8226
Szczegóły |
Tytuł |
8226 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8226 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8226 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8226 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Howard Phillips Lovecraft
PIEKIELNA ILUSTRACJA
Poszukiwacze koszmar�w odwiedzaj� dziwne, odleg�e miejsca. Dla nich ptolemejskie
katakumby i rze�bione
mauzolea koszmarnych krain. Wspinaj� si� na
o�wietlone blaskiem ksi�yca wie�yce nadre�skich zamk�w i schodz� po czarnych,
pokrytych paj�czynami
stopniach do u�pionych pod gruzami zapomnianych miast
Azji. Nawiedzone lasy i odleg�e g�ry s� ich �wi�tyniami, kr��� r�wnie� wok�
z�owrogich monolit�w na
niezamieszkanych wyspach. Prawdziwym jednak majstersztykiem
horroru, gdzie przeszywaj�ca do szpiku ko�ci zgroza jest koszmarem samym w sobie
i przyczyn� istnienia, s�
pradawne, samotne chaty farmer�w w najdalszych
le�nych zak�tkach Nowej Anglii, tam bowiem mroczne elementy si�y, samotno�ci,
groteskowo�ci i ignorancji
��cz� si�, tworz�c istn� perfekcj� ohydy.
Najbardziej przera�aj�cy widok stanowi� niewielkie, nie malowane, drewniane
chaty stoj�ce z dala od
w�drownych szlak�w, zazwyczaj na podmok�ym trawiastym
stoku lub przylegaj�ce do gigantycznego wyst�pu skalnego. Dwie�cie lat z ok�adem
sp�dzi�y w tych miejscach,
podczas gdy winoro�le po�o�y�y si� woko�o nich,
a drzewa rozrasta�y si�, staj�c si� coraz bardziej strzeliste i bujne. Obecnie
s� prawie niewidoczne, ton�c w
przepychu zielono�ci i bezpiecznym cieniu,
niemniej okna o male�kich szybkach wci�� gapi� si� w wyrazie szoku, jakby
mruga�y w zab�jczym ot�pieniu,
kt�re nie dopuszcza do� szale�stwa, t�umi�c wspomnienia
niewyobra�alnych koszmar�w.
W takich w�a�nie chatach mieszka�y pokolenia dziwnych ludzi, kt�rym podobnych
�wiat ten nigdy nie
widzia�. Wyznaj�cy pos�pne i fanatyczne wierzenia,
przez kt�re stali si� wyrzutkami swej w�asnej rasy, ich przodkowie poszukiwali
wolno�ci w le�nych ost�pach. Tu
w�a�nie potomkowie rasy zdobywc�w mogli
dzia�a� swobodnie, nieskr�powani restrykcjami swych pobratymc�w, i oddawa� si� w
niewol� przera�aj�cym
fantazjom ich w�asnych umys��w. Oderwani od zdobyczy
cywilizacji, moc owych purytan skierowa�a si� szczeg�lnymi torami, a w skutek
izolacji, okrutnych autorepresji
oraz nieustannej walki z nieust�pliw� natur�
odezwa�y si� w nich mroczne, dot�d ukryte cechy z prehistorycznej g��bi ich
zimnej, p�nocnej spu�cizny. Z
konieczno�ci praktyczni, a z natury srodzy,
ludzie ci pope�niali najwi�ksze z mo�liwych grzech�w. B��dz�c, co wszak jest
rzecz� ludzk�, zostali zmuszeni
swym �cis�ym i surowym kodeksem, aby przede
wszystkim poszukiwa� schronienia, a� koniec ko�c�w zacz�li traci� zami�owanie do
tego, co przykazane mieli
skrywa�. Jedynie milcz�ce, u�pione, zapatrzone
chaty w lasach mog� opowiedzie� o wszystkim, co by�o �ci�le zatajane w tym
wczesnym okresie, a nie nale��
one do rozmownych i niech�tnie przerywaj� koj�c�
drzemk�, kt�ra pomaga im zapomnie�. Czasem wydaje si�, �e lito�ciwym gestem
by�oby zburzy� wszystkie te
chaty, musz� one bowiem cz�sto �ni�.
