7983

Szczegóły
Tytuł 7983
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7983 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7983 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7983 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pawe� D�bek �� � � Zemsta czyli jak torli�ski skarbiec rabowano � � - Ale za co? - spyta� L. � � - Bo hrabia by� niezadowolony - odpar� kat, wznosz�c top�r. � � - Mia�em usun�� jego �on�, no to... - L pochyli� g�ow�. � � - Wys�a�e� j� do matki. Zamiast pozby� si� jednej baby, hrabia ma teraz przeciwko sobie dwie. I do tego jeszcze zdesperowane - kat wzi�� zamach na pr�b�. - Poza tym i tak zmieni� zdanie, po tym jak przez trzy dni nie m�g� znale�� pary czystych skarpetek. � � - Mog� sprowadzi� jego �on� z powrotem do domu. Tanio. Za darmo. Dop�ac�. Nie. Wobec tego mo�e hrabia potrzebuje bieli�nianego? - L bardzo ch�tnie pad�by przed katem na kolana, gdyby nie to, �e ju� na nich kl�cza�. � � - Martwy bieli�niany to z�y bieli�niany - stwierdzi� do�� egzystencjonalnie kat i podni�s� top�r, kt�ry z�owieszczo b�ysn�� w p�mroku celi. � � I w ten spos�b gdzie� w odleg�ych zak�tkach Wschodniego Ksi�stwa Zielonego Kr�lestwa Kalambrii sko�czy�by L, os�awiony hobbit-zab�jca. Ale Autor, kt�ry ju� mniej wi�cej zaplanowa� sobie, co b�dzie si� dzia� w tym opowiadaniu, mia� nieco inn� koncepcj� dalszych wydarze�. � � Do drzwi celi rozleg�o si� pukanie. � � - Niech to jasny szlag trafi! - westchn�� kat. - Ju� nawet nie mo�na w spokoju obci�� czyjej� g�owy. Do czego zmierza dzisiejszy �wiat? W dobie telepatii i telekinezy... � � - Przepraszam. Mo�e otworzysz? Powiedzmy, �e to moje ostatnie �yczenie. � � Na korytarzu za drzwiami sta� krasnolud. Mia� zadban� brod�, czerwony p�aszcz ze z�otymi guzikami i kapelusz z za du�ym rondem. W prawej d�oni trzyma� lask� zako�czon� mosi�n� ga�k�. Ot, jeden z wielu krasnolud�w, kt�rzy chodz� po naszych ulicach, siedz� w naszych restauracjach, pij� nasze piwo i p�ac� swoim z�otem. Kto ich nie kocha? � � - Dzie� dobry - powiedzia�. - Czy to cela nr 9? Strasznie �atwo si� tu zgubi�. Ju� my�la�em, �e si� sp�ni�... � � - No... - stwierdzi� kat, fachowym okiem oceniaj�c dwa podbr�dki go�cia. � � - A tak, tak. Nazywam si� Drodrin y Dluck. Reprezentuj� firm� Drodrin y Dluck Co. To moja wizyt�wka: Drodrin y Dluck Co., ubezpieczenia od nietypowych okoliczno�ci, szybki i sprawny serwis, zawsze na czas. Pan pozwoli, �e wejd� do �rodka, g�upio tak sta� w progu. � � Odsun�� lask� kata i znalaz� si� wewn�trz. Uchyli� kapelusza przed hobbitem, po czym z kieszeni p�aszcza wydoby� o��wek oraz gruby, zapinany na zatrzask notes. � � Kat patrzy�. W�a�ciwie to nawet nie by� w�ciek�y. By� zdziwiony. � � - O, mam! - rzek� krasnolud po chwili wertowania notesu. - Kt�ry z pan�w nazywa si� L, jest hobbitem i ma za chwil� zosta� skr�cony? � � - Ja - L pomacha� mu przyja�nie zwi�zanymi d�o�mi. � � - Bardzo mi mi�o. Oj! Ale� tak nie mo�na... - Krasnolud pochyli� si� i przeci�� wi�zy zaostrzonym ko�cem o��wka. - Nic dziwnego, �e urz�dnicy trac� spo�eczne zaufanie, skoro petenci musz� czeka� w takich warunkach na za�atwienie swoich spraw. � � Kat nie by� pocz�tkuj�cy w swoim fachu. Uczestniczy� ju� w wielu egzekucjach, cho� nigdy jeszcze w pierwszoplanowej roli. Rozmaicie pr�bowano go odwie�� od zamierzonego celu: rzucaj�c warzywami w obs�ug� imprezy, podrzucaj�c skaza�com panny na wydaniu, lub zrzucaj�c kata z szafotu. Natomiast to by�o co� nowego. Ale kat uczy� si� szybko. � � - Chwileczk� - powiedzia�. - To ju� troch� za wiele. Je�eli reprezentuje pan jaki� Front Mi�osierdzia to manifestacje w obronie skazanego s� zapowiedziane na wiecz�r. Teraz jest tu egzekucja i ja bardzo... � � - Prosz� si� nie denerwowa�. To nam zajmie chwileczk�. - Krasnolud wydoby� formularz i po�o�y� go na pie�ku przed L. - Zechce �askawy pan podpisa�, o tu. � � - A co to? - L by�o i tak ju� wszystko jedno, ale spyta� z czystej, nieskr�powanej obawami o konsekwencje, ciekawo�ci. � � - O�wiadczenie, �e zgadza si� pan na skorzystanie z pa�skiej polisy ubezpieczeniowej od nietypowych okoliczno�ci - odpar� rzeczowo Drodrin y Dluck z firmy Drodrin y Dluck Co. � � - I co wtedy? - kat nie mia� ju� w�tpliwo�ci, �e to si� nie sko�czy dobrze. Cho� trzeba przyzna�, i� gdzie� w g��bi tli�a mu si� jeszcze iskierka nadziei, �e b�dzie mu dzi� dane spe�ni� �yciowe marzenie i �ci�� dwie g�owy na raz. � � - Nawet nie wiedzia�em, �e jestem ubezpieczony - L podpisa�, a Drodrin y Dluck schowa� formularz. � � - Bardzo mi�o si� z panem rozmawia�o, polecam swoje us�ugi - rzek� do kata, po czym uaktywni� przed sob� teleport. Wepchn�� do niego L i sam wskoczy� do �rodka. Teleport znikn�� w kr�tkim rozb�ysku ostrego �wiat�a, zanim zdumiony kat zdo�a� wykona� p� kroku w kierunku topora. ���- Jaka ta trawa dzisiaj niesmaczna - stwierdzi�a ponuro krowa i zacz�a prze�uwa� ze zrezygnowaniem swoje �niadanie. � � I cho� trawa rzeczywi�cie by�a nie�wie�a, nie przerwa�a monotonnego procesu wch�aniania jej nawet wtedy, gdy w przestrzeni, par� metr�w przed ni� pojawi�a si� luka i wytoczy� si� z niej hobbit, trzymaj�c si� za brzuch i gwa�townie �api�c powietrze. Za nim ukaza� si� krasnolud w odstraszaj�co czerwonym kapeluszu na g�owie. � � - Cierpi� chyba na chorob� teleportacyjn� - stwierdzi� p�aczliwie L. � � Drodrin y Dluck otrzepa� sw�j p�aszcz. � � - No, to jeste�my na miejscu. � � - Rozumiem, �e pan si� stara - L rozejrza� si� po rozci�gaj�cej si� a� po horyzont zielonej r�wninie, - ale nie by�o chyba koniecznym przenosi� mnie poza obr�b obszar�w ucywilizowanych. � � - Takie by�o zam�wienie. � � - Co by�o? Jestem panu szalenie wdzi�czny za wybawienie mnie z tej, b�d� co