8113
Szczegóły |
Tytuł |
8113 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8113 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8113 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8113 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Glen Cook
Zimne Miedziane �zy
Tytu� orygina�u: Cold Copper Tears
Prze�o�y�a Aleksandra Jagie��owicz
I
Chyba by� ju� najwy�szy czas. Zaczyna�o mnie nosi�. Nadchodzi�y te paskudne dni,
kiedy
cia�o ogarnia skrajne lenistwo, a nerwy wrzeszcz�, �e najwy�szy czas co� zrobi�
- bardzo
okrutna kombinacja. Na razie lenistwo by�o o �eb do przodu.
Nazywam si� Garrett - tu� po trzydziestce, sze�� st�p i dwa cale, dwie�cie
funt�w, w�osy
jasne, eksmarine - og�lnie zabawny ch�opak. Za odpowiednie pieni�dze znajduje
r�ne rzeczy
lub �ci�gam ludziom z karku rozmaite paskudztwa. Nie jestem geniuszem. Udaje mi
si� wy-
kona� zadanie, poniewa� jestem zbyt uparty, �eby zrezygnowa�. Moim ulubionym
sportem s�
kobiety, ulubion� potraw� - piwo. Pracuj� w moim w�asnym domu przy ulicy
Macunado, w
po�owie drogi pomi�dzy G�r� a nabrze�em w �r�dmie�ciu TunFaire.
W�a�nie spo�ywa�em p�ynny lancz w towarzystwie mojego kumpla Kolesia, dyskutuj�c
o
religii, kiedy niespodziewany go�� obudzi� we mnie �y�k� sportowca.
By�a wysok� blondynk� o sk�rze delikatnej jak najcie�sza satyna, jak�
kiedykolwiek wi-
dzia�em. Wok� niej unosi� si� niezwyk�y zapach, a lekki u�mieszek m�wi�, �e
wzrokiem
przenika wszystko, natomiast Garrett jest dla niej jedn� wielk� bry�� kryszta�u.
Wydawa�a si�
wystraszona, ale nie przera�ona.
- Chyba si� zakocha�em - mrukn��em do Kolesia w momencie, gdy stary Dean
prowadzi�
j� do mojego biura-grobowca.
- Trzeci raz w tym tygodniu. - Do ko�ca wys�czy� sw�j kufel. - Nie m�w o tym
Tinnie.
Zacz�� wstawa�. I wstawa�. I jeszcze wstawa�. W ko�cu ma dziewi�� st�p wzrostu.
- Niekt�rzy z nas musz� wraca� do roboty. - Zacz�� ta�cowa� z Deanem i
blondynk�, usi-
�uj�c dosta� si� do holu.
- P�niej.
Ubawili�my si� nie�le, wykpiwaj�c skandale wstrz�saj�ce przemys�em religijnym
TunFa-
ire. Kole� kiedy� zastanawia� si�, czy nie umoczy� palc�w w tym bagnie, ale
uda�o mi si�
sp�aci� d�ug, jaki wobec niego mia�em, i to szcz�liwie utrzyma�o go w ko�skim
biznesie.
Spojrza�em na blondynk�. Ona na mnie. Spodoba�o mi si� to, co zobaczy�em.
Blondynka
mia�a mieszane uczucia. Konie nie r��, kiedy obok nich przechodz�, bo na
przestrzeni lat
moja g�ba by�a do�� cz�sto modelowana pi�ciami, co nada�o jej pewien charakter.
Ona wci�� u�miecha�a si� tajemniczo, do tego stopnia, �e ju� chcia�em obejrze�
si� przez
rami� i sprawdzi�, co si� skrada za moimi plecami.
Dean ulotni� si�, wyra�nie unikaj�c mojego spojrzenia. Udawa�, �e musi
sprawdzi�, czy
Kole� dok�adnie zanikn�� za sob� drzwi. Ten dra� ma wyra�nie zabronione, by
wpuszcza�
kogokolwiek. Jeszcze kazaliby mi popracowa�. Blondyna musia�a oczarowa� go tak,
�e po-
gubi� skarpetki.
- Jestem Garrett. Siadaj. - Nie b�dzie si� musia�a zanadto napracowa�, �ebym i
ja zacz��
wyskakiwa� z garderoby. Mia�a w sobie co�, co wychodzi�o poza styl i urod� -
jak�� aur�,
osobowo��. Kobieta, kt�ra sprawia, �e eunuch p�acze rzewnymi �zami, a duchowny
przeklina
swoje �luby.
Usadowi�a si� na krze�le Kolesia, ale si� nie przedstawi�a. Pierwszy szok ju� mi
przeszed�.
Pod przepyszn� mask� wyczu�em czaj�cy si� ch��d. Ciekaw by�em, czy w og�le kto�
tam jest
- Herbata? Brandy? Panno... A mo�e Dean poszuka nam kropelki Z�ota TunFaire,
je�li go
�adnie poprosimy?
- Nie pami�tasz mnie?
- Nie. A powinienem?
Facet, kt�ry by j� zapomnia�, mo�e by� tylko trupem. Zachowa�em jednak t� uwag�
dla
siebie. Ogarn�� mnie ch��d, i to ch��d bez poczucia humoru.
- To by�o do�� dawno, Garrett. Kiedy si� widzieli�my ostatnio, ja mia�am
dziewi�� lat, a ty
wybiera�e� si� do marines.
Do dziewi�ciolatek nie mam takiej pami�ci jak do dwudziestolatek. Nic mi si� nie
przy-
pomnia�o, cho� i tak by�o to dawniej, ni� chcia�bym pami�ta�. Pi�tk� w marines
usi�uj� za-
pomnie� ju� od d�u�szego czasu.
- Mieszkali�my po s�siedzku, na trzecim pi�trze. Kocha�am si� w tobie, a ty
ledwo mnie
dostrzega�e�. Umar�abym, gdyby by�o inaczej.
- Przepraszam. Wzruszy�a ramionami.
- Nazywam si� Jill Craight
Wygl�da�a jak Jill, z bursztynowymi oczami, cho� te oczy, zamiast p�on��,
roztacza�y
arktyczne krajobrazy. Ale nie by�a �adn� z Jill, kt�re zna�em, ani
dziewi�cioletnich, ani �ad-
nych innych.
Ka�dej innej Jill od razu zaproponowa�bym, �e nadrobimy stracony czas. Ale jej
ch��d ju�
wchodzi� mi w gnaty. Kiedy nast�pnym razem p�jd� do spowiedzi, pewnie pog�aszcz�
mnie
po g�owie za t� pow�ci�gliwo��. Je�li w og�le p�jd�, bo ostatnio zdarzy�o mi si�
to, kiedy
mia�em dziewi�� lat.
- Chyba ci przesz�o w czasie mojej nieobecno�ci. Nie zauwa�y�em ci� na nabrze�u,
kiedy
wraca�em.
W�a�nie j� przejrza�em. Rozpali�a w sobie ogie�, �eby przej�� przez Deana, ale
teraz ju�
by�o po wszystkim. U�ytkowniczka. Najwy�szy czas, �eby przesta�a ju� ozdabia� to
krzes�o i
pozwoli�a mi doko�czy� lancz.
- Chyba nie przysz�a� tu po to, �eby wspomina� dawne czasy na ulicy
Brzoskwiniowej?
- Ulicy Pyme - sprostowa�a. - Mo�e jestem w k�opotach i b�d� potrzebowa� pomocy.
- Zwykle tak jest z lud�mi, kt�rzy tu przychodz�. - Co� mi podpowiedzia�o, �eby
jeszcze
nie wyrzuca� jej za drzwi. Przyjrza�em si� jej jeszcze raz. Nie by� to przykry
obowi�zek.
Nie by�a ubrana wyzywaj�co. Raczej konserwatywnie, cho� kosztownie, z du�ym sma-
kiem. To mog�o sugerowa� pieni�dze, ale nie musia�o. W mojej cz�ci miasta
ludzie cz�sto
nosz� na sobie ca�y sw�j maj�tek.
- Nasz dom spali� si�, gdy mia�am dwana�cie lat. - (Ju� wtedy powinienem by�
sobie co�
przypomnie�, ale sta�o si� to znacznie p�niej). - Moi rodzice zgin�li.
Zamieszka�am z wuj-
kiem, ale nie zgadzali�my si� ze sob�. Uciek�am. Ulica nie jest dobrym miejscem
dla bez-
domnej dziewczyny.
Rzeczywi�cie nie jest. Chyba w�a�nie wtedy powsta� ten lodowiec. Ju� nigdy,
przenigdy
nic jej nie dotknie, nie zrani ani nawet nie wzruszy. Ale co przesz�o�� ma
wsp�lnego z jej
obecno�ci� tu i teraz?
