9918
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9918 |
Rozszerzenie: |
9918 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9918 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9918 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9918 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
WIES�AW WERNIC
Szeryf z Ford Benton
Ilustrowa� S. ROZWADOWSKI
CZYTELNIK � 1969 � WARSZAWA
O, Katarzyno!
Ale si� pan doktor spali�!
� Nie m�wi si� �spali��, ale: opali�.
� Pan doktor zawsze taki sam. Czy przygotowa� k�piel?
Tak wypad�a moja pierwsza, po miesi�cach nieobecno�ci, rozmowa z Katarzyn�. Trzeba wyja�ni�, �e Katarzyna by�a rudow�os� Irlandk� nieokre�lonego wieku, maj�c� sk�onno�� przekr�cania lub te� zmieniania sensu wyraz�w. Z uporem maniaka prostowa�em � w imi� czysto�ci j�zyka � s�owa oznaczaj�ce zupe�nie co� innego. Nie dawa�o to jednak �adnych rezultat�w.
Przez kilka ostatnich miesi�cy wiosny i lata Katarzyna gospodarowa�a samotnie w moim mieszkanku. Prawdopodobnie z nadmiaru wolnego czasu przeprowadzi�a tak generalne porz�dki, �e w swej podr�cznej bibliotece niczego odt�d znale�� nie mog�em. Ksi�gi lekarskie poprzegradzane zosta�y proz� literack�, a proza � poezj�. Fakt ten stwierdzi�em jednak znacznie p�niej. Teraz siedzia�em w wannie wype�nionej ciep�� wod� i zmywa�em z siebie kurz ledwo co przebytej poci�giem drogi i tej dawniejszej � sp�dzonej na siodle ko�skim w preriach Po�udniowej Kanady.
Rok 1881, kt�ry dobiega� ko�ca, sprawia� mi dziwne psikusy. Chyba tym tylko mog�em wyt�umaczy� fakt, �e ja � lekarz z zawodu, zast�pca naczelnego chirurga szpitala w Milwaukee � zosta�em na kilka miesi�cy typowym westmanem, przebiegaj�cym niezmierzone przestrzenie step�w i g�r.
Wszystko zacz�o si� od chwili, gdy do szpitala, w kt�rym pracowa�em, zg�osi� si� Karol Gordon. Uleg� niebezpiecznemu wypadkowi: nog� poszarpa� mu szary nied�wied� G�r Skalistych, grizzly. By�o dla mnie rzecz� oczywist�, i� �ycie mo�e mu uratowa� tylko amputacja nogi. Nie mia�em w�wczas poj�cia, kim jest pacjent. Z uporem odmawia� zgody na operacj�. By�bym j� jednak i tak przeprowadzi�, aby uratowa� �ycie cz�owiekowi, gdy nieprzewidziane wydarzenie pokrzy�owa�o � na szcz�cie! � moje plany. Tym nieprzewidzianym wydarzeniem sta�a si� wizyta w szpitalu dwu autentycznych czerwonosk�rych.
Byli to wojownicy plemienia Czarnych St�p. Zamieszkiwane przez nich ziemie rozci�gaj� si� na pograniczu Stan�w Zjednoczonych i Kanady. Na po�udniu � przekraczaj� Rzek� Mleczn�, ku p�nocy � si�gaj� P�nocnej Saskatchewan i teren�w �owieckich innego szczepu: Indian Kri. Ku zachodowi � granicz� z �a�cuchami G�r Skalistych i krain�, gdzie �yj� Kutenajowie, na wschodzie � z terenami Assiniboin�w. Ojczyzna Czarnych St�p znajduje si� w kanadyjskiej prowincji Alberta, r�bkiem przekracza granice prowincji Saskatchewan oraz granic� Kanady i Stan�w, na p�noc od Missouri i po�o�onego nad t� rzek� miasteczka Fort Benton.
Pisz� o tym dlatego tak dok�adnie, �e bawi�em kilka miesi�cy na opisywanych terenach, a ich topografia � prerie � odegra�a pewn� rol� w wypadkach, kt�re prze�y�em i � co okaza�o si� znacznie p�niej � b�dzie mia�a r�wnie� wp�yw na zdarzenia, jakie nast�pi�y. Po tej dygresji wracam do sprawy wizyty Indian w szpitalu.
By� rok 1880. Warto t� dat� zapami�ta�, aby zrozumie� odwag� czerwonosk�rych przybywaj�cych samotnie do miasta �bladych twarzy�. Przed czterema laty � dok�adnie 25 i 26 czerwca 1876 roku � armia ameryka�ska ponios�a jedn� z najwi�kszych pora�ek w walce z Indianami. Specjalna wojskowa ekspedycja zosta�a wys�ana przeciw Siouxom. Dowodzi� ni� genera� Custer. W bitwie nad rzeczk� Little Bighorn, dop�ywem Yellowstone, genera� poleg�, a wraz z nim wszyscy jego podkomendni. Osiem dni wcze�niej ten sam los o ma�o nie spotka� dow�dc� innego oddzia�u, genera�a Crooka. W bitwie z Siouxami nad rzek� Rosebud od ostatecznej kl�ski ocali�y go posi�kowe oddzia�y innego plemienia czerwonosk�rych, Szoszon�w.
�atwo teraz poj��, jak pod wp�ywem tych wydarze� � bolesnych dla ka�dego Amerykanina � kszta�towa�a si� opinia publiczna. Podziwia�em wi�c w duchu odwag� przyby�ych do mnie wojownik�w, mimo i� pod�wczas wcale z nimi nie sympatyzowa�em. Bardziej jednak od tej odwagi zdumia�a mnie sprawa, z kt�r� przyw�drowali ze swych dalekich siedzib. Oto zwr�cili si� do mnie z pro�b� o wyra�enie zgody na leczenie �Wielkiego Bobra�. Okaza�o si� bowiem, i� takie przezwisko nosi� u nich m�j pacjent � znakomity traper, Karol Gordon.
Zgodzi�em si� na widzenie z chorym, ale nie mog�em przysta� na �adne znachorskie praktyki w szpitalu. K��ci�o si� to r�wnie� z moim pogl�dem na rzetelno�� wiedzy lekarskiej. Ba, ale pacjent raz jeszcze o�wiadczy�, i� sprzeciwia si� operacji, i domaga� si� natychmiastowego wypisania go ze szpitala. W�wczas ust�pi�em. Sam nie wiem, czym wi�cej powodowany: wsp�czuciem dla cz�owieka tak srodze dotkni�tego losem czy mo�e jak�� ukryt� ciekawo�ci� zawodow� lekarza, pragn�cego zbada�, jakimi to �rodkami pos�uguj� si� india�scy czarownicy. Zdecydowany zreszt� by�em natychmiast przerwa� kuracj�, gdyby kolidowa�a w spos�b oczywisty z podstawowymi zasadami wiedzy medycznej i higieny. Wiedzia�em jednocze�nie, i� india�ska znajomo�� lek�w pochodzenia ro�linnego sta�a o niebo wy�ej od praktyki oficjalnego lecznictwa. Osadnicy z tak zwanego Dzikiego Zachodu, westmeni i traperzy, kt�rych niejeden raz przyjmowa�em na sw�j oddzia�, opowiadali o rzeczach niezwykle interesuj�cych z punktu widzenia wiedzy medycznej. Wielokrotnie s�ysza�em o ciekawych przyk�adach skuteczno�ci india�skiej medycyny, o g��bokiej znajomo�ci zio�olecznictwa w�r�d Indian. Nie wierzy�em wszystkiemu, przypisuj�c te pochwa�y i informacje rozbuja�ej fantazji mych pacjent�w. Nadarza�a si� teraz okazja przyjrzenia si� z bliska metodom czerwonosk�rych.
Nie b�d� opisywa� szczeg��w. Faktem jest, ku memu zdumieniu i jednocze�nie rado�ci, �e india�skie zio�a i napary w stosunkowo kr�tkim � powiedzia�bym: b�yskawicznym � czasie postawi�y na nogi Karola Gordona. Graniczy�o to dla mnie z cudem! W swej d�ugoletniej praktyce nie zetkn��em si� nigdy jeszcze z mo�liwo�ci� uratowania cz�owieka dotkni�tego gangren� innymi sposobami ni� przez odj�cie zaka�onej cz�ci cia�a. Cho� i to nie zawsze pomaga�o. A teraz?
By�em zaskoczony i postanowi�em w jaki� spos�b pog��bi� sw� wiedz� o znajomo�� praktyk leczniczych stosowanych przez Indian. S�dzi�em w�wczas, �e m�j cudownie przywr�cony �yciu pacjent dopomo�e mi w tym. Ale � jak ju� wspomnia�em � dziwne psikusy wyczynia� ze mn� rok 1881 i jego poprzednik. Nie zawsze mi�e.
