7841
Szczegóły |
Tytuł |
7841 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7841 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7841 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7841 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stephen R. Donaldson
Wojna Z�oziemnego Kamienia
Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka
Ksi�ga druga
Prze�o�y�a Maria Duch
Tytu� orygina�u �The Illearth War�
Wydanie oryginalne: 1977
Wydanie polskie 1994
Aby pi�kno i prawda ca�kowicie znikn�y
Doktorowi Jamesowi R. Donaldsonowi,
kt�rego �ycie wyrazi�o wsp�czucie i po�wi�cenie
o wiele lepiej ni� s�owa
Co wydarzy�o si� w poprzednim tomie
Thomas Covenant jest szcz�liwym i odnosz�cym sukcesy pisarzem, dop�ki gangrena
nie
doprowadzi do amputacji dw�ch jego palc�w. Od lekarza dowiedzia� si�, �e jest
chory na
tr�d. W leprozorium post�p choroby zostaje powstrzymany. Po powrocie do domu
Thomas
stwierdza, �e zosta� wyrzutkiem. �ona rozwiod�a si� z nim, a p�yn�cy z niewiedzy
strach
sprawi�, �e s�siedzi zacz�li go unika�. Sta� si� samotnym, zgorzknia�ym
pariasem.
W odruchu buntu wybra� si� do miasta. Tam, tu� po spotkaniu z dziwnym �ebrakiem,
potkn�� si� przed mask� samochodu policyjnego i upad�. Straci� przytomno��.
Ockn�� si� w
dziwnym �wiecie, gdzie z�owrogi g�os Lorda Foula przekaza� mu przepowiedni� dla
Lord�w
Krainy. Po odej�ciu Foula dziewczyna imieniem Lena zabra�a go do swego domu.
Traktowano go tam jak legendarnego bohatera, Bereka P�r�kiego. Thomas odkry�,
�e jego
obr�czka �lubna z bia�ego z�ota jest w Krainie talizmanem o wielkiej mocy.
Lena smarowa�a go b�otem zwanym i�em lecz�cym, by wyleczy� jego tr�d. Covenant,
podniecony szybkim uzdrowieniem, straci� panowanie nad sob� i zgwa�ci� Len�.
Pomimo to
jej matka, Atiaran, zgodzi�a si� poprowadzi� go do Revelstone; uwa�a�a, �e jego
misja by�a
wa�niejsza od jej nienawi�ci do niego. Opowiedzia�a mu o pradawnej wojnie
pomi�dzy
Dawnymi Lordami i Foulem, kt�ra spowodowa�a, �e przez tysi�clecia profanowano
Krain�.
Covenant nie potrafi� zaakceptowa� istnienia Krainy, w kt�rej by�o wiele pi�kna,
gdzie
kamie� i drzewo podlega�y magicznym mocom. Zosta� Niedowiarkiem, poniewa� nie
mia�
odwagi zaniecha� dyscypliny potrzebnej tr�dowatemu do przetrwania. Kraina by�a
ucieczk�
od rzeczywisto�ci dla jego poszkodowanego i by� mo�e ob��kanego umys�u.
Przyjazny gigant, spotkany nad rzek� Lekkodusz�, przewi�z� Covenanta sw� �odzi�
do
Revelstone, miasta Lord�w. Lordowie przyj�li go do swego grona, nadaj�c mu tytu�
ur-Lorda,
ale pos�anie od Lorda Foula przerazi�o ich. Je�eli Drool Skalny Robak � z�y
Jaskiniowy Upi�r
� zatrzyma pot�n� Lask� Praw, Lordowie i ca�a Kraina b�d� w niebezpiecze�stwie.
Nowi
Lordowie nie maj� mocy Dawnych Lord�w. Z Siedmiu Dzia��w M�dro�ci Lorda Kevina
mieli jedynie pierwszy, kt�ry rozumieli tylko cz�ciowo.
Lordowie postanowili wi�c wyruszy� na poszukiwania Laski trzymanej przez Droola
w
jaskiniach pod G�r� Gromu. Covenant przy��czy� si� do nich i razem uciekali
przed atakami
pacho�k�w Lorda Foula. Ruszyli na po�udnie, na r�wniny Ra, gdzie rameni s�u�yli
ranyhyn,
wielkim, dzikim koniom. Tam ranyhyn pok�oni�y si� mocy pier�cienia Covenanta. By
zrekompensowa� z�o, kt�re uczyni� Lenie, Thomas poleci�, �eby ka�dego roku
przybywa� do
niej jeden ko�.
Potem Lordowie pojechali do G�ry Gromu. Tam, po wielu potyczkach ze z�ymi
stworami
i czarn� magi�, stan�li przed Droolem. Wielki Lord Prothall wyrwa� Lask�
Droolowi i uciekli
z katakumb, gdy Covenantowi uda�o si� wykorzysta� moc swego pier�cienia � cho�
nie
rozumia�, jak to uczyni�.
Po ucieczce Lord�w Covenant opu�ci� Krain�. Nagle znalaz� si� na ��ku
szpitalnym i
stwierdzi�, �e od wypadku up�yn�o zaledwie kilka godzin. Powr�t tr�du
sugerowa�, �e to, co
prze�y�, by�o tylko urojeniem. Nie potrafi� zaakceptowa� teraz �adnej
rzeczywisto�ci.
Poniewa� nie by� powa�nie ranny, zosta� wypisany ze szpitala i wr�ci� do domu.
Oto kr�tkie streszczenie Jadu Lorda Foula, pierwszej z Kronik Thomasa Covenanta
Niedowiarka.
Cz�� pierwsza
Revelstone
1. �Marzenia ludzi�
Thomas Covenant wraca� do swego domu, d�wigaj�c brzemi� tego, co mu si�
przydarzy�o.
Otworzy� drzwi i ponownie znalaz� si� w swoim uporz�dkowanym i przytulnym
salonie.
Wszystko by�o na swoim miejscu � tak jakby nic si� nie wydarzy�o, jakby nie
le�a�
nieprzytomny przez ostatnie cztery godziny lub nie sp�dzi� ich w �wiecie, w
kt�rym jego
choroba zosta�a uleczona. Palce u r�k i n�g mia� bez czucia i zimne; ich nerwy
by�y martwe.
Tego nigdy nie da si� zmieni�. Pokoje by�y tak umeblowane, wy�o�one dywanami i
wy�cie�ane, aby m�g� przynajmniej pr�bowa� czu� si� zabezpieczony przed
zderzeniami,
skaleczeniami, oparzeniami i st�uczeniami, mog�cymi zrani� go �miertelnie. Nie
by�by
�wiadom tego, �e mu si� przytrafi�y, poniewa� nie m�g� odczuwa� ich. Na stoliku
przed
kanap� le�a�a ksi��ka, kt�r� czyta� poprzedniego dnia. Czyta� j�, pr�buj�c
odwie�� si� od
pomys�u udania si� do miasta. Nadal by�a otwarta na stronie, kt�ra jeszcze
cztery godziny
temu mia�a dla niego ca�kowicie inne znaczenie. By�o na niej napisane:
�...kszta�towanie
chaotycznej i przyprawiaj�cej o zawroty g�owy materii, z jakiej zbudowane s�
senne
marzenia, by�o najtrudniejszym z zada�, jakiego m�g�by si� cz�owiek podj��...�
Na innej
stronie zauwa�y� s�owa: �...marzenia ludzi nale�� do Boga...�
To by�o ponad jego si�y.
By� tak wyczerpany, jakby wyprawa po Lask� Praw rzeczywi�cie mia�a miejsce �
jakby
prze�y� ci�k� pr�b� w katakumbach i na stoku g�rskim, a tak�e odegra� sw�
mimowoln� rol�
w wydarciu szalonemu s�udze Lorda Foula Laski. Wiara w to, �e te wydarzenia
mia�y
miejsce, by�aby z jego strony samob�jstwem. Podobnie jak wiara w powr�t czucia,
kt�rego
do�wiadczy� w trakcie zdarze�, jakie mia�y miejsce wok� niego czy wewn�trz
niego. Jego
przetrwanie zale�a�o od odmowy akceptacji niemo�liwego.
Poniewa� by� bardzo zm�czony i nie potrafi� broni� si�, poszed� do ��ka. Zasn��
i spa�
jak zabity, bez sn�w i samotnie.
Potem przez dwa tygodnie �y� z dnia na dzie� niczym w jakiej� �pi�czce. Nie
umia�
powiedzie�, jak cz�sto odzywa� si� jego telefon, jak cz�sto anonimowi ludzie
dzwonili, by
straszy� go lub wymy�la� mu, �e o�mieli� si� p�j�� do miasta. Thomas owin�� si�
kocami
niczym banda�ami i nic nie robi�, nie my�la� o niczym, niczego nie rozpoznawa�.
