9718

Szczegóły
Tytuł 9718
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9718 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9718 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9718 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LEONARD CARPENTER CONAN NIEOKIE�ZNANY CONAN THE SAVAGE Przek�ad: Marek Mastalerz Data wydania oryginalnego: 1982 Data wydania polskiego: 1998 Tw�rcy Conana Robertowi E. Howardowi I jego wizji Prolog Pu�apka w ciemno�ciach - Prosz� bardzo! Dumny kap�an, ksi��� i sam kr�l! - Triumfalny g�os hazardzisty wybi� si� ponad stukanie kufli o marmurowe blaty sto��w. - Moja monarsza �wita przebija wszystko! Rozdaj�cy roz�o�y� przed sob� bia�e kamienne tabliczki, na kt�rych wyryte by�y figury w wystawnych strojach. Sam gracz, odziany w jedwabie i nie pierwszej �wie�o�ci koronki, u�miechn�� si� z wy�szo�ci� jak odwiedzaj�cy spelunk� szlachcic. - Graj, je�li chcesz, barbarzy�co, ale lepiej pog�d� si� ze strat� stawki. - O nie, Kaspiusie. - Gracz naprzeciwko potrz�sn�� grzyw� czarnych w�os�w. - Jakem Conan z Cymmerii, radzi�em sobie z silniejszymi dru�ynami. Cymmerianin wcisn�� g�ow� mi�dzy muskularne barki i utkwi� wzrok w rz�dzie tabliczek, zas�aniaj�c je szerok� opalon� d�oni�. - Powiniene� si� podda� - szepn�� do Conana gracz z krzaczast� brod�� siedz�cy po prawej stronie. - Grasz o wysok� stawk�, ale dworu nie spos�b przebi�. - Wysun�� w�asne kamienne tabliczki przed siebie, g�adkimi stronami do g�ry. - Ja na pewno nie mam nic, czym m�g�bym go przelicytowa�. - Ani ja - m�czyzna po lewej stronie Conana, szczup�y, w�saty oficer brytu�skiej jazdy, ogl�daj�c si� na Cymmerianina odda� swoje tabliczki. - Zn�w musz� si� podda�, jak przysta�o na rozumnego gracza. Nachmurzony barbarzy�ca skwitowa� rad� niech�tnym pomrukiem. - Powiniene� us�ucha� m�drych s��w, Conanie - szepn�a dziewka z ober�y, siedz�ca obok. - Wycofaj si� z gry, bo nie b�dzie ci� sta� nawet na zap�acenie mi za noc. M�wi�c to, smuk�ymi r�kami, na kt�rych migota�y spi�owe bransolety, g�adzi�a obleczone w cienk� koszul� plecy barbarzy�cy. - Nie - postanowi� m�czyzna zwany Conanem. - Dokupuj� jeszcze raz. - Pogrzebawszy w trzosie, wydoby� ze� nie oprawiony rubin w kszta�cie �zy. Klejnot zal�ni� w p�mroku, wywo�uj�c u kobiety westchnienie podziwu. - Ta b�yskotka powinna wystarczy�, zgadza si�? Ober�ysto, wi�cej �wiat�a! - zawo�a� gracz ogl�daj�c si� niecierpliwie przez rami�. - W k�cie twojej zat�ch�ej nory robi si� piekielnie ciemno! - Doskonale, barbarzy�co - oznajmi� rozdaj�cy - jedna dla ciebie i jedna dla mnie. - Ze zr�czno�ci� zdradzaj�c� d�ug� praktyk� zsun�� dwie tabliczki ze stosu przed sob�. - I co mi si� trafi�o? Prosz�, prosz�, czarownik spod znaku maczugi, najpot�niejszy s�uga w tym kolorze! - Arystokrata w koronkach za�mia� si� zwyci�sko, uzupe�niaj�c rz�d figur. - Poddaj si�, cudzoziemcze. Nic nie przebije tego uk�adu. - Naprawd�? - mrukn�� barbarzy�ca z P�nocy. - Aten zjazd mo�nych kr�l�w? - Odwr�ci� cztery tabliczki razem z t�, kt�r� dokupi� na ko�cu, i wysun�� przed siebie, szykuj�c si� do zebrania wygranej. - Ich pot�ga przynosi zwyci�stwo na ka�dym polu bitwy. - Wierutna bzdura! - odpar� szlachcic. - Pe�ny dw�r bije ka�dy kwartet! Powinien to wiedzie� ka�dy mato�, nawet z barbarzy�skiej krainy! Arystokrata wyci�gn�� d�onie w koronkach, by zgarn�� zebrane na stole skarby. - Nie w tej potyczce, szlachetko! Tw�j czarnoksi�nik jest r�wnie fa�szywy, jak ty sam! Wyci�gn��e� go ze swojego strojnego r�kawa, nie z talii!! - Cymmerianin z piorunuj�c� szybko�ci� odtr�ci� d�o� rozdaj�cego i po�o�y� r�k� na stosie tabliczek. - Ci�ko by�o to dostrzec w ciemno�ci, ale oto dow�d! Przy tych s�owach rozpostar� tabliczki na stole, a spomi�dzy nich wy�oni�a si� wyszczerzona w u�miechu twarz drugiego czarownika spod znaku maczugi. - Chcesz powiedzie�, �e nasz przyjaciel Kaspius to oszust?! - zawo�a� oficer jazdy. - Wiele ryzykujesz, kalaj�c jego imi�! - W�a�nie! - Brodaty gracz przem�wi� w obronie rozdaj�cego, ledwie racz�c spojrze� na roz�o�one tabliczki. - Sam mog�e� schowa� w d�oni drugiego czarownika. - Co? Jeste�cie wszyscy trzej w zmowie, �e bronicie tego �otra? - Siedz�cy na drewnianym taborecie Conan �ci�gn�� nogi pod siebie, nie spuszczaj�c wzroku z pozosta�ych graczy. - Pewnie razem z ober�yst�, by specjalnie stawia� tu ledwie tl�ce si� �wiece? Nie podnosz�c si� z miejsca, oszust w koronkach niespodziewanie si�gn�� do drugiego r�kawa. Conan dostrzeg� b�ysk no�a o kr�tkim, ci�kim ostrzu, jakiego u�ywa si� do rzucania. Szlachcic nie zd��y� jednak rzuci� no�em, gdy� Cymmerianin chwyci� za skraj blatu i z ca�ej si�y napar� na st�. Moc Cymmerianina sprawi�a, �e ci�ka marmurowa p�yta zsun�a si� z kozia na pier� oszusta i przypar�a go do kamiennego muru. - Uch! - st�kn�� pozbawiony tchu fa�szywy arystokrata. Pr�bowa� wci�gn�� powietrze w p�uca, zakaszla� i ze zdumieniem spostrzeg� stru�ki krwi, kt�re pociek�y mu z ust na tabliczki do gry. Conanowi nie dane by�o d�u�ej przygl�da� si� temu, gdy� nagle poczu� uderzenie w czaszk�, a przed jego oczami posypa�y si� gliniane od�amki. To dziewka z ober�y rozbi�a ci�ki dzban do wina na jego g�owie. Oszo�omiony barbarzy�ca potrz�sn�� z niedowierzaniem g�ow�. Udaj�c, �e traci przytomno��, osun�� si� na blat i jedn� d�oni� zgarn�� pod siebie z�oto i klejnoty, drug� rozwi�zuj�c trzos. - Uwaga! Pilnujcie tego diab�a, chce ukra�� ca�� stawk�! Conan odskoczy� od sto�u. Przeszkadza�a mu w tym jedynie kobieta, uczepiona prawego ramienia. Nie zdo�awszy oderwa� jej od siebie, Cymmerianin podni�s� dziewczyn� i rzuci� ni� w stron� dobywaj�cych broni i zmierzaj�cych w jego kierunku dw�ch graczy. Dziewka i brodaty wsp�lnik oszusta zwalili si� na pod�og� w�r�d przekle�stw i �oskotu. R�wnocze�nie Conan wyci�gn�� pa�asz o ci�kim ostrzu i odparowa� ci�cie szabli oficera jazdy. Zastawa, ci�cie, kopniak i pchni�cie; par� chwil wystarczy�o, by Cymmerianin zacz�� spycha� przeciwnika do ty�u. Oficer by� zr�cznym szermierzem, nie dor�wnywa� jednak obdarzonemu dzik� si�� Cymmerianinowi. Jeszcze chwila i spadaj�cy jak grom z jasnego nieba miecz Conana