10717

Szczegóły
Tytuł 10717
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10717 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10717 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10717 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Grzegorz Lipski S Z C Z E N I A K Kiedy dmie po�udniowy wiatr starzy ludzie mawiaj�, �e to Tore Aersson wysy�a swaty do ukochanej syna. Kiedy natomiast wieje w drug� stron� opowiadaj�, �e ojciec pi�knej Naskulle odprawia swat�w z kwitkiem. Ile w tym prawdy? Nie wiem. Starzy ludzie co jaki� czas przypominaj� histori� nieszcz�liwej mi�o�ci m�odego Aerssona. Lubi� tego s�ucha�, cho� nie wierz� w ani jedno s�owo. Kiedy wieje z p�nocy s�ucha si� ka�dych opowie�ci, nawet tych najbardziej fantastycznych i nieprawdopodobnych. Heavy twierdzi, �e w ten spos�b cz�owiek pod�wiadomie broni si� przed szale�stwem. Mo�e i ma racj�, gdy� to pot�pie�cze wycie ka�dego mo�e doprowadzi� do ostateczno�ci. Wy�azi wtedy na wierzch ca�e twoje g��boko i starannie ukrywane "JA". Ludzie szalej�, zabijaj�, wybiegaj� nadzy na trzaskaj�cy mr�z, aby tylko zag�uszy� sumienie i wspomnienia o chwilach, kt�re chcieliby raz na zawsze wymaza� z pami�ci. Ka�dy ma takie chwile, tote� kiedy przychodzi pora "Powrotu Swat�w" i l�d skuwa bramy miast, ludzie siadaj� przy kominku i wspominaj�, graj� w ko�ci, rz�pol� na lutniach lub upijaj� si� do nieprzytomno�ci. Tak mi�dzy innymi post�puje m�j przyjaciel, Heavy Sandersson. O, teraz w�a�nie siedzi w k�cie, blisko okna (stary zwyczaj najemnik�w), pas z mieczami odsun�� na kraw�d� sto�u i topi wspomnienia w g�siorku miodu. C�, mo�na i tak. Ja nie pr�buj� �adnego z tych sposob�w. Z prostej przyczyny - wszystkie s� nieskuteczne. Czy b�d� co� robi�, czy nie, pr�dzej, czy p�niej wr�ci do mnie tamta historia ze Szczeniakiem. Wol� wi�c mie� to jak najszybciej z g�owy. Ale zacznijmy od pocz�tku. Je�dzi�em razem z Heavym po ca�ym zachodnim wybrze�u, od Grodowska po Sal-Madario w poszukiwaniu korzystnego kontraktu. Jak pami�tam, zawsze by� tam spory popyt na najemnik�w, ale wtedy nie mogli�my znale�� niczego. Wida� nadesz�a ta chwila, kiedy wszyscy maj� dosy� wojny. Nie trwa ona zbyt d�ugo: czasem p� roku, czasem kr�cej. Trzeba by�o mie� naprawd� pecha, aby trafi� tam akurat wtedy. Imali�my si� r�nych zaj��: porywali�my dla okupu, �cigali�my porywaczy, mordowali�my na zam�wienie. Na takie us�ugi popyt jest zawsze. Kiedy� dosz�y nas wie�ci o kolekcji drogich kamieni ukrywanych w �wi�tyni Warangi w Al-Huri. W dwa dni p�niej podkowy naszych wierzchowc�w zastuka�y o bruki tego miasta. Al- Huri by�o �redniej wielko�ci grodem po�o�onym w kotlinie otoczonej czterema pot�nymi szczytami - tak zwanej koronie Al- Huri. By�y one skuteczniejsze od najlepszego obwarowania, tote� Al-Huri, jako jedyne miasto na kontynencie, nie posiada�o mur�w obronnych. W centrum grodu, na wysokim. otoczonym fos� kurhanie wznosi�a si� �wi�tynia - cel naszej wyprawy. Ca�y tydzie� zbierali�my potrzebne informacje p�ac�c za� uczciwie resztkami �up�w zdobytych na go�ci�cu. Heavy