12080

Szczegóły
Tytuł 12080
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12080 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12080 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12080 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marggaret Weis Mroczna studnia Podzi�kowania niech przyjm�: Joy Marie Ledet za ilustracje otwieraj�ce cz�ci i rozdzia�y; Alan Gutierrez za ilustracje tytu�owe; oraz Stephen Daniele za mapy. PODZI�KOWANIA Od lat, od chwili, kiedy rozpocz�li�my wsp�prac� nad projek- tem Dragonlance, opowiadali�my rozmaite historie arty�cie fantasy Larry'emu Elmore'owi. Pewnego dnia co� nam opowiedzia�. Histo- ri� o cudownej krainie, gdzie wojownicy dobra, odziani w magicz- ne srebrzyste zbroje, walcz� z krwio�erczymi wojownikami, kt�- rych przekl�te zbroje s� czarne niczym dno otch�ani ciemno�ci. W �wiecie tym smoki walcz� z ogromnymi istotami zwanymi bah- kami. Elfy wiod� �ycie po�wi�cone honorowi i mieczowi. Orkowie �egluj� po morzach w pirackich statkach. Krasnoludy przemierzaj� rozleg�e r�wniny na kud�atych kucykach. Ludzie buduj� zamki z t�- czy. Czarodzieje czerpi� magiczn� moc z powietrza i ziemi, z ognia i wody, z ciemno�ci Pr�ni. Oczarowa� nas �wiat stworzony przez Larry'ego Elmore'a. Za- pragn�li�my pozna� ludzi tam mieszkaj�cych i podzieli� si� ich przygodami z tymi spo�r�d was, kt�rzy tak�e lubi� poznawa� obcy, tajemniczy i cudowny �wiat fantasy. Tak oto wizja Larry'ego Elmo- re'a o�y�a w niniejszej ksi��ce � pierwszym tomie trylogii Kamie- nia W�adzy. Tych, kt�rzy chcieliby prze�y� w�asne przygody w tej krainie, zapraszamy do �wiata gry o Kamieniu W�adzy, stworzonej przez Lestera Smitha i Dona Perrina. Na koniec, w imieniu wszystkich os�b zaanga�owanych w ten projekt, dzi�kujemy ci, Larry, za stworzenie tego �wiata i zaprosze- nie nas do wsp�lnego prze�ywania w nim przyg�d. Margaret Weis i Tr�cy Hickman s CH�OPIEC DO BICIA Ch�opiec wpatrywa� si� w zamek. W �wietle poranka jego bia�e marmurowe �ciany l�ni�y od py�u wodnego unosz�cego si� z sied- miu wodospad�w tryskaj�cych po obu stronach zamku, czterech od p�nocy i trzech od po�udnia. Wok� �cian zamku migota�y i ta�- czy�y t�cze. Wie�niacy wierzyli, �e t�cze s� delikatn� materi� utka- n� przez wr�ki; niejeden ju� g�upi m�odzik znalaz� �mier� w kot- �uj�cych si� wodach, gdy pr�bowa� je pochwyci�. Ale ch�opiec by� m�drzejszy. Wiedzia�, �e t�cze s� niematerial- ne, zrobione z samego blasku s�onecznego i wody. Prawdziwe jest tylko to, co istnieje zar�wno w ciemno�ci, jak i w �wietle. Ch�opiec nauczy� si� wierzy� wy��cznie w to, co prawdziwe i namacalne. Ch�opiec patrzy� na zamek beznami�tnie; nie budzi� w nim ani dobrych, ani z�ych uczu�, a jedynie co� w rodzaju oboj�tnego fata- lizmu, jaki cz�sto widuje si� u dr�czonych ps�w. Oczywi�cie ch�op- ca nie dr�czono szczeg�lnie w �yciu, chyba �e dr�czeniem mo�na nazwa� ignorowanie. W�a�nie mia� opu�ci� rodzic�w i dom rodzin- ny, by rozpocz�� nowe �ycie, powinien wi�c by� zasmucony, wy- straszony i dr��cy. Nic podobnego jednak nie czu�. By� tylko zm�- czony po d�ugiej drodze i by�o mu nieprzyjemnie gor�co w nowych, dra�ni�cych sk�r� we�nianych po�czochach. Sta� z ojcem przed bram� osadzon� w wysokim zewn�trznym murze. Za bram� znajdowa� si� dziedziniec, a za dziedzi�cem nie- zliczone schody wiod�y w g�r� do zbudowanego nad urwiskiem zamku. Okna zamku wychodzi�y na zach�d, na jezioro Ildurel, od wschodu za� wspiera� si� mocno o ska��. Jego najwy�sze wie�yczki si�ga�y do poziomu rzeki Hammerclaw, p�yn�cej ze wschodu na za- ch�d, kt�rej wartkie wody, spadaj�c z urwiska, tworzy�y t�cze. Zamek mia� �ciany z bia�ego marmuru � ch�opiec widzia� raz podobizn� zamku na uczcie, zrobion� z cukru � i by� wysoki na kilka pi�ter. Ile dok�adnie, ch�opiec nie m�g� policzy�, poniewa� zamek rozpo�ciera� si� na ca�ej powierzchni urwiska. Takie mn�- stwo wie�yczek stercza�o w ka�d� stron�, tyle blank�w je�y�o si� pod ka�dym mo�liwym k�tem, tak wiele okien o ma�ych, o�owia- nych szybkach b�yszcza�o w s�o�cu, �e na ten widok kr�ci�o mu si� w g�owie. Chcia� si� bawi� cukrowym zamkiem i matka mu na to pozwoli�a, ale nast�pnego ranka odkry�, �e zamek zjad�y myszy. Teraz patrzy� zachwycony na zamek. Ten nie by� zrobiony z cuk- ru i na pewno nie zjedz� go myszy, ani nawet smoki. Zwr�ci� uwag� na jedno skrzyd�o zamku � wschodnie, wychodz�ce na cztery wo- dospady. Na jego szczycie tkwi�a otoczona balkonem wie�yczka, wi�ksza ni� wszystkie inne. Jak powiedzia� mu ojciec, by� to balkon kr�la. Jedynie kr�l Tamaros, b�ogos�awiony przez bog�w, mia� pra- wo przechadza� si� po nim. Ch�opiec pomy�la�, �e kr�l musi widzie� stamt�d ca�y �wiat. A je�li nie ca�y �wiat, to przynajmniej ca�e wielkie miasto Vinnen- gael. On sam widzia� je prawie w ca�o�ci, stoj�c tylko na stopniach pa�acu. Vinnengael zbudowano na trzech poziomach. Najni�szy by� r�wny z poziomem ci�gn�cego si� a� po horyzont jeziora; nawet z balkonu kr�la jego przeciwny brzeg by� ledwo widoczny. Drugi poziom miasta zbudowano na szczycie klifu wyrastaj�cego z pierw- szego poziomu. Trzeci za� le�a� na kolejnym klifie, wznosz�cym si� z drugiego poziomu. Pa�ac sta� na trzecim poziomie. Naprzeciwko pa�acu, za ch�opcem, po przeciwnej stronie ogromnego marmuro- wego dziedzi�ca znajdowa�a si� �wi�tynia Mag�w. �wi�tynia i pa�ac � serce kr�lestwa i jego g�owa � by�y jedy- nymi du�ymi budowlami na trzecim poziomie. Od p�nocy, tu� przy pa�acu sta�y koszary. Po stronie po�udniowej na skalistym wzniesieniu ulokowa�y si� eleganckie domy zagranicznych amba- sador�w. Zbrojni pilnuj�cy zewn�trznej bramy rzucili znudzone spojrze- nie na przechodz�cego m�czyzn� z ch�opcem. Ch�opiec wyci�gn�� szyj�, chc�c si� przyjrze� ogromnej �elaznej kracie opatrzonej rz�- dami gro�nych z�b�w. Ch�tnie by si� zatrzyma� w nadziei ujrzenia �lad�w krwi, gdy� dobrze zna� histori� Nathana z Neyshabur, jed- nego z bohater�w Vinnengael, kt�ry rozkaza� opu�ci� krat�, mimo �e sam pod ni� sta�. Odpiera� wrog�w kr�lestwa i nie ust�pi� z pla- cu boju, nawet gdy spada�y na niego straszliwe z�by bramy. Nathan z Neyshabur �y� i poleg� kilka stuleci temu, kiedy miasto i zamek � cho� nie t�cze � by�y jeszcze m�ode. By�o wi�c ma�o prawdo- podobne, by