z�ama� ostrze broni przeciwnika i zgruchota� jego nadgarstek. Uderzenie gard� pa�asza w twarz oficera, kt�re po tym nast�pi�o, wystarczy�o, by Brytu�czyk zwali� si� nieprzytomny na pod�og�. Go�cie ober�y uciekali w pop�ochu przez kuchenne wyj�cie. Gdy brodaty gracz si�ga� po miecz, Cymmerianin r�wnie� ruszy� do odwrotu. Zbieg� po kamiennych schodach na p�pi�tro i odwr�ci� si�. W prowadz�cym do ober�y przej�ciu zwie�czonym �ukiem nie wida� by�o prze�ladowc�w. Nie zaskoczy�o to barbarzy�cy. Wy��czenie z walki oszusta i jego wsp�lnika sprawia�o, i� ma�o prawdopodobne by�o, by brodacz odwa�y� si� pobiec za Cymmerianinem w g�szcz zau�k�w spowitych w mrokach brytu�skiej nocy. Usatysfakcjonowany Conan schowa� bro�. Odsun�� wisz�c� w wyj�ciu ci�k� kotar� - i znalaz� si� twarz w twarz z czyhaj�c� w milczeniu grup� m�czyzn w zbrojach. Od razu zda� sobie spraw�, �e ma do czynienia z proktorami - stra�nikami miejskimi, maj�cymi za zadanie pilnowa� �adu w brytu�skiej stolicy. Po wyrwaniu si� na o�lep z ober�y drog� do wolno�ci zagrodzi�o mu czterech uzbrojonych m�czyzn w czarnych strojach. Dwaj natychmiast wykr�cili mu r�ce do ty�u, trzeci zacisn�� na szyi Conana d�o� w zbrojnej r�kawicy. - C� my tu mamy? Sp�niony go��... i do tego cudzoziemiec! - Ledwie widoczny w ciemno�ci czwarty z proktor�w, sier�ant w he�mie ze spi�owym grzebieniem, odezwa� si� ponurym g�osem. - Powiedz, przybyszu, ��dam w imi� miasta Sargossy i jego pana, kr�la Tyfasa, czy wiadomo ci co� o rozboju i krwawym mordzie? Zaledwie przed chwil� s�ycha� by�o w tej okolicy krzyki i szcz�k mieczy. - Na trzos Bel, nic nie widzia�em, nic nie s�ysza�em! - Cymmerianin szarpn�� si� ale nadal pozostawa� w u�cisku �elaznych r�kawic stra�nik�w. - Pu��cie mnie, albo naucz� was wszystkiego, co wiem o mordowaniu, i to w jednej lekcji! - Oho! Spodziewasz si�, �e uwierz� w przysi�g� z�o�on� na boga z�odziei? - odpar� przebiegle sier�ant. - A je�li ju� o trzosach mowa, co kryje si� w wypchanej sakiewce u twego boku? Proktor zwa�y� w d�oni grub� kabz� z d�wi�cz�c� zawarto�ci�, uchylaj�c si� przed kopniakiem pojmanego barbarzy�cy. Po chwili l�ni�cym no�em przeci�� rzemie� podtrzymuj�cy trzos i podszed� do �wiat�a padaj�cego z wej�cia ober�y. - No prosz�, sk�d tyle z�ota i klejnot�w? - powiedzia� niby to weso�o, ale g�osem nie wr�cym nic dobrego. - Bardzo to podejrzane, cudzoziemcze. Klejnoty wygl�daj� na zrabowane. Co ty na to? - Tak, zosta�y zrabowane - warkn�� rozw�cieczony Cymmerianin. - W�a�nie przed chwil� prawo witemu w�a�cicielowi, czyli mnie, przez czyhaj�cych w zasadzce rzezimieszk�w w czarnych uniformach! - Conan znowu szarpn�� siew u�cisku proktor�w. - Na Croma i Mitr�, oddajcie je po dobroci, inaczej wypruj� wam flaki! - No, no, cudzoziemcze! - na poz�r �agodnie odezwa� si� sier�ant. - Przesta� si� szarpa�. Je�eli chcesz zwrotu prawnie nale��cej do ciebie w�asno�ci, powiedz mi, jak wszed�e� w jej posiadanie. Wiedz bowiem, �e je�li by�a nale�ycie otaksowana przy wje�dzie do miasta, zosta�o to zarejestrowane. - Proktor znacz�co odchrz�kn��. - Je�eli za� zdoby�e� j� p�niej w uczciwy spos�b, powiedz po prostu, jak do tego dosz�o. - Na w�ochaty ogon Gwanaty! - zakl�� wi�zie�. - Chyba rzeczywi�cie masz prawo, by o to pyta�. Przyby�em do Sargossy wczoraj z drobn� cz�ci� tych d�br. Reszt� wygra�em tej nocy. - Chcesz powiedzie�, �e uprawia�e� hazard dla zysku? Tu, w Sargossie, podczas �wi�ta powszechnie czczonego Amaliasa? Wiedz, �e w ten u�wi�cony dzie� podobne czyny s� zakazane! Musisz ponie�� surow� kar� za zbezczeszczenie wielkiego �wi�ta - oczywi�cie, konfiskujemy te� nielegalnie zdobyty maj�tek. Ponury g�os proktora sprawi�, �e Cymmerianin nie us�ysza� w por� szcz�ku �elaznych kajdan�w. Dopiero poniewczasie poczu�, jak zatrzaskuj� si� na jego kostkach, za�o�one przez pi�tego stra�nika, kt�ry podkrad� si� niepostrze�enie w ciemno�ciach. - Niech ci� diabli porw�, pomiocie piekielnego ogara o trzech ogonach! - rykn�� Cymmerianin, wierzgaj�c w okowach i przewracaj�c p�taj�cych go m�czyzn. - Chcesz mi wm�wi�, �e to miejsce, ten rynsztok, ta zbieranina pod�ych spelun wyrzeka si� na t� w�a�nie noc swej pod�o�ci?! O nie, to tylko kolejny dow�d usankcjonowanego z�odziejstwa, tak jak pobieranie myta przy wje�dzie do tej dziury... - Dosy� tych buntowniczych wrzask�w! - warkn�� sier�ant, chc�c uciszy� wci�� szarpi�cego si� Cymmerianina. - Taki pozbawiony og�ady �obuz nie ma czego szuka� w praworz�dnej Sargossie. Pewnie nie znasz tu nikogo, kto m�g�by si� za tob� wstawi�? Kogo� na wysokim stanowisku? - Odchrz�kn�� chrapliwie, nie doczekawszy si� odpowiedzi od wij�cego si� w milczeniu wi�nia. - Tak my�la�em. Niewa�ne, znajdziemy odpowiednie miejsce dla ciebie. - Podrzuci� w d�oni brz�cz�c� kies�. - Zdaje si�, �e lubujesz si� w z�ocie i klejnotach. Doskonale, trafisz w miejsce, gdzie jest ich tyle, �e przechodzi to twoje naj�mielsze wyobra�enie! I Grabie�cy z pogranicza - Tamsin, c�rko, gdzie si� podziewasz? Chod� pom�c matce! Pora nakarmi� kury! Melodyjny g�os ni�s� si� po ��ce zalanej porannym blaskiem s�o�ca. Jednak Tamsin, ukryta pod wypalonym pniem o rzut kamienia od wioski, nie odpowiada�a. Siedzia�a skulona, obejmowa�a szmacian� lalk� i przygl�da�a si� opromienionej s�o�cem postaci matki, widocznej przez szczeliny w korze i zas�on� bladych, wilgotnych traw. - Tamsin, kochanie, pom� mi rozsypa� ziarno! Wiem, jak lubisz rzuca� je kogutowi! - zawo�a�a znowu kobieta, nagarniaj�c w fartuch zbo�e z glinianej st�gwi na podw�rku. - Mam nadziej�, �e nie zab��dzi�a�, inaczej b�d� musia�a szuka� ci� po lesie! Wiem, �e schowa�a� si� gdzie� w pobli�u i tak naprawd� masz ochot� mi pom�c! - G�os matki przycich�, gdy odwr�ci�a si� i wdzi�cznym krokiem przesz�a obok chaty w stron� zbitego z desek kurnika. - Potem musimy rozwa�kowa� ciasto na chleb. Je�eli masz ochot� na bu�eczki... W tym momencie jej g�os zag�uszy� �opot skrzyde� p�dzikiego ptactwa. Tamsin nie reaguj�c patrzy�a w stron� chaty. Nie umia�a tego nazwa�, lecz dobro� i cierpliwo�� matki by�y dla niej jakim� ci�arem, kt�remu uparta cz�stka jej duszy stara�a si� oprze�. Skuliwszy si� w