b�d� do�� niezr�cznej sytuacji, ale mo�e przyszed� czas na pewne wyja�nienia - L przejecha� d�o�mi po swoim wygniecionym kaftanie i w�o�y� je za pas. � � - Zaczekajmy jeszcze chwil� - rzek� z kamiennym spokojem krasnolud i r�wnie kamienne spojrzenie wlepi� w horyzont. Nawet najbardziej miejskie krasnoludy nie pozbywaj� si� swoich atawistycznych cech, zwi�zanych z ryciem pod ziemi�. � � Krowa oci�ale i do�� niech�tnie podnios�a �eb w g�r�. � � - Ta r�wnina robi si� zat�oczona - pomy�la�a, kiedy jakie� dwa metry nad ziemi� pojawi�a si� kolejna szczelina i co� wylecia�o z niej z g�o�nym wrzaskiem. � � - Nie co� tylko kto� - poprawi�a Autora pulchna brunetka, podnosz�c si� z ziemi i otrzepuj�c sukni� w kwiaty. � � Hmm... � � - Nie co� tylko kto� - poprawi�a Autora pulchna brunetka, podnosz�c si� z ziemi i otrzepuj�c resztki sukni w kwiaty. - Zawsze mam problemy z pojawianiem si�. Witam, Dro. Cze�� L. � � - Witam panno R� - powiedzia� Drodrin y Dluck. - Zechce pani pokwitowa� wykonanie zadania. Dzi�kuj�. I polecam si� na przysz�o��. � � Krasnolud wymieni� po�egnalny u�cisk z os�upia�ym L, odszed� troch� na bok i po chwili z lekkim �wistni�ciem zamkn�� si� za nim teleport, pozostawiaj�c na bezkresnej r�wninie L, czarodziejk� R� i krow�, kt�ra ko�czy�a je�� �niadanie. � � - R� - zacz�� L, uznaj�c, �e musi natychmiast przej�� inicjatyw�, za nim kompletnie przestanie rozumie�, co si� w�a�ciwie dzieje - to pewnie pseudonim zawodowy? � � - Nie - odpar�a czarodziejka, zastanawiaj�c si�, kt�r� cz�� sukni oderwa� i gdzie j� nast�pnie przypi��, �eby nie wywo�a� w publicznym miejscu rewolucji obyczajowej, - to skr�t od R�a. Skr�t, tak samo jak L. � � - L nie jest skr�tem - rzek� smutno hobbit, przypominaj�c sobie tamten paskudny wiecz�r, kiedy znudzony �yciem Autor siedzia� nad szklank� czego� przyjemnego i powoli zastanawia� si�, jak mo�na nazwa� hobbita, �eby nie brzmia�o to Frodo albo Bilbo. � � - Tak czy inaczej - stwierdzi�a R�, dochodz�c do wniosku, �e najlepiej b�dzie powi�kszy� troch� dekolt, ale za to ukry� po�ladki, - to ja wykupi�am ci polis� ubezpieczeniow� od nieprzewidzianych okoliczno�ci, �eby uratowa� twoje �ycie... � � - Jestem wdzi�czny, ale... - przerwa� L. � � - ...poniewa� jest mi ono czasowo potrzebne - doko�czy�a R�, staraj�c si� pod niewielk� ilo�ci� materia�u zmie�ci� mo�liwie najwi�ksz� powierzchni� po�ladk�w. � � - Naprawd� nie wiem, co osoba tak marnej postury i skromnych mo�liwo�ci jak ja, mog�aby zrobi� dla pani - rzek� najbardziej znany w Kalambrii zab�jca. � � - Och, to taki drobiazg. Mam po prostu pomys�, jak si� ustawi� na reszt� �ycia i ty b�dziesz mia� tu do odegrania drobn� rol� - R�, z pomoc� szpilek do w�os�w dokona�a paru cud�w na swojej sukni, po czym rzuci�a zakl�cie i otworzy�a przed sob� portal teleportacyjny. � � - W�a�ciwie - rzek� L, gapi�c si� bezczelnie w nier�wno przypi�t� �at� - to dlaczego mia�bym pani pomaga� w czymkolwiek? � � - Bo najbli�szy strumie� z pitn� wod� jest dwa tygodnie sprawnego marszu st�d - odpar�a czarodziejka przekraczaj�c teleport. � � - Wi�c dok�d jedziemy? - spyta� L, biegn�c truchtem w jej �lady. � � - Do Tor-Lin - dosz�a go s�aba odpowied�, po czym magiczny korytarz uni�s� obydwoje ponad czas i przestrze�. � � Krowa sko�czy�a �niadanie. � � - W�a�ciwie to nawet nie wiem, dlaczego Autor umie�ci� mnie ko�o tych wszystkich wydarze�, ale ja bardzo uwa�nie przygl�da�am si� i sporo zapami�ta�am. I mam w ko�cu mo�liwo��, �eby si� wyrwa� z tego zadupia i zobaczy� wielki �wiat - powiedzia�a nie wiadomo do kogo, po czym rzuci�a zakl�cie i teleportowa�a si� z r�wniny. ��� W Tor-Lin, stolicy Po�udniowego Ksi�stwa Zielonego Kr�lestwa Kalambrii wstawa� nowy dzionek. S�o�ce leniwie ogrzewa�o zafajdane przez go��bie place, po kt�rych przesuwali si� mieszka�cy w poszukiwaniu skrawka nie okupowanego jeszcze cienia. � � W taki w�a�nie poranek Lamtar, niedawno nadworny wr�bita, a wcze�niej przyw�dca gangu dla nieletnich, rozpocz�� sw�j pierwszy dzie� pracy jako szef policji. � � Przeszed� przez zamkowy dziedziniec, ko�o kuchni ruszy� schodami w d� i min�� kr�lewsk� spi�arni� na pierwszym pi�trze. Na trzecim pi�trze przywita� si� ze str�em loch�w, trzy poziomy ni�ej dotar� do zamkowej rupieciarni, a st�d ju� niemal zbieg� dwa poziomy i znalaz� si� przed drzwiami z nier�wno przybit� tabliczk�: TORLI�SKI POSTERUNEK POLICJI - PRZY OTWIERANIU DRZWI PATRZE� CZY NIE ZAPADA SI� SUFIT. Na korytarzu sta� m�czyzna i trzyma� w r�ku kij. � � - Witam - rzek� do niego powa�nie Lamtar. - Jak leci s�u�ba? � � M�czyzna obrzuci� go nieco zdziwionym spojrzeniem i odpar�: � � - To pewnie ty jeste� nowym szefem policji. Sapekczy�ski. To moje imi�. � � - Wiem, �e nie mam munduru - Lamtar pomy�la�, �e pocz�tki bywaj� trudne, wi�c musi po prostu zdoby� autorytet starej kadry, - ale jakie� zasady wzgl�dem prze�o�onych... � � - Chcesz, to ci� oprowadz� - przerwa� mu znudzonym g�osem Sapekczy�ski. - Nie bardzo jest po czym, ale mo�e kiedy� ci si� przyda informacja, jak szybko dosta� si� do ubikacji, kt�ra jest siedem pi�ter wy�ej. � � Sapekczy�ski otworzy� drzwi i ruszy� do �rodka. Lamtar wzruszy� ramionami i pod��y� za nim. Pomy�la� o tym, �e policji s� po prostu potrzebne czystki administracyjne, wymiana kadry, itd. Kiedy w pokoju zobaczy� kobiet� siedz�c� za biurkiem z napisem "sekretarka", przysz�y mu r�wnie� na my�l czystki etniczne. � � - Dzie� dobry - rzek� tak uprzejmie, jakby w�a�nie prze�kn�� garnczek miodu. Odpowied� przywo�ywa�a na my�l kwas siarkowy. � � - Ja wiem, czy taki dobry? - sekretarka poprawi�a dzik� fal� rudych w�os�w opadaj�cych na czerwono wymalowane oczy. � � - To twoja sekretarka - poinformowa� uprzejmie Sapekczy�ski. - Ma