1322
Szczegóły |
Tytuł |
1322 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1322 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1322 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1322 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARCIN WOLSKI
ODŻYWKA
Historia zaczęła się dosyć banalnie; George P. Burnett od lat prowadził badania
nad
pierwotniakami. Narażony był z tego powodu na ustawiczne docinki braci, również
zoologów, z których najstarszy zajmował się słoniami, średni bydłem domowym, a
najmłodszy męczył króliki.
— Co ty sobie takim drobiazgiem głowę zawracasz? — mówili.
George P. Burnett, jako prawdziwy naukowiec, niewiele robił sobie z tych
docinków i
nadal badał pierwotniaki, więcej — pokochał je szczerze, głęboko. Traktował je
czule i
opiekuńczo. Niekiedy, karmiąc pantofelka, przemawiał do niego tkliwie:
— No jedz, za tatusia, za mamusię… To bardzo dobra odżywka, lepiej się będziesz
rozmnażał.
Odżywka „super” była osobistym wynalazkiem G. P. Burnetta, po jej skonsumowaniu
pantofelki mnożyły się szybko i bez końca, co umożliwiało skomplikowane i
niezwykle
doniosłe badania. Badania te zresztą były jedyną przyjemnością G. P. od czasu,
kiedy jego
narzeczona Betty porzuciła go dla magistra Collinsa, który w sąsiedztwie
przeprowadzał
doświadczenia na storczykach. Burnett zemścił się paskudnie, podrzucając do
szklarni fiolkę
z robactwem, które w jedną noc zeżarło Collinsowi co lepsze okazy. Od tego czasu
między
obu naukowcami zapanowała głucha nienawiść, tym głębsza, że Betty rychło
przeniosła
swoje upodobania na docenta Higginsa, żeby było zabawniej — filozofa–sadystę.
Tymczasem zaszedł pewien fakt, który nadał sytuacji zupełnie inne wymiary.
Któregoś
dnia rodzina, chcąc dokuczyć Burnettowi, wsypała mu pokaźny zapas odżywki
„super” do
porannego mleka. I wtedy się zaczęło…
Jeszcze G. P. nie wstał od śniadania, a tu pidżama poczęła na nim pękać, twarz
rozszerzać,
podział poprzeczny dokonywać… Przerażona rodzina zaczęła go przepraszać,
krępować,
namawiać, żeby tego nie robił, ale niestety… Po kwadransie dwóch Burnettów
naturalnej
wielkości biegało po mieszkaniu, domagając się pożywienia i gorączkowo myśląc,
jak
zapobiec dalszym podziałom. Daremnie. Po godzinie było już czterech Burnettów,
po trzech
— ośmiu, po pięciu — szesnastu… Zaczynało brakować dla nich garderoby i
jedzenia,
żarłoczni byli bowiem jak piranie. Nad ranem cały blok mieszkalny był dla nich
za mały, a w
południe zgłodniały tłum Burnettów zalegał ulicę prosząc o wsparcie ewentualnie
dobicie. W
dzielnicach śródmiejskich zaczęło to nawet wyglądać dosyć groźnie, ponieważ
Burnetci
dzielili się podłużnie i bezwstydnie na oczach kobiet i dzieci. W południe
parlament na
nadzwyczajnym posiedzeniu po dwugodzinnej debacie uchwalił kredyty na dodatkowe
środki
badawcze celem zahamowania podziałów. Ale wszystko następowało zbyt szybko. Pod
wieczór Burnettów można było już spotkać wszędzie. Co gorsza, dało się zauważyć,
że
inteligencja ich malała wraz z ilością podziałów: dwaj Burnetci byli dwa razy
głupsi od
jednego, czterej posiadali jedną czwartą inteligencji pierwszego. Obecnie mrowie
rozplenionych G. P. miało inteligencję stada ślimaków.
Powtórne posiedzenie parlamentu po dłuższych wahaniach ustaliło premię za
odstrzał
Burnetta. Pomysł był jednak spóźniony, kiedy o północy bowiem wprowadzono go w
życie,
Burnettów było więcej niż obywateli w mieście, ba… więcej nawet niż amunicji.
Czy
ktokolwiek może zdać sobie sprawę, jaką bestią był rosły,
osiemdziesięciokilogramowy
Burnett, o móżdżku stawonoga, który, co gorsza, mimo spadku inteligencji
zachował
wzmożony instynkt samozachowawczy i niezwykłą wprost żarłoczność.
Drugiej nocy tysięczne tłumy identycznych tęgawych, łysiejących osobników
rozlały się
po okolicy jak stonka, jedząc co się dało i gdzie się dało. Nie pomagało
rozpylanie DDT,
wzniecanie pożarów czy bombardowanie najbardziej zaburnettowionych okolic.
W Europie dowiedzieliśmy się o tym późno z wieczornych wiadomości.
— Widzisz, jak się mnożą — powiedziała moja żona — a ty nie chcesz się zgodzić
na
trzecie dziecko.
W trzy dni potem cały kontynent uznano za stracony, moja rodzina, podobnie jak
reszta
świata, patrzyła z przerażeniem na obrazy przekazywane nam przez satelity
telekomunikacyjne. Przy dużych zbliżeniach widać było, jak każdy skrawek terenu
co do
milimetra pokrywała wielopiętrowa, skłębiona masa Burnettów dzielących się z
przerażającą
regularnością.
— Mają za swoje — skwitowała moja żona i poleciała kupić więcej mąki.
Tymczasem nadzieja na lokalizację katastrofy zawiodła.
Czwartego dnia burnetckiej eksplozji pierwszego Burnetta ubito na przedmieściu
Paryża,
piątego dnia — pierwsze osobniki pojawiły się w Rzymie.
W chwili obecnej całą nadzieję łączę z podanym przed godziną oświadczeniem
profesora
Davidsona… Tak, to ten szczupły genetyk, który ostatnim samolotem ewakuował się
z
nieszczęsnego kontynentu, uwożąc resztkę odżywki „super” oraz znanego wroga
Burnetta,
magistra Collinsa.
Po nakarmieniu Collinsa odżywką rozpoczęto jego intensywną, kontrolowaną
hodowlę. W
chwili obecnej prawdopodobnie już pierwsze egzemplarze Collinsów zrzucane są na
spadochronach na zburnettowiony kontynent. Istnieje uzasadniona nadzieja, że
żarłoczne
Collinsy dzieląc się poprzecznie w ciągu tygodnia uporają się z miliardami
Burnettów,
dzielącymi się podłużnie, a następnie same ulegną hodowanym równocześnie,
jeszcze
bardziej żarłocznym Higginsom — rozmnażającym się przez pączkowanie ł
nienawidzącym
Collinsów jeszcze bardziej niż ci Burnettów.
Dalsze perspektywy trudne są do przewidzenia, w każdym razie naukowcy obiecują,
że
będą się starać utrzymać proces pod kontrolą.