1055
Szczegóły |
Tytuł |
1055 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1055 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1055 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1055 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DANIEL OLBRYCHSKI
ANIO�Y WOKӣ G�OWY
3 Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4 Ja - na czele polskiej jazdy. Grudy spod ko�skich kopyt nie siekaj� mnie po
twarzy, bo je-
stem w szpicy. Naprzeciw - szable wrog�w, b�yszcz�ce w s�o�cu. Na karym koniu
galopuje ten z�y. Zderzamy si� w szale�czym p�dzie. Cios. On spada z siod�a. Ona
to widzi.
Z�y cz�owiek zagra�a �yciu wszystkich - tych w przedszkolu, szkole, autobusie,
miastecz- ku, samolocie. Nikt nie reaguje: strach. Ja go nokautuj�. Ratuj�
ludzi. J� te�.
Smutno mi. Ona na sali koncertowej z narzeczonym. Ja, dyrygent, prowadz� I
Symfoni� Brahmsa. . . nie - lepiej! Patetyczn� Beethovena. Ona p�acze. On
wychodzi. Za kulisami rzuca si� na mnie. �cinam go z n�g. T�um o tym wie.
M�wi� wiersze. Ale znam tylko " Ojcze nasz " , " Frere Jacques " i " Autobusy
czerwieni� migaj� " . Ona mnie rozumie. . . Szepce: " By� albo nie. . . By� -
ale z tob�. . . . "
Ja p�acz�. Jestem sam. Mama przypomina, �ebym dba� o zdrowie. Tata, jak zwykle,
ma ma�o czasu - co� tam te� o zdrowiu i uczciwo�ci m�wi. . Nie cierpi� ich. A
jej nie ma. . .
Ja - to ja w Drohiczynie, gdy mia�em 5 - 10 lat. Ona - to moje najwi�ksze i
zmieniaj�ce si� co roku mi�o�ci z przedszkola i pierwszych lat podstaw�wki.
Kobietom mojego � ycia, a zw � aszcza Mamie, c�rce Weronice i. . . chyba
Zuzannie, t � ks i � � k � de dykuj � .
Daniel
OD AUTORA
Drodzy Pa�stwo, bierzecie do r�ki ksi��k� - zapis wspomnie�, rozterek, nie
zawsze pog��bionych przemy- �le� i anegdot z �ycia znanego Wam aktora.
Aktorstwo w moim poj�ciu to najpierw zaw�d s�u�ebny. Dobrze, gdy bywa czasami
tw�r- czy. Ot , maj� Pa�stwo w swoim zabieganym �yciu dwie godziny wolne i
postanawiaj� - cho� coraz rzadziej, niestety - p�j�� do teatru czy do kina. Tam
pracujemy my. Staramy si�, jak umiemy, czas ten Pa�stwu umili�. Rozerwa� Was,
mo�e wzruszy� albo roz�mieszy�. A cza- sami - tak te� bywa�o - pokrzepi� serca.
. Wstrz�sn�� Wami.
W naszym kraju istnia�a zawsze jeszcze inna forma kontaktu widz - aktor:
spotkania z pu- bliczno�ci�. Rozmowy te cieszy�y si� i ciesz� - wiem to z
w�asnych, ca�kiem niedawnych do�wiadcze� - ogromnym powodzeniem. Nam,
najpopularniejszym, przynosi�y one dodat- kowe dochody - uzupe�niaj�ce skromne
zarobki aktora: ga�e za wyst�py w polskich filmach czy teatrach. Wam -
wielokrotnie mnie o tym zapewniali�cie - cz�sto ogromn� satysfakcj�. Jasne, �e
Wasza satysfakcja, a bywa �e i niedosyt po spotkaniach, czyni�a i czyni nas
szcz�- �liwymi. Egocentryk, kt�rym ka�dy aktor by� musi, cieszy si�, i� przez
dwie godziny jest punktem zainteresowania, m�wi�c g��wnie o sobie i jeszcze
sprawiaj�c tym wielu ludziom przyjemno��.
Z nadziej�, �e t� przyjemno�� b�dziemy dzieli� - Wy, widzowie, i ja, aktor -
podj��em si� tych zwierze�. A dlaczego o�mielam si� robi� to teraz? Mam ju� 47
lat i 30 lat pracy za sob�. Moje pokolenie jeszcze nie zapomnia�o Olbromskich,
Kmicic�w, Hamlet�w. M�odzie� te�
5 jest mnie ciekawa - niedawno do�wiadczy�em tego podczas spotkania z
publiczno�ci� " na
�ywo " . �wiadomy ulotno�ci zainteresowania nasz� sztuk� i nami osobi�cie,
skorzysta�em z propo- zycji spotkania si� z Pa�stwem w�a�nie teraz i w�a�nie w
takiej formie.
Daniel Olbrychski
6
PROLOG
Latem 1978 roku gruchn�a wie�� w Warszawie: Daniel Olbrychski pobi� syna
premiera, kt�ry obrazi� papie�a Polaka. " Premierowicz " dosta� za to w z�by.
. Gdziekolwiek si� pojawi�em, najpierw mi gratulowano, a potem wypytywano o
szczeg�y: gdzie si� pobili�my? w Spatifie? przy barze czy przy stoliku? co "
premierowicz " powiedzia� o Ojcu �wi�tym? czy zosta�em aresztowany? a czy to
prawda, �e ojciec odes�a� syna do uzdro- wiska w Alpach?
Odpowiada�em, �e o niczym nie wiem. Zaprzecza�em. Ale ma�o kto mnie s�ucha�. -
Nic nie m�w, , wszystko rozumiem. . . - Ten i �w puszcza� do mnie oko. Nie
mia�em si�y zaprzecza�. W �rodkach masowego przekazu m�wi�em wyra�nie, i� nigdy
nie s�ysza�em, �eby �w cz�owiek obrazi� papie�a. A to, czy si� z nim bi�em, czy
nie, niech pozostanie moj� prywatn� spraw�. . . Wypowiedzi tych nigdzie zreszt�
nie publikowano - w tamtych czasach.
. Mit tymczasem pot�nia� i zatacza� coraz wi�ksze kr�gi. Bywa�o, �e �ciskali mi
r�ce zupe�nie obcy ludzie. - No, , no, tak trzyma�. . . - Brawo!
! - S�usznie pan post�pi�, , panie Danielu. - To naprawd� by�o dobre.
. Na Krakowskim Przedmie�ciu rzuci�y mi si� do r�k dwie zakonnice: - Uca�owa� te
zacne r�czki, co uj�y si� za Ojcem �wi�tym! Wkr�tce mia�em si� dowie- dzie�, �e
legenda o incydencie dotar�a a� do Pary�a. Dok�adnie - do rezydencji Artura
Rubin- steina przy Avenue Foch.
S�ynny pianista zaprosi� mnie do siebie pewnego czerwcowego dnia. Z wi�zank�
kwiat�w dla pani Nelly zjawiam si� punktualnie o um�wionej godzinie. Drzwi
otwviera ubrany w liberi� portier. Zdejmuj� p�aszcz. Z daleka widz�, �e z fotela
podnosi si� Mistrz i idzie w moim kierunku. Wizytowe ubranie z przypi�ta rozetk�
Legii Honorowej. Artur Rubinstein, najwi�kszy pianista �wiata!
�ciskam jego szczup��, ale jeszcze siln� d�o�. Bez ceregieli �apie mnie za prawy
biceps. - Czy to prawda, panie Danielu? - pyta pi�knie postawionym g�osem.
Eleganck�, przed- wojenn� polszczyzn�.
Zdaj� sobie spraw�, o co mnie pyta. Troch� si� dziwi�, �e pan Artur s�ysza�
warszawskie plotki. Nabieram powietrza, by odpowiedzie�, gdy nagle pani Nelly
bierze mnie szybko na stron� i szepce:
- Niech pan, , na mi�o�� bosk�, nie zaprzecza, bo Artur ju� trzy tygodnie tylko
tym �yje. Nie zaprzeczy�em. Dobre samopoczucie Rubinsteina wyda�o mi si�
cenniejsze ni� m�j portret wyretuszowany przez legend�. . .
Nie pierwszy raz postrzegano mnie innego, ni� jestem w rzeczywisto�ci. Szkoda,
�e akurat ten mit powi�za� mnie z cz�owiekiem - my�l� o " premierowiczu " - o
kt�rym niekoniecznie warto pami�ta�. . .
Komediant. Cz�owiek o wielu twarzach i osobowo�ciach. Jestem do niego
przyzwyczajo- ny, bo pomaga mi wykonywa� m�j zaw�d. Nawet, je�li otacza go mg�a
legend, plotek i opo- wie�ci wyssanych z palca.