d�ugie do�wiadczenie. Zdaje si�, �e nikt dot�d nie odwa�y� si� jej st�d wyla�. � � - Hmm - prze�kn�� �lin� Lamtar i u�wiadomi� sobie, �e on raczej te� nie b�dzie za�artym reformatorem. � � - Moly jestem - poinformowa�a tubalnie sekretarka, dokonuj�c tym samym aktu uprzejmo�ci w stosunku do nowego szefa. � � Lamtar i Sapekczy�ski przeszli do nast�pnego pokoju. � � - To tw�j gabinet. � � - Aha - stwierdzi� Lamtar, rozgl�daj�c si� po mrocznym i ca�kowicie pustym pomieszczeniu, z kt�rego wyziera�y na niego odrapane kamienne �ciany i p�dz�ce po nich z sufitu strumyki wody. � � - Stary szef policji zabra� swoje rzeczy, kiedy go wyprowadzali. Co� nawet m�wi� o jakiej� kl�twie, kt�r� tu rzuci� na swojego nast�pc�. � � - Aha. � � Sapekczy�ski stara� si� przez moment zapali� papierosa, ale zapa�ki gas�y w wilgotnym powietrzu. � � - To ju� zreszt� wszystkie pomieszczenia - rzek�, rezygnuj�c z nikotyny. - Mo�e teraz b�dziesz chcia� zobaczy� swoich ludzi? � � - Aha - zgodzi� si� Lamtar. ��� Ocieniony przez wysokie kasztanowce plac przed zamkiem spe�nia� doskonale warunki na popo�udniowe musztry. � � Oraz musztry poranne, przedpo�udniowe, po�udniowe, wieczorne i ca�onocne - doda� w my�lach Lamtar, wyobra�aj�c sobie, jak to za p� roku b�d� wygl�da�y patrole jego policji. � � Poczu� si� troch� rozczarowany, kiedy zobaczy�, jak wygl�daj� obecnie. � � Na placu czeka�o na niego dw�ch ludzi. Mieli kr�tkie miecze zaczepione o szelki i s�omiane kapelusze na g�owach. Jeden by� niski i chudy, drugi wysoki i gruby. � � - Czo�em! - przywita� si� Lamtar, sprawnie przyklejaj�c sobie promienny u�miech, kt�ry na wszelki wypadek nosi� zawsze w kieszeni spodni. - Nazywacie si� Flip i Flap? - za�artowa�. � � - Nie. Plif i Plaf - odparli stra�nicy, nie zmieniaj�c znudzonego wyrazu na twarzach. � � - Rozumiem, �e reszta jest na patrolach? - szeptem spyta� Lamtar Sapekczy�skiego. � � - Wr�cz przeciwnie. Przez to, �e ich tu �ci�gn�li�my, brama g��wna do miasta pozosta�a bez opieki. Pilnuj� jej na zmian�, jeden w nocy, drugi w dzie�. � � - A reszta? - Plany Lamtara zaczyna�y bra� w �eb. � � - Nie ma �adnej reszty - wyja�ni� spokojnie Sapekczy�ski. - Jaki� czas temu Ksi��� doszed� do wniosku, �e skoro co roku liczba przest�pstw jest taka sama, nie m�wi�c ju� o tym, �e s� one pope�niane przez tych samych kryminalist�w, kt�rych w dodatku policja i tak nie potrafi z�apa�, to bez sensu jest �o�y� na ni� tyle pieni�dzy. � � - I zostawi� tych dw�ch - Lamtar poczu�, �e by�o dot�d ca�kiem mi�o �y� w zupe�nej obywatelskiej nie�wiadomo�ci, wype�nianej jedynie m�tnymi iluzjami, �e przecie� u nas musi by� tak samo, jak wsz�dzie by� powinno. � � - Tak dla reprezentatywno�ci. Gdyby kto� wa�ny nas odwiedzi� i wjecha� akurat przez g��wn� bram� - Sapekczy�ski kopn�� le��cego opodal kasztana. � � - Aha. I to wszystko - Lamtar poczu�, �e to troch� za du�o wra�e�, jak na pierwszy dzie� pracy. � � - No, nie - stwierdzi� Sapekczy�ski. - Jest jeszcze wydzia� specjalny. � � - O, to s� jakie� wydzia�y? � � - Tylko jeden. Ale i tak nikt nie wie, kto w nim pracuje, gdzie si� mie�ci i czym si� zajmuje. � � - Aha. A ty? - Lamtar poczu� si� zniech�cony. � � - Och, - odpar� skromnie Sapekczy�ski, - ja tu tylko sprz�tam. I w�a�nie chcia�em ci powiedzie�, �e mi si� szczotka od miot�y urwa�a i czeka�em na ciebie, �eby� mi wyda� now� z magazynu. � � - Mam ci wyda� now� szczotk�? Od miot�y? Ja? Z magazynu? - upewni� si� Lamtar, ale, o dziwo, tym razem nie poczu� si� wcale zdziwiony. ��� Pierwsz� czynno�ci�, jak� Lamtar wykona� w swojej nowej odpowiedzialnej pracy, by�o odnalezienie szczotki do miot�y. � � Zaraz potem przejrza� aktualny bud�et policji Tor-Linu, co zreszt� nie zaj�o mu du�o czasu, bo te� i bud�et nie by� zbytnio rozbudowanym dokumentem. W tej w�a�nie sprawie uda� si� do ksi�cia. I tu czeka�a go kolejna niespodzianka. Ksi��� bowiem, od kiedy mianowa� Lamtara szefem policji, ca�kowicie straci� dla niego czas. Mia� go jedynie na to, by poda� przez lokaja dwudziestostronicowe uzasadnienie, dlaczego przez najbli�szy kwarta� nie znajdzie nawet chwileczki dla swojego by�ego wr�bity. Troch� to zmieni�o zapatrywania Lamtara na awans jako rodzaj promocji najlepszych, na rzecz wsparcia teorii o pozbywaniu si� w ten spos�b najnudniejszych. Ale nie mia� zbyt du�o czasu, by o tym my�le�, bo w biurze znalaz�o si� dla niego mn�stwo roboty. � � Na wst�pie sekretarka wyzna�a mu, �e jest g�odna. Po czym poprosi�a, by uda� si� do sklepu i kupi� dla niej ciasteczka na obiad. � � �eby w�a�ciwie zrozumie� znaczenie s�owa poprosi�a w tym kontek�cie, nale�y je ustawi� obok takich sformu�owa� jak: obrzuci�a spojrzeniem zg�odnia�ej smoczycy, agresywnie stuka�a pomalowanymi na czerwono paznokciami o blat biurka, unosi�a g�rne wargi, ods�aniaj�c zaczerwienione od szminki z�by. Bior�c pod uwag� wszystkie towarzysz�ce proszeniu okoliczno�ci, �atwo przyjdzie zrozumie� roztrzepanie Lamtara, kt�ry w efekcie swych stara� o spe�nienie kulinarnych potrzeb sekretarki kupi� niew�a�ciwe ciasteczka. � � Moly zjad�a je, ale chc�c nie chc�c, Lamtar musia� uda� si� po nast�pne. Prawd� rzek�szy, nie chc�c. Potem rzecz jasna musia�a to wszystko czym� popi�. A, jak �atwo si� domy�li�, niczego do picia nie mia�a na podor�dziu. � � A na ko�cu stwierdzi�a, i� tak si� objad�a, �e nie wejdzie samodzielnie po schodach. Lamtar ju� chcia� jej zaproponowa�, �e mo�e tu zosta� na noc, lub nawet na ca�� wieczno��, ale koniec ko�c�w by� zmuszony wnosi� przez osiem pi�ter ci�ar przekraczaj�cy sze�ciokrotnie jego w�asn� mas�. � � By�a p�na noc, gdy min�� bram� ksi���cego zamku i znalaz� si� w mie�cie. ��� Szed� pustymi ulicami, oddalaj�c si� od centrum. Uliczki stawa�y