8113

Szczegóły
Tytuł 8113
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8113 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8113 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8113 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Glen Cook Zimne Miedziane �zy Tytu� orygina�u: Cold Copper Tears Prze�o�y�a Aleksandra Jagie��owicz I Chyba by� ju� najwy�szy czas. Zaczyna�o mnie nosi�. Nadchodzi�y te paskudne dni, kiedy cia�o ogarnia skrajne lenistwo, a nerwy wrzeszcz�, �e najwy�szy czas co� zrobi� - bardzo okrutna kombinacja. Na razie lenistwo by�o o �eb do przodu. Nazywam si� Garrett - tu� po trzydziestce, sze�� st�p i dwa cale, dwie�cie funt�w, w�osy jasne, eksmarine - og�lnie zabawny ch�opak. Za odpowiednie pieni�dze znajduje r�ne rzeczy lub �ci�gam ludziom z karku rozmaite paskudztwa. Nie jestem geniuszem. Udaje mi si� wy- kona� zadanie, poniewa� jestem zbyt uparty, �eby zrezygnowa�. Moim ulubionym sportem s� kobiety, ulubion� potraw� - piwo. Pracuj� w moim w�asnym domu przy ulicy Macunado, w po�owie drogi pomi�dzy G�r� a nabrze�em w �r�dmie�ciu TunFaire. W�a�nie spo�ywa�em p�ynny lancz w towarzystwie mojego kumpla Kolesia, dyskutuj�c o religii, kiedy niespodziewany go�� obudzi� we mnie �y�k� sportowca. By�a wysok� blondynk� o sk�rze delikatnej jak najcie�sza satyna, jak� kiedykolwiek wi- dzia�em. Wok� niej unosi� si� niezwyk�y zapach, a lekki u�mieszek m�wi�, �e wzrokiem przenika wszystko, natomiast Garrett jest dla niej jedn� wielk� bry�� kryszta�u. Wydawa�a si� wystraszona, ale nie przera�ona. - Chyba si� zakocha�em - mrukn��em do Kolesia w momencie, gdy stary Dean prowadzi� j� do mojego biura-grobowca. - Trzeci raz w tym tygodniu. - Do ko�ca wys�czy� sw�j kufel. - Nie m�w o tym Tinnie. Zacz�� wstawa�. I wstawa�. I jeszcze wstawa�. W ko�cu ma dziewi�� st�p wzrostu. - Niekt�rzy z nas musz� wraca� do roboty. - Zacz�� ta�cowa� z Deanem i blondynk�, usi- �uj�c dosta� si� do holu. - P�niej. Ubawili�my si� nie�le, wykpiwaj�c skandale wstrz�saj�ce przemys�em religijnym TunFa- ire. Kole� kiedy� zastanawia� si�, czy nie umoczy� palc�w w tym bagnie, ale uda�o mi si� sp�aci� d�ug, jaki wobec niego mia�em, i to szcz�liwie utrzyma�o go w ko�skim biznesie. Spojrza�em na blondynk�. Ona na mnie. Spodoba�o mi si� to, co zobaczy�em. Blondynka mia�a mieszane uczucia. Konie nie r��, kiedy obok nich przechodz�, bo na przestrzeni lat moja g�ba by�a do�� cz�sto modelowana pi�ciami, co nada�o jej pewien charakter. Ona wci�� u�miecha�a si� tajemniczo, do tego stopnia, �e ju� chcia�em obejrze� si� przez rami� i sprawdzi�, co si� skrada za moimi plecami. Dean ulotni� si�, wyra�nie unikaj�c mojego spojrzenia. Udawa�, �e musi sprawdzi�, czy Kole� dok�adnie zanikn�� za sob� drzwi. Ten dra� ma wyra�nie zabronione, by wpuszcza� kogokolwiek. Jeszcze kazaliby mi popracowa�. Blondyna musia�a oczarowa� go tak, �e po- gubi� skarpetki. - Jestem Garrett. Siadaj. - Nie b�dzie si� musia�a zanadto napracowa�, �ebym i ja zacz�� wyskakiwa� z garderoby. Mia�a w sobie co�, co wychodzi�o poza styl i urod� - jak�� aur�, osobowo��. Kobieta, kt�ra sprawia, �e eunuch p�acze rzewnymi �zami, a duchowny przeklina swoje �luby. Usadowi�a si� na krze�le Kolesia, ale si� nie przedstawi�a. Pierwszy szok ju� mi przeszed�. Pod przepyszn� mask� wyczu�em czaj�cy si� ch��d. Ciekaw by�em, czy w og�le kto� tam jest - Herbata? Brandy? Panno... A mo�e Dean poszuka nam kropelki Z�ota TunFaire, je�li go �adnie poprosimy? - Nie pami�tasz mnie? - Nie. A powinienem? Facet, kt�ry by j� zapomnia�, mo�e by� tylko trupem. Zachowa�em jednak t� uwag� dla siebie. Ogarn�� mnie ch��d, i to ch��d bez poczucia humoru. - To by�o do�� dawno, Garrett. Kiedy si� widzieli�my ostatnio, ja mia�am dziewi�� lat, a ty wybiera�e� si� do marines. Do dziewi�ciolatek nie mam takiej pami�ci jak do dwudziestolatek. Nic mi si� nie przy- pomnia�o, cho� i tak by�o to dawniej, ni� chcia�bym pami�ta�. Pi�tk� w marines usi�uj� za- pomnie� ju� od d�u�szego czasu. - Mieszkali�my po s�siedzku, na trzecim pi�trze. Kocha�am si� w tobie, a ty ledwo mnie dostrzega�e�. Umar�abym, gdyby by�o inaczej. - Przepraszam. Wzruszy�a ramionami. - Nazywam si� Jill Craight Wygl�da�a jak Jill, z bursztynowymi oczami, cho� te oczy, zamiast p�on��, roztacza�y arktyczne krajobrazy. Ale nie by�a �adn� z Jill, kt�re zna�em, ani dziewi�cioletnich, ani �ad- nych innych. Ka�dej innej Jill od razu zaproponowa�bym, �e nadrobimy stracony czas. Ale jej ch��d ju� wchodzi� mi w gnaty. Kiedy nast�pnym razem p�jd� do spowiedzi, pewnie pog�aszcz� mnie po g�owie za t� pow�ci�gliwo��. Je�li w og�le p�jd�, bo ostatnio zdarzy�o mi si� to, kiedy mia�em dziewi�� lat. - Chyba ci przesz�o w czasie mojej nieobecno�ci. Nie zauwa�y�em ci� na nabrze�u, kiedy wraca�em. W�a�nie j� przejrza�em. Rozpali�a w sobie ogie�, �eby przej�� przez Deana, ale teraz ju� by�o po wszystkim. U�ytkowniczka. Najwy�szy czas, �eby przesta�a ju� ozdabia� to krzes�o i pozwoli�a mi doko�czy� lancz. - Chyba nie przysz�a� tu po to, �eby wspomina� dawne czasy na ulicy Brzoskwiniowej? - Ulicy Pyme - sprostowa�a. - Mo�e jestem w k�opotach i b�d� potrzebowa� pomocy. - Zwykle tak jest z lud�mi, kt�rzy tu przychodz�. - Co� mi podpowiedzia�o, �eby jeszcze nie wyrzuca� jej za drzwi. Przyjrza�em si� jej jeszcze raz. Nie by� to przykry obowi�zek. Nie by�a ubrana wyzywaj�co. Raczej konserwatywnie, cho� kosztownie, z du�ym sma- kiem. To mog�o sugerowa� pieni�dze, ale nie musia�o. W mojej cz�ci miasta ludzie cz�sto nosz� na sobie ca�y sw�j maj�tek. - Nasz dom spali� si�, gdy mia�am dwana�cie lat. - (Ju� wtedy powinienem by� sobie co� przypomnie�, ale sta�o si� to znacznie p�niej). - Moi rodzice zgin�li. Zamieszka�am z wuj- kiem, ale nie zgadzali�my si� ze sob�. Uciek�am. Ulica nie jest dobrym miejscem dla bez- domnej dziewczyny. Rzeczywi�cie nie jest. Chyba w�a�nie wtedy powsta� ten lodowiec. Ju� nigdy, przenigdy nic jej nie dotknie, nie zrani ani nawet nie wzruszy. Ale co przesz�o�� ma wsp�lnego z jej obecno�ci� tu i teraz? Ludzie przychodz� do mnie, gdy czuj�, �e nad ich g�owami wisi katastrofa. Mo�e