Zapomnia� o
swych lekarstwach i zaniedba� sw� WKS (Wizualna Kontrola Sk�ry � dyscyplina
ci�g�ej
autoinspekcji, od kt�rej, jak uczyli go lekarze, zale�a�o jego �ycie). Wi�kszo��
czasu sp�dza�
w ��ku. Kiedy nie le�a� w ��ku, to i tak nadal w zasadzie spa�. Chodzi� po
pokojach i wci��
pociera� palcami o kant sto�u, framugi, oparcia krzese� czy armatury, tak jakby
stara� si�
zetrze� co� ze swych d�oni.
Zachowywa� si�, jakby chcia� si� ukry� � popad� w emocjonaln� hibernacj�.
Ogarn�a go
panika, telefony coraz bardziej go frustrowa�y. W ko�cu co� zacz�o si�
zmienia�. Coraz
cz�ciej budzi� si� z niejasnym przekonaniem, �e �ni� o czym�, czego nie
pami�ta� lub nie
chcia� pami�ta�.
Po dw�ch tygodniach nast�pi�o przesilenie. Po raz pierwszy zobaczy� swe
urojenie. To
by� ma�y ogie� � kilka p�omyk�w bez umiejscowienia czy kontekstu, lecz bardzo
wyra�nych.
Wpatrywa� si� w nie, a one rozrasta�y si� w p�omienie, w po�ar. Podsyca� ogie�
papierem �
stronami swych obu ksi��ek: opublikowanego bestselleru i nowej, nad kt�r�
pracowa�
w�wczas, gdy odkryto jego chorob�.
To by�a prawda; spali� obie prace. Po tym, jak dowiedzia� si�, �e jest
tr�dowaty, po tym,
jak jego �ona, Joan, rozwiod�a si� z nim i wywioz�a ze stanu jego ma�ego synka,
Rogera, po
tym, jak sp�dzi� sze�� miesi�cy w leprozorium � jego ksi��ki wydawa�y mu si� tak
niepotrzebne, �e musia� je spali�.
Teraz, przygl�daj�c si� we �nie temu ogniowi, po raz pierwszy poczu� �al.
Poderwa� si�
nagle ze snu spocony, z szeroko otwartymi oczyma i stwierdzi�, �e nadal s�yszy
trzask
p�omieni.
Pali�y si� stajnie Joan. Od miesi�cy nie by� ju� w pomieszczeniach, gdzie
poprzednio
trzyma�a konie, ale wiedzia�, �e nie by�o tam niczego, co mog�oby ulec
samozap�onowi. To
musia�a by� zemsta. Suche drewno p�on�o z dzik� pasj�, rozsypuj�c si� w ciemnej
otch�ani
nocy. W tych p�omieniach ujrza� Niebotyczne Woodhelven w ogniu. We wspomnieniach
czu�
zapach dymi�cej �mierci drzewnej wioski. Przypomnia� sobie, jak zabija�
Jaskiniowe Upiory,
spopielaj�c ich niesamowit� moc�, kt�ra zdawa�a si� bucha� z bia�ego z�ota jego
�lubnej
obr�czki.
Niemo�liwe!
Uciek� przed ogniem, schowa� si� w swym domu i zapali� �wiat�a, jakby zwyk�e
�ar�wki
elektryczne by�y jego jedyn� os�on� przed ob��dem i ciemno�ci�.
Chodz�c tam i z powrotem po bezpiecznym wn�trzu swego salonu, przypomina� sobie,
co
mu si� przydarzy�o.
Poszed� � tr�dowaty, nieczysty! � z Haven Farm, gdzie mieszka�, do miasta, aby
zap�aci�
za telefon; zap�aci� osobi�cie, jakby domaga� si� uznania swego cz�owiecze�stwa,
na przek�r
wrogo�ci, odtr�ceniu i ob�udnej lito�ci jego obywateli. Po drodze przewr�ci� si�
przed mask�
policyjnego samochodu...
I stwierdzi�, �e znajduje si� w innym �wiecie. W miejscu, kt�re nie mog�o w
og�le istnie�
i do kt�rego nie pojecha�by, gdyby jednak istnia�o: w miejscu, gdzie tr�dowaci
odzyskiwali
zdrowie.
To miejsce nazywa�o si� Krain�. Traktowano go tam jak bohatera za spraw� jego
podobie�stwa do Bereka P�r�kiego, legendarnego Lorda Za�o�yciela, i z powodu
obr�czki z
bia�ego z�ota. Jednak on nie by� bohaterem. Dwa palce prawej d�oni straci� nie w
walce, lecz
w wyniku operacji � zosta�y amputowane z powodu gangreny, kt�ra wda�a si� wraz z
pocz�tkiem jego choroby. Obr�czk� natomiast otrzyma� od kobiety, kt�ra rozwiod�a
si� z nim,
poniewa� by� tr�dowaty. Nie mog�o by� nic bardziej mylnego ni� wiara, jak� go w
Krainie
darzono. Z ca�� pewno�ci� nikt z tamtejszych ludzi nie zas�u�y� sobie na jego
nieprawo��: ani
Lordowie, ani stra�nicy zdrowia i pi�kna Krainy, ani S�one Serce Piano�cig�y �
gigant, z
kt�rym si� zaprzyja�ni�, ani Atiaran � ma��onka Trella, kt�ra przeprowadzi�a go
bezpiecznie
do Revelstone, miasta w g�rach, w kt�rym �yli Lordowie, ani, w szczeg�lno�ci,
jej c�rka
Lena, kt�r� zgwa�ci�.
� Lena! � zawo�a� mimowolnie, uderzaj�c swymi dr�twymi palcami o biodra. � Jak
ja
mog�em ci co� takiego uczyni�?
Wiedzia� jednak, jak do tego dosz�o. Zdrowie, kt�re ofiarowa�a mu Kraina,
zaskoczy�o go
zupe�nie. Po ca�ych miesi�cach impotencji i t�umionej nami�tno�ci nie by�
przygotowany na
nag�y przyp�yw si� witalnych. Owa witalno�� poci�ga�a za sob� i inne
konsekwencje. Skusi�a
go do warunkowej wsp�pracy z Krain�, cho� wiedzia�, �e to, co si� mu
przydarzy�o, by�o
niemo�liwe, by�o snem. Zani�s� Lordom do Revelstone pos�anie od Lorda Foula
Wzgardliwego i wyruszy� z nimi na wypraw� po Lask� Praw, pokryt� runami Lask�
Bereka,
kt�r� zagubi� Wielki Lord Kevin, ostatni z Dawnych Lord�w, podczas walki przeciw
Wzgardliwemu. T� bro� Nowi Lordowie uwa�ali za jedyn� nadziej� w walce przeciwko
swemu wrogowi; a on niech�tnie, bez wiary, pom�g� im j� odzyska�.
Potem nagle znalaz� si� na ��ku w miejskim szpitalu. Up�yn�y jedynie cztery
godziny
od wypadku z wozem policyjnym. Nadal by� tr�dowaty, ale poniewa� okaza�o si�, �e
nie
odni�s� obra�e�, lekarz odes�a� go z powrotem do domu na Haven Farm.
A teraz ockn�� si� ze �pi�czki i chodzi� tam i z powrotem po swym o�wietlonym
domu,
jakby by� on wysp� zdrowego rozs�dku w ciemno�ci i chaosie nocy. Z�udzenie!
Uleg�
z�udzeniu. Ju� na sam� my�l o Krainie robi�o mu si� niedobrze. Zdrowie by�o dla
tr�dowatych
niemo�liwe; to by�o prawo, na kt�rym opiera�o si� jego �ycie. Nerwy nie
regeneruj� si�, a bez
zmys�u dotyku nie by�o obrony przed skaleczeniami, zaka�eniami, amputacj� i
�mierci� �
chyba �e zna si� kilka surowych zasad, kt�re on pozna� w leprozorium. Tamtejsi
lekarze
nauczyli go, �e jego choroba jest decyduj�cym czynnikiem jego egzystencji i
je�eli nie
po�wi�ci si� ca�kowicie, ca�ym sercem i dusz�, swej ochronie, to nieuchronnie
zostanie kalek�
i zgnije jeszcze przed swym paskudnym ko�cem.
To prawo mia�o swoj� logik�, kt�ra teraz bardziej ni� kiedykolwiek wydawa�a si�
nieomylna. Zosta� skuszony, cho� warunkowo, iluzj�; a skutki tego by�y
�miertelne.
Od dw�ch tygodni kompletnie straci� panowanie nad swym przetrwaniem: nie
przyjmowa� lekarstw, nie przeprowadzi� nawet jednej WKS czy innego rutynowego
zabiegu,
nawet si� nie goli�.
Okaza�o si� jednak, �e jakim� sposobem uda�o mu si� ustrzec przed nieszcz�ciem.
Na
jego ciele nie by�o wida� zadrapa�, oparze�, ran, �adnych zgubnych fioletowych
plam
wskrzeszonego tr�du.
