10021

Szczegóły
Tytuł 10021
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10021 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10021 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10021 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Zimniak Flamenco na kra�cu �wiata Gdy Stra�nik przymkn�� powieki, zobaczy� ich: dwoje intruz�w, zbli�aj�cych si�, aby opanowa� Skarbiec. Raptownie otworzy� oczy, wyostrzy� zmys�y i�spr�bowa� dok�adniej zlokalizowa� przybysz�w. Na pr�no - znajdowali si� za daleko, gdzie� poza orbit� Capricorna lub nawet w�zewn�trznej przestrzeni pe�nego kosmosu. Albo - byli dobrze ukryci. Potrzebowa� niewielu minut, aby osi�gn�� stan gotowo�ci. Kilka pustych cios�w od�wie�y�o sprawno�� w�walce wr�cz. Miecz i�sztylety mniejszy ukryty w�cholewie buta, zazwyczaj stanowi�y rekwizyty, ale ten jeden jedyny raz, kiedy mog�yby zosta� u�yte, wystarczaj�co usprawiedliwia� ich obecno�� w�rynsztunku. Nieodzowna lanca i�napier�na p�yta z�soczewk� energetyczn� dope�nia�y uzbrojenia. Wyszed� z�podziemi i�przemierzy� dziedziniec zamku, bezg�o�nie st�paj�c po marmurowych p�ytach. W�tej cz�ci planety Orr wstawa� �wit: wierzcho�ki g�r p�on�y b��kitem, a�liliowy mrok dolin ucieka�, rozp�ywa� si�, wsi�ka� w�rumowiska g�az�w otaczaj�cych Skarbiec niedost�pnymi sza�cami. Stra�nik machn�� lanc� i�po odleg�ych turniach przetoczy� si� grzmot, szczyty rozb�ys�y ja�niejszym ogniem ni� wschodz�ce s�once. To by� znak dla obcych: odejd�cie w�pokoju, omi�cie t� skalist� planet� w�bezpiecznej odleg�o�ci. Je�li postanowicie inaczej, b�dziecie winni wszystkiemu, co nast�pi. U�o�y� si� w�oknie strzelniczym i�przymkn�� oczy. Zn�w zobaczy� tych dwoje, kt�rzy zlekcewa�yli ostrze�enie. Tym razem znajdowali si� bli�ej i�widzia� ich znacznie wyra�niej. On by� stary, zdecydowany i�w�adczy, ona - drobna i�delikatna jak lalka. Tak, od pocz�tku wydawa�o mu si�, �e ma w�sobie co� z�lalki: jaki� rodzaj krucho�ci i�nienaturalny spos�b bycia. Widzia� ich coraz lepiej, chocia� wci�� nie potrafi� zlokalizowa�. Przybywali oddzielnie, lecz by� przekonany, �e wiedzieli o�sobie. Zdarzaj� si� r�ne przypadki, ale nie takie, �eby niezale�ni w�drowcy w�tym samym czasie dotarli do kra�c�w �wiata. Co� przemkn�o po niebie barwnym ptasim trzepotem, energia tak s�aba, �e bez oporu przenikn�a przez zapory wraz z�niebieskim �wiat�em g�rskiego �witu. Stra�nik cicho jak kot zeskoczy� z�okna na zewn�trzn� stron� fortyfikacji. Nie zd��y� si� zastanowi�, po prostu czu�, �e tak b�dzie bezpieczniej. Nieprzyjaciel, je�li dotar� a� tutaj, na pewno wykorzysta sytuacj� i�uderzy od razu w�sam �rodek. Bezg�o�nie opad� na daleki, zewn�trzny taras, zeskoczy� jeszcze ni�ej do suchego w�wozu dawnej fosy i�przypad� plecami do muru. Dopiero teraz omi�t� szybkim spojrzeniem niebo, kamienne �ciany twierdzy i�rumowisko ska�. By�o cicho i�spokojnie, jak zwykle, jak od tysi�cy lat. Po raz kolejny skoncentrowa� si�. Na dziedzi�cu trwa� gor�czkowy ruch cieni, tak, chyba cieni, bo jak inaczej nazwa� zg�stki energetyczne o�ledwie zaznaczonych, zmiennych kszta�tach? Nie doceni� przeciwnika. Kto�, kto dysponowa� deakceleratorem energii postaci fizycznej, zas�ugiwa� na najwy�sz� uwag�. Nikt taki dotychczas nie odwiedzi� planety Orr, Stra�nik nie wiedzia� nawet, �e podobne urz�dzenia istniej�. Ale w�ko�cu by�o to mo�liwe - w�g��bi znanego �wiata wci�� powstawa�y i�gas�y cywilizacje planetarne, zawsze od nowa przechodz�c ten sam cykl od poziomu troglodyt�w poprzez etap wojen do epoki �wietno�ci. A�potem od okresu wysublimowanej, schy�kowej kultury z�powrotem do barbarzy�stwa. Kt�rej� z�nich mog�o uda� si� co� wi�cej ni� tej, kt�ra jego mianowa�a Stra�nikiem Skarbca na dalekiej rubie�y. Tak powoli, �eby proces przemieszczania si� najbardziej zbli�ony by� do adiabatycznego, a�wi�c najtrudniej wykrywalnego, podpe�z� do ukrytego w�azu i�poda� kod. Wskoczy� w�szczelin� przej�cia i�pomkn�� ekranowanym korytarzem. Dotarcie do poziomu dziedzi�ca zaj�o mu kilka sekund. Stary m�czyzna sta� odwr�cony, z�r�kami za�o�onymi do ty�u. Lalka o�z�otej cerze siedzia�a na balustradzie w�pozie znamionuj�cej niecierpliwe oczekiwanie. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e nale�y zg�adzi� ich oboje, i�to natychmiast. W�historii Skarbca jeszcze nikomu nie uda�o si� dotrze� tak daleko, wi�c Stra�nik zawaha� si�. Nie mo�na by�o zastosowa� laser�w ani anihilatora, nale�a�o u�y� tylko takiej ilo�ci energii, kt�ra swobodnie wyparuje przez os�ony. W�przeciwnym wypadku wn�trze przestrzeni chronionej ogrzeje si� do temperatury setek tysi�cy stopni, w�ci�gu nanosekund osi�gaj�c stan plazmy. A�wi�c sztylet... - Przybywamy w�pokojowych zamiarach, przecie� widzisz moje d�onie - m�czyzna odwr�ci� si�, unosz�c r�ce do wysoko�ci piersi. By� w�doskonale skrojonym czarnym garniturze, od bieli ko�nierzyka ostro odcina�a si� wst��ka muszki. - Nikt was nie zaprasza�. Odejd�cie tam, sk�d przybyli�cie Stra�nik wst�pi� po schodach i�stan�� przed intruzem. Tamten cofn�� si� o�krok. - Jestem misjonarzem. Nawracam cywilizowanych ludzi na Prawdziw� Wiar�, niezale�nie od planety, z�jakiej pochodz�. Co� by�o nie w�porz�dku. Twarz tamtego... niby normalna, poorana zmarszczkami, ale tak�e podbieg�a t�uszczem, bystre, ciemne oczy, w�spojrzeniu co� twardego, jaka� zach�anno��, niezr�cznie maskowana nieruchomym u�miechem mima. Nie wygl�da� na duchownego, ale nawet nie o�to chodzi�o. Zbyt szybkie ruchy ramion podczas gestykulacji, zagadkowe migotanie �wietlnych drobin wok� obrysu d�oni - w�a�nie... - Jestem bogata. Mog� sobie pozwoli� na podr�e. Chcia�am dotrze� do kra�ca kosmosu. Mo�e pan mi poka�e, na czym to polega? Co jest dalej? Ekscentryczna, pewna siebie m�oda damulka w�z�otych pantofelkach. ��ta, troch� marchewkowa cera, szopa blond w�os�w, po�r�d kt�rych b�yszczy brylantowy diadem. Z�ni� te� nie wszystko jest w�porz�dku - kamienna balustrada nie wgniot�a jej bia�ej sukni, siad�a na niej jak �nie�ynka, bez ci�aru. Gdy zeskakiwa�a, zatrzyma�a si� sztywno w�tej samej chwili, w�kt�rej dotkn�a posadzki, jakby wcale nie mia�a masy. Przymkn�� oczy obserwuj�c pl�saj�ce cienie. Rzeczywi�cie: ko�czy�y si� bardzo blisko kamiennej pod�ogi, ale wyra�nie ponad jej powierzchni�. By�y projekcjami, fantomami �wietlnymi. Pierwowzory tych zjaw unosi�y si� wysoko nad planet� w�swoich kosmicznych cz�nach. W chwili, w�kt�rej Stra�nik zlokalizowa� materialne postacie intruz�w na orbicie planety, na twierdz� run�� pot�ny potok energii. Zapory wch�on�y wy�adowanie, w��czaj�c uzyskan� moc do w�asnego zasilania. - Co si� sta�o? - Lalce ze strachu trz�s�y si� ramiona. Mia�a prawo by� zdenerwowana, wszak pierwszy atak si� nie powi�d�. - P�jd� sprawdzi� - skorzysta� ze sposobno�ci i�zbieg� do podziemi. Fantomy nie byty gro�ne, mog�y tylko szpiegowa�. Nale�a�o zacz�� dzia�a�, bo przeciwnik okaza� si� pot�niejszy ni� kiedykolwiek przedtem. Mo�e i�on potrafi wytwarza� w�asne fantomy? Wspar� si� na lancy i�zastanowi� si�, kolejno badaj�c mo�liwo�ci, w�jakie wyposa�yli go mocodawcy. Ale� tak, oczywi�cie! Sekwencja kilku stosunkowo prostych czynno�ci i��wietlna projekcja jego osoby pojawi�a si� w�przej�ciu, po czym skierowa�a si� schodami na dziedziniec. Tam fantomy podj�y konwersacj� zgodnie z�regu�ami odwiecznego savoir-vivre�u, zupe�nie jakby potrafi�y reprezentowa� lepsz�, czy mo�e tylko bardziej uk�adn� cz�� ludzkiej natury. - Pani�, zdaje si�, interesowa�o lustro wszech�wiata? - Przyby�am obejrze� granic� naszego kosmosu, szanowny rycerzu. I, je�li nie nastr�cza to zbyt wielkich k�opot�w, wyjrze�, co jest dalej. - Je�li noc� spojrzy pani na niebo planety Orr, zobaczy pani, �e dzieli si� ono na dwie lustrzane po�owy, jak d�o� prawa i�lewa. Wszystko jedno, czy skieruje pani sw�j statek w�lew� cz�� nieba, czy te� w�odpowiedni punkt prawej, doleci on do tych samych �wiat�w. Tych samych czy takich samych? - Tych samych, szanowna pani. Je�li za pierwszym razem lot b�dzie przebiega� w�przestrzeni liniowej, czyli normalnej, to za drugim jego tor znajdzie si� w�przestrzeni ugi�tej, lecz po dok�adnie tym samym czasie statek znajdzie si� w�tym samym punkcie. - Ach tak... A�czy nie mo�na przebi� tego ugi�cia przestrzeni, m�j drogi wojowniku? - Nie w�tych wymiarach, kt�re s� nam przeznaczone. - Przeznaczone, przeznaczone. Przeznaczone jest nam to, po co si�gamy. - Pod warunkiem, �e ten gest zosta� nam jeszcze wcze�niej przeznaczony, droga pani. - Och, m�wi pan smutno, ale interesuj�co. Dlaczego ma pan z�ote powieki? - �lady tlenu w�atmosferze planety s� dla mnie szkodliwe. Musz� by� ostro�ny, bo mieszkam tu na sta�e. Tymczasem cielesna posta� Stra�nika ani na chwil� nie przerywa�a obserwacji. W�momencie, gdy obydwa kosmiczne cz�na przypadkowo znalaz�y si� niemal na jednej linii z�twierdz�, machn�� lanc�. Z�wyrzutni, ukrytych w�piar�ystych ha�dach, trysn�y laserowe salwy. �wiat stan�� na g�owie: fr�dzlaste zas�ony g�stego ognia opada�y zewsz�d i�nie by�o im ko�ca, pot�ne t�pni�cia zako�ysa�y ziemi� i�niebem. Wreszcie zaleg�a cisza, tylko gdzie� ze starych mur�w wci�� osypywa� si� gruz. Kamienny py� wisia� w�przestrzeni jak mg�a. Stra�nik pad� na kolana. Po raz pierwszy w��yciu