Do jednego z takich dom�w, kt�ry w�a�nie opu�ci�em, przywiod�a mnie w pewne
listopadowe popo�udnie
silna ulewa; deszcz by� tak zimny, �e nawet najgorsze
schronienie stanowi�o wybawienie. Podr�owa�em ju� od jakiego� czasu,
odwiedzaj�c mieszka�c�w doliny
Miscatonic w poszukiwaniu pewnych danych genealogicznych,
i zwa�ywszy na odleg��, niejasn� oraz problematyczn� natur� mej w�dr�wki, pomimo
niesprzyjaj�cej pory roku
wygodniejsze okaza�o si� dla mnie skorzystanie
z roweru.
Tak oto znalaz�em si� na ca�kiem opuszczonej drodze, kt�r� wybra�em, by dosta�
si� skr�tem do Arkham,
gdy daleko od miasta z�apa�a mnie paskudna ulewa,
a jak okiem si�gn�� nie by�o �adnego innego schronienia pr�cz starej,
odra�aj�cej, drewnianej chaty, kt�ra
mruga�a na mnie zaspanymi oczyma okien spomi�dzy
dw�ch pozbawionych li�ci wi�z�w opodal kamienistego pag�rka. Le��cy na uboczu, z
dala od drogi, dom �w
nie wywar� na mnie dobrego wra�enia. Szczerze m�wi�c,
budowle maj�ce dobr� aur� nie �ypi� na w�drowc�w tak dwuznacznie i niepokoj�co -
a w mych
genealogicznych badaniach napotka�em legendy sprzed stu lat,
kt�re stanowczo przestrzega�y mnie przed odwiedzaniem podobnych miejsc. Niemniej
si�a ulewy przemog�a me
skrupu�y i nie zawaha�em si� skierowa� mego jedno�ladu
w g�r� trawiastego, zachwaszczonego wzniesienia do zamkni�tych drzwi, kt�re
wyda�y mi si� zrazu tak
sugestywne i tajemnicze.
Nie wiedzie� czemu, niejako z za�o�enia przyj��em, �e dom by� niezamieszkany,
aczkolwiek gdy si�
zbli�y�em, nie by�em ju� tego taki pewien, bo cho�
�cie�k� przed domem porasta�y chwasty, nie by�y one do�� g�ste, by �wiadczy�, �e
miejsce to by�o ca�kiem
opuszczone.
Dlatego te� zamiast od razu pchn�� drzwi, zapuka�em, a gdy to uczyni�em, ogarn��
mnie niezrozumia�y
niepok�j. Czekaj�c na szorstkim, omsza�ym kamieniu
s�u��cym jako pr�g, zajrza�em do pobliskich okien i w szyby transomu nade mn�,
by stwierdzi�, �e cho� stare,
rozchybotane i niemal matowe od brudu, �adna
nie by�a st�uczona. Budynek musia� by� przeto zamieszkany pomimo swego
odosobnienia i og�lnego
zaniedbania. Moje pukanie pozosta�o jednak bez odpowiedzi,
tote� spr�bowawszy raz jeszcze, poruszy�em zardzewia�� klamk� i stwierdzi�em, �e
drzwi by�y otwarte.
Wewn�trz znajdowa� si� niewielki westybul o �cianach,
z kt�rych odpada� tynk, a od wej�cia pop�yn�� ku mnie s�aby, lecz nader
nieprzyjemny od�r. Wszed�em,
wprowadzaj�c sw�j rower, i zamkn��em za sob� drzwi.
Przede mn� wznosi�y si� w�skie schody z niewielkimi drzwiczkami z bok�w,
prowadz�cymi zapewne do
piwnicy, podczas gdy po lewej i prawej stronie znajdowa�y
si� zamkni�te drzwi do pokoi na parterze.
Opar�szy rower o �cian�, otworzy�em drzwi po lewej i wszed�em do ma�ego
pomieszczenia o niskim
sklepieniu, s�abo o�wietlonego nawet mimo dw�ch okien
- szyby by�y bowiem brudne - kt�rego wystr�j by� i�cie sparta�ski, �eby nie
powiedzie� prymitywny. Wygl�da�o
to na pok�j dzienny, znajdowa� si� tu st�,
kilka krzese� oraz ogromny kominek, na obramowaniu kt�rego tyka� antyczny zegar.