jego krew wci�� kapa�a z kraty, jednak ch�opiec mimo wszystko poczu� si� rozczarowany. Ojciec szarpn�� go za kaptur, kaza� mu przesta� si� gapi� jak ork na jarmarku i poci�gn�� za sob�. Przemierzyli ogromny dziedziniec i weszli do w�a�ciwego zam- ku, gdzie ch�opiec natychmiast si� zagubi�. Na szcz�cie ojciec � dworzanin kr�la � dobrze zna� drog�. Powi�d� ch�opca w g�r� po marmurowych schodach, w g��b marmurowych korytarzy, wok� marmurowych pos�g�w, w�r�d marmurowych kolumn, a� doszli do przedpokoju, gdzie ojciec pchn�� ch�opca na drewniane rze�bione krzes�o, a sam wezwa� s�ug�. Ch�opiec przygl�da� si� wysokiemu sufitowi zabrudzonemu sa- dz� z rozpalanych zim� komink�w i �cianie naprzeciwko, na kt�rej wisia� kobierzec przedstawiaj�cy psy o d�ugich tu�owiach, d�ugich pyskach i uszach, niepodobne do �yj�cych w�wczas ps�w, oraz lu- dzi zwr�conych w jedn� stron�, poluj�cych na jelenia, kt�ry � s�dz�c po jego minie � �wietnie si� tym wszystkim bawi�, chocia� tkwi�o w nim sze�� strza�. Do przedpokoju wszed� jaki� cz�owiek: do�� m�ody, niezadowo- lony, ponury m�czyzna odziany w zapinan� tunik� w bogate wzo- ry z wysokim ko�nierzem, z d�ugimi, powiewaj�cymi r�kawami. Jego nogi widoczne od po�owy �ydki w d� by�y grube, a kostki mia� prawie tak szerokie jak stopy. Nosi� po�czochy r�nych kolo- r�w � jedn� czerwon�, a drug� niebiesk� � dobrane do czerwo- no-niebieskiego deseniu na tunice. Mysiego koloru w�osy mia� za- czesane do ty�u zgodnie z mod� panuj�c� w�r�d ludzi i skr�cone w loki na karku. By� te� g�adko ogolony. Ojciec ch�opca nosi� podobny str�j, cho� na tunik� narzuci� jesz- cze opo�cz�. Jego str�j mia� barwy zielone i niebieskie. Ch�opiec ubrany by� tak samo jak ojciec, tyle �e jego str�j przykrywa�a pele- ryna z kapturem, poniewa� by�a ju� jesie� i znacznie si� och�odzi- �o. M�czyzna zamieni� kilka s��w z ojcem, po czym zwr�ci� spoj- rzenie na ch�opca. � Wi�c jak ci na imi�? � Gareth, lordzie szambelanie. Szambelan zmarszczy� nos. � Chyba nigdy nie widzia�em brzydszego dziecka. � Ka�de dziecko wydawa�oby si� brzydkie w por�wnaniu z Jego Wysoko�ci� � rzek� ojciec ch�opca. � To prawda, panie � odpar� szambelan. � Jednak ten tutaj chyba specjalnie si� o to stara�. � Jego Wysoko�� i m�j syn s� w tym samym wieku, co do dnia � urodzili si� tej samej nocy. Jej Wysoko�� �yczy�a sobie... � Tak, tak. Znane mi s� �yczenia Jej Wysoko�ci � przerwa� szambelan, wywracaj�c oczami i wtykaj�c kciuki za szeroki sk�rza- ny pas, jakby chcia� powiedzie�, �e uwa�a �yczenia Jej Wysoko�ci za garniec g�wna. Skrzywi� si� do ch�opca. � Nic si� chyba na to nie poradzi. Jakbym mia� za ma�o k�opot�w. Gdzie reszta przy- odziewku ch�opaka? Nie liczysz chyba, panie, na to, �e b�dziemy go ubiera�? � M�j zaufany wnosi rzeczy tylnymi drzwiami � odpar� ch�od- no ojciec ch�opca. � Nie liczy�e� chyba, panie, na to, �e b�dziemy je ci�gn�� na taczce ulicami miasta. Dwaj m�czy�ni zmierzyli si� lodowatymi spojrzeniami. W ko�- cu szambelan wystawi� jedn� grub� nog� w spiczastym bucie przed drug� i sk�oni� si� w pas. � Do us�ug, panie. Ojciec ch�opca tak�e �zrobi� nog�", jak si� m�wi�o, podtrzy- muj�c w pasie p�aszcz, aby nie zami�t� brudnej pod�ogi. � To ja jestem do us�ug, panie. Ch�opiec, zgrzany i spocony, sta� okryty peleryn� i przygl�da� si� jeleniowi ze stercz�cymi w boku sze�cioma strza�ami, z bardzo zadowolon� min� wyrzucaj�cemu w g�r� kopyta. � Zatem chod� ze mn�, Gareth � rzek� szambelan zrezygno- wanym tonem. � Po�egnaj si� z ojcem � doda� oboj�tnie. Gareth sk�oni� si� ojcu na spos�b dworski, jak go uczono. Ojciec pospiesznie pob�ogos�awi� ch�opca i odszed� szybko do swoich obo- wi�zk�w przy Jego Wysoko�ci. Ani ojciec, ani syn nie odczuwali smutku przy tym rozstaniu. Prawd� m�wi�c, ch�opiec ostatnio wi- dzia� ojca p� roku temu. Jako cz�onek dworu b�dzie prawdopodob- nie widywa� swoich szlachetnie urodzonych rodzic�w cz�ciej ni� kiedykolwiek w dzieci�stwie. Szambelan po�o�y� ci�k� r�k� na ramieniu ch�opca i poprowa- dzi� go przez pa�acowe komnaty. � To s� prywatne pokoje rodziny kr�lewskiej � wyja�ni� szambelan d�wi�cznym g�osem. � Od dzi� b�dzie to tak�e i tw�j dom. Zosta� wybranym na ch�opca do bicia Jego Ksi���cej Mo�ci to wielki zaszczyt. Mam nadziej�, �e jeste� tego �wiadomy. Gareth nie by� w tej chwili �wiadomy niczego poza ci�k� r�k� m�czyzny wciskaj�c� go w marmurow� pod�og�, tak a� zabola�o go rami�. � To wielce po��dane stanowisko � ci�gn�� szambelan z na- ciskiem. � Kandydatami by�o wielu �wietnych m�odzie�c�w, szes- nastoletnich, a nawet starszych. Wielce po��dane � powt�rzy�. Gareth wiedzia�, �e to prawda. Ojciec, matka i nawet niania wbijali mu to bez ustanku do g�owy, a� sta�o si� niejako cz�ci� jego cia�a, niczym smo�a w�arta w d�onie kowala. Ch�opiec do bicia ponosi� kar� za ksi�cia, poniewa� ksi�cia, wybranego przez bog�w, nie mog�a dotkn�� w gniewie r�ka �miertelnika. Dorastali wsp�lnie, naturalnie wi�c ch�opiec do bicia i jego rodzina ci�gn�li korzy�ci z takiego uk�adu. Gareth zdawa� sobie te� spraw�, �e nie zas�ugiwa� na ten za- szczyt. Jego ojciec by� lordem, ale niezbyt wa�nym, a matka dam� dworu kr�lowej. Jego rekomendacj� stanowi� tylko zbieg okolicz- no�ci: on i m�ody ksi��� urodzili si� tej samej nocy. Jej Kr�lewska Wysoko�� pochodzi�a z Dunkargi, kr�lestwa na zachodzie. Podobno ludzie z Dunkargi wierzyli, �e na ich �ycie wp�yw maj� gwiazdy. Gareth wiedzia�, �e to bzdura; ojciec mu to powiedzia�. Jak odleg�e, zimne iskierki wielko�ci py�ku mog�y wp�ywa� na ludzko��? Jednak rodzice Garetha skrz�tnie wykorzy- stali fakt, �e kr�lowa Emillia wierzy�a w zainteresowanie gwiazd jej losem. Us�yszawszy o poszukiwaniu ch�opca do bicia, matka Garetha napomkn�a kr�lowej, �e tylko dziecko urodzone pod tymi samymi gwiazdami co ksi��� mog�o by� uwa�ane za godne, aby dzieli� los ksi�cia. Kr�lowej spodoba�a si� ta my�l i wezwa�a nadwornego astrologa, kt�rego sprowadzi�a z sob� z Dunkargi. G�adz�c piesz- czotliwie wype�nion� monetami sakiewk�, darowan� mu przez ojca Garetha, nadworny astrolog potwierdzi�, �e tak jest w istocie. Jako �e Gareth by� jedynym dzieckiem szlachetnego rodu urodzonym tej samej nocy co ksi��� (ojciec Garetha zapewni� o tym astrologa), zo- sta� wybrany. W