5116
Szczegóły |
Tytuł |
5116 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5116 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5116 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5116 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stephen Kraus
Bia�e �ciany
- Jeszcze raz tamto uj�cie - powiedzia� Jacobson.
System zareagowa� natychmiast. Na monitorze ponownie
pojawi� si� pierwszy punkt kontrolny. Rybie oko kamery
obserwowa�o przestrze� za szklanymi drzwiami, rozleg�y plac
okolony drzewami oliwkowymi. Tafla drzwi rozsun�a si� i
niepewnie wesz�a przez nie jaka� posta�. Wykonuj�c
zbli�enie, obiektyw automatycznie ustawi� si� tu� nad
ziemi�: obserwowana osoba widoczna by�a teraz w �abiej
perspektywie, zw�aj�c si� ku g�rze tak, �e jej twarz by�a
jednym wielkim nosem.
Kamera odjecha�a do ty�u, przesuwaj�c si� na gumowych
paskach. Widoczna teraz pod bardziej naturalnym k�tem posta�
okaza�a si� kobiet�. Robot wyda� jej polecenie, kt�re
nast�pnie powt�rzy�. Ruszy�a do przodu z wahaniem, co chwila
spogl�daj�c za siebie, na punkt kontrolny i szklane drzwi,
za kt�rymi �wieci�o s�o�ce.
Uk�ad sterowania robota wyda� z siebie cichutki pisk.
Przez chwil� ciemne, przera�one oczy kobiety by�y skierowane
prosto w obiektyw. Jacobson wzdrygn�� si�, ulegaj�c
z�udzeniu, �e ona mo�e go dostrzec. Obserwowana
przeczesywa�a nerwowo palcami swoje d�ugie, czarne w�osy,
jakby szukaj�c otuchy w ich g�sto�ci i znajomym dotyku.
Uwag� patrz�cego zwr�ci�a jej twarz - delikatne rysy o
wystaj�cych ko�ciach policzkowych i smutne, zamy�lone oczy.
Ale jeszcze bardziej urzek� Jacobsona spos�b, w jaki si�
porusza�a: p�ynnie, z dystynkcj�, jakby kontrolowa�a ka�dy
sw�j ruch. Wyj�tkowa precyzja, z jak� stawia�a kroki,
towarzysz�ce temu ko�ysanie ramion i bioder u�wiadomi�y mu,
jak z�o�onym mechanizmem jest chodzenie, i �e wi�kszo��
ludzi porusza si� bardzo brzydko.
Gdy skr�ci�a w nast�pny korytarz, letnie popo�udnie,
wci�� widoczne zza przeszklonych drzwi wej�ciowych, znikn�o
z jej pola widzenia. Posuwa�a si� teraz wzd�u� bia�ych
�cian, rozja�nionych mocnym, fluorescencyjnym �wiat�em.
Ostry blask rozproszy� delikatne kolory zabarwiaj�ce jej
szczup�� twarz; na policzkach rysowa� si� mocny �wiat�ocie�.
Jacobson odchyli� si� do ty�u na krze�le, sk�adaj�c
d�onie w daszek. W gabinecie by�o ciemno, jarzy� si� tylko
ekran komputera. Pomieszczenie nie mia�o okien ani dywan�w,
tylko go�e bia�e �ciany, zbyt oddalone, aby mog�y przyj��
nieco �wiat�a p�yn�cego z monitora.
- Jak nazywa si� obiekt? - zapyta� Jacobson. Jednocze�nie
zastanawia� si�, dlaczego w�a�ciwie ogl�da to nagranie.
Natkn�� si� na nie przypadkowo, przeskakuj�c z programu na
program. To, jak nazywa si� ta kobieta, nie powinno go
obchodzi�
- Podaj pow�d, dla kt�rego chcesz to wiedzie�.
- Nie mam �adnego. Ale powiedz mi.
Automat odpowiedzia� dopiero po d�u�szej chwili.
- Julia Sholokov.
- Dlaczego jest tutaj?
- Ma by� modelem do bada� nad konstrukcj� staw�w u
robot�w. Przeniesiona z Santa Clara.
- Aha - mrukn�� Jacobson. - Czyj to projekt?
- Kirkendahla.
Kobieta dotar�a do drugiego punktu kontrolnego. Krzepki
pracownik obs�ugi technicznej wyszczotkowa� jej ubranie, a
nast�pnie kaza� za�o�y� specjalne, bia�e buty. P�niej
przesz�a przez komor� powietrzn� i znalaz�a si� w
pomieszczeniu, w kt�rym wzd�u� jednej �ciany sta�y metalowe
szafki na ubranie. Nast�pny pracownik obs�ugi sprawdzi� jej
identyfikator i wskazuj�c na szereg wyk�adanych l�ni�cymi
kafelkami kabin prysznicowych pokaza� jej na migi, aby
przebra�a si� w czysty, bia�y kombinezon. Przez ca�y czas
nie odezwa� si� do niej ani s�owem. Zewn�trzny personel
ogranicza� do minimum kontakty z nowymi pracownikami.
Jacobson nigdy nie m�g� zrozumie� dlaczego. By� mo�e, nie
mieli ochoty przekrzykiwa� ci�g�ego ryku filtr�w
powietrznych. Albo z g�ry zak�adali, �e przybysz nie jest w
stanie wykrztusi� z siebie ani s�owa, speszony ci�g��
obecno�ci� pilnuj�cego go robota.
Julia powoli zdejmowa�a s�u�bowy str�j, wahaj�c si�
chwil� przed ka�dym rozsuni�ciem zamka b�yskawicznego i
spogl�daj�c z niepokojem na towarzysz�cego jej pracownika
technicznego. Niepotrzebnie si� kr�powa�a; sta� odwr�cony do
niej plecami. Personel z zewn�trz nigdy nie zagl�da do
�rodka. Za to oko kamery robota ca�y czas spoczywa�o na jej
szczup�ym ciele o drobnych piersiach. W tej niebiesko -
bia�ej po�wiacie i unosz�cej si� wsz�dzie parze wodnej
kobieta wydawa�a si� odrealniona i aseksualna. Ale nawet
naga zachowa�a w ruchach precyzj� i p�ynn� gracj�.
W nast�pnym pomieszczeniu inny pracownik wyczy�ci�
dok�adnie jej kombinezon, poleci� te� na�o�y� kaptur i mask�
z filtrem zakrywaj�c� niemal zupe�nie usta.
- Po co to wszystko? - zapyta�a kobieta. G�os mia�a
ni�szy, ni� Jacobson przypuszcza�, napi�ty, z wyczuwaln�
nut� niepokoju. Z powodu maski by� te� nieco chrapliwy. -
Czy jest tu jakie� zanieczyszczenie?
Techniczny potrz�sn�� g�ow�, by� bardziej przyjazny ni�
poprzednik. To typowe dla personelu wewn�trznego.
- Tutaj zaczyna si� stuprocentowo czyste, sterylne
�rodowisko. Teraz ty jeste� zanieczyszczeniem.
Kobieta wesz�a do kolejnej komory powietrznej, wewn�trz
na moment straci�a orientacj�, ale ju� po chwili zwr�ci�a
si� w kierunku wyj�cego strumienia powietrza, kt�ry zmi�t�
najdrobniejsze nawet py�ki z jej sk�ry.
- Dok�d ona idzie? - zapyta� Jacobson. W jej postaci, w
jej oczach dostrzeg� co� rzadkiego i niezwykle delikatnego,
co przyci�ga�o jego uwag�. Co�, co spowodowa�o, �e zacz��
si� o ni� niepokoi�.
- Na rozmow� z dyrektorem - odpowiedzia� system.
Jacobson, pocieraj�c koniuszek nosa, zastanawia� si� po
co.
W krystalicznie czystym p�ynie le�a� szablon, wyci�ty w
krzemie z doskona�� precyzj�. Obok przep�ywa�y kolejno
zasady: guanina, cytozyna, adenina. Wreszcie pojawi�a si� ta
w�a�ciwa - tymina. Zafalowa�a nad lustrzan� powierzchni�,
zawirowa�a, zakr�ci�a si� spiralnie i w ko�cu spad�a do
wy��obionego w matrycy wg��bienia o kszta�cie litery L.
Cz�steczki po��czy�y si�.
Kr�pa, czterdziestoletnia kobieta pokiwa�a g�ow� i
przesun�a d�o�mi po pulpicie sterowania.
- To ju� ostatni.
Jacobson st�pa� cicho mi�dzy bia�ymi �cianami, staraj�c
si� nie szura� butami po czystych kafelkach.
- Dobrze, Alice. Wy��cz to.
By� roztargniony, nie m�g� si� skupi� na
pracy. Jego my�li kr��y�y ci�gle wok� szczup�ej, m�odej
kobiety o harmonijnych ruchach.