Oto powr�ci� nagle, przerwawszy sw�j urlop, m�j bezpo�redni szef, doktor Lindsay. Powodem przyjazdu by� anonimowy list, w kt�rym oskar�ano mnie o znachorskie praktyki. Opowiedzia�em wszystko szczerze. Lindsay sam zbada� Karola Gordona, ci�gle jeszcze � jako rekonwalescenta � przebywaj�cego w szpitalu. Zdumia� si� cudownym wyleczeniem, ale jednocze�nie nie ukrywa� swych obaw o moj� przysz�o�� zawodow�. Pocz�tkowo nie pojmowa�em, �e cokolwiek mog�o--by zagra�a� memu stanowisku w szpitalu, nie m�wi�c ju� o prawie do praktyki lekarskiej. Nasz szpital by� jednak fundacj�, a w zarz�dzie tej fundacji zasiada� niejaki Vincent, cz�owiek bardzo maj�tny. Co to mia�o do rzeczy? A mia�o, i bardzo wiele.
Siostrzeniec Vincenta zgin�� podczas wyprawy Custera, a wuj tak si� tym wypadkiem przej��, i� pocz�� g�osi� has�o jakiej� �wyprawy krzy�owej� przeciw czerwonosk�rym. St�d grozi�o mi niebezpiecze�stwo,, st�d wywodzi�y si� obawy doktora Lindsaya.
W trzy miesi�ce p�niej w miejscowym dzienniku �Daily Herald� ukaza� si� artyku� o wizycie Indian w szpitalu. �Kto�� znowu mi si� przys�u�y�. Ca�a sprawa � ku memu nieszcz�ciu � od�y�a. Vincent dowiedzia� si� o wszystkim. Powo�ano specjaln� komisj�, kt�ra mnie wielokrotnie przes�uchiwa�a. Mimo obrony Lindsaya musia�em opu�ci� szpital. Znajdowa�em si�; w�wczas w stanie kompletnego wyczerpania nerwowego. Do r�wnowagi przywr�ci� mnie Karol Gordon. Podtrzymywa� mnie na duchu, a wreszcie nam�wi� na wycieczk� w prerie Kanady. Trwa�a ona od czerwca do p�nej jesieni 1881 roku. Podczas tej eskapady ujrza�em � po raz pierwszy w �yciu � wspania��, nie ujarzmion� jeszcze przez cz�owieka przyrod�. Pozna�em nieco �ycie Indian i zaprzyja�ni�em si� z czarodziejem plemienia Czarnych St�p, Czerwon� Chmur�, i z wodzem plemienia, Wysokim Or�em. Jak si� okaza�o, Karol Gordon cieszy� si� wielkim powa�aniem w�r�d czerwonosk�rych, zw�aszcza w�r�d wojownik�w Czarnych St�p. Od nich to otrzyma� przydomek Wielkiego Bobra.
W trakcie mej wyprawy z Karolem przypadkowo natrafili�my na plany z�otodajnych teren�w. Wys�ana tam nasza ekspedycja potwierdzi�a istnienie z�otego piasku. W nast�pnym roku postanowili�my, wraz z gromadk� wojownik�w Czarnych St�p, uda� si� do odkrytej ju� przez nas kopalni i przyst�pi� do regularnej eksploatacji. Z�oto mia�o by� przeznaczone na polepszenie .warunk�w �ycia Czarnych St�p, na zapocz�tkowanie masowej hodowli byd�a i na kszta�cenie m�odych Indian. Dusz� tego pomys�u by� Czerwona Chmura, ale niema�� rol� w realizacji plan�w odegra� Karol. Ja sam bardzo zapali�em si� do tego reformatorskiego przedsi�wzi�cia. Podczas paromiesi�cznego pobytu na prerii m�j stosunek do Indian, moja o nich opinia uleg�y radykalnym zmianom. Sta�em si� przyjacielem �czerwonych m��w�.- My�l�, �e tego nigdy nie po�a�uj�.
Opowiadaj�c o tych wszystkich sprawach w wielkim .skr�cie, nie mog� jednak pomin�� pewnego niezwykle wa�nego faktu: po schwytaniu na kanadyjskiej prerii zab�jcy dwu naukowych badaczy, in�yniera i profesora uniwersytetu w St. Louis, plany pok�ad�w z�ota wpad�y w r�ce Karola (i moje). Morderca jednak ;zbieg�. Po�cig za nim nie da� �adnych rezultat�w, mimo i� o przest�pstwie zosta�a powiadomiona Kanadyjska Kr�lewska Konna Policja. Nie znali�my w�wczas ani nazwiska, ani nawet imienia przest�pcy. Nazywali�my 4fo mi�dzy sob� �cz�owiekiem z blizn�� � od szramy, jaka widnia�a na jego lewym policzku. Cz�owiek ten wed�ug naszego (Karola i mojego) mniemania posiada� jak�� kopi� tych plan�w.
A potem nast�pi�y zupe�nie nieprzewidziane wypadki. Oto, gdy wreszcie dotarli�my do samotnej doliny w G�rach Skalistych, gdzie znajdowa�y si� pok�ady z�ota, natrafi�em na zakopane w blaszanej puszce dokumenty. By�o to sprawozdanie z wyprawy dwu naukowc�w. Oni to w�a�nie spotkali si� przypadkowo �z poszukiwanym przez nas �cz�owiekiem z blizn��, a kiedy pocz�li go podejrzewa� o wrogie zamiary, ukryli r�kopis w im tylko znanym miejscu. W powrotnej drodze � jak ju� wspomnia�em � zostali zamordowani. Z r�kopisu wynika�o, �e �cz�owiek z blizn�� podawa� si� za niejakiego Scotta. Ale to jeszcze nie wszystko. Bo oto ten�e Scott w najmniej oczekiwanym przez nas momencie przyby� do doliny. Wda� si� z nami w walk�, kt�ra zako�czy�a si� dla� tragicznie: przyparty do stromego zbocza g�ry, nie chc�c wpa�� w nasze r�ce, w porywie jakiego� nag�ego szale�stwa skoczy� w przepa��.
Uff, rozpisa�em si�, mimo i� usi�owa�em by� zwi�z�ym. Pisanie trwa�o do�� d�ugo, ale wypadki minionych miesi�cy przypomnia�em sobie bardzo szybko, siedz�c w wannie. Kiedy wreszcie od�wie�ony i wymyty zag��bi�em si� w fotelu, niezast�piona Katarzyna poda�a mi lunch.
Przyby�em do domu rankiem, wprost z poci�gu, i nie wiem, co odczuwa�em silniej: g��d czy senno��? G��d jednak przem�g� zm�czenie. Dopiero gdy odsun��em puste talerze i fili�anki, gdy zapali�em fajk� � wiern� towarzyszk� niedawnych przyg�d � ogarn�o :mnie senne rozmarzenie.
Pod powiekami przesuwa�y si� zielone obrazy dalekiej przestrzeni. Widzia�em trawy, drzewa, je�d�c�w ma koniach, dymy rozpalonych ognisk... Sam nie wiem, kiedy zasn��em.
Obudzi�a mnie Katarzyna, gdy za oknami zmierzcha�o, a w pokoju tworzy�y si� po k�tach g��bokie cienie. Gospodyni pokiwa�a g�ow�:
� Ale musi si� pan doktor wym�czy� na tych wertepach.
� Nie �musi�, Katarzyno, tylko �musia��. I nie by�em na �adnych wertepach, tylko na prerii.
Machn�a r�k�.
� Przychodzili tu do pana r�ni...
� Pacjenci?
� Pewnie.
� Dzisiaj?
� Nie, nie dzisiaj. Jak pan doktor wyjecha�. Najpierw by�o ich du�o, a potem coraz mniej.
� I co im Katarzyna m�wi�a?
� �e pan doktor wyjecha�...
� A m�wi�a Katarzyna, dok�d wyjecha�em?
� M�wi�am tylko, �e na odpoczynek, ale dok�d, to nie.
� Bardzo dobrze � pochwali�em. � Prosz� nikogo nie informowa�, gdzie by�em.
Katarzyna skin�a g�ow�. Mog�em by� pewien, �e, nie zdradzi miejsca mego letniego pobytu. Chocia� bowiem z natury lubi�a du�o m�wi�, potrafi�a r�wnie�: milcze� jak kamie�, je�li zachodzi�a potrzeba. To by�a: jedna z jej cennych zalet, bardzo przydatna w mojej praktyce lekarskiej. Od Katarzyny nikt by nie wyci�gn�� �adnej wiadomo�ci o moich pacjentach.