wieku dziewi�ciu lat Gareth mia� przyby� na dw�r i podj�� swoje obowi�zki, kt�re polega�y na ponoszeniu kary za przewiny ksi�cia. Id�c przez pa�ac, Gareth wspomina� opowie��, kt�r� jego matka cz�sto przypomina�a � jak to kr�lowa dowiedzia�a si�, i� jedna z jej dam dworu r�wnie� jest brzemienna i wkr�tce urodzi, kaza�a zwi�za� nogi jego matce, aby �adne dziecko w niczym nie wyprzedzi�o kr�lewskiego syna. Szcz�liwie b�le matki Garetha ust�pi�y � pewnie ze strachu � bo inaczej Gareth nie szed�by teraz po pa�acowej posadzce. Matka zacz�a ponownie rodzi� po narodzi- nach ksi�cia i w trzy godziny p�niej Gareth przyszed� na �wiat. Jego pierwszy p�acz zag�uszy�y huki fajerwerk�w. Matka Garetha odda�a go mamce tej samej nocy, kiedy si� uro- dzi�, by od razu wr�ci� do obowi�zk�w damy dworu. Wychowywa� si� w wiejskiej posiad�o�ci ojca, g��wnie pod okiem s�ug, kt�rzy za- le�nie od kaprysu albo ch�opca rozpieszczali, albo zaniedbywali. I w�a�nie dlatego po czterech latach rodzice Garetha podczas jednej z rzadkich wizyt u syna z niezadowoleniem przekonali si�, �e ich dziecko jest rozpuszczonym urwisem, r�wnie brudnym i nie- douczonym jak pierwsze z brzegu ch�opskie dziecko w podobnym wieku. Ojciec Garetha pos�a� po swoj� dawn� piastunk�, kt�ra odesz- �a na emerytur�, by pomaga� m�owi w tkaniu sukna. Teraz by�a wdow�; z rado�ci� przekaza�a warsztat doros�ym synom i powr�ci�a do szlachetnego domu. Zaj�a si� Garethem, nauczy�a go czytania, pisania oraz manier potrzebnych, gdy b�dzie do�� du�y, aby obj�� swoje stanowisko na dworze. W tej chwili Gareth t�skni� za niani� o wiele bardziej ni� za matk� czy ojcem. Po spe�nieniu swojego zadania zosta�a odes�ana do rodziny. � Modlisz si�, paniczu Gareth? � zapyta� znienacka szam- belan. � Tak, panie � odrzek� Gareth cicho; by�y to pierwsze s�owa, kt�re wym�wi�. � Wi�c pom�dl si� teraz, m�odzie�cze. M�dl si� do bog�w, aby� spodoba� si� Jego Ksi���cej Wysoko�ci, bo je�li nie, Jej Kr�- lewska Mo�� pozb�dzie si� ciebie bez wzgl�du na gwiazdy. Gareth wyjrza� spod fa�d kaptura i ponownie wpatrzy� si� w po- czernione sadzami sklepienie. Bogowie byli gdzie� tam, poza sadz� i marmurem. Podobnie jak t�czy, bog�w nie mo�na by�o dotkn��. Gareth nie s�dzi�, �eby zanadto si� nim interesowali. Poza tym je- dyne, o co m�g� si� teraz modli�, to powr�t do domu, a to bardzo rozgniewa�oby jego rodzic�w, dlatego Gareth uzna�, �e ju� lepiej wcale si� nie modli�. Pa�ac wywo�a� w g�owie Garetha wielki zam�t. Zdawa�o mu si�, �e spaceruje po nim przez wi�kszo�� swojego �ycia, a w rzeczywi- sto�ci min�a ledwie godzina od chwili, kiedy przeszed� przez g��w- n� bram�. Mia� pokocha� pa�ac, jego ch�odne, spokojne pi�kno, ta- jemne alkowy i ukryte przej�cia, lecz mia�o to nast�pi� du�o p�- niej, gdy ju� przestanie t�skni� za domem i ba� si� zasypiania w obcym miejscu, gdy ju� nauczy si� porusza� po pa�acu, co zajmie mu niemal rok. Na razie jednak pa�ac by� dla niego ogromny, zim- ny, pe�en pustych korytarzy, kt�re wiod�y do ogromnych, zimnych, przesi�kni�tych zapachem dymu drzewnego pokoi wype�nionych masywnymi, ci�kimi meblami. � Jego Wysoko�� jest tutaj, w pokoju zabaw � rzek� szam- belan. Po obu stronach du�ych drewnianych drzwi stali dwaj gwardzi�- ci � ochrona ksi�cia. Gareth widywa� Gwardi� Kr�lewsk� tylko podczas parad, a i w�wczas jedynie z daleka. Zakuci w l�ni�ce zbroje wydali mu si� teraz olbrzymami, gro�nymi istotami, kt�- re obejrza�y go dok�adnie, wpychaj�c r�ce pod aksamitny dublet i zagl�daj�c nawet do wn�trza jego but�w. Gareth sta� nieruchomo i potulnie poddawa� si� tej upokarza- j�cej czynno�ci. Kiedy� w przesz�o�ci pewien nieprzyjacielski w�dz przys�a� na dw�r swego m�odego syna uzbrojonego w sztylet, aby zabi� nast�pc� tronu. � Jest czysty � powiedzia� gwardzista i otworzy� drzwi. Szambelan skin�� g�ow� i ponownie ujmuj�c Garetha za rami�, wprowadzi� go do pokoju zabaw. Na progu szambelan pochyli� si� i wyszepta� ostro: � Nie dotykaj zabawek Jego Wysoko�ci. Nie patrz na ksi��ki Jego Wysoko�ci. Nie wier� si�, nie d�ub w nosie, nie gap si�, nie puszczaj b�k�w, nie wygl�daj przez okno. Nie odzywaj si�, dop�ki ci nie ka��. Nie siadaj w obecno�ci ksi�cia i nigdy nie odwracaj si� do niego ty�em, bo to straszliwa obelga. Je�li musisz wyj�� za po- trzeb�, popro� ksi�cia o pozwolenie. Kiedy b�dziesz odbiera� lanie, krzycz g�o�no i p�acz, �eby da� Jego Wysoko�ci pozna�, jak bardzo bolesne s� dla niego baty. Odr�twienie ogarniaj�ce dot�d Garetha ust�pi�o miejsca rozpa- czy. Gdyby bogowie byli w tej chwili gdzie� w pobli�u, Gareth po- modli�by si� � nie o to, by opu�ci� pa�ac, bo znalezienie drogi do wyj�cia wydawa�o mu si� rzecz� niemo�liw�, lecz by po prostu umrze� na miejscu. Nie m�g� patrze� na wszystkie otaczaj�ce go cude�ka � wspa- nia�e zabawki ze wszystkich stron Loerem. Nie zainteresowa�y go p�ki pe�ne ksi��ek, chocia� uwielbia� czyta� � w k�ko czyta� dwie ksi��ki ojca, kt�re ten otrzyma� w darze, ale nigdy do nich nie zajrza�. Gareth nie widzia� nawet Jego Wysoko�ci, gdy� oczy ch�op- ca do bicia pe�ne by�y �ez. Zdo�a� tylko drepta� u boku szambelana i nie przewr�ci� si� o rozsypane na pod�odze zabawki. D�o� szambelana pchn�a go na pod�og�. � Jego Wysoko�� Dagnarus, ksi��� Vinnengael. Gareth pad� na kolana, pomny nauk ojca. Zdawa�o mu si�, �e kto� do niego podszed� i obejrza� go, niby �wini� na targu. � Odejd� � odezwa� si� w�adczy ju� w�wczas g�os. Gareth oczywi�cie pomy�la�, �e ksi��� zwraca si� do niego. Us�ucha� z wielk� rado�ci�. Zerwa� si� na r�wne nogi, got�w da� drapaka. Jednak jaka� d�o� � d�o� ksi�cia � chwyci�a go za r�kaw i mocno przytrzyma�a. � Kaza�em ci odej�� � powt�rzy� ksi���, a Gareth zrozumia�, �e ksi��� m�wi do szambelana. � Ale Wasza Wysoko�� nic nie wie o tym ch�opcu... � Zmuszasz mnie, abym wyda� rozkaz po raz trzeci? � zapy- ta� ksi��� z niebezpieczn� nutk� w g�osie, na d�wi�k kt�rej Gareth zadr�a�. � Jak Wasza Wysoko�� rozka�e � rzek� szambelan, k�aniaj�c si� bardzo nisko i wychodz�c ty�em z pokoju. Nie by�o to �atwe, zwa�ywszy na to, �e pod�og� za�ciela�y koniki na biegunach, ma�e okr�ty, rydwany, zabawkowe tarcze oraz w��cznie. Zamkn�� drzwi i Gareth zosta� sam z ksi�ciem. Mrugaj�c pe�nymi �ez