ch�odnym cieniu, przycisn�a silniej lalk� do piersi i szepn�a: - Nie chcemy wraca�, prawda, Ningo? Wyjdziemy st�d, kiedy tata wr�ci do domu na obiad, ale nie wcze�niej. Zgie�k ptactwa zag�usza� inne odg�osy. Dopiero po chwili Tamsin zorientowa�a si�, �e stary, kulawy Higgin wyszed� z obory i wo�a� co� patrz�c w stron� ��ki za domem. Zacz�� te� szczeka� jeden z ps�w. Wkr�tce do��czy�y do niego dwa pozosta�e, podnosz�c jazgot za stodo��. Nawet Velda pocz�apa�a za m�em, wpatruj�c si� w t� sam� stron�. Tamsin wreszcie ujrza�a, co si� dzieje. Zza drzew na skraju ��ki wy�oni�a si� �opocz�ca na wietrze tr�jk�tna jaskrawo��ta chor�giew na d�ugim drzewcu. Po�rodku sztandaru widnia� wizerunek osobliwego stwora, o tu�owiu, ogonie i zadnich �apach lwa, stercz�cym, haczykowatym dziobie i rozpostartych skrzyd�ach drapie�nego ptaka. Przednie �apy zwierza przypomina�y wielkie ptasie nogi, jak u karmionego w�a�nie przez matk� Tamsin koguta. Szpony jednej �apy stw�r mia� wystawione w g�r� przed siebie. Proporzec dzier�y� je�dziec na wspania�ym gniadoszu. Czarnobrody m�czyzna by� odziany w sk�rzany je�dziecki str�j, wysokie czarne buty i poz�acany he�m. Towarzyszy�o mu pi�ciu ludzi na r�wnie wspania�ych wierzchowcach r�norakiej ma�ci. Konie zbli�a�y si� do obej�cia k�usem, spychaj�c z drogi szczekaj�ce psy. W tym momencie matka Tamsin wy�oni�a si� z kurnika. Najwyra�niej nie zdawa�a sobie sprawy z obecno�ci intruz�w i spokojnie strzepywa�a pierze z w�os�w oraz kr�tkiej wzorzystej koszuli. Jej nag�e pojawienie si� wywo�a�o w�r�d je�d�c�w o�ywienie, przerwane stanowcz� komend� dow�dcy. Zaskoczona m�oda kobieta stan�a w miejscu i utkwi�a spojrzenie w g�ruj�cym nad ni� brodaczu. - Jeste�my �o�nierzami z najemnej kompanii Einholtza z Nemedii - powiedzia� m�czyzna prostacko akcentowan� brytu�szczyzn�. - Walczymy po stronie kr�la Tyfasa w wojnie na po�udniowej rubie�y cesarstwa. Jak widzisz, na proporcu widnieje gryf, god�o waszego kr�lewskiego rodu. W�adca zezwoli� nam na przemarsz przez te ziemie. - Trakt kr�lewski jest o p� mili w tamt� stron� - powiedzia� staruszek Higgin ochrypni�tym, lecz stanowczym g�osem, wyci�gn�wszy d�o� w kierunku ��ki. - Wystarczy, �e przejedziecie przez polan� i ruszycie wzd�u� strumienia, a na pewno traficie. - Wiemy, starcze - odrzek� dow�dca przy akompaniamencie �miech�w swoich podw�adnych. - Mamy rozkaz zdoby� fura� do dalszego marszu. - Brodacz utkwi� spojrzenie w matce Tamsin. - Z nakazu kr�la nasze potrzeby maj� by� zaspokajane. Higgin chrz�kn��, by na powr�t zwr�ci� na siebie uwag� najemnika. - To biedne gospodarstwo. Je�eli jednak powiecie, czego wam potrzeba, spr�buj� co� dla was znale��. - Starcze, potrzebujemy zapas�w na drog� do samej granicy z Korynti�. Trzeba nam �ywno�ci, byd�a, woz�w, paszy i jucznych zwierz�t, je�li takie znajdziemy. Nasze potrzeby s� tak wielkie, �e nie zdo�asz ich zaspokoi� - doko�czy� ze �miechem. - Niestety, jeste�my bardzo biedni - powiedzia� stary parobek, jakby nie s�ysza� ostatnich s��w. - Mo�emy si� z wami podzieli� pajd� chleba i zup� ze wsp�lnej misy, ale na wi�cej nie liczcie. - Higgin, oddaj im wszystko, czego zechc� - rozleg� si� nagle g�os matki Tamsin. - Skoro kr�l tak ka�e - burkn�� starzec, przenosz�c spojrzenie ze swojej pani na je�d�c�w. - Pytam jednak, jak� dostaniemy zap�at�? - G�upcze, naprawd� s�dzisz, �e kr�l Tyfas w swoim sargosa�skim pa�acu dba cho� krztyn�, czy wam zap�acimy, czy te� pu�cimy wasz� kurn� chat� z dymem? - odrzek� dow�dca opuszczaj�c drzewce proporca. - Co go to obchodzi, skoro potrzebuje najemnik�w, �eby wygra� wojn� na drugim ko�cu cesarstwa? - Jego kr�lewska wysoko�� dostaje od Koryntia�czyk�w w ty�ek, a� si� kurzy! - zaszydzi� jeden z �o�dak�w. - Zgadza si�, ale jego lud okazuje si� go�cinny! Nie kryje swoich pi�knotek! - zawo�a� inny najemnik. Przy tych s�owach i towarzysz�cym im rechocie matka Tamsin rzuci�a ukradkowe, przera�one spojrzenie w stron� wykrotu, w kt�rym zaszy�a si� c�rka. Przez chwil� ich spojrzenia si� spotka�y. Za chwil� kobieta zerwa�a si� i zacz�a biec w przeciwn� stron�, pod las. Us�ysza�a za sob� �oskot ko�skich kopyt, gdy je�d�cy ruszyli w lu�nym szyku w po�cig. Rozp�dzone wierzchowce stratowa�y Higgina i Veld�. Tamsin zza drzew patrzy�a w oszo�omieniu, jak staruszkowie znikn�li w k��bach py�u pod ko�skimi kopytami. P�dz�cy na przedzie je�dziec wyskoczy� z siod�a wprost na matk� Tamsin i obydwoje potoczyli si� po kwieciu i trawach... Tamsin jeszcze d�ugo kry�a si� pod pniem, �ciskaj�c lalk� w obj�ciach. Widzia�a, jak m�czy�ni po kolei zsiadali z koni i podchodzili do - ukrytej za pas�cymi si� spokojnie wierzchowcami - kobiety. Najemnicy, kt�rzy nasycili swoje chucie, kr��yli w�r�d zabudowa� i wynosili wypchane zrabowanymi rzeczami wory. Wyprowadzili te� z obory krow� i wo�u. Dw�ch �o�dak�w znikn�o w kurniku, sk�d za chwil� rozleg� si� straszliwy zgie�k. Gdy ucich�, najemnicy wyszli ze �rodka z pozarzynanym ptactwem. Ucich�o te� szczekanie. Podziurawione strza�ami psy le�a�y na podw�rzu. W ko�cu jeden z najemnik�w zawo�a� co� w obcym j�zyku. Pozostali wsiedli na konie. Tamsin spostrzeg�a, �e zaniepokoi� ich widok wracaj�cego z pola taty. Ojciec bieg� z uniesion� przed siebie d�ug� motyk� z ostrzem. Tamsin wierzy�a, �e tata przep�dzi z�ych ludzi i wszystko b�dzie jak dawniej. Unios�a lalk�, by Ninga r�wnie� mog�a si� temu przyjrze�. Ojciec dziewczynki dobieg� do obej�cia i ujrza�, co si� sta�o. Zacz�� krzycze� i g�o�no rozpacza�. Podni�s� wy�ej motyk� jak lanc� i rzuci� si� w stron� najemnik�w. W tej samej chwili dow�dca wskoczy� na konia i spi�� go ostrogami. W�wczas zdarzy�o si� najgorsze. Dow�dca pochyli� drzewce z proporcem. By�o d�u�sze ni� u motyki. Grot przeszy� ojca Tamsin na wylot. Biedak zast�ka� tylko jak w� i upad� na bok. Zmi�ty ��ty proporzec na jego piersi zabarwi� si� krwi�. Widz�c �mier� ojca, Tamsin krzykn�a. Na szcz�cie r�wnocze�nie zar�a� ko�, a po chwili najemnicy zacz�li wiwatowa� na cze�� dow�dcy. Dziewczynka opanowa�a si�, zrozumia�a, �e musi siedzie� cicho. Patrzy�a, jak nie zsiadaj�c nawet z konia dow�dca wyci�ga drzewce z piersi