10086

Szczegóły
Tytuł 10086
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10086 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10086 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10086 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbigniew Nienacki Sumienie Dowiedzia� si� o tym z gazety, kt�r� kupi� po drodze, gdy z Zofi� wyjechali na niedzieln� wyciecze za miasto. Tak, to by�o w Sieradzu. Z gazet� w r�ku szed� od kiosku do samochodu stoj�cego przy kraw�niku i mimochodem rzuci� okiem na miejsce, gdzie wydrukowano informacj� o wykonaniu wyroku na Labudzie. Nie, nie zrobi�o to na nim �adnego silniejszego wra�enia, przecie� spodziewa� si�, �e sprawa Labudy tak w�a�nie si� sko�czy. Zasiad� za kierownic�, gazet� wcisn�� za przeciwblaskow� szybk� i pojecha� dalej szos� w stron� Z�oczewa. I dopiero tutaj ogarn�o go niepokoj�ce uczucie, �e sta�o si� co� strasznego i zarazem nieodwracalnego. Dozna� gwa�townego skurczu gard�a i pragnienia ucieczki nie wiadomo od czego i dok�d. Zapewne bezwiednie doda� gazu i samoch�d troch� zbyt szybko, jak na t� wy�lizgan� nawierzchni�, pomkn�� drog� wysadzon� starymi drzewami. - Czy sta�o si� co�? - spyta�a Zofia, zauwa�ywszy ruch strza�ki na szybko�ciomierzu. - Nie, nic si� nie sta�o - odpowiedzia�. Zmusi� si� do zdj�cia nogi z gazu. �Oczywi�cie nic si� nie sta�o� - pomy�la�. Ust�pi� skurcz gard�a, odetchn�� swobodnie i g��boko. Zatrzyma� auto w przydro�nym lasku. Tu� za zakr�tem drogi znajdowa�a si� stara karczma �Tumidaj�, gdzie sprzedawano w�dk� z miodem. Mia� ogromn� ochot� napi� si� cho�by kieliszek, ale Zofia nie umia�a prowadzi� wozu. - Pami�tasz t� pi�ciodniow� rozpraw� sprzed p� roku? Zapad� wtedy wyrok �mierci. Wykonano go. Diabelnie mi nieprzyjemnie. Milcza�a. Spyta�: - Chcesz przeczyta� o tym w dzisiejszej gazecie? - Po co? - wzruszy�a ramionami. Siedzia�a nieruchomo, patrz�c przed siebie na drog�, kt�ra skr�ca�a w las. Wiedzia�a, �e cokolwiek powie, b�dzie to g�upie i niepotrzebne. By�a jego �on� od dziesi�ciu lat, a to szmat czasu. Ta niedziela okaza�a si� stracona. - Wracajmy do domu - rzek�a. - Dlaczego? - zdumia� si�. - S�dzisz, �e nie mam prawa do wypoczynku dlatego, �e kto� zabi� dwie stare kobiety i za to go powieszono? Powiadam ci, �e podpisa�em wyrok bez cienia w�tpliwo�ci. R�ka mi nawet nie drgn�a. Wierz mi, w tej sprawie nie by�o najmniejszych okoliczno�ci �agodz�cych. Powiedzia� to zbyt gwa�townie, dlatego zrozumia�a, �e m�wi� to nie do niej, a do siebie. - Wracajmy - powt�rzy�a. Ta niedziela i tak by�a stracona, cho�by zacz�� udawa�, �e jest tak, jak powiedzia�. W pewnej chwili przestanie udawa�, a w�wczas pozostanie bezradna wobec tego, co si� w nim dzieje. Zbyt dobrze go zna�a, aby zaryzykowa� co� takiego, musia�oby si� to sko�czy� k��tni� i gniewem. W domu, w swoim pokoju, przy swoim biurku, obok swoich ulubionych ksi��ek, mo�e w teatrze, dok�d p�jd� wieczorem, je�li tego zechce - tylko tam m�g� poczu� si� znowu pewnie i spokojnie. Protestowa�a, kiedy zgodzi� si� przyj�� godno�� �awnika w s�dzie, m�wi�a mu, �e zacznie od spraw ma�ych i niewa�nych, po kt�rych b�dzie spa� spokojnie, lecz potem wci�gnie si� w g��b ponurych i strasznych rzeczy, od kt�rych powinien ucieka�, bo jest na nie zbyt delikatny i wra�liwy. To by�oby g�upie przypomina� mu teraz o tych przestrogach, ale nie chcia�a tak�e by� ofiar� tego, co, wydawa�o jej si�, przewidzia�a. - S�dzisz wi�c, �e powinni�my wr�ci�? - zapyta�. I nie czekaj�c na potwierdzenie zawr�ci�. * Wystarczy�o, �e znalaz� si� w swoim mieszkaniu po�r�d rzeczy stanowi�cych cz�stk� jego �ycia, tych wszystkich sprz�t�w: biurka z maszyn� do pisania, wielkiego fotela z lamp�, biblioteki rozci�gaj�cej si� wzd�u� przeciwleg�ych �cian - a rezygnacja z wycieczki wyda�a mu si� bezsensowna. Znajomy �ad przedmiot�w obudzi� w nim g��bokie przekonanie, �e taki sam �ad jest w nim samym, za� uczucie niepokoju by�o z�udzeniem, kt�remu uleg� niepotrzebnie. Rzuci� gazet� na biurko, usiad� w fotelu i Zofia spostrzeg�a, �e popatrzy� na ni� z pretensj�. - To nierozs�dne, co zrobili�my - stwierdzi�. - Na dworze pi�kna pogoda, a my b�dziemy siedzie� w mie�cie. Zrozumia�a, �e tak czy inaczej znowu got�w obr�ci� si� przeciw niej. - Mam przepierk� - powiedzia�a. - Nie zapominaj, �e przez ca�y tydzie� pracowa�am od �witu do nocy. Niedziela jest jedyn� okazj� do prania. Posz�a do �azienki, zanim zd��y� wybuchn�� pretensjami. �azienka to by� jej azyl w mieszkaniu, wiedzia�a, �e je�li nawet przyjdzie tam do niej i zacznie co� m�wi�, to zaraz zrezygnuje i cofnie si� na widok moczonej w wannie bielizny. On te� mia� sw�j azyl - gara� samochodowy na podw�rzu, gdzie sp�dza� niekiedy po kilka godzin dziennie. �Przy samochodzie zawsze jest robota� - t�umaczy� �onie, ale ona domy�la�a si�, �e chodzi o co� zupe�nie innego. W gara�u by�a kilkakrotnie i zawsze zastawa�a Piotra grzebi�cego pod podniesion� mask� wozu. A przecie� wiedzia�a, �e ucieka tam przed ni� i przed telefonami, kt�re mog�yby si� odezwa� w mieszkaniu. By�a pewna, �e najcz�ciej chodzi� do gara�u tylko po to, aby sobie tam posiedzie� w p�mroku, wdychaj�c zapach smar�w, s�uchaj�c, jak deszcz b�bni na blaszanym dachu lub s�o�ce zagl�da przez zakratowane okienko i z�otaw� plam� w�druje po karoserii samochodu. Widzia�a w tym jak�� pozosta�o�� z dzieci�stwa. Kiedy by�a ma�� dziewczynk�, dzieciarnia na jej podw�rzu budowa�a sza�asy z tektury i dykty. W sza�asach by�o ciemno, dzieciaki wchodzi�y tam tylko po to, aby posiedzie� nieruchomo i w milczeniu - kwadrans, p� godziny, nieraz godzin�. Wyobra�a�a sobie Piotra, jak starannie zamyka za sob� drzwi gara�u i na sk�adanym �elaznym krzese�ku siada obok samochodu. Na sznurkach wzd�u� �cian wisia�y stare szmatki pachn�ce oliw�, a na �rodku sta� samoch�d, kt�ry m�g� uruchomi� w ka�dej chwili i pojecha�, dok�d tylko chcia�. Wi�c z t� �wiadomo�ci� zapewne prze�ywa� przyjemno�� pozostawania w miejscu. Po prostu siedzia� na �elaznym krzese�ku i rozmy�la�. Niekoniecznie o czym� konkretnym. Przyjemno�� polega�a na tym, �e siedzia� w odosobnieniu i p�mroku