si� coraz w�sze, ciemniejsze i bardziej za�miecone. Spogl�da�a na niego tylko blada twarz ksi�yca. � � No i by�y jeszcze koty. Wychodzi�y zza �mietnik�w, z okien, z kt�rych wia�a ciemno��, z niezauwa�alnych dla intruz�w zau�k�w. Przebiega�y mu drog�, sz�y za nim, lub siada�y i patrzy�y swoimi ��tymi w�skimi oczami. � � -Ciekawe, po co Autor robi tak� atmosfer�? - spyta� na g�os Lamtar. � � I w tym momencie co� wyskoczy�o z boku, wpad�o na niego i razem z nim przeturla�o si� w zaciemniony zau�ek. � � - To ty? - spyta�a wied�ma Aupagia, wyjmuj�c z torebki okulary i zak�adaj�c na perkaty nos. � � - Wydaje mi si�, �e tak - odpar� Lamtar. � � - Musimy porozmawia�. � � - Dobra, tylko czy mog�aby� najpierw �ci�gn�� ze mnie sw�j biust? Mia�em dzisiaj ci�ki dzie� i takie sytuacje rodz� w mnie niemi�e wspomnienia. � � Wied�ma Aupagia wsta�a i otrzepa�a sukni�. � � - Jak ci si� podoba nowa praca? - spyta�a, ale widz�c min� grzebi�cego si� z ziemi Lamtara, szybko zmieni�a temat: - Wydzia� specjalny torli�skiej policji to ja. Zajmuj� si� wywiadem, kontrwywiadem oraz zjawiskami paranormalnymi. Jak na przyk�ad istnienie krasnoludk�w. � � - Krasnoludki istniej� - stwierdzi� Lamtar, wstaj�c ju� pewnie na nogi i wyg�adzaj�c sw�j kaftan. � � - Chc� wierzy� - powiedzia�a wied�ma i ju� mia�a doda�, �e prawda le�y gdzie� tam, kiedy przypomnia�a sobie, �e ma ma�o czasu. - Mam ma�o czasu. Musz� ci� ostrzec. Wkr�tce zajd� w mie�cie nowe, niebezpieczne zjawiska. � � - Takie jak tycie mojej sekretarki? � � - Nie znam szczeg��w, ale musisz by� czujny. Wietrz� spisek. � � - No, w tym miejscu to ja te� wietrz� dziwne rzeczy - Lamtar rozejrza� si� po okolicznych wal�cych si� kamieniczkach i zastanowi� si�, po jak� choler� tu zaw�drowa�. � � - Je�eli b�dziesz mnie potrzebowa�, naklej w oknie swojego gabinetu obrazek zielonego jab�uszka z czerwonym robaczkiem na listku. To znak mojego wydzia�u. � � - W porz�dku. Ale najpierw wydr��� sobie przez osiem pi�ter w g�r� okno. Potem jeszcze wyrzuc� przez nie moj� sekretark�, a na ko�cu sterroryzuj� lokai ksi�cia i za��dam wi�cej pieni�dzy na policj�. Wtedy ewentualnie, ju� jako cz�owiek sukcesu b�d� m�g� si� zaj�� wycinankami - rzek� Lamtar i wtedy dopiero zorientowa� si�, �e sw�j najwa�niejszy monolog w tym opowiadaniu wyg�osi� do kot�w. Wied�ma Aupagia gdzie� znikn�a. � � A poniewa� koty by�y �rednio zainteresowane jego problemami zawodowymi, postanowi� uda� si� do Speluny i tam wyla� przed kim� swoje troski, lub te� utopi� je w czym� mokrym i spienionym. ��� Speluna nie zmieni�a si� w niczym od ostatniego opowiadania. Oczywi�cie zawsze mog�o by� gorzej, ale pono� jakby naprawd� mog�o, to by ju� by�o. � � Lamtar wszed� do �rodka i z lubo�ci� wci�gn�� g��boko do p�uc ten specyficzny zapach Speluny. By�a to niezwyk�a mieszanina taniego alkoholu, mocnych papieros�w, p�rocznych, nie do ko�ca zjedzonych �ledzi, ca�odziennej pracy w upale i jeszcze paru innych rzeczy, kt�rych od lat nie widziano w�r�d �ywych, a kt�rych miejsca obecnego pobytu nie uda�o si� dot�d zlokalizowa�. � � Lamtar przywita� si� z karczmark�, wzi�� sobie piwo i usiad� przy stoliku w rogu, gdzie zgromadzi�a si� ju� ca�a jego paczka. � � - Cze��, Lamtar - powiedzia�a jego paczka. � � - Cze��, ch�opaki - powiedzia� Lamtar. � � Byli wszyscy: Rudy, Ma�y, Fajny, Go��b i Sam, kt�ry by� czarnuchem, ale wola�, gdy si� m�wi�o, �e jego sk�ra jest bia�a inaczej. � � - I jeszcze ja - powiedzia�a ksi�niczka, wpadaj�c do Speluny. - Ja te� nale�� do paczki. � � Lamtar upi� najpierw ma�y �yk piwa, ale po g��bszym namy�le wzi�� solidny wydech i jednym haustem wychyli� ca�� zawarto�� kufla. Po czym zam�wi� nast�pny. � � - Jest ci�ko - powiedzia� i dla podkre�lenia wagi sytuacji doda�: - Sytuacja ma spor� wag�. � � Pozostali uprzejmie milczeli, nie chc�c mu rozwiewa� iluzji, �e jego problemy nie maj� charakteru og�lnoludzkiego. � � - Ale mam propozycj� - rzek� niespodziewanie Lamtar, jakby zgaduj�c ich my�li. - Mo�e zatrudnicie si� w policji? Przez jaki� czas oczywi�cie b�dziecie pracowa� za darmo, dop�ki nie przekonam ksi�cia o konieczno�ci istnienia dodatkowych etat�w. Ale za to razem stworzymy wzorowy posterunek. � � - Wiesz... - zacz�� nie�mia�o Rudy. � � - No, chyba wolicie ciekaw� prac� w policji ni� nudn� codzienno�� gangu. � � - Wiesz... - stwierdzi� niepewnie Fajny i rozejrza� si� bezradnie po reszcie. � � - W�a�nie... - popar� go Ma�y. � � - Tak wi�c... - Sam stara� si� spointowa�. � � - ...rozumiesz jak jest - zako�czy� Go��b i rozleg�o si� k�opotliwe milczenie, kt�re nast�puje zazwyczaj wtedy, kiedy wszyscy wiedz�, �e za chwil� padnie co� niemi�ego, ale i tak zamierzaj� si� obrazi�. � � I w�wczas drzwi do Speluny otworzy�y si� i g�o�no chrz�szcz�c wtoczy�a si� zbroja, tak dok�adnie pokryta od st�p do g��w zardzewia�ym metalem, �e kompletnie nie by�o wiadomo kogo kryje. Przynajmniej niekt�rym. � � - O bo�e - westchn�a ksi�niczka, ale �aden b�g nie zareagowa�, poniewa� akurat wszyscy byli zaj�ci dopingowaniem pewnej b�jki dwie ulice dalej. � � Zbroja, lekko si� chwiej�c i zataczaj�c, podesz�a do baru. � � - Co� mocnego - odezwa� si� z wn�trza g�os. - Prosz�. � � - Dlaczego on to robi? - spyta� Lamtar. � � Karczmarka wyci�gn�a spod lady napocz�t� butelk�, odkorkowa�a j� i nala�a do szklanki. � � - Nawet bym ci� nie pozna�a - powiedzia�a. - Szczeg�lnie, �e ostatnio przebra�e� si� za b�azna w�drownego cyrku. � � - Tak, ale zgubi�y mi si� gdzie� kolorowe trykoty. Aha, daj s�omk�. � � Ksi�niczka pokr�ci�a za zrezygnowaniem g�ow�. � � - Musi si� przebiera�, bo jakby matka si� dowiedzia�a, �e odwiedza takie miejsca, to... � � - Wiecie, mo�e to nawet nie ja mam najwi�ksze problemy - stwierdzi� w