ojca i ponownie wznosi proporzec. P�niej najemnicy zacz�li wywleka� jeszcze wi�cej work�w z obej�cia. Za�adowali je na w�z, zaprz�gli do niego wo�u, po czym pognali z reszt� byd�a po ��ce. Przed odjazdem wygarn�li w�gle z paleniska i rzucali je na dachy, przez ca�y czas bawi�c si� znakomicie. Znale�li nawet wino. Jeden z �o�dak�w wyci�gn�� d�o� z butelk� przed siebie, wo�aj�c: - Wznosz� toast za kr�la Tyfasa i jego hojnych poddanych! Gdy najemnicy odje�d�ali, budynki zaczyna�y ju� wali� si� trawione ogniem. Tamsin przycisn�a twarz lalki do siebie, by jej towarzyszka nie musia�a na to patrze�. II Piekielna kopalnia - Pracowa�, pod�e, skam�aj�ce wyrzutki! - Szydercze okrzyki brytu�skiego stra�nika z przerzuconego w g�rze pomostu odbija�y si� echem od skalnych �cian. - Ry� i kopa�, nape�nia� owocami swego trudu te kosze i wysy�a� je na g�r�! Inaczej nie dostaniecie wieczorem pomyj i obierzyn, �eby nape�ni� brzuchy! Kopalni� stanowi�a zwyk�a odkrywka - wielki, nier�wny d� kamienio�omu, ziej�cy pod ch�odnym pomocnym niebem jak otwarty gr�b. Zbocza jamy by�y strome, tworzy� je kruchy �upek. Zagubienie mia�o nieregularny kszta�t, poszerza�o si� bowiem w przypadkowy spos�b, w wyniku dr��enia lub nieoczekiwanych osuwisk. Tak wi�c, zaplanowane czy nie, powi�kszanie kopalni stanowi�o gro�b� dla trudz�cych si� w dole robotnik�w. Nie przejmowano si� jednak licznymi przypadkami kalectwa i �mierci, gdy� pracowali tu wy��cznie skaza�cy. Liczy�y si� tylko wydobyte skarby. Surowe z�oto i r�ne szlachetne kamienie mia�y dla korony warto�� przewy�szaj�c� wszelkie cierpienia i m�czarnie. - M�wi� ci, Conanie, nie podkuwaj za bardzo po�udniowego zbocza. Trzeba by je wzmocni� stemplami. W sp�kanej skale nie da si� wydr��y� tunelu. Zbyt wielu nieszcz�nik�w przekona�o si� o tym na w�asnej sk�rze. Ostrzegawcza rada pad�a z ust Tjala, wsp�wi�nia i towarzysza Conana w udr�ce. By� to ilbarsyjski g�ral, pochodz�cy z dalekiej krainy na po�udniowym wschodzie. Jego b��dem by�o przybycie do Sargossy, by tam szuka� fortuny. Okaza�a si� dla niego ostatecznie nie�askawa. Ilbarsyjczyk i Cymmerianin pochodzili z mieszkaj�cych w r�nych kra�cach �wiata barbarzy�skich plemion. Tworzy�o to wi� wyr�niaj�c� ich spo�r�d pozosta�ych wi�ni�w - szubienicznik�w i wyrzutk�w z rynsztok�w brytu�skich miast. Bogom jednym by�o wiadomo, w jaki spos�b Tjai znalaz� si� setki mil od rodzimych stron. Spryt i wytrzyma�o�� chudego g�rala mo�na by�o por�wna� z si�� i t�yzn� Cymmerianina. Sam Conan nie wiedzia�, gdzie dok�adnie si� znajduje i w jaki spos�b tutaj trafi�. Po aresztowaniu i uwi�zieniu w stolicy zadbano, by nie m�g� sprzeciwia� si� prze�ladowcom. Stra�nicy w lochach rzucali mu co jaki� czas w twarz szczypt� proszku z bia�ego lotosu o czasowo o�lepiaj�cym i parali�uj�cym dzia�aniu. Pod wp�ywem odurzaj�cej substancji barbarzy�ca pogr��a� si� stopniowo w g��bokie ot�pienie, w kt�rym jego jedyn� my�l� by�o pragnienie kolejnej dawki lotosowego proszku. Cymmerianin pami�ta� tylko, �e skuty z dziesi�tk� innych otumanionych wi�ni�w jecha� niesko�czenie d�ugo w jakim� drewnianym poje�dzie - wozie lub barce. Zreszt� �aden z wi�ni�w nie orientowa� si� dobrze w po�o�eniu, byli na to zbyt odurzeni. Wiedzieli jedynie, �e u celu jest niewolnicza kopalnia na p�nocy kraju: odleg�y skarbiec niezmierzonych bogactw, sk�d nikt nie wraca� �ywy. Conan �a�owa�, �e w narkotycznym oszo�omieniu uzna� t� perspektyw� za kusz�c�. Przeklina� siebie i los, �e nie wykorzysta� jedynej szansy ucieczki. Podczas przeprawy w�skimi g�rskimi �cie�kami przywi�zano go do grzbietu mu�a. Cymmerianinowi zabrak�o jednak si� - lub woli - by wyzwoli� si� z p�t, zabi� paru prze�ladowc�w i zaszy� si� w zaro�lach. W jego ot�pia�ym umy�le ko�ata�a si� nadzieja, �e jadanie do wi�zienia, lecz obozu pracy, z kt�rego zdo�a po pewnym czasie uciec. Towarzyszy� temu pomys�, i� op�aca si� pozna� po�o�enie kopalni. By� mo�e z czasem uda mu si� ukry� w jakim� ustronnym zak�tku cz�stk� wydobywanego z niej bogactwa. Istotnie, poznanie lokalizacji tak bogatych �y� - lub przynajmniej przebiegu dr�g, kt�rymi urobek kopalni transportowano w cywilizowane okolice - stanowi�oby wyczyn godny �mia�ego i do�wiadczonego z�odzieja. Wszelako ci�g�a niepewno�� co do po�o�enia odkrywki i �cis�y doz�r nad wi�niami sprawia�y, �e nadzieje Conana okaza�y si� z�udne. Istnienie kopalni stanowi�o doskonale strze�on� tajemnic� pa�stwow�. Okaza�o si� r�wnie�, �e trudniej st�d uciec ni� z jakiejkolwiek celi, w kt�rej kiedykolwiek zamykano Cymmerianina. - Conanie, przez tw�j godny wo�u zapa� do pracy nara�asz nas obydw�ch na niebezpiecze�stwo! - wykrzykn�� Tjai. - Je�eli pode - tniemy dalej to zbocze, osunie si� pod w�asnym ci�arem. Tyle osi�gniesz, �e b�dziemy mieli pogrzeb za darmo! - Ilbarsyjczyk wspar� kilof na z�batym od�amie �upku. Pot z jego szczup�ych, oliwkowych ramion �cieka� po uchwycie narz�dzia. - Poza tym tu nie ma z�ota! Je�eli tak ci na nim zale�y, pom� dr��y� tamt� jam�! Tjai wskaza� zalany blaskiem s�o�ca r�g kopalni, gdzie p� tuzina obszarpanych wi�ni�w z gor�czkowym, bezcelowym zapami�taniem ku�o skaln� �cian�, iskrz�c� si� ciemno��t� rud� i r�owawymi kryszta�ami. - Nie, Tjai, wiem, co robi� - mrukn�� Conan. - Pom� mi sku� ten s�up, kt�ry nie pozwala nam si� ruszy�. Przynajmniej znikniemy z oczu stra�nikom i b�dziemy mieli spok�j z ich przekl�tymi szyderstwami i pokrzykiwaniem. Ach, niech Crom porwie te marne br�zowe kilofy! T�pi� si� tak szybko, �e mo�na nimi do upad�ego nadaremnie wali� w ska��! Zagnani do niemi�osiernej har�wki skaza�cy nie opuszczali kopalni. Pracowali, spali, jedli i wypr�niali si� w zasnutej kamiennym py�em jamie. Za dnia woleli kry� si� w cieniu, zalegaj�cym pod p�nocnym zboczem, natomiast w nocy starali si� spa� na nagrzanych przez s�o�ce ska�ach po po�udniowej stronie. Conan nie widzia�, by kiedykolwiek skorzystano z drabiny; ani razu na d� nie zszed� �aden ze stra�nik�w czy pracuj�cych na zewn�trz wolnych ludzi. Czasami wida� by�o zwisaj�ce z g�ry liny, lecz Cymmerianin wiedzia�, �e nie ma co liczy� na wydostanie si� t� pozornie nie pilnowan� drog� na