Ludzie przychodz� do mnie, gdy czuj�, �e nad ich g�owami wisi katastrofa. Mo�e
nawet
samo przej�cie przez moje drzwi sprawia, �e czuj� si� bezpieczni. Nieraz nie
chc� wyj�� z
powrotem na ulic�. Zwlekaj�, gadaj�c o wszystkim, co �lina na j�zyk przyniesie,
ale nie o
tym, co ich gn�bi.
- Wyobra�am to sobie.
- Ja mia�am szcz�cie. By�am �adna i mia�am co nieco rozumu. U�y�am ich, �eby
wyrobi�
sobie znajomo�ci. Uda�o mi si�. Zosta�am aktork�.
Mog�o to oznacza� wszystko i nic. Taka wygodna wym�wka, worek, do kt�rego
kobieta
wrzuca wszystko, aby utrzyma� w kupie cia�o i dusz�.
Burkn��em zach�caj�co. Garret jest bardzo zach�caj�c� osob�.
Dean wsadzi� g�ow� przez drzwi, �eby sprawdzi�, czy ju� mnie op�ta�o, czy
jeszcze nie.
Postuka�em palcem w kufel:
- Wi�cej lanczu. - Czu�em, �e ta konferencja mo�e potrwa�.
- Mam kilku wysoko postawionych przyjaci�, Garrett. Lubi� mnie, bo umiem
s�ucha� i
trzyma� buzi� na k��dk�.
Odnios�em wra�enie, �e jest aktork�, kt�ra �wiadczy ten sam rodzaj us�ug co
uliczna dziw-
ka, ale jest lepiej op�acana, bo podczas pracy u�miecha si� i wzdycha.
C�, ka�dy orze, jak mo�e. Znam kilka ca�kiem porz�dnych os�b w tym biznesie.
Niewie-
le, ale zawsze co�. W �adnym biznesie nie ma zbyt wielu porz�dnych ludzi.
Dean przyni�s� mi piwo i ma�e co nieco dla mojego go�cia. Pods�uchiwa� i chyba
nabra�
ju� podejrze�, �e pope�ni� b��d. Ona jednak zn�w w��czy�a ogrzewanie, kiedy mu
dzi�kowa�a,
i stary wyszed� rozpromieniony. Poci�gn��em �yk piwa.
- No wi�c czego b�d� si� musia� domy�la�? Lodowce w jej oczach zab�ys�y znowu.
- Jeden z moich przyjaci� powierzy� mi co� na przechowanie. Tak� ma��
szkatu�k�. - Ge-
stami pokaza�a przedmiot d�ugi i szeroki na stop�, wysoki na osiemna�cie cali. -
Nie wiem, co
w niej jest. I nie chc� wiedzie�. Teraz znikn��. A odk�d mam szkatu�k�, ju� trzy
razy pr�bo-
wano w�ama� si� do mojego domu. - Bam. Koniec. Jak zdmuchni�ta �wieca.
Powiedzia�a co�,
czego nie powinna by�a powiedzie�. Musia�a pomy�le�, zanim zacznie znowu m�wi�.
Smr�d, jak od stada szczur�w.
- Mo�e masz jaki� pomys�, czego mo�esz ode mnie chcie�?
- Kto� mnie obserwuje. Chc�, �eby przesta�. Nie mam ochoty zajmowa� si� tymi
sprawami
ani chwili d�u�ej - w jej g�osie brzmia� jakby cie� nami�tno�ci, jakie� ciep�o,
ale wszystko to
by�o przeznaczone dla tamtego faceta.
- Uwa�asz wiec, �e to mo�e si� znowu zdarzy�? My�lisz, �e komu� mo�e chodzi� o
t�
szkatu�k�? A mo�e o ciebie?
My�la�a tylko o tym, �e nie powinna by�a wspomina� o szkatu�ce. D�ugo me��a to w
sza-
rych kom�rkach, zanim odpowiedzia�a:
- Albo jedno, albo drugie.
- I chcesz, �ebym to zako�czy�?
Uraczy�a mnie kr�lewskim skinieniem g�owy. Kr�lowa �niegu zn�w wr�ci�a na
posteru-
nek.
- Wiesz, jakie to uczucie, kiedy wracasz do domu i stwierdzasz, �e kto�
przegrzeba�
wszystkie twoje rzeczy?
Przed chwil� tylko pr�bowali wedrze� si� do jej domu.
- To uczucie podobne do tego, kiedy ci� gwa�c�, tyle �e p�niej tak nie boli,
kiedy siadasz
- odpar�em. - Daj mi zaliczk�. Powiedz, gdzie mieszkasz. Zobacz�, co da si�
zrobi�.
Poda�a mi ma�� sakiewk� i wyja�ni�a, jak mam znale�� jej dom. By�o to raptem
sze�� prze-
cznic dalej. Zajrza�em do sakiewki. Nie s�dz�, �eby oczy wysz�y mi na wierzch,
ale kiedy
unios�em wzrok, znowu mia�a na twarzy ten sam u�mieszek.
Uzna�a chyba, �e mo�e mnie wodzi� za nos jak tresowan� ma�p�.
Wsta�a.
- Dzi�kuj� ci - rzek�a i skierowa�a si� w stron� drzwi frontowych. Poderwa�em
si� z miej-
sca i, potykaj�c si� o w�asne nogi, usi�owa�em jej towarzyszy�. Niestety, Dean
ju� tam czeka�,
zaczajony, aby pozbawi� mnie tego zaszczytu. Nie walczy�em z nim.
II
Dean zatrzasn�� drzwi. Przez chwil� wpatrywa� si� w nie bez s�owa, po czym
obr�ci� si� w
moj� stron�. Mia� idiotyczn� min�.
- Zakocha�e� si�? W twoim wieku? - zapyta�em. Wiedzia�, �e nie szukani klient�w.
Mia�
ich zniech�ca�, zanim jeszcze przekrocz� pr�g. Ten s�odki lodowiec nie wydawa�
mi si�
szczeg�lnie po��danym klientem, z t� swoj� wynios�� min�, nogami do samych uszu,
bezsen-
sownymi problemami i kup� z�ota, dziesi�� razy wi�ksz� ni� jakakolwiek zaliczka,
kt�r� w
�yciu dosta�em.
- Ona mi wygl�da na chodz�ce k�opoty.
- Przykro mi, panie Garrett - jego usprawiedliwienie by�o wystarczaj�co mizerne,
abym
doszed� do wniosku, �e m�czyzna nigdy nie jest za stary na te rzeczy.
- Dean, skocz do pana Pigotty i powiedz, �e jest zaproszony na kolacj�. Je�li
b�dzie si�
rzuca�, obiecaj mu jego ulubione dania. - Pokey Pigotta nigdy w �yciu nie
odm�wi� darmo-
wego posi�ku. Pos�a�em Deanowi m�j najlepszy u�miech, co sp�yn�o po nim jak
woda po
kaczce.
Bardzo trudno o dobr� pomoc.
Wr�ci�em do biura, �eby przemy�le� spraw�.
�ycie jest pi�kne.
Ostatnio mia�em kilka paskudnych spraw, z kt�rych nie tylko uszed�em w jednym
kawa�-
ku, ale nawet co� nieco� zarobi�em. Nie jestem nikomu nic d�u�ny. Mam z czego
�y�. Zawsze
uwa�a�em, �e je�li cz�owiek nie jest g�odny, nie powinien pracowa�. Nikt nie
widzia� pracuj�-
cych dzikich zwierz�t, je�li nie by�y akurat g�odne, wiec dlaczego nie
popr�nowa� troch�,
nie obali� kilku piw i zacz�� my�le� o zimie, kiedy sko�czy si� jesie�?
K�opot w tym, �e wie�� gminna g�osi, i� niejaki Garrett rozwi�zuje trudne
sprawy. Dlatego
ka�dy idiota z mani� prze�ladowcz� kieruje si� do moich drzwi, a je�li
przypadkiem wygl�da
jak Jill Craight i wie, jak podrajcowa� cz�owieka, nie ma k�opotu z przej�ciem
przez pierwsz�
linie mojej defensywy. Druga linia jest jeszcze s�absza od pierwszej. To ja. A
ja jestem uro-
dzonym kobieciarzem.
Bywa�em biedny i jeszcze biedniejszy, ale �ycie nauczy�o mnie jednej, �elaznej
zasady:
pieni�dze zawsze si� kiedy� ko�cz�. Wczoraj mo�e by�em bogaty, ale jutro forsy
ju� nie b�-
dzie.
Co robi�, kiedy nie chce si� pracowa� i nie chce si� g�odowa�? Zw�aszcza je�li
wtedy, kie-
dy si� rodzi�e�, nie mia�e� do�� oleju w g�owie, by wybra� sobie bogat�
rodzin�...
Niekt�rzy zostaj� duchownymi...
Ja z kolei szukam podwykonawc�w tej wspania�ej techniki przysz�o�ci.
Kiedy komu� uda si� ju� wymin�� Deana i urobi� mnie wrodzonym talentem lub
urokiem
osobistym, sprawdzam, czy nie uda�oby si� tej roboty upchn�� komu innemu.