Czym si� kierowa�em nakazuj�c Katarzynie zachowanie tajemnicy mego wyjazdu? Chyba raczej jakim� instynktem. Nie chcia�em, aby m�wiono o moim pobycie w�r�d Czarnych St�p. Zestawienie tego faktu z przyczyn� mego odej�cia ze szpitala mog�oby wywo�a� now� fal� plotek i pobudzi� zaciek�ych �wrog�w czerwonych� (wyznaj�cych potworn� zasad� r, dobry Indianin � to martwy Indianin) do nowych; atak�w na moj� osob�. Obawia�em si� r�wnie�, aby przy okazji nie wyda�y si� sprawy zwi�zane z odkryciem z�otodajnych piask�w. Chocia� trafi� do nich by�o niezwykle trudno, mogli znale�� si� spryciarze pr�buj�cy szcz�cia. Gdyby si� im powiod�o, wynik�yby z tego dla mnie, dla Karola Gordona, a przede wszystkim dla plemienia Czarnych St�p okropne, mo�e nawet krwawe konsekwencje.
Dreszcz mnie przenika� na sam� my�l, �e gromady tramp�w, w��czykij�w spod ciemnej gwiazdy, chciwe z�otego deszczu, zacz�yby ci�gn�� w G�ry Skaliste. Dosz�oby w�wczas na pewno do walki z czerwonosk�rymi. Sprawa sta�aby si� g�o�na, wyolbrzymiona przez zaciek�ych wrog�w Indian. Sko�czy�oby si� ha interwencji Kanadyjskiej Kr�lewskiej Konnej Policji i na oddaniu z�otodajnych teren�w do swobodnej eksploatacji. Tak czy inaczej, Czarne Stopy musia�yby po�egna� si� z mo�liwo�ci� u�ycia cennego kruszcu na w�asne potrzeby.
Rozmy�laj�c nad tym wszystkim powzi��em decyzj�.
� Katarzyno � powiedzia�em � jutro wyje�d�am.
Za�ama�a r�ce w ge�cie rozpaczy.
� Tylko na jeden dzie�. Wieczorem b�d� z powrotem. Gdyby zg�osi� si� kto o porad�, prosz� powiedzie�, �e b�d� przyjmowa� od pojutrza.
Skin�a g�ow�.
� A tego zwierza to pan doktor sam ubi�, czy kupi�?
Nie zrozumia�em pytania.
� Jakiego zwierza?
� Ano, to szare futro.
Roze�mia�em si�.
� To sk�ra grizzly. Sam go zastrzeli�em z... pewn� pomoc�.
Istotnie tak si� z�o�y�o. M�j pierwszy grizzly, nieoczekiwanie spotkany w g�rach, otrzyma� ode mnie dwie kule. Jedn� lekko go tylko skaleczy�em, druga ugrz�z�a w m�zgu zwierz�cia, ale nie powali�a go natychmiast. Na szcz�cie, w odpowiedniej chwili zjawi� si� Czerwona Chmura i dobi� potwora.
� Ojej? To pan doktor strzela�? Kto by my�la�?...
W g�osie Katarzyny wyczu�em wi�cej pow�tpiewania ni� podziwu.
� B�d� musia�a to dobrze trzepa�, �eby si� mole nie zal�g�y. A gdzie to-to po�o�y�?
� W sypialni, przed ��kiem. A jakby si� kto pyta�, niech Katarzyna powie, �e kupi�em.
Popatrza�a na mnie podejrzliwie. W tej chwili na pewno nabra�a przekonania, �e futro istotnie naby�em. Kt� bowiem chcia�by ukrywa� przed �wiatem fakt upolowania szarego nied�wiedzia?
Oczywi�cie, moja wierna gospodyni nie zdradzi�a swych my�li ani s��wkiem. Powiedzia�a tylko z wyczuwalnym w g�osie oburzeniem:
� A kto b�dzie tego zwierza ogl�da�, jak pan doktor ka�e go po�o�y� w sypialni?
Rzeczywi�cie, strzeli�em g�upstwo, ale to chyba by�o wynikiem zm�czenia.
� M�g�by si� pan doktor wreszcie o�eni�... � us�ysza�em po chwili prawdziwie zatroskany g�os Katarzyny.
Podskoczy�em na fotelu.
� Co takiego?! Co te� Katarzyna opowiada?
� A pewnie. Zawsze to lepiej mie� jakie� towarzystwo. Nie nudzi si� cz�owiek...
� Rzeczywi�cie, tylko tego brakowa�o � mrukn��em.
Bezrobotny lekarz mia�by si� �eni�! Gdyby nie inicjatywa Karola Gordona, zacz��bym zaiste g�odowa� od pierwszych dni swego powrotu z prerii. Katarzyna, chocia� oszcz�dna, wyda�a wszystko do ostatniego centa z tego, co jej zostawi�em. Czy teraz znowu zjawi� si� u mnie pacjenci? Po tak d�ugiej przerwie?
Przed wyjazdem moja praktyka rozwija�a si� wprawdzie coraz lepiej, a odej�cie ze szpitala nawet zrobi�o mi reklam�. Ale teraz? Kt� jeszcze m�g� pami�ta� o lekarzu, kt�rego przez tak d�ugi czas nie by�o w mie�cie?
Samotno�� i nuda, o kt�rej wspomnia�a Katarzyna � te sprawy nie by�y mi znane. Wi�kszo�� godzin ka�dego dnia sp�dza�em przecie� na szpitalnych salach. Na nud� po prostu nie starcza�o czasu. A wieczorny odpoczynek lubi�em sp�dza� w�a�nie w samotno�ci, wys�uchuj�c niekiedy � jednym uchem � monolog�w Katarzyny. Co czeka mnie teraz? Jak przetrzymam tych kilka zimowych miesi�cy?
Mo�e zlikwidowa� zbyt drogie mieszkanie? Mo�e rozsta� si� z Katarzyn�? Wszystko to by�o zbyt przykre, aby o tym my�le� d�u�ej. �Jako� to b�dzie� � rzek�em sobie, wspomniawszy o pewnym p�katym woreczku, kt�ry przywioz�em z prerii.
Kiedy wi�c wypi�em gor�c� herbat�, a moja gospodyni po�cieli�a mi ��ko, z du�ym zadowoleniem zdj��em ubranie, po raz pierwszy od wielu miesi�cy. Kt� bowiem rozbiera si� na prerii? Opatuli�em si� ko�dr�. Le�a�em rozmy�laj�c, czy potrafi� zasn�� w ��ku. Czy potrafi� zasn�� nie s�ysz�c trzasku bierwion na ognisku, nie czuj�c na twarzy powiew�w wiatru dm�cego z ciemnych przestrzeni nocy? Czy potrafi� zasn�� nie widz�c obok siebie towarzyszy w�dr�wki w doli i niedoli?
Tu, w czterech �cianach w�asnego mieszkania poczu�em si� rzeczywi�cie samotny. Uczucia tego nie zmniejsza�a nawet �wiadomo��, �e w kuchence krz�ta si� moja gospodyni.
Usiad�em na ��ku i aby skierowa� my�li w innym kierunku, wzi��em stert� gazet z ubieg�ego tygodnia (Katarzyna nabywa�a codziennie �Daily Herald� czytaj�c go od deski do deski), przysun��em do ��ka lamp� i pocz��em studiowa� t� kronik� �ycia mego rodzinnego miasta. Tak oto powolutku zaznajamia�em si� z najwa�niejszymi wydarzeniami Milwaukee (kronika miejska) i z wydarzeniami tak zwanej wielkiej polityki (depesze). Ale nie znalaz�em nic interesuj�cego, a mo�e po prostu odwyk�em od tego rodzaju informacji. Przykr�ci�em knot naftowej lampy, dmuchn��em na p�omie� i znowu, jeszcze szczelniej, otuli�em si� ko�dr�. Ale ko�dra by�a zbyt gruba, ��ko zbyt mi�kkie, a w pokoju zbyt duszno. Mimo to zasn��em, sam nie wiem kiedy, i spa�em jak b�br podczas zimowej nocy.
Tak up�yn�� pierwszy dzie� mego pobytu w rodzinnym mie�cie Milwaukee, po d�ugiej nieobecno�ci. Przyznacie sami, niezbyt ciekawie.
�Z�oto i piasek
Kt� potrafi doceni� pi�kno bia�ego obrusa na stole, kr�g�o�� talerzy, srebrne pol�nienie �y�eczki do herbaty, je�li z tymi przedmiotami styka si� po kilka razy na dzie�?
A jednak sto�owe nakrycie ma swe uroki. �eby je doceni�, trzeba jednak przez d�u�szy czas skaza� si� na konieczno�� zrezygnowania z �y�ek i widelc�w, z porcelanowych talerzyk�w, przezroczystych szklanek, a r�wnie� z krzes�a i sto�u. Dopiero potem cieszy� si� mo�na �niadaniem przy pi�knie nakrytym stole.