zadumie Lamtar, patrz�c jak Ksi��� Tor-Linu stara si� wmanewrowa� s�omk� w otwory przy�bicy. ��� W powietrzu, jakie� dwa metry nad ziemi� utworzy�a si� jasno �wiec�ca dziura, rozleg� si� j�k, po czym jego w�a�ciciel spad� na ziemi�. � � L st�kn�� jeszcze raz i zdo�a� si� w ostatniej chwili przeturla�, tak �e czarodziejka R� gruchn�a o ziemi� tu� ko�o niego. � � - Mam pewne problemy z... - zacz�a, ale L skrzywi� si�: � � - Ma pani du�e problemy. Mieli�my si� znale�� w Tor-Lin, a to na pewno nie jest Tor-Lin. Chyba, �e ostatnio posadzili tam stuletnie baobaby. � � R� rozejrza�a si�. Zdziwi�y j� nie tylko baobaby i pobliskie bajoro, z kt�rego dobiega�y dziwne bulgoty, ale r�wnie� fakt, �e w�a�nie zapada� zmierzch. � � - Jeszcze nigdy nie zdarzy�o mi si� przesuni�cie czasowe podczas teleportacji - stwierdzi�a. � � - Mnie te� nie - powiedzia� L, dla kt�rego by�a to co prawda druga teleportacja w �yciu, ale zd��y� ju� zauwa�y�, �e nie lubi tego �rodka transportu. � � - Mam nadziej�, �e Tor-Lin jest gdzie� w pobli�u - ziewn�a R�. � � - S�ucham? � � - M�wi�, �e mam nadziej�, �e miasto jest niedaleko. � � - Co?! � � - �e miasto jest obok! � � - Nic nie s�ysz�!! - rycza� L, staraj�c si� przekrzycze� bulgotanie dobywaj�ce si� z jeziora. � � - M�wi�...!!! - wrzasn�a czarodziejka nad uchem hobbita, ale w tym momencie bulgotanie raptownie usta�o. � � - Rany! Prosz� tak nie krzycze�. � � - My�l�, �e bez problemu dotrzemy na piechot� do miasta - powiedzia�a ju� spokojnie R�. - Jestem zbyt zm�czona na czary. � � - A szkoda... - westchn�� L, uwa�nie wpatruj�c si� w bajoro. � � - Bo co? � � - No, w sumie nic. Ale jak to co�, co teraz wy�azi z bajora, dope�znie do nas, to przydadz� nam si� solidne czary obronne - stwierdzi� L, a chwil� potem u�wiadomi� sobie, �e nic tak dobrze nie wp�ywa na szybko�� biegania jak nieznane gatunki fauny. ���- Co to mog�o by�? - spyta� L par� kilometr�w dalej, zatrzymuj�c si� dla z�apania oddechu. � � - Poj�cia nie mam. Jeszcze nigdy nie spotka�am czego� takiego. Czy mo�e raczej, jeszcze nigdy nic takiego mnie nie spotka�o - odpar�a R�. � � - Jest ciemno i bramy s� pewnie zamkni�te - powiedzia� L, gdy p� godziny p�niej stan�li pod murami miasta. � � R� mia�a wra�enie, �e centrum jej cia�a stanowi� trzy odciski r�wnomiernie umieszczone na obydwu stopach. � � - Hej! - zawo�a�a do g�ry. � � Tej nocy wart� trzyma� Plaf. W�a�ciwie to nie trzyma�, tylko le�a� na warcie, opatulony kocem i spa�. � � - Hej! - powt�rzy�a czarodziejka. � � Na g�rze rozleg�o si� przeci�g�e ziewni�cie. � � - No, co tam? - odezwa� si� stra�nik. � � - Chcemy wej�� - krzykn�� L. � � - Nie wolno. Do rana nie mog� nikogo wpu�ci�. � � - Mieli�my d�ug� drog�, przynajmniej w poj�ciu pokonywania przestrzeni i chcemy odpocz��. Azali� nie odemkniesz wr�t um�czonym w�drowcom? - zapyta� L i po cichu doda�: - Do diab�a, ja to mam gadane. � � R� poczu�a, �e t�umaczenia nie odnios� w�a�ciwego skutku. Zna�a natomiast inne sposoby otrzymywania tego, co chcia�a. � � - Jestem czarodziejka R� - zacz�a. - W�adam magi�, to znaczy rzucam czary, czyli, ujmuj�c rzecz �ci�lej, zakl�cia. Do tej pory jasne? Wi�c pos�uchaj, z�ociutki... Je�eli zaraz nie otworzysz nam bramy, to, do jasnej cholery, wysadz� j� w powietrze razem z tob�!! � � - Ale ja naprawd� nie mog� - powiedzia� p�aczliwie Plaf. � � - A niech to, my�la�am, �e si� uda - R� wzruszy�a ze zrezygnowaniem ramionami. � � L poczu�, �e �zy nap�ywaj� mu do oczu. Odczuwa� jeszcze w �o��dku ostatni� teleportacj�, bola�y go nogi po szybkim marszu, a do tego by� �rodek nocy i chcia�o mu si� spa�. Perspektywa oczekiwania ranka pod go�ym niebem by�a mu tak samo daleka, jak niesienie do chrztu ma�ego smoka. � � - Ja chc� z powrotem do kata - szepn��. � � - Dobra - odezwa� si� Plaf, kt�ry, cho� pracowa� w policji, by� w gruncie rzeczy dobrym cz�owiekiem. - Jest pewien spos�b. Mo�ecie obej�� zamek i wej�� nie pilnowanymi drzwiami od strony po�udniowej. � � Czarodziejka R� przez moment analizowa�a, dlaczego w�a�nie nie trafia j� szlag. � � - To nie mog�e� nam powiedzie� od razu? � � - Nie pytali�cie. � � - Potem te� nie pytali�my. � � - Chwileczk� - L stara� si� by� rzeczowy. - Skoro i tak wejdziemy do miasta, to czy nie m�g�by� nas wpu�ci� t� bram�? � � - Nie. � � - Ale dlaczego? Przecie� my i tak... � � - Chodzi o zasady - rzek� stra�nik Plaf i poprawi� uczepiony szelek miecz. ��� Lamtar wspi�� si� na drugie pi�tro zamku, gdzie zajmowa� kilka pokoi i przystan�� pod drzwiami. Czeka�a go kr�tka noc, a po niej kolejny dzie� pracy. � � Stara� si� przekona� w Spelunie Ksi�cia, �e policja wymaga pewnych zmian, a w zwi�zku z tym wi�kszych ilo�ci pieni�dzy. Ale Ksi��� twierdzi�, �e po pierwsze �adnych pieni�dzy nie da, a po drugie, �e wcale nie jest Ksi�ciem, tylko duchem b��dnego rycerza. Po godzinie Lamtar zrezygnowa�. Zreszt�, im d�u�ej Ksi��� twierdzi�, �e jest duchem, tym bardziej w to wierzy�. Szczeg�lnie, �e tym wi�cej przy tym pi�. Sko�czy�o si� na tym, �e pr�bowa� przenikn�� przez �cian�. � � Najzabawniejsze by�o to, �e prawie mu si� uda�o. � � Lamtar nacisn�� klamk� i wszed� do pokoju. Wygrzeba� z kieszeni zapa�ki, za�wieci� jedn� i znalaz� kontakt. � � - Aaa! - krzykn��, kiedy zrobi�o si� jasno. � � - Aaa! - krzykn�� w tej samej chwili L i po chwili doda�: - To mia�a by� niespodzianka. � � - Niez�a, ja te� si� nie spodziewa�em - stwierdzi� Lamtar i ruszy� do kuchni nastawi� imbryk na herbat�. - Napijesz si� czego�? � � - Nie mog�. Strasznie si� spiesz�. W�a�ciwie to chcia�em ci zaproponowa� ma�y spacer. � � - Nie mam si�y - zaoponowa� Lamtar, my�l�c o tym, ile to trzeba si� by�o nam�czy�, �eby zaparzy� herbat� w �redniowieczu, kiedy zamiast elektrycznych