Dysz�c, jak po prze�yciu jakiej� makabry, zabra� si� do pracy, pr�buj�c odzyska�
panowanie nad w�asnym �yciem.
Po�piesznie wzi�� du�� dawk� swojego lekarstwa � DDS, diamino-difenylo-sulfonu.
Potem wszed� do �azienki, naostrzy� na pasku brzytw� i przy�o�y� d�ugie, ostre
ostrze do
gard�a.
Ten spos�b golenia � ostrzem zaci�ni�tym pomi�dzy dwoma palcami i kciukiem
prawej
d�oni � by� jego intymnym rytua�em, kt�rego nauczy� si�, aby utrzyma� w ryzach i
umartwia�
sw� trudn� do okie�znania wyobra�ni�. Dawa�o mu to pewno�� siebie.
Niebezpiecze�stwo
zwi�zane z ostrym metalem, tak niepewnie trzymanym, pomaga�o mu si�
skoncentrowa�,
pomaga�o mu wyzby� si� fa�szywych marze� i nadziei, pon�tnych i kusz�cych
wytwor�w
jego umys�u. Ka�de poci�gni�cie brzytw� ry�o �lad w jego m�zgu. Nie m�g�
lekcewa�y� praw
swej tr�dowato�ci, gdy by� tak blisko mo�liwo�ci okaleczenia si�, zadania sobie
rany, kt�ra
mog�a obudzi� drzemi�c� gnilizn� jego nerw�w, powoduj�c zaka�enie i �lepot�,
wy�arcie
cia�a z twarzy � sta�by si� wtedy zbyt odra�aj�cy, aby na niego patrze�.
Po zgoleniu dwutygodniowego zarostu przygl�da� si� przez chwil� swemu odbiciu w
lustrze. Zobaczy� wyszarza�ego, wychudzonego cz�owieka z pi�tnem tr�dowato�ci,
kt�re
znaczy�o mu czo�o niczym okr�t z zaraz� morze. Jego wzrok wyja�ni� mu przyczyny
ob��du.
To by�o dzie�o jego pod�wiadomo�ci � dzie�o �lepej rozpaczy lub tch�rzostwa
umys�u, kt�ry
pozbywa� si� wszystkiego, co poprzednio mia�o znaczenie. Odraza, jak� �ywili do
niego jego
ludzcy pobratymcy, nauczy�a go odrazy do samego siebie; i tak wzgarda, jak� do
siebie czu�,
wzi�a g�r�, gdy le�a� bezradny po wypadku z wozem policyjnym. Wiedzia�, jak to
si�
nazywa: to by�o pragnienie �mierci. Dr�czy�o ono jego pod�wiadomo��, poniewa�
jego
�wiadomy umys� by� rozpaczliwie zaj�ty przetrwaniem, ustrze�eniem si� przed
nawrotem
choroby.
Ale teraz nie by� bezsilny. Ockn�� si� i by� przestraszony.
Gdy w ko�cu nasta� ranek, zadzwoni� do swego prawnika, Megan Roman � kobiety,
kt�ra
zajmowa�a si� jego kontraktami i sprawami finansowymi � i powiedzia� jej, co
sta�o si� ze
stajniami Joan.
Przez s�uchawk� wyczuwa� wyra�nie jej zak�opotanie.
� Co mam zrobi�, panie Covenant?
� Niech policja przeprowadzi �ledztwo. Dowie si�, kto to uczyni�. Upewni si�, �e
to si�
ju� nie powt�rzy.
Megan milcza�a przez d�ug�, nieprzyjemn� chwil�.
� Policja tego nie zrobi � powiedzia�a w ko�cu. � Mieszka pan na terytorium
szeryfa
Lyttona, a on w pa�skiej sprawie nie kiwnie nawet palcem. Nale�y on do tych,
kt�rzy
uwa�aj�, �e powinien by� pan wydalony poza granice okr�gu. Jest tu szeryfem ju�
od
d�ugiego czasu i bardzo dba o �sw�j� okr�g. Uwa�a pana za zagro�enie. M�wi�c
mi�dzy
nami, nie s�dz�, aby grzeszy� nadmiarem ludzkich uczu�. Ma ich akurat tyle, by
wybierano go
co dwa lata. � M�wi�a szybko, tak jakby nie chcia�a dopu�ci�, aby cokolwiek
powiedzia�,
zaproponowa� zrobienie czegokolwiek. � S�dz� jednak, �e mog�abym sk�oni� go, aby
co� dla
pana zrobi�. Je�eli postrasz� go, �e chce pan przyj�� do miasta, aby wnie��
oskar�enie, to
mo�e nak�oni� go, by zadba�, �eby nic takiego ponownie si� nie wydarzy�o. On zna
sw�j
okr�g. Id� o zak�ad, �e ju� wie, kto spali� pa�skie stajnie.
Stajnie Joan, odpowiedzia� w my�lach Covenant. Ja nie lubi� koni. Zaaprobowa�
jej
pomys�. Zdawa�o mu si�, �e nie mia� wyboru.
� Mo�e powstrzyma� tych ludzi przed zrobieniem czego� innego. I zrobi to, je�eli
go
odpowiednio nastrasz�. Nawiasem m�wi�c, niekt�rzy z okolicznych mieszka�c�w
pr�buj�
znale�� jaki� legalny spos�b na zmuszenie pana do przeprowadzki. S� zdenerwowani
tymi
pa�skimi wizytami w mie�cie. M�wi�am im, �e to niemo�liwe. My�l�, �e chwilowo
wi�kszo�� z nich mi uwierzy�a.
Thomas od�o�y� s�uchawk� i zaaplikowa� sobie gruntown� WKS, sprawdzaj�c swe
cia�o
od st�p do g�owy w poszukiwaniu zwiastun�w niebezpiecze�stwa, po czym przyst�pi�
do
pr�by odzyskania wszystkich swoich samoochronnych przyzwyczaje�.
Po tygodniu poczyni� post�py. Chodzi� tam i z powrotem po uporz�dkowanym domu
niczym robot �wiadomy maszynerii w swym wn�trzu, szukaj�cy, pomimo ograniczonych
funkcji swych program�w, w�a�ciwej odpowiedzi na �mier�. Gdy opuszcza� dom czy
wychodzi� na podjazd, aby odebra� swoje zakupy, lub gdy godzinami w�drowa� po
lesie
wzd�u� Righters Creek na ty�ach Haven Farm, porusza� si� ze skrajn�
ostro�no�ci�,
sprawdzaj�c ka�dy kamie�, konar i podmuch wiatru, jakby podejrzewa� je o ukryt�
z�o�liwo��.
Ale w miar� jak rozgl�da� si� wok� siebie, jego determinacja s�ab�a. W lesie
by�
kwiecie� � pierwsze oznaki wiosny, kt�re powinny wyda� mu si� pi�kne. Jednak w
najmniej
oczekiwanych momentach jego spojrzenie przy�miewa� smutek na wspomnienie wiosny
w
Krainie. W por�wnaniu z ni� � bij�c� w oczy �ywotno�ci� ro�lin i p�czk�w, z tym
jak by�a
namacalna, rozpoznawalna w dotyku, zapachu i d�wi�ku � las, przez kt�ry teraz
szed�,
wygl�da� �a�o�nie sztucznie. Drzewa, trawa i wzg�rza by�y pozbawione powabu,
pi�kna.
Mog�y jedynie przypomina� mu o Andelain i smaku alianthy.
P�niej zacz�y go n�ka� inne wspomnienia. Przez kilka dni nie m�g� zapomnie�
kobiety,
kt�ra zgin�a za niego w bitwie o Niebotyczne Woodhelven. Nawet nie zna� jej
imienia, nigdy
nie zapyta� jej, dlaczego po�wi�ci�a si� za niego. By�a podobna do Atiaran,
Piano�cig�ego i
Leny � utrzymywa�a, �e ma prawo do takiego po�wi�cenia. Podobnie jak Lena, o
kt�rej
ledwie m�g� my�le�, wywo�ywa�a w nim uczucie wstydu, a ze wstydem sz�a w parze
z�o�� �
stara znajoma w�ciek�o�� tr�dowatego, od kt�rej tak bardzo zale�a�o jego
przetrwanie. Do
diab�a! � uni�s� si� gniewem. Nie maj� prawa. Nie maj� prawa! Daremno�� jego
gniewu
zmusi�a go, aby wyrecytowa�, tak jakby czyta� katechizm swej choroby: Daremno��
jest
kluczow� cech� �ycia, b�l jest dowodem istnienia. Na skraju swej moralnej
samotno�ci nie
potrafi� znale�� innych odpowiedzi.