ba� si�. Zimne macki l�ku-oplot�y go, sparali�owa�y ruchy, rzuci�y na ziemi�. Zewsz�d dociera� szelest natr�tnych szept�w. - Daj klucz do Skarbca. Przecie� widzisz, �e to nie ma sensu. - Nie opieraj si� d�u�ej. Dysponujesz przestarza�� technik� wojenn�. - Nieee! - rykn�� i�zerwa� si� z�kl�czek. W�ciek�o�� wyswobodzi�a go z�lodowatego gorsetu. Jednym susem znalaz� si� na tarasie. - Precz st�d, zjawy, zwidy, plamy odbitych �wiate�! Nikt niepowo�any nie tknie Skarbca, chyba �e dostanie si� tam po moim trupie! Wydoby� miecz i�ci�� na o�lep. P�ytka stal przebija�a bez oporu tors spowity w�czarny garnitur, zag��bia�a si� w�blond w�osach i�z�otej twarzy, przewierca�a biel sukni. - Precz. Gdy fantomy odst�pi�y, opar� si� ci�ko na klindze. I�cho� jego biologiczny czas niemal�e nie p�yn��, poczu� nagle ci�ar wielu tysi�cy lat s�u�by, w�jednej kr�tkiej sekundzie do�wiadczy� udr�ki wszystkich swoich ofiar i�us�ysza� skarg� uwi�zionych w�Wie�y Czasu. Lecz pr�dko da� sobie rad� i�z tym zwiastunem w�asnej s�abo�ci. Wsun�� miecz do pochwy i�skoncentrowa� si�, aby oszacowa� straty. Zapory chroni�ce zamek przemie�ci�y si� nieco, lecz pozosta�y nie naruszone. Przeciwnik zniszczy� natomiast obydwa gniazda laserowe, prowadz�ce atak. M�g� zrobi� to jedynie w�chwili, w�kt�rej znik�y os�ony w�asne wyrzutni, aby wypu�ci� radiacyjny sztych. A�wi�c kontratak w�ci�gu pikosekund. Mo�e laserowe lustro, zawracaj�ce promie� do punktu jego emisji? W�ka�dym razie rozwi�zanie przewy�szaj�ce poziom technologii, jak� dysponowa�. A mo�e fantomy potrafi� co� wi�cej, ni� przypuszcza�? Nale�a�o to zbada�. - Pan jest misjonarzem, ale tutaj nie ma nikogo, kogo mo�na by�oby pr�bowa� nawraca�. Nie ma nikogo opr�cz mnie, a�ja nie jestem religijny. Mo�e wi�c poszuka pan sobie bardziej odpowiedniego miejsca do pracy? - Znakomicie! Pan nie jest religijny, ale kto wie czy si� pan takim nie stanie. Tym bardziej �e moja religia w��adnym twierdzeniu nie stoi w�apozycji do wiedzy. Wr�cz przeciwnie... - Prosz� darowa�, ale pa�skie wysi�ki s� daremne. Szkoda czasu. - Mam go du�y, a�pan nie ma wielkiego wyboru. Odejdziemy dopiero wtedy, gdy nasze pro�by zostan� zaspokojone. - Wi�c s�ucham. - G�osz� wiar� w�Boga Przypadkowego. Kiedy� kto�, oczywi�cie istota rozumna, stworzy� nasz �wiat. Mo�e na drodze eksperymentu, a�mo�e jako produkt uboczny podczas wykonywania zwyk�ej czynno�ci. Kto wie, czy gdzie indziej kreacja wszech�wiat�w nie jest r�wnie prosta, jak u�nas puszczanie k�ek z�dymu. - O�ile dobrze rozumiem, m�wi pan o�okresie sprzed zerowego punktu wielkiego wybuchu, kiedy to czas nie istnia�... - W�naszych wymiarach jeszcze nie, bo ich nie by�o. Gdy zosta�y wykreowane, nasz czas zacz�� biec. - W�porz�dku. Z�konieczno�ci interesuje nas tylko to co zdarzy�o si� w�naszym czasie. - Niekoniecznie tylko to, drogi panie. Gdzie� w�innych wymiarach ustanowiono warunki pocz�tkowe aktu naszego stworzenia. Jest to r�wnanie samomodyfikuj�ce liczb� rozwi�za� w�miar� wzrostu zmiennej t, czyli up�ywu czasu. R�wnanie to opisuje zar�wno atom wodoru, jak i�gwiazd� planety Orr, a�tak�e pa�sk� i�moj� osob�. W�przesz�o�ci, tera�niejszo�ci i�przysz�o�ci, od pocz�tku a�... do ko�ca. Wystarczy podstawi� odpowiednie dane. - To skrajny determinizm... - Nie, to tylko prawa natury, stworzone boskim impulsem. ... a�gdyby nawet przyj�� t� znan� doktryn� za s�uszn�, pa�ski wyw�d i�tak nie jest sp�jny. Po co B�g mia�by robi� eksperyment, skoro ma ju� wynik w�postaci r�wnania? - Przepraszam, ale pan personifikuje Boga, u�yczaj�c mu ludzkich cech. - No tak. Wi�c po co nam te r�wnania? Chce pan w�adzy nad �wiatem, pragnie pan atrybut�w bosko�ci? - Ale�... Sk�d panu to przysz�o... �le mnie pan zrozumia�. Po co takie insynuacje? Jestem misjonarzem, drogi panie. - Przepraszam. Za��my, �e chce pan zna� przysz�o��, aby przeciwdzia�a� z�u. Ale to z�o ju� zakodowano w�r�wnaniu! - Z�r�wnania mo�na b�dzie odczyta� og�lne trendy rozwoju i�konstrukcj� �wiata na ka�dym etapie. Szczeg�y, nie naruszaj�ce tych trend�w, nale�� do nas. To ludzki udzia� w�boskiej zasadzie nieoznaczono�ci. - A�wi�c B�g Przypadkowy powinien wyjawi� nam posta� R�wnania Wszech�wiata. Czy s�dzi pan, �e R�wnanie dopuszcza ten akt? - Oczywi�cie, je�li kontakt z�Nim jest mo�liwy. - Czy da mi pan troch� czasu do namys�u? - Tyle, ile potrzeba. Stra�nik by� zadowolony. Nie, te fantomy nie potrafi� niczego wi�cej ponad szpiegowanie. Ale mo�liwy jest te� proces odwrotny: uzyskiwanie od nich informacji. Ten przyg�upi pseudomisjonarz ods�oni� si� niemal ca�kowicie. Nim nale�y zaj�� si� najpierw. Odrzuci� lanc� - nie