7
TEATR M�ODEGO WIDZA
Moje aktorstwo zacz�o si� od pragnienia. Bardzo chcia�em zagra� w inscenizacji
Niem- c�w Kruczkowskiego, kt�r� przygotowywa�a moja matka w gimnazjum
drohiczy�skim. Mia�em ochot� na rol� profesora Sonnenbrucha; pierwszoplanow�,
skomplikowan�, s�owem - najlepsz�. . . Profesora zagra� ostatecznie
gimnazjalista, bardzo zdolny ch�opak. Szkoda, �e nie zosta� aktorem! A Ruth -
uczennica maturalnej klasy, pi�kna dziewczyna, dla mnie wtedy du�a pani. Mog�em
wtedy mie� siedem, osiem lat.
Zadebiutowa�em w jakiej� jednoakt�wce rol� biednego, angielskiego dziecka, kt�re
w strasznych realiach dziewi�tnastowiecznego kapitalizmu musia�o pracowa� na
chleb. Ubrano mnie w zgrzebn� koszul� z wystrz�pionymi r�kawami, sta�em za
kulisami, got�w wej�� na scen� i wypowiedzie� swoj� kwesti� - jedno lub dwa
zdania. Nagl e jak spod ziemi wyr�s� m�j kolega, Henio Ambro�ewski, spojrza� na
mnie i powiedzia�, z aci�gaj�c kresowo:
- Danu�, , a c�e� tak� brudn� koszul� za�o�y�? Publicznie wyst�powa�em jeszcze
wcze�niej w zupe�nie innym teatrze. Z garderob�, kt�r� by�a zakrystia, i scen� -
o�tarzem. Pi�kna, tajemnicza �acina liturgii, jaka� podnios�o��, meta- fizyczna
tajemnica. Publiczno�� w �awkach i re�yser na ambonie - ksi�dz Gli�ski. Skrajny
konserwatysta, wojuj�cy antykomunista z ogromn� si�� przekonywania, naznaczony -
typow� dla dobrych katechet�w - charyzm�. Gromi� kobiety za to, �e do ko�cio�a
o�miela�y si� przy- chodzi� w spodniach. Na lekcjach religii grzmia� na nas.
Cz�sto musia�em wystawia� przed siebie d�onie, na kt�re spada�a linijka. By�em
wyrzucany z klasy. . . My�l� jednak, �e na sw�j spos�b ksi�dz Gli�ski lubi�
mnie. Mo�e ze wzgl�du na moj� matk�, z kt�r� utrzymywa� bar- dzo dobre stosunki,
mo�e ze wzgl�du na ojca. . . Rodzice wtedy nie mieszkali razem. Ojciec �y� w
Warszawie, a mama ze mn� i z bratem - w Drohiczynie. Ale mimo tej ma��e�skiej
se- paracji, katecheta dogadywa� si� z moim ojcem.
Tu� przed �mierci� tato wyci�gn�� sk�d� karteczk�. - Dwadzie�cia pi�� lat temu -
powiedzia� do mnie - po�yczy�em od ksi�dza Gli�skiego dwa tysi�ce. Nie mia�em
w�wczas pieni�dzy. Teraz nadal ich nie mam, ale mo�e ty zwr�cisz d�ug.
Szuka�em mojego katechety. Dowiedzia�em si�, �e awansowa� na proboszcza, a potem
zamieszka� w domu dla emerytowanych ksi�y w �owiczu. Wybiera�em si� tam, ale
jako� schodzi�o. . . A� pewnego dnia dowiedzia�em si�, �e d�ugu ojca ni gdy ju�
nie oddam. Ksi�dz Gli�ski umar�.
Tato nigdy nie mia� pieni�dzy. Przed wojn� by� do�� znanym publicyst�, ale
p�niej nie zdo�a� odzyska� swojej pozycji. Popada� w ci�g�e konflikty z w�adz�,
z kolegami - nie zawsze z pobudek politycznych. Mia� trudny charakter. Jeszcze
przed wojn� przyja�ni� si� z Rafa�em Prag�, potem s�ynnym naczelnym " Expressu
Wieczornego " , wysoko postawionym w powo- jennym establishmencie. Podczas
okupacji Pragowie - �ydzi - przez dwa lata ukrywali si� u moich rodzic�w. By�
mo�e dlatego pan Rafa� czu� si� zobowi�zany pomaga� ojcu po wojnie. Kilka razy
znajdowa� mu jak�� posad�, prawdopodobnie uratowa� go od wi�zienia po tym, gdy
ojciec protestowa� w czasie proces�w dzieci z AK. Mimo to wci�� si� ze sob�
k��cili.
DROHICZYN
Powstanie Warszawskie prze�y�em w brzuchu mamy. A przyszed�em na �wiat podczas
exodusu; arty�ci, i nie tylko arty�ci, przenosili si� z Warszawy do �odzi. Przez
Pruszk�w i �owicz. W�a�nie w �owiczu si� urodzi�em - 27 lutego 1945 roku. Mam�
dopad�y b�le na ziemiach opuszczonych przez Niemc�w, a zaj�tych przez Armi�
Czerwon�. C� to by�o za szale�stwo mie� wtedy dziecko!
8 Rodzice zatrzymali si� w niewielkim maj�tku, nale��cym do dalszej rodziny - w
Czernie-
wie, niedaleko �owicza. Potem by�a ��d�, gdzie zapad�em na szkarlatyn�. To by�a
moja pierwsza choroba zaka�na, o jakiej przez d�ugi czas pisa�em na pierwszym
miejscu w r�nych ankietach, kt�re musia�em w �yciu wype�nia�. Z �odzi
przenie�li�my si� do Drohiczyna na Podlasiu, gdzie mieszkali rodzice mojej
matki.
KLEMENTYNA SO�ONOWICZ- OLBRYCHSKA napisze p�niej w swojej ksi��ce " Teatr
rado�ci " : Dro- hiczyn le�y nad Bugiem. Jest to ma�e miasteczko licz�ce ponad
dziewi�� stuleci. Na wysokich wzg�rzach �ci�- tych ostro ku wodzie rysuj� si�
mury ko�cio��w i budynk�w poklasztomych. Ich bia�e i szaro- r�owe barwy
rozja�niaj� g��bok� ziele� sad�w okalaj�cych niskie, niebogate domki. Popl�tane
parowy - miejsce wiosennych wagar�w i narciarskich zimowych rado�ci - kryj�
pami�� minionych wiek�w. . .
Opr�cz dziadk�w, w Drohiczynie mieszka�a ca�a rozleg�a rodzina. �mia�owscy, z
kt�rych jeden, Waldemar, jest teraz dziennikarzem. Jego stryj, " Szumny " ,
dow�dca oddzia�u AK, po zako�czeniu wojny nie z�o�y� broni. Zgin�� z r�k
rosyjskich �o�nierzy w 1946 roku. Pocho- wano go nie wiadomo gdzie. Dopiero od
niedawna ma symboliczny nagrobek na miejscowym cmentarzu. O " Szumnym " �piewano
ballady. . . .
Matka zosta�a zaanga�owana jako nauczycielka polskiego i francuskiego w
drohiczy�skim liceum. Ojciec wr�ci� do Warszawy. Nie umiem powiedzie�, czy na
moje i brata nieszcz�cie, ale na pewno na nieszcz�cie dla ma��e�stwa rodzic�w,
kt�rego potem ju� nie da�o si� sklei�.
Mama by�a nauczycielk� i opiekunk� szkolnego teatru, wygrywaj�cego wszystkie
lokalne przegl�dy i konkursy. Do czasu, a� w�adze zamkn�y szko�� - oficjalnym
powodem sta�a si� reforma o�wiaty, ale tak naprawd� likwidacja liceum by�a
ciosem w podlask� inteligencj� - katolick� i niech�tn� nowemu ustrojowi. Zosta�a
tylko zawod�wka, gdzie matka mia�a jakie� lekcje. �eby wi�cej zarobi�, zmuszona
by�a doje�d�a� do szk� w Ciechanowcu i Siemiaty- czach. Pewnie przez te dojazdy
- cz�sto ch�opsk� fur�, bez wzgl�du na pogod� - w ko�cu zniszczy�a sobie zdrowie
i zapad�a na nieuleczaln� chorob� serca.
KLEMENTYNA SO�ONOWICZ- OLBRYCHSKA: Dom moich rodzic�w w Drohiczynie by� ciep�y i
spo- kojny. Ojciec, emerytowany urz�dnik, syn powsta�ca z 1863 roku, nie mia�
�adnych wojowniczych zami�owa�. Cichy i obowi�zkowy, kocha� moich syn�w i mia�
milcz�ce porozumienie ze starszym, Krzysztofem, podobnym do niego z
usposobienia. Matka by�a pogodna, ka�d� woln� chwil� sp�dza�a przy ksi��ce.
Dominowa�a, ale ojciec si� z tym godzi� i zawsze jej ust�powa�. Dobrze im by�o
razem.