Ksi��ek i gazet by�o bardzo
niewiele, a w panuj�cym tu p�mroku nie by�em
w stanie odczyta� tytu��w. Moje zainteresowanie wzbudzi�a panuj�ca tutaj,
widoczna w ka�dym szczeg�le, aura
archaiczno�ci. Wi�kszo�� dom�w w tym rejonie
by�a - jak sam stwierdzi�em - pe�na relikt�w przesz�o�ci, tu jednak archaiczno��
si�gn�a nieomal szczytu; w
ca�ym bowiem pomieszczeniu nie natrafi�em
na chocia�by jeden artyku� nosz�cy postrewolucyjn� dat�. Gdyby wystr�j by�
jeszcze skromniejszy, miejsce to
sta�oby si� istnym rajem dla zbieracza.
Rozgl�daj�c si� po pokoju, poczu�em narastaj�c� we mnie awersj�, kt�r� po raz
pierwszy wzbudzi� pos�pny
widok fasady domu. Nie potrafi�em powiedzie�,
czego si� l�ka�em ani co wzbudzi�o we mnie t� odraz� - niemniej tutejsza
atmosfera zdawa�a si� przesi�kni�ta
nieprzyjemn� woni� blu�nierczej staro�ci,
odra�aj�cego okrucie�stwa i tajemnic, kt�re powinny popa�� w zapomnienie. Z
prawdziw� niech�ci� usiad�em i
zacz��em przegl�da� artyku�y. Zainteresowa�a
mnie ksi��ka �redniej wielko�ci le��ca na stole i dotycz�ca rzeczy tak
pradawnych, �e zdziwi�em si�, widz�c j�
tu, miast w jakim� muzeum lub bibliotece.
By�a oprawna w sk�r�, z metalowymi okuciami i doskonale zachowana - ksi�ga sama
w sobie r�wnie� by�a
niezwyk�a i fakt, �e si� tu na ni� natkn��em, zaskoczy�
mnie w dw�jnas�b. Kiedy j� otworzy�em na stronie tytu�owej, moje zdumienie
uros�o jeszcze bardziej, gdy�
okaza�a si� ona ni mniej, ni wi�cej tylko bia�ym
krukiem, ksi�g� Pifagetty dotycz�c� regionu Konga spisan� po �acinie na
podstawie relacji marynarza Lopexa i
opublikowan� w 1598 roku we Frankfurcie. Cz�sto
s�ysza�em o tym dziele zaopatrzonym w niezwyk�e ilustracje braci de Bry, tak
wi�c przez chwil� zapomnia�em o
zaniepokojeniu, ogarni�ty nag�ym pragnieniem
przerzucenia stronic owego bia�ego kruka. Ryty by�y naprawd� interesuj�ce,
powsta�e wy��cznie na bazie
wyobra�ni i pobie�nych opis�w. Przedstawia�y Negr�w
o bia�ej sk�rze i kaukaskich rysach - zapewne nied�ugo zamkn��bym wolumin, gdyby
zwyk�y zbieg okoliczno�ci
nie o�ywi� we mnie u�pionego niepokoju i nie
pobudzi� uspokojonych nerw�w. Rozdra�ni�o mnie to, i� ksi�ga otworzy�a si� -
niejako samorzutnie - na tablicy
dwunastej przedstawiaj�cej w upiornych szczeg�ach
rze�ni� kanibali Anziques. Moja wra�liwo�� ucierpia�a nieco, gdy usi�owa�em
potraktowa� pobie�nie upiorny
rysunek, kt�ry przyci�ga� mnie z niepokoj�c�
intensywno�ci�, zw�aszcza w po��czeniu z kr�tk� adnotacj� dotycz�c� szczeg��w
kuchni Anziques.
Odwr�ci�em si� w stron� najbli�szej p�ki i przejrza�em jej sk�p� zwarto��;
Biblia z osiemnastego wieku,
Pilgrim Progress z tego samego okresu, ilustrowane
groteskowymi drzeworytami i wydane przez tw�rc� almanach�w Izajasza Thomasa,
nadgni�a Magnolia Christi
Americana Cottona Mathera i kilka innych ksi�g r�wnie
starych jak tamte. Nagle m� uwag� przyku� niemo�liwy do pomylenia odg�os krok�w
w pokoju powy�ej. W
pierwszej chwili zdumiony i zaskoczony, zwa�ywszy na
fakt, �e moje wcze�niejsze pukanie do drzwi pozosta�o bez odpowiedzi,
natychmiast domy�li�em si�, �e
gospodarz musia� dopiero co si� obudzi� z g��bokiego
snu, tote� z mniejszym ju� zaskoczeniem przys�uchiwa�em si� krokom na
trzeszcz�cych drewnianych schodach.