Zgarniam dwa-
dzie�cia procent za po�rednictwo, co utrzymuje na przyzwoit� odleg�o�� widmo
g�odu,
oszcz�dza mi przetrenowania i w pewnej mierze nape�nia groszem kieszenie moich
przyja-
ci�.
�ledzenie i myszkowanie polecam zwykle Pokeyowi Pigotcie. Jest w tym dobry. Rola
go-
ryla zwykle przypada Saucerheadowi Tharpe'owi, kt�ry jest wielki jak p� mamuta
i dwa razy
tak uparty. Je�li trafi si� co� parszywego, zawsze mog� krzykn�� na Morleya
Dotesa, kt�ry
jest zawodowym morderc� i �amignatem.
Sprawa Craight brzydko pachnia�a. Nie, do licha, �mierdzia�a na ca�ego! Dlaczego
wtyka�a
mi ciemnot�, �e by�a w dzieci�stwie moj� s�siadk�? Dlaczego potem, na pierwszy
sygna�
mojego niedowierzania, wycofa�a si� z tego czym pr�dzej? Dlaczego najpierw
rajcowa�a si�
do bia�o�ci, a potem ukrywa�a za lodowcem?
By�a na to jedna odpowied�, kt�ra wcale mi si� nie podoba�a.
Dziewczyna mo�e by� stukni�ta.
Ludzie, kt�rzy wyobra�aj� sobie, �e jestem ich jedynym ratunkiem, cz�sto s�
nieprzewi-
dywalni. No, mo�e jeszcze troch� dziwaczni. Ale kiedy siedzisz w fachu przez
jaki� czas,
zaczynasz mie� wyczucie do rozmaitych typ�w.
Jill Craight nie pasowa�a nigdzie.
Przez sekund� zastanawia�em si�, czy to nie dlatego, �e jest aktork�, kt�ra
popracowa�a w
domu i stwierdzi�a, �e musi mnie z�apa� pe�n� gar�ci� za wrodzon� ciekawo��.
Nieraz to si�
nawet udaje.
Najgorsze s� te cwane i sprytne.
Teraz mia�em przed sob� dwa wyj�cia: rozsi��� si� w fotelu w towarzystwie kufla
piwa i
zapomnie� o Jill Craight do momentu, a� przejmie j� Pokey, albo uda� si� na
konsultacj� do
mego rezydentnego projektu dobroczynnego.
Ta kobieta przyprawi�a mnie o drgawki. Nie mog�em sobie znale�� miejsca. A
zatem,
marsz do Truposza. Jest si� tym samozwa�czym geniuszem czy nie?
***
Nazywaj� go Truposzem. Jest martwy, ale nie jest trupem. Jest Loghyrem i kto�
przyszpili�
go no�em jakie� czterysta lat temu. Wa�y prawie pi��set funt�w, ale
czterystuletni post nie
odchudzi� go ani o uncj�.
Cia�o Loghyra umiera r�wnie �atwo jak twoje lub moje, ale jego dusza jest nieco
bardziej
oporna. W nadziei na uzdrowienie mo�e si� p�ta� wko�o przez tysi�c lat i z
minuty na minut�
staje si� coraz bardziej niezno�na. Za to cia�o Loghyra jest naprawd� niewiele
mniej trwa�e od
granitu.
Hobby mojego martwego Loghyra jest spanie. Po�wi�ca mu si� z takim zapa�em, �e
nie
robi nic innego ca�ymi miesi�cami.
Podobno zarabia na utrzymanie poprzez wykorzystywanie swego geniuszu w mojej
pracy.
Rzeczywi�cie, czasem to robi, ale, w istocie, do wszelkiej pracy zarobkowej �ywi
jeszcze
g��bsz� awersj� ni� ja. Schowa�by si� w mysi� dziur�, uciekaj�c przed
najdrobniejszym zaj�-
ciem. Nieraz sam si� sobie dziwi�, po co si� w og�le fatyguj�.
Kiedy wszed�em, oczywi�cie spa�. Zasmuci�o mnie to, ale bynajmniej nie zdziwi�o.
Robi�
to ju� od trzech miesi�cy, zajmuj�c najwi�kszy pok�j w ca�ym domu.
- Hej, Kupo Gnat�w! Zbud� si�! Musz� skorzysta� z twojej �wietlanej
inteligencji! - Po-
chlebstwo jest najlepszym sposobem, �eby co� od niego wyd�bi�. Niestety, zbudzi�
go to
tylko po�owa sukcesu, druga polega na �ci�gni�ciu na siebie jego uwagi.
Dzisiaj nie mia� na to ochoty.
- Dobra - stwierdzi�em pod adresem g�ry serowatego cielska. - Kocham ci� mimo
wszyst-
ko.
Pok�j wygl�da� jak po tajfunie. Dean nienawidzi sprz�tania w pokoju Truposza.
Nie przy-
pilnowa�em go i zaniedba� si� okropnie.
Kiedy nie pilnuj�, do pokoju dostaj� si� myszy i robaki. Lubi� sobie przek�si�
cielsko Tru-
posza. M�g�by sobie z nimi poradzi�, gdyby nie spa�, ale teraz akurat by�o wr�cz
przeciwnie.
Jest wystarczaj�co paskudny taki, jaki jest, nie nadjedzony.
Zakrz�tn��em si�, zamiot�em i odkurzy�em, nuc�c pod nosem wi�zank� spro�nych
hym-
n�w, jakich nauczy�em si� w marines. Ale m�j cholerny, uparty po�e� s�oniny
nawet si� nie
obudzi�.
Je�li on nie chce, to ja te� nie b�d�. Spakowa�em manatki. Dope�ni�em kufel
piwem i uda-
�em si� na ganek, by poobserwowa� nieko�cz�c� si�, zmienn� panoram� TunFaire.
***
Na ulicy Macunado panowa� ruch. Ludzie, kar�y i elfy p�dzili ku swoim mrocznym
celom,
na nielegalne spotkania. Przesz�a para trolli, dzieciak�w, tak zapatrzonych w
swoje pryszcze i
brodawki, �e nie mieli oczu dla nikogo innego. Wilko�aki i koboldy p�dzi�y do
swoich obo-
wi�zk�w. Znowu przebieg�a gromadka zaaferowanych i zapracowanych kar��w.
Pos�anniczka
wr�ek, znacznie pi�kniejsza od mojego niedawnego go�cia, kl�a jak bosman,
walcz�c z
upartym przeciwnym wiatrem. Gang m�odych chochlik�w, chuko, z dala od swego
rodzimego
torfu, gra� w gwizdki pod cmentarzem, w nadziei �e lokalni W�drowcy nie wyjd� z
grob�w.
Jaki� olbrzym, widocznie wie�niak z g��bokiej prowincji, gapi� si� na wszystko z
rozdziawio-
n� g�b�. Mia� jednak fantastyczne widzenie boczne. Omal nie utr�ci� g�owy
chochlikowi, kt�-
ry pr�bowa� mu opr�ni� kiesze�.
Widzia�em miesza�c�w r�nych ma�ci. TunFaire to kosmopolityczne miasto, nieraz
tole-
rancyjne, ale zawsze warte zachodu. Niekt�rzy miesza�cy stanowi� dla mnie
prawdziw� za-
gadk� - nie potrafi� sobie wyobrazi�, jak zdo�ali ich pocz�� rodzice,
oczywi�cie, z czysto
technicznego punktu widzenia. Je�li kto� jednak ma �cis�y umys� i chcia�by
uzyska� dane z
bezpo�redniej obserwacji, niech odwiedzi Dzielnic�. Tam poka�� mu wszystko ze
szcze-
g�ami i w kolorze, je�li tylko rzuci fors�.
Moja ulica, jak i ca�e TunFaire, stanowi�a jeden wielki karnawa�, ale zza
balowych masek
wyziera�a jedynie ciemno��.
Pomi�dzy TunFaire i ja istnieje szczeg�lna wi� mi�o�ci-nienawi�ci, poniewa�
ka�de z nas
jest zbyt uparte, by si� zmieni�.
III
Kiedy tworzyli Pokeya Pigotte, musieli u�ywa� wy��cznie niewykorzystanych dot�d
kan-
t�w i zbyt d�ugich cz�ci cia�a, a potem jeszcze zapomnieli go pomalowa� na
jaki� rozs�dny
kolor. By� tak blady, �e po zmroku cz�sto brano go za o�ywie�ca. Nie mia� na
sobie ani deka
mi�sa, a jego paj�cze cz�onki znajdowa�y si� dos�ownie wsz�dzie. Poza tym jednak
by� by-
stry, twardy i jednym z najlepszych w swoim fachu. I mia� apetyt - mniej wi�cej
jak rekin
wielorybi. Gdziekolwiek go zabierali�my, zjada� wszystko opr�cz stolarki. Mo�e
dlatego, �e
by�y to jego jedyne okazje do porz�dnych posi�k�w.