Na skutek elektrycznej wibracji powsta�a pionowa fala,
kt�ra obmy�a szablon. Przez chwil� powierzchnia cieczy by�a
lekko pofalowana, ale zaraz ponownie si� wyg�adzi�a.
- W�� to do pojemnika - powiedzia�. - Zabezpiecz os�on�
T-4 z bakteriofagiem. Bed� w swoim biurze. Daj mi zna�, gdy
sko�czysz.
Jego asystentka odwr�ci�a si� od komputera. Zawsze
siada�a zbyt blisko monitora i jej twarz ton�a w
przy�mionej, bursztynowej po�wiacie.
- Nie b�dziesz tego obserwowa�?
Ale Jacobson znika� ju� w komorze powietrznej.
- Prze��cz na audio.
System operacyjny pos�usznie spe�ni� polecenie. Julia
przesz�a przez rozsuwane drzwi i znalaz�a si� w pustym
pokoju. Z sufitu pada�o jasne, do b�lu o�lepiaj�ce �wiat�o.
Dyrektor sta� przy �cianie na wprost drzwi, trzymaj�c r�ce
skrzy�owane na piersiach. Jego g�ow� zas�ania� kulisty,
odblaskowy he�m, a drobna posta� ukryta by�a w lu�nym,
bia�ym stroju. Komora powietrzna zamkn�a si�. Robot
towarzysz�cy Julii dyskretnie usun�� si� w k�t
pomieszczenia. W przestrzeni ograniczonej obiektywem kamery
pozosta�y dwie osoby.
Dyrektor ruszy� do przodu, z r�koma wci�� skrzy�owanymi
przed sob�.
- Julia Sholokov? - M�wi� piskliwym tenorem castrata,
kt�ry zabarwia� ka�de s�owo nieuzasadnionym entuzjazmem.
Kobieta potwierdzi�a ruchem g�owy i nerwowo rozejrza� si�
dooko�a, by� mo�e szukaj�c czego� do siedzenia. Ale wewn�trz
nie by�o �adnych mebli.
- Jeste� tancerk�, prawda?
- Tak. Nie. By�am. Teraz jestem poborow� Stowarzyszenia
Municypi�w.
Dyrektor pu�ci� mimo uszu ostatni� informacj�.
- Dobrze ta�czysz?
Przez chwil� panowa�o milczenie.
- Tak mi si� wydaje... prosz� pana.
Zrobi� krok w jej kierunku.
- Zdejmij ubranie.
- S�ucham?
- Zdejmij kombinezon.
Jacobson wstrzyma� oddech z twarz� niemal przyklejon� do
ekranu. Jego palce zacisn�y si� na kraw�dzi biurka. Do
czego ten cz�owiek zmierza? Musia� przyzna�, �e dyrektor by�
dziwny: do�� ograniczony w swoich pogl�dach,
nieprzewidywalny, �atwo ulegaj�cy wzruszeniom. Ale w tym
wypadku to co� innego. Nigdy przedtem nie wykazywa�
zainteresowania kobietami...
Obraz na chwil� si� rozmy�, ale ostro�� zaraz wr�ci�a.
Julia �ci�ga�a sw�j bia�y kombinezon, staraj�c si� opanowa�
widoczne dr�enie r�k. Podnios�a je na moment do g�ry, aby
uspokoi� si�, poprawiaj�c w�osy, ale dotkn�a tylko
plastykowego he�mu.
- Ta�cz - us�ysza�a polecenie.
Zakry�a twarz d�o�mi. By� mo�e p�aka�a; jako�� obrazu nie
pozwala�a Jacobsonowi na lepsz� obserwacj�.
Dyrektor post�pi� jeszcze krok bli�ej.
- W laboratorium, gdzie pracuj� nad konstrukcjami staw�w,
b�dziesz musia�a by� rozebrana.
Spojrza�a na niego.
- Naprawd�?
- Oczywi�cie. Pracujemy nad budow� robot�w, kt�re
na�laduj� ruchy cz�owieka. Twoje cia�o ma s�u�y� za podstaw�
ich dzia�ania, b�dziesz ich nauczycielk�. A roboty nie nosz�
ubra�.
Pokiwa�a g�ow� bez przekonania.
- Ta�cz - powt�rzy� polecenie.
Up�yn�a minuta, zanim wyci�gn�a w bok wyprostowan�
r�k�. Nast�pnie unios�a si� wysoko na palcach i powoli
ukl�k�a. Zamkn�a oczy, pr�buj�c odnale�� rytm w
jednostajnym szumie wentylator�w. Wyprostowa�� jedn� nog� i
zamar�a w bezruchu, aby po chwili zgi�� j� ponownie i
powr�ci� do wcze�niejszej pozycji. Oczy mia�a ca�y czas
zamkni�te.
Dyrektor obserwowa� jej taniec przez kilka minut.
- W porz�dku - rzuci� nagle. - Bardzo dobrze.
Zamar�a w bezruchu.
- Miesi�c temu by�a tu inna kobieta. Bardzo nerwowa. Nie
mog�a opanowa� dygotania. Ty zachowujesz si� stosunkowo
naturalnie.
Julia znowu dotkn�a r�k� he�mu.
- Co si� z ni� sta�o?
- Nie �yje.
Jacobson pr�bowa� wywnioskowa� co� wi�cej z tej
lakonicznej informacji. Zupe�nie nie pami�ta� tamtej
kobiety, nigdy jej nawet nie spotka�. Ale w g�osie dyrektora
nie by�o ani �alu, ani ironii, ani ostrze�enia. Suche
stwierdzenie faktu.
Wzrok dyrektora zawis� nieruchomo w przestrzeni, nie
spos�b by�o stwierdzi�, gdzie dok�adnie patrzy. Julia czu�a
si� niepewnie i zastanawia�a si� zapewne, czy ju� mo�e si�
ubra�.
- Jak d�ugo mam tu zosta�? - zapyta�a wprost, zdaj�c
sobie spraw�, �e zas�u�y�a na odpowied�.
Dyrektor wydawa� si� zaskoczony.
- My�l�, �e kilka miesi�cy. Musisz zapyta� Kirkendahla.
On b�dzie wiedzia� najlepiej.
Spl�t� r�ce z ty�u i znowu utkwi� wzrok gdzie� daleko.
- Potrafi� sobi� wyobrazi�, �e osoba, kt�ra przychodzi tu
po raz pierwszy, czuje si� nieswojo. Te wszystkie procedury,
dyscyplina. Tu jest zupe�nie inaczej ni� na zewn�trz,
nieprawda�? Mandatowa decentralizacja, wiele r�nych rz�d�w
rywalizuj�cych o poborowych. Jak oni to nazywaj�? Chaos?
Tutaj tego nie ma. Jest czysto i panuje porz�dek. Tu jeste�
bezpieczna. Bezpieczniejsza ni� gdziekolwiek na Ziemi. Nie
znajdziesz tu �ladu najmniejszego zanieczyszczenia,
substancji rakotw�rczych czy promieniowania jonizuj�cego. W
powietrzu nie ma cz�steczki, kt�ra by�aby wi�ksza od wirusa.
Nie wyobra�am sobie, �e musia�bym opu�ci� to miejsce i wyj��
na zewn�trz. �aden z nas sobie tego nie wyobra�a.
Spojrza� jej prosto w twarz. Sprawia� wra�enie, �e
u�miecha si� pod he�mem.
- Mo�esz si� ju� ubra�. Przykro mi, je�li ci�
zdenerwowa�em. Masz tu do wykonania wa�n� prac�. Nie mog�
mie� co do ciebie �adnych w�tpliwo�ci.
- Wy��cz to - powiedzia� Jacobson. Musia� chwil�
poczeka�, a� jego g�os si� uspokoi. - Do cholery, wy��cz to.
Jacobson wsta�, gwa�townie odstawiaj�c krzes�o od ko�ca
d�ugiego sto�u. Spotkania zawsze go irytowa�y.
- Jakie� pytania? - rzuci� kr�tko.
- Co dzieje si� z projektem energii mikrofalowej?
Spojrza� na siedz�cego przy stole m�odego realizatora
wspomnianego projektu.
- Departament B��d�w wci�� go analizuje; to wszystko, co
wiem.
- Sprawdzaj� to ju� trzy miesi�ce. Od lipca nie mam nic
do roboty.
Jacobson westchn��.
- Wiem o tym.
Asystentka Jacobsona, Alice Freeman, podnios�a rek�.
- Zredukowano nam ostatnio sze�� projekt�w, nad kt�rymi
pracowali�my i zwolniono cz�� personelu pomocniczego. Jak
mamy utrzyma� to miejsce w aktywno�ci?
Rozleg�y si� nerwowe pomrukiwania reszty zebranych
pracownik�w.