czajnik�w by�y paleniska. � � - Mam do ciebie pewn� spraw�. Ale nie chcia�bym jej omawia� tutaj - L mia� nadziej�, �e jego konspiracyjny szept i nerwowe spojrzenia na boki wydadz� si� wystarczaj�co tajemnicze. � � - To mo�e pogadamy jutro - zaproponowa� Lamtar, ale wtedy wyobrazi� sobie, jak to b�dzie musia� sk�ada� na biurku swojej sekretarki pisemne uzasadnienia wyj�cia w czasie pracy. - Dobra, chod�my lepiej dzisiaj. Swoj� drog� my�la�em, �e nie lubisz tego miasta. � � - Eee... Wszystko przez to, �e wys�a�em jedn� tak� do matki - odpar� ze smutkiem L. ��� Szli przez miasto zupe�nie ze sob� nie rozmawiaj�c. Lamtar by� tak zaj�ty w�asnymi my�lami, �e nawet nie zauwa�y�, i� sprawa, kt�r� mia� do niego L jest wyj�tkowo milcz�ca. � � Po parunastu minutach dotarli do niewielkiego hotelu na obrze�ach. Portier spa�, kiedy przechodzili ko�o niego. L poprowadzi� Lamtara na drugie pi�tro i zapuka� do jednego z pokoi. Wobec braku odpowiedzi nacisn�� klamk� i weszli do �rodka. � � - Obskurny ten hotel - stwierdzi� Lamtar, zdejmuj�c z fotela czyj�� po�atan� sukienk� w kwiatki i siadaj�c. - Mia�e� do mnie jak�� spraw�. � � - Chwileczk� - rzuci� L i pobieg� do �azienki. � � Po chwili wr�ci� a za nim wesz�a czarodziejka R� obwini�ta r�owym r�cznikiem. � � - Zwi�za�e� go jak nale�y? Stawia� op�r? O! Nie zwi�za�e� go. � � - Dobry wiecz�r - powiedzia� Lamtar. � � R� przyjrza�a mu si� uwa�nie i zwr�ci�a si� do L. � � - Masz dziwne metody pracy. Porywasz szefa miejscowej policji, sprowadzasz go, nawet nie wi���c i zostawiasz samego w pokoju. Ale w sumie to mo�e nawet skuteczne metody, skoro on cierpliwie czeka i m�wi dobry wiecz�r. � � - On jest nieu�wiadomiony... - zacz�� L. � � - S�dzisz, �e nie powinnam do niego wychodzi� tylko w r�czniku? - R� mia�a wra�enie, �e co� jednak jest nie tak. � � - Przepraszam - wtr�ci� si� Lamtar. - Mam jutro ci�ki dzie� pracy i chcia�bym om�wi� z L jego spraw�, a potem i�� do domu. � � - Imponuje mi twoja zimna krew - powiedzia�a do niego R�. - Jeste� porwany przez dw�jk� terroryst�w i ci�gle zachowujesz kamienny spok�j. � � - Jestem co? - spyta� Lamtar. � � I by�by zemdla�, gdyby nie to, �e dywan w pokoju nie by�o odkurzany od czas�w ostatnich Wojen Elfickich. ���- Zaczn� od pocz�tku - zacz�a R�, a Lamtar poprawi� si� wygodnie w fotelu. � � Nawet podoba�o mu si� bycie porwanym. Zosta� posadzony przy kominku, dosta� mleko a naprzeciw niego rozsiad�a si� czarodziejka R�, kt�ra nie uzna�a za stosowne zmieni� r�owego r�cznika na co� bardziej wieczorowego. Zreszt�, jak zauwa�y� w my�li Lamtar, by�o jej wyj�tkowo do twarzy w r�owym frotte. � � - No wi�c, od pocz�tku to leci tak. Prowadzi�am w stolicy salon us�ug magicznych. Ale nie sz�o mi najlepiej. Szczeg�lnie, �e co jaki� czas kto� zamiast magicznych czyta� m�skich. Wi�c kiedy nowy kr�l og�osi�, �e teraz jest czas, �eby wszyscy brali sprawy w swoje r�ce, sprzeda�am salon, wzi�am rozw�d i postanowi�am wyjecha�, �eby zosta� s�awn� terrorystk�. Posz�am w tym celu na targ w mie�cie, bo chcia�am nowe �ycie zacz�� w nowej bieli�nie. I wtedy kupi�am to. � � R� �ci�gn�a z szyi klucz. � � - Powiedziano mi, �e to klucz do skarbca w Tor-Lin. Zap�aci�am za niego wszystkie moje pieni�dze i jeszcze troch� cudzych. Nawet nie starczy�o mi na t� bielizn�. Ruszy�am wi�c jak sta�am w podr� swojego �ycia. Po drodze zgarn�am L, bo s�ysza�am, �e ma tu znajomo�ci. No i jestem. � � - Gratuluj� - powiedzia� Lamtar, bo w�a�ciwie nie wiedzia�, co powinien powiedzie�. � � - Niestety jeszcze nie mia�am mo�liwo�ci obrabowania skarbca, poniewa� nie mam poj�cie, gdzie on jest - doko�czy�a R�. � � - Aha - powiedzia� Lamtar, bo znowu nie wiedzia�, co powiedzie�. Chocia� tym razem co� mu ju� zaczyna�o �wita� na temat roli, jak� ma tu odegra�. � � - No... - ponagli�a go R�. � � - Co? - spyta� Lamtar. � � R� westchn�a. � � - Przypuszcza�am, �e nie b�dzie �atwo. Czy wiesz mo�e, co si� dzieje ze sk�r�, gdy nieopatrznie otrze si� o roz�arzony do bia�o�ci pogrzebacz? - spyta�a poprawiaj�c szczapy w kominku. � � - Nie - odpar�, zgodnie z prawd� Lamtar. � � - Ja te� nie - przyzna�a R�. - Ale zawsze mo�emy sprawdzi�. � � Lamtar zastanowi� si�. Nie bardzo wiedzia�, o czyjej sk�rze m�wi�a R�, ani sk�d zamierza�a wzi�� pogrzebacz w tym obskurnym hotelu, ale jednego by� pewien. � � - Ja nie ma poj�cie, gdzie jest skarbiec. � � R� zamy�li�a si�. � � - S� jeszcze inne mo�liwo�ci - podj�a wolno po chwili. - Obcinanie paznokci u n�g przez przypalanie st�p, zabawa w dentyst�-sadyst�. I jest jeszcze szafa. Ciemna, pusta i bogowie wiedz� przez kogo zamieszkana szafa. � � - Ale - doko�czy� swoj� my�l Lamtar, - ja wiem, kto mo�e wiedzie� o skarbcu. ���- Ho, ho, ho... szykuje si� orgietka - powiedzia�a kurtyzana Emma, otwieraj�c drzwi. � � - Mmm... - powiedzia� L. � � - Ggllpp... - powiedzia� Lamtar. � � - Hm - powiedzia�a R� i szybko doda�a: - nie o to nam chodzi. � � - Przynajmniej na razie - uzupe�ni� Lamtar. � � Kurtyzana Emma zastanowi�a si�. A poniewa� nic nie przychodzi�o jej do g�owy, wyrazi�a wi�c g�o�no swoje obawy. � � - W takim razie, o co wam chodzi? Mia�am dzisiaj du�o roboty i czeka mnie jeszcze pracowita noc, wi�c mo�e zaczekacie z tym do jutra? � � R� poprawi�a sukienk� w kwiaty. � � - To jest napad - wyzna�a troch� niepewnie, bo jeszcze niedawno nie przypuszcza�a, �e ju� w pocz�tkach swojej kariery terrorystycznej przyjdzie jej porywa� tyle os�b na raz. Dla pewno�ci powt�rzy�a: - To jest napad. Nie masz �adnych praw i idziesz z nami. � � Kurtyzana Emma westchn�a. � � - Strac� takiego dobrego klienta. Powinnam co� na siebie narzuci�... � � - Nie - zaprotestowali jednocze�nie L i Lamtar. � � Kurtyzana Emma �ci�gn�a z wieszaka