Dean jest w tym dobry. Nieraz twierdz�, �e tylko dlatego go trzymam. Nieraz sam
w to
wierz�.
Przez jaki� czas nie mieli�my �adnych go�ci z zewn�trz, tote� tym razem Dean
przeszed�
sam siebie. Przy tym Pokey potrafi rozp�ywa� si� w wazelinie, je�li chce, a Dean
jest bardzo
wra�liwy na pochwa�y - wszystkich, tylko nie moje.
Pokey odchyli� si� i poklepa� po �o��dku, bekn�� z ca�ego serca, po czym
spojrza� na mnie:
- No to lecimy, Garrett.
Unios�em brew. To jeden z moich najlepszych trik�w. Obecnie pracuj� nad
ruszaniem
uchem. Dziewczyny to pokochaj�.
- Wzi��e� klienta, kt�rego chcesz mi wepchn�� - zacz�� Pokey prosto z mostu. -
�adna ko-
bieta, inaczej nie przesz�aby przez Deana, a nawet je�li, to ty nie chcia�by� z
ni� gada�.
Czy on pods�uchiwa� pod drzwiami?
- Patrz, Dean, to prawdziwy geniusz �ledczy, nie?
- Je�li pan tak m�wi, sir.
- Wcale tak nie m�wi�. Pewnie kr�ci� si� w okolicy, �eby wy�ebra� okruchy z
naszych od-
padk�w - opowiedzia�em Pokeyowi ca�� histori�, ale pomin��em wysoko�� zaliczki.
Akurat
tego nie musia� wiedzie�.
- Rzeczywi�cie, wygl�da, �e w co� gra - zgodzi� si� Pokey. - Powiedzia�e�: Jill
Craight?
- Takie mi poda�a nazwisko. Znasz?
- Zdaje mi si�, �e powinienem. Co� mi dzwoni, ale nie wiem co. - Ma�ym palcem
pogrze-
ba� sobie w uchu. - To chyba nic wa�nego.
Dean wyci�gn�� placek brzoskwiniowy. Nigdy go nie robi�, je�li nie by�o go�ci.
Placek by�
gor�cy. Dean utopi� go w bitej �mietanie i poda� herbat�. Pokey wzi�� si� do
roboty, jakby
zbiera� zapasy na nast�pn� er� lodowcow�.
Kiedy by�o po wszystkim, rozsiedli�my si� wygodnie i Pokey wyci�gn�� jeden z
tych bar-
barzy�skich, czarnych, �mierdz�cych patyk�w, kt�re tak lubi�. Zapali� i zacz��
opowiada�
nowinki. Nie wychodzi�em z domu przez kilka dni, a Dean nie dba� o to, czy
jestem dobrze
poinformowany. Mia� nadziej�, �e milczenie w ko�cu wyp�dzi mnie z nory. Nigdy o
tym nie
m�wi, ale martwi si�, gdy nie pracuj�.
- Wielka nowina: Glory Mooncalled znowu to zrobi�.
- Co znowu? - Glory Mooncalled i wojna w Kantardzie nale�� w moim domu do
szczeg�l-
nych obszar�w zainteresowania. Hobby Truposza, w kr�tkich przerwach miedzy
jednym
snem a drugim, jest przewidywanie nieprzewidywalnego - najemnika Glory'ego
Mooncalleda.
- Zap�dzi� w zasadzk� W�adc� Ognia Sedge'a w Piaskach Rapistanu. S�ysza�e� kiedy
o
nich?
- Nie. - I nic dziwnego. Glory Mooncalled dzia�a� na tak dalekich kra�cach
Kantardu, jak
wcze�niej �aden Karenty�czyk. - Wywl�k� Sedge'a? - Bezpieczna zgadywanka. Na
razie jego
zasadzki nigdy jeszcze nie zawiod�y.
- Ca�kowicie. Ilu jeszcze zosta�o na jego li�cie?
- Niewielu. Mo�e trzech. - Mooncalled rozpocz�� wojaczk� po stronie Venagetich.
Rada
wojenna Venageti zdo�a�a go zniech�ci� tak bardzo, �e przeszed� na stron�
Karenty i przysi�g�
pozbawi� g�owy wszystkich jej cz�onk�w. Od tamtej pory robi to systematycznie.
Dla prostaczk�w sta� si� bohaterem narodowym, dla klasy panuj�cej wielkim
gwo�dziem
w bucie. �atwe zwyci�stwa, jakie odnosi�, udowadnia�y, �e s� dok�adnie tak
niekompetentni,
za jakich ich zawsze uwa�ali�my.
- Jak my�lisz - odezwa� si� Pokey - co to b�dzie, kiedy ju� zrobi swoje, a my
nie b�dziemy
mie� wojny po raz pierwszy od czasu kiedy przyszli�my na �wiat?
Truposz zna� odpowied�, ale chyba nie mia� zamiaru sprzecza� si� z Pokeyem.
Zmieni�em
temat.
- Opowiedz jaki� najnowszy skandalik �wi�tynny. - Kole� pr�bowa� mi co�
opowiedzie�,
ale jako� nie przy�o�y� si� specjalnie. Dla niego skandale nie by�y takim
cyrkiem jak dla mnie.
Jego religijna dusza by�a wielce zak�opotana wybrykami, jakich dopuszczali si�
nasi samo-
zwa�czy duchowi pasterze.
- Nic nowego. Ka�dy pokazuje na koleg�. Mn�stwo �Wrobiono mnie". Na poziomie
deta-
licznym sprawa zamyka si� z regu�y na wylatywaniu z tawern w pijanym widzie.
Na razie. Sprawy potocz� si� znacznie smutniej, je�li Prester Legat Stra�nik
Agire nie po-
jawi si� wraz ze swymi Relikwiami Terrella.
Agire by� jednym z dziesi�ciu duchownych stoj�cych na czele wiecznie sk��conej
rodziny
sekt, kt�re zbiorowo okre�lamy mianem Ortodoks�w. Jego tytu� - Prester -
wskazywa� pozy-
cj� w hierarchii, mniej wi�cej na poziomie ksi�cia. Legat by� stanowiskiem
imperialnym, w
teorii pe�nomocnictwem, w rzeczywisto�ci bezradnym. Dw�r imperialny wci�� trwa i
figuruje
w Costain, ale od dwustu lat nie ma ju� prawdziwej w�adzy.
Przydaje si� jednak jako u�yteczna fikcja polityczna. Jedynym tytu�em, jaki si�
liczy, jest
�Stra�nik". Oznacza, �e jest jedynym czlowiekiem na �wiecie, kt�remu powierzono
opiek�
nad Relikwiami Terrella.
Agire i Relikwie znikn�li.
Nie wiem, czym s� Relikwie. Mo�e nie wie tego ju� nikt opr�cz Stra�nika. Tylko
on je cza-
sem widuje. W ka�dym razie s� �wi�te i cenne nie tylko dla frakcji Ortodoks�w,
lecz r�wnie�
dla Ko�cio�a, Eremit�w, Skotyt�w, Kanonok�w, Cynik�w, Ascet�w, Renuncjat�w i
wielu
odga��zie� Hamit�w, dla kt�rych Terrell jest jedynie jednym z pomniejszych
prorok�w lub
nawet emisariuszem arcywroga. W ostatecznym podsumowaniu s� one wa�ne dla
wszystkich
tysi�ca i jeden kult�w w TunFaire, wraz z ich wyznawcami.
Agire i Relikwie znikn�li. Wszyscy podejrzewali najgorsze. Ale co� by�o nie tak.
Nikt nie
��da� konsekwencji. Nikt nie grzmia�, �e je skradziono. I to wszystkich zbija�o
z tropu. Ten,
kto ma Relikwie, mo�e �mia�o uwa�a� si� za wybra�ca bog�w.
W mi�dzyczasie wybuch�a szeptana wojna domys��w. Duchowni rozmaitych wyzna�
zacz�li oczernia� swoich konfratr�w-rywali, wyci�gaj�c na �wiat�o dzienne ich
niegodziwo�ci, grzechy i rozpust�. Zacz�o si� od incydent�w granicznych. Drobni
ksi�ulkowie oskar�ali si� wzajemnie o pija�stwo, sprzedawanie fawor�w, niepok�j
d�oni w
czasie spowiedzi.
Zabawa rozprzestrzeni�a si� niczym p�omie� w stodole. Teraz dzie� wydawa� si�
niekompletny, je�li nie pojawi�a si� nowina o tym czy tamtym presterze lub
biskupie, kt�ry
sp�odzi� dziecko ze swoj� siostr�, otru� swego poprzednika lub rozpu�ci� fortun�
na kupno
o�miopokojowej willi na wsi dla swego kochanka.
Wi�kszo�� tych historii by�a prawdziwa. Autentycznego brudu by�o tyle, �e
zmy�lanie nie
okaza�o si� konieczne - co usatysfakcjonowa�o moj� dusz� cynika a� po korzenie.