oczami, zobaczy� go i w tej samej chwili poczu� przed nim l�k. Obaj ch�opcy byli w�wczas r�wni wzrostem, chocia� w latach m�skich Dagnarus mia� by� wy�szy. Ksi��� by� gruboko�cisty, dla- tego szczuplejszemu Garethowi wydawa� si� wi�kszy. Rude w�o- sy ksi�cia � barwy li�ci klonowych jesieni� � g�ste i puszyste, ostrzy�ono kr�tko wok� twarzy, jak nakazywa�a �wczesna moda. Jasn� sk�r� na nosie obsypywa�y piegi � by�a to jedyna skaza na nieskazitelnej cerze. Mia� zielone oczy ze z�ocistymi punkcikami, du�e i b�yszcz�ce, otoczone rudawymi rz�sami, kt�re wygl�da�y jak poz�acane. Odzia- ny by� w zielony dublet i po�czochy, co podkre�la�o rudo�� w�os�w i pog��bia�o ziele� oczu. By� zgrabny, mocno zbudowany i � jak na dziecko � mia� wyj�tkowo silne r�ce. Zielone oczy zmierzy�y ka�dy cal postaci ch�opca do bicia, przy- patruj�c mu si� o wiele dok�adniej ni� gwardzi�ci przed drzwia- mi. Gareth pami�ta� o wszystkim, czego nie wolno mu by�o robi�, ale nikt jeszcze mu nie powiedzia�, co powinien zrobi�. Nieszcz�li- wy, zgrzany, przestraszony i upokorzony kuli� si� przed tym spo- kojnym, pewnym siebie, pi�knym dzieckiem, a widz�c swoje bra- ki odbijaj�ce si� w tych cudownych oczach, ponownie zapragn�� umrze�. � Jak ci na imi�, ch�opcze? � zapyta� Dagnarus, a cho� g�os jego wci�� brzmia� w�adczo, nie by� nieuprzejmy. Gareth nie m�g� odpowiedzie�, gdy� w gardle d�awi�y go �zy. � Jeste� niemy czy g�uchy, ch�opcze? � zapyta� ksi���. Nie by� zniecierpliwiony ani z�o�liwy, po prostu chcia� si� dowiedzie�. Gareth potrz�sn�� g�ow� i zdo�a� wykrztusi� swoje imi�. Zbie- raj�c resztki odwagi, uni�s� g�ow� i ostro�nie zerkn�� na ksi�cia. Wyci�gn�wszy r�k�, Dagnarus dotkn�� twarzy Garetha i potar� jego policzek. Cofn�� r�k�, spojrza� na swoje palce, a nast�pnie na ch�opca do bicia. � Nie schodzi � powiedzia� ksi���. � Nie, Wasza... Wasza Wysoko�� � wyj�ka� Gareth. � Mam to od urodzenia. To kl�twa. Inne znane Garethowi dzieci albo z niego szydzi�y, albo od nie- go ucieka�y. Dagnarus nie zrobi� nic podobnego. Nigdy od niczego nie ucieka�. I zawsze patrzy� prawdzie prosto w twarz, cho�by by�a nie wiadomo jak szpetna. � Kl�twa? � powt�rzy� Dagnarus. Zielone oczy za�wieci�y. Ksi��� poci�gn�� Garetha do dw�ch krzese�, kt�re sta�y przy dzieci�cym stoliku. Ze stolika zepchni�- to kilka ksi��ek, �eby zrobi� miejsce dla miniaturowej katapulty, z kt�rej ksi��� strzela� ziarnkami grochu w mur zbudowany z kloc- k�w. Wzrok Garetha spocz�� zach�annie na ksi��kach. Dangarus z dum� popatrzy� na katapult�. W tej chwili obaj si� okre�lili. Dagnarus usiad�. Pami�taj�c o otrzymanych wskaz�wkach, Ga- reth nadal sta�. � Opowiedz mi o kl�twie � rozkaza� Dagnarus. Nigdy nie prosi�, wszystko by�o rozkazem. Gareth zacz�� nie�mia�o. � Tak, Wasza Wysoko��. To si� sta�o, kiedy moja matka... � Dlaczego nie siadasz? � przerwa� ksi���. � Powiedziano mi, �e nie wolno, Wasza Wysoko��. � Kto ci powiedzia�? Ten wielki idiota? � Ksi��� prychn�� lekcewa��co na wspomnienie szambelana. � Nie zwracaj na niego uwagi. Ja zawsze tak robi�. Siadaj na tym krze�le. � Tak, Wasza Wysoko��. � Gareth usiad� na brzegu. � To si� sta�o, kiedy moja matka... � I nie m�w do mnie �Wasza Wysoko��" � powiedzia� ksi���. Gareth spojrza� na niego bezradnie � Nazywaj mnie Dagnarusem � rzek� ksi���. Po�o�y� d�o� na d�oni Garetha i doda�: � B�dziesz moim przyjacielem. I w tej chwili Gareth pokocha� go, jak jeszcze nigdy nie kocha� nikogo ani niczego. � A teraz � Dagnarus usadowi� si� i skrzy�owa� ramiona na piersi � opowiedz mi o kl�twie. � To si� sta�o, kiedy moja matka nosi�a mnie w brzuchu... � zacz�� Gareth. Ta historia nale�a�a do jego najwcze�niejszych wspomnie� i zna� j� na wyrywki. Pocz�tkowo m�wi� nie�mia�o i z wahaniem, ale widz�c zainteresowanie s�uchacza, nabra� pewno- �ci siebie i teraz opowiada� z przej�ciem. � Posz�a na jarmark, po sprawunki dla kr�lowej, twojej matki, panie, a tam na rogu sie- dzia�a �ebraczka. Poprosi�a moj� matk� o monet� najedzenie. Mat- ka nie mia�a �adnych monet, a jedyne pieni�dze, jakie mia�a przy sobie, nale�a�y do kr�lowej. Matka powiedzia�a to �ebraczce i po- sz�a dalej, a wtedy �ebraczka j� przekl�a. Na to ja zacz��em moc- no kopa� w brzuchu i matka zrozumia�a, �e �ebraczka jest czarow- nic� i �e jej kl�twa spad�a na mnie. Matka wezwa�a stra� miejsk�, kt�ra aresztowa�a czarownic�. Zwi�zano jej r�ce i nogi i wrzucono do rzeki, gdzie przez d�ugi czas nie ton�a. Zdaniem matki to dowo- dzi, �e by�a czarownic�. Ludzie zacz�li rzuca� w czarownic� ka- mieniami, a� w ko�cu uton�a. Akuszerka kaza�a matce pi� herbat- k� z owoc�w r�y, �eby zmy� kl�tw�, ale to nic nie pomog�o. Uro- dzi�em si� z tym na twarzy. Lewe oko Garetha otacza�o du�ych rozmiar�w purpurowe zna- mi�, kt�re wpe�za�o na czo�o i na lewy policzek. Jego nijakie br�- zowe w�osy przyci�to w grzywk�, aby przys�oni� t� cz�� znamie- nia, ale wok� oka i na policzku nie da�o si� go ukry�. Nie pami�ta� ju�, ile wywar�w, ma�ci, roztwor�w i krem�w na polecenie matki stosowali s�udzy, �eby pozby� si� przekl�tego zna- ku z jego twarzy. I chocia� od kilku z nich zesz�a mu sk�ra, znamie- nia nie da�y rady usun��. Jedna pomys�owa s�u��ca pr�bowa�a na- wet zszorowa� je piaskiem. Na szcz�cie niania us�ysza�a krzyki Garetha i wybawi�a go z opresji. � Czy ludzie si� z ciebie wy�miewaj�? � zapyta� Dagnarus, wpatruj�c si� w znami�. Zwykle Gareth nie lubi�, kiedy mu si� przygl�dano, ale ksi��� zachowywa� si� inaczej, nie szydzi� i nie �mia� si�. By� po prostu ciekawy. � Czasami, Wasza Wysoko�� � przyzna� Gareth. � Ju� wi�cej nie b�d� � o�wiadczy� stanowczo Dagnarus. � Zabroni� im. A je�li kto� to zrobi, masz mi natychmiast powiedzie�. Ka�� go �ci��. Ksi��� si� popisywa�. Gareth nie by� zupe�nie nie�wiadomy, jak wygl�da �ycie na dworze. Nawet on wiedzia�, �e dziewi�cioletni ksi��� nie ma w�adzy nad �yciem i �mierci� innych. Jednak Gareth poczu� si� wzruszony i zadowolony, je�li nie z powodu obietnicy, to z faktu, �e wreszcie sta� si� dla kogo� wa�ny. � Dzi�kuj�, Wasza Wysoko��, ale to niewa�ne i nie chcia�bym, �eby kto� straci� g�ow�, poniewa�... � Tak, tak. � Dagnarus machn�� r�k�. Mia� niewielk� zdolno�� koncentracji i chocia� s�ucha� uwa�nie, kiedy co� go