St�panie by�o ci�kie, aczkolwiek osobliwie ostro�ne,
co, zwa�ywszy na ci�ki ch�d, wyda�o mi si� troch� niepokoj�ce. Kiedy wszed�em
do pokoju, zamkn��em za
sob� drzwi. Teraz, po chwili ciszy, kiedy gospodarz
m�g� ogl�da� m�j rower pozostawiony w holu, us�ysza�em gmeranie przy zamku i
ujrza�em, �e panelowe
odrzwia otwieraj� si� ponownie.
W progu stan�� osobnik o tak szczeg�lnym wygl�dzie, �e gdyby nie zasady dobrego
wychowania, bez
w�tpienia krzykn��bym w g�os. Stary, siwobrody i odziany
w �achmany gospodarz sw� postaw� i wygl�dem wzbudza� zarazem szacunek i
zdumienie. Musia� mie� dobrze
ponad sze�� st�p wzrostu i pomimo podesz�ego wieku
oraz ub�stwa wci�� wydawa� si� silny i pot�ny. Jego oblicze nieomal nik�o
po�r�d d�ugiej, g�stej brody
porastaj�cej policzki, kt�re wydawa�y si� nienaturalnie
rumiane i mniej pomarszczone, ni� mo�na by si� spodziewa�. Na wysokie czo�o
m�czyzny spada�a kaskada
siwych w�os�w, nieco tylko przerzedzonych przez lata.
Jego niebieskie oczy, cho� odrobin� przekrwione, zdawa�y si� niewyt�umaczalnie
bystre, czujne i przenikliwe.
Pomimo upiornego, niechlujnego wygl�du m�czyzna wywar� na mnie piorunuj�ce
wra�enie. Jego abnegacja
czyni�a go odpychaj�cym i natarczywym. Nie potrafi�
stwierdzi�, w co by� odziany, aczkolwiek w moim mniemaniu ubi�r jego stanowi�a
masa strz�p�w i �achman�w
si�gaj�cych a� do cholewek wysokich, ci�kich
but�w; brak zami�owania tego m�czyzny do czysto�ci by� niemal nie do opisania.
Jego wygl�d oraz wzbudzony przeze� instynktowny strach przygotowa� mnie na pewne
przejawy wrogo�ci,
dlatego te� nieomal zadr�a�em, zdumiony i poruszony
niesamowit� absurdalno�ci�, kiedy gospodarz wskaza� mi krzes�o i odezwa� si� do
mnie g�osem pe�nym
uni�onego szacunku i zach�caj�cej go�cinno�ci. M�wi�
bardzo dziwn� i rzadk� odmian� jankeskiego dialektu, kt�ry, jak s�dzi�em, od
dawna ju� by� nieu�ywany -
przys�uchiwa�em si� uwa�nie, kiedy usiad� naprzeciwko
mnie, nawi�zuj�c rozmow�.
- Dyszcz pana u�api�, co ni? - rzuci� na powitanie. - Dobrze, co by� pan blisko
cha�upy i nie zby�o panu oleju we
w g�owie, co by tu wnij��. Chyba �em ucio�
komara, bo �em pana nie us�ysza� - nie jezde ju� taki m�ody, muszem co dnia
przysypia� wiela czasu jak
nimowle. A pan gdzie si� udai? Nie widuje �em sporo
ludzi na tej drodze, odk�d pobudowali szos do Arkham.
Odpar�em, �e udawa�em si� do Arkham, i przeprosi�em za moje wtargni�cie do jego
chaty, po czym
m�czyzna podj�� sw�j monolog.