Jacobson potar� czo�o. Alice mia�a racj�. Ostatnio
kontrakty nie nap�ywa�y ze zwyk�� cz�stotliwo�ci�. Tam na
zewn�trz musia�o si� co� zmieni�; w Chaosie mo�na by�o
wyczu� niewielkie jeszcze, ale daj�ce si� zauwa�y�
przeobra�enie.
- Bywali�my ju� w podobnych sytuacjach wcze�niej -
powiedzia� Jacobson. - Dyrektor zawsze potrafi� wyczu�
zmiany, dostosowuj�c do nich nasz� pozycj� i udawa�o mu si�
utrzyma� niezale�no�� tego miejsca. Robi to od dziesi�ciu
lat.
- Pok�adasz zbyt du�� wiar� w kogo�, kogo twarzy nikt z
nas nigdy nie widzia� - cicho skomentowa�a Alice.
- Jakie s� jego plany? Czy wiesz co�?
Jacobson podni�s� g�ow�. Nie by� pewien, kto zada� to
pytanie. Mog�o pa�� z ust ka�dego z dwunastu zgromadzonych
tu, zdenerwowanych ludzi. Nie by�o w�r�d nich nikogo, nawet
bior�c pod uwag� tych, co przybyli tu niedawno, kto
wyobra�a�by sobie �ycie na zewn�trz, w chaosie panuj�cym
poza bia�ymi �cianami. A szczeg�lnie daleki by� od tego sam
Jacobson.
- Dyrektor nie ma do mnie zaufania.
Monitor na �cianie rozja�ni� si� nagle , ukazuj�c he�m
dyrektora, powi�kszony do rozmiar�w ekranu. W g��bi bardzo
niewyra�nie wida� by�o rysy jego twarzy.
Dzi�ki Bogu, pomy�la� Jacobson.
Z g�o�nik�w rozleg� si� podobny w brzmieniu do fletu
g�os, oznajmiaj�c bez najmniejszego wst�pu:
- Wiem, �e niekt�rzy z was s� niezadowoleni z jako�ci
powietrza znajduj�cego si� w laboratorium.
Kilka os�b z personelu zacz�o m�wi� naraz:
- Kiedy dostaniemy jak�� now� prac�?
- Co si� dzieje na zewn�trz? Mamy z nimi coraz mniej
kontakt�w.
Dyrektor cofn�� si� krok od kamery. R�ce trzyma�
splecione z ty�u.
- Chcia�em przedstawi� wam swoje plany dotycz�ce
przeniesienia o�miu �rodkowych poziom�w z klasy 100 do klasy
10.
- To jest ta�ma - j�kn�� Kirkendahl. - Z tym cz�owiekiem
nie mo�na nawet normalnie porozmawia�. To zupe�na
dehumanizacja.
Jacobson przesuwa� wzrok od jednej napi�tej twarzy do
drugiej czekaj�c, a� kto� wybuchnie i atmosfera si�
roz�aduje. Doskonale wiedzia�, co ma powiedzie�. Powinien im
oznajmi�, �e dyrektor jest geniuszem, potrafi�cym ochroni�
swoje kr�lestwo przed wtargni�ciem Chaosu. Uwierzyliby mu,
przyj�liby wszystko, cokolwiek by im powiedzia�.
Nie mieli �adnego wyboru.
Tysi�c laserowych promieni skupi�o si� w jednym miejscu,
zielone punkciki p�dzi�y jak �awica sp�oszonych ryb. W
pracowni, oddalonej od g��wnego kompleksu, konstruktorzy
obserwowali monitory komputer�w, na kt�rych osobne wi�zki
lasera odtwarza�y kszta�ty r�k, n�g, piersi, plec�w.
Jacobson przygl�da� si� bacznie formie o �wietlistych
konturach, miniaturowej galaktyce jarz�cych si�, zielonych
gwiazdek.
- W porz�dku - powiedzia� Kirkendahl - odwr�� si� teraz
do mnie i unie� w g�r� r�k�. �okie� zgi�ty.
W jego g�osie dawa�o si� wyczu� zm�czenie. Wypowiedziane
jednym ci�giem s�owa brzmia�y bezbarwnie i jednostajnie.
Julia odwr�ci�a si� lekko, podnosz�c rami�.
- Nie tak. Pr�buj� uchwyci� zasad� koordynacji bicepsu i
ko�ci ramienia. Postaraj si� jeszcze bardziej zgi�� r�k�.
Tak, teraz lepiej. Dobrze. Jeszcze raz.
Kirkendahl wsta�; wysoki, kanciasty m�czyzna, sztywny
jak spinacz biurowy.
- No dobrze. To na razie tyle. Przerwijmy na moment.
Lasery znikn�y, a �wietlista forma przybra�a kszta�t
kobiety ubranej w czarny, obcis�y trykot, obszyty, niczym
kabaretowy kostium, rz�dami zielonych lampeczek. Nerwowo
mruga�a powiekami, staraj�c si� przyzwyczai� do zmienionego
nagle o�wietlenia. Jacobson patrzy� jej prosto w oczy, ale
nie poda� r�ki. Tutaj unika�o si� takich kontakt�w.
- Nazywam si� Alex Jacobson.
Lekko skin�a g�ow�. Z jej oboj�tnego wyrazu twarzy
trudno by�o cokolwiek wyczyta�. Wida�, �e odebra�a ju�
pierwsz� lekcj�, jak chroni� sam� siebie.
- Jak d�ugo trwa�a ta sesja?
- Dok�adnie nie wiem. Cztery, pi�� godzin.
Z bliska wygl�da�a inaczej; kamera nie oddawa�a
delikatno�ci rys�w jej twarzy. Na czole po�yskiwa�y kropelki
potu.
- Kirkendahl jest kompletnie poch�oni�ty swoim projektem,
najwyra�niej straci� poczucie czasu. Powiem mu, �eby nieco
zwolni� tempo.
- Czuj� si� �wietnie - poinformowa�a go ch�odno.
Spojrza� jej prosto w oczy, zmuszaj�c do odwr�cenia
wzroku.
- Wcale nie jestem tego pewien. Nie uwa�am te�, aby
"�wietnie" by�o tu odpowiednim okre�leniem na cokolwiek.
Przez chwil� przygl�da�a mu si� czujnie, zastanawiaj�c
si�, czy mo�na mu ufa�.
- Masz ochot� czego� si� napi�? - zapyta�.
Jej twarz rozja�ni�a si� w u�miechu.
- O tak, z przyjemno�ci�.
To nie by�a taka sobie propozycja. Aby przynie�� dwie
porcje soku, musia� przej�� przez komor� powietrzn� i punkt
oczyszczania. Julia wypi�a p�yn zach�annie jednym d�ugim
�ykiem.
- Dzi�kuj�. Jeste� tu kim� wa�nym?
Jacobson pokr�ci� g�ow�.
- Odpowiadam za program naukowy. To wszystko.
- A wi�c szefem jest ten dziwny, ma�y cz�owieczek,
prawda?
- Tak, to dyrektor. Nazywa si� Blankman, ale chyba tylko
ja jeden tak na niego m�wi�.
- Spotka�am go pierwszego dnia... - Przez jej cia�o
przebieg�o dr�enie. - Mog� ju� p�j�� do swojego pokoju?
- Oczywi�cie. Odprowadz� ci�.
W czasie, gdy przebiera�a si� z powrotem w sw�j
kombinezon, Jacobson rozmawia� z Kirkendahlem. Wysoki
m�czyzna pokiwa� kilka razy nerwowo g�ow� i wr�ci� do
swoich monitor�w.
Przeszli przez trzy poziomy odka�ania i znale�li si� w
d�ugim, bia�ym korytarzu.
- Dlaczego tu nic nie wisi na �cianach? - zapyta�a Julia.
- Wszystkie wygl�daj� identycznie. Idziemy, idziemy, a czuj�
si� tak, jakby�my stali w miejscu.
Robot pilnuj�cy jej sun�� za nimi, leciutko po�wistuj�c.
Jego g�owa-kamera obraca�a si� zgodnie z ruchami Julii.
- Wszystkie drobiazgi i rzeczy zb�dne trzymamy na dole.
Nie mo�emy pozwoli�, aby kurz mia� si� na czym gromadzi�.
- Czemu wszyscy tak przejmujecie si� kurzem?
Nikt mu jeszcze nie zada� takiego pytania. Przez chwil�
przypomina� sobie odpowied�.
- Wytwarzamy tutaj du�o element�w z krzemu. Na
powierzchni p�ytek krzemowych ��obimy zag��bienia
mikroskopijnej wielko�ci. Najmniejsza nawet drobina kurzu
wygl�da w tej molekularnej skali jak asteroid.
Julia wskaza�a d�oni� go�e �cieny.
