nied�ugo, Bocianku, zdejmiemy ju� ten gipsowy pokrowiec ze skrzyd�a i pofruniemy nad jezioro - obiecuje pan doktor.
- Razem? - upewnia si� Bocianek.
- Razem. Ja i ty nad jezioro - potwierdza pan doktor. Pan doktor wie o jeziorze. O tamtych ch�opakach, co
Bocianka przezywali, te� wie. I o prawdziwych bocianach...
Inni my�l�, �e Bocianek od tej r�ki w gipsie si� wzi��. Z tego podobie�stwa do bocianiego skrzyd�a. Ale pan doktor wie, �e by�y i prawdziwe bociany. Ca�� prawd� pan doktor zna.
Bocianek nie jest rozmowny. Nie potrafi opowiada�. M�wi pojedynczymi s�owami, kawa�kami, strz�pkami zda�. Ale pan doktor dopasowa� te wszystkie kawa�ki do siebie, posztukowa�, posk�ada�. Pan doktor wszystko umie sk�ada�. R�k� Bociankowi, chocia� by�a w r�nych miejscach po�amana, te� z�o�y�.
Wi�c by�o tak...
Jezioro z trzcin�, wiklin�, wie� nad jeziorem, domy na wzg�rkach, pag�rkach, a za ostatnim pag�rkiem, pod lasem - bo zaraz za wsi� by� las - krzywy p�ot, jab�onki i cha�upa babki.
Na s�omianym dachu rozczochrane gniazdo, w gnie�dzie klekocz�ce bociany, przy cha�upie kom�rka z wal�cymi si� drzwiami, w kom�rce koza, a w cha�upie koszyki, babka i on, Bocianek.
42
Koszyki by�y najwa�niejsze. Najwi�cej si� o nich m�wi�o, najwi�cej miejsca zabiera�y, ca�a izba by�a nimi zapchana, ca�a sionka. Ledwie starcza�o pod�ogi dla babki i Bocianka. Bo babka plot�a koszyki. Zawsze. Odk�d Bocianek pami�ta.
Sz�a nad jezioro po wiklin�, ile mog�a unie��, tyle bra�a na plecy, a potem wraca�a z rosochatym tobo�em, zgi�ta we dwoje, ko�lawa, s�katym kijem podparta. R�ce te� mia�a s�kate i ko�lawe. Od tej wikliny. Od plecenia koszyk�w. I serce jej chrobota�o.
- Mam zardzewia�e serce - m�wi�a babka.
Ale koszyki trzeba by�o ple��, bo z tego by�y pieni�dze. Co jaki� czas przyje�d�a� samoch�d ze sp�dzielni, brali koszyki, dawali babce pieni�dze i babka posy�a�a Bocianka do sklepiku.
43
WY
- Chleb przynie�, zapa�ki, we� butelk� na olej. No, masz - wtyka�a mu w r�k� pieni�dze. - Przynie� reszt�, nie zgub i uwa�aj, �eby ci po drodze nie zabrali.
Kto mia� zabra�, nie m�wi�a, ale Bocianek wiedzia� -ch�opaki. Ch�opaki wszystko zabierali. Jab�onkom - jab�ka z ga��zi, ptakom - jajka z gniazd.
Jak Bocianek dosta� kiedy� od pani sklepikowej lizaka, te� mu zabrali. Od razu przed sklepem. Nawet nie zd��y� poliza�. Nawet si� nie napatrzy�, jak �wiat przez taki czerwony lizak wygl�da.
44
Podeszli do niego, k�kiem go otoczyli, najwi�kszy zeskoczy� z roweru, �ap� wyci�gn��.
- Daj! - m�wi.
- Nie! - przestraszy� si� Bocianek.
- Jak ci m�wi�, Kozi Bobku, �eby� da�, to dawaj. Cukierki niezdrowe, z�by si� psuj�, a ty ju� i tak szczerbaty jeste�.
- Szczerbaty! Szczerbul! - ucieszyli si� inni i wyszczerzyli z�by. Oni mieli wszystkie, a Bocianek nie, bo jeden z samego przodu akurat mu wylecia�.