W takich chwilach znajdowa� gorzkie pocieszenie w studiowaniu psychologii
schorze�, w
kt�rych chory by� pozbawiony ca�kowicie czucia, �lep�, g�uch�, milk�, stawa� si�
nieruchomy i
w rezultacie zaczyna� do�wiadcza� najdziwaczniejszych halucynacji. Je�eli
normalnie
�wiadomi m�czy�ni czy kobiety s� tak bardzo zdani na �ask� i nie�ask� swego
wewn�trznego
chaosu, to z ca�� pewno�ci� n�dzny tr�dowaty w stanie �pi�czki m�g� mie� sen,
kt�ry by�
gorszy od chaosu � sen, kt�ry wyra�nie sam zaplanowa�, aby popa�� w ob��d. W
ko�cu to, co
mu si� przydarzy�o, by�o do poj�cia.
Tak czy inaczej, przetrwa� blisko trzy tygodnie po po�arze. Czasami bywa� prawie
�wiadomy tego, �e napi�cie narasta�o w nim do stanu krytycznego; ale wci�� na
nowo t�umi�
w sobie t� wiedz�, odrzuca� j� ze z�o�ci�. Nie wierzy�, aby m�g� znie�� kolejn�
pr�b� � z
pierwsz� poradzi� sobie tak �le.
Zdarzenia w Krainie nie by�y zako�czone. Zdobywaj�c Lask� Praw, Lordowie
uczynili
dok�adnie to, co chcia� Lord Foul. To by� jedynie pierwszy krok w knowaniach
Foula �
machinacjach, kt�re zacz�y si�, gdy przywo�a� do Krainy pier�cie� z bia�ego
z�ota nale��cy
do Covenanta. I nie zako�cz� si�, dop�ki nie zdob�dzie w�adzy nad �yciem i
�mierci� ca�ej
Ziemi. Do tego jednak Foul potrzebowa� pierwotnej magii bia�ego z�ota.
Covenant wpatrywa� si� desperacko w swe odbicie w lustrze, pr�buj�c odzyska�
panowanie nad rzeczywisto�ci�. Ale w swych oczach nie dostrzeg� niczego, co
mog�oby go
obroni�.
Ju� raz nasz�y go omamy.
To mog�o zdarzy� si� ponownie.
� Ponownie?! � krzykn�� g�osem tak niepocieszonym, �e zabrzmia�o to niczym p�acz
porzuconego dziecka. Ponownie? Nie potrafi� zapanowa� nad tym, co przydarzy�o
si� mu w
pierwszym napadzie ob��du. Jak m�g�by prze�y� drugi?
Chcia� ju� zadzwoni� do lekarzy z leprozorium, by ich b�aga� o pomoc, gdy
przypomnia�
sobie, �e nie przetrwa�by tak d�ugo, gdyby nie zdoby� pewnego rodzaju
fundamentalnej
zdolno�ci do odrzucania niepowodze� czy rozpaczy, i ta zdolno�� teraz go
powstrzyma�a.
� Co m�g�bym im powiedzie�, aby uwierzyli? � powiedzia� chrapliwie. � Sam w to
nie
wierz�.
Mieszka�cy Krainy nazywali go Niedowiarkiem. Teraz stwierdzi�, �e m�g�by
zas�u�y� na
ten tytu�, bez wzgl�du na to, czy Kraina rzeczywi�cie istnia�a czy nie.
I przez nast�pne dwa dni z zawzi�to�ci�, kt�ra niemal graniczy�a z odwag�,
usi�owa� na
ten tytu� zas�u�y�. Poszed� tylko na jeden kompromis: poniewa� r�ce okropnie mu
si� trz�s�y,
goli� si� maszynk� elektryczn�, przyciskaj�c j� tak mocno do twarzy, jakby
chcia� zgoli� swe
rysy. Poza tym nie uznawa� �adnych ust�pstw. W nocy serce ko�ata�o mu w piersi
tak mocno,
�e nie m�g� spa�. Zaciska� jednak z�by i radzi� sobie bez snu. Odgrodzi� si� od
ob��du murem
DDS i WKS; gdy tylko ob��d grozi� przerwaniem jego obrony, odpycha� go
przekle�stwami.
Nadszed� jednak sobotni ranek, a on nadal nie m�g� uciszy� l�ku, kt�ry powodowa�
dr�enie jego r�k.
W ko�cu postanowi� zaryzykowa� jeszcze raz i uda� si� pomi�dzy swych ludzkich
pobratymc�w. Potrzebowa� ich rzeczywistego istnienia, ich potwierdzenia
rzeczywisto�ci,
kt�r� rozumia�, a nawet ich odrazy do jego choroby. Nie zna� innego lekarstwa na
ob��d; nie
m�g� ju� d�u�ej samotnie stawia� czo�o swemu k�opotliwemu po�o�eniu.
2. P�r�ki
Z sam� decyzj� wi�za�o si� jednak tak wiele obaw, �e a� do wieczora nie podj��
�adnych
dzia�a�. Wi�kszo�� dnia sp�dzi� na sprz�taniu domu, jakby nie spodziewa� si�, �e
jeszcze do
niego wr�ci. Potem, p�nym popo�udniem, ogoli� si� maszynk� elektryczn� i
skrupulatnie
umy� si� pod prysznicem. W�o�y� par� mocnych d�ins�w, solidne buty, a na
podkoszulek
na�o�y� koszul�, krawat i sportow� marynark�, aby zatuszowa� nieformalny
charakter
d�ins�w i but�w. Portfel � zwykle tak bezu�yteczny, �e go nie nosi� � umie�ci� w
kieszeni
marynarki. Do kieszeni spodni wsun�� ma�y, ostry scyzoryk � n�, kt�ry z
przyzwyczajenia
zabiera� z sob�. W ko�cu, gdy s�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, ruszy� d�ugim
podjazdem
prowadz�cym do drogi. Tam pr�bowa� zatrzyma� samoch�d, kt�ry zabra�by go z
miasta.
Nast�pna miejscowo��, le��ca przy drodze, znajdowa�a si� o dziesi�� mil od Haven
Farm
i by�a wi�ksza od miasteczka, w kt�rym mia� wypadek. Skierowa� si� w tamt�
stron�,
poniewa� istnia�o mniejsze prawdopodobie�stwo, �e zostanie tam rozpoznany.
Najwa�niejsze
jednak by�o zapewnienie sobie bezpiecznej jazdy. Je�eli podpad�by kt�remu� z
miejscowych
kierowc�w, to ju� na pocz�tku by�by w tarapatach.
W ci�gu kilku pierwszych minut min�y go trzy samochody. Pasa�erowie gapili si�
na
niego jak na jaki� wybryk natury, ale �aden z kierowc�w nie zwolni�. Gdy
ostatnie blaski
s�o�ca gas�y w mroku, nadjecha�a du�a ci�ar�wka. Zamacha� d�oni� z wyci�gni�tym
kciukiem i ci�ar�wka, z g�o�nym piskiem hamulc�w, zjecha�a na pobocze tu� przed
nim.
Covenant wdrapa� si� do drzwi i kierowca gestem zaprosi� go do kabiny.
M�czyzna �u� czarny niedopa�ek cygara; powietrze w kabinie by�o g�ste od dymu.
Poprzez ciemn� mgie�k� Covenant dostrzeg�, �e kierowca by� zwalisty i krzepki,
mia� rozd�ty
brzuch i jedno muskularne rami�, kt�re porusza�o kierownic� jak t�ok, kieruj�c
bez trudu
ci�ar�wk�. Jego prawy, pusty r�kaw by� przypi�ty do ramienia. Covenant
rozumia�, co
znaczy by� pozbawionym kt�rej� cz�ci cia�a i poczu� sympati� dla kierowcy.
� Dok�d, kole�? � zapyta� swobodnie wielki m�czyzna.
Covenant powiedzia� mu.
� Nie ma sprawy � odpar� na pytanie kryj�ce si� w tonie g�osu Covenanta. � B�d�
dok�adnie tamt�dy przeje�d�a�.
Gdy automatyczna skrzynia bieg�w, zgrzytaj�c, zmienia�a kolejne prze�o�enie,
wyplu�
cygaro przez okno, a potem zdj�� r�k� z kierownicy, aby odwin�� i zapali�
nast�pne. Kiedy
r�k� mia� zaj�t�, kierownic� przytrzymywa� brzuchem. Zielone �wiat�o z tablicy
rozdzielczej
nie si�ga�o jego twarzy, ale przy ka�dym zaci�gni�ciu jarz�ce si� cygaro
o�wietla�o jego
grube rysy. W czerwonym blasku jego twarz przypomina�a skalne rumowisko.
Kierowca zapali� nowe cygaro i, niczym sfinks, opar� r�k� na kierownicy. Raptem
zacz��
m�wi�. Wida� by�o, �e jaka� my�l nie dawa�a mu spokoju.
� Mieszkasz tu w okolicy?
� Tak � powiedzia� Covenant wymijaj�co.
� D�ugo? Znasz ludzi?
� Jako tako.
� Znasz tego tr�dowatego... tego Thomasa jakiego� tam... Thomasa Covenanta?
Covenant cofn�� si� w mrok kabiny. Chc�c zamaskowa� swoje zak�opotanie, poprawi�
si�
na siedzeniu.