b�dzie potrzebna w�tej rozgrywce. Kr�tymi schodami zszed� na dno loch�w, gdzie wielosetletnim snem spa� Wang. Ostro�nie przekroczy� pr�g celi, wy�o�onej zielonym jaspisem. Panowa� tu g��boki, przejmuj�cy ch��d podg�rskich pieczar. �ciany pe�ne zgrubie� i�naro�li opalizowa�y odbitym blaskiem. Stra�nikiem wstrz�sn�� mimowiedny dreszcz i�wtedy otrzyma� uderzenie mentalne. Zaraz po nim przysz�o drugie, znacznie pot�niejsze. Zatoczy� si�, zas�oni� ramieniem, jakby to mog�o pom�c. A�Wang, nagle zbudzony, k�sa� dalej na �lepo. - To ja, tw�j brat. Przesta� - prosi�, j�cza� zbola�ym umys�em. Upad� na pod�og� i�wtedy razy ust�pi�y. W�p�kni�ciu g�rskiego kryszta�u zap�on�y dwa rubinowe ognie. - Poznajesz mnie, prawda? - spyta� Stra�nik, zmuszaj�c si� do spokoju. - Musia�em ci� obudzi�, potrzebuj� pomocy. Wang wyfrun�� z�kryj�wki i�w okamgnieniu pokona� dziel�c� ich przestrze�. Zatrzyma� si�, machaj�c b�oniastymi skrzyd�ami, a�potem rado�nie wczepi� si� w�opo�cz� na piersi Stra�nika. By� ma�y i�odra�aj�cy, ale nie mo�na go by�o nie lubi�. - Jeste� ju� got�w? Wi�c idziemy - zarz�dzi� Stra�nik z�ulg�. Czu� si� rze�ki i�pe�en animuszu; by�o jasne, �e Wang rozpocz�� prac�. Najpierw wywabili superego misjonarza. Przysz�o im to bez trudu; by� istot� podzieln�. Jego sumieniem okaza� si� dziesi�cioletni ch�opiec z�pude�kiem o�owianych �o�nierzyk�w pod pach�. - Kim pan jest? - spyta�, troch� przestraszony. - Twoim dalekim wujem - u�miechn�� si� Stra�nik. - Chcesz cukierka? - Daj - ch�opak rzuci� si� i�wyrwa� mu z�r�ki torb� z�kolorowymi imitacjami. - Przechodzisz pod moje rozkazy, rycerzu. Baczno��! Na prawo patrz! - Czy nigdy nie znudzi�a ci si� zabawa w�wojn�, ch�opcze? - Znudzi�a? - bursztynowe, niewinne oczy zrobi�y si� okr�g�e. - Dlaczego? Przecie� to jedyna prawdziwa zabawa I, - Naucz� ci� innych p�r a�w d�z i�w y�c h�zabaw. - P�niej, wujku, jak wygram wielk� bitw�. Wtedy b�d� rz�dzi�. - Na to nie starczy ci czasu, bo rozpoczniesz przygotowania do nast�pnej wojny. - To dobrze! - klasn�� w�d�onie. - A�gdybym na razie nie zechcia�? - B�dziesz musia�. Aby wci�� od nowa zwyci�a� nienawi��. - Nie bujaj, wuju - malec pu�ci� oko. - Ciebie nie zabij�, bo b�dziesz w�moim wojsku. Zgadzasz si�? Dam ci z�ota ile zechcesz! Stra�nik uzna�, �e ta droga jest �lepa. Uni�s� dr�g lancy. - Zje�d�aj st�d, smarkaczu! Ale ju�! Zlikwidowanie infantylnego sumienia �misjonarza� nic by nie da�o, nie by�o wi�c potrzeby, by dalej si� nim zajmowa�. Pop�dy, stanowi�ce bezkszta�tn�, nieantropomorficzn� bry�� �id�, tak�e nie stanowi�y obiektu godnego zainteresowania. Pozostawa�o ego, wyizolowane �ja� intruza. Niestety, z�tym by�o zawsze najwi�cej problem�w. Wang mia� k�opoty, szamota� si� i�wi� na soczewce energetycznej, ale w�ko�cu oddzieli� po��dan� cz�� osobowo�ci. Sta� przed nimi stary m�czyzna w�mundurze wy�szego oficera, bi� od niego blask order�w i�odznacze�. Twarz przyby�ego by�a s�pia, por�ni�ta czarniawymi rozpadlinami, oczy wpad�y g��boko w�czaszk� i�b�yszcza�y stamt�d jak pod�wietlone szkie�ka. - Jak pana tytu�owa�? - sk�oni� si� Stra�nik. - Marsza�ek - odpowied� przypomina�a szcz�k odbezpieczonej broni. - Zapewne orientujecie si�, po co tutaj przyby�em? - Ale� oczywi�cie. Nie przewiduj� trudno�ci. Jednak pozwoli pan, Marsza�ku, w�uznaniu wybitnych zas�ug zaprosi� si� na ma�� ceremoni�... - Na d�ugo? - Sk�d�e, nie �miem zabiera� cennego czasu. Kilka minut... To takie tutejsze honorowe odznaczenie... - Niech b�dzie - oblicze Marsza�ka jakby troch� z�agodnia�o. Prowad�cie. Wang postara� si�. Na dziedzi�cu przygrywa�a orkiestra d�ta, wiwatowa�y delegacje m�odzie�y, urz�dnik�w miejskich, szewc�w, piekarzy i�rolnik�w, a�w miejscu dawnych skalnych rumowisk falowa�o morze g��w. �opot flag by� jak strza�y z�bicza, wok� Marsza�ka uwija�a si� grupka dzieci z�kwieciem w�t�ustych pi�stkach. Starzec z�agodnia� jeszcze bardziej, jego oczy straci�y twardy blask. Gdy przy werblach przypinano mu kolejny order, rozrzewni� si� i�straci� czujno��. A�przynajmniej wi�ksz� jej cz��. I�o to w�a�nie chodzi�o. - Prosimy Ja�nie Wielmo�nego Pana na bankiet na jego cze��! - Stra�nik pad� na kolana i�czo�em dotkn�� marsza�kowskiego kamasza. Go�� odsun�� go nog� i�ruszy� w�kierunku udekorowanych wr�t, do kt�rych zaprasza�y ubrane na ludowo dziewcz�ta. Znajdowa� si� w�stanie takiego upojenia, �e nie zauwa�y�, jak w�gotyckim oknie wie�y pojawi�a si� na mgnienie oka szara, zniekszta�cona �wie�� ran� twarz i�znik�a, zanim cho�by skrzywieniem warg zdo�a�a da� ostrzegawczy znak. Wrota uchyli�y si� - za nimi zia�a czarna nico��. Zanim Marsza�ek