wolno��. Rozlubowani w brutalnych �artach stra�nicy zabawiali si�, przecinaj�c sznury lub rozwijaj�c je tak, by zwiedziony wi�zie� mimo wspinaczki stale pozostawa� na tej samej wysoko�ci. Tjai od razu powiedzia� mu, i� wielu nieszcz�nik�w zgin�o w ten spos�b lub zosta�o kalekami. - Nie, ilbarsyjski psie! - warkn�� bez rzeczywistej z�o�ci Conan. - Przesta� kopa� tak blisko drugiego filaru! Przecie� widzisz, jaki jest w�ski i kruchy. Wyszarpni�cie tego stempla sprawi�oby, �e osun��by si� pod w�asnym ci�arem. Widzisz, �e tylko ten filar podtrzymuje wielki nawis nad naszymi g�owami. Kop ostro�nie, jak sam mnie ostrzega�e�! Stra�nicy kopalni nosili p�owo��te bluzy i podszyte futrem stalowe he�my - str�j charakterystyczny dla doborowych oddzia��w brytu�skiej armii. Mieszkali na g�rze, na obrze�u kopalni. Dozorowanie wi�ni�w u�atwia�y im zabezpieczone linami w�skie pomosty, otaczaj�ce ca�y obw�d zag��bienia. W regularnych odst�pach ustawione by�y r�wnie� budki stra�nicze, kt�re w przypadku gro�by osuni�cia si� skalnej �ciany mo�na by�o odci�gn�� dalej od brzegu na drewnianych p�ozach. Zadaniem stra�nik�w by�o - pr�cz pilnowania robotnik�w - utrzymywanie w nale�ytym stanie pomost�w i budek, rozdawanie �ywno�ci i narz�dzi oraz nadzorowanie wywo�enia rudy i wyrobionej ska�y. Tym ostatnim zajmowali si� sami skaza�cy, pos�uguj�c si� koszami z metalowej siatki; �o�nierze zaledwie sprawdzali zawarto�� koszy. Wartownicy wype�niali obowi�zki nie bacz�c, czy str�cane przez nich z g�ry mniejsze i wi�ksze kamienie nie sypi� si� wi�niom na g�owy. Stra�nicy mogli r�wnie� kierowa� przebiegiem prac rozkazami wykrzykiwanymi przez tuby, wymuszali pos�usze�stwo ciskanymi z g�ry kamieniami i odpadkami. Do �cis�ego dozoru uciekano si� rzadko - jedynie wtedy, gdy wartownikom zdawa�o si�, �e skaza�cy sabotuj� prac�. Przewa�nie stra�nik�w cechowa�y lenistwo i samowola. Mogli z �atwo�ci� przyspieszy� tempo wydobycia, od nich bowiem zale�a�o dostarczanie wi�niom po�ywienia. Zrzucali im ziarno i prowiant zale�nie od efekt�w pracy. Niew�tpliwie kontrolowaliby r�wnie� dostawy wody, jednak natura odebra�a im mo�liwo�� u�ycia tego �rodka nacisku. Po dnie kopalni p�yn�� strumyczek, bior�cy pocz�tek w skalnej szczelinie i nikn�cy w rozpadlinie po przeciwleg�ej stronie jamy. Wi�kszo�� czasu stra�nicy sp�dzali na grze w ko�ci lub zak�adaniu si�, czy trafi� kamieniami w haruj�cych w dole skaza�c�w. - Teraz musimy st�d wyj��, Tjai. - Prostuj�c pot�ne ramiona, Conan otar� pot i py� z zakurzonej twarzy. - Mia�e� racj�, har�wka w takiej w�skiej dziurze to g�upota, zw�aszcza gdy nad g�ow� zawis�o p� g�ry. Prawie by�o s�ycha�, jak si� osuwa. Uciekamy! Cymmerianin odrzuci� kr�tki kilof i uj�� w d�o� splecion� z powi�zanych ze sob� kawa�k�w lin�. Obydwaj towarzysze niedoli wyszli z szerokiej wn�ki, kt�r� wsp�lnymi si�ami wykuli w g�rskim zboczu. - Hej, strace�cy, odsu�cie si� od stoku! Tjai i ja s�yszeli�my trzeszczenie! Ska�a si� obsuwa! Ratuj si�, kto mo�e! Krzyk sprawi�, �e znajduj�cy si� w pobli�u skaza�cy podnie�li g�owy. To, co ujrzeli, sprawi�o, �e rzucili narz�dzia i za przyk�adem Cymmerianina odskoczyli od zbocza. Wkr�tce co najmniej dwudziestu umorusanych brodatych nieszcz�nik�w gramoli�o si� z okrzykami paniki po zas�anym skalnymi od�amami stoku na odkryt�, �rodkow� cz�� jamy. - Nie s�ycha�, �eby co� trzeszcza�o - o�wiadczy� w ko�cu jeden z zaro�ni�tych szubienicznik�w. - Co to ma znaczy�, kolejny fa�szywy alarm? - Barbarzy�ca ma pietra - rzuci� szyderczo inny skazaniec przez rzadkie, po�amane z�by. - We� si� w gar��, przyjacielu. Tylko tego by brakowa�o, �eby� straci� g�ow� i zacz�� wspina� si� po zboczu, zwalaj�c nam ska�y na g�ow�. Zdarzy�o si� to ju� wielu lepszym od ciebie. - Zwalaj�c ska�y? Dobry pomys�! - zawo�a� w odpowiedzi Cymmerianin. - Je�eli chcecie nam pom�c, �apcie za lin�! Pokaza� im sznur, kt�ry poci�gn�� za sob� ze skalnej wn�ki. Zacz�� stopniowo naci�ga� lin�, a gdy si� napi�a, poci�gn�� z ca�ych si�. Poj�wszy intencje Cymmerianina, Tjai u�miechn�� si� i przy��czy� do niego. Za jego przyk�adem posz�o kilkunastu innych, chwytaj�c wolny kawa�ek sznura. Zacz�li �piewa�, jak wtedy, gdy jak co dnia wci�gali urobek na g�r�. - Raz, dwa, trzy! - komenderowa� Conan, a jego towarzysze ochoczo wyt�ali mi�nie, a� lina napi�a si�, podryguj�c w p�cieniu. Wynik ich wysi�k�w by� do�� zaskakuj�cy. Rozleg�o si� skrzypienie drewna, grzechot od�upywanych kamieni, wreszcie lina zwis�a lu�no po przezwyci�eniu oporu. Skaza�cy stracili r�wnowag�. Kl�li i starali si� j� odzyska� na nier�wnym pod�o�u, nie spuszczali jednak wzroku ze wznosz�cego si� nad nimi urwiska. U podstawy skalnego nawisu rozleg� si� stopniowo narastaj�cy chrz�st, i trzeszczenie. Po szczeg�lnie g�o�nym �upni�ciu z g��bi wn�ki buchn�� wysoki k��b py�u, z g�ry pocz�y osuwa� si� stru�ki drobnych kamieni. Wreszcie z og�uszaj�cym �oskotem ca�e zbocze pocz�o osuwa� si� do przodu i w d�. Podnosz�c zaci�ni�te pi�ci, skaza�cy zacz�li triumfalnie krzycze�, co natychmiast zag�uszy� pot�ny ha�as p�kaj�cych, wal�cych si� ska�. Wi�niowie odskakiwali coraz dalej, by unikn�� przysypania lawin� ostrych g�az�w. Powietrze przepe�nia� upiorny �omot, w g�r� wzbija�y si� k��by gryz�cego py�u, ziemia trz�s�a si� od impetu spadaj�cych z g�ry skalnych od�am�w. Gdy wreszcie zapanowa� wzgl�dny spok�j, przed grup� skaza�c�w rozpostar�a si� szeroka grz�da z lu�no zwalonych g�az�w, nikn�ca u szczytu zbocza pomi�dzy ob�okami wzburzonego kurzu. - Na g�r�, je�li wam wolno�� mi�a! - krzykn�� Conan. - Musimy si� tam wedrze�, zanim py� opadnie! Zacz�� pokonywa� skaln� grz�d� wielkimi skokami, a za nim pod��ali zbuntowani wi�niowie. Skalne osuwisko uniemo�liwia�o szybk� wspinaczk�. Nier�wne, krusz�ce si� pod nogami i usuwaj�ce spod st�p g�azy sprawia�y, �e w ka�dy krok trzeba by�o wk�ada� mn�stwo wysi�ku. Conan wypatrywa� w�r�d rumowiska jak najwi�ksze od�amki ska� i przeskakiwa� z jednego na drugi. Im wy�ej si� znajdowa�, tym �atwiej by�o si� posuwa�, chocia� stok by� tu jeszcze bardziej stromy. Wrzeszcz�cy i skacz�cy z rado�ci skaza�cy rzucili si� za barbarzy�c� do strace�czej