i �e w ka�dej chwili m�g� podnie�� si� z krzese�ka i wyj��. W�o�y�a do wanny k��b brudnej bielizny, odkr�ci�a kurek z gor�c� wod�. Po chwili us�ysza�a odg�os krok�w Piotra i prawie z ulg� przyj�a jego s�owa, �e schodzi na podw�rze do gara�u. - Czy zadzwoni� do kogo� i zaproponowa� twoje zaproszenie do teatru? Szkoda, �eby si� zmarnowa�o - rzek�a. - Co? Przecie� p�jdziemy do teatru. Oczywi�cie, �e p�jdziemy - powiedzia�. I doda� cierpko: - Bardzo ci� prosz�, nie s�d�, �e b�d� obchodzi� �a�ob� po Labudzie. I nie wmawiaj mi, �e mam jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Ten cz�owiek zas�ugiwa� na stryczek. Podpisuj�c wyrok, zdawa�em sobie spraw� ze wszystkich konsekwencji. S�d Najwy�szy zatwierdzi� wyrok, Rada Pa�stwa nie skorzysta�a z prawa �aski. Nigdy nie chcesz by� na rozprawie s�dowej i wtedy tak�e nie przysz�a�. Powiadam ci, to by�a ohydna zbrodnia. Jest mi troch� nieprzyjemnie, to prawda. Ale musisz pami�ta�, �e w s�dzie nie reprezentuj� tylko samego siebie, lecz przede wszystkim interes spo�eczny. Inny �awnik tak�e podpisa�by �w wyrok. W pewnym sensie by�em tylko narz�dziem obowi�zuj�cych nas praw. Jest mi tylko nieprzyjemnie, a raczej by�o mi nieprzyjemnie, gdy przeczyta�em wiadomo�� o wykonaniu wyroku. - Ale� ja ci nie robi� �adnych wyrzut�w - zawo�a�a. - Po prostu nie chc�, aby� prze�ywa� t� spraw�. Roze�mia� si�. - Nie ma obawy. No cze��, id� do gara�u. I prosz� ci�, nie m�wmy wi�cej o tej sprawie, zgoda? Kiwn�a g�ow�. A on wyszed� z mieszkania cichutko pogwizduj�c. Pogwizdywa� jeszcze schodz�c po schodach, pogwizdywa� otwieraj�c drzwi gara�u. Zamilk�, gdy w p�mroku zobaczy� obok auta puste krzese�ko. Ogl�da� je tysi�ckrotnie w�a�nie w takiej pozycji, lecz dopiero w tej chwili tkn�a go �wiadomo��, �e widzi je puste. Nie skojarzy� sobie tego z niczym konkretnym, a przecie� ta pustka bardzo go uderzy�a. Nie zamkn�� za sob� drzwi. Po raz pierwszy wydawa�o mu si�, �e w p�mroku gara�u czu�by si� nieswojo. * Przyjmuj�c godno�� �awnika w wydziale karnym S�du Wojew�dzkiego, zdawa� sobie zapewne spraw podobnie jak i Zofia, ze wszystkich niebezpiecze�stw, na jakie mog�o go to narazi�. Ceni� sobie jedna korzy�ci, kt�re jemu, jako dramaturgowi, mog�o przynie�� zetkni�cie si� z rzeczywisto�ci� s�dow�. Wydawa�o mu si�, �e tam napotka w najbardziej jaskrawi formie pewien typ wsp�czesnych konflikt�w mi�dzyludzkich, tam w�a�nie zobaczy strz�py najprawdziwszego �ycia. Potem dopiero przekona� si�, �e s�d jest tylko krzywym zwierciad�em �wiata i mo�e przynie� o nim fa�szywe wyobra�enie; setki tysi�cy ludzi prze chodzi przez ca�e �ycie nie stykaj�c si� nigdy z machin wymiaru sprawiedliwo�ci. �awnik w polskim wymiarze sprawiedliwo�ci pozostaje pe�noprawnym s�dzi�, a nie biernym obserwatorem owego spektaklu, kt�ry zwiemy rozpraw� s�dow�. Znaczenie tego faktu zrozumia� do�� rych�o, ale i wtedy nie cofn�� si�, got�w bra� na swoje sumienie losy oskar�onych. Przeciwnie, odk�d poj�� swoj� rol� w s�dzie, losy oskar�onych zacz�y go naprawd� obchodzi�. Po jakim� czasie nawet bardzo polubi� te dni (rozprawy bywa�y zazwyczaj kilkudniowe), gdy opuszcza� redakcj� i zasiada� za sto�em s�dziowskim. Zdawa�o mu si�, �e w czarnej todze przemienia si� w kogo� zupe�nie innego, zostaje wywy�szony, aby w imieniu spo�ecze�stwa dokona� aktu sprawiedliwo�ci. Za� sam ten akt mia� dla Piotra tre�� niemal magiczn�, skoro ni�s� w sobie mo�liwo�� decydowania o losach ludzkich; oskar�onego o zbrodnie m�g� uczyni� niewinnym, a cz�owieka, kt�ry zapewnia� o swej niewinno�ci, m�g� zmieni� w zbrodniarza. Machina s�dowa od dawna nie by�a dla Piotra czym� obcym. Kiedy� pracowa� jako sprawozdawca s�dowy, a przecie� dopiero w�wczas, gdy zacz�� zasiada� w s�dzie jako �awnik, poj��, �e inaczej wygl�da prawda lub k�amstwo w zale�no�ci od tego, czy zajmuje si� miejsce w lo�y prasowej, czy te� za sto�em s�dziowskim. W przerwie rozprawy niejednokrotnie zwracali si� do niego koledzy dziennikarze, pytaj�c: Winien czy nie winien? Ty przecie� ju� wiesz, czy on naprawd� zabi�?�. Piotr u�miecha� si� bezradnie: �Czytali�cie akta sprawy tak samo jak i ja. Wys�uchali�cie wszystkich wyja�nie� oskar�onego i �wiadk�w. Dlaczego przypuszczacie, �e wiem wi�cej od was?� By�a to odpowied� kokieteryjna. Czu� bowiem, �e jednak wie wi�cej od nich, cho� podobnie jak oni czyta� tylko akta sprawy i nie s�ysza� na sali s�dowej wi�cej ni� to, co mogli us�ysze� wszyscy. Ale to on by� s�dzi�, to on - a nie oni - musia� w ko�cu odpowiedzie�: winien lub nie winien. Dlatego Piotr inaczej czyta� akta, inaczej s�ucha� wyja�nie� oskar�onego inaczej przyjmowa� wypowiedzi �wiadk�w. Wiedzia� o sprawie wi�cej ni� inni, tak samo jak kierowca pojazdu widzi zawsze wi�cej i pr�dzej od tych, co jad� z nim razem. Decyduje o tym poczucie odpowiedzialno�ci, jak� si� na siebie wzi�o. I je�li nawet dziesi�tki ludzi na sali s�dowej nieustannie zadawa�o sobie pytanie: winien czy nie winien, to tylko odpowied� s�dzi�w okazywa�a si� wa�na i decyduj�ca w skutkach. A to znaczy�o dla Piotra zmuszenie umys�u do ci�g�ego napi�cia. Z oboj�tn� twarz�, jak nakazywa�a procedura, ze wzrokiem zawieszonym na tylnej �cianie sali, zdawa� si� spa� z otwartymi oczami, a jednak czuwa� bardziej ni� inni. Wciela� si� to w zbrodniarza, to w jego ofiar�, pr�bowa� przeistacza� si� w ka�dego ze �wiadk�w, aby poj�� nie tylko to, co mu m�wili, ale tak�e - dlaczego tak m�wili. By� wi�c ci�gle sob� i jednocze�nie kim� innym. By� kim� innym i jednocze�nie musia� by� sob�, bo nie kto inny, ale w�a�nie on, poprzez swoje indywidualne do�wiadczenie �yciowe i swoj� wiedz� o �wiecie, mia� w ko�cu da� wi���c� odpowied�: winien lub nie winien, i zdecydowa� o karze. To nieustanne przeistaczanie si� podczas rozprawy bardzo Piotra m�czy�o. Lecz prowadzi�o w jaki� spos�b do zrozumienia tego, co w s�dzie nazywano �materialn� prawd��, oraz do ugruntowania w sobie przekonania, �e si� t� prawd� pozna�o. Piotr wierzy�, �e jest sprawiedliwy, i robi� wszystko, aby pozna� prawd�. To mu wystarcza�o do spokojnego snu. I nawet sprawa Labudy, zako�czona przecie� wyrokiem �mierci, nie zdo�a�a zachwia� jego spokoju. Gdy przeczyta� wzmiank� w gazecie, �e Rada Pa�stwa nie skorzysta�a z prawa �aski i wyrok na Labudzie zosta� wykonany we wczesnych godzinach rannych, o jednym tylko pomy�la�: �Wczoraj? Co robi�em wczoraj o pi�tej rano, bo, zdaje si�, o tej w�a�nie porze dokonuj� egzekucji? Ach, spa�em. No tak, spa�em�. Ale my�l, �e w�a�nie spa�, gdy o kilka ulic dalej wprowadzano Labud� do celi skaza�, i �e noc, kt�ra dla Piotra by�a jedn� z wielu, dla Labudy pozostawa�a ostatni� - ta my�l okaza�a si� przykra. Mia� wyobra�ni� pisarza, a to znaczy�o, �e natychmiast zobaczy� puste krzes�o w celi, sk�d wyprowadzono Labud�, i musia� przypomnie� sobie chwil�, gdy tamten podni�s� si� ci�ko z �awy oskar�onych i patrz�c w oczy Piotra (tak, wydawa�o si� Piotrowi, �e patrzy� w�a�nie na niego) powiedzia�: �Prosz� o �agodny wymiar kary�. Wyszed� spiesznie z gara�u, zatrzasn�� drzwi i zamkn�� je na k��dk�. Nagle doszed� do wniosku, �e gara� wcale nie jest dobrym miejscem do rozmy�la�. * O ma�o nie sp�nili si� na przedstawienie. Przed teatrem nie by�o gdzie zaparkowa� samochodu� wi�c pojechali tramwajem, kt�ry wl�k� si� bardzo d�ugo. Na widowni� weszli po ostatnim dzwonku i Piotra omin�o to, co tak bardzo lubi�: czas oczekiwania na podniesienie kurtyny, gdy bileterki zamyka�y drzwi i widowni�, a po sali rozchodzi�o si� dyskretne pokas�ywanie. W�a�nie wtedy, patrz�c na kurtyn� pod�wietlon� reflektorami, doznawa� rozkoszy oczekiwania na jak�� wspania�� przygod�. Oczekiwanie nios�o ze sob� obietnic� prze�ycia spraw niezwyk�ych, gro�nych, tragicznych lub tylko �miesznych: by�a w nim nadzieja, kt�ra podnieca�a wyobra�ni� i kaza�a si� spodziewa�, �e teraz w�a�nie napotka to, czego nie potrafi� sobie u�wiadomi�, lecz co przeczuwa� i o czym marzy�. Piotr kocha� teatr, a nie ma prawdziwej mi�o�ci bez ci�g�ych niespodzianek. Kiedy� Piotr pisa� wiele o teatrze, potem coraz rzadziej, a wreszcie zaprzesta� zupe�nie, ograniczaj�c si� tylko do kierowania dzia�em krytyki teatralnej w lokalnym tygodniku literackim. Nie pisa� ju� o teatrze, bo zacz�� pisa� dla teatru i tym samym wydawa�o mu si�, �e nie potrafi ju� by� sprawiedliwym w swych s�dach. Opowiedzia� si� zdecydowanie za okre�lonym rodzajem teatru, a to stwarza�o w nim obaw�, �e mo�e si� okaza� zbyt surowym wobec innych rodzaj�w. Krytyk� pozostawi� swym wsp�pracownikom, przede wszystkim Krystynie, �onie swego przyjaciela, poety Jana. Akceptowa� te s�dy i tylko, z rzadka zreszt�, ogranicza� si� do ich �agodzenia, je�li okazywa�y si� zbyt ostre. By� wi�c z�ym kierownikiem dzia�u krytyki, bo poczucie sprawiedliwo�ci i zrozumienie cudzych przekona� doprowadza�o do tego, �e oceny w pi�mie wydawa�y si� przypadkowe i w gruncie rzeczy tygodnik propagowa� najzwyklejszy eklektyzm. Ludzie teatru publicznie chwalili go za to, po cichu za� ma�o si� liczyli z publikowanymi w tygodniku s�dami. Piotr bola� nad tym, zdaj�c sobie spraw�, �e jedna pochwa�a krytyka, kt�ry cz�sto gani, znaczy stokro� wi�cej ni� jeszcze jedna pochwa�a krytyka, kt�ry cz�sto chwali. A jednocze�nie, ilekro� zdarza�o si� Piotrowi decydowa� o wydrukowaniu recenzji, kt�ra nios�a w sobie bardzo ostre oceny, waha� si�, bra� do r�ki czerwony o��wek, aby kto� tam nie poczu� si� skrzywdzony. Mia� zbyt wiele wra�liwo�ci jak na kierownika dzia�u krytyki. W pogl�dach na teatr czu� si� raczej odosobniony, dlatego w swych wypowiedziach stawa� si� coraz bardziej ostro�ny i nie�mia�y, dr�czony obaw�, �e mo�e nie ma racji. Z przera�eniem stwierdzi�, �e coraz cz�ciej w teatrze doznaje uczucia nudy. Sprawy, jakie dzia�y si� na scenie, nic go nie obchodzi�y, teatr przypomina� mu stary kufer, do kt�rego bez �adu i sk�adu wrzucono tysi�ce przer�nych kostium�w i rekwizyt�w, pod warstw� kurzu gubi�c �ywe tre�ci. Po ci�kiej chorobie p�uc, jak� niedawno prze�y�, szuka� w sztuce odpowiedzi na sprawy ostateczne i coraz rzadziej znajdowa� w teatrze odpowied�, kt�ra by go zadowala�a. By� zdania, �e po wyodr�bnieniu si� i emancypacji takich sztuk, jak kino czy telewizja, teatr mimo �ywego aktora sta� si� sztuk� najbardziej konwencjonaln�, i zwyci�stwo odnios� ci, co zrozumiej� konsekwencje tego faktu. Lecz czy my�l�c tak m�g� by� pewien, �e ma racj� do ko�ca? Kiedy zach�ci� Krystyn�, aby spr�bowa�a co� z tych pogl�d�w przemyci� do kt�rej� ze swych recenzji, zabrzmia�y one tak fa�szywie, �e szybko je wykre�li�. Niekiedy odnosi� wra�enie, i� Krystyna nie czuje teatru w dostatecznym stopniu. Pami�ta� jednak zawsze o jej m�u, Janie, kt�ry pisa� tak pi�kne wiersze; praca Krystyny stanowi�a niema�� pozycj� w ich skromnym bud�ecie. Jej samej Piotr chyba nie lubi�. Irytowa�o go a� tak bardzo uzewn�trznione u niej po��danie m�czyzn i ogromna zaborczo��; ka�dego przystojnego m�czyzn� traktowa�a niemal jak swoj� w�asno��, g��boko przekonana, �e jej po��da i istnieje tylko po to, aby mog�a go zdoby�. By�a bardzo �adna, o drobnej bladej twarzy i pi�knych rudawych w�osach, kt�re zawsze starannie uczesane i usztywnione lakierem nosi�a dumnie jak rzymski legionista sw�j poz�acany he�m. Jej rudawoz�ote w�osy zobaczy� Piotr w kr�tkim okamgnieniu, gdy zajmowa� miejsce na widowni. Siedzia�a o dwa rz�dy bli�ej sceny, obok niej tkwi� sztywno Stanis�aw R., recenzent z �Expressu�. �wiat�o zgas�o na widowni natychmiast po wej�ciu Piotra i Zofii, a jednak Piotr zdo�a� zauwa�y� nie tylko Krystyn� i Stanis�awa, ale i to, �e Stanis�aw nosi pod szyj� du�� czarn� muszk�. W pierwszym rz�dzie r�owo po�yskiwa�a �ysa g�owa �Ptysia�, jak przezywano dramaturga, kt�rego sztuk� mieli w�a�nie po raz pierwszy obejrze�. I zaraz zrobi�o si� bardzo ciemno, a wtedy Piotr pomy�la�, �e, by� mo�e, �ysy �Pty��, korzystaj�c z chwili ciemno�ci, podobnie jak kiedy� Piotr na w�asnej prapremierze - ujawni� wyraz strachu na swojej twarzy. To jest ta jedna wielka chwila - ciemno�� przed podniesieniem kurtyny - kiedy dramaturg zak�ada mo�liwo�� kl�ski i jest przera�ony. Piotr nie darzy� sympati� �Ptysia�, a przecie� �a�owa�, �e nie siedzi obok niego i w tej jednej strasznej chwili nie mo�e mu po�o�y� d�oni