Rankiem siedzia�em za takim w�a�nie sto�em, wdychaj�c zapach kawy z mlekiem i smaruj�c chrz�szcz�c� w palcach bu�k� z�ocistym mas�em. To by�o ju� drugie danie mego �niadania. Na pierwsze otrzymywa�em nieodmiennie p�atki owsiane. Jad�em powoli, wiedz�c, �e nikt nie b�dzie mnie nagli� do po�piesznego siod�ania konia i jeszcze po�pieszniejszej jazdy. Czeka�a mnie dzi� tylko przyjemna wycieczka we wn�trzu kolejowego wagonu. Tak, tak. �ycie w cywilizowanym mie�cie ma r�wnie� swoje dobre strony.
Po �niadaniu ruszy�em spacerkiem na stacj�. Troch� mi by�o niewygodnie w garniturze. Przyzwyczai�em si� ju� do traperskiej koszuli i kolorowej kamizelki. Miejskie ubranie i p�aszcz kr�powa�y mi ruchy. Na dworcu wykupi�em bilet do Chicago, a potem spacerowa�em sobie po prawie pustym w tych godzinach peronie. Z niezadowoleniem zauwa�y�em, �e nieliczni podr�ni przygl�daj� mi si� z zainteresowaniem. Mo�e zwraca�a uwag� moja opalona na br�z twarz? Nawet jeden z wa��saj�cych si� pozdrowi� mnie skinieniem g�owy. Kto to by� � nie mam poj�cia. Prawdopodobnie kt�ry� z mych dawnych, prywatnych lub szpitalnych pacjent�w. Nareszcie nadjecha� poci�g.
Czym pr�dzej wskoczy�em do wagonu i zag��bi�em si� w lekturze rannych gazet. Podr� up�yn�a mi na czytaniu. Kiedy przyby�em do Chicago, opu�ciwszy stacyjny budynek, pocz��em si� zastanawia�, dok�d skierowa� swe kroki. Do zak�adu z�otniczego czy do jednego z licznych w tym mie�cie bank�w? Postanowi�em zacz�� od banku. Ba, ale do kt�rego banku si� uda�? Co wybra�: du�y bank czy ma�y kantor? Zdecydowa�em si� na ten ostatni. Spacerowym krokiem ruszy�em g��wn� ulic�. Mija�em reklamy wielkich firm, a� natrafi�em na skromniutki lokalik: �Kantor wymiany. Bracia Smith & Comp.� Pchn��em drzwi. Ma�a salka, przedzielona l�ni�c� lad�, za kt�r� siedzia�o trzech urz�dnik�w pilnie co� zapisuj�cych w roz�o�onych na sto�ach ksi�gach. Opar�em si� o lad� i czeka�em, nie chc�c im przerywa� pracy. Ale natychmiast zosta�em zauwa�ony.
� Czym mo�emy panu s�u�y�?
Chrz�kn��em, �eby nabra� �mia�o�ci.
� Mam z�oto do sprzedania, to jest... chcia�em otworzy� rachunek czekowy.
Urz�dnik przyjrza� mi si� badawczo, a potem uchyli� drzwiczki kontuaru.
� Pan pozwoli.
Przeszli�my przez sal�, przez korytarz � wreszcie m�j przewodnik zapuka� do jakich� drzwi. Uchyli�o si� malutkie okienko. Spojrza�a na nas para oczu:
� To ty, Fred? Co nowego?
� Mam klienta. Z�oto.
Us�ysza�em d�wi�k przypominaj�cy ciche gwizdni�cie. Okienko zamkn�o si� z trzaskiem. Potem zachrobota� klucz w zamku i uchyli�y si� drzwi.
� Rozumie pan, musimy by� ostro�ni. Prosz� bardzo.
Wkroczy�em do �rodka. By� to niewielki pokoik z jednym tylko oknem, opatrzonym w mocne kraty. Pod �cian� sta�y rz�dem trzy kasy pancerne imponuj�cych rozmiar�w. Poza tym � st�, szafka, trzy krzes�a. Na stole waga typu aptekarskiego z szalkami zawieszonymi na d�ugich ramionach. Otworzy�em ma�� walizeczk�, wyj��em z niej p�katy woreczek uszyty z jeleniej sk�ry, w�osem na zewn�trz.
� �adna sztuka. Mo�na rozwi�za�? � zapyta� uprzejmie siedz�cy za sto�em m�czyzna.
Skin��em g�ow�. Rozsup�a� rzemyki i cz�� zawarto�ci odsypa� na jedn� z szalek, a ja przygl�da�em si� jego bladej, bez wyrazu twarzy. I w�a�nie wyobra�a�em sobie, jak zabawnie wygl�da�by na koniu, w prerii, gdy podni�s� g�ow� i spojrza� na mnie z jakim� zastanawiaj�cym zdziwieniem. Urz�dnik, kt�ry mnie tu przyprowadzi�, pochyli� si� nad wag�, a potem obaj popatrzyli mi prosto w oczy. Czu�em, �e poczynam si� czerwieni�. Czemu, u licha, tak mi si� przygl�daj�? Opu�ci�em g�ow� i nagle zapar�o mi dech w piersiach. To chyba jaki� koszmarny sen! Na szalce le�a�a kupka zwyk�ego ��tego piasku...
Czo�o moje pokry�o si� kroplistym potem. Dotkn��em szalki. Wyczu�em pod palcami drobniutkie ziarenka. Nie, to na pewno nie by�o z�oto. Chwyci�em woreczek i gwa�townym ruchem wysypa�em zawarto�� na lad�. Piasek! Tylko piasek. Zwil�y�em j�zykiem zaschni�te wargi.
� Okradziono mnie � powiedzia�em jakim� dziwnie ochryp�ym g�osem. � Kto� zamieni� woreczek...
Blady m�czyzna pokiwa� g�ow�:
� Urz�dzili szanownego pana. No c�, zdarza si�.
Na te �zdarza si� wybe�kota�em kilka s��w przeprosin i oszo�omiony, po�piesznie opu�ci�em kantor. Kto� co� za mn� wo�a�, ale nawet si� nie odwr�ci�em. Dopiero na ulicy nabra�em oddechu w p�uca. Czu�em si� tak, jak gdybym przed chwil� otrzyma� pot�ne uderzenie pa�k� w g�ow�. Musia�em wida� zatacza� si�, bo nieliczni � na szcz�cie � przechodnie spogl�dali na mnie ze zbytnim zainteresowaniem. �eby zrozumie� ogrom kl�ski, jaka mnie spotka�a, trzeba wiedzie�, �e z�oto, kt�re poszed�em wymieni� na dolary, nie by�o moj� w�asno�ci�.
Przed samym powrotem do Milwaukee, ju� na stopniach kolejowego wagonu, Karol Gordon dos�ownie wcisn�� mi w r�k� p�katy woreczek uszyty z jeleniej sk�ry. Domy�li�em si�, co zawiera�. By� to z�oty piasek, kt�ry Karol w imieniu wodz�w Czarnych St�p i swoim w�asnym ofiarowywa� mi w zamian za trudy poniesione przy poszukiwaniu z�otodajnych pok�ad�w. Nie chcia�em, nie mog�em przyj�� tego daru. W moim mniemaniu na tym z�ocie pozosta�y �lady krwi os�b, kt�re pad�y ofiar� pogoni za �diabelskim py�em�. Powiedzia�em w�wczas Karolowi, �e tylko jaki� wielki cel, na kt�ry przeznaczymy nasz skarb, mo�e zmaza� t� krew. Mimo to Gordon upiera� si�, abym przyj�� dar. Ust�pi�em, przyjmuj�c z�oto jako ewentualn� po�yczk�. Liczy�em si� bowiem z faktem, i� moja wielomiesi�czna nieobecno�� w Milwaukee odbije si� w spos�b ujemny na mej praktyce lekarskiej. Nale�a�o jako� przetrzyma� najtrudniejszy okres. A teraz! Teraz diabli wzi�li ca�� po�yczk�! Diabli? Jaki� piekielnik musia� zamieni� woreczek. Nie upilnowa�em go podczas podr�y. Oto i skutki!
W tej chwili zauwa�y�em, �e w kantorze zostawi�em tak�e i podmieniony woreczek, ale za skarby �wiata nie by�bym ju� tam wr�ci�. Zreszt� po co? �eby zachowa� niezbyt mi�� pami�tk�, �wiadectwo w�asnej kl�ski? Niech go licho porwie!
