1118
Szczegóły |
Tytuł |
1118 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1118 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1118 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1118 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alistair MacLean
Sam Llewellyn
Strace�cy z Navarony
(Storm Force From Navarone)
Prze�o�y� Pawe� Korombel
Prolog - Marzec 1944 r.
- Kontakt - zg�osi� operator radaru. - Cholerny potr�jny kontakt. Jezu!
Liberator po�o�y� si� na skrzyd�o, zarzuci� ci�ko ogonem, tn�c szkwa�owe
chmury, kt�rych
pasma zalega�y nad Atlantykiem ku Cabo Ortegal, wyznaczaj�cemu g�rny lewy r�g
Hiszpanii.
- Wyra�aj si� - �agodnie napomnia� radarzyst� pilot. - Bombardier?
- Got�w - odpar� bombardier, usadowiony g��biej w dziobie.
D�onie pilota w sk�rzanych r�kawicach dotkn�y manetek gazu. Buczenie czterech
silnik�w
firmy Rolls-Royce uros�o do ryku, od kt�rego zagrzechota�y szcz�ki za�ogi. Pilot
pchn�� orczyk.
Zatrzeszcza�y p�aty poszycia. Liberator zanurkowa� w chmury.
Opary, g�ste i szare jak ze spalanego w�gla, rozbija�y si� o plastikowe okno
stanowiska
bombardiera. Na wysoko�ci pi�ciuset st�p zacz�y si� rwa�. Poni�ej by� ocean,
szary, zas�any
koronk� piany.
Bombardierowi zasch�o w ustach. Sam widok tej rozko�ysanej p�achty wystarcza�,
�eby si�
porzyga�. Ale by�o tam co� jeszcze: szerokie, g�adkie pasmo na za�amuj�cych si�
g�rach wody,
jak po jakim� gigantycznym �elazku...
- Widzisz ju�? - spyta� pilot.
Bicie serca bombardiera zag�usza�o nawet trzaski interkomu i ryk silnik�w.
- Widz�.
Na ko�cu r�wnej jak st� wst�gi trzy d�ugie, niskie kad�uby rozdziera�y
powierzchni�
oceanu, zostawiaj�c szewrony piany. W�skie, szare, z op�ywowymi kioskami.
W�skie, szare
�atwe cele.
- S� cholernie olbrzymie - zauwa�y� radarzysta, zerkaj�c zza ramienia dow�dcy. -
Co to jest,
do diab�a?
To by�y okr�ty podwodne, ale dwa razy wi�ksze ni� wszystkie brytyjskie lub
niemieckie
jednostki, jakie pilot ogl�da� w trakcie czterech lat s�u�by nad tymi
niespokojnymi wodami -
czterech lat, podczas kt�rych sta� si� ekspertem od okr�t�w podwodnych. Naprawd�
by�y
cholernie olbrzymie.
Pilot zmarszczy� brwi, wpatruj�c si� w spi�trzone pian� kilwatery. Oczywi�cie,
trudno by�o
dok�adnie oceni�, ale wygl�da�o na to, �e te jednostki wyci�gaj� co najmniej
trzydzie�ci pi��
w�z��w. Je�li to ich - pomy�la� - to mog� naprawd� wyrz�dzi� szkod�. Oby by�y
nasze...
Roz�arzone czerwone kule leniwie oderwa�y si� od kiosk�w i przemkn�y obok
czaszy
kokpitu.
- Ich - powiedzia� pilot, k�ad�c samolot w ciasny skr�t. Pociski wska�nikowe
odar�y jego g�os
z �agodno�ci. - Podchodzimy do celu.
Teraz ca�a chmara smugaczy przewala�a si� wok� kokpitu liberatora, zmieszana z
czarnymi
rozpryskami ci�szej artylerii przeciwlotniczej. Samolot podskoczy�, nity
zaj�cza�y na
rozpra�onym niebie. Bombardier stara� si� nie my�le� o swoim nie chronionym
podbrzuszu,
stara� si� nie zwraca� uwagi na przypominaj�cy zgni�e jaja smr�d wybuchaj�cych
pocisk�w i na
jazgotanie browning�w przedniego strzelca nad g�ow�. Do spuszczenia bomb
pozosta�o co
najmniej dwie mile; przy szybko�ci stu dwudziestu w�z��w - trzydzie�ci nie
ko�cz�cych si�
sekund.
- Dziwne - powiedzia� pilot. - Czemu si� nie zanurzaj�? Bombardier skupi� wzrok
na
przyrz�dach celowniczych.
- Drzwi bombowe otwarte - zg�osi�. Poczu� nowe dr�enie kad�uba, gdy zak��cony
zosta�
op�yw powietrza. Celownik wype�ni� si� szarym, pomarszczonym oceanem. Okr�ty
podwodne
utrzymywa�y formacj� w kszta�cie litery V; sz�y wzd�u� drabinki celownika ku
punktowi
zwolnienia bomb, niewinne jak pstr�gi w strumieniu, gdyby nie leniwe czerwone
baloniki
smugaczy.
Bombardier zmarszczy� czo�o, wcisn�� oczod� w okular celownika. Co� by�o nie w
porz�dku ze �rodkowym okr�tem. Pok�ad przed kioskiem by� wykr�cony i skrzywiony.
Chryste -
pomy�la� bombardier - kto� go staranowa�. Prawie przeci�� na p�. Dlatego si�
nie zanurza. Jest
uszkodzony...
Co� z metalicznym hukiem wybuch�o po lewej stronie bombowca. Nagle lodowate
powietrze
z wyciem owia�o kark bombardiera. Male�kie okr�ty podwodne w celowniku
zdryfowa�y w
prawo.
- Troch� w prawo - powiedzia� spokojnie, zag�uszaj�c �omot swojego serca. -
Troch� w
prawo. - Trzy szare ryby wr�ci�y na znaczniki celownika. - Tak trzyma�.
Kciuk d�oni w sk�rzanej r�kawicy znalaz� prze��cznik. Nawa�a pocisk�w
wska�nikowych
by�a teraz koszmarna, g�sta jak �nie�na burza. Bombardier skoncentrowa� si� na
Pearlu z
kantyny, my�l�c z nadziej�, �e tym razem nie usma�y jajek na beton, jak to mu
si� wczoraj
uda�o...
- Tak trzyma� - powt�rzy�. Szary tr�jk�t by� o p� cala od punktu zwolnienia
bomb. -
Dochodzimy, dochodzimy...
Gigantyczny m�ot waln�� w kad�ub gdzie� za jego plecami. Poczu� straszliwy b�l w
lewej
nodze. Trafi� - pomy�la�. Trafi� nas, skurwiel. D�o� bombardiera zacisn�a si�
na prze��czniku.
Poczu�, jak samolot uwolniony od ci�aru bomb poderwa� si� w g�r�.
Za wcze�nie - pomy�la�.
Potem my�lenie urwa�o mu si� ca�kowicie, bo dym spowi� ca�� twarz, g�ow�
przeszy�
rozdzieraj�cy b�l nogi z�amanej w czterech miejscach i kto� wy� jak pies, a gdy
szare chmury
z�apa�y w szare �apy liberatora, bombardier zda� sobie spraw�, �e to nikt inny,
lecz on sam robi
ten ca�y raban.
Dziesi�� minut p�niej radarzysta sko�czy� opatrunek. Wyrzuci� fiolk� po
morfinie przez
najbli�sze rozdarcie kad�uba. Pomy�la�, �e bombardier wygl�da fatalnie, ale c�,
otwarte
z�amanie jeszcze nikomu nie okrasi�o ust u�miechem. Dla pocieszenia uni�s� kciuk
i
wymamrota�:
- Dopadli�my jednego!
Przez r�owe chmury morfiny bombardier zauwa�y� ruch ust kolegi i usi�owa�
okaza�
zaciekawienie.
- Trafili�my jednego - powt�rzy� radarzysta. - Widzia�em dym. Jeden ju� by�
uszkodzony,
wygl�da� tak, jakby go kto� staranowa�. I trafili�my przynajmniej jednego.
Ale oczywi�cie m�g� sobie gada� zdr�w, bo przy pracuj�cych silnikach i
pieprzonej
kolosalnej wyrwie w kad�ubie nie s�ysza�o si� niczego, a poza tym bombardier
zasn��.
Tylko �e te U-Booty by�y cholernie wielkie - pomy�la� operator. W �yciu takich
nie
widzia�em. Nie takich wielkich. Nie takich szybkich.
Liberator bucz�c, polecia� na p�nocny zach�d, przez Zatok� Biskajsk�, nad
pofa�dowan�
wycieraczk� chmur, w kierunku bazy Dow�dztwa Wybrze�a w St Just. Tam za�og�,
podenerwowan� rozmy�laniami o twardo�ci jajek w kantynie, poddano drobiazgowemu
wydobywaniu informacji.