sznur pere�, narzuci�a go na siebie po�piesznie i niedbale, po czym by�a ju� gotowa do porwania. ��� Dziwny widok ujrza�by ka�dy, kto znalaz�by si� tej nocy na ulicach Tor-Linu. � � Pomi�dzy kamieniczkami w�drowa�o echo stukotu podw�jnej pary szpilek na mokrych kocich �bach, truchtu ow�osionych st�p i rytmicznych krok�w policyjnych but�w. � � Ale nikt tego nie widzia�. � � Po pierwsze dlatego, �e trudno zobaczy� echo. Po drugie dlatego, �e na ulicach Tor-Linu panowa�a absolutna ciemno��. A po trzecie, powszechnie by�o wiadomo, �e lepiej si� nie szwenda� noc�. Zasady tej przestrzegali zar�wno przyzwoici obywatele, jak i mniej przyzwoity �wiatek przest�pczy, tak �e ulice Tor-Linu �wieci�y po zmroku pustkami. Ot, co robi dobrze rozpuszczona plotka o wilko�akach i strzygach. � � - Je�eli to porwanie zajmie mi za du�o czasu, to mog� z tego wynikn�� powa�ne problemy natury og�lnopa�stwowej - wydysza�a biegn�c kurtyzana Emma. � � - A propos - wtr�ci�a R�. - Chcemy co� wiedzie�. Jak daleko posun�a si� twoja znajomo�� z poprzednim szefem policji? � � - To znaczy, co ja z nim...? � � - A co ty z nim? - zagadn�� Lamtar � � - Chodzi nam o to, czy zdradza� ci tajemnice pa�stwowe? - czarodziejka poprawi�a w biegu opadaj�ce cz�ci sukienki. � � - O, tak. M�wi� na przyk�ad, jakie ulice b�d� zamykane do remontu i w zwi�zku z tym, jak rozplanowane s� objazdy. To by�y informacje na wag� z�ota. � � - W�a�nie o z�oto idzie. Czy wyjawi� ci kiedy�, jak dosta� si� do skarbca. � � - Par� razy nawet zabra� mnie tam na wycieczk�. S� tam du�e przestrzenie, wi�c mogli�my... � � - Co mogli�cie? - zagadn�� Lamtar. � � - Czyli potrafisz tam trafi�? � � - Chyba tak. � � - Co z nim mogli�cie? - zagadn�� Lamtar. ���- To by�o chyba tutaj - stwierdzi�a niewinnie kurtyzana Emma, staj�c przed rozci�gaj�c� si� wzd�u� ulicy �cian�. � � - Wznie�li�cie si� do g�ry czy wzi�li�cie porz�dny rozbieg i przeskoczyli�cie mur? - zaciekawi�a si� R�. � � - Tu by�y drzwi - Emma przeczesa�a palcami swoje blond w�osy. � � - A potem je zamurowali i ju� nie ma wej�cie do skarbca? � � - Czy ty przypadkiem ze mnie nie drwisz? � � Czarodziejka R� westchn�a. Widocznie do tej pory sz�o za �atwo. W kluczowym momencie najwa�niejsz� osob� musia�a si� okaza� blondynka. Czarodziejka R� wiedzia�a, �e zaw�d terrorystki nie jest �atwy i czasami wymaga pewnej brutalno�ci. Na przyk�ad podniesienia g�osu. � � - S�uchaj...! - podnios�a g�os. � � - Chwileczk� - przerwa� L. - Ani chybi tu jest tajne przej�cie. B�d�, co b�d�, jako skrytob�jca mam pewne przeszkolenie w kwestii tajnych przej�� - doda� i zacz�� opukiwa� ceg�y. - Pewnie jest tu gdzie� napis: powiedz poczta i wejd�. Trzeba tylko znale�� guziczek i tak� szczelin�. To akademicki przypadek. �atwizna. ��� Po ci�kiej, ca�onocnej pracy, ksi�yc powoli rozpocz�� w�dr�wk� na s�siedni� p�kul�, a od przeciwnej strony wynurza�o si� s�o�ce. � � - �atwizna, m�wi�. Tu i tam popuka�. Znale�� guziczek. Znale�� szczelin�. Powiedzie� wejd� i poczta. �atwizna... � � Lamtar obudzi� si�, wsta� i ziewn�� przeci�gle. � � - Wkr�tce b�dzie t�dy sz�a do pracy moja sekretarka i odbije mnie. W tym kraju s� ci�kie kary dla terroryst�w - rzek�, opieraj�c si� jedn� r�k� o mur. � � Mur drgn��. Potem jedna ceg�a wpad�a do �rodka i ukaza� si� zarys drzwi. � � Kurtyzana Emma i czarodziejka R� poderwa�y si� niemal jednocze�nie, zderzaj�c si� g�owami. � � - Nareszcie! - wykrzykn�a R�. � � - �ni�o mi si�, �e wst�pi�am do klasztoru, gdzie obowi�zywa� celibat. Bogowie, co za koszmar - przeci�gn�a si� Emma. � � Lamtar przyjrza� si� drzwiom bli�ej. � � -J est guzik. Nacisn� go. � � Ze szczeliny obok wydoby� si� zgrzyt i odezwa� si� g�os, b�d�cy skrzy�owaniem lokaja-murzyna i zardzewia�ej kosiarki: � � - Tu tajemne drzwi do skarbca. Czy jest pan um�wiony? � � - Co teraz? - spyta� szeptem Lamtar. � � - Powiedz, �e tak. Idziemy na ca�o�� - odpar�a r�wnie� po cichu R�. � � - Tak. Jeste�my um�wieni. � � - A czy - kontynuowa�y drzwi - maj� pa�stwo zaproszenia? � � R� pokiwa�a g�ow�. � � - Oczywi�cie - potwierdzi� Lamtar. � � - Czy wiedz� pa�stwo, �e wewn�trz obowi�zuje str�j wieczorowy? - zagadn�y znienacka drzwi. � � Kurtyzana Emma odruchowo poprawi�a korale, a czarodziejka R� sprawdzi�a, czy �ata wci�� tkwi w odpowiednim miejscu. � � - W takim razie mog� pa�stwo wej�� - uzna�y drzwi, po czym ci�ko drgn�y i powoli otworzy�y si�. � � Wszyscy zacz�li wsuwa� si� do ciemnego tunelu. � � - No, ale gdybym tak d�ugo nie szuka�, to on by si� pewnie wcale nie opar� w tym miejscu i w og�le by�my nie weszli. Wi�c w gruncie rzeczy to dzi�ki mnie - stwierdzi� L, zanurzaj�c si� w mrok korytarza. ��� Jak przysta�o na tajny korytarz, w �rodku by�o ca�kowicie ciemno. Poza paroma dowcipnymi, dziewi��dziesi�ciostopniowymi zygzakowatymi zakr�tami by� to bardzo przyjemny korytarz. � � Jego jedyny mankament polega� na tym, �e mia� metr dwadzie�cia wysoko�ci. � � - A co, dobrze jest by� hobbitem - powtarza� L za ka�dym razem, gdy kto� przed nim wbi� si� g�ow� w sufit. � � Po paru metrach korytarz ko�czy� si� w rozleg�ej sali, na przeciwko okutych drzwi. Z lewej strony widnia� otw�r do jeszcze jednego tunelu. � � - Nareszcie! - wykrzykn�a R�. - Upragnione drzwi. B�dzie mnie sta� na drogie zamorskie wycieczki. I szybkie powozy. I czterogwiazdkowe hotele. I futra z norek! � � - W tym klimacie... - wtr�ci�a Emma. � � - Wkr�tce musz� i�� do pracy - rzek� Lamtar. - Czyli wr�ci� do biura i wyda� nakaz aresztowania waszej dw�jki za porywanie szanowanych publicznie os�b i w�amanie si� do skarbca. Wi�c je�eli mogliby�my dotrze� do szcz�liwego zako�czenia tego porwania... � � Czarodziejka R� �ci�gn�a z szyi �a�cuszek z kluczem i wetkn�a go w drzwi. � � Jak