Reputacje
rozlatywa�y si� jak stogi siana trafione tr�b� powietrzn� i mog� powiedzie�, �e
doprawdy
trudno o milsz� grupk� typk�w, kt�rej mog�o si� to przydarzy�.
Pokeya wszystko to serdecznie nudzi�o. Mia� jedn� s�abo�� - w�skie horyzonty.
Praca by�a
dla niego ca�ym �yciem. Godzinami m�g� rozprawia� o technikach �ledzenia lub
opowiada� o
r�nych przypadkach. Poza tym reagowa� wy��cznie na jedzenie.
Ciekaw by�em, co robi z pieni�dzmi. Mieszka� w ponurym, jednopokojowym baraku,
cho�
pracowa� przez ca�y czas, cz�sto nad kilkoma projektami naraz. Kiedy klienci nie
mogli go
znale��, sam ich odszukiwa�. Nieraz �ledzi� r�ne rzeczy - zab�jcze rzeczy -
tylko dla samej
przyjemno�ci �ledzenia.
W ka�dym razie teraz wyra�nie nie mia� ochoty na plotki. Brzuch mia� pe�ny.
Po�askota�em jego nozdrza ciekawym tropem i marzy� ju� tylko, �eby nim ruszy� na
�owy.
Pomog�em mu nad�� ego Deana, po czym odprowadzi�em do drzwi. Usiad�em na ganku i
czeka�em, a� zniknie mi z oczu.
IV
Zachodz�ce s�o�ce bawi�o si� w podpalacza po�r�d wysokich, odleg�ych ob�ok�w.
Wia�
lekki wietrzyk. Temperatura by�a bliska doskona�o�ci. Pora w sam raz na to, by
usadowi� si�
wygodnie i pozwoli� sobie na zadowolenie z �ycia. Niecz�sto tak si� czuj�
ostatnimi czasy.
Rykn��em, �e chc� piwo, po czym rozsiad�em si�, obserwuj�c, jak Natura zmienia
dekoracj� na sklepieniu �wiata. Nie zwraca�em uwagi na ulic�. Ma�y cz�owieczek
pojawi� si�
nagle na moim ganku, jakby by� u siebie, a ja zauwa�y�em go dopiero, kiedy poda�
mi kufel
piwa, kt�ry sam zreszt� przyni�s�.
Co� knuje? No bo co innego? Ale piwo okaza�o si� najlepszym lagerem Weidera.
Niezbyt
cz�sto je dostaj�.
Facet by� malutki i chudziutki, ca�y szary i pomarszczony. Z�by mia� tak ��te,
�e na mil�
tr�ci�y solidn� doz� nieludzkiej krwi. Nie zna�em go i to by�o normalne. Jest
mn�stwo ludzi,
kt�rych nie znam, i zacz��em si� zastanawia�, czy to przypadkiem niejeden z
tych, kt�rych
wola�bym dalej nie zna�.
- Dzi�ki. Dobre piwo.
- Pan Weider powiedzia�, �e je docenisz.
Zrobi�em du�o dla Weidera, wykorzeniaj�c z jego domu band� z�odziei i nie
taplaj�c zbyt
mocno w b�ocie jego z�odziejskich dzieci. Aby zapobiec powt�rce, staruszek
trzyma� mnie na
zaliczce. Kiedy nie mam nic innego do roboty, id� na spacer do browaru, kr�c�
si� tu i tam,
denerwuj� ludzi. Bior�c pod uwag�, co traci, jestem ca�kiem tanim
ubezpieczeniem. Zaliczka
nie jest taka du�a.
- Przys�a� ci� tu?
Go�� wzi�� ode mnie kube�ek, ch�epn�� jak ekspert.
- Wiele aspekt�w �wiata �wieckiego jest mi nieznane, Garrett. Za to pan Weider
spotyka
si� z nim codziennie twarz� w twarz. Powiedzia� mi, �e jeste� cz�owiekiem,
kt�rego potrze-
buj�. O ile, jak si� wyrazi�, zdo�am ci� zmusi� do ruszenia ci�kiej dupy.
To zabrzmia�o dok�adnie jak Weider.
- Wi�cej wie na ten temat ni� ja. - I to jak! Zaczyna� od niczego, a teraz ma
najwi�kszy bro-
war w mie�cie i macza paluchy w dwudziestu innych biznesach...
- Tak te� zrozumia�em.
Przez chwil� podawali�my sobie kube�ek.
- Przyjrza�em ci si� - rzek� w ko�cu. - Wydajesz si� idealny do moich potrzeb.
Ale to, co
czyni ci� odpowiednim, jednocze�nie stanowi przeszkod�, aby ci� wynaj��. Nie
potrafi� do
ciebie przem�wi�.
To by� przeuroczy wiecz�r. By�em zbyt leniwy, �eby si� ruszy�. W g�owie mia�em
tylko
kilka durnych my�li, kt�re by�y dzi�b w dzi�b podobne do innych durnych my�li,
jakie
zawsze zaprz�taj� mi g�ow�.
- Przynios�e� piwo, przyjacielu. Gadaj.
- Spodziewa�em si� tej grzeczno�ci. Problem polega na tym, �e kiedy ci powiem,
wszystko
si� wyda.
- Nie plotkuj� w pracy. To �le wp�ywa na interesy.
- Pan Weider rozwodzi� si� nad twoj� dyskrecj�.
- Ma powody.
Znowu zacz�li�my przerzuca� si� piwem. S�o�ce pod��a�o swoj� �cie�k�, a facecik
dyskuto-
wa� sam ze sob�, czy naprawd� ma k�opoty, czy nie.
Chyba jednak mia�, i to du�e. Zazwyczaj zaczynaj� prosi� o pomoc dopiero za
trzecim
razem, a i wtedy drocz� si� jak dziewica przed pierwsz� noc�.
- Nazywam si� Magnus Peridont.
Nie zemdla�em. Obawiam si�, �e nawet nie j�kn��em. By� wyra�nie rozczarowany.
- Magnus? - zapyta�em. Nikt w normalnym �wiecie nie nazywa si� Magnus. To jaka�
ksywa, kt�r� doczepili do faceta martwego od tak dawna, �e wszyscy zapomnieli,
jaki by�
g�upi.
- Nigdy o mnie nie s�ysza�e�?
Widocznie nosi� nazwisko, kt�re powinno si� zna�. Mo�e je widzia�em nagryzmolone
na
�cianie jakiego� wychodka albo co� w tym rodzaju.
- Nic mi to nie m�wi.
- M�j ojciec twierdzi�, �e jestem skazany na wielko��. To musia� by� niez�y
zaw�d. Znany
jestem r�wnie� jako Magister Peridont oraz Peridontu, Altodeoria Princeps.
- Teraz s�ysz� jaki� odleg�y szept - Magister to najrzadziej spotykana ze
wszystkich bajecz-
nych bestii. Czarownik zaaprobowany przez Ko�ci�. Ten drugi tytu� to jaki�
relikt z przesz�o-
�ci, co� w rodzaju Ksi�cia Boskiego Miasta. Na pewno ma w niebie swoj� kwater� z
nazwi-
skiem. Bossowie Ko�cio�a zrobili z niego �wi�tego, zanim jeszcze kipn��.
Tysi�c lat temu tytu� ten na ziemi uczyni�by z niego �wi�tego z krwi i ko�ci,
w�osiennicy i
s�upa pod siedzeniem. Dzisiaj oznacza�o to tyle, �e wszyscy bali si� go jak
ognia i pr�bowali
przekupi� gad�etami.
- Czy to ma co� wsp�lnego z Wielkim Inkwizytorem i Maleveche�?
- Tak te� mnie nazywali.
- Zaczynam kojarzy�. - Ten akurat Peridont to by� kawa� przera�aj�cego
sukinsyna. Na
szcz�cie �yjemy w �wiecie, gdzie Ko�ci� wci�� jest o krok od przej�cia do
zamierzch�ej
historii. Obejmuje mo�e z dziesi�� procent ludzkiej i zero procent nieludzkiej
populacji
Karenty. Twierdzi, �e jedynie ludzie maj� dusz�, a inne rasy s� tylko cwanymi
zwierz�tami,
posiadaj�cymi zdolno�� imitowania ludzkiej mowy i zachowa�. To sprawia, �e
Ko�ci� cieszy
si� ogromn� popularno�ci� w�r�d tych�e cwanych zwierz�t.
- Jeste� przera�ony - stwierdzi�.
- Nie ca�kiem. Powiedzmy, �e mam pewne problemy filozoficzne z niekt�rymi
dogmatami
Ko�cio�a. - Rasa elf�w jest starsza od ludzkiej o dobre kilka tysi�cleci. - Nie
wiedzia�em, �e
pan Weider jest wyznawc�.
- Niezupe�nie. Powiedzmy, �e zb��dzi�. Urodzi� si� w tej wierze. Rozmawia� ze
mn�,
czyni�c to dla swojej �ony. To ona jest jedn� z naszych si�str.