IZABELLA CYWI�SKA: W 1990 roku, gdy by�am ministrem kultury, otwiera�am w
Drohiczynie kino na- zwane " Daniel " . Olbrychski twierdzi, �e to na cze��
ksi�cia halicko- w�odzimierskiego Daniela, kt�rego korono- wano w XIII wieku w
jego ukochanym miasteczku. . .
Stalinizm w Drohiczynie s�abo sobie przypominam. Nikt z nas nie zajmowa� si�
polityk�. Dla matki najwa�niejszy by� licealny teatr. Pami�tam, �e do epizod�w
anga�owa�a bardzo niezdolnego aktorsko przewodnicz�cego szkolnego ko�a ZMP,
kt�ry pisa� donosy na nauczy- cieli i wsadza� ich za kratki. Moj� matk�
oszcz�dzi�, bo - tak jak wszyscy w szkole - chcia� gra� w przedstawieniach.
My�l�, �e teatr powodowa� to �e mam� szanowa� ksi�dz Gli�ski z jednej i
zetempowiec z drugiej strony. W og�le wszyscy j� uwielbiali. . .
Donosy. Procesy. Wi�zienie. Owszem, s�ysza�em o tym, doro�li komentowali te
wydarze- nia z przestrachem. Ale nie pami�tam jakiego� zagro�enia,
niebezpiecze�stwa. Matka stara�a si� to od nas odsun��, mo�e ba�a si�
dzia�alno�ci ojca? Pami�tam jednak podejrzliwo��, z jak� patrzy�em na spuszczone
oczy doros�ych, na ich �ciszone g�osy i tajemnicze rozmowy.
Dla mnie �ycie w Drohiczynie sk�ada�o si� z samych rado�ci. Teatr matki, sport,
ko�ci�, �wi�ta Bo�ego Narodzenia. W Wigili� chodzi�em z k�ta w k�t, nie mog�c
doczeka� si� ko- l�dnik�w. Zapad� ju� zmrok? Id� ju�, czy nie id�? Gwiazda,
�mier� i diabe� - wspania�e wi- dowisko, w kt�rym uczestniczy�em z rado�ci�, ale
i ze strachem.
9 KLEMENTYNA SO�ONOWICZ- OLBRYCHSKA: Daniel przychodzi� na pr�by i zawsze chcia�
gra� g��w-
ne role. Pragn�am, aby kt�ry� z moich syn�w zosta� aktorem, tym bardziej �e
sama, mimo pomy�lnie z�o�onego egzaminu u Zelwerowicza w przedwojennej szkole
teatralnej, wybra�am dziennikarstwo, a potem literatur�. Starszego, Krzysia,
prowadza�am do teatru, aby nauczy� si� go kocha�, ale on - przysz�y fizyk - gdy
kurtyna sz�a w g�r�, odwraca� si� plecami i liczy� krzes�a. Nadziej� dawa�
Daniel, kt�ry w domu robi� teatr. Na drewnia- nym koniu na biegunach, prezencie
od ojca, cwa�owa� zapi�wszy sobie na ramieniu p�aszczyk na jeden guzik, tak jak
Piotr I.
W CIENIU DRZEW
Wiedzia�em, �e ojciec - w odleg�ej o 126 kilometr�w Warszawie - stara si�
odzyska� nasze przedwojenne mieszkanie. Przyje�d�a� do Drohiczyna rzadko,
najwy�ej kilka razy w roku. Rozk�ada� swoje dziwne przybory do golenia, kt�rych
obaj z bratem nigdy przedtem nie wi- dzieli�my; dziadek chodzi� si� goli� do
fryzjera. Ojciec by� z innego �wiata - powa�ny, silny pan, spiesz�cy si� na
autobus, kt�ry odwozi� go do tajemniczej, pi�knej Warszawy. Mieli�my tam jecha�
na wakacje. . . Tato zaszczepi� mi m. in. zami�owanie do prawdziwej historii
Polski. Du�o wiedzia� i barwnie opowiada�. . . W ojcu wyczuwali�my instynktownie
autorytet, kt�rego nie mia� nasz dziadek, zdominowany przez babci�. Ten
autorytet umacnia�a w nas matka. Nie wiem, w jakim stopniu by�o to szczere, a w
jakim wychowawczo wykalkulowane.
Dobrze si� sta�o, �e matka sama nas wychowywa�a z daleka od ojca - wiem to dzi�.
Nie obywa�oby si� bez konflikt�w i nieustannych wybor�w: po czyjej stan��
stronie? Pewnie bra�bym w obron� matk�, bo dziecko jest wra�liwe na kobiecy
p�acz. Pami�tam takie sytuacje p�niej, ju� w Warszawie: bez wzgl�du na to, kto
mia� racj�, czu�em krzywd� matki. Jako ma�y m�czyzna opowiada�em si� po stronie
s�abej kobiety, przeciwstawiaj�c si� ojcu. Teraz widz�, �e nie by�o to takie
proste, jak mi si� w�wczas wydawa�o. Racje by�y przewa�nie po- dzielone. Ojciec
by� bardzo trudnym cz�owiekiem, zdecydowanym, apodyktycznym, cho� nies�ychanie
dobrym i uczynnym. A matka, mimo pozor�w swej anielsko�ci ( tenor ze "
Strasznego dworu " �piewa: " Z anielskim swym u�miechem strze�e syn�w igraj�cych
w cie- niu drzew. . . " ) , potrafi�a by� dokuczliwie drobiazgowa. Wyprowadza�o
to ojca z r�wnowagi, ale ja tego nie mog�em zrozumie�. Bo matka naprawd� stara�a
si� " strzec swoich syn�w igra- j�cych w cieniu drzew " .
Wiem, �e ojciec pr�bowa� zdominowa� mojego brata we wczesnym dzieci�stwie. Wy-
chowywa� go tzw. mocn� r�k�, �ama� go - a to by� ostatni ch�opczyk, kt�ry si� do
tego nada- wa�. Niewykluczone, �e r�wnie� z tego powodu mama zosta�a z nami w
Drohiczynie. P�- niej, ju� w Warszawie, gdy mia�em 12 czy 13 lat, ojciec
pr�bowa� mnie sobie podporz�dko- wa� na zasadzie: " Nie pytaj, tylko r�b, co
ka�� " . Kiedy� podni�s� na mnie r�k�.
- To by� pierwszy i ostatni raz - powiedzia�em. Wida� na tyle przekonywaj�co, �e
wi�cej ju� mnie nie uderzy�.
Nie s�dz�, �eby mama mnie rozpieszcza�a. Obydwaj ( z bratem) zdawali�my sobie
spraw�, �e nie ma miejsca na dokuczanie jej i nies�uchanie. Nie chcieli�my
utrudnia� jej i tak ju� trudnego �ycia. Gdy przychodzi�a z pracy, to moje
zabawki by�y posprz�tane, bo wiedzia�em, �e sprawi jej to przyjemno��. Podobnie
dziadkowie - czy mog�em im w og�le robi� na z�o��? Bywa�o, oczywi�cie, �e po
k��tni wymyka�em si� z domu i potem z sadystyczn� satysfakcj� patrzy�em, jak
mama czy babcia szuka mnie po okolicy. Ale tym wi�ksze by�y skrucha i ra- do��,
gdy si� godzili�my. Wsp�lny p�acz w ramionach. . .
Dzi� widz�, �e matka wychowywa�a mnie i brata, pozornie nie po�wi�caj�c nam du�o
cza- su. Dzia�a� na nas jej przyk�ad: uczciwo��, mi�o��, otwarto��. Takie te�
by�y jej ksi��ki, kt�re pisa�a dla dzieci i m�odzie�y - pe�ne czu�o�ci i
wra�liwo�ci na ludzk� krzywd�. . Jej literatura. . . Prosta, uczciwa - i ona
sama te� taka by�a. Taka jest. . . Rodzice mieli ze mn� k�opot, gdy ra-
10 zem przyje�d�ali�my do Warszawy. Musieli�my omija� ulice z �ebrakami, bo
wyci�ga�em od
mamy wszystkie pieni�dze, by je da� potrzebuj�cym. Wiele lat p�niej tego samego
do�wiadczy�a moja �ona Zuzia. Byli�my w Pary�u, wybie- rali�my si� na jakie�
przyj�cie, postanowili�my pojecha� nie taks�wk�, tylko metrem, bo ta- niej. Ale
by� to z�y pomys�, bo w mgnieniu oka rozda�em 100 frank�w ulicznym muzykom,
kt�rzy grali w tunelu metra. Taks�wka kosztowa�aby - g�ra - 60 frank�w.
. Choroba matki zmieni�a nasz los. Musia�a p�j�� do szpitala na kilka miesi�cy.