interesowa�o, niecierpliwie ucina� ka�d� rozmow�, kt�ra go znudzi�a. � Nie podoba mi si� imi� �Gareth" � oznajmi�. � Przykro mi, Wasza Wy... Ksi��� uni�s� podbr�dek, spojrza�. � Dag... narusie � powiedzia� Gareth. Zrobi� pauz� mi�dzy sylabami, gdy� szczerze si� obawia�, �e ksi��� zmieni zdanie i roz- ka�e mu powr�ci� do oficjalnej formy. Dagnarus u�miechn�� si�. U�miech wydoby� z�ociste punkciki w jego zielonych oczach, od czego zal�ni�y na podobie�stwo topa- z�w i szmaragd�w. � B�d� ci� nazywa� Lata � oznajmi�. Gareth sk�oni� g�ow�. Chwila by�a uroczysta niczym chrzest. � Znasz swoje obowi�zki, �ato? B�dziesz otrzymywa� ch�os- t�, kiedy zechc� mnie ukara�. � Ksi��� odwr�ci� si� do swoich za- bawek i naciskaj�c palcem, poruszy� w g�r� i w d� rami� katapu�ty. � Wiesz o tym, �ato, prawda? � powt�rzy�. � Powiedzieli ci to? � Tak, Dagnarusie � odpar� Gareth, czuj�c si� odrobin� nie- swojo z nowym imieniem. � B�d� ci� bi�, poniewa� �aden zwyk�y �miertelnik nie �mie podnie�� r�ki na swojego kr�la. S�dz�, �e kiedy ciebie obij�, to ja poczuj� wyrzuty sumienia i przestan� by� niepos�uszny. Tak my�l�. Skrzywi� si�, a jego zielone oczy pociemnia�y. Z�ociste iskierki znik�y niby klejnoty gin�ce pod powierzchni� nieruchomej wody. Bawi� si� katapult�, przetaczaj�c j� na ma�ych drewnianych k�kach. � Ale to na nic � przem�wi� surowym g�osem. � M�wi� ci to od razu, �ato. Przykro mi b�dzie patrze�, jak ci� bij�, oczywi�- cie, ale oni chc� mnie zmusi� do robienia rzeczy, kt�rych nie chc� robi�. � Zielone oczy skierowane na Garetha by�y ciemne i spokoj- ne. � Nawet gdyby mieli ci� za to zabi�, �ato. To o�wiadczenie by�o inne od poprzednich przechwa�ek. To po- wiedzia� dziwnym, niedzieci�cym g�osem, g�osem wyzbytym nie- inno�ci, g�osem �wiadomym znaczenia wypowiadanych s��w. � Mo�esz teraz odej��, je�li chcesz, �ato � doda� Dagnarus Nie b�dziesz mia� przez to k�opot�w. Powiem kr�lowej, mojej atce � wym�wi� to s�owo z lekkim skrzywieniem warg � �e ci� ie chcia�em. Nie potrzebuj� towarzysza. Gareth rozejrza� si� po pokoju, ale nie widzia� cudownych �aba- wek, ksi��ek, gwardzist�w w otwartych drzwiach pilnuj�cych, aby ch�opiec do bicia nie udusi� Jego Wysoko�ci, ani s�ug czaj�cych si� w pobli�u, by zaspokoi� najdrobniejsze �yczenie ksi�cia. Gareth widzia� jego samotno��, wyra�nie i jasno niczym s�o�ce. Widzia� j� jak lustro odbijaj�ce jego w�asn� samotno��. Widzia� skacz�cego weso�o jelenia ze strza�ami. � Je�li zechc� mnie zbi�, Dagnarusie � powiedzia� nie�mia�o Gareth � b�d� musieli mnie najpierw z�apa�. Z�ociste klejnoty roziskrzy�y si�, zielone oczy zal�ni�y i ksi��� roze�mia� si� w g�os. Taki zawadiacki by� ten �miech, �e szambe- lan, kt�ry wyczekiwa� w korytarzu � maj�c nadziej� na b�jk�, by m�c powiedzie� Jej Kr�lewskiej Mo�ci jako pierwszy, i� on, szam- belan, by� temu przeciwny od samego pocz�tku � wetkn�� g�ow� w drzwi. � Czy ci� wzywali�my? Wyno� si� st�d, stary pryku! � krzyk- n�� Dagnarus i rzuci� w niego drewnianym klockiem. Nabrawszy odwagi, Gareth r�wnie� rzuci� w szambelana kloc- kiem. Nie dorzuci� jednak, gdy� zamachn�� si� za s�abo i bez prze- konania. Klocek Dagnarusa zosta� rzucony znacznie celniej i umie- j�tniej; nie trafi� w m�czyzn� tylko dlatego, �e szambelan w por� zatrzasn�� drzwi. Dagnarus otworzy� jedn� z ksi��ek, wielki, oprawny w sk�r� tom ze z�ocon� ok�adk�. Karty by�y welinowe ze z�otymi brzegami. Gareth nie�mia�o podziwia� ksi��k�. Patrzy� z zachwytem i l�kiem na jeden z obrazk�w w ksi��ce � walcz�cego ze smokiem rycerza w bajecznej zbroi, jakby �ywcem wyj�tego z opowie�ci na dobra- noc jego niani. Rozpozna� w tomie ksi�g� napisan� przez mag�w, kt�rzy spisuj� wielkie czyny heros�w przesz�o�ci i wykorzystuj� je w nauczaniu. � Chcesz przeczyta� t� opowie��? � zapyta� Gareth t�sknie. � Nie � skrzywi� si� wzgardliwie Dagnarus. Zamykaj�c nie- cierpliwie ksi�g�, po�o�y� na niej kolejny tom. � To b�dzie nasza forteca. � Umie�ci� przed ni� katapult� i przygotowa� si� do strze- lania. � Pobawimy si� w wojn�. M�ODSZY OPIEKUN W�r�d elf�w kr��y legenda, jak to na pocz�tku czasu trzepota- nie skrzyde�ek motyla sprawi�o, �e pr�dy powietrza rozprzestrze- ni�y si� niczym fale na wodzie, nabieraj�c mocy i wielko�ci, a� w ko�cu to leciutkie trzepotanie spi�trzy�o si� w ogromn� burz�, kt�ra obr�ci�a w perzyn� miasto oddalone o tysi�c mil. Je�li ta le- genda jest prawdziwa � a ze wzgl�du na ni� elfy darz� moty- le szczeg�lnym szacunkiem � to mo�liwe, �e odg�os kamyka wy- rzuconego z zabawkowej katapulty ksi�cia w malutkich �o�nierzy zwielokrotni� si�, a� Tarcza Boskiego us�ysza� pomruk wojny i po- czu� zapach krwi tysi�cy ofiar. Rozmy�la� o wojnie, sypi�c okruchy rybkom o z�otych �uskach, kt�rych miotanie si� podczas walki o po�ywienie zak��ci�o bezruch ozdobnego oczka wodnego. Tarcza lubi� ten bezruch, lecz przyjem- no�� sprawia�o mu tak�e przygl�danie si�, jak rybki walcz� o okru- chy; mi�dzy innymi dlatego sam je karmi�, zamiast zleci� to mono- tonne zadanie s�u��cym. Po nakarmieniu rybek Tarcza wyci�gn�� r�ce. Podszed� s�u��cy z misk� czystej wody i r�cznikiem. Tarcza op�uka� d�onie, wytar� je w r�cznik i przem�wi� do innego s�u��cego: � Po po�udniu udziel� audiencji w gaju cedrowym. Czy Sil- wyth z Domu Kinnoth ju� przyby�? S�u��cy sk�oni� si�. � Tak, Tarczo. Oczekuje twojego wezwania. � Napije si� ze mn� wina w gaju cedrowym � zadecydowa� Tarcza. � Przyprowad�cie go o oznaczonej godzinie. S�u��cy sk�oni� si� ponownie i wycofa� z otoczenia �wietnego m�a. Trzej arystokraci, kt�rzy tego dnia uzyskali audiencj� przy ozdobnym stawie, spojrzeli po sobie. Silwyth z Domu Kinnoth � domu Tarczy � by� dot�d zaledwie p�otk�. Cho� piastowa� urz�d M�odszego Opiekuna Wschodniego Lasu, urz�d i tytu� nadane mu przez Boskiego, i cho� by� kuzynem Tarczy, to przecie� mia� on wielu kuzyn�w i wielu by�o M�odszych Opiekun�w. Zaproszenie na wino do gaju cedrowego podwy�sza�o jednak status Silwytha. S�u��cy, kt�ry nale�a� do s�u�by domowej, przekaza� wiado- mo�� s�u��cemu znajduj�cemu si� na zewn�trz domu, a ten z kolei zani�s� j� Silwythowi. Silwyth nie wszed� jeszcze do domu, lecz czeka� na czwartym tarasie ponad bram�. Poniewa� spotka� go za- szczyt zaproszenia do wypicia wina z