zd��y� zrozumie�, Stra�nik run�� na niego z�impetem czo�gu i�zepchn�� w�czelu��, zadaj�c w�ciek�y cios g�ow�. Sam zawis� na wierzejach nad przepa�ci�, w�kt�rej wzbiera�y czarno-sine fale. Poczeka�, a� malej�ce cia�o starca zanurzy�o si� i�rozmaza�o w�mroku, a�gard�owy wrzask ofiary ucich� nagle, aby brzmie� dalej w�warstwie innego czasu. Dopiero potem zrobi� nogami silny wymach, zag��biaj�c na chwil� stopy w�przera�liwie zimny ci�g Wie�y, i�skoczy� i�to ty�u, l�duj�c na samym skraju otch�ani. Nie ruszaj�c si� z�miejsca poczeka�, a� wrota zawarty si� z�hukiem. Pierwszy z�intruz�w zosta� pokonany. Jego infantylne superego i�pierwotne id pozostan� bezradne jak opuszczone dzieci, a�fragmenty rozszczepionej osobowo�ci nigdy nie odnajd� si� w�czasoprzestrzennym labiryncie. - Spr�bujemy teraz z�t� lal�, drogi bracie Wang - powiedzia� pieszczotliwie, drapi�c za uszami� pokracznego stwora. Czeka�. W�a�ciwie niczego nie wiedzia� o�swoim nastopnym przeciwniku. Bia�� alej� po�r�d graniasto wystrzy�onych �ywop�ot�w nadchodzi�a d�ugonoga, szczup�a dziewczyna o�w�osach koloru le�nego miodu. Superego kobiety, kt�ra przyby�a na planeto Orr, aby zaw�adn�� Skarbcem. - Tak, wiem - powiedzia�a, opuszczaj�c g�owo i�ods�aniaj�c skrawek bia�ego karku. - Wiem, �e chcecie mnie zawr�ci�, pragniecie wyperswadowa�, nak�oni� do rezygnacji, czyli do zaj�cia miejsca przypisanego przez innych. Ty, Albercie - zwr�ci�a sio do �ysawego m�czyzny o�szpiczastym nosie i�ostrym spojrzeniu siwych oczu - tropisz mnie nawet tutaj, a�przecie� wiesz, jak jest mi�dzy nami. Ty, Piotrze, pragniesz abym by�a tylko matk�. A�ja przecie� opr�cz tego jestem jeszcze sob�! Wang dzia�a� metodycznie. Po pr�bie sumienia powinna nast�pi� pr�ba zwierze�. Rzeczywi�cie, dziewczyna po kr�tkiej przerwie podj�a przerwany monolog. - Matka mojej matki pochodzi�a ze Starej Planety, z�kraju o�dziwnej nazwie: Andaluzja. Nie by�am tam nigdy, ale czasami wyobra�am sobie wiosko w�dolinie mi�dzy dwoma g�rskimi masywami. Po pracy w�winnicach dziewczyny z�tej wioski schodz� sio, aby ta�czy� flamenco. Ta�cz� na stwardnia�ej od upa�u ziemi, przy ostrym grzechocie kastaniet�w. Ich oczy b�yszcz�, ruchy staj� si� szybkie, furkocz� d�ugie suknie. Staruchy rajcuj� po ogr�dkach, �e m�ode wysz�y �apa� m��w. Owszem, mo�na i�tak to okre�li�. Kochamy i��yjemy po to, aby sp�odzi� i�umrze�. Lecz tak�e, aby szuka�, wci�� od nowa zaspokaja� potrzebo odkrywania, mimo �e jest to tylko wieczne powtarzanie. Dziecko odkrywa magio mowy, dziewczyna - rozkosz mi�o�ci. A�czego szukamy p�niej? Mo�e pojednania w�porozumieniu, potwierdzenia sensu przebytej drogi, akceptacji naszego �yciowego do�wiadczenia? Ta�czymy wieczne flamenco, gdzie b�d�, na obcych planetach i�pod obcymi gwiazdami, kusz�c los i�pragn�c w�obcym wszech�wiecie jeszcze raz odkry�... siebie. I�nie zwa�aj�c na pora�ki pr�bujemy wci�� od nowa, dop�ki starcza wiary i�marze�. - Marzenie pe�ni� urody osi�ga tylko w�sferze pragnie� - zareplikowa� i�urwa�, lecz by�o ju� za p�no. Cz�stkowa stymulacja Wanga zosta�a zerwana, dziewczyna gwa�townie unios�a g�ow�. W�jej spojrzeniu by� wynios�y ch��d. - Ty jeste� Stra�nikiem, kt�ry zabi� mojego przyjaciela. Teraz przywabi�e� mnie i�bierzesz na spytki. Gi�! - krzykn�a przera�liwie i�zada�a b�yskawiczny sztych wydobytym z�fa�d�w sukni sztyletem. Cios by� tak szybki, �e Stra�nik nie zd��y� zas�oni� gard�a. Tr�jk�tne ostrze przemkn�o po szyi, cie� postaci ogarn�� go jak mg�a, sp�yn�� bokami, rozmaza� si� i�znik�. By�a wci�� fantomem; Wang nie zdo�a� wywabi� pe�nego superego przyby�ej. Czy smok pope�ni� b��d? Czy osobowo�� kobiety by�a niepodzielna? A�mo�e przyby�a potrafi�a zapanowa� nad procesem rozszczepiania i�zmyli�a Wanga, a�wi�c przewy�sza�a ich umiej�tno�ciami na ka�dym polu? Nale�a�o dzia�a� szybko. Lecz ONA by�a jeszcze szybsza. - Chcemy przyj�� do ciebie wszystkie trzy - zakomunikowa�a przez fantom, kt�ry zmaterializowa� si� gdzie� z�boku. - Czyli po prostu przyjd� ja. Otw�rz �luz� si�ow�: - Dobrze - odpar� bez namys�u. To te� by�a szansa, poza tym da� si� ponie�� hazardowi gry. - Otwieram �luz� helisow�. Ostrzegam, �e ka�da nadmiarowa porcja energii zostanie przetransformowana. - Ciesz� si� - o�wiadczy�a, staj�c przed nim. Wyl�dowa�a w�kapsule podobnej do wyd�u�onego b�bla ze szk�a. - Ostrzegam, �e otoczy�am twoj� samotni� dodatkow� os�on� energetyczn�. Nie u�ywaj wi�c laser�w ani bomb, je�li nie chcesz roztopi� tych szacownych mur�w. - Mog� ci� zastrzeli� - sykn��, na chwil� trac�c panowanie. - Tak si� sk�ada, �e potrafi� zawraca� twoje pociski, wiesz ju� co� o�tym. W�walce