nawet samo przej�cie przez moje drzwi sprawia, �e czuj� si� bezpieczni. Nieraz nie chc� wyj�� z powrotem na ulic�. Zwlekaj�, gadaj�c o wszystkim, co �lina na j�zyk przyniesie, ale nie o tym, co ich gn�bi. - Wyobra�am to sobie. - Ja mia�am szcz�cie. By�am �adna i mia�am co nieco rozumu. U�y�am ich, �eby wyrobi� sobie znajomo�ci. Uda�o mi si�. Zosta�am aktork�. Mog�o to oznacza� wszystko i nic. Taka wygodna wym�wka, worek, do kt�rego kobieta wrzuca wszystko, aby utrzyma� w kupie cia�o i dusz�. Burkn��em zach�caj�co. Garret jest bardzo zach�caj�c� osob�. Dean wsadzi� g�ow� przez drzwi, �eby sprawdzi�, czy ju� mnie op�ta�o, czy jeszcze nie. Postuka�em palcem w kufel: - Wi�cej lanczu. - Czu�em, �e ta konferencja mo�e potrwa�. - Mam kilku wysoko postawionych przyjaci�, Garrett. Lubi� mnie, bo umiem s�ucha� i trzyma� buzi� na k��dk�. Odnios�em wra�enie, �e jest aktork�, kt�ra �wiadczy ten sam rodzaj us�ug co uliczna dziw- ka, ale jest lepiej op�acana, bo podczas pracy u�miecha si� i wzdycha. C�, ka�dy orze, jak mo�e. Znam kilka ca�kiem porz�dnych os�b w tym biznesie. Niewie- le, ale zawsze co�. W �adnym biznesie nie ma zbyt wielu porz�dnych ludzi. Dean przyni�s� mi piwo i ma�e co nieco dla mojego go�cia. Pods�uchiwa� i chyba nabra� ju� podejrze�, �e pope�ni� b��d. Ona jednak zn�w w��czy�a ogrzewanie, kiedy mu dzi�kowa�a, i stary wyszed� rozpromieniony. Poci�gn��em �yk piwa. - No wi�c czego b�d� si� musia� domy�la�? Lodowce w jej oczach zab�ys�y znowu. - Jeden z moich przyjaci� powierzy� mi co� na przechowanie. Tak� ma�� szkatu�k�. - Ge- stami pokaza�a przedmiot d�ugi i szeroki na stop�, wysoki na osiemna�cie cali. - Nie wiem, co w niej jest. I nie chc� wiedzie�. Teraz znikn��. A odk�d mam szkatu�k�, ju� trzy razy pr�bo- wano w�ama� si� do mojego domu. - Bam. Koniec. Jak zdmuchni�ta �wieca. Powiedzia�a co�, czego nie powinna by�a powiedzie�. Musia�a pomy�le�, zanim zacznie znowu m�wi�. Smr�d, jak od stada szczur�w. - Mo�e masz jaki� pomys�, czego mo�esz ode mnie chcie�? - Kto� mnie obserwuje. Chc�, �eby przesta�. Nie mam ochoty zajmowa� si� tymi sprawami ani chwili d�u�ej - w jej g�osie brzmia� jakby cie� nami�tno�ci, jakie� ciep�o, ale wszystko to by�o przeznaczone dla tamtego faceta. - Uwa�asz wiec, �e to mo�e si� znowu zdarzy�? My�lisz, �e komu� mo�e chodzi� o t� szkatu�k�? A mo�e o ciebie? My�la�a tylko o tym, �e nie powinna by�a wspomina� o szkatu�ce. D�ugo me��a to w sza- rych kom�rkach, zanim odpowiedzia�a: - Albo jedno, albo drugie. - I chcesz, �ebym to zako�czy�? Uraczy�a mnie kr�lewskim skinieniem g�owy. Kr�lowa �niegu zn�w wr�ci�a na posteru- nek. - Wiesz, jakie to uczucie, kiedy wracasz do domu i stwierdzasz, �e kto� przegrzeba� wszystkie twoje rzeczy? Przed chwil� tylko pr�bowali wedrze� si� do jej domu. - To uczucie podobne do tego, kiedy ci� gwa�c�, tyle �e p�niej tak nie boli, kiedy siadasz - odpar�em. - Daj mi zaliczk�. Powiedz, gdzie mieszkasz. Zobacz�, co da si� zrobi�. Poda�a mi ma�� sakiewk� i wyja�ni�a, jak mam znale�� jej dom. By�o to raptem sze�� prze- cznic dalej. Zajrza�em do sakiewki. Nie s�dz�, �eby oczy wysz�y mi na wierzch, ale kiedy unios�em wzrok, znowu mia�a na twarzy ten sam u�mieszek. Uzna�a chyba, �e mo�e mnie wodzi� za nos jak tresowan� ma�p�. Wsta�a. - Dzi�kuj� ci - rzek�a i skierowa�a si� w stron� drzwi frontowych. Poderwa�em si� z miej- sca i, potykaj�c si� o w�asne nogi, usi�owa�em jej towarzyszy�. Niestety, Dean ju� tam czeka�, zaczajony, aby pozbawi� mnie tego zaszczytu. Nie walczy�em z nim. II Dean zatrzasn�� drzwi. Przez chwil� wpatrywa� si� w nie bez s�owa, po czym obr�ci� si� w moj� stron�. Mia� idiotyczn� min�. - Zakocha�e� si�? W twoim wieku? - zapyta�em. Wiedzia�, �e nie szukani klient�w. Mia� ich zniech�ca�, zanim jeszcze przekrocz� pr�g. Ten s�odki lodowiec nie wydawa� mi si� szczeg�lnie po��danym klientem, z t� swoj� wynios�� min�, nogami do samych uszu, bezsen- sownymi problemami i kup� z�ota, dziesi�� razy wi�ksz� ni� jakakolwiek zaliczka, kt�r� w �yciu dosta�em. - Ona mi wygl�da na chodz�ce k�opoty. - Przykro mi, panie Garrett - jego usprawiedliwienie by�o wystarczaj�co mizerne, abym doszed� do wniosku, �e m�czyzna nigdy nie jest za stary na te rzeczy. - Dean, skocz do pana Pigotty i powiedz, �e jest zaproszony na kolacj�. Je�li b�dzie si� rzuca�, obiecaj mu jego ulubione dania. - Pokey Pigotta nigdy w �yciu nie odm�wi� darmo- wego posi�ku. Pos�a�em Deanowi m�j najlepszy u�miech, co sp�yn�o po nim jak woda po kaczce. Bardzo trudno o dobr� pomoc. Wr�ci�em do biura, �eby przemy�le� spraw�. �ycie jest pi�kne. Ostatnio mia�em kilka paskudnych spraw, z kt�rych nie tylko uszed�em w jednym kawa�- ku, ale nawet co� nieco� zarobi�em. Nie jestem nikomu nic d�u�ny. Mam z czego �y�. Zawsze uwa�a�em, �e je�li cz�owiek nie jest g�odny, nie powinien pracowa�. Nikt nie widzia� pracuj�- cych dzikich zwierz�t, je�li nie by�y akurat g�odne, wiec dlaczego nie popr�nowa� troch�, nie obali� kilku piw i zacz�� my�le� o zimie, kiedy sko�czy si� jesie�? K�opot w tym, �e wie�� gminna g�osi, i� niejaki Garrett rozwi�zuje trudne sprawy. Dlatego ka�dy idiota z mani� prze�ladowcz� kieruje si� do moich drzwi, a je�li przypadkiem wygl�da jak Jill Craight i wie, jak podrajcowa� cz�owieka, nie ma k�opotu z przej�ciem przez pierwsz� linie mojej defensywy. Druga linia jest jeszcze s�absza od pierwszej. To ja. A ja jestem uro- dzonym kobieciarzem. Bywa�em biedny i jeszcze biedniejszy, ale �ycie nauczy�o mnie jednej, �elaznej zasady: pieni�dze zawsze si� kiedy� ko�cz�. Wczoraj mo�e by�em bogaty, ale jutro forsy ju� nie b�- dzie. Co robi�, kiedy nie chce si� pracowa� i nie chce si� g�odowa�? Zw�aszcza je�li wtedy, kie- dy si� rodzi�e�, nie mia�e� do�� oleju w g�owie, by wybra� sobie bogat� rodzin�... Niekt�rzy zostaj� duchownymi... Ja z kolei szukam podwykonawc�w tej wspania�ej techniki przysz�o�ci. Kiedy komu� uda si� ju� wymin�� Deana i urobi� mnie wrodzonym talentem lub urokiem osobistym, sprawdzam, czy nie uda�oby si� tej roboty upchn�� komu innemu. Zgarniam dwa- dzie�cia procent za po�rednictwo, co utrzymuje