- Ale czy wsz�dzie tak musi by�?
Zatrzyma� si�. D�ugi korytarz przed nimi zbiega� si� w
oddali w jeden punkt.
- Nie, nie musi. Ale w pewien spos�b jeste�my do tego
zobowi�zani.
- Ci�gle m�wisz my. Ka�dy z was?
- Nie. Zasady ustala dyrektor. Szczeg�lnie dba o...
czysto�� powietrza w laboratoriach.
- Znowu dyrektor. - Zamkn�a oczy. - Coraz mniej
przypomina mi cz�owieka. Powiedzia�, �e b�d� pracowa� nago w
tych... laboratoriach wytwarzaj�cych roboty, je�eli tak to
si� nazywa.
Jacobson potrz�sn�� g�ow�.
- To nie mia�oby sensu. Potrzebny jest kontrast pomi�dzy
�wiat�em laserowym a t�em.
- A zatem to z jego strony okrucie�stwo czy po prostu
ignoracja?
Robot ko�ysa� si� niecierpliwie w miejscu. Jacobson
ruszy� do przodu.
- Pom�wmy o czym� innym.
Dziewczyna westchn�a.
- Co on mo�e mi zrobi�?
Jacobson tak�e si� nad tym zastanawia�. On sam u�o�y�
sobie jako� �ycie pomi�dzy tymi bia�ymi �cianami - mo�e by�
to kompromis, ale w gruncie rzeczy, co nim nie jest? �atwo
m�g�by wyobrazi� sobie gorsze miejsce, gorsze sytuacje. Nie
by�o z tym �adnego problemu.
Odpowiedzia� ostro�nie:
- Powinna� przesta� wyobra�a� sobie, do czego mo�e si�
posun�� dyrektor.
U�miechn�a si� lekko pod aseptyczn� mask� i sz�a dalej
obok. Co kilka krok�w ich ramiona dotyka�y si�. Za ka�dym
razem przez cia�o Jacobsona przebiega� dreszcz.
- Konstruujecie tutaj bro�, mam racj�? Tym w�a�nie b�d�
wasze roboty?
- Roboty nie s� broni�.
- Ale j� nosz�. W obozie, gdzie przedtem by�am, widzia�am
roboty patroluj�ce teren. Co to za r�nica?
- Wystarczaj�ca. - Ten temat najwyra�niej go zirytowa�.
- A mo�e rzeczywi�cie niewielka. Nie ma to dla nas �adnego
znaczenia. Jeste�my tutaj odizolowani. �adnych zwi�zk�w ze
�wiatem zewn�trznym. Chaos nas nie dosi�gnie.
- Dyrektor m�wi� niemal dok�adnie to samo.
Spojrza�a na niego... nie by� pewien. Ze wsp�czuciem?
Przera�eniem? Maska zas�ania�a jej twarz. M�g� jedynie
zgadywa�, co my�la�a. Ka�dy musia� si� jako� broni� przed
Chaosem, przed stopniowym niszczeniem infrastruktury.
Jacobson schroni� si� pomi�dzy bia�ymi �cianami.
Zatrzyma�a si� znowu, patrz�c na uciekaj�cy w
niesko�czono�� koniec korytarza. Mia�a racj�, pomy�la�
Jacobson. Rzeczywi�cie wydawa�o si�, �e stoj� w miejscu.
Jakby poruszali si� we �nie.
Gdy odezwa�a si� ponownie, jej g�os brzmia� g�ucho, jakby
wydobywa� si� ze studni.
- To miejsce to moje prywatne piek�o. Wydaje mi si�, �e
ju� jestem martwa.
Robot zniecierpliwiony pomkn�� do przodu, kamera
podskakiwa�a jak na spr�ynie. Julia zwr�ci�a si� w stron�
swojego towarzysza:
- Za tob� nie sunie �aden z tych potwornych ma�ych
mechanizm�w. Mam wra�enie, �e �a�� tu za wszystkimi.
Jacobson u�miechn�� si�, mru��c oczy ponad brzegiem
maski.
- To ja je zaprojektowa�em. S�u�ba bezpiecze�stwa wie
dobrze, �e nie mo�e im ufa�, je�eli chodzi o raporty na m�j
temat.
Po kilku minutach dotarli do drzwi pomieszczenia
sypialnego dla kobiet. Przeszli przez komor� powietrzn� i
znale�li si� w d�ugiej, w�skiej salce, z ��kami ustawionymi
wzd�u� �ciany. W cz�ci wypoczynkowej kilka kobiet
wpatrywa�o si� w monitor.
Julia zdj�a mask� i usiad�a na jednym z ��ek. By�a
bardzo blada; intensywnie czerwone usta stanowi�y dysonans w
zestawieniu z kredowobia�� sk�r�. Ods�oni�cie twarzy by�o
tutaj traktowane jako co� bardzo intymnego. Jacobson
zastanawia� si�, czy wiedzia�a o tym?
- Czy s� tu jakie� ksi��ki? - zapyta�a. - Nigdy nie
nauczy�am si� czyta� z monitora.
- Przykro mi, ale nie. Oczywi�cie z powodu kurzu.
Pokiwa�a g�ow�, ale jej ciemne oczy wydawa�y si� obce i
zagubione.
Kr�lik przycupn�� w zaplombowanej klatce i spogl�da�
przez kraty �agodnymi, wodnistymi oczami.
- Jest gotowy - powiedzia�a Alice. Unios�a do g�ry fiolk�
z przezroczystym p�ynem. - Chyba co� czuje, bo jest bardzo
niespokojny.
Dok�adnie zapoznali si� z niezb�dnymi szczeg�ami:
wykonali symulacj� reakcji systemu odporno�ciowego kr�lika
na przygotowanego do wszczepienia wirusa. Reakcji
kinetycznej. Sprawdzili wymagania pokarmowe.
- Zr�bmy to wreszcie - niecierpliwi� si� Jacobson.
Alice kiwn�a g�ow�.
- Chcesz sam zrobi� zastrzyk?
Jacobson za�mia� si�.
- Nie wiedzia�bym jak si� do tego zabra�.. Jedyne, na
czym si� znam, to programy komputerowe.
Alice ze zdziwieniem pokr�ci�a g�ow� i przygotowa�a
strzykawk�.
Na monitorze w laboratorium pojawi�a si� wa�na dla niego
informacja. Jacobson zakl�� cicho. Numer 24 - alarm
w��czaj�cy si�, je�eli Julia zosta�aby wezwana do dyrektora.
Przeprosi� wszystkich i pop�dzi� do swojego gabinetu, po
drodze przest�puj�c nerwowo z nogi na nog� w komorze
powietrznej.
Dziewczyna by�a jeszcze o dwa poziomy odka�ania od pokoju
dyrektora. Przyjmowa�a jak�� szczepionk�. Na nast�pnym
poziomie z ponurym wyrazem twarzy wyszorowa�a odkryte partie
swojego cia�a. Wreszcie znalaz�a si� w niewielkim, pustym
pomieszczeniu.
Dyrektor sta� oparty plecami o �cian�. Zdawa�o si�, �e
dr�y.
- Chcia� mnie pan widzie�? - W jej g�osie s�ycha� by�o
�le skrywane przera�enie.
- Tak. Chcia�em. - Przez chwil� nic nie m�wi�. -
Pami�tasz, jak ta�czy�a� dla mnie ostatnim razem?
Skin�a g�ow�.
- Bardzo mi si� podoba�o. Przyznaj�. Mo�e nie powinienem
tego m�wi�...
Julia nie odzywa�a si�.
- Postaraj si� mnie zrozumie�, sp�dzam tu ca�y dzie�,
w�r�d tych pustych �cian i monitor�w...
- Wydawa�o mi si�, �e te �ciany to pana pomys�.
- Tak, oczywi�cie. To konieczno��. Ale niezale�nie od
tego moje zmys�y s� w pewien spos�b wyja�owione... czy mnie
rozumiesz?
Zaprzeczy�a.
- Nie wiem, o czym pan m�wi.
Wydawa�o si�, �e w og�le jej nie s�ucha.
- Czy mog�aby� pom�c samotnemu m�czy�nie, na kt�rego
g�owie spoczywa tak wielka odpowiedzialno��?
- Jak?
- Zata�cz dla mnie jeszcze raz.
Sta�a nieruchomo, jej oczy b��dzi�y w przestrzeni bez
celu. Jacobson wstrzyma� oddech i zacisn�� kurczowo palce
na blacie biurka.
- Mam si� rozebra�? - zapyta�a. Jej g�os brzmia� bardzo
cicho w por�wnaniu z d�wi�kiem wydawanym przez wentylatory.
- Prosz�.
Jacobson zacisn�� usta, zastanawiaj�c si�, czy nie
powinien wy��czy� monitora, ale nie by� w stanie tego
zrobi�.