wr�cz r�wnie� z�pewno�ci� dotrzymam ci pola - u�miechn�a si� z�pozorn� swobod�. - Wi�c na co czekasz? - Chc�... porozmawia�. - Lepiej odejd� ca�a i�zdrowa. Opu�� miejsce, kt�re nie jest ci przeznaczone. - Nie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wiesz, �e jestem samotna. Od dawna pragn�am pozna� cz�owieka tak niezwyk�ego jak ty. Pewnie... mnie nie rozumiesz... - Ale� tak... - pochyli� g�ow�, �eby nie widzia�a jego twarzy. Gor�czkowo pr�bowa� znale�� rozwi�zanie. Poza szukaj�cej pocieszenia by�a trywialna, ale stanowi�a zdecydowane rozpocz�cie. Jeszcze teraz m�g� si� wycofa�, nadchodzi� ostatni moment. Je�li tego nie uczyni, nikt nie b�dzie w�stanie przewidzie� rozwoju wydarze�. Niestety, od pocz�tku starcia ONA mia�a inicjatyw�. Skoncentrowa� si�. Psychika tej kobiety jawi�a mu si� jako lita kula bez najmniejszej szczeliny, nie istnia� �aden punkt zaczepienia. Sytuacja wygl�da�a na beznadziejn�, chyba �e... Kobieta nastawi�a si� na tym etapie rozgrywki wy��cznie na obron�. Gdyby da�o si� to zmieni�, jako� odci�gn�� jej uwag�... Wszelki bezpo�redni atak wydawa� si� bezcelowy. Wiedzia�, co ma robi�, ale ryzyko by�o ogromne. Wi�ksze ni� kiedykolwiek w�ci�gu tysi�cy lat s�u�by. Musia� wytr�ci� j� z�r�wnowagi, dzi�ki kt�rej stanowi�a niewzruszona twierdz� mentaln�. Nale�a�o wywo�a� l�k, ale nie o�w�asn� integralno�� cielesn�, bo w�a�nie na to by�a doskonale przygotowana. - Rozumienie oznacza nie tylko wymian� informacji - m�wi�a, przysuwaj�c si� nieznacznie. - Zreszt� po co ja... Ty przecie� wiesz... Jak brzmi twoje imi�? - Moje imi� jest moj� w�asno�ci� - nie potrafi� sk�ama�. - Ach tak, przecie� zrodzi�a ci� cywilizacja, wierz�ca w�magi� nazw - by�a coraz. bli�ej. Czu� ciep�y zapach jej cia�a. Zauwa�y�, �e w�brylantowym diademie ukry�a srebrny n� spr�ynowy. Przygotowa� si� na atak i�wiedzia�, �e ona o�tym wie. - Sp�jrz - powolnym ruchem wydoby�a spomi�dzy fa�d�w sukni tr�jk�tny sztylet i�odrzuci�a go. - Nie dybi� na twoje �ycie. Nie wiem, ale mo�e przylecia�am tu w�a�nie... dla ciebie? Obustronna maskarada stawa�a si� trudna do zniesienia, ale wci�� stanowi�a po�ywk� dla ich gry. Nie wolno zaatakowa� tej kobiety, powtarza� w�my�li, nie wolno, bo jest za dobra, bo w�a�nie spodziewa si� ataku i, tylko ataku. Zwa�y� sw�j n� w�d�oni, po czym cisn�� go daleko za mury. Ta bro� by�a bezu�yteczna. Ukl�kn�� i�schyli� g�ow� tak, �e dotkn�� kolan kobiety. Czu� parali�uj�cy strach, ale wiedzia�, �e wybra� skuteczn� drog�: ods�oni� szyj� i�plecy na atak. Gdy szcz�kn�a spr�yna, lekko uderzy� g�ow�, prowokuj�c przeciwniczk�. I�wtedy spad� na niego piorun. Nie by�o b�lu, tylko nag�y rozb�ysk, a�potem ciemno��. Z�tej ciemno�ci dobieg� daleki j�k, kt�ry rozbudowa� si� i�wykszta�ci� w�histeryczny krzyk. - Nie umieraj, skurwysynu! Kochany, najdro�szy, to nie tak mia�o by�... Musia�a dobrze o�tym wiedzie�: komu�, kto nie zna has�a, �mier� Stra�nika zamkn�aby drog� do Skarbca. Mo�na by�oby tylko zniszczy� to miejsce, ale nigdy - dosta� si� do �rodka. Skupi� uwag� na sobie. My�la�, oddycha�, przyspieszony puls bi� miarowo, m�g� porusza� palcami r�k i�n�g. B�l pe�z� od usztywnionej szyi, tam dosi�gn�� go cios. Lecz t�tnica i�pnie nerwowe wydawa�y si� nie naruszone. - Zabi�a� mnie - wycharcza�. W�ustach mia� krew, po brodzie pociek�a ciep�a stru�ka. Uraz musia� by� powa�niejszy ni� pocz�tkowo przypuszcza�. - Ty... �yjesz?! - g�rna cz�� twarzy p�aka�a jeszcze, podczas gdy usta rozci�ga� ju� u�miech. - Prowad� do Skarbca, cholero, draniu, oszu�cie - za��da�a niskim, schrypni�tym g�osem, przyk�adaj�c mu n� do gard�a. Odepchn�� bro�, kalecz�c sobie palce. Oddycha� teraz z�trudem, chrapliwie. - We� to �elastwo - wyszepta�. Pe�z� na czworakach, brudz�c posadzk� plamami czerwieni. Posuwa� si� coraz wolniej. Tu� przed wrotami pad�, uderzaj�c twarz� o�kamie�. Nie poczu� b�lu. - Otwieraj! Otw�rz natychmiast, je�li ci �ycie mi�e! - wrzeszcza�a tu� nad jego uchem. Ostra stal zn�w zag��bi�a si� w�ranie, wzniecaj�c paroksyzm b�lu. Pod�wign�� potwornie ci�kie cia�o, nadludzkim wysi�kiem kl�kn��. Zg�oski bulgota�y g��boko w�krtani. - Za... pu... kaj trzy... krot... nie. Z�otow�osa lalka skoczy�a jak puma i�zastuka�a trzonkiem. Gdy wrota uchyli�y si�, Stra�nik zebra� reszt� si� i�run�� naprz�d. Ich cia�a zderzy�y si� i�odbi�y od siebie, lec�c w�ciemno�ci w�r�nych kierunkach. Nabrzmia�y przera�eniem wrzask ucich� nagle, widocznie przegrodzi� ich strumie� innego czasu. Min�o wiele dni. Gdy wreszcie otworzy� oczy, zobaczy� tu� ko�o swojej twarzy rubinowe �lepia Wanga. Z�trudem przypomnia� sobie, gdzie jest