- Cieszem si�, co pana tu widz�, m�odzie�cze, rzadko bywi, co chto� tu si�
pokazui, ostatniemi czasy ma�o je
rzeczy, coby sprawiali mi� rado��. Jak mi�
si� wydai, jeste� pan z Bostingu, co? Nigdy �em tam nie by�, ale na pierwszy
rzut oka potrafi� pozna�
miastowego - w �osiemdziesiontym czwarty mieli my
tu �okrengowego na�uczyciela, ale nagle zrezygnowa� z roboty i jak wsiunk dzie�,
nikt go ju� po tym nie
uwidzial. - Tu stary nagle zachichota�, a gdy poprosi�em
go o wyja�nienie przyczyny owej weso�o�ci, nie odpowiedzia�. Wydawa� si� w
wy�mienitym humorze, acz jego
zachowanie musia�o by� wynikiem pustelniczego
trybu �ycia. Przez pewien czas papla� nieomal gor�czkowo, gdy wtem, nie wiedzie�
czemu, zapyta�em go, w jaki
spos�b zdoby� tak rzadk� ksi�g� jak Regnum
Congo Pifagetty. Wci�� nie mog�em otrz�sn�� si� z wra�enia, jakie wywar� na mnie
�w wolumin, i gdy
zacz��em o nim m�wi�, uczyni�em to nie bez wahania.
Ciekawo�� jednak przemog�a wszystkie niejasne l�ki, kt�re stopniowo narasta�y we
mnie, odk�d po raz pierwszy
ujrza�em ten stary dom. Poczu�em ulg�, stwierdziwszy,
�e pytanie nie okaza�o si� nietaktowne, gdy� starzec odpowiedzia� na nie
swobodnie i z emfaz�.
- A, ta ksiun�ka p Efryce? Kapitan Ebenezer Holt przeda� mnie j� w
sze��dziesi�tym �smym - tyn, co potym
zgin�� we wojnie.
Co�, by� mo�e imi� Ebenezera Holta, sprawi�o, �e gwa�townie unios�em wzrok.
Napotka�em je ju� wcze�niej
podczas mych prac genealogicznych, ale ani razu
nie natkn��em si� na� po rewolucji. Zastanawia�em si�, czy gospodarz m�g�by
dopom�c mi w zadaniu, nad
kt�rym w�a�nie pracowa�em, i postanowi�em zapyta�
go o to p�niej. M�wi� dalej:
- Ebenezer �od lat p�ywa� na statkach handlowych ze Salem i we w ka�dem porcie
widzia� rozmaite, dziwne
rzeczy. Wziun to gdzie� we w Londynie, jak mi� si�
wydai, lubi� kupywa� takowe rzeczy w sklepach. By��em raz w jego domie na
zg�rzu, coby pohandlowa�, i
w�a�nie tedy zobaczy�em te ksiun�ke. Jak�em pobaczy�
rysunki, od razu zachcia�em j� mie�. I wymieni� si� ze mno. To je dziwna
ksiun�ka - daj jom pan, dzie som moje
patrza�y. - Starzec zacz�� gmera� w�r�d
�achman�w, wydoby� par� brudnych i zdumiewaj�co starych okular�w o niewielkich,
o�miok�tnych szk�ach i
stalowych oprawkach. Na�o�ywszy je, si�gn�� po le��cy
na stoliku wolumin i pieczo�owicie zacz�� przewraca� stronice.
- Ebenezer umia� trochie czyta� po ty... po �acinie, ja nie umie. Mia��em dwu
czy czech nauczycieli, co mi�
pr�bowali na�uczy�, a Paster Clark, tyn, co
m�wili, �e siem �utopi� w stawie - umiesz pan co� ze z tego wyrozumie�?
Odpar�em, �e tak, i przet�umaczy�em jeden z pierwszych akapit�w z pocz�tku
ksi��ki. Nawet gdybym si�
pomyli�, nie mia� do�� wykszta�cenia, by mnie
poprawi�, i wydawa� si� zadowolony jak dziecko z mego przek�adu. Jego blisko��
napawa�a mnie odraz�, ale nie
wiedzia�em, jak mam si� od niego uwolni�,
jednocze�nie go przy tym nie ura�aj�c. Bawi�o mnie jego dziecinne wr�cz
umi�owanie, jakie �ywi� do rysunk�w
w ksi��ce, kt�rej nie potrafi� przeczyta�.
Zastanawia�em si�, czy w og�le zna� angielski i czy przeczyta� kt�r�� z
nielicznych angielskich ksi��ek
znajduj�cych si� w tym pokoju.