na ramieniu, aby doda� otuchy. Jemu, Piotrowi, nikt nigdy nie po�o�y� tej d�oni. Podczas pierwszej przerwy Piotr mia� ochot� podej�� do �Ptysia� i powiedzie� mu co� serdecznego. Zdawa�o mu si�, �e �Pty�� wie ju�, �e sztuka okaza�a si� s�aba, i stoj�c w rogu foyer obok swojej drobnej i bardzo staro wygl�daj�cej �ony, dlatego tak nieruchomo wpatruje si� w klepki pod�ogi, bo trawi go pal�ce jak nienawi�� uczucie zawiedzionej nadziei. Kiedy �Pty�� napisa� przed dziesi�ciu laty swoj� pierwsz� sztuk�, wszyscy m�wili, �e nie ma talentu. A przecie� wystawiano mu w teatrach ka�d� now� kolejn� sztuk�, bo nie nios�y za sob� �adnego ryzyka artystycznego. Zdarzy�o si� nawet, �e w konkursie teatralnym �Pty�� otrzyma� pierwsz� nagrod�, a najwi�ksi polscy dramaturgowie musieli si� zadowoli� dalszymi miejscami. Jurorzy przyznali si� potem, �e sztuka �Ptysia� by�a t� jedn�, na kt�r� pad�y g�osy wszystkich s�dzi�w. Przeci�tno�� ma zawsze du�� szans�. Ale teraz mo�e sta� wobec faktu kl�ski; ma�y, �ysy, z blad� twarz�, wpatrzony w klepki pod�ogi, nie chc�c zapewne nikomu, nawet �onie, pokaza� swych oczu. Piotr przeprosi� Zofi� i ju� ruszy� w stron� �Ptysia�, gdy zagrodzi� mu drog� t�um ludzi wp�ywaj�cych do foyer, a potem zatrzymali si� przed nim Krystyna i Stanis�aw. W szarych oczach Krystyny widzia�o si� rozbawienie, k�ciki ust dr�a�y jej od �miechu, kt�ry wyda� si� Piotrowi okrutny. - Tym razem - powiedzia�a do Piotra - pozwolisz chyba, �e przerobimy �Ptysia� na rurk� z kremem. Ta sztuka jest tak wypchana bit� �mietan�, �e a� rzyga� si� chce. - �Pty�� min�� si� z profesj�. Powinien by� zosta� cukiernikiem. Znowu zrobi� tort na dwana�cie os�b - chichota� Stanis�aw. By� podpity, jego oczy po�yskiwa�y czerwono. - Dobrze - kiwn�� g�ow� Piotr do Krystyny. Rozleg� si� dzwonek na koniec przerwy. Foyer wyludni�o si�, zosta� w nim tylko Piotr kupuj�cy papierosy w bufecie. Waha� si� czy nie podej�� jednak do �Ptysia�, kt�ry sta� ze swoj� �on�. - Chod� ju�. Zaraz si� zacznie - m�wi�a do niego. - Nie. Nie. Id� sama. Ja tu zostan�. No id� - krzykn�� na ni�. - Ty te� musisz i�� - prosi�a. - Pomy�l�, �e si� boisz. - Wszystko mi jedno. No id�, m�wi�em ci. Id�, s�yszysz? Posz�a. A za ni� z foyer wysun�� si� Piotr. Potr�caj�c kolana siedz�cych przepchn�� si� na puste miejsce obok Zofii. Zgas�o �wiat�o, a wtedy ta pierwsza chwila ciemno�ci i dotyk por�czy fotela wystarczy�y mu, aby odni�s� wra�enie, �e siedzi na szemrz�cej sali s�dowej w wielkim, niewygodnym fotelu s�dziowskim. I wyda�o mu si�, �e tam, w foyer, gdzie teraz samotnie sta� �Pty��, ukrywaj�c swe oczy przed sprzedawczyni� w bufecie - niepotrzebnie rzuci� Krystynie to s�owo: �dobrze�. * Czekali na przystanku tramwajowym. Obok by� nocny lokal z ogromnym neonem, pob�yskuj�cym na przemian zielono i czerwono. - Ju� nie pami�tam, kiedy ostatni raz ta�czyli�my - powiedzia�a Zofia i wsun�a mu d�o� pod rami�. - Tak? - zdziwi� si�. Weszli do du�ej dusznej sali, o�wietlonej po bokach md�ym r�owym �wiat�em. Wszystkie stoliki by�y zaj�te i d�ug� chwil� stali bezradni przy drzwiach. - Mo�e w barze znajdzie si� jaki� wolny sto�ek? - rzek� Piotr. Zofia zobaczy�a przy bocznym stoliku dw�ch znajomych aktor�w w towarzystwie m�odej, rudej dziewczyny. Aktorzy natychmiast postarali si� o dwa dodatkowe krzes�a, Piotrowi zdawa�o si�, �e w ten spos�b doceniono fakt, �e prowadzi� dzia� teatralny w tygodniku. Po chwili zrozumia�, �e w og�le nikt z tych aktor�w nie mia� o tym poj�cia, a to w�a�nie Zofia spowodowa�a t� ich uprzejmo��. By�a dla nich kim� z filmu, gdzie mo�na by�o zarobi�. - Ale� ja o tym nie decyduj� - �mia�a si�, gdy jeden z aktor�w natychmiast poprosi� j� do ta�ca, �artobliwie m�wi�c, �e teraz nadesz�a dla niego wielka szansa i musi z niej skorzysta�. Poszli ta�czy�. Drugi aktor zabra� rud� dziewczyn� i tak�e znikn�� w t�umie uwijaj�cym si� po parkiecie. Piotr zosta� sam przy stoliku, zam�wi� u kelnera kolacj� dla Zofii i dla siebie. Potem bawi� si� obserwowaniem ta�cz�cych i zwijaniem papierowej serwetki. W pewnym momencie wyda�o mu si�, �e widzi �ys� g�ow� �Ptysia� nikn�c� w drzwiach do baru, a p�niej zobaczy� zmierzaj�c� w tamt� stron� jego �on�. Zerwa� si� wi�c od stolika i ruszy� do baru, aby zrobi� to, przed czym nie wiadomo dlaczego wstrzyma� si� w teatrze. Mimo �e wytrwale stara� si� nie my�le� o tym, co przeczyta� dzi� rano, to jednak ci�gle czu� si� jako� nieswojo i dlatego odruch wsp�czucia dla �Ptysia� by� w nim bardzo silny. Pod�wiadomie sam tak�e pragn�� czyjego� wsp�czucia. W drzwiach natkn�� si� na �on� �Ptysia�, kt�ra zagl�da�a do baru, �ledz�c wzrokiem m�a. Piotr zrozumia�, �e �Pty�� przyszed� tu sam, odganiaj�c od siebie �on� tak samo, jak w�wczas w foyer teatru. Chcia� by� sam, a ona przydrepta�a za nim pe�na obaw i troski, zapewne przera�ona, �e nie mo�e mu pom�c. - Niech pan do niego nie idzie - sykn�a do Piotra. - On sam wie, �e przedstawienie si� nie uda�o. Nie musi mu pan tego m�wi�. Niech si� pan z niego nie naigrywa. Bo�e, jak wy wszyscy si� nienawidzicie... Piotrowi wydawa�o si�, �e jej du�e czarne oczy s� pe�ne nienawi�ci. - Przepraszam - rzek� i zaczerwieni� si�. Tak, na pewno zaczerwieni� si�, bo natychmiast poczu�, jak pal� go policzki. - Ja nie do niego id�, tylko do bufetu... I gdy to powiedzia�, nie wypada�o mu ju� nic innego, tylko zbli�y� si� do bufetu. Stan�� obok eleganckiego pana, nieco bokiem do pani siedz�cej na wysokim barowym sto�ku. Jak na z�o��, barman prawie zaraz poprosi� o zam�wienie. - Koniak. O ten, tam z brzegu - Piotr wskaza� butelk�, kt�ra odbijaj�c si� w lustrach sprawia�a wra�enie, �e jest ich wiele. Kobieta siedz�ca obok na wysokim sto�ku poruszy�a si� lekko, Piotr spojrza� na ni� k�tem oka. Pozna� j�, by�a dzi� taka chwila, gdy nawet o niej my�la�, ale ona oczywi�cie o tym nie mog�a wiedzie� i dlatego uda�, �e jej nie poznaje. Mia� prawo nie pami�ta�, jak wygl�da� cz�owiek, kt�ry w d�ugim korowodzie �wiadk�w zeznawa� przed s�dem p� roku temu. Czy ona go pozna�a? W todze s�dziowskiej wygl�da� chyba zupe�nie inaczej ni� teraz, zreszt� nie musia�a wcale