na przyzwoit� odleg�o�� widmo g�odu, oszcz�dza mi przetrenowania i w pewnej mierze nape�nia groszem kieszenie moich przyja- ci�. �ledzenie i myszkowanie polecam zwykle Pokeyowi Pigotcie. Jest w tym dobry. Rola go- ryla zwykle przypada Saucerheadowi Tharpe'owi, kt�ry jest wielki jak p� mamuta i dwa razy tak uparty. Je�li trafi si� co� parszywego, zawsze mog� krzykn�� na Morleya Dotesa, kt�ry jest zawodowym morderc� i �amignatem. Sprawa Craight brzydko pachnia�a. Nie, do licha, �mierdzia�a na ca�ego! Dlaczego wtyka�a mi ciemnot�, �e by�a w dzieci�stwie moj� s�siadk�? Dlaczego potem, na pierwszy sygna� mojego niedowierzania, wycofa�a si� z tego czym pr�dzej? Dlaczego najpierw rajcowa�a si� do bia�o�ci, a potem ukrywa�a za lodowcem? By�a na to jedna odpowied�, kt�ra wcale mi si� nie podoba�a. Dziewczyna mo�e by� stukni�ta. Ludzie, kt�rzy wyobra�aj� sobie, �e jestem ich jedynym ratunkiem, cz�sto s� nieprzewi- dywalni. No, mo�e jeszcze troch� dziwaczni. Ale kiedy siedzisz w fachu przez jaki� czas, zaczynasz mie� wyczucie do rozmaitych typ�w. Jill Craight nie pasowa�a nigdzie. Przez sekund� zastanawia�em si�, czy to nie dlatego, �e jest aktork�, kt�ra popracowa�a w domu i stwierdzi�a, �e musi mnie z�apa� pe�n� gar�ci� za wrodzon� ciekawo��. Nieraz to si� nawet udaje. Najgorsze s� te cwane i sprytne. Teraz mia�em przed sob� dwa wyj�cia: rozsi��� si� w fotelu w towarzystwie kufla piwa i zapomnie� o Jill Craight do momentu, a� przejmie j� Pokey, albo uda� si� na konsultacj� do mego rezydentnego projektu dobroczynnego. Ta kobieta przyprawi�a mnie o drgawki. Nie mog�em sobie znale�� miejsca. A zatem, marsz do Truposza. Jest si� tym samozwa�czym geniuszem czy nie? *** Nazywaj� go Truposzem. Jest martwy, ale nie jest trupem. Jest Loghyrem i kto� przyszpili� go no�em jakie� czterysta lat temu. Wa�y prawie pi��set funt�w, ale czterystuletni post nie odchudzi� go ani o uncj�. Cia�o Loghyra umiera r�wnie �atwo jak twoje lub moje, ale jego dusza jest nieco bardziej oporna. W nadziei na uzdrowienie mo�e si� p�ta� wko�o przez tysi�c lat i z minuty na minut� staje si� coraz bardziej niezno�na. Za to cia�o Loghyra jest naprawd� niewiele mniej trwa�e od granitu. Hobby mojego martwego Loghyra jest spanie. Po�wi�ca mu si� z takim zapa�em, �e nie robi nic innego ca�ymi miesi�cami. Podobno zarabia na utrzymanie poprzez wykorzystywanie swego geniuszu w mojej pracy. Rzeczywi�cie, czasem to robi, ale, w istocie, do wszelkiej pracy zarobkowej �ywi jeszcze g��bsz� awersj� ni� ja. Schowa�by si� w mysi� dziur�, uciekaj�c przed najdrobniejszym zaj�- ciem. Nieraz sam si� sobie dziwi�, po co si� w og�le fatyguj�. Kiedy wszed�em, oczywi�cie spa�. Zasmuci�o mnie to, ale bynajmniej nie zdziwi�o. Robi� to ju� od trzech miesi�cy, zajmuj�c najwi�kszy pok�j w ca�ym domu. - Hej, Kupo Gnat�w! Zbud� si�! Musz� skorzysta� z twojej �wietlanej inteligencji! - Po- chlebstwo jest najlepszym sposobem, �eby co� od niego wyd�bi�. Niestety, zbudzi� go to tylko po�owa sukcesu, druga polega na �ci�gni�ciu na siebie jego uwagi. Dzisiaj nie mia� na to ochoty. - Dobra - stwierdzi�em pod adresem g�ry serowatego cielska. - Kocham ci� mimo wszyst- ko. Pok�j wygl�da� jak po tajfunie. Dean nienawidzi sprz�tania w pokoju Truposza. Nie przy- pilnowa�em go i zaniedba� si� okropnie. Kiedy nie pilnuj�, do pokoju dostaj� si� myszy i robaki. Lubi� sobie przek�si� cielsko Tru- posza. M�g�by sobie z nimi poradzi�, gdyby nie spa�, ale teraz akurat by�o wr�cz przeciwnie. Jest wystarczaj�co paskudny taki, jaki jest, nie nadjedzony. Zakrz�tn��em si�, zamiot�em i odkurzy�em, nuc�c pod nosem wi�zank� spro�nych hym- n�w, jakich nauczy�em si� w marines. Ale m�j cholerny, uparty po�e� s�oniny nawet si� nie obudzi�. Je�li on nie chce, to ja te� nie b�d�. Spakowa�em manatki. Dope�ni�em kufel piwem i uda- �em si� na ganek, by poobserwowa� nieko�cz�c� si�, zmienn� panoram� TunFaire. *** Na ulicy Macunado panowa� ruch. Ludzie, kar�y i elfy p�dzili ku swoim mrocznym celom, na nielegalne spotkania. Przesz�a para trolli, dzieciak�w, tak zapatrzonych w swoje pryszcze i brodawki, �e nie mieli oczu dla nikogo innego. Wilko�aki i koboldy p�dzi�y do swoich obo- wi�zk�w. Znowu przebieg�a gromadka zaaferowanych i zapracowanych kar��w. Pos�anniczka wr�ek, znacznie pi�kniejsza od mojego niedawnego go�cia, kl�a jak bosman, walcz�c z upartym przeciwnym wiatrem. Gang m�odych chochlik�w, chuko, z dala od swego rodzimego torfu, gra� w gwizdki pod cmentarzem, w nadziei �e lokalni W�drowcy nie wyjd� z grob�w. Jaki� olbrzym, widocznie wie�niak z g��bokiej prowincji, gapi� si� na wszystko z rozdziawio- n� g�b�. Mia� jednak fantastyczne widzenie boczne. Omal nie utr�ci� g�owy chochlikowi, kt�- ry pr�bowa� mu opr�ni� kiesze�. Widzia�em miesza�c�w r�nych ma�ci. TunFaire to kosmopolityczne miasto, nieraz tole- rancyjne, ale zawsze warte zachodu. Niekt�rzy miesza�cy stanowi� dla mnie prawdziw� za- gadk� - nie potrafi� sobie wyobrazi�, jak zdo�ali ich pocz�� rodzice, oczywi�cie, z czysto technicznego punktu widzenia. Je�li kto� jednak ma �cis�y umys� i chcia�by uzyska� dane z bezpo�redniej obserwacji, niech odwiedzi Dzielnic�. Tam poka�� mu wszystko ze szcze- g�ami i w kolorze, je�li tylko rzuci fors�. Moja ulica, jak i ca�e TunFaire, stanowi�a jeden wielki karnawa�, ale zza balowych masek wyziera�a jedynie ciemno��. Pomi�dzy TunFaire i ja istnieje szczeg�lna wi� mi�o�ci-nienawi�ci, poniewa� ka�de z nas jest zbyt uparte, by si� zmieni�. III Kiedy tworzyli Pokeya Pigotte, musieli u�ywa� wy��cznie niewykorzystanych dot�d kan- t�w i zbyt d�ugich cz�ci cia�a, a potem jeszcze zapomnieli go pomalowa� na jaki� rozs�dny kolor. By� tak blady, �e po zmroku cz�sto brano go za o�ywie�ca. Nie mia� na sobie ani deka mi�sa, a jego paj�cze cz�onki znajdowa�y si� dos�ownie wsz�dzie. Poza tym jednak by� by- stry, twardy i jednym z najlepszych w swoim fachu. I mia� apetyt - mniej wi�cej jak rekin wielorybi. Gdziekolwiek go zabierali�my, zjada� wszystko opr�cz stolarki. Mo�e dlatego, �e by�y to jego jedyne okazje do porz�dnych posi�k�w. Dean jest w tym dobry. Nieraz