Oni w og�le mieli wszystko. Ten du�y mia� rower, w pi�k� grali, na d�tkach p�ywali po jeziorze. Strasznie im Bocianek tych d�tek zazdro�ci�. Pi�ki te�, ale d�tek bardziej.
Dwie by�y. Grube, samochodowe, powietrzem porz�dnie napchane. Turlali je po brzegu, dudnili pi�tami po drewnianym pomo�cie, a potem - hop! - d�tka skaka�a do wody, a oni za ni�.
A jak nie p�ywali i nie kopali pi�ki, ryby �apali. Bo i w�dki mieli. Bogaci tacy...
Piekli potem te ryby na ognisku, w dymie obw�dzali, a� ze srebrnych robi�y si� z�ote, pachn�ce i chrupi�ce. Nigdy nie dali spr�bowa�. Sami jedli. Ani jednej nie dali. Nie dali, chocia� ten du�y obieca� kiedy�.
- Jak nakopiesz ros�wek na przyn�t�, to dostaniesz okonia. I oszuka� Bocianka. Bo za ca�� blaszank� ros�wek da� mu
tylko ogryziony ogon kie�bia.
Bocianek te� mia� kiedy� w�dk�. Kr�tko. Jeden dzie� tylko. Znalaz� �y�k� i haczyk, wyci�� kij z leszczyny. Ale babka nie da�a �owi� ryb. Kozy kaza�a pilnowa�.
Pewnie, kto� musia� pilnowa� kozy. Babka plot�a koszyki, siedzia�a w cha�upie, wi�c koza wypada�a na niego. Na ��k� wyprowadzi�, do palika przywi�za�, jak ze�ar�a traw�, palik przesun�� na inne miejsce... I jeszcze trzeba by�o uwa�a�, �eby si� w powr�zek nie zapl�ta�a albo �eby si� nie urwa�a ze sznurka i nie polecia�a w szkod�.
Przez t� koz� przezywali go - Kozi Bobek.
- Ty, Kozi Bobek! - krzyczeli, kiedy prowadzi� koz� na sznurku. - Zobacz, czy ci broda nie ro�nie!
Ten du�y, co mia� rower, powiedzia� kiedy�, �e od koziego mleka broda ro�nie. Mo�e to i prawda? Nad ��kiem babki by�a fotografia dziadka. Dziadek dawno umar�, Bocianek go nie zna�. Umar�, kiedy Bocianka nie by�o jeszcze na �wiecie, ale na tej starej, ��tej fotografii by�o wida�, �e dziadek mia� brod�. Te� pewnie pi� kozie mleko. Tak samo jak Bocianek. Tylko oni jedni z ca�ej wsi mieli koz�.
- Ciesz si� z tego, co jest - powiedzia�a babka, kiedy Bocianek zapyta�, dlaczego nie maj� krowy. Bo inni mieli. Powiedzia�a tak, ale sama nie wygl�da�a na ucieszon�.
Babka w og�le rzadko si� cieszy�a. Chyba tylko wtedy, kiedy wraca�y bociany. Bo one nie zawsze siedzia�y na dachu. Kiedy sz�o pod jesie�, ucieka�y, lecia�y prosto w s�o�ce.
- Do ciep�ych �wiat�w - m�wi�a babka.
46
Z �alem m�wi�a. Jakby �a�owa�a, �e ona tam nie mo�e odlecie�. �e musi zosta� z jesieni�, z chmurami pe�nymi deszczu, z wiatrem �wiszcz�cym w kominie. Potem przychodzi� �nieg, cha�upa garbi�a si� pod �niegiem, babka te� chodzi�a skulona, zgarbiona, jakby czu�a na plecach ca�y ci�ar tego �niegu. Ci�ar zimnego �wiata.
Dopiero na wiosn� podnosi�a g�ow�. Kiedy bociany wraca�y. Du�y przylatywa� najpierwszy.
- Jest! - m�wi�a. - Wr�ci�! S�oneczko przyni�s�. Nie zapomnia� o starej.
47
I u�miecha�a si� do bociana, a bocian rozk�ada� skrzyd�a nad cha�up�, nad babk�, przeciera� skrzyd�ami niebo, a� robi�o si� jasne, lekkie, dobre. I tak niebieskie jak oczy babki, kiedy patrzy�a na bociana.