Tarcz�, a tym samym za- szczyt wej�cia do domu, s�uga poprosi�, aby Silwyth poszed� z nim na dziewi�ty taras ponad bram�� taras po�o�ony najbli�ej domu. Silwyth przyj�� wiadomo�� o audiencji oraz o przeniesieniu si� na wy�szy taras w milczeniu, na poz�r beznami�tnie, lecz w sercu uradowa� si� niezmiernie. Elfy od wczesnego dzieci�stwa s� uczone skrywania emocji, aby nie zak��ci� spokoju, nie obrazi� lub nie wtr�ci� si� w �ycie innych. Ten obyczaj sprawia, �e elfy uchodz� za zimne i pozbawione uczu� w oczach ludzi, kt�rzy pozwalaj� swo- im emocjom kipie� i powoduj� tym samym mn�stwo szk�d. Elfy wierz�, �e nawet wyrazem twarzy nie nale�y narzuca� si� innym, poniewa� w�wczas kto� zostaje zmuszony do uczestniczenia w na- szej rado�ci lub smutku, uniesieniu czy rozpaczy. Tylko najbli�si, najbardziej z�yci z elfem � na przyk�ad duchowy partner albo czcigodni rodzice � mog� zechcie� przyj�� na siebie brzemi� dzie- lonego wsp�lnie �ycia. Przyczyna takiego opanowania i dyscypliny jest prosta � prze- trwanie. �ycie elf�w trwa trzysta lat lub jeszcze d�u�ej. Ich miasta s� nieliczne i g�sto zaludnione. Elfy nie s� ��dne przyg�d; rzadko wy- puszczaj� si� daleko od domu i swoich przodk�w-doradc�w, robi� to tylko w razie wyj�tkowej konieczno�ci. S� zaprzeczeniem krasnolu- d�w, kt�re nigdzie nie zagrzej� miejsca d�u�ej ni� dwa dni. Cho� elfy s�abo rozumiej� ludzi, jeszcze mniej rozumiej� krasnoludy. Liczba urodze� w�r�d elf�w jest wysoka, liczba zgon�w niska (chyba �e niekt�re lub wszystkie spo�r�d siedmiu wielkich Dom�w tocz� wojn�). Elfie rodziny trzymaj� si� razem, dlatego w elfich do- mostwach i miastach jest t�oczno. Elf prawie zawsze widzi, s�yszy i czuje wok� siebie wiele innych elf�w. Tylko dzi�ki utrzymaniu naj�ci�lejszej dyscypliny i opanowania mog� oni w tym t�oku prze- trwa� i zachowa� zdrowe zmys�y. Cz�owiek wst�puj�cy w progi elfiego domu zachwyca si� pa- nuj�c� tam cisz� i spokojem, a potem zdumiewa si�, s�ysz�c, �e to jedno niewielkie domostwo mie�ci nawet trzydziestu elf�w, ��cznie z prapradziadkami, pradziadkami, dziadkami, rodzicami, dzie�mi, dzie�mi dzieci, nie wspominaj�c o s�u��cych, Czcigodnym Przod- ku, ciotkach, wujach i kuzynach. Z kolei elf odwiedzaj�cy gospo- darstwo ludzkie czuje si� przyt�oczony ha�asem, smrodem, ba�aga- nem i zdumiewa si�, gdy odkrywa, �e mieszkanie zajmuje zaledwie kilkoro ludzi � rodzice, dziecko i jeden, czasem dw�ch s�u��cych. Im wy�sza ranga elfa, tym wi�ksza powierzchnia mieszkanio- wa, chocia� wielko�� domu oznacza, �e prawdopodobnie zamiesz- kuje go wi�cej krewnych, jak r�wnie� Starszych Domu, cz�onk�w ich najbli�szej rodziny oraz szlachcic�w pozostaj�cych w go�cinie. Go�cie zwykle zajmuj� domki go�cinne po�o�one w pobli�u bramy; w�a�nie tam Silwyth sp�dzi� noc po swoim przybyciu. Jego dom ro- dzinny znajdowa� si� na p�noc od Lovod, miasta Tarczy. Aby sta- wi� si� na jego wezwanie, Silwyth podr�owa� przez ca�y dzie� i noc, zmieniaj�c w drodze konie. Silwyth wspina� si� po niezliczonych kamiennych schodach wio- d�cych z czwartego ogrodu do dziewi�tego, pow�ci�gaj�c po�piech, aby utrzyma� odpowiedni� odleg�o�� mi�dzy sob� a s�u��cym. Ogrody na �agodnym stoku g�ry zbudowano w formie taras�w. Ozdobne krzewy i oczka wodne okala�y ma�e szemrz�ce fontanny. Po kamiennych �ukach nad furtkami pi�y si� orchidee, r�e i pn�cza winoro�li. �cie�ki wi�y si� w�r�d starannie przystrzy�onych �ywo- p�ot�w i cienistych grot. Ogrody, poza roztaczaniem niezwyk�ego pi�kna, spe�nia�y jeszcze kilka innych istotnych funkcji. Wskazy- wa�y go�ciowi, �e w�a�ciciel ogrod�w jest pot�ny i zamo�ny, sko- ro sta� go na op�acenie pracy potrzebnej do ich utrzymania, ich pi�k- no za� pomaga�o go�ciowi zapomnie�, �e musi pokona� tysi�c stop- ni w zboczu g�ry, by dotrze� do g��wnego domu. Je�li ju� mia� szcz�cie dosta� si� do g��wnego domu. Wielu go�ci Tarczy nigdy nie wychodzi�o poza czwarty ogr�d, niekt�rzy nigdy nie ujrzeli nic poza pierwszym. Silwytha spotka� ogromny zaszczyt. Ogrody spe�nia�y tak�e funkcj� militarn� � broni�y domu przed atakiem. Silwyth, sam b�d�cy �o�nierzem, nie widzia� �miertelnych pu�apek sprytnie zamaskowanych ro�linno�ci�, ale wiedzia�, �e tam s�. Zauwa�y�, �e w�skie schody � zbyt w�skie, by dwie osoby mog�y i�� obok siebie � wi�y si� i zakr�ca�y mi�dzy ogrodami; wy- ci�te w zboczu, by�y jedyn� drog� do domu. Armia, kt�ra usi�owa- �aby wspi�� si� po pokrytym rumowiskiem zboczu, musia�aby roz- proszy� si� po ca�ym stoku, potyka� si� o kamienie i grz�zn�� w piasku, przez co sta�aby si� �atwym celem dla znakomitych �ucz- nik�w Tarczy. Mijaj�c kolejn� cienist� grot� obro�ni�t� wonnymi tuberozami, Silwyth zauwa�y� krat� w kamiennej pod�odze � wej�cie do jedne- go z licznych podziemnych tuneli, kt�re z pewno�ci� wychodzi�y z domu do ogrodu. Uzbrojone oddzia�y mog�y si� przemieszcza� pod ziemi� w tajemnicy, nie zauwa�one, i uderzy� znienacka w do- wolnym punkcie. Tarcza by� dobrze chroniony i zdawa�o si�, �e potrzebowa� tej ochrony. Dom Kinnoth prowadzi� niebezpieczn� gr�. Dotar�szy do wej�cia na dziewi�ty taras s�u��cy zatrzyma� si�, aby da� Silwythowi czas na zauwa�enie pi�kna ogrodu i nasycenie nim duszy. Wiedz�c, �e dusz� nale�y karmi� tak samo jak cia�o, Sil- wyth przespacerowa� si� po starannie wytyczonej �cie�ce, kt�ra wi�a si� mi�dzy rozmaitymi ro�linami. Ka�da grupa ro�lin przema- wia�a do innej cz�ci duszy, ka�dy zapach pobudza� inn� cz�� cia�a. Kiedy Silwyth dope�ni� spaceru, s�u��cy uk�oni� si� i zapyta�, czy czcigodny go�� ma ochot� na przek�sk�. Oto by�a kolejna oznaka, �e zyska� wy�sz� pozycj� u Tarczy. W czwartym ogrodzie nie zaproponowano Silwythowi nawet kub- ka wody. Przyj�� ofert�, gdy� odmowa oznacza�aby obraz�. S�u��cy oddali� si�. Silwyth usiad� na g�adkiej kamiennej �awie nad stawem poro�ni�tym liliami. Podp�yn�o kilka rybek, oczekuj�c na okruchy. Z tego miejsca Silwyth mia� doskona�y widok na domostwo Tarczy, jedno z kilku do niego nale��cych. Cho� mniej okaza�y od innych, by� to podobno ulubiony dom Tarczy. Jego g��wn� siedzib� by� du�y zamek w mie�cie Lovod, mie�cie rz�dzonym przez Dom Kinnoth od czasu, kiedy Matka i Ojciec umie�cili swoje dzieci na ziemi. G��wny dom zbudowano z drewna umocnionego