wspinaczki. O�ywa�o w nich na po�y zapomniane marzenie o ucieczce. Niekt�rzy - najzwinniejsi, �yla�ci weterani kopalnianej niedoli - zdo�ali nawet wyprzedzi� Cymmerianina. Szar�a obdartych, zaro�ni�tych skaza�c�w, wymachuj�cych z podnieceniem ramionami, przypomina�a bardziej atak zbiorowego sza�u w przytu�ku dla szale�c�w ni� bunt wi�ni�w. Tjai trzyma� Conana za rami�, co im obydwu pomaga�o w zachowaniu r�wnowagi. Na twarzy Ilbarsyjczyka malowa�a si� gor�czkowa nadzieja na odzyskanie wolno�ci. - Doskona�y pomys�, Conanie! - zdo�a� wykrztusi� Tjai po drodze na g�r�. - Nie wiedzia�em, �e znasz si� tak dobrze na ska�ach! Zdawa�o mi si�, �e za kr�tko jeste� w kopalni! A jednak uda�o ci si�, chocia� nie dawa�em za to z�amanego miedziaka! Cymmerianin odwr�ci� si� i chwyci� obydwoma r�kami rami� towarzysza w ge�cie przypominaj�cym powitanie legionist�w. Pomog�o mu to wci�gn�� szczup�ego Ilbarsyjczyka na g�az wielko�ci chaty. - Polowa�em na g�rskie owce na szczytach mojej rodzinnej krainy, kiedy by�em jeszcze dzieckiem. Znam si� na ska�ach nie gorzej ni� kozice. - To wida�, Conanie! - potwierdzi� Tjai, zmru�y� oczy i wyci�gn�� d�o� przed siebie. - Widzisz? Pe�no kurzu, ale wydaje mi si�, �e to osuwisko si�ga skraju kopalni! - Tak, niech mnie Crom zdzieli! - zakl�� rado�nie Cymmerianin. - Ale po trzykro� przekl�ci stra�nicy na pewno zd��yli domy�li� si�, o co nam chodzi�o! Prawdziwa przeprawa dopiero przed nami! Dotarli tak wysoko, i� mogli przyjrze� si�, jakie szkody skalny zawa� wywo�a� w umocnieniach na skraju kopalni. Jeden z pomost�w wisia� nad skarp� kamieni, pomi�dzy g�azami wida� by�o zmia�d�one cia�o stra�nika. Dwaj inni przycupn�li na ocala�ym kawa�ku pomostu. Mimo k��b�w py�u wyra�nie wida� ich by�o na tle jasnego, zbawiennego nieba. Jedna z budek stra�niczych chyli�a si� nad przepa�ci�, jej zaokr�glone drewniane p�ozy stercza�y do g�ry. - Sta�! Natychmiast wraca� na d�! Nie zbli�ajcie si� do skraju kopalni, bo zginiecie! - rozleg� si� g�os stra�nika wo�aj�cego z przy�o�onymi do ust d�o�mi. - Tak, �mierdz�ce �otry! Zabierajcie si� natychmiast z powrotem na d�! - zabrzmia� jeszcze bardziej w�ciek�y wrzask drugiego wartownika. - Czeka was sprz�tanie piekielnie wielkiej sterty g�az�w, parszywe kundle! Obok wspinaj�cego si� Conana pocz�y spada� kamienie, a ka�dy z nich by� wystarczaj�co du�y, by og�uszy� lub zabi�. Miotali je z proc wartownicy stoj�cy w oknach budek. Do��czali co nich coraz to nowi, pojawiaj�cy si� na nie dotkni�tej osuwaniem si� cz�ci obwodu kopalni. Grad kamieni by� coraz g�stszy; rozleg� si� trzask p�kaj�cej ko�ci, biegn�cy w przodzie siwobrody wi�zie� chwyci� si� za rami� i osun�� po stoku. Spadaj�c, zbi� z n�g co najmniej dziesi�ciu innych skaza�c�w, a� wreszcie znieruchomia� z ociekaj�cym krwi� barkiem i makabrycznie wykr�con� z�aman� nog�. Nie zatrzyma�o to jednak pozosta�ych wi�ni�w, przeciwnie, zacz�li wspina� si� jeszcze szybciej. Ich szale�czo rozszerzone oczy utkwione by�y w skraju urwiska. Zmierzali do celu obok zwieszaj�cego si� pomostu i znajduj�cych si� na nim stra�nik�w, lecz Conan i wspinaj�cy si� tu� za nim Tjai ruszyli wprost ku nim. Potykaj�cy si� o g�azy Cymmerianin chwyci� lu�no wisz�c� lin� i za jej pomoc� zacz�� pi�� si� jeszcze szybciej w g�r�. Dotar� do przekrzywionego pomostu, kt�ry da� cz�ciowo os�on� przed ostrza�em procarzy. Kamienie uderza�y w cienkie deski, ry�y w nich bruzdy i spada�y z �oskotem u st�p barbarzy�cy. Dwaj wartownicy na pomo�cie uzbrojeni byli jedynie w sztylety. Otrz�sn�wszy si� z oszo�omienia, j�li przecina� grube, nasmo�owane sznury, podtrzymuj�ce zwieszaj�cy si� nad przepa�ci� kawa�ek chodnika. - Tjai, �ap! Ci�gnij, teraz! Wpad�szy r�wnocze�nie na ten sam szata�ski pomys�, Cymmerianin i Ilbarsyjczyk pocz�li szarpa� za lu�no zwisaj�ce liny. Jeden ze stra�nik�w nad nimi zdo�a� uczepi� si� nier�wnych desek, jednak drugi, zaskoczony, wypad� za skraj pomostu. Spadaj�c, wrzasn�� rozpaczliwie i zatrzyma� si� w pl�taninie lin tu� nad g�ow� Conana. Jego d�ugi, w�ski sztylet wpad� wprost w r�ce Cymmerianina. - Witaj, przyjacielu! - zawo�a� Conan, lecz stra�nik ju� nie �y�; skr�ci� sobie kark w k��bowisku sznur�w. Barbarzy�ca �ci�gn�� go na d� i przytrzyma� ko�ysz�ce si� liny. - Musimy jak najszybciej wspi�� si� na g�r�! - zawo�a� do Ilbarsyjczyka. Zacisn�� z�by na ostrzu sztyletu i nie zwa�aj�c na wci�� spadaj�ce wok� niego kamienie, zacz�� wdrapywa� si� po prowizorycznej drabinie. Wreszcie dotar� do wisz�cego fragmentu pomostu; pi�� si� dalej, wsuwaj�c palce st�p w w�skie szczeliny mi�dzy deskami. Ze zr�czno�ci� paj�ka dotar� do poziomego odcinka, sk�d wpatrywa� si� w niego z przera�eniem jeden z ocala�ych stra�nik�w. - Naprz�d, przyjaciele! W�a�cie na g�r� po tej skarpie! - rozlega�y si� z do�u krzyki wi�ni�w. - Walczcie. Aach!! Nawo�ywania i krzyki wi�ni�w, brn�cych na szczyt urwiska przez g�sty grad pocisk�w, odbija�y si� echem od skalnych �cian. Kilku skaza�c�w le�a�o martwych lub rannych na g�azach, lecz pozosta�a, rozproszona dwudziestka dotar�a pod ostatni wyst�p, za kt�rym zebra�o si� co najmniej dziesi�ciu czekaj�cych na nich stra�nik�w. Conan tymczasem posuwa� si� po pomo�cie jak okr�towy szczur, wyczuwaj�cy wo� ple�niej�cej wo�owiny. Tjai za nim z r�wn� zr�czno�ci� chwyta� si� lu�nych lin. Stra�nik nad nimi przesta� przecina� sznury i zastanawia� si�, czy nie lepiej pierzcha� z chyl�cego si� nad przepa�ci� chodnika. Conan mamrota� niezrozumia�e przekle�stwa przez zaci�ni�te tak silnie usta, �e pobiela�e wargi przypomina�y w�skie ostrze no�a. Nagle z boku urwiska rozleg� si� ponowny �oskot. Na u�amek sekundy Cymmerianin zatrzyma� si� i ujrza�, �e zdesperowani wartownicy spu�cili now� lawin� kamieni. Pomog�o im w tym str�cenie w przepa�� stra�niczej budki - grupka ra�no pokrzykuj�cych �o�nierzy cesarstwa przeci�a liny i zdo�a�a zepchn�� j� za skraj urwiska. Staczaj�c si� na d�, zbita z belek i cienkich desek drewniana buda rozpad�a si� na drobne kawa�ki. Jej �ladem osuwa�y si� ci�kie kamienie, zbieraj�ce z drogi wszystko, co napotka�y. Nie mo�na by�o ich ani omin��, ani oprze� si� impetowi