Pami�ta�em j�: t�usta baba z w�sami, zawsze w czemi i z g�b� tak wykrzywion�,
jakby
przez ca�y czas jad�a cytryn�.
- Rozumiem.
Teraz, kiedy wiedzia�em, kim jest, znajdowali�my si� na r�wnych pozycjach. Teraz
trzeba
go by�o tylko sprowadzi� do tematu.
- Nie jeste� w mundurze.
- Nie reprezentuje oficjalnie nikogo.
- Krecia robota? A mo�e to osobista sprawa?
- P� na p�. Prosz� o pozwolenie... Pozwolenie? On? Czeka�em cierpliwie.
- Moja opinia jest w znacznej mierze przesadzona, Garrett. Pozwala�em na to ze
wzgl�d�w
psychologicznych.
Mrukn��em co� pod nosem i czeka�em. Nie wydawa� si� na tyle stary, by dokona�
ca�ego
tego z�a, jakie mu przypisywano.
- Zdajesz sobie zapewne spraw� z utrapienia, jakie prze�ywa nasz ortodoksyjny
od�am? -
zagadn��.
- Nie ubawi�em si� tak od dnia, kiedy moja matka zabra�a mnie do cyrku.
- Doskonale to uj��e�, Garrett. Nasze wewn�trzne problemy sta�y si� rozrywk� dla
plebsu.
Nie ma heretyk�w bardziej zas�uguj�cych na sprawiedliwo�� Hano ni� Ortodoksowie,
ale,
niestety, nikt nie widzi w tym kary. To napawa mnie przera�eniem.
- H�?
- Plotki zacz�y ju� �y� w�asnym �yciem, rozg�aszaj�c r�ne nowiny po to tylko,
by
utrzyma� wrzenie. Obawiam si�, �e pewnego dnia znudz� si� Ortodoksami i zaczn�
szuka�
nowych ofiar...
Aha.
- Obawiasz si�, �e Ko�ci� m�g�by by� nast�pny w kolejce? - To akurat nie
zrani�oby mi
serca.
- Mo�liwe. Pomimo mej czujno�ci wielu zesz�o ju� na drog� grzechu. Ale nie, nie
chodzi
mi akurat o Ko�ci�. Raczej o sam� Wiar�. Ka�da nowa plotka szarpie J� jak
�mierciono�ne
ostrze. Ju� teraz niekt�rzy bracia, dot�d pozbawieni w�tpliwo�ci, zaczynaj�
zastanawia� si�,
czy ca�a religia nie jest jedynie zgrabn� skorup� wymy�lon� przez stowarzyszenia
sprytnych
ludzi, aby wyssa� ubogich i naiwnych.
Spojrza� mi w oczy i u�miechn�� si�. Poda� mi piwo. Wygl�da�o to jak
podsumowanie i on
doskonale o tym wiedzia�. Dobrze nade mn� popracowa�.
- Zamieniam si� w s�uch. - Teraz ju� wiedzia�em, co czuje Pokey, bior�c robot�
wy��cznie
z czystej ciekawo�ci.
Zn�w si� u�miechn��.
- Jestem absolutnie przekonany, �e to nie tylko skandal, kt�ry si� rozni�s�.
Kto� to zaaran�o-
wa�. Jaka� mroczna si�a chce zniszczy� Wiar�. Uwa�am, �e nale�y podnie�� ten
g�az i ukaza�
�wiatu zaczajonego pod nim spo�ecznego skorpiona.
- Interesuj�ce i interesuj�csze. Zaskakuje mnie, jak bardzo po �wiecku to
okre�li�e�.
Kolejny u�miech. Wielki Inkwizytor okaza� si� weso�kiem.
- Diabelskie pochodzenie tej prowokacji nie ulega w�tpliwo�ci. Mnie jednak
interesuj�
g��wnie osoby, cele, zasoby oraz ca�a reszta cywilnych pomocnik�w Przeciwnika.
Wszystko,
co mo�na zdefiniowa� �wieckimi terminami, takimi jak z�odziejstwo kieszonkowe.
Z�odziejstwo, z kolei, mo�na by�o doskonale zdefiniowa� w sekciarskim be�kocie.
Jak na w�ciek�ego fanatyka, ten weso�ek by� wyj�tkowo rozs�dny. Wydaje mi si�,
�e
zdolno�� dzia�ania jest pierwszym odruchem, jaki wyrabiaj� w sobie duchowni.
- A wi�c chcesz mnie wynaj��, �ebym wykorzeni� kawalarzy, kt�rzy pluj� w kasz�
Ortodok-
som?
- Niezupe�nie, cho� mam nadziej�, �e ich zdemaskowanie oka�e si� efektem
ubocznym.
- Chyba nasypi� ci soli na ogon, bo nie nad��am...
- Subtelno�� i wiarygodno��, Garrett. Je�li wynajm� ci� do odkrycia
konspirator�w i
ujawnienia ich to�samo�ci, nawet ja nie b�d� w stanie stwierdzi�, �e nie
sfabrykowa�e�
dowod�w. Z drugiej strony, je�li wynajm� znanego sceptyka do odnalezienia
Stra�nika Agire
i Relikwii Terrella, a on w trakcie polowania przypadkiem wyci�gnie spod kamieni
kilka
czarnych charakter�w...
- Podziwiam tw�j tok my�lenia. - Poci�gn��em pot�ny �yk jego piwa.
- We�miesz t� spraw�?
- Nie. Nie mam zamiaru pakowa� si� w g�wno dla samej forsy. Ale umiesz podra�ni�
moj�
ciekawo�� i wiesz, jak wypichci� porz�dny spisek.
- Jestem przygotowany, �eby dobrze zap�aci�. Z pot�n� premi� za odnalezienie
Relikwii.
- Ja my�l�!
Wielka Schizma pomi�dzy Ortodoksami a ich g��wnym od�amem mia�a miejsce tysi�c
lat
temu. Rada Ekumeniczna w Pyme pr�bowa�a ca�ej sprawie ukr�ci� �eb, ale
ma��e�stwo nie
potrwa�o d�ugo. Ortodoksowie po�o�yli �ap� na Relikwiach w trakcie negocjacji, a
Ko�ci� od
lat usi�uje je odzyska�.
- Nie b�d� ci� naciska�, Garrett. Jeste� najlepszym cz�owiekiem do tej roboty,
ale dlatego
w�a�nie by�o ma�e prawdopodobie�stwo, �e j� we�miesz. Mam inne wyj�cia. Dzi�kuj�
za po-
�wi�cony mi czas. �ycz� mi�ego wieczoru. Gdyby� zmieni� zdanie, szukaj mnie w
Chattaree.
- Odszed� w mrok wraz ze swoim anta�kiem.
Ten kurdupel wywar� na mnie du�e wra�enie. Potrafi� by� d�entelmenem, je�li
chcia�.
Niecz�sto si� to spotyka u ludzi przywyk�ych do rozkazywania. A w swoich kr�gach
ten facet
by� jednym z najbardziej przera�aj�cych ludzi w TunFaire. Prawdziwy �wi�ty
terror.
V
Dean wyszed� na ganek.
- Sko�czy�em, panie Garrett. Je�li nie ma nic wi�cej do roboty, to chyba p�jd�
do domu.
Zawsze tak m�wi, kiedy czego� chce. W tej chwili akurat ma nadziej�, �e wynajd�
mu co�
do roboty, bo mieszka z plutonem swoich bratanic, starych panien brzydkich jak
noc, i to
doprowadza go do sza�u.
Nadmiar kobiet jest jedn� ze spu�cizn wojny w Kantardzie. Przez dziesi�tki lat
m�ska
m�odzie� Karenty odchodzi�a na po�udnie, by walczy� o kopalnie srebra, i przez
dziesi�tki lat
po�owa z nich nie wraca�a. By�a to sprzyjaj�ca sytuacja dla wolnych i
niezwi�zanych, ale
prawdziwe piek�o dla rodzic�w maj�cych c�rki na utrzymaniu.
- Siedz� sobie tutaj i my�l�, �e to mi�y wiecz�r na spacer.
- Rzeczywi�cie, panie Garrett - Kiedy Truposz �pi, kto� zawsze musi by� w domu,
�eby
zaryglowa� drzwi i czeka� na tego, kt�ry wyszed�. Kiedy nie �pi, zabezpieczenie
domu nie
stwarza �adnych problem�w.
- My�lisz, �e jest za wcze�nie, �eby si� spotka� z Tinnie? - Pomi�dzy Tinnie
Tate i ja
istnieje co�, co mo�na by nazwa� burzliw� przyja�ni�. Kiedy ustalali dane
techniczne dla
rudzielc�w, chyba w�a�nie j� wzi�li sobie na wz�r. Niestety, musieli nieco
obni�y� parametry,
inaczej nikt by w nie nie uwierzy�.