twierdzi�, �e nie powinni�my zwraca� na siebie uwagi drobnymi rabunkami. Mo�e i mia� racj�, chocia� osobi�cie uwa�am, �e �atwiej sta� si� podejrzanym w�a�nie przez uczciwo��, ale nie k��ci�em si�. Taki by� podzia� r�l w naszym duecie - Sandersson my�la� i kombinowa�, ja natomiast dzia�a�em. Mia�em bowiem ku temu odpowiednie warunki: nawet teraz obw�d klatki piersiowej nie spada mi poni�ej 44 cali, a swoim d�ugim i w�skim mieczem jak dawniej potrafi� przechyli� szal� w niejednej dyskusji. Wyruszyli�my w nocy, oko�o trzeciej nad ranem. Sen cz�owieka jest wtedy bardzo g��boki i trudno jest kogokolwiek obudzi�. A o to nam w�a�nie chodzi�o. Przemkn�li�my wzd�u� rynku kryj�c si� w mrocznych podcieniach okolicznych domostw. Tu� za rynkiem zaczyna� si� szeroki go�ciniec prowadz�cy do samej �wi�tyni. Wzd�u� otaczaj�cego go z obu stron muru p�on�y pochodnie o�wietlaj�c zar�wno sam go�ciniec, jak i przyleg�e do� zaro�la. Ta droga by�a dla nas zamkni�ta. - P�jdziemy dooko�a - szepn�� Heavy i skoczy� w mrok najbli�szego budynku. Pod��y�em za nim. Kwadrans p�niej wydostali�my si� na brzeg fosy otaczaj�cej kurhan od zaplecza. W mroku, jakie� 60 jard�w dalej po�yskiwa�a ciemna bry�a �wi�tyni. - Widzisz to? - Heavy wskaza� pos��ek wie�cz�cy tyln� fasad� budynku. Widzia�em. Bez s�owa zdj��em z ramienia arkan i sprawnie zarzuci�em go na figurk�. W mi�dzyczasie Sandersson wbi� w ziemi� gruby palik, do kt�rego przywi�za� drugi koniec liny tworz�c w ten spos�b prymitywny, wisz�cy most. W chwil� p�niej stali�my ju� na dachu �wi�tyni. Rozwin��em kolejny sznur i zsun��em si� po nim na ziemi�. Tu� za mn� wyl�dowa� Sandersson, ale w chwili, gdy jego stopy dotkn�y posadzki poczu�em obecno�� trzeciej osoby. Zaatakowa�em odruchowo mierz�c w miejsce, z kt�rego dobieg� mnie dziwny szmer, ale or� miast zag��bi� si� w cia�o napastnika zgrzytn�� tylko o jego or�. Natychmiast powt�rzy�em atak i naraz wraz z przeciwnikiem znalaz�em si� w smudze ksi�ycowego �wiat�a. Wtedy go ujrza�em. Mia� najwy�ej 20 lat, lecz sprawno�� z jak� w�ada� mieczem zas�ugiwa�a na najwy�szy szacunek. - Nie jeste� stra�nikiem - rzuci� stoj�cy z ty�u Heavy. - Wy te� nie! - wyszczerzy� z�by ch�opak. Zrozumieli�my si� bez s��w. Ludzie, kt�rzy my�l� i czuj� to samo zazwyczaj rozumiej� si� bez s��w. Dalej ruszyli�my we tr�jk�. Kamienie spoczywa�y w sali o�tarzowej, czyli tam, gdzie powinny. Sandersson b�yskawicznym ci�ciem pozbawi� g�owy pilnuj�c� najbli�szej szkatu�ki jaszczurk�, po czym zepchn�wszy martwe cia�o na ziemi� przesypa� zawarto�� skrzyneczki do worka. Zawarto�� drugiej znalaz�a si� w mojej sakwie. Szczeniak, bo tak ochrzci�em towarzysz�cego nam ch�opaczka, oga�aca� szkatu�ki stoj�ce przy oknie. Uwijali�my si� jak w ukropie, tote� dopiero gdy wszystkie klejnoty zmieni�y w�a�ciciela zauwa�y�em, �e spoczywaj�ce dot�d nieruchomo na o�tarzu jaszczurki zacz�y wolno zmierza� w naszym kierunku. Porusza�y si� dziwnymi, rwanymi skokami wbijaj�c w nas jarz�ce si� niesamowicie �lepia. Pierwszy opanowa� si� Szczeniak. - Wiejmy! - rykn�� i