Ta demonstracja prostoty usun�a w cie� nieokre�lone l�ki, jakie mnie dr�czy�y,
i u�miechn��em si�, podczas
gdy m�j gospodarz m�wi� dalej:
- To dziwne, jak �obrazki mogom p�ywa� na luckie my�lenie. We�my tyn, �o z
przodu. Widzia� pan kiedy
drzewa jak te, �o tu, z wielkimi listyma ch�opocz�cymi
we w g�r� i na d�. A te ludzie - to nie mogom by� Murzyni - one som najlepsze.
Trochie jak Indjanie, jak si�
mnie wydai, ale pochodzom ze z Efryki. Niecht�rzy
z nieich wyglondajom jak ma�py albo p�ludzie, ale o takim jak tyn jeszcze �em
nie s�ysza�.
Wskaza� na bajeczny tw�r artysty, kt�ry mo�na by opisa� jako smoka z �bem
aligatora.
- Tera pokazem panu same najlepsze - to je gdzie� we w samym �rodku. - G�os
m�czyzny sta� si� nieco bardziej
ochryp�y, a w jego oczach rozb�ys�y ja�niejsze
iskierki. D�onie, cho� wydawa�y si� jeszcze bardziej niezgrabne ni� dotychczas,
poch�oni�te by�y tylko jednym
celem. Ksi��ka roz�o�y�a si� niemal samoistnie,
jak gdyby cz�sto otwierana by�a w�a�nie w tym miejscu - na odra�aj�cej dwunastej
tablicy ukazuj�cej rze�ni�
kanibali Anzique.
Powr�ci�o uczucie niepokoju, ale nie da�em tego po sobie pozna�. Najdziwniejsze
by�o, �e dzi�ki inwencji
artysty Afrykanie wygl�dali jak biali - ko�czyny
i �wierci wisz�ce na �cianach ubojni by�y wr�cz upiorne, rze�nik za�,
zaopatrzony w toporzysko, osobliwie
ra��cy. Pomimo i� m�j gospodarz zdawa� si� uwielbia�
�w rysunek, mnie wydawa� si� nieodmiennie odpychaj�cy.
- I co pan o tym my�lisz - nigdy �e� pan nie widzia� czego� takiego, co ni?
Kiedy �em to zobaczy�, powiedzia�em
Ebowi Holtowi: ��od czego� takiego a�e sk�ra
cierpnie, a krew mrozi siem w �y�ach�. Kiedy przeczyta��em we w Pi�mie o rzezi -
jak o tyj rzezi niewini�tek -
to sporom o tym my�la�, ale nie potrafi��em
sobie tego wy�obrazi�. Tu szystko wida�, jako jest i basta - po prawdzie to
chiba grzech, ale czy� wszyscy nie
rodzimy siem we w grzechu? Tyn por�bany
go�� sprawia, �e czujem zimne ciarki za ka�d� ra��, jak na niego spoglondam - a
nie chcem, ale muszem -
widzisz pan, jak tyn rze�nik �odr�ba� mu obie stopy?
Jego g�owa na tamty �awie, jedna renka z boku i druga na pie�ku do rombania
mi�s.
Kiedy m�czyzna mamrota� w wyrazie szokuj�cej ekstazy, jego ow�osione,
przyozdobione okularami oblicze
by�o niemo�liwe do opisania, ale g�os, miast
przybiera�, raczej traci� na sile. Moich w�asnych odczu� raczej nie potrafi�
okre�li�. Ca�a groza, kt�r� wcze�niej
ledwie odczuwa�em, run�a na mnie tak
siln� i �yw� fal�, �e odraza, jak� �ywi�em wobec tej prastarej, obrzydliwej
istoty, uros�a do niewyobra�alnych
rozmiar�w. Jego szale�stwo lub przynajmniej
cz�ciowa perwersja wydawa�y si� niezaprzeczalne. Teraz m�wi� prawie szeptem,
kt�ry jednak wydawa� si�
bardziej przera�aj�cy od krzyku, i s�uchaj�c go,
przesz�y mnie dreszcze.