zapami�ta� Piotra, zaabsorbowana formu�owaniem w�asnych odpowiedzi na dziesi�tki pyta�, jakie jej zadawali. Na wszelki wypadek nie odwa�y� si� ju� zerkn�� na ni� po raz drugi. Nie o�mieli� si� tak�e spojrze� w drug� stron�, gdzie zapewne sta� �Pty��. Nie wiadomo dlaczego czu� si� winnym wobec tych ludzi i wstydzi� si� za co�, czego przecie� nie pope�ni�. Wi�c poprzez uczucie niczym nie wyt�umaczonego zawstydzenia pocz�� w nim wzbiera� gniew o to, �e nie o�miela si� spojrze� ani w lewo, ani w prawo. Gdy Piotr wzi�� kieliszek w palce, bezwiednie spojrza� na kobiet� siedz�c� obok niego. Zobaczy� jej spojrzenie, a potem delikatne kiwni�cie g�owy, jak gdyby nik�y uk�on z jej strony. - Nie poznaje mnie pan? Czy te� zastanawia si� pan, na ile nasza znajomo�� uprawnia pana do uk�onu? - spyta�a. - Nie wiem, czy to mo�na nazwa� znajomo�ci� - odpowiedzia�. Us�ysza� w�asny g�os i nagle poczu� si� wyzwolony z zawstydzenia. Ta kobieta by�a tylko jednym z dziesi�tk�w �wiadk�w w procesie Labudy i nie mog�a wiedzie�, co odczuwa� Piotr w chwili, gdy przeczyta� wzmiank� o wykonaniu wyroku. �wiadomo�� tego przywr�ci�a mu swobod�. - Ale teraz ju� pan sobie mnie przypomnia�, panie s�dzio - rzek�a. - Nie jestem s�dzi� - odrzek� i wypi� sw�j kieliszek koniaku. - Ach, nie? Wi�c skazywaniem ludzi zajmuje si� pan tylko dla przyjemno�ci? Powiedzia�a to, gdy odstawia� pusty kieliszek. Uderzy� nim tak silnie, �e o ma�o go nie rozbi�. Odwr�ci� si� do niej, usta mia� zaci�ni�te. - Czy pani chcia�a mnie obrazi�? - spyta� prawie szeptem. - Przepraszam - powiedzia�a. Znowu obr�ci� si� twarz� do baru. - Chcia�bym zap�aci� - zawo�a� do barmana. - Nie mog� sobie darowa� - odezwa�a si� - �e tamtego dnia w�a�nie o drugiej wysz�am z domu i spotka�am go. A� do dzi� �udzi�am si�, �e mo�e zostanie u�askawiony. To do�� przykre zdawa� sobie spraw�, �e powieszono go dlatego, �e owego dnia o godzinie czternastej znalaz�am si� na ulicy. - Pani si� myli - rzek� cierpko. - Powieszono go, bo zabi� dwie stare kobiety. - Niech pan nie udaje, �e pan nie wie, co mam na my�li. Gdyby nie moje zeznania, przenigdy nie udowodniliby�cie mu, �e znajdowa� si� w tym domu w chwili pope�nienia morderstwa. Wzruszy� ramionami: - Spe�ni�a pani sw�j obowi�zek. Tak samo jak ja, jak inni. - Wiem o tym. Ale mimo to fatalnie si� czuj�. Tak jako� nieswojo. Pan mnie rozumie? Kiwn�� g�ow�: - Ja te� czuj� si� nie najlepiej. Po raz pierwszy popatrzyli na siebie ze szczerym zainteresowaniem. By�a bardzo �adna, z poci�g��, wyrazist� twarz� i orlim nosem, z ogromn� szop� w�os�w i jasnym kosmykiem, kt�ry opada� jej na czo�o. �Jest chyba tleniona� - pomy�la�. Urod� Anny M. zauwa�y� ju� wtedy, gdy zobaczy� j� id�c� przez sal� s�du do miejsca dla �wiadk�w. Ale w�wczas, zim�, sta�a przed nim otulona w futro, a teraz widzia� j� w niebieskawej sukience z du�ym dekoltem. Mia�a opalone ramiona i szyj�, a poniewa� lato dopiero si� rozpocz�o, pomy�la�, �e chyba ma du�o wolnego czasu, aby korzysta� ze s�o�ca. Barman do�� d�ugo odlicza� Piotrowi reszt� z banknotu, kt�ry mu poda�. - Przysz�am tutaj z przyjacielem, �eby si� troch� rozerwa�. Przecie� nie b�d� obchodzi� �a�oby po Labudzie - powiedzia�a i zdumia�o go, �e tymi samymi s�owami wyrazi�a to, co i on czu� wtedy, kiedy zdecydowa� si� i�� do teatru. - Wi�c pan nie jest s�dzi�? - m�wi�a. - To zabawne. Nawet mi przez my�l nie przesz�o, �e pan nie jest zawodowym s�dzi�. Kim pan jest? Wie pan, w�a�ciwie to nie mam �adnych wyrzut�w sumienia, ale jest mi do�� przykro. To nie by� chyba z�y cz�owiek ten Labuda. To znaczy, chcia�am powiedzie�, �e on nie by� chyba tak do ko�ca z�y. Wiele razy wozi� mnie taks�wk� do miasta... - Pani zeznawa�a, �e odwozi� pani� trzy albo cztery razy - zwr�ci� jej uwag�. Urwa�a. Jakby j� sp�oszy� t� swoj� uwag�. - Zapali pan? - podsun�a mu pude�ko papieros�w. Przyj�� papierosa, zapali�. - Pani m�wi�a, �e on nie by� do ko�ca z�y, ten Labuda - rzek�. - Czy cz�owiek mo�e by� z�y do ko�ca? Co to znaczy �do ko�ca�? Zabi� dwie kobiety, aby je obrabowa�, i za to otrzyma� kar�. A nie za to, czy by� z�y do po�owy czy do ko�ca. - To by�y dwie wstr�tne stare baby. Nienawidzi�am ich. Podpatrywa�y �ycie swoich s�siad�w, rozpowiada�y o nich plotki... - Pani o tym m�wi�a przed s�dem. Przepraszam pani�, musz� ju� i��. Przestali gra�, a jestem tu z �on� i ona pewnie wr�ci�a do stolika. Gdzie pani przyjaciel? - Sk�ama�am. Przysz�am tu sama... - Przepraszam - powiedzia� jeszcze raz, uk�oni� si� i poszed� na og�ln� sal�. Zofia ko�czy�a kolacj�, danie Piotra by�o ju� zimne. Aktorzy nalali mu du�y kieliszek w�dki. Za kar� - jak m�wili. - Rozmawia�em z �Ptysiem� - sk�ama� Piotr, bo nie chcia�o mu si� t�umaczy�, �e spotka� �wiadka z procesu Labudy. - Nie wiedzia�am, �e �Pty�� ma takie pi�kne, jasne w�osy - rzek�a Zofia i u�miechn�a si� do Piotra. Aktorzy i ruda dziewczyna roze�mieli si� ch�ralnie. Jeden z aktor�w poufale poklepa� Piotra po plecach. - Zata�czymy? - zapyta�a Zofia. Orkiestra znowu gra�a i to jaki� powolny taniec, w kt�rym Piotr m�g� si� czu� pewniej. Zacz�li ta�czy�. Po drugiej stronie parkietu zobaczy� Piotr niebiesk� sukienk� Anny M. Dopiero w tej chwili przypomnia� sobie jej nazwisko. - Ta dziewczyna... - zacz�� wyja�nienia. Przerwa�a mu: - Nie musisz si� t�umaczy�. Przecie� ja tylko �artowa�am. Naprawd�, masz prawo rozmawia�, z kim chcesz. Jeste�my doros�ymi lud�mi. - No tak, oczywi�cie - zgodzi� si� Piotr. �a�owa�, �e wda� si� w rozmow� z t� Ann�. Co go obchodzi, �e ona ma fatalne samopoczucie? On te� czuje si� nie najlepiej i j� to chyba r�wnie ma�o obchodzi. Ta�czy�a teraz tu� obok nich, ale odwr�cona plecami. Przypomnia� sobie jej wiek i zaw�d: dwadzie�cia osiem lat, urz�dniczka w Widzewskich Zak�adach Przemys�u Bawe�nianego. M�czyzna, kt�ry z ni� ta�czy�, m�ody czarny ch�opak ze zmierzwion� czupryn� i twarz� czerwon� od w�dki, nie by� chyba jej przyjacielem, z kt�rym tu przysz�a. �Aha, powiedzia�a, �e przysz�a sama� - przypomnia� sobie. - Ta twoja znajoma nie przepracowuje si�, skoro zd��y�a si� ju� tak opali� - ni st�d, ni zow�d powiedzia�a Zofia. - A