ju� pewnie domy�lili si� co bardziej bystrzejsi czytelnicy: klucz nie pasowa�. I wcale nie chodzi�o tu o z�o�liwo�� Autora, ile o naiwno�� jego bohater�w. � � R� spr�bowa�a jeszcze par� razy, ale drzwi nie zmieni�y zdania co do nieodpowiednio�ci wetkni�tego w nie klucza. � � I kiedy w�a�nie czarodziejka mia�a eksplodowa� furi� wszystkich dni sp�dzonych w podr�y, wspomnieniem spokojnego salonu us�ug magicznych, w�asnego domku na przedmie�ciach stolicy i gamoniowatego m�a ministra... � � ...w lewym korytarzy rozleg�o si� cz�apanie, jakie zazwyczaj wydaj� rano pantofle, kiedy ich w�a�ciciel, staraj�c si� jak najd�u�ej zachowa� w pami�ci obecno�� ciep�ego ��ka, pr�buje dowlec si� do �azienki. � � Z lewego korytarz wynurzy� si� Ksi���, przecieraj�c oczy. � � - Dzie� dobry - ziewn��. � � R� pierwsza si� opanowa�a. � � - Og�lnie rzecz bior�c, to wszystko to powa�ny napad terrorystyczny. Chcieli�my w�ama� si� do skarbca, ale klucz nie pasuje - wyja�ni�a. � � Ksi��� opatulaj�c si� szczelnie r�owym szlafrokiem podrepta� do drzwi. � � - Trzeba by�o powiedzie� - rzek�, wyjmuj�c z kieszeni klucz i wk�adaj�c go do zamka. - Lubi� tu sobie rano przyj��, przed �niadaniem. Jest tu du�o miejsca do biegania i w og�le. Ale czasami to wol� po prostu popatrze�. Wiecie, na takich du�ych, wolnych przestrzeniach jest inne powietrze. Trudno to opowiedzie�... � � Zamek zazgrzyta� i ksi��� pchn�� drzwi do skarbca. ��� - O ja ci�... - stwierdzi�a czarodziejka R�, wystawiaj�c g�ow� za drzwi. � � Echo ponios�o jej s�owa, jak wiatr niesie westchnienie po�r�d jesiennych drzew. Problem polega� na tym, �e tam nie by�o wiatru, drzew, o jesieni ju� nie m�wi�c. � � - Tam nic nie ma - westchn�a R�. � � Ksi��� u�miechn�� si� serdecznie. � � - I dlatego w�a�nie �wietnie si� nadaje na poranny jogging. � � - A pieni�dze, bogactwa - R� poczu�a, jak marzenia o zamorskich wycieczkach i czterogwiazdkowych hotelach powoli przechodz� w stan niebytu. � � - Jakie pieni�dze...? A pieni�dze! Nie ma �adnych pieni�dzy. Skarbiec od lat jest pusty. - Ksi��� podrapa� si� w policzek. - Pami�tam, �e za ostatnie talary zam�wili�my z �on� pizz�. Fajnie by�o. � � Czarodziejka R� zachwia�a si�. � � - Trzymajcie mnie. ���- Trzymajcie j�! - dobieg� wszystkich g�os i z korytarza naprzeciw drzwi wybieg�a wied�ma Aupagia, a za ni� gang czyli: Rudy, Ma�y, Fajny, Go��b i Sam. � � - I ja - doda�a ksi�niczka, wbiegaj�c za Samem. - Ja te� nale�� do gangu. � � - Mamo! - powiedzia�a Emma. - W sam� por�. � � - Dzie� dobry, c�reczko - odpar�a wied�ma Aupagia. - Ledwo co dobudzi�am ch�opak�w. No, ale jeste�my. � � Czarodziejka R� nie mia�a ju� si�y by stawia� op�r, gdy pi�ciu m�czyzn wi�za�o j� z hobbitem. L te� nie mia� si�y, chocia� nie dlatego, �e ju�, ale po prostu w og�le. � � - Nie wiem, o co w�a�ciwie chodzi, ale wracam na �niadanie - powiedzia� Ksi��� i ju� mia� zamiar odwr�ci� si� i pocz�apa� do siebie, kiedy odezwa� si� Lamtar. � � - Chwileczk�. To nie jest takie proste. � � - To prawda - zgodzi� si� Ksi���. - Trzeba wej�� schodami na drugie pi�tro i trafi� do w�a�ciwej sypialni. A potem jeszcze dopasowa� bielizn� i uwa�a�, �eby w�o�y� skarpetki w�a�ciw� stron�. � � Lamtar poczu� si� troch� zbity z tropu. � � - M�wi� o ca�ej tej sprawie z terroryzmem. Wszyscy by�my dzi� spokojnie spali, gdyby w mie�cie dzia�a�a policja. A kto wie, czym by to si� sko�czy�o, gdyby nie trze�wo�� agentki specjalnej Aupagii. � � - Ja zawsze jestem trze�wa - wtr�ci�a Aupagia. - Poza paroma wieczorami w tygodniu, kiedy jest inaczej. � � - Chodzi mi o to - podj�� Lamtar, - �e to miasto nie mo�e trwa� dalej bez policji. � � - W takim razie zburzymy je i przeniesiemy si� gdzie indziej - zadecydowa� Ksi���, kt�remu ju� troch� spieszy�o si� na �niadanie. � � - Jako obecny szef policji - kontynuowa� niezra�ony Lamtar, - musz� postawi� ostro ca�� spraw�. Albo obecni tu moi przyjaciele pomog� mi w pracy za dobrym wynagrodzeniem, albo odchodz�. � � - I ja tak�e - stwierdzi�a dobitnie wied�ma Aupagia, as torli�skiego wywiadu, agent wydzia�u specjalnego. � � Trudno powiedzie�, czym sko�czy�aby si� ta sytuacja, gdyby nie burczenie w ksi���cym brzuchu, kt�re przypomnia�o Ksi�ciu, �e nie jad� nic od czasu kolacji poprzedniego wieczoru. � � - Dobra. Nie wiem sk�d, ale jak�� kas� znajd�. Mo�e w ko�cu na�o�� jakie� podatki - rzek� Ksi���. � � - I... - zawaha� si� Lamtar. - Moja sekretarka zostanie zwolniona. Nie wiem, kto j� o tym poinformuje, ale to ju� nie m�j problem. � � - I ja j� zast�pi�! - wykrzykn�a rado�nie ksi�niczka, ju� sobie wyobra�aj�c, jak to cz�sto b�dzie musia�a zosta� w pracy po godzinach, �eby pom�c swojemu szefowi. � � - I policja dostanie nowy, �adnie wyposa�ony lokal - wtr�ci� Rudy. � � - I zostanie og�oszona amnestia - dorzuci� L. � � - Dobrze, ju� dobrze. - Ksi��� machn�� r�k�. - I tak tego nie zapami�tam. Wpadnijcie do mnie p�niej, to co� wam wszystkim znajd�. � � I w rytmie burczenia w�asnego brzucha Ksi��� opu�ci� sal�. � � Lamtar przej�� natychmiast inicjatyw�. � � - Wyprowadzi� wi�ni�w - zakomenderowa�. - O czternastej zbi�rka organizacyjna. Przygotujesz list� naszych postulat�w - zwr�ci� si� do ksi�niczki i doda� w kierunku tunelu, kt�rym wszyscy wyszli: - Mo�na si� rozej��. ��� Nad Tor-Lin, stolic� Po�udniowego Ksi�stwa Zielonego Kr�lestwa Kalambrii wsta� nowy dzie�. W zwi�zku z tym par� kogut�w udowodni�o, �e ze �piewania i tak by si� nie mog�y utrzymywa�, par� go��bi leniwie przefrun�o z jednego parapetu na drugi, a par� kot�w, po g��bokim namy�le zrezygnowa�o z wczesnego �niadania na rzecz przed�u�enia porannej drzemki. Wszystko toczy�o si� codziennym rytmem. � � Wartownik Plif zmieni� na stra�y wartownika Plafa. ��� powr�t