uderze�. Masa osuwaj�cych si� kamieni przewraca�a wspinaj�cych si� skaza�c�w. Po przej�ciu lawiny niekt�rzy z wi�ni�w le�eli bezw�adnie na stoku, inni znikn�li przywaleni kamieniami. Po�r�d okrzyk�w stra�nicy gotowali si� do stawienia czo�a pozosta�ym zbuntowanym skaza�com. Wydawa�o si�, �e w ko�cu nikomu nie uda si� uciec. Wydaj�c z siebie nieartyku�owane w�ciek�e okrzyki, Conan pokona� ostatnie deski pomostu i chwyci� samotnego, oszala�ego ze strachu brytu�skiego stra�nika za ko�nierz bluzy. Dok�adnie w tej chwili m�czyzna zdo�a� ostatecznie przeci�� podtrzymuj�c� chodnik lin�. Pl�tanina sznur�w opad�a w d�, zmieniaj�c u�o�enie pomostu. Cymmerianin nie zdo�a� si� utrzyma�, run�� w ty�, trac�c sztylet, lecz nie rozlu�niaj�c d�oni na bluzie wartownika. Zwalaj�c po drodze z n�g Tjaia, Conan i stra�nik zsun�li si� po ust�puj�cych pod ich ci�arem linach i run�li wprost w lawin� g�az�w. - Ach, i tak by�o warto - stwierdzi� Tjai w zamy�leniu. - Gdyby stra�nicy nie mieli tyle szcz�cia, �e zgin�li, przynajmniej mieliby�my zak�adnik�w. Siedz�cemu obok na p�askim kamieniu Conanowi s�owa Tjaia nie wyda�y si� rzeczywi�cie pocieszaj�ce. Prawd� m�wi�c, by�y co najmniej r�wnie ponure i pe�ne rozpaczy, jak sm�tne rozmy�lania niepocieszonego Cymmerianina. W odpowiedzi tylko niezrozumiale mrukn��. Rozmowa ugrz�z�a, s�ycha� by�o tylko szmer strumyka roziskrzonego w blasku ksi�yca i nikn�cego w skalnej szczelinie. - Nawet gdyby�my zgin�li, warto by�o spr�bowa� - podj�� rozwa�ania po paru chwilach Ilbarsyjczyk. - Mo�e - burkn�� Conan. - Ale z ca�� pewno�ci� nie warto by�o prze�y�, �eby to dalej znosi�! - Mocno napi�� mi�nie, ale j�kn�� z b�lu. Widoczne przez porozdzieran� koszul� cia�o na plecach i bokach stanowi�o jeden wielki siniak. - M�j pomys� kosztowa� �ycie tuzin bezradnych biedak�w. Teraz ci, kt�rzy prze�yli, rozgoryczeni unikaj� i mnie, i ciebie, poniewa� od pocz�tku trzymali�my si� razem. Zatraceni stra�nicy nadal rzucaj� w nas z g�ry czym popadnie i czepiaj� si� mnie przy ka�dej okazji, bo zyska�em w�r�d nich opini� wichrzyciela. - Prawda - przyzna� pos�pnie Tjai. - Nie mamy ani krzty szcz�cia. Od dawna nosz� w przepasce ma�y zapasik klejnot�w na wypadek, gdyby uda�o mi si� uciec. Wiedzia�e� o tym, przyjacielu? - Ilbarsyjczyk poklepa� si� po w�skim pasku p��tna na biodrach, wyj�� ma�e, wy�wiechtane zawini�tko i roz�o�y� zawarto�� na kamieniu. W blasku ksi�yca zal�ni�y z�ote samorodki i kolekcja nie oszlifowanych klejnot�w: turkus, ametyst, jaspis, chryzopaz i rubin. - Ka�dy tutaj nosi ze sob� co� takiego, a ty? - Mhm - mrukn�� twierdz�co Cymmerianin, wyj�� z zanadrza podobne zawini�tko i opr�ni� je niedba�ym ruchem. - Nie s� tak starannie dobrane, bo mia�em mniej czasu. Wygl�da na to, �e zd��� nadrobi� zaniedbanie. - Potrz�sn�� czarn� czupryn� i zakl��: - Na Croma, czy ju� zawsze b�dziemy ku� ska�y, zbiera� od�amki, �adowa� je do wiader i wci�ga� na g�r�? Do ko�ca �ycia b�dziemy grzeba� w tej piekielnej dziurze, �eby zaspokoi� apetyt na z�oto i klejnoty pan�w Brytunii? - Wiem, �e ci ci�ko. - Tjai zebra� sw�j skarb i wsun�� zawini�tko z powrotem pod przepask�. - Z up�ywem dni cz�owiek przyzwyczaja si� do har�wki i snu, snu i har�wki. Przestaje si� nawet przejmowa�, �e ma do czynienia z klejnotami. Wolno�� by�a ju� tak blisko, na wyci�gni�cie r�ki, i nagle odebrano nam na ni� nadziej�... - potrz�sn�� g�ow�. - Gdy cz�owiek my�li o swobodzie, o powrocie do rodzinnych stron, ujrzeniu swoich bliskich, i wie, �e nic z tego nie b�dzie, odechciewa si� �y�. - Tak! - Cymmerianin potrz�sn�� daremnie zaci�ni�t� pi�ci� w stron� skalnej szczeliny i pn�cego si� nad ni� urwiska. - Flaki mi si� przewracaj�,- gdy patrz� na te zbocza. Od urodzenia chodzi�em po g�rach i wspina�em si� na bardziej strome i g�adsze urwiska. Te ska�y s� jednak na tyle twarde, �e kalecz� cia�o przy ka�dym dotkni�ciu, a tak kruche, �e od�amuj� si� pod ci�arem stopy. Nawet je�li cz�owiek zdo�a�by znale�� punkt oparcia, na d� posypie si� tyle �wiru, �e zwr�ci to uwag� wartownik�w. Gdybym nawet zdo�a� wspi�� si� na g�r�, nie uszed�bym dziesi�ciu krok�w od skraju urwiska, nie �ci�gaj�c na siebie gradu kamieni, strza� i �mieci! - Cymmerianin wspar� �okie� na kolanie, podpieraj�c brod� gniewnie zaci�ni�t� pi�ci�. - Mo�e spr�buj� jeszcze ucieczki, ale je�li do tego dojdzie, ostrzegam ci�, Tjai, zrobi� to sam. - Spojrza� ponuro na szczup�ego Ilbarsyjczyka. - Nie chc�, �eby kolejni niewinni ludzie ponosili koszty moich pomys��w. Kilka dni p�niej Tjai niepostrze�enie zszed� za Conanem po pylistej skarpie, prowadz�cej do rozpadliny, w kt�rej nikn�� strumie�. Ilbarsyjczyk przygl�da� si�, jak Cymmerianin dobrn�� do �rodka rozlewiska i obmy� lodowat� wod� twarz oraz tu��w. Wreszcie jaki� zwierz�cy instynkt ostrzeg� Conana, �e jest obserwowany. Barbarzy�ca wyskoczy� na brzeg strumienia i chwyci� za kilof. Chudy Ilbarsyjczyk roze�mia� si� i wyszed� zza ska�. - Powiedz, Conanie, nie zamierzasz ju� tu d�ugo zabawi�, prawda? Jaki masz plan? - Tjai, o czym ty bredzisz? Zwariowa�e�, �e skradasz si� tak za mn�? - Czy zwariowa�em? My�l�, �e nie, Conanie. To tobie poprzestawia�o si� w g�owie. Ostatnio kr��ysz z k�ta w k�t, z�y jak wilk, got�w z byle powodu rozwali� cz�owiekowi g�ow�. Nie mo�na si� z tob� dogada�, bo tylko prychasz i powarkujesz. - G�ral mia� prze - bieg�� min�. - Widz�, �e obmy�lasz plan ucieczki, Cymmerianinie, i wiem, �e zamierzasz zrobi� to nied�ugo. Chc�, �eby� mnie zabra� ze sob�! Powiedz mi, co uknu�e�? Ociekaj�cy wod�, pokryty g�si� sk�rk� barbarzy�ca przykucn�� nad rozlewiskiem strumyka i ponuro pokr�ci� g�ow�. - Niewa�ne, jaki plan wymy�li�em, poniewa� je�li nawet go mam, nie zamierzam z nikim si� nim dzieli�. To mnie chc� zabi� stra�nicy, nie ciebie. Ani ty, ani nikt inny nie mo�e pod��y� za mn�, nawet gdybym do tego dopu�ci�. Masz zostawi� mnie w spokoju, rozumiesz? - Gadaj, �otrze! - Potrz�sn�wszy swoim obt�uczonym kilofem, �niady Ilbarsyjczyk przybra� bojow� poz�. - Mia�e� racj�: jestem na po�y szalony i postradam rozum do reszty, je�eli nie zdo�am uciec z tej �mierdz�cej dziury! Nie prze�yj� nawet tygodnia wi�cej