Okaza�o si�, �e jest powa�nie chora - zapalenie wsierdzia, wada serca do ko�ca
�ycia. Wyjecha�a z Drohi- czyna, zosta�em z dziadkami, ale byli ju� za starzy,
�eby da� sobie ze mn� rad�, wi�c oddali mnie do ciotki do Zambrowa. Ciocia
Krysia, stara panna, nauczycielka. . . Mo�na by o niej d�ugo opowiada� -
wspania�y, naiwny cz�owiek. Po kilku tygodniach wzi�a mnie druga ciot- ka -
Irena, i zabra�a do Sannik, miasteczka, do kt�rego przyje�d�a� Chopin. Tam jej
m��, a m�j wujek, uczy� w podstaw�wce polskiego i biologii. Chodzi�em do jego
klasy, bodaj�e pi�tej. Po roku wszyscy - matka, ojciec, brat i ja - znale�li�my
si� w Warszawie, w malutkim pokoiku przy Nowogrodzkiej, ze wsp�ln� kuchni� i
�azienk�. Ca�e dnie i noce przez nasz po- k�j przechodzi�y trzy rodziny. . .
Koszmar. A do tego mama by�a bardzo s�aba, lekarze kazali jej le�e� w ��ku. Za
�cian� mieszka� Tadeusz Grabowski, m�ody aktor Teatru Klasycznego. Cz�sto
chodzili�my tam na przedstawienia - dumni z s�siada artysty. Gra� ma�e role, za
to z du�ym temperamentem.
POD KLOSZEM
Sz�st� klas� zaatakowa�em w szkole nr 40 przy Ho�ej, niedaleko obecnego " Grand
Hote- lu " . Pami�tam, �e w�wczas chodzi�em si� uczy� przez ruiny. Zda�em te� do
szko�y muzycz- nej, bo bardzo zazdro�ci�em talentu muzycznego Krzysiowi, mojemu
starszemu o sze�� lat bratu. Nie tylko muzycznego zreszt� - to by�o dziecko
wielu zupe�nie niezwyk�ych talent�w. Mama opowiada�a, �e pewnego dnia przynios�a
do domu zeszyty z francuskiego - do popra- wienia. Po po�udniu si� do tego nie
zabiera�a, dopiero wieczorem, patrzy, a tu wszystkie sprawdziany poprawione - i
to dobrze! ! M�j brat mia� wtedy 12 lat, a francuskiego nauczy� si� sam. Bawi�
si� po prostu s�ownikiem Larousse' a. Matur� zda�, gdy mia� 16 lat, magisterium
- w wieku 21 lat, doktorat z fizyki - maj�c 23 lata. Ale potem widocznie g�owa
nie wytrzyma�a i teraz musi by� leczony psychiatrycznie.
Jeszcze w Drohiczynie przejawia� nies�ychane zdolno�ci muzyczne. Przy pomocy
organi- sty nauczy� si� gra� na fortepianie i czyta� nuty. W radiu szuka�
kana��w z muzyk� powa�n�. Najpierw by� to odbiornik na kryszta�ki, a potem ju�
zwyk�e radio " Pionier " . Ca�ymi godzi- nami s�ucha� muzyki: Beethovena, a
zw�aszcza Bacha. S�uchaj�c, trzyma� przed sob� nuty i przek�ada� kartki. Dla
mnie w muzyce tkwi�a jaka� magia, skr�ca�o mnie z zazdro�ci, gdy patrzy�em na "
wtajemniczonego " Krzysia. Kiedy znale�li�my si� w Warszawie, postanowi- �em
zda� do szko�y muzycznej I stopnia - do klasy fortepianiu. Uznano, niestety, �e
nauki gry na fortepianie ju� ze mn� nie warto zaczyna� w tym wieku, ale �e mog�
spr�bowa� w klasie skrzypiec. Poszed�em zatem na egzamin do szko�y przy Placu
Zbawiciela, przynios�em ze sob� drewniane cymba�ki, udaj�ce ksylofon, i
brawurowo - jak mi si� zdawa�o - zagra�em piosenk� Vesa Montanda.
Gry na skrzypcach uczy�em si� ju� dwa czy trzy lata, gdy naraz powa�nie si�
rozchorowa- �em. Wynikn�y jakie� komplikacje po anginie, musia�em d�ugo le�e� w
��ku. Profesor Bog- danowicz - s�ynny w�wczas warszawski pediatra - uzna�, �e
mam wad� serca i zabroni� mi nie tylko chodzi� na gimnastyk�, ale tak�e gra� na
stoj�co. Jedyny z ca�ej grupy �wiczy�em zatem gr�, siedz�c na krze�le. W obawie
przed zas�abni�ciem nie by�o mi wolno wstawa�
11 nawet podczas dorocznych koncert�w. Rodzice chorowali na serce, byli wi�c
pewni, �e scho-
rzenie jest dziedziczne. W tym czasie prze�y�em swoj� kr�tk� przygod� z
harcerstwem. Zaraz po Pa�dzierniku ' 56 ojciec zaprowadzi� mnie do swojego
przyjaciela, druha Wyrobka, jednego z przyw�dc�w " Szarych Szereg�w " , a po
odwil�y jednego z najwa�niejszych harcmistrz�w. Mia�em poje- cha� na ob�z do
Karpacza razem z harcersk� dru�yn� muzyczn� z Pa�acu Kultury. Z " Puzo- nami " .
Pami�tam, �e gdy mnie Wyrobek zobaczy�, powiedzia�:
- Pod klosz z nim, , a nie do harcerstwa. Musia�em wygl�da� nieszczeg�lnie.
Blady, wychudzony, chory na serce, ze skrzypcami pod pach�. . . Na obozie
traktowano mnie tak, jak wygl�da�em - jak maminsynka i skrzypka, kt�remu wolno
gra� tylko na siedz�co. Nie wykonywa�em �adnych ci�szych prac, zwalniano mnie z
porannych zapraw itd. M�odzie� nie lubi�a mnie za to, dostawa�em koc�wy raz po
raz. Troch� podreperowa�em sw�j autorytet gr� w ping- ponga; to jedyny sport,
kt�rego uprawia- nia mi nie zabraniano. I cho� pierwszy raz w �yciu trzyma�em
rakietk� w r�ku, szybko dosze- d�em do wprawy i ku zdumieniu starszych,
dzielnych harcerzy, ogra�em prawie wszystkich. Mo�e wi�c nie by�em tak chory,
jak uwa�ali lekarze?
OLIMPIJCZYK
Po powrocie jeszcze raz da� zna� o sobie m�j przekorny charakter. Wprawdzie
zwolniono mnie z gimnastyki, ale z �wicze� sportowych nie zamierza�em
rezygnowa�. Pe�en wra�e� po lekturze " Trylogii " zapisa�em si� na szermierk�. W
tajemnicy przed rodzicami i nauczyciela- mi chodzi�em na treningi; doszed�em a�
do " pierwszego kroku " , ale potem plansza musia�a mi si� znudzi�, bo zmieni�em
dyscyplin�. W tym samym czasie Irena Kirszensztein tak�e w Pa�acu Kultury
uczestniczy�a w k�ku teatralnym. . .
Min�y lata i okaza�o si�, �e profesor Bogdanowicz postawi� b��dn� diagnoz�.
Ojciec, gdy si� dowiedzia� o treningach, by� w�ciek�y, matka przera�ona, ale ja
ju� przeszed�em wszech- stronne badania, z kt�rych wynika�o, �e jestem zupe�nie
zdr�w. Przez ten sport zaniedba�em gr� na krzypcach. Dzi� troch� tego �a�uj�,
ale pocieszam si� my�l�, �e gdyby nie sport, to pewnie zosta�bym cherlakiem do
ko�ca �ycia. Moja przerwana edukacja muzyczna kilkakrot- nie bardzo mi si�
przyda�a w pracy. Najbardziej chyba w czasie realizacji filmu Lelouche' a Jedni
i drudzy: gra�em w nim dyrygenta i pianist�. Mam nawet takie zdj�cie, na kt�rym
wi-
da�, jak Artur Rubinstein uczy mnie gra� mazurki Chopina. Pewnie nie by�bym ich
w stanie zagra� naprawd�, ale dzi�ki minimalnej wiedzy muzycznej wiedzia�em, co
robi� z r�kami.
Nigdy za to nie ci�gn�o mnie do gitary. Maryla Rodowicz co jaki� za�
obiecywa�a, �e wreszcie nauczy mnie gra� na gitarze, ale nigdy nie wywi�zywa�a
si� z tych obietnic. Teraz to samo m�wi Rafa�, m�j syn.
- �piewasz przyzwoicie - s�ysz� czasami - a jak si� ma gitar�, to �piew jest
pewniejszy. �piewa si� z wi�ksz� wiar�. . . W czasie kt�rych� wakacji musimy
zamkn�� si� w naszym domku nad Wis�� i naucz� ci� kilku chwyt�w.