glin� na ka- miennej podstawie z ogromnych blok�w granitu. Dom mia� trzy pi�tra, by� wdzi�czny i mi�y dla oka, a przy tym funkcjonalny. Obok domu stan�a zbrojownia, po��czona z nim zabudowanym korytarzem. Dom otacza� granitowy mur, od kt�rego do wej�cia doj�� mo�na by�o tylko okr�nymi �cie�kami. Zamek w mie�cie by� zbudowany podobnie, chocia� o wiele wspanialszy i jeszcze moc- niej ufortyfikowany. Tarcza wraz z rodzin� mieszka� w tym domu przez wi�ksz� cz�� roku, do zamku sprowadza� si� tylko w czasie wojny. Silwyth uwa�a�, aby jego wzrok nie spoczywa� zbyt d�ugo na domu i jego umocnieniach. Obserwator � a by� pewien, �e kto� go obserwowa� � m�g�by go podejrzewa� o szukanie sposobu na po- konanie tych umocnie�. Silweth wyrazi� wi�c spojrzeniem nale�ny zachwyt dla domu, a nast�pnie ponownie popatrzy� na ogr�d. Jego grzeczno�� zosta�a nagrodzona. W ogrodzie przebywa� jeszcze je- den go�� � dama. Nie zauwa�y� jej podczas koj�cej dusz� przechadzki, gdy� spa- cerowa�a po innej cz�ci ogrodu, oddzielona od niego strumieniem, kt�ry spokojnie p�yn�� kamiennym korytem. Na drug� stron� pro- wadzi� wygi�ty mostek przerzucony nad strumieniem. S�u��cy przy- prowadzi� go na t� stron� mostku, celowo rozdzielaj�c go�ci. Dama przechadza�a si� po alejkach, podziwiaj�c kwiaty, niekiedy dotyka- j�c kt�rego� d�oni�. Towarzyszy�a jej s�u�ka, kt�ra, jak kaza� zwy- czaj, zachowywa�a odpowiedni� odleg�o��. Silwyth wsta� i wyszed� na otwart� przestrze�, gdzie nieznajoma mog�a go widzie�, aby nie pomy�la�a, �e j� szpieguje. Zobaczy�a go pokoj�wka i zwr�ci�a na niego uwag� swej pani. Dama spojrza�a w jego stron� i sk�oni�a si� oficjalnie. Silwyth odda� uk�on, sk�a- daj�c r�ce i podnosz�c je do czo�a, bo cho� nie rozpozna� kobiety, po wzorze materia�u jej obszernych szat zorientowa� si�, �e jest �on� jednego z Opiekun�w Wschodniego Lasu. Tym samym prze- wy�sza�a rang� Silwytha, kt�ry by� M�odszym Opiekunem. Jej m�� musia� go�ci� u Tarczy. Silwyth zaciekawi� si�, dlaczego dama spa- ceruje po dziewi�tym ogrodzie za bram�, skoro powinna przebywa� w ogrodach przy domu. Wr�ci� s�u��cy, nios�c ja�minow� herbat� i talerz owoc�w r�- �y w cukrze. W tym samym czasie inny s�u��cy wszed� do drugiej cz�ci ogrodu, nios�c imbryk i talerz. Elfy uwa�aj�, �e jedzenie i pi- cie w obecno�ci innych bez zaproszenia do wsp�lnego posi�ku jest w najwy�szym stopniu niegrzeczne. Dlatego inaczej ni� u ludzi s�u�ba elf�w nie obs�uguje swoich pa�stwa podczas posi�k�w, lecz zostaje odes�ana, aby sarria mog�a si� po�ywi�. Najwi�ksza obelga, jak� jeden elf mo�e wyrz�dzi� drugiemu, to zje�� co� w jego obec- no�ci, nie zaprosiwszy go do udzia�u w posi�ku. Wielka wojna mi�- dzy Domami TrovaIe i Wyval, kt�ra trwa�a pi��set lat, rozpocz�a si� od tego, �e pan Domu Trovale zjad� owoc granatu przy panu Domu Wyval. Ogr�d jednak zawiera� mn�stwo zacisznych zak�tk�w, gdzie dwa nie znaj�ce si� elfy mog�y spo�y� posi�ek w odosobnieniu, je�li tego chcia�y. Decyzja nale�a�a do damy, ze wzgl�du na jej wy�sz� rang�. Spojrza�a w kierunku Silwytha i powiedzia�a co� do swojej po- koj�wki. S�u��ca przesz�a przez mostek i zbli�y�a si� do Silwytha ze spuszczonym wzrokiem. Uk�oni�a si� trzy razy, bardzo nisko. � Czcigodny nieznajomy, moja pani kaza�a mi powiedzie�, �e ogr�d jest zbyt pi�kny, aby dwoje oczu i jedne usta mog�y mu od- da� sprawiedliwo��. Czworo oczu i dwoje ust o wiele lepiej mo�e wyrazi� zachwyt dla jego cud�w. Pyta, czy uczcisz ogr�d, do��czaj�c do niej. � Uczcz� ogr�d i uczcz� szlachetn� dam� � odpar� Silwyth i za pokoj�wk� przeszed� przez mostek. Po drugiej stronie z�o�y� uk�on, podszed� bli�ej, ponownie z�o- �y� uk�on i zn�w podszed�. Gdy znalaz� si� w odleg�o�ci dziesi�ciu krok�w od damy, stan�� i sk�oni� si� po raz trzeci. Prostuj�c si�, po- wiedzia�: � Jestem Silwyth z Domu Kinnoth, M�odszy Opiekun Wschod- niego Lasu. Dzi�kuj� za zaszczyt, jakim mnie obdarzy�a�, pani. M�j Dom i ja jeste�my na twoje us�ugi. Dama przypatrywa�a si� siedz�cej wysoko na drzewie kuku�ce, kt�rej niem�dre nawo�ywanie rozlega�o si� zgrzytliwie po�r�d ci- chego, mi�kkiego szmeru wody w fontannie. Na g�os Silwytha opu- �ci�a wzrok, odwr�ci�a g�ow� i spojrza�a na niego. �� Jestem lady Valura z Domu Mabreton. Tyle Silwyth odgad� z symbolu Mabreton�w wyhaftowanego na jej sukni. Zn�w zaciekawi�o go, dlaczego dama jest tutaj, skoro jej ma��onek musi by� w domu. Lady Valura zaj�a miejsce przy ma�ym stoliku, ustawionym przez s�u��cych nad stawem. S�u��cy postawili imbryki i talerze, po czym znikli. Silwyth, zajmuj�c miejsce dopiero w�wczas, gdy dama usiad�a, w cieniu groty dostrzeg� dw�ch �o�nierzy odzianych w barwy Mabreton�w. S�u��cy im tak�e podawali herbat�, by mog- li si� ni� rozkoszowa�, a jednocze�nie nie spuszcza� oka ze swojej podopiecznej. Zwa�ywszy na m�odo�� i urod� damy � by�a jedn� z najpi�k- niejszych kobiet, jakie Silwyth widzia� w �yciu � nie zdziwi� si�, �e jej m�� trzyma taki skarb pod stra��. Kolejne s�owa Silwyth wy- m�wi� z ca�kowit� szczero�ci�. � Ogr�d w istocie jest cudowny, pani, lecz obecno�� w nim kwiatu Mabreton�w zwi�ksza jego pi�kno stukrotnie. Lady Valura uprzejmie skin�a g�ow�. Jej mi�kkiego niczym p�atek orchidei policzka nie zabarwi� rumieniec, p�sowych warg nie tkn�� u�miech zadowolenia. Przywyk�a do komplement�w, nudzi�y j�- � Uzyska�e� audiencj� u Tarczy, lordzie Silwyth? � zapyta�a, wskazuj�c gestem, �eby nala� herbat�. Gdyby Silwyth mia� wy�sz� rang�, ona sama przyj�aby rol� gospodyni. � Spotka� mnie ten zaszczyt, pani. Mam wypi� wino z Tarcz� w gaju cedrowym. Lady Valura unios�a delikatn� brew i przyjrza�a mu si� z wi�k- szym szacunkiem. � Spotkasz tam mego m�a. Lord Mabreton tak�e zosta� za- proszony przez Tarcz� na wino do gaju cedrowego. � M�dro�� wi�c kaza�a ci, pani, skorzysta� z ciep�ego, pi�kne- go dnia i spacerowa� po ogrodzie, zamiast zamyka� si� w czterech �cianach. Bez uchybienia dla wspania�ego domu, kt�ry z pewno�ci� jest bardzo wygodny i przestronny. Na to wargi damy unios�y si� w g�r�, a ciep�o rozja�ni�o od wewn�trz zielone oczy, przywodz�c Silwythowi na my�l s�o�ce prze�wiecaj�ce przez zielone listowie. Napi�a si� herbaty, przegry- z�a owocem r�y i powiedzia�a: � Innymi s�owy, lordzie Silwyth