Julia rozpi�a kombinezon, kt�ry opad� jej do n�g, a
nast�pnie to samo sta�o si� z bielizn�. Wyci�gn�a przed
siebie r�ce, powoli je rozprostowuj�c.
- Zdejmij te� mask� - powiedzia� dyrektor.
Wolno �ci�ga�a j� przez g�ow�. Zdo�a�a j� rozpi�� dopiero
za trzecim razem.
- Oddychaj p�ytko - powiedzia�, kieruj�c si� w stron�
odleg�ego k�ta pokoju. - Bierz p�ytkie wdechy.
Zacz�a si� porusza�; najpierw powolne ruchy na
rozgrzewk�, p�niej lu�no ze sob� powi�zane, stylizowane
uk�ady, pe�ne dramatycznego napi�cia, oddzielane ostrymi
przej�ciami. Jacobson by� pewien, �e swoim ta�cem stara�a
si� co� wyrazi�. Paniczny strach? Beznadziejno��? Gniew?
Dyrektor sta� wyprostowany, z r�kami wyci�gni�tymi
sztywno wzd�u� bok�w.
- Wystarczy - powiedzia� po kilku minutach.
Zwolni�a, kieruj�c si� do k�ta pokoju, aby odpocz��.
Czo�o zrasza� jej pot, p�yn�� po karku i pomi�dzy piersiami.
Jednak nieustanny przep�yw powietrza w pomieszczeniu szybko
go wysuszy� i ju� po chwili Julia zacz�a dr�e� z zimna.
Dyrektor zbli�y� si� do niej. Teraz wida� by�o wyra�nie,
�e ca�y si� trz�sie. Zatrzyma� si� p� metra przed ni�,
podni�s� do g�ry r�k� w r�kawiczce i dotkn�� policzka
dziewczyny. Julia odwr�ci�a od niego g�ow�; Jacobson nie
widzia� jej twarzy. R�ka dyrektora zsun�a si� w d� po
szyi, zatrzyma�a si� na chwil� na piersi, ze�lizguj�c si�
wreszcie do biodra.
Po kilku sekundach dyrektor cofn�� si� do �rodka pokoju.
- Dzi�kuj� - powiedzia� troch� niezgrabnie. - Mo�esz ju�
i��.
Julia dygoc�c coraz bardziej, pozbiera�a ubranie i
potykaj�c si� wesz�a do komory powietrznej.
W ci�gu osiemnastu dni kr�lik straci� prawie ca�e futro.
Jego nagie cia�o by�o �y�kowane i p�przezroczyste.
Przypomina� Jacobsonowi obdarte ze sk�ry gryzonie, jakie na
pocz�tku Chaosu widywa� w jatkach rze�niczych.
- Jest naprawd� pi�kny - powiedzia� dyrektor, kt�rego
g�os dochodzi� nie wiadomo sk�d. - Wspania�y.
Jacobson kiwn�� g�ow�.
- Zwierz� wygl�da zdrowo, jest nawet agresywne.
Jakby na potwierdzenie tego kr�lik zaatakowa� szklan�
�cian� g�ow� w kszta�cie naboju, a nast�pnie obna�y� w ataku
w�ciek�o�ci k�y - zal�ni�y jakby wykonane by�y z nierdzewnej
stali.
- Mo�e nauczymy go u�ywa� broni automatycznej.
Zaoszcz�dzi�oby to nam wielu k�opot�w z do�wiadczeniami na
ludziach.
- Co takiego? - G�os dyrektora zabrzmia� piskliwiej ni�
zwykle.
- Ju� nic. - Jacobson chcia� jak najszybciej zako�czy� t�
rozmow�.
- Nigdy dot�d nie s�ysza�em od ciebie takich s��w. -
Dyrektor znowu przemawia� swoim g�osem. - Czy co� si� sta�o?
Jacobson stara� si�, aby jego g�os brzmia� pewnie.
- Tak. Chc�, �eby� zostawi� Juli� Sokolov w spokoju.
Przez d�ug� chwil� s�ysza� tylko oddech dyrektora, a
p�niej zapad�a cisza i po��czenie zosta�o przerwane.
- Chod� ze mn� - powiedzia� Jacobson. - Zaprowadz� ci�
tam, gdzie b�dziesz mog�a zobaczy� s�o�ce.
Julia sz�a za nim pos�usznie jak automat. Przeszli jeden
z nieko�cz�cych si� korytarzy, pojechali wind� na g�r� i
znale�li si� w pokoju, w kt�rym sta� st� i kilka prostych
krzese�. W jednej ze �cian znajdowa�o si� kwadratowe okno,
szeroko�ci oko�o metra, o potr�jnych szybach, dok�adnie
zaplombowane wzd�u� wszystkich kraw�dzi. Julia podbieg�a i
przywar�a do szyby d�o�mi i twarz� w masce. Robot po�pieszy�
za ni� zygzakowatymi zakosami, staraj�c si� nie straci�
dziewczyny z pola widzenia.
Za oknem rzeczywi�cie wida� by�o s�o�ce, prze�wituj�ce
zza g�stych chmur. Wisia�o nad grzbietami br�zowych,
�agodnie pofalowanych pag�rk�w.
- To poranek czy wiecz�r? - zapyta�a.
- Wiecz�r.
- Czy s� tu gdzie� drzwi? Mo�emy wyj�� na zewn�trz?
Jacobson potrz�sn�� g�ow�.
- Znajdujemy si� g��boko wewn�trz. Dziewi�� poziom�w
odka�ania od wyj�cia.
Wydawa�o si�, �e dziewczyna wci�� nie rozumia�a, co
znaczy wewn�trz. To by� stan umys�u. W laboratoryjnej
hierarchii najwy�ej stali ci, kt�rzy najskuteczniej
wyeliminowali potrzeb� zwi�zku ze �wiatem zewn�trznym,
buduj�c iluzj� poczucia bezpiecze�stwa i odosobnienia.
Administracja walczy�a o to, aby otrzyma� biura po drugiej
stronie kom�r powietrznych. Zamontowano kilka kompletnie
bezu�ytecznych stacji odka�ania tylko po to, aby zwi�kszy�
presti� pracuj�cych tam w g��bi ludzi.
Rozczarowanie maluj�ce si� na twarzy Julii �ciemni�o jej
rysy.
- Mo�emy zosta� tu jeszcze chwil�?
- Tak d�ugo, jak tylko zechcesz. Ale m�w co� do mnie.
Martwi� si� o ciebie.
- Dlaczego? Czemu tak si� mn� interesujesz?
Sam sobie zadawa� to pytanie od pewnego czasu. Ale na
razie zna� tylko cz�� odpowiedzi:
- Wci�� drzemie w tobie instynkt wolno�ci.
To by�o co�, co Jacobson utraci� ju� na zawsze, ca�kiem
niepostrze�enie w czasie tych lat sp�dzonych mi�dzy bia�ymi
�cianami.
- Co robi�a� przed przyj�ciem tutaj?
Ca�y czas patrza�a na niebo.
- By�am zwerbowana przez Stowarzyszenie Municypi�w.
Sprz�ta�am kuchni� w jednym z ich barak�w.
- A wcze�niej?
Przez chwil� zastanowia�a si�, o co j� pyta.
- Mieszka�am z moim ch�opakiem i paru innymi znajomymi w
Cupertino. Studiowa�am terapi� ta�cem. W�a�ciwie nie wiem
dlaczego. Chyba ju� mnie to nie interesuje.
Jacobson wyobrazi� sobie jej mieszkanie: mn�stwo p�ek z
ksi��kami, poduszki na pod�odze, wisz�ce na �cianach kwiaty
w doniczkach.
- Po stronie jakiego rz�du by�a�?
- Dop�ki nie zmieni�y si� granice, nale�eli�my do
Autonomicznego G�rskiego Widoku. Potem znale�li�my si� w
strefie walki, w ka�dym razie oficjalnie. Praktycznie
znaczy�o to niewiele - by�a godzina policyjna, czasami
widywali�my te� patrole. Autonomiczny G�rski Widok nie m�g�
si� nami zaopiekowa�, poniewa� by�a to organizacja o
statusie neutralnym - dostarczali nam tylko energi�
elektryczn� i wywozili �miecie w ci�gu tych sze��dziesi�ciu
dni, jakie by�y nam potrzebne, aby przenie�� si� do Wolnego
Pa�stwa Santa Clara...
Jej g�os powoli stawa� si� monotonny. Nawet ona by�a
znudzona.
- Jeden z naszych s�siad�w doni�s� na nas - okaza�o si�,
�e nasza obecno�� by�a pogwa�ceniem warunk�w o neutralno�ci
wynikaj�cych z Artyku��w o Decentralizacji. Wed�ug tego
dokumentu oba rz�dy musia�y zawiesi� swoj� dzia�alno��.