Niedziela Godz. 10.00-19.00
Andrea wlepi� wzrok w Jensena. Oblicze pot�nego Greka �ci�gn�a groza.
- Powt�rz - sapn��.
- Jest zadanie - o�wiadczy� po raz drugi kapitan Jensen. Sta� w promieniach
w�oskiego
s�o�ca, odbijaj�cego si� od ostrych bia�ych z�b�w i z�otego paska na otoku
czapki. - Tak
naprawd� chodzi tylko o ma�e zadanko. I pomy�la�em sobie, �e skoro i tak ju� tu
jeste�cie...
Jak zawsze Jensen by� obrzydliwie wymuskany. Sta� wypr�ony, czujny, w l�ni�cym
biel�
mundurze, a jego ocienione brod� oblicze tchn�o niewinno�ci�, je�li mo�na m�wi�
o tchn�cej
niewinno�ci� g�bie pirata. Wygl�d trzech m�czyzn w fotelach by� zaprzeczeniem
jakiegokolwiek wymuskania. Twarze wyczerpane, zapadni�te, zgarbieni tak, jakby
zrzucono ich
w te plusze bez spadochronu. Wszystko, czego nie zas�ania�y mundury, pokrywa�y
plastry
opatrunk�w i plamy jodyny. Wygl�dali jak ludzie, kt�rzy cudem unikn�li �mierci.
Ale wygl�d tej tr�jki nie m�g� zmyli� Jensena.
Zebranie jej kosztowa�o go wiele wysi�ku. By� w niej Mallory, przed wojn�
wspinacz s�awny
na ca�y �wiat z racji wyczyn�w w Himalajach, zdobywca wi�kszo�ci dziewiczych
szczyt�w w
Alpach Po�udniowych rodzimej Nowej Zelandii.
Sp�dzi� osiemna�cie miesi�cy za liniami nieprzyjacielskimi z m�czyzn� siedz�cym
obok -
Andre�. Pot�ny Andrea, silny jak stado byk�w, cichy jak cie�, pu�kownik armii
greckiej i jeden
z najbardziej skutecznych �o�nierzy nieregularnych formacji, je�li chodzi o
pocz�stowanie
sztyletem wartownik�w wroga. A opr�cz nich by� tam kapral Dusty Miller z
Chicago, cz�onek Si�
Pustynnych Dalekiego Zasi�gu; by�y dezerter, poszukiwacz z�ota i bimbrownik.
Cokolwiek
istnia�o, Miller potrafi� to obr�ci� w kup� �elastwa. Geniusz Millera w
dziedzinie sabota�u
dor�wnywa� tylko jego geniuszowi niesubordynacji.
Ale Jensen ocenia� �o�nierzy wedle ich przydatno�ci do s�u�by, a nie kant�w na
mundurze.
W oczach Jensena ci ludzie byli bardzo, ale to bardzo przydatni.
B�ysk tych krwio�erczych z�bisk piek� oczy Andrei. Nie trzeba wiele, by zapiek�y
oczy
komu�, kto nie spa� przez wi�ksz� cz�� ostatnich dw�ch tygodni.
- Ma�e zadanko... - powt�rzy� Mallory. Jego twarz by�a wymizerowana i
spuchni�ta. Wed�ug
wojskowych standard�w bardzo przyda�oby mu si� golenie. Podobnie Andrei. -
Zdradzi nam pan
jakie� detale?
U�miech powi�kszy� si�.
- My�la�em, �e mo�ecie mie� pewne k�opoty z przyswajaniem fakt�w.
Kapral Dusty Miller przyj�� by� w sk�rzanym staromodnym fotelu prawie
horyzontaln�
pozycj� i z ciekawo�ci� znacznie przekraczaj�c� zainteresowanie antykiem
studiowa� nagie
postaci na freskach zdobi�cych sufit willi, kt�r� Jensen zagarn�� na kwater�
g��wn�. Teraz si�
odezwa�:
- Wcze�niej nigdy to panu nie przeszkadza�o. Krzaczaste brwi Jensena unios�y si�
o milimetr.
To nie by� ton, do jakiego kapitanowie Marynarki Kr�lewskiej przywykli w
rozmowach ze
zwyczajnymi kapralami.
Ale Dusty Miller nie by� zwyczajnym kapralem, podobnie jak kapitan Mallory nie
by�
zwyczajnym kapitanem ani, skoro ju� o tym mowa, Andrea nie by� zwyczajnym
bojownikiem
greckiego ruchu oporu. W�a�nie ta niezwyk�o�� sprawia�a, �e Jensen zwraca� si�
do nich z
wyra�nym szacunkiem; takim samym, z jakim traktuje si� �mierciono�n� bro�, kt�r�
zamierza si�
wyrz�dzi� szkod� nieprzyjacielowi.
W tym pokoju pe�nym �o�nierzy nie b�d�cych zwyczajnymi �o�nierzami Jensen
r�wnie� nie
by� zwyczajnym kapitanem marynarki wojennej. Jako osiemnastoletni porucznik
dowodzi� z
powodzeniem statkiem pu�apk� - okr�tem wojennym udaj�cym jednostk� handlow�, a
przeznaczonym do walki z okr�tami podwodnymi - i zatopi� osiem U-Boot�w w
ostatnim roku
pierwszej wojny �wiatowej. Pomi�dzy wojnami by�, szczerze m�wi�c, szpiegiem.
Dowodzi�
powstaniem szyit�w w Iraku, rozpracowa� spisek gro��cy zablokowaniem Kana�u
Sueskiego i
jako kartograf zatrudniony przez Cesarsk� Marynark� Wojenn� Japonii zmajstrowa�
zestaw
szokuj�co, ale celowo niedok�adnych map morza Sulu. Teraz, w pi�tym roku drugiej
wojny
�wiatowej, by� szefem wydzia�u operacyjnego Ekspozytury Operacji Dywersyjnych,
jednostki do
zada� specjalnych, podporz�dkowanej wywiadowi brytyjskiemu. M�wi�o si�, �e
zwyci�stwo
aliant�w pod El Alamein to cz�ciowo sprawa pod�o�enia w bazach paliwowych wroga
pasty z
w�glika krzemu w miejsce smar�w. A w ostatnich miesi�cach z powodzeniem
zaplanowa�
zniszczenie niedosi�nej baterii dzia� na Nawaronie i dywersyjny rajd w
Jugos�awii, kt�ry
doprowadzi� do zniszczenia Linii Gustawa i prze�amania frontu na przycz�ku w
Anzio.
Ale Jensen by� tylko planist�. Ci trzej m�czy�ni - Nowozelandczyk Mallory,
uparty
wspinacz, twardy jak n� komandosa;
Amerykanin Dusty Miller, Einstein w�r�d sabota�yst�w, i Andrea,
dwustuosiemdziesi�ciofuntowa g�ra mi�ni o kocim kroku i sile nied�wiedzia -
byli broni�,
kt�rej u�ywa�.
Je�li istnia� na �wiecie bardziej zab�jczy or�, Jensenowi nie uda�o si� go
wy�ledzi�. A
�ledztwa Jensena wr�cz s�yn�y z dociekliwo�ci.
- Hm... - rzek�. - Czy kt�ry� z was, panowie, zna francuski?
Mallory zmarszczy� brwi.
- Niemiecki - powiedzia�. - Grecki. Andrea ziewn�� i zas�oni� usta gigantyczn�
obanda�owan� r�k�, otart�, gdy wisia� na �elaznej drabince pod upustami wody,
kiedy run�a
zapora Zenica.
- Ja - zg�osi� si� Dusty Miller.
- P�ynnie?
- Kiedy� mia�em robot� w Montrealu - rzek� Miller. Jego oczy by�y b��kitne,
niewinne. -
Portier burdelu.
- Dzi�kuj� wam, kapralu.
- Il n�y a pas de quoi - odpar� Miller z kurtuazj� mieszka�ca Starego �wiata.
- Znale�li�my wam t�umaczy - powiedzia� Jensen.
Mallory westchn�� w duchu. Zna� Jensena. Kiedy Jensen widzia� ci� w za�odze,
wchodzi�e�
do za�ogi i jedyne, co pozostawa�o, to sprawdzi�, gdzie upchni�to kamizelki
ratunkowe, i
przygotowa� si� do rejsu. Zapyta�:
- Je�li mog� wiedzie�, kapitanie, dlaczego musimy m�wi� po francusku?
U�miech Jensena wystraszy�by zg�odnia�ego rekina. Przeszed� po br�zowym dywanie
do
wielkiego biurka z poz�acanego br�zu, na kt�rym sta�y tylko dwa telefony -
czerwony i czarny.
- Chc�, by�cie poznali pewnych ludzi - o�wiadczy�. Si�gn�� po s�uchawk� czarnego
aparatu. -
Sier�ancie, przy�lijcie do mnie pan�w z poczekalni.