Kiedy doszed�em do budynku stacyjnego, ju� zupe�nie oprzytomnia�em. Naby�em bilet do Milwaukee I wyszed�em na peron. Spacerowa�em tu i tam, a� ch�odny wiatr jesienny wyp�oszy� ze mnie ostatnie resztki oszo�omienia. Wtedy nadjecha� poci�g, g�o�no oznajmiaj�c swe przybycie wielkim dzwonem, w jaki wyposa�ono pod�wczas wszystkie parowozy na liniach p�nocnoameryka�skich. Machinalnie otworzy�em drzwi i wskoczy�em do wagonu. By� zupe�nie pusty. Poci�g bowiem zaczyna� sw�j bieg w Chicago, potem trasa jego wiod�a do Milwaukee wzd�u� brzeg�w jeziora Michigan, a stamt�d skr�ca�a ku wschodowi a� do granicy Kanady i dalej na p�nocny wsch�d.
Usiad�em, bezmy�lnie gapi�c si� przez okno. Trwa�o to dobre kilkana�cie minut. Cisz� przerwa� odg�os szybkich krok�w, trzasn�y drzwi. Odwr�ci�em g�ow�. Z przeciwleg�ego kra�ca wagonu szed� ku mnie nieznajomy pasa�er. Rozgl�da� si� doko�a, jak gdyby szuka� wolnego miejsca, a przecie� wszystkie �awki by�y puste. Przystan��, spojrza� na mnie z uwag� i po chwili ruszy� wprost w moim kierunku.
� Pozwoli pan?
Mrukn��em co�, co zosta�o wida� uznane za przyzwolenie, bo zdj�� przewieszony przez rami� worek, lekko rzuci� go na p�k� i usiad� naprzeciw. Nie wiem dlaczego, ale fakt ten zirytowa� mnie. Nie pragn��em niczyjego towarzystwa. Ostentacyjnie odwr�ci�em si� ku oknu. Tak up�yn�o jeszcze kilkana�cie minut, a� wreszcie poci�g ruszy�. Najpierw wolno, a potem coraz pr�dzej pocz�y stuka� ko�a na z��czach szyn, a� w ko�cu d�wi�k ten przeszed� w tak dobrze nam wszystkim znan� monotonn� melodi�, w miarowy rytm, dzia�aj�cy na mnie zawsze usypiaj�co. Pewnie bym si� i zdrzemn��, gdyby nie �wiadomo��, �e naprzeciw siedzi jaki� nieznajomy i mnie obserwuje. Zerkn��em na� jednym okiem, ale widz�c, i� podobnie jak ja spogl�da w okno, pocz��em mu si� � ot.. ze zwyk�ych nud�w � przygl�da�.
Mia� bujne, nieco szpakowate w�osy, niebieskie oczy, w k�cikach kt�rych zbiega�a si� siateczka drobnych zmarszczek. Jak niekt�rzy twierdz�, jest to oznaka r�wnowagi fizycznej i duchowej, �wiadcz�cej r�wnie� o poczuciu humoru. Jako lekarz nie potrafi� uzasadni�, ile w takim pogl�dzie tkwi naukowej prawdy, a ile fantazji.
M�j s�siad mia� twarz spalon� na czerwony br�z. jak ludzie, kt�rzy du�o przebywaj� na otwartej przestrzeni. Ubrany by� w sk�rzan� bluz�, spod kt�rej wystawa� r�bek czerwonej w czarn� krat� flanelowej koszuli, w spodnie z grubego p��tna, zachodz�ce na buty. Okr�g�y kapelusz o szerokim rondzie, nosz�cy �lady d�ugotrwa�ego u�ywania, spoczywa� teraz na worku. W sumie � nieznajomy robi� do�� sympatyczne wra�enie. Jednak�e nastr�j, w kt�rym nadal tkwi�em, nie sk�ania� mnie ani przez sekund� do nawi�zania bli�szej znajomo�ci. Rozwa�a�em nawet, czy nie przesi��� si� na inn� �awk�. Po namy�le doszed�em jednak do wniosku, �e wygl�da�oby to na ostentacyjn� nie-grzeczno��, wlepi�em wi�c oczy w szyb�.
� Dawno pan powr�ci�?
Drgn��em na d�wi�k g�osu. Odwr�ci�em g�ow�.
� Przepraszam, �e si� wtr�cam, ale jazda poci�giem zawsze mnie piekielnie nudzi. Dawno pan po wr�ci�?
� Nie rozumiem... � stwierdzi�em osch�ym g�osem. � Sk�d mia�em powr�ci�?
� Sk�d by, juk nie z prerii?
Spojrzu�em mu prosto w oczy. Nie dostrzeg�em w nich nic zaczepnego.
� Nie rozumiem � powt�rzy�em. � Z prerii? Nie znam pana. Nie przypominam sobie...
� Oczywi�cie, oczywi�cie. Spotykamy si� po raz pierwszy. Chocia�... kto wie... co prawda, jak powiada przys�owie, w nocy wszystkie koty s� szare...
�
� Nie mog� poj��, o co panu chodzi?
� Och, g�upstwo. Niech pan spojrzy w lustro. Tak� opalenizn� nosz� tylko ci, kt�rzy bawili na prerii. Znam si� na tym.
� Ach, tak. Rzeczywi�cie, jest pan spostrzegawczy...
� My�l� jednak � m�wi� dalej nieznajomy � �e pan na preri� nie wraca. A ja wracam � doda� po kr�tkiej przerwie. � Nie wytrzyma�bym w mie�cie. Za du�o ludzi, za du�o kurzu, zbyt ma�o powietrza.
U�miechn��em si� mimo woli. Ja tak�e czu�em si� teraz bardzo �le i obco w mie�cie. Wszystko mnie w nim przyt�acza�o: kamienne domy, ha�as ulicy, liczni przechodnie. A powietrze? O tak, nieznajomy m�wi� rzeteln� prawd�.
� Ech, preria... � przerwa� i popatrzy� na mnie badawczo. � Lubi pan muzyk�?
To by�o pytanie rzucone raczej w formie stwierdzenia. Skin��em g�ow�. Wsta�, zdj�� ostro�nie worek i wydoby� z niego � nigdy bym nie odgad�: mandolin�. Usiad� i brzd�kn�� par� razy, a potem pocz�� nuci� p�g�osem. By�a to jedna z tych licznych opowie�ci--ballad, nie wiadomo gdzie i kiedy powsta�ych, nie wiadomo przez kogo u�o�onych.
G�os mia� mi�y, melodia �atwo wpada�a w ucho, wi�c chocia� tre�� by�a banalna, s�ucha�em z przyjemno�ci�, zapomniawszy na chwil� o swych strapieniach. Piosenka m�wi�a o przygodzie trapera, kt�ry jecha� przez preri� wracaj�c do domu. Powtarza� si� refren. Zapami�ta�em go dok�adnie, nawet nie przypuszczaj�c, i� b�d� go s�ucha� niejeden raz.
Jed�, koniu, przez preri� zielon�,
P�d�, koniu, gnaj, koniu, daleko,
Tam gdzie nad szumi�c� rzek�
Mieszkaj� m�j synek i �ona...
W�drowiec mkn�cy tak przez step ratuje syna india�skiego wodza, ton�cego w rzece. Nast�pnego dnia traper zostaje napadni�ty przez czerwonosk�rych. Od niechybnej �mierci lub niewoli wybawia go, z wdzi�czno�ci za uratowanie syna, w�dz india�ski. Zako�czenie brzmia�o:
Wi�c pami�tajcie, ludziska,
Na prerii zielonej kobiercu
Najbardziej si� ceni � co w sercu.
Nie bro�, co w d�oni po�yska...
Skin��em g�ow�, gdy przebrzmia�y ostatnie d�wi�ki.
� Przyjemna piosenka. Nigdy jej dot�d nie s�ysza�em.
� Ba, nic w tym dziwnego. Jest pan pierwszym jej s�uchaczem.
� Jak to?
� Ano tak, bo sam j� u�o�y�em.
� Bardzo mi si� podoba.
� Ot, taka sobie. W wolnych chwilach, gdy si� nudz�, zamieniam si� w kompozytora. Ju� kilka moich piosenek polecia�o w �wiat. Niekt�re nawet do mnie wracaj�.
� W jaki spos�b?
� Ot, po prostu ludzie stwierdzili, �e lubi� pos�ucha� od czasu do czasu czyjego� g�osu i muzyki. Wi�c przychodz�. �piewaj�. Moje s�owa i moje melodie. Wcale o tym nie wiedz�c. Zabawne, prawda? Taki ju� ze mnie bezimienny autor � u�miechn�� si� chowaj�c mandolin� do worka i zn�w zapatrzy� si� w krajobraz przesuwaj�cy si� za oknem.
� Pr�dko si� jedzie � zauwa�y�. � Ale jak w klatce. Wol� konia. Mo�na si� zatrzyma�, kiedy si� zechce. Przepraszam za pytanie: daleko pan w�druje?