w tej norze, Cymmerianinie! Wy�wiadcz mi �ask� i pozw�l nawet zgin��, ale chc� pr�bowa� wyrwa� si� na wolno��! G��bokie cienie pod oczami g�rala zdawa�y si� potwierdza� gro�b�, i� oszala�. Jego wo�ania odbija�y si� echem od skalnych �cian rozpadliny. - B�d� ju� cicho, Tjai. Pleciesz bzdury! - odpowiedzia� uciszaj�c Ilbarsyjczyka barbarzy�ca. - Pos�uchaj, obiecuj� ci, �e je�li zdo�am uciec, wr�c� tu, by wywie�� par� woz�w takich b�yskotek - klepn�� po zawini�tku z klejnotami - i zem�ci� si� na stra�nikach. My�lisz, przyjacielu, �e przepu�ci�bym szans� zdobycia takich bogactw? My�lisz, �e tyle czasu znosi�em obelgi tych szubrawc�w, by im je darowa�? Czekaj na mnie spokojnie, a kiedy wr�c�, razem poder�niemy gard�a paru Brytu�czykom z niewyparzonymi g�bami, uwolnimy wszystkich twoich kompan�w i jeszcze si� przy tym wzbogacimy. Ale teraz sko�czmy ju� t� paplanin�! - Masz do wyboru jedno spo�r�d trzech rozwi�za�, Conanie. - Tjai sta� niewzruszenie przed Cymmerianinem, wci�� wznosz�c kilof. - Mo�esz patrze�, jak wychodz� na �rodek kopalni i krzycz�, �e planujesz ucieczk�. Mo�esz zabi� mnie, by temu zapobiec. Mo�esz te� powiedzie� mi, jaki masz plan. Lepiej gadaj, i to natychmiast, bo nie zamierzam da� si� nabra� na twoje czcze obietnice! Conan uni�s� gro�nym ruchem sw�j kilof, po chwili odrzuci� go jednak z �oskotem na kamienie. - Dobrze, Tjai! Niech diabli porw� wszystkich w�cibskich g�rali! Powiem ci, je�eli przysi�gniesz, �e nie wygadasz si� przed innymi ani s�owem. Sam jednak zrozumiesz, dlaczego nie mog� zabra� ci� ze sob�. - Kiedy mi powiesz, i tak rusz� twoim �ladem - zaoponowa� Tjai. - Dosy�! - przerwa� mu brutalnie Cymmerianin. - Umiesz p�ywa�, ilbarsyjski psie? - P�ywa�? - Tjai by� wyra�nie zaskoczony. - A na co wygl�dam, Cymmerianinie, na ryb� czy na cz�owieka? Nikt przecie� nie umie oddycha� pod wod�! - Tak my�la�em! - westchn�� Conan. - G�rale nie maj� o tym poj�cia. Sam nauczy�em si� p�ywa�, kiedy w zszytych ze sk�r ��dkach wyprawia�em si� na wanirskie faktorie handlowe na dalekiej Pomocy. Od czasu do czasu przydaje mi si� ta umiej�tno��. - Conanie, nie b�d� g�upcem! - Tjai potrz�sn�� g�ow�. - Ostrzegam ci�, je�eli my�lisz o pr�bie przep�yni�cia podziemnym strumieniem, czeka ci� pewna �mier�! Opowie�ci wyra�nie g�osz�, �e ta rzeka p�ynie wprost do Tartaru, kr�lestwa zmar�ych, chyba jedynego miejsca, gorszego ni� ta dziura! - Skazaniec spl�t� ramiona na piersiach, z niezm�con� pewno�ci�, i� kr���ce w�r�d wi�ni�w przekazy zawieraj� wy��cznie prawd�. - W ka�dym razie pod ziemi� nie ma powietrza. B�dziesz wali� g�ow� o pogr��one w wodzie szczerbate ska�y, a� si� udusisz. Niejeden oszala�y z rozpaczy skazaniec pr�bowa� tej drogi ucieczki i ju� o nim wi�cej nie s�yszano. - Czego to dowodzi? �e zgin�li, czy te� wykazali zdrowy pomy�lunek? - Conan potrz�sn�� g�ow� ze zniecierpliwieniem. - Nie, Tjai, nie chcia�bym ci� przekonywa�, skoro i tak nie zamierzam zabra� ci� ze sob�. M�wi� ci jednak, �e nie powiniene� z g�ry zak�ada�, i� zgin�. W takich jak ta podziemnych jaskiniach pod sklepieniem zwykle znajduje si� do�� powietrza. Powinno by� te� wystarczaj�co jasno dzi�ki �wiat�u przes�czaj�cemu si� przez szczeliny w tunelach kopalni. - Sk�d o tym wiesz? - spyta� ponuro Ilbarsyjczyk. - Wyp�ywa�em pod ska�y w tajemnicy. Trzy... nie, cztery razy. Za ka�dym razem stara�em si� wytrzyma� pod wod� coraz d�u�ej. Ostatnio przep�yn��em co najmniej pi��dziesi�t krok�w. Nawet tak daleko jest powietrze, przynajmniej dla jednego cz�owieka, je�eli nie zatrzyma si� na zbyt d�ugo. - Z�o�y� powa�nym gestem d�o� na ramieniu przyjaciela. - Wiem, �e powietrza jest za ma�o dla dw�ch ludzi. Za miejscem, do kt�rego zdo�a�em dotrze�, skalna szczelina si� zw�a, a pr�d staje si� bardzo szybki. Nie s�dz�, bym sam zdo�a� wr�ci� z powrotem, gdybym wyp�yn�� dalej. - Zwalisty Cymmerianin pokr�ci� g�ow�. - Zamierza�em zapu�ci� si� dzi� jeszcze dalej. Lina na nic by mi si� nie przyda�a, bo i tak w ko�cu musia�bym j� zostawi� i zaufa� strumieniowi. Nie zobaczysz mnie wi�c znowu, chyba �e wr�c� tu z band� �amignat�w, by was uwolni� - doko�czy�, by doda� towarzyszowi otuchy. - Zabierz mnie z sob�, Conanie! - rzek� b�agalnie Ilbarsyjczyk, odk�adaj�c kilof. - Zaczekaj jeszcze par� dni, poka� mi, jak p�ywa� i wstrzymywa� oddech pod wod�. Wiem, �e zdo�am si� tego nauczy�! - Nie w ciasnym, podziemnym strumieniu. Nie dasz rady, nie jeste� ryb�. Samo to, �e woda jest bardzo zimna, wystarczy, by cz�owiek straci� przytomno�ci. Pytam ci�, kto jeszcze opr�cz mnie p�ywa w strumieniu, a chocia�by myje si� w nim? - Cymmerianin pogr��y� si� w rozlewisku po kolana, nadal przyzwyczajaj�c cia�o do zimnego pr�du. - Nie, przyjacielu, musisz cierpliwie na mnie czeka� i stara� si� unika� k�opot�w. Przysi�gam, �e tu wr�c� - chocia�by ze wzgl�du na ciebie, poniewa� reszta tych szubienicznik�w nic dla mnie nie znaczy. - Conanie, musisz zabra� mnie ze sob�! Poczu�em zapach wolno�ci! - Przesta�! - Cymmerianin ochlapa� gar�ci� zimnej wody Ilbarsyjczyka, kt�ry cofn�� si� instynktownie. Conan wszed� do g��bszej cz�ci rozlewiska, a� pogr��y� si� po pas. - Je�eli uton�, i ty te� stracisz �ycie. Je�li prze�yj�, mo�e zdo�am ci� uwolni�. Tak czy inaczej, najlepiej b�dzie, je�eli zaczekasz na mnie, nie trac�c nadziei. - Po chwili Conan przykucn��, pozwalaj�c lodowatemu pr�dowi omywa� jego pier� i barki. Schyli� g�ow� pod skalnym wyst�pem, spod kt�rego dobieg� odbijaj�cy si� echem jego g�os. - Zaczekaj tu troch�, skoro masz na to ochot�! - zawo�a�. - Dowiesz si� przynajmniej, czy nie ugrz�z�em na jakiej� niewidzialnej przeszkodzie. Gdyby mi si� nie uda�o, to �egnaj! Cymmerianin wzi�� g��boki oddech i zanurzy� si� pod wod�. Zimno by�o tak bardzo, �e zmusza�o to Conana do szybkich ruch�w. Lodowaty ch��d ogarn�� jego kark i barbarzy�ca mia� wra�enie, jakby sklepienie czaszki pokrywa� mu zmro�ony he�m. Po paru chwilach uczucie zimna zacz�o jednak ust�powa� ze zdr�twia�ej sk�ry. Rozgarniaj�c wod� na boki jak �aba, Cymmerianin zanurkowa� pod skalisty wyst�p na skraju piaszczystego dna rozlewiska. Po drugiej stronie rozpadlina rozszerza�a si�,