Mo�na powiedzie�, �e ma zmienne nastroje. W jednym tygodniu nie op�dz� si� od
niej
kijem, w drugim zajmuje czo�owe miejsca na wszystkich jej czarnych listach. Do
tej pory nie
uda�o mi si� znale�� prawid�owo�ci w tym systemie.
Aktualnie by�em na li�cie. Ju� spad�em z pierwszej pozycji i spada�em nadal, ale
wci�� w
pierwszej dziesi�tce.
- Za wcze�nie.
Te� mi si� tak wydawa�o.
Dean ma mi�kkie serce dla Tinnie. Lubi j�. Jest pi�kna, sprytna, szybka i w
lepszych
stosunkach ze �wiatem, ni� ja b�d� kiedykolwiek. Dean uwa�a, �e by�aby dla mnie
dobra (nie
zaryzykowa�bym jego opinii nawet w przypadku rzutu monet�). Ale ma na utrzymaniu
te
wszystkie bratanice w desperackiej potrzebie ma��e�stwa, a przynajmniej p�
tuzina z nich
spad�o ju� do�� nisko, �eby si� �lini� na widok takiego rycerza jak ja, wraz z
jego skrzypi�c�
zbroj� i reszt� atrybut�w.
- M�g�bym zobaczy�, co s�ycha� u dziewcz�t.
Rozja�ni� si�, sprawdzi�, czy przypadkiem nie �artuje, i by� ju� got�w nabra�
si� na m�j
blef, kiedy zorientowa� si�, �e kiedy ja b�d� tam, on b�dzie tu, a to
uniemo�liwi mu
przedstawienie cn�t swoich panienek w odpowiednim �wietle. Wyobra�a� sobie, �e
wejd� tam
jak s�o� do sk�adu porcelany, a one nie b�d� mia�y do�� rozs�dku, �eby si� o
siebie
zatroszczy�.
- Tego bym nie radzi�, panie Garrett. Ostatnio s� do�� k�opotliwe.
Wszystko jest kwesti� perspektywy. Teraz nie sprawiaj� mi �adnego k�opotu.
Przedtem,
kiedy go zatrudni�em - i owszem. Gotowa�y mi w dzie� i w nocy, �eby mnie
podtuczy� na
rze�.
- Mo�e ja jednak p�jd� sobie, panie Garrett. Mo�e powinien pan poczeka� jeszcze
z dzie�
lub dwa i przeprosi� pann� Tate.
- Dean, nie mam filozoficznych problem�w z przeprosinami, ale zdarza si�, �e
chcia�bym
wiedzie�, za co przepraszam.
Zachichota�, przybra� min� starego wojaka-�wiatowca, kt�ry dzieli si� z
m�odzie��
do�wiadczeniem �yciowym.
- Niech pan przeprosi za to, �e jest m�czyzn�. To zawsze skutkuje.
Chyba mia� racj�. Tyle tylko, �e ja czasami lubi� by� sarkastyczny.
- No to przejd� si� do Morleya i strzel� sobie kilka selerowych drink�w.
Dean zmarszczy� si� jak stara �liwka. Morley Dotes ma u niego tak nisk� lokat�,
�e
musia�by zadziera� g�ow�, �eby spojrze� na brzuch w�a.
C�, wszyscy musimy mie� rozrabiak�w w swoim gronie, cho�by tylko po to, �eby
powiedzie� sobie �Ale ze mnie mi�y facet".
W�a�ciwie lubi� Morleya. Mimo wszystko. Trzeba si� troch� do niego przyzwyczai�,
ale
na sw�j spos�b jest w porz�dku. Musz� tylko pami�ta�, �e to w cz�ci czarny elf
i ma nieco
inny system warto�ci. Nieraz zdecydowanie inny system warto�ci. Ale zawsze
bardzo
elastyczny system warto�ci. Dla Morleya wszystko jest wzgl�dne i zale�y od
punktu
widzenia.
- Nied�ugo wr�c� - obieca�em. - Musz� tylko straci� troch� nagromadzonej
energii.
Dean wyszczerzy� z�by. Wyobrazi� sobie, �e leniuchowanie ju� mnie znudzi�o i
zapowiada
si� ca�kiem niez�a rozrywka. Mia�em nadziej�, �e si� myli.
VI
Do domu Morleya nie jest zbyt daleko, ale droga przecina granice do innego
�wiata.
Okolica ta nie otrzyma�a oddzielnej nazwy, jak inne miejsca, ale wyr�nia si� w
spos�b
widoczny. Mo�na by go nazwa� Stref� Bezpiecze�stwa. Przedstawiciele r�nych
gatunk�w
mieszaj� si� tu bez szczeg�lnych tar� - cho� akurat ludzie musz� si� dobrze
napracowa�, �eby
ich zaakceptowano.
Nie by�o ca�kiem ciemno. Chmury na zachodzie jeszcze si� nie wypali�y i nie
nadszed�
czas, kiedy drapie�niki wychodz� na ulice. By�em zatem ostro�ny, ale nie
bardziej ni�
zwykle.
Kiedy jednak na mojej drodze pojawi� si� ten dzieciak, zrozumia�em, �e mam
k�opoty.
Du�e k�opoty. W sposobie, w jaki si� porusza�, by�o co� takiego, �e...
Nie my�la�em. Zareagowa�em.
Kopn��em wysoko i mocno. Tego si� nie spodziewa�. Trafi�em go palcami nogi w
podbr�dek i poczu�em, jak trzaska ko��. Zakwicza� i odskoczy� w ty�, wymachuj�c
ramionami, �eby utrzyma� r�wnowag�. S�upek uliczny zaszed� go od ty�u i podci��
biedakowi
nogi. Ch�opak okr�ci� si� i upad�, gubi�c po drodze n�.
Prze�lizn��em si� w stron� najbli�szego budynku.
Drugi dzieciak wyskoczy� na mnie zza tego czego�, za czym si� do tej pory
chowa�. Ten
by� jaki� dziwny, niewysoki, odziany w mundur polowy z demobilu. Albinos.
Uzbrojony w
paskudny, wielki n�. Zatrzyma� si� osiem st�p ode mnie, czekaj�c na posi�ki.
By�o ich jeszcze co najmniej trzech, dw�ch po drugiej stronie ulicy, jeden sta�
na czujkach
u wylotu.
Zdj��em pas i strzeli�em przed oczami albinosa. Nie przestraszy�em go, ale
zyska�em czas
na jeden rzut oka w stron� budynku.
Wszystkie otaczaj�ce nas kamienice wygl�da�y tak, jakby w ci�gu tygodnia mia�y
si�
rozlecie� do fundament�w. Nie mia�em k�opotu ze znalezieniem lu�nej, pot�uczonej
ceg�y.
Wyrwa�em j� i pu�ci�em do akcji. Dobrze zgad�em - dosta� prosto w czo�o. Zanim
si�
wyprostowa� na mi�kkich kolanach, skoczy�em na niego. Zabra�em mu n�, z�apa�em
za
kud�y i rzuci�em w tych, kt�rzy w�a�nie nadbiegali. Odskoczyli, a bia�as
rozpostar� si� na
bruku.
Zawy�em jak banshee. To na chwil� zatrzyma�o napastnik�w. Rzuci�em si� w prawo,
potem w lewo, zawr�ci�em i zamarkowa�em zdobycznym no�em cios w prawe rami�
jednego
z nich, a potem waln��em go pasem po �lepiach. Uratowa� si�, odskakuj�c w ty�.
Upad� na albinosa. Zawy�em jeszcze raz i da�em susa. Nigdy nie zaszkodzi, je�li
pomy�l�,
�e zwariowa�em. Wyl�dowa�em obu kolanami na piersi le��cego, po�r�d dono�nego
trzasku
�amanych �eber. Kwikn��. Odbi�em si� i skoczy�em na drugiego.
Zatrzyma� si�, kiedy zobaczy�, �e jestem gotowy do walki. Zrobi�em ma�y kroczek
w bok i
przy�o�y�em le��cemu albinosowi w skro�. To ca�y ja, Garrett, Rycerz Bez Skazy.
Przynajmniej chyba wyjd� z tego �ywy. Rozejrza�em si�. Z�amana Szcz�ka
wyeliminowa� si�
z zabawy, pozostawiaj�c n� na pami�tk�. Ten na czujce udawa�, �e go nie ma.
- No, kurduplu, zostali�my sam na sam. - To nie by� dzieciak. �aden z nich nie
by�
dzieckiem. Powinienem by� zauwa�y� to wcze�niej. Takie du�e dzieci nie bawi� si�
na ulicy
TunFaire. Zazwyczaj ju� walcz� na froncie. Zaci�gaj� coraz to m�odszych...
Ci tutaj byli miesza�cami czarnych elf�w, p� elfy, p� ludzie, wyrzutki obu
plemion.
Mieszanka jest co najmniej wybuchowa - kochliwa, aspo�eczna, nieprzewidywalna,
nieraz
stukni�ta. Paskudztwo.
Jak Morley, kt�remu jednak uda�o si� prze�y� na tyle d�ugo, �eby udawa�.