ty? - spyta�. - Ty te� jeste� opalona. - By�am dwa miesi�ce na zdj�ciach w plenerze. Zofia obr�ci�a si� w ta�cu w ten spos�b, �e ju� nie widzia� Anny M. - Mieszka na przedmie�ciu, a tam jest gdzie si� opala�. Wystarczy wyj�� z domu - rzek�. - Wiesz nawet, gdzie mieszka? - Naprzeciw mordercy. By�a �wiadkiem w procesie Labudy - odpar�, stwierdzaj�c z zadowoleniem, �e jego odpowied� zaskoczy�a Zofi�. Wr�cili do stolika. Drugi aktor poprosi� Zofi� do ta�ca, Piotr sko�czy� swoj� kolacj� i �uj�c zimne kawa�ki mi�sa leniwie spogl�da� na ta�cz�cych. Znowu zobaczy� Ann� M. obj�t� ramieniem ch�opaka ze zmierzwion� czupryn�, a �e taniec by� do�� szybki, kloszowa sukienka raz po raz wirowa�a i podnosi�a si� do g�ry, ukazuj�c d�ugie opalone nogi. Wtedy - podczas rozprawy s�dowej - w og�le nie zauwa�y� jej zgrabnych n�g. Pami�ta� tylko szczup��, �adn� blondynk� o puszystych w�osach, gdy wprowadzona przez wo�nego wolnym krokiem przemierza�a sal� s�dow�. Jak gdyby niezdecydowana, czy powinna ju� stan��, czy te� i�� jeszcze dalej, zatrzyma�a si� wreszcie obok pulpitu dla �wiadk�w. By�a dobrym �wiadkiem. �Dobrym� w rozumieniu s�du. Odpowiada�a zwi�le, zawsze na temat, a gdy pada�o trudniejsze pytanie (�trudniejsze� oczywi�cie w rozumieniu s�du), zastanawia�a si� d�u�sz� chwil�, przek�ada�a torebk� z prawej r�ki do lewej, i praw� d�o� podnosi�a do czo�a, aby poprawi� w�osy, kt�re jej opada�y na czo�o tak, jak teraz w ta�cu. Zrobi�a dobre wra�enie na przewodnicz�cym rozprawy, s�dzim Kna�cie, co Piotr od razu spostrzeg�, albowiem s�dzi� z Knastem ju� kilkakrotnie. Ilekro� �wiadek irytowa� Knasta, ten zaczyna� bawi� si� d�ugopisem. A podczas sk�adania zezna� przez Ann� M. Knast siedzia� w fotelu nieruchomo i tak�e nieruchome pozostawa�y jego d�onie, spoczywaj�ce na kartkach papieru, gdzie wynotowane mia� uwagi z akt �ledczych. Knast mia� ogromn� tusz� i poczciw�, nalan� t�uszczem twarz. Piotr odnosi� niekiedy wra�enie, �e podczas rozprawy s�dowej od czasu do czasu ucieka my�l� od tego, co go otacza i koncentruje uwag� na swoim ogromnym i dobrze trawi�cym �o��dku. Wydawa�o si� tak�e Piotrowi, �e na ludzi szczup�ych Knast spogl�da z odrobin� podejrzliwo�ci. Pos�dza� ich o niestrawno�� �o��dka, a tacy, co �le trawi�, zdolni byli skomplikowa� ka�d�, najprostsz� nawet spraw�. Pewnego razu, gdy Piotr wskaza� Knastowi zupe�nie nowy aspekt rozpatrywanego zagadnienia, ten zgodzi� si� z nim, ale jednocze�nie westchn�� bardzo ci�ko. W kilka minut p�niej zapyta� go szeptem (by�o to na sali s�dowej): �Przepraszam, czy pan dobrze trawi? Pan jest, m�j Bo�e, tak bardzo szczup�y�. Piotr lubi� Knasta za jego �yczliwy stosunek do oskar�onych. Nie podnosi� g�osu, gdy oskar�ony bezczelnie k�ama� lub dawa� wymijaj�ce odpowiedzi, irytowa� si� tylko, je�li k�amali �wiadkowie. Jedyne, na co sobie Knast pozwala� w stosunku do oskar�onego, to odrobina wyrzutu, kt�ra niekiedy d�wi�cza�a w jego g�osie. Zdawa�o si�, �e Knast m�wi do przest�pcy: �no widzisz, cz�owieku, ile narobi�e� k�opotu? Musimy teraz babra� si� w takich strasznych brudach�. Piotr przypuszcza�, �e dobroduszno�� Knasta wynika z jego lenistwa. Ka�d� now� spraw�, ka�d� zawi�o�� w przewodzie s�dowym wita� z ci�kim westchnieniem jako nowy, niezas�u�ony k�opot, kt�ry spada na jego barki. Czy� nie tak przyj�� propozycje, aby przeprowadzi� wizj� lokaln� w domku, gdzie Labuda zabi� siostry �ojek? W przerwie rozprawy, w gabinecie s�dzi�w, t�umaczy� Piotrowi: - Panie, co to panu da, je�li nawet zobaczy pan t� uliczk� na Widzewie i drewniany domek, gdzie zamordowano dwie stare kobiety? S� przecie� fotografie w aktach: domek z przodu, domek z ty�u, z boku; krzy�yk wskazuje okno pokoju, gdzie Labuda mieszka� ze swoimi ofiarami. Oto dok�adne fotografie miejsca morderstwa i cia� le��cych na pod�odze, jednym s�owem wszystko, co potrzeba. �adnych zawi�o�ci topograficznych nie znale�li�my. Labuda mieszka� z siostrami �ojek, pewnego pi�knego dnia pok��ci� si� z nimi i zabi� je. Ot, i wszystko. A jak zechcemy tam pojecha�, to trzeba zabra� protokolanta, adwokata, prokuratora, ca�� czered� ludzi. P� dnia nam zejdzie, bo nie ma mowy, �eby�my dostali samoch�d od prezesa s�du, a pa�skim prywatnym wozem s�d nie powinien jecha�, bo to niepowa�nie wygl�da. K�opot�w wiec b�dzie co niemiara, pan wie, jak to jest. Zreszt� - nagle ol�ni�a go jaka� my�l - przecie� z akt wynika niedwuznacznie, �e ten domek przeznaczony by� do rozbi�rki i siostry �ojek by�y ostatnimi lokatorkami, kt�re lada dzie� mia�y si� wyprowadzi�. P� roku min�o od zab�jstwa. Po tym domu zapewne ju� nawet �ladu nie ma. O�mieszymy si�, ca�y wydzia� karny b�dzie p�ka� ze �miechu. I Piotr nie podtrzyma� swego ��dania odbycia wizji lokalnej. A teraz �a�owa� tego. Knast oczywi�cie mia� racj�, �e wizja lokalna niczego nie mog�a wnie�� do sprawy Labudy. Piotr posiada� jednak tak�e i swoje racje, tkwi� w nim dramaturg, dla kt�rego wa�ne by�y nie tylko postacie dzia�aj�ce, lecz r�wnie� miejsce akcji. �A jednak trzeba by�o tam pojecha� - my�la� teraz bez �adnej realnej przyczyny. Zreszt� zaraz przesta� o tym my�le�, bo do stolika powr�ci�a Zofia i aktorzy. Pili w�dk�, rozmawiali o filmie, potem o teatrze. Piotr jeszcze dwukrotnie zata�czy� z Zofi�. O drugiej w nocy podnie�li si� od stolika, aby p�j�� do domu. I wtedy Piotr jeszcze raz spotka� Ann� M. Zofia pozosta�a w korytarzu i poprawia�a w�osy przed ogromnym lustrem naprzeciw drzwi wyj�ciowych, a Piotr wst�pi� do szatni, �eby odebra� sw�j parasol. Anna M. nakr�ca�a w szatni jaki� numer w automacie telefonicznym. Zobaczywszy Piotra od�o�y�a s�uchawk� i powiedzia�a: - W gara�u, kt�ry zajmowa� Labuda, pozosta�y jego rzeczy: koszule i fotografie. Odkry� je zupe�nie przypadkowo nowy w�a�ciciel. Te rzeczy ma u siebie dozorczyni. Labuda by�, zdaje si�, �onaty. Czy nie zna pan adresu jego �ony? Mo�na by jej odda� to wszystko. Wzruszy� ramionami: - Najpro�ciej przekaza� Dzielnicowej Komendzie Milicji. - A tak, s�usznie - kiwn�a g�ow� i znowu zacz�a nakr�ca� tarcz� telefonu. Wyszli z Zofi� na ulic�. Piotr by� troch� podchmielony. Czu� si� �wietnie, obj�� �on� prawym