twierdz�, �e tylko dlatego go trzymam. Nieraz sam w to wierz�. Przez jaki� czas nie mieli�my �adnych go�ci z zewn�trz, tote� tym razem Dean przeszed� sam siebie. Przy tym Pokey potrafi rozp�ywa� si� w wazelinie, je�li chce, a Dean jest bardzo wra�liwy na pochwa�y - wszystkich, tylko nie moje. Pokey odchyli� si� i poklepa� po �o��dku, bekn�� z ca�ego serca, po czym spojrza� na mnie: - No to lecimy, Garrett. Unios�em brew. To jeden z moich najlepszych trik�w. Obecnie pracuj� nad ruszaniem uchem. Dziewczyny to pokochaj�. - Wzi��e� klienta, kt�rego chcesz mi wepchn�� - zacz�� Pokey prosto z mostu. - �adna ko- bieta, inaczej nie przesz�aby przez Deana, a nawet je�li, to ty nie chcia�by� z ni� gada�. Czy on pods�uchiwa� pod drzwiami? - Patrz, Dean, to prawdziwy geniusz �ledczy, nie? - Je�li pan tak m�wi, sir. - Wcale tak nie m�wi�. Pewnie kr�ci� si� w okolicy, �eby wy�ebra� okruchy z naszych od- padk�w - opowiedzia�em Pokeyowi ca�� histori�, ale pomin��em wysoko�� zaliczki. Akurat tego nie musia� wiedzie�. - Rzeczywi�cie, wygl�da, �e w co� gra - zgodzi� si� Pokey. - Powiedzia�e�: Jill Craight? - Takie mi poda�a nazwisko. Znasz? - Zdaje mi si�, �e powinienem. Co� mi dzwoni, ale nie wiem co. - Ma�ym palcem pogrze- ba� sobie w uchu. - To chyba nic wa�nego. Dean wyci�gn�� placek brzoskwiniowy. Nigdy go nie robi�, je�li nie by�o go�ci. Placek by� gor�cy. Dean utopi� go w bitej �mietanie i poda� herbat�. Pokey wzi�� si� do roboty, jakby zbiera� zapasy na nast�pn� er� lodowcow�. Kiedy by�o po wszystkim, rozsiedli�my si� wygodnie i Pokey wyci�gn�� jeden z tych bar- barzy�skich, czarnych, �mierdz�cych patyk�w, kt�re tak lubi�. Zapali� i zacz�� opowiada� nowinki. Nie wychodzi�em z domu przez kilka dni, a Dean nie dba� o to, czy jestem dobrze poinformowany. Mia� nadziej�, �e milczenie w ko�cu wyp�dzi mnie z nory. Nigdy o tym nie m�wi, ale martwi si�, gdy nie pracuj�. - Wielka nowina: Glory Mooncalled znowu to zrobi�. - Co znowu? - Glory Mooncalled i wojna w Kantardzie nale�� w moim domu do szczeg�l- nych obszar�w zainteresowania. Hobby Truposza, w kr�tkich przerwach miedzy jednym snem a drugim, jest przewidywanie nieprzewidywalnego - najemnika Glory'ego Mooncalleda. - Zap�dzi� w zasadzk� W�adc� Ognia Sedge'a w Piaskach Rapistanu. S�ysza�e� kiedy o nich? - Nie. - I nic dziwnego. Glory Mooncalled dzia�a� na tak dalekich kra�cach Kantardu, jak wcze�niej �aden Karenty�czyk. - Wywl�k� Sedge'a? - Bezpieczna zgadywanka. Na razie jego zasadzki nigdy jeszcze nie zawiod�y. - Ca�kowicie. Ilu jeszcze zosta�o na jego li�cie? - Niewielu. Mo�e trzech. - Mooncalled rozpocz�� wojaczk� po stronie Venagetich. Rada wojenna Venageti zdo�a�a go zniech�ci� tak bardzo, �e przeszed� na stron� Karenty i przysi�g� pozbawi� g�owy wszystkich jej cz�onk�w. Od tamtej pory robi to systematycznie. Dla prostaczk�w sta� si� bohaterem narodowym, dla klasy panuj�cej wielkim gwo�dziem w bucie. �atwe zwyci�stwa, jakie odnosi�, udowadnia�y, �e s� dok�adnie tak niekompetentni, za jakich ich zawsze uwa�ali�my. - Jak my�lisz - odezwa� si� Pokey - co to b�dzie, kiedy ju� zrobi swoje, a my nie b�dziemy mie� wojny po raz pierwszy od czasu kiedy przyszli�my na �wiat? Truposz zna� odpowied�, ale chyba nie mia� zamiaru sprzecza� si� z Pokeyem. Zmieni�em temat. - Opowiedz jaki� najnowszy skandalik �wi�tynny. - Kole� pr�bowa� mi co� opowiedzie�, ale jako� nie przy�o�y� si� specjalnie. Dla niego skandale nie by�y takim cyrkiem jak dla mnie. Jego religijna dusza by�a wielce zak�opotana wybrykami, jakich dopuszczali si� nasi samo- zwa�czy duchowi pasterze. - Nic nowego. Ka�dy pokazuje na koleg�. Mn�stwo �Wrobiono mnie". Na poziomie deta- licznym sprawa zamyka si� z regu�y na wylatywaniu z tawern w pijanym widzie. Na razie. Sprawy potocz� si� znacznie smutniej, je�li Prester Legat Stra�nik Agire nie po- jawi si� wraz ze swymi Relikwiami Terrella. Agire by� jednym z dziesi�ciu duchownych stoj�cych na czele wiecznie sk��conej rodziny sekt, kt�re zbiorowo okre�lamy mianem Ortodoks�w. Jego tytu� - Prester - wskazywa� pozy- cj� w hierarchii, mniej wi�cej na poziomie ksi�cia. Legat by� stanowiskiem imperialnym, w teorii pe�nomocnictwem, w rzeczywisto�ci bezradnym. Dw�r imperialny wci�� trwa i figuruje w Costain, ale od dwustu lat nie ma ju� prawdziwej w�adzy. Przydaje si� jednak jako u�yteczna fikcja polityczna. Jedynym tytu�em, jaki si� liczy, jest �Stra�nik". Oznacza, �e jest jedynym czlowiekiem na �wiecie, kt�remu powierzono opiek� nad Relikwiami Terrella. Agire i Relikwie znikn�li. Nie wiem, czym s� Relikwie. Mo�e nie wie tego ju� nikt opr�cz Stra�nika. Tylko on je cza- sem widuje. W ka�dym razie s� �wi�te i cenne nie tylko dla frakcji Ortodoks�w, lecz r�wnie� dla Ko�cio�a, Eremit�w, Skotyt�w, Kanonok�w, Cynik�w, Ascet�w, Renuncjat�w i wielu odga��zie� Hamit�w, dla kt�rych Terrell jest jedynie jednym z pomniejszych prorok�w lub nawet emisariuszem arcywroga. W ostatecznym podsumowaniu s� one wa�ne dla wszystkich tysi�ca i jeden kult�w w TunFaire, wraz z ich wyznawcami. Agire i Relikwie znikn�li. Wszyscy podejrzewali najgorsze. Ale co� by�o nie tak. Nikt nie ��da� konsekwencji. Nikt nie grzmia�, �e je skradziono. I to wszystkich zbija�o z tropu. Ten, kto ma Relikwie, mo�e �mia�o uwa�a� si� za wybra�ca bog�w. W mi�dzyczasie wybuch�a szeptana wojna domys��w. Duchowni rozmaitych wyzna� zacz�li oczernia� swoich konfratr�w-rywali, wyci�gaj�c na �wiat�o dzienne ich niegodziwo�ci, grzechy i rozpust�. Zacz�o si� od incydent�w granicznych. Drobni ksi�ulkowie oskar�ali si� wzajemnie o pija�stwo, sprzedawanie fawor�w, niepok�j d�oni w czasie spowiedzi. Zabawa rozprzestrzeni�a si� niczym p�omie� w stodole. Teraz dzie� wydawa� si� niekompletny, je�li nie pojawi�a si� nowina o tym czy tamtym presterze lub biskupie, kt�ry sp�odzi� dziecko ze swoj� siostr�, otru� swego poprzednika lub rozpu�ci� fortun� na kupno o�miopokojowej willi na wsi dla swego kochanka. Wi�kszo�� tych historii by�a prawdziwa. Autentycznego brudu by�o tyle, �e zmy�lanie nie okaza�o si� konieczne - co usatysfakcjonowa�o moj� dusz� cynika a� po