z Domu Kinnoth, zastana- wiasz si�, dlaczego czekam na m�a w ogrodzie na zewn�trz domu, zamiast by� z nim w ogrodach w �rodku. � Zignorowa�a uprzejmy protest Silwytha i doda�a: � Jestem c�rk� Anocka z Domu Llywer. Silwyth sk�oni� si� ze zrozumieniem. Powinien si� domy�li� po tatua�u wok� jej oczu; tatua� taki przypomina mask�, lecz oznacza pochodzenie elfa. Tak zachwyci�a go uroda damy, �e nie przyjrza� si� dok�adnie tatua�owi. �on� Tarczy by�a Hira z Domu Tanath. Dom Tanath i Dom Llywer od kilkuset lat z przerwami toczy�y woj- n� i cho� teraz oficjalnie panowa� mi�dzy nimi pok�j, pozosta�y zdeklarowanymi wrogami. C�rka Domu Llywer nie mog�a wej�� do domu c�rki Domu Tanath, nie trac�c twarzy, c�rce Domu Ta- nath za� nie wypada�o przyjmowa� wroga. Lecz poniewa� ma��on- ce tak wysoko postawionego szlachcica nie mo�na by�o kaza� cze- ka� u bramy, dziewi�ty ogr�d by� rozwi�zaniem kompromisowym. Gdyby Domy ponownie zacz�y wojn�, lord Mabreton znalaz�by si� w trudnej sytuacji, rozdarty mi�dzy obowi�zkiem wobec rodzi- ny a lojalno�ci� wobec Tarczy, kt�ry stan��by w obliczu podobnego problemu. Tarcza na pewno to rozumia� i robi�, co w jego mocy, aby nie dopu�ci� do wojny mi�dzy oboma stronami. � Zazwyczaj pozostaj� w domu, kiedy m�j m�� ma audien- ci� u Tarczy, ale tym razem podr�ujemy st�d do Glymrae, gdzie wst�pimy w Portal i pod��ymy do Vinnengael, gdzie m�j m�� obej- muje stanowisko ambasadora. Nie chcia� zostawia� mnie samej w naszym obozie i nalega�, abym mu towarzyszy�a. .� Czy podr�owa�a� ju� kiedykolwiek przez kt�ry� z Portali, pani? � Nie, m�j panie. A ty? Tak wi�c okaza�o si�, �e �adne z dwojga elf�w nigdy nie by- jo w magicznym Portalu ani w s�awnym mie�cie Vinnengael. Oboje o nich s�yszeli i mogli por�wna� wiadomo�ci. Zacz�li rozmawia� o podr�owaniu przez Portale � czarodziejskie tunele zbudowane przez mag�w z Vinnengael, kt�re pozwala�y elfom dotrze� do mia- sta w ci�gu jednego dnia zamiast sze�ciu miesi�cy. � S�ysza�am, �e przebywanie w Portalu to nic nadzwyczajne- go � powiedzia�a Valura. � Magowie sprawili, �e wygl�da jak zwyk�y tunel wykopany wewn�trz g�ry, nie przypomina tunelu wy- ciosanego w czasie i przestrzeni. Podr�nego otaczaj� szare �ciany, g�adkie niby marmur, szare sklepienie i szara pod�oga, po kt�rej �atwo i��. Nie jest tam ani gor�co, ani zimno. Podr� zajmuje p� dnia i z tego, co s�ysza�am, jest w najwy�szym stopniu nudna. Nie ma �adnych widok�w, �adnego zaj�cia. Musz� powiedzie�, �e je- stem rozczarowana. Mia�am nadziej� prze�y� co� ekscytuj�cego. Wi�c �ycie z lordem Mabretonem nie by�o ekscytuj�ce. Ale mo�e nie chcia�a, �eby tak to zabrzmia�o. Chcia�a czy nie, Silwyth uda�, �e nie s�ysza� tego ostatniego stwierdzenia, kt�re mog�o by� uznane za wysoce obra�liwe wobec lorda. Silwyth zachowa� je jed- nak w pami�ci, jako co�, co mog�o zosta� wykorzystane w przy- sz�o�ci. � Jest to podyktowane rozs�dkiem, lady Valuro � rzek� g�ad- ko � �e Portalowi nadano mo�liwie najzwyklejszy wygl�d. Po- my�l, pani, o handlarzach i kupcach, kt�rzy musz� przez niego przechodzi� wielokrotnie. Gdyby by�o to niewygodne albo straszne, nie kwapiliby si� do podr�y. � Przekona�am si�, �e ludzie ch�tnie znosz� trudy w pogoni za zyskiem, lordzie Silwyth � odpar�a lady Yalura. � Rozumiem jednak twoj� racj�. Wyrzekn� si� ekscytuj�cych prze�y�, aby w�- drowny handlarz m�g� bez obaw ponie�� swoje buciki na jarmarki Vinnengael. Przeszli do rozmowy o �wiecie ludzi. Przynajmniej tutaj lady Valura mog�a liczy� na ekscytuj�ce prze�ycia, cho� mo�e nie z ro- dzaju tych, kt�re sprawia�y jej najwi�ksz� przyjemno��. Przytacza�a historie o tym, jak okropne mo�e by� �ycie w�r�d ludzi przy ich nieokrzesaniu, dziwacznych zwyczajach i prostackich manierach. � Planuj� mie� z nimi jak najmniej do czynienia � rzek�a lady Valura. � Nie b�dziemy nawet mieszka� w Vinnengael. Nie zgo- dzi�am si� na to. Lord Mabreton zbudowa� dla mnie dom w ustron- nym, lesistym miejscu nad rzek� Hammerclaw, tak daleko od mia- sta ludzi, jak to by�o mo�liwe. M�j pan sam b�dzie korzysta� z tego domu jako schronienia, kiedy wybryki ludzi stan� si� dla niego nie- zno�ne. Silwyth wyrazi� w�a�ciwe wsp�czucie, jednak jego s�owa nie p�yn�y ze szczerego serca. Prawd� m�wi�c, nie umia� zbytnio wsp�czu� tej damie. By� jednym z tych rzadkich elf�w, kt�re lubi� podr�owa�; du�� przyjemno�� sprawia�y mu nowe do�wiadcze- nia i odda�by spor� cz�� swego niema�ego maj�tku, by m�c poje- cha� do Vinnengael, o kt�rego cudach wiele s�ysza�. Tymczasem za� by� uwi�zany w domu. Nie m�g� opu�ci� rodziny bez pozwole- nia, a tego jego ojciec nigdy mu nie udzieli. Obowi�zek wobec rodzi- ny g�rowa� nad wszelkimi pragnieniami i potrzebami jednostki. Obo- wi�zek wobec Tarczy by�by jednak wa�niejszy. Nawet jego ojciec nie m�g�by zakwestionowa� takiego rozkazu. Silwyth od d�u�szego czasu napomyka� w obecno�ci odpowiednich os�b, �e by�by zaintere- sowany jakimkolwiek zadaniem zleconym mu przez Tarcz�. Imbryki zosta�y opr�nione. �o�nierze pobrz�kiwali mieczami w pochwach, daj�c do zrozumienia, �e wed�ug ich oceny spotkanie ich pani z przystojnym m�odym nieznajomym trwa ju� wystar- czaj�co d�ugo. Silwyth sam pozna�, �e czas odej��. Wsta�, uk�oni� si� i podzi�- kowa� damie za jej uprzejme zaproszenie do wsp�lnego posi�ku. Zapyta�, czy mo�e jej w jaki� spos�b s�u�y�. Odpar�a, �e nie, po cZyin zwolni�a go niedba�ym gestem r�ki, kt�ry wyra�nie m�wi�: Zabawia�e� mnie przez godzin�. Teraz mnie nudzisz. Zniknij mi z oczu czym pr�dzej". Silwyth wycofywa� si�, dop�ki nie oddali� si� na tak� odleg�o��, �e m�g� odwr�ci� si� do niej plecami, nie obra�aj�c jej. Przeszed� przez mostek i � zach�cony, jak to zwykle bywa, przebywaniem W ogrodzie � sp�dzi� dwie przyjemne godziny, wgl�daj�c w siebie, przechadzaj�c si� po ogrodzie swojego wewn�trznego domu, wyry- waj�c ze� chwasty i troszcz�c si� o te spo�r�d ro�lin, kt�re wyda- wa�y mu si� najcenniejsze. Tam te�, w swym wewn�trznym ogro- dzie, zasadzi� kwiat na cze�� urody lady Valury. Do ogrodu zakrad�y si� cienie nocy. Ptaki �piewa�y swoje pio- senki na dobranoc, a nocne kwiaty zaczyna�y otwiera� p�atki i wy- dziela� osza�amiaj�ce wonie, kiedy zjawi� si� s�uga powiadamia- j�cy Silwytha, �e Tarcza