Oficjalnie nie by�o nam wolno u�ywa� nawet ulicy. W ko�cu
musieli�my podpisa� czasowy kontrakt ze Stowarzyszeniem
Municypi�w - oni bowiem obs�ugiwali obszar po obu stronach
linii walki. Dzi�ki temu nasza sytuacja unormowa�a si�, ale
p�niej SM zawiesi�o wszystkie umowy i zostali�my
zwerbowani.
Jacobson kiwa� g�ow�, nie ca�kiem rozumiej�c, co m�wi�a.
By�a to typowa opowie�� z Chaosu. Ka�dy, kogo spotyka�, mia�
jak�� opowie��. Po kilku latach wydawa�o si�, �e wszyscy
opowiadaj� o tym samym.
- Co sta�o si� z twoim ch�opakiem?
Wzruszy�a ramionami.
- Da� si� przekona� tym z SM. Mieli w stosunku do niego
wielkie plany - kierowa� jakim� obszarem czy co� w tym
rodzaju. Ca�y czas powtarza� mi, jaki jest wa�ny.
Jacobson znowu pokiwa� g�ow�. Pracownicy Zarz�du
po�wi�cali mn�stwo czasu na przekonywanie samych siebie o
w�asnym znaczeniu. A cz�sto nie by�o to �atwe zadanie.
- Do czasu mojego przeniesienia tutaj jego pozycja mog�a
nieco spa��. Mam na my�li to, �e widywanie kogo� z pomoc�
kuchenn� nie dodaje w oczach innych warto�ci.
Po raz pierwszy od wej�cia do tego pokoju odwr�ci�a si�
plecami do okna. Gasn�ce s�o�ce dotyka�o grzbiet�w pag�rk�w
na horyzoncie. Jej sk�ra zabarwi�a si� na kolor miodu.
- A ty czym si� zajmujesz? - zapyta�a.
Jacobson wzruszy� ramionami.
- Konstruuj� roboty - mechaniczne, biologiczne.
Wszystkie, na jakie tylko dostajemy zam�wienia.
Opar� si� o okno obok niej. Pomimo cz�stych k�pieli,
�rodk�w dezynfekcyjnych i antybiotykow sk�ra Julii wci��
wydziela�a delikatny zapach pi�ma. Zapragn�� pog�adzi� j� po
twarzy, dotkn�� �agodnej linii policzk�w, uca�owa� smutne
oczy. Ale pami�ta� r�k� dyrektora, b��dz�c� po jej dr��cym
ciele i trzyma� si� z daleka.
- Z uwagi na Chaos staje si� to coraz trudniejsze -
powiedzia�. - Robot�w u�ywa si� zazwyczaj do produkcji
przedmiot�w. Obecnie za� s�u�� g��wnie do ich niszczenia.
- Jego g�os brzmia� tak, jakby wydobywa� si� z jakiego�
innego miejsca, by� niepewny i piskliwy.
- Nie wiem, co innego jeszcze m�g�bym robi�.
Julia gwa�townie odwr�ci�a si� do niego.
- To w�a�nie zak�ada plan. Niszczy wszystko, co kochasz,
pozbawia ci� mi�o�ci. Ja kocha�am kiedy� taniec. Moje cia�o
potrzebowa�o tego. Teraz ju� podczas rozgrzewki czuj� si�
chora.
Spojrza�a mu prosto w oczy.
- Kiedy pozwol� mi st�d wyj��? Nikt mi nic nie m�wi. Nikt
poza tob� nie rozmawia tu ze mn�.
Jacobson odwr�ci� oczy i spojrza� przed siebie. Czu�, �e
maska zaczyna go dusi�. Przez moment s�dzi�, �e dzieje si� z
nim co� niedobrego.
- Powiedz mi! - Niemal wpi�a paznokcie w jego rami�.
- Nie wiem - wydusi� z siebie �a�o�nie. - Nigdy nie
s�ysza�em, aby ktokolwiek st�d wyszed�. P�niej sama nie
b�dziesz tego chcia�a. Zaczniesz my�le� o Chaosie...
- To samo m�wi� dyrektor. Powiedzia�, �e po d�u�szym
pobycie tutaj m�j system odporno�ciowy zwyrodnieje,
zdegeneruje si�. Je�eli pomimo wszystko opuszcz� to miejsce
i wyjd� na zewn�trz, b�d� potrzebowa�a bardzo intensywnej
opieki medycznej, jaka nie nale�y si� poborowym.
Najprawdopodobniej w ci�gu kilku miesi�cy umr�.
Zacisn�a r�ce wok� swoich ramion.
- To, co us�ysza�am od niego, brzmia�o bardzo rozs�dnie.
Ale to k�amstwa, prawda?
- Nie jestem pewien. Nie znam si� na systemach
odporno�ciowych... Dyrektor rozpoznaje od razu ludzkie
s�abo�ci.
- Jak mo�esz pracowa� dla niego?
Przez minut� si� zastanawia�.
- Stwarza mi warunki do budowania robot�w. Daje mi
wszystko, czego potrzebuj�.
Julia pokiwa�a g�ow�, a Jacobson by� jej wdzi�czny, �e go
rozumie. Przysun�a si� do niego jeszcze bli�ej, jej
pozbawiona ekspresji twarz by�a ju� tylko kilka centymetr�w
od niego.
- S�ysza�am o kr�liku - powiedzia�a - kt�rego zamieniacie
w robota. Chcia�abym go zobaczy�.
- S�ysza�a� o tym?
- Czuj� si� tu troch� jak niewidzialna. S�ysz� wszystko.
To prawda, pomy�la�. W laboratorium nie robi�o si� z
niczego tajemnic. To nie mia�oby najmniejszego sensu.
- Nie przypuszcza�em, �e moja praca mo�e ci� interesowa�.
- Po prostu chcia�abym to zobaczy�. - M�wi�a wyra�nie,
ale z lekkim dr�eniem w g�osie.
- Dobrze. Mo�emy zej�� tam nawet teraz, je�li chcesz. O
tej porze w laboratorium nie powinno ju� by� nikogo.
Julia skierowa�a sie ku drzwiom, rzucaj�c jeszcze d�ugie
spojrzenie na zapadaj�cy za oknem zmierzch.
Kr�lik kr��y� jednostajnie po klatce. Co pewien czas
spogl�da� na obserwuj�cych go ludzi. Jego sk�ra by�a
doskonale g�adka, niemal wypolerowana.
- Wygl�da jak zabawka do kapieli - powiedzia�a Julia.
Jacobson za�mia� si�.
- Chcia�bym tak na to patrze�.
Tak naprawd� sam jeszcze nie wiedzia�, jak na to patrze�.
By�o co� szokuj�co nienaturalnego w metamorfozie tego
zwierz�cia. Z drugiej strony uwa�a� ten eksperyment za
najwi�ksze osi�gni�cie w ca�ej swojej karierze.
- Czy to by� normalny kr�lik, zanim go ...?
- Tak.
- I co si� z nim sta�o?
- Wyhodowali�my wirusa. Bardzo prostego. Ma za zadanie
zamienia� stopniowo sk�r� i mi�nie zwierz�cia na polimer, a
w�glan wapniowy i fosforan w jego ko�ciach na nierdzewn�
stal.
Jacobson przeszed� na drugi koniec gabinetu i otworzy�
szuflad�. Wyj�� z niej plastykowe pude�ko, w kt�rym
znajdowa� si� ma�y szkielet z doskonale ukszta�towanych
stalowych ko�ci.
- To wcze�niejsza pr�ba. Mysz. Pope�ni�em w jej przypadku
ca�y tuzin b��d�w. W pewien spos�b by�a ona zbyt doskona�a.
Wirus usun�� ca�y wapie�. Nie zosta�o ani troch� do
regulacji systemu hormonalnego.
Julia wpatrywa�a si� jak zahipnotyzowana w delikatne,
metalowe ko�ci.
- Jak mo�e ten... drugi �y�?
- Centralny system nerwowy pozosta� nienaruszony, tak
samo w�troba, szpik kostny i tym podobne. Jeden gatunek
polimeru odtwarza czynno�ci w��kien aktynowo-miazynowych
podczas skurczu musku��w - u cz�owieka zwijaj� si� w
spirale. W��kna polimerowe s� pi�� razy mocniejsze ni�
prawdziwe mi�nie. Ko�ci musz� by� stalowe, bo w przeciwnym
wypadku z�ama�yby si� na p�.
- Czy metal nie zatruje organizmu?
Potrz�sn�� g�ow�.