� Wojtek - m�wi�a o nim babka. - Wszystkie one Wojtki, bo na �wi�tego Wojciecha przychodz� na �wiat. A bocianica
- Wojtkowa �ona.
Bocianica przylatywa�a zaraz za bocianem.
- Oj, pogoni ci� �onka, pogoni! - przygadywa�a babka.
� Nie widzisz, Wojtek, �e gniazdo po zimie dziurawe? Jak przyjd� dzieci - nieszcz�cie gotowe. Dzieciak ci przez dziur� z gniazda wyleci i co wtedy zrobisz?
o
/
/
�
Tak do niego m�wi�a, jakby bocian rozumia� ludzk� mow�. I chyba naprawd� rozumia�, bo zaraz bra� si� do roboty. �ci�ga� do gniazda suche ga��zie, przynosi� w dziobie patyki, chrust, umacnia� brzegi, a bocianica wy�ciela�a gniazdo w �rodku.
� Ko�ysk� robi... � u�miecha�a si� babka i liczy�a na palcach, ile niedziel zosta�o jeszcze do �wi�tego Wojciecha. Wypada�o, �e pi��. I na pi�t� niedziel� w gnie�dzie, obok du�ych, pojawia� si� ma�y bocianek.
Dobre by�y bociany. Przynosi�y s�o�ce, dba�y o gniazdo, troszczy�y si� o ma�ego. Karmi�y go, uczy�y bocianiej mowy. Lata� te� go uczy�y, jak troch� podr�s�.
Koza te� by�a dobra, bo dawa�a mleko. I babka by�a dobra. I ta pani ze sklepu, co da�a Bociankowi lizaka. Ale wi�cej to ju� nikt.
A ten du�y z rowerem najgorszy.
� � �
Z�by go koza pobod�a! Z�by go bocian podzioba�! Z�by go pani sklepowa wzi�a za �eb i zla�a! - my�la� Bocianek.
Na babk� nie mia� co liczy�. Na pewno by sobie z du�ym nie da�a rady. Ale tamte rachuby te� zawodzi�y. Koza nie chcia�a robi� u�ytku z rog�w, bocian z dzioba, a pani sklepowa nigdy nawet z�ego s�owa du�emu nie powiedzia�a. Mo�e si� ba�a? Bo jego ojciec by� so�tysem.
No, w�a�nie, du�y mia� ojca. I matk� te� mia�. Inni te�. Wszyscy mieli.
- Tato! - krzycza� du�y na ca�y g�os, kiedy so�tys sta� przy ladzie i popija� piwo. - Mama prosi�a, �eby� kupi� herbatniki.
- Tato! Mamo! - wszyscy tak m�wili.
A Bocianek nie mia� do kogo. I tamci m�wili do niego � Znajdzioch. To by�o jeszcze gorsze ni� Kozi Bobek. Najgorsze co mog�o by�.
Du�y pierwszy tak powiedzia�. Na rowerze przyjecha�, rower przed sklepem postawi�, do sklepu wszed�. Inni te� tam byli. A Bocianek akurat wychodzi�. Z zakupami w siatce. Z butelk� oleju, bo babka mia�a sma�y� kartoflane placki, i z torebk� soli. I dzwonek rowerowy go skusi�.
Nie, nawet nie my�la�, �eby zadzwoni�. Wcale. Dotkn�� tylko dzwonka, bo by� �wiec�cy i srebrny, jak w lusterku wszystko si� w nim odbija�o, a dzwonek od razu � dzy�, dzy�! Dzy�, dzy�!
Du�y ze sklepu wyskoczy�.
- Tw�j rower?
- Nie...
- To r�ce przy sobie, Znajdziochu!
- Znajdzioch! - za�mia� si� kt�ry� z ch�opak�w. Chyba ten najmniejszy ze wszystkich. Rudy.
- Pewnie - potwierdzi� du�y. - Jak nie ma ojca i matki, to Znajdzioch. Babka go znalaz�a.