korzenie. Reputacje rozlatywa�y si� jak stogi siana trafione tr�b� powietrzn� i mog� powiedzie�, �e doprawdy trudno o milsz� grupk� typk�w, kt�rej mog�o si� to przydarzy�. Pokeya wszystko to serdecznie nudzi�o. Mia� jedn� s�abo�� - w�skie horyzonty. Praca by�a dla niego ca�ym �yciem. Godzinami m�g� rozprawia� o technikach �ledzenia lub opowiada� o r�nych przypadkach. Poza tym reagowa� wy��cznie na jedzenie. Ciekaw by�em, co robi z pieni�dzmi. Mieszka� w ponurym, jednopokojowym baraku, cho� pracowa� przez ca�y czas, cz�sto nad kilkoma projektami naraz. Kiedy klienci nie mogli go znale��, sam ich odszukiwa�. Nieraz �ledzi� r�ne rzeczy - zab�jcze rzeczy - tylko dla samej przyjemno�ci �ledzenia. W ka�dym razie teraz wyra�nie nie mia� ochoty na plotki. Brzuch mia� pe�ny. Po�askota�em jego nozdrza ciekawym tropem i marzy� ju� tylko, �eby nim ruszy� na �owy. Pomog�em mu nad�� ego Deana, po czym odprowadzi�em do drzwi. Usiad�em na ganku i czeka�em, a� zniknie mi z oczu. IV Zachodz�ce s�o�ce bawi�o si� w podpalacza po�r�d wysokich, odleg�ych ob�ok�w. Wia� lekki wietrzyk. Temperatura by�a bliska doskona�o�ci. Pora w sam raz na to, by usadowi� si� wygodnie i pozwoli� sobie na zadowolenie z �ycia. Niecz�sto tak si� czuj� ostatnimi czasy. Rykn��em, �e chc� piwo, po czym rozsiad�em si�, obserwuj�c, jak Natura zmienia dekoracj� na sklepieniu �wiata. Nie zwraca�em uwagi na ulic�. Ma�y cz�owieczek pojawi� si� nagle na moim ganku, jakby by� u siebie, a ja zauwa�y�em go dopiero, kiedy poda� mi kufel piwa, kt�ry sam zreszt� przyni�s�. Co� knuje? No bo co innego? Ale piwo okaza�o si� najlepszym lagerem Weidera. Niezbyt cz�sto je dostaj�. Facet by� malutki i chudziutki, ca�y szary i pomarszczony. Z�by mia� tak ��te, �e na mil� tr�ci�y solidn� doz� nieludzkiej krwi. Nie zna�em go i to by�o normalne. Jest mn�stwo ludzi, kt�rych nie znam, i zacz��em si� zastanawia�, czy to przypadkiem niejeden z tych, kt�rych wola�bym dalej nie zna�. - Dzi�ki. Dobre piwo. - Pan Weider powiedzia�, �e je docenisz. Zrobi�em du�o dla Weidera, wykorzeniaj�c z jego domu band� z�odziei i nie taplaj�c zbyt mocno w b�ocie jego z�odziejskich dzieci. Aby zapobiec powt�rce, staruszek trzyma� mnie na zaliczce. Kiedy nie mam nic innego do roboty, id� na spacer do browaru, kr�c� si� tu i tam, denerwuj� ludzi. Bior�c pod uwag�, co traci, jestem ca�kiem tanim ubezpieczeniem. Zaliczka nie jest taka du�a. - Przys�a� ci� tu? Go�� wzi�� ode mnie kube�ek, ch�epn�� jak ekspert. - Wiele aspekt�w �wiata �wieckiego jest mi nieznane, Garrett. Za to pan Weider spotyka si� z nim codziennie twarz� w twarz. Powiedzia� mi, �e jeste� cz�owiekiem, kt�rego potrze- buj�. O ile, jak si� wyrazi�, zdo�am ci� zmusi� do ruszenia ci�kiej dupy. To zabrzmia�o dok�adnie jak Weider. - Wi�cej wie na ten temat ni� ja. - I to jak! Zaczyna� od niczego, a teraz ma najwi�kszy bro- war w mie�cie i macza paluchy w dwudziestu innych biznesach... - Tak te� zrozumia�em. Przez chwil� podawali�my sobie kube�ek. - Przyjrza�em ci si� - rzek� w ko�cu. - Wydajesz si� idealny do moich potrzeb. Ale to, co czyni ci� odpowiednim, jednocze�nie stanowi przeszkod�, aby ci� wynaj��. Nie potrafi� do ciebie przem�wi�. To by� przeuroczy wiecz�r. By�em zbyt leniwy, �eby si� ruszy�. W g�owie mia�em tylko kilka durnych my�li, kt�re by�y dzi�b w dzi�b podobne do innych durnych my�li, jakie zawsze zaprz�taj� mi g�ow�. - Przynios�e� piwo, przyjacielu. Gadaj. - Spodziewa�em si� tej grzeczno�ci. Problem polega na tym, �e kiedy ci powiem, wszystko si� wyda. - Nie plotkuj� w pracy. To �le wp�ywa na interesy. - Pan Weider rozwodzi� si� nad twoj� dyskrecj�. - Ma powody. Znowu zacz�li�my przerzuca� si� piwem. S�o�ce pod��a�o swoj� �cie�k�, a facecik dyskuto- wa� sam ze sob�, czy naprawd� ma k�opoty, czy nie. Chyba jednak mia�, i to du�e. Zazwyczaj zaczynaj� prosi� o pomoc dopiero za trzecim razem, a i wtedy drocz� si� jak dziewica przed pierwsz� noc�. - Nazywam si� Magnus Peridont. Nie zemdla�em. Obawiam si�, �e nawet nie j�kn��em. By� wyra�nie rozczarowany. - Magnus? - zapyta�em. Nikt w normalnym �wiecie nie nazywa si� Magnus. To jaka� ksywa, kt�r� doczepili do faceta martwego od tak dawna, �e wszyscy zapomnieli, jaki by� g�upi. - Nigdy o mnie nie s�ysza�e�? Widocznie nosi� nazwisko, kt�re powinno si� zna�. Mo�e je widzia�em nagryzmolone na �cianie jakiego� wychodka albo co� w tym rodzaju. - Nic mi to nie m�wi. - M�j ojciec twierdzi�, �e jestem skazany na wielko��. To musia� by� niez�y zaw�d. Znany jestem r�wnie� jako Magister Peridont oraz Peridontu, Altodeoria Princeps. - Teraz s�ysz� jaki� odleg�y szept - Magister to najrzadziej spotykana ze wszystkich bajecz- nych bestii. Czarownik zaaprobowany przez Ko�ci�. Ten drugi tytu� to jaki� relikt z przesz�o- �ci, co� w rodzaju Ksi�cia Boskiego Miasta. Na pewno ma w niebie swoj� kwater� z nazwi- skiem. Bossowie Ko�cio�a zrobili z niego �wi�tego, zanim jeszcze kipn��. Tysi�c lat temu tytu� ten na ziemi uczyni�by z niego �wi�tego z krwi i ko�ci, w�osiennicy i s�upa pod siedzeniem. Dzisiaj oznacza�o to tyle, �e wszyscy bali si� go jak ognia i pr�bowali przekupi� gad�etami. - Czy to ma co� wsp�lnego z Wielkim Inkwizytorem i Maleveche�? - Tak te� mnie nazywali. - Zaczynam kojarzy�. - Ten akurat Peridont to by� kawa� przera�aj�cego sukinsyna. Na szcz�cie �yjemy w �wiecie, gdzie Ko�ci� wci�� jest o krok od przej�cia do zamierzch�ej historii. Obejmuje mo�e z dziesi�� procent ludzkiej i zero procent nieludzkiej populacji Karenty. Twierdzi, �e jedynie ludzie maj� dusz�, a inne rasy s� tylko cwanymi zwierz�tami, posiadaj�cymi zdolno�� imitowania ludzkiej mowy i zachowa�. To sprawia, �e Ko�ci� cieszy si� ogromn� popularno�ci� w�r�d tych�e cwanych zwierz�t. - Jeste� przera�ony - stwierdzi�. - Nie ca�kiem. Powiedzmy, �e mam pewne problemy filozoficzne z niekt�rymi dogmatami Ko�cio�a. - Rasa elf�w jest starsza od ludzkiej o dobre kilka tysi�cleci. - Nie wiedzia�em, �e pan Weider jest wyznawc�. - Niezupe�nie. Powiedzmy, �e zb��dzi�. Urodzi� si� w tej wierze. Rozmawia� ze mn�, czyni�c to dla swojej �ony. To ona jest jedn� z