skoczy� do wyj�cia. Nie zd��y� jednak do niego dotrze�, gdy� nagle z trzaskiem otwar�y si� ukryte dot�d w o�tarzu liczne drzwi i do sali wpad� zast�p zbrojnych. Potem by�a ju� tylko walka, w czasie kt�rej nie mia�em czasu na rozmy�lania. Cios, unik, cios ... wytr�cenie stra�nikowi dzidy i ponowny cios. W kilka sekund w�skie ostrze mojego miecza sp�yn�o krwi�. Ci��em i uderza�em bez wytchnienia, bez �wiadomo�ci, a� naraz zabrak�o przeciwnik�w. Opu�ci�em miecz i z zaskoczeniem powiod�em po otaczaj�cym mnie stosie cia�. Kilkana�cie st�p dalej Szczeniak pomaga� Sanderssonowi wydosta� si� spod martwego stra�nika. By�o straszliwie cicho, tylko jaszczurki uparcie maszerowa�y w naszym kierunku �wiec�c b��kitnymi �lepiami. Poczu�em nagle, �e te malutkie, powolne gady s� o niebo gro�niejsze od ludzi. Wypchn��em obu towarzyszy na korytarz i os�ania�em ich odwr�t, wywijaj�c mieczem przed nap�ywaj�cymi nowymi watahami stra�nik�w. Szcz�liwie jednak, niewielka szeroko�� korytarza uniemo�liwia�a atak wi�cej ni� dw�m napastnikom jednocze�nie, tote� wychodzi�em zwyci�sko z kolejnych pojedynk�w. W pewnym momencie pozosta� ju� tylko jeden, gdy nagle potkn��em si� i run��em jak d�ugi na posadzk�. Ujrza�em b�ysk spadaj�cego miecza i zacisn�lem powieki czekaj�c na uderzenie. Ale nie doczeka�em si�. W zamian us�ysza�em szcz�k �cieraj�cych si� mieczy. Otworzy�em oczy, by ujrze� Szczeniaka w chwili, gdy wyci�gn�� ostrze z drgaj�cego cia�a konaj�cego stra�nika. D�wign��em si� z ziemi i na wci�� dr��cych nogach pobieg�em w stron� Sanderssona. Teraz Szczeniak os�ania� nam odwr�t, nie mia� jednak zbyt wiele do roboty. W kilka minut dotarli�my do zwisaj�cej z dachu liny. Pierwszy ruszy� Szczeniak. Wtedy podsadzi�em Sanderssona i odczekawszy chwil� ruszy�em w g�r� sam. Po�cig wybra� t� sam� drog�, tote� wdrapawszy si� na dach natychmiast przeci��em lin� i z lubo�ci� ws�uchiwa�em si� w �oskot spadaj�cych na posadzk� cia�. Potem zsuwali�my si� po sznurze przerzuconym nad fos�. Z ty�u pozosta�a �wi�tynia rozb�yskuj�ca coraz liczniejszymi �wiate�kami pochodni. Zsuwa�em si� najszybciej, jak mog�em czekaj�c w napi�ciu na strza��, kt�ra mog�a wynurzy� si� w ka�dej chwili z ciemno�ci i trafi� w tak doskona�y cel, jak moje plecy. Czeka�em d�ugo, wida� w grupie stra�nik�w obserwuj�cych nas z mur�w �wi�tyni nie by�o nikogo bieg�ego w pos�ugiwaniu si� �ukiem. Ale w ko�cu znale�li si� i �ucznicy. Zeskakiwa�em w�a�nie ze sznura, gdy pierwsza strza�a musn�a mi kark. Druga utkwi�a w pochwie od miecza, a trzecia .... Zobaczy�em tylko leciutki b�ysk i zaraz potem Szczeniak gruchn�� ci�ko o ziemi�. Dosta� w szyj�, tu� za obojczykiem. Chcia�em zarzuci� go sobie na plecy i ucieka� razem z nim, ale Heavy nie pozwoli�. Mo�e i mia� racj�, gdy� cz�owiek z tak� ran� zazwyczaj d�ugo nie poci�gnie. Szczeniak m�g� jedynie op�ni� nasz� ucieczk�. Przemykali�my podcieniami klucz�c i lawiruj�c by zgubi� �cigaj�cych nas stra�nik�w. Kiedy wreszcie uda�o nam si� to, okaza�o si�, �e nie mo�emy opu�ci� miasta, gdy� bramy na wszystkich prze��czach zosta�y