i�dlaczego. - G�upi braciszku - powiedzia� z�wysi�kiem. W�ustach mia� pet�no ostrych skrzep�w. - Wpakowa�e� si� wraz ze mn� w�niez��, bo wieczn� kaba��... Morda smoka �mia�a si�. Stw�r rozwin�� skrzyd�a i�przefrun�� na co�, co znajdowa�o si� tu� obok. By�y to wci�� otwarte wierzeje. Sta�o si� co� nieomal niemo�liwego. Zaraz na pocz�tku, gdy str�ci� lalk� w�otch�a�, jeszcze zanim sam zacz�� spada�, pochwyci�a go struga powolnego czasu. Przez te wszystkie dni oddali� si� od wr�t zaledwie o�centymetry. Wyci�gn�� rami� i�zacisn�� palce na kraw�dzi p�yty. Podci�gn�� si�, lecz nie by� w�stanie posun�� si� ani o�milimetr dalej: tam zaczyna� sio inny rewir temporalny. Wrota tkwi�y jak zamurowane w�kleszczach r�nych czas�w. I wtedy zn�w sta� si� cud - strumie� zanik� lub pop�yn�� nowym korytem. Stra�nik odzyska� ci�ar i�zawis� na jednej r�ce nad otch�ani�, uderzaj�c ca�ym cia�em w�powierzchni� wierzei. Pr�bowa� jeszcze znale�� oparcie dla st�p lecz daremnie. Czu�, i��e s�abnie; rana na szyi otworzy�a si�, po plecach pociek�a gor�ca i�stru�ka. Przerzucaj�c ci�ar cia�a z�d�oni na d�o�, posuwa� si�, powoli ku zbawczemu progowi. Wreszcie odepchn�� si� �okciami i�kolanami i�run�� bezw�adnie na p�yty posadzki. Nie mia� poj�cia, ile czasu up�yn�o, zanim powr�ci�a �wiadomo��. Czynno�ci�, kt�r� wykona� przed wszystkimi innymi, by�o zatrza�ni�cie wr�t Wie�y. Potem wyci�gn�� r�k� do Wanga stw�r podfrun�� i�wczepi� si� w�jego p�yt� napier�n�. Stra�nik by� przekonany, �e w�czerwonych �lepiach smoka migota� diabelski chochlik. - Nie wiedzia�em, braciszku, �e potrafisz odchyla� strumie� czasu. Nie chcia�bym by� twoim przeciwnikiem w�Wie�y, ani gdziekolwiek indziej - mrukn�� i�wysun�� d�o�, aby pog�aska� smoka, ale rozmy�li� si�. Pow��cz�c nogami ruszy� w�stron� tarasu. Kamienne p�yty l�ni�y magnezjowym blaskiem - s�o�ce sta�o w�najwy�szym punkcie swojej dziennej drogi. Rozpostar� ramiona i�da� si� przenikn�� syc�cym i��yciodajnym promieniom. Przymkn�� oczy i�wyostrzy� zmys�y. Wszystko by�o w�porz�dku: rumowisko skalne, �a�cuchy g�rskie i�ca�a planeta trwa�y w�tej samej rzece niespiesznego czasu, a�przestrzeni kosmicznej wok� uk�adu nie narusza� �aden obcy statek. Nie �a�owa� pokonanych intruz�w, niesytego w�adzy Marsza�ka i�zach�annej Ksi�niczki. Tak, ona musia�a by� Ksi�niczk�, je�li nie z�tytu�u, to z�urodzenia, je�li nie w�zamku, to byle gdzie, cho�by w�objazdowej tancbudzie. Dla starego nie ma ju� ratunku, zd��y� zgarn�� swoje i�wielu gorliwych oczekuje na wakat. J� mo�e jeszcze kiedy� uratuje jaki� bosko pi�kny ksi���, kt�ry przyb�dzie na skrzydlatym rumaku i�w puch rozniesie Wie�� Czasu. Chocia� mo�na przypuszcza�, �e na to przyjdzie poczeka� poka�n� cz�� wieczno�ci. Oboje odbyli d�ug� podr�. Rzucili na szal� to, co mieli najcenniejszego - w�asne �ycie. Nie czynili tego z�obowi�zku ani nie sp�acali d�ugu. Wi�c dlaczego? Po ka�dej walce Stra�nik zadawa� sobie to samo pytanie. Zwykle zwala� wszystko na ludzk� chciwo�� i�g�upot�, a�resztki w�tpliwo�ci udawa�o mu si� zag�uszy� piln� s�u�b�. Tym razem jednak nie sz�o tak �atwo - mo�e dlatego, �e jeszcze nigdy nie znalaz� si� w�tak ci�kiej opresji, a�mo�e po prostu zbyt wiele wiek�w sp�dzi� na tej pustynnej planecie, zagubionej na rubie�y �wiata. Tych dwoje nie nale�a�o do g�upc�w. Owszem, ich - typowe zreszt� - przywary uwidoczni�y si� najlepiej w�momentach krytycznych, lecz nie z�powodu g�upoty. Wi�c po co ryzykowali wszystko? Pragn�li wzbogaci� �ycie? Stan�li na skraju pustki, kt�r� nale�a�o czym� wype�ni�? Mieli nadziej� na znalezienie sensu? Albo mo�e my�leli, �e poprzez Skarbiec mo�na wydosta� si� z�tego �wiata, wejrze� w�inny kosmos poprzez niemo�liwe do przekroczenia ugi�cie czasu, przestrzeni, eteru czy czego� tam jeszcze? Stra�nik pogardliwie wyd�� wargi i�wykona� mentalny zwiad, lecz nie potrafi� wy��czy� my�li. Poprzez p�yt� na piersi wyczu� niespokojne poruszenie Wanga. - Id� ju�, braciszku, nie b�dziesz potrzebny przez nast�pne sto lub tysi�c lat. A� zn�w pojawi� si� go�cie. Przez chwil� �ledzi� lot wielkiego nietoperza, powracaj�cego do podziemi, a�potem zn�w spojrza� na kamienne bloki tarasu. Co kryje si� pod nimi? Przecie� nie z�oto ani bro� - z�ota maj� dosy� ci, kt�rych sta� na podr� tutaj, a�tajemnicy superbroni nikt, kto j� wykradnie, nie potrafi d�ugo utrzyma�. Mo�e pi�kne kobiety i�dorodni m�czy�ni, u�piona esencja seksu, recepta na pe�ne zaspokojenie jednej z�najwi�kszych ludzkich nami�tno�ci? Albo jaki� przepis na szcz�cie, kt�rego zabrak�o w��rodku, w�duszy, kt�re zgubi�o si� po drodze.? Stra�nik zaniedbywa� obowi�zki. Sta� odwr�cony