Mallory wpatrywa� si� w �limacznic� na marmurowej kolumnie. Samoloty bucza�y
wysoko.
Dostarcza�y powietrznego wsparcia oddzia�om napieraj�cym na pomoc po
przekroczeniu Linii
Gustawa. Zapali� kolejnego papierosa, chocia� w ustach nadal czu� gorzki smak
poprzedniego.
Mia� ochot� zasn�� na tydzie�. Niech b�dzie miesi�c...
Otwar�y si� drzwi i wesz�o dw�ch m�czyzn. Jednym z nich by� wysoki major z
w�sami
gwardzisty. Drugi ni�szy, t�szy, z karkiem wo�u. Mia� trzy gwiazdki na
epoletach.
- Major Dyas. Wywiad - przedstawi� ich Jensen. - I kapitan Killigrew. SAS.
Major Dyas skin�� g�ow�. Kapitan Killigrew po kolei zmierzy� wszystkich
badawczym
spojrzeniem. Twarz mia� spalon� s�o�cem i by�o w niej co�. Mallory uzna�, �e to
gniew.
Odpowiedzia� na salut kapitana. Andrea, b�d�c zagranicznikiem, poprzesta� na
skinieniu g�ow�.
Dusty Miller pozosta� w pozycji horyzontalnej i zareagowa� na wojskowe
pozdrowienie kapitana
Killigrew �ypni�ciem oka i machni�ciem ko�cistej r�ki.
Killigrew prze�kn�� �lin� jak �aba. Lodowato b��kitne oczy Jensena przebieg�y od
jednego
m�czyzny do drugiego. Odezwa� si� szybko:
- Zechce pan usi���, kapitanie. Majorze, s�uchamy pana.
Killigrew opu�ci� si� sztywno na krzes�o i nie dotykaj�c plecami oparcia,
przyj�� pozycj�,
jakby kij po�kn��.
- Taaa - powiedzia� Dyas. - Mo�ecie pali�.
Mallory i Miller ju� palili. Dyas przeci�gn�� d�oni� po wysokim czole
intelektualisty.
M�g�by by� lekarzem lub profesorem filozofii.
- Major Dyas by� tak uprzejmy - wyja�ni� Jensen - �e zgodzi� si� zrobi� wam
odpraw� w
sprawie tego... ma�ego zadanka.
Mallory wygodnie rozpar� si� w fotelu. Nadal czu� zm�czenie, ale wkr�tce pojawi
si� co�, co
b�dzie wa�niejsze ni� zm�czenie. To co� pami�tane z sza�as�w w Alpach
Po�udniowych po
morderczym podej�ciu, dwugodzinnym �nie i przebudzeniu w lodowatych ciemno�ciach
przed�witu. Wkr�tce nie b�dzie innej drogi, tylko w g�r� i w g�r�. Wspinaczka i
walka; zaplanuj,
zagry� z�by, zr�b swoje lub zgi�. Jedno by�o podobne do drugiego.
- Wi�c tak - odezwa� si� Dyas. - Rzecz pierwsza. To, czego si� zaraz dowiecie,
jest wiadome
tylko siedmiu ludziom na �wiecie. Teraz, z wami, dziesi�ciu. Inni znaj� kawa�ki,
wycinki, ale
liczy si� naprawd�... ca�o��. - Przerwa�, by nabi� sczernia�� fajk�, i trzasn��
du��, wys�u�on�
zapalniczk�. - Lipiec zapowiada si� na wa�ny miesi�c tej wojny - o�wiadczy� zza
k��b�w dymu. -
Zapewne najwa�niejszy z dotychczasowych.
Powieki Millera rozchyli�y si�. Andrea sk�oni� si� w prz�d i opar� pot�ne
przedramiona na
zabrudzonych nogawkach spodni.
- Zamierzamy zaryzykowa� pewn� hazardow� rozgrywk� - ci�gn�� Dyas. - Bardzo
hazardow�. I chcemy, �eby�cie zwi�kszyli nasze szanse.
- Chcecie ustawi� gr�? Zaufajcie kapitanowi Jensenowi - wycedzi� Miller.
- Pan wybaczy...? - powiedzia� Dyas.
- Kapral pragn�� wyrazi� sw�j entuzjazm - szybko wkroczy� Mallory.
- Ach tak.
Kolejny k��b dymu.
Mallory poczu� w �o��dku skurcz podniecenia.
- Ta hazardowa rozgrywka... Chodzi o jaki� nowy front?
- Powiedzmy - rzek� wymijaj�co Dyas. - Musimy mie� ca�kowit� kontrol� nad
morzami.
Jeste�my dobrzy w powietrzu, jeste�my znakomici na powierzchni. Ale jest te�
pewien szkopu�.
Twarz kapitana Killigrew pociemnia�a. Wygl�da tak, jakby go mia�a krew zala� -
pomy�la�
Mallory. Ciekawe, co on ma z tym wsp�lnego.
- Okr�ty podwodne, U-Booty. Ludzie obs�uguj�cy radary jednostek powietrznych,
asdic i
najczulszy nas�uch radiowy byli przekonani, �e s� za�atwione. - Kolejny k��b
dymu. - Wszyscy
byli�my o tym przekonani. A� kilka miesi�cy temu b�ogie przekonanie posz�o w
diab�y. W marcu
mieli�my troch� nieprzyjemno�ci z atlantyckimi konwojami i z eskortami. Rzecz
sprowadza si�
do tego, �e okr�ty zacz�y ton�� w liczbach nie spotykanych od dw�ch lat. -
Profesorska twarz
by�a ponura, zaci�ta. - pojawi�o si� co� niewyt�umaczalnego. Masz seri�
eksplozji w promieniu,
powiedzmy, stu mil, i my�lisz to, co zawsze. U-Booty atakuj�ce razem, wilcze
stado. Ale wilcze
stado nie wchodzi�o w gr�, bo nie by�o ��czno�ci radiowej, a zatopione okr�ty
by�y zbyt
rozrzucone. Wi�c pomy�lano, �e to mo�e miny Ale to te� nie wygl�da�o na miny, bo
pod koniec
marca HMS �Frantic�, niszczyciel z eskorty konwoju, w kt�rym nast�pi�y wcze�niej
dwa
zatoni�cia, odebra� echo siedemset mil od Cape Finisterre i uda� si� w po�cig,
ale zgubi� to echo.
- Z powrotem zaj�� si� fajk�.
- Nic w tym niezwyk�ego - os�dzi� Mallory.
Dyas skin�� dobrotliwie g�ow�.
- Poza tym, �e niszczyciel poszed� pe�n� moc�, a okr�t podwodny po prostu
oderwa� si� od
niego.
- Co prosz�...? - wtr�ci� si� Miller.
- Niszczyciel szed� pe�n� moc�, z szybko�ci� trzydziestu pi�ciu w�z��w -
powiedzia� Dyas. -
U-Boot �atwo wyci�ga� pi�� w�z��w wi�cej.
- Czemu ten go�� cz�stuje nas tym wszystkim? - zapyta� Miller.
- S�dz�, �e kapral Miller chcia�by zapozna� si� z implikacjami tych fakt�w -
rzek� Mallory.
- Pan wybaczy, majorze Dyas - zabra� g�os Jensen. Na twarzy mia� wyraz
wymuszonej
cierpliwo�ci. - Dla waszej informacji:
U-Booty musz� sp�dza� wi�kszo�� czasu na powierzchni, wykorzystuj� diesle do
pokonania
d�ugich dystans�w i za�adowania akumulator�w. Ich maksymalna pr�dko�� w
zanurzeniu to jak
dotychczas mniej ni� dziesi�� w�z��w i nie potrafi� utrzyma� jej d�ugo ze
wzgl�du na
ograniczenia akumulator�w. - Jego twarz by�a zimna i ponura, g��bokie zmarszczki
wygl�da�y
jak wyryte w kamieniu. - Wi�c czeka nas co� takiego: kana� La Manche wype�niony
najwi�ksz�
flot�, jak� kiedykolwiek uda�o si� zebra� w historii, a te U-Booty - wielkie U-
Booty, ka�dy
nios�cy setk� torped... na Boga, s� na to do�� du�e - wal� z pr�dko�ci�
czterdziestu w�z��w pod
wod�. To mo�e oznacza� zatoni�cie trzystu okr�t�w i strat� B�g wie ilu
�o�nierzy.
- Wi�c odebrali�cie jedno szybkie echo - powiedzia� Miller. - To jeszcze nie
pow�d do bicia
na alarm. Jak szybko p�ywaj� wieloryby?
- Postaraj si� trzyma� uszy otwarte, a g�b� zamkni�t� - warkn�� Jensen.