I odepchn�� Bocianka od roweru. Tak mocno, �e Bocianek upad�. Zakupy wylecia�y z siatki, olej si� rozla�, s�l pacn�a na ziemi�, pomiesza�a si� z piaskiem, z olejem. Nawet nie by�o co zbiera�. Pr�bowa�, ale si� nie da�o.
Nie wr�ci� wtedy do domu. Najpierw, bardzo d�ugo, siedzia� w �opuchach pod p�otem. Potem, kiedy zrobi�o mu si� zimno, bo to sz�o ju� pod jesie� i dni by�y coraz ch�odniejsze, w�lizn�� si� do koziej kom�rki, przytuli� do kozy, do ciep�ego koziego boku, a ona liza�a go po twarzy mokrej od �ez, po r�kach s�onych od soli.
Nie odzywa� si�, nie s�ysza�, �e babka go wo�a, szuka. Ockn�� si� dopiero wtedy, kiedy zajrza�a do kom�rki, kiedy us�ysza� jej g�os:
51
- Znalaz�am ci�...
- Wiem! - skoczy� do niej Bocianek. - Wiem! Z krzykiem skoczy�, za kaftan j� z�apa�, za r�kaw.
- Znalaz�a�! Wszyscy wiedz�! Znajdzioc�i m�wi�!
- Co ty? - przestraszy�a si� babka. A on coraz g�o�niej:
- Oni maj� ojc�w, matki, a ja?... Babko, m�w prawd�! Ca�� prawd� m�w! Sk�d jestem? Sk�d ja si� wzi��em?
I babka powiedzia�a:
- Bocian ci� przyni�s�...
Bocianek my�li o wszystkim le��c w szpitalu. Bo jak babka tak powiedzia�a, to ju� tylko Bociankowi ten bocian zosta�. I Bocianek poszed� do bociana. Na dach si� wdrapa�, razem z bocianami chcia� odlecie�...
- Nie da�em ci odlecie�! - u�miecha si� pan doktor. Na ��ku ko�o Boeianka siedzi, �y�k� z ko�owrotka
rozpl�tuje. W�dka b�dzie dla Boeianka. Ko�owrotek si� zepsu�, ale pan doktor naprawi. Pan doktor wszystko umie naprawi�.
- Wszystko! � kiwa g�ow� Bocianek i zaczyna wylicza�: - Ko�owrotek...
- Uda�o si�! - �mieje si� pan doktor, bo ko�owrotek jest ju� naprawiony.
- Po�aman� r�k� - wylicza dalej Bocianek.
- Jutro zdejmiemy gips - obiecuje pan doktor. - A potem w�dki w gar�� i hajda! nad jezioro.
Cieszy si� z tego. A Bocianek jeszcze bardziej. Razem pojad� na wie�. Tam te� jest du�o rzeczy do naprawienia.
Krzywy p�ot przy cha�upie, rozwalone drzwi do koziej kom�rki, zardzewia�e serce babki. I ch�opaki. Mo�e pan doktor ch�opak�w te� naprawi?
M�j pi�kny, z�oty ko�
Piotru� mieszka w mie�cie, a ko� na wsi. Ale ko� codziennie przyje�d�a do miasta. Do Piotrusia przyje�d�a. - Klap... klap - klapi� po jezdni ko�skie buciki.
- Tup... tup - zbiega Piotru� po schodach na ulic�.
- Mamo! Mamo! Ko� do mnie przyjecha�! M�j pi�kny, z�oty ko�!
54
Mama m�wi, �e ko� nie przyje�d�a do Piotrusia, tylko do sklepu. Bo w s�siednim domu jest sklepik. Kapust� w nim sprzedaj�, kartofle, w�oszczyzn� do zupy, zielone og�rki, czerwone jab�ka, a czasem nawet wielkie jak talerze s�oneczniki pe�ne dojrza�ych pestek. Ale Piotru� wie, jak jest naprawd�. Sam ko� mu to powiedzia�.
- Bez wozu nie pu�ciliby mnie do miasta, wi�c przywo�� t� zielenin�, przy okazji. Bo naprawd� przyje�d�am specjalnie do ciebie.