zamkni�te. Byli�my w pu�apce. Pozosta�o wr�ci� do gospody, w kt�rej si� zatrzymali�my i czeka�. Albo na wiadomo�� o otwarciu prze��czy, albo na patrol stra�y. Czekali�my do rana. Kiedy Al-Huri zbudzi�o si� do �ycia opu�cili�my nasz pok�j udaj�c zwyk�ych, szacownych obywateli. Bramy na prze��czach zamkni�te by�y nadal, tote� wa��sali�my si� po mie�cie wychodz�c z za�o�enia, �e trudniej b�dzie odnale�� nas w t�umie ni� w gospodzie. Oko�o po�udnia uwag� Heavego przyku�o dziwne zbiegowisko. Po�rodku rynku sta�o wysokie rusztowanie, na kt�rym czyje� zr�czne r�ce urz�dzi�y zupe�nie przytuln� sal� tortur. Tyle tylko, �e na �wie�ym powietrzu. Impreza zapi�ta by�a na ostatni guzik: trybun� honorow� wype�nili najznaczniejsi obywatele Al-Huri, kat sko�czy� w�a�nie przegl�d sprz�tu. Podochoceni widzowie w napi�ciu czekali na rozw�j wypadk�w. Brakowa�o tylko najwa�niejszego aktora. Naraz ogarn�o mnie straszliwe przeczucie co do osoby g��wnego bohatera tego widowiska, a kiedy z jednej z szerokich alejek wytoczy� si� w�z ze skaza�cem przeczucie zamieni�o si� w pewno��. Na obskurnym. drabiniastym wozie ci�gni�tym przez dodrdnego wo�u, podtrzymywany przez dw�ch, r�wnie dorodnych m�czyzn sta� Szczeniak. To znaczy domy�li�em si�, �e to by� Szczeniak, gdy� jego cia�o nosi�o �lady intensywnego przes�uchania. Nie zmieniona pozosta�a tylko twarz, na kt�rej malowa�a si� wyra�na satysfakcja z jakiego� dobrze spe�nionego obowi�zku. Wiedzia�em, z jakiego. Nie pami�tam, co si� dzia�o potem. Musia�em jednak wygl�da� podejrzanie, gdy� Heavy wyprowadzi� mnie przezornie z t�umu widz�w. Sta�em potem za rogiem i wzdryga�em si� za ka�dym razem, gdy dziki wrzask t�umu obwieszcza� zdarcie Szczeniakowi kolejnego p�ata sk�ry. Trwa�o to do�� d�ugo. Wreszcie skazaniec skona� nie wydawszy nawet j�ku. Wtedy zrozumia�em, �e w Al-Huri poleje si� jeszcze krew. Czu�em si� odpowiedzialny za pozostawienie rannego Szczeniaka, a jednocze�nie, wdzi�czno�� za milczenie miesza�a si� z w�ciek�o�ci� wywo�an� krwawym przedstawieniem. Krew musia�a si� pola�, chocia� jeszcze nie wiedzia�em czyja. Heavy �wiadom mego nastroju w milczeniu pakowa� tobo�y i siod�a� konie. Pod wiecz�r otwarto prze��cze i wyruszyli�my w ich kierunku. Mniej wi�cej w po�owie drogi zawr�ci�em swojego wierzchowca. Odszuka�em dom s�dziego i w chwil� p�niej wraca�em pozostawiwszy w sypialni swoje oba no�e stercz�ce malowniczo z piersi wielmo�y. Potem d�ugo uciekali�my przez mrok. I tak to si� sko�czy�o. W miesi�c p�niej otrzymali�my anga� u jednego z regionalnych w�adc�w. Z czasem zapomnia�em o tej historii i dopiero, gdy po raz pierwszy prze�y�em czas "Swat�w" w jednej z p�nocnych warowni powr�ci�a do mnie w takiej w�a�nie postaci. I od tej pory od�ywa co jaki� czas, jak wrz�d na sumieniu, ka��c raz po raz zastanawia� si� nad sob�, nad Szczeniakiem i nad s�dzi� zamordowanym tylko dlatego, i� wyda� mi si� uosobieniem wszystkich win. Wi�c zastanawiam si�, dumam, usprawiedliwiam przed samym sob� by w ko�cu zala� robaka i mie� wszystko na jaki� czas z g�owy. Do nast�pnego razu.