� A co ci� to obchodzi? � zapyta� niezdarnie.
� Mnie? Nic mnie to nie obchodzi. Po prostu przeje�d�a�em t�dy. Wo�� ty�ek tam,
gdzie
mi dadz� �adunek. Nawet tu w okolicy nigdy przedtem nie by�em. Ale tam, gdzie
jad�em, w
poprzednim mie�cie, s�ysza�em o tym facecie. Wi�c zapyta�em o to babk� przy
barze, ale
skl�a mnie tak, �e ma�o mi uszy nie zwi�d�y. Wiesz, co to tr�dowaty?
� Tyle o ile � wi� si� Covenant.
� No to ci powiem, �e to paskudztwo. Moja stara wci�� czyta o tym w Biblii.
Plugawi
�ebracy. Nieczy�ci. Nie wiedzia�em, �e takie pokurcza s� w Ameryce. Ale do tego
to
wszystko zmierza. Wiesz, co ja my�l�?
� Co my�lisz? � zapyta� ponuro Covenant.
� My�l�, �e ci tr�dowaci powinni zostawi� przyzwoitych ludzi w spokoju. Tak jak
ta
babka przy barze. Ona jest w porz�dku, pomimo tej swej jazgotliwej jadaczki,
taka ju� jest.
Ten Covenant powinien przesta� by� takim samolubem. Nie trzeba ludzi dra�ni�.
Powinien
i�� do innych tr�dowatych i trzyma� si� razem z nimi, zostawi� w spokoju
przyzwoitych
ludzi. To po prostu samolubstwo spodziewa� si�, �e zwykli faceci, tacy jak ty i
ja,
pogodziliby si� z tym. Wiesz, co mam na my�li?
Dym z cygar przyprawia� Covenanta o zawroty g�owy. Wierci� si�, jakby fa�szywo��
jego
po�o�enia nie pozwala�a mu wygodnie siedzie�. Ale te zawroty g�owy i rozmowa
sprawi�y, �e
poczu� przyp�yw m�ciwo�ci. Przez chwil� zapomnia� o sympatii. Obraca� gor�czkowo
obr�czk� na palcu. Gdy doje�d�ali do przedmie�ci, powiedzia�:
� Wybieram si� do klubu nocnego, tam przy drodze. Nie napi�by� si� ze mn�?
� Jasne, ch�opie. Nigdy nie przegapiam darmowego drinka � odpar� bez wahania
kierowca.
Znajdowali si� jednak jeszcze kilka skrzy�owa� od klubu, wi�c aby wype�ni� cisz�
i
zaspokoi� sw� ciekawo��, Covenant zapyta� kierowc�, co sta�o si� z jego r�k�.
� Straci�em j� na wojnie. � M�czyzna zatrzyma� ci�ar�wk� na �wiat�ach,
poprawiaj�c
cygaro w ustach i przytrzymuj�c kierownic� brzuchem. � Byli�my na patrolu i
weszli�my
prosto na jedn� z min. Rozwali�o oddzia� w diab�y. Musia�em czo�ga� si� z
powrotem do
obozu. Zaj�o mi to dwa dni, chwilami chyba traci�em rozum. Wiesz, co mam na
my�li? Przez
jaki� czas w og�le nie zdawa�em sobie sprawy z tego, co robi�em. Gdy dotar�em do
lekarza,
by�o ju� za p�no na uratowanie r�ki. Do diab�a, nie potrzebna mi. Przynajmniej
moja stara
tak m�wi, a ona powinna to ju� wiedzie�. � Zachichota� porozumiewawczo. � Do
tego nie
potrzeba dw�ch r�k.
� Nie mia�e� k�opot�w ze zdobyciem prawa jazdy na prowadzenie tego kolosa? �
zapyta�
naiwnie Covenant.
� �artujesz? Potrafi� prowadzi� t� dziecin� lepiej swym brzuchem ni� ty czterema
r�kami, i to na trze�wo. � U�miechn�� si� z cygarem w ustach, rozkoszuj�c si�
w�asnym
poczuciem humoru.
Jowialno�� tego cz�owieka poruszy�a Covenanta. Ju� czu� skruch� z powodu swej
ob�udy,
ale wstyd zawsze wprawia� go w z�o��, wzmaga� up�r � odruch warunkowy
tr�dowatego. Gdy
ci�ar�wka zaparkowa�a na ty�ach nocnego klubu, otworzy� drzwi kabiny i
zeskoczy� na
ziemi�, jakby spieszno mu by�o uciec od swego towarzysza. Jad�c w ciemno�ci,
zapomnia�,
jak wysoko siedzia�. Poczu� nag�y zawr�t g�owy, gdy wyl�dowa� niezgrabnie na
ziemi, prawie
si� przewracaj�c. W nogach niczego nie poczu�, ale wstrz�s powi�kszy� dr�enie i
b�l w
kostkach.
Po chwili us�ysza�, jak kierowca m�wi:
� Widz�, �e palisz si�, aby sobie goln��.
Aby unikn�� spotkania z kamiennym, podejrzliwym spojrzeniem m�czyzny, Covenant
ruszy� przodem, kieruj�c si� do wej�cia do nocnego klubu.
Wychodz�c zza rogu, niemal zderzy� si� ze starcem w ciemnych okularach. Starzec,
w
znoszonym odzieniu, sta� oparty plecami o �cian� i wyci�ga� puszk� w kierunku
przechodni�w, �ledz�c ich ruchy s�uchem. G�ow�, kt�ra dr�a�a na jego cienkiej
szyi, trzyma�
wysoko, �piewa� Dzi�ki, Panie, za twe dary niczym tren �a�obny. Pod pach�
trzyma� bia�o
zako�czon� lask�. Covenant chcia� go omin��, ale �ebrak potrz�sn��
niezdecydowanie puszk�
w jego kierunku.
Covenant podejrzliwie odnosi� si� do �ebrak�w. Pami�ta� obdartego fanatyka,
kt�rego
zaczepka by�a niczym wst�p lub przygotowanie do napadu zwodniczego omamu. To
wspomnienie obudzi�o jego czujno�� na raptownie g�stniej�c� atmosfer� tego
wieczoru.
Podszed� bli�ej do �lepca i przyjrza� si� jego twarzy.
�ebrak nie zmieni� intonacji �piewu, ale zwr�ci� si� w kierunku Covenanta i
szturchn��
puszk� jego pier�.
Kierowca ci�ar�wki zatrzyma� si� za Covenantem.
� Do diab�a � burkn�� � roi si� od nich. To jak choroba. Chod�. Obieca�e� mi
postawi�.
W �wietle ulicznej latarni Covenant zobaczy�, �e to nie by� tamten �ebrak-
fanatyk.
Pomimo to jego �lepota wzruszy�a go, wsp�czu� kalece. Wyci�gn�� portfel z
marynarki,
wyj�� dwadzie�cia dolar�w i wepchn�� je do puszki.
� Dwadzie�cia dolc�w! � wykrzykn�� kierowca. � G�upi jeste�, czy co? Tobie nie
potrzebny kieliszek, ch�opie. Ty potrzebujesz opiekuna.
Nie przerywaj�c �piewu, �lepiec wyci�gn�� ko�cist� r�k�, schwyci� banknot i
ukry� go w
swych �achmanach. Nast�pnie odwr�ci� si� i odszed� chodnikiem, �piewaj�c o
�przedsmaku
boskiej wspania�o�ci�.
Covenant obserwowa� jego plecy nikn�ce w ciemno�ciach nocy, po czym odwr�ci� si�
do
swego towarzysza. Kierowca by� o ca�� g�ow� wy�szy od niego, a swe krzepkie
cia�o wspiera�
na dw�ch grubych nogach. Jego cygaro �arzy�o si� niczym oko Droola Skalnego
Robaka.
Drool, przypomnia� sobie Covenant, szaleniec Lorda Foula, s�uga podobny
Jaskiniowym
Upiorom, pionek. Drool odnalaz� Lask� Praw i zosta� przez ni�, czy te� z powodu
niej,
unicestwiony. Jego �mier� uwolni�a Covenanta z Krainy.
Szturchn�� odr�twia�ym palcem pier� kierowcy, staraj�c si� daremnie go dotkn��,
sprawdzi� jego rzeczywiste istnienie.
� S�uchaj � powiedzia� � naprawd� chc� ci postawi�, ale musz� ci powiedzie� �
prze�kn��
�lin�, po czym zmusi� si�, by to wyrzuci� z siebie � �e to ja jestem Thomas
Covenant. Ten
tr�dowaty.
Kierowca parskn�� �miechem, wydymaj�c usta.
� Jasne, ch�opie. A ja jestem Jezus Chrystus. Przepu�ci�e� fors�, wi�c m�w, co
chcesz, a
nie wciskaj mi tu tr�dowatych kawa�k�w. Jeste� po prostu wariat, i to wszystko.