Dopiero wtedy Mallory dostrzeg� napi�cie, jakiemu poddany by� Jensen. Cz�owiek,
kt�rego
Mallory zna�, by� rozlu�niony, zimnokrwisty jak oficer wachtowy marynarki. Pirat
- tak,
agresywny - tak. To cechy prawdziwego zawodowca. Ale zawsze spokojny. Mallory
nigdy, od
chwili poznania, nie widzia�, by Jensen straci� nad sob� panowanie - nawet w
obecno�ci
Dusty�ego Millera, kt�ry nie przepada� za oficerami.
Mallory skrzy�owa� wzrok z Millerem i zmarszczy� brwi. Ten inny Jensen, kt�ry mu
si� teraz
ukaza�, balansowa� na kraw�dzi no�a ostrego jak brzytwa. Wi�c powiedzia�:
- Kapral Miller ma tu racj�, kapitanie.
- Wieloryby - podj�� Dyas. - Prawd� powiedziawszy, pomy�leli�my o nich. Ale...
no c�,
doda�o si� dwa do dw�ch. �agodny g�os odbija� si� od fresk�w sufitu i dzia�a�
jak balsam na
stargane nerwy. - Inna jednostka eskorty zg�osi�a staranowanie du�ego okr�tu
podwodnego.
Potem postrzelono B-24, gdy bombardowa� dwa U-Booty eskortuj�ce trzeciego, kt�ry
wygl�da� na staranowany. To by�y wielkie okr�ty, wyci�ga�y trzydzie�ci w�z��w na
powierzchni.
B-24 zg�osi� ich uszkodzenie. Ale kiedy wys�ali�my na poszukiwania wi�cej
samolot�w, wr�ci�y
z niczym. Stwierdzono, �e nie mog�y si� zanurzy�, wi�c uznano je za zatopione.
Potem
przechwycono wiadomo�� - niewa�ne jak�, niewa�ne gdzie, ale uwierzcie mi na
s�owo, to by�a
wiarygodna wiadomo�� m�wi�ca, �e wilcze stado uzupe�nia wyposa�enie po szkodach,
wyrz�dzonych dzia�aniami wroga. Rzeczone uzupe�nianie ma by� zako�czone w
po�udnie, w
�rod�, drugiego tygodnia maja.
By�a niedziela - ostatni dzie� pierwszego tygodnia maja.
Malowane kopu�y sufitu wype�ni�o milczenie, kt�re w ko�cu przerwa� Mallory:
- Te okr�ty podwodne... Co to za diabe�?
- Trudno orzec - rzek� Dyas z naukow� skrupulatno�ci�, kt�ra by� mo�e
zirytowa�aby
Mallory�ego, gdyby by� cz�owiekiem podatnym na takie rzeczy. - Kriegsmarine
utrzymuje, �cis��
tajemnic�, ale uda�o si� nam po��czy� kilka spraw. Wiemy, �e maj� nowy model
akumulator�w
do p�ywania pod wodnego, dysponuj�cy du�� moc�. Naprawd� du�� moc�... kr���
plotki o czym�
jeszcze. Jeste�my sk�onni uwa�a�, �e raczej chodzi o co� ca�kiem nowego. O
rozw�j pewnego
pomys�u autorstwa go�cia nazwiskiem Walter. Pracuj� nad tym od lat
trzydziestych. Silnik
spalinowy wewn�trznego spalania pracuj�cy pod wod�. Spala olej nap�dowy.
Miller tymczasem otworzy� oczy i zaj�� pozycj�, kt�r� w jego przypadku mo�na by
niemal
nazwa� wyprostowan�.
- W czym? - spyta�.
- Dyas nie zrozumia�.
- Nie mo�na spala� oleju nap�dowego pod wod�. Musisz mie� tlen.
- Ach. Tak. Niew�tpliwie. S�uszne pytanie. - Nie wygl�da�o na to, by Miller czu�
si� tym
pochlebiony. Silniki to by�a jego dzia�ka. Wiedzia�, jak wprawia� je w ruch.
Jeszcze lepiej
wiedzia�, jak je niszczy�. - Nic pewnego. Ale uwa�a si�, �e chodzi o co�
przypominaj�cego
nadtlenek wodoru, kt�ry w du�ym rozcie�czeniu ma posta� wody utlenionej.
Naturalnie, na
powierzchni silnik pobiera powietrze. Po zanurzeniu automatycznie prze��cza si�
- by� mo�e za
pomoc� prze��cznika p�ywakowego, blokuj�cego pob�r powietrza - i w��cza
dysocjator
pozyskuj�cy tlen z czego� takiego jak nadtlenek wodoru. Otrzymuje si� spaliny,
rozpuszczalny w
wodzie dwutlenek w�gla. Tak rzecz si� prezentuje w teorii.
Jensen wsta�.
- Teoria czy nie - powiedzia� - okr�ty przeprowadzaj� uzupe�nienie. Musz� by�
zniszczone,
zanim znowu b�d� w stanie wyj�� na morze. I wy zajmiecie si� tym zniszczeniem.
- Gdzie cumuj�? - spyta� Mallory.
Dyas rozwin�� map� wisz�c� za jego plecami. Ukazywa�a Francj� i p�nocn�
Hiszpani�,
br�zowe wybrzuszenia Pirenej�w ci�gn�ce si� od Morza �r�dziemnego do Atlantyku,
szkar�atn�
nitk� granicy wij�c� si� wzd�u� kr�gos�upa g�r.
- Zosta�y zbombardowane przy Cabo Ortegal - wyja�ni�. - Nie mog�y si� zanurzy�,
wi�c nie
pop�yn�y na pomoc. S�dzimy, �e s� tu. - Si�gn�� po kij bilardowy i wskaza�
d�ugi prosty odcinek
wybrze�a biegn�cy z Bordeaux na po�udnie, przez Biarritz i St-Jean-de-Luz do
hiszpa�skiej
granicy.
Mallory spojrza� na ko�c�wk� wska�nika. By�y tam trzy porty: Hendaye, St-Jean-
de-Luz i
Bayonne. Poza tym wybrze�e bieg�o prost� lini�, zapowiadaj�c� pla�e.
- Gdzie? - spyta�.
Dyas omin�� go wzrokiem i przyg�adzi� w�sa. Od kiedy tylko znalaz� si� w tym
pokoju,
przy�apa� si� na tym, �e nieruchomo�� tych m�czyzn, pe�ne znu�enia, rozlu�nione
twarze o
g��boko wpadni�tych oczach dzia�aj� mu na nerwy. Ten wielki z czarnym w�sem by�
milcz�cy i
niebezpieczny, promieniuj�cy straszliw� si��. Z pozosta�ych dw�ch jeden wydawa�
si�
niechlujny, a drugi niesubordynowany. Wygl�dali jak, hm... gangsterzy.
Zniech�caj�co
niewojskowi - pomy�la� Dyas. Ale Jensen wiedzia�, co robi. By� z tego znany.
Niemniej jednak
pytanie Mallory�ego wcale nie przypad�o majorowi do gustu.
- No c�, Hiszpania jest pa�stwem neutralnym - rzek�. Zapanowa� nad sob� na
tyle, by nie
roze�mia� si� nerwowo. - I mamy dobre �r�d�o wywiadu w Bordeaux, wi�c wiemy, �e
ich tam
nie ma. - Odkaszln��, bardziej nerwowo, ni� zamierza�. - Po prawdzie, to nie
wiemy, gdzie s�.
Trzy pary oczu przygl�da�y mu si� w milczeniu. Wreszcie odezwa� si� Mallory:
- Wi�c mamy do po�udnia w �rod� znale�� i zniszczy� pewne okr�ty podwodne.
Jedyny
k�opot polega na tym, �e nie wiemy, gdzie s�. A skoro ju� o tym mowa, to prawd�
m�wi�c, nie
wiemy, czy faktycznie istniej�.
- A owszem, tyle to wiemy - powiedzia� Jensen. - Zostaniecie zrzuceni w obj�cia
komitetu
powitalnego...
- Zrzuceni...? - wtr�ci� si� Miller.
Ponur� twarz wykrzywi�a zgroza.
- Ze spadochronem.
- Wielkie nieba! - zaj�cza� Miller, jakby kto� wykr�ca� mu r�k�.
- Chocia� jak dalej b�dzie pan przerywa�, to mo�emy obej�� si� bez spadochron�w
przy
zrzucie. - Korsarska twarz Jensena stwardnia�a tak, �e nawet Miller zda� sobie
spraw�, i� do�� si�
nagada�. - Komitet powitalny, m�wi�em. Zabierze was do cz�owieka imieniem Jules,
kt�ry zna
rybaka, kt�ry z kolei zna miejsce pobytu tych U-Boot�w. Ten rybak sprzeda wam
odpowiednie
informacje.
- Sprzeda?
- Dostaniecie pieni�dze.
- Wi�c gdzie jest ten rybak?
- Jak do tej pory nie znamy jego miejsca pobytu.