Na skrzypce chodzi�em razem z Ew� Wanat. p�niejsz� solistk� grupy " Novi
Singers " . Przez pewien czas stanowili�my nawet par� wzorowych skrzypk�w.
Pami�tam te� Lilian� Urba�sk�, znan� dzi� piosenkark� i �on� Krzysztofa
Sadowskiego. Tylko �e jej i Ewie star- czy�o wytrwa�o�ci, a ja odpad�em.
M�j brat tymczasem prowadzi� ch�r szkolny, gra�, komponowa�. . . Na pewno nie
mia�em kompleksu m�odszego brata. Wobec Krzysztofa odczuwa�em po- dziw, by� dla
mnie autorytetem. l zupe�nie nie takim starszym bratem, jak w literaturze: co to
da�by mi w ty�ek, obroni� przed krewkimi kolegami z podw�rka. Przeciwnie - gdy
mia�em 12
12 lat, potrafi�em go pobi�. Osiemnastolatka. . . Do sportu nie ci�gn�o go
zupe�nie, mia� raczej
potrzeby duchowe, intelektualne oraz - stosunkowo wcze�nie - religijne. P�niej
t�umaczono mi, �e to si� cz�sto zdarza; �cis�e umys�y uciekaj� w religi�. Mo�e
bierze si� to z niemo�no�ci uchwycenia wszystkiego na poziomie racjonalnym?
Ale szybko poch�on�� mnie sport. Dyscypliny zmienia�em w zale�no�ci od sukces�w
pol- skich sportowc�w. Szermierka, boks, badminton, judo. S�dzi�em, i� zostan�
mistrzem olim- pijskim, nie by�em tylko pewien, w jakiej dyscyplinie. Chcia�em
wszystkiego spr�bowa�, zobaczy� czym to pachnie. Czu�em jak�� wewn�trzn�
zach�anno��, niecierpliwo�� i cieka- wo��.
Nie mog�em usiedzie� w miejscu. Co� z tego pozosta�o mi do dzi�, cho� teraz ju�
wiem, �e wszystkiego spr�bowa� nie zdo�am. Rosjanie m�wi�: " Wsiewo mira nie
projebiosz, no nada k etomu striemitsa " . Nieco dosadnie, ale okre�la to m�j
stosunek do �ycia w ka�dej dziedzi- nie. Troch� si� ju� uspokoi�em. Mo�e szkoda?
NAUKI I NAUCZKI
KLEMENTYNA SO�ONOWICZ- OLBRYCHSKA: Z prawdziwym teatrem Daniel zetkn�� si� po
naszym powrocie do Warszawy. Chodzi� jak urzeczony rol� �omnickiego w Kordianie.
Sam przygotowywa� si� do roli Ko�ciuszki w szkolnym przedstawieniu. Zagra� j� i
poni�s� kl�sk�. Przerabia� wszystko, co by�o na pr�bach, wprowadzi� sporo
w�asnych pomys��w, a zrozpaczona nauczycielka krzykn�a: " Ty nigdy nie b�dziesz
akto- rem! " Bardzo to prze�y�.
. Nie pami�tam tej kl�ski. Przykre wydarzenia staram si� jak najszybciej
zapomnie�. Kiedy by�em w �smej klasie, zg�osi�em si� do konkursu
recytatorskiego. M�wi�em " Pie�� o Januszu Korczaku " S�onimskiego. Odpad�em ju�
w pierwszych eliminacjach. Innym razem szukano spiker�w do radiostacji.
Przyszed�em, przes�uchano mnie. Z�a dykcja, dzi�kujemy. W te swoje pr�by nie
wtajemnicza�em nikogo - troch� ba�em si� pora�ki, ale by�em zbyt am- bitny, �eby
si� do tego przyzna�. Co innego, gdybym by� pewien sukcesu. . .
Liceum " Batorego " . . . Ju� wtedy elitarne, z chlubn� histori�, niemal
legend�. Egzamin wst�pny zda�em �piewaj�co. By� jeden istotny pow�d, dla kt�rego
chcia�em chodzi� do " Ba- torego " - podoba� mi si� budynek szko�y i miejsce
niedaleko Agrykoli. Bardzo lubi�em t� cz�� miasta. To, �e teraz mieszkam w
kamienicy przy G�rno�l�skiej, to nie przypadek. Ten dom zauwa�y�em ju� w liceum.
Wraca�em ze szko�y, przechodzi�em obok niego, wydawa� mi si� szczytem pi�kna i
elegancji. Rzeczywi�cie - to jedna z najpi�kniejszych kamienic w War- szawie,
teraz mo�e troch� zaniedbana, ale wci�� zachwycaj�ca. No i po�o�enie nadzwyczaj-
ne. . .
W szkole mia�em k�opoty z nauk�. Po cz�ci wynika�y one z nadmiaru zaj��, bo to
i sport, i potem telewizja, ale g��wnie - z mojego trudnego usposobienia.
Kompletnym g��bem nie by�em, ale potyka�em si� na drobiazgach - jak mi si�
w�wczas wydawa�o.
. ADAM MICHNIK: Daniel ju� w liceum by� gwiazd�. Ulubie�cem szko� y, uczni�w
nauczycieli. Chyba nie spotka�em w swoim �yciu nikogo, kto by tak idealnie
pasowa� do formu�y gwiazdora. W szkole mia� osobliwy fa�on d' etre: ogromna
inteligencja, talent poczucie odr�bno�ci. Bywa�o to dla Daniela dobre, ale
bywa�o te� k�opotliwe.
Lubi�em popisywa� si� przed klas�, uwielbia�em wzbudza� ryki �miechu, by�em
nadwor- nym, z�o�liwym b�aznem. Chodz�cy do tej samej szko�y Ada� Michnik tak�e
dokucza� na- uczycielom, ale g��wnie swoimi w�tpliwo�ciami historycznymi i
politycznymi. Cz�sto spoty-
13 kali�my si� razem na korytarzu albo w toalecie - nauczyciele wypieprzali nas
za drzwi z trza-
skiem i kazali nie pokazywa� si� bez rodzic�w. Przez to chyba troch� si�
zaprzyja�nili�my. Wzbudza�em niech�� wychowawc�w sw� pozorn� obecno�ci� na
lekcjach i ignorancj�. Stara�em si� za wszelk� cen� udowodni�, i� na niczym mi
nie zal e�y. Dzi� domy�lam si�, �e musia�em r�wnie� ich dra�ni� tym, �e w spos�b
karygodny manifestuj�c swoj� niezale�n� osobowo��, jednocze�nie zaczyna�em
odnosi� pewne sukcesy poza szko��: w sporcie w tele- wizji.
Za sob� mia�em tylko polonist�, nauczyciela wychowania fizycznego i romanistk�,
kt�rej zawdzi�czam uko�czenie liceum i dopuszczenie mnie do matury. Polonista
nazywa� si� Jan Cicho�. Z energi�, talentem i mi�o�ci� prowadzi� teatr szkolny.
Z polskiego kula�em, lecz nadrabia�em w teatrze, gdzie Cicho� bardzo mnie ceni�.
Naj�yczliwsz� mi osob� w szkole by�a pani Maria Szypowska, nauczycielka
francuskiego. Rodowita Francuzka, dawno wysz�a za m�� za Polaka i odt�d kocha�a
si� w tym kraju na za- b�j. Pi�kna kobieta. Dzi� widuj� j� czasami i mimo �e ma
z osiemdziesi�t lat, wci�� nosi �la- dy nieprzeci�tnej urody. Do uczni�w i do
swojego przedmiotu odnosi�a si� zawsze z u�mie- chem, wdzi�kiem, inteligencj� i
mi�o�ci�. By� mo�e odnosi�em takie wra�enie, bo lubi�em francuski, nie mia�em
k�opot�w z akcentem, wiedzia�em, �e w razie trudno�ci mog� liczy� na pomoc
matki, kt�ra nie�le m�wi�a tym j�zykiem.
Przez ca�e liceum stara�em si� nie zawie�� pani Szypowskiej, wi �c uczy�em si�
francuskie- go regularnie i wytrwale. Potem bardzo mi si� to mia�o przyda�. . .
Kiedy jako dwudziestolatek pojecha�em pierwszy raz do Cannes, nagle na ulicy
zda�em sobie spraw�, �e ludzie m�wi� j�zykiem, kt�ry dobrze rozumiem i kt�rym
nie�le w�adam.
Trzecim nauczycielem, kt�ry nie mia� do mnie zastrze�e�, by� pan Gackowski od
wuefu. Z powod�w oczywistych.
NA MA�EJ SCENIE.