Covenant popatrzy� chwil� spode �ba na m�czyzn�, po czym powiedzia� stanowczym
tonem:
� No c�, w ka�dym razie nie jestem sp�ukany. Jeszcze nie. Chod�my.
Razem podeszli do wej�cia do nocnego klubu. Nazywa� si� �Wrota�. Zgodnie ze sw�
nazw� mia� szerok� �elazn� bram�, niczym portal wiod�cy do piek�a. Sama brama
by�a
o�wietlona md�ym zielonym �wiat�em, ale na �rodku ja�nia� w blasku reflektora
du�y plakat z
napisem:
Na pewno ostatni wiecz�r
najnowsza piosenkarska sensacja Ameryki
SUSIE THURSTON
Do napisu by�o do��czone zdj�cie, kt�re mia�o nada� Susie Thurston powabny
wygl�d,
ale tani blichtr jedynie przydawa� jej lat.
Covenant zaaplikowa� sobie pobie�n� WKS i wstrzymuj�c oddech, wszed� do nocnego
klubu, jakby wkracza� do pierwszego kr�gu piekie�.
Wewn�trz by�o t�oczno; frekwencja na po�egnalnym wyst�pie Susie Thurston
dopisa�a.
Covenant i jego towarzysz zaj�li jedyne wolne miejsca, jakie uda�o im si�
znale�� � przy
ma�ym stoliku w pobli�u sceny. Siedzia� ju� przy nim m�czyzna w �rednim wieku.
Mia� na
sobie znoszony garnitur. Spos�b, w jaki trzyma� szklank�, sugerowa�, �e pi� ju�
od jakiego�
czasu. Zdawa� si� nie zauwa�a� Covenanta pytaj�cego, czy mog� si� przysi���.
Gapi� si� w
kierunku sceny szeroko otwartymi oczami.
Kierowca machn�� na niego lekcewa��co r�k�. Obr�ci� krzes�o i usiad� na nim
okrakiem,
powierzaj�c oparciu brzemi� swego brzucha. Covenant zaj�� pozosta�e krzes�o i
przysun�� si�
blisko stolika, aby zredukowa� ryzyko potr�cenia przez kogo� przechodz�cego
pomi�dzy
stolikami.
Niezwyk�y t�ok nape�ni� go l�kiem. Siedzia� nieruchomo, kul�c si� w sobie.
Strach przed
zdemaskowaniem przyspieszy� mu t�tno i musia� wzi�� si� w gar��, oddychaj�c
g��boko,
jakby opiera� si� atakowi zawrotu g�owy; otoczony przez ludzi, kt�rzy nie
zwracali na niego
uwagi, czu� si� wystawiony na atak. Podj�� zbyt du�e ryzyko. Jednak byli to
ludzie z pozoru
tacy sami jak on. Odpar� pokus� ucieczki. Stopniowo zacz�� sobie u�wiadamia�, �e
jego
towarzysz czeka, aby co� zam�wi�.
Czu� si� kiepsko i bezbronnie. Podni�s� r�k�, by zwr�ci� uwag� kelnera. Kierowca
zam�wi� podw�jn� szkock� z lodem. Obawa sparali�owa�a g�os Covenanta, ale zmusi�
si�, by
zam�wi� gin z tonikiem. Natychmiast po�a�owa� tego � Joan pija�a gin z tonikiem.
Ale nie
zmieni� swego zam�wienia. Z trudem powstrzyma� westchnienie ulgi, gdy kelner
odszed�.
Mia� wra�enie, �e zam�wienie zosta�o zrealizowane z niemal�e cudown� szybko�ci�.
Wiruj�c wok� stolika, kelner poda� trzy drinki, w��czaj�c w to szklaneczk�
czego�, co
wygl�da�o na czyst� w�dk�, dla m�czyzny w �rednim wieku. Kierowca wychyli� sw�
szklaneczk� do po�owy, skrzywi� si� i mrukn��:
� Woda z cukrem.
Powa�ny m�czyzna wypi� zawarto�� swojej za jednym razem, prze�ykaj�c alkohol w
takt
podskok�w jab�ka Adama.
Covenant zacz�� si� zastanawia�, czy b�dzie musia� na koniec zap�aci� za nich
trzech. Z
oci�ganiem spr�bowa� swego ginu z tonikiem i prawie zwymiotowa� w nag�ym
strachu.
Cytryna w napoju przypomina�a mu smak alianthy.
� Wzruszaj�ce! � mrukn�� do siebie.
Za kar� wypi� pozosta�y gin i da� znak kelnerowi, aby przyni�s� nast�pny. Nagle
postanowi� si� upi�.
Przy drugiej kolejce kelner przyni�s� znowu trzy drinki. Covenant spojrza�
twardo na
swych towarzyszy. Potem wszyscy trzej wypili, jakby po cichu przyst�pili do
wsp�zawodnictwa.
Ocieraj�c usta wierzchem d�oni, kierowca pochyli� si� do przodu i powiedzia�:
� Ch�opie, musz� ci� ostrzec. To twoja forsa. Mog� ci� spi� tak, �e wyl�dujesz
pod
sto�em.
� My�l�, �e nasz przyjaciel przetrzyma nas obu � odpar� Covenant, daj�c szans�
trzeciemu z m�czyzn na w��czenie si� do rozmowy.
� Co, taki kurdupel? � Ton g�osu kierowcy by� �artobliwy, proponuj�cy
kole�e�stwo. �
Nie ma mowy. W og�le nie ma mowy.
Ale powa�ny m�czyzna nie da� pozna� po sobie, �e zauwa�y� obecno�� kierowcy.
Gapi�
si� nadal na scen� niczym w otch�a�.
Przez chwil� nad stolikiem zakr�lowa�a jego pos�pno��. Covenant zam�wi� ponownie
drinki i po kilku minutach kelner przyni�s� trzeci� kolejk� � jeszcze trzy
szklaneczki. Tym
razem kierowca zatrzyma� go. W �artobliwy spos�b, tak jakby ponosi� za Covenanta
odpowiedzialno��, wyci�gn�� kciuk w kierunku cz�owieka w �rednim wieku i
powiedzia�:
� Mam nadziej�, �e wiesz, i� za niego nie p�acimy.
� Jasne. � Kelner by� znudzony. � On ma sta�e zam�wienie. Zap�aci� z g�ry. �
Pogarda
zdawa�a si� �ci�ga� mu twarz, zbieraj�c j� razem niczym zaci�ni�t� pi�� wok�
jego nosa. �
Przychodzi tu ka�dego wieczoru tylko po to, aby na ni� popatrze� i upi� si� do
nieprzytomno�ci. � Wtem przywo�a� go kto� inny i kelner odszed�.
Przez chwil� trzeci z m�czyzn nic nie m�wi�. Powoli �wiat�a na sali przygas�y i
na
zat�oczony klub jak ca�un opada�a pe�na oczekiwania cisza. Nagle m�czyzna
wycharcza�
cicho:
� Moja �ona.
Reflektor o�wietli� �rodek sceny i zza kulis wyszed� konferansjer, a za nim
muzycy,
kt�rzy zaj�li swoje miejsca � ma�e combo w niedba�ych strojach.
Konferansjer b�ysn�� u�miechem i zacz�� swe przedstawienie.
� Z prawdziwym smutkiem zapowiadam dzisiejszego wieczoru nasz� ma�� dam�,
poniewa� b�dzie to jej ostatni dla nas wyst�p, przynajmniej na jaki� czas.
Jedzie st�d tam,
gdzie s�awni ludzie staj� si� jeszcze s�awniejsi. Nie zapomnimy o niej szybko we
�Wrotach�.
Pami�tajcie, wy s�yszeli�cie j� pierwsi. Panie i panowie, Susie Thurston!
Piosenkarka wysz�a z mikrofonem w d�oni i reflektor o�wietli� jej posta�. Ubrana
by�a w
str�j ze sk�ry � sp�dniczk�, kt�ra ods�ania�a prawie ca�e nogi, i kamizelk� z
fr�dzlami, kt�re
podkre�la�y ruch jej piersi. Mia�a jasne w�osy przystrzy�one na pazia i ciemne,
podkr��one,
jak gdyby podsiniaczone oczy. Zaprzeczeniem pe�nych i pon�tnych kszta�t�w by�a
jej twarz o
wyrazie porzuconego dziecka. Czystym, �ami�cym si� g�osem, dobrym do zanoszenia
pr�b,
od�piewa�a wi�zank� ballad o mi�o�ci tak stanowczym tonem, jakby to by�y protest
songi. Po
ka�dym kawa�ku rozbrzmiewa�y gromkie brawa, kt�re wprawia�y Covenanta w dr�enie.
Gdy
po serii piosenek Susie Thurston wycofa�a si�, aby odpocz��, Thomas by� ca�y
zlany zimnym
potem. Gin zdawa� si� nie wywiera� na niego �adnego wp�ywu. Potrzebowa� jakiego�
wsparcia i w odruchu desperacji zamacha� po nast�pn� kolejk�. Ku jego uldze
kelner szybko
przyni�s� drinki.