� Milwaukee � odpowiedzia�em kr�tko.
� Pi�kne miasto, �adne miasto. By�em tam kiedy�. Pan nie jest traperem � zauwa�y� nagle i bez �adnego zwi�zku z poprzednimi s�owami. � Po co pan je�dzi� na preri�? Prosz� nie odpowiada�. Mo�e sam to odgadn�. Lubi� zagadki.
Wzruszy�em ramionami. �Zjesz diab�a � pomy�la�em � zanim czegokolwiek ode mnie si� dowiesz.�
� Pan nie jest traperem � ci�gn�� sw�j monolog. � Na pewno nie. Ta opalenizna niejednego mog�aby zwie��, ale nie mnie.
Coraz mniej podoba�a mi si� ta gadanina. Mo�e przej�� do innego wagonu? Albo wysi��� na najbli�szej stacji? Po licha m�wi�em, �e jad� do Milwaukee? C� za pechowy dzie�!
Jak �ywa stan�a mi przed oczyma scena niedawno prze�yta w bankierskim kantorze. A� zgrzytn��em z�bami na to wspomnienie. Ogarn�� mnie gniew i wstyd, �e da�em si� tak wyprowadzi� w pole. Oto, co teraz czu�em siedz�c w pustym wagonie naprzeciw jedynego poza mn� pasa�era, kt�ry z ka�d� chwil� wydawa� mi si� coraz mniej sympatyczny. Wyraz mojej twarzy musia� ulec jakiej� zmianie, bo s�siad od razu to zauwa�y�.
� Mia� pan jakie� k�opoty? Prawda? Kt� ich nie ma? Czy... przepraszam, �e si� wtr�cam w nie swoje sprawy, czy spotka�a pana jaka� przykro��? A czy... przypadkiem pana nie okradziono?
A� podskoczy�em na �awce. Przez sekund� nie wiedzia�em, co mam odpowiedzie�. Zaprzeczy� czy potwierdzi�? Po namy�le wybra�em szczero��.
� Ma pan racj� � przyzna�em. � Zdarzy�o si� co� podobnego.
Pokiwa� g�ow�.
� Tak sobie pomy�la�em. Uderzenie po kieszeni bardzo boli ludzi, chocia�... chocia� istniej� rzeczy bole�niejsze. Nie s�dzi pan?
� Pewnie, pewnie � mrukn��em.
Zauwa�y� zmian� tonu.
� Urazi�em pana? Najmocniej przepraszam. W moim zawodzie cz�sto spotykam si� z tego rodzaju nieprzyjemnymi wydarzeniami.
Znowu umilk�, a ja na nowo pocz��em prze�ywa� swoj� kl�sk�. Niech to licho porwie! Ale jakim to zawodem trudni� si� m�j s�siad? Policjant? Prywatny detektyw?
� Przypuszczam, �e pana okradziono w poci�gu � nieub�aganie rozwija� sw�j temat towarzysz podr�y. � Najcz�ciej jeste�my okradani w poci�gach!
Zastanowi�em si�. Uwaga by�a do�� rzeczowa. Gdzie I kiedy zamieniono woreczek ze z�otem? Karol Gordon wr�czy� mi go, gdy wsiada�em do wagonu. �eby nie rozwi�zywa� swego t�umoka na oczach pasa�er�w, woreczek ze z�otym piaskiem wsun��em do kieszeni my�liwskiej bluzy. Kiesze� by�a co prawda g��boka, ale... Przez ca�y czas czu�em ucisk woreczka na biodrze. Zauwa�y�bym brak tego ci�aru.
� Widz�, �e si� pan nad czym� zastanawia. Najgorsze s� godziny przed�witu. Wtedy cz�owiekowi chce si� spa�, jak nigdy.
Zaskakuj�ce stwierdzenie. Zacz��em podejrzewa�, �e m�j towarzysz jest jasnowidzem. Natychmiast otworzy�a si� w moim m�zgu jaka� klapka pami�ci. Tak, wracaj�c do Milwaukee spa�em czy drzema�em w poci�gu � na jedno wysz�o. Nieznajomy mia� racj�: najgorsze s� godziny przed�witu. Musia�em zasn��. Nie bacz�c na �skarb�, kt�ry wioz�em. Kto� musia� zwr�ci� uwag� na woreczek, w chwili gdy mi go wr�cza� Karol Gordon. Poci�g sta� w�wczas na ma�ej stacyjce. Pasa�erowie wygl�dali oknami.
� Ma pan racj� � powiedzia�em. � Najgorsze s� godziny przed�witu. Pewnie w�wczas mnie okradziono. Ale dlaczego to pana tak interesuje?
Zanim zd��y� odpowiedzie�, rozleg� si� charakterystyczny zgrzyt hamulc�w. Wagon pocz�� zwalnia� biegu, zaturkota� ko�ami na kilku rozjazdach, wreszcie zatrzyma� si� przed d�ugim peronem stacyjnym. Kierownik poci�gu wykrzykn�� nazw� miejscowo�ci, a nieliczna grupka nowych pasa�er�w pocz�a rozchodzi� si� po wagonach. Szcz�ka�y i trzaska�y otwierane i zamykane drzwiczki. Pod oknem przesun�� si� sprzedawca gazet wykrzykuj�c tytu�y dziennik�w. Potem przejecha� z w�zkiem pe�nym butelek piwa cz�owiek w bia�ym kitlu (natychmiast przypomnia� mi si� szpital). W jego kierunku wyci�ga�y si� ponad opuszczonymi szybami r�ce. Dalej, na uboczu, sta�a bryczka zaprz�gni�ta w dwa konie, a jeszcze dalej � w�z farmerski o nadmiernie wielkich ko�ach. Za nim wida� by�o dachy domk�w, jakie� skupisko drzew i kilku gapi�w obserwuj�cych poci�g. Ot, taki typowy obrazek z peronu ma�ego miasteczka. Trzasn�y drzwi, zatupota�y nogi. Dwu podr�nych wsiad�o do naszego wagonu. Min�li nas i zaj�li miejsca w przeciwleg�ym ko�cu. Poci�g ruszy�.
� Nie odpowiedzia� pan na moje pytanie � wr�ci�em do przerwanej rozmowy.
� Prawda. Ale bardzo lubi� rozgl�da� si� po ma�ych stacyjkach. Wracaj�c jednak do rzeczy: jak ju� wspomnia�em, pewne sprawy interesuj� mnie zawodowo. W danym wypadku jednak nie tylko o to chodzi. Widzi pan, okradziono pana w poci�gu. To dla mnie nie ulega w�tpliwo�ci. Mam dobr� pami�� wzrokow�.
Przerwa� i spojrza� na mnie badawczo. Nadal nic z tego wszystkiego nie pojmowa�em. Co mia�a wsp�lnego pami�� wzrokowa z faktem kradzie�y? Pocz��em pos�dza� swego towarzysza podr�y o maniactwo z obsesj� na tle kradzie�y i tropienia z�odziej�w.
� To by�o w�a�nie nad ranem � powr�ci� do swej przerwanej opowie�ci. � Wsiad�em do poci�gu. Noc by�a ch�odna, wi�c mimo p�nej godziny czu�em si� rze�wy i wypocz�ty. W wagonie panowa� p�mrok, �wiat�a pogas�y. Przew�drowa�em chyba przez ca�y wagon. Cz�sto mi si� trafia spotka� znajomka, zawsze przyjemniej w towarzystwie. Jest z kim pogaw�dzi�. Ale nikogo takiego nie znalaz�em. Ano, trudno. Siad�em sobie w k�cie. Jedziemy. Wszyscy �pi�. Nacisn��em mocniej kapelusz. Udaj�, �e �pi�, ale ukradkiem spogl�dam po twarzach. Tak� ju� mam ciekawsk� natur�. Przejecha�em w ten spos�b chyba ze trzy stacje. Gdzie� na czwartej wsiad�y dwie czy trzy nowe osoby. W�wczas jegomo�� siedz�cy akurat naprzeciw wsta� i przesiad� si� na drug� stron�, obok innego pasa�era, kt�ry spa� z g�ow� opart� o framug� okna. Obserwowa�em go spod oka. I niech pan sobie wyobrazi, �e po pewnym czasie nieznajomy znowu wsta� i przeni�s� si� na koniec wagonu. Pomy�la�em sobie natychmiast: z�odziej! Okrad� i ucieka. Nie poszed�em za nim, poci�g bowiem gna� pe�n� par� i wyskakiwanie r�wna�oby si� po prostu samob�jstwu. Siedz� wi�c i czekam. A m�j facet wraca, o dziwo, na stare miejsce. Coraz mniej mi si� to podoba. Ci�gle udaj�, �e drzemi�, ale patrz�. Znajomek-nieznajomek wierci si� na �awce, ale robi to tak, �e przysuwa si� coraz bli�ej do �pi�cego s�siada. Patrz� � powolutku, powolutku r�ka w�druje do kieszeni cudzej kurty, wyci�ga jaki� p�katy przedmiot... A po chwili w�druje z powrotem do kieszeni nieznajomego. Panowa� p�mrok, wi�c trudno by�o mi dok�adnie okre�li�, co to by�o. Mo�e kapciuch do tytoniu, mo�e sakiewka. Takie du�e kapciuchy i sakiewki nie wysz�y jeszcze z mody. U�ywaj� ich nadal my�liwi, traperzy i ot, tacy r�ni, co to si� w��cz� z k�ta W k�t, nie mog�c nigdzie d�ugo zagrza� miejsca. Pakowne to i trudno zgubi�. A �pi�cy pasa�er bardzo mi przypomina� takich w�drowc�w. Po prostu pachnia� preri�. A ja mam nosa. By� bardzo opalony na twarzy. Tak jak pan � przymru�y� oko. � I co pan o tym s�dzi?