Wspomnia�em ju� o pechowym dla mnie konkursie recytatorskim. Jednym z juror�w
by� J�zef Ma�gorzewski, aktor, dziennikarz, ten sam, kt�ry 1 wrze�nia 1939 roku
og�osi� przez radio wybuch II wojny �wiatowej, a podczas nalot�w na Warszaw�
m�wi� w eter: " Uwaga, uwaga, nadchodzi! " . Jako aktor nie mia� wielkich
osi�gni��, ale by� nieprzeci�tnym radiow- cem, recytatorem i pedagogiem. Rych�o
mia�em do�wiadczy� jego talent�w na w�asnej sk�- rze.
Kilka tygodni po eliminacjach spotka�em pana Ma�gorzewskiego na ulicy.
Niewykluczone te�, �e to on sam si� do mnie zg�osi�. Powiedzia�, �e konkurs to
konkurs, trema, loteria itd. , �e z werdyktem komisji nie bardzo si� wtedy
zgodzi�.
- Masz do tego serce, ch�opcze - orzek�. Po latach Ma�gorzewski wspomina�, �e od
razu zauwa�y� m�j talent i czu�, �e - cytuj� - zostan� przysz�ym W�grzynem.
Widocznie napraw- d� musia�em mu si� spodoba�, bo wzi�� mnie do prowadzonego
przez siebie k�ka recytator- skiego Mi�o�nik�w Starej Warszawy. By�a to grupa
zapale�c�w, ludzie doro�li, zupe�ni amatorzy. I ja - jedyny w�r�d nich
licealista. Wyst�powali�my na wielu imprezach, bezp�at- nie, ale przed prawdziw�
publiczno�ci�. Ma�gorzewski znalaz� dla mnie " Pie�� o Stefanie Starzy�skim " ,
kt�r� pierwszy raz powiedzia�em bodaj na akademii z okazji rocznicy �mierci
prezydenta Starzy�skiego. Ten wiersz wszed� potem na sta�e do repertuaru k�ka
recytator- skiego. W naszych wyst�pach bardzo cz�sto brali udzia� zawodowcy -
El�bieta Barszczewska i Jan Kurnakowicz. Pan Jan w Klubie Oficera wyszed� kiedy�
na scen� i tak genialnie zasun�� monolog z Czechowa: " Zagryzie mnie �ona bez
nut. . . " , �e a� mi dreszcze przesz�y.
14 KLEMENTYNA SO�ONOWICZ- OLBRYCHSKA: Nad Danielem trzeba by�o czuwa�
nieustannie, bo
wprawdzie potrafi� si� cieszy�, ale gdy mu si� co� nie uda�o, popada� w ogromne
przygn�bienie. Cieszy�o mnie, �e wszystko, co robi�, czyni� z wielk�
wytrwa�o�ci�. By� trudnym ch�opcem, bardzo upartym i zawsze musia� mie� to,
czego chcia�, a chcia� ci�gle innych rzeczy. Dopiero po roli Papkina nie trzeba
by�o go pociesza�.
Profesor Cicho� postanowi� wystawi� Zemst�. Mia�em by� Papkinem. Pewnie gdybym
wiedzia�, jak ogromnie to trudna rola do grania ( nawet w profesjonalnym
teatrze) , nigdy bym si� nie zgodzi�. Ale wtedy zna�em tylko tekst sztuki, wi�c
z wielk� rado�ci�, bez kompleks�w i obci��e�, zacz��em b�aznowa� - czyli udawa�
Papkina. Nie b�aznowa�! Gra�em go w�a�nie powa�nie, wierzy�em w to, co m�wi�, i
mo�e dlatego efekt by� bardzo zabawny. Kilka lat p�niej, kiedy zagra�em Gucia w
�lubach panie�skich, jeden ze znanych warszawskich polo- nist�w, prof.
Berezowski, powiedzia� mi:
- Owszem, jest pan niez�ym Guciem w teatrze u Hanuszkiewicza, ale bardziej mi
si� pan podoba� jako Papkin w przedstawieniu licealnym.
Inscenizacja rzeczywi�cie musia�a by� dobra, bo m�odzie� z warszawskich szk�
bawi�a si� �wietnie. T� Zemst� zagrali�my co najmniej dziesi�� razy na deskach
Teatru Buffo dla uczni�w lice�w. Za ka�dym razem by� komplet i owacje. Czu�em
si� wspaniale, jak prawdzi- wy aktor. Kiedy w kilka lat potem k�ania�em si�
publiczno�ci po Hamlecie, dozna�em d�j� vu - ju� raz to prze�y�em. . . . Gdzie?
Po Zem�cie w Buffo, oczywi�cie!
Scenografi� do naszej licealnej Zemsty zrobi� Maciek Englert, p�niejszy student
Akade- mii Sztuk Pi�knych i szko�y teatralnej, dzi� bardzo znany re�yser. Gra�
te� jednego z murarzy. Klar� odtwarza�a Ewa Z�otowska, ale jej g�os nie kojarzy�
si� jeszcze z " Pszcz�k� Maj� " . Mog�a mie� wtedy czterna�cie lat, by�a
filigranow� dziewczynk� o cieniutkim g�osie i du�ych zdolno�ciach do r�l
charakterystycznych. By�a to moja pierwsza i jedna z wielu partnerek, z kt�r�
nie mia�em romansu.
SAMOTNO�� �REDNIODYSTANSOWCA
Wci�� nie by�em zdecydowany, czy zosta� gwiazd� filmow�, czy mistrzem
olimpijskim. Kiedy� na pla�y gra�em w pi�k� i przypadkiem wypatrzy� mnie
asystent znanego w Warsza- wie trenera Zar�by. Stwierdzi�, �e mam doskona��
naturaln� koordynacj� ruch�w i powinie- nem zacz�� biega� wyczynowo. Trafi�em do
" Lotnika " . Ju� po paru sprawdzianach Zar�ba zacz�� ze mn� indywidualne
treningi; prowadzi� mnie jak konia wy�cigowego. W tym czasie - mia�em mo�e z 16
lat - biega�em 800 metr�w w czasie niewiele ponad dwie minuty. Czu- �em w sobie
t� �atwo�� biegania. Najbardziej mnie zdumiewa�o, �e koledzy, z kt�rymi na set-
k� przegrywa�em o kilka metr�w, na ostatniej prostej drugiego okr��enia zostaj�
w tyle. Tre- ner t�umaczy�, �e pr�dko�� finiszowa na �rednich dystansach to
zupe�nie co innego ni� pr�d- ko�� w sprincie. Na mecie wyprzedza�em rywali o 20
metr�w.
Mia�em swoich sportowych idoli. Do dzi� ich mam. Teraz wprawdzie moje szans� na
mi- strzostwo olimpijskie powa�nie si� zmniejszy�y, ale wci�� jestem kibicem i
wci�� uto�sa- miam si� z najlepszymi. Jako nastolatek podziwia�em Edmunda
Pi�tkowskiego, mistrza �wiata w rzucie dyskiem. Z jego powodu zadebiutowa�em
zreszt� jako dziennikarz. . .
W " �wiecie M�odych " z 3 lipca 1959 roku ukaza� si� artyku� zatytu�owany " Gram
w bad- mintona z Edmundem Pi�tkowskim " , podpisany " Daniel Olbrychski, Klasa
VIII, Warszawa " :
" ( . . . ) Ot� pewnego razu wracaj�c ze szko�y, ujrza�em tego dyskobola,
kt�rego zdj�cia s� ostatnio w gaze- tach. Nie namy�laj�c si�, czy to wypada, czy
nie, podbieg�em do niego i pogratulowa�em rezultatu. Mo�ecie sobie wyobrazi�,
jak ucieszy�em si�, �e Pi�tkowski stan�� i wda� si� ze mn� w rozmow�. I tak
jako� um�wili�my si� na wsp�ln� gr� w badmintona " .
15 Zaprzyja�nili�my si�, podpatrywa�em jego treningi, by�em bardzo dumny z tej
znajomo�ci.
Andrzej Bade�ski. Jak�e go podziwia�em! Biega� sposobem sprinterskim, inaczej
ni� ja, z zad�u�eniem tlenowym. Patrz�c na niego, lepiej rozumia�em s�owa
Zar�by, �e sport to praca i cierpienie. Gdy biega� w eliminacjach na olimpiadzie
w Meksyku, na wysoko�ci kilku tysi�cy metr�w, gdzie powietrze jest rozrzedzone,
po ka�dym biegu mdla� z wysi�ku. Ale wyprzedza� wszystkich. . . Rywale
przybiegali 15 metr�w za nim i przez kilkana�cie metr�w hamowali. A Bade�ski
dobiega� do mety i pada� na bie�ni�. W biegu traci� ca�y sw�j naturalny
akumulator. Wiem, �e ba� si� ka�dego startu i zwi�zanego z tym cierpienia. Kilka
miesi�cy temu w Pradze pozna�em wreszcie bli�ej legendarnego Emila Zatopka.