ramieniem, a lew� r�k� dziarsko postukiwa� parasolem w p�yty chodnika. * Obudzi� si� z uczuciem, �e wczoraj zrobi� co� bardzo z�ego. Przebieg� w my�lach wydarzenia poprzedniego dnia i nie znalaz� w swym zachowaniu nic takiego, co dawa�oby pow�d do niezadowolenia. A jednak wyra�nie doznawa� uczucia niesmaku i to wobec samego siebie. �Mo�e zbyt lekko potraktowa�em fakt �mierci Wincentego Labudy? - zastanawia� si�. - Powieszono cz�owieka, kt�rego los w pewnym sensie znajdowa� si� w moich r�kach, a ja natychmiast otrz�sn��em si� z tego�. Wydawa�o mu si�, �e �mier� Wincentego Labudy powinna by� dla niego powa�nym wstrz�sem, powodem do refleksji, ockni�cia si� w nim wielkiej i nie spotykanej dot�d wra�liwo�ci. Tymczasem potraktowa� j� jako zwyk�� przykr� wiadomo��, co� w rodzaju wiadomo�ci o katastrofie, w kt�rej zgin�� kto�, kogo niegdy� spotka� przelotnie. Wprawdzie zrezygnowa� z niedzielnej wycieczki za miasto, ale w gruncie rzeczy by� to post�pek zupe�nie g�upi, a nawet kaboty�ski, skoro nie mia� pokrycia w jego stanie psychicznym. To raczej Zofia wm�wi�a mu, �e czuje si� �le, gdy faktycznie by�o mu tylko odrobin� przykro. A potem najzwyklej w �wiecie, jak gdyby nic si� nie sta�o, poszed� do teatru, a wreszcie do nocnego lokalu, gdzie bawi� si� w najlepsze. O ile, rzecz jasna, mo�na to nazwa� doskona�� zabaw�, ale nigdy przecie� nie bawi� si� lepiej. Nocne lokale i taniec nie budzi�y w nim zbyt wielkiego entuzjazmu. Ci�gle wi�c z tym samym uczuciem lekkiego niepokoju wsta� z tapczana i zabra� si� do rannej toalety. Zofia ju� dawno wysz�a do pracy, w mieszkaniu by�o bardzo cicho i pusto. Gol�c si� doszed� do wniosku, �e przyczyn� jego z�ego samopoczucia by�a Anna M. �Potraktowa�em j� fatalnie, nie zas�ugiwa�a na co� takiego. Prze�y�a �mier� Labudy, a ja jakby przez zawi��, �e jestem ubo�szy o podobne uczucia, odnios�em si� do niej ironicznie, niemal niegrzecznie, a nade wszystko oboj�tnie� - rozmy�la�. Przy �niadaniu umocni� w sobie przekonanie, �e w stosunku do �wiadka Anny M. nie dope�ni� obowi�zku �awnika. Tak, to m�g� by� istotny pow�d niezadowolenia z samego siebie. Zachowa� si� wobec niej jak rutynowany s�dzia zawodowy, a nie jak cz�owiek, kt�rego uczyniono s�dzi�, aby wni�s� do sprawy �wie�o�� uczu� i wra�liwo�� serca. Przy wyborze na �awnika nie pyta si� przecie� o znajomo�� prawa, ale ��da si� wi�kszego ni� u innych poczucia sprawiedliwo�ci i ka�e strzec nie tylko prawa, ale przede wszystkim owego poczucia dobra i z�a. Poprzez zasad�, �e w ka�dej sprawie wyrokowa� musi dw�ch �awnik�w, a tylko jeden s�dzia zawodowy, w szczeg�lnie za� zawi�ych kwestiach a� trzech �awnik�w i dw�ch s�dzi�w zawodowych - wykazano prymat poczucia sprawiedliwo�ci nad s�dow� rutyn�. Mia� wnosi� do s�du sw� wra�liwo�� uczu�, ale tak�e przekazywa� spo�ecze�stwu �wiadomo�� poczucia sprawiedliwo�ci, ugruntowanego przez liter� prawa. Oboj�tno�� oznacza�a rutyn� i profesjonalizm, by�a wi�c ko�cem wszystkiego. Je�li mu dano, aby s�dzi�, dano mu jednocze�nie obowi�zek wyja�niania, dlaczego s�dzi� tak, a nie inaczej. Na�o�ono na� obowi�zek nieustannego t�umaczenia si� i to r�ni�o go od s�dziego zawodowego. T�umaczenia si� przed ka�dym, kto tego potrzebowa�. A wi�c r�wnie� przed Ann� M., �wiadkiem procesu. Skoro tam, na sali s�dowej, ��da� od niej, aby m�wi�a prawd� i tylko prawd�, mia� nawet prawo ukara� j� za k�amstwo, to teraz mog�a ona ��da� od niego, aby powiedzia� jej prawd� i tylko prawd�, co czu� i my�la� nie tylko wtedy, gdy skazywa� Labud�, ale i wtedy, kiedy wyrok wykonano. By� obowi�zany zrozumie� tl�ce si� w niej uczucie niepewno�ci, bo s�dzi� nie tylko we w�asnym, ale tak�e i w jej imieniu. �Nocny lokal nie jest miejscem dla podobnych rozm�w� - pomy�la� na swoje usprawiedliwienie. Po �niadaniu skonstatowa�, �e ma jeszcze sporo czasu, zanim rozpocznie si� praca w redakcji. Lubi� t� chwil�, kiedy by� ju� przygotowany do wyj�cia z domu, a jeszcze wyj�� nie musia�. Siada� w fotelu w swoim pokoju i najlepiej mu si� w�wczas my�la�o. By� wypocz�ty, a cisza i spok�j w domu sprzyja�y rozmy�laniom. Teraz powinien by� zastanowi� si� nad oczekuj�c� go rozmow� z Krystyn� o sztuce.Ptysia�. Wczorajsze �dobrze� wypowiedzia� niepotrzebnie i nale�a�o si� z niego wycofa�. By�o oczywiste, �e Krystyna nie przyjmie tego bez protest�w. Kiedy jednak usiad� w fotelu, natychmiast z niezwyk�� wyrazisto�ci� przypomnia� sobie Ann� M., id�c� przez sal� s�dow� do pulpitu dla �wiadk�w. To dziwne, lecz podczas zezna� Anny M. niemal ani razu nie spojrza� na �aw� oskar�onych, gdzie siedzia� Wincenty Labuda. W pami�ci Piotra nie pozosta� nawet najdrobniejszy strz�p wyobra�enia, jak na jej zeznania zareagowa� oskar�ony. By� mo�e, Labuda popad� w�wczas w cechuj�cy go od czasu do czasu stan apatii, kiedy to kry� g�ow� w szerokich ramionach i przez d�ugie chwile wpatrywa� si� w swoje kolana, jakby by� znudzony procesem lub straci� zainteresowanie dla tego, o czym m�wili �wiadkowie. Tylko on jeden wiedzia�, co naprawd� zdarzy�o si� w mieszkaniu si�str �ojek owej fatalnej niedzieli, a w�a�nie on nie chcia� o tym m�wi� ani niczego wyja�nia�, zas�aniaj�c si� brakiem pami�ci o strasznym wydarzeniu. S�dzia Knast: Czy �wiadek Anna M. zna oskar�onego? �wiadek A.M.: Tak. S�dzia Knast: W jakich okoliczno�ciach pozna�a pani oskar�onego i co to by�a za znajomo��. �wiadek A.M.: Pozna�am go przed dwoma laty, to jest wkr�tce po tym, jak si� wprowadzi� do mieszkania si�str �ojek, i zacz�� je�dzi� ich taks�wk�. Mieszka�am na tej samej ulicy co siostry �ojek, vis a vis ich domu. Oskar�ony przyje�d�a� taks�wk� na obiad do si�str �ojek zazwyczaj oko�o godziny 13-tej. Kilkakrotnie korzysta�am z tej okazji, aby jego taks�wk� dosta� si� do �r�dmie�cia. W ci�gu tych dw�ch lat jecha�am ni� chyba cztery razy. Rzecz jasna p�aci�am za kurs, moje �korzystanie� polegaj na tym, �e mia�am taks�wk� sprzed domu. S�dzia Knast: Czy tylko do tych czterech kurs�w w ci�gu dw�ch lat ogranicza�a si� wasza znajomo��? �wiadek A.M.: Tak. S�dzia Knast: Oskar�ony nie m�wi� �wiadkowi nic o sobie? Nie