- Ach - westchn�� Mallory, podnosz�c oczy ku freskom. Zapali� kolejnego
papierosa. - Hm,
jak przypuszczam, dysponujemy przewag� zaskoczenia.
Miller doda� entuzjastyczny u�miech do swoich pe�nych �a�oby rys�w.
- �eby mnie pokr�ci�o! - powiedzia�. - Je�li oni b�d� tak zaskoczeni jak my, to
ga�y im wyjd�
z orbit.
Dyas spogl�da� na Jensena. Mallory pomy�la�, �e major wygl�da na cz�owieka
dr�czonego
jakim� sekretnym b�lem. Jensen skin�� g�ow� i u�miechn�� si� po swojemu,
okrutnie. Wygl�da�o
na to, �e odzyska� panowanie nad sob�.
- Nale�a�oby bardzo na to liczy� - orzek� - bo te okr�ty podwodne musz� zosta�
zniszczone.
Bez �adnych �ale�. Nie obchodzi mnie, co b�dziecie musieli zrobi�. Macie woln�
r�k�. -
Przerwa�. - Z tym �e dzia�acie opieraj�c si� wy��cznie na w�asnych si�ach. -
Odkaszln��. Je�li
oficer brytyjskiej marynarki wojennej wychowany w duchu nelso�skiej ob�udy m�g�
by�
niepewny, to Jensen by� blisko tego stanu. - A co do elementu zaskoczenia... No
c�. Przykro mi,
�e sprawi� wam zaw�d, ale prawd� m�wi�c, nie bardzo jest o czym m�wi�. Rzecz w
tym, �e w
zesz�ym tygodniu wys�ano grup� SAS i s�uch o niej zagin��. Wi�c jeste�my sk�onni
przypuszcza�, �e zosta�a uj�ta.
Mallory zakry� przenikliwe oczy powiekami. Wiedzia�, co znaczy ta informacja,
ale chcia�
us�ysze� to z ust Jensena.
- Prawd� m�wi�c, wydaje si� ca�kiem mo�liwe - powiedzia� ten - �e Niemcy, tak to
nazwijmy, b�d� na was czeka�.
Killigrew uzna� to za sygna� do zabrania g�osu. By� niskim m�czyzn�, zbudowanym
jak byk
i jak byk toczy� oczyma. Wsta�, przemaszerowa� na �rodek pokoju, rozstawi� nogi
o dobry jard na
pod�ogowej mozaice i wbi� g�ow� w pot�ne ramiona.
- S�uchajcie no, wy, ludzie! - warkn�� g�osem kogo�, kto przywyk� natychmiast
skupia� na
sobie ca�� uwag�.
Jensen zerkn�� na wychudzon� twarz krzy�owca Mallory�ego. Mia� zamkni�te oczy.
Andrea
delikatnie g�adzi� w�s, wygl�daj�c przez okno, za kt�rym s�o�ce p�nego
przedpo�udnia �wieci�o
��ci� i zieleni� na li�ciach winoro�li. Dusty Miller wyj�� przed chwil� z ust
papierosa i teraz
przem�wi� do niedopa�ka:
- SAS. Specjalna S�u�ba Powietrzna. L�duj� z cholernymi haubicami i cholernymi
d�ipami,
ha�asuj�c jak poci�g, kt�ry si� wykoleja. Nie przyjdzie im do g�owy, �e
wypada�oby mie�
przewodnik�w albo t�umaczy, a co dopiero w�ada� obcymi j�zykami. Maj� czaszki z
betonu, a
zamiast m�zgu cholern� dziur�... Mog� czym� panu s�u�y�?
Killigrew sta� nad nim. Twarz mia� czerwon� z w�ciek�o�ci.
- Powt�rz to.
Miller ziewn��.
- Dziura zamiast m�zgu. S�onie w sk�adzie porcelany.
Teraz oczy Mallory�ego by�y otwarte. �y�y na karku kapitana Killigrew odznacza�y
si� jak
liany na baobabie, a oczy mia� nabieg�e krwi�. Szcz�ka stercza�a mu jak dzi�b
lodo�amacza. I ku
zdumieniu Mallory�ego odci�gn�� w ty� pi��, got�w wepchn�� Millerowi z�by do
gard�a.
- Dusty - powiedzia�.
Miller popatrzy� na niego.
- Miller przeprasza, kapitanie - rzek� Mallory.
- Nerwy - b�kn�� Miller.
Pi�� Killigrew nadal wisia�a w powietrzu.
- Staniecie do raportu, Miller - rzek� �agodnie Mallory.
- Tak jest, panie kapitanie! - powiedzia� Miller, niczym stary s�u�bista.
G�os Jensena by� jak trzask bicza:
- Kapitanie!
Killigrew stukn�� obcasami. Nabieg�a krwi� twarz nagle zszarza�a. By� o w�os od
zaatakowania podoficera. Za to grozi�... no c�... s�d wojenny.
Mallory zgasi� papierosa w marmurowej popielniczce, obieg� wzrokiem pok�j.
Oceni�
sytuacj�. B�g jeden wiedzia�, na jaki stres by� nara�ony ten kapitan SAS, �e o
ma�o co nie da�
�upnia kapralowi. Zauwa�y�, �e Jensen za mask� profesjonalnego oburzenia ukrywa
�yw�
ciekawo��. Andrea, wydawa�oby si� nie opuszczaj�c fotela, znalaz� si� na �rodku
pokoju blisko
Killigrew. Sta� spokojny i rozlu�niony, jego ramiona nied�wiedzia obwis�y, r�ce
zwisa�y
swobodnie po bokach. Mallory wiedzia�, �e Killigrew jest o u�amek sekundy od
gwa�townej
�mierci. Zetkn�� si� wzrokiem z Millerem i pokr�ci� g�ow�, milimetr w prawo,
milimetr w lewo.
Miller ziewn��.
- Ale� dzi�kuj�, kapitanie Killigrew - rzek�. Killigrew patrzy� prosto przed
siebie. Oczy
wy�azi�y mu z orbit. - Widz�c, �e ta mucha pe�znie w kierunku mojego ucha -
wskaza� wielkie
muszysko wiruj�ce ku kandelabrowi - kapitan by� tak us�u�ny, �e chcia� pacn��
choler�. - Brwi
Jensena pow�drowa�y w g�r�. - Bior� na siebie ca�� odpowiedzialno��.
Jensen nie waha� si� ani chwili.
- Nie ma po temu potrzeby - rzek�. - Ani stawania do raportu. Prosz�
kontynuowa�, kapitanie.
Killigrew prze�kn�� �lin�.
- Taaak jest. - Odzyskiwa� kolory. - W porz�dku - rzek� z wyrazem twarzy kogo�,
kto przed
chwil� zajrza� w otch�a�. - Nasi ludzie. Pi�ciu. Zrzuceni w ostatni wtorek z
d�ipem i radiostacj�
na po�udniowym obrze�u Lourdes. Zg�osili si� po wyl�dowaniu, obrali kierunek na
Hendaye,
mieli podr�owa� noc�. Powinni zg�asza� si� drog� radiow� co osiem godzin. Ale
nic. Ani
jednego cholernego s��weczka.
Po raz kolejny Miller zetkn�� si� wzrokiem z Mallorym. D�ip - pomy�la�. D�ip!
Niech mnie
kule bij�. Czy ci ludzie nigdy nie s�yszeli o posterunkach drogowych?
- A� do wczoraj wiecz�r - kontynuowa� Killigrew. - Jaki� Ja� z ruchu oporu
zg�osi� si� przez
radio. Powiedzia�, �e w takiej czy innej g�rskiej wiosce trzydzie�ci kilometr�w
na zach�d od St-
Jean-de-Luz by�a strzelanina. Pad�y ofiary. Wi�c my�limy, �e to oni. Ale ten
przekaz by� troch�
dziwny. Nie u�yto szyfru. Oczywi�cie, to mo�e oznaka, �e radiooperatorowi ziemia
pali�a si� pod
stopami. Albo oznaka, �e siatka zosta�a rozpracowana.
Mallory przy�apa� si� na tym, �e si�ga po kolejnego papierosa. Jak dawno temu
nabra� w
p�uca powietrza bez dymu tytoniowego? Unika� wzroku Millera. Ci ludzie z SAS
byli odwa�ni.
Ale Miller mia� racj�. Brali si� do rzeczy jak s�o� w sk�adzie porcelany. To nie
by�a metoda
Mallory�ego.
Mallory wierzy� w prowadzenie wojny po cichu. Stosowa� si� do starego
partyzanckiego
przys�owia: jak masz n�, zdob�dziesz pistolet; jak masz pistolet, zdob�dziesz
strzelb�; jak masz
strzelb�, zdob�dziesz automat...
- Dzi�kuj�, panowie - powiedzia� Jensen. - Jestem wam wdzi�czny za wsp�prac�.