- Chirurdzy ortopedzi od pi��dziesi�ciu lat wszczepiaj�
ludziom stalowe gwo�dzie i stawy. Wiadomo ju�, �e ten
materia� jest oboj�tny. System trawienny przyswaja zaledwie
kilka atom�w z wszczepionego metalu. Oczywi�cie zwierz�ta
do�wiadczalne karmimy pokarmem bogatym w �elazo i chrom, ale
nie przekracza to poziomu toksycznego.
Julia przygl�da�a si� spokojnym, wywa�onym ruchom
kr�lika.
- Zr�b to dla mnie - powiedzia�a nagle.
- Zr�b co?
- Wstrzyknij mi ten wirus.
Jacobson poczu� nagle, �e kark dr�twieje mu z
przera�liwego zimna, a r�ce kostniej�.
- Daj spok�j. Efekt jest nieodwracalny. Nie mam
poj�cia, jak d�ugo taki przeobra�ony kr�lik mo�e po�y�. A
poza tym nie wiem, czy wirus zadzia�a�by u cz�owieka.
Przygotowywali�my go w oparciu o struktur� genetyczn�
kr�lika. Tw�j system odporno�ciowy mo�e zniszczy� go, zanim
w og�le rozpocznie dzia�anie.
Dziewczyna wci�� przygl�da�a si� kr�likowi, jakby
upewniaj�c si� co do swoich racji. Pomimo ca�ej
niewinno�ci, jak� posiada�a, sp�dzi�a jednak w Chaosie
pi�tna�cie lat.
- Powiedzia�e�, �e ta istota jest pi�� razy silniejsza
ni� normalne zwierz�. Wkr�tce b�dziesz musia� zacz��
pracowa� tak�e nad ludzk� wersj� tej transformacji. Czy� nie
taki jest ostateczny cel tego projektu?
Jacobson zwr�ci� si� ku drzwiom.
- Nie powinienem by� pozwoli� ci tu przyj��. To szalony
pomys�. Nie mo�esz bra� udzia�u w tym projekcie...
Julia my�la�a o czym� innym, w og�le go nie s�ucha�a.
- B�dziesz potrzebowa� ludzi, aby przeprowadzi� testy.
Ktokolwiek by to by�, musi wyrazi� na to zgod�. Poborowi?
- nie znajdziesz w�r�d nich ochotnik�w. Chocia� tw�j projekt
podlega pod SM. Zreszt� nic dziwnego. Ale ja te� jestem
poborow� z SM i zgadzam si� bra� w tym udzia�; mo�emy
przeprowadzi� to oficjalnie.
W laboratorium zapanowa�a niemal ca�kowita cisza. S�ycha�
by�o tylko szum wentylowanego powietrza. Kanty sprz�t�w
rzuca�y ostre cienie. Dziewczyna powoli zdj�a z twarzy
Jacobsona mask� i rzuci�a j� na pod�og�. Po chwili to samo
zrobi�a ze swoj�. Uj�a w d�onie jego twarz.
- Sp�jrz na mnie, Alex.
Jej r�ce by�y zimne, mi�kkie i spokojne. Wzdrygn�� si�
lekko.
- Zabij� si� - powiedzia�a. - Pr�dzej czy p�niej zrobi�
to. Nie zostan� tutaj.
Jacobson zamkn�� oczy. Czy naprawd�? Zaczerwieni� si�,
gdy go dotkn�a. Mog�a to zrobi�. A nawet gorzej, pomy�la�.
Mog�aby sko�czy� tak jak ja.
- Znajd� jaki� spos�b, aby ci� st�d wydosta� - zacz��
m�wi� bardzo szybko. - Za�atwi� jako�, �eby przeniesiono ci�
z SM...
- Naprawd� zrobisz to?
Wci�� trzyma�a w d�oniach jego twarz. Nie m�g� si�
ruszy�.
- Nie. Najprawdopodobniej nie.
Kr�lik przesta� kr��y� po klatce. Patrzy� na nich
wyczekuj�co, jakby domy�laj�c si� czego�.
- Julio, prosz�, wys�uchaj mnie. Odk�d zobaczy�em ci� po
raz pierwszy - ty mnie wtedy nie widzia�a�... pr�bowa�em ci�
chroni�...
- Tak czy nie, Alex - z jej oczu pop�yn�y �zy. - Zanim
dyrektor zn�w mnie poprosi, abym zata�czy�a dla niego.
Patrzy� na jej �liczn�, szczer� twarz, bez �ladu fa�szu,
udawania czy cynizmu. Pomimo ca�ej technologii, jak�
dysponowa�, nie zna� innego sposobu, aby j� ratowa� przed
dziwacznym okrucie�stwem dyrektora, przed bia�ymi �cianami.
Dosz�o do tego, �e wirus by� jedyn� ochron�, jak� m�g� jej
oferowa�.
Dopiero za drugim razem uda�o mu si� wydoby� z siebie
g�os.
- Sam proces trwa miesi�cami. A nawet latami. By� mo�e
jest bardzo bolesny. Nie wiemy nic na pewno.
Nie odpowiedzia�a.
- B�d� ci� obserwowa�. Je�eli cokolwiek zacznie mnie
niepokoi�, cokolwiek, natychmiast podam ci antidotum, kt�re
zabije wirusa.
Julia kiwa�a g�ow�, ale my�lami by�a ju� gdzie indziej.
Obserwowa�a kr�lika; swojego wsp�towarzysza podr�y.
- Alice zajmie si� wszystkim - kontynuowa� Jacobson. -
Musisz jej zaufa�. Mo�e jej si� uda odwie�� ci� od tej
decyzji.
Odbicie Julii w szklanej klatce by�o bielsze ni�
plastykowe cia�o kr�lika.
- Czy moje z�by tak�e stan� si� stalowe?
Jacobson przytakn�� ju� bez emocji.
- Tak. Ale to nie ma �adnego znaczenia.
- Dlaczego?
Cofn�� si�, uwalniaj�c twarz od elektryzuj�cego kontaktu
z jej d�o�mi.
- Poniewa� nigdy nie b�dziesz si� �mia�a.
Nap�dzany niepohamowan� furi�, dyrektor na sztywnych
nogach i z r�koma za�o�onymi na plecach przemierza� sw�j
gabinet o pustych, bia�ych �cianach.
Pod�oga w tym pokoju wznosi�a si� pod niewielkim k�tem,
sufit si� zni�a�, a boczne �ciany zbiega�y si� lekko do
�rodka. W wyniku tego powsta�o delikatne zniekszta�cenie
perspektywy. Gdy dyrektor sta� przy tylnej �cianie gabinetu,
wydawa� si� wy�szy. I to sporo. Chocia� Jacobson nie by�
pewien, czy kto� poza nim to zauwa�y�.
- Alex, czy wiesz, ile energii zu�ywamy?
By�o to pytanie retoryczne. Jacobson nie trudzi� si�
nawet, aby zgadn��.
- Trzysta pi��dziesi�t jeden gigawatogodzin ka�dego dnia.
- Nast�pny tuzin kr�tkich, ci�kich krok�w.
- Mo�liwo�ci naszego wewn�trznego zasilania wynosz� mniej
ni� jedna dziesi�ta tego. By� mo�e wkr�tce b�dziemy musieli
ograniczy� si� wy��cznie do zasilania proces�w
podtrzymuj�cych �ycie.
- Czy grozi nam limitowanie energii?
- Poniek�d. Nale�ymy do sieci wysokiego napi�cia
Uniwersytetu. Reaktory w Berkeley przekazuj� nam energi�
poprzez sie� Contra Costa, kt�ra pobiera op�at� w twardej
walucie, 0.03 za ka�d� kilowatogodzin�, przeznaczaj�c to na
pokrycie koszt�w �ycia swoich obywateli. Teraz zamierzaj�
podnie�� op�at� do 0.60.
Jacobson nerwowo przytakiwa�. Rozwi�zywanie tego rodzaju
problem�w nale�a�o do obowi�zk�w dyrektora. Nie bardzo
wiedzia�, co powiedzie�.
- To du�o twardej waluty, Alex. Znacznie wi�cej ni�
potrzebujemy, aby przeprowadzi� nasze d�ugoterminowe
projekty.
Dyrektor zawsze my�la� w kategoriach d�ugoterminowych. To
by�a jedna z jego najwi�kszych zalet.
- Kto zarz�dza sieci� wysokiego napi�cia w Contra Costa?
Dyrektor zatrzyma� si� i spojrza� na niego.
- Zarz�dzanie jest kolektywne. G��wnymi partnerami s�
Departament B��d�w i Stowarzyszenie Municypi�w.
- To nasi klienci.
- Tak, nasi klienci. - Dyrektor znowu zacz�� przemierza�
pok�j. - To dziwne. Nigdy przedtem nie stawiali nas w takiej
sytuacji. Tam si� co� zmieni�o, uk�ad si� jest inny. Ale
pomimo wszystko powinni wiedzie�, co robi�. Obs�ugujemy ich
g��wn� stacj� prze��cznikow� i wiele innych podleg�ych. Mam
nadziej�, �e wci�� jeszcze nale�ymy do tej sieci.