naszych si�str. Pami�ta�em j�: t�usta baba z w�sami, zawsze w czemi i z g�b� tak wykrzywion�, jakby przez ca�y czas jad�a cytryn�. - Rozumiem. Teraz, kiedy wiedzia�em, kim jest, znajdowali�my si� na r�wnych pozycjach. Teraz trzeba go by�o tylko sprowadzi� do tematu. - Nie jeste� w mundurze. - Nie reprezentuje oficjalnie nikogo. - Krecia robota? A mo�e to osobista sprawa? - P� na p�. Prosz� o pozwolenie... Pozwolenie? On? Czeka�em cierpliwie. - Moja opinia jest w znacznej mierze przesadzona, Garrett. Pozwala�em na to ze wzgl�d�w psychologicznych. Mrukn��em co� pod nosem i czeka�em. Nie wydawa� si� na tyle stary, by dokona� ca�ego tego z�a, jakie mu przypisywano. - Zdajesz sobie zapewne spraw� z utrapienia, jakie prze�ywa nasz ortodoksyjny od�am? - zagadn��. - Nie ubawi�em si� tak od dnia, kiedy moja matka zabra�a mnie do cyrku. - Doskonale to uj��e�, Garrett. Nasze wewn�trzne problemy sta�y si� rozrywk� dla plebsu. Nie ma heretyk�w bardziej zas�uguj�cych na sprawiedliwo�� Hano ni� Ortodoksowie, ale, niestety, nikt nie widzi w tym kary. To napawa mnie przera�eniem. - H�? - Plotki zacz�y ju� �y� w�asnym �yciem, rozg�aszaj�c r�ne nowiny po to tylko, by utrzyma� wrzenie. Obawiam si�, �e pewnego dnia znudz� si� Ortodoksami i zaczn� szuka� nowych ofiar... Aha. - Obawiasz si�, �e Ko�ci� m�g�by by� nast�pny w kolejce? - To akurat nie zrani�oby mi serca. - Mo�liwe. Pomimo mej czujno�ci wielu zesz�o ju� na drog� grzechu. Ale nie, nie chodzi mi akurat o Ko�ci�. Raczej o sam� Wiar�. Ka�da nowa plotka szarpie J� jak �mierciono�ne ostrze. Ju� teraz niekt�rzy bracia, dot�d pozbawieni w�tpliwo�ci, zaczynaj� zastanawia� si�, czy ca�a religia nie jest jedynie zgrabn� skorup� wymy�lon� przez stowarzyszenia sprytnych ludzi, aby wyssa� ubogich i naiwnych. Spojrza� mi w oczy i u�miechn�� si�. Poda� mi piwo. Wygl�da�o to jak podsumowanie i on doskonale o tym wiedzia�. Dobrze nade mn� popracowa�. - Zamieniam si� w s�uch. - Teraz ju� wiedzia�em, co czuje Pokey, bior�c robot� wy��cznie z czystej ciekawo�ci. Zn�w si� u�miechn��. - Jestem absolutnie przekonany, �e to nie tylko skandal, kt�ry si� rozni�s�. Kto� to zaaran�o- wa�. Jaka� mroczna si�a chce zniszczy� Wiar�. Uwa�am, �e nale�y podnie�� ten g�az i ukaza� �wiatu zaczajonego pod nim spo�ecznego skorpiona. - Interesuj�ce i interesuj�csze. Zaskakuje mnie, jak bardzo po �wiecku to okre�li�e�. Kolejny u�miech. Wielki Inkwizytor okaza� si� weso�kiem. - Diabelskie pochodzenie tej prowokacji nie ulega w�tpliwo�ci. Mnie jednak interesuj� g��wnie osoby, cele, zasoby oraz ca�a reszta cywilnych pomocnik�w Przeciwnika. Wszystko, co mo�na zdefiniowa� �wieckimi terminami, takimi jak z�odziejstwo kieszonkowe. Z�odziejstwo, z kolei, mo�na by�o doskonale zdefiniowa� w sekciarskim be�kocie. Jak na w�ciek�ego fanatyka, ten weso�ek by� wyj�tkowo rozs�dny. Wydaje mi si�, �e zdolno�� dzia�ania jest pierwszym odruchem, jaki wyrabiaj� w sobie duchowni. - A wi�c chcesz mnie wynaj��, �ebym wykorzeni� kawalarzy, kt�rzy pluj� w kasz� Ortodok- som? - Niezupe�nie, cho� mam nadziej�, �e ich zdemaskowanie oka�e si� efektem ubocznym. - Chyba nasypi� ci soli na ogon, bo nie nad��am... - Subtelno�� i wiarygodno��, Garrett. Je�li wynajm� ci� do odkrycia konspirator�w i ujawnienia ich to�samo�ci, nawet ja nie b�d� w stanie stwierdzi�, �e nie sfabrykowa�e� dowod�w. Z drugiej strony, je�li wynajm� znanego sceptyka do odnalezienia Stra�nika Agire i Relikwii Terrella, a on w trakcie polowania przypadkiem wyci�gnie spod kamieni kilka czarnych charakter�w... - Podziwiam tw�j tok my�lenia. - Poci�gn��em pot�ny �yk jego piwa. - We�miesz t� spraw�? - Nie. Nie mam zamiaru pakowa� si� w g�wno dla samej forsy. Ale umiesz podra�ni� moj� ciekawo�� i wiesz, jak wypichci� porz�dny spisek. - Jestem przygotowany, �eby dobrze zap�aci�. Z pot�n� premi� za odnalezienie Relikwii. - Ja my�l�! Wielka Schizma pomi�dzy Ortodoksami a ich g��wnym od�amem mia�a miejsce tysi�c lat temu. Rada Ekumeniczna w Pyme pr�bowa�a ca�ej sprawie ukr�ci� �eb, ale ma��e�stwo nie potrwa�o d�ugo. Ortodoksowie po�o�yli �ap� na Relikwiach w trakcie negocjacji, a Ko�ci� od lat usi�uje je odzyska�. - Nie b�d� ci� naciska�, Garrett. Jeste� najlepszym cz�owiekiem do tej roboty, ale dlatego w�a�nie by�o ma�e prawdopodobie�stwo, �e j� we�miesz. Mam inne wyj�cia. Dzi�kuj� za po- �wi�cony mi czas. �ycz� mi�ego wieczoru. Gdyby� zmieni� zdanie, szukaj mnie w Chattaree. - Odszed� w mrok wraz ze swoim anta�kiem. Ten kurdupel wywar� na mnie du�e wra�enie. Potrafi� by� d�entelmenem, je�li chcia�. Niecz�sto si� to spotyka u ludzi przywyk�ych do rozkazywania. A w swoich kr�gach ten facet by� jednym z najbardziej przera�aj�cych ludzi w TunFaire. Prawdziwy �wi�ty terror. V Dean wyszed� na ganek. - Sko�czy�em, panie Garrett. Je�li nie ma nic wi�cej do roboty, to chyba p�jd� do domu. Zawsze tak m�wi, kiedy czego� chce. W tej chwili akurat ma nadziej�, �e wynajd� mu co� do roboty, bo mieszka z plutonem swoich bratanic, starych panien brzydkich jak noc, i to doprowadza go do sza�u. Nadmiar kobiet jest jedn� ze spu�cizn wojny w Kantardzie. Przez dziesi�tki lat m�ska m�odzie� Karenty odchodzi�a na po�udnie, by walczy� o kopalnie srebra, i przez dziesi�tki lat po�owa z nich nie wraca�a. By�a to sprzyjaj�ca sytuacja dla wolnych i niezwi�zanych, ale prawdziwe piek�o dla rodzic�w maj�cych c�rki na utrzymaniu. - Siedz� sobie tutaj i my�l�, �e to mi�y wiecz�r na spacer. - Rzeczywi�cie, panie Garrett - Kiedy Truposz �pi, kto� zawsze musi by� w domu, �eby zaryglowa� drzwi i czeka� na tego, kt�ry wyszed�. Kiedy nie �pi, zabezpieczenie domu nie stwarza �adnych problem�w. - My�lisz, �e jest za wcze�nie, �eby si� spotka� z Tinnie? - Pomi�dzy Tinnie Tate i ja istnieje co�, co mo�na by nazwa� burzliw� przyja�ni�. Kiedy ustalali dane techniczne dla rudzielc�w, chyba w�a�nie j� wzi�li sobie na wz�r. Niestety, musieli nieco obni�y� parametry, inaczej nikt by w nie nie uwierzy�. Mo�na powiedzie�, �e ma zmienne nastroje. W jednym tygodniu nie op�dz� si� od niej kijem, w drugim zajmuje czo�owe miejsca na wszystkich jej czarnych