Przegadali�my, prze�piewali�my i przepili�my ca�� noc. . . Zapyta�em go,
dlaczego podczas biegu wykrzywia� twarz.
- Bo cierpia�em - odpowiedzia�. . To by�o wida�. Ten grymas, ten wysi�ek i to
cierpienie. Zatopek nigdy nie biega� czaruj�- co, nie p�yn�� w powietrzu, lecz
po prostu cierpia�.
REZONER MICHNIK
W 1956 roku pierwszy raz zderzy�em si� z polityk�. Pami�tam eufori�
pa�dziernikow�. Ojciec bardzo si� o�ywia�, opowiadaj�c o Gomu�ce.
- To t�ga g�owa - m�wi�. . Tak jak moi r�wie�nicy, koniecznie chcia�em by�
spa�owany. Laz�em wi�c wsz�dzie, gdzie co� si� dzia�o. Potem dopiero
dowiedzia�em si�, �e demonstracje, w kt�rych uczestni- czy�em, dotyczy�y w�a�nie
likwidowanego tygodnika " Po prostu " . Pami�tam grupki chuliga- n�w ( bez
cudzys�owu) , kt�re podbiega�y do oddzia��w milicji, krzycz�c i rzucaj�c
kamienia- mi. Gonitwy, ucieczki i dreszcz emocji z nimi zwi�zany. Ale nie
zosta�em spa�owany, cho� niekt�rym moim kolegom si� uda�o, bo podeszli bli�ej.
Dumni pokazywali siniaki. A ja po prostu szybciej biega�em. . .
W " Batorym " , mimo politycznego och�odzenia, panowa�y stosunki bardzo
wolnomy�li- cielskie - jak na owe czasy. Wiedzia�em, �e dzieci dostojnik�w
partyjnych, w tym Ada� Michnik, zbiera�y si� w jakie� kluby dyskusyjne. Mnie to
nie interesowa�o, nie mia�em zreszt� �adnej okazji wkr�cenia si� w to
�rodowisko. Bli�ej pozna�em jedynie Ma�gosi� Ja- nuszko, c�rk� wojewody
olszty�skiego. Bywa�em nawet u pa�stwa Januszk�w w domu. Nie- zwykle kulturalna,
mi�a rodzina. Par� razy jad�em tam obiad.
TELEWIZYJNY PAN
Zaj�cia w k�ku Ma�gorzewskiego sprawia�y mi przyjemno��. M�wienie wierszy,
pr�by, a przede wszystkim przebywanie w tej grupie ludzi. Szczeg�lnie rozpala�y
moj� wyobra�ni� opowie�ci pana J�zefa o przedwojennym teatrze. Ju� matka
przygotowa�a mnie do tej swo- istej lekcji historii: zna�a Osterw�, pomy�lnie
zda�a do szko�y teatralnej, a potem, ju� jako dziennikarka, chodzi�a regularnie
do Reduty. Ale Ma�gorzewski by� jeszcze bli�ej Leszczy�- skiego, Osterwy,
W�grzyna i innych. Zna� ich, pi� z nimi, razem z nimi prze�ywa� sukcesy i
pora�ki. . . I umia� o tym tak pi�knie opowiada�. Arcyciekawe gaw�dy z mn�stwem
anegdot. . . Tak �e ten nie istniej�cy �wiat sta� si� moim niedo�cig�ym
pragnieniem, najpi�kniejszym ma- rzeniem. Mama umiej�tnie podgrzewa�a te
t�sknoty: pod choink� dostawa�em biografie s�yn-
16 nych polskich aktor�w. Nie mog�em si� oderwa� od tych ksi��ek - wyobra�ni�
mia�em wr�cz
naelektryzoawan�. . . Nic zatem dziwnego, �e by�em got�w spr�bowa� aktorstwa
innego ni� amatorskie recyto- wanie wierszyk�w. Gdy Darek Eliasiuk( ? ) , jeden
z licealnych koleg�w, powiedzia�, �e w te- lewizji og�oszono konkurs dla
m�odzie�y, wiedzia�em ju�, co zrobi�. Mia� to by� nab�r do telewizyjnego
M�odzie�owego Studia Teatralnego, prowadzonego przez Andrzeja Konica.
ANDRZEJ KONIC: Na prze�omie lat 1959 i 1960 zacz��em prowadzi� w telewizji dwie
audycje z m�odzie�� i dla m�odzie�y, ale - jak si� potem okaza�o - nie tylko dla
m�odzie�y. By�y to: M�odzie�owe Studio Poetyckie i Kabaret M�odzie�owy - dwa
programy p�godzinne, ka�dy raz w miesi�cu. Kilkana�cie dziewcz�t i ch�opc�w w
wieku 15- 17 lat, zdolni wybitnie lub wr�cz utalentowani, wykona�o przez dwa
lata ponad 20 program�w. Na- uczyli si� kocha� poezj� lub pokochali j� jeszcze
bardziej, nauczyli si� te� obdarza� u�miechem i piosenk� tele- widz�w - nie
tylko swoich r�wie�nik�w. Spo�r�d kikuset kandydat�w starannie wybra�o ich jury:
Rysia Hanin, kierownicy literaccy Jan Zalewski i Andrzej Mandalian, kierownik
muzyczny ( dzi� znany biznesmen, impresario i pose� na Sejm) Jan Zy�ber,
kompozytorzy Jan Ptaszyn- Wr�blewski i Edward Pa��asz, a tak�e ja - szef i
re�yser ca�o�ci. A nasi wybra�cy. . . Niekt�rzy odeszli z bran�y, inni rozwin�li
si� wspaniale i do dzi� b�yszcz� na scenie i ekranie. Znanym i wybitnym
dziennikarzem zosta� Krzysztof Dorosz, dzi� gwiazda i jeden z lider�w Sekcji
Polskiej BBC. I inni. . . Panie: Magdalena Zawadzka, Jolanta Zykun, Irena Kare�,
Ma�gorzata W�odarska, Agnieszka Fitkau- Perepeczko. Panowie: Jan Englert, Marek
Perepeczko, Witold D�bicki. . . I Daniel Olbrychski, rzecz jasna.
Darek, kt�ry od podstaw�wki by� nadwornym szkolnym recytatorem, mia� wspania��
dyk- cj�, spor� wiedz� filologiczn�, powiedzia� do mnie:
- Idziemy. Poszli�my. Nie lubi�em i do dzi� nie lubi� takich kompetycji. Mimo �e
czasami i obecnie bior� udzia� w pr�bnych zdj�ciach, zawsze w mniejszym czy
wi�kszym stopniu mnie parali- �uj�. Odczuwam jakie� d�awi�ce wra�enie,
uniemo�liwiaj�ce prawdziwe rozlu�nienie. Aktor musi by� pewny siebie, a taka
podejrzliwo��, kt�ra zwykle towarzyszy r�nym konkursom, deprymuje mnie i - bywa
- zupe�nie rozk�ada.
. �eby os�odzi� sobie gorycz ewentualnej pora�ki, za�o�y�em si� z Eliasiukiem -
nie pa- mi�tam ju� o co, ale pewnie o co� dla mnie bardzo cennego. Darek
twierdzi�, �e si� dostan�, ja - przeciwnie. T� sam� metod� stosowa�em i p�niej,
na przyk� ad po zdj�ciach pr�bnych do Popio��w za�o�y�em si� ze Zbyszkiem
Cynkutisem o kolacj�. Pomy�la�em, �e je�li nie trafi�
do obsady, b�d� mia� przynajmniej kolacj�, a je�li trafi� - c� kolacja! !
Przegra�em zak�ad. Dosta�em si� do TV, a on - kt�ry nasz udzia� w ca�ej tej
zabawie wy- my�li� - nie. . Dosta�em si� od razu i do studia poetyckiego, i do
kabaretu.
ANDRZEJ KONIC: Przyszed� na eliminacje. Musia�o to by� wczesn� jesieni� 1960
roku. Siedzieli�my w grupie sfrustrowanych juror�w, zm�czeni kilkoma godzinami
ci�kiej pracy - a� tu wchodzi taki �mieszny, rudy blondynek. D�ugie, prawie
bia�e rz�sy, czerwieni si� jak dziewczyna, troch� piegowaty, oscyluj�cy mi�dzy
g��- bok� zadum� i straszn� powag�, a naiwnym i rozbrajaj�cym u�miechem. W r�ku
ma�e organki. Co� tam sobie przygrywa. Nie pami�tam, co �piewa� ani m�wi�. Wiem
jedno - ju� wtedy zrobi� na mnie piorunuj�ce wra�enie. Do dzi� nie wiem, ile w
tamtym jego zachowaniu by�o kreowanej kokieterii " pod jury " , a ile czystej
naturalno- �ci. Je�eli nawet dominowa�a jaka� " kreacyjno�� " ( a nie wolno
zapomina�, ile jest w Danielu dba�o�ci o form�! ) , to tym wi�kszy komplement
dla jego talentu.