Dyas i Killigrew wyszli. Ten ostatni uni�s� wysoko nabieg�� krwi� twarz i
spoziera� prosto
przed siebie, aby nie dostrzec sardonicznej miny Millera.
- No, tak - powiedzia� Jensen, demonstruj�c wyzywaj�co krwio�erczy u�miech. -
My�licie,
�e wam si� uda? - Nie czeka� na odpowied�. - S�uchajcie. Ten plan mo�e si� wam
wydawa�
cholernie g�upi. Nic na to nie poradz�. Mo�liwe, i� �ycie miliona �o�nierzy
zale�y od tego, �eby
te okr�ty nie wyp�yn�y w morze. Obawiam si�, �e SAS spieprzy�o spraw�. Chc�,
�eby�cie
znale�li te cholerne okr�ty podwodne. Je�li nie zdo�acie ich wysadzi�,
przeka�cie namiar przez
radio. RAF zajmie si� reszt�.
- Prosz� wybaczy�, �e zapytam, kapitanie. Ale co z ruchem oporu na miejscu? -
spyta�
Mallory. Jensen zmarszczy� czo�o.
- Dobre pytanie. Dwie sprawy. Po pierwsze, s�yszeli�cie tego idiot� Killigrew.
Mo�e zostali
rozpracowani. I dwa, niewykluczone, �e te U-Booty s� upchane gdzie� tam, gdzie
RAF nie jest w
stanie ich dopa��. - Wyszczerzy� z�by. - Dzi� rano powiedzia�em panu
Churchillowi, �e je�li
mam wyrazi� swoje zdanie, to wasza banda jest tyle warta co dywizjon bombowc�w.
Zgodzi� si�
ze mn�. - Wsta�. - Jestem wam bardzo wdzi�czny. Wykonali�cie dla mnie dwie
cholernie fajne
operacje. Niech ta b�dzie trzecia. Szczeg�owa odprawa p�niej na lotnisku. Dzi�
po po�udniu
przyleci po was albemarle. Odlot dziewi�tnasta zero zero. - Przesun�� wzrokiem
po ich twarzach.
Mallory znu�ony, ale ostry jak �elazo topora; Andrea nieprzenikniony za czarnym
w�sem i Dusty
Miller, drapi�cy si� po kr�tko ostrzy�onej g�owie w spos�b obra�liwy dla
regulaminu. Jensenowi
ani przysz�o do g�owy martwi� si�, �e w ci�gu ostatnich czternastu dni dostali w
ko�� i ledwo
mieli okazj� zmru�y� oko. Byli narz�dziem do wykonania zadania i tyle.
- Pytania?
- Tak - rzek� ze znu�eniem Mallory. - Podejrzewam, �e w tym domu znalaz�aby si�
kropelka
koniaku, co?
Godzin� p�niej warty przy marmurowych kolumnach willi sprezentowa�y z ha�asem
bro�,
gdy jacy� trzej m�czy�ni drobnym krokiem zeszli schodami na podjazd, na kt�rym
oczekiwa�
sztabowy kabriolet koloru khaki. Wartownikom nie podoba� si� widok tych ludzi.
Wed�ug
standard�w �o�nierskich byli podstarzali, po czterdziestce, a wygl�dali jeszcze
starzej. Mundury
mieli brudne, buty w strasznym stanie. A� si� prosi�o za��da� dokument�w i
ksi��eczek �o�du.
Lecz by�o w nich co� takiego, �e warty zdecydowa�y si� nie reagowa�, bo tak w
sumie b�dzie
lepiej. Szli znu�eni, ale wytrwa�ymi susami, jak jacy� nieregularnie ucztuj�cy
drapie�cy, kt�rzy
gdy wreszcie przystawali do posi�ku, �arli �cigane cierpliwie na wielkich
obszarach ofiary,
mordowane bez szumu i skrupu��w.
Jednak�e Mallory nie my�la� o jedzeniu.
- Niez�y ten koniak - os�dzi�.
- Pi�ciogwiazdkowy - przyzna� Miller. - Stara wiara bierze tylko to, co
najlepsze.
Po willi Jensena, lotnisku Termoli brakowa�o stylu. Tajfun wy� nad g�owami,
pokrywaj�c nie
doko�czony pas startowy chmurami kurzu.
Co nieuniknione, sta�a tam kolejna sala odpraw. Ale sala ta to by� barak z
kartonowymi
�cianami i szybami poklejonymi papierow� ta�m�, chroni�c� przed wstrz�sami. Okna
trz�s�y si�
od burz piaskowych wywo�anych �mig�ami ko�uj�cych my�liwc�w. W�r�d my�liwc�w by�
bombowiec, z d�ugim guzowatym ryjem dzika, tankuj�cy z cysterny w kolorach
ochronnych.
Mallory wiedzia�, �e to albemarle. Jensen postara� si�, by tempo wydarze� nie
s�ab�o.
Evans, jeden z m�odych, g�adkich w obej�ciu adiutant�w Jensena, przyprowadzi�
ich z
samochodu. Powiedzia�:
- Spodziewam si�, �e macie list� zakup�w.
By� m�ody, r�owiutki i tchn�� zapa�em, kt�ry sprawia�, �e Mallory czu� si�
tysi�c lat starszy.
Ale Mallory kaza� sobie zapomnie� o zm�czeniu, koniaku i czterdziestu latach
prze�ytych na
staruszce Ziemi. Siad� przy stole z Andre� i Millerem i wype�nia� w trzech
egzemplarzach
zam�wienia magazynowe. Potem podjechali trzyton�wk� do arsena�u, gdzie ukaza�y
si� efekty
roboty Jensena w postaci ustawionej w kozio� broni i radiostacji B2 w plecaku.
By�y tam r�wnie�
dwie okute mosi�dzem skrzynki, kt�rych zawarto�� Miller oceni� z
zainteresowaniem. Jedn�
wype�nia�y materia�y wybuchowe: �elatyna wybuchowa i kostki czego�
przypominaj�cego
mas�o, co naprawd� by�o heksogenem w postaci plastycznej; plastik wybuchowy.
Druga
zawiera�a sp�onki i zapalniki z op�nionym dzia�aniem, pokolorowane jak
dziecinne kredki.
Miller pouk�ada� je wprawnymi palcami. Dokona� pewnych wymian. By�y tam r�wnie�
inne
substancje, samodzielnie ca�kiem niewinne, ale u�yte w znany mu spos�b zab�jcze
dla pojazd�w
i personelu wroga. Wreszcie by�o p�askie cynowe pude�ko zawieraj�ce tysi�c
funt�w w
u�ywanych banknotach pi�ciofuntowych, z wizerunkiem pana Bradbury�ego.
Andrea sta� przy ko�le schmeisser�w. Porusza� r�kami jak cz�owiek czytaj�cy
brajlem.
Wzrok mia� utkwiony gdzie� daleko. Odrzuci� dwa pistolety maszynowe, wzi�� trzy
inne i lekki
karabin maszynowy Bren. Roz�o�y� brena, z�o�y�, skin�� g�ow� i nape�ni� chlebak
granatami.
Mallory sprawdzi� dwie zwoje liny ze stalowym rdzeniem i torb� sprz�tu
wspinaczkowego.
- W porz�dku - powiedzia�. - Za�adowa�. W baraku odpraw czeka�o trzech m�czyzn.
Siedzieli osobno przy szkolnych pulpitach, ka�dy zatopiony we w�asnych my�lach.
- Wszystko gra? - zapyta� porucznik Evans. - No, to prezentacja. Wasza grupa.
M�czy�ni przy pulpitach podnie�li g�owy, przyjrzeli si� Mallory�emu, Andrei i
Millerowi z
niepokojem ludzi, kt�rzy wiedz�, �e za kilka godzin ci nieznajomi b�d� mie� nad
nimi w�adz�
�ycia i �mierci.
- �adnych prawdziwych nazwisk, �adnego koszarowego drylu - powiedzia� Evans.
Wskaza�
m�czyzn� po prawej. Drobny, wpadni�te policzki, usta schowane pod czarnymi
w�sami. Mia�
nieprzyjazne, pe�ne rezerwy spojrzenie kogo�, kto ca�e �ycie sp�dzi� w�r�d g�r.
- To Jaime.
Jaime pracowa� w g�rach. Zna drogi.
- Pracowa�...? - spyta� Mallory.
Twarz Jaime�a by�a ziemista i nieprzenikniona, wzrok pe�en nieufno�ci.
- Przenosi�em towary. Szmuglowa�em, mo�na powiedzie�. �aden faszysta mnie nie
z�apa�.
Ani hiszpa�ski, ani niemiecki. Wszyscy umr�, kiedy si� ich zastrzeli.
Twarz Mallory�ego by�a nieprzenikniona. Fanatycy mog� by� zaufanymi
towarzyszami; ale
to by� wyj�tek, nie regu�a.
- A to - rzek� spokojnie Evans - jest Hugues. Hugues jest naszym personalnym.