plecami do �wiata, kt�remu mia� dawa� odp�r. Lecz wieczorne niebo by�o pogodne i�nic nie grozi�o z�zewn�trz. Po co tu jestem? Czego w�a�ciwie pilnuj� i�kiedy zako�czy si� s�u�ba? Co mam robi� p�niej? Czy moi mocodawcy nie s� mi winni przynajmniej takiej zap�aty, jak odpowied� na te pytania? Je�li istnieje Stw�rca, oboj�tnie jaki, przypadkowy czy dzia�aj�cy celowo, to czy on, Stra�nik, nie zosta� przeznaczony do swojej funkcji przez inn�, antagonistyczn� si��? Czy po�o�enie tamy ludzkim marzeniom jest z�em, czy mo�e tylko sposobem na odsuni�cie w�czasie rozczarowania i�kl�ski? Ukl�k�, a�potem przy�o�y� ucho do g�adkiego kamienia. Lecz nie us�ysza� niczego opr�cz szumu agregat�w energetycznych w�g��bi �cian i�dajekich trzask�w stygn�cej powierzchni planety. Najpierw wypowiedzia� je bezg�o�nie, ledwie poruszaj�c wargami, p�niej szeptem, a�potem wykrzycza� na ca�e gard�o. Lecz nie sta�o si� nic, bo g�oski by�y zbyt zniekszta�cone wzruszeniem, nierozpoznawalne dla maszyny. G�o�no przetkn�� �lin�, uni�s� i�opu�ci� ramiona. Przygotowa� si� do walki, ale �adna karz�ca r�ka nie cisn�a go o�kamienne p�yty. Zlustrowa� bli�sze i�dalsze otoczenie, lecz by�o spokojnie. Po raz pierwszy ten spok�j denerwowa� go, tak naprawd� denerwowa� si� po raz pierwszy w�swoim �yciu. Wi�c nic? Jego zdrada nie zosta�a ukarana? Mo�e robi� co zechce? A�mo�e oszukiwano go, mo�e to gigantyczne oszustwo trwa od tysi�cleci? Po�piesznie, niemal biegn�c, dotar� do centrum tarasu. Podni�s� g�ow� i�g�o�no, wyra�nie wypowiedzia� has�o: �Sensowne w�bezsensownym, bezsensowne w�sensownym oto natura t�e g�o wszech�wiata�. Nie dzia�o si� nic. Stra�nik pochyli� g�ow� i�odwr�ci� si� w�stron� balustrady, zamierzaj�c odej��, lecz nagle znieruchomia�. W�powierzchni tarasu, tu� przed nim, widnia� otw�r szybu o�kwadratowym przekroju. Z�jego wn�trza bi�o dziwne �wiat�o. Podszed� powoli, a�potem nag�ym, z�odziejskim ruchem w�lizn�� si� do wn�trza. Chwyci� pierwsz� klamr�, lecz �agodne pole obj�o go i�opu�ci�o wzd�u� g�adkich, lustrzanych �cian. Stan�� na dnie, sk�d m�g� widzie� pomieszczenie w�kszta�cie kuli. Przestrze� wype�nia�a mgielna po�wiata, lecz �ciany ja�nia�y tak mocno, �e �aden szczeg� nie m�g� uj�� uwa�nemu spojrzeniu. W�sali nie by�o nic - nic opr�cz pustki, zupe�nej pustki. Wra�enie mg�y wywo�ywa�y zjawiska elektryczne na styku p�l si�owych, utrzymuj�cych kulisty b�bel pr�ni. Tak, nie mia� �adnych w�tpliwo�ci - potrafi� rozpoznawa� tego rodzaju zjawiska. Cofn�� si� i�uj�� klamr�, lecz poduszka pola unios�a go �agodnie i�wyrzuci�a na zewn�trz, a�otw�r zasklepi� si� w�okamgnieniu. Chcia� i�� do Wanga, ale przecie� nie czeka�a ich walka. Chcia� zlustrowa� okolice, lecz pomy�la�: po co? Po co broni� pustego Skarbca? Chcia� skoncentrowa� si� i�uspokoi�, ale nie potrafi�. Rabunek? Nie, s�u�y tutaj od samego pocz�tku. Oszustwo? Nie, Skarbiec istnieje, zabezpieczenia dzia�aj�. �art? By�by to najci�szy �art w�ca�ym znanym wszech�wiecie. Odpowied�? Mo�e, ale c� to za odpowied�, kt�rej si� strze�e i�kt�rej si� nigdy nikomu nie udziela, za samo pytanie karz�c �mierci�. Bzdura! Wiele da�by za to, aby jaka� si�a cofn�a czas do punktu poprzedzaj�cego niesubordynacj�, a�w�a�ciwie dezercj�. M�g�by zn�w zacz�� normalne �ycie, kt�rego granice wytyczaj� obowi�zki i�wiara. M�g�by zn�w zaj�� swoje miejsce, lecz...teraz by�o to ju� niemo�liwe. Bieg czasu mo�na spowalnia� i�przy�piesza�, ale nigdy - odwraca�. Ze skrytki w��cianie wydoby� laser. Odbezpieczy� go i�wymierzy� w�niebo, kt�rego liliowa barwa od wschodu przechodzi�a w�granat. Za chwil� dojdzie jeszcze jeden kolor: czerwie�, bo twierdza i�jego otoczenie zamieni� si� w�kul� plazmy, w�miniaturow� gwiazd�, dobrze widoczn� a� z�orbity Capricorna. Tylko �e nikt nie b�dzie ogl�da� tego widowiska. Lecz wtedy, na sekund� przed �ci�gni�ciem spustu, zawaha� si�, a�potem upu�ci� miotacz. Znalaz� wyj�cie, takie akurat na swoj� miar� i�mo�liwo�ci. Jestem przecie� tylko Stra�nikiem, pomy�la�. Nie pragn� by� S�dzi�; mam swoje w�asne miejsce w�czasie i�przestrzeni. Zosta�a mi dana funkcja odpowiednia do mo�liwo�ci. Skarbiec jest pusty - d�1 a�m n�i e. Kiedy� przyb�dzie w�drowiec, kt�ry b�dzie zna� tajemnic� i�na pewno prawid�owo wypowie has�o. Zabezpieczy� bro� i�od�o�y� j� do schowka, po czym uda� si� na obch�d. Gwiazdy na atramentowym niebie tego wieczoru na pewno nie by�y otworami, przez kt�re prze�wieca� ja�niejszy wszech�wiat, a�wszelkie pytania o�sens stawa�y si� bezsensowne ze swojej natury. Wygodnie u�o�y� si� w�oknie strzelniczym i�dokona� mentalnego zwiadu. By�o bezpiecznie.