M�wi�em chyba " Pi��dziesi�ciu " Broniewskiego, pami�tam, �e kto� z jury mi
przerwa�. S�dzi�em, �e to �le. . . Przyszed�em z organkami, nie mam absolutnego
s�uchu ani doskona�ej pami�ci muzycznej, a nie chcia�em zacz�� zbyt nisko czy
wysoko. . .
- Czy b�dzie pan gra�? ? - s�ysz�. - Nie, , musz� tylko poda� sobie ton. -
Dmuchn��em i za�piewa�em " Frere Jacques " .
17 ANDRZEJ KONIC: Po eliminacjach mia�em w zwyczaju rozmawia� kilka minut z
ka�dym z " wybra�c�w " .
Powiedzia�em, �eby zaczekali. Na to Daniel, bardzo nie�mia�o: - Czy to b�dzie
d�ugo trwa�o? Bo mama czeka na wiadomo�� i denerwuje si�. . . Powiedzia�em, �e z
pokoju obok mo�e zatelefonowa� i uspokoi� mam�. U�miechn�� si� szeroko i
domy�lnie, przejecha� pasa�yk na organ- kach, stukn�� nimi w udo i
zakomunikowa�:
- U nas nie ma telefonu. . Ale mama si� ucieszy. Dzi�kuj�. Zaczekam. - Uk�oni�
si� �adnie, , zakr�ci� na pi�cie i wyszed�. A Rysia Hanin: - Ale spryciurek!
Janek Zalewski: - No, , no, talencik. Janek Zy�ber tylko szarpn�� brod� i
potwierdzi�: - No, , no. . . Edek Pa��asz: - S�uch absolutny. Po jakiej�
godzinie wyszed�em po " wybra�c�w " , ale Daniela w�r�d nich nie by�o.
Porozmawia�em z ka�- dym, w sumie kilkana�cie rozm�wek. Daniela nadal nie by�o.
By�em troch� z�y, troch� rozczarowany. Zacz��em rozmawia� z ostatnim obecnym -
wysokim, dobrze zbudowanym m�odzie�cem, Markiem Perepeczko. Nagle wpada Daniel,
czerwony z wysi�ku, zdyszany.
- Co z tob�, , gdzie by�e�? - Wpad�em do domu, niedaleko, przy Nowogrodzkiej.
By�em strasznie g�odny, zjad�em obiad. Mama si� ucieszy�a. Dobrze biegam.
- Jak si� nazywasz, , bo ju� nie pami�tam? - Daniel Olbrychski. I wtedy
wypowiedzia�em kilka proroczych - jak si� okaza�o - s��w:
: - Olbrychski. . . . Olbromski. . . Rafa�. . . Naprawd�. Marek Perepeczko
�wiadkiem!
Ania Prucnal by�a w studiu Konica ju� wcze�niej. Perepeczko chyba te�. Gdy
zdawa�em, Jan Englert studiowa� ju� w szkole teatralnej. Ma�gosia W�odarska -
bardzo zdolna i do�� eksploatowana w studiu. Ale p�niej mo�e za bardzo
rozpie�cili j� profesorowie ze szko�y, nastawiali j� na wszystkie g��wne role
wielkiego repertuaru. W szkole zawsze jest bardzo mi�o, a� za mi�o w stosunku do
p�niejszego brutalnego �ycia aktora. . . Hanuszkiewicz kiedy� powiedzia�:
- Nie pozwalajcie w szkole nazywa� si� dzie�mi, bo potem tatusi�w i mamu� nie
b�dzie. B�dzie tylko straszliwe lanie po g�owach.
Konic bywa� raptusem, ale rzadko w stosunku do nas, m�odych aktor�w. Umia�
opieprzy� na czym �wiat stoi maszynistk� czy asystentk� - i natychmiast s�odko
zagada� do aktora. Wiedzia�, �e temu przed kamer� nie wolno si� denerwowa�. I
naprawd� serio nas uczy�, po- tem ju� jako starszy kolega, a nie belfer. Mo�e
nie par excellence aktorstwa, ale bycia sob� - poprzez teksty, kt�re mieli�my
m�wi�. �eby to by�o od nas i o nas. �adnego udawania, bro� Bo�e na�ladowania go.
. . Mia� dla nas czas. W szkole teatralnej nie ma takiego komfortu: jest wielu
student�w i profesorowie o silnych osobowo�ciach. Nic dziwnego, �e potem w
przed- stawieniu dyplomowym po scenie chodzi pi�ciu �widerskich, czterech
�apickich, ze dwie Maje Komorowskie. . .
ANDRZEJ KONIC: Kiedy Daniel ju� nieco okrzep� i mia� za sob� par� wyst�p�w w TV,
zaproponowa�em mu tytu�ow� rol� w Kubie wed�ug " Archipelagu ludzi odzyskanych "
Igora Newerlego. Sam postanowi�em za- gra� Autora - g��wnego partnera Kuby.
Partnerowali nam profesjonali�ci - m. in. Rysia Hanin, a g��wn� rol� dziewcz�c�
przepysznie zagra�a, tak�e debiutuj�ca, Magda Zawadzka.
Ta robota by�a dla mnie cudowna. Daniel - wspania�ym, ch�onnym, zdyscyplinowanym
partnerem, nigdy nie znu�onym. �wietny w swojej roli. To trwaj�ce p�torej
godziny przedstawienie grali�my " na �ywo " , a po kilku miesi�cach
powt�rzyli�my je - z jeszcze wi�kszym sukcesem.
. Podczas przygotowa� do Kuby Daniel zachowywa� si� jak profesjonalista.
Pierwsze dwie pr�by kamerowe - ju� w studiu, w dekoracjach i kostiumach -
przebieg�y wzorowo. I oto nadszed� dzie� trzeciej pr�by, pr�by ge- neralnej oraz
emisji spektaklu " na �ywo " . Od rana wszyscy byli�my na swoich miejscach.
Napi�cie. Nie ma tylko Daniela. Pi�� minut, dziesi��, pi�tna�cie. . . Ka�da
minuta pr�by kamerowej na wag� z�ota. Po 20 minutach czekania asystent
zaofiarowa� si�, �e p�jdzie po Daniela do domu. Doradzi� mi, �ebym zacz�� prac�
od jakiej� sceny bez udzia�u Daniela. Nie by�o takiej sceny! Sam pobieg�em do
niego do domu. Okaza�o si�, �e ch�opiec
18 nie zaspa�, nie zachorowa�, nic go po drodze nie przejecha�o, tylko
zdecydowa�, �e nie przyjdzie, nie potrafi, nie
zniesie odpowiedzialno�ci, strasznie si� boi, wszystko jest za trudne. . . No,
schowa� si� jak stru�! Wprost mi tego nie powiedzia�, ale wyra�nie da� do
zrozumienia. Mnie szlag ma�o co nie trafi�! Niewiele pami�tam z tego, co mu
w�wczas powiedzia�em, ale jestem pewien, �e ani przedtem, ani potem, w czasie
ca�ego swojego aktorskiego i nieaktorskiego �ycia nie us�ysza� tyle i tak, jak
wtedy ode mnie. Obsztorcowa�em go w ci�gu kilku minut, po czym ledwie �ywi
pobiegli�my do studia. Nic nikomu nie m�wi�c, zabrali�my si� do roboty. Jak
tylko Daniel wszed� " na ring " , zapomnia� o wszystkich stresach i strachach.
By� znakomity!
Po tym dniu - feralnym i szcz�liwym - Daniel nie tylko lubi� mnie i szanowa� (
zawsze przed �wi�tami tele- fonowa� z �yczeniami) , ale wyra�nie - przez d�u�szy
czas - ba� si� mnie. . Jak " czarnego luda " !
" NIGDY NIE B�DZIESZ AKTOREM! "
Mimo zaj�� z Ma�gorzewskim i Konicem oraz coraz wi�kszej fascynacji aktorstwem,
nie przesta�em trenowa�. Biegam w " Lotniku " , zaczynam ociera� si� o coraz
powa�niejsze wyni- ki. Biegam 800 metr�w, ale trenerzy szykuj� mnie do d�u�szych
dystans�w. Nieprawdopo- dobna wydolno�� organizmu - jak wykazuj� badania. T�tno
poni�ej 60 uderze� na minut�, rozp�dzenie do 140- 150, odpoczynek; po dziesi�ciu
minutach puls zn�w normalny. Zar�ba mnie podkr�ca, zach�ca, pobudza ambicj�.
Ale ja ju� nie mog�em. Zacz��em si� opuszcza�, nie chodzi�em na wszystkie
treningi. Nie godzi�em szko�y, telewizji i sportu - ta