Z pocz�tku nie bardzo pojmowa�em, do czego zmierza. Ale co� mi poczyna�o �wita� w g�owie. Czy�by ten nieznajomy by� �wiadkiem kradzie�y, kt�rej pad�em ofiar�?
� Kiedy pan jecha� tamtym poci�giem? � zapyta�em.
� Kiedy? � Poskroba� si� za uchem. � Nie dalej, jak wczoraj. Odpowiada to panu?
� To niewa�ne, czy odpowiada, ale tak si� akurat zdarzy�o, �e wczoraj ja r�wnie� nim jecha�em. � Pokiwa� g�ow� i m�wi� dalej: � Z�odziej by� spryciarzem co si� zowie. Posiedzia� jeszcze chwilk� przy okradzionym, potem podni�s� si�. Nie zwr�ci�o to niczyjej uwagi. Jak ju� powiedzia�em, ca�y wagon spa�. Nied�ugo si� namy�la�. Siad� obok mnie. Ci�gle udaj�, �e drzemi�, czekam, co z tego wyniknie.
� Jak to?! � krzykn��em. � Tak spokojnie si� pan wszystkiemu przygl�da�? I nie pochwyci� z�odzieja?
� M�j panie, sprawa wcale nie by�a tak prosta, jak si� teraz wydaje. Jak�e tu chwyta� z�odzieja? �pi�cy wagon, noc, ani �ladu policjanta. O, nie! Co najwy�ej sp�oszy�bym faceta, a sam narazi� si� na nieprzyjemno�ci. Nie, nie. Trzeba by�o czeka� odpowiedniej chwili.
Wzruszy�em ramionami.
� Oczywi�cie, z�odziej uciek�. Ja nie potrafi�bym tak bezczynnie przygl�da� si� przest�pstwu.
� A wierz�, wierz�. I strzeli�by pan g�upstwo. � Zreflektowa� si�. � Przepraszam, ale widzi pan, mam pewne do�wiadczenie w takich sprawach.
Nic na to nie odpowiedzia�em, bo towarzysz podr�y poczyna� mnie ju� z�o�ci�. �Jaki� niedo��ga � my�la�em � albo... albo cwaniak. Trzeba si� mie� na baczno�ci.�
� No, i c� dalej? � zapyta�em. � Dojecha� pan szcz�liwie do celu, a z�odziej po drodze wysiad�. A mo�e to wszystko tylko si� panu przy�ni�o?
Zauwa�y� zmian� tonu w moim g�osie, bo spojrza� na mnie bystro.
� Sprawa jest interesuj�ca � powiedzia� z naciskiem. � Zw�aszcza dla pana. Warto pos�ucha� cierpliwie. Je�eli opowiadam troch� (powiedzia�: �troch�. A niech�e go...!) rozwlekle, prosz� mi wybaczy�. Taka ju� moja natura. Zreszt� do Milwaukee jeszcze kawa� drogi. Nie s�dzi pan?
Mrukn��em co� na znak ni to aprobaty, ni przeczenia. Ale przyj�� to za dobr� monet�, bo rozsiad� si� wygodniej, wygrzeba� gdzie� w kieszeni kapciuch i pocz�stowa� mnie tytoniem. Zapali�em. Od razu mi ul�y�o.
� Wi�c --- zacz�� po przerwie � jak ju� powiedzia�em, z�odziej przysiad� si� do mnie. Jestem przekonany, �e czeka�, aby na najbli�szej stacji ulotni� si�. Przeliczy� si� jednak, biedaczek, z si�ami.
� Co?
� Po prostu zasn��. Musia� by� dobrze zm�czony.
� Odda� go pan wreszcie w r�ce policji?
� Nie.
� Dlaczego?
� Ach � westchn�� � wstyd powiedzie�. Co� podobnego pierwszy raz wydarzy�o mi si� w �yciu. Ja r�wnie�... zasn��em. Gdybym by� przes�dny, powiedzia�bym, �e to chyba czary.
Parskn��em �miechem, a potem �mia�em si� ju� g�o�no, zwracaj�c na siebie uwag� siedz�cych w przeciwleg�ym kra�cu wagonu podr�nych. Nie mog�em jednak si� pohamowa�. M�j s�siad przygl�da� mi si� przez ten ca�y czas z pewn� dezaprobat�, ale nie dostrzeg�em na jego obliczu ani �ladu gniewu. Wyda�o mi si� nawet, i� w jego oczach zamigota�y r�wnie� iskierki weso�o�ci. Kiedy si� opanowa�em, doda� tonem rzeczowej informacji:
� A najgorsze to, �e uciek� mi r�wnie� okradziony.
� Jak to: uciek�?
� Po prostu wysiad� na kt�rej� stacji i nawet nie wiedzia�em, na kt�rej.
� I c� by z tego przysz�o, gdyby pan wiedzia�? � zapyta�em zniecierpliwionym tonem.
� Odda�bym mu skradziony przedmiot.
� A to jakim cudem? Przecie� z�odziej uciek�.
� Umkn��, ani s�owa. Ale bez zdobyczy.
� Jak to? A c� si� z ni� sta�o?
Tym razem roze�mia� si� opowiadaj�cy, natomiast ja by�em �miertelnie powa�ny.
� Zdobycz znajduje si� w drodze do w�a�ciciela. Na tymczasowym przechowaniu u mnie. Podoba si� to panu?
� Nadal nic nie rozumiem.
� Przecie� to jasne jak s�o�ce. Kiedy m�j z�odziej zasn��, wyci�gn��em mu z kieszeni �up. Doskonale potrafi� takie rzeczy robi�.
Ch�tka do �miechu odbieg�a mnie ostatecznie. Wyobrazi�em sobie, �e siedz� naprzeciw jakiego� zdolnego �kieszonkowca�.
� Kim pan wreszcie, do licha, jest? � zapyta�em.
Najpierw powiem, kim pan jest. Tym w�a�nie jegomo�ciem, kt�rego w�wczas okradzione. Czy� nie? Skin��em g�ow�.
� No, to widz�, �e�my doszli do porozumienia. A teraz � podni�s� si� z �awki i pocz�� grzeba� we wn�trzu worka le��cego na p�ce. � Oto pana sakiewka � powiedzia� odwracaj�c si�.
Wytrzeszczy�em oczy, jakbym naprawd� by� �wiadkiem jakich� czar�w.
� Niech�e pan teraz sprawdzi zawarto��.
Wzi��em do r�ki � nadal oczom nie wierz�c � woreczek. Woreczek z jeleniej sk�ry. M�j woreczek! R�ce mi dr�a�y, gdy rozpl�tywa�em rzemyk zaci�ni�ty. na otworze. Wreszcie si�gn��em palcami do wn�trza i wydoby�em szczypt� po�yskuj�cego metalicznie z�otego piasku. Spogl�da�em na niego wida� do�� d�ugo, bo m�j s�siad obejrza� si� doko�a i mrukn��:
� Schowaj pan ten sw�j skarb. Poci�g zwalnia biegu. Mo�e kto� wej��, a lepiej nie chwali� si� czym� takim.
Automatycznym ruchem r�k zawi�za�em rzemyki, automatycznie wsta�em i wpakowa�em do walizeczki odnalezion� w tak cudowny spos�b zgub�. Gdy znowu usiad�em, odetchn��em g��boko i jako� powr�ci�em do r�wnowagi.
� No i co? Przesz�o panu?
� Uff... Dzi�kuj�... Co� podobnego! Jak �yj� nigdy mi si� nic takiego nie wydarzy�o! Nie mam poj�cia, jak si� panu odwdzi�czy�.
U�cisn�li�my sobie d�onie.