listach. Do tej pory nie uda�o mi si� znale�� prawid�owo�ci w tym systemie. Aktualnie by�em na li�cie. Ju� spad�em z pierwszej pozycji i spada�em nadal, ale wci�� w pierwszej dziesi�tce. - Za wcze�nie. Te� mi si� tak wydawa�o. Dean ma mi�kkie serce dla Tinnie. Lubi j�. Jest pi�kna, sprytna, szybka i w lepszych stosunkach ze �wiatem, ni� ja b�d� kiedykolwiek. Dean uwa�a, �e by�aby dla mnie dobra (nie zaryzykowa�bym jego opinii nawet w przypadku rzutu monet�). Ale ma na utrzymaniu te wszystkie bratanice w desperackiej potrzebie ma��e�stwa, a przynajmniej p� tuzina z nich spad�o ju� do�� nisko, �eby si� �lini� na widok takiego rycerza jak ja, wraz z jego skrzypi�c� zbroj� i reszt� atrybut�w. - M�g�bym zobaczy�, co s�ycha� u dziewcz�t. Rozja�ni� si�, sprawdzi�, czy przypadkiem nie �artuje, i by� ju� got�w nabra� si� na m�j blef, kiedy zorientowa� si�, �e kiedy ja b�d� tam, on b�dzie tu, a to uniemo�liwi mu przedstawienie cn�t swoich panienek w odpowiednim �wietle. Wyobra�a� sobie, �e wejd� tam jak s�o� do sk�adu porcelany, a one nie b�d� mia�y do�� rozs�dku, �eby si� o siebie zatroszczy�. - Tego bym nie radzi�, panie Garrett. Ostatnio s� do�� k�opotliwe. Wszystko jest kwesti� perspektywy. Teraz nie sprawiaj� mi �adnego k�opotu. Przedtem, kiedy go zatrudni�em - i owszem. Gotowa�y mi w dzie� i w nocy, �eby mnie podtuczy� na rze�. - Mo�e ja jednak p�jd� sobie, panie Garrett. Mo�e powinien pan poczeka� jeszcze z dzie� lub dwa i przeprosi� pann� Tate. - Dean, nie mam filozoficznych problem�w z przeprosinami, ale zdarza si�, �e chcia�bym wiedzie�, za co przepraszam. Zachichota�, przybra� min� starego wojaka-�wiatowca, kt�ry dzieli si� z m�odzie�� do�wiadczeniem �yciowym. - Niech pan przeprosi za to, �e jest m�czyzn�. To zawsze skutkuje. Chyba mia� racj�. Tyle tylko, �e ja czasami lubi� by� sarkastyczny. - No to przejd� si� do Morleya i strzel� sobie kilka selerowych drink�w. Dean zmarszczy� si� jak stara �liwka. Morley Dotes ma u niego tak nisk� lokat�, �e musia�by zadziera� g�ow�, �eby spojrze� na brzuch w�a. C�, wszyscy musimy mie� rozrabiak�w w swoim gronie, cho�by tylko po to, �eby powiedzie� sobie �Ale ze mnie mi�y facet". W�a�ciwie lubi� Morleya. Mimo wszystko. Trzeba si� troch� do niego przyzwyczai�, ale na sw�j spos�b jest w porz�dku. Musz� tylko pami�ta�, �e to w cz�ci czarny elf i ma nieco inny system warto�ci. Nieraz zdecydowanie inny system warto�ci. Ale zawsze bardzo elastyczny system warto�ci. Dla Morleya wszystko jest wzgl�dne i zale�y od punktu widzenia. - Nied�ugo wr�c� - obieca�em. - Musz� tylko straci� troch� nagromadzonej energii. Dean wyszczerzy� z�by. Wyobrazi� sobie, �e leniuchowanie ju� mnie znudzi�o i zapowiada si� ca�kiem niez�a rozrywka. Mia�em nadziej�, �e si� myli. VI Do domu Morleya nie jest zbyt daleko, ale droga przecina granice do innego �wiata. Okolica ta nie otrzyma�a oddzielnej nazwy, jak inne miejsca, ale wyr�nia si� w spos�b widoczny. Mo�na by go nazwa� Stref� Bezpiecze�stwa. Przedstawiciele r�nych gatunk�w mieszaj� si� tu bez szczeg�lnych tar� - cho� akurat ludzie musz� si� dobrze napracowa�, �eby ich zaakceptowano. Nie by�o ca�kiem ciemno. Chmury na zachodzie jeszcze si� nie wypali�y i nie nadszed� czas, kiedy drapie�niki wychodz� na ulice. By�em zatem ostro�ny, ale nie bardziej ni� zwykle. Kiedy jednak na mojej drodze pojawi� si� ten dzieciak, zrozumia�em, �e mam k�opoty. Du�e k�opoty. W sposobie, w jaki si� porusza�, by�o co� takiego, �e... Nie my�la�em. Zareagowa�em. Kopn��em wysoko i mocno. Tego si� nie spodziewa�. Trafi�em go palcami nogi w podbr�dek i poczu�em, jak trzaska ko��. Zakwicza� i odskoczy� w ty�, wymachuj�c ramionami, �eby utrzyma� r�wnowag�. S�upek uliczny zaszed� go od ty�u i podci�� biedakowi nogi. Ch�opak okr�ci� si� i upad�, gubi�c po drodze n�. Prze�lizn��em si� w stron� najbli�szego budynku. Drugi dzieciak wyskoczy� na mnie zza tego czego�, za czym si� do tej pory chowa�. Ten by� jaki� dziwny, niewysoki, odziany w mundur polowy z demobilu. Albinos. Uzbrojony w paskudny, wielki n�. Zatrzyma� si� osiem st�p ode mnie, czekaj�c na posi�ki. By�o ich jeszcze co najmniej trzech, dw�ch po drugiej stronie ulicy, jeden sta� na czujkach u wylotu. Zdj��em pas i strzeli�em przed oczami albinosa. Nie przestraszy�em go, ale zyska�em czas na jeden rzut oka w stron� budynku. Wszystkie otaczaj�ce nas kamienice wygl�da�y tak, jakby w ci�gu tygodnia mia�y si� rozlecie� do fundament�w. Nie mia�em k�opotu ze znalezieniem lu�nej, pot�uczonej ceg�y. Wyrwa�em j� i pu�ci�em do akcji. Dobrze zgad�em - dosta� prosto w czo�o. Zanim si� wyprostowa� na mi�kkich kolanach, skoczy�em na niego. Zabra�em mu n�, z�apa�em za kud�y i rzuci�em w tych, kt�rzy w�a�nie nadbiegali. Odskoczyli, a bia�as rozpostar� si� na bruku. Zawy�em jak banshee. To na chwil� zatrzyma�o napastnik�w. Rzuci�em si� w prawo, potem w lewo, zawr�ci�em i zamarkowa�em zdobycznym no�em cios w prawe rami� jednego z nich, a potem waln��em go pasem po �lepiach. Uratowa� si�, odskakuj�c w ty�. Upad� na albinosa. Zawy�em jeszcze raz i da�em susa. Nigdy nie zaszkodzi, je�li pomy�l�, �e zwariowa�em. Wyl�dowa�em obu kolanami na piersi le��cego, po�r�d dono�nego trzasku �amanych �eber. Kwikn��. Odbi�em si� i skoczy�em na drugiego. Zatrzyma� si�, kiedy zobaczy�, �e jestem gotowy do walki. Zrobi�em ma�y kroczek w bok i przy�o�y�em le��cemu albinosowi w skro�. To ca�y ja, Garrett, Rycerz Bez Skazy. Przynajmniej chyba wyjd� z tego �ywy. Rozejrza�em si�. Z�amana Szcz�ka wyeliminowa� si� z zabawy, pozostawiaj�c n� na pami�tk�. Ten na czujce udawa�, �e go nie ma. - No, kurduplu, zostali�my sam na sam. - To nie by� dzieciak. �aden z nich nie by� dzieckiem. Powinienem by� zauwa�y� to wcze�niej. Takie du�e dzieci nie bawi� si� na ulicy TunFaire. Zazwyczaj ju� walcz� na froncie. Zaci�gaj� coraz to m�odszych... Ci tutaj byli miesza�cami czarnych elf�w, p� elfy, p� ludzie, wyrzutki obu plemion. Mieszanka jest co najmniej wybuchowa - kochliwa, aspo�eczna, nieprzewidywalna, nieraz stukni�ta. Paskudztwo. Jak Morley, kt�remu jednak uda�o si� prze�y� na tyle d�ugo, �eby