Zna ruch
oporu na miejscu. Praktycznie do ostatniego cz�owieka. Z wygl�du przypomina
Niemca. Nie
dajcie si� zwie��. Przed wojn� by� na Oksfordzie. Wr�ci� do Normandii obj��
rodzinny zamek.
SS zastrzeli�o jego �on� i dzieci, kiedy zszed� do podziemia.
Hugues by� wysoki i pleczysty, mia� jasnokasztanowe w�osy, mi�� bia�or�ow�
twarz
Nordyka i niebieskie przejrzyste oczy. Kiedy wymienia� u�cisk d�oni z Mallorym,
jego d�o� by�a
wilgotna od nerwowego potu. Spyta�:
- M�wisz po francusku?
- Nie. - Mallory napotka� wzrok Millera i wytrzyma� go przez chwil�.
- �aden z was?
- Zgadza si�.
Wiele cn�t musia�o si� spotka�, by przez te ostatnie tygodnie Mallory, Andrea i
Miller mogli
utrzyma� si� przy �yciu i walczy�. Ale cnota kardynalna to: oszcz�dza� naboje i
nie ufa� nikomu.
- Mi�o mi was pozna� - powiedzia� Hugues. - Ale �eby... nikt nie zna�
francuskiego? Jezu!
Mallory�emu spodoba� si� ten profesjonalizm.
- Gadanie mo�esz wzi�� na siebie.
- Byli�cie jaki� czas za frontem? - spyta� Hugues.
- Jaki�.
Ten Hugues ma spojrzenie szale�ca - pomy�la� Mallory. Nie by� pewien, czy mu si�
ono
podoba.
Evans odchrz�kn��.
- S��wko na osobno�ci, Hugues - powiedzia�.
Wzi�� go na bok. Hugues zmarszczy� czo�o, gdy oficer marynarki szepta� mu do
ucha. Potem
sp�sowia� i powiedzia� do Mallory�ego:
- O rany! Chyba zrobi�em z siebie durnia.
- Ca�kowicie zrozumia�e - odpar� Mallory.
Hugues by� w porz�dku. M�ody, pe�en zapa�u i bystry. Ale to spojrzenie
szale�ca... Nic
dziwnego, bior�c pod uwag� okoliczno�ci. Kontakt z ruchem oporu b�dzie mia�
r�wnie �yciowe
znaczenie jak przewodnik i radiotelegrafista. Musz� zadowoli� si� Hugues�em.
Ostatni m�czyzna by� prawie tak pot�ny jak Andrea; nosi� zniszczony, dziwnie
szykowny
s�omkowy kapelusz. Evans przedstawi� go jako Thierry�ego, do�wiadczonego
radiooperatora
ruchu oporu. Potem zaci�gn�� �aluzje i podsun�� zebranym walizk� z jakimi�
ubraniami.
- Nie przejmujcie si� francuskim - rzek� - mo�ecie zosta� przy niemieckim.
Wyci�gn�� spodnie i skafandry z kamufla�em we wz�r, kt�ry Mallory widzia� na
Krecie.
- Mam nadziej�, �e wzi�li�my dobre rozmiary. I jeszcze przez chwilk� lepiej nie
wychylajcie
nosa za pr�g.
To prawda - pomy�la� ponuro Mallory. Jest kilka lepszych sposob�w zwr�cenia na
siebie
uwagi w bazie powietrznej aliant�w ni� paradowanie w mundurach Waffen SS.
- Przymierzcie - rzuci� Evans.
Francuzi przygl�dali si� bez ciekawo�ci i rozbawienia, gdy Mallory, Miller i
Andrea
nak�adali na battledressy niemieckie skafandry i spodnie. Noszenie munduru
nieprzyjaciela to
dopraszanie si� o rozstrzelanie na miejscu. Ale tymi samymi konsekwencjami
grozi�o dzia�anie
dla ruchu oporu lub, je�li ju� o tym mowa, operowanie za liniami niemieckimi w
mundurze
brytyjskim. W okupowanej Francji �mier� b�dzie dysza�a im w kark, nie patrz�c na
metki przy
ko�nierzu.
- W porz�dku - orzek� Evans, przygl�daj�c si� feldfeblowi z twarz� Mallory�ego i
dw�m
szeregowym. - Hm, pu�kowniku, nie zastanowi�by si� pan nad zgoleniem w�s�w?
- Nie - powiedzia� Andrea z kamiennym wyrazem twarzy.
- Chodzi tylko o to, �e...
- ...esesmani nie nosz� w�s�w - doko�czy� za niego Andrea. - To wiem. Ale nie
zamierzam
si� brata� z esesmanami. Zamierzam ich zabija�.
Jaime przyjrza� mu si� z nowym zainteresowaniem.
- Pu�kowniku?
- Przej�zyczenie - rzek� Mallory.
Przez chwil� Evans okaza� lekkie zmieszanie. Z przesadnym przej�ciem skierowa�
si� do
estrady i rozwin�� typow� map� plastyczn� zachodniej cz�ci Pirenej�w. U g�ry
prze�witywa�
b��kitny pas Atlantyku. G�rskim grzbietem wi� si� czerwony w�� hiszpa�skiej
granicy.
- L�dowanie tutaj - powiedzia�, energicznie stukaj�c wska�nikiem w kotlin� nad
St-Jean-
Pied-du-Port.
- L�dowanie? - powt�rzy� Mallory.
- No, raczej zrzut.
- M�wi�em kapitanowi Jensenowi, �e nie znosz� wysoko�ci - zaprotestowa� Miller.
- �adna tam wysoko�� - uci�� Evans. - Zrzut nast�pi z pi�ciuset st�p. -
U�miechn�� si� z
rozradowaniem cz�owieka, kt�remu nie grozi� los pozosta�ych, i rozwin�� map� o
wi�kszej skali,
z zaznaczonymi poziomicami. - W tej kotlinie jest p�aski kawa�ek terenu.
Oddalony od skupisk
ludzkich. Dochodzi tam droga z Jonzere. Prowadzi do granicy hiszpa�skiej. Tam
b�dzie
posterunek graniczny, patrole. Nie chcemy, �eby�cie w�adowali si� do Hiszpanii.
W tej chwili
Franco sk�ania si� na nasz� stron� i nie chcemy podsuwa� mu �adnej okazji do...
hm,
demonstracji si�y. Poza tym grozi�oby wam internowanie, a obozy naprawd� s�
niezbyt mi�e.
Wi�c po opuszczeniu miejsca zrzutu p�jdziecie w d�. Jaime wam przypomni. W g�r�
jest
Hiszpania. W d� - Francja.
Andrea ze zmarszczonym czo�em przypatrywa� si� mapie. Poziomice po obu stronach
kotliny
by�y blisko siebie. Bardzo blisko. Prawd� m�wi�c, �ciany kotliny wygl�da�y na
urwisko, nie na
�agodne stoki.
- To niedobre miejsce na zrzut - powiedzia�.
- W tej chwili we Francji nie ma dobrych miejsc zrzutu - odpar� na to Evans.
Odpowiedzia�a
mu cisza. - Zreszt� zajmie si� wami pewien cz�owiek imieniem Jules - dorzuci�
pogodnie. -
Hugues go zna.
Jasnow�osy Normandczyk skin�� g�ow�.
- Dobry cz�owiek.
- Jules szczeg�lnie przy�o�y� si� do przedsi�wzi�cia �wilcze stado�. Zrobi wam
odpraw� i
przeprowadzi dalej. Potem b�dziecie zdani na w�asne si�y. Ale s�ysza�em, �e
przywykli�cie do
tego. - Popatrzy� po zaci�tych twarzach i pomy�la� z arogancj� m�odego
m�czyzny: S� starzy i
zm�czeni. Czy Jensen wie, co robi? Ale przypomnia� sobie, �e Jensen zawsze wie,
co robi.
Mallory oceni� wzrokiem r�owe policzki Evansa, jego wyprasowany mundur. Wszyscy
wiemy,
�e kazano ci to powiedzie� - pomy�la�. I wszyscy wiemy, �e to nieprawda. Nie
jeste�my zdani na
w�asne si�y. Jeste�my na �asce tych Francuz�w.
- Ustalono has�o - rzek� Evans. - Kiedy kto� powie wam L�Amiral, odpowiecie
Beaufort. I na
odwr�t. Nadajemy to w BBC. Niestety, SAS u�ywa� tego has�a, a nie ma czasu na
nadanie
innego. Zachowa� ostro�no��. - Rozda� p�kate br�zowe koperty. - Sygna�y.
Rozkazy. Mapy.
Wszystko, czego wam trzeba. Zapami�ta� i zniszczy�. Jakie� pytania?
Nie by�o �adnych. Lub raczej by�o ich zbyt wiele, aby warto by�o je zadawa�.
- �Sztorm� - powiedzia� Miller, kt�ry otworzy� kopert�. - Co to?