Jacobson potwierdzaj�co kiwa� g�ow�, teraz dopiero
zaczyna� rozumie�, do czego zmierza� dyrektor.
- Chcesz, aby zacz�li odczuwa� pewne trudno�ci
techniczne?
- Ale bez �adnych katastrof.
Jacobson zawsze czu� si� nieswojo w tym pustym pokoju.
Nie wiedzia�, co ma robi� z r�kami. Stoj�c, pr�bowa� z�o�y�
je przed sob�.
- Nie pochwalam tego.
- Dlaczego?
- Nie zaakceptuj� sytuacji, w kt�rej twoje wp�ywy si�gn�
poza ten budynek.
Dyrektor przymkn�� oczy. Wydawa�o si�, �e liczy do
dziesi�ciu. Jego odpowied� by�a przekonuj�co �agodna.
- Albo moje wp�ywy si�gn� na zewnatrz, albo Chaos wejdzie
tu do �rodka.
Jacobson poczu� pulsuj�ce na skroni naczynko krwiono�ne.
Co by�oby gorsze?
G�os dyrektora wci�� brzmia� �agodnie, chocia� jego cia�o
zesztywnia�o.
- Wy�lij im wiadomo�� w moim imieniu, zgoda?
Jacobson westchn��.
- Jak sobie �yczysz. Czy jeszcze co�?
Nie by�o odpowiedzi. Jacobson skierowa� si� do komory
powietrznej. Tu� przy drzwiach dobieg� go ostry g�os
dyrektora.
- Alex.
Odwr�ci� si�.
- S�ucham.
- Pami�taj, �e tylko ja stoj� pomi�dzy nami tutaj a
Chaosem. Zawsze o tym pami�taj.
Komora powietrzna zamkn�a si� i ze wszystkich stron
zacz�o nap�ywa� mocnymi strumieniami powietrze.
Jej sk�ra po�yskiwa�a �agodnie w zielonym �wietle
laser�w. Wygl�da�a nienaturalnie g�adko, by�a przezroczysta,
mi�kka. Julia pracowa�a bez �ladu zm�czenia, przez wiele
godzin powtarzaj�c setki r�nych p�z.
Jacobson zaczeka�, a� ledwo �ywy ze zm�czenia personel
Kirkendahla opu�ci pracowni� i wtedy zapali� normalne
�wiat�o. Julia pozosta�a na swoim miejscu, siedz�c z szeroko
rozstawionymi nogami.
- Wym�czy�a� ich - powiedzia�.
Patrz�c przed siebie, powoli ruszy�a ku niemu.
- Jestem robotem, kt�ry uczy ich, jak budowa� roboty. Nie
przypuszczam, aby co� takiego zdarzy�o si� komu� przede mn�.
- Kirkendahl nie ma poj�cia, co si� z tob� dzieje. My�l�,
�e nikt tego nie wie. W ka�dym razie jeszcze nie.
Julia potrz�sn�a g�ow�.
- �lepy prowadzi �lepc�w. - Wyprostowa�a si�. - Chcesz
wykona� kolejne badanie?
- Tak. Dla twojego dobra.
Zmieni�a sw�j po�yskuj�cy, czarny trykot i poszli do
laboratorium Alice. Kroki Julii by�y inne, bardziej
spr�yste, jakby wystudiowane. Polimer by� mniej elastyczny
ni� sk�ra. To st�d prawdopodobnie bra�a si� r�nica. A mo�e
nie przyzwyczai�a si� jeszcze do nowego cia�a.
- Zmys� dotyku wydaje mi si� jaki� dziwny - powiedzia�a.
- Zako�czenia nerw�w s� niezmienione - zacz�� wyja�nia�
Jacobson. - Ale pracuj� teraz w nowym �rodowisku. Mam jednak
nadziej�, �e tw�j o�rodek nerwowy w m�zgu to zaakceptuje.
Przytakn�a nieco zbyt gwa�townie i zaraz potem odp�yn�a
gdzie� my�lami.
Po dw�ch miesi�cach proces przemiany mi�ni i cia�a by�
dokonany w po�owie. Transformacja ko�ci to sprawa o wiele
d�u�sza, mo�e zaj�� rok lub nawet nieco wi�cej. Wszystko
przebiega�o lepiej ni� Jacobson m�g� si� spodziewa�. Wed�ug
jej w�asnych relacji, nie czu�a niczego niepokoj�cego poza
t�pym b�lem staw�w, chocia� przygl�daj�c si� jej twarzy
mo�na by odnie�� wra�enie, �e czasami naprawd� cierpia�a.
Ci�gle oczekiwa� z jej strony jakiej� gwa�towniejszej
reakcji na skutki kolejnych transformacji, ale nast�puj�ce
zmiany sprawia�y tylko, �e cz�ciej popada�a w zamy�lenie.
Za to Jacobson wydawa� si� coraz bardziej przera�ony.
Przeszli przez komor� powietrzn� i znale�li si� w
laboratorium. Julia zdj�a nakrycie g�owy i jego oczom
ukaza�a si� kompletnie �ysa, idealnie g�adka czaszka.
Jacobson nie m�g� oderwa� od niej oczu.
- A twoje pi�kne, czarne w�osy...
Za�mia�a si�.
- Wypad�y w ci�gu ostatniego tygodnia. Teraz czuj� si�
du�o l�ej.
Przypomnia� sobie, jak pierwszego dnia pobytu tutaj
dotyka�a grubego, czarnego warkocza, aby doda� sobie odwagi.
- Sp�jrz na to! - Podbieg�a do �ciany i pomi�dzy
laboratoryjnymi sto�ami wykona�a cztery skoki do przodu.
Nast�pnie zrobi�a m�ynek, pop�yn�a dwa metry w powietrzu,
spadaj�c jak nurek, z plecami i nogami wygi�tymi w �agodny
�uk. Wyl�dowa�a nieco chwiejnie, ale szybko z�apa�a
r�wnowag�.
- Nigdy przedtem nie by�am w tym dobra. - U�miechn�a si�
szeroko. - Za par� tygodni stan� si� najlepsz� gimnastyczk�
na �wiecie.
To nie b�dzie mia�o wtedy najmniejszego znaczenia,
pomy�la� Jacobson. Aby cieszy� si� z tego, trzeba by�
cz�owiekiem.
- A teraz zobacz to. - Chwyci�a metalow� szuflad� i
rozp�aszczy�a j� jednym uderzeniem d�oni. - Wiesz co, Alex?
- Jej twarz sta�a si� nagle pogodna i spokojna, wzrok
b�adzi� gdzie� ponad sto�ami, szk�em laboratoryjnym i
centryfugami. - My�l�, �e nigdy ju� nie b�d� si� ba�a.
�wiat�a pogas�y.
Maszyny zatrzymywa�y si� oci�ale. Monitory wyciemni�y
si� a� do ca�kowitej czerni. Podmuch kr���cego w
wentylatorach powietrza zamar�, dooko�a panowa�a absolutna
cisza. Wszyscy stali jak sparali�owani, s�uchaj�c bicia
w�asnych serc i czekaj�c na duchy, kt�re lada moment mog�y
si� pojawi� na tle bia�ych �cian.
Mija�y sekundy. �wiat�a alarmowe mruga�y jednostajnie.
Wentylatory poj�kiwa�y, nie mog�c wykona� �adnego obrotu.
Jacobson siedzia� przed monitorem w swoim gabinecie,
czekaj�c na wezwanie od dyrektora. Nadesz�o dopiero po p�
godzinie.
- My�la�em, �e to, co m�wi�e� o Contra Costa i zasilaniu
to blef - powiedzia� spokojnie.
- Nie mog� uzyska� po��czenia z ich przewodnicz�cym. Co
ty zrobi�e�?
Wydawa�o si�, �e dyrektor ma zadyszk�, po�yka� ko�c�wki
wyraz�w.
- Nic specjalnego. Zmniejszy�em napi�cie w r�nych
otaczaj�cych nas strefach. Na mapie geograficznej spadek
zu�ycia mocy uformowa� si� w obra�liwe s�owo pod adresem
matki przewodnicz�cego.
Min�a d�uga chwila i nagle dyrektor zacz�� wydawa� z
siebie powtarzaj�ce si�, wysokie d�wi�ki.
M�j Bo�e, pomy�la� Jacobson. On p�acze.
Jacobson by� zdumiony, jak puste wydawa�o mu si�
laboratorium bez o�lepiaj�cego �wiat�a na korytarzach i
odg�osu pracuj�cego sprz�tu. Kilka os�b z m�od