opowiada�, na jakiej zasadzie mieszka u si�str �ojek, co go z nimi ��czy? �wiadek A.M.: To chyba nie jest cz�owiek zdolny do zwierze� wobec przypadkowo zabranej pasa�erki. Tyle tylko, �e ju� za pierwszym kursem poinformowa� mnie, �e w�a�nie mieszka i pracuje u si�str �ojek i �e o 13-tej przyje�d�a na obiad. Wi�c je�li o tej porze b�d� chcia�a jecha� do miasta, to po prostu mog� zaczeka� na chodniku przy aucie. S�dzia Knast: Je�dzi�a pani z oskar�onym cztery razy. Rozmawiali�cie tylko za pierwszym razem? �wiadek A.M.: Nie. Ale nie by�y to rozmowy, kt�re mog�yby tu mie� jakiekolwiek znaczenie. Ot, po prostu nast�powa�a mi�dzy nami wymiana zda� na banalne tematy pogody. Podr� do �r�dmie�cia trwa nie wi�cej ni� dziesi�� minut. Aha... S�dzia Knast: S�uchamy... �wiadek A.M.: Raz tylko, to by�o chyba na miesi�c przed �mierci� si�str �ojek, oskar�ony, jad�c ze mn�, ni st�d ni zow�d odezwa� si�: �Pani jest bardzo �adna�. A potem doda� gwa�townie: �I pewnie jest pani r�wnie niedobra�. Zapyta�am w�wczas, czy ma jakie� bardzo przykre do�wiadczenie z kobietami. Odpar�: �Bardzo kocha�em swoj� �on�. Gdy zachorowa�em, uciek�a ode mnie, pozostawiaj�c mnie umieraj�cego�. S�dzia Knast: Jednym s�owem, �wiadek odni�s� wra�enie, �e oskar�ony nie lubi kobiet? �wiadek A.M.: Nie wydaje mi si�, aby to a� tak mo�na okre�li�. Odnios�am wra�enie, �e po prostu ma za sob� ci�kie prze�ycia z jak�� kobiet�. S�dzia Knast: Kiedy dowiedzia�a si� pani o zab�jstwie dokonanym na siostrach �ojek? �wiadek A.M.: Zdaje si�, �e oko�o godziny osiemnastej, a mo�e troch� wcze�niej. Gdy odkryto zab�jstwo, ko�o domu, gdzie mieszka�y siostry �ojek, zrobi�o si� zbiegowisko, wi�c to musia�o zwr�ci� moj� uwag�. Zapyta�am, co si� sta�o, i poinformowano mnie. S�dzia Knast: Czy poinformowano pani�, kto dokona� zab�jstwa? �wiadek A.M.: Nie. Nazajutrz przyszed� do mnie oficer milicji i zapyta�, czy nie zaobserwowa�am czego� istotnego mi�dzy godzin� 13-t� a 17-t� poprzedniego dnia. Powiedzia�am mu, �e wybiera�am si� do kina w �r�dmie�ciu na film, kt�ry zaczyna si� o godzinie 15-tej. O 14-tej wysz�am z domu, a wr�ci�am oko�o wp� do sz�stej po po�udniu. Natomiast o czternastej, gdy w�a�nie wybiera�am si� do kina i podesz�am do okna, aby zobaczy�, jaka jest pogoda, spostrzeg�am na ulicy oskar�onego. Wychodzi� z domu gdzie mieszka� razem z siostrami �ojek. S�dzia Knast: Jak oskar�ony by� ubrany? �wiadek A.M.: O ile dobrze pami�tam, mia� na sobie ciemny garnitur. S�dzia Knast: Czy w zachowaniu oskar�onego nic nie zwr�ci�o uwagi �wiadka? To znaczy, czy oskar�ony zachowywa� si� tak jak zwykle? �wiadek A.M.: W jego zachowaniu nic nie zwr�ci�o mojej uwagi. Widzia�am go zreszt� tylko bardzo przelotnie. S�dzia Knast: Nie mam wi�cej pyta�. A panowie �awnicy? Piotr: �wiadek zezna�, �e po powrocie z kina dostrzeg� zbiegowisko przed domem, gdzie mieszka�y siostry �ojek i wtedy us�ysza� wiadomo�� o zab�jstwie. Pierwsza my�l, kt�ra si� w takich razach nasuwa, to pytanie: kto zabi�? Interesuje s�d, co �wiadek pomy�la�? �wiadek A.M.: No tak, naturalnie, zastanawia�am si�, kto m�g� by� zab�jc�. Dom, w kt�rym mieszka�y siostry �ojek, przeznaczony zosta� do rozbi�rki. Poza siostrami �ojek inni lokatorzy przenie�li si� ju� do nowych mieszka� w blokach na Widzewie. Zdaje si�, �e i one lada dzie� mia�y si� wyprowadzi�. Wiec ten dom, jak powiadam, by� pusty. Siostry �ojek mia�y opini� bardzo sk�pych, ale zamo�nych kobiet, posiada�y w�asn� taks�wk�. Pomy�la�am, �e kto� je zabi� w celach rabunkowych. Skorzysta� z tego, �e Labuda by� poza domem. Piotr: No, przecie� �wiadek w�a�nie widzia� Labud� wychodz�cego z domu si�str �ojek? �wiadek A.M.: Ale ja nie wiedzia�am w�wczas, �e zab�jstwo zosta�o dokonane przed jego wyj�ciem z domu. My�la�am, �e zabito siostry �ojek dopiero, gdy on wyszed�. Piotr: �wiadkowi w og�le nie przysz�o na my�l, �e siostry �ojek zabi� w�a�nie Labuda? �wiadek A.M.: On nie wygl�da� na morderc�. Piotr: A jak zdaniem �wiadka powinien wygl�da� morderca? W tym momencie s�dzia Knast szybko zerkn�� na Piotra i ci�ko westchn��. Anna M. prze�o�y�a torebk� z prawej r�ki do lewej i pocz�a poprawia� kosmyk w�os�w, kt�ry opad� jej na czo�o. Zak�opotana odpowiedzia�a, �e Labuda swoim wygl�dem i zachowaniem wzbudza� w niej zaufanie, dlatego nie podejrzewa�a go o zabicie si�str �ojek. Piotr nie pyta� wi�cej, drugi �awnik tak�e nie mia� pyta�. Prokurator, jak to by�o do przewidzenia, podchwyci� z wypowiedzi Anny M. tylko dwa momenty: Labuda wyszed� z mieszkania si�str �ojek o godz. 14-tej, a skoro zab�jstwo dokonane zosta�o mi�dzy 13-t� a 14-t�, wi�c Anna M. widzia�a go, gdy opuszcza� miejsce mordu. Poza tym Labuda nie zrobi� na Annie wra�enia cz�owieka w stanie zamroczenia umys�owego. Adwokat Malec: �wiadek Anna M. bardzo precyzyjnie okre�li�a czas, w kt�rym zobaczy�a oskar�onego. Czy �wiadek ma ju� taki zwyczaj, �e ilekro� zobaczy z okna kogo� przechodz�cego ulic�, natychmiast spogl�da na zegarek i zapami�tuje godzin�? �wiadek A.M.: By�a to niedziela. Mia�am bilet na godzin� 15-t� do kina w �r�dmie�ciu. Je�li chcia�am zd��y� do kina, musia�am wyj�� z domu bardzo wcze�nie. Przygotowuj�c si� do wyj�cia oczywi�cie cz�sto spogl�da�am na zegarek i st�d zapami�ta�am tamt� chwil�. O czternastej podesz�am do okna, aby zobaczy�, jaka jest pogoda. Dostrzeg�am Labud�, ale nie widzia�am jego taks�wki. Zreszt� tego dnia nie by�a mi potrzebna taks�wka, zamierza�am jecha� tramwajem. By�o do�� czasu. Adwokat Malec: Pani, jak z tego wynika, ma dobr� pami��. Mo�e pani pami�ta tak�e, na jaki film pani �pieszy�a? �wiadek A. M.: Owszem. Na kryminalny film �Okno na podw�rze�. Adwokat: Pani pami�ta nawet tytu� filmu? Zadziwiaj�ce. �wiadek A. M.: Zapami�ta�am tytu� dlatego, �e jako� tak zbieg�o si� morderstwo na filmie i morderstwo si�str �ojek. Adwokat Malec przegra� utarczk� z Ann� M. Twarz s�dziego Knasta wyra�a�a zadowolenie. Knast zd��y� ju� polubi� tego �wiadka, tak rzadko przecie� ma si� w s�dzie do czynienia z lud�mi, kt�rych odpowiedzi maj� ze sob� �cis�y, logiczny zwi�zek. Zapewne Malec dostrzeg� �w wyraz zadowolenia na twarzy