M�j niski kumpel nie by� wcale onie�mielony tym, �e walczy przeciwko komu�
wi�kszemu od siebie. To jest kolejny problem miesza�c�w czarnuch�w - nie maj�
do��
rozumu, �eby wiedzie�, kiedy si� ba�.
Zawr�ci�em po moj� ceg��.
Przesun�� si� w bok, trzymaj�c n� tak, jakby to by� obosieczny miecz.
Pomacha�em mu
pasem przed nosem, zastanawiaj�c si�, co zrobi, kiedy rzuc� ceg��. Wreszcie
podj��em
decyzj�, a on w�a�nie wtedy skoczy� na mnie.
Okr��y�em go i kopn��em w g�ow� najpierw jednego, potem drugiego le��cego, po to
tylko, aby zostali w tej pozycji.
To troch� wkurzy�o kurdupla. Ruszy� na mnie. Rzuci�em ceg��. Odsun�� si�. Ja
jednak nie
celowa�em ani w g�ow�, ani w tors. Celowa�em w stop�, z kt�rej, jak s�dzi�em,
powinien si�
odbi�. Ta cz�� jego cia�a najd�u�ej pozostawa�a w jednym miejscu.
Trafi�em. On zawy�, a ja rzuci�em si� na niego z pi�ciami, pasem i no�em.
Zatrzyma� mnie.
Do licha, mo�emy tak ta�cowa� ca�� noc. Zrobi�em, co musia�em. Jak d�ugo mo�e
mnie
goni�, maj�c zranion� nog�?
Spojrza�em na le��cych na ziemi i odezwa� si� we mnie g�os mojego sier�anta z
marines:
�Nie zostawia si� wroga �ywego".
Bez w�tpienia, gdybym poder�n�� im gard�a, zrobi�bym co� nieco� dla dobra
cywilizacji,
ale to nie m�j styl.
Pozbiera�em porzucone no�e.
Kurdupel zorientowa� si�, �e zwijam manatki.
- Nast�pnym razem b�dziesz martwy.
- Lepiej niech nie b�dzie nast�pnego razu, chuko. Ja nie daj� drugiej szansy.
Roze�mia� si�.
Jeden z nas zwariowa�.
Odszed�em stamt�d z plutonem ciarek miedzy �opatkami. O co tu chodzi�o? Nie
chcieli
mnie obrabowa�, tylko pobi�. Albo nawet zabi�.
Dlaczego? Wtedy jeszcze nie wiedzia�em.
S� ludzie, kt�rzy niech�tnie mnie ogl�daj�, ale chyba �aden z nich nie posun��by
si� tak
daleko. Nie tak znienacka. Tym razem by� to grom z jasnego nieba.
VII
Efekt jest niezawodny. Kiedy wchodz� do knajpy Morleya, wszystkie rozmowy
momentalnie cichn� i wszyscy gapi� si� na mnie. A przecie� powinni si� ju�
przyzwyczai�. Ja
jednak swoj� reputacje zawdzi�czam domniemaniu, �e stoj� po stronie tych
sprawiedliwych,
podczas gdy tutejsi go�cie... no c�, wszystko, tylko nie to.
Ujrza�em Saucerheada Tharpe'a przy jego zwyk�ym stoliku, wiec skierowa�em si� w
tamt�
stron�. By� sam i mia� obok wolne krzes�o.
Zanim poziom ha�asu ponownie wzr�s�, us�ysza�em czyj� g�os:
- Niech mnie szlag! Garrett!
I co wy na to? Morley we w�asnej osobie krz�ta� si� przy barze, pomagaj�c
serwowa� sok z
marchwi, selera i rzepy. Tego jeszcze nie widzia�em. Ciekaw by�em, czy dolewa
wody do
drink�w po trzecim lub czwartym kufelku.
Dotes skin�� g�ow� w stron� schod�w.
- Jak leci? - rzuci�em do Saucerheada i po�eglowa�em dalej. Burkn�� co� i zacz��
masakrowa� sa�at� tak wielk�, �e nakarmi�oby si� ni� trzy kuce. Ale on sam te�
jest wielki jak
trzy kuce. Razem z ich mamusiami.
Morley skoczy� na schody w �lad za mn�.
- Biuro? - spyta�em.
- Tak.
Weszli�my na g�r�.
- Wszystko si� zmieni�o. - Biuro nie wygl�da�o ju� jak przedsionek burdelu, mo�e
dlatego,
�e brakowa�o niezb�dnej dozy �licznotek. Morley, kt�ry zwyk� odpoczywa� w domu,
zawsze
mia� co� �adnego pod r�k�.
- Staram si� zmieni� siebie poprzez zmian� �rodowiska. - Ten Morley gada� jak
Morley
stukni�ty na punkcie wegetarianizmu i wyznawca mrocznych guru. - A co ty
kombinujesz,
Garrett? - przem�wi� Morley zabijaka.
- Hej�e, sk�d ta mroczna mina? Nie mog�em usiedzie� na ty�ku i wybra�em si�
tutaj, �eby
wytr�bi� jaki� rabarbarowy koktajl z Saucerheadem, a tu...
- A tu zdecydowa�e� si� w�a�nie pojawi� w przebraniu szczeniaka, kt�ry przegra�
bitw� z
wielkim psem. - Pchn�� mnie w stron� lustra.
Lewa strona mojego oblicza by�a oblepiona zaschni�t� krwi�.
- Cholera, a my�la�em, �e si� uchyli�em. - Ten kurdupel jako� mnie dorwa�, kiedy
sobie
ta�cowali�my. Wci�� jeszcze nie czu�em rany. N� musia� by� cholernie ostry.
- Co si� sta�o?
- Dopadli mnie twoi stukni�ci kuzyni. Chukos. - Pokaza�em mu trzy no�e. By�y
identyczne, z o�miocalowymi ostrzami i po��k�ymi r�koje�ciami z ko�ci
s�oniowej, w
kt�rych osadzono ma�e, stylizowane czarne nietoperze.
- Robota na zam�wienie - mrukn��.
- Robota na zam�wienie - zgodzi�em si�. Wzi�� tub� akustyczn�, ��cz�c� go z
barmanami.
- Przy�lij mi Ka�u�� i Slade'a. I zapro� Tharpe'a, je�li jest zainteresowany. -
Od�o�y� tub� i
spojrza� na mnie. - W co si� znowu wpakowa�e�, Garrett?
- W nic. Jestem na wakacjach. Dlaczego pytasz? Szukasz okazji, �eby si� do mnie
doczepi� i wydosta� z karcianych d�ug�w? - Poczu�em, �e m�wi� nie to co trzeba,
zanim
jeszcze sko�czy�em zdanie. Morley by� zatroskany. A kiedy Morley Dotes martwi
si� o mnie,
nadchodzi czas, �eby zamkn�� jadaczk� i s�ucha�.
- Mo�e na to zas�u�y�em.
Weszli jego wsp�lnicy, Ka�u�a i Slade. Ka�u�� zna�em ju� wcze�niej - by� to
wielki,
sflacza�y facet obro�ni�ty grubymi zwa�ami zwisaj�cego t�uszczu. Silny jak
mamut, cwany
jak ska�a, okrutny jak kot, szybki jak kobra i bezgranicznie lojalny w stosunku
do Morleya.
Slade by� nowy i m�g�by uchodzi� za brata Morleya. Niski, jak na ludzkie normy,
tak samo
smuk�y i przystojny na sw�j czarniawy spos�b, o wdzi�cznych gestach i
przepe�niony
niez�omn� wiar� w siebie. Podobnie jak Morley ubiera� si� jaskrawo, cho� akurat
dzisiaj ten
ostatni wyra�nie spu�ci� z tonu.
- Uda�o mi si� ju� od miesi�ca nie postawi� �adnego zak�adu - wyja�ni� Morley. -
Z
pomoc� mojej silnej woli i, troch�, moich wiernych przyjaci�.
Morley ma powa�ne problemy z hazardem. Ju� dwa razy wykorzystywa� mnie, by
wyci�gn�� si� z d�ug�w na �mierteln� skal�, i zawsze by�o to ko�ci� niezgody
mi�dzy nami.
Wegeteria�ski bar i restauracja wraz z us�ugami tanich drani stanowi� raczej
hobby ni�
spos�b na �ycie Morleya. W istocie uprawia on wolny zaw�d �amignata i speca od
mokrej
roboty, dlatego ma zawsze pod r�k� swoich Slade'�w i Ka�u�e.
W tym momencie wszed� Saucerhead. Powita� towarzystwo skinieniem g�owy i klapn��
na
fotel, kt�ry zatrzeszcza� �a�o�nie. Nie odezwa� si� ani s�owem - nie jest zbyt
gadatliwy.
Obszar dzia�alno�ci Saucerheada r�ni si� nieco od mojego i Morleya. Za drobn�
op�at�
porachuje ko�ci, ale nie zabije. Z regu�y bierze prac� goryla