udawa�. M�j niski kumpel nie by� wcale onie�mielony tym, �e walczy przeciwko komu� wi�kszemu od siebie. To jest kolejny problem miesza�c�w czarnuch�w - nie maj� do�� rozumu, �eby wiedzie�, kiedy si� ba�. Zawr�ci�em po moj� ceg��. Przesun�� si� w bok, trzymaj�c n� tak, jakby to by� obosieczny miecz. Pomacha�em mu pasem przed nosem, zastanawiaj�c si�, co zrobi, kiedy rzuc� ceg��. Wreszcie podj��em decyzj�, a on w�a�nie wtedy skoczy� na mnie. Okr��y�em go i kopn��em w g�ow� najpierw jednego, potem drugiego le��cego, po to tylko, aby zostali w tej pozycji. To troch� wkurzy�o kurdupla. Ruszy� na mnie. Rzuci�em ceg��. Odsun�� si�. Ja jednak nie celowa�em ani w g�ow�, ani w tors. Celowa�em w stop�, z kt�rej, jak s�dzi�em, powinien si� odbi�. Ta cz�� jego cia�a najd�u�ej pozostawa�a w jednym miejscu. Trafi�em. On zawy�, a ja rzuci�em si� na niego z pi�ciami, pasem i no�em. Zatrzyma� mnie. Do licha, mo�emy tak ta�cowa� ca�� noc. Zrobi�em, co musia�em. Jak d�ugo mo�e mnie goni�, maj�c zranion� nog�? Spojrza�em na le��cych na ziemi i odezwa� si� we mnie g�os mojego sier�anta z marines: �Nie zostawia si� wroga �ywego". Bez w�tpienia, gdybym poder�n�� im gard�a, zrobi�bym co� nieco� dla dobra cywilizacji, ale to nie m�j styl. Pozbiera�em porzucone no�e. Kurdupel zorientowa� si�, �e zwijam manatki. - Nast�pnym razem b�dziesz martwy. - Lepiej niech nie b�dzie nast�pnego razu, chuko. Ja nie daj� drugiej szansy. Roze�mia� si�. Jeden z nas zwariowa�. Odszed�em stamt�d z plutonem ciarek miedzy �opatkami. O co tu chodzi�o? Nie chcieli mnie obrabowa�, tylko pobi�. Albo nawet zabi�. Dlaczego? Wtedy jeszcze nie wiedzia�em. S� ludzie, kt�rzy niech�tnie mnie ogl�daj�, ale chyba �aden z nich nie posun��by si� tak daleko. Nie tak znienacka. Tym razem by� to grom z jasnego nieba. VII Efekt jest niezawodny. Kiedy wchodz� do knajpy Morleya, wszystkie rozmowy momentalnie cichn� i wszyscy gapi� si� na mnie. A przecie� powinni si� ju� przyzwyczai�. Ja jednak swoj� reputacje zawdzi�czam domniemaniu, �e stoj� po stronie tych sprawiedliwych, podczas gdy tutejsi go�cie... no c�, wszystko, tylko nie to. Ujrza�em Saucerheada Tharpe'a przy jego zwyk�ym stoliku, wiec skierowa�em si� w tamt� stron�. By� sam i mia� obok wolne krzes�o. Zanim poziom ha�asu ponownie wzr�s�, us�ysza�em czyj� g�os: - Niech mnie szlag! Garrett! I co wy na to? Morley we w�asnej osobie krz�ta� si� przy barze, pomagaj�c serwowa� sok z marchwi, selera i rzepy. Tego jeszcze nie widzia�em. Ciekaw by�em, czy dolewa wody do drink�w po trzecim lub czwartym kufelku. Dotes skin�� g�ow� w stron� schod�w. - Jak leci? - rzuci�em do Saucerheada i po�eglowa�em dalej. Burkn�� co� i zacz�� masakrowa� sa�at� tak wielk�, �e nakarmi�oby si� ni� trzy kuce. Ale on sam te� jest wielki jak trzy kuce. Razem z ich mamusiami. Morley skoczy� na schody w �lad za mn�. - Biuro? - spyta�em. - Tak. Weszli�my na g�r�. - Wszystko si� zmieni�o. - Biuro nie wygl�da�o ju� jak przedsionek burdelu, mo�e dlatego, �e brakowa�o niezb�dnej dozy �licznotek. Morley, kt�ry zwyk� odpoczywa� w domu, zawsze mia� co� �adnego pod r�k�. - Staram si� zmieni� siebie poprzez zmian� �rodowiska. - Ten Morley gada� jak Morley stukni�ty na punkcie wegetarianizmu i wyznawca mrocznych guru. - A co ty kombinujesz, Garrett? - przem�wi� Morley zabijaka. - Hej�e, sk�d ta mroczna mina? Nie mog�em usiedzie� na ty�ku i wybra�em si� tutaj, �eby wytr�bi� jaki� rabarbarowy koktajl z Saucerheadem, a tu... - A tu zdecydowa�e� si� w�a�nie pojawi� w przebraniu szczeniaka, kt�ry przegra� bitw� z wielkim psem. - Pchn�� mnie w stron� lustra. Lewa strona mojego oblicza by�a oblepiona zaschni�t� krwi�. - Cholera, a my�la�em, �e si� uchyli�em. - Ten kurdupel jako� mnie dorwa�, kiedy sobie ta�cowali�my. Wci�� jeszcze nie czu�em rany. N� musia� by� cholernie ostry. - Co si� sta�o? - Dopadli mnie twoi stukni�ci kuzyni. Chukos. - Pokaza�em mu trzy no�e. By�y identyczne, z o�miocalowymi ostrzami i po��k�ymi r�koje�ciami z ko�ci s�oniowej, w kt�rych osadzono ma�e, stylizowane czarne nietoperze. - Robota na zam�wienie - mrukn��. - Robota na zam�wienie - zgodzi�em si�. Wzi�� tub� akustyczn�, ��cz�c� go z barmanami. - Przy�lij mi Ka�u�� i Slade'a. I zapro� Tharpe'a, je�li jest zainteresowany. - Od�o�y� tub� i spojrza� na mnie. - W co si� znowu wpakowa�e�, Garrett? - W nic. Jestem na wakacjach. Dlaczego pytasz? Szukasz okazji, �eby si� do mnie doczepi� i wydosta� z karcianych d�ug�w? - Poczu�em, �e m�wi� nie to co trzeba, zanim jeszcze sko�czy�em zdanie. Morley by� zatroskany. A kiedy Morley Dotes martwi si� o mnie, nadchodzi czas, �eby zamkn�� jadaczk� i s�ucha�. - Mo�e na to zas�u�y�em. Weszli jego wsp�lnicy, Ka�u�a i Slade. Ka�u�� zna�em ju� wcze�niej - by� to wielki, sflacza�y facet obro�ni�ty grubymi zwa�ami zwisaj�cego t�uszczu. Silny jak mamut, cwany jak ska�a, okrutny jak kot, szybki jak kobra i bezgranicznie lojalny w stosunku do Morleya. Slade by� nowy i m�g�by uchodzi� za brata Morleya. Niski, jak na ludzkie normy, tak samo smuk�y i przystojny na sw�j czarniawy spos�b, o wdzi�cznych gestach i przepe�niony niez�omn� wiar� w siebie. Podobnie jak Morley ubiera� si� jaskrawo, cho� akurat dzisiaj ten ostatni wyra�nie spu�ci� z tonu. - Uda�o mi si� ju� od miesi�ca nie postawi� �adnego zak�adu - wyja�ni� Morley. - Z pomoc� mojej silnej woli i, troch�, moich wiernych przyjaci�. Morley ma powa�ne problemy z hazardem. Ju� dwa razy wykorzystywa� mnie, by wyci�gn�� si� z d�ug�w na �mierteln� skal�, i zawsze by�o to ko�ci� niezgody mi�dzy nami. Wegeteria�ski bar i restauracja wraz z us�ugami tanich drani stanowi� raczej hobby ni� spos�b na �ycie Morleya. W istocie uprawia on wolny zaw�d �amignata i speca od mokrej roboty, dlatego ma zawsze pod r�k� swoich Slade'�w i Ka�u�e. W tym momencie wszed� Saucerhead. Powita� towarzystwo skinieniem g�owy i klapn�� na fotel, kt�ry zatrzeszcza� �a�o�nie. Nie odezwa� si� ani s�owem - nie jest zbyt gadatliwy. Obszar dzia�alno�ci Saucerheada r�ni si� nieco od mojego i Morleya. Za drobn� op�at� porachuje ko�ci, ale nie zabije. Z regu�y bierze prac� goryla