Kierowca wypi� sw� whisky i pochyli� si� umy�lnie.
� My�l�, �e rozpracowa�em tego b�karta � powiedzia�.
Powa�ny m�czyzna by� niepomny obecno�ci towarzystwa przy swym stoliku.
� Moja �ona � zachrypia� ponownie z bole�ci�.
Covenant pragn�� powstrzyma� kierowc� od tak otwartego m�wienia o ich s�siedzie,
nim
jednak zd��y� odwr�ci� jego uwag�, ten podj�� dalej sw�j wyw�d:
� Robi to przez z�o��, ot co.
� Przez z�o��? � zawt�rowa� mu bezradnie Covenant.
O ile m�g� si� zorientowa�, to ich towarzysz � bez w�tpienia szcz�liwie, a
przynajmniej
zawzi�cie �onaty, bez w�tpienia bezdzietny � jakim� sposobem darzy� beznadziejn�
nami�tno�ci� t� kobiet� z mikrofonem. Takie rzeczy si� zdarza�y. Rozdarty
pomi�dzy sw�
ponur� wierno�ci� i nieub�aganym pragnieniem, m�g� jedynie zadr�cza� si� w
poszukiwaniu
wyzwolenia, upija� si�, wpatruj�c si� w odr�twieniu w to, czego pragn��, a
jednocze�nie nie
m�g� i nie powinien mie�.
Takie my�li na temat ich s�siada przy stoliku chodzi�y Covenantowi po g�owie,
tote�
uwaga kierowcy wprawi�a go w chwilow� konsternacj�, ale zwalisty m�czyzna
prawie
natychmiast zacz�� m�wi� dalej:
� Jasne. My�lisz, �e to zabawne by� tr�dowatym? My�li sobie, �e jako� mu si� uda
tym
wszystkich zarazi�. Dlaczego by� jedynym, wiesz, o co mi chodzi? Tak sobie
w�a�nie ten
b�kart my�li. Wierz mi, ch�opie. Przejrza�em go. � Gdy m�wi�, grubo ciosane rysy
jego
twarzy majaczy�y przed Covenantem niczym skalne rumowisko. � Kr�ci si� tam,
gdzie go nie
znaj�, maskuj�c si� tak, �e nikt nie wie, �e jest chory. Tym sposobem rozsiewa
chorob�.
Ludzie o tym nie wiedz�, wi�c si� tym nie przejmuj�, a� nagle wszystkich nas
ogarnie
epidemia. A Covenant �mieje si� z tego jak szalony. M�wi�em ci, to z�o�liwo��.
Wierz mi.
Nie podawaj r�ki facetowi, kt�rego nie znasz.
� Moja �ona � zachrypia� pos�pnie trzeci z m�czyzn.
� Mo�e to wcale nie tak � powiedzia� Covenant z przej�ciem, �ciskaj�c sw� �lubn�
obr�czk�, tak jakby mia�a moc ochronienia go. � Mo�e po prostu potrzebuje
towarzystwa
ludzi. Czy ty nigdy nie by�e� samotny, je�d��c ca�ymi godzinami tym pud�em? Mo�e
ten
Thomas Covenant po prostu nie mo�e �y� bez widoku ludzkich twarzy. Nie przysz�o
ci to do
g�owy?
� To niech czepia si� tr�dowatych. Co go pcha do tego, aby niepokoi�
przyzwoitych
ludzi? Rusz g�ow�.
Ruszy� g�ow�?! � Covenant niemal krzykn��. Na ogie� piekielny! A jak my�lisz, co
ja
robi�? My�lisz, �e lubi� to robi�, przebywa� tu? Na jego twarzy pojawi� si�
grymas, kt�rego
nie m�g� opanowa�. W�ciek�y zamacha�, by przyniesiono wi�cej trunk�w. Alkohol
zdawa� si�
wywiera� na niego wr�cz odwrotne dzia�anie � raczej zwi�ksza� jego napi�cie, ni�
niwelowa�.
Ale by� zbyt roze�lony, aby zastanawia� si� nad tym, czy upija� si� czy nie.
Powietrze by�o
g�ste od zgie�ku czynionego przez bywalc�w z klubu. Covenant by� �wiadom
obecno�ci ludzi
za sob�, tak jakby czaili si� za nim niczym ur-Podli.
Gdy przyniesiono trunki, pochyli� si� do kierowcy, chc�c odeprze� jego
argumenty, ale
powstrzyma�o go przygaszenie �wiate� przed nast�pnym wyst�pem Susie Thurston.
� Moja �ona � j�kn�� ponuro ich towarzysz. Zaczyna� niewyra�nie wymawia�
ko�c�wki;
bez wzgl�du na to, co pi�, w ko�cu zaczyna�o to na niego dzia�a�.
� Chcesz powiedzie�, �e ta babka to twoja �ona? � odezwa� si� kierowca w
ciemno�ci,
kt�ra zapanowa�a na moment przed wyj�ciem konferansjera.
M�czyzna j�kn�� niby w udr�ce.
Po szybkiej zapowiedzi Susie Thurston ponownie stan�a w kr�gu �wiat�a
reflektora. Przy
p�aczliwym akompaniamencie swego comba za�piewa�a o ludzkiej niewierno�ci,
przydaj�c
swemu g�osowi nieco zjadliwo�ci. Po dw�ch piosenkach z jej oczu wolno pop�yn�y
�zy.
D�wi�ki jej zagniewanego zawodzenia �cisn�y Covenantowi gard�o. �a�owa� gor�co,
�e
nie by� pijany. Chcia�by zapomnie� o obecno�ci ludzi, w�asnej s�abo�ci i upartym
utrzymywaniu si� przy �yciu � zapomnie� i p�aka�. Ale nast�pna piosenka
zelektryzowa�a go.
Z g�ow� odrzucon� do ty�u, tak �e jej bia�a szyja ja�nia�a w �wietle, Susie
za�piewa�a
piosenk�, kt�ra ko�czy�a si� s�owami:
Serce me uwolnij �
twa mi�o�� mnie przerasta,
Cho� nie chc� b�lu ci sprawi�,
to w g��bi duszy czuj�:
Twe pragnienia w proch mnie obracaj�,
Wi�c odejd� z mego serca.
Nim przebrzmia�a ostatnia nuta, zerwa�y si� gromkie brawa, jakby publiczno��
perwersyjnie by�a spragniona b�lu. Covenant nie potrafi� d�u�ej tego wytrzyma�.
Pora�ony
ha�asem rzuci� na st� kilka banknot�w � nie liczy� ich � i odepchn�� krzes�o,
chc�c uciec.
Obchodz�c stolik, znalaz� si� jednak w odleg�o�ci kilku krok�w od piosenkarki,
kt�ra
nagle go dostrzeg�a. Rozk�adaj�c ramiona, zawo�a�a rado�nie:
� Berek!
Covenant zastyg� zdumiony i przera�ony. Nie!
Susie Thurston by�a przeka�nikiem.
� Hej! � zawo�a�a, wymachuj�c r�koma, aby uciszy� brawa. � Dajcie tam �wiat�o!
Na
niego! Berek! Berek, skarbie!
Plama jasnego, bia�ego �wiat�a znad sceny przygwo�dzi�a Covenanta. Osaczony
przez
o�lepiaj�ce �wiat�o odwr�ci� si� w kierunku piosenkarki, mrugaj�c szybko oczyma,
przeszyty
strachem i w�ciek�o�ci�.
Nie!
� Panie i panowie, �askawi pa�stwo, pragn� wam przedstawi� starego przyjaciela,
drogiego mi cz�owieka. � Susie Thurston by�a podekscytowana i pe�na entuzjazmu.
� Nauczy�
mnie po�owy piosenek, kt�re znam. Ludzie, to jest Berek. � M�wi�c to, zacz�a
bi� mu
brawo. � Mo�e zechce dla nas za�piewa�. � Publiczno�� �yczliwie przy��czy�a si�
do
oklask�w.
Covenant rozgl�da� si�, szukaj�c wsparcia. Pomimo wysi�k�w, by nad sob�
zapanowa�,
gapi� si� na sw� zdrajczyni� z bolesnym wyrazem twarzy. Brawa dudni�y mu w
uszach,
przyprawiaj�c go o zawr�t g�owy.
Nie!
Przez d�ug� chwil� kuli� si� pod spojrzeniem Susie Thurston. Wtem, niczym nag�e
objawienie, zapali�y si� wszystkie �wiat�a. Ponad zdezorientowanymi pomrukami i
szemraniem publiczno�ci rozkazuj�cy g�os powiedzia� oschle:
� Covenant.
Covenant obr�ci� si�, jakby chcia� odeprze� atak. W wej�ciu ujrza� dw�ch
m�czyzn.