- Ta jak m�wi�, to dziwne, jak �obrazki mogom p�ywa� na luckie my�lenie. Wiesz,
m�ody panie, m�wiem tera o
tym �o, tutaj. Kiedy ju� wyhandlowa��em ty ksiun�ke
�od Eba, cz�sto �em j� przyglonda�, zw�aszcza po tem, jak s�ysza��em Pastera
Clarka prawioncego w niedziele
we swy wielki peruce. Raz sprobowa�-�em czego�
zabawnego - tylko coby siem pan nie przerazi�, m�ody panie - wszystko, com
zrobi�, to spojrza�em na rysunek
przed zabiciem owcy na targ - zabicie owcy
by�o o wiela zabawniejsze po tem, jak�em przykikowa� na tyn �obrazek... - Ton
starca sta� si� jeszcze s�abszy,
czasami s�owa by�y wr�cz nies�yszalne.
Przys�uchiwa�em si� odg�osom deszczu, dudnieniu kropel o ma�e, niemal
nieprzejrzyste szybki, a m� uwag�
zwr�ci� niezwyk�y, jak na t� por� roku, huk
grzmotu. Raz przera�liwy b�ysk i �oskot grzmotu niemal zatrz�s�y domem a� do
fundament�w, ale szepcz�cy
starzec nawet tego nie zauwa�y�.
- Zabicie owcy by�o stokro� bardziej zabawne - ale wisz pan, nie do��
satysfakcjonuj�ce. Dziwne, jak �obrazek i
pragnienie mo�e wziun� cz�owieka we w karby.
Na mi�o�� Boga �ojca, m�ody cz�owiecze, nie m�w �o tem nikomu, ale przysiengam
si� na Pana Naszego, �e tyn
rysunek �obudzi� we mnie g��d wiktua��w, kt�rych
nie mo�na wyhodowa� ani normalnie kupi� - ej�e, sied� ino spokojnie, co� panu
dolega? Nic �em nie zrobi�,
zastanawia�em si� tylko, jak by to by�o, gdybym
si� zdecydowa�. M�wi�, �e mi�so tworzy krew i cia�o, �e dai nam nowe �ycie - a
ja zacz���em si� zastanawia�,
czy cz�owiek nie m�g�by przed�u�y� sobie �ycia,
jedz�c stale to samo... - Szepc�cy nie zdo�a� jednak doko�czy�. I to nie przez
m�j l�k ani gwa�townie
przybieraj�c� na sile burz�, kt�rej w�ciek�o�� mog�em
podziwia� na w�asne oczy, kiedy je w ko�cu otwar�em w przesyconej dymem
samotno�ci w�r�d poczernia�ych
ruin. Sprawi�o to co� absolutnie niesamowitego.
Otwarta ksi�ga le�a�a pomi�dzy nami, z rysunkiem �ypi�cym obrazoburczo ku g�rze,
a kiedy starzec
wyszepta� s�owa: - Stale to samo... - rozleg� si�
delikatny, niemal niedos�yszalny plusk i co� rozprys�o si� na po��k�ym papierze
roz�o�onego woluminu.
Pomy�la�em, �e to deszcz, ale przecie� jego krople
nie s� czerwone. Ma�a czerwona kropla b�yszcza�a wyra�nie na rysunku
przedstawiaj�cym rze�ni� kanibali
Anzique, dodaj�c upiornemu sztychowi jeszcze bardziej
pos�pnego i przera�aj�cego wyrazu. Starzec dostrzeg� to i zamilk�, zanim jeszcze
nak�oni� go do tego wyraz
zgrozy przepe�niaj�cy moje oblicze; ujrza� to
i pospiesznie uni�s� wzrok ku pomieszczeniu, kt�re opu�ci� przed godzin�.
Pod��y�em za jego spojrzeniem i
ujrza�em tu� nad nami, na tynkowanym, starym
suficie wielk�, nieregularn� plam� wilgotnego szkar�atu, kt�ra powi�ksza�a si�
na moich oczach. Nie
krzykn��em ani nawet nie drgn��em, a jedynie zmru�y�em
powieki. W chwil� p�niej rozleg� si� przera�liwy ryk, huk tysi�cy zespolonych
grom�w. Pot�ny piorun trafi�
prosto w przekl�ty dom pe�en niewypowiedzianych
tajemnic, przynosz�c zapomnienie, dzi�ki kt�remu pozosta�em przy zdrowych
zmys�ach.
KONIEC