Ko� jest du�y, Piotru� ma�y. Ko� ma cztery nogi, Piotru� dwie. Wi�c wszystko jest jasne - ko� musi przyje�d�a� do Piotrusia, bo Piotru� nie mo�e odwiedza� konia na wsi. Nie zaszed�by na piechot�. A tyle maj� sobie zawsze do powiedzenia.
- Wiesz - m�wi ko� - by�em wczoraj na ��ce. Wielka ta ��ka, zielona, koniki polne po niej lataj�.
- Koniki ze skrzyd�ami? - dziwi si� Piotru�.
- Tak - kiwa g�ow� ko�. - One s� ma�e, skrzyde�ka maj� malutkie, wi�c to nikomu nie przeszkadza. Ale taki du�y ko� jak ja nie mo�e mie� skrzyde�. Jakbym machn�� skrzyd�ami, wiatr by si� zaraz zrobi�, huragan, jab�onki mog�yby si� po�ama�.
- Du�o u was jab�onek? - pyta Piotru� i zerka na skrzynk� jab�ek, kt�r� pan wo�nica zdejmuje z wozu.
- W sadzie rosn� - m�wi ko� i patrzy na Piotrusia. - Ale nie mog� ci powiedzie�, ile ich jest, bo nie mam r�k do liczenia...
No w�a�nie.
Piotru� ma r�ce, pi�� palc�w u ka�dej r�ki i wszystko, co chce, mo�e policzy� na palcach do dziesi�ciu, a ko� na czym b�dzie liczy�? Na kopytach?
- Wiesz - przypomina sobie nagle Piotru�. - Dosta�em wczoraj cztery cukierki. Po�ow� zostawi�em dla ciebie.
- Tylko p� cukierka? - martwi si� ko�.
- Nie. Dwa. Po�owa czterech to dwa. - I Piotru� wyci�ga z kieszeni dwie r�owe landryny.
Jak� ten ko� ma mi�kk� buzi�! Zupe�nie jak szlafrok mamy.
- Piotrusiu! Ko� ci� ugryzie! � wychyla si� mama przez okno.
- On jest �agodny - uspokaja mam� pan wo�nica. - Mam go od �rebaka i jak przez osiem lat nie zrobi� �adnemu dzieciakowi krzywdy, to teraz te� nie zrobi.
- A ty ile masz lat? - nachyla si� ko� nad Piotrusiem.
- Nied�ugo te� osiem, a na razie cztery... Jak b�d� du�y, kupi� sobie samoch�d i przyjad� do ciebie na wie�.
- Nie kupuj � odradza ko�. � Z samochodem tylko k�opoty. Cz�ci zapasowych nie ma. Benzyna droga. A jak samoch�d wleci do rowu, to sam nie wyjedzie, tylko koniem trzeba go wyci�ga�. Jak b�dziesz wi�kszy, sam ci� zawioz� na wie�. Na ��k�, nad rzek�. Usi�dziesz sobie na moim grzbiecie, z�apiesz si� za grzyw� i - hop! - wskoczymy do wody.
- Wiesz � wzdycha Piotru� - w wannie nie bardzo lubi� si� k�pa�, ale w rzece to co innego.
56
- Nie lubisz si� k�pa�?
- Jakby� mia� tak cz�sto jak ja w�azi� do wanny, te� by� nie lubi�. Patrz, jak� mam bia�� sk�r�. Bia�a sk�ra strasznie niepraktyczna. Wola�bym mie� tak� jak ty. Br�zow�.
- Ja mam kasztanow� ma�� - m�wi ko�.
- Gdzie masz?
- Na sobie.
- W aptece kupi�e�?
- Nie.
- Kasztanowa to pewnie z kasztan�w... Koniku kochany, przywie� mi ze wsi troch� kasztan�w, to te� sobie zrobi� tak� ma��!
Mama powiedzia�a, �e kasztanowej ma�ci nie mo�na zrobi�.
- Tylko konie maj� tak� ma��. �eby j� mie�, trzeba si� urodzi� w stajni - �mieje si� mama.
Ale Piotru� czeka na kasztany.
- Klap... klap...
Nie, dzisiaj nie klapi� ko�skie buciki po jezdni. To tylko Piotrusiowi si� �ni�o. Dzi� jest niedziela i ko� nie przywiezie kasztan�w,