Obaj mieli na sobie czarne kapelusze, mundury w kolorze khaki, rewolwery w
czarnych
kaburach, srebrne odznaki; ale jeden z nich g�rowa� nad drugim. By� to szeryf
Lytton. Sta� z
pi�ciami na biodrach. Kiwn�� dwoma palcami na gapi�cego si� Covenanta.
� Ty, Covenant. Chod� tu.
� Covenant? � zaskomla� kierowca. � Jeste� naprawd� Covenantem?
Covenant obr�ci� si� niezgrabnie na pi�cie, jakby uwalnia� si� ze strz�p�w
zas�on, aby
stawi� czo�o nowemu napastnikowi. Zogniskowa� swe spojrzenie na kierowcy i
spostrzeg�, �e
twarz ros�ego m�czyzny poczerwienia�a z w�ciek�o�ci. Wytrzyma� pe�ne nienawi�ci
spojrzenie najdzielniej, jak potrafi�.
� M�wi�em ci.
� Teraz ja to za�api�! � krzykn�� kierowca. � Wszyscy to za�apiemy! O co, u
diab�a, ci
chodzi?
Bywalcy �Wr�t� poderwali si� na nogi, aby obserwowa�, co si� dzieje.
� Nie dotyka� go! � krzykn�� ponad ich g�owami szeryf i zacz�� przepycha� si�
przez
t�um.
Zmieszany Covenant straci� r�wnowag�. Potkn�� si�, k�tem oka dostrzeg� co�
podobnego
do kciuka lub rogu krzes�a i zwali� si� pod st�.
Ludzie krzyczeli i kr�cili si� doko�a. Szeryf, wrzeszcz�c, torowa� sobie drog�.
Potem
jednym zamachem odrzuci� stolik znad Covenanta, kt�ry ponuro spogl�da� dooko�a.
Podbite
oko mocno mu �zawi�o, zniekszta�caj�c obraz wszystkiego ponad nim. Wierzchem
d�oni otar�
�zy. Mrugaj�c i zawzi�cie koncentruj�c si�, rozpozna� postacie dw�ch stoj�cych
nad nim
m�czyzn � szeryfa i by�ego towarzysza od stolika.
Lekko ko�ysz�c si� na mi�kkich kolanach, powa�ny m�czyzna spogl�da� oboj�tnie
na
Covenanta. Be�kotliwym i wyczerpanym g�osem oznajmi� sw�j werdykt:
� Moja �ona jest najwspanialsz� kobiet� na �wiecie.
Szeryf odepchn�� go na bok, a potem pochyli� si� nad Covenantem, potrz�saj�c
gro�nie
g�ow�.
� Do�� tego! Tylko czekam, aby znale�� jaki� pow�d, by ci� oskar�y�, wi�c nie
sprawiaj
mi �adnych k�opot�w. S�yszysz? Wstawaj!
Covenant czu� si� zbyt s�aby, aby si� poruszy�, i nie widzia� wyra�nie. Wsta�,
przechylaj�c si� mocno na jedn� stron�, ale szeryf nie ruszy� si�, aby mu pom�c.
Covenant
wspar� si� na oparciu krzes�a i popatrzy� wyzywaj�co na uciszaj�cych si� gapi�w.
Wygl�da�o
na to, �e w ko�cu gin zacz�� na niego dzia�a�. Wyprostowa� si� i poprawi� z
godno�ci�
krawat.
� Ruszaj! � poleci� szeryf z wy�szo�ci�.
Jednak Covenant jeszcze przez chwil� nie poruszy� si�. Chocia� nie m�g� by�
pewny
niczego, co widzia�, sta� w miejscu i zaaplikowa� sobie WKS.
� Ruszaj! � powt�rzy� jednakim tonem Lytton.
� Nie dotykaj mnie � powiedzia� Covenant, po czym doko�czy� swoj� WKS, odwr�ci�
si�
i wyszed� sztywnym krokiem z klubu.
Na zewn�trz, w ch�odzie kwietniowej nocy, odetchn�� g��boko, uspokajaj�c si�.
Szeryf i
jego zast�pca ruszyli wraz z nim w kierunku swego wozu, kt�rego czerwone �wiat�a
ostrzegawcze b�yska�y zgubnie. Oficerowie zamkn�li Covenanta na tylnym
siedzeniu, za
ochronn� stalow� krat�, i wle�li do przodu.
� Zbyt wiele czasu zaj�o nam odszukanie ciebie, Covenant. Millerowie zg�osili,
�e
pr�bujesz z�apa� okazj�. Doszli�my wi�c do wniosku, �e masz zamiar gdzie�
spr�bowa�
swoich sztuczek. Nie wiedzieli�my tylko gdzie. Jednak to nadal jest m�j okr�g, a
ty jeste�
chodz�cym k�opotem. Nie ma przepis�w przeciwko tobie. Nie mog� ci� aresztowa� za
to, co
zrobi�e�, ale to z ca�� pewno�ci� by�o pod�e. Pos�uchaj no, ty. Do moich
obowi�zk�w nale�y
dbanie o bezpiecze�stwo w tym okr�gu i nie zapominaj o tym. Nie mam ochoty
ugania� si� za
tob� tak jak teraz. Zrobisz jeszcze raz taki kawa� i wsadz� ci� do pud�a za
zak��canie spokoju,
chuliga�skie zachowanie lub cokolwiek innego, co przyjdzie mi na my�l. Kapujesz?
Covenantem targa�y wstyd i w�ciek�o��, ale nie potrafi� ich uzewn�trzni�. Mia�
ochot�
krzykn�� przez krat�: To nie jest zara�liwe! To nie moja wina! Ale mia� zbyt
�ci�ni�te gard�o;
nie potrafi� wydoby� nawet j�ku. W ko�cu uda�o mu si� jedynie wymamrota�:
� Wypu�cie mnie. P�jd� na piechot�.
Szeryf Lytton przyjrza� mu si� uwa�nie.
� W porz�dku. Pozwolimy mu i�� � powiedzia� do zast�pcy. � Mo�e b�dzie mia�
wypadek.
Byli ju� dobrze za miastem. Zast�pca zjecha� na pobocze, zatrzyma� w�z i szeryf
wypu�ci� Covenanta. Przez chwil� stali obaj w ciemno�ci nocy. Szeryf utkwi� w
nim wzrok,
jakby pr�bowa� oceni� jego zdolno�� do wyrz�dzenia szkody.
� Id� do domu i lepiej z niego nie wychod� � powiedzia� Lytton i wsiad� z
powrotem do
samochodu.
W�z zawr�ci� z piskiem opon i pogna� z powrotem w kierunku miasta.
Zaraz potem Covenant wyskoczy� na szos� i zawo�a� w �lad za tylnymi �wiat�ami:
� Tr�dowaty, nieczysty!
Jego krzyk zdawa� si� nie zak��ca� ciszy. Po chwili odwr�ci� si� w kierunku
Haven Farm,
czu� si� poni�ony, jakby gwiazdy szydzi�y z niego z g��bi ciemnego nieba. Mia�
do przej�cia
dziesi�� mil.
Droga by�a wyludniona. Chocia� zszed� na szczere pole, nie s�ysza� �adnych
d�wi�k�w,
�adnego nocnego nawo�ywania ptak�w czy cykania owad�w. Cisza sprawia�a, �e czu�
si�
g�uchy i samotny, nie zabezpieczony przed atakami czyhaj�cych z ty�u wrog�w.
To iluzja! � zaprotestowa�, jakby rzuca� wyzwanie; ale nawet w jego uszach
zabrzmia�o to
g�ucho niczym krzyk rozpaczy, pe�en zawodu i uporu. Poprzez ten krzyk s�ysza�
dziewczyn�
wo�aj�c�: �Berek!�
Potem droga wiod�a poprzez zagajnik, kt�ry odci�� przy�mione �wiat�o gwiazd.
Swymi
stopami nie potrafi� wyczu� go�ci�ca; grozi�o mu zgubienie drogi, wpadni�cie do
rowu lub
skaleczenie o drzewa. Stara� si� utrzyma� krok, ale ryzyko by�o zbyt du�e i
ostatecznie
zwolni�, wyci�gn�� przed siebie r�ce i niczym �lepiec sprawdza�, gdzie stawia
stopy. Dop�ki
nie dotar� do ko�ca lasu, porusza� si� zlany zimnym potem, jak zab��kany we
�nie. Za lasem
narzuci� sobie ostre tempo. W �lad za nim goni�o wo�anie: �Berek! Berek!� Kiedy
w ko�cu,
po wielu milach, dotar� do podjazdu wiod�cego do Haven Farm, prawie bieg�.
W swym domowym sanktuarium pozapala� wszystkie �wiat�a i pozamyka� drzwi.
Spojrza� na kuchenny zegar i stwierdzi�, �e w�a�nie min�a p�noc. Nowy dzie�,
niedziela �
dzie�, w