- Wy. Ta operacja nazywa si� �Sztorm� - wyja�ni� Evans. - Byli�cie �Huraganem� w
Jugos�awii. To dalszy ci�g. No i... - Zawaha� si�.
- Tak? - mrukn�� Mallory.
- Doprawdy, to �art. - Evans u�miechn�� si� szeroko, po ch�opi�cemu. - Ale, no
c�, kapitan
Jensen powiedzia�, �e mo�emy r�wnie dobrze nazwa� was tak jak w prognozach
meteo.
- Wspaniale - podsumowa� odpraw� Miller. - Po prostu wspaniale. Jeszcze tego
tylko
brakowa�o do tych spadochron�w.
Niedziela godz. 19.00 - poniedzia�ek godz. 09.00
- Panie i panowie... przepraszam, panowie - powiedzia� podpu�kownik lotnictwa
Maurice
Hartford. - Mamy godzin� do zrzutu. Linie Powietrzne Pireneje wyra�aj� nadziej�,
�e mieli�cie
przyjemn� podr�. Osobi�cie uwa�am, �e wszyscy jeste�cie stukni�ci.
Naturalnie, nikt nie m�g� go s�ysze�, bo interkom by� wy��czony. Ale ul�y�
sobie. Dlaczego
to zawsze ja? - pomy�la�.
Wystartowali przyjemnie. Sze�ciu ludzi plus za�oga, niewiele sprz�tu. Trywialny
�adunek jak
na albemarle�a, lec�cego spokojnie z Termoli nad pomarszczonymi szczytami
Apenin�w w
kierunku zachodz�cego s�o�ca. Zachodz�cego na czerwono s�o�ca.
Hartford w��czy� interkom.
- Kapitanie Mallory - powiedzia� - mo�e by pan wpad� tu na dzi�b?
Mallory przekr�ci� si� w stalowym kube�kowym fotelu. Tego popo�udnia przespa�
kilka
godzin. Podobnie Andrea i Dusty Miller. Ordynans obudzi� ich na obiad. Podano
befsztyk,
czerwone wino i rzucili si� na to g�odni jak wilki. Francuzi dziobali jedzenie.
Nikt nie mia�
ochoty do rozmowy. Jaime pozosta� nachmurzony Hugues, je�li Mallory si� nie
myli�, dosta�
strasznego pietra. Nic w tym z�ego - pomy�la�. Najodwa�niejsi to nie ci, kt�rzy
nie znaj� strachu,
ale ci, kt�rzy go poznali i opanowali. Na pok�adzie samolotu Francuzi nie spali,
podczas gdy
Andrea u�o�y� si� do snu z g�ow� na skrzynce z zapalnikami, a Miller zapad� si�
g��boko w
fotelu, opar� nie ko�cz�ce si� nogi o radiostacj� i zachrapa�, rywalizuj�c z
klekotem merlin�w
albemarle�a.
Mallory mia� lekki sen. Potrzebowa� dziesi�ciu dni nie�wiadomo�ci, przerywanych
tylko
obfitymi posi�kami w czterogodzinnych odst�pach. Ale to musia�o zaczeka�. W�r�d
kamiennych
i �nie�nych lawin Alp Po�udniowych i podczas d�ugich niebezpiecznych miesi�cy na
Krecie
nauczy� si� spa� kilka cali pod powierzchni� �wiadomo�ci, snem dzikiego
zwierz�cia, kt�re w
u�amku sekundy przechodzi do ca�kowitej czujno�ci.
Wygrzeba� si� z siedzenia i poszed� do kokpitu. Pilot wskaza� fotel drugiego
pilota. Mallory
usiad� i pod��czy� si� do interkomu.
- Fili�ank� herbaty? - zaproponowa� pilot. Nosi� gogle, �eby koniuszki
gigantycznych w�s�w
nie w�azi�y mu do oczu.
- Prosz� - powiedzia� Mallory.
- Drugi pilot kima. - Pilot pochyli� termos nad kubkiem. - Zach�d s�o�ca -
wskaza� przed
siebie.
To by� zach�d s�o�ca co si� zowie! Niebo zape�nia�y archipelagi p�on�cych wysp,
obmywanych ostatnimi promieniami s�o�ca w z�otym przyp�ywie. Powy�ej rozci�gn�y
si�
plamy cirrus�w. W dole Morze �r�dziemne ze stalowego przemienia�o si� w
atramentowe.
- Niebo czerwone w nocy, strach zajrzy pilotowi w oczy - powiedzia� dow�dca.
Samolot podskoczy�. Mallory zach�ysn�� si� herbat�, parz�c usta o gor�cy kubek.
- Czemu? - spyta�.
Niez�y go�� - podsumowa� Hartford. Wcale si� nie nadyma. Spokojny. Jak jeszcze
nie
uzbrojona bomba. Piwne oczy kogo�, kto wsz�dzie czuje si� jak w domu, wsz�dzie
kompetentny,
gdziekolwiek by go los rzuci�. Poci�g�a, zm�czona twarz. Bez ruchu, oszcz�dza
si�y.
Niebezpiecznie wygl�daj�cy facio - pomy�la� rado�nie Hartford. Trzymajcie si�,
drogie
szkopiska.
- Pogoda - wyja�ni�. - Tam pogoda, �e Bo�e uchowaj. Nadchodzi front. Pastuch�w
to nie
obchodzi. Oni chodz� po ziemi. Ale my lecimy prosto w to zwierz�. Zdrowo nas
popie�ci.
- Dobre warunki do zrzutu?
- Spu�cimy was - odpowiedzia� Hartford.
Prawd� m�wi�c, warunki do zrzutu nie by�y dobre. Ale dosta� rozkaz, �e ma
spu�ci� tych
ludzi bez wzgl�du na to, czy warunki b�d� dobre, czy nie.
- Powiesz swoim ch�opakom, �eby si� wpi�li? Wyci�gn�� z kieszeni kurtki
lotniczej briark�
wielko�ci kosza na �mieci, napcha� tytoniem i zapali�. Kabin� wype�ni� ostry
dym. Odsun��
okienko, wpuszczaj�c huk silnik�w, od kt�rego wierci�o w z�bach.
- Pow�chaj to morze - rzek�, g��boko wci�gaj�c powietrze. - Czary. To jest to!
Zejdziemy na
pi��set st�p. Milutka, szeroka kotlina. Macie tylko skoczy�, kiedy zapali si�
�wiat�o. Wszyscy od
razu.
- Pi��set st�p?
- Bu�ka z mas�em.
- Us�ysz�, jak nadlatujemy.
Pilot u�miechn�� si� szeroko, ods�aniaj�c dziury, jakie k�y zrobi�y w ustniku
fajki.
- Tylko wtedy, kiedy to b�d� Hiszpanie - powiedzia�.
Zderzyli si� z frontem nad wybrze�em i lecieli dalej, minuta za nie ko�cz�c� si�
minut�, a� te
przesz�y w godziny. Albemarle pikowa� i nurkowa�, skrzyd�ami szarpa�y wst�puj�ce
pr�dy. W
ciemnoszarym �wietle s�cz�cym si� przez ma�e okienka Mallory przyjrza� si�
swojemu
plutonowi. Za Andre� i Millera r�czy� g�ow�. Ale Francuz�w nie by� ju� tak
pewny. Widzia�
b�ysk bia�ek oczu Jaime�a, nerwowe przygryzanie ust Thierry�ego. A Hugues
spogl�da� na swoje
d�onie przyci�ni�te do kolan, paznokcie obgryz� do �ywej sk�ry. Mallory poczu�
nag�e znu�enie.
Zbyt wiele razy by� w ma�ych, ogrodzonych metalem pomieszczeniach, obserwowa�
zbyt wielu
ludzi, zbyt wiele razy rozwa�a�, jak zareaguj�, kiedy ci�nienie wzro�nie i
pokrywa si� zerwie...
Albemarle ostro kiwn�� si� na lewe, potem prawe skrzyd�o.
Mallory pomy�la�, �e tam, na zewn�trz, istnieje zupe�nie nowy rodzaj
turbulencji; nie �cieraj�
si� ze sob� masy powietrza, ale wytryskuj� w g�r� fale zawieruchy, twarde jak
skalna �ciana.
Rozejrza� si� wok�.
Drzwi do kabiny pilot�w sta�y otworem. Trzepocz�ce si� za szyb� kolorowe chmury
rozst�pi�y si�, rozwia�y. Nagle Mallory patrzy� w d� kotliny, kt�rej strome
�ciany wyros�y
niespodziewanie ze wszystkich stron. G�rne partie by�y bia�e od �niegu. Szara
wioska
przycupn�a w g�rze - w g�rze, nad samolotem. Par� ��tych �wiate�ek zal�ni�o w
pomroce.
�adnego zaciemnienia. Hiszpania - pomy