� Nazywam si� Irvin � przedstawi� si� nieznajomy.
B�kn��em swoje nazwisko, ale wci�� jeszcze przej�ty by�em niespodziewan� przygod�.
� I nie zauwa�y� pan, kiedy z�odziej wysiad� z poci�gu?
� M�wi�em ju� panu, �e zasn��em. Pewnie wysiad� na najbli�szej stacji. Czy si� spostrzeg�, �e z kolei jego okradziono... nie s�dz�. Prawdopodobnie za bardzo si� �pieszy�. Wyobra�am sobie jego min�. Ale najbardziej mnie w�wczas zmartwi�o, �e ulotni� si� i okradziony. Postaw si� pan w moim po�o�eniu. Pyta�em s�siad�w, ale nie orientowali si�, gdzie pan wysiad�. Jeden tylko twierdzi�, �e w Milwaukee, chocia� nie by� tego zbyt pewien. Gdzie mia�em pana goni�? Nie wysiad�em z poci�gu a� w Chicago. I tak mia�em w tym mie�cie interes. Zabawi�em tam jeden dzie�. Za�atwi�em, co mia�em za�atwi�, i postanowi�em jecha� do Milwaukee. Powiedzia�em sobie: trzeba zobaczy�, jak kij pop�ynie.
� Co?
Roze�mia� si�.
� Niezbyt d�ugo musia� pan przebywa� na prerii. To popularne powiedzonko. Po prostu: trzeba zobaczy�, co z tego wyniknie. No, i wynik�o. Z czystego przypadku. Zaraz pana pozna�em.
� A gdyby�my si� nie spotkali?
� Ano, c�? Szuka�bym pana w Milwaukee.
Z kolei ja si� roze�mia�em:
� D�ugo musia�by pan szuka�!
� Szukanie to m�j zaw�d.
� O jakim zawodzie ci�gle pan wspomina? Ani rusz nie mog� odgadn��.
Nie odpowiedzia�, tylko rozpi�� bluz�. Na czerwonej flanelowej koszuli zab�ys�a srebrem sze�cioramienna gwiazda. Wci�gn��em g��boko powietrze w p�uca, zrobi�em wydech i mimo woli g�o�no gwizdn��em.
Oko sprawiedliwo�ci
Nie potrafi� opisa� wyrazu oczu Katarzyny, gdy po otwarciu drzwi zwr�ci�em si� do swego go�cia:
� Prosz�, szeryfie...
Na pewno wyobrazi�a sobie, �e zosta�em aresztowany. Moim go�ciem bowiem � jak �atwo si� domy�li� � by� znajomy z poci�gu. Uzna�em, i� poza ustnym podzi�kowaniem nale�y mu si� ode mnie du�o wi�cej a chocia�by... kieliszek whisky.
� Prosz�, szeryfie.
Zaj�li�my miejsca w g��bokich fotelach w gabinecie. Katarzyna zatrzyma�a si� na progu.
� Napije si� pan? � i nie czekaj�c odpowiedzi: � Katarzyno, prosz� nam poda� whisky. Powinna by� jeszcze jedna butelka, zosta�a przed moim wyjazdem.
� Jak pan zostawi�, to musi by� � mrukn�a i opu�ci�a pok�j, pe�na jak zawsze godno�ci.
Butelka i szklanki pojawi�y si� na stole szybciej, ni� tego mog�em si� spodziewa�. Prawdopodobnie s�owo �szeryf� tak podzia�a�o na moj� gospodyni�. Nape�ni�em naczynia.
� No c�, szeryfie...
� No c�, doktorze...
� Sk�d pan wie?
� Nic trudnego, wywieszka na drzwiach informuje nawet o godzinach przyj��. Ale co, u licha, robi� pan na prerii? Leczy� czerwonosk�rych?
Pytanie zby�em milczeniem. Tr�cili�my si�, zad�wi�cza�o szk�o.
� Za pomy�lno��...
� Za pomy�lno��... i oby pan niczego wi�cej nie gubi�.
Przytakn��em. By�o mi lekko i weso�o na duszy.
� O, do licha � spostrzeg�em si� � szeryfie, pan pewnie pije z wod� sodow�. Przepraszam...
Machn�� r�k�.
� Ju� wiecz�r.
Nie bardzo zrozumia�em, co ma wsp�lnego pora dnia z wod� sodow� do whisky, ale nie pyta�em. Tak wi�c pili�my p�yn w jego skoncentrowanej postaci.
� Niez�a � mrukn�� go��. � W Fort Benton takiej nie uwidzisz.
� Jest pan szeryfem w Fort Benton?
� Zgadza si�.
� A jak si� tam panu �yje?
� By� pan tam kiedy?
Potrz�sn��em g�ow�.
� Nie ma czego �a�owa�. Dziura. Za to okolica... ho, ho! Nie wiem, czy si� pan orientuje, to niemal pogranicze. Miasteczko, raczej osada, powsta�o w�a�nie z tego powodu. Kiedy�, na pocz�tku, wzniesiono fort, potem ludziska pocz�li �ci�ga� w pobli�e. Sta�y garnizon wojskowy stanowi� pewn� gwarancj� bezpiecze�stwa. Rozumie pan, czerwonosk�rzy prawie �e pod nosem. Tak wi�c, domek po domku, w s�siedztwie fortu wyros�a osada. Pi�kna to ona nie jest, ale za to w pobli�u rzeka, preria, jak okiem si�gn��. Lubi� tak� otwart� przestrze�.
Wypili�my znowu.
� Nikt nigdy nie wie, dok�d go los rzuci. Szeryfem zosta�em po prostu z przypadku. Ale nie narzekam. Co si� sta�o, to si� nie odstanie. Niech mnie pan kiedy odwiedzi, doktorze. Mo�e si� trafi jaki ciekawy przypadek.
� Przypadek?
� Mam na my�li � tu u�miechn�� si� � swoje sprawy zawodowe. Przez Fort Benton przewija si� corocznie spora grupa obie�y�wiat�w. Jedni ci�gn� do Kanady, drudzy pchaj� si� na po�udnie. Takie z nich niespokojne duchy. Ale czasem trafi si� gratka: facet poszukiwany listami go�czymi. Wtedy jest bal. Jak dotychczas �aden mi si� nie wywin��... nie, przepraszam, jeden � twarz mu spochmurnia�a � ale jeszcze go odnajd�.
Znowu nape�ni� kieliszki i klepn�� si� w czo�o.
� Zaczynam traci� pami��. Dwu mi si� wywin�o, nie jeden. Dwu. Ale z tym drugim to niedawna historia. I do�� w�tpliwa...
� A ilu pan schwyta�, szeryfie? � zapyta�em rozbawiony t� statystyk�.
Zastanowi� si�.
� Drobiazg�w nie licz�: b�jek, awantur i drobnych obra�e� cia�a. Nawet rzadko si� do takich spraw wtr�cam. Ale napady, zab�jstwa, porwania...
� Porwania?
� Tak, tak. Trafia�y si� i takie wypadki. Dotyczy�y kobiet. Najcz�ciej ko�czy�y si� si�lsko-anielsko... ma��e�stwem. Dzisiaj tego mniej. Napady i pr�by zab�jstw, tam musz� wkracza� z tytu�u swego urz�du. No, i jeszcze oszustwa. Najcz�ciej przy grze w karty.
� My�l�, �e w wyniku takich do�wiadcze� do�� pesymistycznie spogl�da pan na ludzkie sprawy.
� Wr�cz przeciwnie. Nie ma pan poj�cia, ile bohaterstwa wykazuj� ludzi nios�cy mi pomoc. Nawet nie proszeni. A ci drudzy, ci kt�rych musz� chwyta�, to najcz�ciej jednak ofiary losu, jak to si� m�wi, w�asnego temperament, cz�sto braku wychowani i i jakiegokolwiek wykszta�cenia. To s� smutne sprawy... Jednak�e powa�nych wypadk�w, ko�cz�cych si^ co najmniej kar� d�ugoletniego pozbawienia wolno�ci, mia�em w okresie ostatnich trzech lat siedem. Sam pan widzi, niezbyt wiele.
Wzdrygn��em si� na taki wniosek. Zauwa�y� to.
� Nie jestem, doktorze, pozbawiony uczu� ludzkich, ale prosz� mi wierzy�, �e nie mo�na by�o inaczej post�pi�. Mo�e kiedy�, kto wie, nasze prawo wymy�li jakie� inne sposoby na przest�pc�w, ale dzi�...
Przerwali�my na chwil� rozmow�, bo wesz�a Katarzyna z zapalon� naftow� lamp�. Skorzysta�em z okazji, aby j� poinformowa�, i� szeryf jest moim go�ciem i �e pozostaje na noc. Prosi�em, aby uwzgl�dni�a ten